Skocz do zawartości

Artykuły

Manage articles
  • admin
    Tak, wiem. Wszyscy myślimy, że robimy dobrą rzecz i wszyscy chcemy zdjęcie tej okazałej ryby. Holuj ją bezpiecznie, wyciągnij z wody i zrób szybko zdjęcie, poczym jeśli to konieczne reanimuj i wypuść, aby zmierzyć się z nią innego dnia. Jak na razie nieźle. Jednak czy na pewno? Jak dużo zrobiłeś zdjęć trzymając tego potwora pionowo za szczękę? Dlaczego to takie ważne? Pozwólcie, że wytłumaczę jak wciąż możecie poprawić swoją technikę 'catch&release' (złów i wypuść). Każdy kto wędkuje w podstawowy sposób wie, że ryby poruszają się w wodzie horyzontalnie. Zostały zbudowane do życia w zakresie ciśnienia wody i w środowisku, w którym to ciśnienie może podtrzymywać wagę ich ciała.


     



    Rodzina szczupakowatych jest doskonałym przykładem bardzo szybkiego i efektywnego gatunku drapieżcy, z długim, smukłym ciałem. Wyciągnięcie ryby z wody i trzymanie jej do zdjęcia w pionie, może być druzgocące dla ryby po jej uwolnieniu. Hmmm... zobaczmy. Jest piękny jesienny ranek i w końcu złapałeś 10 kilowego szczupaka. Po odpowiednim holu, doprowadziłeś rybę do łodzi, pochylasz się, wkładasz jedną rękę pod skrzela i wciągasz ją do łodzi. Twój partner sięga po aparat kiedy ty trzymasz zdobycz w pionie. Szczęka i więzadła w tej części ciała nie są stworzone do utrzymywania całego ciężaru. Połączenie pomiędzy kręgosłupem a głową jest pod nienormalnym obciążeniem, co może łatwo prowadzić do uszkodzenia nerwu. Uwolniona ryba w takim stanie może umrzeć po kilku minutach od wypuszczenia. Wielu wędkarzy wie jak używać "chwytaka", ale tutaj w Holandii powszechnie wiadomo, że duże okonie odnoszą wiele uszkodzeń szczęki po nie podpartym użyciu tego urządzenia.

    "Nie wiedziałem tego" - mówisz? To nie wszystko.

    Razem z urazami głowy i kręgosłupa, pionowo trzymana ryba może także cierpieć z powodu przesuniętych organów wewnętrznych. Trzymając rybę pionowo, ryzykujesz przesunięciem nerek, wątroby, gonad, serca i innych. Duże ryby takie jak szczupak, ale także sandacze i inne, które są podnoszone za głowę (szczękę lub skrzela) bez podtrzymywania przez wodę narażone są na ciężkie obrażenia organów wewnętrznych

    Tak... wiem. Trzymałem ryby pionowo przez wiele lat i też myślałem, że jestem doskonałym wędkarzem praktykującym C&R. Wszyscy możemy się nauczyć czegoś nowego. Zrób przysługę sobie i rybom. Kiedy wyciągasz dużą rybę z wody, od razu podtrzymuj ją w horyzontalnej pozycji. Jeśli konieczne jest zrobienie zdjęcia, zrób to szybko i uwolnij rybę najszybciej jak to możliwe. Nie używaj bezpośrednio haka wagowego. Jeśli chcesz zważyć swoją zdobycz, zrób to w swojej siatce. Pomyśl o tym następnym razem podbierając okazałą rybę, gdyż jest duża szansa, że nasze dzieci będą ją mogły złowić ponownie w przyszłości.

    Artykuł w oryginale zamieszczony w czasopiśmie Esox Angler i przedrukowany za zgodą redakcji EA
    Tłumaczenie: Mateusz Baran
    Artykuł oryginalnie opublikowany na www.szczupak.org

     
     

  • Długo się zastanawiałem jak innymi słowami opisać powody, dla których powinniśmy zwracać wolność większości złowionych ryb. Argumenty, do których przekonuję kolegów „po kiju” od kilku lat, które starałem się opisać w książeczce Złów i Wypuść, a także na łamach prasy i licznych forach internetowych. Które z nich uznać za najważniejsze, w jaki jeszcze sposób mogę zachęcić do umiaru? Tak, chciałbym na wstępie zaznaczyć, że nie staram się przekonać do całkowitego zakazu zabierania ryb, choć zdaje sobie sprawę, że dla wielu łowisk byłaby to może ostatnia szansa na powrócenie do swojej dawnej świetności i bogactwa populacji ryb. Chciałbym was namówić do zachowania zdrowego rozsądku, do świadomego poczucia odpowiedzialności za nasze ulubione łowiska.

    Dlatego dziś postaram się przybliżyć jak najwięcej argumentów, dla których osobiście zwracam wolność moim okazom. Wierzę, że nawet jeśli spośród nich nie uda wam się znaleźć takiego, który by was 100% przekonał, to przynajmniej pozwoli wam wypracować własne powody do stosowania zasady Złów i Wypuść.


     




    Powód 1 – FATALNY STAN NASZYCH ŁOWISK. Spadające pogłowie ryb nie jest już dziś żadną tajemnicą ani wielkim odkryciem. Udało się przełowić ławice ryb morskich, więc jeszcze dobitniej rozprawiliśmy się z populacjami ryb na śródlądziu. W akwenach, których skala, a zatem i linia stabilności ekosystemu jest nieporównywalnie mniejsza. Mimo, że prasowe parady rekordów wciąż powalają wielkością łowionych ryb, to chyba każdy z nas zdaje sobie sprawę, że złowienie medalowego okazu z roku na rok staje się coraz trudniejsze. Oczywiście te największe osobniki danego gatunku trafiają się równie rzadko, ale już duże ryby ze strefy medalowej, nad którymi dziś się zachwycamy, kilkadziesiąt lat temu nie robiłyby większego wrażenia. Czytając literaturę opisującą dawne połowy wędkarskie na Mazurach, Wiśle i jej dopływach, aż trudno uwierzyć, że jeszcze nasi ojcowie i dziadkowie mieli szanse i szczęście łowić w niezwykle rybnych łowiskach, gdzie spotkanie z metrowym szczupakiem, ogromnym sumem czy wielkim złotym leszczem było codziennością. W potokach, w których wytropienie wielkiego potokowca było tylko kwestią cierpliwości i czasu. Dziś pozostały wspomnienia, a w poszukiwaniu ryby życia przebieramy w ofertach biur turystycznych, oferujących wyjazdy na najlepsze światowe łowiska, w których…. – najczęściej obowiązuje zasada całkowitego zakazu zabierania złowionych ryb.

    Powód 2 – WPŁYW WĘDKARZY. Za nasze coraz gorsze wyniki obwiniamy kłusowników, niewystarczające zarybienia, rybaków, kormorany, bobry, norki, zapory, ścieki, pełnię księżyca… Innymi słowy doszukujemy się winy wszędzie, byle z dala od siebie. Zgodzę się, że naturalny ekosystem to bardzo skomplikowany twór natury i często nie można wskazać tylko jednego czynnika mającego negatywne skutki. Jednak wracając do naszych realiów, jest wiele łowisk, które były poddane tylko presji wędkarskiej. Nie ma na nich odłowów rybackich, po upadku przemysłu znacznie poprawiła się jakość wody, poziom zarybień pozostał zbliżony, a ryb jakby nie przybyło. Wręcz odwrotnie. Od kiedy na zbiorniku z kilku łódek, zrobiło się kilkadziesiąt, złowienie ciekawej ryby staje się nie lada wyzwaniem, a jeszcze kilkanaście lat temu… Powinniśmy sobie zatem uświadomić, że dysponując nowoczesnym sprzętem, doskonałymi przynętami, techniką satelitarną, echosondami, w czasach gdy dotarcie do najodleglejszych zakątków nie stanowi większego problemu, staliśmy się bardzo wprawnymi myśliwymi, mogącymi skutecznie konkurować nawet z brygadami rybackimi. Informacja o skupiskach ryb i ich dobrym żerowaniu rozchodzi się błyskawicznie, a w ślad za tym w ciągu krótkiego czasu grupa wędkarzy, ba w małej rzeczce nawet jeden wędkarz, może skutecznie wyłowić całe stado ryb.

    Powód 3 – NAUKA. Z naukowego punktu widzenia największe osobniki danego gatunku to bezcenne nośniki genów. Przez lata wmawiano nam, że tarło ryb mniejszych jest dużo bardziej skuteczne, że największe drapieżniki to szkodniki, które więcej jedzą niż rosną, generalnie że z dużymi rybami jest więcej kłopotu niż pożytku. Nie będę zagłębiał się w analizę badań naukowych i zanudzał wybranymi wynikami. Tam gdzie prowadzi się profesjonalne badania ekosystemów wodnych stwierdzono, że zabijanie okazów przynosi opłakane skutki dla całych populacji. Okazało się, że regularne wyławianie największych osobników zmniejsza średni wymiar ryb nie na przestrzeni dziesiątek lat, ale w znacznie krótszym okresie czasu. Jednak każdy ekolog potwierdzi jedną prawdę. W naturze nie ma miejsca na przypadki. Jeśli przez tysiące lat ekosystem doprowadził do wykształcenia się półtorametrowych szczupaków, to był ku temu powód. Tak przebiegała ewolucja i naturalna selekcja. Jeśli w rzekach żyły 100 kilogramowe sumy to znaczy, że ich tarło musiało być równie skuteczne co tych mniejszych osobników. Jeśli potoki zamieszkiwały 80cm pstrągi potokowe, to znaczy że miały ku temu warunki i z naturalnych powodów ich stały wzrost był cechą preferowaną.

    Powód 4 – EKONOMIA. Doświadczenie mówi, że nic tak nie przemawia do rozsądku jak pieniądze. Zadziwia mnie fakt, że nasi lokalni włodarze, gospodarze wód, rząd i ministrowie, nie dostrzegli jeszcze jak olbrzymie pieniądze można zarobić na wędkarzach. Pasjonaci naszego hobby, gnani wizją spotkania z taaaką rybą, są często skłonni zapłacić olbrzymie pieniądze, za samą możliwość łowienia w łowisku, w którym można spodziewać się wielkich ryb. Przecież nikt nie daje gwarancji, że jadąc do Hiszpanii złowimy 2 metrowego suma, że każdy wyjazd do Szwecji skończy się spotkaniem z metrówką lub 10 kilowym łososiem. Mimo to, płacimy za promy, samoloty, paliwo. Kupujemy łodzie, licencje, najnowszy sprzęt, zanęty. Dźwigamy kilogramy przynęt, elektroniki, aparaty fotograficzne itp. Jest tylko jeden warunek – w łowisku muszą być ryby, duże ryby. W przeciwnym razie pozostanie nam łowienie płotek, co owszem może być równie piękne, ale raczej nigdy nie będzie motorem napędowym gałęzi przemysłu jakim stało się wędkarstwo i raczej nie przyciągnie młodzieży, która w dobie wirtualnej rzeczywistości i sportów ekstremalnych szuka „mocnych” wrażeń.

    Powód 5 – NASZE REKORDY. Będąc dzieckiem, pamiętam wakacje i godziny spędzone na wpatrywaniu się w spławik mego dziadka. Mimo, że sam czas spędzany nad wodą był atrakcyjny, to emocje towarzyszące chwilom, gdy kołyszące się na falach piórko znikało pod wodą, były ogromne. Już wtedy w głowie kołatały się myśli czy kolejne branie zakończy się spotkaniem z większą rybą od poprzedniej. U podstaw każdej kolejnej wyprawy leżało przesłanie, aby tym razem przechytrzyć większą i jeszcze większą rybę. Tak jest do dziś. Wydaje mi się również, że to jest podstawa całego wędkarstwa. Łowienie ryb samo w sobie może być pasjonujące, ale gdzieś głęboko zawsze wierzymy, że kolejne branie przyniesie nam rybę życia. Zabijając naszą rekordową rybę, sami odbieramy sobie szansę na spotkanie z jeszcze większym przedstawicielem wodnego świata. A jeśli złowiony metrowy szczupak był ostatnim tak dużym szczupakiem w naszym łowisku? Na kolejnego przyjdzie nam długo czekać.

    Powód 6 – BEZCENNE INFORMACJE. W krajach, w których zasady Złów i Wypuść są zakorzenione równie mocno co podstawowe węzły, udowodniono że uwalniane ryby łowi się wielokrotnie w ciągu tego samego sezonu. Po pierwsze za każdym razem ryba jest nieco większa. Po drugie przynosi niezapomniane emocje kolejnym łowcom, po trzecie dostarcza bezcennych informacji o zwyczajach, tempie wzrostu, migracjach i innych zjawiskach towarzyszących podczas jej życia. Takie informacje w odpowiednich rękach mogą przyczynić się do dalszej skutecznej ochrony i poprawy stanu naszych łowisk. Na koniec taka ryba jest gwarancją, że nasze dzieci będą rozumiały, dlaczego bez względu na porę dnia, pogodę i inne okoliczności znikamy na całe dnie, pozostawiając wszystkie problemy szarej codzienności.

    Powód 7 – PRÓŻNOŚĆ. W dzisiejszych czasach uwiecznienie największych emocji nie stanowi najmniejszego problemu. Nasze telefony komórkowe dysponują aparatami wykonującymi zbliżone jakościowo zdjęcia do najprostszych kompaktów. Rozpiętość cenowa cyfrowych aparatów mieszczących się w kieszeni kamizelki jest tak ogromna, że chyba każdy znajdzie coś dla siebie. Czy faktycznie rzucona na kuchenny stół ogromna ryba zrobi większe wrażenie, niż fotografia przedstawiająca szczęśliwego łowcę? Czy nasza ciocia, sąsiad, kolega choć trochę się wzruszy na wieść, że oto zabiliśmy może ostatnią dużą rybę w jeziorze? Czy nie macie wrażenia, że pora sobie uświadomić, iż te wszystkie trofea, suszone głowy bardziej straszą niż zdobią nasze ściany?

    Powód 8 – NIE BĄDŹMY PAZERNI. Czy faktycznie żyjemy jeszcze w czasach głodu? Czy większą wartością jest dla nas dobry smak czy po prostu „zapchanie” żołądka? Jak można kulinarnie porównywać starego, suchego, rozmrożonego sandacza od świeżego i soczystego mięska świeżo złowionej kilowej rybki? Ile jesteśmy w stanie zjeść na jedną kolację? Czy można porównywać smak bolenia, klenia, jazia do łososia, mintaja, pangi? Jaki jest dla nas koszt złowienia dużej ryby, a jaki zakupu mięsa w sklepie? Bo jeśli jeździmy na ryby tylko po to, aby zapchać lodówkę to proponuję wziąć kalkulator i przeliczyć, czy przypadkiem zakupy w hipermarkecie nie wyjdą taniej. Niestety będąc nad wodą, odnoszę wrażenie, że wielu kolegów traktuje nasze piękne hobby jak sposób na zdobycie białka. Dziwi mnie to tym bardziej, gdy widzę biznesmenów, ludzi ubranych jak z katalogu, przyjeżdżających znakomitymi samochodami i pakujących każdego okonka, któremu ledwo głowa odrosła od ogona do plastikowego worka.

    Powód 9 – SZACUNEK. Skoro spotkanie z dużą rybą daje nam tyle radości, wyzwala tyle emocji, to czy naszemu ulubieńcowi nie należy się odrobina szacunku? Dlaczego szanujemy stu letnie dęby, zabytki, dzieła sztuki, krajobrazy, a nie szanujemy 2 metrowych sumów, metrowych szczupaków, 60cm pstrągów i półmetrowych lipieni? Czy takie ryby, które w życiu pokonały wiele przeszkód, nie powinny także nosić miana pomnika przyrody?

    Powód 10 – NIEDOSKONAŁOŚĆ PRAWA. Zdaje sobie sprawę, że w idealnym świecie, każde łowisko podlegałoby osobnemu monitoringowi. Regularne badania prowadziłyby do ustanawiania zależnych od danych warunków limitów, okresów i wymiarów ochronnych. Prawda jest jednak taka, że tylko kilka łowisk na świecie posiada takie zaplecze, a w naszym kraju obowiązujący Regulamin Amatorskiego Połowu Ryb już dawno stracił znamiona aktualnych potrzeb ochrony rybostanów. Skoro rozumiemy, że obowiązujące przepisy są zbyt liberalne, powinniśmy w trosce o nasze łowiska sami ograniczać nasz wpływ. Nawet jeśli nie dla tak górnolotnie brzmiących idei przyszłych pokoleń, to choćby dla nas samych. Byśmy za kilka lat nadal cieszyli się z rybnych rzek i jezior.

    Jest jeszcze jedna rzecz, o której warto wspomnieć. Najtrudniej jest wypuścić pierwszą rybę. Z każdą kolejną będziemy mieli mniej wątpliwości i będziemy z większym uśmiechem spoglądali rano w lustro. W końcu miło jest mieć pewność, że nie dołożyło się cegiełki do zagłady naszych łowisk. Każdy z nas stosuję zasady Złów i Wypuść. Wszyscy uwalniamy ryby niewymiarowe. Jeśli posiadamy taki nawyk, równie szybko przyzwyczaimy się do radości podczas zwracania wolności okazom.

    Mateusz Baran
    (Artykuł opublikowano w WW 02/2009)

  • Zakazane Wyspy

    Przez @slider@, w Relacje,

    [b]Zakazane Wyspy[/b]
    [b]Maciej Rogowiecki[/b]







    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/153.jpg[/img][/center][justify]Wiele dobrych pomysłów urodziło się nad kubkiem parującej herbaty, choć z początku wcale się na to nie zanosi. Pamiętam jak w depresyjny, szaro –bury dzień zimą 2013 siedzieliśmy z Piotrem w biurze i główkowaliśmy nad wyjazdowym „grafikiem” na najbliższe lata. Z reguły planujemy z takim wyprzedzeniem, bo poważne wyprawy trzeba równie poważnie przygotować , a przede wszystkim znaleźć towarzyszy, którzy chętni są wyruszyć w nieznane. To Piotrek pierwszy rzucił od niechcenia hasło „Andamany” i z początku, malutkie, chorowite ziarenko zaczęło kiełkować nam pod czaszką aby po kilku tygodniach „researchu” przybrać całkiem dorosłą postać. Zanim się obejrzeliśmy, mocna ekipa ryzykantów była w komplecie, bilety lotnicze zabukowane, a skrzynki z popperami „spuchły” o kilka nowych modeli. Zanosiło się więc, że ferie zimowe 2014 zamiast w Szczyrku spędzę tym razem gdzieś pośród bezkresnych wód Oceanu Indyjskiego i jak się zapewne domyślacie taki scenariusz nic a nic mnie nie martwił. [/justify]
    [justify]Nauczeni wcześniejszymi doświadczeniami z wielu podróży, tym razem nawet nie staraliśmy się wyszukiwać w internecie cud-ofert, gdzie można połowić „dobrze i tanio”. W przypadku tropików i łowienia na popping takich miejsc bo prostu nie ma. Swoje trzeba wydać – zarówno na przewodników, dobre łodzie jak i na sprzęt wędkarski, który przy tej metodzie ma kolosalne znaczenie. Ostatecznie na Andamanach mieliśmy do wyboru dwóch miejscowych operatorów, którzy cieszyli się wśród wędkarskiej braci dobrą opinią. Co ciekawe różnice w cenie pobytu wynosiła między jednym a drugim prawie 50%. Jak to zwykle bywa diabeł tkwi w szczegółach, którym w tym przypadku były łodzie, czyli moim zdaniem najważniejsza kwestia w poppingowej „układance”. Zdecydowanie tańszy przewodnik, owszem posiadał duże i przestronne łodzie, ale silniki były co tu dużo mówić po prostu marne. 40 – 50 KM to trochę mało jak na ocean, a poprzednie tego typu wyprawy nauczyły nas, że tyle samo czasu co łowienie zajmuje pływanie i szukanie ryb. Z bólem serca i kieszeni decydujemy się więc na znacznie droższego operatora, ale łodzie wyposażone w podwójne silniki 225 KM każdy zagłuszają wyrzuty sumienia i jakże wymowne spojrzenia małżonki. Podczas pobytu na Andamanach, ta decyzja okazała się najlepszą jaką mogliśmy podjąć. [/justify]
    [justify]Z Warszawy wylatujemy w deszczowy poranek 15-tego stycznia. Lecimy przez Dubaj i Chennai (niegdyś Madras) aby „liznąć” nieco świata po drodze i pozwiedzać. Podróżowanie tak daleko tylko dla samych ryb mija się moim zdaniem z sensem i zawsze staramy się po drodze coś ciekawego zobaczyć, bo nigdy nie wiadomo czy jeszcze kiedyś będzie okazja. [/justify]





    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/1.jpg[/img][/center]

    [center]Lądowanie w Madrasie…[/center][justify]To moja pierwsza wizyta w Indiach i czegoś takiego się na pewno nie spodziewałem. Dla mnie Indie na zawsze pozostaną miejscem, które jest „zero-jedynkowe” – albo się je kocha albo z całego serca nienawidzi. Z jednej strony są wspaniałe bo jakżeż dla Europejczyka egzotyczne – pełne zapachów przypraw, niespotykanych roślin i zwierząt, niezwykłych świątyń i brodatych, pomalowanych mędrców na ulicach miast, którym towarzyszą wszędobylskie krowy. Oferują także znakomitą kuchnię (jeśli ktoś lubi konkretnie doprawione jedzenie) i to bardzo tanio. Ale jednocześnie istnieją Indie zupełnie odmienne – bardzo brudne, śmierdzące, nieprawdopodobnie zatłoczone i z milionami ludzi, którzy żyją w warunkach urągających człowieczeństwu. Sam nie wiem co o Indiach sądzić – po trzech godzinach na ulicach Madrasu marzyłem o jak najszybszej „ewakuacji” do klimatyzowanego hotelu, gdzie nikt nie będzie mnie nagabywał, żebrał ani próbował naciągnąć na wspólne zdjęcie, zwiedzanie, itp. Ale teraz z perspektywy czasu trochę mi nawet tego brakuje, tego [justify]chaosu, kolorów i ludzi, którzy przypatrują Ci się z ciekawością, ale i nadzieją, że na krótką chwilę odmienisz ich niełatwy los. [/justify]





    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/2.jpg[/img][/center]

    [center]Typowy obrazek z ulic indyjskiego miasta.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/3.jpg[/img][/center]

    [center]Najsławniejsze zwierzę w Indiach.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/4.jpg[/img][/center]

    [center]A my się martwimy o prawidłowe mocowanie fotelika w samochodzie…[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/5.jpg[/img][/center]

    [center]Nie tylko krowy dobrze czują się na ulicach Chennai (Madrasu).[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/6.jpg[/img][/center]

    [center]Miejska „plaża” w Chennai. Potwornie brudne i śmierdzące miejsce.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/7.jpg[/img][/center]

    [center]Chatka rybaków, w której mieszkają na okrągły rok.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/8.jpg[/img][/center]

    [center]Poranny połów dość mizerny…[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/9.jpg[/img][/center]

    [center]Kapłanki podczas religijnych obrzędów w świątyni Kapaleeswarar.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/10.jpg[/img][/center]

    [center]Po dłuższej chwili pan udał namówić się do wspólnej fotki z Piotrem.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/11.jpg[/img][/center]

    [center]Wybór bananów przyprawia o zawrót głowy. A jak smakują![/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/12.jpg[/img][/center]

    [center]Uliczne jedzenie kusi, ale w Indiach nie warto ryzykować.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/13.jpg[/img][/center]

    [center]Wielu ludzi w Indiach żyje wciąż na ulicy. Smutne.[/center][justify]Archipelag Andamanów to jedno z nielicznych miejsc na świecie gdzie masowa turystyka jeszcze nie dotarła. Do lat 90-tych ubiegłego wieku były bardzo ważnym, strategicznym miejscem dla indyjskich wojsk (do dzisiaj stacjonuje tu wiele jednostek) i ruch turystyczny był minimalny. Teraz ta polityka została rozluźniona i po otrzymaniu indyjskiej wizy (w Polsce) i specjalnego pozwolenia (na lotnisku na Andamanach w Port Blair) turyści mogą cieszyć się egzotyką tego miejsca. Na cały archipelag składa się 576 wysp, z czego tylko 26 jest w ogóle zamieszkanych przez ludzi. A z tych 26 zamieszkanych, turyści mogą odwiedzać zaledwie kilka. Na reszcie żyją endemiczne i dość niebezpieczne plemiona, które nigdy nie miały kontaktu z „przyjezdnymi”. Są mało sympatyczne dla turystów, ale i na odwrót – przybysze stanowią także śmiertelne zagrożenie dla nich bo potencjalne, zwykłe dla nas przeziębienie mogło by zdziesiątkować miejscowych, którzy nigdy nie zetknęli się z takimi wirusami. [/justify]





    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/14.jpg[/img][/center]

    [center]Ha! Jest pozwolenie na wjazd na terytorium Andamanów.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/15.jpg[/img][/center]

    [center]Adaman Wielki z okna samolotu. Uwielbiam takie widoczki.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/16.jpg[/img][/center]

    [center]Lądujemy![/center][justify]Przez cały okres pobytu mieszkaliśmy w stolicy Andamanów – Port Blair, skąd codziennie wypływaliśmy na ryby. Z początku się tego obawiałem, bo obecność miasta nie współgra mi z dobry wędkowaniem, ale okazało się to zupełnie bez znaczenia. Miasto jest głośne, kolorowe i niezbyt uporządkowane, ale jest o niebo lepiej niż w Madrasie. Turyści są mile widziani, ludzie są uprzejmi i życzliwe do nas nastawieni. Jest w pełni bezpiecznie – nie raz chodziliśmy po Port Blair późno w nocy i nigdy nie spotkało nas nic niemiłego. Jedynym mankamentem jak dla mnie jest brud na ulicach – walają się po nich góry śmieci. Ale tak jest niemal w całych Indiach i trzeba do tego po prostu przywyknąć. Po krótkim czasie przestaje się po prostu zwracać na to uwagę. Nie przeszkadzają też hordy bezpańskich psów (miłych), krów (chętnie pozują do fotek) oraz szczurów w rozmiarze kota, który pod osłoną nocy buszują po wyludnionych ulicach. Jak egzotyka, to egzotyka! [/justify]





    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/17.jpg[/img][/center]

    [center]Port Blair jest naprawdę egzotycznym miejscem.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/18.jpg[/img][/center]

    [center]Bez komentarza…[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/19.jpg[/img][/center]

    [center]Typowa zabudowa na obrzeżach Port Blair. W centrum jest nieco lepiej.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/20.jpg[/img][/center]

    [center]Po wyspach kursują liczne promy, ale w opłakanym z reguły stanie.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/21.jpg[/img][/center]

    [center]Ta jednostka swoje już wypływała…[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/22.jpg[/img][/center]

    [center]Pozostałości po tragicznym tsunami z 26 grudnia 2004 roku.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/23.jpg[/img][/center]

    [center]A kuku![/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/24.jpg[/img][/center]

    [center]Port Blair „by night”. Turyści mogą czuć się w pełni bezpiecznie.[/center][justify]Pierwszego wieczora poznajemy zespół młodych przewodników, z którymi będziemy pływać i klarujemy sprzęt. „Chłopaki” robią od razu dobre wrażenie. Mówią po angielsku (co nie jest wcale oczywiste przy takich eskapadach), wiążę idealne węzły (te do poppingu są dość skomplikowane i bardzo „specjalistyczne”) i co najważniejsze „przytomnie” zeznają co do ryb, miejsc i technik łowienia. Kropką nad „i” są zdjęcia jakie pokazują w telefonach z poprzednich grup, które obsługiwali w tym sezonie. Co tu dużo gadać – szczęki opadają nam do ziemi i jeśli połowimy choć w części jak Ci szczęśliwcy, to nie na darmo oszczędzało się na tę wyprawę! W szampańskich humorach podkręconych przywiezioną jeszcze z Polski butelką „black labela” (na Andamanach raczej na markowe alkohole nie liczcie) kładziemy się do łóżek. Jutro pierwsze wypłynięcie! [/justify]





    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/25.jpg[/img][/center]

    [center]Już w naszej wędkarskiej bazie. Aleja „zasłużonych”.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/26.jpg[/img][/center]

    [center]Poppery dostają na tych wodach straszne lanie.[/center][justify]Ciąg pozytywnych niespodzianek trwa w najlepsze następnego ranka. Po skonsumowanym jak najszybciej śniadaniu gnamy do portu aby się wreszcie „zaokrętować”. No i kamień spada mi z serca jako organizatorowi – łodzie stoją, silniki miarowo pracują, załoga w komplecie i gotowa do wypłynięcia. Wszystko punktualnie i tak jak miało być. Łódki są duże, wygodne, wysprzątane i widać, że nie za bardzo jeszcze nadgryzione przez ząb czasu. Nasze wędki już stoją przygotowane w stojakach, a uśmiechnięty i podekscytowany kapitan Bounty zgłasza w kapitanacie, że wypływamy i po chwili przy miłej bryzie opuszczamy tętniące życiem Port Blair. [/justify]





    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/27.jpg[/img][/center]

    [center]Zrywamy się o świcie z nadzieją w sercach.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/28.jpg[/img][/center]

    [center]Krótki spacerek do łodzi…[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/29.jpg[/img][/center]

    [center]Po drodze można kupić sobie rybkę, ale my wolimy złowić samemu.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/30.jpg[/img][/center]

    [center]No, z takich łodzi to można połowić. Dobrze, że nie skusiliśmy się na tańszą ofertę.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/31.jpg[/img][/center]

    [center]Wygodnie mogą wędkować 3 osoby.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/32.jpg[/img][/center]

    [center]Nasza jednostka ma ponad 10 m, a na pokładzie można „tańczyć”…lub spać w drodze na miejscówkę.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/33.jpg[/img][/center]

    [center]Dobry napęd to podstawa na oceanie. Po pierwsze jest bezpiecznie, a po drugie szybciej znajduje się ryby.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/34.jpg[/img][/center]

    [center]W oczekiwaniu na pierwsze rzuty…[/center][justify]Na pierwsze miejsce płyniemy dobrą godzinę, ale nikt nie narzeka. Przemieszczamy się na południe wzdłuż wybrzeża Wielkiego Andamanu (jedna z głównych wysp) chłonąc po drodze nowe dla nas krajobrazy. A jest na co popatrzeć! Wybrzeże jest wysokie, klifowe i porośnięte zieloną, tropikalną dżunglą. Na dole bielą się absolutnie pocztówkowe plaże jak z obrazka, a woda ma kilka odcieni turkusu w zależności od głębokości. Jak by tego było mało, po chwili pojawiają się dwa delfiny, które towarzyszą nam przez krótką chwilkę. Zupełnie jakby chciały nas powitać na Wyspach, bo do końca pobytu już więcej się nie pojawiły. Wszystko to ma miejsce nie dalej jak kilka-kilkanaście km od zabudowań Port Blair, bądź co bądź miasta gdzie żyje ponad 100 tys. ludzi! Cudownie, że na świecie są jeszcze takie miejsca. [/justify]
    [justify]Na łodzi jesteśmy we 4-ech i tylko ja mam doświadczenie w tego typu łowach, choć karanksy olbrzymie będę łowił akurat po raz pierwszy. Dużo jednak nauczyłem się na innych poppingowych wyprawach do Panamy czy Belize. Łowi się tam inne ryby, ale technika i sprzęt jest bardzo podobna. Marek, Józek i Leszek w ogóle nigdy jeszcze w tropikach nie byli i muszę powiedzieć, że jestem z nich „dumny”. Na pierwszy raz mogli wybrać jakiś znany, „bezpieczny” kierunek gdzie człowiek wszystkiego jest świadom już przed wyjazdem. A tymczasem zaufali mi i postanowili jechać troszkę w ciemno na najprawdziwszy koniec świata, nie mając przy tym bladego pojęcia o poppingu i tutejszych rybach. Poszczepili się na różne tropikalne paskudztwa, nakupili popperów w rozmiarach kilowego karpia i kołowrotków jak „betoniarki”. I wszystko po to aby spełnić marzenia o przygodzie i wielkiej rybie. Nie mogę się w duchu doczekać kiedy zaliczą pierwsze, powierzchniowe branie dużej, egzotycznej ryby. Niby wszystko wiedzą i rozumieją – czytali relacje, opowiadali im przewodnicy, dyskutowaliśmy o tym jeszcze w Warszawie. Ale wierzcie mi, że zupełnie co innego „wiedzieć” na sucho, a co innego przekonać się na własnej skórze (a raczej mięśniach) co te ryby potrafią…[/justify]





    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/35.jpg[/img][/center]

    [center]I jedziemy![/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/36.jpg[/img][/center]

    [center]Penn Torque – dobra i tańsza alternatywa dla Saltigi i Stelli.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/37.jpg[/img][/center]

    [center]Daiwa Catalina. Świetny kołowrotek do poppingu.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/38.jpg[/img][/center]

    [center]Shimano Caranx Kaibutsu kosztuje ok 350 USD i „daje rade”.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/39.jpg[/img][/center]

    [center]Wpierw mocny wymach do tyłu…[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/40.jpg[/img][/center]

    [center]I popper leci sobie spokojnie 80 metrów.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/41.jpg[/img][/center]

    [center]Technika boczna…[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/42.jpg[/img][/center]

    [center]Już pół godziny po opuszczeniu Port Blair trafiamy do tropikalnego, dziewiczego raju…[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/43.jpg[/img][/center]

    [center]Konkurencji wędkarskiej brak, a miejscowi rybacy takimi łodziami mają mały zasięg.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/44.jpg[/img][/center]

    [center]Takie miejsca często patrolują karanksy.[/center][justify]Pierwszą rybę zacinam w 5-tym rzucie. Uderzenie w 15 - centymetrowego stickbaita prowadzonego jakiś metr pod powierzchnią wody niemal wyrzuca mnie za burtę łodzi. Kołowrotek drze się niemożliwie (hamulec Stelli nastawiony jest na 15 kg!) a blank Shimano gnie się do samej rękojeści. Plecionka ucieka z kołowrotka bardzo szybko i widzę, że ryba płynie w kierunku kamiennej rafy jakieś 60 m dalej. Zapieram się o burtę z całej siły, bo wiem, że jak ryba dojdzie do kamieni to jest „pozamiatane”. Metr po metrze odzyskuję plecionkę i po kilku minutach ryba jest bezpośrednio pod łodzią. Mocne pompowanie i słyszę jak przewodnik oznajmia „spanish mackerel, a nice one”. Nie chce mi się w to wierzyć, bo łowiłem już makrele hiszpańskie w Panamie i choć są potwornie silne to przy tym kalibrze sprzętu ich hol trwał góra 2-3 minuty. Wyglądam do wody i szczęka uderza mi z wrażenia prawie o pokład. A nice one?? Ta makrela ma ze 130 cm i jest olbrzymia. Musi warzyć z 15-18 kg i nawet nie wiedziałem, że mogą rosnąć takie duże! Niestety moja radość trwa jeszcze zaledwie kilkanaście sekund. Przewodnik podbiera makrelę zbyt szybko, nie doceniając jej siły. Ryba czując co się święci, robi ostatni odjazd pionowo w dół na pełnej szybkości, a ja nie zdążyłem odpuścić z hamulca. Zwijam smętnie zestaw, a na końcu dynda sobie poharatany stickbait z rozgiętą kotwicą Gamakatsu 2/0…. Cóż nie zawsze się udaje i tym razem przegrałem. Do dziś żałuję tej ryby bo nie dość że była rekordowa jak na makrelę, to jeszcze okazało się, że styczeń to kompletnie „nie sezon” na ten gatunek i o tej porze roku makrela jest rzadkością. Oczywiście do końca wyjazdu nikt już żadnej z nich nie złowił…[/justify]
    [justify]Po kilkunastu minutach na pokładzie łodzi melduje się pierwsze GT, które na poppera łowi Lechu. To jest osesek, bo ma jakieś 3-4 kg, ale jest! Wreszcie mam okazję zobaczyć swoje „marzenie” na żywo. Gt jest piękne. W promieniach słońca mieni się kilkoma odcieniami srebra, a na szerokim grzbiecie widać odcienie błękitu. Wielki, groźny pysk jasno wskazuje, że to 100-procentowy drapieżnik. Nieco złe, głęboko osadzone oczy dopełniają groźnej aparycji tej niesamowitej ryby. Przypatrujemy się jej jak zahipnotyzowani, gdy wtem Bounty zaczyna mahać rękami, pokazując coś przed nami i krzycząc „cast, cast!” (rzucać!). Jakieś 50 m przed nami na powierzchni wody widzę w polaroidach żółtą plamę, która wolno się przemieszcza w naszym kierunku. To tysiące małych, kolorowych rybek o wielkości 20 – 40 cm. Nazywają je tutaj „fusilier” i mają jaskrawe, żółto – niebieskie ubarwienie. Są prześliczne, jak z akwarium. Nie ma jednak czasu podziwiać, bo trzeba łowić. Oddajemy rzuty z Leszkiem w tym samym momencie i nasze przynęty (ja na stickbaita, Leszek na dużego poppera) lądują dokładnie w środku tego olbrzymiego stada drobnicy. Małe rybki wyskakują ze strachu w powietrze od plusku jakie wywołały nasze 150-gramowe przynęty, a my jak opętani zwijamy wabiki do siebie. To co się dzieje po chwili zostanie w pamięci na zawsze. Brania zaliczamy jednocześnie we dwóch. Ale jakie to są brania trudno mi opisać! Na powierzchni wody tworzy się gigantyczny kocioł białej piany i towarzyszy temu głośny huk, który wyraźnie słyszymy z kilkudziesięciu metrów. Oba hamulce jęczą jak oszalałe i potworna, absolutnie nieustępliwa siła chce wyrwać mi wędkę z dłoni. Opór jaki czuję i prędkość z jaką ryba odjeżdża po zacięciu są nieprawdopodobne. Bounty krzyczy, że to „BIG GT!!!” i rzuca się w naszym kierunku z drugiego końca łodzi. Patrzę na Leszka i nie wierzę własnym oczom. Gość waży ze 100 kg, a widzę jak zacięta ryba w 2, może 3 sekundy dosłownie przeciąga go ze środka na sam dziób łodzi, a to dobre 5 metrów! Komiczny widok, bo wygląda to zupełnie jakby ktoś podpiął go pod narty wodne i ostro ruszył do przodu. Po chwili nasz przewodnik jest już przy Leszku i pomaga mu w holu podtrzymując mocarne Shimano w połowie długości aby kumpel mógł w ogóle zapanować nad rybą. Sytuacja na mojej wędce także jest beznadziejna. Trzymam tylko kurczowo kij i czuję, że nie mam nad rybą żadnej, ale to nawet najmniejszej kontroli. Po chwili jest jeszcze gorzej bo GT zaczyna ciągnąc tak mocno, że wywalam się na śliskim pokładzie jak długi! Jestem w kompletnym szoku i nie wiem co robić. Zupełnie jakbym był jakimś cholernym nowicjuszem! Podnoszę się szybko z powrotem do pionu i zapieram się ile mam sił. Moja najcięższa poppingowa wędka, japoński Labo jest wygięta w 90 stopni i wydaje ciche, ale słyszalne trzaski z okolic łączenia składów. Bounty krzyczy do mnie „more drag, more drag!” (dokręć hamulec!) no więc robię co każe. GT przystaje na krótką chwilę po czym zmienia kierunek i idzie ostro w prawo w kierunku wystającej z wody skały. Sytuacja jest dramatyczna bo wiem, że jeszcze kilkanaście sekund i stracę tę rybę. Nie było więc innego wyjścia i dokręcam hamulec Stelli do oporu, czyli na 25 kg!!! To wywiera chyba wrażenie na rybie, bo zwalnia. Niestety tylko na chwilkę. Po kilku sekundach znowu rusza w kierunku skały, a ja stoję jak idiota i bezsilnie patrzę jak „GT-marzenie” płynie sobie w kierunku domu. No to siadam sobie na ławce i zapieram się nogami o burtę. Wędka tkwi w pasie biodrowym, a ja ciągnę „z krzyża” jak Szymon Kołecki na prostych nogach. Czuję, że coś zaraz strzeli – albo wędka albo mój kręgosłup, ale co innego robić? Ostatecznie strzeliła plecionka na węźle. Nie do wiary, ale linka 100 LBS puściła i nawet tej ryby nie zobaczyłem. Jestem kompletnie zdruzgotany, ale doświadczenie nabyte przez lata podpowiada mi, że po prostu w tym miejscu nie miałem szans wyholować tego potwora, zbyt blisko było do tej przeklętej skałki! Z nadzieją patrzę na Leszka i….ręce mi opadają. Lechu siedzi na dnie łodzi z głową smętnie zwisającą niemal do ramion, a przewodnik trzyma luźny koniec jego plecionki. A więc też „poległ” i karanks urwał mu popera. Co za jakieś potworne rybska te GT! Pytamy się Bountego jak duże mogły być te ryby skoro tak nas sponiewierały. Odpowiada, że trudno ocenić bo żadnej nie zobaczyliśmy, ale na pewno w granicach 50 kg. Tak więc po kilku godzinach łowienia wiemy już czego się na Andamanach można z grubsza spodziewać i muszę przyznać, że jesteśmy pod niemałym wrażeniem. Moc karanksa olbrzymiego rozwaliła mnie kompletnie na łopatki i zaiste, opowieści o tej rybie nie wzięły się z powietrza! Przewiązujemy od nowa zestawy i „naparzamy” w wodę dalej. Do końca dnia biorą jednak tylko niewielkie sztuki i choć cieszą nas bardzo (w końcu to GT!) to wspomnienia z ranka „bolą” jeszcze przez wiele godzin…[/justify]





    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/45.jpg[/img][/center]

    [center]Rzucaliśmy często do takich „plam”. Pod spodem prawie zawsze są drapieżniki.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/46.jpg[/img][/center]

    [center]Pierwsze brania…[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/47.jpg[/img][/center]
    [center]Ryba ciągnie strasznie mocno…[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/48.jpg[/img][/center]

    [center]….a to zaledwie maleńkie GT.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/49.jpg[/img][/center]

    [center]Bounty pomaga w holu naprawdę wielkiego rybska. Niestety plecionka 100 LBS nie wytrzymała tej próby.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/50.jpg[/img][/center]

    [center]Mały, ale śliczny jobfish.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/51.jpg[/img][/center]

    [center]Józek i niebrzydka barakuda. Na poppera oczywiście.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/52.jpg[/img][/center]

    [center]Trzymając tę rybę do zdjęcia trzeba bardzo uważać na jej zęby.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/53.jpg[/img][/center]
    [center]I pierwszy tuńczyk „doogtooth” na naszej łodzi. Hurra![/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/54.jpg[/img][/center]

    [center]Samica GT w lekko różowym ubarwieniu.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/55.jpg[/img][/center]

    [center]Red snapper. Bardzo smaczna ryba.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/56.jpg[/img][/center]

    [center]A to mój grouper na stickbaita Kamatsu.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/57.jpg[/img][/center]

    [center]Na jiga też biorą, ale same maluszki tego dnia.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/58.jpg[/img][/center]

    [center]To dziwne bo tą metodą łowi się z reguły potężne ryby.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/59.jpg[/img][/center]

    [center]Moje pierwsze GT. Nieduże, może koło 10 kg, ale co za radość![/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/60.jpg[/img][/center]

    [center]Trollingowy dublet karanksowy…[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/61.jpg[/img][/center]

    [center]Kończymy na dziś.[/center][justify]Tak jak w piłce nożnej, tak i w wędkarstwie niewykorzystane sytuacje mszczą się bezlitośnie i następne dni są mocno średnie. Wiatr wieje niemiłosiernie i jesteśmy zmuszeni chować się gdzieś po wysepkach. Nie ma mowy aby dopłynąć na wiele dobrych miejscówek, bo fala ma tam ze 3 metry. Łowimy więc po płyciznach i ryby owszem biorą, ale są to zazwyczaj małe GT (do 10 kg), pstrągi koralowe lub miejscowe belony z wielkimi zębiskami. Jedynymi godniejszymi odnotowania zdarzeniami tych dni jest niebrzydka barakuda, którą oszukał Józek oraz potężne branie wahoo na trolling, które niemal przecięło Magnuma Rapali w pół! Niestety ryba spadła po kilku sekundach holu. Przez 2 dni nie pływamy na ryby w ogóle bo walka z wiatrem jest bez sensu. Wkurza nas to na maksa, bo od grudnia do maja na Andamanach jest pora sucha i powinno wiać tyle co nic, ale z przyrodą nie ma co dyskutować. U nas wieje i basta! Poświęcamy więc te dni na turystyczne zwiedzanie Anadamanów i w sumie teraz bardzo się z tego cieszę. Widzieliśmy wiele niesamowitych rzeczy, a przecież gdyby pogoda była lepsza, to ten czas spędzilibyśmy na pewno na łodzi i nie mieli nawet ułamka tej wiedzy o Wyspach jakie przyniosły nam te „wolne” dni. Także…nie ma tego złego! [/justify]





    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/62.jpg[/img][/center]

    [center]Pogoda się psuje i 2 dni sobie zwiedzamy Wyspy…[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/63.jpg[/img][/center]

    [center]Raj istnieje na Ziemi![/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/64.jpg[/img][/center]

    [center]Dzikie wybrzeże Andamanów.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/65.jpg[/img][/center]

    [center]W dżungli na wycieczce.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/66.jpg[/img][/center]

    [center]Plaża Varador.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/67.jpg[/img][/center]

    [center]Marek na wyspie Havelock.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/68.jpg[/img][/center]

    [center]Upał jest niemiłosierny.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/69.jpg[/img][/center]

    [center]Ale nie ma co narzekać bo w Warszawie mamy środek stycznia.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/70.jpg[/img][/center]

    [center]Kolejna plaża za nami. Powoli zaczynają się nudzić. Chcemy już na ryby. Niech przestanie wiać![/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/71.jpg[/img][/center]

    [center]Spacerujemy też sobie po Port Blair…[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/72.jpg[/img][/center]

    [center]I testujemy wszelkie możliwe restauracje. Owoce morza są znakomite i prawie za darmo…[/center][justify]Po 4-ech dniach nerwowego oczekiwania, zwiedzeniu kilku plaż, wszelkich targów w Port Blair i wszystkich bezpiecznych dla „białasów” restauracji, wiatr wreszcie siada. Nie jest to jeszcze zefirek o jakim marzymy, ale da się już bezpiecznie i daleko pływać. W międzyczasie dojechała do nas druga część polskiej ekipy i to Oni przywieźli chyba poprawę pogody. Kolejne dni łowienia są darem od Pana Boga. Ryby biorą momentami jak wściekłe. Łowimy wiele sztuk w granicach 10 – 20 kg, ale też kilkanaście większych. Pięć GT przekracza 30 kg, a 3 ryby mają w granicach 40 kg lub lekko lepiej. Ręce bolą, wędki jęczą, hamulce grają najpiękniejszą dla wędkarskiego ucha melodię. Kilka gigantycznych GT tracimy podczas holi – albo pękają plecionki albo prostują się kotwice, albo rybiska wchodzą bez pardonu w skały i nie dają się już stamtąd ruszyć. Są chwile kiedy 3 osoby na łódce zacinają ryby jednocześnie i każda ma dobre kilkanaście kilo. [/justify]





    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/73.jpg[/img][/center]

    [center]No w końcu. Wiatr siada.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/74.jpg[/img][/center]

    [center]Na tej rafie mieszkają wszystkie miejscowe drapieżniki.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/75.jpg[/img][/center]

    [center]Płytka i bardzo piękna laguna gdzie na lekki sprzęt…[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/76.jpg[/img][/center]

    [center]…biorą miejscowe belony. Uwaga na ząbki.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/77.jpg[/img][/center]

    [center]Walka z GT. Ta ryba jest zdecydowanie „lepsza”.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/78.jpg[/img][/center]

    [center]Żaden okaz, ale ja tam jestem zadowolony.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/79.jpg[/img][/center]

    [center]Leszek zalicza potężne branie przy samej łodzi.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/80.jpg[/img][/center]

    [center]Żarty się skończyły.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/81.jpg[/img][/center]

    [center]Ależ potwór. Na dziś chłopak „pozamiatał” imprezę….[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/82.jpg[/img][/center]

    [center]Ponad 35 kg i 120 cm długości. Kark gruby jak kłoda drewna.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/83.jpg[/img][/center]

    [center]Ten pysk poradzi sobie z każdym popperem. Brawo Leszek za tę rybę![/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/84.jpg[/img][/center]

    [center]I z innej perspektywy.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/85.jpg[/img][/center]

    [center]Nazajutrz ja mam swój dzień. GT biorą jak w wędkarskiej bajce.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/86.jpg[/img][/center]

    [center]Na przemian z tuńczykami psimi.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/87.jpg[/img][/center]

    [center]Dublet. GT oraz „tuna”.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/88.jpg[/img][/center]

    [center]Dobrze, że zauważyliśmy tego nieboraka na powierzchni oceanu.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/89.jpg[/img][/center]
    [center]Już jesteś wolny. Płyń do domu![/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/90.jpg[/img][/center]

    [center]Na jiga też coś czasem skubnie.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/91.jpg[/img][/center]

    [center]Bogdan holuje dużego tuńczyka, ale z tą rybą był bez szans. Plecionka nie daje rady.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/92.jpg[/img][/center]

    [center]Kolejna 30 –tka „wyjechała” na poppera Cubera.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/93.jpg[/img][/center]

    [center]Grouper trafi na stół…[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/94.jpg[/img][/center]

    [center]Podobnie jak pstrąg koralowy…[/center][justify]Niestety, jak to w życiu, nie ma róży bez kolców. Dobre humory psuje nam tragiczne wydarzenie w Port Blair. Tuż obok pensjonatu, w linii prostej może 800 m od naszych okien tonie jeden z miejscowych promów, przewożących grupę indyjskich turystów. Choć ten wypadek ma miejsce zaledwie 200 metrów od portu, do którego płynął statek, to zginęło 47 osób, głównie kobiet i dzieci. Do dziś nie wiadomo co było przyczyną katastrofy, ale prawdopodobnie opłakany stan techniczny jednostki. Nie było na niej także żadnych szalup ani kamizelek asekuracyjnych. Nasi przewodnicy i gospodarze są kompletnie tym przygnębieni, właściwie całe Port Blair jest w żałobie. To wielka tragedia dla takiego wyspiarskiego państewka i do końca pobytu nie łowi się już tak przyjemnie. Wiadomo, że nikt z nas nie miał wpływu na to zdarzenie, ani nie mógł nic uczynić aby pomóc tym nieszczęśnikom, jednak bliskość tej tragedii trochę przewartościowuje człowiekowi światopogląd i zmusza do refleksji. Czasem traktujemy wędkarstwo jak najważniejszą rzecz w życiu, a złowienie lub nie kolejnej ryby urasta do nie wiadomo jakiej rangi. Tymczasem w obliczu takiej tragedii, która jest namacalna, bo dzieje się tuż obok, tego typu „problemy” przestają mieć najmniejsze znaczenie. [/justify]





    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/95.jpg[/img][/center]

    [center]Akcja ratownicza po katastrofie promowej…straszna tragedia, w której ginie 47 osób.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/96.jpg[/img][/center]

    [center]Różowy „Orion” działa na GT wyjątkowo dobrze.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/97.jpg[/img][/center]

    [center]Po takie ryby tu przyjechaliśmy.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/98.jpg[/img][/center]

    [center]Śliczny red snapper.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/99.jpg[/img][/center]

    [center]Śliczny red snapper.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/100.jpg[/img][/center]

    [center]Średniaków łowiliśmy sporo.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/101.jpg[/img][/center]

    [center]Wieczorem na kolacji w naszej bazie.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/102.jpg[/img][/center]

    [center]W ostatnie 2 dni łowienia ryby znów dopisują.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/103.jpg[/img][/center]

    [center]Głęboka rafa, którą była jedną z najlepszych miejscówek podczas naszego pobytu.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/104.jpg[/img][/center]

    [center]Zaczyna się skromnie niewielkim snapperem…[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/105.jpg[/img][/center]

    [center]…oraz bluefinami…[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/106.jpg[/img][/center]

    [center]Ale po chwili…Michał zacina ładną rybę.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/107.jpg[/img][/center]

    [center]A to niespodzianka. Tuńczyk żółtopłetwy chociaż to nie sezon na te ryby.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/108.jpg[/img][/center]

    [center]Parę minut potem „do pieca” daje Piotr. Ledwo już trzyma wędkę w ręku.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/109.jpg[/img][/center]

    [center]O kurcze…[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/110.jpg[/img][/center]

    [center]GT szacowane na około 40 kg.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/111.jpg[/img][/center]

    [center]A mamy dopiero ranek…[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/112.jpg[/img][/center]

    [center]No i mi się poszczęściło. Mój największy karanks 40 kg +.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/113.jpg[/img][/center]

    [center]Ten dzień można uczcić kąpielą w oceanie![/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/114.jpg[/img][/center]

    [center]W międzyczasie jeszcze troszkę zwiedzamy.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/115.jpg[/img][/center]

    [center]Targ rybny w Port Blair.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/116.jpg[/img][/center]

    [center]Miejsce o niesamowitym klimacie.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/117.jpg[/img][/center]
    [center]Boczna uliczka Port Blair.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/118.jpg[/img][/center]

    [center]Na targu spędzamy kilka godzin…[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/119.jpg[/img][/center]

    [center]Bogactwo miejscowych przypraw.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/120.jpg[/img][/center]

    [center]Suszenie…[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/121.jpg[/img][/center]

    [center]Zapaszek w tym miejscu jest dość specyficzny.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/122.jpg[/img][/center]

    [center]Przemili mieszkańcy Port Blair.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/123.jpg[/img][/center]

    [center]Wahoo i krewetki.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/124.jpg[/img][/center]

    [center]Kupujemy kilogram za 4 złote (!!!!!)[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/125.jpg[/img][/center]

    [center]Tuńczyki przyjechały…[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/126.jpg[/img][/center]

    [center]Wow! Marlin czarny…[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/127.jpg[/img][/center]

    [center]Raja…[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/128.jpg[/img][/center]

    [center]I miejscowe „kongery”. Ależ tu fajnie na tym targu![/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/129.jpg[/img][/center]

    [center]Nie mogliśmy się powstrzymać…[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/130.jpg[/img][/center]

    [center]…i kupujemy sobie „dzwonko” z marlina.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/131.jpg[/img][/center]

    [center]Marlin w obróbce.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/132.jpg[/img][/center]

    [center]Na kolację będą steki.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/133.jpg[/img][/center]

    [center]Plus sashimi z własnoręcznie złowionego tuńczyka[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/134.jpg[/img][/center]

    [center]Ostatni dzień na wodzie…[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/135.jpg[/img][/center]

    [center]Duże już nie biorą, ale i tak jest zabawa.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/136.jpg[/img][/center]

    [center]Maluszek…[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/137.jpg[/img][/center]

    [center]Tuńczyk na pożegnanie.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/138.jpg[/img][/center]

    [center]Wysepka „Sister” – prześliczna.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/139.jpg[/img][/center]

    [center]Krokodyle słonowodne, powszechne na Andamanach.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/140.jpg[/img][/center]

    [center]Mieszkają głównie na zalewowych terenach w dżungli.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/141.jpg[/img][/center]

    [center]Miejscowy „waran”. Agresywna i niebezpieczna jaszczurka wielkości sporego psa.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/142.jpg[/img][/center]

    [center]I jedyny gatunek małpy występujący w archipelagu – makak „krabojad”.[/center][justify]O trzech zdarzeniach jakie wydarzyły się jednak jeszcze podczas tego wyjazdu trzeba tu wspomnieć. Pierwsze z nich to połowy kolejnej legendarnej na Andamanach ryby, czyli „dog tooth” tuna – tuńczyka „psiego”. Nazwany jest tak z powodu „sympatycznej” mordki wyposażonej w garnitur ostrych i licznych zębów. Złowienie tej ryby było celem nr 2 na tej wyprawie i kilku z nas udało się zamiar ten zrealizować. Podobnie jak GT ta ryba jest po prostu niesamowita. Prędkość z jaką obraca się szpula kołowrotka (na mocno dokręconym hamulcu) po udanym zacięciu jest jeszcze większa niż w przypadku karanksa, a hamulec przechodzi prawdziwe katusze (dlatego kołowrotki do tropikalnego poppingu kosztują po 3-4 tys PLN). Te ryby łowi się głównie na jigging, na większych głębokościach, ale w dobrym miejscu podnoszą się także do popperów/stickbaitów, czego na Andamanach doświadczyliśmy. Mówię Wam, jazda bez trzymanki! Nie udało nam się złowić żadnej dużej „tuny”, ale takie 15-18 kg przechytrzyliśmy. Bogdan, najbardziej doświadczony „poppingowiec” z nazej ekipy zaciął przy mnie „psiaka”, którego szacowaliśmy na minimum 30-40 kg, ale niestety wziął mu na lekki zestaw (czyli wędka 150 g i do tego Saltiga 6500H z plecionką 80 LBS!) i nie dał większych szans. Przy pierwszym, ponad 100 m odjeździe plecionka strzeliła jak pajęcza nitka. [/justify]
    [justify]Pewnego dnia popłynęliśmy specjalnie łowić tuńczyki psie bardzo daleko, bo 2 godziny w morze na granicę szelfu kontynentalnego. Głębokość opadała tam raptownie do ponad 1000 m. Bounty twierdził, że warto drzeć taki kawał w morze, bo to „bankówka” na duże tuńczyki. Jako metodę połowu mieliśmy stosować jigging (czyli takie łowienie w pionie jak w Norwegii, tylko znacznie, znacznie szybciej). I tym właśnie oto miejscu miało miejsce zdarzenie nr 2. Po przypłynięciu na miejscówkę Bounty każe nam jigować na głębokości 150 m. Nie znosimy tego (spróbujcie sobie zwijać jiga 250 – 300 g do góry z maksymalną prędkością na jaką Was stać przy temperaturze 35 C to zrozumiecie dlaczego), ale nasz przewodnik jest nieustępliwy. Mówi, że duży tuńczyk to duża głębokość więc mamy kręcić ile sił w łapach. No to kręcimy! O dziwo już po kilku minutach wędka Krzyśka gnie się do wody i jest pierwszy tuńczyk. Niezbyt duży, ot taki 4-5 kg. Nasz przewodnik, zamiast wypuścić rybę zakłada ją…na żywca! Uzbraja hakiem wielkości męskiej dłoni (20/0??) i „montuje” do wędki, która wygląda jak kij od szczotki…Wypuszcza żwawego tuńczyka za burtę, a na nasze pytające i lekko głupkowate spojrzenia odpowiada, że duże tuńczyki to kanibale. Mija może z 5 sekund jak skończył mówić gdy następuje branie! Wytrzeszczamy oczy ze zdumienia i nawet przestajemy zwijać do góry swoje zestawy. Bounty wrzeszczy jak oparzony „big fish!!!” , a szczytówka jego mocarnego kija wchodzi pod bardzo ostrym kątem do wody – coś nieźle odjeżdża z naszym tuńczykiem w pysku! Do wędki pierwszy doskakuje Krzysiek (miał najbliżej skubany) i przejmuje ją od przewodnika. Nie oddał do samego końca czyli prawie godzinę holu. Sapał przy tym, dyszał i wypił ze 2 litry wody, ale wyholował rybę do końca. Oczywiście obstawialiśmy z Bogdanem co to może być i oczami wyobraźni widzieliśmy tuńczyka z 50 kg albo jeszcze większe GT. Dopiero po czasie zdałem sobie sprawę, że tylko Bounty był dziwnie cichutko podczas tej krzątaniny i nie podzielał naszego podniecenia…cwaniaczek z góry wiedział co się szykuje . My nie byliśmy przygotowani na taki widok i kiedy przy burcie pojawiło się szare cielsko 2,5 metrowego rekina byliśmy w ciężkim szoku. Okazało się, że to żarłacz biało płetwy – bardzo niebezpieczny i liczny na Andmanach gatunek. Z reguły po braniu od razu przegryzają przypon dowolnie wybranej średnicy, ale ten szczęśliwe zaciął się w samym kącie pyska i nie był w stanie uwolnić. Niestety zdjęcia są tylko takie jak widać poniżej bo przewodnicy kategorycznie odmówili wciągnięcia ryby na pokład obawiając się o nasze kończyny… [/justify]





    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/143.jpg[/img][/center]

    [center]Krzysiek łowi na jiga tuńczyka, co zaraz trafi na żywcowy zestaw…[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/145.jpg[/img][/center]

    [center]Branie następuje niemal natychmiast.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/145.jpg[/img][/center]

    [center]Żarłacz białopłetwy co najmniej 150 kg…[/center][justify]No i na koniec akcent już nie wędkarski, ale godny odnotowania. Płynąc sobie przedostatniego dnia na ryby spotkaliśmy na wodzie…orkę. Sytuacja o tyle nietypowa, bo po pierwsze orka bardzo chciała się z naszą łodzią zaprzyjaźnić co pozwoliło mi na dość swobodne fotografowanie, a po drugie na Andamanach….nie ma orek! Zdjęcia jednak nie kłamią i z całą odpowiedzialnością załoga naszej łodzi zgodnie stwierdziła, że to była orka. Potem pisali o tym nawet w miejscowej gazecie, bo podobno tylko kilka osób w historii natknęło się na tego ssaka w tej części Oceanu Indyjskiego. Cóż, mieliśmy fart. [/justify]





    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/146.jpg[/img][/center]

    [center]Niecodzienne spotkanie…[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/147.jpg[/img][/center]

    [center]Odbiera mowę z wrażenia…[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/148.jpg[/img][/center]

    [center]Nigdy nie widziałem jeszcze orki z tak bliska.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/149.jpg[/img][/center]

    [center]Czasami podpływała do burty naszej łodzi.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/150.jpg[/img][/center]

    [center]I wynurzała się po drugiej stronie.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/151.jpg[/img][/center]

    [center]Żegnaj i dzięki za miłe chwilę.[/center][justify]Kończąc opis naszych andamańskich przygód wspomnę tu krótko o potrzebnym ekwipunku. Niestety jeśli ktoś zamierza regularnie uprawiać tę odmianę spinningu, to w sprzęt trzeba sporo zainwestować. Żadne sumowe czy norweskie rozwiązania się tu nie sprawdzą, co dobrze sprawdziliśmy na naszych pierwszych wyprawach. Sprzęt ten, mimo, iż mocny nie wytrzyma tego łowienia dłużej niż kilka dni, a to i tak jeśli chodzi co najwyżej o średnie ryby. Duże GT, cubera snapper czy tuńczyk zdemoluje Wam sumowę wędkę lub kołowrotek niemal od razu. Jeśli chodzi o kije to prym wiodą japońscy i amerykańscy producenci i trzeba szukać w ich ofertach. Tak samo kołowrotki – właściwie to sprawdza się tylko kilka modeli jak Daiwa Saltiga Dogfight, Saltiga 6500H czy Shimano Stella od 10 000 w górę. Poppingowa wędka to wydatek minimum 300 – 400 USD, ale to tylko najtańsze, dość toporne i słabo wykończone modele. Coś bardziej finezyjnego (co pozwoli podjąć skuteczną walkę z dużą rybą, a przy okazji jest na tyle lekkie aby rzucać ciężkim popperem przez kilka godzin) to wydatek co najmniej 500 – 700 USD, a najlepsze modele przekraczają 1000 USD. Uznani producenci, których mogę śmiało polecić to Tenryu, Smith, Carpenter, Labo, Yamaga Blanks. Z kołowrotkami jest niestety jeszcze gorzej bo wymienione przeze mnie wcześniej modele kosztują w Europie po 1500 USD i więcej! Oczywiście jeśli ktoś zamierza bawić się w popping raz do roku i rzadziej, to poradzi sobie tańszym „zamiennikiem”. Od siebie mogę polecić Shimano Saragossę (rozmiar 14 000 lub lepiej) lub Penna Torque. Nie ma „lekko” także jeśli mowa o przynętach. Na tygodniową wyprawę zabieram ze sobą około 20 popperów i stickbaitów, co pozwala dość komfortowo łowić i być przygotowanym na prawie każdą sytuację. Jedna tego typu przynęta kosztuje średnio 40 – 50 USD, a „modele – perełki” z Japonii dwa razy więcej. Do tego odpowiednie kotwice, (10 Euro za 3-4 sztuki, Owner, Gamakatsu, Decoy), najmocniejsze kółka łącznikowe oraz krętliki (Owner) oraz dobrej klasy plecionki. Wszystko to razem daje jakieś kompletnie monstrualne kwoty i dlatego swój ekwipunek sztukuję sobie małymi krokami od kilku lat. Uwierzcie jednak proszę, że tu nie ma innego sposobu. Te ryby są po prostu tak silne i dynamiczne, że „normalny” sprzęt nie wytrzymuje tych obciążeń. W tej beczce sprzętowego dziegciu jest jednak łyżeczka miodu . Po pierwsze poważne ośrodki wędkarskie w tropikach, które organizują takie wędkowanie oferują wypożyczenie tego rodzaju wędzisk i kołowrotków (co jest sensownym rozwiązaniem jeśli ktoś na tego typu wyprawę jeździ co kilka sezonów), a po drugie niektóre akcesoria do poppingu będą niedługo dostępne w Polsce za „sensowne” pieniądze w ofercie naszego rodzimego Kongera. Właściciel tej firmy to wielki entuzjasta poppingowych łowów i wprowadza powoli na nasz rynek niezbędne produkty. Kilka z nich jest jeszcze w fazie praktycznych testów na wodzie, ale wyniki pozwalają być dobrej myśli! [/justify]





    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/216/152.jpg[/img][/center]

    [center]Na Andamany wrócimy w marcu 2015![/center][b]Autor:Maciej Rogowiecki[/b] - z zamiłowania podróżnik, zawodowo organizator turystyki wędkarskiej w firmie Eventur Fishing. Artykuł został opublikowany w ramach współpracy pomiędzy jerkbait.pl oraz wyprawynaryby.pl

  • Szczupaki na szybko

    Przez @slider@, w Relacje,

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/215/40.jpg[/img][/center]

    [center]Szczupak…bez wątpienia jedna z moich ulubionych ryb![/center]
    [justify]Uwielbiam łowić szczupaki i od wielu lat wyprawy w szwedzkie szkiery goszczą na stałe w moim corocznym, wędkarskim grafiku. Staram się odwiedzać naszych sąsiadów co najmniej kilka razy w roku wynajdując przy tej okazji coraz to nowe miejsca. W sezonie 2013 sprawy wyglądały jednak inaczej niż zwykle (na świat przyszedł wyczekiwany synek [font=wingdings]J[/font]) i mogłem sobie pozwolić tylko na jeden, w dodatku zaledwie kilkudniowy, wiosenny wypad. Dobrze, że udało się ugrać nawet to, bo jak już zdążyłem zapomnieć, „szalejący” w domu niemowlak dostarcza zajęcia 24 h na dobę. Koniec końców sprytne pertraktacje z piękniejszą połową zakończyły się zwycięstwem (dzięki kochanie!) i z niecierpliwością odliczałem dni do czerwcowego wyjazdu. [/justify]

    [justify]Z racji ograniczonego czasu, postanowiliśmy z Pawłem podejść do sprawy inaczej niż zwykle i tym razem zamiast z wygodnej przeprawy promowej, postanowiliśmy lecieć do kraju Wikingów samolotem. Musieliśmy w sumie zmieścić się w 5 dniach łącznie z podróżą, a więc odpadały wszystkie łowiska położone w dalszej odległości od lotniska, tak aby nie tracić czasu na długie dojazdy. Na szczęście południowa Szwecja, dobrze skomunikowana lotniczo z Polską jest zasobna w wody gdzie można sobie do woli połowić. Nie eksperymentowałem więc za mocno i po raz kolejny wybraliśmy się do szkierów Św Anny, które moim zdaniem są jednym z najbardziej „zaszczupaczonych” obszarów Szwecji. Lubię bardzo tę wodę bo jest tam pięknie i spokojnie, a poza tym byłem tam już tyle razy, że łowisko miałem dobrze rozpracowane. Ponadto te szkiery są stworzone do muchowych łowów (dużo płycizn z cudownie przejrzystą wodą), a szczupaki zamierzałem łowić tylko przy użyciu tej właśnie metody. Paweł, jak zwykle pozostał wierny łowieniu na „korbę”, ale może kiedyś namówię gościa aby spróbował muszki – otwiera się wtedy przed człowiekiem zupełnie nowy świat wędkarskich doznań… Tym bardziej, iż w przypadku wielu gatunków ryb (także szczupaków) dobry muszkarz łowi często znacznie więcej niż spinningista. Trudno w to z początku uwierzyć, ale nie raz się już o tym przekonałem. [/justify]



    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/215/1.jpg[/img][/center]

    [center]Przygotowania w domu…przy łowieniu na muszkę pakowanie jest znacznie przyjemniejsze[/center]
    [justify]Sprawy potoczyły się dalej bardzo szybko. Paweł zabukował bilety w liniach, które tylko z nazwy są tanie (dopłata za bagaż, dopłata za odprawę, dopłata za tubę z wędkami, itp.) oraz samochód na lotnisku Skavsta (jadąc tylko w 2 osoby wystarczy najmniejsze „jeździdełlko”). Ja natomiast zatroszczyłem się o wygodny domek nad samą wodą i dobrą łódkę, która jest według mnie absolutną podstawą jeśli na rozległych szkierach chcemy naprawdę się wyłowić. Owszem zdarzają się sytuacje, kiedy szczupaki stoją w zatokach „pod nosem”, ale z reguły trzeba ich poszukać i szybka, najlepiej wyposażona w GPS z ploterem łódź oddaje tu nieocenione usługi, bo czas tychże poszukiwań skracamy sobie do niezbędnego minimum. Dysponując jakąś małą łupinką wyposażoną w kilku konny silniczek, pole wędkarskich manewrów w szkierach będzie mocno ograniczone i takie rozwiązania, choć atrakcyjne finansowo, Wam odradzam. [/justify]

    [justify]Na Skavstę dolatujemy lekko po 12-tej. Krótkie formalności związane z wynajmem auta i już jedziemy sobie autostradą w kierunku zatoki Slatbaken (wewnętrzna część archipelagu Św Anny), gdzie spędzimy następne 4 noce. Szwecja wita nas cudowną, słoneczną pogodą, być może trochę nawet zbyt dobrą jak na wędkowanie. Ale co tam, nie będziemy się tym teraz przejmować – lepsze pełne słońce i upał (jest prawie 30 C) niż deszcz, którego na rybach po prostu nie znoszę. Po niespełna dwóch godzinach jesteśmy na miejscu. [/justify]



    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/215/2.jpg[/img][/center]

    [center]Po dwóch godzinach podróży „lux”, jesteśmy nad Slatbaken….[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/215/3.jpg[/img][/center]

    [center]Ach, jak dobrze być znowu w Szwecji![/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/215/4.jpg[/img][/center]

    [center]Domek nie jest za duży, ale na 2 osoby jest w sam raz. Najważniejsze, że jest nad samą wodą.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/215/5.jpg[/img][/center]

    [center]Przez okno sypialni…[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/215/6.jpg[/img][/center]

    [center]Wiosna, wiosna, wiosna ach to Ty![/center]
    [justify]Plan był taki, że dojeżdżamy na miejsce, szybki obiad, klarujemy sprzęt i na „wieczorowego” jeszcze zdążymy sobie złapać po szczupaku lub dwóch. Ale po raz chyba pierwszy od lat stało się inaczej – dobry obiad, butelka włoskiego wina i piękna pogoda nas totalnie rozleniwiły i o dziwo postanowiliśmy zostać ten pierwszy dzień w domku i po prostu pogadać jak na dobrych przyjaciół przystało – o rybach, dzieciakach, żonach, robocie… cóż, może po prostu się starzejemy i ta nieszczęsna pogoń za rybami przestaje mieć już takie znaczenie jak kiedyś? [/justify]

    [justify]Kolejne 3 dni jednak już nie odpuszczamy i sumiennie przykładamy się do łowienia. Schemat jest codziennie ten sam: wstajemy koło 7 –mej (nasze szczupaki nie biorą nigdy wcześnie niż przed 10-tą [font=wingdings]J[/font]) i pakujemy na łódź cały majdan. Z przykrością, ale i lekką satysfakcją patrzę tu na Pawła taszczącego trzy kije plus gigantyczna skrzynkę z gumami, jerkami i całą kupą innego żelastwa podczas gdy ja mam ze sobą jedną wędeczkę i ważące pół kilo pudełko z muszkami, a wszystkie potrzebne akcesoria mieszczą się mi się w kieszeniach kurtki. To naprawdę duża zaleta przerzucenia się na choć częściowo na muszkę. [/justify]



    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/215/7.jpg[/img][/center]

    [center]Tak wyglądają przybrzeżne wody Bałtyku w południowej Szwecji, czyli szkiery.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/215/8.jpg[/img][/center]

    [center]Są piękne i kto jeszcze nie był, musi koniecznie pojechać tam na ryby.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/215/9.jpg[/img][/center]

    [center]Bardzo obiecujące, klasyczne niemal miejsce.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/215/10.jpg[/img][/center]

    [center]Zaraz na początku zacinam blisko metrowego szczupaka. Niestety spada po 5 minutach holu…[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/215/11.jpg[/img][/center]

    [center]Trzeba jakoś przełknąć gorycz porażki.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/215/12.jpg[/img][/center]

    [center]Średniaczek ze szkierów Św Anny.[/center]
    [justify]Pływamy codziennie dość daleko (20 – 30 km) w kierunku archipelagu Arkosund, bo ten obszar szkierowiska znam stosunkowo najsłabiej, a słyszałem od gospodarza, że jest tam wiele obiecujących miejscówek. A mnie zawsze korci aby zobaczyć co jest za następną wysepką. I rzeczywiście to był strzał w dziesiątkę. Szczupaki namierzamy szybko, przede wszystkim na nawietrznych stokach płytkich kamiennych raf. Co ciekawe są w takich miejscach bardzo zgrupowane i z jednego ustawienia łodzi, bez wyjmowania kotwicy łowi się czasami kilka, a nawet kilkanaście ryb! To dość nietypowe jak na ten gatunek. W klasycznych, trzcinowych zatokach ryb jest także dużo, ale nie są tak skupione (zatoki najlepiej obławia nam się więc w dryfie), a ryby są o oczko mniejsze niż na wspomnianych rafach. Sprzymierzeńcem okazuje się także pogoda – na niebie pojawiają się kłębiaste chmury na przemian ze słońcem, zaczyna mocno wiać, a czasem spadnie przejściowy deszczyk. Szczupaki uwielbiają taką pogodę, bo natleniona woda zmusza je do szybszego trawienia i częstszego jedzenia. Niestety, tym razem nie biorą ryby duże – mamy kilka odprowadzeń szczupaków przekraczających magiczne 100 cm, ale żaden nie decyduje się na atak. Za to takich w granicach 50 – 80 cm łowimy w te 3 dni grubo ponad setkę i zabawa jest przednia. Tym bardziej, że w czystej wodzie widać zdecydowaną większość brań. [/justify]



    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/215/14.jpg[/img][/center]

    [center]Suszymy się nad ogniskiem po przejściu gwałtownej, ale krótkiej ulewy.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/215/15.jpg[/img][/center]

    [center]Typowy krajobraz w szkierach okolicy Slatbaken.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/215/16.jpg[/img][/center]

    [center]Nasz domek z perspektywy…[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/215/17.jpg[/img][/center]

    [center]Zatoczka przy samym domku jest świetna w kwietniu i na początku maja (ryby zostają tu po tarle).[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/215/18.jpg[/img][/center]

    [center]Kolejny dzień przed nami![/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/215/19.jpg[/img][/center]

    [center]I dziś będzie właśnie tak.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/215/20.jpg[/img][/center]

    [center]Płytkie zatoczki Św Anny są stworzone do muchowania.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/215/21.jpg[/img][/center]

    [center]Wyspa kormoranów. W jej pobliżu nie ma żadnych ryb.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/215/22.jpg[/img][/center]

    [center]Rafy, rafki, rafeczki…w czerwcu to bankowe miejsca.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/215/23.jpg[/img][/center]

    [center]A takie zatoczki najlepsze są wczesną wiosną i bardzo późną jesienią.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/215/24.jpg[/img][/center]

    [center]Maluszek na muszkę.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/215/25.jpg[/img][/center]

    [center]Pod tym niepozornym brzegiem widzieliśmy 2 metrowe szczupaki. Niestety zupełnie nieaktywne.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/215/26.jpg[/img][/center]

    [center]Lunch time…nie samymi rybami człowiek żyje.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/215/27.jpg[/img][/center]

    [center]Takie widoki nigdy nie mogą się wędkarzowi znudzić.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/215/28.jpg[/img][/center]

    [center]Szybka i wygodna łódka to w szkierach podstawa.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/215/29.jpg[/img][/center]

    [center]Ups…chyba nie zdążymy zjeść przed burzą…[/center]
    [justify]Po raz kolejny także mucha okazuje się znacznie skuteczniejsza od spinningu i choć Paweł jest świetnym, bardzo doświadczonym na szwedzkich wodach wędkarzem, dostaje tym razem tęgie baty. Szczupaki wyraźnie wolą wolno poruszającą się, zawieszoną w toni muszkę, a wszystkie gumowe opady i jerkowe podszarpywania mniej je w połowie ciepłego czerwca interesują. Największym zębatym wyprawy okazuje się gruba samica o długości 94 cm, która jak na złość bierze mi w największy deszcz (kiepskie zdjęcia) przy głębszej, kamiennej rafie graniczącej od brzegowej strony z płytką, trzcinową zatoczką. Nie był to jakiś nadzwyczajny okaz, ale tak silnego szczupaka dawno nie złowiłem. Hol na dość mocnej przecież, morskiej muchówce (klasa 9) trwał dobre 10 minut. [/justify]



    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/215/13.jpg[/img][/center]

    [center]Największa ryba wyjazdu, gruba i bardzo silna. Niestety fotka słaba, bo lał deszcz.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/215/30.jpg[/img][/center]

    [center]Dlaczego większe nie biorą?[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/215/31.jpg[/img][/center]

    [center]Na tej rafie złowiliśmy w pół godziny 17 szczupaków.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/215/32.jpg[/img][/center]

    [center]W takich miejscach trzeba ostrożnie pływać aby nie uszkodzić śruby.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/215/33.jpg[/img][/center]

    [center]Podwójna tęcza na horyzoncie![/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/215/34.jpg[/img][/center]

    [center]Drugiego dnia biorą tylko takie…lepszy rydz niż nic.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/215/35.jpg[/img][/center]

    [center]Na gumkę też coś czasem „zażre”…[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/215/36.jpg[/img][/center]

    [center]Dziś na lunch będą hamburgery.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/215/37.jpg[/img][/center]

    [center]80-tka na dużego streamera.[/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/215/38.jpg[/img][/center]

    [center]5 minut później bliźniaczy szczupak, ale nie jestem pewien czy to nie ten sam![/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/215/39.jpg[/img][/center]

    [center]Krótki, ale grubasek. Takie lubię najbardziej.[/center]
    [justify]Cztery, dobre dni w Szwecji mijają oczywiście w trymiga i zanim zdążyliśmy się obejrzeć byliśmy z powrotem na warszawskim Okęciu. Trochę krótko trwał ten wypad, ale udało się naładować „akumulatory” i po prostu odpocząć od codzienności. A o to przecież tak naprawdę chodzi. [/justify]

    [b]Autor:Maciej Rogowiecki[/b] - z zamiłowania podróżnik, zawodowo organizator turystyki wędkarskiej w firmie Eventur Fishing. Artykuł został opublikowany w ramach współpracy pomiędzy jerkbait.pl oraz wyprawynaryby.pl

  • Alaska 2013 cz II

    Przez lukomat, w Relacje,

    [justify]Po kilku godzinach spływu natrafiliśmy na pierwsze obiecujące miejsca, czyli klasyczne poole z głębsza wodą, w których łososie mogły zrobić sobie przystanek. W ruch poszła artyleria ciężka, ale kingów ani widu ani słychu.[/justify]
     

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/214/1.jpg[/img][/center]
     

    [center]Jeden z bezrybnych zakrętów[/center]
    [justify]Aby nie tracić zbyt wiele czasu na mieszanie pustej wody, więcej tego dnia było pływania niż wędkowania.20-30 minut na miejscówce i godzina spływu. Upał zrobił się na tyle męczący, że tata poprosił o przerwę na drzemkę w cieniu, posiłek i, sam w to nie wierze, kąpiel... [/justify]
     

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/214/2.jpg[/img][/center]
     

    [center]Orzeł[/center]
    [justify]Myślałem, że ja pierwszy wymięknę, bo jakby nie liczyć, to minęło już kilka dni spędzonych w warunkach polowych i zaczynałem się czuć mało komfortowo. Woda z roztopów była pioruńsko chłodna, co mnie zniechęcało do porannej toalety, że o grubszym myciu nie wspomnę. W ciągu dnia różnica temperatur powietrza i wody spokojnie przekraczała 25⁰C i płukanie naczyń po posiłku bywało bolesne. Jednak Papa Broda zdjął bieliznę i oparł ją o ponton, po czym wyszorował się do czystości i wykapał. Dla mnie wyczyn bohaterski, ale ja oczywiście nie wiem, że ”...za komuny nikogo nie było stać na ciepłą wodę, a nawet jak ktoś miał pieniądze, to ciepłej wody w sklepach nie było...” (w miejsce ciepłej wody można wstawić dowolny wyraz). [/justify]
     

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/214/3.jpg[/img][/center]
     

    [center]Spokojnie, okoliczne wilki nie zleciały się na kości :-P[/center]
    [justify]Posiłek dobrze nam zrobił, bo wreszcie zaczęło się coś dziać (a może tata zanęcił podczas kąpieli?). Nie były to upragnione kingi, ale ostatnie pstrągi tego wyjazdu. Rozmiarami nie porażały, ale przynajmniej każde branie dawało nadzieje, że o to właśnie trafiliśmy na łososie. [/justify]
     

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/214/4.jpg[/img][/center]
     

    [center]Tatowy tłuścioszek nie chciał spokojnie zapozować do zdjęcia[/center]
    [justify]Ciekawym zjawiskiem była erozja brzegu, która postępowała na naszych oczach. Podmyte drzewa z prawej strony poniższego zdjęcia zjechały do wody z łomotem w trakcie posiłku. Od tego momentu podczas spływu staraliśmy się nie podpływać zbyt blisko obsuwających się brzegów. [/justify]
     

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/214/5.jpg[/img][/center]
     

    [center]Podmyty brzeg[/center]
    [justify]Pomimo starań, do późnego wieczora nie natknęliśmy się na kingi. Rozbiliśmy więc obóz na kamiennej plaży w starorzeczu. Tata zabrał się za kucharzenie, a mnie wysłał do kąpieli, żebym mu zapachem nie zakłócał snu. Temperatura powietrza trochę spadła, ale za to pojawiły się komary. Wykonałem polecenie rodzica bez większych przyjemności i po kolacji padliśmy jak kawki ze zmęczenia. [/justify]
     

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/214/6.jpg[/img][/center]
     

    [center]Obóz[/center]
    [justify]Po szybkim śniadaniu spakowaliśmy obóz i wróciliśmy na główne koryto rzeki. Przepływając koło stacji liczenia ryb dostaliśmy elektryzującą informację. Poprzedniego dnia pojawiły się pierwsze kingi! [/justify]
     

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/214/7.jpg[/img][/center]
     

    [center]Spey casting w wykonaniu Pana Jana[/center]
    [justify]Kamień spadł mi z serca, gdyż wiedziałem, że teraz dzielą nas chwile od złapania pierwszego z nich. I nie pomyliłem się, bo tuż przed południem senior zameldował, że ma rybę. [/justify]
     

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/214/8.jpg[/img][/center]
     

    [center]Końcówka holu[/center]
    [justify]Pozaciskałem kciuki, pośladki i co tam jeszcze mogłem, za udany hol. Ale ryba była dobrze zapięta i dała się bez większych fajerwerków umęczyć i podebrać[/justify]
     

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/214/9.jpg[/img][/center]
     

    [center]Pierwszy w rodzinie king na muchę[/center]
    [justify]Ze względu na konserwację gatunku w tym roku na większości łowisk wprowadzono całkowity C&R na czawycze. Miejscowym jest to bardzo nie w smak, ale nam zupełnie nie przeszkadzało, tym bardziej, że konkurencja praktycznie nie istniała. [/justify]
     

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/214/10.jpg[/img][/center]
     

    [center]C&R[/center]
    [justify]Taka okazja wymagała przerwy na zimnego browara i chwilę refleksji. Skuteczną muchą okazał się różowo-biały zonker. Ciężko wyrwać dziada z wody i opornie lata, więc trochę nim pogardzałem do tej pory, ale skoro zadziałał raz, to należało przywrócić go do łask. Zrobiliśmy drugą rundkę po poolu.Tym razem ja szedłem przodem i dokładnie w tym samym miejscu nastąpiło branie. Szczęścia chodzą parami. [/justify]
     

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/214/11.jpg[/img][/center]
     

    [center]Prince, czyli mały king ;)[/center]
    [justify]Moja zdobycz nie porażała wielkością, ale walecznością zawstydziłaby każdego łososia atlantyckiego podobnych rozmiarów. Należy również zauważyć, że aby dotrzeć do tego miejsca kingi muszą pokonać przeszło 200km rzeki. [/justify]
     

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/214/12.jpg[/img][/center]
     

    [center]Ostatnia fotka i do wody[/center]
    [justify]Spłynęliśmy nieco w dół rzeki gdzie miałem kolejne branie, ale niestety ryba się nie zapięła. Do końca dnia mieszaliśmy wodę, ale nic wartego uwagi się nie wydarzyło. [/justify]
     

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/214/13.jpg[/img][/center]
     

    [center]Kawał pięknej lecz pustej wody[/center]
    [justify]W nocy do naszego obozu zawitał wilk, sądząc po rozmiarach śladów zostawionych wokół namiotu. Słyszałem jak się kręcił i obwąchiwał teren, ale ze zmęczenia było mi wszystko jedno. Tata też nie wykazywał zainteresowania, więc czułem się usprawiedliwiony. [/justify]
     

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/214/14.jpg[/img][/center]
     

    [center]Niezły widok z balkonu, ale budynek grozi zawaleniem[/center]
    [justify]Następnego dnia przyszła chwila zwątpienia. Robiliśmy dokładnie to samo co wcześniej, miejsca jeszcze lepsze, ale zero brań. Co jest grane? Wszystko wyjaśniło się koło południa, kiedy spotkaliśmy ekipę Josha. Dwie łódki, osiem wędek w trollingu i tylko jedna ryba. Byli w ciężkim szoku, że wczoraj wyjęliśmy dwa i to na muchę. Wyglądało na to, że natknęliśmy się na zwiadowców i lada dzień powinien zacząć się główny ciąg. Po krótkiej naradzie postanowiliśmy przyspieszyć spływanie, odsapnąć dzień w cywilizowanych warunkach i powrócić na odcinek gdzie były ryby. Poziom wody w rzece był dosyć wysoki i łososie swobodnie mogły się przemieszczać w górę. Doszliśmy do wniosku, że skoro zwiadowcy tam się zatrzymali, to może reszta stada postąpi podobnie. [/justify]
     

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/214/15.jpg[/img][/center]
     

    [center]Tutaj kiedyś płynęła rzeka, ale gdzie ona teraz jest[/center]
    [justify]Niesamowite jak przez powódź rzeka zmieniła swoje koryto. Niektóre miejsca były nie do poznania. Jedne zakręty się prostowały, a nieopodal powstawały nowe. Z mapy zniknęło kilka wysp i w pewnym momencie nie wiedzieliśmy ile nam zostało do mety. [/justify]
     

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/214/16.jpg[/img][/center]
     

    [center]Obrót w lewo o 90⁰ i proszę bardzo, rok temu był tu mały przelew szerokości pontonu[/center]
    [justify]Miejsce było tak urocze, że nie mogliśmy się oprzeć pokusie kilku rzutów. Skończyło się to jednak bolesną nauczką dla taty, aby nie rzucać przez prawe ramię kiedy z tej właśnie strony wieje silny wiatr... [/justify]
     

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/214/17.jpg[/img][/center]
     

    [center]Ałka[/center]
    [justify]”Siostra Marycha” znieczuliła pacjenta, a uczynny synek-sadysta dokonał profesjonalnej ekstrakcji haczyka multitoolem marki Letherman. Cały zabieg wprowadził tatę w niesłychanie dobry humor i z uśmiechem od ucha do ucha dopłynął do przystani. I tak nieco zmęczeni, ale pełni wrażeń wróciliśmy do cywilizacji. [/justify]
     

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/214/18.jpg[/img][/center]
     

    [center]Nasz domek[/center]
    [justify]Papa Broda z trudem wstrzymywał wzruszenie, kiedy trafił do wygodnego łóżka w domku nad brzegiem Copper River. Łazienka z ciepłą wodą, kibelek, klima, zero komarów, jedzenie na telefon... Człowiek tego na co dzień nie docenia. [/justify]
     

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/214/19.jpg[/img][/center]
     

    [center]Relaks[/center]
    [justify]Dwie noce w normalnych warunkach pomogły zregenerować siły. Uzupełniliśmy zapasy jedzenia i wszelakich płynów, powiadomiliśmy rodzinę, że żyjemy, ale zaraz wracamy w dzicz kudłatą, więc jeszcze wszystko możliwe. [/justify]
     

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/214/20.jpg[/img][/center]
     

    [center]Copper River[/center]
    [justify]W międzyczasie Josh zaliczył udany dzień z klientami i wszystko wskazywało, że najlepsze jeszcze przed nami. Wczesnym porankiem spotkaliśmy się z nim na przystani. Zapakowaliśmy nasze graty na łódkę i po godzinie wycieczki w górę rzeki byliśmy na miejscu. Szybkie rozkładanie obozu i do rybałki. [/justify]
     

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/214/21.jpg[/img][/center]
     

    [center]Papa Broda w akcji[/center]
    [justify]Ledwo zdarzyłem oddać kilka rzutów i słyszę, że tata anonsuje rybę. Radość trwała krótko, bo łosoś się wypiął. No cóż, bywa i tak. Mija kwadrans i taty wędka ponownie się wygina. Rzucam wszystko i biegnę z aparatem. [/justify]
     

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/214/22.jpg[/img][/center]
     

    [center]Deja vu[/center]
    [justify]Klops... Znowu spadła... Podobnie było z rybą numer trzy, po której szlag jasny mnie trafił, krew nagła zalała i puściłem znana z YT wiązkę z ”piorunami ognistymi siarczystymi i błyskawicami”. Przy czwartym kingu naskoczyłem na seniora, żeby dał mu porządnie w kły i pokazał kto tu jest debeściak. Efekt – 20lb przypon nie wytrzymał. Sorry wodzu, miałeś rację! Za to piątego wyjąłeś po profesorsku. [/justify]
     

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/214/23.jpg[/img][/center]
     

    [center]Koniec czarnej serii[/center]
    [justify]Nieopodal nas Josh łapał z klientem i zobaczył, że mamy rybę na brzegu, więc podszedł zrobić nam zdjęcie. Po krótkiej sesji łosoś wrócił do wody w doskonałej kondycji, jak wszystkie pozostałe, które przyszło nam złapać przez kolejne dni. [/justify]
     

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/214/24.jpg[/img][/center]
     

    [center]Odjazd[/center]
    [justify]Podobna sytuacja z pięcioma holami w niespełna dwie godziny już się nie powtórzyła. Udało mi się za to wyrównać rekord taty w ilości spiętych ryb pod rząd, ale o tym później. Tego przedpołudnia dorzuciłem od siebie jedną zerwaną rybę. Po przerwie na szybki posiłek wróciliśmy nad wodę i zapiąłem rybę w trudnym miejscu. Brzeg był wysoki i zarośnięty. King odjechał w dół, a pojawienie się podkładu było znakiem, żeby ruszyć za nim. I całe szczęście, bo tam rzeka wypłycała się i przynajmniej była szansa, żeby zejść do wody i podebrać. [/justify]
     

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/214/25.jpg[/img][/center]
     

    [center]Skracanie dystansu[/center]
    [justify]Odzyskałem podkład i zaczęło się meczenie przeciwnika. Ustawiłem się na wysokości łososia, wędka nisko i w bok, tak, żeby go zabolało. [/justify]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/214/26.jpg[/img][/center]
     

    [center]Przeciąganie liny[/center]
    [justify]Myślałem, że teraz to już mam z górki, ale king jeszcze kilka razy odjechał i pomimo siłowego holu dał się podebrać dopiero po 20 minutach. [/justify]
     

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/214/27.jpg[/img][/center]
     

    [center]Przy tej samej długości kingi są dużo grubsze od atlantyckich kuzynów[/center]
    [justify]Josh znowu do nas podpłynął i wcielił się w rolę fotografa, dzięki czemu mamy piękną pamiątkę. [/justify]
     

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/214/28.jpg[/img][/center]
     

    [center]Jak znalazł do rodzinnego albumu[/center]
    [justify]Muchą dnia okazał się patent typu intruder znaleziony gdzieś w internecie. Zapewne ma on swoją nazwę, ale ja roboczo go ochrzciłem ”Drag Queen” ze względu na wyzywające kolory. Woda w rzece powoli opadała, temperatura szła do góry i może właśnie to spowodowało, ze różowo-biały zonker w ogóle nie wzbudzał zainteresowania. [/justify]
     

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/214/29.jpg[/img][/center]
     

    [center]Drag Queen[/center]
    [justify]Część odcinka, który gościł nas przez te dni, był gęsto porośnięty lasem. Wspomniana wcześniej powódź poprzewracała przybrzeżne drzewa jak zapałki, przez co gonitwa za odjeżdżającym łososiem często przypominała bieg przez plotki. [/justify]
     

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/214/30.jpg[/img][/center]
     

    [center]Tu kończył się normalny brzeg, za moimi plecami była ścieżka zdrowia[/center]
    [justify]Tata postanowił wziąć oddech od czawyczy. Uzbroił switcha i poszedł upolować sockeyea na kolacje, a ja zafundowałem sobie jeszcze dwa wyścigi na ścieżce zdrowia, z czego jeden zakończyłem skutecznym podebraniem i fotką. [/justify]
     

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/214/31.jpg[/img][/center]
     

    [center]Piękna i bestia[/center]
    [justify]Kiedy resztką sił doczłapałem wreszcie do obozu, Papa Broda przywdziawszy swoje włoskie pantofelki, już siedział w fotelu i popijał Alaskan Pale Ale, a sockeye powoli dochodził na ogniu. [/justify]
     

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/214/32.jpg[/img][/center]
     

    [center]Jest szczęście![/center]
    [justify]I tak nam miło mijał czas na wędkowaniu, z krótkimi przerwami na jedzenie i spanie. [/justify]
     

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/214/33.jpg[/img][/center]
     

    [center]Circle ”C”...[/center]
     
    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/214/34.jpg[/img][/center]
     

    [center]...D-loop i...[/center]
     
    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/214/35.jpg[/img][/center]
     

    [center]...poszły konie po betonie[/center]
    [justify]Zapiąć kinga to jedna rzecz, a druga to go wyholować. O ile to pierwsze przychodziło stosunkowo łatwo, to schody zaczynały się wkrótce po tym, a jak dopadła czarna seria to umarł w butach. I tak na przykład do śniadania zerwałem dwa, kolejne dwa przed południem, z czego strata tego ostatniego bolała najbardziej. Duży samczór zaraz po braniu pokazał się na powierzchni, chlapnął ogonem wielkości szufli do węgla i odjechał w dół rzeki. 30lb żywej furii było nie do zatrzymania. Ponieważ dalej nie mogłem schodzić, a połowa z 200m podkładu znalazła się poza kołowrotkiem, wybrałem siłowe rozwiązanie, ale przypon tego nie wytrzymał. [/justify]
     

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/214/36.jpg[/img][/center]
     

    [center]Nareszcie coś dało się wyholować[/center]
    [justify]Dopiero po południo zakończyłem hol podebraniem i fotką. Kolejną rybę też doprowadziłem na płytką wodę, gdzie chciałem zrobić zdjęcie, ale podczas wyciągania aparatu, king zaczął się szarpać. Nadepnąłem niezdarnie na przypon i było po sprawie. Tata też zaczął dzień od strat, za to końcówkę miał piorunującą. [/justify]
     

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/214/37.jpg[/img][/center]
     

    [center]Mozolne odzyskiwanie podkładu[/center]
     
    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/214/38.jpg[/img][/center]
     

    [center]King Salmon[/center]
    [justify]Komary siepały jak oszalałe i nie było mowy o zdejmowaniu siatki do zdjęcia. [/justify]
     

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/214/39.jpg[/img][/center]
     

    [center]Moment przed wypuszczeniem[/center]
    [justify]Senior stwierdził, że takich emocji już nic dzisiaj nie przebije i chciał zbierać się do obozu w celu zażycia szeroko rozumianego relaksu, ale zdołałem go przekonać do jeszcze jednej rundki po poolu, bo zawsze jest szansa, że uwiesi się jeden z tych dużych i trudnych do wyjęcia. Nie minął kwadrans, a tata zapiał rybę. Odjazdy do podkładu, przeciąganie liny, spacer w górę i w dół, a wszystko to ze spokojem grabarza. Pół godziny minęło nie wiadomo kiedy i znowu podebrałem tacie kinga. [/justify]
     

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/214/40.jpg[/img][/center]
     

    [center]Ryba wyjazdu dla której warto wyjść z ukrycia[/center]
     
    [center]Metr i jakieś 12-13kg.[/center]
     
    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/214/41.jpg[/img][/center]
     

    [center]Grymas zmęczenia na twarzy to efekt nieustannej walki z komarami podczas sesji[/center]
    [justify]Następnego dnia z rana, zanim przypłynęła po nas taksówka, wyszedłem jeszcze na pożegnalną rundkę po przy obozowym poolu. Uwiesił mi się kaban podobnych rozmiarów do największego taty, ale srebrny. Kiedy tata jeszcze smacznie chrapał, ja w pocie czoła walczyłem z rybą życia. Robiłem co mogłem, ale w końcu doszedłem do zwalonego drzewa z napisem STOP. I kiedy już mi się wydawało, że mam go pod kontrola, king odjechał w dół. Miałem jeszcze spory zapas podkładu i liczyłem, że się zatrzyma, ale ryba zdecydowała inaczej i porzuciła moje towarzystwo. Dzięki temu mam kolejny powód, aby tam wrócić. [/justify]
     

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/214/42.jpg[/img][/center]
     

    [center]Widok z drogi[/center]
    [justify]Wyłowiliśmy się do tego stopnia, że ostatnie dwa dni postanowiliśmy poświęcić na odwiedzenie nowych miejsc. Z Copper Valley przejechaliśmy do Susitna Valley. Obejrzeliśmy miejscowe rzeki i zaliczyliśmy nocleg w lokalu przypominającym Titty Twister z ”From dusk till down”. Niestety barmanka nie przypominała Salmy Hayek i zamiast po udzie, lała gorzałę prosto do kieliszków, zresztą może to i lepiej... Pewnie będę mało oryginalny ponownie pisząc, że w drodze powrotnej już knuliśmy plany, na następny rok, ale tak właśnie jest za każdym razem. Pojechaliśmy na ten jeden jedyny wyjazd w życiorysie po raz czwarty i mamy nadzieję, że w 2014 znowu gdzieś ruszymy. [/justify]
     

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/214/43.jpg[/img][/center]
    [justify]Spełnienie marzeń[/justify]
    [b]Autor: Łukasz Materek 2014[/b]

  • Moje GT cz. II

    Przez @slider@, w Relacje,

    [justify]Nie muszę Wam chyba tłumaczyć co czuje człowiek kiedy w pobliżu woda kryje tyle skarbów, a on musi cierpliwie czekać na kolejny sygnał o rozpoczęciu akcji. Ręce bolą , ale świerzbią. Analizuję to co się wydarzyło pierwszego dnia na morzu, a i w głowie rysuje się nowa plan. Nawiązuję łączność z Maestro i uzyskuję potwierdzenie, że już następnego dnia będziemy kontynuować dobrze rozpoczętą przygodę. Dziecko mi strajkuje na informacje o kolejnej, wczesnej pobudce więc postanawiamy, że tym razem zajmie się walizką pełną książek o przygodach Harrego Potera. Niech i tak będzie, w końcu z jakiegoś powodu je zabrała! Rano, tradycyjnie już niemal, spotykamy się w recepcji i pędem, przy dźwiękach klaksonów miejscowych samochodów udajemy się do portu.[/justify]



    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/213/1.jpg[/img][/center][justify]Tu spotyka mnie niespodzianka, dzielnego Ahmeda tym razem zastępuje Mustafa - przyjaciel mojego przewodnika . Dzisiejszy wypad nabiera bardziej kurtuazyjnego charakteru.[/justify]



    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/213/2.jpg[/img][/center][justify]Po wykonaniu niezbędnych czynności ruszamy z portu w oddalony niemal o dwie godziny drogi rejon połowu.[/justify]



    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/213/3b.jpg[/img][/center][justify]Mimo zakwasów jestem zwarty i gotowy. Jest czas na przygotowania zestawów, obserwacje wody oraz ptaków na niebie bo jak sami wiecie ich koncentracja może świadczyć o aktywności ryb.[/justify]



    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/213/3a.jpg[/img][/center][justify]Wyobrażam sobie, że w każdej chwili może paść hasło niczym przysłowiowa komenda z książki Arkadego Fiedlera "Dywizjon 303 " - "bandyci na dwunastej" !!! Jednak nic takiego się nie dzieje i spokojnie docieramy do miejsca w którym będę mógł zacząć kolejny akt mojej wędkarskiej przygody. Negrashi wymawia magiczne słowo "CAST" i poper po raz pierwszy ląduje w wodzie. Jestem bardzo skoncentrowany. Staram się jak najlepiej prowadzić przynętę. Na bujającym morzu ważne jest dobranie odpowiedniego rytmu przysłowiowej gry wabika względem jego położenia na fali.[/justify]



    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/213/4.jpg[/img][/center][justify]Mocna praca popera jest gwarantem sukcesu. Każdy rzut jest magiczny i w każdej sekundzie można się spodziewać widoku unoszącej się do powierzchni czarnej bestii. Pierwszego brania niestety nie udaje mi się zaciąć na tak dużym dystansie. Moja reakcja jest zbyt wolna. Na drugie jednak nie czekam zbyt długo. Jak to nasz bohater ma w zwyczaju pojawia się nagle i z wielkim impetem atakuje przynętę tworząc na powierzchni wielki gejzer wybuchającej wody. Zacięcie wykonane w tempo rozpoczyna mój osobisty "Taniec z Szablami" w rytm muzyki z baletu Chaczaturiana![/justify]



    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/213/5.jpg[/img][/center]
    [justify]Mimo, że byłem na to przygotowany, emocje są niesamowite. Dynamika i szybkość jaką dysponuje ryba robi za każdym razem olbrzymie wrażenie![/justify]



    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/213/6.jpg[/img][/center]
    [justify]W czasie gdy Negrashi cały czas wspiera mnie dobrą radą, Mustafa tradycyjnie wykonuje odpowiednie manewry łodzią w celu oddalenia jej od strefy przybrzeżnej. Wszytko to trwa wystarczająco długo by pojawiły się oznaki zmęczenia na całe szczęście również u ryby.[/justify]



    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/213/6a.jpg[/img][/center][justify]Po doholowaniu GT do rufy moi kompani dokonują umiejętnego podebrania. Na twarzach wszystkich członków załogi pojawia się uśmiech.[/justify]



    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/213/7.jpg[/img][/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/213/8.jpg[/img][/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/213/8a.jpg[/img][/center][justify]Nadszedł czas na udokumentowanie zdobyczy.[/justify]



    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/213/9.jpg[/img][/center][justify]Po sesji zdjęciowej ryba tradycyjnie wraca do wody.[/justify]



    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/213/10.jpg[/img][/center][justify]A ja robię sobie chwilę przerwy na odpoczynek. Oczywiście pauza nie trwa długo bo i ciężko w takich okolicznościach przyrody siedzieć bezczynnie. Kolejna setka rzutów i zmiana położenia łodzi nie przekłada się na efekty. Zbliża się czas posiłku.[/justify]



    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/213/11.jpg[/img][/center][justify]Na jego miejsce wybieramy piękną zatokę pośród koralowej rafy.[/justify]



    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/213/12.jpg[/img][/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/213/13.jpg[/img][/center][justify]Czas relaksu jest również okazją do złowienia kilku innych zdecydowanie mniejszych, miejscowych gatunków ryb.[/justify]



    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/213/14.jpg[/img][/center][justify]Mimo kwaśnych min mojego przewodnika pozwalam sobie na kilka eksperymentów. W trakcie posiłku uzgadniamy, że drugą połowę dnia poświęcimy na penetrację okolicznych blatów.[/justify]



    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/213/15.jpg[/img][/center][justify]Te zanurzone na ok 30 metrach stanowiska są według Maestro rzekomo idealnym siedliskiem olbrzymich grouperów. Mój przewodnik sugeruje również zmianę metody połowu na troliing w celu ich dokładniejszej penetracji.[/justify]



    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/213/16.jpg[/img][/center][justify]Zbroimy dodatkowe wędziska w olbrzymie, głęboko schodzące Bombery po czym zaczynamy opływać wcześniej uzgodniony rejon.
    Mniej aktywna formuła polowania daje czas na wytchnienie. Jednak wszystkie manewry i zabiegi Negrashiego odbywające się w dużym skupieniu dają poczucie, że w każdej chwili może wydarzyć się coś niebywałego.Wyobraźnia zaczyna pracować coraz mocniej. Z ciszy wyrywa mnie nagłe i przeraźliwe wycie hamulca kołowrotka prawej wędki.W ułamku sekundy po nią chwytam, wykonuję docięcie i rozpoczynam hol. To co się dzieje w pierwszych minutach zaczyna wprowadzać mnie w duże zakłopotanie. Ryba z olbrzymią siłą cały czas wyciąga kolejne metry plecionki.[/justify]



    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/213/17.jpg[/img][/center][justify]Mimo szczerych rad Negrashiego nie jestem w stanie nic zrobić by zatrzymać ten proces.[/justify]



    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/213/18.jpg[/img][/center][justify]Dodatkowo odnoszę wrażenie, że w tym przypadku zastosowana Saragosa 18000 ustępuje wcześniej używanej Stelli. W ciągu piętnastu minut udaje mi się pod pompować raptem pięć razy. Zaczynam się zastanawiać kto i jakim sposobem odzyska wyciągnięte metry linki i w efekcie wyciągnie rybę! Ja!? Zaczynam w to wątpić! Niestety nagle wszystko pęka jak bańka mydlana. Olbrzymia siła która jeszcze sekundę wcześniej oddziaływała na moje mięśnie znika! Ściągam więc dalej samego woblera! Mój przewodnik nie ma szczęśliwej miny, ale ja jakoś tak przewrotnie i dziwnie czuję ulgę. Moi kompanii prześcigają się w rozpościeraniu rąk w geście demonstrującym gabaryty domniemanego groupera. Nigdy nie sądziłem, że można tyle przeżyć jednego dnia! Mimo, że uzgodniony czas dobiega końca Maestro nie poddaje się twierdząc, że jesteśmy w idealnym miejscu.Robimy kolejne koło.[/justify]



    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/213/19.jpg[/img][/center][justify]Tym razem odzywa się wędka z multiplikatorem po lewej stronie rufy. Jestem przy niej w ułamku sekundy odruchowo wykonując właściwe zabiegi. Mimo dużej dynamiki od razu czuję ulgę bo już wiem, że nie mam kolejnego "smoka" na wędce. W tym wypadku mogę się delektować holem. Precyzyjne i techniczne pompowanie bez używania skondensowanej siły daje wiele frajdy. Rybę mam coraz bliżej łodzi, ale cały czas pozostaje zagadką jakiego jest gatunku. Jej jasny kształ który pojawił się przy łodzi na początku nas nieco myli jednak już po chwili widzimy, że mamy na końcu zestawu kolejnego, tym razem zdecydowanie mniejszego GT.[/justify]



    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/213/20.jpg[/img][/center][justify]Po lądowaniu biorę rybę na ręce.[/justify]



    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/213/21.jpg[/img][/center][justify]Mustafa robi pamiątkowe zdjęcia, a ja po ofiarowaniu przysłowiowego buziaka zwracam jej wolność. Po tym wydarzeniu zapada decyzja o powrocie. Do bazy mam jeszcze kawał drogi do przepłynięcia, a uzgodniony czas został mocno przekroczony. Drogę powrotną wypełniają mi myśli o tym co przeżyłem w ciągu tych godzin. Czuję sie spełniony.[/justify]



    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/213/22.jpg[/img][/center][justify]Wyjeżdżając z portu odwiedzamy miejscowy targ rybny. Obraz jaki widzę uświadamia mnie po raz kolejny, że ryby lepiej wyglądają w wodzie![/justify]



    [center][img]http://jerkbait.pl/art/photos/213/23.jpg[/img][/center][justify]Tym bardziej jest to jaskrawe w wypadku bajecznie ubarwionych ryb rafowych. Szybko opuszczamy ten smutny przybytek i wracamy do auta. Po kilku minutach docieram do miejsca zakwaterowania. Przed hotelem serdecznie żegnam się z Negrashim. Jednocześnie zaprzysięgamy wszem i wobec odwet na grouperach w trakcie kolejnej wyprawy .... do której ..... mam nadzieję już wkrótce dojdzie.[/justify]

    [justify][b]Autor: @Maciej G. 2013[/b][/justify]

  • Moje GT

    Przez @slider@, w Relacje,

    Od kiedy sięgam pamięcią każdy zagraniczny wyjazd starałem się połączyć z próbą poznania miejscowej ichtiofauny ... najlepiej poprzez kontakt za pośrednictwem wędki. Tak było i tym razem jednak postanowiłem się do tego przygotować bardziej drobiazgowo. Mając już jakieś doświadczenie w korzystaniu z usług często przypadkowych przewodników tym razem zdecydowałem by postawić na sprawdzoną wcześniej osobę. Cel podróży wydawał się być wykrystalizowany! Od jakiegoś czasu zarażony opowieściami o waleczności karanksów postanowiłem wytypować ewentualny region świata gdzie ich złowienie byłoby realne. Sprawę w jakiś tam sposób dodatkowo komplikowało to, że jako tata trzynastoletniej córki i człowiek zapracowany w skali całego roku musiałem na ten cel przeznaczyć niezbyt wiele czasu. Analizując wiele czynników oraz powodowany rekomendacją mojego znajomego zza oceanu obrałem kierunek na zaskakująco niezbyt odległy Egipt. Dwa miesiące poprzedzające wyjazd to czas kiedy prowadziłem niezbędną korespondencję z poleconą mi osobą, jak się później okazało wspaniałym człowiekiem i wielkim pasjonatem wędkarstwa. W wyniku wielostronnych ustaleń postanowiłem, że dwa dni z tygodniowego pobytu zaplanowane były wyłącznie jako czas poświęcony na wędkowanie.


    W końcu nadszedł długo oczekiwany dzień wyjazdu.
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/212/1.jpg[/img]

    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/212/2.jpg[/img]


    Wraz z moją latoroślą w ostatnich dniach czerwca tego roku dotarliśmy do miejsca docelowego. Bazę wypadową stanowił jeden z niewielu hoteli w Hurghadzie będący położony w bezpośredniej bliskości rafy koralowej.
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/212/3.jpg[/img]


    Nie ukrywam, że od tej chwili najwięcej emocji towarzyszyło wyczekiwanie na sygnał o odpowiednich warunkach na morzu i co za tym idzie informacji o dniu wypłynięcia.
    W drugim dniu pobyty otrzymuje długo oczekiwanego sms-a, że start nastąpi następnego dnia o 6 rano.Nie muszę Wam tłumaczyć, że miałem kłopoty z zaśnięciem. Nieznane wyzwala największe emocje ... w każdym bądź razie tak jest u mnie.



    Rano pobudka, spotknie w recepcji i przysłowiowy uścisk ręki z Negrashim, człowiekiem który będzie moim towarzyszem w ciągu kolejnych 2 dni.
    Jedziemy do portu gdzie czeka już na nas Ahmed pomocnik mojego przewodnika.

    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/212/4.jpg[/img]

    Po chwili obowiązkowych czynności zajmujemy wraz z moją Julką miejsce w jego szybkiej, 8- metrowej łodzi.


    Dwie godziny zajmuje nam samo przemieszczenie się do wcześniej wytypowanego miejsca połowu. W trakcie omawiamy ostatnie detale związane z tym co się ma za chwilę wydarzyć. Jest czas na uzbrojenie odpowiedniego kija do popingu ( Black Hole Cape Cod Special 76N Rod , Nano) i wytypowanie przynęt.

    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/212/5.jpg[/img]

    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/212/5a.jpg[/img]

    Wtem silnik zwalania, następują odpowiednie manewry łodzią. Otrzymuję ostatnie praktyczne instrukcje i słyszę komendę - cast ! To słowo utkwi mi uszach na długo!

    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/212/6.jpg[/img]

    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/212/6a.jpg[/img]


    Wykonuję możliwe długie rzuty, jednak tylko niektóre znajdują aprobatę u mojego maestro. Jest bezwzględnym i czujnym nauczycielem. Po dwudziestu minutach rzucania 20-centymetrowym poperem i usiłowania nadani mu odpowiedniej pracy zaczynam łapać o co tu chodzi.

    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/212/6b.jpg[/img]

    Na efekty czekam jednak jakiś czas . Pierwszy atak GT przyprawia mnie o zawał jednak nie udaje mi się zaciąć ryby. Sytuacja powtarza się jeszcze kilkakrotnie . Mijają pierwsze godziny.

    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/212/7.jpg[/img]

    Łowimy na krawędziach ostrych spadków dna w odległości ponad stu metrów od brzegu bezludnej wyspy. Ręce powoli mdleją.Odpowiednie prowadzenie dużego popera po powierzchni wymaga nie tylko odpowiedniej techniki, ale również przysłowiowej krzepy.
    Dopływamy do bardziej stromego kawałka lądu. Kolejny rzut w odbijające się od brzegu fale, drugie chlapnięcie i nagle widzę podnoszące się ku powierzchni ciemne cielsko. Jest! Wszystko trwa ułamki sekund!

    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/212/8.jpg[/img]


    Uderzenie jest potworne. Energia jaka jest przekazywana na wędkę i gwiżdżący kołowrotek jest dla mnie czymś zupełnie niezrozumiałym! Mimo dokręconego do maksimum hamulca w mojej Stelii 20000 ryba zdaje się na to nie zważać! Coś pięknego! Dla takich chwil warto żyć ... myślę sobie i delektuję się każdą sekundą holu. Mijają minuty. W międzyczasie mój przewodnik wraz ze swoim pomocnikiem odpowiednio manewrują łodzią by oddalić się od strefy brzegowej. Moja dzielna Julka w tym czasie dokumentuje aparatem każdą chwilę .

    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/212/9.jpg[/img]

    Mimo stawianego oporu z mojej strony ryba pozostaje niewzruszona. Wyciąga kolejny metry plecionki w swoich energicznych odjazdach niczym uciekający złodziej! Tak sobie zaczynam myśleć kiedy będzie koniec!? Powoli tracę siły, ręce mdleją jednak myśl o poddaniu nie przychodzi mi do głowy.

    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/212/9a.jpg[/img]


    Walczę ja , walczy i ryba. Mija ok. 25 minut. Zaczynam swobodniej pompować, odzyskuję oddane metry linki. Sytuacja zaczyna być dla mnie bardziej klarowna. Kąt nachylenia wędki się zmienia wiec zdaję sobie sprawę, że i rybę mam coraz bliżej. Po kolejnych minutach widzę błysk z czasem kształt ryby.

    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/212/10.jpg[/img]

    Moi towarzysze powoli przygotowują się do podebrania zdobyczy. Padają ostatnie komendy w miejscowym języku.

    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/212/11.jpg[/img]

    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/212/12.jpg[/img]


    Przy asyście mojego maestro Ahmed wykonuje pewny chwyt za ogon i ryba ląduje w łodzi.



    Wow. Nie wiem co powiedzieć Otrzymuję gratulację i widzę szczere poruszenie i uśmiech na twarzy wszystkich załogantów. Jestem szczęśliwy. Następnie odbywa się sesja zdjęciowa.

    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/212/14.jpg[/img]

    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/212/15.jpg[/img]


    Zdobycz zostaje mi postawiona na kolanach. Nie mam możliwości jej podniesienia i stabilnego utrzymania w pionie w inny sposób. Jest zbyt ciężka przynajmniej dla moich umęczonych rąk. Jak się wkrótce miało okazać kolejne mniejsze już ryby nie wzbudziły takiego poruszenia u mojego przewodnika jak ten egzemplarz. Miłym akcentem świadczącym o dużej kulturze wędkarskiej jest to, że otrzymuję sygnał o mijającym czasie na dokumentowanie zdobyczy. Przyszedł czas na pożegnanie z rybą. Pozbawiony już uderzenia adrenaliny nie mam siły samodzielnie wypuścić ryby pomaga mi w tym Ahmed. GT wraca do swojego królestwa, a ja sięgam po zasłużonego papierosa. To co czuję jest wspaniałe.

    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/212/16.jpg[/img]


    Przypomina mi się żartobliwy cytat mojego kolegi serwowany często w trakcie naszych skandynawskich wojaży - "Czego chcieć więcej!? Japończyk za to wszystko musiał by zapłacić milion dolarów!" Śmieję się sam do siebie. Delektuję się tym stanem jeszcze kolejne pół godziny.
    Po dojściu do siebie ustalamy, że dla zrelaksowania moich mięśni spróbujemy połowić tym razem w pionie. Montujemy odpowiedni zestaw i po chwili w obcy dla mnie sposób zbrojenia pilker ląduje w falach. Na pierwsze branie nie czekam zbyt długo. Na wędce mam ciepły pulsujący ciężar jednak odmienny w swojej energii od tego co przeżyłem wcześniej.

    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/212/17.jpg[/img]

    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/212/18.jpg[/img]


    Mimo wszystko ryba cieszy tym bardziej , że złowiony gruoper księżycowy zaskakuje swoim ubarwieniem.Tak mijają kolejne chwile. W międzyczasie robimy przerwę na posiłek i rozmowę. Cieszy mnie bardzo również to, że w tych miłych dla mnie chwilach i mimo pewnego poświęcenia jest ze mną moja Julka. Atmosfera jest fantastyczna!


    Pod koniec dnia stajemy jeszcze na uzgodnionej wcześniej rafie zanurzyć w wodzie nasze rozgrzane głowy.

    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/212/19.jpg[/img]

    Bogactwo i kolory obserwowanych organizmów tradycyjnie robi ogromne wrażenie.
    Tak to już jest, że chwile które chcieli byśmy przedłużać w nieskończoność złośliwie umykają nam zdecydowanie szybciej. Kolejna godzina upływa nam w drodze powrotnej.

    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/212/20.jpg[/img]

    W porcie dziękuję za wspaniały dzień mojemu Maestro robiąc pamiątkowe, wspólne zdjęcie

    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/212/21.jpg[/img]

    Nad Egiptem zapada ciemność. Myślami jestem już dalej. Ale o tym opowiem już w drugiej części.



    [b]Autor: @Maciej G. 2013[/b]

  • [b]Pamiętasz pierwszą rybę jaką złowiłeś? Jak zaczęło się Twoje wędkarstwo? [/b]

    To już naprawdę odległe czasy... na pierwsze ryby zabierał mnie dziadek. Ja byłem jeszcze przedszkolakiem, on wędkarzem amatorem. Nie mieliśmy nawet „prawdziwego” sprzętu, kij wystrugany z leszczyny, własnoręcznie zrobiony spławik i haczyk... ale jakie były wtedy ryby! To były cudowne chwile spędzane nad wodą, które do tej pory mam żywo w pamięci. Potem, jak już byłem dumnym posiadaczem karty wędkarskiej, dość szybko chwyciłem za spinning i muchówkę. I tak już zostało do dzisiaj. Od samego początku mojej wędkarskiej przygody czułem wewnętrzną potrzebę poszukiwania nowych łowisk i dość szybko odkryłem, że podróżowanie z wędką może być fantastyczną przygodą. Nie tylko wędkarską.
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/211/38.jpg[/img]

    [b]Kiedy przyszło Ci do głowy, że mógłbyś zacząć sam robić wędki? Jak zainteresowałeś się rodbuildingiem? [/b]

    To zaczęło się wraz z wyjazdami wędkarskimi w odleglejsze miejsca świata. Często okazywało się, że będąc gdzieś daleko od domu, sprzęt wędkarski odmawiał posłuszeństwa i trzeba było sobie jakoś radzić. Po powrocie do domu zawsze pozostawało coś do naprawy, złamana wędka, uszkodzona przelotka czy rozlatująca się rękojeść. To były czasy, gdy nie istniało coś takiego jak komponenty do rodbuildingu, dlatego trzeba było sobie radzić inaczej. Wtedy „kopalnią” komponentów potrzebnych do wszelkich napraw był sklep wędkarski prowadzony przez znajomego. Tam zawsze mogłem znaleźć sporo połamanych wędek, które dla mnie były źródłem elementów potrzebnych do „reanimowania” uszkodzonych wędek. Potem było już dużo łatwiej – stopniowo pojawiały się firmy specjalizujące się w rodbuildingu i dostęp do potrzebnych materiałów stał się dużo łatwiejszy.

    Podróżując z wędką po świecie miałem okazję poznawania sprzętu, który był albo niedostępny w Polsce, albo wręcz nieznany. A często był to sprzęt najwyższej jakości. Tak poznałem nowozelandzkie blanki CTS i japońskie Restaffine. Pomyślałem, że byłoby dobrze, by produkty tych firm były znane w Polsce. To ostatecznie zadecydowało, by zająć się rodbuildingiem na poważnie.
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/211/45.jpg[/img]

    [b]Niedawno w swoim zakładzie w Krakowie uruchomiłeś produkcję blanków. Dlaczego? Przecież jesteś dystrybutorem takich marek jak CTS czy Restaffine – te produkty nie pokrywały potrzeb Klientów pracowni ? [/b]

    Dość szybko, po tym jak profesjonalnie zająłem się rodbuildingiem, zacząłem myśleć o możliwości produkowania blanków we własnym zakresie. Zalety tego rozwiązania były widoczne już od samego początku. Pomimo tego, że oferta firm, o których wspomniałeś, jest bardzo szeroka, to często spotykałem się z sytuacją, że brakowało jakiegoś konkretnego modelu blanku. To po pierwsze. Po drugie, i chyba najważniejsze – czas. Współpracując z tymi firmami skazany byłem na długi czas oczekiwania na realizację moich zamówień. Zresztą taka sama sytuacja dotyczy współpracy z dowolną firmą zajmującą się produkcją blanków – swoje zamówienia trzeba najczęściej planować z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. A to oznacza, że nie mając akurat w danym momencie we własnym magazynie konkretnego blanku, skazuję Klienta na wielotygodniowe oczekiwanie. W dzisiejszych czasach często wiąże się to z utratą Klienta, który wybierze inny produkt, dostępny na miejscu. Produkując blanki we własnym zakładzie jestem w stanie praktycznie wyeliminować ten problem – w krótkim czasie mogę wyprodukować dowolny blank z mojej oferty.

    Oczywiście widziałem też inne zalety takiego rozwiązania – możliwość indywidualnego dopasowania blanku do konkretnych potrzeb Klienta, specyfiki łowiska czy stosowanych przynęt, możliwość wykonywania blanków w różnych, często niestandardowych kolorach. Mam też możliwość tworzenia nowych blanków od podstaw i dopasowania swojej oferty do zmian zachodzących na rynku w tej branży. I, wreszcie, oznacza to możliwość rozwoju firmy poprzez zdobycie nowych rynków zbytu w kraju i za granicą.

    Kolosalne znaczenie ma również serwis – teraz Klienci nie muszą czekać na nową część, którą trzeba sprowadzić z zagranicy od producenta. Jeżeli akurat nie mam jej w magazynie, to w ciągu kilku dni może powstać nowa i naprawiona wędka szybko wraca do właściciela. To daje użytkownikowi komfort i poczucie bezpieczeństwa, bardzo ważne elementy, które często decydują o wyborze produktu.
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/211/53.jpg[/img]

    [i]Mandrele – to na nich powstają blanki[/i]


    [b]W Polsce brak jest tradycji produkcji blanków – materiały trzeba sprowadzać z daleka, brak jest know-how, maszyn, specjalistów – jak poradziłeś sobie z trudnościami związanymi z uruchomieniem produkcji blanków? [/b]

    To faktycznie jeden z największych problemów w całym przedsięwzięciu. Np. kwestia surowców. Okazuje się, że praktycznie wszystkie firmy działające w Europie w branży kompozytów, albo nie mają odpowiednich materiałów w swojej ofercie, albo mogą je sprowadzić ze swojej głównej siedziby tylko w wersjach standardowych. A te z reguły nie nadają się do tego, by móc budować zróżnicowane blanki. Na dodatek, minimalne ilości takiego zamówienia są na tyle duże, że dyskwalifikuje je jako zamówienie surowca na testy. A bez przeprowadzenia wszechstronnych testów nie można pozwolić sobie na wprowadzenie danego surowca do produkcji. Ponadto wiedza osób pracujących w tych firmach na temat surowców nadających się do produkcji blanków jest znikoma. Nie ma się czemu dziwić, przecież rynek tego typu produktów w Europie prawie nie istnieje.

    Dzięki swoim kontaktom miałem możliwość dotarcia do producentów prepregów i pomocniczych środków chemicznych wykorzystywanych w produkcji, a potem zakupu partii testowych tych surowców. To bardzo pomogło w przygotowaniu produkcji, opracowaniu wzorów i przeprowadzeniu testów. Tu muszę przyznać, że bardzo dużo pomogło mi moje wykształcenie – jestem inżynierem chemikiem.

    Inną sprawą jest know-how. Podstawy zdobyłem współpracując z moimi partnerami przy projektowaniu nowych blanków, które były wprowadzane na rynek europejski. Potem spędzałem długie dni w różnych fabrykach bezpośrednio przy produkcji, zdobywając konieczną wiedzę i potrzebne doświadczenie.

    Jednak najważniejsza okazała się własna praktyka. Pracując już na swoich maszynach, które zostały wykonane na moje indywidualne zamówienie, poświęciłem ponad trzy lata na wszelkiego rodzaju testy – oznaczało to kilkaset godzin przepracowanych miesiąc w miesiąc, tworzenie nowych produktów, ich testowanie, korygowanie, wyprodukowanie nowej partii, ponowny test i ponowne korekty. To była niekończąca się pętla powtarzanych operacji i próba osiągnięcia zadowalającego efektu. W przypadku jednego typu blanków udawało się to osiągnąć szybciej, a w innym przypadku trwało znacznie dłużej. Muszę przyznać, że ten etap był szczególnie trudny dla mnie. Zdarzały się momenty, że zaczęło brakować pomysłów na poprawienie i udoskonalenie danej konstrukcji, bądź napotykałem na problemy, których nie mogłem rozwiązać. Ale dość uparty i dociekliwy ze mnie człowiek, więc jakoś dałem sobie radę :-) Zdobyte doświadczenie na tym etapie pozwoliło zaprojektować własne surowce, które były idealnie dopasowane do projektów blanków, co umożliwiło precyzyjne zapanowanie nad procesem produkcji.
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/211/86.jpg[/img]
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/211/87.jpg[/img]

    [i]Etap 1 - Prepreg o zaprojektowanym kształcie przyklejany jest do mandrela[/i]


    [b]Swoich poprzednich rozmówców pytałem o problem przenoszenia produkcji do Chin i jakości tam wytwarzanych wyrobów. Dziś takie pytanie powoli się dezaktualizuje bo coraz więcej osób podkreśla coraz wyższą jakość produktów Made in China, zresztą Twoje zdanie z tego co się orientuję jest podobne. Chciałem Cię zapytać o inną rzecz – czy jako producent nie obawiasz się rosnącej konkurencji? Lokując produkcję w Europie poszedłeś w końcu „pod prąd” dominującej tendencji.. [/b]

    Masz rację, to działanie „pod prąd”. Jednak, jak obserwuję ostatnio, nie do końca. Otóż ostatnio widać bardzo silny trend panujący w Europie, polegający na tym by tworzyć produkty z napisem „Made in Europe”. Przy okazji ostatnich targów wędkarskich Efftex, w których brałem udział, przeprowadziłem sporo ciekawych rozmów i wielu z moich rozmówców zwróciło uwagę na fakt, że dla Klientów w naszej części świata coraz bardziej liczy się produkt powstający „na naszym podwórku”. Ci Klienci gotowi są zapłacić nieco wyższą cenę za dany produkt wiedząc, że powstał w Europie. Jak zauważyłeś, produkty oznaczone znaczkiem „Made in China” mają coraz wyższą jakość ale też i wyższą cenę. Różnice w cenach tych dwóch rodzajów produktów często nie są już tak znaczne jak kilka czy kilkanaście lat temu. Myślę, że to wszystko jest szansą dla tego typu producentów jak ja. Oczywiście takie przedsięwzięcie niesie ze sobą również zagrożenia, ale to chyba sytuacja typowa dla każdego biznesu, a pewnego rodzaju ryzyko musi być ujęte w biznes planie. Działając w jakiejkolwiek branży nie istniejemy sami na rynku, silna konkurencja jest motorem rozwoju i gdyby nie ona, nie udoskonalano by istniejących produktów czy tworzono nowych. W takich samych kategoriach patrzę na branżę, w której zacząłem działać – moim celem jest sprostać tej konkurencji i starać się stworzyć lepsze produkty w konkurencyjnej cenie. Głęboko wierzę, że mi się to uda.
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/211/8.jpg[/img]
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/211/10.jpg[/img]

    [i]Etap 2 - Prasa roluje (nawija) prepreg na mandrel[/i]


    [b]Podczas wizyty w zakładzie widziałem dużą ilość mandreli – czy sam je projektujesz czy korzystasz z gotowych rozwiązań? Podobne pytanie jeśli chodzi o szablony / wykroje prepegów ? [/b]

    Wszystkie blanki, a co za tym idzie mandrele i maty potrzebne do ich nawinięcia, powstały na podstawie moich projektów i zostały wykonane na moje indywidualne zamówienia. Nie korzystam z żadnych gotowych projektów. Właśnie dlatego tak dużo czasu było potrzebne na to, by przeprowadzić konieczne testy i stworzyć produkt, który trafił do mojej stałej oferty.
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/211/22.jpg[/img]
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/211/23.jpg[/img]

    [i]Etap 3 – Prepreg nawinięty na mandrel zabezpieczany jest oplotem celofanowym zanim trafi do pieca (zapobiega to zsunięciu się prepregu z mandrela podczas wypiekania) [/i]


    [b]Konstruktorzy blanków podkreślają, że proces dochodzenia do ostatecznego produktu jest empiryczny, nie da się wszystkiego zaprojektować w komputerze. Ikony tej branży takie jak np. Garry Loomis cenione są ze względu doświadczenie, które zbierali latami. Czy Ty miałeś / masz swoich mentorów w dziedzinie projektowania? Mógłbyś nam trochę o nich opowiedzieć? [/b]

    Absolutnie zgadzam się z tą opinią. Dysk w moim komputerze jest pełen projektów, które ze strony teoretycznej wyglądają na wręcz doskonałe, ale w rzeczywistości nie pozwalają stworzyć ciekawego produktu. Część projektowa jest oczywiście bardzo ważna i stanowi podstawę do opracowania produktu, określenia jego parametrów mocy i ciężaru rzutowego czy określenia ugięcia. Na podstawie takiego projektu powstaje blank, który musi trafić w doświadczone ręce i wtedy dopiero możemy porównać parametry produktu finalnego z projektem. Często okazuje się, że nie osiągamy parametrów z założeń. Dlatego tak istotna w tym procesie jest osoba z odpowiednim doświadczeniem – jej empiryczna wiedza pozwala skrócić etap powstawania finalnego produktu od fazy projektu. Można w ten sposób zaoszczędzić spore środki finansowe i w znaczący sposób skrócić czas potrzebny na powstanie dopracowanego produktu.

    Miałem styczność z konstruktorami japońskimi, którzy dysponują niesamowicie rozbudowanym oprogramowaniem projektowym, pozwalającym na modelowanie statyczne i dynamiczne blanków budowanych z różnych kompozytów. Taka precyzyjna analiza pozwala stworzyć produkt, który będzie bliższy założeniom teoretycznym, ale i tak na końcu tego procesu musi się pojawić doświadczony człowiek i tester. W Chinach natomiast jest duża grupa konstruktorów, których wiedza i olbrzymie doświadczenie pozwalają stosunkowo szybko osiągać założone rezultaty. To przecież tam powstaje zdecydowana większość wędek i tam też powstają ich projekty – od prostych, niedrogich i masowo dostępnych wędek, aż po złożone konstrukcje przygotowywane dla uznanych, światowych producentów. Bardzo cenię tych ludzi, ich wiedzę, doświadczenie i pomoc, którą mi okazali.
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/211/102.jpg[/img]

    [i]Etap 4 – Piec do wypiekania blanków[/i]


    [b]Czy masz jakąś swoją „filozofię” jeśli chodzi o produkcję blanków? Czy jest coś, na co kładziesz szczególny nacisk w procesie produkcji, na etapie projektowania albo wyboru materiału? [/b]

    Pierwsze założenie jest takie, że moje blanki nie mają konkurować z masowym produktem, najczęściej pochodzenia chińskiego. W tym segmencie rynku niepodzielnie panują te drugie i nie sposób tego w żaden sposób kwestionować. Moim celem jest stworzenie produktów o najwyższej jakości, oczywiście w różnych segmentach cenowych. Są to raczej produkty skierowane do bardziej doświadczonego wędkarza, który dokonuje świadomego wyboru przy ich zakupie. Projektując swoje blanki czy dobierając odpowiedni materiał, chciałem stworzyć spójne ze sobą, w obrębie tej samej serii, blanki, które mając konkretne przeznaczenie będą w stanie zaspokoić oczekiwania wymagającego użytkownika. Niezależnie od rodzaju blanku, olbrzymi nacisk przy produkcji kładę na jakość. Każdy blank przechodzi międzyoperacyjną kontrolę jakości, a na końcu procesu produkcji poddawany jest końcowej kontroli. Dopiero taki blank może trafić do Klienta.
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/211/61.jpg[/img]

    [i]Etap 5 – Maszyna wybija mandrel z blanku[/i]


    [b]Co odróżnia Twoje blanki od innych obecnych na rynku, czy mają one jakieś cechy charakterystyczne, które chciałbyś żeby były rozpoznawane jako Twój styl? [/b]

    Dość trudno znaleźć taką wspólną cechę w sytuacji, gdy w ofercie znajduje się kilkanaście serii blanków, często diametralnie różnych od siebie. Jednak w każdym przypadku starałem się dbać o tzw. stabilność blanków. Stabilność rozumianą jako zdolność blanku do tłumienia drgań po jego odkształceniu. To dość istotny „parametr” pozwalający uzyskiwać konstrukcje, którymi łatwiej się rzuca, te rzuty są precyzyjniejsze i wymagają mniejszej siły. Szczególnie dotyczy to dłuższych i wolniejszych blanków o pełniejszym ugięciu. W takich konstrukcjach jest to szczególnie trudne do uzyskania, ale po licznych testach udało mi się to osiągnąć. Przykładem tego typu blanków są SLM1008-2 czy SLXF1006-2. Oba długie, stosunkowo delikatne, ale skrajnie odmienne jeśli chodzi o szybkość i charakterystykę ugięcia. To nie są mocne blanki, więc nie mogą mieć dolników o dużych średnicach czy bardzo grubych ściankach i stabilność trzeba było osiągnąć przez kompilację użytych prepregów, wykonanych na moje specjalne zamówienie, i odpowiednich projektów mandreli. Oczywiście podejście do tego zagadnienia musiało być całkowicie odmienne dla obu tych, tak różnych, blanków. Wymagało sporej ilości testów i korekt, zarówno w kwestii surowców jak i samych matryc, a to wszystko oznacza, że na dopracowanie takich konstrukcji potrzeba dużo czasu.
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/211/26.jpg[/img]

    [i]Maszyna do cięcia blanków[/i]

    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/211/65.jpg[/img]

    [i]Etap 6 – szlifowanie blanku (na tym etapie pozbywamy się charakterystycznych śladów – bruzd po celofanie na powierzchni blanku) [/i]

    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/211/56.jpg[/img]

    [i]Etap 7 – sprawdzanie gotowego produktu[/i]


    [b]Wiele kontrowersji wzbudza zastosowanie tzw. egzotycznych metali do produkcji blanków, niektórzy z moich wcześniejszych rozmówców uważają tego typu zabiegi za czysty marketing, niewiele wnoszący do właściwości użytkowych blanku. Jaka jest Twoja opinia w tym temacie? Na swojej stronie informujesz, że robisz blanki z wykorzystaniem boronu, mógłbyś o nich opowiedzieć? [/b]

    Sądzę, że wszystko zależy od sposobu budowy takiego blanku, jego zastosowania i indywidualnych cech użytkownika. Przy niektórych metodach połowu, np. wszędzie tam gdzie istotna jest „czułość” blanku, kontrola nad przynętą lub chcemy by blank generował więcej mocy; zastosowanie blanku zbudowanego z dodatkiem włókien boronowych ma sens.

    Kluczowe znaczenie ma budowa takiego blanku. Trzeba bardzo wyraźnie rozróżnić blanki budowane z dodatkiem włókien boronowych (gdzie głównym materiałem konstrukcyjnym nadal jest mata z włóknami grafitowymi) rozmieszczonych wzdłuż całej długości blanku, od innych konstrukcji boronowych, np. blanków wykonanych z użyciem tylko maty boronowej lub takich konstrukcji, gdzie włókna boronowe znajdują się tylko w jednej części wieloskładowego blanku. A to zupełnie inne blanki! I zupełnie inaczej będą się zachowywały! Mówiąc o blankach, z reguły nie podaje się żadnych informacji jak taki blank jest zbudowany. Jedyną informacją jaką otrzymujemy jest ta, że to właśnie „boron”. Potem powstają opinie na temat tego typu produktów, ale tak naprawdę nie wiadomo co jest oceniane. To tak, jakby porównywać blanki wykonane z włókna węglowego i nie zwracać uwagi na to, jaki rodzaj materiału posłużył do jego budowy.

    Często pojawiają się opinie, że blanki boronowe są bardzo ciężkie i bardzo sztywne. Przy blankach budowanych na zasadzie łączenia obu materiałów nie jest to prawda – w takich konstrukcjach boron jest tylko dodatkiem. Rzeczywiste parametry boronu powodują, że jest bardzo unikalnym materiałem. W powiązaniu z precyzyjną technologią pozwalającą na mieszanie boronu z grafitem, umożliwia budowę wyjątkowych wędek, o parametrach niemożliwych do uzyskania przy zastosowaniu innych materiałów.

    Kolejną kwestią jest rodzaj złącza stosowany przy blankach boronowych. Najlepiej gdy blanki boronowe budowane są w oparciu o złącze typu spigot. Przy tym rodzaju złącza, uzyskuje się zdecydowanie mniejsze zbieżności części szczytowej, a to oznacza, że taki blank będzie płynniej oddawał moc i płynniej pracował pod obciążeniem, a ponadto nie będzie zbyt ciężki. Ja w swoich blankach wykonuję złącza spigotowe dwu-zbieżne, dodatkowo poprawia to charakterystykę pracy dolnej części szczytówki i pozwala zmniejszyć przesztywnienia pojawiające się w okolicy złącza. To bardzo rzadko spotykany typ tego rodzaju złącza i, choć wymaga znacznie większego nakładu pracy, wyraźnie poprawia zachowanie blanku pod obciążeniem.

    Odpowiadając ogólnie na to pytanie, to sądzę, że w różnicach w budowie tego typu blanków upatrywałbym przyczyny pojawiania się tak różnych opinii na ich temat.
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/211/41.jpg[/img]

    [b]Oprócz tego, że jesteś rodbuilderem jesteś również wędkarzem podróżnikiem. Czy testujesz swoje blanki w trakcie wypraw na tajmienie lub golden dorado? Mógłbyś nam opowiedzieć o najbardziej ekstremalnej przygodzie związanej z Twoimi blankami podczas takich wypraw, np. czy zdarzyło się, że jakaś wędka się połamała? [/b]

    Oczywiście. Tego typu wyjazdy to doskonały poligon doświadczalny. Testy rzutowe można przeprowadzić praktycznie nad dowolną wodą ale tylko na bardzo rybnym łowisku, a te wyjazdy najczęściej odbywają się do takich miejsc, można więc w krótkim czasie wspaniale przetestować wędki w czasie zacięcia i holu ryby. Często w ciągu jednego dnia można wyholować więcej ryb niż w czasie całego sezonu w Polsce! Bywałem nad łowiskami, w których każdy rzut kończył się braniem pokaźnej ryby. Z wędkarskiego punktu widzenia takie łowienie może stać się po pewnym czasie nudne, ale jeżeli na takim łowisku mam ze sobą kilka, kilkanaście wędek przeznaczonych do testów, to nie można wyobrazić sobie lepszego miejsca. Dodatkowo tego typu wyjazdy, odbywające się najczęściej w dzikie zakątki świata, oznaczają, że nie jesteśmy w stanie dbać o sprzęt jak na „domowym” łowisku. Jeżeli np. spływamy pontonem załadowanym po same brzegi, to wędki przechodzą również test na „urazoodporność”, ciągle obijane i uderzane nieustannie wzbogacają się o „szlachetne porysowania”. To bardzo ważny aspekt dla mnie, przecież to sprzęt, który czasem używany jest właśnie w tak ekstremalnie trudnych warunkach i powinien je wytrzymywać. Myślę, że dzięki tym wyjazdom byłem w stanie znacznie szybciej dopracować swoje blanki.

    Nie przypominam sobie jakiejś ekstremalnej przygody z moimi wędkami. Chyba nawet nie udało mi się złamać w takich warunkach żadnej z nich. Może dlatego, że staram się ze sobą w tak odludne miejsca zabierać zawsze sprawdzony sprzęt. Natomiast bardzo dużo blanków złamałem w czasie testów odbywających się u mnie w zakładzie, przy użyciu specjalnej maszyny służącej do tych celów. Myślę, iż śmiało mogę powiedzieć, że w Polsce każdego roku łamię najwięcej blanków spośród wszystkich wędkarzy – właśnie na tej maszynie :-)

    Miałem natomiast przygodę, która chyba na zawsze zostanie w mojej pamięci. Będąc na Wyspach Szantarskich na Morzu Ochockim, łowiłem dorodne lipienie testową muchówką zbudowaną na moim blanku z serii Ventus F. Był to dość mocny kij jak na połów tej ryby bo „piątka” o długości 2,90m, ale i łowione ryby tylko z rzadka były mniejsze niż 40 cm. Kolejne branie od razu uświadomiło mi, że tym razem to nie lipień zainteresował się moją nimfą. Ale nim zdążyło to do mnie dobrze dotrzeć, kołowrotek już oddawał w iście ekspresowym tempie podkład, a linka ginęła w wodzie kilkadziesiąt metrów ode mnie. Złowiłem już kilka sporych i bardzo walecznych ryb, ale w tym przypadku, zadziwiła mnie potworna, wręcz brutalna siła i jej niesamowita szybkość. Z czymś takim wcześniej się nie spotkałem. Praktycznie nie było czasu na żadną reakcję, tylko kij wykonywał swoją robotę, wygięty w ten sposób, że na rękojeści korkowej wyraźnie czułem ugięcie. Nie będę opisywał szczegółów tego holu, dość powiedzieć, że trwał ponad godzinę i zakończył się podwójnym sukcesem: wyholowałem piękną morską palię o długości 85 cm (ważyła znacznie więcej niż analogicznej długości łosoś atlantycki) i nie złamałem wędki. A to jak pracowała w czasie tego holu (dodam, ze było to w bardzo trudnym terenie) pozwoliło mi nabrać przekonania o poprawności jej konstrukcji.
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/211/40.jpg[/img]

    [b]Czego możemy się spodziewać w najbliższym czasie jeśli chodzi o ofertę Fishing Art ? Czy planujesz uruchomienie jakiś nowych serii / modeli blanków, nowych materiałów, komponentów? [/b]

    Ostatnio wprowadziłem do stałej oferty nową serię blanków muchowych oznaczoną jako Ventus R, wprowadziłem też nowe przelotki w ramkach Y, KL i MN oraz w wersji Minima. Pojawiły się również ultralekkie przelotki muchowe.

    Już niedługo pojawią się nowe blanki w mojej ofercie. Będą to blanki jednoskładowe – od delikatnych konstrukcji po mocniejsze jerkówki. Będą też blanki dla karpiarzy. Planuję wprowadzić kilka modeli takich blanków. Będzie także nowa seria blanków spinningowych, ale do jej wprowadzenia potrzebuję jeszcze trochę czasu. W dalszej przyszłości będę poszerzał ofertę dwuręcznych i switchowych blanków muchowych oraz spinningowych traveli. Mam nadzieję, że na to wszystko wystarczy czasu, bo przede wszystkim muszę pilnować bieżącej produkcji.
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/211/46.jpg[/img]

    [b]Nasz portal jak wiesz od samego początku stara się promować ideę rodbuildingu, w czym zresztą sam wziąłeś czynny udział publikując na naszych łamach w ramach cyklu „Rodbuilderzy prezentują”. Czy chciałbyś na zakończenie przekazać coś od siebie Użytkownikom jerkbait.pl ? [/b]

    Tak, jerkbait.pl w Polsce ma na pewno największe zasługi w tej dziedzinie. Myślę, że dzięki temu portalowi powstała w kraju duża grupa ludzi pasjonująca się rodbuildingiem, która mogła znaleźć olbrzymią ilość informacji, pozwalających zgłębiać tajniki tej sztuki i doskonalić warsztat. Dzięki Wam i dzięki wszystkim użytkownikom portalu powstała swojego rodzaju „polska szkoła rodbuildingu”, która jest bardzo ceniona na świecie. Wierzcie mi, nie mamy się czego wstydzić! Traktujmy ten portal jako miejsce do merytorycznej dyskusji, wymiany i zdobywania doświadczeń, inspiracji i poszukiwania nowych pomysłów, bo rodbuilding cały czas się rozwija.



    [b]Wywiad przeprowadził[/b]

    [b]@Friko, 2013[/b]
    [b]Zdjęcia: @Kuba Standera, 2013[/b]

  • Nadwaga nie jest stanem ani wygodnym, ani chwalebnym. Tak w życiu, jak i w rodbuildingu. Może dlatego moda na tzw. zdrowy styl życia, jaka zapanowała za oceanem już jakiś czas temu, zbiega się z modą na odchudzanie wędek przez tamtejszych rodbuilderów. Czy waga wędki jest rzeczywiście aż tak ważna i jaki ma wpływ na jej użytkowość?

    Wydaje mi się, że odpowiedź na to pytanie powinna brzmieć mniej więcej tak: to zależy do czego zamierzamy wykorzystywać dany kij. Przykładowo, w wędce służącej do trollingu waga będzie miała drugorzędne znaczenie. Ale już w kiju sandaczowym, którym zamierzamy się posługiwać przez cały dzień łowiąc technikami jigowymi – waga wędki będzie bardzo ważna. Kilkadziesiąt gram różnicy w wadze wędki przemnożone przez kilkaset rzutów daje wszak efekt liczony w kilogramach. Pomijając zaś nawet większą łatwość posługiwania się lżejszym zestawem rzutowym i idące za tym większą przyjemność łowienia i lepszą koncentrację, warto dodać, że wędka lżejsza będzie również z reguły wędką bardziej czułą. Piszę z reguły, gdyż zagadnienie czułości wędki jest dosyć skomplikowane i z pewnością zbyt ryzykowne byłoby twierdzenie, że każda wędka, które jest lżejsza będzie zawsze bardziej czuła od tej cięższej. Ale bardzo często - zwłaszcza jeżeli porównywalibyśmy wędki wykonane na tym samym modelu blanku – tak właśnie będzie. Jest więc parę dobrych powodów dla których za oceanem, głównie w grupie wędkarzy bassowych jest widoczny od kilku lat silny trend do posługiwania się coraz lżejszymi zestawami.

    A jak to wygląda w naszym rodzimym rodbuildingu? Moim zdaniem, o ile polski rodbuilding nie odstaje jakoś szczególnie od światowej czołówki, o tyle temat wagi wędki wydaje mi się być traktowany u nas dosyć wybiórczo. Mam takie wrażenie, że cała dyskusja wokół tego tematu zawęziła się do kwestii wagi przelotek. Możemy więc poczytać dywagacje jak na komplecie przelotek zejść z wagą o gram czy półtora i to jest oczywiście bardzo dobrze, bo waga przelotek też ma znaczenie - zwłaszcza tych znajdujących się na szczytówce wędki. Ale informacji o wadze całej wędki, jako takiej, jako skończonego produktu czy też narzędzia, z reguły brakuje. A szkoda, bo np. zważenie wędki uzbrojonej w komplet przelotek w tytanowych ramkach i pełną rękojeść z korka typu burnt mogłoby prowadzić do bardzo ciekawych wniosków.


    Zrodził się zatem w mojej głowie pomysł, żeby poruszyć ten trochę nieobecny element naszych rodbuildingowych dyskusji w formie niniejszego artykułu, w którym wędka zostania rozebrana na czynniki pierwsze, a wszystkie komponenty zostaną zważone i porównane aby dać obraz tego, jak poszczególne elementy składowe mogą wpływać na wagę całej wędki.

    Rzecz będzie pokazana na przykładzie łódkowego, sandaczowego spinningu, dosyć uniwersalnego jeżeli chodzi o zakres używanych przynęt i dysponującego odpowiednim zapasem mocy. Dlaczego taki wybór? Pewnie prościej byłoby wziąć jakąś okoniową witeczkę i uzbroić ją w popularne minimy albo tytany i sam uchwyt – ale to chyba niewiele by pokazało poza efektowym wynikiem końcowym. Założeniem projektu nie jest sprowadzanie kwestii wagi wędki do ekstremum, tylko pokazanie jak można zbudować normalną użytkową wędkę o bardzo dobrych parametrach wagowych przy wykorzystaniu powszechnie dostępnych i niekoniecznie najdroższych komponentów. Walcząc z wagą poszczególnych części składowych, staraliśmy się również pamiętać np. o ergonomii czy wyważeniu kija, więc często jak zobaczycie świadomie decydowaliśmy o pozostawieniu paru dodatkowych gram tu i ówdzie wychodząc z założenia, że ograniczanie wagi w danym przypadku negatywnie odbiłoby się na pozostałych cechach użytkowych. Wchodząc w rolę rodbuildingowych Fat Killers nie chcieliśmy się zatem zapędzić w tym odchudzaniu aż do anoreksji…

    Piszę w liczbie mnogiej, gdyż do udziału w projekcie zaprosiłem dobrze znanego pasjonatom rodbuildingu na jerkbait.pl forumowego Kolegę @krzyśka. Krzysiek wniósł sporo cennych uwag i pomysłów oraz jest autorem części zdjęć w artykule, podobnie jak redakcyjny Kolega @slider – obu za pomoc chciałem w tym miejscu bardzo podziękować.

    Blank
    Budowę lekkiej wędki warto rozpocząć oczywiście od znalezienia lekkiego blanku. To w zasadzie jest punkt wyjścia. Tutaj decyzja była stosunkowo prosta bo dłuższego czasu miałem na oku Batsona model XSB 783 (6"6", 17lb, w jednym kawałku). Blank wpadł mi w oko, dosłownie, podczas lektury wątku o najlżejszych wędkach bassowych na jednym z amerykańskich forów rodbuildingowych. Postanowiłem osobiście zweryfikować jego parametry. Na szczęście okazało się, że w Fishing Center był dostępny od ręki. Wynik pomiaru wagą elektroniczną - 37 gramów. Jak na blank opisywany przez producenta na 17 funtów mocy to bardzo dobry rezultat. Z tego co kojarzę na rynku jest tylko jeszcze jeden blank o porównywalnych parametrach i wadze poniżej 40 gramów tj. Phenix model K2 TX-684MH-C, ale różnica w cenie pomiędzy Phenixem a Batsonem była prawie dwukrotna na korzyć Batsona i to też przesądziło o wyborze.



    Obserwacje dotyczące XSB 783: niska waga, wysoki moduł sprężystości, niezbyt gruba ścianka. Co ważne, pomimo dużej wyjściowej sztywności konstrukcji, zachowano progresywne ugięcie blanku pod obciążeniem, co nie jest zawsze regułą w spinbassach Batsona.

    Przelotki i spacing
    Wybrałem komplet przelotek Fuji z pierścieniem Alconite, tylko na szczyt poszła przelotka szczytowa z nowej serii microguide z pierścieniem SIC. Zestaw zastosowanych przelotek wygląda następująco: BYAG25, BYAG12, BLVAG8, BLVAG6, BLAG5.5, BLAGL5, BLAG5, szczytowa LGST4.5. Razem osiem sztuk przelotek, co w zupełności wystarcza do dobrego podparcia dwumetrowego blanku. Całość waży ok. 6,6 gramów. W tym miejscu podziękowanie dla Łukasza Masiaka, dzięki któremu przelotek BLAG5 nie musiałem sprowadzać z zagranicy. Wagę zestawu przelotek podaję w przybliżeniu do dziesiątych części grama, ponieważ dwie takie same przelotki, zwłaszcza przy większych modelach potrafią mieć pewne drobne rozbieżności wagowe co zsumowane może powodować różnice w wadze dwóch „takich samych” kompletów przelotek rzędu dziesiątej grama właśnie.



    Czy rozpatrywałem alternatywy - oczywiście. System oparty o KL-H odpadł w przedbiegach, bo sama przelotka KL-H 25 z pierścieniem Alconite ważyła 6 gramów czyli prawie tyle co cały komplet przelotek zaprezentowany powyżej. Z kolei niższe przelotki - LV, KL nie wchodziły w rachubę bo kij będzie użytkowany z relatywnie dużym kołowrotkiem (Shimano 4000) a pierwsza przelotka będzie wypadała stosunkowo blisko kołowrotka (60cm). Jest to normalna wielkość kołowrotka używana do łowienia sandaczy a jak wspominałem na wstępie założeniem projektu jest budowa kija stosunkowo uniwersalnego i standardowego a nie podporządkowanego jakimś niszowym potrzebom.



    Obserwując podany zestaw przelotek uważny obserwator zauważy, że kij nie został zbudowany według New Concept i nie posiada klasycznego stożka. Podczas testów rzutowych prototypu okazało się, że przy plecionce (wędka będzie użytkowana wyłącznie z plecionką, co również jest normą przy łowieniu sandaczy) nie ma żadnej zauważalnej różnicy ani w odległościach rzutowych ani w wysiłku rzutowym w porównaniu z klasycznym stożkiem, w którym po Y25 następuje Y16. Wybór zatem był oczywisty - mniejsze i lżejsze przelotki. Podczas testów z zastosowaniem grubej i jasnej plecionki doskonale było widoczne, że jakieś 85% wytłumienia linki następuje na pierwszej przelotce Y25 a to co sie dzieje potem z przelotkami (w sensie odległości i wielkości) nie ma praktycznie żadnego znaczenia. Nie chcę tych wniosków przesadnie uogólniać, być może np. w dłuższym kiju z większą ilością przelotek jakieś różnice pomiędzy stożkowym a bezstożkowym systemem zbrojenia dałyby się zauważyć, ale z całą pewnością współczesne cienkie i miękkie plecionki każą co najmniej dobrze przemyśleć dotychczasowe kanony zbrojenia. Warto również zauważyć, że przy łowieniu sandaczy z łódki odległości rzutowe nie są priorytetem bo kijem i tak można rzucić dalej niż ma to sens (uważam, że dwumetrowym wędziskiem jesteśmy w stanie kontrolować przynętę w i skutecznie zaciąć odległości maksymalnie 35 do 40 metrów).

    Istotny jest również fakt, iż odrzucenie stożka i wybór trochę niższych przelotek pozwolił uzyskać dużo lepsze rozłożenie sił działających na blank - innymi słowy przy ugiętym blanku kąty linki pomiędzy przelotkami są równiejsze, mam wrażenie, że tym spacingiem udało się wyciągnąć z blanku maksimum mocy. Z drugiej strony, odrzuciłem również drugą skrajność, czyli LV7 zamiast LV8, L5.5 zamiast LV6 i L5 zamiast L5.5. To z kolei ze względu na długość stopek przelotek. Zależało mi na tym żeby stopki były dłuższe a przez to mocniej przylegające do blanku - XSB783 chociaż lekki jak piórko jest naprawdę mocnym blankiem, którym można wiele podnieść z dna i uznałem że szkoda by było pozbawiać go tych właściwości zbyt słabym zbrojeniem. Dodam jeszcze, ze wszystkie przelotki w ramce L w kiju zostały założone przez Krzyśka w systemie forhan locking wrap, z tego samego względu.

    Uchwyt
    Wybór padł na DPS-17, który został dodatkowo skrócony od strony gwintu o ok 12 mm. Pozwoliło to zredukować niepotrzebną wagę o ok. 1 grama a i tak stopki wszystkich dostępnych mi kołowrotków Daiwa i Shimano bez problemu mieszczą sie w skróconym uchwycie.





    Z pewnością lżejszy byłby DPS-16 ale został on odrzucony jako nieergonomiczny (zbyt mała średnica zewnętrzna). Uchwyt został osadzony na dwóch arborach Fuji ważących w sumie 2,95 gramów.



    Pierwotnie chciałem zastosować arbory ze spienionego PCV od Piotrka Matusiaka, ale niestety zamówione nie dotarły na czas. Nie zmarnują się, z pewnością znajdą zastosowanie w następnych projektach. Dla porównania, gdyby uchwyt zamontować na tulejach z taśmy papierowej to ich waga wyniosłaby w tym przypadku ok. 9 gramów – taki wynik uzyskał Krzysiek ważąc blank z taśmą i bez taśmy. Dzięki skróceniu uchwytu mogliśmy również zredukować ilość arborów do dwóch sztuk, sam uchwyt został wklejony tylko na arbory tj. nie został zalany klejem pomiędzy arborami jak to się czasami zdarza.



    Omotki, lakier, części metalowe
    Oczywiście walcząc o wagę zrezygnowaliśmy z zaczepu przynęty. Zrezygnowaliśmy również z zastosowania metalowych winding-checków. Okazało się, że każdy taki elegancki pierścioneczek waży aż 1 gram, zatem w zależności od ilości metalowych pierścieni na kiju, rezygnując np. z trzech metalowych WC (standardowa ilość pierścionków przy rękojeści dzielonej) oszczędzamy w sumie aż 3 gramy – czyli połowę wagi kompletu przelotek, żeby bardziej przemówić do wyobraźni.



    Winding-checki zastąpiliśmy po prostu omotką, z użyciem kilku zwojów nici metalicznej – co zarówno z daleka jak i z bliska wygląda bardzo estetycznie.








    Takie rozwiązanie (zastąpienie WC omotką) wydaje się mieć same plusy nie tylko ze względu na redukcję wagi ale również ze względu na fakt, że pozbywamy się czegoś co potencjalnie może się odkleić albo zbyt ciasno spasowane punktowo przesztywnić blank. Lakierowanie przelotek pochłonęło w sumie ok. 1 grama lakieru. Dla porównania, gdbyśmy chcieli rutynowo nakleić na blank firmową nalepkę Batsona z sygnaturą blanku a następnie ją pokryć lakierem – to samo lakierowanie tej naklejki oznaczałoby dwa dodatkowe gramy lakieru na wędce. Decyzja była zatem krótka, rezygnujemy z naklejki i oszczędzamy kolejne dwa gramy.

    Rękojeść
    Absolutnym kluczem do redukcji całkowitej wagi wędki okazała się właśnie rękojeść. O ile w opisywanych wcześniej przypadkach uzyskiwaliśmy drobne oszczędności na wadze (choć gdyby je podliczyć to z sumie dałyby już nawet kilkanaście gramów), o tyle w przypadku rękojeści różnice w wadze mogą z łatwością wynieść gram kilkadziesiąt. Podstawową redukcję wagi uzyskaliśmy stosując rękojeść dzieloną zamiast rękojeści pełnej.





    Mogliśmy sobie na to pozwolić, jako że wędka po pierwsze jest krótka, po drugie blank jako taki był nieźle wyważony a po trzecie zastosowaliśmy lekki komplet przelotek. W dłuższej wędce lub przy gorzej wyważonym blanku taki zabieg mógłby okazać się trudny gdyż w istotny sposób pogarszałby wyważenie kija – miałem już do czynienia z długimi spinningami z dzieloną rękojeścią i rzadko kiedy dobrze leżały one w ręce. Stosując rękojeść dzieloną w stosunku do rękojeści pełnej zaoszczędziliśmy na wadze kilkanaście gram. Tutaj też były małe niuanse, np. Krzysiek odkrył że sama zmiana kształtu foregripu z walca na cygaro dała oszczędność rzędu 1 grama. O wiele większe oszczędności na wadze uzyskaliśmy jednak wybierając materiał rękojeści. Różnica w wadze pomiędzy zwykłym jasnym korkiem a korkiem typu burnt / korkogumą jest 3 a nawet 3.5 – krotna (w zależności od rodzaju).






    Elementy naszej dzielonej rękojeści z jasnego korka ważyły w sumie niecałe 12 gramów (zastosowaliśmy tylko cieniutkie plasterki z korkogumy na brzegach żeby podnieść trwałość tych elementów i zapobiec uszczypywaniu się brzegów) – gdyby całość była wykonana z korka egzotycznego przy tych samych parametrach ważyłaby ponad 30 gramów, pełna rękojeść wykonana z burnt’a mogłaby zaś ważyć nawet 60 gramów albo i więcej (gdyby np. przyszło nam do głowy upiększyć ją dodatkowo metalowymi pierścieniami). Czyli więcej, niż sam blank.






    Stosując lekką zabudowę dolnika oczywiście musieliśmy nieco go wydłużyć, ale prawdę mówiąc przy solidnej wędce sandaczowej tak czy siak dolnik nie powinien być zbyt krótki - w naszym przypadku odległość od końca dolnika do stopki kołowrotka wynosi 33 cm i jak widać na zdjęciu wystarcza do idealnego wyważenia zestawu.



    Efekt końcowy
    Kij zmontowany, wyschnięty. Korek na rękojeści dodatkowo zabezpieczony preparatem cork-seal. Ważymy. Wynik… 83 gramy czyli tuż poniżej 3 uncji.



    Czy to dużo czy mało? Pewnie gdybyśmy się uparli moglibyśmy zejść poniżej 80 gramów, ale z drugiej strony, ta wędka z łatwością mogłaby ważyć również 120 czy 130 gramów, a nawet więcej gdybyśmy podjęli inne decyzje co do projektu lub zastosowanych komponentów.



    W dobrym projekcie udział blanku w wadze gotowej wędki powinien być jak największy.

    Miałem możliwość przetestowania (niestety tylko rzutowego, brania się nie doczekałem) gotowego kija nad wodą. Komfortowo obsługuje typowe przynęty sandaczowe na główkach od 12 do 30 gramów, rzucałem również kogutami o gramaturze 30 gramów (bez najmniejszego problemu) oraz 35 gramów (tu już nie wiem czy podbicie nie było trochę za mało dynamiczne).



    Jak na kij o wadze delikatnej okoniówki wydaje mi się całkiem nieźle… Ech, gdybym ja sam mógł tak zejść ze swoją wagą do 83 (k)g ;)

    Tekst: @Friko, 2013
    Zdjęcia: @slider, @krzysiek, 2013

  • Alaska 2013 cz. I

    Przez lukomat, w Relacje,

    Co roku obiecuję sobie, że przed podróżą za ocean porządnie się wyśpię, ale jak do tej pory sukcesów na tym polu nie odniosłem. Najczęściej rodzina zorganizuje mi jakieś atrakcje w stylu wybity ząb u dziecka i nocka na pogotowiu. Tym razem miało być inaczej, 22:00 na tarczy i idę spać. Szczególnie,że linie lotnicze dokonały małej zmiany i przeniosły odprawę na 5:00. Z wielką niechęcią zgodziłem się jeszcze odwiedzić wieczorem naszych sąsiadów na pożegnalny kieliszek... Pan Janeczek z sąsiadem zgnębili się na gęsty kisiel wypijając rozchodniacza po raz n-ty, a cała logistyka wyprawy zwaliła się na moją głowę. I jeszcze wieści z Alaski, że w ogóle syf, kiła i mogiła i nie ma po co przyjeżdżać. Zacząłem już brzydko podejrzewa, że żona knuje jakąś intrygę w celu zatrzymania mnie w domu. Nie ze mną takie numery. Lecimy.
     
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/208/1.jpg[/img]
    Klutina River
     
    Woda w Gulkana River faktycznie wyglądała beznadziejnie, chyba nawet gorzej niż rok temu. Plan A, czyli łapanie kingów na dolnym odcinku skasowaliśmy od razu. Plan B w postaci spływu po górnym odcinku został chwilowo zawieszony ze względu na zator lodowy na jeziorze. Niewiarygodne, była połowa czerwca, a ślady ustępującej zimy jeszcze były namacalne.
     
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/208/2.jpg[/img]
    Papa Broda w akcji
     
    Na szczęście temperatury oscylujące pomiędzy 25 a 30⁰C rokowały nadzieje na poprawę sytuacji w ciągu kilku dni. W ramach rozgrzewki i dla zabicia czasu pojechaliśmy na Klutina River gdzie właśnie zaczął się ciąg nerki. Szaleństwa nie było i trafiały się pojedyncze sztuki, ale lepsze to niż siedzenie w domku i picie piwa.
     
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/208/3.jpg[/img]
    Sockeye słusznych rozmiarów, ale już powoli zmieniający barwy
     
    Złapaliśmy po jednym łososiu, trzy nam spadły. Uznaliśmy, że wystarczy taplania się w błocie. Słonce paliło niemiłosiernie i myśl o wspomnianym domku i zimnym piwie nagle wydała się bardzo atrakcyjna. W drodze powrotnej dostaliśmy wiadomość, że zator na jeziorze ustąpił i możemy startować ze spływem. Co za ulga!
     
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/208/4.jpg[/img]
    Panorama Paxson Lake
     
    Pogoda do przeprawy przez jezioro była jak złoto. Bez specjalnego wysiłku w dwie i pół godziny byliśmy na wypływie. Rozbiliśmy obóz, przekąsiliśmy coś na szybko i wróciliśmy nad wodę.
     
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/208/5.jpg[/img]
    Widok z jadalni
     
    Naszym celem były palie jeziorowe, ale w ciągu dnia wypatrzenie kilku sztuk przyspawanych do dna okazało się jedyną formą kontaktu. Szkoda było tracić parę na bezproduktywne machanie, więc wróciliśmy do obozu. Oczywiście musiałem się nasłuchać od seniora, że gdzie ja go wyciągnąłem, komary, gorąco, ryby nie biorą, a najpewniej to ich w ogóle nie ma... Zaproponowałem wieczorną sesję, ale tata wybrał spanie, tym bardziej, że jakieś choróbsko go dopadło. No i szkoda wielka, bo palie najlepiej biorą w nocy.
     
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/208/6.jpg[/img]
    Pierwsza palia wyjazdu
     
    Słońce skłaniające się ku horyzontowi, odkleja ryby od dna i zachęca do intensywnego żerowania na narybku łososia, który migruje z jeziora do rzeki. Uśpiona w ciągu dnia woda nagle ożywa i obdarowuje swoimi skarbami.
     
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/208/7.jpg[/img]
    Jedna z grubszych sztuk
     
    Praktycznie nie ruszając się z miejsca łapię trzy palie na Sunray Shadow. Tempo trochę siadło, by po zmianie muchy na zieloną kontynuować passę.
     
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/208/8.jpg[/img]
    Palia w promieniach zachodzącego słońca.
     
    Było już grubo po północy, kiedy nasyciłem się holami i postanowiłem wrócić na zasłużony spoczynek. Palie dalej grasowały, ale ja miałem dość. Pięc ryb wyjętych, dwa spady i kilka brań całkowicie mnie usatysfakcjonowało.
     
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/208/9.jpg[/img]
    Zielona wersja S.S.
     
    Tata nie wyglądał najzdrowiej i trochę czasu zajęło zanim wybraliśmy się nad wodę.Najpierw było prostowanie kości po nocy w namiocie, potem śniadanie, kawa, piwo, grzebanie w pudełkach z muchami i poszukiwania zagubionej skarpetki...
     
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/208/10.jpg[/img]
    Poranna jajecznica trzymała dłuuugo
     
    Ponieważ mieliśmy kolejny słoneczny dzień, to ryb należało szukać głęboko. Obławianie wypływu z jeziora zaczęliśmy z pontonu. Ryby dosyć opornie reagowały na nasze przynęty i trzeba było się namachać.
     
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/208/11.jpg[/img]
    Lipień zamiast palii
     
    Możliwe, że w jeziorze występują też większe palie, ale nie było nam dane z nimi się spotkać. Przyznam również, że nie powaliły mnie swoją walecznością. Tęczak podobnych rozmiarów daje popis akrobacji powietrznych i szalonych odjazdów przy akompaniamencie hamulca w kołowrotku. Palia raczej trzyma się dna i dopiero przy brzegu zaczyna mocniej kotłować.
     
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/208/12.jpg[/img]
    Pan Janeczek i jego zdobycz
     
    Spróbowaliśmy również z brzegu, ale bez sukcesów. Poza tym poranna jajecznica wydawała się już być kompletnie strawiona i żołądek krzyczał o kolejną porcję jedzenia.
     
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/208/13.jpg[/img]
    Największa palia wyjazdu
     
    Po kolacji, papa Broda nałykał się tabletek, popił płynem rozgrzewającym i zaszył w śpiworze. Ja dla odmiany zdecydowałem nockę spędzić nad rzeką. Nie minął kwadrans, a już holowałem pierwszą rybę.
     
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/208/14.jpg[/img]
    Powitalna ryba
     
    Systematycznie obłowiłem dolną część wypływu. Kiedy skończyłem, miałem na koncie siedem palii i żeby nie mieszać w kółko tej samej wody przeniosłem się na górna cześć. Niestety były tam dwie ekipy i wędkowanie trochę straciło na uroku. Ale nie na długo.
     
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/208/15.jpg[/img]
    Konkurencja
     
    Ku mojemu zaskoczeniu nikt poza mną na muchę nie miał wyników, a nawet spinningiści sporo odstawali. W końcu jeden z najbliższych wędkarzy nie wytrzymał i spytał na co łowię. Odpowiedziałem, że na niebieski wariant Sunray Shadow.
     
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/208/16.jpg[/img]
    Niebieska wersja S.S.
     
    Po godzinie pierwsza łódka odpłynęła, a ja już miałem tuzin wyjętych ryb. Przy trzynastej licznik się zaciął, pomimo że palie dalej żerowały na narybku. Zdałem sobie sprawę, że jest 02:00 i robi się jaśniej. Zmiana na klasycznego czarno-białego Sunray Shadow i... Bingo!
     
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/208/17.jpg[/img]
    Jedna z wielu tej nocy
     
    Ekipa spinnigistów też się poddała i zostałem sam. Zależało mi, żeby przygodę z paliami zakończyć z przytupem. Osiemnasta ryba spełniła wymagania, gruba sześćdziesiona. OK, to naprawdę już koniec.
     
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/208/18.jpg[/img]
    Pożegnalna palia
     
    Kiedy pakowałem się na ponton z pobliskich żeremi ponownie podpłynął do mnie ciekawski bóbr. Przez dłuższą chwilę obserwowałem jak zgrabnie porusza się w wodzie. Na rozstanie dał nura przerywając głuchą ciszę charakterystycznym chlapnięciem ogona o powierzchnię wody. Dzięki Ci Boże, za tą wspaniałą noc, palie, bobry i łosia, który przyszedł powiedzieć ”Dobranoc!” zanim wczołgałem się do namiotu.
     
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/208/19.jpg[/img]
    Bóbr z obozem w tle
     
    Nadszedł czas pożegnać Paxson Lake i ruszyć w dół rzeki. Przed nami ośmiogodzinny spływ do kanionu, gdzie przewidzieliśmy rozbić obóz i połowić tęczaki. W spacerowym tempie spływaliśmy sobie podjadając i popijając od czasu do czasu. Ponieważ lipienie nie były w kręgu naszych zainteresowań, a na nic innego na tym odcinku raczej nie mogliśmy liczyć, więc nawet nie rozłożyliśmy wędek tego dnia.
     
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/208/20.jpg[/img]
    Początek przełomu rzeki
     
    Późnym popołudniem dotarliśmy na miejsce. Przeprawiliśmy się przez kanion i rozbiliśmy obóz. Potem kolacja przy ognisku, piwko i rozmowy do późnej godziny. Noc była zimna i z rana ciężko było się pozbierać, poza tym musiałem odespać poprzednie dwie zarwane nocki. Tak więc do rybałki zabraliśmy się koło południa. Sezon na tęczaki dopiero się zaczął po majowym tarle, a woda w rzece była wysoka i pioruńsko zimna, więc nie można liczyć na zbyt wiele. Ale wcześniejsze sukcesy z paliami napawały optymizmem i mieliśmy spore oczekiwania.
     
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/208/21.jpg[/img]
    Krzesła turystyczne okazały się niezwykle przydatne
     
    W samym kanionie woda tak się kotłowała, że szansa na rybę była nikła. Przenieśliśmy się więc trochę w górę, co dało wyniki. Każda ryba była jednak mocno wypracowana. Setny rzut powyżej kamienia na środku rzeki i zdecydowane branie. Parę wyskoków i młynków, ale ryba szybko gaśnie i spokojnie wyprowadzam ją z nurtu pod brzeg, a tam delikatnie podbieram. Tęczak okazuje się keltem, chudym jak sznurówka. Robię zdjęcie i uwalniam zdobycz, która jest pod ścisłą ochroną podobnie jak i palie.
     
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/208/22.jpg[/img]
    Tęczowy kelt
     
    Miejsca są takie, że aż trudno uwierzyć, że tam nic nie ma. Zmiana muchy, płycej, głębiej, w poprzek, pod prąd... Trafiamy kilka maluchów, ale przecież te większe też muszą w końcu się ujawnić. Po prostu czuję, że jeszcze coś tu na mnie czeka i pomimo, że tata sugeruje powrót do obozu, ja z uporem maniaka mieszam wodę.
     
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/208/23.jpg[/img]
    Pierwszy tęczak siedział pod kamieniem w środku rzeki
     
    Skończyły mi się pomysły na konwencjonalne rozwiązania, zawiązuję więc na końcu zestawu słusznych rozmiarów Pot Belly Pig na miedzianej tubie, coś na wczesnowiosenne łososie w Szkocji. Wracam na szczyt wcześniej obłowionej rynny i po kilku kontrolnych rzutach dociążam ołowiem. Rzut w poprzek i czuję jak mucha idzie przy samym dnie po łuku. Potężne szarpnięcie kwituję zacięciem i zaczyna się zabawa. Gruby tęczak szaleje w rynnie. Walka z takim przeciwnikiem, to już zupełnie co innego i wiem, że tym razem przyda się pomoc przy podbieraniu. Tata przybywa z odsieczą i z małymi przygodami podbiera rybę.
     
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/208/24.jpg[/img]
    Ryba dnia
     
    Pstrąg wraca do wody, a ja łapię się na tym, że nawet go nie zmierzyliśmy, jak zresztą większość ryb. 65cm? Może trochę więcej? Nie wiem, ale jest to dla mnie sprawa mało istotna, bo najważniejsza była satysfakcja z oszukania ryby i emocje podczas holu. Pomyślałem sobie, że teraz się do nich dobierzemy, ale figa z makiem. Znowu rzeźbienie i jakiś maluch w nagrodę. W końcu głód i zmęczenie wzięło górę i wróciliśmy do obozu.
     
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/208/25.jpg[/img]
    Nocne łowy
     
    Następnego dnia zanim zwinęliśmy się z kanionu, postanowiłem jeszcze raz szybko obłowić najgłębsze doły i Pot Belly Pig skusiło tłuściutkiego czterdziestaka. Trochę mnie to zastanowiło, dlaczego mniej więcej połowa pstrągów była typowymi keltami, kiedy inne prezentowały się w świetnej kondycji. Dopiero później dowiedziałem się, że tylko cześć ryb podchodzi do tarła. Ponieważ wartkie wody przełomu rzeki okazały się mało gościnne albo przynajmniej nie tak bardzo jakbyśmy sobie tego życzyli, to przenieśliśmy się w dół.
     
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/208/26.jpg[/img]
    Kanion
     
    Znowu lipienie zaczęły nękać nas atakami na wszystko co wrzucaliśmy do wody. Łososiowe tubówki były zdecydowanie za ciężkie i wróciliśmy do klasyki. Tata łapał na imitacje pijawek, a ja na Sunray Shadow dociążonego śruciną ołowiu.
     
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/208/27.jpg[/img]
    Maluch
     
    Przerzuciłem parę małych tęczaków, zanim skusiłem coś sensownego. Szkoda tylko, ze to coś wcale nie chciało dać się wyjąc. Podobnie jak kolejne dwa cosie, które pomachały mi ogonem na pożegnanie podczas powietrznych akrobacji, a to już trochę zabolało.
     
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/208/28.jpg[/img]
    Przyłów podczas pstrągowania
     
    Sprawdziłem ostrość podwójnego haka na kilku lipieniach i znowu dopadłem tęczaka, a raczej jego połowę, która zapozowała do fotki.
     
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/208/29.jpg[/img]
    Do czterech razy sztuka
     
    I tak sobie powoli spływaliśmy zatrzymując się w ciekawszych miejscach. Pstrągów było jednak co raz mniej w miarę oddalania się od kanionu. Po cichu liczyłem, że jakiś kaban przećwiczy Papę Brodę i tak też się stało. Niestety walka nie została zakończona happy endem, a roztrzęsiony senior musiał znaleźć ukojenie nerwów w ćwiartce kubańskiego cygara ”zaoszczędzonego” poprzedniego wieczora.
     
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/208/30.jpg[/img]
    ”Syna, widziałeś co tu się działo?”
     
    Dopłynęliśmy do kolejnego miejsca, które pachniało grubszą rybą. Jednak pomimo naszych starań, żaden pstrąg nie ujawnił swojej obecności. Po kolejnym braniu i kilku zrywach, które były nieco mocniejsze niż przy lipieniach już zacząłem się cieszyć z tęczaka, ale ryba szybko wyszła z nurtu. Kelt? Nie, duży lipień.
     
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/208/31.jpg[/img]
    Nie będąc fanem lipieni, muszę przyznać, że są bardzo eleganckie
     
    To była ostatnia ryba dnia. Spłynęliśmy jeszcze pięć kilometrów w dół i zatrzymaliśmy się na noc. Miejsce, które wyglądało wręcz idealne na obóz, w krótkim czasie okazało się koszmarem. Ilość komarów była wręcz nie do opisania. Ani rozpalenie ogniska ani kąpiel w DEET nie były wstanie zniechęcić hordy bestii, które i tak znajdowały drogę do wodopoju przez siatkę i rękawiczki neoprenowe. W ekspresowym tempie rozłożyłem namiot, ale zanim skończyłem w środku już mieliśmy lokatorów.
     
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/208/32.jpg[/img]
    Niechciane towarzystwo
     
    Po szybkiej kolacji wskoczyliśmy w śpiwory uprzednio neutralizując jak nam się wydawało większość nieproszonych gości. Jednak kiedy tylko zamknąłem oczy i równomierny oddech prowadził mnie ku zasłużonemu spoczynkowi, mogłem usłyszeć nad głową niepokojące: Bzzz... Sweet dreams, bzzz, bzzz...
     
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/208/33.jpg[/img]
    Widok z rufy naszej jednostki
     
    Z rana sytuacja z komarami wyglądała podobnie. Nawet opróżnienie pęcherza było kłopotliwe, bo obnażona część ciała była natychmiast atakowana przez owady. Zdecydowaliśmy się przenieść śniadanie na późniejszą porę i zwijać obóz możliwie szybko. Teraz wyjaśniła się zagada bezpańskiej wędki lipieniowej podpierającej jedno z obozowych drzew. Poprzedniego wieczora kiedy tu dotarliśmy widać było gołym okiem, że ostatni użytkownicy obozowiska opuścili je w sposób mało zorganizowany, zostawiając po sobie bałagan i kilka przedmiotów, w tym wędkę. Początkowo myślałem, że towarzystwo się napiło, ale po wieczorno-porannych doświadczeniach doszliśmy do wniosku, że winą należy obarczyć upierdliwe, wredne, paskudne i niemożliwe do powstrzymania komary.
     
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/208/34.jpg[/img]
    Zestaw lipieniowy
     
    Swoją drogą co to była za wędka, która tata postanowił zabrać na pamiątkę. Zestaw składał się z kija morskiego c.w. 500gr, kołowrotka wielkości maszynki do mielenia mięsa, 50lb linki mono, kilku śrucin ołowianych i żółtej wirówki nr 2. Oczywiście musieliśmy go przetestować. Zestaw kusił lipienie równie skutecznie co muchówka, tylko przy zacinaniu należało uważać, żeby rybie nie urwać głowy razem z kręgosłupem.
     
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/208/35.jpg[/img]
    Miejsce zeszłorocznego obozu z cz. II Alaski 2012 (fot. Obóz na wyspie)
     
    Późne śniadanie skonsumowaliśmy na miejscu jednego z naszych zeszłorocznych obozów. Rzeka jednak po wiosennej powodzi tak bardzo się zmieniła, że obecnie nie byłoby gdzie rozbić namiot. Z wysoką wodą popłynęły również żeremie bobrowe, wokół których rok temu tarły się łososie.
     
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/208/36.jpg[/img]
    Śniadanie
     
    Cienki ale chłodny Heineken poprawił nam humory i skoro już byliśmy na brzegu, to wypadało oddać kilka kontrolnych rzutów. W zeszłym roku trafiliśmy tu też na tęczaki, ale oczywiście tym razem brały same lipienie.
     
    [img]http://jerkbait.pl/art/photos/208/37.jpg[/img]
    Obyło się bez niespodzianki, 5 lipieni w kwadrans czyli norma
     
    Postanowiliśmy zwinąć lekkie wędki i spływać tak długo, aż natrafimy na głębszy odcinek, gdzie byłaby szansa napotkać pierwsze czawycze.
     

    [b]Autor: Łukasz Materek [/b]

Artykuły

×
×
  • Dodaj nową pozycję...