Skocz do zawartości

Artykuły

Manage articles
  • admin
    Kiedy grubo ponad rok temu prezentowaliśmy pierwszy artykuł z serii „Rodbuilderzy prezentują” towarzyszył temu pomysł stworzenia serii tematycznej. Od tego czasu rodbuilderzy-Użytkownicy jerkbait.pl dzielili się swoimi doświadczeniami w zakresie konstruowania kijów trociowych, pstrągowych, boleniowych, szczupakowych, okoniowych, sandaczowych jak również zaprezentowali swoje własne ulubione wędki. Przyszedł czas na podsumowanie cyklu i uzupełnienie go o ostatnie brakujące ogniwo – propozycje kijów na jazie i klenie. Przy tej okazji szczególnie miło nam powitać „debiutującego” na łamach jerkbait.pl znanego i cenionego rodbuildera, Pana Romana Pietrzaka (Pracownia SPECJALISTA). Miłej lektury!




    Roman Pietrzak – Talon ITM 10’0” MLXF2 (Pracownia SPECJALISTA)

    Kiedy po rozmowie z Friko podczas Targów Wędkarskich na Torwarze podjąłem się napisania artykułu o jaziokleniowej wędce miałem zupełnie co innego na myśli. Tak się jednak potoczyły losy, że ostatecznie wybór padł na Talona ITM 3. 05m do 14 g. Z rodbuildingowego punktu widzenia to skromny, rzekłbym wręcz ascetyczny blank. Głęboka, nieprzezroczysta czerń tylko w teorii jest polem do popisu podczas budowy wędki. Dlaczego? Bo bardzo łatwo przegiąć można w drugą stronę, co w końcowym efekcie może przybrać wygląd odpustowego gadżetu. Jednym słowem, zaawansowany custom na tym blanku mi nie pasuje, niezależnie od tego, czy robię na ITM-ie spinning czy muchówkę.





    Wobec powyższych faktów, nacisk przy zbrojeniu tego blanku, oczywiście po szczegółowych uzgodnieniach z zamawiającym, poszedł na rękojeść. Uchwyt kołowrotka wykonałem z drewna klonowego. To wdzięczne drewno zostało oczywiście odpowiednio wycięte z bloczka, by słoje po wylakierowaniu dawały lekko trójwymiarowy efekt. Samo lakierowanie wytoczonego insertu trwało około 5 dni(6 warstw), co jak na warunki stawiane przez inne drewna, w tym niektóre egzotyczne, jest czasem bajecznie krótkim.







    Korek z kolei to od niedawna goszcząca na naszym rynku seria high-end [Batson Enterprises], dająca wbrew pozorom monterom dodatkowe możliwości. Ten zastosowany w Talonie uległ pewnym modyfikacjom. W skrócie mogę powiedzieć, iż odcięty plasterek z korkogumy, widniejący fabrycznie na początku korka, znalazł swoje miejsce po przeszczepie pod uchwytem kołowrotka, a cały korek został odwrócony o 180 stopni.





    Wszystko po to, by doważenie blanku, wynikające z przetoczenia korka na poziomie fabrycznym znalazło się tam, gdzie jego miejsce. I kto by pomyślał, że z korkami można jeszcze pokombinować. Kolor high- enda jest bardzo zbliżony do koloru klonu, jedynym elementem kontrastowym zostaje więc czarny skeleton Fuji. Uzbrojenie wykonałem za pomoca Alconit-ów, zaczynając od BYAG 25. Ot, taka klasyka. Nici, jak widać na zdjęciach, zostały dobrane pod kolor blanku.






    Dlaczego wybór padł na Talona? Cóż, jest to moim zdaniem bardzo ciekawa wędka. Jej długość pozwala komfortowo poprowadzić przynęty wzdłuż jaziowych opasek i w pełni kontrolować „tor jazdy” przynęty, a za przelewami pozwala nawet na postawienie przynęty. Wysokie moduły w kiju dają bardzo dobry transfer wszystkiego co się dzieje w wodzie do ręki, a charakterystyka pracy szczytówki pozwala rybie zassać przynętę, łowiącemu z kolei z jej ugięcia zostaje wystarczająco dużo, by skutecznie zaciąć. Ot, taki kompromis, pozostający jedną z definicji dobrego, jaziowo- kleniowego kijka. Przynęty w postaci obrotówek, gumek, woblerków obsługuje się bez problemu, a w przypadku zapięcia słusznej ryby pomoże moc drzemiąca w dolniku. W moim mniemaniu ITM w tej długości i gramaturze pozostaje jednym z wzorców tzw. wędki specjalistycznej.






    Jak zaznaczyłem na początku artykułu, pierwotnie wybór wędki był zupełnie inny. Co to miało być? Miał być Batson Enterprises z mojej ulubionej serii XST(RX8) o długości 2.9 m do 21 g. Dlaczego akurat ten? Bo wymieniony kijek robiłem w swoim czasie jednemu z bardzo doświadczonych wędkarzy, a zadania postawione przed zamówieniem przyprawiły mnie o ból głowy. Otóż miał być to kij do połowu jazi i kleni na Gwdzie, a jak trzeba będzie, to miał służyć również do połowu boleni kilkunastogramowe bezsterowce. No i w boju wędka okazała się bezkonkurencyjna. Mimo 10 gram w dolnym zakresie pięknie czuje się na niej prace małych woblerów i obrotówek do wielkości 2, jedynie z gumkami jest trochę kłopot, bo trzeba stosować ciut większe niż paprochy, na główkach nieco większych niż 3 gramy.





    Reasumując, przy wyborze kija na klenio- jazie może kierować się dwoma kryteriami. Albo z góry zakładamy, że budujemy wędkę wybitnie specjalistyczną albo też kierujemy się zasadą uniwersalizmu. Moim skromnym zdaniem oferta blanków na rynku pozwala dziś na przebieranie w ofertach, a wybór tak naprawdę to tylko czyste, osobiste preferencje.





    Gdybym chociaż powierzchownie próbował usystematyzować kryteria doboru kija na jazie i klenie, to kierowałbym się dwoma cechami. Po pierwsze, stawiałbym na kij dłuższy, raczej powyżej 2.75 m, a po drugie, zakładając, że ciężar rzutowy będzie niski bądź co najwyżej średni, szukałbym blanku z grafitu bardziej modułowego, by zachować po uzbrojeniu jego szybkość.




    Sławek ‘Oppeln’ Bronikowski – Batson RX7 IF 905 oraz Batson RX7 IST 1201

    Ta para kijów ilustruje dobrze moje preferencje i upodobania, co do sposobu chwytania leuciscusów. To mucha i spinning, ale ze oczywistym wskazaniem na tą pierwszą. Flyfishing to nie tylko salmonidy, to doskonała metoda na wszystkie inne rybie gatunki. Bez żadnego pojęciowego ograniczenia. Niziny, podgórze i pomorskie wody są jednakowo dobre dla muszkarza. Z miasta Łodzi mam tak samo blisko nad San, Bóbr jak i Łupawę. Warty, Wisły, Bzury czy Pilicy też nie dyskryminuję… Inne wody, ale nie gorsze dla wrażeń. Pewnie nawet lepsze niż popularne flyfishingowe deptaki. Można chociaż zażyć samotności. A miejscówek bez liku, tylko trzeba je dobrze rozpoznać.

    Pierwszy kij to IF 905 Batson family, czyli #5 dziewięciostopowa. Kij jak widać "niewyżarty" no i wytyrany trochę, pewnie więc znów bedę Nikiforem odcinka, przy znamienitych jak zwykle kolegach. LSF-y i strippingi od Pacific Bay i kaczy feather dla polotu. Z pracy medium fast, czyli jakby wszechstronny, z równomiernie rozłożoną mocą. Mógłbym łowić #4, ale czasem sięgam po sink tip, który łatwiej wyrwać mocniejszym kijem. No i wiatr tak nie dokucza. Łowię standardowymi DT5 i przyponami 4x-7x, niekiedy do puchowca i streamera ciut grubiej.





    Od marca do końca lata, może nawet czasem do połowy jesieni flyfishing wygrywa ze spinningiem z łatwością, jest bezkonkurencyjny. Mokra mucha, nimfy, sucha, streamer, wszystko znajduje swój czas i miejsce. Cały dzień brodzenia w rzece i możliwościach. Nie ciąży na mnie "skręt" zawodniczy, ani przymus skuteczności, ani żadna inna przyziemna konieczność. Skupiam się wyłącznie na urodzie łowienia. To mnie trzyma, po to łowię…

    Czy hol woblera ma tyle powabu i magnetyzmu co spływ elk caddisa albo alexandry pod nawisem gałęzi ?? Czy jest tak naturalny jak imitacja larwy ważki wirująca między kamieniami ?? No pewnie, że nie…Logiczną jest więc konkluzja, że błędem jest uparcie tkwić w siodle wobkowego schematu, podczas gdy koń biega gdzieś indziej.





    Od jesieni do wczesnej wiosny okno z owadami zamyka się i wówczas spinning jest górą. Skuteczniejsze są z reguły woblery, gumy i wirówki. Do tych użytków lubię starego IST 1201 w/w firmy. Ten i muchowy blank to pierwsza edycja blanków BE, pewnie już nieprodukowana, którą sobie niezmiernie cenię. Pół uncji o dziesięciu stopach długości. Klasyczny moderate, może odrobinę flegmatyk. Składniki podobnie jak w muchówce, bez fajerwerków, Pacific wystarczył. Tyle, że zbrojony bez F-ów, na samych V, od początku do końca 9 sztuk od 25 do 6 plus top. Nie klei się tak do blanku pajęczy monofil z rozmiaru 2-8 lb. I z niewielką gramatura lepiej leci. Jest ten kij długim ultralightem pełną gębą. Świetny rzutowo, bezbłędny w holu, z cięciem nieomylnym. Bardzo sprawne i miłe narzędzie. I tu odbiegnę na chwile od tematu…







    U nas to dość pracowicie przemilczana kategoria kijów, zresztą niejedyna. Nieprawdą jest, jakoby odległościówka albo picker były równie dobre i sprawne jak długi UL. To typowe nędzne surogaty i sprzętowy turpizm. Żadna tam oryginalność. Raczej ikona i rekwizyt stylu - McGyver idzie na ryby. Smuci mnie nieco, że tak łatwo trywializujemy techniczną stronę wędkarstwa, upraszczamy własny warsztat do taniego, niewyszukanego utylitaryzmu. Niemałą zasługę w lansowaniu tego matchowego erzatza ma pewien przemiły gentleman z zabójczym, francuskim wąsikiem i szelmowskim uśmiechem pod nim. Choć to naprawdę równy gość…Jednak piękne zajęcie lubi mieć równie dobrą oprawę. Dokładam więc ten szkaradny patent do opadu, wklejankologii, metody żyłkowej i krótkiej nimfy . Niech je schlag… Skrótowo mówiąc, jest ten batsonowski light niczym uprzejmy, trzymetrowy resor na którym klenie i jazie nieźle się mają…







    Sawal – Batson RX7 IST 1081 (Pracownia SAKS)

    Łowienie kleni i jazi stało się bardzo popularne, na rynku jest istny wysyp małych woblerków przeznaczonych do łowienia tych ryb – imitacji różnych owadów (niektóre z nich to prawdziwe arcydzieła). Dla wygodnego operowania takimi przynętami potrzebne jest wędzisko o odpowiednich parametrach: małym cw., akcji średnio-szybkiej, pełniejszym (głębszym) ugięciu pod obciążeniem i z dobrą dynamiką.


    Klasycznym, wręcz podręcznikowym przykładem takiego kijka kleniowo-jaziowego jest Batson IST1081. Uniwersalna długość 2,75m, realny cw. 2 – 10g, moc 4-8lb, akcja medium-fast, grafit RX7 (43 mln PSI).
    Blank ma małą zbieżność, ale ścianki dolnika są stosunkowo grube, co w połączeniu z niezłym grafitem RX7 zapewnia bardzo dobrą dynamikę.





    Przy wyrzucie ładuje się dość głęboko, dzięki czemu bardzo dobrze podaje się nim najmniejsze, lekkie przynęty.





    Pod większym obciążeniem blank pracuje głęboko, co gwarantuje pewny, bezpieczny hol słabo zahaczonej ryby – a zdarza się to często, gdy słabo żerujący kleń „skubie” tylko przynętę i zawisa na jednym grocie małej kotwiczki (nierzadko na zewnątrz pyska).





    Prezentowany IST1081 – uniwersalny klasyk - uzbrojony jest również klasycznie, bez zbędnych „pizdryków”: przelotki Fuji Alconite + SIC na szczycie, omotki w kolorze blanku. No, może rękojeść nie jest tak całkiem klasycznie typowa: korek aglomerowany ozdobiony pierścieniami z korko-gumy.







    W serii RX7 Batsona jest jeszcze kilka modeli mających cechy dobrego kijka kleniowego, więc kilka słów o nich:

    - IST1082 – to mocniejszy brat: cw do 14g, moc 6-10lb. To dla tych, którzy nie łowią wyłącznie na miniaturowe „pchełki” i polują na Pana Klenia.
    - IST1141 i IST1142 – to dłuższe (2,90m) odpowiedniki wyżej opisanych, o nieco wolniejszej akcji.
    - IST1263 3,20m, cw katalogowy 10-21g realnie już od 4-5g, moc 8-12lb. Bardzo ciekawy blank, z cienką, czułą szczytówką, sporą mocą w dolniku, długość w sam raz na wielkorzeczne, przelewowe łowienie. To świetny uniwersał na duże rzeki: można nim podać niewielkiego kleniowego woblerka a jak trzeba to i przyzwoitą gumę na odpowiedniej główce.



    Art-Rod – Lamiglas Certified Pro XSH 1142LL oraz G-1000 GSH 1082LL (Pracownia ArtRod)

    W większości wypadków najskuteczniej prowokujemy jazie i klenie niewielkimi przynętami, woblerami 2-6cm, obrotówkami 0-2, jigami i gumami na lekkich główkach.





    Idealne wędki do takich wabików i dynamicznie walczących ryb tworzą amerykańscy producenci, w długich blankach o mocach 6, 8, 10lb. Klasykiem od kilkunastu lat jest długość 2,9m (9’6”), dzięki optymalnemu balansowi. Cechuje je dobra kontrola nad przynętą w nurcie, amortyzacja podczas holu, predyspozycje do rzutów szerokim wachlarzem gramatur, komfort i poręczność.





    Oczywiście w tej samej długości i mocy, blanki poszczególnych wytwórni różnią się pomiędzy sobą. W połowie lat ’90 najczęściej korzystałem z blanków Talon 9’6”-LT2, nieco bardziej finezyjnych G.Loomis GL3-IMX ST1141-2 oraz niektórych blanków muchowych klasy #5-7. Około 5-6 lat temu nabyłem nowy blank Lamiglas Certified Pro 9’6” 4-8lb 1/8-3/8oz. Zapachniało rewelacją... był to wg mnie autentyczny krok do przodu w stosunku do poprzednich konstrukcji firmy i wyrobów konkurencji. Chwilę później pojawił się także XMG w takich parametrach, lecz dla mnie Certified Pro jest ciągle niedoścignionym wzorem.






    O co chodzi? Blank ten jest bardzo dynamiczny, nie lejący się. Słucha ręki, nie stwarza problemów w warunkach ograniczonej przestrzeni do rzutu, a przy tym lekkie (optymalnie 3-10gr) przynęty podaje celnie i jeśli trzeba daleko. Jest elastyczny górą, szczytówka z początku dość miękka łatwo się ładuje i po wymachu momentalnie staje. Drugą istotną dla mnie cechą jest zdolność dobrej obsługi każdej przynęty, nieważne czy woblera, blaszki, gumy, puchowca. Dzięki temu wędką tą łowi się bardzo fajnie w każdej prawie rzece i wiele gatunków ryb. Wabik zawsze jest świetnie wyczuwalny i dobrze się nim steruje. Trzecia sprawa, wędka jest skuteczna, wzorowo trzyma rybę. I to zarówno klenie, okonie, lipienie, jak i dużego bolenia czy pstrąga...





    Przy okazji... zauważam od lat, że spora część wędkarzy nie wykorzystuje w pełni zalet profesjonalnego sprzętu. Taki kij jest zaprojektowany do łowienia lekkimi wabikami dużych, silnych ryb nurtu. Ryba rzędu 4-5kg nie jest tu jeszcze kresem możliwości. Korzystajmy z tego, wędka podczas holu ma się wyginać ile wlezie... pod warunkiem używania linki, w tym wypadku 8lb, no i zachowania właściwego kąta, wiadomo...większość z nas stosuje do takich zestawów żyłki 0,16-0,20 obijając się co najwyżej o początkowe 4lb.





    XSH 114 2LL jest komfortowy w użytkowaniu, wędka wychodzi lekka, dobrze wyważona. Prezentowany egzemplarz został uzbrojony w przelotki Fuji Alconite (od 25 do 0.5.5) plus Fuji SIC na szczycie. Omotki z nylonowych Brown RodSmith z wstawkami z metaliku w kolorze miedzi. Rękojeść wykonaliśmy z naszego korka, zakończyliśmy korkogumą. Uchwyt pasujący kolorystyką do całości, czyli Matagi Brown Marble osadzony na tulejach Pacifica. Poza tym bez bajerów, czysto użytkowy, elegancki spinn.






    Druga wędka, o której chcę wspomnieć, jest mało popularnym rozwiązaniem pojedynczo zamawiana przez kleniarzy - jest to wyjątkowo krótka kluska wykonywana przez Lamiglasa w serii G-1000. GSH1082LL – długa na 2,75m, moc 2-6lb, wabiki 2-7gr (fabrycznie 2-10gr).





    To bardzo mało zbieżny blank, wolny w pracy, po prostu klasyczny noodle rod. Nie jest to wędka dla każdego, trzeba ją dobrze czuć, by trafić w rzekę (haha), ale gdy kleń tylko powącha kotwiczkę, już się jej nie pozbędzie... Kilka zdań od jednego z użytkowników, Mikołaja Martyńskiego z Towarzystwa Przyjaciół Wełny:


    „Zaczynając od Warty... Dzień po odebraniu wędki jadę na testy nad znajomy przelew. Na początek łowienia zakładam mały pękaty wobler, żyłka 0,16mm, przyzwyczajony do szybszego kija rzucam 6 metrów od siebie na lewo, no cóż, trzeba się przyzwyczaić. Po kilku rzutach i zwolnieniu tempa ruchów zaczynam wyczuwać jak należy się posługiwać takim kijem. Lamiglas pięknie się ładuje i katapultuje przynętę dwa metry za przemiał. Zmieniam woblery na coraz większe, aż do maksymalnych według opisu 7 gram. Do 5 gram blank zapewnia pełen komfort przy rzucaniu, przy granicznym obciążeniu wymach musi już być wolniejszy, ale przynęta nadal sięga środka koryta Warty. Jeżeli chodzi o prowadzenie woblerów to jestem bardzo zadowolony, blank fantastycznie pokazuje pracę przynęty, pomimo że to jest przecież kluska. Jestem pewny że taka charakterystyka kija pomoże mi już niedługo wyholować jazie zapięte „za skórkę”.





    Na mniejszych rzekach klenie łowię głównie wachlarzem, a często również z prądem. Zimą i na wiosnę stosuję przynęty głęboko schodzące o długościach 4-5 cm, a latem głównie łowię z powierzchni na żuczki i rebelki. Ponieważ zimowe klenie stoją w wolniakach, a letnie łowię na małe przynęty, a na dodatek preferują one naturalny spływ przynęty, dlatego uważam że kij o wolnej akcji jest dobrym rozwiązaniem. Blank pięknie pracuje na rybie, fantastycznie amortyzuje wszystkie odjazdy i w zasadzie nie daje rybie szans na spinkę. Kilka wyholowanych jesienno-zimowych kleni, w tym dwa zapięte na samym grocie na zewnątrz pyska, to potwierdziło. Jeżeli chodzi o przynęty gumowe, to kij nie jest oczywiście do nich stworzony, ale wbrew wszystkiemu można nim bardzo naturalnie podać rybie żabkę, lub ripperka wzdłuż burty”.





    Kluskę uzbroiliśmy w Fuji Hardloy plus SIC na szczycie(od 25 do 06). Omotki Garnet. Dopasowana rękojeść wykonana z korka i korkogumy. Uchwyt Fuji DPS17, tuleje, ryflowany czarny pierścionek, zaczep.
    Do połowu kleni i jazi, jeśli warunki tego wymagają, wykonujemy często także wędki
    o mocy10lb. Najczęściej są to Talon VI Plus MLXF2 w długościach 2,75 i 3,05m (4-14gr), Lamiglas XMG 2,9m 4-14gr, Pacific Bay IM6 3,5m 4-14gr.




    Łukasz Masiak – ATC IST 862 oraz CB 702 (Pracownia Rodmas)
    Wędki kleniowo –jaziowe, czy też sam połów tych ryb na przynęty sztuczne bardziej kojarzy mi się z muchówką. Moim zdaniem zdecydowanie łatwiej przechytrzyć te ryby, szczególnie większe egzemplarze tą metodą. Przy okazji, po namierzeniu ryb można się często wyłowić do bólu. Jednak połów klenio-jazi w Polsce to także bardzo ważny dział w wędkarstwie spinningowym. Był i jest to kierunek szczególnie popularny wśród zawodników. Stosowanie cienkich żyłek oraz bardzo małych i przez to lekkich przynęt wymusza zbudowanie odpowiedniego wędziska. Generalnie dość dobrze zadanie spełniają blanki typu steel head o mocy 8 lb. Są one jednak często dość wolne. Ułatwia to oczywiście rzut lekkim wabikiem, ale dużo przyjemniej łowi się na bardziej dynamiczne wędziska. Gdybym aktualnie miał wybrać jeden model do małych przynęt, byłby to spinning zbudowany na wysokomodułowym blanku muchowym klasy #8, w skrajnych przypadkach #6. Najczęściej stosuję blanki TF908-4 lub TF906-4. Wędki te buduję na przelotkach tytanowych Fuji najczęściej zaczynając od Y20 kończąc na 5.5 - co znacznie podnosi dynamikę wędziska. Rękojeść to oczywiście dowolny wybór klienta – jednak najczęściej jest to ratan lub naturalny korek.









    Ponieważ wędziska zbudowane na tym typie blanków dość dokładnie opisałem w części o wędkach okoniowych, chciałbym przedstawić nieco inne projekty. Osobiście klenie lub jazie traktuję często jako przyłów lub rybę zastępczą przy pstrągowaniu. Bardzo lubię na wiosnę przy wyższej, uniemożliwiającej brodzenie wodzie stosować kije ciut dłuższe. Lubię długość 8’6” czyli prawie 2,60 cm. Przy dość grubych żyłkach jakie stosuję, 0,25 -0,28 potrzebuję blanku o mocy ok. 10 lb. Ponieważ ostatnio mój arsenał pstrągowokleniowy trochę się uszczuplił, nadszedł najwyższy czas aby zbudować sobie nowy kijek. Mój wybór padł na blank IST 862 ATC III. Jest to lekki lecz bardzo mięsisty blank – jego akcja mod-fast bardzo mi odpowiada. Świetnie miota wabiki w przedziale 4-12 g. których najczęściej używam. Ponieważ wszystkie swoje prywatne wędki mam matowe, budowę rozpocząłem od oskrobania oryginalnego lakieru. Najlepsze do tego celu jest ostrze nożyczek.





    Potem szlifowanie papierem wodnym i wtarcie żywicy. Następnie zabrałem się za rozstaw przelotek. W przypadku tego projektu bardzo zależało mi na dużej dynamice kija. Nie chciałem też używać tytanów, gdyż przy moim szuwaro-bagiennym stylu łowienia potrzebowałem odporniejszej ramki. Zdecydowałem się na alconite w dość nietypowym ustawieniu: Y20, Y12, Y8L, LV7, LV6, L5.5, L5.5, L5.5 + szczyt. Przelotkę szczytową zrobiłem także z przelotki typu L5.5. Taki rodzaj przelotki szczytowej jest najlżejszy z możliwych i tylko nieznacznie obciąża blank. Kijek wyszedł bardzo dynamiczny a dłuższy stożek znakomicie ułatwia rzuty bezwładnościowe. Y20 przy stosunkowo miękkim dolniku świetnie przenosi na niego obciążenie.







    Rękojeść wykonałem z korka naturalnego i dość dużych wstawek z ciemnego korka. Foregrip w całości z ciemnego korka. Całości dopełnia uchwyt Fuji DPS soft touch 18 i omotki z nici gunsmoke z pojedynczą srebrną wstawką.









    Przy okazji, omotki nawinęła i polakierowała moja młodsza siostra Justyna. Zawsze chciała spróbować – więc uznałem, że moja prywatna wędka będzie do tego najodpowiedniejsza. Jak na pierwszy kijek wyszło całkiem porządnie, co bardzo mnie cieszy. Przy aktualnej liczbie projektów pomoc się przyda.

    [Zdjecia just.2, just.3, b.jpg]








    Innym typem wędziska, o którym chciałem wspomnieć są kije castingowe do rzucania nielotów jaziowo – kleniowych. Generalnie do tego celu najczęściej używam blanków szklanych Cb. Mają one świetny potencjał rzutowy. Aby zwiększyć ich dynamikę od pewnego czasu zbroję je w przelotki tytanowe od rozmiaru 7 do 5.5 lub 5.







    Blanki te mają też spory zapas mocy, który bardzo przydaje się przy nieoczekiwanych większych przyłowach. Generalnie wędki jaziowo – kleniowe jak każdy inny typ to przede wszystkim preferencje osoby zamawiającej wędzisko - warunki w jakich łowi, jaki ma temperament i co lubi. Są oczywiście pewne wspólne cechy ale nie mogą one przysłonić indywidualnych preferencji łowiącego.



    DanielXR – ATC TF908-4 (Pracownia XRods)
    Dziś ma być o wędkach na jazie i klenie- rybach od lat popularnych u nas wedkarsko, o łowienu których wiele już napisano. Na wstepie muszę się przyznać do pewnej rzeczy: napisanie artykułu o wędkach kleniowo-jaziowych to dla mnie najtrudniejsze wyzwanie z całej serii artykułów. Najtrudniejsze ponieważ te dwa gatunki akurat to najrzadszy cel moich wypadów wędkarskich. Nie znaczy to, że nigdy ich nie złowiłem, były czasy że na duże klenie jeździłem dość często a ryby powyżej 50cm były normą, jednak były to praktycznie tylko wyprawy z muchówką. Dla mnie oba te gatunki to ryby typowo muchowe, na spinning łowiłem je rzadko, nigdy się nie nastawiałem sprzętowo, nie miałem też specjalnego pudełka z malutkimi woblerkami czy obrotówkami wielkości 00. Łowiłem je na sprzęt duzo mocniejszy niz przyjęte reguły, przy okazji odwiedzin odrzańskich główek, gdy brałem jeden spinning do całodziennego wielogatunkowego wedkowania...


    Jednak wędki do tego celu często robimy w naszej pracowni, łowienie drapieżnych karpiowatych jest bardzo populane, wypracowany został też pewien standard ich łowienia a co z tym się wiąże sprzęt i najskuteczniejsze przynęty. Ten standard podyktowany jest głównie podobnymi do siebie łowiskami i przynętami oraz sposobem ich prezentacji. Od Dunjca czy Sanu po ujście Odry czy Wisły oba gatunki łowi się podobnie: głównie na niewielkie przynęty (woblery i obrotówki) które trzeba podać na sporą odległość i poprowadzić w górnych warstwach wody. Waga tych przynęt zawiera się głównie w przedziale od 1 do 10 gr, na kołowrotku nawinięta jest prawie w każdym przypadku żyłka w przedziale od 0,14 do 0,20mm, przynetę musimy podać maksymalnie daleko. Wiem, że to dość ogólnie powiedziane, na pewno od tych reguł są wyjątki związane ze specyfiką pewnych konkretnych łowisk jak małe pstrągowe rzeczki, jednak opisując kij kleniowo -jaziowy muszę skupić się na takim własnie uśrednionym i najczęsciej spotykanym u nas modelu łowienia tych ryb. Trzeba zadać sobie jeszcze pytanie czy kij na jazie i klenie, mimo ich podobnego występowania i sposobów łowienia, może być jedną i tą sama wędką? Moim zdaniem spokojnie możemy "obsłużyć" oba gatunki tym samym kijem, pewnie ci wędkarze którzy specjalizują się w łowieniu tych ryb rozróżniają sprzęt typowo jaziowy, delikatniejszy niż kleniowy, na ogół jest to typowa "kluska", długa i miękka, o głębokim ugięciu, która świetnie rzuca najmniejszymi wabikami i pozwala spokojnie holować nawet spore ryby na bardzo cienkich żyłkach. Wędki kleniowe sa na ogół odrobinkę mocniejsze i bardziej dynamiczne - wpłwa myślę na to ciut wiekszy rozmiar przynęt, częsta prezentacja ich w szybkim nurcie i wiekszy rozmiar spodziewanych ryb. Jednak mozna pokusić się o sformułowanie wspólnego standardu wędki kleniowo-jaziowej: długość w zakresie od 9' do 10'6" czyli 2,75 -3,20m, moc od 6 do 12 lb i optymalny zakres przynet od 2 do 14gr. Są to klasyczne kije nazywane w katalogach często noodle rods, należące najcześciej do szerokiej grupy salmon&steelhead. W mateczniku rodbuildingu czyli USA gdzie nie łowi się kleni i jazi ten sam typ wędki projektowny jest do połowu łosiowatych na niewielkie, lekkie przynety. U nas kije te doskonale nadają się do jaziokleni właśnie, przykładem takich konstrukcji na których najczęściej budujemy wędki do tego celu są blanki Batsona IST1081F, IST1082F, IST1141F, IST1142F, ATC IST961, Talony 9'0MLXF2, 10'0MLXF2, Lamiglas XMG1142L, StCroix 3S90LM2, 3SC96MLF2, 3SC106MLF2.


    Mimo, że wszystkie wymienione modele to doskonałe blanki do tego celu ja opiszę dziś wędkę łaczącą "moje" doświadczenia z tymi gatunkami z klasycznym spinningiem czyli kij spinningowy zbudowany na blanku muchowym. Jest to zdecydowaniej rzadziej spotykana grupa wędek, można by sie zastanawiać po co wogóle je robić przy tak dużym wyborze blanków specjalistycznych do spinningu. Otóż na blankach muchowych wychodzą bardzo ciekawe konstrukcje, mimo że teoretycznie w pracy i ugięciu podobne do klasycznych blanków spinningowych, jednak można osiągnąc na nich gotową wędkę zupełnie inną, nieporównywalną prawie. Oczywiście nie można tu generalizować, muchówki jak i spinningi różnią się od się od siebie w poszczególnych firmach, seriach i modelach. Można do tej samej klasy linki spotkać kije o całkowicie różnej pracy: szybkie i wolne, delikatne jak i mocne, o głębokim ugięciu jak i typowo szczytowym. Nie każdy blank muchowy będzie dobrym materiałem na spinning, na niektórych modelach w ogóle bym się nie podjął takiego zbrojenia, inne zaś są wymarzonym materiałem na kij spinnigowy. Wykorzystując wysokomodułowe szybkie blanki możemy otrzymać świetne spinningi: bardzo lekkie, szybkie, czułe, mocne ale i delikatne jednoczesnie. Na blankach w klasie 6-7 robiliśmy długie okoniówki do paprochów, na 8 pstrągowo-kleniowe dłuzsze kijki, na 10-12 mocne rzeczne uniwersały. Mają one jeszcze jedna zaletę, którą trudno znaleźć w klasycznych kijach spinningowych: bardzo często są to 3 lub 4-składy, czasem to jedyna alternatywa dla wędkarzy poszukujących wieloskładów w spinningach o długości np 9'.





    Wykorzystanie blanków muchowych do tego celu jest znane od bardzo dawna, pewnie wiele osob do dziś łowi jeszcze modelami z dawnej produkcji Anosa czy Krokusa, spinningami zbudowanymi na muchówkach Sage, GLoomisa, St Croix czy Pacyfic Bay'a. W naszej pracowni również robimy takie wędki również wykorzystując blanki tychże firm. Tym razem zaprezentuję wędkę, którą niedawno budowalismy dla naszego klienta, Pana Zdzisława Trębickiego, a wykonaną na blanku ATC TF908-4. Cała seria TF to bardzo ciekawe, szybkie kije muchowe, przypomniające mi pracą konstrukcje Sage. Użyty tutaj blank w klasie 8 idealnie nadawał się do takiego zastosowania, ma czułą delikatną szczytówkę, szybką pracę i jak każda muchówka piękne głębokie ugięcie pod obciążeniem. Moim zdaniem poradzi sobie bez problemu nawet ze sporym boleniem - normalnie kij muchowy w tej klasie to wędka do łowienia dużych pstrągów, steelheadów, mniejszych łososi czy bonefish'y w morzu.


    Podczas rozmowy z Panem Zdzisławem ustaliliśmy do czego wędka ma być przeznaczona: oczywiście głownie jazie i klenie w Wiśle, z klasycznymi przynętami dla obu gatunków. Wędka miała być lekka i delikatna, acz o dość szybkiej akcji. Moja propozycja wykorzystania blanku muchowego do tego celu została bez obaw zaakceptowana przez klienta, ustaliliśmy wszelkie szczegóły dotyczące wykończenia i wyglądu przyszłej wędki. Wędka miała głownie pracować z żyłką, stąd wydłużyłem odrobinkę stożek jaki tworzą zastosowane przelotki SiC w rozmiarze od Y25 do LSG5,5 na szczytówce + TFST5,5 jako szczytowa.







    Dolnik został wykonany z korka z drobnymi ciemnymi wstawkami i korkogumą na końcu. Uchwyt kołowrotka zastosowałem z wkładką drewnianą w kolorze blanku, czyli ciemnym bordo - brązie.





    Omotki są w kolorze blanku z pojedyńczą metalizowaną czerwoną nicią na środku, prawie zlewającą się z ich kolorem oraz srebrną przy złączach.





    Kij wykończony został tak jak lubię najbardziej: prosto i skromnie, bez zbędnych dodatków, kolorowych wstawek i innych "bajerów". Na życzenie zamawiającego został też podpisany jego imieniem i nazwiskiem.





    Przed wysyłaniem wędki do klienta udało mi się zrobić kilka zdjęć, obrazują one pracę wędki pod wstepnym oraz zwiększającym się obciążeniem. W początkowej fazie wędka pracuje typowo szczytowo, potem ugięcie progresywnie przesuwa się w stronę dolnika by pod dużą siła zacząć pracować jak klasyczna muchówka czyli pięknym ugięciem na całej długości.









    Niestety nie mogę nic powiedzieć na temat jak wędka rzuca i jak jest czuła - nie miałem okazji nią łowić niestety, mam nadzieję że po pierwszych testach jej właściciel podzieli się z nami swoją opinią. Jednak z doświadczenia wiem, że wysokomodułowe blanki muchowe to bardzo czułe konstrukcje, świetnie przekazujące do ręki wszystko co dzieje się z przynętą. Ja prywatnie jednak nadal wolę, mimo wszelkich ich zalet i możliwości wykorzystania, używać ich jako wędki z drucianymi przelotkami i uchwytem kołowrotka zamontowanym na samym dole rekojeści, nie tylko do pstrągów i lipieni ale także przy połowie jazie i kleni.




    Propozycje rodbuilderów zebrał,
    Friko, 2009

    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum

  • Pragnąc podziękować społeczności portalu jerkbait.pl za wielką pomoc w zbiórce i przekazaniu ze zbiorów własnych sprzętu wędkarskiego dla naszego szkolnego koła wędkarskiego, z wielką niecierpliwością oczekiwaliśmy na dzień, kiedy to będziemy mogli złożyć podziękowania wam wszystkim, drodzy koledzy, za tak piękny gest. Czekaliśmy, czekaliśmy cierpliwie…. I stało się!!!





    Spotkanie zaplanowaliśmy u nas, w Ośrodku Szkolno – Wychowawczym dla Głuchych przy ulicy Łuckiej 17/23 w Warszawie. W dniu 25 lutego 2009 r. na nasze zaproszenie, przybyła do nas delegacja Jerkbait-a w składzie - Remek, Friko i Kryst. Zaczęliśmy od zwykłej pogawędki oraz powitania przez naszą młodzież przybyłych gości. W planach mieliśmy pokazanie gościom otrzymanego od was wszystkich sprzętu wędkarskiego, chcieliśmy pogawędzić w miłej atmosferze a na koniec spotkania złożyć na ręce przybyłych gości oficjalne podziękowania dla CAŁEJ SPOŁECZNOŚCI JERKBAIT-a za szczodrą i piękną pomoc w postaci przekazanego sprzętu.





    Tu pragnę złożyć szczególne podziękowania dla naszych forumowych kolegów – Łukaszowi Strzałkowskiemu SaNdAcZ >< \\\\*> za przekazanie kilkunastu wędzisk i kołowrotków i masy drobnego sprzętu oraz Pawłowi Marczakowi pablom – za ogromne pudło, które ledwo uniosłem - przynęt miękkich i innych akcesoriów. Gorące podziękowania składamy również koledze Sławkowi Kurzyńskiemu Sławek za prawie SETKĘ woblerów. Będzie czym kusić SPORE rybki. Dzięki Sławek.





    Podczas spotkania mile nas zaskoczył Remek, przygotowując SUPER prezentację multimedialną poświęconą w całości portalowi Jerkbait.pl. Prezentacja była przygotowana i przeprowadzona przez Remka wręcz po profesorsku. Młodzież poznała historię portalu, jego główne cele, osiągnięcia a także poznała od podstaw na czym polega łowienie metodą jerkową – dowiedzieliśmy się o tym, jak dobrać sprzęt, jakie przynęty, jak te przynęty poprowadzić itp. Poznaliśmy mity krążące o metodzie jerkowej, a na informację od Remka że na casting można łowić przynętami długimi na 30 i więcej cm, prawie wszystkim szczęki opadły z wrażenia. TO WCIĄGA!!!













    Prezentacja była urozmaicona zapierającymi dech w piersiach zdjęciami, ciekawymi filmami oraz konkursami z nagrodami w postaci Sławkowych woblerów - Remek zadawał pytania dotyczące prezentacji…SUPER zabawa była i po każdym pytaniu las rąk w górze, jak to w szkole bywa…








    Na koniec młodzież bombardowała Remka pytaniami na temat portalu jak i łowienia na casting, na które to Remek w pocie czoła dzielnie odpowiadał.





    Ogólnie spotkanie uważamy za bardzo udane i RAZ jeszcze CAŁEJ SPOŁECZNOŚCI JERKBAIT-a gorąco dziękujemy. Pamiętamy o was i będziemy wdzięczni. Całość zrobiła na nas wszystkich OGROMNE WRAŻENIE – mamy również nadzieję że na naszych gościach wrażenie zrobił również m.inn sposób porozumiewania się osób niesłyszących za pomocą rąk – czyli za pomocą języka migowego.





    Remek, Friko i Kryst – dziękujemy za zaszczycenie naszego spotkania osobistą obecnością.





    W imieniu młodzieży z OSWG przy ul. Łuckiej 17/23 w Warszawie
    Paweł pirania74 Jasiński


    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum

  • Jedną z podstawowych zalet życia w globalnej wiosce jest fakt, że przybliża ona pewne zjawiska. Wiemy zatem jak wyglądają imprezy w rodzaju wystawy rodbuildingowej RodExpo czy targi wędkarskie takie jak amerykański ICAST.

    Kiedy tą naszą świadomość zderzamy ze zjawiskiem pt. „targi wędkarskie w Polsce” uczucia ogarniają nas szczególne....Toteż temat rodzimych „targów wędkarskich” redakcja jerkbait.pl z roku na rok traktuje ze słabnącym zainteresowaniem. Niewiele brakowało żebyśmy tym razem powiedzieli redaktorskiemu obowiązkowi wreszcie: dość – gdyby nie jedno wydarzenie. Otóż pierwszy raz w historii rodzimej imprezy zdarza się, że wystawiają się na niej aż cztery pracownie rodbuilderskie - do tego pracownie naszych forumowiczów! Wspólną ekspozycję przygotowali: Pracownia Fishing Center (Ireneusz Matuszewski), Pracownia Wędkarska „SAKS” (sawal), Pracownia Wędkarska „Specjalista” (Roman Pietrzak) oraz Pracownia ArtRod (ArtRod). Nie chcielibyśmy aby ten fakt umknął w medialnym szumie towarzyszącym co roku z mniejszym lub większym natężeniem targom, dlatego w naszej relacji główne miejsce chcemy poświęcić tej właśnie wyjątkowej ekspozycji.

    Jest to też nasza pierwsza próba RELACJI ONLINE – liczymy że zakończy się powodzeniem i że dzięki tej formule lepiej będziemy mogli przekazać Użytkownikom jerkbait.pl „atmosferę chwili”. Relacją online chcemy również objąć wieczorne spotkanie forumowiczów zaplanowane w Return Club – zapraszamy na wirtualną imprezę tych którzy nie mogą na nią dotrzeć inaczej. Mamy nadzieję że to dobre powody żeby być dzisiaj na stronie jerkbait.pl – kolejne aktualizacje już wkrótce.








    Przed wejściem......







    Stoisko naszych forumowych rodbuilderów. Ponad 250 modeli blanków, kilkadziesiąt gotowych kijów.







    Zdjęcie grupowe, od lewej Friko, Waldek Saks, Remek, Piotrek Strzeszewski, Irek Matuszewski, Hubert Matuszewski, Tomek Mańczak, Weronika i Michał Mytko.







    Zdjęcia kijów z oferty Fishing Center:



























    Zdjęcia wędek z oferty Pracowni „Saks”:



























    Zdjęcia muchówek przygotowanych przez Pracownię „Specjalista”:















    A oto kije przygotowane przez poznański ArtRod:















    Ekspozycja rodbuilderów cieszy się dużym zainteresowaniem publiczności.







    Na targach wystawiają się również nasi Koledzy – przewodnicy wędkarscy www.przewodnicywedkarscy.pl, stoisko nr 60 bardzo prężnie zorganizowane z dynamiczną prezentacją multimedialną, która przykuwa uwagę.











    Żegnamy się póki co z targami:







    .... i zapraszamy na wieczorną część relacji poświęconą spotkaniu forumowiczów jerkbait.pl
    Tu się spotykamy:





    Są i goście ... sporo gości.



















    Prezentacja remka w toku:



























    Na spotkaniu są też i nasi rodbuilderzy, trwają ożywione dyskusje:









    Odwiedził nas i Marek Szymański






    Tak właśnie spędziliśmy czas podczas kolejnego spotkania jerkbaitowego. Chcielibyśmy jeszcze raz wszystkim podziękować za przybycie i wspólne chwile. Niebawem kolejne spotkania, na które serdecznie zapraszamy.


    Friko, Gumofilc oraz Remek
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum

  • Mongolia – raj utracony

    Przez admin, w Relacje,

    Dla nas, wędkarzy, nazwa Mongolia brzmi jak wędkarski raj. I choć w obiegowej opinii Mongolia to płaski step i sucha pustynia, to również są tam miejsca gdzie mogą spełniać się najpiękniejsze wędkarskie marzenia. Ileż to razy będąc gdzieś w Polsce na rybach i narzekając na nie najlepsze wyniki, myślałem: już niedługo będziesz w Mongolii, tam się nałowisz, tam przeżyjesz najwspanialsze przygody. Potem wracałem z takiego wyjazdu i choć ręka bolała od niezliczonej ilości wyholowanych ryb, a wymęczony organizm domagał się prawdziwego odpoczynku, to już po kilku tygodniach myślałem, aby znów tam wrócić. I wracałem... Cała przygoda z Mongolią zaczęła się od lektury Putramenta, polskiego wędkarskiego pioniera eksplorującego tamte tereny. Potem pojawiły się relacje Stępowskiego, które rozpalały moją wyobraźnię do białości. Już wtedy wiedziałem, że będę musiał kiedyś tam być. I choć pierwszy raz pojechałem do Mongolii dopiero w 2000 roku, wyjazd ten na zawsze zostanie w mojej pamięci. Jestem pewien, że już nigdy nie przeżyję tak bajecznych 3 tygodni nad żadną rzeką na świecie. Sceny i obrazy z tamtego czasu bardzo często wracają do mnie... niesamowicie rybne i czyste rzeki, kilkadziesiąt złowionych tajmieni, półtorametrowe potwory pokazujące pyski i ogony, a potem odpływające jakby wcale nie były na końcu mojej wędki, setki lenoków prześcigających się w pochwyceniu obrotówki i lipienie. Rzeki pełne lipieni, pełne roczniki – od kilkunasto centymetrowych maluchów po prawie sześćdziesięcio centymetrowe prawdziwe kardynały – zbierające w cudowny sposób muchy z powierzchni wody i jednocześnie żerujące w toni wodnej. Dublety ryb po 40-50 cm każda, wcale nie były rzadkością. A przede wszystkim puste brzegi rzek. Podróżując konno wzdłuż rzeki przez 2 tygodnie nie spotkałem człowieka, a cóż dopiero wędkarza.
    Drugi raz w Mongolii byłem w 2002 roku. Minęły 2 krótkie lata, a Mongolia znacznie się zmieniła. Pojawiły się pierwsze bazy wędkarskie, brzegi już nie były tak puste, Mongołowie sami zaczęli łowić ryby. Ale nadal było pięknie, rybnie, czysto...
    Przez kolejne 2 lata tak się złożyło, że nie mogłem wrócić do Mongolii. Ale cały czas pilnie zbierałem wszelkie informacje od ludzi, którzy tam jeździli. Konkluzja była jedna – jest coraz gorzej. W Polsce popularność łowisk mongolskich wzrosła drastycznie, każdego roku przynajmniej kilkanaście wypraw wyruszało w poszukiwaniu „czerwonego ogona”. Podobnie było w innych krajach – od Europy, przez Japonię aż po Stany. Presja wędkarska rosła. Rosła też moja tęsknota za Mongolią. Jasnym się stało, że jedynymi miejscami, w których można odnieść sukces wędkarski są tereny, do których dociera jak najmniej ludzi. Dlatego pod koniec 2007 roku kilku członków klubu Bayangol podjęło decyzję – jesienią 2008 znów jedziemy do Mongolii! Chcąc zapewnić sobie możliwość dużej mobilności i dotarcia do nieprzełowionych miejsc zaplanowaliśmy spływ pontonem raftingowym. Kilkumiesięczne planowania i przygotowania do wyprawy minęły bardzo szybko i znów mogłem z góry zobaczyć dobrze znane widoki.
     

     
    Ułan Bator bardzo się zmieniło przez ten czas, choć nawet nowoczesne technologie są wprowadzane w „mongolski” sposób.
     

     
    Jak najszybciej uciekamy z brudnego miasta.
     

     
    Uaz mozolnie przemierza step, godzina ciągnie się za godziną, co jakiś czas spoglądam na licznik – jedziemy już pół dnia, a za nami dopiero 150 kilometrów. Ale to jest Mongolia, tu, poza miastem, nikt się nie spieszy, na wszystko jest czas i nie ma znaczenia czy do celu dotrzesz za dzień, dwa, trzy.... Zresztą zawsze może nas zatrzymać nieprzewidziana awaria samochodu lub podniesiona woda w rzece uniemożliwiająca skorzystanie z brodu. Wolno płynący czas pozwala wracać wspomnieniom... teraz tym bardziej, że przecież jestem w Mongolii i z każdą godziną zbliżamy się do rzeki, do jej mieszkańców.... Wreszcie docieramy nad Delger Moron – cel tegorocznego wyjazdu.
     

     
    Rzeka wygląda obiecująco, woda jest lekko podniesiona, ale czysta. Postanawiamy jechać wyżej, bo przed nami ponad 2 tygodnie spływu, więc trochę kilometrów przepłyniemy. Wjeżdżamy w wyższe partie gór, robi się zdecydowanie chłodniej. Rano pobudka i trzeba się zagrzać gorącą herbatą. Taka z ogniska smakuje najlepiej.
     

     

     
    Miejsce, do którego dotarliśmy w nocy dopiero teraz pokazuje swój urok.
     

     
    Nikogo nie trzeba namawiać do szybkiego pompowania pontonu i załadowania ekwipunku.
     

     
    Ponieważ w miejscu do którego dotarliśmy jest bród, postanawiamy nie łowić na odcinku najbliższych kilku kilometrów. Chcemy od razu dotrzeć do miejsc rzadziej odwiedzanych przez wędkarzy. Nurt rzeki szybko unosi ponton, a my jedynie od czasu do czasu korygujemy wiosłami tor spływu. Co kilkaset metrów trafiają się ostre zakręty, woda wtedy pędzi znacznie szybciej i rzeka się zwęża. W takich miejscach wymagana jest zgodna praca wszystkich na pokładzie i odpowiednio szybko podjęta decyzja. Jeżeli za późno zaczniemy wykonywać jakiś manewr, w najlepszym przypadku, uderzymy w jeden z wielkich głazów lub nurt zniesie nas wprost na pionowo opadającą ścianę skalną. Ale są też miejsca gdzie w wodzie leżą połamane wielkie drzewa, naniesione przez rzekę w czasie roztopów, złowrogo wystawiając w naszą stronę poszarpane gałęzie. W takich miejscach trzeba bardzo uważać.
    Wreszcie znajdujemy miejsce, w którym planujemy rozbić obóz i rozpocząć wędkowanie. Szybko rozpakowujemy ponton, w błyskawicznym tempie rozbijamy namioty i już można składać wędki. Montuję mocny kij castingowy, zakładam woblera, który pamięta jeszcze czasy mojego pierwszego pobytu w Mongolii. Ileż to wspaniałych wspomnień mam z nim związanych! Chyba tajmienie przez te lata nie odzwyczaiły się od niego? Schodzę niżej 200 metrów, rzeka najpierw przeciska się przez wielkie kamienie, by kawałek niżej rozlać się poprzez szeroką rynnę w wielką i głęboką płań. Woda krystalicznie czysta, patrząc przez okulary polaryzacyjne doskonale widać dno i tylko zawirowania na powierzchni wody zniekształcają ten obraz. Dno usłane różnej wielkości kamieniami tworzącymi niezliczoną ilość kryjówek dla ryb.
     

     

     
    Przez wiele miesięcy poprzedzających wyjazd myślałem o tej chwili. Zastanawiałem się, czy rzeka będzie dla mnie tak łaskawa, jak w czasie poprzednich pobytów w Mongolii. Zdawałem sobie sprawę, że pewnie nie będzie już tak jak kiedyś ale oczekiwania miałem spore. Nie przypuszczałem, że w tej chwili będą mi towarzyszyć tak wielkie emocje. Wykonuję pierwszy rzut, skośnie do góry, wobler leci pod przeciwległy brzeg i wpada do wody tuż poniżej wielkiego kamienia. Znów jestem nad mongolską rzeką! Dopiero teraz to poczułem. Wobler delikatnym łukiem spływa w moją stronę. W czystej wodzie widoczny jest już z daleka. Stoję schowany za kamieniem, tak by być niewidocznym dla ryb i wzrokiem prowadzę swoją przynętę. Czy jakiś duży cień nie płynie za nią? Wobler dopływa pod moje stanowisko, wyciągam go z wody i ponawiam rzut, tym razem kilka metrów niżej. Czynność tę powtarzam jeszcze przez dłuższy czas, schodząc powoli w dół. Niestety bez efektów. Powyżej widzę jednego z kolegów, łowi dużą obrotówką ale też bez wyników. Dochodzę do końca płani, zmieniam przynętę na wahadłówkę i idę niżej, w kolejną rynnę. Znów piękne miejsce. W najgłębszych miejscach woda ma piękny, szmaragdowy kolor. Ależ miejsca! Niestety, regularne obłowienie tych miejscówek również nie przynosi żadnych rezultatów. Zastanawiam się dlaczego. Różne miejsca, różne przynęty, różna prezentacja – i bez efektów. Chyba popełniam jakiś błąd. No cóż, czas wracać, pewnie koledzy dobrze połowili. Wieczorem przy ognisku porozmawiamy i poznam przyczynę swoich niepowodzeń. Ale, niestety, wieczorem nie jestem ani na jotę mądrzejszy. Łowiliśmy w trójkę, przez ponad 2 godziny i nikomu nie udało się nic złowić! Nawet lenoka! Jak to możliwe? Jeszcze do późnych godzin nocnych nad tym się zastanawiamy rozmawiając przy przyjaznym cieple ogniska.
     

     
    Rankiem pakujemy ponton i płyniemy dalej. Plan jest taki, by zatrzymywać się w ciekawych miejscach i w miarę możliwości dokładnie je obławiać. Ale tych ciekawych miejsc jest tak dużo, że tak naprawdę musielibyśmy stawać dosłownie co kilkaset metrów.
     

     
    Pojawiają się pierwsze ryby, niezbyt duże lenoki, a Piotr łowi pierwszego tajmienia wyprawy.
     

     
    Przez 3 dni spływamy i podziwiamy piękno tej części Mongolii.
     

     

     

     

     

     

     

     

     
    A ryby? Jak to ryby, raz biorą trochę lepiej, a raz są mniej chętne do współpracy. To, co najbardziej zastanawia to fakt, że poławiane ryby nie są duże. Stosunkowo nieliczne tajmienie mają 70-80 cm, lenoki 50-60 cm, a sporadycznie pojawiające się lipienie 25-35 cm.
     

     

     

     
    Pojawiają się pierwsze głosy, aby szybciej spłynąć Delger Moron i pojechać na inną rzekę. Ale nie ma wśród nas jednomyślności która rzeka miałaby być naszym następnym celem. Mamy jedno sprawdzone łowisko ale rzeka ta położona jest na wschodzie Mongolii i podróż tam zajmie przynajmniej tydzień. A nie przyjechaliśmy przecież do Mongolii po to, by większość czasu spędzić w rosyjskim uazie. Naturalnym wyborem pozostaje Chuulut, rzeka na której łowiliśmy już kilka razy i znamy ją bardzo dobrze. Ale tam problemem jest obciążenie naszego pontonu – 5 osób i pełny ekwipunek obozowy i wędkarski. Na dodatek mamy nieszczelną podłogę i ponton nie ma dostatecznej wyporności by sprawnie nim manewrować i przepływać nad płytko pod wodą znajdującymi się kamieniami. A na Chuulucie to bardzo ważne.
    Przez kolejne dni sytuacja się nie poprawia. W dalszym ciągu brak dużych ryb. Przepływamy koło miejsc gdzie powinny być bazy wędkarskie: jedna mongolska, a druga czeska. Nie ma jednej ani drugiej. Zastanawiamy się czy to aktualny rybostan tej rzeki spowodował zamknięcie tych baz? Czarę goryczy dopełniają napotkane sieci postawione przez Mongołów. To decyduje, że podejmujemy decyzję – jedziemy na Chuulut. W dwa dni dopływamy do czekającego na nas samochodu i wyjeżdżamy w stronę nowego celu. Po drodze uzupełniamy zapasy żywnościowe, jeszcze tylko szybki prysznic i możemy jechać dalej.
     

     
    Jesteśmy nad Chuulutem, czas na ponowne przygotowanie do spływu.
     

     
    Tu wspomnienia odżywają z jeszcze większą siłą. Jesteśmy tylko kilka kilometrów niżej od miejsc, do których docieraliśmy podczas ostatniego pobytu. Rzeka ma tutaj bardzo podobny charakter, można wręcz pomyśleć, że to te same miejsca. Kanion, przez który przepływa Chuulut ma bardzo powtarzalne formy.Ściana na zakręcie zewnętrznym jest zawsze znacznie wyższa od tej przeciwnej. Lewe i prawe zakręty przeplatają się, tworząc niekończący się ciąg naprzemiennie pojawiających się łuków. Na każdym takim łuku rzeka tworzy głębokie doły i banie, a nurt w tych miejscach znacznie się uspokaja. Potem odcinek płytszej, bardziej wartkiej wody przechodzący stopniowo w coraz to głębszą rynnę z równym uciągiem. Potem rzeka nieco się rozszerza i wypłyca, by za chwilę wpłynąć na kolejną skalną ścianę i gwałtownie odbić prawie pod kątem prostym. Woda stopniowo wlewa się w głęboką banię... i tak do następnego zakrętu. Poszczególne odcinki mają swoich stałych mieszkańców. Dość szybkie rynny to naturalne stanowiska lenoków. Szukają w wartkiej wodzie przeszkód, za którymi woda nieco zwalnia. Jeżeli taką znajdą, skrywają się za nią i łapczywie wyłapują niesiony przez wodę pokarm. Te kryjówki często zamieszkane są przez mniejsze tajmienie, zbyt małe jeszcze by konkurować ze znacznie większymi współbraćmi w głębszych miejscach. Spokojniejsza woda to domena lipieni. Niezliczonych ilości lipieni. Konkurują między sobą i często po dwa, trzy startują do płynącej po powierzchni wody muchy. Zwycięża najszybszy... Głębokie banie to ostoja największych tajmieni. Ukryte pomiędzy wielkimi zatopionymi głazami są niewidoczne zarówno dla takich intruzów jak my, jak i dla swoich ofiar. Gdy żerują, woda wydaje się wymarła, brak śladów jakichkolwiek ryb. Wielkie, smukłe cielska przesuwają się wtedy na płytsze fragmenty rzeki w poszukiwaniu pożywienia. To z jednej strony niesamowity i przepiękny widok, a z drugiej, bardzo przerażające widowisko. Dla nas, stojących na brzegu, kilka metrów powyżej tafli wody to przepiękny spektakl. Uzbrojeni w okulary polaryzacyjne widzimy te przepiękne ryby majestatycznie przesuwające się w stronę skupiska mniejszych ryb. Łowców jest kilku, wydaje się, że ze sobą współpracują i prowadzą bardzo świadome polowanie. Ustawieni w łuku zbliżają się do brzegu. Małe ryby, z tej odległości trudno je rozpoznać, zdradzają pierwsze oznaki zdenerwowania. Powoli odsuwają się w stronę brzegu ale w pewnym momencie woda jest już za płytka. Tajmienie ciągle się zbliżają. Naraz jedna z ofiar wykonuje gwałtowny ruch i z olbrzymią prędkością odpływa w stronę głębszej wody i dającej bezpieczeństwo przelewki. Jeden z tajmieni potężnym ruchem ogona wystrzela do przodu i gna za uciekinierem. Płyną tak szybko, że chwilę potem obie ryby znikają nam z oczu. To zdarzenie wydaje się być sygnałem. Pozostałe tajmienie uderzają w stadko przerażonych rybek, przestajemy dostrzegać szczegóły. Woda rozbryzguje się wieloma fontannami, rybki-ofiary wystrzeliwują wysoko w powietrze (dopiero teraz okazuje się, że to nie takie małe rybki, mają 20-25 cm) spadając albo w pyski napastników albo, mając znacznie więcej szczęścia, do wody i próbują ratować się ucieczką. Kilka z nich ląduje już na kamienistym brzegu i rozpaczliwie bije ogonami w kamienie. Nie wiadomo co chcą osiągnąć swoimi podskokami: czy wrócić do życiodajnej wody czy raczej odsunąć się jak najdalej od czyhających w niej olbrzymich pysków. Wielkie, grube, miedzianoczerwone grzbiety na wpół wystają ponad powierzchnię wody, a potężne pyski powtarzają dziesiątki kłapnięć. Jeszcze kilka sekund i wielkie cienie odsuwają się w stronę głębokiej wody. Nastaje cisza przerywana uderzeniami ogona w błotniste podłoże. To nieduży lenok próbuje ze wszystkich sił wrócić do wody. Za którymś podskokiem wreszcie mu się to udaje i w chaotyczny sposób próbuje uciekać. Ale ten kilkunasto sekundowy pobyt na powietrzu i atak tajmieni całkowicie go zdezorientowały. Odpływa szybkim skokiem w górę rzeki, po 3 metrach raptownie skręca w głębinę i równie szybko zawraca. O mało znów nie ląduje na brzegu. Udaje mu się wrócić do wody, teraz obiera właściwy kierunek i błyskawicznie odpływa w dół rzeki w szybką rynnę. Widowisko skończone ale my jeszcze przez długie sekundy stoimy w ciszy wpatrzeni w wodę. Powoli dociera do nas, że byliśmy świadkami naturalnego procesu przyrody, który od tysięcy lat powtarza się w tej rzece. Procesu przetrwania. Jakże brutalnego, jakże bezwzględnego ale z drugiej strony jakże czystego w prostocie swych praw...
    To wspomnienia, teraz stojąc na brzegu tej samej rzeki przeżywam te chwile jakby jeszcze raz. Czy dane nam będzie ponownie zostać świadkami takich scen? Przez następne 8 dni spływamy w dół rzeki. Co jakiś czas poznaję miejsca, w których byłem kilka lat wcześniej. Poznaję rynny, w których stały piękne lipienie, poznaję miejsce, które obdarzyło mnie pięcioma dubletami kardynałów, poznaję kamienie, za którymi czaiły się tajmienie i lenoki, i wreszcie, miejsca zamieszkane przez te największe tajmienie. Krajobrazy się nie zmieniły, przyroda jest przepiękna, niebo cudownie błękitne, a końcówka jesieni maluje modrzewie swoimi wspaniałymi kolorami.
     

     

     

     

     

     

     

     

     

     

     

     

     

     

     

     
    A ryby? Są... łowimy je w miejscach, w których się zatrzymujemy. Łowimy je w dzień ale te największe udaje się złowić nocą.
     

     

     

     

     

     

     

     

     

     

     
    Ale, niestety, rzeczywistość mocno kontrastuje ze wspomnieniami. Po krystalicznie czystej wodzie nie ma już śladu, szczególnie w wyższych partiach rzeki. Przejrzystość wody sięga jednego, półtora metra, w wolnych zastoiskach tworzą się kożuchy brudno brązowej piany. Woda niesie niezliczone ilości dziwnych, białych farfocli ciągle czepiających się naszych haków i kotwiczek. Kamienie pokryte są grubą na kilka centymetrów warstwą okrzemek, które odrywane przez prąd wody tworzą  zieloną zawiesinę. Wzdłuż brzegów ciągle spotykamy wędrujące grupy mongolskich wędkarzy. Wędkują praktycznie w każdym ciekawszym miejscu. Oba brzegi rzeki wydeptane są do tego stopnia, że utworzyły się doskonale widoczne ścieżki, a ilość śladów ludzkich butów jest tak powszechna, że zastanawiamy się czy jesteśmy w dzikiej Mongolii czy nad jakimś bardzo popularnym odcinkiem Sanu. Wszędzie ślady ognisk i obozowisk, niedopalone puszki konserw, porozrzucane plastikowe butelki, dyndające na nadbrzeżnych gałęziach plastikowe reklamówki, porozbijane szkło.
    Któregoś dnia spotykamy kolejną ekipę.To wędkarze, którzy przyjechali na tygodniowe połowy z Ułan Bator. Stopniowo schodzą w dół rzeki, obrzucając ciekawsze miejsca przynętami spinningowymi. Co jakiś czas udaje im się coś zaciąć – to lenoki, które po siłowym holu szybko lądują na brzegu. Solidny kop zdzielony nogą obutą w mocne, skórzane buty nie daje rybie żadnych szans. Przez kilka godzin poruszamy się równolegle – my ciągle musimy walczyć z niezliczoną ilością kamieni znajdujących się pod i nad wodą. Stąd nasze tempo spływu ani na jotę nie jest szybsze od ich poruszania się. W pewnym momencie spotykamy się na brzegu. Pogoda parszywa, pada deszcz ze śniegiem, wieje silny wiatr, zimno. Rozmowa stopniowo się zawiązuje, tematów nie brakuje: tajmienie, lenoki, wędki, kołowrotki, przynęty, skąd jesteśmy... Za chwilę okazuje się, że jeden z nowo poznanych Mongołów mieszkał przez kilka lat w Polsce, pamięta jeszcze parę słów w naszym języku. Wspomagamy się różnymi napojami rozgrzewającymi. My częstujemy wyrobami sklepowymi, w zamian degustujemy wyroby wybitnie domowe o różnym stopniu czystości. Coraz chętniej i w sposób bardziej otwarty opowiadają o swoim wędkowaniu. Już drugi dzień schodzą w dół rzeki, a planują jeszcze iść do końca dnia następnego. Zabierają wszystkie złowione ryby. Aby się nie męczyć i ich nie dźwigać, po każdej złowionej rybie odcinają kawałek sznurka z dość sporego motka i zawiązują swoją zdobycz na gałęzi nadbrzeżnego drzewa. Zabiorą je w drodze powrotnej. Narzekają, że ryb w rzece jest coraz mniej i coraz rzadziej udaje się złowić coś większego, a tajmień to już prawdziwy rarytas. Jeszcze dwa lata temu można było trochę ich złowić, rok temu było ich znacznie mniej, a w tym roku „gdzieś się pochowały”. Próbujemy tłumaczyć. Przytaczamy opowieści o naszych, polskich rzekach. Kiwają głowami, że rozumieją. Chyba nie bardzo, bo za chwilę kolejny lenok ląduje na gałęzi. Zaznaczają, że oni są wędkarzami, ryby łowią tylko na wędkę ale nad wodą pojawiają się też grupy wyposażone w sieci i granaty. Szybko, skutecznie...
    Odpływamy. Jakoś nie klei się rozmowa. Odwracam głowę i spoglądam na rzekę, na wspaniałe góry, na przepiękne, bajecznie kolorowe lasy modrzewiowe. Słyszę plusk przepływającej po kamieniach wody. Jakiś dziwnie smutny ten plusk, brak w nim radości, brak w nim życia, jakby coś umierało. A my razem z otaczającą nas przyrodą...
    Mongolia... raj utracony...
     
    Zdjęcia: Artur Kreft, Krzysztof Zieliński.
    Tekst: Krzysztof Zieliński
    www.fishingart.pl
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum

  • [u][b]Monini:[/b][/u] Wymarzony urlop:) Tak! Tak! Spędziłam wymarzony urlop … Zapewne Ci, którzy nie znają uczucia przeszywającego dreszczu, jaki przechodzi po plecach i nie tylko plecach myślą ABSURD - kobietę to kręci? Na szczęście czytają to pasjonaci wędkarstwa i wiedzą o co chodzi. Wiedzą, że to daje zastrzyk adrenaliny. Wspaniale jest się rano obudzić po kolejnym ciężkim dniu łowienia i z ogromną energią wypłynąć po kolejne zdobycze, po nową przygodę. Nawet jak wracało się o pustym kiju to dzisiaj z sentymentem wspominam smak kawy z termosu i pysznych kanapek. Takie dni uczą pokory.

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00191/m01.jpg[/img]
    [/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00191/m02.jpg[/img]
    [/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00191/m03.jpg[/img]
    [/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00191/m04.jpg[/img]
    [/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00191/m07.jpg[/img]
    [/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00191/m08.jpg[/img]
    [/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00191/m10.jpg[/img]
    [/center]

    No dobra dobra ale nie ma to jak 102 na kiju. Wspaniale było poczuć jej ciężar zobaczyć krokodyli łeb, sfotografować się ze swoim trofeum a potem patrzeć jak majestatycznie odpływa. Przekonałam się do Slidera, który doskonale pracuje nawet bez jerkówki (ciekawe czy bolenie skuszą się na niego?) Dzięki Jaśko za zaufanie, że sobie poradzę. Ku zaskoczeniu wszystkich dobrze się bawiłam. Myślałam, że nigdy tego nie powiem ale fajnie jest być frajerem. Doświadczyłam na własnej skórze, jakże trafnego w moim przypadku stwierdzenia” prawo frajera”. A Wam dziewczyny polecam wyjazdy ze swoimi facetami na ryby! Można się dużo od nich nauczyć: woli walki, wytrwałości i oczywiście posłuchać jakie to im ryby na kiju siedziały a i jeszcze większe spadły. Poznać ich troszkę z innej strony.

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00191/m05.jpg[/img]
    [/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00191/m06.jpg[/img]
    [/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00191/m12.jpg[/img]
    [/center]

    Podsumowując Jaśka „sprawozdanie” pragnę podziękować za doborowe towarzystwo. W zasadzie Jasiek napisał (prawie) wszystko pod czym chcę się podpisać. Dodam tylko ukłony w stronę towarzyszy wyprawy za to, że nie dali mi odczuć iż BABA NA RYBACH TO OBCIACH.

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00191/m11.jpg[/img]
    [/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00191/m13.jpg[/img]
    [/center]

    [u][b]Wujek:[/b][/u] Na Syrsan jechaliśmy z myślą o odpoczynku traktując łowienie jako dobrą zabawę, bez napinania i gorączkowej gonitwy za rybami. I tak wiedziałem, że to Monika złapie metrówkę więc nie miałem żadnego stresa. Taka luźna strategia okazała się chyba całkiem niezła bo łowiliśmy spokojnie i ryby chyba to doceniły. Nasz najlepszy wynik padł drugiego dnia i było to 21 ryb. Szczupaków między 80-102cm złowiliśmy ok. 15 sztuk. Największe ryby to 102cm, 92cm, 85cm Moniki i moje 94, 92, 90 i sporo grubych 80+. Trochę ładnych ryb spięło nam się przy łodzi. Większość ryb złowiliśmy na Salmo Slidery. Łowiliśmy głównie na dwóch zatokach. Z ciekawszych sytuacji wymienię trzy ryby 102cm,90cm,86cm złowione w ciągu 15min. Ta sama ryba 92cm złowiona dwukrotnie w odstępie godziny i ta sama 72cm ryba złowiona ponownie na drugi dzień. Monika złowiła też jedną rybę na tandem własnego pomysły składającego się ze slidera i dużej 15cm gumy. Jak to zobaczyłem parsknąłem śmiechem i powiedziałem że to strata czasu. Nie minęło 5 min i kij Moniki wygiął się pod rybą, a ja po raz kolejny utwierdziłem się w przekonaniu że na rybach nie ma żadnych reguł. Wyjazd na Syrsan będę długo pamiętał, po pierwsze z powodów wędkarskich, a po drugie dlatego że poznałem fajnych ludzi. Szczególnie chciałbym podziękować za wspaniałe towarzystwo mojej żonie, która dzielnie mi towarzyszyła na łodzi. Mimo zmęczenia nie odpuściła nawet godziny. Fajnie było patrzeć jak dobrze się bawiła łowieniem. To chyba było dla mnie najlepsze z tego wyjazdu.

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00191/j01.jpg[/img]
    [/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00191/j03.jpg[/img]
    [/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00191/j05.jpg[/img]
    [/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00191/j06.jpg[/img]
    [/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00191/j08.jpg[/img]
    [/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00191/j07.jpg[/img]
    [/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00191/j12.jpg[/img]
    [/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00191/j14.jpg[/img]
    [/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00191/j16.jpg[/img]
    [/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00191/j19.jpg[/img]
    [/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00191/j20.jpg[/img]
    [/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00191/j15.jpg[/img]
    [/center]

    Syrsan to piękne szkiery, szczególnie przy słonecznej, wręcz letniej pogodzie jaką mieliśmy. Populacja dużego szczupaka jest tam silna, ale nie jest on łatwy do znalezienia. Ryby odczuwają sporą presję i często nie są skore do połknięcia naszych przynęt. Monice nogi się ugięły jak do łódki wyszła jej ok 120cm kłoda. Śląskie Tomki też widzieli tego cwaniaka. To jest właśnie piękne w szkierach - pewność, że duże ryby gdzieś tam są i „tylko” trzeba je znaleźć i sprowokować do brania. Jeszcze tam wrócimy.

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00191/o01.jpg[/img]
    [/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00191/o10.jpg[/img]
    [/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00191/o02.jpg[/img]
    [/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00191/o03.jpg[/img]
    [/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00191/o04.jpg[/img]
    [/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00191/o05.jpg[/img]
    [/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00191/o06.jpg[/img]
    [/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00191/o07.jpg[/img]
    [/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00191/o08.jpg[/img]
    [/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00191/o09.jpg[/img]
    [/center]
    <p>[b]Monini, Wujek, 2008[/b]

  • Jedziemy!
    Tpe: Od chwili powstania jerkbait.pl niecierpliwie czekałem na kolejne relacje z wypraw użytkowników portalu do Szwecji. Podziwiałem fantastyczne krajobrazy i szczupaki, o których mogłem sobie pomarzyć. W końcu udało się, jadę do Szwecji!!! Przez ponad pół roku kompletowałem sprzęt i przynęty oraz ustalałem szczegóły podróży (a nie było łatwo, ponieważ Centralwings odwołał dwa moje loty najpierw z Cork, potem z Dublina, w końcu przyleciałem do kraju Rayanairem).
    Pierwsze spotkanie uczestników wyprawy miało miejsce w Warszawie przed sklepem Centrum Wędkarstwa przy Wybrzeżu Gdyńskim. Po zapoznaniu się udaliśmy się na szybkie zakupy i ruszyliśmy w stronę Trójmiasta. Po drodze czekał na nas Sławek, który zaopatrzył nas w swoje jerki. W Trójmieście szybki rajd po szpitalach odbył Hlehle ;-) Na szczęście w końcu wszyscy znaleźli się w kolejce do wjazdu na prom.
     

    Na parkingu przed promem. 
    Noc na promie szybko minęła i po zjeździe na szwedzki brzeg nasza kolumna mknęła (oczywiście zgodnie z przepisami) w stronę Syrsan. Po drodze zatrzymaliśmy się nad przepiękną łososiową rzeką Eman i w słynnym Vastervik.
     

    Nad Eman. 

     
     

    Vastevik 
    Wczesnym popołudniem zjawiliśmy się nad Zatoką Samochodową. Szybko opróżniliśmy auta z bagaży i niecierpliwie czekaliśmy na kuter Petera.
     

    Nad Zatoką Samochodową. 
    Po przybyciu na wyspę rozlokowaliśmy się w domkach i poszliśmy zobaczyć przystań i nasze łodzie.
     

    Przystań. 
    Po naradzie wojennej w domku Rognisa i po powitaniu ostatniego uczestnika wyprawy – Guza, wszyscy w bojowych nastrojach udali się na spoczynek.

    Hlehle: Nie planowałem, w przeciwieństwie do Tomka, wyprawy do Szwecji – w zasadzie to nawet nie ciągnęło mnie nigdy do łowienia szczupaków. Zresztą nawet gdyby ciągnęło to nie byłoby to takie proste łowiąc całe życie w Wiśle (rozmiar pajków w Królowej nie powala na kolana). Oczywiście trafiały się czasem ładne sztuki podczas „sandaczykowania”, a także kilka fajnych kaczodziobych w Danii, ale nie był to mój cel numer jeden... Jednak, gdy nadarzyła się okazja, aby wskoczyć w miejsce Remka to nie zastanawiałem się długo, bo w końcu trzeba kiedyś „zaliczyć Szwecję".
    Podróż w moim przypadku nie należała do tych najszczęśliwszych i najprzyjemniejszych, ponieważ dzień przed wyjazdem pojawił się, u mnie na ciele, rumień wędrujący. W pierwszej chwili zlekceważyłem ten objaw, ponieważ nie skojarzyłem, co to jest. Jednak nie dawało mi to spokoju i po przebudzeniu rano przypomniałem sobie o kleszczu, którego miałem 3 tygodnie wcześniej. Pojawił się dylemat „jechać czy nie jechać”... Zdecydowałem, że nie zrezygnuje i spróbujemy z Tomim78 (miałem dotrzeć na miejsce z Tomkiem i Tomkiem") zatrzymać się przy jakiejś przychodni/szpitalu po drodze. Prawie nam się to udało w Gdańsku... niestety prawie, ponieważ nie wystarczy znaleźć odpowiednie miejsce, ale w naszym kraju jeszcze trzeba jakoś dostać się do lekarza. Miałem zostać poproszony poza kolejką, ale po kilkudziesięciu minutach zrezygnowałem, ponieważ musieliśmy jechać na prom. Cały czas liczyłem na to, że to nie borelioza – niestety przeliczyłem się, jak się okazało po powroci.
    Mimo tych zawirowań udało nam się dotrzeć na prom na czas i jeszcze po drodze postraszyć chłopaków, czekających na nas, że właśnie wjeżdżamy do Stegny i czy to dobrze czy źle, bo nie wiemy gdzie jesteśmy.
     
    Łowimy!
    Tpe: Pierwszy dzień przywitał nas piękną, słoneczną pogodą. Postanowiliśmy z Hlehle obłowić najpierw wysepki i blat na prawo od przystani. Poza jednym, czy dwoma stuknięciami bez efektów (jedynym wymiernym efektem było złamanie kija Dragon Mystery przez Daniela.
    Hlehle: Wędka, pożyczona od Tpe, miała spokojnie podołać przynętom nawet 80g, a strzeliła w drugim rzucie na przynęcie 30 g - i tak zostałem, bez krótkiej wędki – nie kupowałem takiej, ponieważ nie wiedziałem, czy po Syrsan będę jej potrzebował. Pozostała mi walka moimi wiślanymi pałami – jak się okazało były bardzo łowne nawet w Szwecji, a przy okazji był to niezły trening dla mięśni (tak na serio to nie polecam jerkowania wędkami o długościach 2.7 m i więcej :P ).
    Początek tego wyjazdu rzeczywiście miałem fatalny – borelioza, złamana wędka oraz wcięta plecionka w próbie ujarzmienia Tomkowego multiplikatora (mimo to polubiłem te dziwne kręcioły).
    Tpe: Następnie popłynęliśmy na płytkie blaty w okolice mostu. Spotkaliśmy tam Wujka i Monię, którzy mieli już na koncie kilka szczupaków w granicach 70 cm. Powoli dryfowaliśmy wzdłuż trzcin, aż znaleźliśmy się w niewielkiej zatoczce, głębszej przy brzegach i z wypłyceniem na środku, porośniętym kępami zeszłorocznej trzciny. Pierwsze branie mam na granicy kępy trzcin i głębszej wody, ale 60-tak szybko spada. Przesuwamy łódź o kilkanaście metrów, rzucam 10 cm Fatso między dwie kępy starych trzcin. Gdy Salmiak je mija, widzę jak piękny szczupak błyskawicznie rusza spod zielska, a Fatso znika w jego pysku. Walka jest bardzo widowiskowa, ryba długo nie daje się podebrać. W końcu mam ją w łodzi. Szybki pomiar miarką Hlehle – 100 cm!!! Proszę jednak Daniela o zmierzenie ryby i moją miarką, ta pokazuje 99 cm. Nie chcąc dłużej męczyć ryby uznaję, ze miała 99 cm. Po chwili szczupaczyca w doskonałej formie znika w wodach szkieru.
    Dzwonię do Rognisa i informuje go, gdzie i na co złowiłem mój nowy PB.
     

    99cm! 

     

     

     
    Po kilku minutach Daniel łowi swojego pierwszego szwedzkiego szczupaka.
     
    Hlehle: A pytałem czy na pewno chcesz mierzyć jeszcze raz, wystarczyło 0,5 cm różnicy i nie masz metrówki :))))
    Tpe: Przepływamy pod potężnym  mostem drogowym i obławiamy kolejne zatoki i zatoczki. W jednej z nich Hlehle łowi ładnego 80-taka.
     

    80 cm Daniela. 
    W końcu trafiamy na zgrupowanie szczupaków, nie są duże, ale bardzo waleczne. Biją w agresywnie prowadzone jerki.
    Hlehle: To był moment najintensywniejszego żerowania, jakie napotkaliśmy podczas trwania całej wyprawy. Potrzebowaliśmy dosłownie chwili, aby złowić 7 szczupaków. Nie były wielkie (maks. 85cm), ale sprawiły frajdę, ponieważ atakowały na bardzo płytkiej i przejrzystej wodzie.
     

    Ale brały!!! 

     

     
    Tpe: Wspólnie z Monią i Wujkiem postanawiamy wrócić na rozległy blat powyżej mostu. Przed zmierzchem mamy po kilka brań i 90-taka w łodzi.
     

    90 cm na Salmo Slidera. 
    Hlehle: Blat ten okazał się najrybniejszą miejscówką wyprawy i zarazem najbardziej obleganą.
    Tpe: Spływamy do przystani i wspólnie analizujemy dzisiejsze połowy. Generalnie szczupaki stoją płytko, na 1-3 m blatach, ale podejrzewamy, że w żerowaniu przeszkadza im mocne słońce i brak wiatru. Drugiego dnia wypływamy bardzo późno, na blacie przed mostem stoi już kilka łódek. Padły już pierwsze metrówki – Moni, Mgora i Gromita.
     

    Most nad Syrsan. 
    Jako, że nie łatwo łowi się w tłumie, płyniemy dalej szukając nowych miejscówek. Największy mój szczupak drugiego dnia ma 85 cm. Ale więcej pływaliśmy i poznawaliśmy łowisko niż łowiliśmy.
     

    85 cm - Slider to jest to!. 
    Hlehle: Dzień ten z mojej strony to katastrofa. Tylko jedna nieduża ryba (to się zdarza) i niestety problemy z plecionką. Co chwila podczas rzutów spadało jej za dużo z mojego stałoszpulowca i spędzałem mnóstwo czasu na rozplątywaniu i myśleniu jak temu zaradzić. Przyczyny były dwie:
                jerkowanie stałoszpulowcem (kiepsko nawijał linkę)             nawinąłem za dużo plecionki jak na jerkowanie Pozytywy:
                poznaliśmy sporo nowych miejsc             rozwiązałem problem z plecionką i do końca wyprawy już się nie powtórzył Tpe: Trzeciego dnia jesteśmy pierwsi na blacie koło mostu. W drugim napływie na Slidera 10 zacinam szczupaka i jestem święcie przekonany, że ma ponad metr. Okazuje się, ze to „tylko” 97 cm, bardzo gruba mamuśka.
     

    98 cm ponownie na Slidera 
    Przy Ptasiej Wyspie łowię ładnego 80-taka.
     

    Spod ptasiej wyspy. 
    W Zatoce Janka  spotykamy Monię i Wujka. Mamy po kilka maluchów, aż w końcu kolejne branie na Slidera powoduje konkretne wygięcie mojego Daiko, a Curado oddaje kilka metrów plecionki. Po chwili jednak holuję rybę bez oporu. Podbieram 60-taka i widzę na nim świeże, krwiste ślady po zębach potężnego szczupaka. Takie zdarzenia rozpalają naszą wyobraźnię. Niedługo potem mam kolejne branie, ale po zacięciu na powierzchni wody zostaje tylko potężny wir...W międzyczasie Wujek łowi swój nowy PB - 94 cm, a i Daniel nie pozostaje dłużny.
     

    Personal Best Wujka. 

    Zatoka Janka. 

    90-tak Daniela 
    Do końca dnia łowimy jeszcze po kilka szczupaków. To był jak do tej pory nasz najlepszy dzień na Syrsan, może dlatego, że trochę zaczęło wiać.
    Hlehle: Dzień bardzo udany – sporo rybek, a i rozmiar niczego sobie.
    Tpe: Czwarty dzień to totalna flauta i ostre słońce. Na blatach szczupaki tylko odprowadzają przynęty. Postanawiamy poszukać ryb głębiej. Pamiętając rady Rognisa zaczynamy obławiać skalne półki. Łowimy kopytami sześciocalowymi na 15-25g główkach w opadzie. Daniel wyciąga 6 ładnych ryb, ja tylko dwie i to nieduże, chociaż mam ponad 10 brań. Podejrzewam, że spinning, którym łowię jest za miękki. Łowimy w wodzie o głębokości 8-20 metrów. Pod nami echosonda, co chwilę pokazuje olbrzymie ławice śledzi.   
    Hlehle: Bardzo udany dzień. Wszystkie ryby złowiłem na gumy w dość agresywnym opadzie. Brania były delikatne jak na szczupaki, ale łowiąc w ten sposób zdarza się to dość często – stąd problemy ze skutecznym zacięciem. Miejsca, w których łowiliśmy znane są z tego, że nie jest łatwo o ryby, ale za to rozmiar wynagradza trudności - średnia oscyluje w okolicy 90 cm.
     

    Kopyto rządzi! 

     

     
    Tpe: Piąty dzień nie różni się zbytnio od poprzedniego. Ryby nie chcą brać na blatach, poza tym zielsko, które bardzo szybko się rozrasta uniemożliwia łowienie w 1-2 m wodzie. Szybko wracamy pod skały. Tym razem pomny wczorajszych doświadczeń rezygnuję ze spinningu i łowię zestawem Daiko + Curado. Poza tym dozbrajam kopyta w dodatkowe kotwiczki, które sprezentował mi Mateusz. Jest znacznie lepiej mam na koncie 85 cm i dwa mniejsze. Pod koniec dnia mam branie, które zacinam w tempo. Szczupak po chwili jednak spada. Mimo to po kilku sekundach poprawia. Zacinam jeszcze raz i po chwili znowu czuję luz. Musiał być niezły, bo tytanowy przypon jakiego używałem jest załamany.
     

    85 - na kopyto 
    Hlehle: Tego dnia ryby już nie były tak aktywne (a może pokłuliśmy je dzień wcześniej...), mimo to udaje nam się kilka skusić. Dodatkowo łowię bardzo energiczną 97’kę i od razu zmieniam zdanie o braku waleczności szkierowych szczupaków. Okazało się, że szczupaki z blatów były po prostu w dużo gorszej kondycji i nie przejawiały wielkiej ochoty do stawiania oporu, te spod skał natomiast potrafiły podnieść dość mocno ciśnienie.
     

    Waleczne toniowe śledziowce. 

     

     
    Tpe: Ostatniego dnia łowimy tylko pod skałami. Brania są niezbyt częste, ale jak już coś weźmie ma ponad 90 cm. Hlehle wyjmuje 97 cm. Ja mam silne branie, po którym ryba schodzi spod brzegu pod łódź. W międzyczasie Daniel wyciąga dryfkotwę i przygotowuje pokład do podebrania ryby. Czuję, że to największy szczupak, jakiego miałem do tej pory na wędce.. Po kilku minutach ryba wraca pod skałę i po prostu wypina się... Przez dobrych kilka minut leżę w łódce. Ręce i nogi trzęsą mi się jeszcze przez długi czas. Postanawiamy zrobić jeszcze jeden napływ w to miejsce. I dosłownie w tym samym miejscu mam następne branie!. Niestety ten szczupak jest w łódce w dwie minuty - 91 cm...
     

    Pod skałami dwa Tomki. 

    Nie ma mniejszych niż 90cm: Daniel 97cm 

    Mój - 91 cm. 

    Nasze łowisko - skały. 
    Następny szczupak w łodzi jest równie szybko, choć w wodzie wydawał się znacznie większy od poprzedniego. Jest bardzo szeroki i gruby, przy długości 93 cm. 
     

    Gruba 93. 
    Ostatni dzień na Syrsan powoli dobiega końca. Zatrzymujemy się jeszcze przy markerze, przy którym bardzo często Szwedzi łowili na choinki śledzie. I o dziwo w promieniach zachodzącego słońca mam branie i wyciągam ostatniego szczupaka wyprawy.
     

    ostatni zachód słońca nad Syrsan. 
    Hlehle: Całkiem fajny dzień (szczególnie dla Tomka), mimo tego, że popsułem mnóstwo brań (jakiś rekord chyba ustanowiłem :P) znowu udało mi się złowić rybkę 97cm). Byłem już dość mocno zmęczony łowieniem na długą wędkę i powoli mięśnie odmawiały posłuszeństwa, stąd brak refleksu, ale ważne, że dużo się działo i emocje nas nie opuszczały :)
    Tpe: W sobotę opuszczamy gościnną wyspę Petera i kierujemy się w stronę Karskrony. Po drodze zatrzymujemy się znowu w Vastervik i nad Eman.
     

    Taaaaakie brały. 

    Ponownie Vastervik. 

    I ... Eman. 
    Na promie spotykamy wędkarzy wracających ze Szwecji, generalnie wszyscy narzekają na wyniki i na prawdziwie letnią pogodę. Po opuszczeniu promu spotykamy się po raz ostatni. Żegnamy się i życzymy sobie szczęśliwego powrotu do domu. Mgor odwozi mnie na lotnisko w Gdańsku skąd wieczorem mam samolot powrotny do Irlandii.
    Na koniec chciałbym podziękować jeszcze raz wszystkim uczestnikom wyprawy za wspaniale spędzony tydzień, który na długo pozostanie w mojej pamięci. Ekipie, która wyrusza w maju przyszłego roku do Syrsan, życzę co najmniej takich samych wyników. Łamcie kije chłopaki.
     

    Syrsan. 
    Hlehle: Przyłączam się do podziękowań, a zarazem (nie)dziękuję za życzenia – oby wyniki nie były gorsze. Przekonałem się do jerkowania (super metoda) i tym razem pojadę uzbrojony w sprzęt, od którego ręce nie odpadną mi po dwóch dniach łowienia :) Wcześniej istniały dla mnie tylko woblery i gumy, a teraz największy „fun”, jeśli chodzi o łowienie szczupaków, to jerki...
    Relację zebrał
    TPE, 2008

    P.S. Następny się nawrócił ;-)
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum

  • Kolejny odcinek z cyklu rodbuilderzy prezentują jest chyba jednym z najbardziej oczekiwanych przez Użytkowników jerkbait.pl. Tym razem zbrojmistrze a zarazem forumowicze naszego portalu postanowili zmierzyć się z trudnym i stanowiącym wyzwanie dla wielu przeciwnikiem – sandaczem. W części drugiej można zapoznać się z sandaczówkami wykonanymi w pracowniach Rodmas, XRods oraz przez Sławka ‘Oppeln’ Bronikowskiego. Miłej lektury!
     
    Łukasz Masiak ATC MBE 702, MBV703, IWX693 (Pracownia Rodmas)
    Sandacz jest moim zdaniem jedną z najciekawszych ryb, które można poławiać w naszych wodach. Sam hol mętnookiego co prawda przypomina najczęściej zaczepienie płyty chodnikowej, którą do tego trzeba umiejętnie wyholować tak aby się nie wypięła.  Jednak szybkość brania, trud związany z namierzeniem tej ryby jak i dobrem przynęty oraz techniki jej prowadzenia sprawiają,że jest on gatunkiem bardzo sportowym. Osobiście nie wyobrażam sobie jak można nie łowić sandaczy. Właśnie zmienność sandacza i wysiłek jaki trzeba włożyć w prezentacje przynęty sprawia, że przy wędkach sandaczowych zbrojmistrz może się naprawdę wykazać. Wędzisko sandaczowe powinno być bardzo czułe, lekkie i mieć stosunkowo silny dolnik. O ile pierwsze dwie cechy dotyczą w głównej mierze aspektu przekazywania tego co dzieje się z przynęta, to mocny dolnik służy głównie do dania sandaczowi po zębach. Jest on też nieoceniony przy wypompowywaniu ryby z większej głębokości.
     

     
    W Polsce wędziska sandaczowe to głównie kije wielkorzeczne i do łowienia z łodzi na wodzie stojącej. Do budowy wędzisk na rzekę najchętniej stosuję blanki ISA904 oraz ISA964. Są to solidne konstrukcje, przy okazji stosunkowo lekkie oraz bardzo czułe. Dzięki delikatnej szczytówce pozwalają użytkować też bardzo szeroki zakres przynęt od lekkich woblerów po ciężkie przynęty gumowe.
    Wędziska, które chciałem opisać niniejszym w artykule są jednak,że tak powiem, łódkowe. Jeżeli chodzi o sam dobór blanków bazuję głównie na takich typach jak blanki Spin Bass Magnum taper, niektóre modele Hotshotów i Spinjigów. Osobiście uważam, że do łowienia sandaczy stworzone są wędziska castingowe. Samo uzbrojenie kija pozwala zbudować bardzo lekki i czuły zestaw z potworną mocą wyciągania ryby. Ja akurat lubię sandacze łowić najlżej jak się da. Moim blankiem numer jeden aktualnie są Magnum Tapery mocy 2. Nie są to typowe kołki mają elastyczną szczytówkę i dolnik, który pozwala zatrzymać konia. Kijem, który ostatnio dość intensywnie testuję jest wędzisko zbudowane na prototypowym blanku MBE702 8-15lb 6-18gr o długości 213cm.
     

     
    Sam blank jest hybrydową konstrukcję łączącą materiał woven oraz wyskomodułowy materiał w części szczytowej. Materiał typu woven jest aktualnie jednym z najdroższych i najbardziej zaawansowanych technologicznie materiałów. Posiada też takie cechy jak niesamowita transmisja drgań oraz potężny zapas mocy. W połączeniu z wysokim modułem daje wędzisko wręcz niepoprawnie czułe i świetne rzutowo. Swój blank MBE702 uzbroiłem w skromną dzieloną rękojeść z korka i ciemnych wstawek burl, bez foregripu. Zastosowałem uchwyt ECS, który bardzo mi pasuje. Przelotki to oczywiście zbrojenie spiralne – jednak trochę inne od tego jakie stosowałem kiedyś.
     

     
    Od około pół roku pracowałem nad lżejszym i bardziej płynnym ustawieniem. Paromiesięczne testy wypadły pozytywnie więc jestem bardzo zadowolony. Omawiane wędzisko o maksymalnej mocy 15 lb uzbroiłem w same przelotki jednostopkowe. Wyjściowa 7 TLSG reszta 5,5 TLSG w liczbie 9 + szczytowa. Sam zestaw waży tyle co nic – wędzisko zachowuje się jak goły blank. Ma to kapitalne znaczenie dla czułości zestawu. Przelotki biegną bardzo blisko blanku(nie dotykając go jednak) co wpływa na lepsze działanie sił na blank i większą moc wyciągania. Wędzisko jest niesamowicie stabilne podczas holu i bardzo szybko pozwala wypompować rybę. Akcja gotowego kija pozwala świetnie grać przynętą. Blank informuje z niesamowitą precyzją o tym z czym aktualnie ma kontakt nasza przynęta. Czasami można odczuć wrażenie, że blank jest aż za bardzo czuły. W zestawieniu z lekkim multiplikatorem tworzy wręcz idealny zestaw. Już teraz kijek ten stał się moim ulubionym na ciepłą część sezonu sandaczowego. Gdy tylko temperatury są bliżej zera przerzucam się na zestawy z klasycznym kołowrotkiem spinningowym.
     

     
    Podchodzę do wędkowania dość praktycznie i uważam, że jakby czuły i fajny nie był zestaw castingowy, to poprzez wybijanie wody ze szpuli jest on kompletnie niepraktyczny w zimniejszych porach roku – w rękawiczkach po prostu multiplikatorem łowić nie umiem. Przy zestawie z kołowrotkiem klasycznym dzięki temu, że nie myślę ciągle o zgrabiałych dłoniach, mogę lepiej poprowadzić przynętę i wykorzystać więcej brań - które w okresie późnojesiennym i zimowym są na wagę złota. Bierze rzadko ale jak już ryba się zabuja na zestawie to raczej ładna. W tym okresie MBE702 w wersji spinningowej działa też świetnie. Jednak ryby są często na większych głębokościach. Wtedy też najczęściej stosuję blanki 17lb czasami nawet 20lb..
     

     
    Z 17-funtowców najbardziej lubię MBV703 (10-17 lb c.w. 8-22 g 213 cm) oraz dość zbliżony model z grafitu ATC III + IWX693 (10-17 lb c.w. 8-25 g 205 cm). Blank MBV703 jest bardzo szybkim blankiem ma trochę ze spinbassa. Szybka agresywna szczytówka i mocny dolnik pozwalają stworzyć świetne wędzisko sandaczowe. Na ogół zbroję te blanki w lekkie przelotki tytanowe Fuji. Dobór rękojeści to głównie wybór klienta. Tak więc blank jest często ubrany w korek, piankę lub ratan.
     

     

     

     

     
    Wędki sandaczowe na ogół wykonuję bez trzymacza haczyka. Nie jest on za często używany, a wolne miejsce na blanku daje wygodne podłoże dla palca wskazującego. Bardzo lubię też uchwyty typu NPS Fuji.
     

     
    Blank IWX 693 ma dość podobną charakterystykę lecz jest znacznie odporniejszy na uderzenia czy ostre kąty podczas podbierania ryby. Wymienione wędziska to oczywiście skrawek tego co można zaoferować łowcom sandaczy. Zwłaszcza, że na łodzi warto mieć dużo różnych zestawów. I właśnie przez to, że ryba ta zmusza wędkarzy do doboru bardzo różnych i precyzyjnych wędzisk, jest jedną z moich ulubionych. Bo nie ma nic wspanialszego niż wypracowany sukces i zadowolenie klienta.
     
    DanielXR – St.Croix SCV 5S66MF i SCIV 4C68MXF (Pracownia XRods)
    Łowienie sandaczy w naszym kraju jest niezwykle popularne. Wynika to prawdopodobnie zarówno z  dużego obszaru występowania tego gatunku jak i z wyjątkowości polowania na tego drapieżnika. Wyjątkowości zarówno w doborze przynęt, technikach połowu ale też w chimeryczności brań jak i trudności łowienia. Sandacz nie jest drapieżnikiem jak pstrąg czy szczupak, nie wystarczy przeprowadzenie przynęty w zasięgu wzroku czy linii bocznej by w większości przypadków sprowokować rybę do brania. Sandacz wymaga zdecydowanie czegoś więcej: nie wystarczy rzucić przynętą pod jego pysk - tu liczy się każdy drobiazg: pora dnia, kolor przynęty, główka, praca twisterowego ogonka, długość skoku przynęty.... Ileż to razy widzieliśmy wędkarzy stojących w łódkach obok siebie, ba, nawet siedzących w jednej łódce, z których jeden łowił ryby a pozostali pozostawali bez brania nawet.
     

     
    Łowienie sandaczy to w pewien sposób specjalizacja. Tu nie ma jednej cudownej przynęty, jednej zawsze pewnej miejscówki, sposobu prowadzenia. By łowić je skutecznie i regularnie trzeba do tej ryby podejść bardzo świadomie, tu nie ma miejsca na przypadkowość - tak w zakresie wyboru miejsca, sposobu napłynięcia, doboru przynęt i sprzętu. A w tym gatunku ryby jak mało którym - sprzęt naprawdę odgrywa duże znaczenie. Wyłapanie drobnych skubnięć, momentu opadu, przeszkód na dnie często decyduje o tym czy za chwilę złowimy rybę czy zejdziemy z wody o kiju.
    Wędki na sandacze to kije w większości przypadków narzędzia bardzo specjalistyczne. Jeśli ktoś świadomie poluję na tę rybę to nie używa raczej wędki uniwersalnej lecz idealnie dopasowanej do warunków a przede wszystkim przynęt i sposobu ich prowadzenia. Praktycznie nie spotkałem się by ktoś z naszych klientów zamawiał wędkę na sandacze, bolenie, szczupaki czy pstrągi jako jeden uniwersalny kij. Wędka na sandacze jest przeznaczona głownie do sandaczy i koniec. Niezależnie czy to kij 3 metrowy do łowienia z brzegu czy 2 metrowy na łódkę. A wszystko dlatego że w większości przypadków sandacze u nas łowi się praktycznie dwiema technikami: jigując za dnia lub łowiąc w nocy na woblery podpowierzchniowe, łowienie na martwą rybkę czy trolling, popularne w wielu innych krajach, jest u nas niszowe niemalże. Zakres przynęt też jest w całym kraju podobny: różnego rodzaju przynęty gumowe i koguty w długości 5-10cm oraz woblery typu Rapala Original lub Husky Jerk przy łowieniu nocnym. Różne są tylko masy główek, ich gramatura zaczyna się od kilku gram na stojącej wodzie do 40-50 gr. w dużych rzekach jak Wisła czy głębokich zbiornikach zaporowych. Sam sposób prowadzenia też głownie ogranicza się do kilku najpopularniejszych technik: podbicie-opad, podciągnięcia, szuranie po dnie....
     

     
    Dlatego też wędki sandaczowe mają  podobną charakterystykę pracy: czuła szczytówka pokazująca opad i mocna środkowa i dolna część wędki, pozwalająca na błyskawiczne zacięcie i dynamiczny, zdecydowany hol. Trochę inne są typowe wędki do kogutów: te bywają na ogół całe bardzo mocne, wręcz czasem „kołkowate”, lecz wynika to ze specyficznego sposobu podbicia tej przynęty: silnego, agresywnego, o dużej częstotliwości. Od kiedy pojawiły się na rynku wiele lat temu przynęty gumowe z ich specyfiką prowadzenia, z użycia praktycznie wyszły kije o głębokiej, parabolicznej akcji, kiedyś często spotykane opisane jako „zander” ( kto nie pamięta starych, dobrych DiaFlash’y czy Power Loop’ów Shimano...). Nie wszyscy wiedza jednak że były to w zasadzie kije do łowienia na martwą rybkę z tzw. szkoły holenderskiej, a zaadoptowane trochę na siłę do klasycznego spinningu... Cóż, przed laty sam łowiłem takimi wędkami, ryby też dawały się na nie łowić, lecz na tym polega pewnego rodzaju ewolucja w naszym hobby iż dopracowujemy coraz doskonalsze narzędzia do łowienia, pozwalające na coraz skuteczniejsze i łatwiejsze łowienie ryb....
    Dziś chciałbym przedstawić dwie wędki do jigowania z łodzi, prawie bliźniacze lecz jednak zupełnie inaczej uzbrojone: spinning i casting. Obie z czystym sumieniem mogę polecić jako jedne z najdoskonalszych wędek sandaczowych z jakimi się spotkałem - oczywiście z mojego subiektywnego punktu widzenia. Obie zbudowane są na blankach St.Croix z najwyższej półki: Legend Elite oraz Legend Tournament. St.Croix jest wg mnie firmą produkującą naprawdę fantastyczne wędki jigowe, zarówno w seriach topowych jak i popularnych typu Avid. O ile miałbym problem ze znalezieniem w ich ofercie wymarzonej jerkówki czy muchówki to w kijach jigowych, szczególnie krótkich do 7’6”, wybór blanków jest naprawdę rewelacyjny. I niezależnie czy to kij do przynęt 5 czy 150 gramowych ... Wybrane przeze mnie wędki zbudowane zostały na następujących blankach: spinning na SCV (Legend Elite) a casting na SC IV ( Legend Tournament), obie w prawie takiej samej długościach (6’6” i 6’8”), obie z takim samym ciężarem wyrzutu  ( ¼ do 5/8 oz czyli 7-17 gr.). Różni je przeznaczenie i moc blanków : Elite jest blankiem z serii Spinning o mocy 12lb, Tournament to blank z serii Bass Casting o mocy 14 lb.
    Elitka została zbudowana na najwyższej jakości komponentach: korek klasy super połączony z korkiem egzotycznym w ciemnobrązowym, prawie czarnym kolorze, zestawionym z uchwytem do kołowrotka Andew’s Fishing (Matagi) wykonanym z anodyzowanego aluminium i naturalnego drewna w ciemnym, tak samo niemalże czarnym, kolorze.
     

     

     
    Nakręcany foregrip wykończony jest srebrnym pierścieniem, całość świetnie łaczy się kolorystycznie z blankiem który jest w brązowym, metalizowanym lakierze.
     

     

     
    Wędka uzbrojona jest w przelotki Fuji SiC: pierwsze 3 od kołowrotka standardowe Y, pozostałe + szczytowa w tytanowych ramkach.
     

     
    Kij miał współpracować z kołowrotami wielkości 2500/3000 i plecionką, stąd dobór wielkości przelotek: 30-16-10-8L-7-6-5,5-5,5 szczytowa TFST 5,5.
     

     

     
    Rzuty są łatwe i celne, stożek linki jest ładnie gaszony, wędka po rzucie nie wykazuj absolutnie żadnych drgań, kij doskonale przenosi do ręki wszystko co dzieje się z przynętą. Czułość wędki jest naprawdę doskonała - już przy główce 12 gr. na dość wolno płynącej lecz głębokiej wodzie opad jest świetnie widoczny na szczytówce, każde szurnięcie o dno czuć w dłoni.
     

     
    Przy niewielkich obciążeniach pracuje sama szczytówka, przy wzrastającym oporze kij ugina się coraz głębiej, mimo lekkości wędki i zaledwie 12 lb mocy czuć w nim drzemiącą moc i siłę.
     

     

     
    Druga z wędek czyli Legend Tournament została wykonana również na dobrych komponentach: uchwyt castingowy Matagi typu ACS, z tzw. podwójnym wybraniem na palce, gdzie palec wskazujący opiera się na blanku. Ponieważ blank tej serii wykończony jest w kolorze zwanym Cobalt Blue, dodatki takie jak pierścienie i nici są w identycznym kolorze. Uchwyt również jest w kolorze Cobalt Blue Marble, czyli niebiesko-czarnym marmurku, pasującym tak do blanku jak i do czarnej pianki użytej na rękojeści. Od góry uchwyt zakończony jest krótkim, 4 cm, nakręcanym foregripem z pianki wykończonym metalowym pierścieniem.
     

     
    Jedynym akcentem przełamującym te kolory są czerwone i srebrne wstawki z nici metalizowanych w omotkach oraz srebrny kapsel na końcu.
     

     
    Wędka uzbrojona jest w przelotki Fuji Alconite pod multiplikator niskoprofilowy, głownie Daiwę Zillion. Przelotka wejściowa jest wielkości 12, szczytowe kończą się na wielkości 6. Wędka uzbrojona jest w 9 przelotek + szczytowa SiC, wszystkie przelotki są klasycznie na górze blanku. Spacing i wysokość przelotek są tak dobrane że nawet przy bardzo dużych obciążeniach linka nie dotyka blanku.
     

     
    Wędka jest bardzo szybka i niesamowicie czuła, rzuca się nią łatwo i przyjemnie, zestawiona z Zillionem świetnie leży w dłoni i nie męczy ręki nawet przy całodziennym łowieniu. Ugięcie ma wyraźnie szczytowe lecz jak w Elitce przechodzące pod obciążeniem w coraz głębsze, świetnie amortyzujące przy dużych obciążeniach. Przy małych kij pracuje wyraźnie tylko częścią szczytową, co doskonale pokazuje zdjęcie z holu - dzięki  kolego Spigot za fotki.
     

     
    Teraz kilka słów o porównaniu: pierwszą rzeczą która się zauważa po wzięciu do ręki obu wędek to niesamowita lekkość i szybkość blanków. Obie wędki wyglądają dość niepozornie, ktoś kto nie miał z nimi do czynienia wcześniej ma wrażenie że to delikatne kijki nie pasujące do łowienia sandaczy na ciężkie główki. Obie w wersji oryginalnej ważą podobnie: 3,8 i 3,9 oz czyli ok. 110 gr. - ja niestety nie miałem możliwości zważenia tych wykonanych przeze mnie. Jednak to tylko pozory: obie, mimo że opisane do 17 gr., naprawdę potrafią rzucić więcej. Dużo więcej. Moim zdaniem w obu przypadkach optymalny ciężar główek  do obu oscyluje w granicy 17-25 gr. Ale jak trzeba to można bez obaw założyć do nich i 30 gr. główkę - wędka nadal świetnie rzuca, nic nie traci ani z dynamiki ani z czułości. I tu właśnie widać różnicę między teorią (opis blanków) a praktyką... Ale to cecha większości wędek St.Croix: faktyczny zakres przynęt jest dużo większy niż opis na blanku. Dla wielu brzmi to prawie niemożliwie - ale w wędkach tej firmy przekroczenie podanego ciężaru (nawet dwukrotne) bez utraty dynamiki i narażenia wędki na uszkodzenia jest prawie standardem.
    Mimo że blanki różnią się katalogowo mocą – faktycznie ta różnica jest prawie niezauważalna moim zdaniem. Ale to raczej Elitka sprawia wrażenie mocniejszej niż podane12 lb ... Ma ona jednak minimalnie łagodniejsze ugięcie, Tournament jest bardziej „ostry”, pracuje krótszą częścią szczytówki. Z obu wędek doskonale się podbija jiga, zarówno z ręki jak i z kołowrotka. Brania, nawet najdelikatniejsze, są świetnie wyczuwalne na obu kijach, jest to zasługa użytego materiału do ich konstrukcji jaki samej technologii wykonania z opatentowanymi systemami IPC oraz ART. I nie potrzeba tu żadnych więcej „czarów” by wędki były doskonale czułe a każde branie objawiało się elektryzującym „kopnięciem”. Oba kije doskonale zacinają, ich reakcja na nasz ruch ręki jest natychmiastowa.
    Wybór blanków o podobnych parametrach wśród różnych producentów jest naprawdę ogromny - jednak jeśli ktoś zdaje się na moje prywatne zdanie zamawiając krótką jednoczęściową wędkę do łowienia sandaczy z łodzi na klasyczne jigi z gumą, to zawsze jeden z tych dwóch blanków polecam każdemu: 17 gramowy Tournament jest dla mnie nr1.
    Cóż, może niedługo pojawi się jakiś blank, który zmieni moje zdanie - czego czekając na dalszy rozwój technologii wędkarskiej, najlepiej w łódce o zachodzie słońca na pięknej, rybnej wodzie – sobie i każdemu życzę....
     

     
    Sławek „Oppeln” Bronikowski – Lamiglas G1000
    Ten Lami to stary model G1000, po niedawnej przebudowie i rewitalizacji. W starym, po kilkunastu latach eksploatacji skończyła się rękojeść z reel seatem włącznie. Wymieniłem w nim więc wszystko. Przelotki zmieniłem na zestaw do plecionki, oryginalne końcowe były moim zdaniem za duże i ciężkie, były to dwustopkowe ósemki. Teraz wyposażony jest w komplet od 12 do 7 (jednostopkowe jako ostatnie). Zwyczajne hardy... Kij ma długość między 9'6" a 10'0" i ¾ uncji ciężaru rzucanego. Zmieniłem mu też nieco kolorystykę na żywszą. Odeszła mnie jakoś skłonność do ponurych, czarnych oszczepów które latami lubiłem. Mało który miał dyskretny urok "małej czarnej" Coco Chanel, bliższe były raczej sztafażowi młodocianej satanisti z Viva zwei ...
     

     
    Ugięcie ma medium, pracę też. To prosty model, ale idelny do opisanego niżej sposobu. Do plecionki też. Trzyma idealne rybi pysk, spady są naprawdę nieczęste.
     

     
    Kij jest do pływania wabiami w rzece, do łowienia w poprzek, do lekkiego spływu i czasem do turlania w ciekawszych rynnach. Głównym orężem są tutaj woblery w typie suspending albo wolno tonące, bez skłonności do nurkowania i chętne do ruchu, np. Husky ABU, oraz rozsądnie obciążone gumy pływające horyzontalnie, bez skłonności do pikowania w dno. Do turlania dodatkowo twistery. Mam na myśli Mannsy, które lubię w każdej wersji oprócz smażonej.
     

     
    Sandacze znajdziemy nie tylko w najgłębszych zapadliskach, zwaliskach i warkoczach, to ryby wszędobylskie. Polują w toni, na beznadziejnych płyciznach i piachach, wszędzie gdzie jest co zjeść. Kiedyś, kiedy Warta i Wisła miały stada normalne, tzn. ponadśladowe, dla zdrowych rzek był to jeden z elementarnych i ulubionych moich sposobów ... Opłynąć w dryfie czubek utopionego drzewa, kołek, szczyt główki. Gustownie spaść z kantu, leniwie przewachlować rynnę, dać się porwać przelewowi ...
     

     
    Można płynąć do dna, można od dna, można i zygzakiem.
     

     
    Bardzo tutaj przydaje się długość kija, ileż możliwości manipulacyjnych się wraz z długością otwiera , choćby kładzenie linki na wodę i podnoszenie tejże ...
    Świetny jest też do spływania multiplikator, dużo prostszy w obsłudze, porównując do kręcenia wstecz tradycyjnym kołowrotkiem. Zupełnie inna jakość, inne czucie i komfort.
    Teraz króluje rzut kopytem i holowanie "wobka" pod prąd po opasce. Jako rzecze gazeta. Jednak jest sporo innych nie mniej ciekawych sposobów łowienia tych fascynujących ryb.
    I to lubię ...
     
    Propozycje rodbuilderów zebrał,
    Friko, 2008
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum

  • Czerwiec – ulubiony miesiąc wędkarzy. Dla wędkarzy poławiających Króla wszystkich ryb łososiowatych to miesiąc szczególny. Właśnie o tej porze roku rozpoczyna się główny ciąg tarłowy na rzekach Skandynawii i północnych rejonów Rosji. Ten czas jest dla nas zawsze wyjątkowy, już z dużym wyprzedzeniem wiemy, gdzie spędzimy 2 tygodnie tego miesiąca. Tym razem wybraliśmy Pulangę, rzekę uchodzącą do Morza Białego we wschodnich rejonach Półwyspu Kolskiego. W tamtych rejonach byliśmy już kilka razy, ale jeszcze nigdy nie zapuściliśmy się tak daleko na wschód. Początek trasy jest już dla nas klasyczny – Litwa, Łotwa, Estonia, potem promem do Helsinek, 950 km przez Finlandię i już możemy wjechać na terytorium Rosji. Zostaje nam około 300 km i docieramy do Umby, praktycznie najdalej na wschód wysuniętej miejscowości, do której można dotrzeć osobowym samochodem. Tam już na nas czekają dwa Uazy, do których pakujemy nasz pokaźnych rozmiarów bagaż. 

     

     

     

     
     Musimy przecież zabrać ze sobą wszystko to, co będzie nam potrzebne w czasie prawie dwóch tygodni pobytu nad rzeką. Samochodami docieramy do ujścia Varzugi, jednej z największych rzek Kolskiego, tam czeka na nas kolejny środek transportu – kuter motorowy. 

     

     
    Kuter jak kuter. Normalna rosyjska, a raczej radziecka „jednostka pływająca”. Na nas nie robi żadnego negatywnego wrażenia. Do takich środków transportu jesteśmy przyzwyczajeni. I nie przeszkadza roznoszący się mazisty smród ropy, nic że na falach łajba kołysze i choroba morska daje znać o sobie, bo z minuty na minutę, z godziny na godzinę, jesteśmy bliżej i bliżej naszego upragnionego celu.  

     

     
    Ten czas wykorzystujemy również na ostatni przegląd naszego sprzętu, uzbrojenie przynęt, ukręcenie much. 

     
    Wreszcie po 20 godzinach rejsu docieramy w ujście Pulangi – celu naszej wyprawy.  

     
    Ale okazuje się, że nasza cierpliwość jest wystawiona na wielką próbę. Ponieważ jest odpływ, kuter nie może dobić do samego brzegu i rozładunek musimy wykonywać na raty pływając niewielką łódeczką: kuter – brzeg – kuter – brzeg i tak w nieskończoność. 

     

     
    Pulanga ma trochę odmienne ujście do morza niż inne rzeki tego rejonu. Patrząc na nie od strony morza jest praktycznie niewidoczne, rzeka najpierw tworzy jakby zatokę, a jej przewężenie łączy się z morzem. Pływy są stosunkowo duże. W czasie przypływu odnosi się wrażenie, że ruch wody odbywa się w kierunku od morza do rzeki, a w czasie odpływu prawie cała zatoka jest pozbawiona wody.
    Dookoła brak drzew, jesteśmy przecież już na obszarze tundry. Choć jest dość ciepło, bo świeci słońce, to wieje silny i chłodny, niczym patagoński, wiatr. Spoglądając na brzeg widzimy wiele olbrzymich płatów śniegu. To pozostałości po niedawnej zimie. Wreszcie udaje nam się stanąć na lądzie. 

     
    Na ziemi leżą olbrzymie ilości bagażu. Skąd się tego tyle wzięło? Teraz można zrozumieć dlaczego wyładunek z kutra trwał tak długo. 

     
    Szybko rozbijamy namioty, bagaże pospiesznie lądują w ich wnętrzu i już możemy przygotować się do krótkiego wypadu nad rzekę. 

     
    Uzbrojenie wędek i przygotowanie niezbędnego ekwipunku w takich momentach zajmuje tylko chwilę. Przecież od kilku miesięcy wkładamy wiele starań i wysiłków by znaleźć się właśnie w takim miejscu. To o tej chwili marzyliśmy już od tak długiego czasu. W niepamięć idzie całe zmęczenie długą podróżą. Podniecenie i adrenalina jest tak wielka, że wszyscy pragną jak najszybciej zacząć łowienie. Idziemy kilkaset metrów w górę rzeki i wchodzimy na pierwsze miejscówki. Rzeka nas nie zawodzi. Praktycznie każdy w kilku pierwszych rzutach łowi kumżę, wędrowną formę pstrąga potokowego. Ryby są różnej wielkości – od 30 do 55 cm. 

     

     
    W takich miejscach przypominają się dawne chwile. Nie ma większego znaczenia czy w ręce trzymamy najnowsze cudo zbudowane z wysokomodułowego grafitu, czy stare, wysłużone wędzisko. Można oczywiście dopatrywać się różnic i one oczywiście są. Ale piękne jest to, że jednym i drugim można połowić z powodzeniem. A i ryby nie są wybredne. Łowimy różnymi technikami, różnymi przynętami i w różnych miejscach. W tej rzece ryby po prostu występują w dużych ilościach i nie są przyzwyczajone do częstej obecności człowieka i podsuwanych im przynęt. Dlatego łowienie jest tak efektywne. Oczywiście w miarę upływu kolejnych dni i obławiania tych samych miejsc ilość złowionych ryb znacznie maleje. Tak naprawdę dopiero w takich miejscach i w takich sytuacjach można sobie uświadomić, jak bardzo muszą być „przekłute” nasze, polskie wody. I jak trudno w nich złowić rybę!
    Choć kumży jest naprawdę bardzo dużo, a ryby są nadzwyczaj urodziwe, to cały czas czekamy na coś innego. Coś, co jako  pierwszemu przytrafiło się Emilowi. Kolejne branie, ale wędka natychmiast wygina się dużo mocniej niż przy poprzednich rybach. Błyskawiczny odjazd kilkadziesiąt metrów pod drugi brzeg rzeki. Tak, to On, król tej rzeki – Jego Wysokość Łosoś. I choć nie jest specjalnym okazem, to wszyscy gratulują szczęśliwemu Łowcy udanego holu. To pierwszy Salmo Salar Emila. Takich chwil się nie zapomina! Trzęsącymi się rękoma daje buziaka i ryba wraca do wody. Ja idę kilkadziesiąt metrów wyżej, gdzie główny nurt przelewa się na lewą stronę i tworzy dość głęboką rynnę. W pierwszym rzucie niewielka kumża, drugi pusty, rzucam trzeci raz i widzę jak koniec linki przesuwa się w górę rzeki. Zacięcie. Po drugiej stronie zaczęło się istne piekło. Trzy wyskoki, jeden po drugim, a potem gwałtowny odjazd, jeszcze jeden wyskok i .... luz. Moje pierwsze spotkanie z łososiem nie jest zbyt szczęśliwe, ale i tak jestem zadowolony. Tych kilka chwil kiedy miałem rybę na wędce jest dla mnie jak najbardziej satysfakcjonujące. Wiem, że złowię jeszcze nie jednego. Tym bardziej, że jak się później okazało, był to jeden z dwóch łososi, których nie udało mi się skutecznie wyholować. Na następną rybę nie musiałem zbyt długo czekać. Kilka metrów niżej kolejne branie. Po krótkiej chwili holu orientuję się, że ta ryba nie jest wielka. Ale to pierwszy złowiony przeze mnie łosoś na Pulandze. 

     

     
    Na pierwszy krótki wypad nad rzekę wystarczy. Czas wracać do obozu i odpocząć.Nad rzeką spędziliśmy 11 dni. Pewnym utrudnieniem był fakt, że obóz mieliśmy rozbity u ujścia rzeki do morza i od dobrych łowisk na rzece dzieliła nas spora odległość. To oznaczało codzienną wędrówkę przez podmokłą tundrę, potem kilka, kilkanaście godzin łowienia i ponowny powrót do obozu. To było naprawdę wyczerpujące. Łowiliśmy łososie – w sumie naszym łupem padło kilkadziesiąt ryb; kumże – to wędrowna forma pstrąga potokowego; oraz dzikie, pięknie ubarwione pstrągi potokowe. Te dwa ostatnie gatunki dość często pojawiały się na naszych wędkach, więc na nudę nie narzekaliśmy.Poniżej kilka fotek z naszego codziennego życia nad Pulangą. 

     

     

     

     

     

     

     

     

     

     

     

     
    W mojej pamięci pozostały głównie dwa zdarzenia. Jedno z nich miało miejsce podczas deszczowego dnia na Pulandze. Padało od samego rana i ociągaliśmy się z opuszczeniem przytulnych namiotów. Późnym wieczorem (choć cały czas było jasno, bo byliśmy prawie na granicy kręgu polarnego) wreszcie wybraliśmy się w górę rzeki. Cały czas padało. W ten dzień zdecydowałem się zabrać kij castingowy, chciałem pewnej odmiany od ciągłego przerzucania linki muchowej. Łowiliśmy w jednym miejscu w kilka osób, tylko ja w ten dzień nie używałem muchówki. Dosłownie w kilka minut po rozpoczęciu łowienia poczułem wspaniały pulsujący ciężar na mojej wędce. Średniej wielkości samiec łososia po 5 minutach jest pod moimi nogami, a za chwilę, nie dotknięty wraca do wody. Mija kilkanaście minut i wyciągam drugą rybę. Po kolejnym kwadransie ląduję trzeciego łososia. To nic, że pada deszcz, że jest zimno i wieje przejmujący wiatr. W takich chwilach czuję, że wędkarstwo jest wspaniałe. Trochę innego zdania są moi koledzy, którzy są bez kontaktu z rybą. Zdecydowanie spinning jest dużo skuteczniejszy od muchy. A moja mała błystka obrotowa jest zabójcza. Potwierdza to w kolejnym rzucie. Kolejne mocne uderzenie i mój CTS wygina się bardzo mocno. Czuję, że ryba, która wykonuje bardzo gwałtowny odjazd jest sporo większa niż inne, do tej pory łowione łososie. Po kilku sekundach ryba wyciąga z mojego multiplikatora kilkadziesiąt metrów żyłki i jest już pod drugim brzegiem. Próbuję ją bliżej podciągnąć, ale po każdych zwiniętych kilku metrach ryba wykonuje kolejny odjazd. Łosoś wyskakuje nad powierzchnię wody gwałtownie potrząsając głową. Ale wędka wspaniale amortyzuje wszystkie gwałtowne ruchy ryby i cały czas pewnie trzyma ją  z stosunkowo małej, niczym pstrągowej kotwiczce. Hol trwał kilkanaście minut i pod nogami mam blisko metrową rybę. Delikatne odczepienie, łosoś próbuje złapać pion i po kilku minutach majestatycznie odpływa w główny nurt rzeki. Takiego widoku się nie zapomina.....Drugie zdarzenie miało miejsce nad rzeką Lihodievka, która uchodzi do Morza Białego około 15 km na wschód od Pulangi. Ponieważ nie jest to zbyt wielka rzeka, postanowiliśmy zapolować na duże kumże, z których słynie Lihodievka. Ja i Grześ łowiliśmy na lekkie jednoręczne muchówki, a Rafał używał dwuręcznej łososiówki. Będąca tu przed nami grupa łotewskich wędkarzy i miejscowi kłusownicy dość skutecznie uszczuplili stado tych ryb. Brań nie było zbyt dużo i byliśmy trochę rozczarowani. Okazała, sześćdziesięciodwucentymetrowa kumża, którą złowił Rafał potwierdziła, że w tej rzece są duże ryby. Tylko nie w takich ilościach jakbyśmy sobie tego życzyli. Trochę zrezygnowany wykonuję kolejne rzuty. W pewnym momencie poczułem delikatne dotknięcie muchy. Powtarzam rzut w to samo miejsce. Pusto. Drugi raz. Mucha spływa tym samym łukiem, przytrzymanie, lekkie zacięcie i w powietrze wystrzeliwuje srebrna ryba. To łosoś, a ja w ręce trzymam krótką muchówkę klasy 4! Przypon 0,17! Szybki odjazd w dół rzeki, próbuję przytrzymać rybę, ale wędka na zbyt wiele nie pozwala. Niebezpiecznie szybko łosoś zbliża się do silnego nurtu, ale na szczęście przed nim się zatrzymuje. Teraz delikatnie mogę rybę odciągnąć od niebezpiecznego miejsca i korzystając z tego, że się uspokoiła, idę w górę rzeki żeby zyskać trochę miejsca do walki. Kolejny gwałtowny odjazd zakończony efektownym wyskokiem i zaraz potem kolejny. Delikatna wędka wspaniale amortyzuje wszystkie ruchy ryby i pewnie trzyma muchę w jej pysku. Żeby tylko przypon wytrzymał! Po około 15 minutach udaje mi się chwycić rybę za ogon i bezpiecznie wyjąć z wody. Sukces! 75 cm żywego srebra wyciągnięte na tak delikatny zestaw. CTS Vintage spisał się naprawdę rewelacyjnie. 

     

     
    Jeszcze długo potem rozkoszuję się tymi chwilami. Po takie 15 minut warto było jechać tak daleko, tu na wschodnie obrzeża Półwyspu Kolskiego. Takie chwile pozostają na zawsze w pamięci wędkarza. Niedługo potem Grześ przeżył podobną przygodę i na swoją muchóweczkę klasy 6 dostał podobną rybę.
    Czas spędzony nad wodą szybko minął i przypływający po nas kuter przypomniał nam o powrocie.   Po tych kilkunastu dniach spędzonych w surowych warunkach, w krajobrazie północno-rosyjskiej tundry, z pewnym zadowoleniem zaczynamy myśleć o powrocie do domu, gdzie czekają wszelkie wygody. Ale odpływając z ujścia Pulangi, widząc jej wartkie wody uchodzące do morza już tęskniliśmy za jej mieszkańcami – najwspanialszymi łososiowatymi rybami – Salmo Salar. Na pewno po nie tu jeszcze wrócimy! 

     

     

     

     

     

     

     

     

     

     
     


    Tekst i zdjęcia: Krzysztof Zieliński.
    www.fishingart.pl
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum

  • Kolejny odcinek z cyklu rodbuilderzy prezentują jest chyba jednym z najbardziej oczekiwanych przez Użytkowników jerkbait.pl. Tym razem zbrojmistrze a zarazem forumowicze naszego portalu postanowili zmierzyć się z trudnym i stanowiącym wyzwanie dla wielu przeciwnikiem – sandaczem. W pierwszej części swoje propozycje kijów sandaczowych przedstawiają pracownie: Fishing Center, Fishing Art oraz Art Rod.  Miłej lektury!
     
    Ireneusz Matuszewski  - Batson RX7 Hot Shot: HS9000-9001 oraz HS1021F (Pracownia Fishing Center)
    Obok okoni, sandacze to mój ulubiony gatunek ryby, od lat główny cel wędkarskich wypraw. Z mojego punktu widzenia, sandacz to ryba bardzo wymagająca, chimeryczna, specyficznie pobierająca pokarm. To ryba wymagająca wędzisk czułych, doskonale transmitujących wszelkie informacje płynące od przynęty a jednocześnie bardzo mocnych, aby wykonać pewne zacięcie i - zwłaszcza przy dużych sztukach - bezpiecznie wyholować rybę. Do tego wędka musi być lekka i dobrze wyważona, żeby wygodnie łowić cały dzień. Główną przynętą na sandacza poza woblerami i kogutami jest guma prowadzona w większości wypadków skokami. Kij dodatkowo powinien mieć na tyle subtelną szczytówkę, aby pokazać opad przynęty. Dobrą wędkę sandaczową zrobić nie jest łatwo, ale wędzisko dobrze zrobione z prawidłowo dobranego blanku daje ogromną radość i komfort łowienia.
    Sandacze łowi się w różnych warunkach, na zbiornikach zaporowych, rzekach czy jeziorach. Nie ma jednego wędziska którym w tych wszystkich warunkach można łowić, dlatego opiszę dwie wędki, które i tak nie będą spełniały wszystkich warunków łowienia. Aby łowić wszędzie i na każdą przynętę, potrzeba co najmniej 4-5 wędzisk. Uważam, że najbardziej odpowiednimi blankami do budowy wędzisk sandaczowych są blanki typu Hot Shot.
     

     
    Propozycja pierwsza to blank Batsona HS9000 i jego mocniejszy brat HS9001. Kije budowane na tych blankach to propozycja skierowana do perfekcjonistów, ludzi szukających specjalistycznego narzędzia do połowu sandaczy i to łowienia bezkompromisowego. Kije te to wędki jednoczęściowe długości 2,3m. Z pewnością nie są najwygodniejsze w transporcie, ale osobiście nie spotkałem dotąd czulszych i lepszych kijów do łowienia sandaczy. Osobiście od lat użytkuję serię HS Batsona, mam kilka wędzisk (różnie przycinanych) na tych blankach, łowię nimi przede wszystkim na zbiornikach zaporowych z łodzi na przynęty gumowe. Cechy charakterystyczne tych blanków to bardzo czuła szczytówka, mocny dolnik, ogólna lekkość i idealne wyważenie. Model HS9001 o mocy 8-20 lb i cw 7-21 gram pozwala mi na komfortowe operowanie gumami w wadze od 15 do 25 gramów. Przy tych parametrach bezpiecznie można holować zarówno kilogramowego sandacza jak i 8-10 kilogramową sztukę. Największym przyłowem na tę wędkę był 27 kg sum. Hol trwał zaledwie 20 minut. Wędkę można uzbroić w rękojeść rezonansową lub tradycyjnie, stosując przelotki w ramce „V” lub „Y”, w zależności od potrzeb i używanego kołowrotka.
    Szerzej chcę przedstawić mój patyk na blanku HS9000. Ubiegły rok utwierdził mnie w przekonaniu, że bardzo często sandacz bierze na lżejsze przynęty. Miałem bardzo dobre efekty przy stosowaniu główek w zakresie 7-12 gram z trzy calowym kopytem. HS9001 idealnie pracuje w wyższych zakresach wagowych przynęt, dlatego postanowiłem zbudować wędkę na HS9000. Dugość 2,3m, cw 7-14g, linka 8-17lb(!), akcja Extra Fast. To był strzał w dziesiątkę! Miałem całą zimę na projekt i przemyślenia. Zacząłem od rękojeści rezonansowej. Zrobiłem kilkanaście przymiarek po to, aby kij idealnie leżał w moim ręku. Wybór padł na uchwyt Fuji IPS. Wykorzystałem całą swoją dotychczasową wiedzę w temacie budowy rękojeści rezonansowych i powstało wędzisko o nieco „kosmicznym” wyglądzie, ale wędzisko idealne pod moje potrzeby i przyzwyczajenia. Wykazały to już pierwsze, wiosenne testy. Rękojeść jest zbudowana z kilkunastu elementów wspierających się nawzajem, aby dać efekt rezonansu najlepszy z najlepszych.
     

     
    Na uchwycie IPS obsadzony jest Rubber Cork. Twardość tego materiału pozwala przenieść maksymalną ilość informacji do ręki z rury rezonansowej poprzez uchwyt. Następne próby wykazały, że równie dobrze przenoszone są drgania, gdy IPS zostanie obsadzony korkiem lub wysokiej klasy Duplonem. Tuż nad uchwytem zamontowany jest grafitowy rezonator. W czasie łowienia zarówno kciuk jak i palec wskazujący leżą na rezonatorze. Góra gryfu wykończona jest Duplonem w kształcie zwanym „tulipan”.
     

     
    Poniżej uchwytu zastosowałem krótki, nakręcany reargrip z Duplonu. Pod tym elementem znajduje się aluminiowy rezonator zblokowany elementem z Rubber Cork.
     

     
    Dalej w dół jest Split Grip z widoczną rurą rezonansową Woven TiC. Następnie dolny element rękojeści z Duplonu i dolny, grafitowy rezonator.
     

     
    Całość gryfu zwieńczona jest gałką wykonaną z Duplonu i Rubber Cork.
     
     

     
    Cała rękojeść jest idealnie wyprofilowana pod moją rękę, tak aby określone elementy rękojeści dotykały dłoni i łokcia w czasie łowienia dokładnie tam, gdzie trzeba. Zastosowałem przelotki SiC w NCFG w kolejności: szczyt FST, dalej LSG 3x06, 07, 08, następnie YSG 08L,10,16,30.
     

     
    Takie układ daje mi maksymalne odległości rzutowe, idealne rozłożenie masy na wędce co powoduje bardzo dużą szybkość wędki i bardzo duże bezpieczeństwo przy maksymalnych obciążeniach.
     

     
    Opis wędki to oryginalna naklejka Batsona i dodatkowa naklejka Fuji, określająca rodzaj przelotek. Całość wykonana jest w zielonej tonacji z dodatkiem złota i czerwieni. Jak widać, wędka zrobiona jest w japońskim stylu (bardzo mi się podoba taki styl). Przy opisie wędki zastosowałem odpowiednie zestawienie kolorystyczne i oryginalne nalepki. Moim zdaniem do takiego stylu zdobienia nie pasują ręczne opisy.
     

     
    Drugą propozycją jest budowa wędki również na blanku Hot Shot Batsona HS1021F. Jest to propozycja skierowana do wędkarzy szukających w miarę uniwersalnej wędki do połowu sandacza. W porównaniu do wyżej opisanych modeli jest nieco  dłuższa (2,6m), przez co wzrasta jej przydatność do łowienia w warunkach rzecznych. Blank jest dwuczęściowy, co rozwiązuje kwestię problemów transportowych. Pozostałe parametry blanku: cw 10-28g, linka 10-20 lb, akcja Extra Fast. Oprócz łowienia sandaczy z ręki jest on również doskonałym kijem trollingowym (do łowienia nie tylko sandaczy) na mniejsze i średnie woblery, co powoduje, że może być użytkowany jako jedyny kij na łódce. Kij umożliwia komfortowe łowienie gumą w zakresie 10-25 gram. Można nim skutecznie łowić, zacinać i holować sandacze w każdym przedziale wagowym. Taki komfort daje niezwykle mocny i sztywny dolnik, poddający się w górnych zakresach mocy. Ten blank zalecam zbroić w NCFG (New Concept Fuji Guides) zarówno Hardloy, Alconite lub SiC, w zależności od potrzeb i możliwości finansowych. Idealne zestawienie przelotek to na szczycie F, dalej L 3x06, 07,08, następnie Y 08L, 10, 16, 30. Dobra, „operacyjna” długość dolnika to 37 cm od stopki kołowrotka do końca wędki. Taka długość daje praktycznie idealne wyważenie całej konstrukcji z kołowrotkiem o wadze ok. 300 gram, kij idealnie leży pod łokciem dając doskonałe podparcie w czasie siłowego holu dużych ryb. Jeżeli przewidywany jest lżejszy kołowrotek, proponuję na zakończenie wędki zamontować gałkę Fuji EWCB 21.0, która da możliwość indywidualnego wyważenia wędki do posiadanego kołowrotka.  HS1021F to jeden z najczęściej zamawianych modeli wędzisk w FC. Model ten zyskał bardzo dobrą opinię wśród użytkowników. Wędka jest praktycznie bezawaryjna, co uznaję za jedną z doskonałych cech wyróżniających blanki z firmy Batson Enterprises.
     

     
    Wyżej opisane wędki to dwie z propozycji które polecam do łowienia sandaczy. Jeżeli wędkarz lubi kije krótsze, do łowienia gumą polecam blanki Batsona z serii Spin Bass (ISB)w szerokiej gamie parametrów, do łowienia kogutami niezastąpione okażą się blanki z serii Mag Bass(IMB). Dla rzecznych łowców sandaczy doskonale sprawdzą się kije długie np.: nowy model Batsona IST1144F, słynny już Talon 10’0”MXF2 czy ceramiczny XLS 2120MH z Composite Developments.
     
    Krzysztof Zieliński -  CTS Elite Long Pro (Pracownia FishingArt)
    Kiedy otrzymałem propozycję napisania kilku słów o wędce do połowów sandaczy, od razu wiedziałem który blank wybiorę do opisu. Nowozelandzki CTS ostatnio przygotował coś specjalnego na takie okazje. Wcześniej budowałem wiele wędek na sandacze na blanku z serii Elite Long Pro (seria Proffesional) o mocy 10-17 lb. Blanki te są budowane z dwóch różnych modułów grafitowych – 44 i 33 mln msi. Zarówno z moich własnych doświadczeń, jak i sygnałów otrzymywanych od klientów wynikało, że kijek świetnie się sprawuje w tej roli.
    Od pewnego czasu przygotowywałem wraz z ludźmi działu konstrukcyjnego w CTS-ie serię dłuższych blanków budowanych z grafitów o trzech różnych modułach sprężystości. CTS miał wcześniej w swojej ofercie takie blanki – była to seria Tournament – ale były to blanki o długości maksymalnie 7 stóp. Teraz powstały blanki o długościach „europejskich” - od 8 do 10 stóp. Grafit użyty do ich budowy to 57, 44 i 33 mln msi – zgodnie z filozofią CTS-a wszystkie trzy grafity użyte do budowy jednego blanku, rozmieszczone są w różnych częściach blanku. Na takich blankach powstało już w mojej pracowni kilka wędek, których głównym celem połowów jest sandacz.
    Wędka, którą chciałem opisać zbudowana jest właśnie na takim blanku, 10-17lb, 10-28g, długość 2,55 m, trójskład. To dość uniwersalny kij – sprawdzi się zarówno na zbiornikach z wodą stojącą gdy łowimy z łódki, bądź z brzegu i do poszukiwania sandaczy w łowiskach rzecznych. Jego uniwersalność wynika też z możliwości obsłużenia szerokiego spektrum przynęt, których używamy przy połowie sandaczy. Zresztą nie tylko sandaczy, bo kijem takim połowimy i pstrągi (szczególnie w mocno zakrzaczonych łowiskach, gdzie potrzeba zapasu mocy, by zdecydowanie zatrzymać uciekającą rybę) i szczupaki, gdy nie używamy ciężkich przynęt.
     

     
    Mocno zbieżna budowa blanku i materiały, z których jest on zbudowany skutkują szczytowym ugięciem i bardzo szybką akcją przy dużej stabilności. W efekcie otrzymujemy wędkę, którą można wykonywać długie, precyzyjne rzuty, skutecznie zacinać ze znacznej odległości i bezpiecznie holować nawet duże ryby. Ugięcie jest bardzo progresywne, od ekstremalnie szczytowego przy lekkim obciążeniu, do prawie parabolicznego, gdy mamy szczęście zmierzyć się z „metrowcem”. Co ważne, wędka oferuje odpowiedni zapas mocy, by w każdej chwili zareagować na gwałtowny ruch ryby.
     

     

     
    „Przechodząc” na łowienie tą wędką zwróciłem uwagę na jeszcze jeden fakt – o ile kontakt z przynętą i jej wyczucie były w poprzedniej serii Elite Long Pro bardzo dobre, to w przypadku tego nowego blanku jest wręcz niesamowity. Prowadząc nawet bardzo delikatnie i subtelnie pracującą gumkę na niewielkiej główce, doskonale wyczuwa się wszelkie, nawet najdrobniejsze zakłócenia a „skubanie” ryb czuje się bardzo wyraźnie. Kontakt ryby z haczykiem zawsze kończy się zacięciem i w zdecydowanej większości przypadków wyholowaniem ryby. I to wszystko przy użyciu żyłki; gdy na kołowrotek nawinie się plecionkę, to w wielu przypadkach trzeba wręcz uważać by zacięcia nie wykonywać zbyt wcześnie. Jak wszystkie CTS-y, blank ma stosunkowo grubą ściankę i nie boi się różnych łódkowych czy przybrzeżnych „przygód” - uderzenia wiosłem czy w burtę łodzi, zaczepienia o krzaki itp.
    Jeżeli chodzi o samo uzbrojenie blanku.
     

     
    W zasadzie klasyka, rękojeść standardowa z korkiem dopasowanym do długości przedramienia, gałka to korkoguma.
     

     
    Całość doważona do kołowrotka, z którym wędka jest używana. Trochę nietypowy jest uchwyt kołowrotka – sprawdził się już we wcześniejszych rozwiązaniach, więc pojawił się też tutaj. Sam uchwyt ma insert z drewna egzotycznego, co ma znaczenie czysto estetyczne (drewno w tonacji kolorystycznej spójnej dla całej wędki) natomiast ciekawy jest jego profil.
     

     

     
    Dwa pionowe wyprofilowania pozwalają w bardzo ergonomiczny sposób trzymać wędkę wraz z zamocowanym kołowrotkiem. Sprawdza się to szczególnie w czasie kilkugodzinnego łowienia. Przelotki to Fuji Alconite, jak najbardziej trafne rozwiązanie do tej wędki: 30-16-10-8L-2x7 i 3x6 + na szczycie FST 6. Myślę, że gdyby zamienić Alconite na SiC w tytanowych ramkach, wędka stałaby się jeszcze czulszym i bardziej perfekcyjnym narzędziem do połowu sandaczy.
     
    Art-Rod – Lamiglas Certified Pro XSH 1022MT oraz XSH 1142MT (Pracownia ArtRod)
    Poszukującym dłuższych wędek do połowu sandaczy gumami i woblerami w pierwszym rzędzie polecamy wykorzystanie blanków firmy Lamiglas z serii Certified Pro w wersjach Magnum Taper (MT).
    Prezentujemy modele o mocy 17lb, w długościach 2,6m i 2,9m. Fabryczny opis jako optymalne wabiki podaje zakres 7-18gr. Blanki są lakierowane na tradycyjny dla Lamiglasa, brązowy kolor. Na pierwszy rzut oka zwraca uwagę ich bardzo duża zbieżność, zwiastująca czułość, szybkość i moc.
     

     
    Wersja 2,9m (XSH 114 2MT) jest optymalna na rzeczne łowiska, znane nam nad Wartą, Odrą czy Notecią. Zawsze projektujemy indywidualnie, co oznacza, że na tym samym blanku, często powstają bardzo różnie wyglądające wędki. Tym razem, kierując się jak zawsze maksymalną użytkowością, zainspirowani przełomem pór roku, postanowiliśmy stworzyć wędkę w klimacie melanżu, mieszania się kolorów, rytmu, czasu. przemawiającą swym radosnym ciepłem do ducha łowcy. Haha, tak, nie warto ulegać jesiennemu przygnębieniu! Rękojeść skleiliśmy z jasnobrązowego, strukturalnego, twardego korka i korkogumy. Użyliśmy uchwytu Fuji NPS18 malowanego na złoty brąz, w liściaste desenie, stosowanego do serii Elite St.Croix. Skróciliśmy go i wkleiliśmy na grafitowe tuleje. Całość zamyka aluminiowy pierścionek.
     

     
    Zastosowaliśmy najbardziej popularne przelotki, Fuji Alconite oraz SIC na szczycie. Aby płynnie połączyć je z aurą rękojeści, skorzystaliśmy z nici Gudebroda Bright Bronze,  nawiązującej do piękna jesiennych liści.
     

     
    Wędka jest szybka i katapultuje nadając bardzo duże przyspieszenie, co przekłada się na dystans, jaki pokonuje wabik. Świetnie łowi się już z użyciem 5-gramowych główek z 6-10cm gumą. Subtelna szczytówka transmituje do ręki nieznaczne nawet zaburzenia a praca gumy, jej kontakt z dnem, pstryki ryb odczuwalne są rewelacyjnie. Maksymalna główka to 20gr, przy jeszcze cięższych góra jest już zbyt miękka i przysiada. Wszystkie używane przez nas rzeczne woblery, tzn deep runnery 5-9cm i płytko chodzące typu minnow 7-12cm, obsługuje równie genialnie. Wędka generuje bardzo mocne i szybkie zacięcie, tak że podczas holu jest czym podrywać nawet dużą rybę od kryjówek czy dna, w dolniku jest niesamowity power... przyginana mocno na lince 15lb-20lb pokazuje duży nadmiar mocy... Druga strona medalu - jeśli poluje się na „konkretną” rybę, należy używać wzmacnianych haków np. BigGame, ponieważ ostro zapierający się sum lub duży sandacz, przytrzymany zgodnie z mocą zestawu, bez większego problemu prostuje standardowe gamaki. - to także było doświadczeniem kolegi Siemienia, którego poprosiliśmy o kilka słów wrażeń po pięciomiesięcznym użytkowaniu tego modelu:
     

     
    „(...) Kij jest niemal stworzony do łowienia sandaczy z opadu przy zastosowaniu plecionek. Moc blanku jest wystarczająca, żeby rzucać przynętami do 25 g. Jednak największy komfort łowienia i precyzję osiągam w przedziale jigów między 7 a 15 gr . Praca blanku charakteryzuje się znacznym wzrostem mocy po przekroczeniu 1/3 jego długości. Jest to szczególnie ważne przy zacinaniu z większych odległości. Trzeba zaznaczyć, że Lamiglas jest wędką o bardzo niskim współczynniku „spadów” i znakomicie sprawdził się w walce z mętnookimi.. . Zasadniczym atutem tej wędki jest jej niesamowita czułość przy relatywnie dużej mocy. Przy prowadzeniu woblera w nurcie, na innych kijach często przestawałem rejestrować amplitudy drgań przynęty, co skutkowało słabszymi wynikami. Lamiglas świetnie się tu sprawdza i mimo tego, że nie ma w nim „rezonansu” to praca przynęty przenoszona jest z iście chirurgiczną precyzją. Przy tak doskonałym kontakcie o wiele łatwiej dostosować tempo jej prowadzenia w miejscach o różnej sile nurtu.. i podjąć decyzję o zacięciu w odpowiednim momencie (...)”
    Wersja 2,6m (XSH 102 2MT) jest najchętniej wybierana przez sandaczowców lubiących dłuższe spinningi na łódce. Oczywiście na wielu rzecznych odcinkach, ta długość jest też całkowicie wystarczająca.. Całość reprezentuje identyczny zbiór cech. Jednak z racji mniejszej długości i wagi, blank ten jest bardziej operatywny do aktywnej pracy wędką. Wędka ma niesamowity zasięg rzutu i, co ważne, już od pierwszego opadu w pełni panuje się nad przynętą. Czułość fantastyczna. W stosunku do dłuższego brata, jeszcze lepiej łowi się gumami na lekkich główkach (5-7gr).
     

     
    Prezentowany egzemplarz został uzbrojony w przelotki typu V (Fuji SIC LVSG, od 30 do 06). Omotki z nici Rodsmith Brown. Rękojeść wykonaliśmy z klasycznego korka, zakończonego grubym plastrem korkogumy. Uchwyt to Matagi DPS18 Brown Marble, świetnie zgrywający się z kolorystyką Certified Pro.
     

     
    Obie wersje to narzędzia umożliwiające połów dużych ryb na średniej wielkości przynęty. W porządku, łowimy z przyłowu okonie i blank pod nimi pracuje elegancko, lecz nie ma się czym podniecać.. Tu zacięcie i siłowy, jeżeli trzeba, hol sztuk 80-90cm nie stanowi wyzwania i kresu możliwości, wręcz przeciwnie, wędki te dają poczucie pewności w spotkaniu z prawie każdą rybą.
     
    Propozycje rodbuilderów zebrał,
    Friko, 2008
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum

  • Boleń – zarybienie Narwi 2008

    Przez admin, w Relacje,

    Zeszłoroczne udane zarybienie boleniem zachęciło nas do kolejnych prac. Nie zastanawialiśmy się zbyt długo i postanowiliśmy powtórzyć to także w tym roku. Zabraliśmy się do przygotowań. Tegoroczny plan był podobny, ale poza narybkiem bolenia, dodatkowo chcieliśmy kupić małe sumki. Niestety mała dostępność odpowiedniego materiału zarybieniowego w naszych okolicach spowodowała, że chcąc nie chcąc musieliśmy skoncentrować się tylko na boleniu. Drugą przeszkodę w zakupieniu odpowiedniej ilości suma, stanowiły ograniczone fundusze, którymi dysponowaliśmy. Niestety nie udało się nam zebrać odpowiedniej kwoty na zakup tego drapieżnika. Może uda się w przyszłym roku?
    Oczywiście tegoroczna akcja zakończyła się pozytywnie, bo za zebrane pieniądze mogliśmy kupić około 3 tysięcy malutkich boleników. I tak się stało. Wspólnie z Krystem, Tommkiem i Kubsonem wybraliśmy się pod Olsztynek, po zamówione rybki. Tym razem czekały na nas 4 duże worki, pełne małych boleni. Nie zwlekając zbyt długo, pojechaliśmy w kierunku miejsca zarybienia, aby wpuścić rybki do rzeki. Zapraszam do krótkiej foto relacji z akcji Boleń – zarybienie Narwi 2008.
    W ośrodku zarybieniowym oczywiście obejrzeliśmy kilka zbiorników, w którym są hodowane różne gatunki ryb.
     

     
    Małe pstrągi tęczowe.
     

     
    Ich dużo więksi bracia.
     

     
    Tarlaki lipienia.
     

     
    Tarlaki suma.
     

     
    Nasze małe boleniki.
     

     
    Pierwszy worek powędrował nad rzekę.
     

     
    Krótkie przygotowanie i zaczęliśmy pracę.
     

     
    Małe bolenie sukcesywnie wpuszczaliśmy do wody.
     

     

     
    Całą akcję postanowiliśmy uwiecznić na krótkim filmie.
     

     
    Postaraliśmy się, aby zarybić spory odcinek Narwi. Bolenie wpuściliśmy na około 4 km rzeki.
     

     

     
    Kolejne worki z rybkami czekały na swoją kolej.
     

     
    Rybki „aklimatyzowały” się w dużej misce.
     

     
    Bolenie roznieśliśmy w różne miejsca ze spowolnionym przepływem wody.
     

     

     
    Z kolei ryby rozpływały się w różnych kierunkach i szukały schronienia wśród podwodnej roślinności.
     

     

     
    Powrót z udanej akcji.
     

     
    Za nami drugie zarybienie Narwi boleniem. Mam nadzieję, że akcja się powiodła i przynajmniej część z tych rybek przeżyje i przystosuje się do życia w narwiańskich warunkach. Mam także nadzieję, że za kilka lat, zobaczymy efekty tego zarybienia i że będziemy mogli spotkać się w tych okolicach na kolejnym boleniowym zlocie.
    Na koniec, chciałbym BARDZO mocno podziękować Krystowi za jego ogromny wkład w tegoroczne zarybienie. Dziękuję bardzo Kubsonowi i Tommkowi za pomoc przy wpuszczaniu rybek do rzeki. Dziękuję wszystkim tym, którzy przyczynili się do zakupu małych boleni i tym samym przyczynili się do powodzenia naszej akcji.
    W przyszłym roku działamy dalej.
    Sebastian „rognis_oko” Kalkowski
     
    Zdjęcia:
    Tommek
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum

Artykuły

×
×
  • Dodaj nową pozycję...