Bęcki, część 1, czyli szczupaki
Luźna wymiana poglądów na forum skłoniła mnie do takiej posezonowej refleksji. Do refleksji, nie o rybach, które złapałem.
Ale o tych, które mi się dać wyjąć nie dały. I to mimo tego, że nawiązaliśmy bezpośrednią konfrontacje na zestawie wędkarskim.
Kiedyś, w 2017, wpis o porażce z pstrągiem, pstrążycą, poczyniłem :
http://jerkbait.pl/blog/18/entry-462-luta/
Dziś będzie jednak nie o pstrągach, a o szczupakach. Od początku przygód z wędką, czyli u mnie datuje się to na końcówkę lat 80tych XX wieku szczupaki były w wyobraźni obecne. Te ogromne, rekordowe, znałem z WW, z opowieści Wujka i relacji zasłyszanych nad jeziorem na Warmii.
Szczupaki i kilka przygód z nimi, które, mimo upływu lat, żyją w głowie, jak złapane stopklatki.
W pamięci młodzika zapisała się historia z otwarcia sezonu, 1 maja... rzekłbym 1989.
Wyjazd z Wujkiem na legendarny zbiornik Żelizna. Sprytne rozwiązanie logistyczne. Rano Wujek swoim małym pontonem wywozi Tatę i mnie na niewielką wysepkę. Z nami wiaderko żywców, dwie wędki i prowiant. Radzieckim pontonem udaję się Wuj spiningować, a my z wyspy wyrzucamy zestawy żywcowe. Teleskopowe kije lądują na okraczkach. Czekamy na szczupaka. Jedna wędką Taty, druga moja.
Na tej u Taty dwa brania - od zawsze ma większego farta na rybach. Zawsze ma więcej brań ![]()
Ja czekam. Przychodzi południe. Jemy kanapki od Cioci, czekamy na szczupaka. Ja mam złowić pierwszego w życiu.... Za którymś przełożeniem zestawu i wymianie żywca zestaw ląduje gdzieś indziej niż poprzednio. I jest branie. Ryba zjada karasia. I sobie płynie. Kołowrotek gra. Ja nie wiem co mam robić. Ryba nie dała się wyciągnąć, jak te półmetrowe Taty tylko zaparkowała po kilkudziesięciu metrach w krzakach / trzcinach. Moc zestawu (pożyczonego od Wuja) wykluczała rwanie. Czekaliśmy aż ktoś z pontoniarzy pokaże się w zasięgu wzroku i popłynie i odczepi mój zestaw. Oczywiście po rybie ani śladu.
Lato 1999, wyjazd na graniczny Bug. Spining do nastu gram, niewielki kołowrotek, żyłka 0.20 i kilka pierwszych w życiu woblerów, Salmo. Kilometry w nogach, czasami niewielki boleń, częściej szczupaki. Niektóre nawet po 70 cm. Na kilka dni przyjeżdża kumpel z roku, teraz sąsiad. On nie wędkuje. Chodzimy, gadamy. Ja rzucam Horneta SDR i jest branie i coś mozolnie daje się przyciągnąć pod nogi. Stoimy sobie na burcie, ryba wypływa pod powierzchnie. Teraz, 20 lat później, wydaje się, że to był szczupak - krokodyl... No ale metr miał na pewno. Wypływa, przewala się na powierzchni. Pęka żyłka. Siedzący za krzakami grunciarz przybiega z pytaniem, czy mamy tego suma... a Paweł mówi : "myślałem, że będzie walka".
Jesień 2007. Hiszpania. Jeździmy z Kolegami na zbiornik zaporowy, kilkaset hektarów wody, na których nie można łowić ze środków pływających. Teren lekko skalisty, często łowi się stojąc na dużych głazach.
Do jerkowania to niemal jak platforma na dobrej łodzi. Chłopaki namierzyli fajną metę i mamy cały weekend łowienia niemal z jednego miejsca. Łowię dwie niegłupie ryby... w dwa dni. Wędkowanie jest dość mozolne, brań jest mało. Trzeba rzucić jak najdalej, na rant starego bocznego koryta. Tam przynęta opada i brania, jeśli jest jedno na dzień, max. dwa, jest na samym początku prowadzenia.
Za którymś razem, gdy stoimy we trzech ramie w ramie, zacinam COŚ. Branie pamiętam do dziś. Ryba po prostu przepłynęła zabierając opadającego powolutku Slidera 10 . Wędka w pół a chłopaki mobilizują bym jak najszybciej ciągnął, bo wejdzie w skały na rancie i po temacie. Na tym kiju (Lamiglas 25 lb) nawet sumka miałem na Ebro, wiec na spokojnie...
Jednak niewystarczająco posłuchałem miejscowych. Ryba przeciera linkę po paru odjazdach. Parę dni później Kumpel dzwoni i mówi, że ktoś znalazł kilkunastokilgoramowego szczupaka martwego, ze spiętym pyskiem. W pysku nietypowy , płaski wobler i duże srebrne kotwice (Owner ST41).
Lato 2019. Kolejny wyjazd trollingowy w poszukiwaniu dużych szczupaków i brzan. Pierwszy dzień przyniósł 109, drugi przyniósł kolejną metrówkę. Ryby łowię z samego rana. Potem nie dzieje się nic, poza oglądaniem ryb na echosondzie. Pływają głęboko, poza zasięgiem. Kilkanaście metrów pod powierzchnią wody. Wieczorem postanawiam zastąpić plecionkę w zestawie. Wchodzi oczko cieńsza, super gładka i śliska. Dwunastosplotowa Saltiga. Ma mi umożliwić zejść ten metr głębiej. Rano, jeszcze przed brzaskiem, kończę montować zestaw przy świetle przednich świateł samochodu. Startujemy. Wobler w wodę. Wypuszczam na 50 metrów. Drugi przejazd, wyjście z zatoki. Branie. Ciężka ryba. Idzie w bok i nagle czuję szarpnięcia i jakby się coś luzowało. "Patentowy" węzeł zrobiony na szybko na brzegu przepuszczał tą śliską linkę, aż po prostu się odwiązał. Ryba poszła. Wobler SDR, 60 cm tytanu, ponad metr przyponu strzałowego z żyłki 0.40 mm...
Tak to jest, ze szczupakami mam pod górę.
Wprawdzie przez lata, ale tak naprawdę dopiero niedawno, udało mi się kilka złowić. Kilka takich, które się liczą.
To jednak procent przegranych konfrontacji z tymi największymi mam wysoki. Być może nawet zawstydzająco wysoki ?
Niemniej jednak czasami, to akurat było w sierpniu 2015, udaje się :
123 cm złapany z Tatą na łodzi. Odegraliśmy się za tamtego z końcówki lat 80tych z Żelizny ![]()
Muzyczne nawiązanie, po raz kolejny, zdeterminowane wędziskiem o konkretnym imieniu z przesłaniem.
-
13
13 komentarzy
Rekomendowane komentarze