Skocz do zawartości

Artykuły

Manage articles
  • tpe

    Sea bass hunting

    Przez tpe, w Techniki połowu,

    Morskie Bassy łowię już od 10 sezonów. Pięć lat temu postanowiłem założyć bloga, na którym dokumentuję swoje wędkarskie sukcesy i porażki. Dlaczego właśnie hunting? Ponieważ łowienie Bassów ma w sobie coś z polowania. To nie jest zwykłe wędkowanie. By regularnie łowić labraksy, trzeba poznać ich zwyczaje w danej miejscówce, ale przede wszystkim przewidywać OCEAN. I myśleć, dużo myśleć, jak prawdziwy myśliwy. Loup de mer, czyli wilk morski. Tak właśnie Francuzi mówią na labraksa. I tym razem mają dużo, dużo racji.
     
    Kiedy w 2006 roku po raz pierwszy stanąłem nad brzegiem Atlantyku w irlandzkim hrabstwie Kerry przeżyłem totalny szok. Wychowałem się z wędką nad niewielkimi rzeczkami Podkarpacia, wyjazd nas Solinę, bieszczadzkie morze był dla mnie zawsze nie lada przeżyciem. I nagle małe kameralne łowiska zamieniłem na wielki, często rozszalały żywioł, jakim jest północny Atlantyk. Największe wrażenie jednak wywarły na mnie pływy. W ciągu zaledwie kilku godzin poziom oceanu potrafił zmienić się o nawet 4 metry! Sześć godzin wystarczyło by wypełniona po brzegi zatoka zamieniła się w wielką plażę!
     




    Dziś nie połowię…


     
    Zwyczaje Sea Bassów zamieszkujących otaczający Irlandię Atlantyk są bardzo mało poznane. Poza tym ostatnimi laty wędkarze zaczęli donosić o alarmującym załamaniu się połowów Bassa w irlandzkich wodach. Dlatego od roku pomagam IFI (Inland Fisheries Ireland) w znakowaniu (tagowaniu) labraksów. W ciągu mijającego sezonu oznaczyłem plastikowymi tagami, zmierzyłem, zważyłem, pobrałem próbki łusek i wypuściłem setkę Bassów. W samym Kerry oznaczyliśmy w ten sposób prawie tysiąc ryb. Jak na razie w naszym hrabstwie powtórnie zostały złowione trzy Bassy (i znowu wypuszczone!). Ostatni złowiony ponownie (kilka dni temu) przebył w linii prostej w ciągu 6 miesięcy 23 km. Moja setka wciąż czeka na ponowne złowienie.
     




    Kolejny otagowany Bass…


     
    Całe moje basowanie przede wszystkim zdeterminowane jest pływami oceanu. Wszystkie swoje wyprawy planuję z otwartą tabelą pływów. Co ciekawe, z biegiem lat zmieniły się zwyczaje Bassów. W mojej ulubionej miejscówce jeszcze kilka lat temu drapieżniki najlepiej żerowały podczas opadającej wody, przed LW (Low Water - minimum pływu). Ostatnio o wiele częściej atakują przynęty na wodzie przychodzącej. Niektóre miejsca są całkowicie niedostępne podczas HW (High Water – maksimum pływu). Bezpieczne wędkowanie możliwe jest tylko przed i zaraz po LW. W takim miejscu łowienie zaczynam i kończę z zegarkiem w ręku. Wystarczy kilka minut spóźnienia i do brzegu dotrzemy w najlepszym razie z przelanymi woderami.
     



     




    W tym miejscy podczas przypływu woda ma głębokość 5 metrów.


     
    Dużo również zależy od pory roku. Zaraz po ustaniu zimowych sztormów szukam Bassów w osłoniętych od oceanu zatokach. Wczesnowiosenną bankówką będą niezbyt głębokie miejsca, gdzie zimna jeszcze woda zalewa podczas przypływu nagrzane od słońca skały. Temperatura wody szybko rośnie, a ocean wprost wybucha życiem. I oczywiście w takich miejscach zaczynają żerować Bassy. Woda najczęściej jest jeszcze dość mętna, co też sprzyja szybkiemu jej nagrzewaniu.
     




    Wczesnowiosenna miejsówka, widać mętną, „siwą” posztormową wodę.


     
    Najczęściej w drugiej połowie kwietnia do zatok zaczynają wpływać wielkie ławice sandeel’i, czyli tobiaszy. Przez kilka tygodni Bassy żerują bardzo intensywnie. Za sandeel’ami wpływają na płytkie piaszczyste blaty i estuaria.
     




    Przed banem, Bassy żerują na sandeel’ach


     
    Od 15 maja do 15 czerwca obowiązuje w Irandii okres ochronny Bassów. Zostawiam labraksy w spokoju i zabieram się za wchodzące do rzek Kerry springery oraz wielkie rdzawce w oceanie.
     
    Jeszcze niedawno, po 15 czerwca rozpoczynał się najlepszy okres połowu Bassów. Żerowały agresywnie całą dobę, ale najlepiej brały w nocy. Bardzo często łowiłem 10-15 dużych ryb podczas kilkugodzinnej sesji. Niekiedy spałem tylko 2-3 godziny na dobę.
     



     



     




    Po banie, kiedyś to było łapanie…


     
    Niestety, od trzech lat (w Kerry, ponieważ na wschodnim wybrzeżu taka sytuacja miał już miejsce kilka lat wcześniej) po banie Bassy praktycznie znikają z przybrzeżnych łowisk. Co więcej, w wodzie nie ma sandeel’i, krewetek i krabów, czyli podstawowego pokarmu labraksów. Nikt za bardzo nie wie, co się właściwie wydarzyło. Słyszałem różne teorie, ale do wyjaśnienia tej zagadki jeszcze długa droga. IFI ma nadzieję, że jej rozwiązaniu pomoże tagowanie Bassów.
     
    Bassy pojawiają się znowu podczas wysokich pływów przy zrównaniu dnia i nocy (około 20-22 września). Wtedy również rozpoczyna się drugi po wiosennym, dobry okres ich połowu. Zatoki wypełniają ławice drobnych szprotów, śledzi i rybek zwanych w j. ang. sand smelt (ateryna). O tej porze roku Bassy muszą szybko przybierać na wadze przed nadchodzącą, ciężką zimą. Bassowe eldorado trwa do pierwszych zimowych sztormów, czyli najczęściej początku listopada.
     



     




    Jesienne Bassy


     
    Kolejnym ważnym czynnikiem przy łowieniu Bassów jest wiatr. Jak wiadomo w Irlandii wieje zawsze. Zdecydowanie najbardziej sprzyjającymi są umiarkowane wiatry z kierunków zachodnich. Wiatr wiejący prosto w twarz (który spycha w stronę brzegu plankton, za którym podąża drobnica) i lekko sfalowana powierzchnia wody to idealne warunki.
     




    Wiatr w twarz, Bass na wędce!


     
    Z opowieści znajomych wynika, że kilka-kilkanaście lat nad pd.-zach. wybrzeżu Irlandii przeważała cyrkulacja zachodnia i południowo zachodnia. Obecnie wiatry coraz częściej wieją z kierunków południowych i wschodnich (przynajmniej w lecie). Może dlatego Bassy znikają na długie tygodnie?
    Cztery, pięć, sześć lat temu łowiłem w sezonie ponad 300 Bassów. Były to przede wszystkim grube, srebrne ryby. Obecnie sezon zamykam z trochę ponad setką ryb, coraz też częściej łowię wychudzone bardzo ciemno ubarwione Bassy. Oznacza to, że labraksy zmuszone są w poszukiwaniu pokarmu opuszczać płytkie przybrzeżne wody i wędrować w poszukiwaniu pokarmu w stronę otwartego oceanu.
     




    Ciemnozłoty labraks, musiał długo żerować głęboko przy dnie w otwartym oceanie.


     
    Mam cichą nadzieję, że sezon 2016 będzie dużo lepszy od trzech ostatnich. Jak będzie okaże się już za kilka miesięcy.
    Sprzęt jakiego używam podczas polowania na Bassy musi być solidny i niezawodny. Ekstremalna pogoda, wzburzona słona woda szybko weryfikuje wszelkie jego niedoskonałości.
     
    Wędki
    W tej chwili używam przede wszystkim dwóch wędzisk: uniwersalnej Elitki St.Croix do 28g. (17 lb) i CD Blue Rapid do 35g. (20 lb). Obydwa mają długość 9’. Na początku próbowałem wzorem naszych łowców morskich troci łowić wędkami o długości 10’. Niestety kompletnie się nie sprawdziły. Były za ciężkie, mało poręczne, a przede wszystkim stawiały zbyt duży opór przy silnym wietrze, co powodowało bardzo duży dyskomfort podczas wędkowania.
     
    Tak jak napisałem wyżej Elite jest bardzo uniwersalna, Blue Rapida zabieram, gdy łowię dużymi woblerami typu Minnow i przynętami powierzchniowymi. Prowadzę te przynęty dość agresywnie, dlatego wolę posługiwać się szybszym CD. Z kolei St.Croix idealnie sprawdza się przy gumach i średniej wielkości woblerach.
     
    Kołowrotki i linki
    Tu wybór jest tylko jeden – kołowrotki SW o wysokim przełożeniu (Salt Water). Odpowiednio konserwowany Twin Power SW wytrzyma dobrych kilka sezonów (a ile dokładnie jeszcze nie wiem, mój TP SW kupiony w 2010 ciągle kręci jak nowy) , czego niestety nie mogę powiedzieć o zwykłych kołowrotkach. Oczywiście, jeżeli ktoś pojedzie na bassowanie dwa, trzy razy do roku, poradzi sobie z tym każdy kołowrotek. Ja jednak łowię w oceanie kilka razy w tygodniu. Mały zapas łożysk do rolki kabłąka i możemy zapomnieć, że w ogóle używamy kołowrotka w słonej wodzie.
     
    Na Twin Power’ach mam nawinięte linki o wytrzymałości ok. 15 lb. Całkiem przyzwoicie sprawdza się PowerPro. Wolę jednak linki japońskie 4x Varivasa Avani Sea Bass 1.5 PE i Sunline Super PE 1,5. Te dwie linki przede wszystkim długo nie tracą na wytrzymałości, a Sunline dodatkowo w ogóle nie traci koloru.
     
    Wielu wędkarzy łowiących w oceanie z brzegu zakłada przypon z fluorokarbonu. Sam stosuję go bardzo rzadko i tylko wtedy, gdy łowię na systemik typu Texas albo w ekstremalnie trudnym łowisku z dużą ilością ostrych skał. Uważam, że przypon z fluorokarbonu osłabia jednak niepotrzebnie cały zestaw. Tylko w tym sezonie znalazłem na brzegu dwa woblery typu Minnow, które wędkarze stracili właśnie przez źle zawiązany węzeł łączący przypon z linką.
     
    Do końca linki zawsze wiążę mocny krętlik z agrafką, np. Spinwala nr 10 lub dragonowski Power Lock podobnej wielkości.
     
    Przynęty
    Zacznę od moich ulubionych, czyli przynęt powierzchniowych. Najlepsze efekty na przynęty typu „walk the dog”, czy poppery miałem na wiosnę i jesienią. Ataki Bassów na przynęty powierzchniowe są bardzo efektowne. Zdarza się, że ryba długo podąża za przynętą, by zdecydować się na atak dosłownie w ostatniej chwili. Uderzenie dużego Bassa poprzedzają często dwa, trzy markowane ataki. Oczywiście nie można zacinać „na wzrok”, cierpliwie czekamy i tniemy, gdy wyraźnie poczujemy rybę na kiju.
     
    Moją podstawową przynętą powierzchniową jest Lucky Craft Gunfish (11,5 cm, 19g.). Gunfish robi sporo zamieszania przy powierzchni wody. Sprawdza się więc najlepiej przy sfalowanej powierzchni morza i w nocy. Na Gunfish’a złowiłem swoje największe Bassy z powierzchni.
     



     




    70-tak na Gunfish’a


     
    Z kolei przy niewielkiej fali lub totalnej flaucie łowię na Lucky Craft Sammy w różnych rozmiarach. W pudłach mam trzy warianty tej przynęty: 8,5 cm, 12,6g., 10 cm, 14g. oraz 11,5 cm i 18,5g. Sammy to przynęta typu „walk the dog”. Jesienią ubiegłego roku złowiłem na Samme’go kilkanaście ładnych Bassów w jedno popołudnie, w tym pięć ryb w pięciu rzutach. To była jazda!
     




    Sammy


     
    Na ostatnim miejscu mojego podium przynęt powierzchniowych znalazł się Jackall Bonnie 12,8 cm i 25g. To również powierzchniowiec „walk the dog”, najlepsze efekty miałem na niego wczesną wiosną.
     




    Wiosenny labraks na Bonnie


     
    Powierzchniowce prowadzę dość agresywnie. Po trzech, czterech szarpnięciach pozastawiam przynętę bez ruchu na dwie trzy sekundy. Ważne jest, żeby linka pomiędzy wędką, a przynętą była stale napięta. Brania najczęściej następują w chwili, gdy powierzchniowiec startuje po kilkusekundowej przerwie.
     
    Drugą grupę przynęt stanowią przynęty typu soft lures. Testowałem ich już na pewno kilkadziesiąt. Jednak jak to zwykle bywa używam wyłącznie dwóch rodzajów gum.
     
    Savage Gear Sandeel Slug w dwóch wielkościach: 14 i 16 cm oraz dwóch podstawowych kolorach: Sandeel i Real Pearl.
     




    Sandeel Slug


     
    Sandeel’e zbroję w rewelacyjne główki jigowe na hakach offsetowych Owner Sled Head. 14 cm zakładam na główki o masie ¼ OZ. z hakiem 2/0. 16 cm zbroję, w zależności od potrzeb (siła wiatru, głębokość wody) w Sled Head’y na hakach 4/0 i masie 3/8 lub ½ OZ. Często w nocy lub podczas flauty dobre efekty daje uzbrojenie 16 cm Sandeela w lekką główkę 2/0 i ¼ OZ.
     




    Jeszcze jeden amator Saneel’a


     
    Gumę na główce mocuje się nakręcając ja na sprężynkę. Taki sposób montażu jest niezwykle pewny, Sandeel świetnie „trzyma” się główki, a offsetowy hak który idealnie układa się wzdłuż gumy niweluje ryzyko zaczepu i zbieranie przez tak uzbrojoną przynętę różnych wodnych śmieci.
     



     



     




    Największe Bassy złowione przeze mnie na Sandeel’a SG – 74 cm


     
    Sandeel’ie SG są przynętą uniwersalną. Używam ich od pięciu lat, łowię na nie ok. 80% Bassów. Stosuję je w płytkich (do metra ) jak i głębszych miejscach. Kolorem Sandeel łowię podczas dnia, perłowe zakładam po zachodzie słońca i w nocy.
     



     




    75 cm


     
    W bardzo płytkich miejscach prowadzę je szybkim boleniowym tempem, jednak cały czas pracuję szczytówką, co nadaje gumie naturalnych, nieregularnych, nerwowych ruchów. Dokładnie tak zachowuje się spłoszony, uciekający przed drapieżnikiem tobiasz. W nocy warto od czasu do czasu dać opaść gumie na dno i delikatnie nią „poruszać” na napiętej lince, nie odrywając jej od dna. Konstrukcja główki powoduje, że Sandeel ustawia się do dna pod kątem 45 stopni. Tobiasze w razie niebezpieczeństwa wbijają się w piaszczyste dno i próbują zakopać się w podłożu i wygląda dokładnie tak samo jak nasza ryjąca w dnie gumowa imitacja. Żaden Bass przepływający obok nie pozostanie obojętny.
     




    Portret amatora 14 cm Sandeel’a


     
    Lunker City Slug-Go to drugi rodzaj gum jaki używam łowiąc Sea Bassy. 4 i ½” oraz kolory Albino Shad i Arkansas Shiner. Slug-Go montuje na systemiku Texas. Gumę na haku offsetowym wiążę na 0,5 m przyponie z fluorocarbonu o wytrzymałości 20-25 lb i obciążam przelotowymi ciężarkami (niekoniecznie typu bullet) o masie od 4-14g. Bardzo dobrze sprawdzają się ciężarki na igielicie (igielit nie miażdży i nie osłabia węzłów), te których używają w Polsce spławikowcy. Na końcu przyponu robię małą pętelkę i zakładam na agrafkę na końcu mojej linki.
     



     




    Slug-Go Albino Shad


     
    Tak zbudowanym zestawem obławiam w długim opadzie miejsca o głębokości 2-3 metrów.
     




    Slug-Go Arkansas Shiner


     
    Brania Bassów na przynęty miękkie są zwykle bardzo delikatne. Wydawać by się mogło, że będzie je bardzo trudno zaciąć łowiąc przecież sporą przynętą uzbrojoną w pojedynczy hak. Nic bardziej mylnego! Zacinam praktycznie wszystkie brania na gumy uzbrojone w haki offsetowe. Ryby bardzo, ale to bardzo rzadko spadają, a ich podbieranie jest bardzo łatwe. Wystarczy pewny chwyt za dolną szczękę, podobnie jak przy podbieraniu amerykańskich bassów wielkogębowych. Ryby po wyholowaniu są bez problemu wyhaczane i szybko i bez komplikacji wracają do oceanu.
     




    Pewny chwyt dużego Bassa.


     
    Ostatnia grupa przynęt w moim arsenale to różnego rodzaju woblery.
    Zaraz na początku mojej przygody z Bassami dostałem od Michała Osińskiego – Tapsa, bezsterowe, tonące Ukleje/Slippery o długości 9 i 11 cm. Przez dobrych kilka lat były to moje praktycznie jedyne przynęty na morskie Bassy. Tapsy rewelacyjnie latały, nawet pod wiatr. Można było je prowadzić tuż pod powierzchnią wody w bardzo płytkich miejscówkach. W głębszych miejscach pięknie wabiły Bassy kolebiąc się w opadzie. Na Slippery złowiliśmy ze znajomymi wiele pięknych Bassów, w tym największe: 78 cm i 76 cm (w 2007 roku).
     




    Pawła


     




    Tomaszka


     
    Obecnie Tapsy zostały wyparte przede wszystkim przez przynęty miękkie. Są jednak sytuacje, kiedy wciąż są niezastąpione. Używam ich zawsze wtedy, gdy łowię w bardzo płytkim miejscu, potrzebuję rzucić na dużą odległość, pod silny, przeciwny wiatr.
     



     



     



     



     



     



     
    Na początku sezonu w mętnej, posztormowej wodzie bardzo skuteczne są bardzo płytko chodzące, wyposażone w niesamowicie głośną grzechotkę Storm ThunderStick Jointed o długości 5 ½’. Ten wobler robi w wodzie niesamowite zamieszanie. Łowiąc nim pewnego kwietniowego dnia w 2011 roku złowiłem podczas trzech godzin wędkowania prawie 30 (!!!) Bassów.
     




    ThunderStick Jointed


     
    Woblery typy Minnow skuteczne są cały rok. Najważniejsze by nurkowały najwyżej na głębokość do 1 metra. Muszą też posiadać skuteczny system rzutowy. Używam Minnow’ów o długości 11-15 cm.
    Daiwa Saltiga 14,5 cm to najlepszy Minnow jakim łowię Bassy. Świetnie lata, schodzi maks. na 0,7-0,8 m. ma bardzo trwałą powłokę lakierniczą oraz wyposażony jest w świetne morskie kotwiczki Ownera. Niestety, ostatnio Saltigę Minnow jest bardzo trudno zdobyć. Pozostaje jedynie zastępstwo w postaci np. Daiwy SHORE LINE SHINER.
     




    Wielki, nocny Bass na Saltigę


     
    Rapala MaxRap to również bardzo dobra przynęta. Lata może trochę mniej stabilnie od Saltigi, ale jest równie skuteczna i uzbrojona w doskonałe, morskie kotwice VMC. Używam dwóch długości MaxRapa: 13 i 15 cm. W mijającym sezonie zdecydowanie najskuteczniejszy był model 13 cm w kolorze niebieskiej makrelki.
     



     




    Rapala MaxRap


     
    Bardzo ciekawą, budżetową ofertę przynęt typu Minnow ma w swojej ofercie koreańskie Payo. Polecam szczególnie woblery o nazwie Seashot i Aqula. Za kilka $ dostaniemy idealne kopie sprawdzonych przynęt światowych potentatów. Może są trochę gorzej wykonane, po kilku rybach zaczyna złazić z nich lakier, ale są równie skuteczne, co oryginały kosztujące 20 i więcej $.
     




    Payo Aqula


     
    Woblery prowadzę bardzo agresywnie, często stopuję na ułamek sekundy, podszarpuję przynętę szczytówką na napiętej lince. Brania Bassów są bardzo agresywne. Zdarza się, że podczas uderzenia ryby potrafią porozginać kotwiczki i zdemolować kółeczka łącznikowe. Samo podbieranie nie należy do łatwych i bezpiecznych, zwłaszcza przy przynętach uzbrojonych w trzy kotwiczki. Długotrwałe i niebezpieczne dla ryb jest też uwalnianie z kotwic. Dlatego łowię na woblery tylko w ostateczności.
     




    Minnow zdemolowany po holu Bassa


     
    Wyższą szkołą jazdy jest łowienie Bassow na muchę. Jestem miernym muszkarzem, fatalnie rzucam przy silnym wietrze, dlatego wolę tradycyjny spinnig. Jednak udało mi się złowić kilka ładnych Bassów na muchę! W tym ślicznego 70-taka. Taka ryba na kiju #8 zabiera bez problemu całą linkę i kilkanaście metrów podkładu. Złowiłem jakimś fuksem kila fajnych ryb na muchę (łosoś, lipie nie), ale z tego Bassa będę wspominał do końca życia!
     
     



     



     




    Sea Bass Fly Fishing!


     
    Kocham łowić Bassy. Są silne i nieustępliwe, wspaniale walczą podczas holu. Podobnie jak ja uważają tysiące wędkarzy w Europie. Śmiem twierdzić, że wędkarze polujący na Sea Bassy zostawiają w Irlandii dużo więcej pieniędzy niż wędkarze łowiący łososie.
     



     
    Mam nadzieję, że działania podejmowane przez organizacje zajmujące się ochroną Sea Bassów (np. brytyjski B.A.S.S.) i samych wędkarzy wymogą w końcu na UE ograniczenia w rybackich kwotach połowowych. Boję się jednak, że stanie się to za późno…
     



     
    tpe, Dingle, Kerry 2015
    http://basshunting.blogspot.com/

  • Kolejnym elementem składowym woblera, który należy wykonać jest ster. Wśród woblerów królują stery płaskie, gdyż łatwiej je można zrobić. Ich kształty mogą być dowolne. Zaledwie wycinek możliwych kształtów sterów zaprezentowano na rys.1.
     



     

    Rys.1. Kształty sterów płaskich


     
    Na sterach zaznaczono ich środki ciężkości CS oraz położenie względem oczka mocującego linkę, oznaczone jako xs. Kształt steru właśnie determinuje położenie środka ciężkości Cs, a tym samym szybkość nurkowania woblera. Natomiast wielkość powierzchni steru odpowiada za parametry pracy woblera oraz za głębokość i szybkość nurkowania [1]. Ale nie tylko stery płaskie są stosowane. Można spotkać woblery ze sterami giętymi lub wklęsłymi. Niestety ich wykonanie w sposób powtarzający co do wymiarów i kształtów jest trudniejszy niż wytworzenie steru płaskiego. I z tego względu omówione zostanie wykonywanie jedynie sterów płaskich. Być może w niedalekiej przyszłości wrócę do sterów giętych.
     
    Sposoby wykonywania sterów
    Materiał stosowany na stery to najczęściej poliwęglan lub inne tworzywo sztuczne, a także metale tj: stal nierdzewna, stop aluminium, stop miedzi. Generalnie stery wykonywane są poprzez wycinanie, ale nie zawsze. Powszechną metodą jest wycinanie np. nożyczkami kształtu steru, a następnie szlifowanie krawędzi w celu zachowania kształtu i wyrównania krawędzi. Pomocny przy tym będzie wykonany szablon, od którego odrysowuje się kształt przyszłego steru. Na rys.2 zaprezentowano szablon, a obok niego wykonany ster.
     



     

    Rys.2. Szablon wraz ze sterem


     
    Warto szablony opisać, np.: zapisać można do jakiego korpusu (rodzaj i długość) należy. Oznaczenie TD55 na szablonie jest skrótem mówiącym o tym, że ster ten stosowany jest do woblera z korpusem o kształcie zbliżonym do Tail Dancer (Rapala) i długości 55 [mm]. Ręczne wycinanie steru nożyczkami jest procesem prostym i każdy potrafi taki ster wykonać. Problemem może być zachowanie symetrii steru oraz jest to zajęcie czasochłonne i pracochłonne zwłaszcza, gdy wykonuje się je w dużej ilości.
     
    Innym sposobem wykonywania steru jest wyłącznie jego szlifowanie, bez użycia szablonu i wcześniejszego wycinania nożyczkami kształtu, co zaprezentował na rys.3 nasz forumowy kolega Jarek (@muddler).
     



     



     




    Rys.3. Wykonywanie steru metodą szlifowania


     
    Ta metoda również nie sprawia problemów przy wykonywaniu sterów, ale podobnie jak przy wycinaniu jest czaso- i pracochłonna oraz z zachowaniem symetrii kształtu steru można mieć problemy. Trudniej także będzie wykonać stery o bardziej skomplikowanym kształcie. Niemniej warto ją stosować, zwłaszcza przy produkcji małej serii woblerów, gdyż jest nieco szybsza od metody związanej z wycinaniem nożyczkami a następnie szlifowaniem ostatecznego kształtu steru.
     
    Proces wytwarzania sterów można przyspieszyć poprzez zastosowanie przyrządu działającego na zasadzie wykrojnika, co pokazano na rys.4.
     




    Rys.4. Wykrojnik sterów


     
    Przyrząd mojego serdecznego kolegi jest przeznaczony do wykonywania najczęściej spotykanych sterów, w kształcie łezki (rys.1a). Na rys.4 obok przyrządu pokazano dwie wielkości sterów, które zostały nim wykonane. Posiada on w sobie stempel, którego kształt odpowiada wycinanemu kształtowi steru. Łatwo dojść do wniosku, że do każdego steru należy stosować oddzielny stempel, który wymienia się w przyrządzie. Niestety należy zainwestować trochę gotówki. Poza tym przyrząd ten posiada szereg zalet istotnych przy wykonywaniu sterów. Oprócz tego, że skraca czas wykonania steru, to zapewnia powtarzalność kształtu oraz jego symetrię.
     
    W produkcji masowej woblerów, aby skrócić czas wykonania steru warto pomyśleć o wykonywaniu ich metodą wtrysku. Wypraskę ze sterami zaprezentowano na rys.5.
     




    Rys.5. Wypraska ze sterami


     
    Jednakże do tego niezbędna jest wtryskarka oraz specjalnie zaprojektowana forma wtryskowa. Znacznie to podraża koszt wykonania. O ile można zlecić wykonywanie sterów, czyli nie musimy posiadać wtryskarki, to niestety za formę wtryskową już trzeba będzie zapłacić i to nie małe pieniądze. Dlatego ta metoda wykonywania sterów opłaca się przy dużej ilości woblerów. Jak widać podczas jednego wtryśnięcia tworzywa do formy można wykonać kilka lub kilkanaście sterów w zależności od wielkości steru i formy wtryskowej. Stery mają powtarzalne kształty i zachowaną symetrię. Dodatkowo na sterze można nanieść napisy, np.: związane z nazwą woblera, producenta itp. Niestety zmiana kształtu steru lub jego wielkości wymaga wykonania kolejnej wkładki formującej stery.
     
    Dla tych co lubią eksperymentować z kształtami i wielkościami sterów ciekawym rozwiązaniem może okazać się zastosowanie plotera tnącego do wykonywania sterów. Niestety wymaga to zainwestowania jednorazowo gotówki, gdyż oprócz kupna plotera należy zaopatrzyć się w kontroler i komputer z odpowiednim oprogramowaniem. Komputer wraz z programem np. mach3 służy do ustalenia parametrów wycinania tzn. kształt, wielkość i ilość sterów (ścieżki poruszania się freza) oraz prędkość i głębokość obróbki. Aby wyciąć dany kształt steru należy najpierw go narysować. Ponieważ są to płaskie figury geometryczne, to do tego celu można wykorzystać proste programy graficzne ogólnie dostępne, np. w internecie. Na rys.6 pokazano płytkę z wyciętymi sterami za pomocą plotera.
     




    Rys.6. Płytka z wyciętymi sterami


     
    Pomiędzy ploterem a komputerem znajduje się jeszcze kontroler, którego zadaniem jest zamiana informacji z komputera na informacje niezbędne do uruchomienia silników odpowiadających za poruszanie się narzędzia plotera (freza) w trzech osiach. Komputer zazwyczaj posiadamy. Korzystniej jest posiadać laptop, gdyż jest przenośny. Raz możemy go używać do wycinania sterów, a drugi do innych prac, nie związanych z naszym hobby. Ploter tnący, często z kontrolerem, można kupić lub samodzielnie wykonać. Na rys.7 przedstawiony jest zaprojektowany ploter. Główne zespoły to: stół, na którym frezowane będą stery, brama z napędami w dwóch lub trzech osiach oraz narzędzie, często jest to dremel lub kress. Są rozwiązania z ruchomym lub stałym stołem, tzn. że w rozwiązaniu z ruchomym stołem, stół przesuwa się względem nieruchomej bramy (ruch w jednej osi), a z kolei rozwiązanie ze stałym stołem charakteryzuje się tym, że brama przesuwa się względem nieruchomego stołu. Bardziej praktycznym rozwiązaniem jest to drugie, gdyż np.: zajmuje mniej miejsca na stole.
     




    Rys.7. Konstrukcja plotera


     
    Ruch bramy oraz narzędzia realizowany jest za pomocą mechanizmu śrubowego. Aby zapewnić ten ruch po linii prostej zastosowane są prowadnice, po którym przemieszczają się suwaki zamocowane do zespołów wykonujących ruch.
    Wykonanie lub zakup plotera tnącego, kontrolera i komputera z oprogramowaniem to jedyne koszty jakie się poniesie mimo, że będą zmieniane kształty i wymiary wycinanych sterów. I to jest główną zaletą tego rozwiązania.
     
    Można także zlecić wykonanie sterów, wystarczy podesłać rysunek, a czasami ster na wzór. Nawet nie wiecie jaką miałem frajdę nadając kształty sterom w komputerze, by następnie po kilku dniach otrzymać od Konrada (@konktenbit) gotowe stery, właśnie wycięte za pomocą plotera. Potem szybko nad wodę i testy, testy. Analiza tego co się działo w wodzie z wobkiem i tłumaczenie przyczyn takiego zachowania się wobka przy danym sterze. I tak powstawała książka: Odkrywanie tajemnic woblera Podstawy.
     
     
    Podsumowanie
    Jest wiele sposobów usprawniania wykonywania sterów. Przedstawiłem te, które znam. Nie ma idealnego rozwiązania. Każde ma swoje zalety i wady. Kryterium doboru rozwiązania to często ilość wykonywanych sterów oraz zasobność naszego portfela.
    Zachęcam też do przedstawiania innych sposobów rozwiązania problemu związanego z przyspieszeniem i zmniejszeniem nakładu sił na wykonanie sterów.
     
    Literatura
    [1] Bednarczyk S. – Odkrywanie tajemnic woblera. Podstawy. Oława 2015.
    [2] Drzewicz D. – Projekt mini frezarki sterowanej numerycznie. Praca dyplomowa inżynierska. Wrocław 2014.
    [3] Archiwum autora.
    [4] Archiwum @muddlera
     
    SŁAWOMIR BEDNARCZYK (@Banjo)

  • Wyprawa na małe ryby......

    Przez rogu, w Relacje,

    W minione wakacje po raz pierwszy zabrałem 7-letnią córkę na prawdziwą wędkarską wyprawę do Szwecji. Nie było z nami ukochanej mamy ani młodszego rodzeństwa. Pojechał za to drugi odważny tata z nieco starszym od Poli bratankiem. Przez tydzień mieszkaliśmy na szkierowej wyspie i łowiliśmy ryby. Jedliśmy niezdrowe konserwy na przemian z chipsami i chodziliśmy nieprzyzwoicie późno spać, czasami bez umycia zębów. Uczyliśmy dzieciaki rozpalać ognisko, rozpoznawać gwiazdozbiory na niebie i obierać ziemniaki na obiad. Nie złowiliśmy nic konkretnego uwagi. Ba, w ogóle mało co złowiliśmy jak na szwedzkie możliwości. Ważne jednak, że rozpoczęliśmy z bratem żmudny i niewdzięczny proces wychowywania sobie osobistych i najlepszych kompanów na ryby – własnych dzieci.
     
    Mniej więcej w tym samym czasie na podobny pomysł wpadł kolega z biura, Tomek i także zaryzykował (znacznie bardziej niż ja, bo pojechał nawet z żoną!) rodzinny wypad do Skandynawii z nastawieniem na ryby. W artykule znajdziecie mix zdjęć z tych dwóch wyjazdów.
     




    Pierwsze szczupaki w życiu ze starszym bratem – bezcenne!


     
    Trudne dobrego początki
    Łowieniem starałem się zainteresować córkę od kiedy potrafiła wskazać kolorową rybkę w dziecięcej czytance. Jak odrosła od ziemi na wysokość stołu, zacząłem zabierać ją do swojego wędkarskiego schowka w piwnicy gdy trzeba było pakować się na kolejną wyprawę. Po chwili dąsania pomagała mi wtedy układać przynęty w pudełkach albo potrafiła kompletnie poplątać nową plecionkę na szpuli jak tylko spuściłem ją z oka. Pamiętam, że chodząc na spacery do Łazienek najwięcej czasu spędzaliśmy karmiąc chlebem parkowe karpie, a w warszawskim zoo starałem jak najdłużej przebywać w sąsiedztwie wszelkiej maści akwariów. Podsuwałem podstępnie nieświadomemu dzieciakowi wędkarskie książki Szymańskiego i Kolendowicza albo filmy o wiadomej tematyce. Zdarzyło mi się też raz czy dwa przekupić brzdąca cukierkiem za pomoc przy nawijaniu nowej muchowej linki….
     
     
     
     
     




    5-letnia Pola zaczyna przygodę ze spławikiem.


     
    Te wszystkie nikczemne i perfidne z mojej strony zabiegi przynosiły jednak średni i krótkotrwały efekt. W oczach mojej pierworodnej nie widziałem zachwytu nad oślizłymi i pokrytymi łuską stworzeniami, który podzielał jej tatuś. Ryby i wędkarstwo ponosiły sromotną porażkę z klockami lego (skądinąd bardzo w rozwoju dziecka pożytecznymi), puzzlami i co najgorsze, bajkami w telewizji. Stojąc więc przed realnym i przerażającym scenariuszem nie-łowiącego-ryb potomka, zrozumiałem, iż popełniam trywialny i jakże dziś oczywisty w swej istocie błąd. Zamiast po prostu zabrać Polę na ryby i zacząć po kolei jak Pan Bóg przykazał, to ja próbowałem pokazać jej od razu wędkarstwo dla niej zupełnie abstrakcyjne, zbyt skomplikowane. Takie z rekordowymi okazami i żywcem przeniesione z relacji wędkarskich globtroterów. Zgubiła mnie rutyna, pewność siebie i lata własnych podróży po całym świecie z wędką w ręku. Myślę, że nie da się w dziecku rozbudzić odrobinki sympatii ani nawet krzty zainteresowania łowieniem pokazując wędkarstwo w teorii i na facebookowych zdjęciach – na dłuższą metę będzie to dla malucha nudne jak flaki z olejem.
     
    Zdecydowałem się więc szybko zabrać 5-letnią wówczas Polę na pierwsze zajęcia praktyczne. Postawiłem na tradycyjną i dobrze sprawdzoną kolejność, którą i ja przechodziłem – wpierw spławiczek na pomoście w trzcinkach, a jak się małej spodoba, to z czasem spróbujemy bardziej poważnych łowów. I tak oto w pewien długi czerwcowy weekend zawitaliśmy we dwójkę nad rodzime jezioro Łańskie. Mam sentyment do tego miejsca bo jako nastoletni chłopak łowiłem tam całkiem niebrzydkie ryby. Okazało się, że solidny drewniany pomost w Rybakach przetrwał próbę czasu i po 20 latach znów montowałem na nim 4-metrowy bacik z gramowym zestawem na końcu. Tym razem jednak już nie sam, ale z własną córką przy boku, która małymi rączkami mieszała właśnie zanętę w kubełku świetnie się przy tym bawiąc. Rozrabianie płatków, kukurydzy i wielu innych specyfików dostępnych w osiedlowym spożywczaku trwało dobre 45 minut. Dziecko brudne, ale jak brudne to szczęśliwe. Nadszedł czas na skonstruowanie płociowej wędki. Wybór spławika, a właściwie koloru jego antenki, potem zakładanie na żyłkę maleńkich śrucin i wiązanie przyponu z haczykiem. Zabawa z tymi prostymi czynnościami trwała co najmniej pół godziny, a Pola przeszczęśliwa próbuje zrobić wszystko samemu. Złości się kiedy jej nie wychodzi, ale nie odpuszcza i po raz dziesiąty usiłuje przewlec pajęczą żyłkę przez malutkie oczko spławika. Mnie natomiast rozpiera duma i radość jakbym złowił co najmniej 50-kilogramowego tarpona. Oto bowiem moja własna, osobista córka jest ze mną na rybach i najwyraźniej jej się to podoba! Nadchodzi moment łowienia, którego boję się oczywiście najbardziej. Wspólnymi siłami lokujemy zestaw dosłownie parę metrów od pomostu w miejsce gdzie przedtem wyrzuciliśmy z Polką co najmniej kilka kilogramów zanęty. Zresztą parę dni później usłyszę od córki, ze rzucanie tymi smakowitymi kulami do wody to jej się z ryb najbardziej podobało…
     
    Obfite nęcenie to był dobry pomysł ponieważ brania są od razu. Pola w pół godziny zalicza uklejkę, krąpika, płotkę, parę okonków, a nawet mikroskopijną krasnopiórkę. Każdą rybkę ogląda z uwagą, ale nie chce jej dotknąć. Na haczyk sama zakłada ziarenko kukurydzy, ale do białego robaka nie może za nic się przekonać. Łowimy drobiazg jeszcze z godzinę po czym ku mojemu zdziwieniu w zanętę wchodzą większe płocie i „podleszczaki” po 30 cm. Jestem po prostu w siódmym niebie, bo nie spodziewałem się tych rozmiarów białorybu w środku dnia na zatłoczonym mazurskim pomoście. Ale fart, myślę sobie nie mogąc się doczekać, aż Pola sama poczuje na swojej wędeczce siłę nieco większej ryby. No i mam co chciałem. Spławik znika pod wodą, a młoda w tempo podnosi bacik do góry. Szklak ładnie się wygina i widać, że na końcu wisi coś większego. Pola jednak zamiast piszczeć z podniecenia to zaczyna histerycznie płakać i drze się jak opętana. Co jest kurde? Jakiś szerszeń ją użądlił czy jak? Nic nie kumam, ale przejmuję od córki szybko wędkę i wrzucam do siatki pół kilogramowego leszczyka. Po dłuższej chwili udaje mi się uspokoić szkraba i próbuję zorientować się w czym jest problem.
     
    „Nie chcesz już łowić ryb?” -pytam.
     
    „Nie!!!” –krzyczy na mnie dziecko.
     
    „Ale dlaczego, co się stało,przecież bardzo dobrze Ci idzie!?”
     
    „ Chcę łowić tylko małe, a dużych nie. Chcę do mamy!!!”
     
    Tak w skrócie wyglądało nasze pierwsze wędkowanie. Polka nie dała się już za nic namówić na łowienie tego dnia, a ja nie chciałem jej bardziej naciskać. Wypuściliśmy z siatki wszystko co złowiliśmy i zabraliśmy się do domu. Do wieczora nie chciała ze mną w ogóle gadać o żadnych rybach. Ale kiedy opowiadałem jej tradycyjnie bajkę na dobranoc zdobyłem się na odwagę i zapytałem czy pojedzie jeszcze ze mną nad wodę. Usłyszałem niewyraźne „może pojadę” obrażonej księżniczki i w tym momencie byłem najszczęśliwszym tatą na świecie.
     




    Lepienie zanętowych kul…to dzieci lubią najbardziej!


     




    Efekt porządnego nęcenia.


     




    Po dwóch godzinach córka ma dość i chce już tylko do mamy….


     
    Bez napinki
    Przez kolejne kilka miesięcy powtórzyliśmy takie spławikowe sesje jeszcze kilka razy. Z różnym skutkiem. Jeśli ryby brały to młoda potrafiła na pomoście wytrzymać nawet ze trzy godziny. Jak nie chciały współpracować, to współpracy odmawiała i Pola. Godzinka bez brań – to była absolutnie graniczna wartość, po której córka wpadała na jakiś genialny pomysł grania w piłkę (ping-ponga, badmintona, w karty lub scrabble), rozpalenia ogniska albo znalezienia jak największej ilości ślimaków w maksymalnie 15 minut.
     
    Cieszyłem się jednak jak głupi z tych małych sukcesów i w następne wakacje postanowiłem pójść za ciosem. No i zgadaliśmy się z bratem, iż zorganizujemy naszym dzieciakom wakacyjną,pełnowymiarową wyprawę na ryby. I to na najprawdziwsze drapieżniki ze spinningiem w ręku, a nie na jakieś mazurskie stynki. Wybór padł na szczupaki,Szwecję i sierpień. Dlaczego szczupaki i Szwecja? Po pierwsze dlatego, że szczupaków tam bardzo dużo i nawet w najbardziej beznadzieje warunki zawsze coś się wydłubie. Argument nie do przecenienia, biorąc pod uwagę moją 7-letnią córkę i jej wrodzony brak cierpliwości. Po drugie kaczodziobe nie są zbyt trudne do złowienia i nie trzeba być „mistrzem świata” aby zaliczyć lepszą rybę. No i wreszcie dlatego, że Szwecja jest piękna, dziecio-bezpieczna i niemal bezludna w porównaniu z Polską. A i pogoda w sierpniu potrafi być często lepsza niż u nas. Może nie jest tak ciepło, ale statystycznie mniej deszczowo.
     
    Dumni z tego genialnego planu przekazaliśmy wspaniałe wieści pociechom oraz małżonkom. Z obu stron entuzjazm był raczej umiarkowany, ale koniec końców klamka zapadła – zabieraliśmy dzieciarnię na szczupaki do Szwecji i nie było od tego odwrotu. Mój bratanek Matuesz cieszył się na okoliczność wyjazdu najbardziej. Kilka miesięcy przedtem łowiąc z tatą na podwarszawskim stawie podczepił przypadkiem „za kapotę” 2-kilogramowego sazana i od tego momentu ten cały spinning strasznie mu się spodobał….
     
    Przygotowania do wyprawy rozpoczęliśmy rzecz jasna od kompletowania potrzebnego sprzętu. Zabrałem więc Polę do dobrze jej już znanego schowka w piwnicy i dałem jej…zupełnie wolną rękę. Wybór potrzebnego ekwipunku dokonany przez młodą był co najmniej interesujący. Szczupaki córka postanowiła łowić na króciutką, sandaczową „pałę” Berkleya o akcji kija od szczotki. Spodobało jej się srebrno-czerwone wykończenie kija i już. W sumie wybór nie taki zły, bo wędka była przynajmniej lekka. Z kołowrotkiem poszło o niebo lepiej, bo wypatrzyła na półce nie zawodnego Twin-powera, na którego notabene sam planowałem łowić. W zestawie znalazły się jeszcze spławiki i haczyki (gdyby jednak szczupaki wolały brać na ulubioną kukurydzę), stary i bardzo malutki podbierak z czerwoną rączką,którego nie widziałem ze 20 lat oraz dokładnie dziewięć przynęt. Stwierdziła,że więcej nie potrzebuje i, że szczupaki będzie łowić właśnie na to. Ja nie byłem aż takim optymistą ponieważ poza Salmo Sliderem, wahadłówką Algą i dwoma ripperami, wybór Poli padł między innymi na dorszowy pilker, jedną sztuczną muchy (pstrągową) i wielkiego tropikalnego poppera na GT (karanks żółtopłetwy),dodatkowo we wściekłym, różowym kolorze. Wszystko jednak grzecznie spakowałem to torby godząc się w milczeniu na te niestandardowe propozycje. Myślę, że dopiero wtedy pojąłem na czym polega cała tajemnica i jak zaszczepić w dziecku sympatię do wędkowania. Musi mieć po prostu z tego frajdę. To wszystko czego potrzeba 7-latce!
     
    Pierwszego sierpnia wyruszyliśmy we czwórkę z Warszawy. Po drodze obowiązkowa wizyta w wędkarskim co by dokupić ostatnie przypony, trochę główek i…z 10 kg zanęty jeśli jednak spinning okazałby się dla młodzieży zbyt forsowny. Wieczorem byliśmy w Gdyni na promie Steny i już wtedy wiedzieliśmy z bratem, że ta skandynawska eskapada to był w dechę pomysł. Dzieci były prze szczęśliwe bo prom widziały po raz pierwszy w życiu.Jak nakręcone latały po całym pokładzie i do zapadnięcie zmroku nie było mowy aby wróciły do kabiny. Wszystko było dla nich nowe – latające nad pokładem mewy, portowe nabrzeża czy inne statki widoczne na redzie. Dla nas, dorosłych,to rzeczy oczywiste. Dla nich to cały świat nowych tajemnic, które czekają aby je odkryć!
     
     
     




    Pakowanie przed pierwszą szczupakową wyprawą…wybór padł na tropikalne poppery


     
    Na Syrsan (nasze miejsce docelowe w Szwecji) spędziliśmy siedem wspaniałych dni, z czego w pełni przełowiliśmy prawie pięć. Zaliczyliśmy tylko jedną poranną, spławikową sesję, a tak pływaliśmy po całych szkierach w poszukiwaniu szczupaków i okoni. Generalnie ryby nie brały za tęgo bo woda była jak zupa. Kilka razy w ciągu dnia uaktywniały się jednak bardzo mocno i wtedy w pół godzinki łowiliśmy nawet kilkanaście szczupaków. Nie było żadnych kolosów (większość 50-75 cm), ale jak już się zapewne z tej opowieści zorientowaliście, to nie o żadne rekordy nam na tej wyprawie chodziło. Z Poli i Mateusza byliśmy z bratem naprawdę dumni.Codziennie wytrzymywali grzecznie na łodzi 8-10 godzin i naprawdę próbowali te ryby łowić. Oczywiście zupełnie po swojemu, czyli rzucając w sam środek trzcin najeżonym kotwicami jerkiem albo zupełnie odwrotnie na totalną głębię, gdzie nie pływało nic poza meduzami. Własnoręcznie, czyli tak od początku do końca każde z nich złowiło po 5 szczupaków. Mam tu na myśli ich własny wybór przynęty, rzut, odpowiednie prowadzenie i wyholowanie ryby do łodzi. Wydawać by się mogło, że to niewiele, ale pamiętajcie, że dzieciaki nie miały do tej pory żadnego pojęcia o łowieniu i przed wyjazdem nie potrafiły rzucić na 10 metrów i odróżnić szczupaka od okonia. Oczywiście ilość czasu spędzonego na łodzi niebyła równoznaczna z czasem poświęconym przez łobuzów na łowienie. Najpierw każde z nich musiało się „wypływać” łodzią, a więc szusowaliśmy po zatoce od brzegu do brzegu, tylko tak dla frajdy. Do tego dochodziły przerwy na rozwiązywanie krzyżówek i czytanie książek (dzieciaki zabierały na łódkę cały potrzebny do tego ekwipunek) oraz codzienna, obowiązkowa przerwa na ognisko i wspólne gotowanie. A kiedy pędraki miały dość wody, łodzi i rzucania, to po prostu odpuszczaliśmy i jechaliśmy na grzyby albo wycieczkę do nieodległego parku łosi. Ten tydzień to był naprawdę magiczny czas dla naszej czwórki i wiem z całą pewnością, iż taką wyprawę powtórzymy już w następne wakacje.
     
    A czy Pola i Mateusz pokochają wędkarstwo i wsiąkną w ten temat na poważnie? Nie mam bladego pojęcia. Na pewno mocno bym chciał, bo to wspaniałe hobby uczące pokory i wrażliwości na piękno natury. Ale jeśli się nie „zaszczepią”, to wiecie co? Nie będę z tego powodu wcale płakał i uszczęśliwiał ich na siłę. Niech sami wybiorą swoją drogę….
     
    P.S Przepraszam Was za nie najlepszą jakość zdjęć, ale z wyjazdu uratowały się tylko fotki robione komórką. Pozostałe były na karcie, którą niestety zalałem wodą na kolejnym wyjeździe…
     
     
     




    Na promie – dzieci zachwycone!


     




    Już w Szwecji nad Zatoką Syrsan.


     




    Zaczynamy pomostowo.


     




    Po czym przesiadamy się na łódkę. Dla młodych już samo pływanie jest mega atrakcją.


     




    No i bęc! Pierwszy, własnoręcznie złowiony szczupak. Maluszek, ale pamiętajcie, że dla dzieciaków kompletnie bez znaczenia!


     




    Łowimy 3-4 godzinki i robimy dłuższą przerwę. To dla maluchów ważne.


     




    Mieliśmy w sierpniu świetną pogodę. Na ryby aż niestety za dobrą.


     




    Od czasu do czasu znajdujemy okonie. Przyznaję, że kilka pasiaków zabraliśmy na kolację…


     




    Córka dumna ze szczupaka, a Tata jeszcze bardziej dumny z córki.


     




    Jest następny. Dzieciak ledwo daje sobie radę z moją dłuższą wędką.


     




    Największa ryba Polci. Szacuneczek!


     




    Tylko przynęt trochę dziecku żal


     




    Co trzeci dzień łowienie odpuszczamy i jeździmy po okolicy na różne wycieczki.


     




    Park łosi w Virrum – rewelacja i koniecznie trzeba zobaczyć.


     




    W parku jest obecnie 9 łodzi i wszystkie są zupełnie oswojone.


     




    Łosie podobają się dzieciakom znacznie bardziej niż szczupaki…


     




    Odwiedziliśmy także zoo Kolmarden. Wspaniałe i bardzo polecam.


     




    Jak Szwecja to i grzyby oczywiście!


     




    Godzinka chodzenia po lesie i kolacja już jest.


     




    Mateusz za starami naszej jednostki. Nie mógł się zdecydować czy woli łowić czy powozić.


     




    A ja nie brały to brzdące znajdowały sobie inne zajęcie. Polecam zabrać im na łódź krzyżówki albo kolorowanki.


     




    Młody odważył się nawet na kąpiel, choć woda miała tylko 18 C. Brrr!


     




    Powrót na wyspę po udanej dniówce.


     




    Lunch time na szkierowej wyspie.


     




    Ciekawe, że na rybach dzieci nie grymaszą i jedzą dosłownie wszystko. Tutaj ziemniaczki z patelni.


     




    Wspólnymi siłami posiłek robi się raz-dwa!


     




    Dublet z bratankiem.


     




    Franek, syn Tomka stawia pierwsze kroki nad Storsjon.


     




    I żona Tomka też.


     




    Inaczej skończyć się nie mogło….


     
    Maciej Rogowiecki (@rogu), 2015

  • Teaser Paragraph:

    Zapewne wielu z was swoją przygodę z wykonywaniem woblerów zaczynała od ręcznego strugania ich korpusów z drewna. Kształtów korpusów jest nieskończenie wiele. Zależą one od tego co mają imitować, na jakie gatunki ryb są przeznaczone, w jakiej strefie wody mają być zastosowane itp. Zaledwie wycinek ich różnorodności prezentuję w swojej książce „Odkrywanie tajemnic woblera. Podstawy”.

    Na poniższym rysunku (rys.1) pokazano budowę typowego woblera. Składa się on z korpusu, steru, stelaża oraz obciążenia. Oczka w stelażu służą do umieszczenia kotwic poprzez kółka łącznikowe.
     

    Rys.1. Budowa woblera


     
    Wszystkie te elementy składowe wykonujemy samodzielnie, oprócz obciążenia, kółek oraz kotwic. Czasami też wykonywane jest obciążenie pod konkretną konstrukcję woblera. Ręcznie stworzenie tych elementów jest często praco- i czasochłonne. Na pewno prace te można usprawnić poprzez odpowiednie urządzenia i maszyny wspomagające.
     
    Zapewne wielu z was swoją przygodę z wykonywaniem woblerów zaczynała od ręcznego strugania ich korpusów z drewna. Kształtów korpusów jest nieskończenie wiele. Zależą one od tego co mają imitować, na jakie gatunki ryb są przeznaczone, w jakiej strefie wody mają być zastosowane itp. Zaledwie wycinek ich różnorodności prezentuję w swojej książce „Odkrywanie tajemnic woblera. Podstawy”. Niemniej przy każdym korpusie trzeba nieźle nastrugać się i nieważne czy to jest lipa, balsa, topola, samba, brzoza itp. Pewnikiem każdy z was ma swój patent na ich wykonanie. Czasami jest to wyłącznie ręczna praca, a czasami wspomagana prostymi urządzeniami, np. typu szlifierka. Początkowo są to zabawy, struganie na własne potrzeby, ale wystarczy że pochwalicie się nimi kolegom i już kolejka chętnych ustawia się po następne. A zwłaszcza, gdy są łowne. Chcąc robić więcej woblerów stajecie przed problemem: Jak zwiększyć produkcję zachowując jednocześnie powtarzalność kształtu i pracy woblera? Daje się to rozwiązać w wielu kierunkach. Można zmienić materiał z jakiego wykonywane są korpusy na piankę, żywicę. Jednakże tutaj pojawiają się następne problemy związane z tymi materiałami: jaka pianka, żywica, skurcze, formy itd. Wszystko to da się rozwiązać zwłaszcza, gdy mamy dużą determinację w dojściu do celu. A co zrobić, gdy chcemy zostać wierni drewnu? Czy możliwe jest usprawnienie produkcji woblerów? Osobiście znam jedną osobę, która od wielu lat potrafi miesięcznie ręcznie zrobić 200÷300 szt. woblerów w zależności od ich wielkości, przy zachowaniu powtarzalności kształtu, pracy i jakości ich wykonania.
     
    Usprawnienia wykonywania korpusu
    Jednym ze sposobów możliwych do realizacji w celu usprawnienia wykonywania korpusów woblerów jest zastosowanie kopiarko-frezarki. Niestety gotowych urządzeń jest jak na lekarstwo. Niezbędne jest zaprojektowanie i wykonanie samodzielnie, bądź zlecenie jego wykonania. Przystępując do realizacji tego przedsięwzięcia warto uświadomić sobie z jakich podstawowych elementów powinna składać się ta obrabiarka oraz jakie rodzaje ruchów będą wykonywać elementy decydujące o wykonaniu korpusu. Zatem kopiarko-frezarka powinna składać z:
    - kopiału, czyli elementu odwzorowującego;
    - narzędzia skrawającego;
    - elementów mocujących klocek drewna i korpus odwzorowywany;
    - układu napędowego ze sterowaniem;
    - konstrukcji nośnej.
     
    Każde urządzenie można rozwiązać na wiele sposobów i podobnie jest z kopiarko-frezarką. Te różnice mogą być znaczne lub niewielkie. Poniżej przedstawiam wariantowość rozwiązań poszczególnych węzłów konstrukcyjnych obrabiarki.
     
    · Rodzaje kopiałów
    Na rys.2 pokazano podstawowe rodzaje kopiałów, którymi mogą być kula (rys.2a), tarcza (rys.2b) oraz trzpień (rys.2c).
     

    a. kula


     

    b. tarcza


     

    c. trzpień


     

    Rys.2. Rodzaje kopiałów [1]


     
    · Rodzaje narzędzia skrawającego
    Narzędziem skrawającym jest najczęściej frez w kształcie trzpienia lub tarczy zamocowany w u chwycie frezarki typu: dremel lub kress.
     
    · Układ pracy kopiarko-frezarki
    Układ pracy zależy od położenia narzędzia skrawającego względem kopiału. Rozróżnić można układ pracy poziomy (rys.3) i pionowy (rys.4).
     
    Główne elementy składowe kopiarko-frezarki mogą być usytuowane w poziomie, co pokazano na rys.3. Na rys.3a widać kopiał znajdujący się po lewej stronie klocka drewna, a rys.3b przedstawia kopiał z prawej strony przedmiotu obrabianego.

    a.



    b.


     

    Rys.3. Poziomy układ pracy kopiarko-frezarki [1]


     
    Poziomy układ pracy tej obrabiarki wymusza zastosowanie długiego stołu, na którym będzie stać. Korzystniej jest zastosować koparko-frezarkę z pionowym układem pracy. Takie rozwiązanie pokazano na rys.4. Może to być taki, w którym kopiał znajduje się nad klockiem drewna (rys.4a) lub gdy kopiał jest umieszczony poniżej klocka drewna (rys.4b).
     

    a.



    b.


     

    Rys.4. Pionowy układ pracy kopiarko-frezarki [1]


     
    Analizując te dwa układy z rys.4 można zauważyć, że w rozwiązaniu pokazanym na rys.4b kopiał będzie brudzony wiórami z obrabianego klocka drewna, co może prowadzić do błędów odwzorowywania kształtu wzorca przez kopiał.
     
    · Położenie narzędzia skrawającego
    Na rys.5 zaprezentowano wariantowość położenia narzędzia skrawającego względem klocka drewna. Podobny układ dotyczy kopiału. Zatem narzędzie skrawające może być umieszczone nad klockiem drewna (rys.5a), przed (rys.5b) lub z tyłu (rys.5c). Raczej umieszczenie narzędzia skrawającego od dołu klocka drewna jest mało praktyczne.
     

    a.



    b.



    c.


     

    Rys.5. Położenie narzędzia skrawającego względem obrabianego przedmiotu [1]


     
    · Mocowanie narzędzia skrawającego i kopiału
    Mocowanie obu tych elementów składowych może odbywać się na różne sposoby, co pokazano na rys.6÷rys.8. Na rys.6 pokazano mocowanie narzędzia skrawającego i kopiału na dwóch ramionach do siebie równoległych i w kształcie bramki. Ramiona te oddzielnie wprawiane są w ruch postępowy względem elementu odwzorowywanego i obrabianego.
     




    Rys.6. Mocowanie na dwóch ramionach [1]


     
    Z kolei rys.7 pokazuje mocowanie narzędzia skrawającego i kopiału na jednym ramieniu, na obu końcach. Z kolei to ramie mocowane jest do prostopadle usytuowanego wysięgnika. Wysięgnik wprawiany jest w ruch postępowy względem elementu odwzorowywanego i obrabianego.
     




    Rys.7. Mocowanie na jednym ramieniu [1]


     
    Narzędzie skrawające i kopiał mogą być także mocowane na oddzielnych wysięgnikach, co pokazano na rys.8. Wysięgniki te oddzielnie wprawiane są w ruch postępowy względem elementu odwzorowywanego i obrabianego.




    Rys.8. Mocowanie na dwóch wysięgnikach [1]


     
    · Realizacja ruchu narzędzia skrawającego i kopiału
    Podczas pracy kopiarko-frezarki zarówno przedmiot odwzorowywany jak i przedmiot obrabiany obracają się z tą samą prędkością obrotową. Natomiast narzędzie skrawające i kopiał wykonują ruch postępowy względem tych przedmiotów. Realizację tych ruchów za pomocą śruby i nakrętek pokazano na rys.9.
     




    Rys.9. Sposób realizacji ruchu narzędzia skrawającego i kopiału [1]


     
    Istotne też jest to, aby narzędzie skrawające i kopiał poruszały się po prowadnicy, w celu poruszania się po linii prostej i zabezpieczeniu nakrętek przed obrotem.
     
    · Konstrukcja nośna
    Wszystkie elementy składowe kopiarko-frezarki należy zamocować do jej konstrukcji nośnej. Rys.10 przedstawia konstrukcję nośną dla poziomego układu pracy.
     




    Rys.10. Konstrukcja nośna poziomego układu pracy [1]


     
    Natomiast na rys.11 pokazano konstrukcję nośną dla pionowego układu pracy.
     




    Rys.11. Konstrukcja nośna pionowego układu pracy [1]


     
    Na podstawie przedstawionych powyżej rozważań zbudowano schemat konstrukcyjny frezarko-kopiarki, który pokazano na rys.12. Zatem obrabiarka ta pracuje w poziomym układzie (rys.3b) z kopiałem umieszczonym po lewej stronie klocka drewna. Jako kopiał użyto tarczy (rys.2b). Narzędzie skrawające znajduje się nad przedmiotem obrabianym (rys.5a). Mocowanie narzędzia skrawającego i kopiału jest identyczne jak na rys.6, a do realizacji ich ruchu postępowego wykorzystano mechanizm śrubowy, składający się ze śruby i nakrętek (rys.9). Całość zamknięta jest w konstrukcji nośnej z rys.10. Obrót przedmiotu odwzorowywanego i klocka drewna zapewnia silnik elektryczny umieszczony z prawej strony konstrukcji nośnej, a silnik elektryczny znajdujący się po lewej stronie kopiarko-frezarki napędza mechanizm śrubowy odpowiedzialny za ruch postępowy narzędzia skrawającego i kopiału. Układ sterowania powinien umożliwiać regulację prędkości obrotowej wałków obu silników elektrycznych.
     




    Rys.12. Schemat konstrukcyjny kopiarko-frezarki z poziomym układem pracy [1]


     
    Realizując w sposób szczegółowy zaproponowany na rys.12 schemat konstrukcyjny kopiarko-frezarki otrzymuje się ostateczną postać tej obrabiarki, co zaprezentowano na rys.13.
     




    Rys.13. Konstrukcja kopiarko-frezarki z poziomym układem pracy [1]


     
    Inne rozwiązanie, z pionowym układem pracy prezentuje rys.14. Przedmiot odwzorowywany znajduje nad klockiem drewna.
     




    Rys.14. Konstrukcja kopiarko-frezarki z pionowym układem pracy [2]


     
    Podsumowanie
    Jednym z możliwych sposobów usprawniania wykonywania korpusów jest zastosowanie kopiarko-frezarki. Zaletą tego rozwiązania jest powtarzalność otrzymywanych kształtów i wymiarów korpusów wykonanych z drewna. Korpusy wykonywane są szybciej niż ręcznie strugane, a powierzchnia o wiele gładsza. Prostota obsługi polegająca na zakładaniu klocka drewna i zdejmowaniu korpusu. Po ustawieniu parametrów pracy i narzędzia skrawającego proces skrawania zachodzi automatycznie. Wadą może być koszt poniesiony związany z zakupem lub wykonaniem kopiarko-frezarki oraz to, że przedmiot obrabiany musi być powiększony o wymiar dobiegu i wybiegu narzędzia.
     
    To jest jeden ze sposobów usprawnienia sobie prac związanych z korpusem i wcale nie musi być najlepszy. Jednakże może ktoś z was użytkuje taką kopiarko-frezarkę i chciałby podzielić się z nami swoimi uwagami. Zachęcam też do przedstawiania innych sposobów rozwiązania problemu związanego z przyspieszeniem i zmniejszeniem nakładu sił na wykonanie korpusu z drewna.
     
    Literatura
    [1] Kuska K. – Opracowanie nowego produktu na przykładzie kopiarko-frezarki do drewna. Praca dyplomowa magisterska. Wrocław 2014.
    [2] Malec R. – Projekt koncepcyjny frezarko-kopiarki do drewna. Praca dyplomowa inżynierska. Wrocław 2014.
     
    SŁAWOMIR BEDNARCZYK (Banjo), 2015

  • Kamienne Szczupaki..........

    Przez EMMS, w Relacje,

    Cały wrzesień na wylocie­
    W tym roku miałem szczęście spędzić większą część września poza domem, łowiąc ryby w szwedzkich szkierach. Czy było warto spędzić tyle czasu poza domem? Przeczytajcie i oceńcie sami!
     
    „Friendly guide”
    Na początku września pojechałem na wyprawę grupową w dobrze znany mi szwedzki rejon, żeby rozgrzać się przed właściwym przewodniczeniem. Miałem nadzieję, że mimo gorącego lata woda w dniu naszego przyjazdu będzie już prawdziwie jesienna – roślinność zacznie powoli opadać, temperatura wody wahać się będzie w przedziale 13 – 15stopni, zaś słońce nie będzie już tak bardzo nam dokuczać. Cóż, nawet nie wiedziałem, jak bardzo się mylę!
     
    Letnie łowienie, 2-3ryby dziennie...
    Dokładnie taką informację otrzymaliśmy po przyjeździe na miejsce. Takie słowa zawsze potrafią podciąć skrzydła, nie mniej stwierdziłem, że jak zawsze jest to „dramat trochę na wyrost”. Około 15 byliśmy już z Andrzejem zwarci i gotowi do wypłynięcia. Postanowiłem, że napłyniemy na moje ulubione miejscówki, w których ryby były praktycznie zawsze o tej porze roku. Ustawiliśmy się w okolicy „magicznego mostku” i bardzo szybko przekonaliśmy się, że padający deszcz i zaciągnięte niebo podziałały wyraźnie motywująco na cętkowanych drapieżców. W ciągu 15minut zaliczyłem 8 kontaktów ze szczupakami, z których żaden nie był mniejszy niż 75cm. Właśnie – kontaktów! I na tym się tego dnia kończyło – wszystkie duże ryby jedynie „szturały” pyskiem przynętę, bez entuzjazmu właściwego jesiennym żarłokom.
     
    W ciągu trwającego jedynie cztery godziny wypłynięcia złowiłem jedynie cztery ryby, z których żadna nie przekroczyła 80cm – byłem faktycznie rozczarowany. Pocieszała mnie jedynie ilość kontaktów ze szczupakami. Z kolei mój „podopieczny”, który stawiał pierwsze kroki w jerkowym rzemiośle złowił 2 szczupaki,w tym nieprzyzwoicie grubą 76-tkę.
     
    Dzień konia
    Następny dzień przywitał nas porywistym wiatrem, który w znacznym stopniu utrudniał nam pływanie. Ja jednak się nie poddawałem i napłynęliśmy na Zatokę Żeglarza. W krótkim czasie złowiłem tam kilka „sześćdziesiątaków”... Niestety, mimo że łowiłem przeszło 30-centymetrowymi przynętami nie udało mi się przeskoczyć tego standardowego gabarytu. Jako że nie mogliśmy namierzyć dużych ryb, które nas interesowały najbardziej – szybko zmieniliśmy miejsce. Tu znowu czekało mnie rozczarowanie – kilka zwiadowczych rzutów pokazało że raczej nie będziemy mieli na co liczyć w „Lujowej”. Nie mniej konsekwentnie przeczesaliśmy cały obszar rozległej płytkiej zatoki – efekt był arcymizerny – złowiłem 2 ryby, z których żadna nie przekroczyła 70cm. Aż do końca dnia łowiliśmy w oddzielonych od szkieru zatokach, w których woda jest prawie zawsze trącona. Tutaj miałem nadzieje na dobre wyniki właśnie dzięki miernej przejrzystości wody. Pomimo flauty i lampy szczupaki w takich warunkach zdecydowanie lepiej reagują na przynętę niż w prześwietlonej, krystalicznie czystej wodzie. Nie mogę nazwać wyboru miejscówki strzałem w dziesiątkę, nie mniej – wreszcie udało nam się namierzyć te „lepsze” średniaki. Wszystkie łowione przeze mnie ryby były najpewniej „w zmowie gabarytowej”, bowiem długość wszystkich szczupaków wahała się pomiędzy 70 a 75cm.
     
     
     
     



     
    Wreszcie „moi goście” też odnotowali pierwsze brania. Trzeba powiedzieć, że wykazali się ogromnym hartem ducha, ponieważ nie narzekali pomimo że ja łowiłem ryby przez cały dzień, a oni zanotowali pierwsze skubnięcia dopiero w okolicach godziny 15.
     
    Pod koniec dnia przyszedł czas na podsumowanie – miałem 12 ryb i drugie tyle kontaktów. Andrzej i Paweł zaliczyli po 1 szczupaku, podobnie wyglądała sytuacja w sąsiednich domkach – nikt nie przekroczył 3 ryb. Pocieszająca natomiast była informacja o pierwszej złowionej 80-tce, którą w takich warunkach można już uznać za godną rybę.
     
    Ciąg dalszy niepowodzeń i panaceum
    Nie ma sensu opisywać kolejnych dni, nie mniej można powiedzieć, że byliśmy jedyną załogą na wodzie, która miała dosyć powtarzalne wyniki. Za wyjątkiem poniedziałku i niedzieli – codziennie łowiliśmy ryby w przedziale 80-86cm. Do środy miałem dość czasu, by przemyśleć taktykę – coraz bardziej dorastałem do odległej pielgrzymki do sąsiedniego szkieru. Byłem bowiem niemal pewien, że u nas nie ma aktywnych ryb.
     
     



     
    Po wtorkowej mizerii (tzn. 5-6 rybach na głowę) okraszonej wieczorną 86-tką, już wiedziałem, że o ile pogoda pozwoli będziemy robić wyłącznie odległe „wojaże”.
     




    Wieczorne 86-centymetrów Pawła


     
    Jak pomyślałem, tak zrobiłem i w środę o godzinie 5 rano skierowaliśmy się w stronę Zatoki Wspomnień. W trakcie drogi mieliśmy okazję obserwować piękny wschód słońca i podnoszące się znad wody kłęby mgły. Nadzieje były duże, zwłaszcza że poprzednie dni nie były dla nas zbyt łaskawe.
     
     




    Skały u wlotu "Zatoki"


     
    Bardzo szybko okazało się, że ta „wycieczka” była strzałem w dziesiątkę. W ciągu pierwszych godzin mieliśmy na koncie około 15ryb i drugie tyle kontaktów. Słońce prażyło niemiłosiernie, jednak my się nie poddawaliśmy i wciąż męczyliśmy nasze ukochane szczupaki. Jednak tego dnia brały głównie średniej wielkości esoksy, których długość wahała się w przedziale 60-65cm; nie odnotowaliśmy nawet podejrzenia obecności dużej ryby. Około 11 nastąpił przełom – wpłynęliśmy w niewielką zatokę, która na ogół darzyła dobrymi rybami. Tutaj nasza passa się odwróciła – już w pierwszych rzutach widziałem atak sporej ryby na mojego Big Bandita. W drugim rzucie w to samo miejsce sytuacja się powtórzyła. BAM! Czuję mocne uderzenie, tym razem ryba „siedzi”! Krótki siłowy hol, kilka odjazdów i rozpaczliwa próba postawienia świecy przy burcie. Szybko podbieram szczupaka, mierzymy go – miarka wskazuje 86cm. Krótka sesja fotograficzna i ryba wraca z powrotem do wody.
     



     
    Do końca dnia złowiliśmy kilka ryb o długości nieznacznie przekraczającej 70cm, resztę naszych zdobyczy stanowiły szczupaczki w przedziale 50-65cm. Bilans zamknęliśmy z przeszło 20 rybami na głowę. Jak się okazało w bazie – była to wielokrotność wyników osiąganych w naszych rejonach.
     



     



     
    I tak dalej aż do niedzieli
    Zrobiliśmy jeden dzień przerwy – zamiast wrócić nazajutrz do „Zatoki Marzeń”, zafundowałem chłopakom objazdówkę i ostre rycie najbliższego sąsiedztwa naszego ośrodka. Mogę powiedzieć, że był to jeden z najgorszych pomysłów, na jakie wpadłem w czasie tego wyjazdu. Doświadczyliśmy wędkarskiej posuchy w najgorszym tego słowa znaczeniu.
     
     
     
     
     
     
     




    Ciężkie chwile rekompensowały nam zapierające dech w piersiach widoki...


     
    Sytuacja była na tyle dramatyczna, że napłynąłem na miejsca, w których ryby pojawiają się jedynie na krótki czas i to w ściśle określonych warunkach. Warunki te nie przypominają przedłużonego lata a raczej późną jesień - nie mniej w takiej sytuacji zawsze warto próbować! W końcu łowią tylko ci, którzy potrafią dać z siebie coś więcej nad wodą.
     
    Dopiero o godzinie 14. odnotowaliśmy pierwsze brania. Bilans nie był porażający – od 3 do 5 ryb na głowę i kilkanaście okoni, których długość przekraczała 30cm. Wyróżnił się Paweł – złowił piękną 86-centymetrową „mamuśkę”! I to w jakim stylu! Obudził się po krótkiej drzemce, oznajmił nam, że właśnie tutaj złowi rybę. Parsknąłem śmiechem, Andrzej mi zawtórował, a Paweł jak gdyby nigdy nic w 3 rzucie wyciąga wcześniej wspomnianą rybę!
     
     



     
    W piątek znowu powróciliśmy na „Zatokę Marzeń”.
     




    Poranna "mgiełka", która nas witała w drodze do "Zatoki"...


     
    Po raz kolejny miejsce to obdarzyło nas pięknymi (jak na panujące wówczas warunki) rybami. Tym razem nie mogliśmy tak grymasić jak podczas poprzedniej „wycieczki”. Gabaryty łowionych szczupaków były zdecydowanie lepsze niż to, czego doświadczyliśmy podczas poprzedniego wypadu do „Zatoki Marzeń”. Nie złowiliśmy ani jednego szczupaka mniejszego niż 70cm, ale, ale... Niestety tylko jedna ryba długości 81cm została przeze mnie złowiona, cała reszta nie „wyskoczyła” wiele ponad standardowe 75cm.
     




    Ta "ponadgabarytowa"...


     
    Trzeba powiedzieć, że tego dnia nie mieliśmy czasu, żeby się nudzić. Jeśli mieliśmy już dość szczupaków – łowiliśmy okonie. Nie były to 25-centymetrowe zdechlaki, a prawdziwe garbusy, z których każdy mierzył przeszło 40cm. Takich ryb złowiliśmy tego dnia ponad 30, jeśli zaś chodzi o szczupaki – po raz kolejny przekroczyliśmy 40 sztuk.
     



     
    W sobotę wypłynęliśmy wcześnie rano; na wodzie przywitał nas porywisty wiatr i fale, których wysokość sięgała przeszło 2 metrów. Taka pogoda niemal dawała gwarancję złowienia „godnych ryb” i tak też się stało. Do około 9 złowiliśmy po kilka ryb w przedziale 75-85cm.
     



     
    Przy okazji zaliczyliśmy po kilkanaście kontaktów ze szczupakami – ryby były na tyle zaangażowane, że zmasakrowały mojego Pig Shada! Później spłynęliśmy do ośrodka na szybkie śniadanie i Paweł oświadczył, że już dość się nałowił. Nadeszła więc pora na Andrzeja, który cały czas odczuwał wędkarski niedosyt. Miałem utrudnione zadanie, bowiem mogliśmy łowić jedynie na niewielkim obszarze szkieru z powodu silnego wiatru i wysokich fal. Złowiliśmy kilka szczupaków w granicach 70cm (tym razem dla odmiany rządziły jerki!), zaś Andrzej zamknął łowienie taką oto rybą:
     



     
    W niedzielę nikt nawet nie miał ochoty wypływać. Nie tylko byliśmy zmęczeni, ale chimeryczna aktywność szczupaków dała nam porządnie w kość. Mimo że rzadko kiedy przejmuję się niepowodzeniami, muszę powiedzieć że ten wyjazd dał mi porządnie w kość. Nie tylko ze względu na długie nocne posiedzenia, lecz także (a może zwłaszcza) ze względu na mizerną aktywność szczupaków. Cóż takie właśnie bywają szczupaki, nie tylko w Polsce, czy Szwecji, lecz na całym świecie. Szczęśliwie tydzień po powrocie czekał mnie kolejny wyjazd, tym razem nieco bardziej poważny!
     

    ***


    Wydawać by się mogło, że to już koniec na ten rok – nic bardziej mylnego! 6 dni po powrocie ponownie pakowałem walizki i przygotowywałem się do wyjazdu do Szwecji. Tym razem pełniłem znacznie bardziej poważną rolę, byłem bowiem przewodnikiem dla zorganizowanej grupy wędkarskiej. Po rozmowie z naszym gospodarzem powiało optymizmem – najświeższe doniesienia znad wody mówiły o sporej ilości ryb, których długość przekroczyła 100cm. Największa z wczesnojesiennych mamusiek mierzyła 116cm!
     
    W całkiem niezłych nastrojach weszliśmy na pokład promu, niecierpliwie wyczekując nadchodzącego poranka. Mieliśmy sporo czasu, by podyskutować przy wieczornym piwie i snuć wędkarskie opowieści, wspominając zarówno wygrane jak i porażki, które odnieśliśmy w trakcie poprzednich wypraw. Płynęliśmy przeszło 11 godzin, jednak nikt z nas praktycznie nie odczuł czasu trwania rejsu. Wydawać by się mogło, że znaleźliśmy się w Karlskronie po raptem 3, może 4 godzinach.
     
    W telegraficznym skrócie
    O całym wyjeździe długo mógłbym pisać, racząc wszystkich szczegółami i różnego rodzaju smaczkami – myślę jednak, że ciekawiej będzie ograniczyć się do zdjęć i krótkiego sprawozdania. Pierwszego dnia przywitało nas załamanie pogody – niestety nie zaczęło padać, było wręcz odwrotnie – deszczowe chmury po przeszło tygodniu ustąpiły miejsca słońcu na tle czystego nieba. Z kolei słupki rtęci w termometrach poszybowały znacząco w górę, zatrzymując się na około 20 stopniach w cieniu.
     




    Ten urokliwy zakątek, odkryliśmy za późno. Ryby już "gryzły", więc nie było czasu, żeby się wylegiwać ;-)


     
    W ciągu pierwszych dwóch dni woda dała nam prawdziwą lekcję pokory. Miejscówki, które dotychczas można było nazwać bankówkami, nie darzyły szczupakami zbyt hojnie; zaś flauta i nieznośna „lampa” skutecznie podkopywały nasze morale.
     



     
    Dość powiedzieć, że w ciągu dwóch pierwszych dni zostało złowionych zaledwie kilka ryb mierzących więcej niż 80cm, spośród których największa miała zaledwie 89cm. Resztę stanowiły szczupaczki w przedziale 60-70cm.
     




    "Kabel", który ożył. A miałem nadzieję na okonia życia...


     
    Dopiero we wtorek dość mocno powiało, a razem z wiatrem i zaciągniętym chmurami niebem optymizm wstąpił w nas na nowo. Tym razem intuicja nas nie zawiodła! Był to pierwszy dzień, kiedy szczupaki zaczęły wreszcie z nami współpracować. Nie było mowy o delikatnym trącaniu pyskiem i przyglądaniu się przynętom, które dotychczas ryby zaprezentowały. Szczupaki z Blekinge pokazały swoje prawdziwe oblicze, które zdążyłem poznać podczas poprzednich wyjazdów. Nie było zbytniego grymaszenia – ważne było jedno: przynęta musiała znaleźć się w zasięgu pyska ryby!Tego dnia nikt niestety nie przekroczył magicznych 100cm, jednak ryby, których długość przekraczała 80cm były łowione często i ich widok nie cieszył nikogo już tak bardzo jak w ciągu pierwszych dwóch dni pobytu. Każdy z nas ostrzył sobie zęby na więcej! (które, nota bene, miało nadejść już wkrótce!)
     
    W środę wiatr wciąż się utrzymywał, czemu towarzyszyły dosyć wysokie fale (około 1,5-2metrowe), jednak miejsce chmur zajęło błękitne, pozbawione jakichkolwiek skaz niebo. Tego dnia szczupaki z Blekinge pokazały pazury! Pomimo trudnych warunków uparcie łowiliśmy w okolicy kamiennych wysp i wysepek – zrezygnowaliśmy z zatok, które nie dość że nieco się nam przejadły, to jeszcze wciąż „nie działały jak powinny”.
     



     




    Efekty "wietrznej" środy


     
    „Kamienne szczupaki” nie dość, że były niesamowicie grube i silne, to jeszcze cieszyły nasze oczy pięknym, złotawym odcieniem! Takich ryb praktycznie nie spotyka się poza szkierami! Właśnie w środę została złowiona pierwsza nasza metrówka – dała naprawdę nieźle popalić Radkowi! Cały hol był pełen emocji i zwrotów akcji, jednak wszystko skończyło się dokładnie tak jak powinno – krótką sesją zdjęciową i szybkim powrotem mamuśki do wody.
     



     




    Nieco mniejszy brat Radkowej metrówki


     
    Nie trudno się domyślić, że tego dnia zestawienie otwierała 102-centymetrowa zdobycz Radka, jednak reszta nie mogła grymasić – każdy złowił przynajmniej dwie ryby o długości przekraczającej 80cm i nieprzyzwoitą ilość średniaków, z których najmniejszy mierzył 69cm.
     



     
    Do końca wyjazdu została złowiona jeszcze jedna metrówka – tym razem było to znacznie bardziej podniosłe wydarzenie; okazało się bowiem że 104-centymetrowy szczupak stał się nową życiówką Michała! Ryba była jeszcze bardziej szalona niż mamuśka Radka! Pomimo naprawdę mocarnego sprzętu, zmagania z rybą trwały przeszło 15minut(!!). Ryba nie miała litości, za każdym razem, gdy tylko zbliżała się do burty, nagle zrywała się w stronę kamiennej wyspy i łanów otaczającej ją roślinności, snując kolejne metry plecionki z multiplikatora.
     




    "Kamienny" PB Michała!


     
    Popis, który dała na długo zostanie w naszej pamięci! Warto wspomnieć, że w trakcie holu 104-ki doszło do niezbyt częstej sytuacji, jaką jest TRYPLET – i to jaki! Jak się finalnie okazało, na łodzi wyholowano wówczas „dwa i pół metra ryby”. Rafi nie był wiele gorszy od Michała – bowiem złowił 91-centymetrowego szczupaka, zaś Jacek zamknął stawkę 60-centymetrowym dyżurniakiem.
     




    W podobnej scenerii chłopaki zmagali się ze 104-ką


     
    Niestety dziewięćdziesiątak Rafiego nie doczekał się sesji fotograficznej, bowiem i on i Jacek byli zbyt zaaferowani holem metrówki. Michał nie był jedynym uczestnikiem wyjazdu, który pobił swoją życiówkę – podobnego wyczynu dokonał również Olo.
     




    „Niestety” jego zdobyczy zabrakło zaledwie 4cm, by przkeroczyć mgiczny próg 100cm.


     



     
    Nadszedł więc czas na podsumowanie! Poza dwiema metrówkami, złowiliśmy masę ryb w przedziale 80-89cm, kilkakrtonie dublując większość spośród tych długości. Niestety nie wyczerpaliśmy w pełni przedziału 90-99cm, więc miejmy nadzieję, że następnym razem ta sztuka nam się uda!
     




    Kolejny skalny grubas


     




    ... gdyby ktoś pytał o okonie...


     
    Kiedy będzie ten następny raz? Najpewniej już w marcu! Oczywiście jesienią też zawitamy w okolice Blekinge – będziemy łowić od września do października!
     
    EMMS, Michał (2015)

  • Prace woblera ze sterem

    Przez admin, w Sprzęt wędkarski,

    Biorąc do ręki, oglądając półki sklepowe, czy też katalogi producentów widać jaka jest różnorodność woblerów w budowie, kształtach i kolorach. Ogólnie rzecz biorąc można je podzielić na te, które nie mają sterów (jerkbaity, zwane jerkami) i te ze sterami (crankbaity). Mogą one być jedno lub wieloczęściowe. Wśród nich są woblery pływające, tonące i o pływalności zerowej.
     
    Liczną grupę stanowią pływające woblery ze sterem i to do nich w głównej mierze będzie odnosić się artykuł, choć omawiane zachowania się woblera dotyczą również woblerów tonących i o pływalności zerowej.
     
    Oglądając wobler nie wiemy jaką charakteryzuje się pracą. Dopiero nasza obecność nad wodą i łowienie nim pozwoli nam to określić. Rozmawiając z kolegami po kiju mamy problemy z precyzyjnym opisem, czy też ze zrozumieniem przedstawianej pracy tej przynęty. Poniżej podjęto próbę opisania i systematyki prac woblera pod względem rodzaju jak i charakteru jego pracy.
     
    Tuż po zarzuceniu wobler pływający unosi się na powierzchni wody. Jego położenie względem wody zależy od sposobu wyważenia. Na rys.1 przedstawiono typowe sposoby wyważania woblerów. Wobler wyważony głową w dół (rys.1a) umożliwia szybsze zanurzanie się w wodzie na żądaną głębokość. Takie ustawienie woblera pozwala na wstawienie steru pod małym kątem pochylenia α względem osi poziomej woblera, co dodatkowo sprzyja szybszemu zanurzaniu się jego w wodzie. Obciążenie w tym woblerze w zdecydowanej większości znajduje się w okolicach głowy woblera. Najczęściej spotykane jest wyważenie poziome (rys.1b), wynikające z faktu, że główne obciążenie woblera znajduje się na wysokości brzusznej kotwicy. Wyważenie na ogon (rys.1c) stosowane jest w woblerach używanych w bardzo szybkich rynnach podczas prowadzenia woblera pod prąd. Uniemożliwia się wówczas wypychanie woblera na powierzchnię.
     
     




    Rys.1. Wyważenie woblera
    lewa - głową w dół, środek - poziome, prawa - ogonem w dół


     
    Łowiąc woblerem pływającym ze sterem każdy z nas bez problemu zauważa trzy charakterystyczne stany, fazy jego zachowania się, co pokazano na rys.2. Zatem, w I fazie wobler nurkuje pod kątem wejścia αwej. Im kąt ten jest większy tym szybciej wobler znajdzie się na żądanej głębokości H. W II fazie wobler przebywa najczęściej najdłużej, to w niej ocenia się charakter jego pracy oraz najwięcej jest ataków ryb. Wobler porusza się na głębokości H, zwykle równolegle do lustra wody. Ostatnią fazą jest III faza, w której wobler wynurza się z wody pod kątem wyjścia αwyj.
     
     



     

    Rys.2. Charakterystyczne fazy zachowania się woblera pływającego ze sterem


     
    Każdy wobler podlega prawom fizyki. Gdy wobler, będący w bezruchu, znajduje się na powierzchni podlega prawu Archimedesa (Hydrostatyka), zaś podczas poruszania się zastosowanie mają takie działy fizyki jak: Pływanie ciał oraz Opływ ciał (Hydrodynamika). Omawiając pracę woblera nie można zapomnieć o dziale: Ruch drgający i fale. Wykorzystując te znane reguły można wyjaśnić wiele zjawisk związanych z poruszającym się w wodzie woblerem.
     
    Wobler podczas poruszania się w wodzie opływany jest wodą, podobnie jak samochód jadący drogą, który opływa powietrze. Oba te czynniki (woda i powietrze) charakteryzują się różną lepkością i gęstością, ale zjawiska zachodzące mają ogólnie podobny charakter. Woda opływa wobler z każdej strony, ale ster oraz czoło korpusu rozdzielają, w dwóch płaszczyznach, strumień opływającej wody, co pokazano na rys.3.
     
     



     

    Rys.3. Opływ woblera strumieniem wody w płaszczyźnie pionowej


     
    W płaszczyźnie pionowej wobler nie jest symetryczny i dzięki temu oraz pochylonemu sterowi w dół rozdzielony strumień wody opływający wobler od góry i dołu pokonuje różnej długości drogi. Na górze woblera droga ta jest dłuższa. W wyniku takiego rozdziału opływający strumień wody charakteryzuje się różnym ciśnieniem. Nad woblerem ciśnienie w strumieniu wody jest większe niż pod. Powstaje wówczas różnica ciśnień wywołująca siłę hydrodynamiczną FH, która z kolei wywołuje moment M wymuszający zagłębianie się woblera pod wodę. Kolorem czerwonym zaznaczono strumień wody z wysokim ciśnieniem, a niebieskim strumień wody z niskim ciśnieniem. Strumienie wody po opłynięciu woblera rozszczepiają się i tworzą wiry. Zjawisko to zwane ssaniem ogonowym przyczynia się do powstania ujemnego ciśnienia w okolicach ogona woblera i wpływa hamująco na prędkość poruszania się woblera.
     
    Kształt korpusu ma istotne znaczenie w jaki sposób woda go opływa. Natomiast każdy wystający element z korpusu woblera lub w nim wykonane wklęśnięcie zaburza opływ wodą. Można ten fakt wykorzystać do świadomego nadawania zachowania się woblera w wodzie oraz do uzyskiwania refleksów świetlnych. Ale nie tylko kształt korpusu zaburza opływ woblera wpływając na jego charakterystykę pracy. Najważniejszym elementem zaburzającym opływ korpusu woblera jest ster, a także czoło głowy korpusu. Na skutek tych zaburzeń powstają wiry, zwane wirami Karmana, które naprzemiennie (raz z jednej, raz z drugiej strony) oddziałując wzdłuż korpusu na całej jego wysokości wywołują wychylenia woblera w płaszczyźnie poziomej (akcja ogonowa) oraz w płaszczyźnie pionowej (akcja lusterkująca). Podobne zjawisko można zauważyć w przypadku flagi łopoczącej na wietrze. Efektem końcowym oddziaływania wirów na korpus jest wprawienie woblera w drgania (dobrze wyczuwalne na wędzisku) w obu omawianych płaszczyznach. Niezwykle trudno jest opisać w sposób przejrzysty, czytelny opływ korpusu woblera przez wodę podczas jego poruszania się, a także powstających zaburzeń. Opis przepływu, bez znajomości wyższej matematyki, będzie trudny do praktycznego wykorzystania podczas konstruowania woblera.
    Przyjrzyjmy się zatem pracom woblera, co jest o wiele łatwiejsze do przedstawienia, gdyż możemy to zauważyć nieuzbrojonym okiem. Woblerem można łowić zarówno w rzece jak i w wodzie stojącej. W rzece woblera można prowadzić z prądem, pod prąd oraz po łuku. I podczas tego prowadzenia można zauważyć jak i poczuć na wędce jego pracę, składającą się z akcji oraz toru poruszania się. Na rys.4 pokazano typowe akcje woblera. W związku z akcją woblera pojawiają się następujące pojęcia: środek wychyleń w poziomej płaszczyźnie Opm oraz środek wychyleń w pionowej płaszczyźnie Opn. Położenie środka Opm można zmieniać wzdłuż długości woblera, a środek Opn wzdłuż jego wysokości. Środki Opm, Opn są zależne od środka ciążenia SC, ale nie tożsame z nim.
     




    Rys.4. Akcje woblera


     
    Wyróżnić można dwie podstawowe akcje woblera: w płaszczyźnie poziomej, tzw. akcja ogonowa (widoczna w widoku z góry na wobler) oraz w płaszczyźnie pionowej, tzw. akcja lusterkująca, tzw. lusterkowanie (widoczna w widoku od przodu lub tyły woblera). Każda akcja posiada amplitudę i częstotliwość.
     
    W akcji ogonowej wobler zamiata ogonem w lewo i w prawo. Te wychylenia odbywają się względem punktu Opm. Załóżmy, że te wychylenia ogona woblera (punkt K) kreślą sinusoidę, co pokazano na rys.5. Wobec tego torem poruszającego się woblera jest krzywa przypominająca sinusoidę. W ogonowej akcji woblera możemy zauważyć maksymalne wychylenie ogona (punkty KL1, KP1), zwane amplitudą A oraz częstotliwość tych wychyleń, tzn. ile razy ogon maksymalnie wychylił się w czasie T lub na określonym odcinku (odcinek KPKK). W tym przypadku widzimy, że w czasie T ogonek wychylił się raz w lewo (punkt KL1) oraz raz w prawo (punkt KP1).
     




    Rys.5. Ogonowa akcja woblera


     
    Możemy wykonać takie same woblery, ale różniące się jedynie częstotliwością akcji ogona. Na rys.6 pokazano trzy częstotliwości akcji ogona.
     




    Rys.6. Rodzaje częstotliwości akcji woblera


     
    Kolorem niebieskim zaznaczono typową akcję ogona. Ogonek w czasie T wykonał maksymalne wychylenie raz w lewo (punkt KL1) oraz raz w prawo (punkt KP1). Natomiast linią czerwoną zaznaczono akcję ogona woblera o większej częstotliwości. W tym samym czasie T ogon wykonał maksymalne wychylenie w lewo trzy razy (punkty KL1, KL2, KL3) oraz trzy raz w prawo (punkty KP1, KP2, KP3). O takiej akcji ogona (woblera) mówi się, że jest szybka.
     
    Skoro wobler ma akcję szybką to też może mieć wolną, leniwą. Linia zielona przedstawia taką akcję. W tym samym czasie T ogonowi udało się tylko raz wychylić maksymalnie w lewo (punkt KL1). Zauważmy, że wszystkie te trzy akcje ogona charakteryzuje identyczna amplituda A.
     
    Nie tylko częstotliwość akcji woblera możemy zmieniać, ale także amplitudę wychyleń jego ogona. Na rys.7 pokazano trzy rodzaje amplitud akcji woblera, przy tej samej częstotliwości wychyleń ogona.
     




    Rys.7. Rodzaje amplitud akcji woblera


     
    Najwięcej (amplituda A) wychyla się ogon, którego tor oznaczony jest kolorem czerwonym, a najmniej kolorem zielonym (amplituda A). Woblery o dużej amplitudzie nazywane są woblerami o szerokiej, agresywnej akcji, a o woblerach z małą amplitudą mówi się, że pracują wąsko i spokojnie.
     
    W związku z tym woblerowi możemy nadać żądaną akcję charakteryzującą się odpowiednią częstotliwością i amplitudą wychyleń. Niestety bardzo trudno jest nieuzbrojonym okiem ocenić wartość liczbową częstotliwości wychyleń ogona (zwłaszcza woblera o szybkiej akcji) oraz jego amplitudę podać w centymetrach. Ale każdą ogonową akcję woblera doskonale czuć na wędce i po tym możemy określić, czy taka częstotliwość akcji woblera nam odpowiada.
     
    Niezależnie od częstotliwości oraz amplitudy wychyleń ogona woblera możemy uzyskać następujące ogonowe rodzaje akcji woblera, co pokazano na rys.8.
     










    Rys.8. Rodzaje ogonowej akcji woblera
    pierwszy rysunek - typu X, drugi rysunek - typu Y, trzeci rysunek - typu V


     
    Odpowiednio przesuwając środek wychyleń w poziomej płaszczyźnie Opm wzdłuż długości woblera możemy uzyskać akcję typu X (rys.8a), Y (rys.8b) lub w skrajnym przypadku typu V (rys.8c). Jeżeli zaczniemy środek Opm przesuwać od głowy woblera w kierunku ogona otrzymujemy akcję typu X, a jeśli w przeciwną stronę to akcję typu Y. Tak nawiasem mówiąc akcja typu Y jest akcją typu X z tym, że głowa woblera niewiele się wychyla na boki. W pracy typu X wyraźnie widać jak wychyla się na boki głowa woblera ze sterem. W akcji typu V można odnieść wrażenia, że głowa woblera w ogóle nie wychyla się na boki, a jedynie ogon.
     
    Na rys.9 pokazano jak maleje wychylanie głowy woblera na boki wraz z przesuwaniem środka Opm w kierunku steru. Na rys.9a widać, że środek obrotu Opm znajduje się blisko środka długości woblera. Zarówno ogon jak i głowa mocno wychylają się na boki. Jeśli środek obrotu Opm zostanie przesunięty w kierunku głowy woblera to uzyska się nadal akcję typu X, ale wychylenia ogona i głowy woblera będą znacznie różnić się, co widać wyraźnie na rys.9b. Wychylenia na boki głowy woblera znacznie zmalały.
     




    Rys.9. Wpływ przesuwania środka Opm na akcję typu X
    a. środek obrotu Opm znajdujący się blisko środka długości woblera,
    b. środek obrotu Opm znajdujący się blisko głowy woblera


     
    Natomiast, jeżeli środek Opm znajdzie się na końcu steru uzyskamy akcję typu V (rys.8). W akcji lusterkującej wobler w płaszczyźnie pionowej przechyla się naprzemiennie w lewo i w prawo (rys.10).
     




    Rys.10. Lusterkująca akcja woblera


     
    Te wychylenia odbywają się względem punktu Opn. Podobnie jak w przypadku woblerów o ogonowej akcji częstotliwość jak i amplituda wychyleń może być różna. Tak więc wychylenia na boki (w prawo, w lewo) mogą być częste i taką akcję nazwać można migotliwą. Mogą też być wychylenia o niewielkiej liczbie. Podobnie jest z amplitudą wychyleń woblera na boki (w lewo, w prawo). Wobler może wychylać się tak bardzo, że sprawia wrażenie, iż kładzie się na boki. Może też mieć niewielką amplitudę, prawie nie zauważalną.
    Przemieszczając środek wychyleń w pionowej płaszczyźnie Opn do góry uzyskuje się akcję lusterkującą podobną do pracy typu X (rys.11a), a obniżając go można uzyskać pracę typu Y (rys.11b) lub typu V (rys.11c).
     
     




    Rys.11. Rodzaje lusterkującej akcji woblera
    góra - typu X, środek - typu Y, dół - typu V


     
    Na rys.12 pokazano lusterkujące akcje woblerów, ale w widoku z góry. Rys.12a przedstawia akcję typu V, a na rys.12b zauważyć można akcję typu X.
     



     
     

    Rys.12. Widok z góry lusterkującej akcji woblera
    Lewy - typu V, Prawy - typu X


     
    Można też wykonać woblery, które mają obie akcje połączone ze sobą, tzn. posiadają akcję ogonową oraz lusterkującą. W tym przypadku jest więcej możliwości, co do uzyskania ostatecznego rezultatu, ponieważ można uzyskać akcję ogonową o różnej częstotliwości i amplitudzie wychyleń w lewo i w prawo, oraz akcję lusterkującą o różnej częstotliwości i amplitudzie wychyleń na boki w lewo i w prawo.
     
    Na podstawie analizy akcji woblera pokazanych na rys.8÷rys.11 można stworzyć systematykę akcji woblera, którą pokazano na rys.13. Możliwość uzyskiwania różnych zachowań się woblera prześledzono dla woblera z akcją ogonową typu X. Tak samo będzie to wyglądało dla akcji typu Y i V, a także dla akcji lusterkującej. Należy nadmienić, że uzyskanie akcji wyłącznie lusterkującej jest trudne do uzyskania. Zdecydowanie więcej kombinacji będzie dla akcji lusterkująco-ogonowej ze względu na to, iż jest to połączenie dwóch różnych: ogonowej i lusterkującej, dla których możliwość uzyskania zostały omówione powyżej.
     




    Rys.13. Systematyka (nie pełna) rodzajów akcji woblera pływającego


     
    Jak już wspomniano w pracy woblera, oprócz akcji, wyróżnia się jego tor poruszania się. Najłatwiej jest ocenić tor poruszania się woblera patrząc na niego z góry. Tor ten może być: prostoliniowy oraz krzywoliniowy. Tor prostoliniowy to taki tor, w którym tor poruszania się środka wychyleń woblera w poziomej płaszczyźnie Opm tworzy linię prostą. Natomiast w torze krzywoliniowym środek ten zmienia swoje położenie, czyli nie tworzy linii prostej. Najczęściej spotykane woblery poruszają się torem prostoliniowym (jak po sznurku), ale można też zaobserwować woblery poruszające się po torze krzywoliniowym, np.: po sinusoidzie (wężykiem).
    Praca woblera może być regularna, tzn. taka w której akcja oraz tor poruszania się woblera nie zmieniają się przy ustalonej prędkości wody i jego poruszania się.
     
    W pracy nieregularnej akcja lub tor poruszania się chwilowo zmieniają się mimo ustalonej prędkości wody i jego poruszania się. Zatem w przypadku akcji woblera (ogonowej lub lusterkującej) chwilowo zmianie ulega częstotliwość lub amplituda. Zaś rozpatrując tor poruszania się w pracy nieregularnej wobler chwilowo zbacza z tego toru. W spotykanych woblerach nieregularna praca woblera charakteryzuje się tym, że wobler nagle, w sposób niekontrolowany, odskakuje na bok (zmiana toru poruszania się woblera) lub bardziej i co jakiś czas wychyli się na bok (zmiana amplitudy i częstotliwości akcji lusterkującej woblera). Ta nieregularna praca może być wyraźna lub ledwo zauważalna. Powstaje na skutek chwilowej niestabilności pracy woblera.
     
    Zarówno parametry pracy regularnej jak i nieregularnej można zmieniać w różny sposób. Na rys.14 pokazano nieregularny tor poruszania się woblera. Widać wyraźnie, że co jakiś czas nagle zmieniany jest tor poruszania się woblera. Wobler taki może posiadać akcję ogonową, lusterkującą lub lusterkująco-ogonową. Woblery o nieregularnym torze poruszania się potocznie nazywa woblerami z mykami.
     




    Rys.14. Nieregularna praca woblera


     
    Praca woblera jest jednym z ważnych, a może nawet najważniejszych czynników jego skuteczności podczas łowienia ryb. Kupujący wobler, bez sprawdzenia w wodzie, nie jest wstanie określić jego pracy, może co najwyżej domyślać się. Warto zatem zastanowić się, aby na korpusie bądź sterze woblera opisać jego pracę. Analizując przedstawioną na rys.13 systematykę akcji woblera niemożliwe jest na korpusie jej opisanie za pomocą wyrazów. Ale można to zrobić za pomocą szeregu symboli. W opisie pracy woblera uwzględnia się: pływalność, rodzaj i typ akcji, częstotliwość, amplitudę oraz tor poruszania się. Wobec tego symbole przedstawia się następująco:
    - pływalność:
    P – pływający;
    T – tonący;
    N – neutralny;
    - rodzaj akcji:
    O – ogonowa;
    L – lusterkująca;
    Każdy z tych rodzajów akcji może być typu: X, Y, V. Zatem za literką dotyczącą rodzaju akcji dodaje się jej typ.
     
    - częstotliwość akcji:
    S – szybka;
    W – wolna;
    - amplituda akcji:
    S – spokojna;
    A – agresywna;
    - tor poruszania się:
    P – prosta;
    W – wężyk;
    M – myki.
    Na podstawie symboli możliwe jest określenie schematu oznaczania pracy woblera, który przedstawiono na rys.15.
     
     




    Rys.15. Schemat oznaczania pracy woblera


     
    Wykorzystując omówione symbole a także schemat (rys.15) opisać można charakterystykę pracy dowolnego woblera.
     
     
    Przykład 1
    Wobler Balskor (fot.1) jest na ogół woblerem pływającym (P) o szybkiej (S) i agresywnej (A) akcji ogonowej typu X (OX). Nie posiada pracy lusterkującej.
     
     




    Fot.1. Balskor (J. Sendal)


     
    Torem jakim się porusza jest linia prosta, czyli pracuje jak po sznurku (P). Poniżej podano symboliczne oznaczenie pracy tego woblera:
    P – OX – S – A – P
     
     
    Przykład 2
    Wobler Sowa (fot.2) jest woblerem pływającym (P) o szybkiej (S) i spokojnej (S) akcji ogonowej typu X (OX). Dodatkowo posiada akcję lusterkującą (L) typu X, częstotliwość jest szybka (S), a amplituda spokojna (S).
     
     




    Fot.2. Wobler Sowa (Cz. Sowiński)


     
    Torem poruszania się jest linia prosta (P). Poniżej podano symboliczne oznaczenie pracy tego woblera:
    P – OX – S – S + LX – S – S – P
     
    W obecnych czasach nie jest problemem napisanie na komputerze, wykorzystując edytor tekstu, ciągu niewielkich liter, wydrukowanie ich na kalkomanii i naklejenie na korpus.
     
    Ze względu na to, że akcję woblera najczęściej określa się podczas jego poruszania się w wodzie to często akcję woblera nazywa się jego pracą. Z tych względów autor w dalszej części pracy oba te wyrażenia używa zamiennie zakładając, że tor poruszania się woblera jest stały.
     
    Nawiasem mówiąc, samą akcję woblera można zaobserwować wówczas, gdy wobler nie porusza się po torze (wędkarz nie nawija linki na kołowrotek), a jedynie na niego oddziałuje nurt rzeki.
     
    Zmianę rodzaju pracy woblera, jak i charakteru tych prac (amplituda, częstotliwość) można dokonywać za pomocą jego elementów składowych. Na rys.16 przedstawiono budowę typowego woblera. Widać, że nie ma jednorodnej struktury. Oprócz korpusu, wobler posiada ster, obciążenie, stelaż lub elementy mocujące kotwice z kółkami i linkę. Praktycznie każdym z tych elementów w większym lub mniejszym stopniu można wpływać na pracę woblera.
     
     




    Rys.16. Budowa woblera


     
    Początkującemu trudno będzie określić jednoczesny wpływ tych czynników na pracę woblera. Jednakże z każdym nowym wykonanym woblerem będzie następowało „Odkrywanie tajemnic woblera”.
     
     
    SŁAWOMIR BEDNARCZYK (Banjo), 2015

  • Wyjazd na N 63°

    Przez admin, w Relacje,

    Trzy lata temu zacząłem jeździć pospiningować do Szwecj. Powody były dwa: ryby i czas. Ryby, bo chyba wielu z nas ma niedosyt w ilościach i wielkościach tego co można u nas połowić, a czas bo 6 dni przeznaczone tylko na łowienie to luksus, na który też nie co tydzień można sobie pozwolić. Tak więc zamiast kupić jakąś Stelkę wybieram raz czy dwa razy do roku „ładowanie akumulatorów” po drugiej stronie Morza Bałtyckiego.
     
    Rozmawiając z kolegami po kiju, czytając wpisy na forach, nawet o krainie wikingów słychać opinie, że zdarzają się przełowione akweny. Szczególnie tam gdzie „Niemce” jeżdżą na sandacze i Polacy z Rosjanami urządzają rzezie szczupaków i okoni. Krainą miodem i mlekiem płynącą miały być tereny powyżej Sztokholmu, a im bliżej koła polarnego tym lepiej.
     
    Do tej pory nie łowiłem dalej niż na 59 stopniu szerokości geograficznej północnej, tak więc, gdy dostałem ofertę wyjazdu 700 km na północ od Sztokholmu, na przepływowe jezioro połączone z pstrągową rzeką niewiele się wahałem i tak oto mam teraz o czym napisać (po raz pierwszy na jerkbait.pl).
     
    Przygotowanie przed wyjazdem to oczywiście wertowanie internetu i szukanie wiedzy o akwenie. Niestety było tego niewiele, o ile o samej rzece Damman idzie znaleźć wiele, bo już nie jeden polski muszkarz łowił tam pstrągi i lipienie o tyle o samym jeziorze cisza nawet na obcojęzycznych stronach. W sumie to nie dziwne, bo w Szwecji jezior coś koło 100 000 i stanowią ponad 8% powierzchni ich kraju. Stąd znalezienie opisu konkretnego akwenu, niezbyt dużego i niezbyt uczęszczanego do łatwych nie należy. Mapy batymetrycznej na sieci ani na stronach Navionics też nie znalazłem.
     
    Plan podróży wydawał się prosty: samochodem do Warszawy tam przesiadka do busa organizatora wyjazdu, potem nowymi polskimi autostradami do Gdańska, prom, jedyne 17 godzin, wysiadka w Nynashamn i już tylko 700 km do celu. W Szwecji podpięcie łódki na hak do busa aby było czym pływać, i we czterech, po 36 godzinach dotarliśmy do celu, uff.
     
    Dojeżdżamy koło godziny 22, przyjeżdża do nas Szwed z pozwoleniami (fiskekort) i okazuje się że wystarcza jedno pozwolenia na łódkę (300 koron) a w cenie jest oprócz jeziora również 2 km pstrągowej rzeki Damman (od ujścia w górę). Słońce chowa się za lasem dopiero o północy ale wcale nie jest ciemno, z domku roztacza się widok na wzgórza na których leży śnieg a jest właśnie 27 czerwca.
     



     
    Rozpakowujemy się, przygotowując się do pierwszego dnia łowienia. Przy okazji już po północy zarzucam spławik z czerwony robakiem na haczyku, z pomostu przy domku i jeden po drugim wyciągam 3 okonie takie około 30 cm, z wody o głębokości trochę powyżej metra. Ryby wracają do wody, powoli kończymy rozpakowywanie i idziemy spać.
     
    Rano po 10 na wodę, na dwie łódki, każda w inna stronę aby rozpoznać łowisko. Głownie trollingujemy obserwując echosondy, tak aby poznać jak najwięcej jeziora i jako pierwszy melduje się nam szczupak tak trochę ponad 90 cm, potem jeszcze jakiś 80cm + i 70+, około 16stej spływamy na obiad. Na drugiej łódce jest pstrąg 50+. Wieczorem (do 23 pływamy dalej, jest kilkanaście okoni wszystkie pomiędzy 30 a 35 cm. Na drugiej łodzi dzień kończy się szczupakiem i dwoma pstrągami z czego ten większy miał trochę ponad 60 cm złowiony przy pomocy windy trollingowej . Jak na początek to nieźle, nowa woda a ryby obrodziły nie najgorzej, szczególnie że nie ilość a wielkość miała dla nas znaczenie. Co wieczór po pływaniu, przy wyśmienitych kolacjach wymienialiśmy doświadczenia z bieżącego dnia, tak aby zdobyć jak najwięcej wiedzy o łowisku przed kolejnym dniem na wodzie.
     



     



     
    W kolejnych dniach pływamy do rzeki Damman, znajdujemy jeszcze 2 rzeczki, w jedną daje się wpływać, i jest tam sporo okoni i małych szczupaków, przy innej tylko można łowić przy ujściu do jeziora ale to wystarcza, siedzą tam szczupaki i okonie.Pstrągi udaje się łowić tylko pierwsze dwa dni w toni na jeziorze, potem już nikt z nas ich nie łowi , nawet w rzece zrobiło się cieplej i pewnie zeszły głębiej w jeziorze lub na bystrza.
     



     
    Jezioro ma kilka dużych blatów, dużo roślin na tych blatach i co cieszy – szczupaków. Do tego jezioro jest przepływowe i na jego początku jest elektrownia, za która jest kilka bystrzy na których muszkarze szukają pstrągów, myśmy tam raz popłynęli łódkami, ale oprócz jednego małego pstrąga nic się nie trafiło choć pstrągi były widoczne w wodzie i na jej powierzchni. Łowiąc razem z muszkarzami stanęliśmy na środku nurtu na kotwicy pod nami 6-8 metrów wody, bystry prąd, krystaliczna woda i wielkie głazy. Jezioro ma tu z 50 metrów szerokości. Muszkarze brodząc rzucają w nurt, a w dzień w który tam byliśmy złowili też tylko jednego małego pstrąga. No i na łowisku pojawili się dopiero o godzinie 22giej.
     



     
    Najlepszym miejscem jednak była sama rzeka Damman, na której trafiały się nam oprócz szczupaków i okoni, lipienie i sieje. Największy z kilku złowionych lipieni miał 46 cm
     



     
    Odcinek Dammanu przez nas eksplorowany miał głębokości do 5 metrów, był na dobre 10-15 metrów szeroki, i na nim nie spotkaliśmy muszkarzy, ale ani brzeg ani dno nie nadawało się do brodzenia (zbyt głęboko i bardzo porośnięte brzegi)
     



     



     
    Oprócz tego na jeziorze trafiła mi się metrówka, choć trzeba pamiętać że im bardziej na północ tym okres wegetacji krótszy i ryba rośnie trochę wolniej, czego odwrotnym przykładem jest Ebro gdzie sumy maja idealne warunki do wzrostu przez większość roku. Moją rybę skusił Real Eel 40 cm w kolorze Purple Perl. Miejsce bardzo urokliwe, rybne no i ta różnorodność gatunków, jak wiało można było wpłynąć do rzeki i łowić bez wiatru.
     



     



     
    Pogoda dopisała, 2 dni było aż po 30 stopni, pozostałe dni raczej chłodno w okolicach 20, temperatura wody około 15 stopni co oczywiście nie przeszkadzało miejscowym się kąpać.
     
    Większość szczupaków łowiłem na SG Real Eel 80g 40 cm, lipienie i sieje na różne małe woblerki (tu nie było reguły) ale przydawały się schodzące głębiej (na 2 metry i głębiej). Okonie brały na wszystko od woblerów, po gumy i mikrojigi. Było trochę łowienia z ręki i trochę trollingu, ale rzucanie 80 gramowymi przynętami daje w kość. Ale statystycznie to Real Eel miał największą skuteczność, choć kolega na slidery też skutecznie wyciągał szczupaki na płytszej wodzie.
     



     



     
    Co do okoni to żaden nie miał więcej niż 38 cm ale też nie łowiliśmy mniejszych niż 25 cm.
    Szczupaki w jeziorze to trafiały się raczej duże 70-90 cm, osobiście żadnego poniżej 60 cm nie złapałem w jeziorze, choć koledzy trafiali pistolety. Poranne łowienie nie dawało lepszych efektów, tzn wypływanie o godzinie 8 rano. Stąd kończyliśmy łowienie koło północy, obfita kolacja i następnego dnia dopiero koło 10 wyruszaliśmy na wodę.
     
    Najlepsze wyniki były wieczorami tj po 20stej, a że było naprawdę jasno można było łowić bez względu na porę dnia, bo nocy nie było, nawet przy pochmurnym niebie była tylko szarówka.
     
    A tak wyglądało jezioro po 22 giej
     



     
    A tak bywało o 2giej w nocy
     



     
    Miejsce jest świetne nie tylko na ryby, 300 km do Trondeim w Norwegii, w okolicy mnóstwo tras do pieszych wędrówek, bardzo wygodny domek, z sauną, nad samą wodą. Tuż przy działce slip do wodowania łodzi gdyby ktoś przyjechał ze swoją.
     



     
    Przez cały pobyt widzieliśmy 2 czy 3 łódki, które stanowiły konkurencję na wodzie, ale autochtoni łowili w trollingu pływając po najgłębszych rynnach, chyba w poszukiwaniu w pstrągów w jeziorze. Jezioro jako przepływowe posiada nieduży prąd, co ma wpływ na temperaturę, bo znajdowaliśmy miejsca gdzie pomimo 5 metrów woda przy powierzchni miała i 19 stopni a kilkanaście metrów dalej gdzie był już prąd miała tylko 15 stopni przy tej samej głębokości.Wymiar minimalny pstrąga jest 45 cm a lipienia 35 cm, szczupak bez limitu, ale tu rzadko kto sięga po tą rybę.
     
    Na kolejny wyjazd już chyba samolotem, choć to wprowadzi ograniczenie co do ilości rzeczy i jedzenia które można zabrać, ale skrócenie czasu podróży o 20 godzin może być tego warte. Mam nadzieję w przyszłym roku powrócić na to jezioro, „uzbrojony” w wiedzę z tego roku i trochę nowych przynęt np. imitacje owadów do łowienia z powierzchni pstrągów i więcej małych woblerów głęboko schodzących.
     



     
    @wuran, 2015

  • W pierwszym artykule opisałem tylko cześć przynęt, którą mieliśmy okazję zobaczyć podczas wizyty w sklepie "Złoty Karaś" na ul. Puławskiej 257. Skupiłem się na szerokiej ofercie woblerów oraz przeróżnych, niektórych zupełnie mi nie znanych, przynętach miękkich. Wstyd przyznać ale właśnie tak jest. Trzeba przyznać, że nie nadążam za zmianami na rynku wędkarskim. Wydawało mi się, że zmiany są niewielkie, moje przynęty sprzed kilku, kilkunastu lat, nadal świetnie działają, a tu całkowite zaskoczenie. To na co łowiłem bassy w 2008 w US teraz można kupić w sklepie w Polsce.
     
    Cieszy mnie jednak swój brak wiedzy bo będzie kolejna szansa na poznanie czegoś zupełnie innego. Już teraz rozpocząłem poszukiwania forumowiczów, którzy opisaliby swoje doświadczenia związane z texas, carolina, wacky, neco ... i pewnie jeszcze kilka innych rig. Którzy przybliżą nam sekrety doboru przynęt do konkretnych gatunków ryb oraz warunków połowu. Którzy opisaliby typy przynęt, systemy zbrojenia, akcesoria itd. Kto chętny proszę o kontakt. Chętnie opublikujemy artykuły.
     
    Dziękuję za liczne komentarze dotyczące pierwszej części. To fakt - liczba przynęt, wybór, egzotyka może przyprawić o zawrót głowy, a portfel uczynić trochę ... chudszym, jak po diecie 1000kcal. Byłem zaskoczony ilością strategii na odwiedziny sklepu, którą wymyślili nasi forumowicze - z żoną, bez żony, z gotówką, bez gotówki ... z kolegami, samotnie w osłonie ciemności … od 11.00 albo po weekendzie. Wszystko będziecie mogli sprawdzić osobiście już za kilka dni 9.10.2015, o godzinie 11.00. Wtedy właśnie ktoś otworzy drzwi dla szerokiej społeczności wędkarskiej. Dajcie znać jakie są Wasze wrażenia.
     
    Wróćmy jednak do naszego głównego tematu - sklepu. Były woblery, przynęty miękkie, to teraz czas coś zupełnie innego. Czyli żelastwo ...
     
    Na woblerach oraz przynętach miękkich oferta Złotego Karasia wcale się nie kończy. Mnie zainteresowały jeszcze dwie inne półki uginające się pod ciężarem mikroskopijnej wręcz wielkości błystek obrotowych takich typowych na pstrąga ale idealnych też na klenia, okonia, czy nawet drapieżną płotkę. Trudno opisać liczbę róznych typów. Po prostu było ich zbyt dużo. Problem i zaleta - problem bo stałem przed półką i chciałem prawie wszystkie, a zaleta bo takich na rynku polskim nie ma - te w Karasiu zwykle japońskie, część hand-made, wolframówek. Czy będzie to konkurencja dla polskich rękodzieł? Tak i nie - tak bo takich ryby nie widziały, nie bo na rynku polskim mamy świetny wybór renomowanych marek lokalnych twórców. Na pewno jednak przyjdzie nam wyłożyć na stół kilka dukatów i uzupełnić pudełka pstrągowych przynęt.
     
     



     



     



     



    Ale nie samą płotką, kleniem, okoniem i kropkowańcem wędkarz żyje. Zapytacie pewnie ... zaraz, zaraz a co z obrotówami na szczupaka? Ano są ... oferta Mepsa. Ładne, duże obrotówki, które narobią szumu pod wodą i zagotują nie jednemu szczupakowi krew w żyłach. Są też inne ... od średnich, do całkiem sporych. Nie widziałem co prawda ogromnych obrotówek, do których trzeba dokupić specjalną wędkę i mocny kołowrotek. Takie typu musky np, double caw .... może kiedyś? Szczupakowcy jednak też znajdą coś dla siebie.
     
     



     



    Po obrotówkach czas na coś co się waha. Hmmmm ... zwykle kiedy muszę to założyć waham się. Założyć, czy nie? Wielokrotnie jednak moi koledzy, którzy się nie wahają i zakładają mają kilkakrotnie lepsze wyniki. Ot tak było na Gamleby, na tegorocznym nazym zlocie. Na algę brały nawet ślepe. Na miedź, w końcu jesteśmy światowym potentatem w eksporcie tego surowca, zawsze jest popyt. W sklepie znajdziecie od małych wahadłówek, po całkiem spore łychy ... takie nawet trollingowe, które nie mieściły się w mojej przepastnej dłoni ... ba wystawały całkiem sporo poza nią.
     
     



    Znalazłem też znane na rynku polskim Kastmastery. To orygialna konstrukcja. ACME była pierwszą firmą, która zaczęła je produkować seryjnie. Za twórcę tych przynęt uważa się Art'a Lavallee. Ciekawą historię o powstaniu tych przynęt możecie przeczytać w artykule „About Acme Tackle”.
     
    Zobaczcie ile różnych wersji? Jeśli łowicie ryby na te przynęty na pewno będziecie zadowoleni z bardzo szerokiej oferty którą tutaj znajdziecie. Nie tylko kolorystycznie ale również rozmiarowo.
     
     



     



     



    Oprócz kasmasterów moją uwagę zwróciłem też uwagę na Trophy Spoon.Może być fajną blaszką boleniową. Idę dalej a tu kolejne i kolejne wahadłówki ... różne ... najróżniejsze ... Myślę, że dla każdego znajdzie się coś ciekawego, co świetnie uzupełni nasz arsenał.
     
     



     



     



     



     




    Hopkinsy (amerykańskie przynęty z ponad 60-letnią tradycją) jeszcze gdzieś popakowane w pudłach czekają na swoją kolej. Jeszcze chwila i znajdą się na półkach.


    Każdą jednak przynętę trzeba do czegoś przywiązać. W Złotym Karasiu Znajdziecie szeroką ofertę różnych linek. Zacznijmy od plecionek. Farcie są ciąg japońskie amerykańskie. Ceny jak widać na pudełku są całkiem niezłe.
     
     



     



     



     



     



     



    A ceny? Pytaliście o to w ostatnim odcinku. Plecionka YGK, 100m to koszt 47PLN. Drogo czy tanio? Oceńcie sami ...
     
     



    Po drugie stronie stoiska znajdziecie Żyłki oraz Floro Karbon. Jest tego również całkiem sporo.
     
     



     



     



     



     



    W sklepie trudno sprawdzić jak funkcjonuje wędka w realnych warunkach na łowisku. Trudno ocenić jak to będzie kiedy siądzie nasza wymarzona metrówka, albo garbus 50 cm. Oczywiście możemy wykonać próbę wygięcia szczytówki ale nigdy nie będzie to walka z rybą. Właściciele sklepu przygotowali dla nas dodatkową atrakcję. Symulator walki z rybą.
     
     



     



    Uruchamiamy maszynę. Wybieramy gatunek ryby, z którą chcemy walczyć. Później poziom zaawansowania. Stajemy na specjalnej macie podłączonej do komputera i …. Na poczatku następuje branie a później to już przyjemność holu. Tak jakbyśmy walczyli z rzeczywistą rybą. Przy okazji możemy sprawdzić jak zachowa się nasza wymarzona wędka, czy starczy mocy, czy hol jest komfortowy.
     
    Podczas naszego pobytu w sklepie @Friko próbował różnych trybów testowych. Najpierw rozpoczął od szczupaka. Było całkiem prosto nawet na poziomie 3. Później przełączyliśmy na karpia. Tutaj odjazdy były znacznie silniejsze mimo, że ustawiliśmy pierwszy poziom. Maszyna bardzo dobrze symulowała walkę ryby przez co mogliśmy sprawdzić w jaki sposób wybrana przez nas wędka będzie zachowała się na łowisku, w warunkach walki. Zobaczcie zresztą sami jak to wygląda.
     
     

    https://www.youtube.com/watch?t=1&v=KGLBzutPLqA

    Dodatkowo w sklepie trochę asortymentu dodatkowego - pudełka, kurtki, czapeczki. Zaraz przy wejściu, po prawej stronie kilka tub oraz pokrowce do wędek.
     
     



     



     



    Teraz przejdźmy do kolejnej części. Tym razem będzie o kołowrotkach oraz o wędkach. Tą część opisze dla Was Friko. A ja serdecznie zapraszam do odwiedzin sklepu - otwarcie 9.10.2015, o godz. 11.00. Puławska 257, Warszawa. Pamiętajcie o rabacie - 10% na hasło jerkbait.pl. Obowiązuje tylko trzy dni - piątek, sobota i niedziela.
     
    @Remek, 2015
     
     
     
    Złoty Karaś to nie tylko przynęty, chociaż to jest wydaje się najmocniejsza i najbardziej rzucająca się w oczy część asortymentu sklepu. Znajdziemy tu jednak również inne podstawowe elementy ekwipunku wędkarskiego takie jak kołowtotki, linki czy wędki. Co ważne, reprezentowane są wszystkie grupy cenowe produktów, począwszy od tych budżetowych, często nieznanych marek a skończywszy na wyrobach z najwyższej światowej półki. Dobrze widać to na przykładzie kołowrotków.
     
    Przegląd kołowrotków w sklepie otwierają produkty sygnowane marką Banax, zarówno sponningowe jak i multiplikatory. Naszą uwagę przykuł w całości wykonany z metalu model Elan – w ręku prezentował się dobrze, nie mieliśmy jednak możliwości przetestowania w warunkach łowiska.
     
     



    Znana polskim wędkarzom mara Ryobi – do nabycia większość najbardziej popularnych modeli kołowrotków spinningowych m.in. Zaubery i Arktiki.
     
     



    Sklep oferuje solidną ofertę kołowrotków spinningowych Daiwy – począwszy od Excelera, poprzez Freamsa i Caldię a skończywszy na Certate i Morethan Branzino. Z tego co zaobserwowaliśmy kołowrotki dostępne są głównie w popularnych wielkościach 2500 – 3000.
     
     



     



     



     



     



    Oczywiście mamy również solidna reprezentację kołowrotków spinningowych Shimano. Dla potrzeb artykułu pominęliśmy część oferty koncernu obejmującą niższe modele przeznaczone na rynek europejski – chociaż jest ona dostępna w sklepie. Nam jednak bardziej do gustu przypadły Biomastery, Stradici, Sustainy czy Twin Powery – obecności Stelli nie zauważyliśmy. Szkoda również, że w ofercie sklepu zdecydowanie dominuje oferta kołowrotków spinningowych – miłośnicy baitcastingu mogą się poczuć trochę rozczarowani.
     
     



     



     



     



    Na koniec perełka, kołowrotki Megabassa. Niestety nie wiemy w jakich będą cenach . Dostepnych kilka modeli głównie wariantach rozmiaru 2500.
     
     



     



    Przechodzimy do drugiej części sklepu, dedykowanej głównie wędkom. Po drodze warto jednak zwrócić uwagę na ofertę Ownera. Dostępnych jest duży wybór haków i kotwiczek tej firmy.
     
     



     



     



     



     



    Znajdziemy tu haki offsetowe do zbrojenia przynęt miękkich, haczyki z uszkiem do zbrojenia woblerów i czeburaszek jak również kotwice – od najcięższych sumowych ST66 do finezyjnych modeli dedykowanych najmniejszym woblerkom kleniowym i jaziowym.
     
    W sklepie jest też spory wybór agrafek różnych producentów.
     
     



    Docieramy wreszcie do stojaków z wędkami.
     
     



    Na pierwszym planie, trzy stojaki z ofertą St.Croix. Oczywiście sklep nie posiada całej olbrzymiej oferty producenta z Park Falls. Z tego co zauważyliśmy, reprezentowane są jednak najbardziej popularne modele wędek z serii z górnej i średniej półki – Legend Elite, Legent Extreme, Avid oraz Mojo. Głównie kije spinningowe ale jest też kilka wędek z pazurem.
     
     



     



    Warto zwrócić uwagę na markę Pontoon 21.Spodobały nam się akcie i ugięcia tych wędek, jest kilka modeli, które na pewno bardzo dobrze trafi w gusta wędkarzy nad Wisłą. Co ciekawe, niektóre wędki „chwalą się” że są wykonane na blankach Lamiglasa.
     
     



     



     



     



    Budżetowe marki GAD / HARRIER. Cena wędek oscyluje w okolicach 300 zł ale co warto podkreślić, są zrobione na markowych komponentach – uchwyty Fuji, przelotki również Fuji New Concept z pierścieniem AluOxy. Wędki są również bardzo poprawnie uzbrojone, dzięki czemu zyskują na dynamice. Zwróciliśmy na nie szczególna uwagę bo jest to ciekawy pomysł naszym zdaniem, żeby zaofertować wędkarzom produkt dobrze zaprojektowany, na markowych chociaż niekoniecznie najdroższych komponentach, za niewielkie pieniądze. Oczywiście nie mieliśmy okazji przetestowania wędek na wodą przez dłuższy czas, ale na filmie video z „holem” możecie zobaczyć jak testowaliśmy na maszynie właśnie wędkę z serii GAD.
    Na koniec oferta „Japończyków” (a jakże!)
     
     



     



    Sklep oferuje produkty firmy Anglers Republic (PALMS) oraz krótką spinningową serię Megabass Destroyer Blizzard. Właściciel sklepu wyjaśniał, że wiele wędzisk jest zamówionych i obecnie oczekują na dostawę. Pamiętajmy, że byliśmy tam dwa tygodnie przed otwarciem więc wiele mogło się zmienić.
     
     



     



     



     



     



    Zapraszamy Was żebyście sami zweryfikowali i uzupełnili nasz krótki przegląd oferty sklepu Złoty Karaś. Pierwsza okazja już za kilka dni, podczas oficjalnego otwarcia sklepu 9 października. Pamiętajcie że na hasło JERKBAIT dostaniecie 10% zniżki (nie dotyczy kołowrotków Daiwa i Megabass).
     
    @friko, 2015

  • Zostałem poproszony po raz kolejny o napisanie artykułu, ale ponieważ tym razem otrzymałem wolną rękę, wykorzystam tą sposobność by poświęcić kilka słów gatunkowi, któremu oddaję najwięcej mego czasu i uwagi. Doświadczeni muszkarze z pewnością nie znajdą tu jakichś nowych informacji, ale Ci, którzy dopiero zaczynają przygodę bądź zapatrują się z ciekawością na małe rzeki, wymagające troszkę odmiennego podejścia, mam nadzieję że wyniosą z tego tekstu jakieś wartościowe przemyślenia. Pstrągi na muchę kojarzą się z dużą, rozległą rzeką; o szybkim nurcie, z mnóstwem szypotów, przelewów czy głębokimi rynnami uścielonymi wielkimi głazami na dnie. Gdy zamkniemy oczy pewnie stanie nam przed oczyma obraz stojących gdzieś z dala od brzegów wędkarzy, zanurzonych po pas w zimnej wodzie, wymachujących dostojnie sznurami smukłe pętle, kreślone w nieograniczonej wręcz pustce otaczającej ich przestrzeni.
    Jak więc skonfrontować ten obraz ze stanowiącą przeciwległy biegun wizją malutkiej, zakrzaczonej rzeczki; dzikiej, zapomnianej i na pierwszy rzut oka zupełnie nieprzystępnej dla potrzebującego „wolności” muszkarza? Okazuje się jednak, że na nizinnej rzeczce górskiej pstrągi na muchę łowić też się da, i to całkiem skutecznie.
     
     
     
     
     
    Gimnastyka muchowa. To określenie upodobałem sobie najmocniej kiedy przychodzi mi opisać wędkowanie na muchę w małej, nizinnej rzeczce. Od momentu, kiedy rozpocznie się na niej swoją przygodę, będzie jej towarzyszyć codzienna walka z zaroślami, gałęziami, drzewami i przeróżnymi innymi przeszkodami. Skuteczność? Na pewno uzależniona od stopnia nabytych umiejętności, ale także od okresu żerowania ryb o danej porze roku. Szereg porażek, dni spędzone na zdobywaniu doświadczeń i szlifowaniu tych już nabytych, aż wreszcie smak długo oczekiwanych sukcesów. To wszystko zebrane razem tworzy magię, która tak mocno przyciąga mnie w ten niezbyt przyjazny dla muszkarza świat. Jest to spojrzenie na tą metodę z zupełnie innej strony, odkrycie jej odmiennych zastosowań, które być może zaowocują wypracowaniem nowych technik czy też wplataniem i wykorzystywaniem ich elementów w warunkach jakie będzie stawiać przed nami nowo odkrywane łowisko. Jest to też doskonała alternatywa dla tych wędkarzy, którzy podobnie jak ja na typową górską rzekę wybierają się „od święta”, aby na którejś z pobliskich rzeczułek potrenować czy poczuć choćby namiastkę muchowego „wielkiego świata”. Trzeba także zdawać sobie sprawę z tego, że często te małe i niepozorne rzeki kryją w swym nurcie naprawdę godne uwagi okazy, które zapięte na balansującym na granicy błędu zestawie dostarczą nam niezapomnianych emocji.
     
     
     
     
     
    Jeśli chodzi o sprzęt, jestem zwolennikiem minimalizmu stąd też posiadam jeden zestaw, którego elementy pozostają niezmienne przez cały pstrągowy sezon. Kij krótki i mocny, chyba nie trzeba opisywać dlaczego. Krótki, by skutecznie radzić sobie w mocno ograniczonej przestrzeni; mocny, by dać radę sile i waleczności dużej ryby holowanej często w bardzo trudnych technicznie miejscach. Do tego celu służy mi szklana wędka długości 2,28 cm w klasie 5/6, i choć czasem przydałoby się mieć jeszcze kilka centymetrów mniej, to zdecydowanie jest to kij któremu mogę zaufać.W kwestii kołowrotka raczej nie ma za dużo do powiedzenia, choć warto by był to mechanizm opierający się na sprawnym i mocnym hamulcu, który pomoże nam w przypadku holowania okazowych ryb wykorzystujących w nurcie kryjącym wiele niebezpieczeństw swą siłę i waleczność.Linka, jako że w 99% będzie wykorzystywana wyłącznie do rzutów rolowanych, musi posiadać kształt głowicy który ułatwi ich wykonywanie. Do tego celu używam wspomnianego już w artykule o kleniach sznura o głowicy długości 9,5 metra. Rzut rolowany w mojej opinii jest narzędziem niezwykle precyzyjnym, które dopracowywane na każdym kolejnym wypadzie pozwoli na podawanie małej muszki dosłownie na centymetry od korzenia czy nawisu trawy, który sobie upodobaliśmy. Dodatkowo przeciskająca się między przeszkodami pętla dostarczy nam wiele radości, kiedy dokładnie poprowadzona rozłoży nasz zestaw zgodnie z przewidywaniami. Rzut wyjątkowo przyjemny, który nawet kiedy pstrągi będą wyjątkowo wybredne, zajmie nas na tyle by o tym zapomnieć i skupić się nad dopracowywaniem jego techniki.
    Nizinna rzeczka pstrągowa to bardzo ciekawe łowisko dające wiele możliwości, którymi można skutecznie operować. Jedną z nich jest jej zmienny charakter, dzięki czemu odnajdziemy zarówno odcinki o szybszym nurcie, węższym korycie, nieregularnym dnie z licznymi głębokimi dołami; jak i odcinki powolne, rozlane szerzej pomiędzy brzegami, o bardziej regularnym dnie w którym łatwo dostrzec ciekawe rynienki czy też splątane sieci korzeni. Wiedza, które z tych odcinków wybrać do łowienia w danej porze roku pozwoli na skuteczne wędkowanie i spotkania z dużymi rybami.
     
     
     
     
     
     
    Sezon z muchówką w dłoni rozpoczynam od razu, kiedy tylko jest to możliwe. Jeśli tylko temperatura będzie oscylować w okolicy 0 stopni, albo do 3, 4 stopni poniżej, bez wahania wyruszam nad rzekę. Zimą oraz wiosną poruszam się brzegiem w dół strumienia, najczęściej po odcinkach z wolniejszym nurtem, bądź z większą ilością zastoisk i spowolnień.
     
     
     
     
     
     
     
     
     
     
    Metoda, z jakiej korzystam najczęściej do streamer i mokra mucha. Stanowisk ryb należy się spodziewać w będących z boku głównego nurtu głębszych rynienkach, w których rosnące na brzegu drzewa tworzą z korzeni labirynty stanowiące dla pstrąga doskonałą kryjówkę. Rzuty najlepiej wykonywać prostopadle do brzegu lub pod niewielkim skosem. Ponieważ zimą pstrąg żeruje w głębszych partiach wody, korzystam z polyleaderów doczepianych do sznura, w kilku stopniach szybkości tonięcia.
     
     
     
     
     
    Muchą jaką zakładam najczęściej jest duża czarna pijawka, w zimie wzbogacona o pomarańczową główkę. Prowadzę ją identycznie jak mokrą muchę; po wykonaniu rzutu pozwalam by główny nurt zaczął ściągać ze sobą linkę, wyciągając muchę powolnym jednostajnym tempem spod korzenia czy też z rynny w której spodziewam się brania. Skuteczne są także pokaźne zonkery oraz cięższe imitacje głowaczy.
     
     
     
     
     
     
     
     
     
    Im zacznie się robić cieplej, tym częściej do przyponu wiążę muchy coraz mniejsze i pozbawione rzucających się w oczy elementów w jaskrawym kolorze. Tam, gdzie nurt jest silniejszy wciąż używam tonących polyleaderów, by szybciej sprowadziły muchę na pożądaną głębokość. W miejscach gdzie nurt znacznie zwalnia, przechodzę na zwykły przypon zawiązany z żyłek fluorocarbonowych, aby wykorzystać atrakcyjność dłużej prezentowanej w toni przynęty. Pozwalam wówczas muszce aby powoli tonęła w pobliżu korzeni lub w głębszym dołku stojącym z boku nurtu, tak aby jak najdłużej pozostawała ona w strefie żerowania drapieżnika.
     
     
     
     
     
     
     
     
     
    Taki przypon zaczynam też stosować na odcinkach szybszych, od kiedy ryby zaczną ochoczo „wyskakiwać” ze swoich dołków i pozostaję przy nim już do końca sezonu. Fluorocarbon dużo lepiej się prostuje, przez co znacznie lepiej wczuwam się w kontrolę nad zestawem w momencie rzutu i uzyskuję potrzebną precyzję np. w chwili, gdy żerowanie pstrąga jest widoczne w małej, ściśle określonej przestrzeni bądź pod jednym, wybranym przez niego korzonkiem. Przypon wiążę z trzech odcinków, których średnica i długość stopniowo się zmniejszają. Całkowita długość to najczęściej długość kija, natomiast średnica końcowego odcinka to 0.18 – 0.20 mm.
     
     
     
     
     
    Późna wiosna to etap kiedy w ruch idą lekkie nimfki, mokre muszki i malutkie streamerki podawane na długiej lince. Ryby dłużej przebywają w toni i można szukać ich w każdej partii wody. Lubię wówczas muchować na odcinkach wolnych, gdzie w spokojnym nurcie łatwiej dostrzec oznaki żerowania ryby, spław czy też zebranie czegoś płynącego na powierzchni lub bezpośrednio pod nią. Precyzyjne podanie muchy w strefę takiej aktywności pstrąga bardzo często skutkuje pięknym braniem. Aby podejść tak żerującą rybę należy pamiętać o ostrożności, stąd też często będziemy zmuszeni do zaprezentowania muchy z większej odległości. Istotną rolę odgrywa wówczas kontrola spływu linki, gdyż jeśli nie poczujemy brania „w paluchach”, to właśnie sznur będzie wskazywał, że pstrąg zeżarł muchę.
     
     
     
     
     
     
    Wzory nimfek z których korzystam najczęściej to wariacje w stylu black zulu oraz klasyczne brązki, dociążone jedynie lekką mosiężną główką, tak aby jak najdłużej znajdowały się w strefie aktywności ryby, unosząc się w toni powoli w kierunku dna. Muchy mokre to wariacje march browna, a także wspomniany wcześniej black zulu. Bardzo dobrym wyborem okazują się muchy typu emerger, a wciąż skuteczna pozostaje klasyczna, niewielka pijawka bądź szarawy malutki streamerek, imitujący narybek.
     
     
     
     
     
     
     
     
     
    Lato to zupełna zmiana taktyki. Zakładam spodniobuty i wciskając się w szybszy nurt poruszam w górę rzeczki. Niski stan wody sprawia, że doskonale widoczne są wszelkie podmycia, dołki czy też ledwo „wgniecenia” w dnie, gdzie ustawiają się pstrągi. Wyższa temperatura wody zmusza ryby do ustawiania się w szybszym nurcie, dużo bardziej wzbogaconym w tlen.
     
     
     
     
     
     
     
     
     
    Idealną metodą staje się wówczas długa nimfa prowadzona z prądem. Jest to łowienie trudne, wymagające skupienia nad prowadzeniem zestawu, który w szybszym nurcie ciężej jest utrzymywać w napięciu. Zbyt luźno ściągana linka sprawi, że brania na większej odległości czy też w głębszej wodzie będą niewidoczne a jeśli nastąpią, ryba szybko się wypnie. Jest to jednak metoda niezwykle skuteczna o tej porze roku, gdyż często wystarczy tylko wstrzelić nimfkę w dołek czy zaciemnienie, by pstrąg natychmiastowo wystartował w jej kierunku. Tak podana mucha, prowadzona z prądem, bardzo szybko osiągnie głębokość wystarczającą by zostać dostrzeżoną przez pstrąga. Stanowiska ryb są doskonale widoczne, ponieważ niska woda odsłania je i podaje nam niczym jak na dłoni, dając okazję do złowienia wymarzonej ryby.
     
     
     
     
     
    Dzięki poruszaniu się w wodzie staniemy się mniej widoczni i będziemy w stanie podejść bliżej do potencjalnej miejscówki pstrąga. Dodatkowym plusem brodzenia jest fakt, iż wyjątkowo zarośnięte o tej porze brzegi nie dość że są mało komfortowe do poruszania się, to jeszcze demaskują nasze zamiary daleko przed tym jak zbliżymy się do miejsca w którym żeruje ryba. Brodząc ominiemy więc hałaśliwe szuwary czy pękające pod stopami gałęzie, a także otworzymy przed sobą drogę do tych najbardziej niedostępnych dla łowiących z brzegu miejscówek, zwiększając nasze szanse na złowienie długo nie niepokojonej ryby. Godną wspomnienia jest też uwaga, iż większość miejscówek widziana z brzegu o tej porze roku, gdy panują specyficzne warunki zarówno ze względu na stan wody jak i jej czystość, może wydać nam się o wiele mniej atrakcyjna niż z perspektywy kiedy poruszamy się w górę nurtu. Wtedy każda, nawet niepozorna zaciemniona plama zachęci nas by oddać chociaż jeden niechlujny rzut.
     
     
     
     
     
    Dodatkowo pstrągi rankiem oraz popołudniami stają się wyjątkowo aktywne pod powierzchnią, w związku z czym zdradzają swą obecność. W ciągu dnia wykorzystuję lekkie nimfki, które można posłać na większą odległość. Wieczorem bardzo skuteczna będzie również sucha mucha, dlatego warto mieć ze sobą odpowiedni przypon, by zaprezentować niewielką jętkę czy też szczególnie widoczne latem chruściki.
     
     
     
     
     
     
     
     
     
    Mam nadzieję, że artykuł ten zachęci dotąd opornych muchowaniu w pozornie nieciekawych małych rzeczkach do zajrzenia nad ich zarośnięte i ciężko przystępne brzegi. Gwarantuję, że szybko docenicie klimat, jaki panuje takim „podchodom”, a gdy sezon się zakończy, zdziwicie się jak wiele możliwości można odkryć na przestrzeni upływającego czasu. Zapewne trudne początki zniechęcą niektórych do dalszej gimnastyki, lecz jestem pewien, że smak pierwszych zwycięstw na trwałe zapisze ten typ muszkarstwa na listę ulubionych pozycji. W końcu największe sukcesy rodzą się w bólu
     
     
     
     
     
    Z wędkarskim pozdrowieniem, Michał Pawłowski (Michał P.)

  • Teaser Paragraph:

    Dlaczego piszę ten artykuł? Kiedy wszedłem do sklepu "Złoty Karaś"… byłem pod ogromnym wrażeniem! Powiedziałem sobie, że .. koniecznie napiszę relację bo na takie coś długo czekałem. Mega ewolucja ŚWIATOWEGO wędkarstwa. Powiew nowości ze wschodu. Za chwilę … nasze wędkarstwo może wyglądać zupełnie inaczej i to mnie cieszy i to bardzo.

    Kilka dni temu zatelefonował do mnie @Friko. Pierwsze pytanie - "Wiesz gdzie jestem? Wiesz co widzę?" Pytanie na tyle ogólne, że trudno było mi znaleźć jakąś sensowną odpowiedź. Mogło być to wszędzie albo nigdzie. Kontynuował jednak całkiem tajemniczo, tak jakby specjalnie chciał mnie wystawić na jakąś próbę intelektu - "właśnie odwiedziłem sklep wędkarski". Pomyślałem ... trochę brutalnie "phiii ... wielkie mi co", sklep jak sklep. Cóż takiego nadzwyczajnego może być w sklepie wędkarskim, w dodatku stacjonarnym? Zapach zanęty na leszcza? Słodkie kulki proteinowe dla kulturystów? Żywy makaron? Fakt, tego w sklepach internetowych nie doświadczysz a ten zapach … lubię, a Wy?
     
    Od dawien zaopatruję się w wirtualnym świecie - wędki, przynęty, jakieś drobiazgi ... W przypadku tych pierwszych, a ściągałem już kilka japończyków, zawsze trzęsącymi się rękami, w pełnym bezdechu naciskałem przycisk „Buy". Odczuwaliście to samo?
     
    Jeszcze większy bezdech łapałem wtedy kiedy musiałem przelać pieniądze, nie wiadomo gdzie, nie wiadomo komu. Gdyby ktoś zapytał o ile, dzięki takim ćwiczeniom, zwiększyła się pojemność moich płuc odpowiedzłbym - dwa wiadra … a dzięki temu i w bezdechu zejdę na 20m pod wodę w poszukiwaniu pelagialnych pajków. Wędkarstwo - rozwój ducha i ciała.
     
    Kupując wędki podejmowałem decyzję na podstawie tego co przeczytałem w internecie lub w najlepszym przypadku w oparciu o firmowy katalog. Czyli albo trafiłem … albo nadchodziło srogie rozczarowanie zaraz po rozpakowaniu tuby. Później nadchodził ciężki okres zwany oczekiwaniem. Jak to mawiają cierpliwość to cnota. Więc pielęgnowałem ją w trudnych do wyjasnienia bólach. Czas wtedy zamiast przyspieszać, zaczynał paradoksalnie zwalniać. Z opcji śledzenia przesyłki korzystałem tak często, że tzw. tracking number znałem na pamięć.
     
    Im bliżej celu tym moje zachowania przypominały natręctwa. Tak jakbym siłą woli i ilością kliknięć w stronę kuriera chciał przyspieszyć realizację przesyłki a tu ... klops - jak na złość, jak w zegarku … na czas. Przez głowę przelatywały wtedy różne myśli, a co jeśli uszkodzili? A co jeśli akcja wędki będzie niesympatyczna? A co jeśli ryby będą spadały? A co jeśli omotki będą kiepsko położone? I wtedy tak sobie myślałem ... gdybym mógł pomacać na miejscu, w sklepie. Gdybym mógł ograniczyć lęk do minimum. Przecież tyle go dookoła - praca, obowiązki itd. Na jaką cholerę stresować się jeszcze czymś co powinno przynosić przyjemność - hobby, wędkarstwo. W imię czego? A jednak ... naciskałem „Buy" skazując się na wyrzut adrenaliny do krwiobiegu i albo niekończącą się radość albo rozczarowanie. Ile razy doświadczyliście tego samego?
     
    Z różnymi przynętami, linkami, plecionkami było podobnie. Godziny siedzenia przy internecie, przeglądania. Jak to porównać, co wybrać? Ale również zamawiałem … z daleka ...
     
    Tego dnia @Friko jednak ciągnie dalej. Jestem w sklepie "Złoty Karaś” (Warszawa, Puławska 257). Musicie uwieżyć mi na słowo - angielski włączył mi się w głowie tak jakbym odnalazł w sobie drugą naturę - "what the fuck?". Nie bym był poliglotą ale jakoś w tym miejscu pasowało mi w innym langłidżu wyrazić swoje emocjonalne życie. "Gdzie?", zapytałem nieco zmieszany. Przestawił się na tyczkę, chory, czy co? @Friko ciągnął jednak dalej "stary ... trudno w to uwierzyć ale ... tutaj mają ...". I nie żebym zwalał na sieć komórkową, że przerwało nam łączność. Takie bajery można było w 1998 kiedy by złapać zasięg trzeba było wspiąć się na najwyższą w okolicy topolę. Teraz mają przecież ileś tam Gie więc dźwięk jak w konfesjonale - szeptem, a słychać w całym kościele. Ale … powiedział coś co mnie zaskoczyło - „muszę tam pojechać” pomyślałem i jednocześnie poczułem coś, czego od dawna nie czułem „natychmiast, zaraz … już”.
     
    I tak dwa dni później jadę, zachęcony tym co @Friko opowiadał, do .... sklepu "Złoty Karaś". Jeszcze przed oficjalnym otwarciem, na zaproszenie właściciela. Po co? Po coś na co czekałem wiele lat ...
     
    Rynek wędkarski zmieniał się na przestrzeni lat. Tak, mogę to powiedzieć! Kiedy, 9 wiosen temu, pisałem artykuł "Warszawski Rynek Castingowy" takie marki jak Megabass, MajorCraft, Imakatsu były poza zasięgiem większości z nas. Obiekt westchnień wielu wędkarzy. Karkołomne metody importu obarczone ogromnym ryzykiem uszkodzenia, utraty ciężko zarobionych pieniędzy. Teraz, jedziesz do takiego „Złotego Karasia” (Warszawa, Puławska 257) i możesz dotknąć, spróbować, poczuć. To rzeczywistość! Bajka!
     
    Sklep ma interesującą historię. Firma pochodzi z … Ukrainy. Tam "Złoty Karaś" jest marką sieci sklepów wędkarskich. Sprzedaje sprzęt oraz przynęty ... uwaga ... MajorCrafta, Megabass'a, Jackall'a, Keitech'a, Lamiglasa, Graphiteleadera, Imakatsu, Banax'a, Deps'a, Reins'a i kilkunastu innych firm. Teraz wchodzi na rynek polski. Namiesza? Nie wiem … ale mnie to bardzo cieszy. Będzie alternatywa ciekawa, kolorowa, egzotyczna.
     
    Dlaczego piszę ten artykuł? Kiedy wszedłem do sklepu "Złoty Karaś"… byłem pod ogromnym wrażeniem! Powiedziałem sobie, że .. koniecznie napiszę relację bo na takie coś długo czekałem. Mega ewolucja ŚWIATOWEGO wędkarstwa. Powiew nowości ze wschodu. Za chwilę … nasze wędkarstwo może wyglądać zupełnie inaczej i to mnie cieszy i to bardzo.
     
    Byłem tam, kiedy zamek w drzwiach był jeszcze dla klientów zamknięty. Za chwilę będzie inaczej …
     
    W imieniu właścicieli zapraszam Was na otwarcie sklepu, które odbędzie się dnia 9.10.2015. Przyjdźcie na prawdę warto. Zarezerwujcie sporo czasu. Spędziłem tam trzy godziny i wyjechałem z poczuciem niedosytu ...
     
    Sklep rusza o godzinie 11.00 w dniu 9.10.2015. Dla wszystkich użytkowników jerkbait.pl zniżka - 10%. Promocja trwa 3 dni - piątek, sobota i niedziela. Wystarczy podać hasło ... jak myślicie jakie? Proste - JERKBAIT. Wtedy otrzymacie rabat (na wszystkie produkty oprócz kołowrotków Daiwa oraz Megabass).
     
    A teraz zapraszam do wirtualnej wycieczki po sklepie. Od czego by tu zacząć? Oczywiście od tego co tygrysy lubią najbardziej … od razu jednak zaznaczam … nie jestem w stanie pokazać wszystkiego. Zrobienie zdjęć całego asortymentu, wyszukiwanie perełek zajęłoby pewnie z kilka dni … a ja byłem tylko 3 godziny, wtedy kiedy było pusto bez klientów, więc i tak miałem łatwiej.
     
    Wchodzę do sklepu. Szok! … Przytłoczyła mnie liczba przynęt … ale nie takich powszechnie znanych, ale … zupełnie nie znanych.
     
     




    To tylko jedna z alejek


     




    Niezliczone ilości miękkich przynęt - ogromny wybór (niektóre to musiałbym głęboko zastanowić się jak je uzbroić)


     




    Na pierwszym planie błystki wahadłowe oraz obrotówki - część wolframowe.


     
    Sklep składa się z dwóch pomieszczeń. Pierwsze to przynęty oraz linki (bogaty wybór fluorocarbonu, plecionek, żyłek - głównie japońskich oraz amerykańskich). W drugim dalej kolejne setki przynęt, wędki spinningowe i castingowe (o nich napiszę w drugiej części relacji), haki offsetowe, kotwice, cała gama przyponów, trochę linek muchowych, akcesoria oraz ... zapach zanęty (jedna półka).
     
    Polecam ten krótki film. Taka wirtualna podróż po pierwszym pomieszczeniu.
     




     
    W pierwszym pomieszczeniu setki, jak nie tysiące RÓŻNYCH przynęt. Sklep stawia na niewielkie ilości danego modelu (kilka, do kilkunastu sztuk) ale ogromną gamę, rożne modele. I tak tysiące różnych woblerów, dziesiątki producentów. Wcale nie żartuję. Trudno było objąć to wszystko głową bo obok ogromnej szafy z przynętami Megabassa były gdzieś umiejscowione Jacksony, Jackalle, Rigge, ZIP baits .. itd. I im bardziej się przyglądałem tym więcej widziałem różnych firm, o których nie miałem bladego pojęcia. Większość przynęt firm japońskich, amerykańskich.
     
    Przede wszystkim powstrzymam się od komentarzy. Zobaczcie po prostu jak to wygląda. Półki z niezliczoną liczbą przynęt.
     
     




    Megabass Wakey'e - zauważcie gdzie ma ster ... imitacja konającej ryby.


     




    PopX ... popperki Megabassa z jakąś kosmiczną liczbą opatentowanych rozwiązań.


     




    Łamańce z metalowym ogonkiem


     




    Rodzina minnowów Megabassa


     




    Scream-X - powierzchniówki - ręcznie wykonane w bardzo oryginalnym pudełku.


     
     




    To cudo - chrabąszcze ... pewnie bardziej na bassa ale kto wie ... może nasze szczupaki też by posmakowały.


     
     




    Griffony - super lotna przynęta, powierzchiowa.


     
     




    Z-Cranki - fajnie łowi się nimi wykorzystując szklaki ...


     
     




    GRIZERO - czyli griffon, który smuży po powierzchni wody. Kolejna superlotna przynęta castingowa.


     
     




    Zobaczcie jakie niektóre przynęty mają stery.


     
     
     




    Smużaki Megabassa


     




    Produkty firmy Jackall - oprócz woblerów sklep posiada bardzo szeroki wybór miękkich przynęt tejże firmy.


     
     



     
     




    BabyGiron - tonące łamańce - jestem ciekawy jak pracują?


     



     



     




    Halco - to produkcja australijska. Firma Halco z tradycjami. Produkuje swe przynęty od 1950r. Jest to największa w Australii firma produkująca przynęty.


     
     




    Kilka woblerów firmy Jackson. Oferta jest ZNACZNIE szersza.


     
    Później kolejne półki z kolejnymi woblerami Stormy, Bombery, Halco, unikatowe woblerki Alexandra. Pamiętajcie jednak, że byliśmy tak prawie 2 tygodnie przed otwarciem sklepu! Widzieliśmy jeszcze sporo nierozpakowanych kartonów. Tam jeszcze kolejne setki różnych modeli. Cały czas oferta uzupełniana.
     
     
     




    Klasyka ze Storma. Poszukiwane przez trollingowców.


     



     




    ZIP - B-switcher z grzechotką


     




    Bomberki - u każdego trollingowca podstawowa przynęta. W sklepie wybór widzieliśmy kilka modeli, w bardzo szerokiej gamie kolorystycznej.


     
     



     



     



     
     




    Pontoon21 - przynęty z bardzo wymyślnym obciążeniem - oczywiście kulki w środku i systemem Magnetic Force Balance.


     



     



     




    Łamańce - warto popatrzeć z bliska w sklepie jak są wykonane - również wymyślny sposób obciążenia.


     
     



     



     




    Przynęty Panacea


     
     



     



     



     
    Zobaczcie też te woblerki. Tylko do kupienia w tym właśnie sklepie ... Piękne na klenia ...Podobno na Ukrainie robią furorę. Na zdjęciu niestety nie wyglądają tak jak w rzeczywistości - to mikruski. Okrągła naklejka jest wielkości 20 groszówki.
     
     



     
    Kolejne to zupełna nowość na rynku polskim … MIMIX. Bardzo szeroka gama przedziwnych wręcz wzorów, ale jestem przekonany, że część przynęt, zwłaszcza powierzchniowce spokojnie sprawdzą się na szczupaka.
     



     



     



     



     



     



     



     



     



     




    Minnowy z metalowym sterem


     
     




    Kupicie też Salmiaka oraz Rapalkę


     



     
    A co z gumami? Jedziemy po kolei ... Zacznijmy od Keitech'a ... Takiej oferty nie widziałem w żadnym stacjonarnym sklepie w Warszawie. Być może inne na rynku posiadają pojedyncze modele ale tutaj jest z czego wybierać.
     
     



     



     



     



     



     
     




    Sporo jest też gum Megabassa. Niektóre bardzo zmyślne.


     
     



     



     



     



     
     
     




    A tutaj co? Gary Yamamoto ... coś zupełnie nowego. Niezbyt powszechne w Polsce. W sklepie bardzo szeroki wybór.


     
     



     



     



     
     




    "Klasyk" Reins ....


     
     



     



     
     




    Z Pontoon 21 - Awanura oraz ...


     




    Ratta


     
     



     



     



     
     
     




    Pora na Bait Breath


     
     



     



     



     
     




    Gumy od Jackall


     
     



     



     



     
     




    O.S.P ...


     
     




    I ponownie raczki z Megabassa


     
    To już koniec pierwszej części. Pokazałem jedynie niewielki skrawek oferty. Moim zdaniem sklepy takie jak ten mają szansę spopularyzować w Polsce wiele japońskich marek, nowe sposoby połowu ryb drapieżnych, wymyślne gumowe przynęty, które są normalką na Ukrainie a u nas cały czas stosowane przez nielicznych. Owszem przynęty te są już dostępne w wielu sklepach internetowych ale trzeba pamiętać, że sklepy stacjonarne nadal przyciągają sporą liczbę wędkarzy, którzy oprócz przynęt poszukują jeszcze kontaktu z drugim wędkarzem oraz realnego towaru na półkach. W sklepie "Złoty Karaś" możemy dotykać, porównywać, wybrać to co do tej pory jedynie wirtualnie oglądaliśmy w internecie.
     
    A na koniec pytanie. Czy patrząc na zdjęcia z relacji można odpowiedzieć, że wędkarstwo przez te 9 lat się zmieniło?
     
    Co w kolejnym odcinku? Błystki, jest ich baaardzo dużo. Oferta linek - fluorocarbon, plecionki, żyłki. Wędki i kołowrotki oraz coś mega ciekawego. Co? Urządzenie dzięki, któremu można sprawdzić jak zachowuje się wędka podczas ... walki z rybą. Przednia zabawa! Friko wyholował szczupaka na levelu 3 oraz karpia na levelu .... 1. Odjazdy były na prawdę bardzo realne ... a karp walczył lepiej niż szczupak ale kogo to dziwi?
     
    Pamiętajcie! Sklep rusza 9.10.2015 o godz. 11.00. Zniżka na hasło JERKBAIT. Zachęcam Was do odwiedzin. I jeszcze jedno ... zarezerwujcie sobie duuuuużo czasu.
     
    Z wędkarskimi pozdrowieniami
    Remek

Artykuły

×
×
  • Dodaj nową pozycję...