Skocz do zawartości

Artykuły

Manage articles
  • bigos
    Nie będzie beletrystyki. Jeśli marzysz o złowieniu troci na Pomorzu, a nie wiesz jak się do tematu zabrać, przeczytaj. Nastraszę cię…
    Troć nie jest rybą trudną do złowienia. Jeśli…Mieszkasz blisko trociowej rzeki, masz z górki ( o tym później), ale gdy do łowiska trzeba przejechać pół Polski, warto podejmować rozsądne decyzje.
    Logistyka, logistyka, logistyka! Nie umiejętności i cudowne talenty są w łowieniu troci najważniejsze. Połów tych ryb to banał, jeśli znajdziesz się we właściwym czasie i miejscu. Spróbuję nakierować ,,błądzących we mgle’’, by zaprzestali popełniać zniechęcające błędy już na poziomie decyzji o wyjeździe na ryby.
    Dla jasności - kiedy piszę ,,troć’’ albo ,,ryba’’ , myślę wyłącznie o wstępujących, przedtarłowych osobnikach i wszystkie informacje zawarte w tekście dotyczą takich ryb.
     
    Troć można złowić praktycznie w każdym miesiącu sezonu. Początek roku jest dobry. Zatem w styczniu wstępująca ryba niech będzie naszym celem, a nie bonusem z przypadku. Zwłaszcza, jeśli grudzień na lądzie był ciepły, a morze niespokojne.
     
     
     
     
     
     
    Po cholerę one wchodzą do rzeki w zimie, kiedy do tarła daleko? W Wiśle ma to sens, bo rzeka wielka i rozległe dorzecze, potrzebują więc czasu na migrację. Ale np. Grabowa? To strumyk na kilkadziesiąt km. długi. Na Pomorzu największą rolę w zachowaniu troci zimą i wczesną wiosną odgrywa temperatura wody. Jeśli rzeki są wychłodzone mrozami, nie ma co liczyć na więcej niż śladową migrację. Kiedy zimą modele dostępne w necie pokazują, że woda w Bałtyku przy ujściu rzeki jest zimna jak lód, a odczyt temperatury z portu ujścia rzeki – też publikowany w necie – wskazuje temperaturę istotnie wyższą, jest to pierwsza wskazówka, że może być ciekawie…I raczej w dolnych odcinkach rzeki. Zimowe ryby nie migrują zwykłe wysoko. Nie ma danych naukowych w temacie , ale z obserwacji wynika, że zimowe srebrniaki wykazują tendencje do cofania się do morza po jakimś czasie pobytu w rzece. Często trafiają się rybki 30- 50 cm. w tym okresie i trudno je podejrzewać o rozpoczęcie wędrówki tarłowej.
     
    Gdzie ich szukać zimą? Schemat łowiska/stanowiska jest niemal zawsze podobny. Równy, niezbyt szybki uciąg głębokiej wody, bez turbulencji. Każde samotne, nadrzeczne drzewo będzie hot spotem długiej, monotonnej prostki. Każde powalone drzewo w korycie i raczej obszar poniżej niego, gdzie prądy zaczynają się wyrównywać, a nurt zwalnia. Każde podmycie brzegu, szeroki i głęboki łuk, albo stare kołki umocnień, w które wcina się łagodnie struga nurtu. Równy i spokojny uciąg wody jest kluczem do sukcesu, a nie turbulentne bystrzaki i wlewy przepastne.
     
     
     
     
     
     
    To że po zimowych/wiosennych sztormach ryby wchodzą do rzek, wie każdy, ale dlaczego i czy sztorm z każdego kierunki jest tak samo dobry? Nie jest. Cyrkulacja wody w Bałtyku po naszej stronie odbywa się z zachodu na wschód. Przy każdym silnym wietrze z kierunku W, NW, takim ponad 6 stopni Beauforta, rzeczna woda po wyjściu z główek portu (ujścia rzeki) jest spychana w plażę. Wzdłuż plaży tworzy się struga słodkiej wody płynąca z zachodu na wschód. Ta struga jest łatwa do ,,wyczucia‘’ przez trocie, które żerują właśnie w strefie brzegowej, a silny wiatr temu żerowaniu sprzyja. Trocie wykazują reotaksję dodatnią, czyli podążają pod prąd wody, trafiając bezbłędnie w ujście rzeki. Dodatkowo wiatr napierając na główki portowe piętrzy wodę w samym porcie i powyżej niego. Wysoka cofka zachęca ryby do wędrówki w górę rzeki, dając im poczucie bezpieczeństwa. Kierunek i siłę wiatru można sprawdzić na odpowiednich serwisach, a dla pewności poprzez sieć kamer video zainstalowanych w portach czy na plażach.
     
    Wiosną ryby w rzekach są zawsze. Jest ich sporo. Ustawiają się czasem w miejscach trochę bardziej ,,hardkorowych’’ niż zimą, ale generalnie też nie lubią szarpać się z prądem. Koncentrujmy więc swoją uwagę na zacisznych miejscówkach. W maju zwykle jest ,,padaczka’’ w rzekach pomorskich, w przeciwieństwie do rzek dorzecza Dolnej Wisły. Tam maj - początek czerwca jest świetnym okresem. Od końca czerwca do końca września zagęszczenie ryb na Pomorzu jest największe.
     
     
     
     
     
     
    Przybór wody? Oczywiście jest korzystny, o ile to nie jest lodowata woda pośniegowa. Każdy ciepły deszczowy okres w zimie/wczesną wiosną i wysoka woda, tak brudna że butów nie widać stojąc po łydki w rzece, działa na naszą korzyść. Nie, nie ma zbyt brudnej wody na troć! Jeśli przynętę widać na 25 cm, to jest dobrze. W mętnej wodzie ryby są ośmielone, czują się bezpiecznie, wychodzą z kryjówek na łatwe do obłowienia ,,czyste pozycje ‘’, z których może je zdjąć każdy frajer – w pierwszym rzucie. Można im wejść dosłownie na głowę. Tak, w pierwszym rzucie, więc teorie o celowości klepania miejscówki przez godzinę, z mojego punktu widzenia są naciągane. Świeża, zwłaszcza zimowo – wiosenna ryba nie grymasi. Jak dostanie przynętę koło pyska, to mamy kontakt. Problem z mętną wodą jest jeden - nie znasz rzeki, masz kłopot. Przy podwyższonej wodzie rzeki stają się całkowicie nieczytelne. Wszędzie, wszystko wygląda tak samo. Rzucanie ,,na pałę’’ gdzie popadnie, jest kiepskim pomysłem. Na wysokiej, mętnej wodzie trzeba łowić z pamięci, trzeba znać układ dna obławianego odcinka, rozmieszczenie zawad. Bez tego działamy po omacku – ryby wcale nie zatrzymują się byle gdzie. Wędrowne salmonidy mają jedną niezwykłą cechę- zawsze w podobnych warunkach na rzece, zajmują te same stanowiska. Niemal co do metra. Kto pozna stanowiska ryb zajmowane przy konkretnym poziomie wody, ten łowi regularnie. Skąd ta wiedza? Niestety konieczna jest praktyka i rozmowy/dzielenie się szczegółowymi informacjami z kolegami o tym kiedy, w którym miejscu ktoś złowił, widział albo miał kontakt z rybą…Pozostaje też wsparcie przewodnika na początku trociowej drogi. Opcjonalnie kilka spacerów w czasie letniej niżówki gdy rzekę można obejrzeć niemal do dna, rozpoznanie terenu i wytypowanie ciekawych miejsc na przyszłość.
     
     
     
     
     
     
    Najgrubsze ryby, w znacznej ilości, wchodzą do pomorskich rzek z końcem czerwca. To krótki okres, kiedy w łowisku pojawiają się prawdziwe kabany. Podobnie jak zimą, migracji sprzyja silny wiatr na morzu i podwyższony poziom wody w rzece. Z tym, że czynnik temperatury działa odwrotnie- im chłodniejsza woda w rzece w stosunku do morskiej, tym lepiej. Za ,,punkt przełamania ‘’trzeba przyjąć ok. 18 stopni Celsjusza. Jeśli woda w rzece latem jest cieplejsza, trocie niechętnie podejmują wędrówkę i trudno je sprowokować do ataku na przynęty spinningowe. Letnim migracjom nie sprzyjają wysokie temperatury wody przybrzeżnej strefy Bałtyku. Kiedy sięgają one ponad 20 stopni, trocie niechętnie podchodzą do brzegu i nie podejmują migracji do rzek. Mówiąc krótko- im pogoda latem nad morzem gorsza z punktu widzenia wczasowicza, tym lepsza dla nas. Nasilenie letnich ciągów praktycznie każdego roku występuje w pierwszej połowie lipca i zbiega się oczywiście z załamaniem pogody na Pomorzu. Sztormy nie są konieczne. Ważne aby temperatura powietrza (a za nią wody) runęła w zakres 10-15 stopni noc /dzień i przez kilka dni dobrze popadało w górze dorzeczy. Lipcowy ciąg ryb jest najintensywniejszy i kto trafi w punkt, ma połowione. Bombardowanie ryb trwa krótko- max. kilka dni. Potem pogoda zwykle wraca do letnich standardów, a trocie ,,zapadają się pod ziemię’’, często aż do września.
     
     
     
     
     
     
    Jak szybko ryby płyną od ujścia, gdzie ich szukać na rzece i po jakim okresie? Płyną błyskawicznie, jeśli tylko są odpowiednie warunki - wysoka, chłodna woda. Np. 10 km w jeden dzień to nie wyczyn dla troci. Zatem obszar działań wędkarskich robi nam się rozległy i nie wszyscy muszą katować odcinek rzeki 5 km od ujścia, bo tam bankowo pływa najwięcej ryb...
    We wrześniu najczęściej występują znaczne spadki temperatury. To działa na układ hormonalny troci – sygnał zbliżającego się tarła. Ryby czasem od kilku miesięcy poutykane w rzece, ,,wybudzają się ‘’ z letargu i zaczynają przejawiać agresje np. wobec przepływających im koło pyska przynęt…Zatem na przybory wody we wrześniu ja bym jakoś specjalnie nie czekał, bo jest szansa złowić rybę praktycznie każdego dnia pod koniec sezonu. Oczywiście przybór, plus nabuzowana hormonami ryba, to bardzo wysokie prawdopodobieństwo wędkarskiego sukcesu. Jednak we wrześniu warto się przykładać nawet na ,,słabej’’ wodzie.
     
     
     
     
     
     
    No dobra, a jak idealnie wycelować w przybory wody, mieszkając na drugim końcu Polski? Tylko obserwując odczyty wodowskazów w necie oraz mapy pogodowe pokazujące nasilenie i prognozy opadów (na stronie IMGW) oraz znając charakter zlewni rzeki.
    Każda z topowych pomorskich rzek, czyli Parsęta, Wieprza i Słupia to zupełnie inna historia. Najbardziej przewidywalna jest Parsęta i zdecydowanie polecam ją ludziom ,,z Polski’’. Ta rzeka ma najstabilniejszą zlewnie. Stosunkowo wolno przyrasta, ale też wolno opada. Można przewidzieć cokolwiek na dzień czy dwa do przodu, obserwując i analizując dane w czasie rzeczywistym. Czyli: dziś spadło X milimetrów deszczu koło Szczecinka, więc pewne jest, że ta woda będzie przez 1- 2 dni zasilać górę dorzecza i jeśli wodowskaz np. w Tychówku pokazuje tendencję wzrostową, to woda nie zacznie znienacka opadać w Białogardzie następnego dnia. Interesuje nas opad wiele kilometrów w górę rzeki, od miejsca gdzie chcielibyśmy łowić! Nie monitorujemy pogody na łowisku, tylko dużo wyżej niego i przewidujemy rozwój sytuacji. Najgorsza pod tym względem jest Słupia- piętrzenia na tej rzece powodują schizofreniczne wahania poziomu wody, często niezależnie od pogody. Zwłaszcza w weekendy. Elektrownia gromadzi wodę w weekend – to daje prąd od poniedziałku, kiedy jest większe zapotrzebowanie. Krótko mówiąc, najczęściej od piątku trociowa Słupia zaczyna znikać…Obfity deszcz w górze dorzecza nie zawsze gwarantuje dobre warunki do łowienia za 2 dni, powiedzmy na wysokości Słupska. Wszystko zależy od stopnia wypełnienia zbiornika i pana, który piętrzy i opuszcza tam wodę. Nie polecam tej rzeki na weekendowe czy jednodniowe wycieczki z głębi Polski, bo można się przejechać- dosłownie….
    Grafika obrazuje ,,typowy ‘’ odczyt wodowskazu na Słupi.
     
     
     
     
     
     
    Wieprza wypada pomiędzy Słupią i Parsętą w tej kwestii. Piętrzenia są na tyle mało pojemne, że nie powodują aż takiego czary-mary z wodą jak na Słupi, a dorzecze jest relatywnie mało zniszczone, więc woda się trzyma.
    I tu wracamy do uprzywilejowanej pozycji miejscowych wędkarzy. Matematyka łowi za nich ryby- jak nie trafię dziś, to trafię jutro w dobre warunki i ryba wyjdzie. Jeśli jesteś ,,z Polski’’ zachowuj się rozsądnie. Jedź na troć wtedy, kiedy wszystkie znaki na niebie i ziemi (dosłownie) przemawiają za sensem podjętych decyzji. Skuteczne i regularne łowienie troci to nieustanne trzymanie ręki na pulsie, obserwacja sytuacji hydro-meteo, a nie planowanie wypraw na miesiąc do przodu.
     
     
     
     
     
     
    Wodowskazy… W necie zobaczycie jakieś dane liczbowe np. 100 cm na Słupi w Słupsku. Ale ile to jest realnie wody w rzece? Dużo czy mało? Jak będzie wyglądała rzeka, jeśli wykres poziomu poszybuje o kolejne 20 cm. w następnym odczycie wodowskazu? Niestety odpowiedź jest przykra - musicie to ustalić empirycznie, przy pierwszym lub kolejnym ,,frycowym’’ wyjeździe. Zapamiętajcie obraz rzeki ( zróbcie foty?) przy poziomie, który jest podany w danym momencie z najbliższego wodowskazu i stwórzcie w pamięci punkt odniesienia. Popytajcie spotkanych wędkarzy, czy to korzystny poziom wody. Będziecie w stanie wyobrazić sobie w przyszłości, co mówią o rzece liczby z wodowskazu.
    Na pierwszej grafice odczyt z wodowskazu dający obraz dużego i stabilnego przyboru wody, gwarantującego dobre warunki połowu przez dłuższy okres. Na kolejnej ten sam wodowskaz i sytuacja, w której woda na przemian podnosi się i opada na przestrzeni kilku godzin, co nie wróży świetnych wyników.
     
     
     
     
     
     
     
     
     
     
     
    Na co łowić? Na to co w danym miejscu można najgłębiej i najwolniej zaprezentować rybie…Jeśli ktoś np. po zewnętrznej głębokiego zakrętu obławia tylko wirówką, niech się nie dziwi, że 15 min po nim następny wędkarz złowił tam rybę na głęboko nurkujący wobler. Rozmiar ma znaczenie i sposób zaprezentowania przynęty rybie. Im zimniejsza i brudniejsza woda, tym przynęta większa. Kiedy woda niska i ciepła, trzeba łowić subtelnie. Prezentacja musi być maksymalnie wolna, bo troć w sprint wchodzi niechętnie. Oczywiście, że czasem wyskoczy do przynęty szybko ściąganej z prądem i warto w ciekawym miejscu rzucić i w taki sposób. Czasem- i tego się trzymajmy. Czy rodzaj przynęty ma znaczenie? Ryba jak jest na braniu, zaatakuje cokolwiek. Ważne żeby przepłynęło blisko nosa, wolno, a swoim rozmiarem nie przestraszyło jej. A jak nie jest na braniu, to najczęściej nic jej nie obchodzi i można sobie rzucać ,,diamentową kolią’’… Co to znaczy, że jest na braniu? To znaczy, że w rzece są warunki, że ryba wyszła z kryjówek, jest poirytowana i bardziej skora do ataku na cokolwiek, co przepływa w jej polu widzenia bądź odczuwania. Każda gwałtowna zmiana warunków hydro czy meteo daje rybom impuls i zmienia ich zachowanie. Nagłe wahniecie ciśnienia, zwiększenie zachmurzenia, zbierająca się burza i porywy wiatru – to też są warunki, które mogą się przełożyć na chwilowy wzrost aktywności i agresji troci, nawet gdy wody w rzece mało i jest ciepła. Przy niskiej i ciepłej wodzie każde bystrze jest warte uwagi. Głębokie wolniaki to wtedy raczej strata czasu. Nie dlatego że ryb tam nie ma – one stoją przyklejone do dna, zawady czy roślinności tak jakby spały. Dosłownie. Poza delikatnym ruchem pokryw skrzelowych nie dają żadnego znaku życia…Taką rybę można co najwyżej spłoszyć przynętą. Na bystrzynie, gdzie jest latem więcej tlenu i prąd wody wymusza na rybie aktywność, jest szansa coś zdziałać.
     
     
     
     
     
     
    Pora dnia? Złowiłem ryby o różnych godzinach, ale najwięcej zadziało się zawsze rano, kiedy nikt przede mną nie oklepał wody. Czyli stara zasada działa- kto pierwszy ten lepszy. Nie pchajcie się w odcinki, gdzie przy rzece ustawionych jest już kilka samochodów. Nie wyprzedzajcie wędkarzy, którzy z rana przyjechali na łowisko wcześniej. Wyszukajcie odcinek, gdzie w danym momencie nie generuje się tłum. Przy mniejszej wodzie te ryby są płochliwe. Przejdzie kilku brzegiem niczym stado słoni, do tego nachlapią przynętami i jest po imprezie. Na wysokiej wodzie ten problem odpada, ale mimo to unikajmy chodzenia sobie po głowach. Zawsze można znaleźć odcinek i stronę rzeki, gdzie nie idzie ławą dziesięciu. Im gorszy dojazd do rzeki i brzeg gorszy do chodzenia, tym lepszy- tyle mogę poradzić. Resztę załatwiajcie z Google maps. Przed zmrokiem też jest świetny czas. Ryby często wychodzą z kryjówek. Spławiają się. Nawe jak się nie złowi, można ponamierzać konkretne sztuki i przyjść następnego dnia o brzasku. Jest spora szansa, że któraś weźmie w okolicy miejsca, gdzie spławiła się wieczorem. A jak już złapiecie i chcecie połowić komfortowo jeszcze z dzień czy dwa, to nie chwalcie się od razu całej Polsce na fejsbuku, poczekajcie choć kilka dni. Bo jak polecą zdjęcia w internet, to gwarantuje, że miejsca na żadnym parkingu przy rzece nie znajdziecie następnego dnia…
     
     
     
     
     
     
    O sprzęcie nie będę się rozwodził. Ja łowię na plecionki, z odcinkiem 25 cm. grubego fluoru na końcu- aby nie dopuścić do uszkodzenia linki przez kotwice i zawady, od których odbija się przynęta. Łowię wędką z której wielu się śmieje- do 21 gram, 9,6 stopy. Nie uważam, że dobrym pomysłem jest męczenie się ,,sumowym’’ sprzętem. Przesadna przezorność w stylu ,,może weźmie dziewięćdziesiątka i w takim miejscu, że trzeba będzie trzymać na siłę’’ wydaje mi się zbędna. Może weźmie, daj Boże, ale może nie będzie wcale tak źle z tym siłowym trzymaniem…Po co sobie odbierać przyjemność łowienia ,,normalnych ryb’’ po 2-4 kilo?
     
     
     
     
     
     
    Na koniec przesłanie. Czy warto wypuszczać trocie przedtarłowe? Zimowo-wiosenne ryby są bardzo delikatne. Śluz i łuska łatwo z nich schodzą. Jeśli ktoś chce je wypuszczać, proponuję bez miętoszenia i przydługich fotografii. One pomimo że odejdą, łatwo będą łapać grzybice i skończą do góry brzuchem... Im bliżej tarła, tym ryby stają się odporniejsze na urazy mechaniczne i brutalne traktowanie. Łuska jest u nich mocno osadzona, pokryta grubą warstwą śluzu. Kiedy ryby przybierają wyraźną szatę godową (czyli od późnego lata) bardzo łatwo odróżnić samca od samicy. Wydaje mi się, że wypuszczanie samic powinno stać się obligatoryjne. Dlaczego samic? Bo samiec ,,obsłuży kilka panien’’, a każde ziarno ikry jest na wagę złota. Warto każdej samicy dać szanse na tarło...Jerkbait propaguje bezwzględne C&R, ale rzeczywistości trociowej nie zaczarujemy szybko. Pomyślmy o tym co napisałem, zanim nad rybą złożymy dłoń do ciosu karate…
     
     
     
     
     
     
    Życzę powodzenia w połowach! Aby złowić masywnego salmonida, nie trzeba od razu lecieć do Islandii czy Nowej Zelandii...
    Marcin Sułkowski - bigos
     
    Artykuł bierze udział w konkursie "wygraj wędkę marzeń - sezon 2"

  • I
     
     
     
     
    ”Początek”
     
     
     
    Kiedy stał na przystanku przebierając z nogi na nogę z powodu przenikliwego zimna, nieodparcie czuł na plecach spojrzenia przyglądających mu się z niezwyczajnym zdziwieniem ludzi. Minus trzynaście, paskudny wiatr wdzierający się bezczelnie za kołnierz a ten z wędką stoi, pukała się pewnie „w duchu” w czoło większość z nich. Autobus ruszył, za kilka chwil jeszcze jedna przesiadka do pekaesu i po niespełna godzinnej jeździe był już w innym świecie.
     
     
     
     


    Pierwsze pstrągi nie były zbyt okazałe, jednak jakże ważne
     
     
     
    Śnieg skrzypiał pod nogami kiedy w bezkresie bieli starał się odnaleźć ciemną, wijącą się wśród pól niewielką wstęgę. Niewielką rzekę z piaszczysto żwirowym dnem którą zamieszkiwały ryby znane mu dotąd jedynie z artykułów zamieszczanych w kolorowej prasie wędkarskiej które to z pasją wówczas przeglądał.
     
     
     
     


    Zdziwiony pstrąg a po drugiej stronie obiektywu szczęśliwy wędkarz
     
     
     
     
     
     


    Cóż że niewielki, za to jaki piękny
     
     
     
    Czuł wyraźnie przyspieszone tętno, podniecenie i ekscytacja mieszały się w żywym tańcu. W plecaku niewielkie pudełko z kilkoma własnoręcznie wystruganymi woblerami w naturalnych barwach pozwalało snuć jakieś nadzieje na kontakt choćby z jednym mieszkańcem rzeki. Do tej pory temat znał tylko w teorii, otwierała się więc przed nim nowa księga którą tak naprawdę będzie musiał zapisać po swojemu. Poskładał zbyt mocny jak na tę wodę spinning, pękaty wobler w odcieniach żaby ścierniskowej pacnął o wodę kilkanaście metrów niżej, blisko burty otulonej czapą śniegu. Ze średnicą żyłki również nieco przesadził, dlatego rzuty dalekie były od idealnych. Przyzwyczajony zresztą do dużo większych rzek, dość komicznie próbował podać przynętę „spod siebie”, ruchem tak typowym dla tego typu kameralnych podchodów.
     
     
     
     


    Oko w oko
     
     
     
     
     
     


    Spokój zimowej rzeki
     
     
     
     
     
     


    O tej porze mają na sobie pełno pijawek, warto je usunąć nim wypuści się pstrąga
     
     
     
    Jednak w tym momencie przygnany co dopiero na studia do odległego miasta, takimi detalami niespecjalnie się przejmował. Ważne, że miał na wyciągnięcie ręki kilka rzeczułek w których żyły One, reszta z czasem miała przyjść sama.
    Kiedy buty zaczęły wpuszczać do środka rozpuszczony śnieg zrozumiał, że do następnej wyprawy trzeba będzie się nieco lepiej przygotować. Najbliższy autobus dopiero za godzinę, postanowił więc obłowić sumiennie ostatnie kilkadziesiąt metrów łąkowej prostki. Przez kilka godzin nie zaliczył żadnego kontaktu jednak zupełnie go to nie zniechęciło.
     
    Samo przebywanie w nowym, absolutnie pięknym miejscu było wystarczająco przyjemne, pomimo dającego się coraz bardziej we znaki mrozu. Rzuty zaczynały wyglądać całkiem znośnie, nawet wobler wpadał do wody coraz ciszej. Kiedy znalazł się w niej po raz kolejny i przecinając środek rzeki wjechał w nieco głębszą rynnę nastąpił gwałtowny atak. Złoty błysk i energiczne szarpnięcie kijem były tak zaskakujące, że nie zdążył nawet zareagować kiedy pstrąg odbił się od wabika. Spory zawód jednak ważniejsze było to, że niemal jak na dłoni widział rybę w czystej, zimowej wodzie. Pomimo niewielkich jej rozmiarów był podekscytowany, bo przecież jest tu zaledwie kilka chwil i niemal się udało. Czas szybko minął i trzeba było wracać, jednak po tej lekcji już wiedział, czym wypełni się jego wędkarski kalendarz w najbliższym czasie.
     
     
     
     


    W takiej scenerii leczą się myśli, zwłaszcza podczas samotnych wypraw
     
     
     
    Wracając patrzył na ośnieżone pola, co jakiś czas mógł jeszcze zobaczyć rzekę i aż trudno było się rozstać, tak wielkie wrażenie na nim zrobiła.
     
     
    II
     
     
     
     
    ”Pierwsze poważne ryby”
     
     
     
    Minęło kilka tygodni, bogatszy o niewielkie acz jakieś już doświadczenie znów znalazł się nad wodą. Pudełko uzupełnił kilkoma sporo mniejszymi woblerami, te które zrobił wcześniej sprawiały jednak wrażenie mocno przesadzonych jak na tak niewielką rzeczkę.
     
     
     
     


    W końcu jest, wychodzony i wypracowany
     
     
     
     
     
     


    Pod tą olchą mieszka pstrąg
     
     
     
    Tym razem aura była łaskawsza, temperatura na lekkim minusie i lekko zachmurzone niebo nastrajały pozytywnie. Woda w rzece wciąż bardzo klarowna, do tego dość niska co nie ułatwiało podejścia do ostrożnych ryb. Zaczął od obławiania meandrów z pięknymi podmyciami, zwieńczonymi galerią starych olch. Serce biło szybciej kiedy zamykał kabłąk a niewielki wobler wychodząc powoli z piaszczystego wymiału chował się pod korzeniami sędziwego drzewa.
     
    W samym dołku nic się nie wydarzyło i kiedy przynęta prowadzona bardzo powoli znalazła się może dwa metry od szczytówki, nie wiadomo skąd wyskoczyła ciemnozłota smuga i palnęła w nią bez zastanowienia. Pstrąg natychmiast zaczął kotłować się na powierzchni i z tego zaskoczenia „balonem” wylądował na brzegu. Ryba miała może trzydzieści centymetrów, ułożył ja delikatnie na siatce podbieraka i nie mógł się napatrzeć. Cóż mogło być tak wyjątkowego w tej niewielkiej rybie że aż tak duże emocje potrafiła rozpalić ?
     
     
     
     


    Czyż nie jest piękny ?
     
     
     
     
     
     


    Ten z kolei ozdobiony był czarnymi grochami
     
     
     
     
     
     


    Lampart
     
     
     
    Feeria barw, ciemne złoto połączone z cytrynowo kremowym kontrastem okraszone czerwienią mniejszych lub całkiem pokaźnych karminowych kropek w białawych obwolutach. Jej gwałtowność i szalony temperament podczas walki. Do tego wszystkiego środowisko w którym bytuje oraz piękno tego co dookoła, co szybko uzależniało i niczym narkotyk zmuszało sięgać po siebie z coraz większą regularnością.
     


     
     


    Tylko rzeka, pstrąg i cisza
     
     
     
     
     
     


    Walczą do samego końca
     
     
     
    Z szacunkiem i dużą ostrożnością uwolnił z dłoni swój skarb, przez moment poczuł sporą ulgę i coś na kształt dumy. Dopiął swego, dodatkowo na własnoręcznie wystrugany wobler więc czego mógł chcieć więcej. W tym momencie zupełnie niczego jednak z wyprawy na wyprawę apetyt rósł, zaczął rzeczywiście regularnie łowić pstrągi jednak wcale nie było łatwo skusić te większe i cwańsze do gadania, o czym po cichu marzył.
     


     
     


    Smoluch z płytkiej prostki
     
     
     
     
    III
     
     
     
     
    ”Przełom”
     
     
     
    Do dziś, choć minęło już sporo czasu został w głowie obraz kiedy to w końcu woda odwdzięczyła się za wytrwałość i masę godzin wydeptanych wzdłuż jej brzegów.
     
     
     
     


    Piękny hakownik z obleganego odcinka rzeki
     
     
     
     
     
     


    I jak tu się nie cieszyć ?
     
     
     
     
     
     


    Śliczna zimowa samiczka
     
     
     
    Kilkucentymetrowa, gumowa żaba wędruje pod drugim brzegiem. Wpływa dyskretnie w okolice zakrzaczonej burty i kiedy muska delikatnie gliniaste dno następuje gwałtowny atak. Szybka kontra i lekko szmaragdowa woda rozbłysnęła żółto złotymi blikami. Pstrąg wykonał kilka młynków po czym starał się przykleić do dna by po chwili wylądować w podbieraku. Co za radość, serce chce wyskoczyć na zewnątrz a wszystko co dookoła na chwilę przestaje istnieć. Drżącymi rękami wyciągnął miarkę i choć dzisiaj tej wielkości ryby nie są dla niego czymś wyjątkowym, to wówczas przekroczone czterdzieści centymetrów było absolutnie magiczne.
     
    Chciał w tym momencie podzielić się tą sytuacją z całym światem, zresztą w ciągu kolejnych kilku dni niemal mu się to udało, tak dużym było to przeżyciem. Natomiast na pewno usłyszeli jego okrzyki mieszkańcy okolicznej wioski.
     
     
     
     


    Przedwiośnie, dobry czas na pstrągi
     
     
     
    Uzależnienie osiągnęło stan kliniczny i zaczęło mocno postępować. Zaczął poznawać coraz to nowych, świetnych zresztą pstrągarzy którzy bardzo często odsłaniali wiele tajemnic dotyczących tak przynęt jak i miejsc, gdzie były wielkie szanse na spotkanie słusznej wielkości ryby a ta stawała się coraz silniejszą obsesją która wyganiała go coraz dalej i w coraz to nowe tereny, przed czym zresztą w ogóle się nie bronił. Udoskonalał przynęty, sposoby ich podawania oraz samo podchodzenie do rzeki, co było kluczowe by nawiązać kontakt z największymi rybami.
     
     
    IV
     
     
     
     
    ”Klub 50 + ‘’
     
     
     
    Uwielbiał obławiać miejsca, które wiele osób omijało uznając za zbyt płytkie i mało z tego powodu atrakcyjne. Niektóre łąkowe odcinki jego ukochanej rzeczki takie właśnie były. Niby jakieś podmycia w brzegach, do tego piaszczyste muldy za którymi co jakiś czas tworzyły się nieco głębsze rynienki porośnięte moczarką. Kluczem było maksymalnie ciche podejście i dalekie rzuty, położenie przynęty musiało być perfekcyjne i praktycznie bezgłośne.
     
     
     
     


    Kapitalny samczur z łąkowego fragmentu rzeki
     
     
     
    Było już przedwiośnie, rzeka niosła więcej wody o mętnawym zabarwieniu. W powietrzu w końcu wyczuwalne stały się zapachy i ten najbardziej charakterystyczny, rozmarzającej ziemi na który czekał z utęsknieniem. Sikorki świergotały radośnie przeskakując całą chmarą z drzewa na drzewo, dodając uroku samemu wędkowaniu. Ten dyskretny choć wyraźnie wyczuwalny sygnał nadchodzącej wiosny od lat jest stałą częścią pstrągowych wypraw i swego rodzaju triumfem przyrody, jej odrodzenia.
     
     
     
     


    Te barwy uzależniają
     
     
     
     
     
     


    Choć zimowo to bardzo gorąco
     
     
     
    Szedł czujnym krokiem w górę rzeki podając lekkiego jiga pod niezbyt niegłębokie brzegowe podmycia. Złowił już tego dnia kilka niekoniecznie okazałych potokowców kiedy po kolejnym braniu woda się zagotowała a hamulec kołowrotka zmuszony był oddać nieco linki. Jasne, cytrynowe wręcz cielsko burzyło na powierzchni spokój tego dnia, wiedział że oto właśnie spełnia się jego małe marzenie i teraz trzeba zrobić wszystko, by szczęśliwie podebrać szalejącą rybę. Nie było to łatwe, odpasiona już naprawdę gruba samica uparcie utrzymywała dystans wykorzystując siłę swoją oraz nurtu. Co raz przewalała się przy podbieraku i chwila ta wydawała się wtedy nie mieć końca. W geście rozpaczy postawił wszystko na jedną kartę, dokręcił mocno hamulec i zdecydowanym ruchem przeciągnął niesforną panią do siebie a ta w końcu uległa. Dłuższą chwilę nie wyciągał podbieraka z wody pozwalając dojść jej do siebie, zmęczona była bardzo zresztą nie mniej niż on. Nie mógł się napatrzeć, tak piękne było to stworzenie. Miarka dobrze przekroczyła pięćdziesiąt centymetrów, samowyzwalacz kilka razy uruchomił migawkę aparatu po czym ryba na szczęście dość żwawo odpłynęła do siebie.
     


     
     


    Cytrynowo złota piękność
     
     
     
     
     
     


    Pstrągowy niezbędnik
     
     
     
     
     
     


    Niszczejący stary młyn
     


    Ten młyn niestety niedawno się zawalił, zostało kilka fotografii i sporo wspomnień
     
     
     
    Ten moment pamięta do dziś, ciężko go opisać słowami bo takie coś po prostu trzeba przeżyć by w pełni oddać to co dzieje się wtedy w głowie i sercu, emocje których zazwyczaj nie oddadzą żadne nawet najbarwniejsze opisy. To te chwile, które podczas samotnej zazwyczaj pstrągowej „tułaczki” zostają w pamięci na całe życie i najzwyczajniej w świecie uzależniają, podporządkowując sobie niejednokrotnie nasze życie prywatne czy zawodowe.
     
     
    V
     
     
     
     
    ”Droga bez końca’’
     
     
     
    Mijały lata a wraz z nimi wiele się zmieniło. Wiele pięknych i zasobnych w pstrągi kiedyś miejsc już nie istnieje. Na niektórych odcinkach jego ukochanej rzeki woda ledwie się sączy nagrzewając latem zbyt mocno, gdzie ślad po rybach rozmył się wraz z upływającym czasem.
     
    Nie na wszystko mamy wpływ i choć nie raz łza zakręci się w oku, trzeba dostosować się do tego co jest. Zresztą chyba nie potrafiłby inaczej, to coś co zostaje na zawsze i nie pozwala tak po prostu odpuścić i wciąż wygania nad niewielkie rzeki w poszukiwaniu żywego złota.
     
     
     
     


    Czy można lepiej zacząć dzień ?
     
     
     
     
     
     


    Przerwa śniadaniowa podczas wyprawy z kumplem nad nieznaną rzekę
     
     
     
     
     
     


    Przyjaciel podchodzi wypatrzonego pstrąga
     
     
     
    Zmiany na szczęście nie dotknęły wszystkich znanych mu miejsc w równym stopniu, są jeszcze rewiry w których nadal można, również dzięki uporowi i konsekwencji szukać swojej życiowej ryby.
     
    Z tymi rekordowymi zawsze jakoś miał pod górę, niby świat liczb nijak się ma do świata ryb jednak i tutaj przekroczenie konkretnego wymiaru było i nadal jest czymś nobilitującym, swoistym ukoronowaniem dotychczasowej pstrągowej włóczęgi. Przez niemal dwadzieścia lat poznawania humorów tych przepięknych ryb złowił wiele naprawdę sporych lorbasów, czyli takich które przekroczyły pięćdziesiąt centymetrów, w niepisanym prawie pstrągarzy uznanych już za ”godne” uwagi. Jednak jest pewna liczba, która w pstrągowym światku zawsze wywołuje niemałe poruszenie. Jest nią liczba sześćdziesiąt, gdyż złowienie w naszych wodach takiego potokowca to w wielu przypadkach coś z kategorii rzeczy niemożliwych. Oczywiście bywają rzeki w których szanse takowe mocno wzrastają, takie miejsca te to jednak perełki których nie ma zbyt wiele na naszej mapie. Rzeki w których łowił i nadal ugania się za pstrągami poddane są ogromnej presji i co z tego, że mieszkają w nich naprawdę pokaźne ryby. Większość z nich jest na tyle nauczona przykrych doświadczeń, że złowienie takiego profesora to kwestia przypadku połączonego oczywiście z częstym pobytem nad wodą, jak pokazuje rzeczywistość doświadczenie często nie odgrywa tutaj istotnej roli.
     
    Przygód z pstrągami z magiczną szóstką z przodu miał wiele. Zawsze brakowało odrobiny szczęścia, kilka naprawdę okazowych kabanów było już niemal w podbieraku jednak finalnie pozbywały się przynęty w szaleńczym i nie znoszącym sprzeciwu odjeździe. Potokowce tych rozmiarów to już mistrzowie strategii wykorzystujący w walce każde potknięcie wędkarza, niewielki luz czy zbyt długo trwający hol zwłaszcza przy słabo zapiętej rybie niemal zawsze kończy się porażką. Chyba właśnie ta ich przebiegłość oraz pewnego rodzaju mądrość jest przyczyną dla której często już niemłodzi pasjonaci potrafią w mocno niewygodnych okolicznościach nadwątlać swoje zdrowie tylko po to, by poczuć i zobaczyć na końcu zestawu wściekle walczące złoto.
     
    Porażki z tymi największymi najzwyczajniej w świecie bolą, gdyż kontakty z „bykami”zdarzają się niezmiernie rzadko. Po każdej takiej sytuacji ma się wrażenie, że coś takiego więcej się już nie przytrafi i oto właśnie straciliśmy ostatnią szansę na spojrzenie w oczy króla z bliska. Jednak kiedy mocno w coś wierzymy i potrafimy się poświęcić, zza chmur w końcu wychodzi słońce.
     


    VI
     
     
     
     
    ”To właśnie dziś”
     
     
     
    Tego dnia nie miał zbyt wiele czasu na pstrągowe podchody. Kiedy mijał granice miasta było jeszcze ciemno, postanowił kilka godzin przed pracą dać sobie szanse odwiedzając kilka namierzonych wcześniej ryb. Był już czerwiec i nim dojechał nad rzekę zrobiło się jasno a ptasie trele wlewały się do głowy z każdej strony. Komary zazdroszcząc ptakom również obudziły się na dobre. Powietrze było rześkie i przyjemnie chłodne, wrzucił na siebie śpiochy, zmontował wędkę i jak zawsze z czymś co śmiało można nazwać małą euforią ruszył w kierunku rzeki. Jak zwykle kierował się w górę sprowadzając szarego jiga z prądem. Oddał może kilka rzutów kiedy spory garb zarysował się na powierzchni i podążył za przynętą, jednak zbyt mały dystans spowodował, że doświadczony i czujny potok odpuścił uciekając w popłochu. Serce jak zwykle w takiej sytuacji mocniej zabiło, jednak trzeba było iść dalej i szukać kolejnej żerującej ryby.
     
    Zaliczył jeszcze jedno odprowadzenie niemal pod samą szczytówkę po którym postanowił przejechać na inny odcinek rzeki, zresztą została mu może godzina łowienia.
     
    Wybrał miejsce które regularnie obławiane jest przez wiele osób i rzadko kiedy ryby chętne są tu do współpracy. Jednak przeważnie są to duże lub bardzo duże pstrągi i warto oddać tutaj choć kilka rzutów. Szybkie przeczesanie obiecujących dołków i rynien nie przyniosło żadnego kontaktu. Zatrzymał się w miejscu, gdzie z pewnością stał jakiś profesor. Z uporem oddawał rzuty powyżej dość głębokiego wlewu z nadzieją na konkretny strzał. Zazwyczaj nie obławia zbyt długo nawet tak obiecujących miejsc, jednak tym razem coś kazało zostać tu odrobinę dłużej.
     
     
     
     


    Wyśniony, w końcu jest mój
     
     
     
     
     
     


    Pan profesor w pełnej krasie
     
     
     
    Kolejny rzut w punkt, jig przecina dołek i w lekkich podbiciach porusza się tą samą trasą kiedy coś z siłą małej lokomotywy go zatrzymuje. Szybka kontra i potężny samiec w odcieniach starego złota wykonuje widowiskowy kocioł na powierzchni po czym w sekundę nurkuje do dna, przy którym kreśląc wściekle iksy próbuje pozbyć się tkwiącego w pysku natręta.
     
    Tym razem musi się udać, hamulec dokręcony na przysłowiowy beton i po kilku potężnych kotłach samczur podczas kolejnego zwrotu pakuje się prosto do podbieraka.
     
    Od tego momentu wszystko działo się dużo wolniej, trzymając rybę w zanurzonym w wodzie podbieraku uniósł delikatnie jej pysk. Był ogromny i choć nie osiągnął jeszcze maksymalnych rozmiarów robił wielkie wrażenie. W jego oczach odbijało się wszystko to, czego do tej pory szukał przemierzając setki kilometrów pstrągowych rzek.
     
    Profesor potrzebował dłuższej chwili żeby dojść do siebie, łowca czekał do ostatniej chwili aż ten zacznie mocniej wyrywać się z dłoni. W końcu pozwolił mu odpłynąć, pstrąg zrobił to niespiesznie zatrzymując się jeszcze na chwilę po czym ruszył dostojnie chowając się w rynnie.
     
    Coś, co bez wstydu można nazwać wzruszeniem opanowało łowcę na krótką chwilę. Spełnienie, wędkarska radość połączona z lekkim niedowierzaniem przeplatały się nawzajem. Chwilo trwaj, pomyślał w duchu spoglądając czule na ukochaną rzekę dziękując po cichu za tych kilka minut, na które tyle musiał czekać … .
     
    Koniec
     
    Piotr Gołąb Lublin 2021
     
    Artykuł bierze udział w konkursie "wygraj wędkę marzeń - sezon 2"

  • Obrotówka

    Przez Adam 65, w Sprzęt wędkarski,

    Przebywając nad polskimi wodami zauważam , że królują gumy. Nie miałem szczęścia spotkać łowiących na jerka, koguta czy cykadę. Dokładnych statystyk nie prowadzę, ale chyba nie pomylę się specjalnie jeżeli stwierdzę, że w mojej okolicy na 20 spiningistów 17 łowi na przynętę gumową, jeden na woblera, jeden na wahadłówkę i jeden na obrotówkę.
    Właśnie tą ostatnią przynętą chciałbym się zająć. Dlaczego spadła jej popularność ? Myślę, że jedną z przyczyn, może najważniejszą, jest to że skręca linkę, nawet wtedy gdy stosujemy wysokiej jakości krętliki. W przypadku żyłki jest to mniejszy problem. Żyłkę często udaje się rozplątać, a jeśli nie uda się, to strata kilkunastu złotych nie jest straszna. Gorzej z plecionką, mocno skręcona bywa niemożliwa do rozplątania, można stracić kilkadziesiąt złotych
    Czy jest na to rada? Tak ,jeśli tylko macie ochotę na troszeczkę majsterkowania. Ja od lat stosuję plecionki w połączeniu z obrotówką.
    Zanim jednak przystąpicie do działania proponuję zrobić przegląd posiadanych obrotówek i wszystkie sprawdzić, najlepiej w dużej wannie. Co się okaże ? Na tle białej wanny dokładnie widać, że niektóre obrotówki nie skręcają żyłki ! Skrzydełko elegancko się kręci a kotwiczka pozostaje nieruchoma.
    Dwie takie błystki przedstawia zdjęcie nr 1.
     
     

    Inne skręcają żyłkę nieznacznie a jeszcze inne nie nadają się do łowienia. Korpus błystki z kotwiczką obraca się prawie tak szybko jak skrzydełko! Te egzemplarze od razu możecie przeznaczyć na rozmontowanie, części na pewno się przydadzą.
    Teraz zajmiemy się przeróbką.
    Najprościej przerobić błystki które mają lekki korpus. Można to zrobić bez rozmontowywania . Zdjęcie nr 2 przedstawia zwykłą obrotówkę i przerobioną.
     
     

    Wystarczy wkleić z tyłu kawałek drutu z niewielkim obciążeniem. Dodatkowo można zmienić kotwiczkę na podwójną, skierowaną grotami ku górze. Mniej zaczepów i miej kaleczy ryby.
    Obciążenie należy dobrać doświadczalnie, metodą prób. Zbyt duże spowoduje, że skrzydełko będzie obijać się o mocno przechylony korpus i błystka będzie źle pracować.
     
    Obrotówki z cięższym korpusem musimy całkiem rozmontować. Następnie montujemy je ponownie, tak jak na zdjęciu nr 3.
     
     

    Korpus może być zrobiony z koralików ( szklanych lub z tworzywa) Można go też zrobić z drutu miedzianego. Obciążenie zapobiegające skręcaniu linki jest wykonane z koralika mosiężnego lub z małej ołowianej łezki. Przydatny jest tu też cieniutki wężyk z tworzywa lub kawałek izolacji ponieważ średnica otworu w koralikach jest przeważnie za duża w stosunku do grubości drutu używanego do błystek. Gdy chcemy zrobić korpus z miedzianego drutu to zwijamy go np. na gwoździu 2,5mm a potem w środek wstawiamy kawałek izolacji, żeby korpus nie telepał się na błystce.
    Żeby nie marnować drogiego drutu nierdzewnego, każdą błystkę montujemy próbnie na tańszym drucie. Po uzyskaniu zadowalających efektów podczas prób w wannie, można błystkę zmontować ostatecznie. Często udaje się tak rozmontować błystkę, że drutu można użyć ponownie, jeśli nie do tej samej, to do mniejszej obrotówki.
     
    Na płytkie wody , gdzie jest dużo roślin lub zaczepów można zastosować jeszcze inne rozwiązanie, widoczne na zdjęciu nr 4.
     
     

    Tak ustawione obciążenie powoduje, że błystka unika wielu zaczepów. Pojedynczy haczyk z twisterem jest zamontowany tak aby ostrze było skierowane do góry. Po zaczepieniu o rośliny bywa że skrzydełko przestaje wirować a mimo tego okonie gonią za twisterem. Na tę błystkę złowiłem już sporo okoni i jednego leszcza. Zdjęcie nr 5 przedstawia kilka podobnych błystek.
     
     

    Zaletą tego rozwiązania jest też to, że można je zastosować przy bardzo małych obrotówkach. Wadą jest, że taki zestaw częściej się plącze, zwłaszcza przy rzutach pod wiatr. Należy za każdym razem przystopować linkę zanim błystka wpadnie do wody.
     
    Dzięki zmianie obciążenia można nie tylko rozwiązać problem skręcania linki ale także mocno zwiększyć masę naszej przynęty. Zdjęcie nr 6 przedstawia sklepową błystkę o masie 6,5 g oraz przeróbki które mają tą samą wielkość skrzydełka a masę 10,5 i 11,5 g. Uzyskamy dłuższe rzuty i głębsze prowadzenie.
    Gdy zastosujemy na korpusie same koraliki to błystka może pozostać dość lekka, za to korpus może mieć ciekawe kolory. Część obciążenia można przenieść na sam przód błystki.


     
     
    Przeróbki opisane powyżej sprawdzają się najlepiej na wodach stojących i wolno płynących. W silnym nurcie niektóre błystki prowadzone pod prąd i tak zaczynają obracać się dookoła własnej osi. Wtedy można spróbować rozwiązania przedstawionego na zdjęciu nr 7.
     
     

    Stosuję je rzadko. Na szybszy nurt oraz na wody bardzo głębokie wolę inne zestawy pokazane na zdjęciu nr 8.
     
     

    Doczepiana główka pasuje tylko do określonych rozmiarów obrotówki dlatego chętniej używam wymiennego obciążenia przed przyponem.Mój zestaw składa się najczęściej z ciężarka o masie od 8 do 14 gramów i obrotówki nr 2. Linka główna to plecionka 0,13. Przypon z fluorocarbonu ( tam gdzie biorą tylko okonie) albo wolframowy 5kg, 45 cm, czasem dłuższy, montowany samodzielnie.
    Jeżeli ktoś uważa, że to zestaw zbyt toporny, ostrzegam : głęboko prowadzona obrotówka nr 2 potrafi skusić dużego szczupaka, a w rzece suma. Poza tym jest jeszcze kwestia ekologii. Uważam, że nie wypada na każdej wyprawie zostawiać kilograma przynęt na zaczepach, nawet jeśli kogoś na to stać. Dlatego linka powinna mieć odpowiednią wytrzymałość.
    Można oczywiście zrobić taki zestaw dużo lżejszy dla obrotówek 00 do 1 lub dużo cięższy. Najcięższy jaki zastosowałem to była obrotówka nr 4 i ciężarek 40 g. Kamienista rafa w głębokim nurcie, nie mogłem się tak ustawić aby ściągać zestaw z prądem. Liczyłem na szczupaka a złowiłem pięć okoni 30-38 cm.
    Jako obciążenie można też zastosować czeburaszkę, ja wolę zwykły ciężarek ponieważ szybciej można dokonywać wymiany na inny rozmiar, wystarczy odpiąć agrafkę.
    Gdy nie zachodzi konieczność częstej zmiany obciążenia sprawdza się zestaw z potrójnym krętlikiem i ciężarkiem zamocowanym na stałe.
    Łowiąc na taki zestaw w czystej wodzie możecie niekiedy zauważyć, że małe okonie zajadle atakują ciężarek a ignorują błystkę. Nie należy się tym przejmować. Zamieszanie wokół naszego zestawu jest jak najbardziej wskazane, a konkretne sztuki wybierają obrotówkę.
     
    Tych, których moje usprawnienia nie przekonują i wolą tradycyjne obrotówki zachęcam jednak aby dokonali przeglądu swojego arsenału. Wiele błystek można łatwo poprawić.
    Strzemiączka można zmienić na lżejsze i lepsze- bardzo ważne przy maleńkich błystkach.
    Czasem wystarczy zdrapać farbę lub zdjąć naklejkę- lżejsze skrzydełko zaczyna lepiej wirować. W mniejszych modelach pomaga idealnie współosiowe osadzenie korpusu na drucie. Należy błystkę rozmontować, na drut nałożyć plastikowy wężyk i na to korpus. Potem wykonać pętelkę na kotwiczkę. Najlepiej taką,która umożliwia wymianę kotwiczki- zobacz zdjecie nr 9.
     
     

    Czasem udaje się kupić gotowe błystki zrobione w taki sposób. Warto również spróbować samemu zmontować błystkę taką, jak na pierwszym zdjęciu -z dwoma skrzydełkami. Skrzydełka nie muszą być tego samego typu. Bardzo dobrze pracują błystki gdzie pierwsze,mniejsze skrzydełko jest typu aglia lub comet, a drugie, większe, typu long.
     
    Na koniec, aby zachęcić kolegów do sięgnięcia po obrotówki - krótka przygoda wędkarska.
     
    Ładne jezioro na Pomorzu,jestem tu pierwszy raz. Na środku spore wypłycenie, widoczne nawet na mapach google. Towarzystwo rozbiło namioty i szykuje kolację a ja pędzę z wędką żeby choć trochę połowić przed zmrokiem.Jezioro gładkie, łowisko znajduję bez trudu, oznaczone bojami z butelek. Łowię kilka okoni na przeźroczyste gumy z brokatem. Zapowiada się dobrze. Następnego dnia jestem na łowisku o 6.30. Pogoda się zmieniła, jest chłodniej i dość mocno wieje. Ryby na razie nie biorą. Przypływają miejscowi, dwie łodzie, widzę że łapią na gumy białe i jaskrawo zielone. Może tutaj tak trzeba ? Ale oni też nic nie łowią i po godzinie odpływają. Postanawiam sie tak od razu nie poddawać, zmieniam taktykę. Ustawiam łódkę tuż za wypłyceniem , jest tu ok 4m. Zakładam obrotówkę nr 2 i ciężarek 12 g. Rzucam daleko z wiatrem w kierunku głębokiej wody i zaczynam odliczanie. Jest głęboko, ciężarek osiągnął dno gdy doliczyłem do 20. Przy następnych rzutach odliczam do 17 i prowadzę błystkę jak najwolniej się da. I są okonie! Łowię kilka sztuk, gdy brania ustają zmieniam miejsce. teraz muszę rzucać pod wiatr lub bokiem do wiatru ale znów są brania. Tak jak przedtem, bardzo głęboko.Jestem z siebie dumny. Miejscowi, znający wodę, nic nie złowili i odpuścili. Ja mam brania- obrotówka po raz kolejny mnie nie zawiodła.
     
    Jeżeli kogoś zacheciłem do eksperymentów to bardzo się cieszę,
    Pozdrawiam. Adam 65
     

    Artykuł bierze udział w konkursie "wygraj wędkę marzeń - sezon 2"

  • Na łowiska Szwecji i Finlandii jeżdżę od wielu lat. Wszystkie te wyprawy miały swój rytm. Lubiany i oczekiwany. Tym razem było inaczej. Ponieważ po raz pierwszy przemówił Czas. Zbiórka w Warszawie, prom, Karlskrona.. 700 km dalej na północ. Czas normalnie biegnie. Wjeżdżamy w nasz las nad jeziorem, domek..jednak coś się dzieje..czas spowalnia. Wchodzimy do znajomego domku...Na zewnątrz zimno. Nie szkodzi, za 2 dni latamy w lekkich polarach..Rozpakowanie itd. Powitalna whisky..
     
     
     
     
     
     
     
    Wieczorne, o ile można nazwać takie rozmowy wieczornymi, bo białe noce...Jest 5 chłopa, sami wytrawni łowcy, 3 łódki. Decyduję się pływać sam. Bez echa. Pożyczony podbierak Rapali. Kiedy jest się samemu na łódce, zwodowanie łódki, zapakowanie, uważność w pływaniu, dziesiątki razy kotwica w górę, w dół, dopłynięcie, rozpakowanie, wysiłek, wolniej, sam. Jest ok. W łódkach, w kolejnych dniach, lądują ryby, małe 70tki i 80tki plus. Dużo zabawy. Dla mnie przychodzi ten pierwszy z moich dwóch dni. Piękne słońce, falka, taka jaka ma być. Znam mniej więcej miejsce. Płynę na stoku. Po lewej 60-80 cm, po prawej ok 3m. Multum kamieni, zielska i krzaków. Spinn, 218cm, Mepps 4, żółte fluo na paletce. Uderzenie, nie..zaczep, Zaraz...więcej instynktownie niż świadomie odpinam zrywkę ..Zaczep rusza. Czas staje. Robi się cicho. Wewnątrz mnie.Tylko wzrok rejestruje słońce, zieleń drzew, niebo, linkę na wodzie a ręce czują kij i agresywne krótkie i mocne szarpnięcia. Nic więcej. U-Boot. Idzie głęboko, okrąża dziób łódki i obraca nią. Robię miejsce na łódce, podbierak pod ręką. Kręci ósemki. Ile to trwało? Nie wiem. 5 czy 15 min. Wynurzenie, Duży. Sprawia wrażenie...wściekłego...ale pozwala na łagodne wejście w podbierak. Odpięcie blachy. Miarka. 96-98 cm, wzruszenie. Szybkie fotki tel, na ręce i w górę. Nordyckim Bogom Wody pokłon i podziękowanie. Słońce świeci przez płetwę grzbietową. Chwila trwa. Wracaj do domu. Siedzę w łódce i nie dziwię się, że nadal nic więcej do mnie nie dociera. W domku, zaskoczenie Kolegów, Adaś mówi: Zobacz...sam, bez echa..Dzięki Adaś. Podoba mi się to spowolnienie czy nawet zatrzymanie Czasu. Dzień mój drugi. Zatoka znana z dużych szczupaków. Nic. Ale mogą być okonie. Mocny Kamilowy Batson okoniowy, delikatna stalka Daiwy i Cannibal 7cm w dekorze szcupaczym. Łódka na luzie. Spokój, odprężenie i cisza. Uderzenie. Dziwne. Tępe. Krótkie. Hamulec zaśpiewał krótko i przestał. Dokręcam. Ona rusza. Powoli. Też głęboko. Obracam się na łódce patrząc, w którą stronę plecionka tnie wodę. Za chwilę łódka się powoli obraca. Ona dyktuje warunki. Ok, mam Bismarcka. To już nie jest hol, to jest pojedynek. Nie wiem, czy Panowie czujecie tą różnicę. Kiedy wypłynęła? Nie wiem. Pojawiła się jak Duch. Potężny kark, krępa, i niewyobrażalnie wielka kacza paszcza. Pierwsza myśl, ale spokojna...podbierak za mały...Ale jak pojedynek to pojedynek. Nikogo dookoła. Tylko my we dwoje. Jak udało mi się ją złożyć do siaty nie wiem, ale podbierak wyjmowałem już oburącz. Piekielnie ciężka. Piękna w swojej wielkości i sile to mało powiedziane. Nie zasługuje na długie trzymanie poza domem. Szybkie zdjęcia. Miarka-112cm. Nadal nic nie słyszę. Widzę. Wracaj. Tu nie było wygranego czy przegranego pojedynku. Siedzę w łódce, podpływają Koledzy. Byli całkiem daleko ode mnie. To naprawdę nie ma znaczenia.
     
     
     
     
     
     
     
     
     
    Potem nadeszły kolejne dni. Była sobie mała rzeczka, i zatoczka tudzież ujście do niej. Na płyciznach stały czasami 50 tki, a czasami większe. Do rzeczki wpływały dyżurne mamuśki. Agresywne jak licho. Kolega miał na kiju, szczupaka, może 60 taka może więcej… Miłe łowienie. Przy samej burcie otworzyła się woda i wielka otwarta paszcza zacisnęła się na biedaku, pociągnęła go w dól i było po temacie. Oniemieliśmy, bo co innego jest widzieć to na filmie, a co innego zobaczyć na żywo w odległości niecałego metra. Były kolejne ryby...Były szaleństwa kulinarne. Okazało się, że lat świetlnych mi brakuje do umiejętności Kolegów. Ok, nadrobię. Znakomicie dobrane zestawy whisky. I wiecie co Panowie? Czas zaczął w miarę normalnie biec… no...właśnie nie zaczął. Może to przywilej Łowiącego, Starszego Pana.
     
     
     
     
     

    Artykuł bierze udział w konkursie "wygraj wędkę marzeń - sezon 2"

  • Piękne widoki są jedynym pewniakiem podczas listopadowego wędkowania.
     
     
    Tradycją jest, że 11 listopada spędzam nad wodą w moich rodzinnych stronach czyli na Pojezierzu Brodnickim. Z reguły nie jest to jeden dzień, ale w zależności od układu kalendarza i obowiązków zawodowych, kilka dni a nawet tydzień.
    Oczywiście ideałem byłaby możliwość wykorzystania całego wolnego czasu na wędkowanie, niestety nie jest tak dobrze, w domu rodziców zawsze znajdzie się coś do zrobienia i nie ma od tego wymówki. Najpierw obowiązki , później przyjemność, czyli stosunkowo krótkie popołudnia z wędką. Choć pogoda o tej porze roku nie rozpieszcza, bardzo lubię ten czas głównie z powodu ciszy, rzadkiego spotykania kolegów po kiju oraz właścicieli licznych działek rekreacyjnych. Wiernie towarzyszy mi pies moich rodziców, który uwielbia chodzić na ryby, wystarczy że wyjdę z wędką z domu, zaczyna specyficznie szczekać a sztuczna przynęta na końcu wędki elektryzuje go bardziej niż podwodne drapieżniki.
     
    Na ryby tylko ze mną!
    Tradycja listopadowego wyjazdu na ryby wzięła się stąd, że przed laty na początku listopada bywało już na tyle zimno, że woda miała temperaturę około 5oC i przy słonecznej pogodzie udawało się trafić na tarło sielawy. Była wówczas szansa na złowienie pięknych okoni, okazałego szczupaka lub wypasionego sandacza w pobliżu miejsc tarła.
    W ostatnich latach jest raczej ciepło, woda miewa nawet 10oC (w tym roku 7,5oC), a ostatnie tarło sielawy na początku listopada trafiłem z 12 lat temu.

     
     
     
    Moje wody rzadko mają więcej niż 40 ha
     
     
    Łowię na kilku niewielkich ale głębokich zbiornikach rynnowych z brzegu, dlatego że nie lubię marznąć na łodzi a przemarsz z miejscówki na kolejną lub z jednej wody nad drugą, potrafi skutecznie rozgrzać kości. Dawniej przechodzenie z miejsca na miejsce było krótsze, ponieważ wszyscy łowili z brzegu i dookoła każdej wody było pełno wędkarskich miejscówek. Dziś wszyscy mają łodzie, całe połacie linii brzegowej są zarośnięte trzcinowiskami, wejścia są najczęściej przy działkach rekreacyjnych, często z pomostem.
     
     
     
     
     
    Pomosty przy działkach to stała część krajobrazu.
     
     
    Woda pomimo temperatury zbyt wysokiej na tarło sielawy jest już na tyle zimna, że ryby są zgrupowane w głębszych partiach zbiorników. Zaczynam szukać drapieżników w odległości 40-50 m od brzegu gdzie często trafiam na drugi, wyraźny spadek dna (pierwszy jest od linii trzcin). Głębokość wody w takich miejscach wynosi od 6 do 10 m. Na pierwszy ogień idą przynęty jak na fotografii 5. Od lewej Kaitech 4”, kopyto Relaxa 3”, Akoi Diplomat 3”, Predator Mansa 2,5” i twister Relaxa wszystko na główkach maksymalnie 10-12 gramów, po to bym mógł dorzucić tam gdzie chcę, ale im lżej tym lepiej. Zdecydowanie w stonowanych barwach ponieważ woda jest bardzo przejrzysta.
     
     
     
    Przynęty od których zaczynam łowienie.
     
     
    Miejscówki najpierw obławiam na wprost, oddając kilkanaście rzutów, podczas których prowadzę przynętę w możliwie wolnym opadzie. Jeśli nic się nie dzieję zmieniam opad na wolne prowadzenie przynęty przy dnie. Jeśli nie ma brań obławiam stanowisko na boki wzdłuż trzcinowisk w opadzie i powolnym prowadzeniu przy dnie. Ostatecznie zakładam przynętę uzbrojoną lżejszą główką (5g) i staram się prowadzić możliwie wolno w połowie wody. Przy braku efektów zmieniam miejsce.
     
    W tym roku 11 i 12 listopada słońce dość często wyglądało zza chmur i temperatura powietrza dochodziła nawet do 11oC, coś tam próbowało od czasu do czasu ugryźć przynętę. Brania były z dna daleko od brzegu w większości z opadu. Pierwszy zameldował się niewielki zębaty, pod koniec dnia uaktywniły się pasiaki.
     
     
     
     
     
     
     
    Nie są to olbrzymy ale cieszą.
     
     
    W kolejnych dwóch dniach gdy zrobiło się zdecydowanie chłodniej i nie było już widać słońca, brania zupełnie ustały.
    W takim wypadku w drodze powrotnej zmieniam zestaw na boczny trok i próbuję skusić cokolwiek.
    Najczęściej są to niewielkie pasiaki.
     
     
     
    Pasiak na troka.
     
     
    Oczywiście wszystkie ryby wypuszczam, przed odczepieniem, moczę dłoń by w najmniejszym stopniu pozbawić rybę śluzu.
     
    Listopad nie darzy wieloma rybami, często lepsze wyniki mam w okolicach świąt Bożego Narodzenia, wtedy jakby ryby przyzwyczaiły się już do niskiej temperatury wody i regularniej zerują. Jest to jednak doskonała okazja do wypoczynku na świeżym powietrzu z daleka od miejskiego hałasu w trudnym okresie krótkiego dnia, ale przede wszystkim tradycja, którą wypada kultywować.
     
     
     
    Zmrok wygania do domu
     
     
    Artykuł bierze udział w konkursie "wygraj wędkę marzeń - sezon 2"

  • To miała być kolejna zwykła sobota. Domowe obowiązki poprzedzone wcześniejszym relaksem na rybach. Chociaż wielu osobom wstawanie o trzeciej nad ranem nie kojarzy się z odpoczynkiem, to dla mnie nie ma nic lepszego niż oglądanie wschodu słońca odbijającego się w tafli jeziora. Ten sobotni poranek miał być spokojnym czasem. Liczyłem na dwa może trzy szczupaki, które później wypuszczę do wody.
     
     

    Zdarzają się takie wędkarskie wyprawy, kiedy mimo szczerych chęci złapania czegokolwiek, nic nie idzie po naszej myśli. Dwie godziny spędzone na pontonie i ani jednej ryby. Mimo że zapas kawy w termosie nieubłaganie się kończył, to nawet nie myślałem o powrocie do domu.
     
     

    Niemal po 30 minutach wiedziałem, że była to dobra decyzja. Pierwsza ryba w podbieraku od razu dodała motywacji i chciałem jeszcze więcej. Chwilę później trzymałem w dłoni kolejnego szczupaka, a później jeszcze jednego. Czułem, że to dobry dzień, tym bardziej że ostatni wypad na ryby w innej lokalizacji okazał się tylko stratą czasu.
     
     
     
     

    Na tym jednak moja dobra passa się skończyła i znów rozpoczął się moment, gdy z wody wyciągałem tylko przynętę. Zegarek pokazywał prawie godzinę 9, a ja stwierdziłem, że powoli czas się zbierać do domu. W tym momencie poczułem potężne uderzenie, a wędka się wygięła tak, jakby coś próbowało mnie z wędką wciągnąć do wody. Od razu zacząłem siłować się z czymś, co zdecydowanie nie chciało dać za wygraną.
     
     

    Walka była zawzięta, a ja czułem, że dziś padnie rekord i będzie to moje pierwsze spotkanie z kilkunastokilogramowym szczupakiem, który jest marzeniem wielu wędkarzy. Moja wyobraźnia podpowiadała mi miliony scenariuszy. Wiedziałem, że zarówno ja, jak i mój przeciwnik liczymy na wygraną. Ciągnąłem moją zdobycz z całych sił, aż w końcu poczułem, że idzie mi coraz łatwiej, co wskazywało na poddanie się mojego podwodnego rywala. To był moment, kiedy już wiedziałem, że zaraz zobaczę najprawdopodobniej największą rybę, jaką kiedykolwiek złowiłem.
     
     

    Chociaż wiedziałem, że mój podbierak może być zdecydowanie za mały, to i tak za jego pomocą chciałem wciągnąć zdobycz na ponton. Wystarczył tylko jeden ruch, by być oko w oko z tym olbrzymem, gdy nagle… zadzwonił budzik. Obudziłem się zlany potem, a wskazówki zegara pokazywały trzecią nad ranem.
     
    Artykuł bierze udział w konkursie "wygraj wędkę marzeń - sezon 2"

  • Niechciane przyłowy

    Przez lowfish, w Relacje,

    Zapewne wielu z Was, oglądając wędkarskie filmy w ,,necie’’ nie raz spotkało się z sytuacjami, w których łowiono inne ryby niż oczekiwano, tzw. ,,przyłowy’’. I na pewno sami mieliście masę takich sytuacji nad wodą..
     
    Często spotykałem się z twierdzeniem, że taki ,,przyłów’’ się nie liczy i zamiast zrobić sobie z nim ładne zdjęcie to ryba została szybko wypuszczona do wody. W tym artykule chciałbym opowiedzieć jak to jest w moim przypadku i opisać kilka przyłowów, które dały mi mnóstwo frajdy i pozytywnych emocji – osobiście lubię niespodzianki i cieszę się z każdej złowionej ryby. Wędkarstwo spinningowe to dla mnie magia. Łowiąc np. okonie można się naprawdę zdziwić gdy na końcu linki uwiesi się ładny szczupak bądź inna pokaźna rybka. Takie sytuacje dostarczają mi niezapomnianych wrażeń, po które za każdym razem wracam nad wodę.
     
    Spinninguję zazwyczaj z brzegu i większość czasu poświęcam rzecznym sandaczom. Pewnego dnia wybierając się nad Wartę, wziąłem ze sobą standardowy zestaw do 28 gram z plecionką ,,power pro’’ do 13kg oraz kilka gum w pudełku. Był początek października, pogoda jesienna, dość zimna i wietrzna. Ryby nie chciały współpracować – Warta to bardzo kapryśna rzeka. Mijają 2 godziny i nic.. Obszedłem cały zakręt i zatrzymałem się już na ostatniej główce. Nurt silnie napiera w brzeg w tym miejscu przez co jest bardzo głęboko. Wyciągam z pudełka białego ,,cannibala’’ 12,5cm na 15 gramowej główce. Zniechęcony i zrezygnowany wykonuje pierwszy rzut, guma swobodnie opada w kierunku dna i nagle czuje potężne uderzenie. Kij wygina się do granic możliwości, ryba ucieka w główny nurt wybierając w szybkim tempie linkę z kołowrotka – od razu wiedziałem z jakim przeciwnikiem mam do czynienia. Po około 30 minutowej walce udaje mi się wyholować pięknego, Warcianego zbuja, mierzącego 163cm. Miałem spory problem z podebraniem ryby ponieważ stałem na skarpie i nie mając wyjścia, wszedłem jedną nogą do rzeki. Nabawiłem się trochę strachu ale sumek na szczęście wylądował na brzegu. Szybka sesja i rybsko wraca do swojego królestwa.
     
     
     
     
     
    Wrzesień 2016 roku – wyjazd na szczupaki. Łowiąc te drapieżniki używam wędki do 100 gram z plecionką 0,28mm. Nie bawię się w małe gumy ponieważ wychodzę z założenia, że nie ma za dużej przynęty na szczupaka. Wypłynęliśmy o świcie. Pierwsza miejscówka okazała się nietrafiona lecz po chwili ku naszemu zdziwieniu, setki wystraszonych rybek zaczęło wyskakiwać z wody. Dźwięk spadających uklei do wody można było porównać z sypaniem grochu z pełnych wiader! Piękne widowisko. Nie mając nic innego pod ręką, zarzucam 19 centymetrowego ,,herring shada’’ prosto w zagonienie. Kilka obrotów korbką i bum, strzał w gruby zestaw. Myślę sobie mały szczupak.. lecz nagle pod powierzchnią dostrzegam pięknego okonia! Najzabawniejsze jest to, że garbus zassał całą gumę, która mierzyła 19cm i była złożona na pół w jego pysku. Okoń mierzył 43cm.
     
     
     
    Wyjazd na sandacze w październiku 2019 roku na zawsze pozostanie w mojej pamięci.. Wybraliśmy się z kolegą nad Wartę. Po kilkugodzinnej gonitwie za mętnookim przykucnąłem na główce i założyłem woblera HMS od Pana Adama Maryniuka. Miejsce zapowiadało się bardzo ciekawie, wzdłuż główek szła głęboka rynna, a po prawej stronie miałem starorzecze, które łączyło się z rzeką. Wykonałem kilka rzutów i nic. Postanowiłem trochę zmienić taktykę i rzuciłem woblera pod prąd. Mniej więcej w połowie dystansu poczułem piękne uderzenie. Ryba chodzi bardzo mocno, podciągam ją szybko blisko siebie lecz nie mogę oderwać od dna – myślę sobie to jest ten dzień, wymarzone 90+! Po 10 minutach udaje mi się wyciągnąć rybę z silnego nurtu ku powierzchni. Nagle dostrzegam srebrny grzbiet i własnym oczom nie wierzę. Rekordowy boleń zamiast sandacza. Szczęka mi opadła. Rapa mierzyła 84cm i była mega tłustą mamuśką! Szybkie zdjęcie i postrach uklei wraca do wody. Piękne rapsko w sile wieku!
     
     
     
    Pomimo większych okazów, które udało mi się złowić podczas swojej wędkarskiej przygody, ryba która dała mi najwięcej radości mierzyła zaledwie 77cm. Był to oczywiście ukochany przeze mnie sandacz. To był dzień, w którym wybrałem się na szczupaki nad Jezioro Wierzbiczańskie w pojezierzu gnieźnieńskim. Piękna malownicza woda, w której szybko można się zakochać. Był 1 czerwca, bardzo ciepły i słoneczny dzień. Szczupaki nie chciały zbytnio współpracować więc często zmienialiśmy miejsca próbując je znaleźć. Wpływamy w zatoczkę i stajemy na 5 metrach. Od tego miejsca w stronę jeziora robi się coraz głębiej, dochodzi nawet do 16 metrów. Kiedyś słyszałem, że w tym miejscu padło kilka sandaczy choć jezioro Wierzbiczańskie to szczupakowa woda i sandaczy ponoć nie ma. Tradycyjnie wędka do 100g plus ,,shad teez’’ 16cm. Obrzucaliśmy w koło całe miejsce i nic. Po krótkim namyśle zmieniamy miejsce lecz wykonuję jeszcze ostatni rzut. Dosłownie pod samym pontonem czuję piękny strzał. Ryba nie miała nic do powiedzenia na tym zestawie, czuję że nie jest duża. Po krótkim holu zaczynam dostrzegać pięknego smoka! Nogi zrobiły mi się miękkie i poczułem strach, że ryba może się wypiąć lecz na szczęście delikatnie zapięty sandacz daje się szybko podebrać. Rybka nie była ogromna lecz jej wybarwienie zrobiło na mnie ogromne wrażenie!
     
     
     
     
     
    Podsumowując moje opowieści o ,,niechcianych przyłowach’’ chciałbym podkreślić, że warto cieszyć się z każdej ryby, nieważne czy jest to niechciany sum nazywany szkodnikiem, czy niechciany sandacz. Mamy czasy, w których presja wędkarska jest coraz większa, ludzie nie dbają o środowisko oraz ładują do wora wszystko byle nie wypuścić – bo przecież ,,karta musi się zwrócić!’’ Ryb niestety ubywa lecz żyje nadzieją, że moje i następne pokolenia zrobią coś w tym kierunku i nasz wędkarski świat zmieni się na lepsze. Uciekam nad wodę i życzę wszystkim połamania!
     
    A na koniec jeszcze kilka rodzynków z mojego ukochanego ,,wędkarskiego świata’’
     
     
     
     
     
     
     
     
     

    Artykuł bierze udział w konkursie "wygraj wędkę marzeń - sezon 2"

  • Pierwszy

    Przez rogu, w Relacje,

    - Jeśli będziesz tu stał i rzucał to się w końcu doczekasz - powiedziałem.
    - Musisz tam, za tę gałąź, widzisz? Tam, gdzie woda trochę ciemniejsza i jest głębiej - dorzuciłem jeszcze i zająłem się niewdzięcznym zbieraniem mokrego drewna na ognisko. Kwitliśmy nad rzeką już parę zupełnie bezrybnych godzin i prawda była taka, że dostawaliśmy od boleni w kość. Po spłakanym, jesiennym niebie od rana rozpędzały się ołowiane chmury i regularnie nękał nas zimny, nieprzyjemny deszcz. Za nic miał wspólne plany taty i syna. Kapał, a czasami lał sobie beztrosko krótszą bądź dłuższą chwilę po czym uciekał niezdecydowany przed zimnym słońcem jakie znacie z końcówki października. Wiatr gwizdał w uszach, a mokre powietrze niosło ze sobą zapach schodzącego przyboru – butwiejących liści, wiślanego piachu i podgnitego drewna.
     
     
     
     
     
     
     
     
     
     
     
     
     
     
     
     
    Rozpalanie ogniska szło mi dziś opornie, byle jak. Nawet najmniejsze drewienka nie chciały się zająć, przemoczone na wskroś. W dodatku byliśmy głodni i nieźle już zziębnięci, termos ze słodką herbatą dawno pokazał dno. No nic, trzeba kończyć tę nierówną walkę pomyślałem patrząc na Adasia. Szczerze i z ojcowską miłością go podziwiałem. Siedmioletni uparciuch stał wbity czerwonymi kaloszami w brzeg rzeki jak zakotwiczony statek na redzie i chyba ani myślał odpuścić. Rzucał jeszcze nieporadnie i blisko, zazwyczaj mocno w bok od miejsca, które mu doradziłem i gdzie zazwyczaj, ale nie dziś, biła rapa. Zbyt długa na jego możliwości wędka mu ciążyła, mimo to się nie poddawał. Trząsł się przy tym jak osika na wietrze, a lewą rękę odrywał co chwila od kołowrotka aby wytrzeć rękawem kurtki krnąbrny katar. Katar, którego jeszcze dziś rano nie było - uprzytomniłem sobie z wyrzutem… Dobra, daję sobie jeszcze 5 minut na to przeklęte ognisko – zdecydowałem - i jak się nie uda to wracamy do dziewczyn do domu. Pochyliłem się nad podgnitymi patyczkami przekonany, że rozdmucham wątłe iskierki w dający ciepło ogień. Upłynęło może mgnienie oka i słyszę „tata?” od strony rzeki. Zerkam przez gryzący dym i oczom nie wierzę – młody ma rybę. Kij wygięty, wyraźnie nim szarpie, a kołowrotek popiskuje. W pierwszym odruchu chcę lecieć, pomagać ale rezygnuję z tego szybko i biorę do ręki aparat żeby zachować na zawsze ten niesamowity moment. Ulotną chwilę, kiedy mój syn ma pierwszą wiślaną rybę i pierwszego bolenia w życiu. Pstrykam kilka klatek udzielając mu jednocześnie najlepszych rad na jakie stać ojca w takim momencie, ale ryba po paru sekundach (jakże to nie fair) spina się. Podchodząc, widzę że szczytówka już nie pulsuje, a plećka smętnie zwisa, tak samo jak ramiona Adasia. Chłopak spogląda na mnie, w kącikach oczu wzbierają mu powoli łzy wielkie jak ziarna grochu. Łapie mnie w pasie, wtula się mocno i nie mogąc już powstrzymać płaczu mówi cichutko „uciekła mi ryba tato, przepraszam”. No tego już dla mnie zbyt wiele, serce na skraju przepaści wali mi jak oszalałe i czuję, że zaraz ja sam się rozsypię. Porywam go z ziemi, przygarniam do siebie z całych sił i mówię, że się nic nie stało, nie ma za co przepraszać, że wszystko zrobiłeś dobrze i w ogóle… I że będzie następny, że to był pierwszy raz przecież, że byłeś świetny i że bardzo cię kocham…
     
     
     
     
     
     
     
     
     
     
     
     
     
     
     
     
    I tak staliśmy jeszcze na tą rzeką przez dłuższą chwilę zupełnie sami. Milczący, objęci - ojciec i syn. I nie liczyło się nic więcej.
     
     
     
     
     
     
    Adaśku, napisałem to dla Ciebie i trochę dla siebie. Żeby to wspomnienie nam nie uciekło. Kiedyś, jak będziesz starszy i wyruszysz w rejs po internecie, może to przeczytasz . Wydaje mi się, że ten boleń nie był duży, może taki wiślany średniak pod 60 cm. Ale wiem, że dla Ciebie był największy na świecie. Bo był pierwszy.
     
    Maciek Rogowiecki
     

    Artykuł bierze udział w konkursie "wygraj wędkę marzeń - sezon 2"

  • Poszukiwanie mętnookiego

    Przez janosik_84, w Relacje,

    Od kilku dni pogoda w kratkę, raz deszcz, raz słońce, do tego mocny wiatr utrudniający rzuty i prowadzenie przynęty. Wracając z  pracy do domu rozmyślałem czy warto jechać dziś nad Odrę. Moje wątpliwości rozwiał kumpel, który zaproponował mi w sms'ie  wypad nad rzekę w poszukiwaniu sandacza. Długo się nad decyzją nie zastanawiałem. W domu szybki obiad i po niespełna godzinie byłem już nad Odrą
    Zmontowaliśmy swoje zestawy i udaliśmy się nad wodę. Celem naszych połowów był sandacz, ryba ochrzczona przez większość wędkarzy jako gatunek, który nie jest łowiony regularnie, ryba trudna technicznie do złowienia, najczęściej łowiona z przypadku. Postanowiliśmy łowić na przynęty miękkie, w kolorach, które najczęściej sprawdzają się nad Odrą, tj. perłowy, żółty, seledynowy. W ruch poszły zarówno twistery jak i rippery.
     
     
     
     
     
    jeden z zestawów przynęt jakie zabieram na sandacze
     
    Pierwsze rzuty nie zapowiadały rewelacji, wiał silny wiatr, który w znacznym stopniu utrudniał dalekie rzuty i prawidłowe prowadzenie przynęty. Po kilkunastu minutach pierwsze branie zanotował @pawelekk, jednak branie było tak delikatne, że nie udało mu się w porę zaciąć ryby. Do tego ripper nie nadawał się już do dalszych połowów, gdyż stracił ogonek.
     
     
     
     
     
    Ewidentnie przynętą zainteresowała się ryba...
     
     
     
     
     
    A wzięła na napływie główki
     
    Szybka zmiana przynęty na inną i spinningujemy dalej. Czas mijał, jednak sandacze nie chciały współpracować. Po dobrej godzinie systematycznego rzucania i prowadzenia przynęt techniką wolnego opadu, mam pierwsze branie. Klasyczne tępe uderzenie podczas opadania przynęty – jest ryba. Natychmiastowa reakcja zakończona skutecznym zacięciem. Ryba wzięła z dużej odległości, nie wiem czy jest dobrze zapięta. Stanowczo, jednakże  z wyczuciem, pompuję ją do brzegu. Ku mojej uciesze pokazuje się ładny sandacz. Prawdziwa walka z nim  zaczyna się dopiero pod brzegiem. Widząc, że jest dobrze zapięty w nożyczkach nie spieszę się z holem. Sandacz schodzi do dna, ja go podnoszę ku powierzchni i tak kilka razy. Co chwilę próbuje pozbyć się gumy charakterystycznie potrząsając łbem, jednak przynęta pewnie tkwi w jego paszczy. Zastanawiałem się jak lądować rybę i najbardziej racjonalne okazało się zastosowanie techniki wyślizgu – miałem na taki wyślizg sporo miejsca. Po krótkiej chwili ładny sandacz ląduje na brzegu, zegarek pokazuje godzinę 17:45. Odhaczając rybę zauważyłem, że plecionka jest mocno przetarta powyżej przyponu, trzeba będzie ją na nowo przewiązać, usuwając zniszczony kawałek. Miara pokazuje długość sandacza - 68 cm, waga około 3 kg.
     
     
     
     
     
    Mój wyczekany sandacz. Prawie 70 cm długości
     
     
     
     
     
    Prawdziwy drapieżnik
     
     
     
     
     
    Ripper na 16-gramowej główce. Właśnie ta przynęta skusiła do brania powyższego sandacza
     
    Efekty są, sandacze współpracują, a więc kontynuujemy nasze polowanie. Dość często zdarza się nam jednak, że przynęty utykają między kamieniami, niektóre udaje się uwolnić, jednak sporo z nich zostaje w wodzie. Możnaby sobie ponarzekać, ale zasada jest taka, że sandaczowe miejsca charakteryzują się dość czepliwym i pełnym zawad dnem –  coś za coś 
     
     
     
     
     
    Skupienie i koncentracja podczas opadania przynęty są nieodzowne przy połowach sandaczy. Branie trwa czasami ułamki sekund...
     
    W miarę postępującego czasu wiatr powoli zaczął się uspokajać, mija kolejna godzina i ponownie mam  branie z opadu. Odruchowo zacinam. Ryba bez problemów daje się podholować pod brzeg, jednak nie chce się pokazać. Zaczynamy się zastanawiać co to za gatunek, gdyż zachowuje się odmiennie od holowanego sandacza. Podejrzewamy, że to może być sum, gdyż ryba walczy znacznie agresywniej, wykonując dłuższe odjazdy w stronę nurtu rzeki.  Po chwili nasze przypuszczenia sprawdziły się -  oczom ukazał się wąsaty drapieżca,  mający około metra długości, z pięknie tkwiącym w pysku ripperem. Sumek regularnie wykonuje gwałtowne zrywy,  lecz dobrze wyregulowany hamulec kołowrotka i elastyczna wędka doskonale amortyzują jego zamiary.
    Dobrze że wcześniej przewiązałem na nowo zestaw – to była moja pierwsza myśl po krótkim holu. Inaczej postrzępiona plecionka mogłaby strzelić w najmniej spodziewanym momencie. Po kilkuminutowym holu przyszedł czas na lądowanie zdobyczy. I tym razem zastosowałem metodę wyślizgu. Przesunąłem się bliżej brzegu, a kumpel podebrał suma obiema rękoma i wyjął na brzeg. Godzina na zegarku – 19:20
    Przynęta mocno tkwi w paszczy suma, przez co mam problem z jej wyjęciem. Miara pokazuje 94 cm i szacunkową wagę około 5 kg. Szybka sesja fotograficzna i władca rzeki w pełni sił wraca do wody. Wypuszczając rybę żartuję, aby popłynęła poskarżyć się babci
     
     
     
     
     
    Nieoczekiwany, jednakże miło zaskakujący przyłów...
     
     
     
     
     
    Kilka zdjęć i do wody...
     
     
     
     
     
     
     

     
    Sumowy pogromca. Twister na główce 16 gram o wielkości 9 cm. Ten kolor dzisiaj na prawdę rybom podpasował
     
    Mija kolejna godzina „czesania rzeki” naszymi „sandaczowymi” zestawami. Od ostatniego brania sytuacja uspokoiła się, ale za którymś rzutem, tuż przy brzegu mam kolejne, delikatne branie. Zacięcie i znowu hol. Na początku myślę, że sandacz, gdyż uderzył w opadzie i branie było naprawdę delikatne, poza tym to cel naszej wyprawy i spodziewamy się "raczej" sandaczy. Jednak szybko okazało się, że ma wędce jest kolejny sum, tym razem dużo większy. Ryba zrobiła początkowo mały odjazd, a już po chwili zaczęła się kierować w kierunku głównego nurtu. Osiągając warkocz nabrała wigoru i zaczęła szybko schodzić z prądem rzeki. Wyjący dokręcony hamulec oznajmiał, że ryba nie jest mała i nie ma zamiaru się zatrzymać. Dokręciłem lekko drag ale już po chwili wyczułem luz na plecionce. Moje myśli krążyły wokół jednego – sum zerwał plecionkę. Okazało się jednak, że ryba się wypięła, pozostawiając na plecionce metrowej długości odcinek pokryty śluzem. Za plecami jęk zawodu kolegi i jego nieuzasadnione pretensje kierowane w moją stronę.  Tyle emocji na dziś wystarczy, trzeba się zabierać do domu  gdyż jutro też jest dzień... Ale tym razem może się nastawię na sumy ? Nie, lepiej na sandacze...licząc oczywiście na ponowne branie „małego” sumka.
     
    Artykuł bierze udział w konkursie "wygraj wędkę marzeń - sezon 2"

  • Potwór z głębin Anglezarke

    Przez AnolisN, w Relacje,

    Cała akcja wydarzyła się w UK w okolicach Preston. W tym opowiadaniu wracamy do dawnych beztroskich czasów które każdy kiedyś przeżyl, kiedy mieliśmy bardzo dużo czasu na wszystko co tylko sobie zamażyliśmy. Były kiedyś dni kiedy jeździłem na ryby codziennie 7 dni w tygodniu z znajomymi dużo starszymi odemnie samego którzy uczyli mnie łowić od 13 roku życia i przekazywali lata swoich doświadczeń i przemyśleń. Był to 16 grudnia 2016 roku, piątek rano, niestety nie każdy miał tyle wolnego czasu co ja.. praca, rodzina , dom, nie to co ja dlatego musiałem radzić sobie sam bez prawa jazdy i auta a łowiska były poza zasięgiem roweru czy autobusu. Wyczerpałem siły dzwoniąc po znajomych którzy by mogli pojechać ze mna na ryby, ale tak się składa że miałem swoją domową produkcje blach więc spędziłem dzień produktywnie kując kolejne blachy. Kiedy straciłem juz wszystkie nadzieje pod sam wieczór odezwał się telefon, kiedy myślałem że juz nic sie nie wydarzy zaświeciła iskierka nadziei.
     
     
     
     
     
     
     
     
     
     
     
     
     
     
     
     
    Rozmowa:
    Halo?
    Ja: Siema Damian co sie stało czemu tak późno?
    - A no słuchaj mam wolne miejsce w aucie jutro wyjeżdzamy o 4 rano na rezerwaty w Chorley jedziesz?
    Ja: Ty mnie wogóle pytasz? Cały dzień czekam aż ktoś zadzwoni z propozycją wyjazdu na ryby. Oczywiście że jade nie ma bata
    - To ciesze się bardzo widzimy się rano u mnie pod domem tylko nie zaśpij.
    Ja: No gdzie ja bym zaspał? Nie ma szans dobra widzimy się jutro trzeba się wyspać.
     
    Ucieszony wiadomościa postanowiłem spakować tylko przynęty które wykonałem własnoręcznie z myśla przetestowania moich rękodzieł. Nie było ich za wiele ale wystarczająco żeby stracić pare na zaczepach i móc łowic dalej, szczególnie na tych określonych wodach z powodu bardzo kamienistego dna, nierzadko zdarza się zaczepić lub przetrzeć plecionke na zaczepach dlatego nauczyłem stosować się dłuższy fluorocarbon jako przypon i brać przynęt na zapas. Cała noc nie mogłem zmrużyc oka oczekując budzika jak praktycznie każdy wędkarz przed większym wypadem, aż wkońcu pochłonął mnie doczekany zasłużony sen.4:00 rano, Dzwoni budzik, Nie mogąc się doczekąc jak najszybciej ubieram ciepłe ciuchy, pakuje sprzęt i biegne na miejsce spotkania przed wyjazdem. Po chwilowej rozmowie i planowaniu wypadu wkońcu wyjechaliśmy.Mimo że lokacja była niecałe 40min autem to czas dłużył się i dłużył aż dotarliśmy na niedoczekane miejsce. Po dojechaniu przywitała mnie piękna grudniowa pogoda, czyste niebo, swieża bryza, niewiele na minusie i zerowy wiatr. Piękny komplex rezerwatów wody pitnej w połączeniu z panującą wtedy pogodą i lekka poranna mgiełka otoczony bujnym świerkowym lasem powodował że widok zapierdał dech w piersiach i wywoływał uczucie że każdy dzień spędzony nad nim nieważne czy blank czy udany wypad będzie niezapomniany. Rezerwaty Rivington składają się z 3 jezior. Lower Rivington, Upper I Anglezarke a jedyne co dzieli jeziora między sobą to kamieniste, strome tamy. Lower jest darmowe, Upper nalezy do klubu wędkarskiego i Anglezarke podpada pod kolejny klub więc wymagana jest licencja dzienna lub roczna.
     
     
     
     
     
     
     
     
     
     
     
    Postanowiliśmy zaczać na darmowym lower rivington, Nie mineło wiele czasu kiedy posypały się ryby, pierwszy rzut i uderzenie, mały szczupaczek około 50cm ląduje w podbieraku. W pierwsze 20minut każdy z nas miał już po 2-3 szczupaczki do 60cm ale to nie to na co czekaliśmy. Z powodu wysokiego stanu wody na lower rivington nie było za dużo miejsc dostępnych z brzegu szczególnie dla nas trójki więc po dłuższej chwili zdecycowaliśmy przenieść się na Anglezarke, moje ulubione z wszystkich rezerwatów na Rivington. Jeden z kolegów, kierowca stwierdził że zostanie na darmowym lower i jeszcze chwile połowi więc wspólnie stwierdziliśmy że pójdziemy we dwójkę na anglezarke a on do nas dojdzie w swoim czasie i pojedzie po licencje.
    Po dłuższym spacerze dotarliśmy na Anglezarke, piękne duże jezioro z minimalnym stanem wody i pięknym dostępem z brzegu. Widok w połączeniu z pogoda był zdecydowanie niesamowity. Anglezarke to jezioro które przy niskim stanie wody można obejść dookoła czystą kamienista plażą. Ma dno wyłożone sporymi kamieniami i strome kamieniste tamy po obu stronach jeziora a średnia głębokość wynosi mniej więcej 6metrów z najgłębszymi miejscami przy tamach sięgających nawet 25metrów.
     
     
     
     
     
     
    W momencie kiedy dotarłismy na anglezarke zjawił się oczekiwany kontroler co bardzo mnie ucieszyło że ktoś tą wodę pilnuje i o nią dba. Kontroler zapytał nas o licencje jeszcze zanim zdążyliśmy zarzucić wędki. Woda podlega pod lokalny klub, więc wymagana jest licencja po którą musiał jechać kierowca który został na poprzednim jeziorze. Z powodu że bardzo często łowiłem na poszczególnym jeziorze znał mnie bardzo dobrze i zgodził się wrócic za 20/30min aż kolega pojedzie i wróci z licencja dla nas trójki. W tym czasie postanowiłem że nie ma co marnować czasu i czekać. Kolega poczekał na moście na kierowce żeby poinformować go że trzeba jechać po dniówke a ja w tym czasie wybrałem i założyłem jedną z moich największych, 15 centymetrowych blach które wydziobałem dzień wcześniej. Pełny rzut aerodymaniczną blachą na pełna odległosci i głębokosc około 15/20m, Przynęta opada na dno, łowie moją sprawdzoną technika, 3 obroty korbka przerwa, 3 obroty korbka przerwa i na dno. Po paru sekundach prowadzenia powtarzam czynność niewiedząc ze tym razem rutyna zostanie przerwana przez niespodziewany strzał przez potwora z głębin. Od nowa, 3 obroty korbką, przerwa i... Uderzenie które zgieło wędke w pół i było wyczuwalne aż w łokciu dodało mi strzału adrenaliny, nie wiedząc co się dzieje bezwiednie trzymam wędke i patrze jak żylka wysuwa się z kołowrotka niczym wkręcona w śrubie silnika spalinowego. Krzycze do kolegi z mostu ‘’podbierak!! Metrówa!!’’ który patrzy się z niedowierzaniem i myśląc że przesadzam, nie rusza się z miejsca. Po mniej więcej 10minutowej walce z rybą orientuje się że faktycznie mamy doczynienia z potworem a nie rybą i biegnie na pomoc z podbierakiem. Przyciągam rybę do brzegu widze że jest zahaczony tylko za warge co daje mi znać że muszę być wyjątkowo ostrożny a kolega patrzy z niedowiedzaniem zanim szczupak robi swój ostatni odjazd resztkami sił i znika w głębinie. Adrenalina pompuje ale wiem że muszę zachować spokój i delikatnie kontruje rybę przyciągając ja do brzegu jak kawał dobrego drewna.
     
     
     
     
     
     
    Kolega rozkłada podbierak który okazuje się zdecydowanie za mały i ryba poprostu nie zmieści się do podbieraka lub go połamie, nie wiem co robić aż decyduje się na desperacki ruch i wchodze po pas w butach, spodniach do grudniowej lodowatej wody i łapie rybę obiema rękoma ignorując hipotermie żeby wyciągnąć ja niczym ogromną kłode. Kumple patrzy z niedowiedzianiem jak trzymam (jeszcze wtedy nie wiedzac) 127 centrymetrowego potwora z głębin anglezarke. Mata okazuję się zdecydowanie za mała i ryba zostaje oficjalnie zmierzona żeby pokazać wszystkim 127cm długości. W tym samym czasie przyjechał kontroler i kolega z licencja , z niedowiedzaniem patrzą z mostu na potwora a kontroler gratuluje mi jednej z największych ryb złowionych nad tym jeziorem w ostatnich paru latach. Po paru minutach sesji zdjęciowych czułem się jak gwiazda na koncercie bo na moście zebrała się spora grupa ludzi obserwująca potwora z głębin i gratulująca połowu.
     
     
     
     
     
     
     
     
     
     
     
     
     
     
     
     
    Postaraliśmy się skrócić sesje zdjęciową dla dobra ryby i zaczełem reanimacje, po około 3-4minutach ryba złapała wody w skrzela, wróciła do siebie i znikneła w głębinach jeziora jedyne co zostawiając po sobie to blizne po ugryzieniu która po 5 latach mam do dzisiaj na prawym kciuku jako pamiątke. To jest historia jak złowilem moje PB szczupaka które ciężko będzie pobić. Wracam na to samo miejsce w którym ją złowilem co roku dokładnie 17 grudnia jako uczczenie rocznicy z nadzieją że spotkamy się ponownie.
     
     
     
     
     
     
    PS: Zdjęcia jeziora oprócz szczupaka 127cm są z innych pór roku i nie z tego samego dnia. Dziękuje za przeczytanie
     

    Artykuł bierze udział w konkursie "wygraj wędkę marzeń - sezon 2"

Artykuły

×
×
  • Dodaj nową pozycję...