Jesień, niemożliwe..
Ciepło było. Brzegówki do tej pory nie odleciały, być może zrezygnowane ocz\ekują na zapowiedziany przez schizmatyczną Gretę koniec świata. Bo tak w ogóle, to zalew Sulejowski jest inny tego roku, niespodziewanie przestał być sztucznym jeziorem o stabilnym poziomie i przewidywalnym przebiegu sezonu. Jeden developer to sprawił ![]()
Czemu? Woda była opuszczona, litoral umarł, ryby wytarły się jak zwykle, ale skoro wylęg nie znalazł pod brzegami pożywienia ani schronienia, to poszedł sobie w ploso, tam gdzie rójki i wyloty. Jedzenie samo poszło do pyska. A wędkarski świat znów w czarnej doopie..
Dwa razy dziennie przejeżdżam nad Nerem - cudowną rzeką mojego dzieciństwa. Tu uczyłem się łowić ryby, biwakować, palić ogień, pływać.. a nawet topić. Na Nerze zaliczyłem moje pierwsze spływy na sprzęcie cokolwiek dziś egzotycznym; tratwach, baliach, samochodowych dętkach. Rodzice nie byli tak zaborczy, jak dziś moje dzieci, przez co kilkulatek stawał się prędko osobą samodzielną, mądrą i kreatywną, zupełnie niepodobną do dzisiejszych bachorów wychowanych w biedronkowych wózkach ![]()
Ner niósł wówczas więcej wody, dziś stare olchy i topole stoją duzo dalej od brzegu, chyba nie ma miejsca gdzie by dało się skoczyć na główkę. Kto by zresztą skakał poza wodnym parkiem albo basenem z zaszczaną chlorówą !? Od mini zaporówki, czyli stawów Stefańskiego, do ujścia Jasienia była to prawdziwa enklawa dzikiej przyrody. Bagienne łąki, z ptasimi rojowiskami, ze stadami krów, klasztorny ogród i warzywniak z wiecznie zajęta siostrą Weroniką - ta pamiętała mnie jeszcze po wielu latach, już dorosły, paliłem z nią papierosy, przy wtórze niezapomnianego jednowyrazowego okrzyku do nieposłusznej krowy - agdzietylezieszwd..ęjebanaPanieBożeprzebacz ![]()
Rzeka dosłownie nabita była rybami - najłatwiejszą, najprostszą i najsmaczniejszą zdobyczą były kiełbie. Serwowane chwilę później z patyka nad ogniem. Płotki, karpie, liny, okonie i bardzo groźne szczupaki łowione przez pana Felka na żywca. Mnóstwo raków pod korzeniami. I co sobota ludowo przedmiejskie zabawy na trawie, ze śpiewami, muzykowaniem, tańcami. Latawce na niebie, parasole oranżada, pączki, cukrowa wata, lody od Woźniaka smakujące jak lody. Teraz pustki, chwasty i drągowina, i non stop huczy Pabianicka. Jadą szczęśliwi do Portu Łódź ![]()
Starego mostku na Pabianickiej już nie ma, zastąpiła go niedawno wypasiona estakada. Przy tym mostku, w 39 gmina żydowska witała owocami i kwiatami wkraczające oddziały niemieckie - dzięki czemu łódzkie ghetto przetrwało aż do sierpnia 44 roku, szyjąc mundury na chwałę Hugo Bossa i Wehrmachtu. Przy tym samym mostku w styczniu 45 bojcy pod dowództwem Matwieja Wieinruba urządzili uciekającym Niemcom i volksdeutschom jatkę w niezapomnianym sowieckim stylu, ówczesnej jutrzenki ogólnoświatowej lewicy. Ale nic się nie stało, nic się nie stało, żydokomuna i volksdeutsche przetrwali i mają się całkiem dobrze. To wielcy mentorzy obywateli III RP. Tylko filmu nikt nie nakręci..
-
12
6 komentarzy
Rekomendowane komentarze