Skocz do zawartości

Artykuły

Manage articles
  • admin
    Czy zastanawialiście się kiedyś, dlaczego życie raz jest łatwiejsze, gdy innym razem drobnostka może wyprowadzić człowieka z równowagi? Najlepszym momentem na takie rozważania są godziny poranne. Kiedy wstajemy do pracy każdą minutę, którą poświęcić możemy w ciepłym łożu, pod kołderką celebrujemy jak ostatnią drobinę kawioru z bieługi, jakbyśmy za pięć minut mieli skończyć swój żywot. Kiedy jesteśmy na wyprawie wędkarskiej życie nabiera innego koloru, innego tempa. Godzina piąta, mimo rozmów do rana, wydaje się czymś rzeczywistym i całkiem normalnym, osiągalnym nawet dla człowieka o charakterze sowy. Ba … nie trzeba nawet nikogo namawiać do tego jakże, w warunkach domowych, barbarzyńskiego wybryku jakim jest wstanie wraz z pierwszym promieniem wschodzącego słońca. Po kilku godzinach wspólnych uścisków, bo przecież Jerrego widziałem pierwszy raz na oczy, oczywiście w rzeczywistości (jak to młode pokolenie mawia w realu – nie mylić z siecią supermarketów), po niestworzonych opowieściach Jacka na temat musky (przecież ma mi tylko je pokazać – dalsze wskazówki nie są potrzebne), po przygotowaniach naszego sprzętu i segregacji tony przynęt (zrobiło się tylko kilka kilogramów) oddaliśmy się w ręce Morfeusza. Kilka godzin później pojawił się przytoczony wyżej problem filozoficzny. Trudno nazwać go problemem. Jest on zwykle dość łatwy, jak się okazuje, do rozwiązania. Co czyni nas chętnymi do przyjęcia tego wyzwania jakim jest pokonanie bariery naszego wygodnictwa? Oczywiście hobby, chęć rywalizacji i sprawdzenia samego siebie.
    Myślałem, że wstanę pierwszy. Byłem niepewny jednego – tylko Jerry mógł mnie wyprzedzić. Jackiem się nie przejmowałem, bo Zbyszek zdążył mnie poinformować o wszelkich możliwościach i trudnościach jakie mogą wystąpić. Zdarzył się jednak cud. W przeciągu dosłownie 5 minut wszyscy znaleźli się w kuchni. Jerry był pierwszy. Kawa kapała już z ekspresu przelewowego (z tego słyną Stany – nawet w McDonalld’s nie kupicie porządnej kawy – od razu polecam Starbucks) a nóż sprawnie kroił kolejne plastry szynki, które miały stanowić tłusty podkład słynnej jajecznicy Jerrego (pewnie pamiętacie ją z opowiadań o kanadyjskich wyprawach Jerrego). W tym samym czasie poczułem się gościem, a Jerry mnie w tym utwierdził. Oczywiście słowo gość oznaczało nie mnie nie więcej – jestem pisklakiem do wykarmienia, a tym czasem wyrwę się gdzieś na lewo – słownie wykręcę się od pracy.
    Za oknami panowała jeszcze szarówka. Słońce powoli zaczynało prostować swoje kości. Postanowiłem to uwiecznić. Cóż, bowiem bardziej typowego można sfotografować jak wschód słońca nad spowitym mgłą jeziorem. Vermillion obfituje w niezliczoną ilość wysp. Wszystkie zostały nazwane. Niektóre nawet śmieszne – Potatos (ziemniaki), Spiders (pająki), Cherries (czereśnie). Kiedy rozmawia się z wędkarzami na próżno szukać opowiadań typu „wiesz tam, tego, to i na tamto”. W zamian otrzymujemy tylko szczere odpowiedzi na pytania. Powszechna bowiem opinia jest taka, że znaleźć musky jest zdecydowanie łatwiej niż go złowić. Dlatego, co było dla mnie nie lada nowością, napotykani wędkarze chętnie dzielili się informacjami. Sukces świętowali wszyscy – łowca i przypadkowi przechodnie. Wracając jednak do słońca, o którym już zapomnieliśmy, a które, podczas mojej dygresji na temat kultury, zapewnie już wzeszło zrobiłem kilka tzw. fotografii krajobrazowych oraz empirycznie potwierdziłem obecność wysp (z naszego pomostu widać było Potatos oraz wyspę z garażem). W chwilę po tym dołączył do mnie kolejny gość (czyt. osoba chętna do odpoczynku). Znacie go wszyscy to Jacek. Przybył do mnie z odsieczą dzierżąc w rękach delikatny zestaw na bassy. Oddał kilka rzutów między pomostami, z nadzieją na pierwszego bassa małogębowego. Jednak naszym oczom ukazał się pierwszy, patrolujący musky. Przyznać muszę, że wyglądało to trochę komicznie – niczym karp wypłynął pod powierzchnię, zebrał jakąś rybkę i spokojnie oddalił się pozostawiając po sobie tylko pęcherzyki powietrza. W naszych głowach zawrzało. Gdyby umieścić na nich sygnalizatory świetlne, myślę, że paliłyby się jeszcze ładnych kilka minut.
     

     
    Nasza krew wrzała. Indiańskich okrzyków było co niemiara. Musky pokazał swoją klasę, a będąc precyzyjnym - ogon. Udaliśmy się na wspólną, pierwszą ucztę w nadziei na późniejszy sukces i ponowne spotkanie z musky. Po krótkim, aczkolwiek intensywnym wysiłku, co by nie było śniadanie takim wysiłkiem jest (śniadania w US są naprawdę kolosalnych rozmiarów), wyruszamy na upragnione łowy. W przystani czekała na nas nowa łódź, pachnąca jeszcze fabryką. Silnik minimum 40kM, oczywiście tolling motor (silnik elektryczny umieszczony na dziobie łodzi służący do powolnego przemieszczania łodzi), wysokie pomosty. To standard wśród amerykańskich wędkarzy. Spakowaliśmy wszelkie niezbędne (tutaj rozlega się gromki śmiech) rzeczy i wyruszyliśmy ku, całkiem dla mnie nowej, przygodzie.
     

     
    Vermillion jest niezwykle rozległym jeziorem. Dobra mapa, a taką można było kupić na większości stacji benzynowych (swoją kupiłem w odległym o 900 km Bass Pro Shop!) jest podstawą nawigacji. Na takiej wielkości jeziorach niezbędny okazuje się również GPS. Wielokrotnie przekonaliśmy się, że bez niego trafienie na konkretną miejscówkę, oczywiście bez znajomości akwenu, wydaje się praktycznie niemożliwe. Nie mówię tutaj o ekstremalnych sytuacjach, kiedy z nocnego łowienia musky trzeba wrócić do domu. GPS jak  również echosonda stanowią podstawowe narzędzia amerykańskiego wędkarza.
     

     
    Popłynęliśmy na pierwszą miejscówkę. Mimo gorączkowych dni w Chicago ranki zaskakiwały nas chłodem. Zaczęliśmy od obławiania, typowych miejsc żerowania musky, czyli wysp. Otaczało nas kilka zielonych, z kamienistymi brzegami. Nieopodal podwodne górki, oznaczone zarówno na mapie jak i wodzie jako „hazard rocks” (niebezpieczne skały - bojki najczęściej nie pokazywały potencjalnego miejsca zagrożenia, były zwykle przesunięte o kilka, kilkadziesiąt metrów!). Nasz sprzęt przygotowany perfekcyjnie niczym bolidy formuły pierwszej. Nasze dusze rozgrzane do czerwoności widokiem żerującego, kilkanaście minut wcześniej, na naszych oczach, musky. Czekałem tylko na pierwszy kontakt z musky i … dosłownie nic trudniejszego.
     

     
    Pojawiły się pierwsze ptasie gniazda na naszych przesmarowanych i pachnących oliwką multiplikatorach. Przynęty, na początku głównie blaszki obrotowe typu double cow, sprawnie rzucane w punkt, obmacują skały wysp niczym ręce sprawnego kieszonkowca cudze portfele. Byliśmy bardzo czujni. Na łodzi panowała całkowita cisza przerywana od czasu do czasu jedynie pluskiem spadającej do wody przynęty. Podczas tej liturgii nie dostrzegliśmy nawet słońca bezlitośnie pokazującego swe ostre pazurki. W końcu i ono przebiło się przez nasze zahipnotyzowane mózgi. Po pierwszej godzinie łowów zrzuciliśmy prawie wszystko, co tak pieczołowicie na siebie nadzialiśmy z samego rana.
     

     
     
    Niestety polowanie na pierwszej miejscówce nie przyniosło upragnionego sukcesu, spotkania z musky. Cóż, Jacek obiecał, ale słowa, po pierwszej godzinie, nie dotrzymał. Cierpliwość moja jednak wielokrotnie stawiana była na próbę, więc i tym razem poddałem się naszemu przewodnikowi, który wyznaczył trajektorię do następnej miejscówki. Miejsce dziwne, powiedzieć można troszkę (przepraszam za stwierdzenie) gówniane. To Potatos. Nie wiem, dlaczego je tak nazwano, ale takiego drugiego miejsca na całym jeziorze do końca wyprawy nie uświadczyliśmy. Liczba ptactwa zamieszkującego tą wyspę była godna podziwu. Zapach skonsumowanych ryb, później przerobionych przez jelita był odczuwalny już z daleka. W okolicy wysp kilka innych łodzi. Wiedzieć musicie, że jeśli inna łódź łowi wokół wyspy nie wypada podpływać – ta miejscówka należy tylko do obecnie łowiących.
     

     
    W pewnym momencie Jacek wypatrzył pierwszego smoka wygrzewającego się na skałach. Cóż to był za widok! Widok? W zasadzie nie wiem o czym pisać o musky czy o zachowaniu Jacka. Pierwszy był piękny, szacuję go na jakieś 40-45 cali. Spokojny, mądry, dostojny. Drugi, mówię o Jacku, (o urodzie pisać nie będę) no cóż zawrzała w nim krew Musky Huntera. Zapytacie z cała pewnością - któż to taki? Amerykanie mają Hunterów (czyli myśliwych) i Musky Hunterów. Nie ma Pike Huntera, Bass Huntera  i innego Huntera. Jeśli chodzi o ryby jest jeden - król, osoba można powiedzieć otaczana szacunkiem i uznaniem, która w Lodgy (tak w USA nazywany jest ośrodek wypoczynkowy dla wędkarzy) zaczepiana jest słowami „ … o … musky hunters, musky hunters …”. Wędkarza musky Amerykanie traktują inaczej. Dla nich wymyślili tą nazwę, która jak się później okazało całkowicie obrazuje sposób poławiania tejże niezwykłej ryby. Poławianie musky to polowanie. To gra między niezwykłym, wodnym stworzeniem, a człowiekiem. W tym przypadku same umiejętności i wiedza nie wystarczają by stać się Musky Hunterem. Niektórzy mają to szczęście po pierwszej godzinie wyprawy. Inni czekają nawet latami.
    Jacek na widok pierwszego musky próbował „zaatakować” rybę sztuczkami, metodami, które nierzadko przynoszą oczekiwane rezultaty – przyspieszał prowadzenie przynęty, zmieniał wabiki, kręci ósemki. Jednak musky, mimo, że zainteresował się przynętą nie był skłonny do podjęcia dramatycznej pogoni za swoją ofiarą. Ot po prostu podniósł się ze skał, zaczął spokojnie płynąć za przynętą, po czym w chwilę później zapadł się w wodną otchłań. Przypomnijcie sobie własne przygody - co robicie, kiedy za Waszą przynętą podąża sporo ponad metr ryba? Zwykle ciśnienie w żyłach rośnie do takiego poziomu, że trudno stwierdzić czy czerwona twarz to efekt libacji z poprzedniego dnia, opalenia czy zdenerwowania. Musky Hunter ze spokojem odpala papieroska i z refleksją patrzy na piękno otaczającej go przyrody. Jednak i tacy ludzie, od czasu do czasu, mają słabszy dzień.
     

     
    Tym czasem Jerry, nasz drogi Jerry w skupieniu wymienia kolejne przynęty, szuka swojej szansy. W pewnym momencie naszym oczom ukazał się kolejny musky podążający za przynętą Jurka. Zwykle, jak mawiał Jacek, to Jerry ląduje pierwszą rybę na wyprawie (lubicie takiego kolegę? By nie było wątpliwości my Jurka tak, choć zapowiedzieliśmy mu, że jeśli ponownie to zrobi popływa). Piękny, z czerwonymi płetwami, można powiedzieć kolos. Idzie niezłymi susami za błyszczącą w przezroczystej, lekko żółtozielonkawej wodzie, blaszką wahadłową. Jurek, pod wpływem emocji, może adrenaliny, zaskoczenia, sam nie wiem czego, tylko wydał z siebie ciche „idzie, idzie” po czym na chwilę zatrzymał przynętę. Musky zaskoczony. Stanął jak wryty. Popatrzył by w kilka sekund później zaginąć niepostrzeżenie w wodzie. Jacek krzyczał „kręć, kręć” ale ryby widać już nie było. Czy musky został zaskoczony, zadziwiony czy zdezorientowany? Fakt był tylko jeden – stracił do blaszki, chwilowe jak się później okazało, zaufanie. Jurek rzucił raz jeszcze. Po chwili ponownie niczym duch Białej Damy musky, może trochę mniej energicznie podążał za przynętą. Jedna ósemka, druga ale ryba niestety nie miała ochoty na żelazne śniadanie, twardą męską walkę. Po prostu stchórzyła. Może to jednak co innego?
     

     
    Takich wyjść każdy z nas miał kilka. Pojawił się i potwór ponad 50”. Śmiesznie wyglądał. Oprócz swojej imponującej długości w przekroju przypominał trójkąt. Kark gruby. Brzuch zwisał jak u wiekowego smakosza piwa. Musky za przynętą, pod przynętą, ale adrenaliny ani zdecydowania widać w tym nie było. Jacek powtarzał tylko mantrę „obiecałem, spełniłem, obiecałem, widziałeś”. No tak, ale musky wziąć za cholerę nie chciał. W pewnym momencie przypomniałem sobie artykuł z Musky Huntera (specjalistyczne czasopismo o łowieniu tejże ryby wydawane w USA) jak to wędkarze, było to w latach 70, oprócz wędek zabierali ze sobą, na łódź, broń śrutową. Jeden łowił, można powiedzieć zanęcał, wabił, drugi strzelał. Popłynęliśmy w międzyczasie na inną miejscówkę. Ponownie do krainy czereśni (jestem ciekawy, kto nazwał tak te wyspy). Jacek niczym trenowany pies myśliwski, używając dosłownie wszelkich ludzkich i nadludzkich instynktów wypatrzył kolejnego musky. Rzuciliśmy wspólnie w kierunku stanowiska ryby. Podniósł się jeden. Podążał za przynętą. Z ciemnej wody, a dokładnie cienia wyszedł następny. Chciałbym byście byli z nami wtedy na łodzi! Emocje sięgnęły zenitu. Niestety musky tylko podniosły się z dna i spokojnie popłynęły za naszymi przynętami nie kończąc braniem. Obróciłem się w drugą stronę. Długi rzut, blacha wpadła do wody, w ułamek sekundy później ogromnej wielkości lej i niewyobrażalnej mocy szarpnięcie zestawem. Jest - pomyślałem! W mgnieniu oka poczułem jednak to czego wędkarz nie cierpi, co od razu chce wyrzucić ze swojej pamięci - luz. Zrezygnowany, stanąłem jak małe dziecko, któremu zabrano najfajniejszą zabawkę. Jacek krzyczał „kręć, kręć”. Pomyślałem sobie – zwariował czy co? Tak aż napalony to nawet ja nie byłem. Miał jednak rację. Patrzyliśmy jak na film, na który nie chcieliśmy iść do kina, film koszmarny. Dokładnie centralnie na nas, jakby postanowił nas storpedować, płynął, zupełnie spokojny musky o długości grubo ponad 45”.  Próbowałem go jeszcze wyprzedzić, nawet udało się, ale ryba nie zareagowała. Taka ryba! Przez głowę, swobodnie aczkolwiek z lekkimi turbulencjami przeleciała tylko myśl - pierwsze dwie godziny łowienia i byłoby … po sprawie. Wyciągnąłem blachę a tam na pocieszenie, srebrna łuska mojego pierwszego musky. Prezent, na wieczną pamiątkę. Z nadzieją, aczkolwiek z pewnym rozczarowaniem, rozpocząłem dalsze poszukiwanie życiowej szansy dołączenia do Musky Hunters.
     

     
    Do południa odwiedziliśmy jeszcze wyspę garażową. Tam przez ostatnie dni, dokładnie pod wodnym garażem zostało złowionych kilka musky. Wszyscy wiedzieli dokładnie gdzie! Nieopodal kabla energetycznego – dowiedzieliśmy się o tym od wędkarzy z Lodgy. Próbowaliśmy. Ewidentnie jednak widać było, że musky poszły na odpoczynek życząc nam tego samego. Spakowaliśmy się więc na brzeg i po krótkim ponownym doborze i selekcji przynęt, pojechaliśmy na stację benzynową dokonać zakupów. Oczywiście na niej, zupełnie standardowo – koszulki okolicznościowe, przynęty wędkarskie, wędki, żywce na walleye oraz szczupaki. Brakowało jedynie dużych suckerów do połowu musky (suckery, ryby, wielkości 20-30cm ciągane są w trollingu, jest jedna z najbardziej efektywnych metod połowu musky, ale za razem, jak dla mnie najbardziej nudna). Jacek obdarował mnie koszulką Musky Huntera. Założyłem ją i …
     

     

     
    wróciliśmy do domu. Kilka strzałów tzw. enegry shots na wzmocnienie energii (w sekrecie muszę zdradzić, że takiego wyboru drinków energetycznych nie widziałem nigdy w życiu), spuszczenie łodzi z podnośnika (mieliśmy manualny) i popłynęliśmy dalej.
     

     
    Zaczęliśmy obławiać kolejne malownicze miejscówki. W pewnym momencie odnotowałem zatrzymanie przynęty, wędka wygięła się do granic wytrzymałości. To coś powoli ruszyło. Jacek ponownie krzyczał „ciągnij”, Jurek, niczym paparazzi polujący na hollywoodzką gwiazdę, widząc, pod wodą, wielki, długi cień robił zdjęcia. Nie czując wielkiej reakcji na kiju pomyślałem sobie „jeśli tak walczy musky to lekka porażka”. Cóż, nie chciałem jednak z życzliwymi kolegami polemizować. Targałem to coś dalej. Z prawej wskazówki, z lewej strzały aparatu a ja walczę? Moje niedowierzanie miało jednak podstawy. Okazało się, że zdobyczą był ogromny kołek, który w wodzie postronnych widzów rzeczywiście mógł nieco zmylić. Śmiechu było co nie miara.
     

     
    Kolejne godziny wytrwałego polowania na musky nie przynoszą oczekiwanych rezultatów. Ani brań, ani wyjść. Musky jakby zapadły się pod ziemię, zaszyły gdzieś między skałami.
     

     
    Postanowiliśmy ponownie popłynąć na naszą miejscówkę. Ona obdarzyła nas od samego rana wyjściami przepięknych musky. Ruszyliśmy. W chwilę później płynąc jakieś 40km/h zostaliśmy zaskoczeni. Przykryła nas ogromna fontanna. Łódź praktycznie stanęła w miejscu. My całkowicie zdezorientowani, zostaliśmy przemoczeni do suchej nitki. Nie wiedzieliśmy co się wydarzyło – skała, mielizna, czy może coś na wodzie? Po krótkiej, aczkolwiek wnikliwej analizie odkryliśmy przyczynę wielkiego prysznica. Podczas wodnego rajdu odbezpieczył się tolling motor  po czym na jednej z fal wpadł do wody (odbezpieczył się zatrzask i silnik elektryczny ustawił się w pozycji do pracy). Okazało się przy okazji, że jeden z zawiasów, pod wpływem ogromnej siły został wyłamany (jak się później okazało, o czym napiszę później nie był to odosobniony przypadek). Czyżby trzeba było ponieść dodatkowy koszt wymiany trolling motor? A to nie mało – około 500USD.
     

     
    Trochę z popsutym humorem dopłynęliśmy do wysp ziemniaczanych. Teraz nawet zapach ptasich odchodów był niczym w porównaniu z kłopotami, które nas potencjalnie czekały. Bez trolling motor skuteczne łowienie było praktycznie niemożliwe. Chwila wyginania, wykręcania i … ku naszemu zdziwieniu, zaskoczył. Było dobrze. Mogliśmy łowić, kontynuować naszą wyprawę. Pozostała tylko kwestia naprawy albo wymiany na nowy.
     

     
    Do końca dnia pływaliśmy wokół wyspy. Niestety jedynymi naszymi ożywionymi przyjacielami były wszędobylskie ptaki, mieszkańcy ziemniaczanego lądu. Nie było już musky, innych ryb, w głowie tylko myśl o problemie.
     

     
    Dzień powoli się uspokoił. My swoimi wzrokami pożegnaliśmy, gorączkowo witane przez nas rano słońce. Ten dzień, mimo, że pełen emocji, kilkunastu wyjść potężnych ryb, odprowadzeń nie przyniósł sukcesu. To cena jaką płacą wędkarze specjalizujący się w musky. Jacek spełnił swoje słowo, pokazał je i to nie jednego, a ja musiałem szczerze przyznać, że ten dzień nie zrobił ze mnie Musky Huntera, mimo, że koszulkę z takim napisem już miałem.
     
    CDN
     
    Remek, 2008
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum

  • Od wielu lat marzyłem o musky – legendzie USA, rybie tajemniczej, pragnieniu wielu wędkarzy. Oglądałem filmy, czytałem książki, czasopisma. Gdzieś tam w głowie pączkowała myśl by te plany zrealizować, ale nie było to wcale łatwe. Wizje odległości, konieczności załatwienia wszelkich formalności, ogrom kosztów zwykle dość skutecznie leczyły mnie z tego jak się wydawało niezbyt mądrego pomysłu. W tym roku było jednak inaczej. Pewnego dnia zadzwonił do mnie Jacek i powiedział – dlaczego po prostu nie wsiądziesz do samolotu i nie przyjedziesz. Na odpowiedź długo czekać nie musiał. W chwilę później byłem zdecydowany tegoroczną wyprawę odbyć za Oceanem. Co zdecydowało? Na pewno chęć zweryfikowania swojej wiedzy na temat musky, przeżycia kolejnej przygody i poznania naszych forumowiczów za wielkiej wody – Jerrego, którego znam już wirtualnie 5 lat, Jacka, Tadka i Zbyszka. W uszach słyszałem tylko jedną obietnicę Jacka – na pewno zobaczysz musky, ale złowienia nie gwarantuję, oraz jedno stwierdzenie – zapomnij wszystko, co wiesz o szczupakach. Zwłaszcza w to drugie trudno było uwierzyć. Miałem wtedy tylko jedną odpowiedź „tylko mi je pokaż a resztę …”. Jak się okazało „reszta” zajęła mi kilka ładnych tysięcy rzutów, dni, godzin. itd. Zacznijmy jednak od początku.
     
    Formalności załatwiłem bardzo szybko. Właściwie stwierdzenie „jadę na ryby” załatwiło w konsulacie USA wszystko (być może też i bardzo skrupulatnie wypełnione dokumenty). Przyszedł czas podróży i pierwszych przygód. W celu obniżenia kosztów wybrałem lot przez Mediolan. Tam napotkałem na pierwsze trudności i jednocześnie potwierdziłem fakt, że Włosi do wielu kwestii podchodzą z wielkim luzem. Mój bagaż leciał transferem (wędki, praktycznie cały sprzęt wędkarski miałem w US), ja niestety nie. Po przybyciu do Mediolanu musiałem odebrać kartę pokładową na lot do Chicago. Nic szczególnego, ale … okazało się, że we Włoszech nie jest to takie proste. Pierwsza pani w punkcie informacyjnym skierowała mnie TAM, druga, TAM, a trzecia, kiedy ciśnienie już urosło do odpowiedniego poziomu TAM. W tym ostatnim TAM przywitali mnie karabinierzy mówiąc, że przejście, którym obecnie zamierzam przejść jest przeznaczone tylko dla personelu i mam iść TAM. TAM z kolei spotkałem dziewczynę z obsługi lotniska, która stwierdziła, że NIC nie muszę załatwiać. Wystarczy, że zjawię się na bramce przed samym odlotem. Trochę latałem już w swoim życiu i byłem pewien, że NIC to znaczy NIE WIEM. W końcu poszedłem jeszcze raz do informacji i dowiedziałem się, że mam powiedzieć karabinierom, że MUSZĘ przejść. Karabinierzy widząc mnie stwierdzili, że skoro MUSZĘ to znaczy, że MOGĘ i puścili. Znalazłem się w Mediolanie, poza lotniskiem. Teraz TYLKO trzeba było trafić ponownie na lotnisko, dokładnie halę odlotów, i odebrać już w prawidłowy miejscu kartę pokładową. Po 15 minutach poszukiwań znalazłem! Niestety okazało się, że to nie jest odpowiednie miejsce. Musiałem, więc iść do specjalnej strefy lotów do USA. Przechodzę przez dwie kontrole i widzę duży napis Chicago, San Francisco a pod napisem szczerząca się szczerym uśmiechem obsługa, która wita mnie po … włosku. Pomyślałem sobie, pewnie takie zwyczaje. Niestety okazało się, że to nie był żart, ani zwyczaj a po prostu zero komunikatywności w języku angielskim. Papier tym razem był cierpliwy, zniósł moje tłumaczenie, po czym na odchodne dowiedziałem się, że EVERYTHING IS OK. Samolot już na samym początku zaliczył pięć godzin opóźnienia.

     
    Kiedy wszedłem na pokład doznałem kolejnego delikatnego szoku. Nie było pasażerów. Tzn. byli, ale porozrzucani po pokładzie w taki sposób, że nie było ich widać. Airbus mogący zabrać kilkaset osób tym razem gościł może z trzydziestu, czterdziestu pasażerów. Każdy pewnie z Was zastanawiałby się w tym momencie co jest nie tak, czy oby trafił w odpowiednie ręce. Po chwili samolot wzbił się w przestworza i … pojawiły się monitory, na których można było oglądać mapkę lotu. Niestety niektóre z nich się zacięły i nie wyjechały. Widać było tylko biegającego z narzędziami i planami mechanika, który próbował ratować sytuację oraz … strach i przerażenie w oczach pasażerów. W pewnym momencie mechanik machnął rękami, pokiwał do obsługi, że nic nie jest w stanie zrobić i oddaliśmy swój los w ręce kapitana. Samolot – nówka sztuka!

    Koniec końców wylądowałem w Chicago i tutaj krótkie wyjaśnienie jak to jest z bramkami gdzie wypytują każdego przylatującego o to, po co dany delikwent przybył do raju. Cóż, przede mną była dziewczyna (Włoszka), która nic nie rozumiała po angielsku. Przeszła. Mnie zapytano jedynie o cel podróży i kiedy zamierzam wracać. Przeszedłem. I tak przechodziło wiele, wiele innych osób. Dlatego jeśli będziecie wybierali się w przyszłości do USA i nie macie nic na swoim sumieniu po prostu nie musicie się niczego obawiać. Słyszałem jednak opowieść o pewnym jegomościu, który kupił na lotnisku bułkę z ziarnami słonecznika. Na pytanie czy przewozi jakieś nasiona odpowiedział – TAK i miał problem.

    Nigdy nie zapomnę pierwszego powiewu powietrza w Chicago. Drzwi lotniska otworzyły się i zobaczyłem obraz niczym z gry komputerowej Doom. Czerwone niebo, gorąco jak w piekle i strasznie duszno. O ruchu przed lotniskiem nie wspomnę, bo byłem tak przytłoczony wszystkim, że postanowiłem sobie nie dodawać kolejnego czynnika stresu. Po chwili przyjechał Jacek i … mimo, że znaliśmy się tylko z Internetu i z telefonów zaczęliśmy nadawać jak dwie stacje radiowe na falach krótkich. Dalej obraliśmy kurs do Zbyszka, który mieszka kawałek od lotniska (Kawałek? Podróż trwała jakieś 45 minut). Koniec końcem znaleźliśmy się w domu Ayki i Zbyszka, u których miałem wielką przyjemność mieszkać podczas mojego pobytu w US.

    Rondo w Cabelsie

    W niedzielę jechaliśmy nad Vermillion. Był to więc jeden dzień na zakupy. Nie mogliśmy biegać po wszystkich sklepach, więc na pierwszy ogień poszedł Cabelas. Sklep położony na przedmieściach Chicago, gdzieś w polu, ale oczywiście wiodą do niego, pod same drzwi autostrady. A jakże inaczej. Już na samym wstępie, zaraz po zaparkowaniu samochodu doznałem, jak się okazało nie pierwszego w dniu, szoku. Przed sklepem kilka łodzi, mniejszych, większych w dogodnych ratach kredytowych. Tak naprawdę trzeba tylko ustalić, co się chce a resztę załatwi za Ciebie obsługa sklepu. Dosłownie jedyne czego potrzebujesz to karty kredytowej, zdolności kredytowej czy jak tam zwał. Sprzęt jest najmniejszym problemem, bo on po prostu jest dostępny w takiej konfiguracji, w jakiej klient sobie życzy. 

     
    Kiedy wszedłem do środka chwilowo zaniemówiłem. Piętrowy sklep. Przypominał wielkością nie jeden supermarket w Polsce. Na dole wędkarstwo, na górze myślistwo. Po środku ekspozycja myśliwska ze zwierzętami, które można upolować w US. Dodatkowo kilka elementów safari. To wszystko po to by wprowadzić w odpowiedni klimat brać myśliwską ale jak się w chwilę później okazało również i wędkarską.  

     

     
    Pod „górą” znajdują się akwaria. W nich większość gatunków ryb obecnych w amerykańskich wodach. Nie były to rybki akwariowe, a poważnych rozmiarów ryby. Szczerze mówiąc było to najlepsze wejście w temat wędkarstwa amerykańskiego – jak na talerzu można było poznać różnice między bassem małogębowym, a wielkogębowym, zobaczyć musky, crappie czy blue gila. Tam też miałem pierwsze spotkanie w swoim życiu z musky – oko w oko. Oczywiście nadal twierdziłem, że skoro łowię szczupaki to i z tą rybą problemów być nie powinno tym bardziej, że Jacek OBIECAŁ spotkania pierwszego stopnia z musky. 

     

     
    Kilka kroków dalej i … jak się okazało zacząłem zachowywać się jak samochód na rondzie. W którą stronę iść? Prawo sondy, lewo wędki, po środku odzież, a w oddali przynęty i kącik dla muszkarzy. Takiego czegoś jeszcze nie doświadczyłem. Z ust Jacka usłyszałem wtedy tylko „spokojnie” jeszcze tutaj wrócimy. Człowiek w takim momentach nie wie co robić: rzucić się i kupować, oglądać, pakować się do domu czy po prostu klęknąć na wejściu i płakać łzami większymi od tych przysłowiowych, krokodylich. Dla wędkarza to raj, miejsce, do którego można by organizować pielgrzymki, wycieczki. Po chwili namysłu, głębokim aczkolwiek spokojnym oddechu przeponą zaczynamy eksplorację zasobów sklepu. 

     
    Na pierwszy ogień oczywiście poszły wędziska. Musiałem koniecznie poznać możliwości Cabelasa. Cóż, po 10 minutach moja dociekliwość została stopiona jak lód wystawiony na plaży w środku lata. Oprócz standardów oczywiście wędki z serii Carrot oraz legalny sprzęt dla szarpakowców – było tych wędek naprawdę sporo. Trudno określić czego było więcej – spinningu czy castingu, byłem pewien jednego – kto tu przybędzie z pewnością wyjdzie uzbrojony od stóp po głowę. 

     
    Liczba przynęt, żyłek, plecionek przerosła moje oczekiwania. Generalnie myślałem, że nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć a tu jednak wielkie odkrycie – trudno podjąć decyzję, w którym kierunku pójść, którą linkę wybrać, która przynętę. Tutaj trzeba silnego charakteru. Dam Wam jednak jedną wskazówkę – nie róbcie zakupów na głodnego. Mówię to oczywiście w przenośni choć zaplecze Cabelasa jeśli chodzi o gastronomię jest równie imponujące – mięso z niedźwiedzia, sarny, jelenia, poszczególnych ryb itd. 

     
    W końcu trafiamy do kącika muszkarza. Przed wejściem mała salka wykładowa. Tam odbywają się prelekcje i pokazy. W środku istny raj. Wędki, kołowrotki, linki, komponenty do budowy much. Wszystko, czego dusza zapragnie – tylko wyciągać pieniądze i kupować. 

     
    Na górze trafiamy na stoiska myśliwskie. Oczywiście amunicję i cały pozostały asortyment dostępny jest od ręki – każdy ma do niego dostęp. Broń pod okiem personelu można również oglądać choć oczywiście dostęp do niej jest lekko utrudniony. Różnorodność odzieży maskującej jest wręcz oszałamiająca. Można ubrać się w taki sposób, że nie znajdzie Was dosłownie nikt nad wodą – warte przemyślenia!  

     
    Powoli, z koszykiem pełnym zakupów – głównie odzieży wędkarskiej, która jest bardzo tania idziemy do kasy. No cóż, chęci kupowania wielkie, ale niestety wszystkiego kupić się nie da. Generalnie pierwsza wizyta w Cabelasie skończyła się wygraną sklepu i wielkim moim szokiem. Szczerze powiedziawszy nie wyobrażałem sobie, że coś jeszcze może mnie zaskoczyć. Okazało się jednak parę dni później, że … jednak przyroda potrafi zaskakiwać.

    Jak to Josh wiaderka ukręcił

    Tuż przed wyjazdem pojechaliśmy spakować niezbędne rzeczy. W cieniu było ponad 30C. Tylko wszędobylskie cykady (pochowane gdzieś w koronach drzew) były w niezłej formie i nadawały z wielką częstotliwością. Na początku trudno było przywyknąć do tego jakże charakterystycznego dźwięku (w amerykańskich filmach można tego posłuchać), ale do wszystkiego można się przyzwyczaić i to bardzo szybko.  

     
    Kluczowym elementem jak się okazało, późniejszego naszego sukcesu, były wiaderka. Nie te z lodami, które można było kupić w supermarkecie, tylko te ukręcone przez Josh’a. To wielkie obrotówki typu Double CowGirl – czyli krótko mówiąc dwie paletki wirujące wokół ogromnej wielkości chwosta, najczęściej świecącego tzw. flasha. Można je było kupić w sklepie, ale Jacek zapewniał, że Josh robi je najlepsze w US. O tym dlaczego je tak nazwałem oraz dlaczego są tak nadzwyczjne napiszę w troszkę później podczas opowieści z naszych bojów na wodzie. Dostaliśmy, więc pudło super przynęt, wzięliśmy kilka wędek ze stojaków Jacka, kupiliśmy po drodze jeszcze kilka dodatków w supermarkecie i …  

     
    pojechaliśmy do małego, niepozornego sklepiku wędkarskiego. Z zewnątrz rzeczywiście niepozorny. Dosłownie jak zwykły polski, osiedlowy sklepik wędkarski. W środku jednak okazał się nie lada atrakcją. Jeden rząd przynęt, drugi, za narożnikiem okazywało się, że jeszcze jest jeden, a po nim niczym w labiryncie moim oczom ukazał się następny rząd tym razem z wędkami. Wtedy pomyślałem sobie, że ten mały niepozorny sklepik jest większy pod względem asortymentu niż ten największy w Warszawie. Cóż za niesprawiedliwość. Dodatkowo w oczy rzucało się jeszcze jedno – niesamowita otwartość ludzi. Każdy chciał porozmawiać, zagaić, poznać. To było wręcz niesamowite. Zdjęcia? A proszę bardzo – nie było nigdzie problemów. 

     
    Podróż nad Lake Vermillion

    Na początek wyjaśnię dlaczego Lake Vermillion. Pewnie myślicie - o ... tajna miejscówka. Nie. Chcieliśmy miło spędzić wakacje. W jak to się mówi bezstresowych warunkach. Takich miejsc jak Vermillion jest w US mnóstwo. Wspólnie jednak ustaliliśmy, że ten rok pojedziemy właśnie tam by nacieszyć się pięknymi widokami, poznać się nawzajem oraz spróbować złowić musky. Niedziela rano jedziemy nad jezioro. To dla Jacka urlop, dla mnie wyprawa roku. Na miejscu był już Jerry. To on od samego rana zdał nam relację z tego, co zastał na miejscu - praktycznie nowa łódź, świetne warunki mieszkaniowe, cisza, spokój i malownicza okolica. Wspólnie z Jackiem mamy do przejechania ponad 900km. Niewyobrażalne jak na polskie warunki – prawda? To jednak nie jest dla Jacka wielkim wyzwaniem. Warunki do przebywania takich odległości są naprawdę fantastyczne – autostrady, wygodne samochody, wysoka kultura jazdy (bo za niską płaci się słone mandaty). Co chwila znaki ostrzegawcze „jeśli przekroczysz prędkość zapłacisz minimalnie kilkaset dolarów”. Czy tego pilnują? A jakże. Policja musi zarobić na własne utrzymanie. W sumie podczas naszej podróży nad Vermillion widzę kilka, mierzących do nas laserem, albo suszarką patroli.
     

     
    Po drodze istny koncert motoryzacyjny – samochody mniejsze, większe, motocykliści (oczywiście wolni od wszelkich zabezpieczeń, ale jadący z sensowną prędkością), a od czasu do czasu łódź wędkarska na trailerze przypominająca nam gdzie jedziemy. Generalnie krajobraz podczas naszej podróżny mało urozmaicony. Niezliczone ilości pól kukurydzianych, szerokie autostrady, od czasu do czasu jakiś las, reklama resortu wypoczynkowego i tyle. Podczas naszej podróży przebywamy stany Illinois, Wisconsin i Minnesotę. 

     

     

     

    Po 460 kilometrze natrafiamy na pierwszy poważny zakręt. Na pięćset którymś kilometrze łapiemy pierwsze światła. Trochę brzmi to może abstrakcyjnie, ale tak właśnie jest. Ruch na autostradach jest niczym niezaburzony, może jedynie robotami drogowymi (cały czas trwającymi przeróbkami autostrady). W końcu stajemy na pierwszym przystanku i tankujemy paliwo. Nie myśl nawet by odjechać bez płacenia – skończy się na pewno źle.  

     
    A tak to właśnie podróżuje się w US. Prosto do celu, a przede wszystkim kierowca musi być zrelaksowany. Co robią Amerykanie w tym czasie? Różne rzeczy ale przede wszystkim, z tego co widziałem, jedzą albo rozmawiają przez telefon komórkowy. Inaczej to wygląda w mieście, gdzie czyta się książki, przewija dzieci ... 

     

     Po drodze mijamy jeszcze Lake Superior. Tam poczułem pierwsze klimaty wędkarskie. Na jeziorze oprócz dużych jednostek pływających, małe motorówki śmigają między kolejnymi miejscówkami w poszukiwaniu walleye i musky. Już za chwilę, już za moment będziemy nad Vermillion. Trzeba jeszcze przejechać kilkaset kilometrów i spotkamy się z naszym Jerzym. 

     
    Koniec końców jesteśmy na miejscu. Te ponad 900km przebywamy w 7h. Nie ma przy tym nic nadzwyczajnego. Spokojna jazda, bez zbędnego szarżowania ot po prostu samochód jadący stałą prędkością zgodnie z ustawieniami tempomatu. Szczerze powiedziawszy nie jesteśmy wcale zmęczeni. Pada jeszcze stwierdzenie – może idziemy na nocne musky? Czas jednak na przygotowania, na rozmowę i …. 

     
    Wieczorem wychodzimy przed domek. To co zobaczyłem trudne jest do opisania i na pewno utkwi na bardzo długo. Podniosłem swoją głowę w kierunku gwiazd i … zobaczyłem obraz niezwykły. Nie było to czarne niebo a na nim kilka rozsianych gwiazd. Było to raczej coś zgoła odwrotnego – białe niebo pełne gwiazd, a gdzie niegdzie niewielka czarna przestrzeń między nimi. Nigdy w życiu czegoś podobnego nie widziałem.

    Jutro pierwszy dzień naszych połowów …

    CDN.

    Remek, 2008

     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum

  • Wielokrotnie na forum pojawiają się pytania dotyczące wpływu parametrów szpulki multiplikatora na właściwości rzutowe. Czy zastanawiałeś się kiedyś, drogi czytelniku co tak naprawdę decyduje o tym, że jednym multiplikatorem rzuca się łatwiej a innym nie? Dlaczego jedną konstrukcją osiąga się większe odległości, podczas gdy inną rzucić można zaledwie kilka, kilkanaście metrów. Niestety, nawet jeśli nie przepadamy za fizyką i podstawowymi jej prawami, będziemy musieli powrócić na chwilę do naszych szkolnych czasów i przypomnieć sobie kilka podstawowych praw. Poniżej dosłownie kilka podstawowych uwag związanych ze szpulką multiplikatora.  

     
    Nie bez powodu multiplikator, przez wielu wędkarzy, nazywany jest zamiennie kołowrotkiem o ruchomej szpuli. To właśnie jej parametry mają kluczowy wpływ na właściwości rzutowe multiplikatorów. Oczywiście pośrednio znaczenie mają również inne elementy np. łożyska, materiały, z których zostały poszczególne elementy wykonane, rodzaj konstrukcji – freespool, jednak najważniejsza jest szpulka. Dlatego też wiele firm zajmujących się produkcją tego rodzaju kołowrotków wprowadza coraz nowsze rozwiązania nierzadko wspierając się wiedzą z zakresu nowoczesnych technologii. Co zatem czyni szpulę tak bardzo interesującą? Dlaczego to ona decyduje o właściwościach rzutowych multiplikatora? Dlaczego powstają firmy specjalizujące się w procesie produkcji szpulek?
     

     
    Szpula to oprócz hamulca rzutowego najczęściej i najchętniej modyfikowany element w multiplikatorach. Producenci bezustannie wprowadzają nowe ulepszone wersje wszystko po to by zwiększyć jej zakres możliwości rzutowych. Na rynku powstało już kilka firm, dla których produkcja szpulek do multiplikatorów stanowi podstawę biznesu. Coraz częściej nasi forumowicze wymieniają fabryczne na tuningowane wersje z Availa, Yumeya, I’ZE Faktory i.in. W katalogach oprócz podstawowych parametrów technicznych multiplikatorów, takich jak przełożenie czy masa, pojawiają się inne dane szczegółowo opisujące cechy szpuli. Informacje te pośrednio wyznaczają zakres gramatury przynęt jaki może być swobodnie obsługiwany przez multiplikator. Znawcy tematu, dosłownie po kilku parametrach szpulki bardzo szybko są w stanie ustalić, z jakiej klasy multiplikatorem mają do czynienia. Cóż zatem tajemniczego w takiej prostym elemencie jakim jest szpulka.
     

     
    Projektanci kołowrotków o ruchomej szpuli nie mają łatwego zadania. Z jednej strony powinni zaspokoić wymagania potencjalnych klientów, z drugiej zaś muszą zmagać się z pewnymi ograniczeniami technicznymi. Na szpulkę multiplikatora bezustannie działają bardzo duże siły ściskające oraz zginające. Ich źródłem może być zmiana postaci linki pod wpływem zewnętrznych czynników takich jak wilgoć czy temperatura. Ponadto musi ona przenosić obciążenia występujące podczas rzutu, prowadzenia przynęty czy holu ryby. Dlatego też konstrukcja szpulki powinna być odporna na działanie wszelkich sił zewnętrznych, co automatycznie narzuca pewne ograniczenia odnośnie rozmiarów oraz materiałów, z których może być wykonana. Oczywiście zawsze można wykonać szpulkę w taki sposób by spełniała wymagania wytrzymałościowe ale … co z możliwościami rzutowymi multiplikatora? Sprawa jak się okazuje nie jest wcale taka prosta i oczywista. Projektowanie szpulek to gra, to manewrowanie między pewnymi przeciwstawnymi zależnościami.
     
    Rozmiary
    Bezsprzecznie największy wpływ na możliwości rzutowe multiplikatora ma średnica zewnętrzna szpulki. Parametr ten podczas naszych formowych rozmów jest często pomijany i słusznie, bowiem jeśli ma się już jakiś multiplikator to trudno ją zmienić (nie będziemy rozwiercać obudowy multiplikatora). Jeśli jednak zamierzamy kupić coś nowego powinniśmy na to zwrócić bacznie uwagę.
    Aby wprawić szpulkę w ruch obrotowy powinny zadziałać na nią odpowiednie siły, które w dużej mierze zależne są od masy przynęty. Siła ta musi być na tyle duża by pokonać opory związane z bezwładnością szpuli. Moment bezwładności zależy od średnicy zewnętrznej. Im jest ona większa tym siła niezbędna do rozruchu szpulki musi być większa. Tutaj odwołam się do podstawowych zasad fizyki i matematyki. Bezwładność układu wirującego (w tym przypadku szpulki) jest kwadratowo zależna od średnicy układu – im średnica większa tym bezwładność większa, ale wartość bezwładności rośnie szybciej, jeżeli zmieniamy średnicę zewnętrzną niż masę.  By ją uruchomić, zmusić do kręcenia się potrzebujemy więcej siły – większe wabiki, bardziej ładująca się wędka.
     

     
    Prześledźmy, zatem przykład. W obecnie konstruowanych multiplikatorach do lekkiego łowienia (multiplikatory klasy UL) średnica zewnętrzna jest niewielka, rzędu 31 mm (29-31mm). Niestety obsługę lekkich przynęt uzyskuje się kompromisem zmniejszenia odległości rzutowych, dlatego w multiplikatorach, w których wyznacznikiem jest odległość rzutu stosuje się szpule o zdecydowanie większej średnicy zewnętrznej osiągającej rozmiary nawet 37 mm. W tym przypadku przy tej samej prędkości obrotowej szpulki, za jednym obrotem zostaje wysnute z multiplikatora więcej linki. Niestety zwiększenie średnicy zewnętrznej wpłynie jak wcześniej nadmieniłem na zwiększenie gramatury obsługiwanych przynęt.
     

     
    Tutaj jednak jest pewna pułapka. Ktoś zapyta to, dlaczego do multiplikatorów typu long cast (długie rzuty) nie wyprodukuje się szpulki o średnicy 45mm? Sprawa jest dość skomplikowana. Mianowicie rzeczywiście można uzyskać taką konstrukcją dłuższe rzuty, ale pod pewnymi warunkami. Tak duża średnica, jak wcześniej napisałem, spowoduje znaczny wzrost momentu bezwładności. Duża część energii (siły, która w danym zestawie jest statystycznie stała) zostanie podczas rzutu bezpowrotnie stracona na uruchomienie szpuli (nastąpi inercja, opóźnienie układu). W efekcie, czego szpulka będzie się poruszała z mniejszą prędkością obrotową.
     
    Masa szpulki
    Kiedy szukałem wymarzonej szpulki dla mojego kolejnego multiplikatora wysłałem zapytanie do ZPI (jeden z czołowych producentów tuningowanych szpulek). Inżynier tejże firmy przytoczył bardzo dobry przykład, który obrazuje podstawowe problemy związane z ograniczeniami ich właściwości. Wyobraźmy sobie dwa pojazdy. Pierwszy to zwykły rower a drugi to jakiś ładny samochód terenowy – najlepiej zielony. Teraz spróbujmy sobie wyobrazić, że dostajemy zadanie za milion dolarów – należy przepchnąć samodzielnie pojazd o jeden kilometr i to w jak najszybszym czasie. Który pojazd chętniej wybierzecie? Oczywiście – rower. W tym przypadku jest to podejście zdrowo rozsądkowe. Wiemy z doświadczenia, że by przesunąć rower potrzebujemy zdecydowanie mniej siły by rozpocząć ruch. Dlaczego? Masa roweru jest oczywiście mniejsza stąd łatwiej go po prostu „uruchomić” (przepchnąć). Tutaj przy okazji jeszcze rada dla kupujących rower – jeśli kupisz ciężki rower, nie trudno o to wystarczy bowiem wybrać się do jakiegoś marketu i dokonać zakupu, wjazd pod górkę będzie zdecydowanie utrudniony. To dlatego kolarskie rowery ważą kilka kilogramów, czego mogliśmy się dowiedzieć podczas jednego z naszych zlotów nad Odrą (mieszkaliśmy w jednym hotelu z kadrą narodową kolarzy).
     

     
    Kiedy już zarobiliście milion dolarów otrzymujecie drugie zadanie. Teraz pozostaje zatrzymać pojazd, który porusza się z prędkością 20km/h. Który wybierzecie? Czy pędzący rower, czy wolno jadący samochód terenowy? Oczywiście – bingo, rower. Tym razem podobnie jak w poprzednim przypadku masa „pędzącego” układu jest bardzo ważna i ona determinuje to co wybierzemy. Tradycyjnie łatwiej zatrzymać małą masę niż dużą, mimo, że prędkość jest taka sama.
    Masa szpulki multiplikatora jest składową kilku elementów. Wpływa na nią masa własna szpulki, linki, którą szpula została wypełniona, osi. I tak jak w przypadku średnicy zewnętrznej im ciężar większy tym gramatura obsługiwanych przynęt przez multiplikator będzie większa. Ponadto przy dużej masie szpuli jej precyzyjna kontrola za pomocą hamulca rzutowego będzie trudniejsza. W takim przypadku siła, z którą trzeba zadziałać by wyhamować szpulę musi być odpowiednio duża.
    Masa własna szpulki dla większości multiplikatorów castingowych waha się w przedziale od 10g do 25g. Jest ona uzależniona od materiału, z którego została wyprodukowana, technologii wykonania szpuli oraz typu hamulca rzutowego. By zmniejszyć jej ciężar często stosuje się stopy metali lekkich np. magnezowe, ceramiczne. Ponadto szpulki poddaje się procesowi ażurowania polegającemu na wykonaniu kilku otworów w korpusie przy zachowaniu odpowiedniej wytrzymałości i stabilności dynamicznej.
     

     
    Masa szpuli oczywiście jest jedynym elementem, który może być zmieniamy podczas tuningowania multiplikatora, dlatego jest to główny element marketingowej gry wielu niezależnych producentów podzespołów. Zmiana choćby grama masy szpulki wpływa korzystnie na właściwości rzutowe multiplikatora. Pamiętajmy jednak, że nie osiągniemy cudów odchudzając w nieskończoność szpulkę widać to na podstawie konstrukcji do baitcastingu klasy UL. Tam masa samej szpulki w wielu przypadkach wynosi tyle ile dla odpowiednika w multiplikatorze klasy L. Konstruktorzy wykorzystując podstawowe prawa fizyki, zmniejszają ich średnice – zysk w tym przypadku jest zdecydowanie większy.
    Oprócz masy własnej szpulki dochodzi dodatkowo masa zastosowanej linki. Dlatego też producenci w danych katalogowych umieszczają informacje na temat pojemności szpuli. Im jest ona głębsza tym masa dodana przez linkę będzie większa i tym samym wystąpią problemy z obsługą przynęt niewielkich. Dlatego w przypadku multiplikatorów do lekkiego łowienia szpule są bardzo płytkie. Ich pojemność nierzadko umożliwia nawinięcie kilkudziesięciu metrów cienkiej linki. Pojemność to jednak nie wszystko. Należy zwrócić uwagę na rodzaj stosowanej linki. Zdecydowanie najlżejsza jest plecionka. Nieco cięższa żyłka a najcięższy fluorocarbon. W przypadku tego ostatniego zalecane jest stosowanie podkładów z plecionki lub korkowego pierścienia zakładanego na szpulę w celu zmniejszenia jej pojemności i tym samym ciężaru linki. Pamiętajmy więc w tym wyścigu na gramy o właściwościach linki. Niekiedy odchudzenie o gram szpulki i założenie fluorocarbonu może zniweczyć  plany poprawienia właściwości rzutowych multiplikatora.
     

     
    Ostatnim elementem, który może wpłynąć na właściwości rzutowe multiplikatora jest hamulec rzutowy, którego elementy nierzadko są częścią składową szpuli. Niektórzy producenci dokonują jego „odchudzenia” wprowadzając do swojej oferty wersje o mniejszej liczbie nastaw za to lżejsze.
     

     
    Kształt
    Zwykle kształt przekroju szpulki multiplikatora przypomina walec. Jednak niektórzy producenci wprowadzają na rynek konstrukcje o innych kształtach. Ten zabieg ma na celu zmniejszenie kąta, pod którym linka wchodzi do oczka wodzika. Im kąt jest mniejszy tym tarcie między linką a wodzikiem mniejsze, co w rezultacie skutkuje mniejszym wyhamowaniem linki podczas rzutu. Ponadto takie wyprofilowanie szpulki powoduje, że zmniejsza się jej pojemność (nierzadko i tak zdecydowanie zbyt duża). Mniejsza pojemność, mniej linki co w efekcie daje mniejszą masę układu.
     

     

     
    Tuning
    Tutaj pojawia się wiele pytań dotyczących zmiany parametrów rzutowych multiplikatorów. Co zrobić by nasz multiplikator, rzucający dzisiaj swobodnie przynęty 10g, zaczął rzucać paprochy o gramaturze poniżej 5g. Odpowiedź jest w zasadzie dość prosta. Kupić specjalizowany do tego celu multiplikator. Niekiedy jednak nie jest to proste. Przede wszystkim limitowani jesteśmy zasobnością naszego portfela. W pierwszej kolejności pojawia się pytanie – nawiercać szpulkę czy nie? Moim zdaniem, zważywszy na powyższe (głównie rozmiary szpulki), zysk z nawiercenia jest niewielki. Pamiętajmy, że szpulki nowoczesnych multiplikatorów wykonane są z blachy o niewielkiej grubości (nawet 0,3mm!) więc zysk będzie minimalny. Wywiercenie kilkudziesięciu otworów może doprowadzić do trwałego jej odkształcenia co doprowadzi do zmian jej właściwości dynamicznych tym samym obniżając odporność na działanie sił zewnętrznych. Zdecydowanie lepiej zakupić nową – tuningowaną, lekką szpulkę, gdzie inżynierowie obliczyli jej parametry tak by spełniała podstawowe kryteria związane z charakterem „multiplikatora”.
     

     
    Na pewno warto dokonać niewielkich i pewnych modyfikacji w konstrukcji szpulki. Zdecydowanie polecam polerowania końcówek osi. Wystarczy do tego zwykła pasta do polerowania. Nakładamy ją na watę i czyścimy końcówki osi. To one bowiem dotykają (przyciśnięte za pomocą pokrętła docisku szpuli) do panelu bocznego oraz dna nakrętki. Polecam również wypolerowanie całości osi. W szczególności miejsca, które po zwolnieniu spustu szpuli pracuje wewnątrz mechanizmu (ang. pinion gear). Polerujemy zarówno wnętrze zębatki jak i oś. Zabieg ten nie kosztuje nic a poprawia właściwości toczne szpulki. Oczywiście to porada dla tzw. miłośników eksperymentatorów.
     

     

     
    Kontynuując jeszcze rozważania na temat osi – to ona stanowi większość masy szpulki multiplikatora. Jeśli ktoś ma takie możliwości to oczywiście może wykonać jej tytanową wersję (na pewno zaoszczędzi ładnych parę gram).
    Można zaryzykować twierdzenie, że szpulka jest sercem multiplikatora. To od niej w dużej mierze zależą właściwości rzutowe. Dlatego przy wyborze multiplikatora należy zwrócić uwagę na podstawowe parametry szpuli. Jej cechy charakterystyczne w większości przypadków pomogą nam zrozumieć do jakich celów dany egzemplarz jest przeznaczony.
     
    Remek, 2008

     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum

  • Okoń – to ryba atrakcyjna zarówno dla adeptów wędkarstwa jak i koneserów polujących na okazy gatunku. Jeżeli dodamy do tego iż jest jednym z podstawowych drapieżników polskich wód, popularnośc okonia wśród wędkarzy nie powinna dziwić. Ponieważ gusta “okoniarzy” bywają równie wybredne jak gusta samych okoni, rodbuilderzy a zarazem forumowicze jerkbait.pl przygotowali szeroki przegląd kijów okoniowych. W drugiej części prezentujemy kije wybrane przez pracownie SAKS, XRods oraz przez Sławka Oppeln Bronikwoskiego. Miłej lektury!  
    Sawal – Batson RX7 Rainshadow ISP842 oraz IP 841 (Pracownia SAKS)
    Lubię łowić z multiplikatorem. Choć nie zawsze jest łatwo i wygodnie, ale mnie się podoba. Po prostu lubię. Ale miało być o kijkach okoniowych, więc do rzeczy. Przedstawię dwa, oba w wersji castingowej, oba ze „stajni” Batsona. Pierwszy z nich jest trochę nietypowy, bo stosunkowo długi (7' – 2,10m) no i dwuczęściowy. To Batson ISP842, z RX7, cw. 2–9g, moc 6–10lb, akcja medium-fast. Uzbrojony tradycyjnie, Alconite plus SIC.
     

     
    Blank o małej zbieżności (dolnik ma zaledwie 9mm średnicy) jest bardzo poprawnie skonstruowany i wykonany. Przy obciążeniach w granicach cw. ugina się głównie w części szczytowej, głębsze ugięcie pojawia się dopiero przy większym obciążeniu w czasie holu.
     

     

     
    Rzuca się nim bardzo przyjemnie, dobrze się ładuje przy najmniejszych przynętach a przy szybkim, energicznym wymachu katapultuje przynęty na naprawdę duże odległości. Bardzo dobrze współpracuje z woblerami i wirówkami, a niewielką gumkę, łowiąc z brzegu można posłać bardzo daleko. I ciekawostka: 7' długości, 2-części a gotowy kijek waży zaledwie  89 g.
     

     
    Drugi kijek zbudowany został na poppingowym blanku IP841, przyciętym od strony dolnika do długości 6'5” (1,95m). Jednoczęściowy, cw.  4-10g, moc 4-10 lb, akcja M-F, choć moim zdaniem raczej F.
     

     

     
    To kijek o szybszej akcji, ugięciu bardziej szczytowym niż poprzednik, stąd jego specjalnością są przede wszystkim wszelkie przynęty gumowe. Ponieważ zbudowany jest na blanku typu „popping” dolnik nie jest przesadnie sztywny, co zapewnia pełniejsze ugięcie przy większym obciążeniu i tym samym bezpieczniejszy hol. Blank uzbrojony został spiralnie w Alconity. Ponieważ taki system zbrojenia, choć ostatnio dość popularny, wzbudza jednak kontrowersje, postanowiłem dołożyć (do i tak już nietypowego kijka) kilka nietypowych akcentów, jak nieco odmienna kolorystyka opisu,
     

     
    trochę inny zaczep do przynęt,
     

     
    i ... ciekawostka na koniec: ten kijek waży 92 g.
     
    Sławek Oppeln Bronikowski – St.Croix SCII 2S66ULF
    Tym razem będę lansował Premiera. Nie, nie... Nie ten medialny, rudy model sklecony z p.r-u Wywiodę zalety naprawdę realnie istniejącego, zacnego kija, ultralighta St.Croix z serii Premier.
    Dorobiłem sie z latami zupełnie licznego zbioru kijów, którymi poławiam okonie. Zapewne można to robić jednym czy dwoma, ale przyjemniej i precyzyjniej łowi się egzemplarzem całkowicie dopasowanym do sposobu i przynęty. Więc sobie dopasowałem.
    Części składowe to blank z SCII 6'6" 6LBS do 3/16 i kompilacja przelotek Forecast hard i Fuji alconite w proporcji 5 do 3. Pierwsza, 25V jest przegięta siłą i robi za Y. Nie czaruję nonszalancją. Zwyczajnie zabrakło mi oryginału a potrzebowałem wedki natychmiast. Raz, nie zawsze taki wybryk... Tak więc poznajecie rodbuilding w stylu zwanym rat.
     

     
    No i ozdobny, włókienniczy hologram w barwach ojczystych.
     

     

     
    Ten jest narzędziem do czołgania, włóczenia, pełzania i innych dennych ekscesów. Jest też świetnym kijem do łowienia cienkimi żyłkami. Czasem inaczej się nie da. Nie jest to jakiś specjalnie wyszukana albo zaawansowana wędka. Sama prościzna i taniocha. Blank za ~40 $. Jak na ultralight'a przystało ma prawie pełne ugięcie, dość szybką pracę i świetną sygnalizację. Nie gorszą niz wiele wklejanek.
     

     
    Zestaw przynęt jest niezbyt bogaty rodzajowo. Twistery, wormy, tuby i niewielkie spinnerbait'y. To co imituje plemię racze. Od końca czerwca jest na jeziorach i zaporówkach sporo małych racząt z wiosennych lęgów. Okonie to lubią. Niektóre wręcz porzucają inne dania i opychają się nimi bez umiaru. Pewnym problemem jest zwykle zlokalizowanie rakowych inkubatorów. Ale czasami trafiam na taką stołowkę.
     

     
    Łowienie jest banalnie proste. Rzut, sadowimy wabia na dnie i wprawiamy w ruch kijem, zbierając równocześnie luz kołowrotkiem. Grzebiemy i ryjemy do obrzydzenia, przeplatając odruchowo kulawym, niskim skokiem. Brania nie sposób przeoczyć, choć bywają dyskretne i łagodne jak na pasiaka. Hol na cienkiej, rozciągliwej żyłce jest mało ekscytujący. Ryby są zupełnie bezradne. Chyba że sandacz albo zębaty się zaciągnie przynętą.
     

     
    Usiłuję też tym Premierem łowić białoryb. Ze zwykłej ciekawości. Nie jest to jednoznaczne z rzutem sprężyną ani wleczeniem dendrobeny czy wiankiem białych "woblerków". Jest to bardzo marudne zajęcie polegające na holowaniu malutkiej tuby albo twistera. Jak najmniej obciążonych i w tempie nieco wiekszym od bezruchu. Zyłka typu 2 lbs albo 0,10-0,12 mm. I złowiłem sporo leszczy, kilkanaście jazi, dwie płocie ponad kilogram ... i mnóstwo niezłych raków.
    No i jesienią, do zamarznięcia wody, jest zwykle bezkonkurencyjny. Ma wdzięk rzeczy prostej i kompetentnej.
     
    DanielXR – ATC ISJ660 (Pracownia XRods)
    Bardzo dawno temu, miałem bodajże 5 lat, złowiłem samodzielnie swoja pierwszą rybę. Do dziś pamiętam, że była mała, pasiasta i bardzo boleśnie mnie ukłuła jak chciałem chwycić ją do ręki. Złowiłem potem wiele różnych ryb, małych i dużych, ale ta jedna zapadła mi tylko tak głęboko w pamięci. Malutki okoń złowiony na wędkę z leszczyny zrobioną przez sąsiada i robaka nawleczonego przez wujka sprawił, że do dziś kocham łowienie ryb. Podejrzewam, że wielu z nas zaczynało swoją przygodę z wędkarstwem od tego gatunku, zarówno jednego z najłatwiejszych do złowienia na początku jak i najtrudniejszych jeśli chodzi o regularne łowienie dużych egzemplarzy. Nie jest sztuką nawet w naszych przełowionych wodach złowić kilkanaście czy kilkadziesiąt kilkunastocentymetrowych okonków ale w moich oczach podziw budzą wędkarze którzy potrafią łowić w dzisiejszych czasach nieprzypadkowo sztuki 40cm i większe.
     

     
    Do dziś okoń jest jedną z moich ulubionych ryb: jesienią, gdy skończy się sezon na salmonoidy z wielką przyjemnością wsiadam na łódkę i w przeciwieństwie do większości kolegów nie uganiam się za sandaczami czy szczupakami – płynę na moje ulubione Międzyodrze poszukać pasiastych drapieżników. I nie mam nigdy ambicji szukania okazów, olbrzymią frajdę sprawia mi łowienie na obrotówki już 20-25 cm okoni. Ja nie stosuję na nie specjalnie wyszukanego sprzętu - starcza mi do ich łowienia kij używany przez poprzednie miesiące na pstrągi - opisany zresztą w jednym z poprzednich artykułów. Moją podstawową przynęta na nie jest obrotówka typu aglia nr 2 lub 3, nie łowię praktycznie wogóle na gumki czy stosując trok boczny. Być może gdybym stosował inne przynęty zastosował bym też inny, bardziej wyszukany sprzęt...
     

     
    Na szczęście wśród naszych klientów jest wielu łowców okoni - mam więc okazję i przyjemność budować im do tego celu specjalistyczne wędki, przeznaczone głównie do łowienia tego gatunku. Wybór blanku do tego celu podyktowany jest wieloma względami: różnorodnością łowisk, ich głębokością, zasięgiem rzutu, rodzajami przynęt, ich masą, sposobem prowadzenia. Jedno natomiast mają na ogół wspólne: pewien rodzaj subtelności, delikatności i ustępliwości przy holu, niezależnie czy kij ma 6 czy 11’ długości. Spowodowane jest to zarówno stosunkowo niewielką masą łowionych ryb jaki i ich delikatną budową pyska. Jak wspomniałem wcześniej rozbieżność w długościach blanków jest bardzo duża, do łowienia z łódki najczęściej robimy wędki w zakresie 6-7’ (180-215cm), do łowienia z brzegu są to głownie modele 8-9’ (240-275 cm), czasem nawet dłuższe  10-11’ (300-330cm). Na ogół są to blanki o mocy 6, 8 maksymalnie 12 funtów. W zależności od stosowanych przynęt i sposobu ich prowadzenia są to blanki zarówno o szybkiej szczytowej akcji jak i o głębokim, muchowym jakby, ugięciu. Osobiście nie jestem zwolennikiem wklejanek - wolę zdecydowanie wędki jednorodne, na których czuć branie a nie widać. Jednak czasami wykonujemy też i takie wędki na zlecenie klientów - być może są momenty iż taka konstrukcja z ultra delikatną szczytówką jest niezastąpiona. W szerokiej ofercie delikatnych wędek można dziś znaleźć wiele blanków u różnych producentów, które mają super wydelikatnione szczytówki i zachowują się jak wklejanki - są jednak konstrukcjami jednorodnymi, zdecydowanie mocniejszymi i z lepszym przenoszeniem do ręki wszystkiego co dzieje się na końcu żyłki. Takie blanki, zwane Drop Shot’ami znajdziemy w ofercie m.in. Talona, ATC czy Lamiglasa.
    Czasami do wykonania długiej i delikatnej wędki okoniowej wykorzystujemy blanki muchowe w klasach 5 do 7- jednak nie wszystkie się do tego nadają, tu trzeba sporej wprawy by wybrać odpowiedni, często gdy uzbroimy go w bardzo delikatne przelotki ( np. w tytanowych ramkach) otrzymujemy świetny długi kij, który doskonale trzyma ryby w trakcie holu.
     

     
    Dziś przedstawię jeden z blanków na których ostatnio budowaliśmy wędkę spinningową z przeznaczeniem głownie na okonie: ATC ISJ 660.  Jest to blank z serii zwanej Spin Jig, jednej z moich ulubionych, o szybkiej, szczytowej akcji lecz z delikatniejszym, głębiej pracującym dolnikiem niż np. seria Spinn Bass. Kije z tej serii łączą w sobie dynamikę, czułość i wystarczającą moc przy zachowaniu ładnej, płynnej akcji świetnie trzymającej ryby w trakcie holu. Opisywany model ma 6’6” czyli 196 cm długości, jest 1-częsciowy, wykonany jest z materiału określanego przez producenta jako ATC III. Łączy on w sobie doskonałe przenoszenie drgań, lekkość jak i świetną wytrzymałość mechaniczną.
    Blank opisany jest przez producenta jako 8 funtowy, z zakresem przynęt 1/32 do ¼ oz, co odpowiada gramaturze od 0,9 do 7 grama. Jest to opis prawidłowy wg mnie w tym kiju, zresztą zdecydowana większość blanków ATC jest opisana bardzo poprawnie jeśli chodzi  o parametry. Ja go opisałem na blanku jako 4-8lb i 1-6gr.
     

     
    Wędka jest uzbrojona w przelotki Fuji Alconite 25-16-10-8-7-6-5,5-5,5 + szczytowa Fuji w tytanowej ramce T-FST 5,5. Małe przelotki i bardzo lekka  przelotka szczytowa pozwoliły na pełne zachowanie dynamiki delikatnej szczytówki wędki. Omotki wykonane zostały z nici Gudebrod w kolorze blanku.
    Rękojeść jest wykonana z korka na całej długości, jedynie w uchwyt kołowrotka została wkomponowana pianka - jest to uchwyt Fuji o symbolu IPS 16, z nakręcanym foregripem również wykonanym z korka, wykończonym niebieskim pierścieniem od Matagi.
     

     
    Od dołu rękojeść wykończona jest pierścieniem z bordowego burl corka, nawiązującego do koloru blanku ( burgund), oraz metalowym kapslem z wygrawerowanym naszym logo.
     

     
    Całość tworzy zgrabną, moim zdaniem, rękojeść, idealnie pasującą do delikatnego blanku oraz zapewniającą wygodę w uchwycie i operowaniu wędziskiem.
     

     
    Wędka przeznaczona jest jako tzw okoniowy uniwersał, do stosowania zarówno z małymi obrotówkami ( nr 0-2), małymi woblerkami i kilkugramowymi jigami.
    Bliźniaczym modelem tego samego producenta jest SJ660, o tych samych parametrach lecz wykonany z materiału ATC II. Ma on moim zdaniem jeszcze delikatniejszą szczytówkę, idealną do najmniejszych przynęt. Zdjęcie poniżej pokazuje ten właśnie model wykonany w wersji castingowej, zestawiony z jednym z najmniejszych multiplikatorów: Daiwą Presso.
     

     
    Z wędek o podobnych parametrach jest wiele blanków godnych polecenia występujących w ofercie praktycznie każdego producenta. Doskonałe okoniówki budowaliśmy na blankach np. StCroix, Batsona (jak IP840, IP841), Talona (jak 7’0”LF2, MLF2)  i kilku innych firm.
    Są też  specyficzne łowiska okoni na które powstawały wędki na blankach stricte sandaczowych, 12-15 funtowyc, jednak są to wyjątki w zasadzie.
    Bo urok łowienia tych ślicznych pasiastych ryb polega na delikatności w doborze sprzętu, na subtelności przynęt i lekkości łowienia, jakże innej niż sandaczowa orka czy szczupakowy troling. A emocje w ich łowieniu potwierdzają zasadę, że ryba nie musi mieć metra długości czy wagi kilkunastu lub kilkudziesięciu kilogramów by naprawdę cieszyć wędkarza.
     
    Opowieści rodbuilderów zebrał,
    Friko, 2008

  • Okoń – to ryba atrakcyjna zarówno dla adeptów wędkarstwa jak i koneserów polujących na okazy gatunku. Jeżeli dodamy do tego iż jest jednym z podstawowych drapieżników polskich wód, popularnośc okonia wśród wędkarzy nie powinna dziwić. Ponieważ gusta “okoniarzy” bywają równie wybredne jak gusta samych okoni, rodbuilderzy a zarazem forumowicze jerkbait.pl przygotowali szeroki przegląd kijów okoniowych. W pierwszym odcinku prezentujemy propozycje pracowni ArtRod, Fishing Center oraz Rodmas. W drugiej części kije wybrane przez pracownie SAKS, XRods oraz przez Sławka Oppeln Bronikwoskiego. Miłej lektury!
     
    Art-Rod - Lamiglas LSJ 781 i Pacific Bay TR2SH993-2 (Pracownia ArtRod)
    Jako pierwszą propozycję, przedstawiamy klasykę gatunku, czyli blank w stylu Spin Jig. Tego typu wędki używam od kilkunastu lat, testując wiele konstrukcji. XMG Lamiglasa jest zrobiony w dość uniwersalnej konwencji, podczas rzutu i prowadzenia ugina się nieco głębiej niż analogiczne blanki rodem ze stajni G.Loomis czy St.Croix. Nadrabia to w praktyce bardzo dużą sprężystością – użyty grafit to 57 mln PSI.
     

     
    Parametry blanku: długość 2m (6’6”), w jednym kawałku oczywiście, optymalne jigi 2-9gr, moc 6-10lb, Fast. Ma odpowiednio grubą do tej techniki szczytówkę –2mm. Ponieważ łowy okoniowe w moim wypadku najczęściej mają miejsce w jeziorach o bardzo przezroczystej wodzie (najczęściej pływam w belly boat lub brodzę), lubimy spokojnie stylizowane i czysto praktycznie wykonane wędki. A nawet minimalistyczne, jak w tym wypadku - rękojeść typu split grip, wykonana z uchwytu Fuji IPS16 na tulejach Pac Bay, pianki eva i kapsla gumowego Fuji. Zastosowane przelotki Fuji SIC Concept (25,16,10,8,7,6,6,6). Czarne omotki.
    Wędka znakomicie leży w ręce, super obsługuje główki 3-8gr, okraszane gumami 4,5 do7cm. W tym przedziale, można z jigiem zrobić wszystko! Fajnie łowi się także woblerami deep runner oraz techniką drop shot, z wykorzystaniem ciężarków 3,5-10gr. Całkiem nieźle obrotówkami 2-3. Czułość w takich konstrukcjach jest zawsze na wysokim poziomie, to podstawa. Lami także na żyłce (6lb) informuje bardzo dobrze o pracy przynęty, kontaktach z dnem, roślinami, braniu. Oczywiście użycie linki-plecionki daje pełnię szczęścia w tej dziedzinie. Tak czy owak wędka jest super czuła. Zapiętego okonia skutecznie trzyma, nie notowaliśmy praktycznie spinek. Acha, rzuca się z tej wędki bardzo przyjemnie, nadaje wabikowi duże przyspieszenie(co ważne gdy powiewa), może nie leci rekordowo daleko, ale całkowicie wystarczająco. Bez zarzutu łowi się na głębokiej, 8-10 metrowej wodzie. Nie ma problemu z zacięciem. Jedynie duży dystans i głębokość wymuszają używanie plecionki.
     

     

     
    Podsumowując, to bardzo sprawna wędka do okoni. Jednakże nie ma ideałów, wykreowanie danej akcji i wyśrubowanie kilku parametrów sprawia, że w niektórych sytuacjach nie będzie optymalna. Np. gdy łowię z belly boat (jedna wędka!) okonie w toni, lepiej działa blank głębiej pracujący, który maksymalnie daleko katapultuje i przekazuje więcej informacji o płynącej/opadającej przynęcie.
     

     
    Druga okoniówka jest hybrydą naszego polskiego trendu zawodniczego. To, o zgrozo, haha, wklejka. Przycinamy do tego celu blank Pacific Bay (2,53m 4-10lb), opisywany w odcinku o wędkach pstrągowych.
     

     
    Igłę węglową szlifujemy na wymaganą przez zamawiającego poddawalność (jest tu małe pole do manewru).. Całość na tym blanku, w przeciwieństwie do innych wędek-wklejek na rynku, układa się płynnie, bez przesztywnień.. Dzięki temu, zapięcie dużej ryby, często kończy się jej wyjęciem („pokonał” kilka szczupaków 80-90cm).
     

     

     
    Potrzeba tworzenia takiej wędki, to perfekcyjne łowienie jednym kijem, w różnych warunkach, gumami 2-7cm, na główkach 0,5-7gr, a gdy trzeba małymi obrotówkami i wobkami. Nie tylko okonie łowi się nią skutecznie, choć to podstawowy cel tej zabawki. Blank nie traci swojej dynamiki, ciętości i zacięcie np.sandacza nie stanowi problemu (plecionka). Rzuca się przyjemnie i daleko. Amortyzacja podczas holu jest niezła. Jedynie podczas rzecznych łowów, gdy zapina się dużego bolenia czy klenia na małej przynęcie (czytaj mały haczyk/kotwiczka), mogłaby być większa.
     

     

     
    Uzbrojenie jest stosowne do charakteru i ugięcia tego blanku. Przelotki Fuji Alconite (25,16,10,8,7,6 i 5,5do końca). Omotki Gudebrod Garnet. Rękojeść (wyraźnie krótsza od przeciętnego przedramienia) – w tym wypadku burl korek czerwony na górze, dolny gryf w korku, kapsel gumowy, uchwyt Fuji SoftTouch18. Pierścionek aluminiowy, zaczep do wabika.
     

     

     
    Szczytówka jest wyraźnie subtelniejsza od oryginału, poddaje się przy leciutkim zwiększeniu oporu ściąganej lub opadającej przynęty. Ułatwia zasysanie wabika.
     

     
    Wędka spisuje się.. i ma kilku zwolenników. To ulubiony kij taty Michała, Romana Mytko, znakomitego wędkarza i zawodnika (m.i. zdobywca indywidualnego klubowego Grand Prix Polski 2007).
     
    Ireneusz Matuszewski - Batson RX7 IST 993F Rainshadow (Pracownia Fishing Center)
    W zależności od rodzaju wody, techniki łowienia, rodzaju przynęt można stosować do łowienia okoni różne wędki. Chcę przedstawić kij, którym posługuję się przy łowieniu okoni przez wiele lat. To model IST993F ze stajni Batson Enterprises Inc.
     

     
    W swojej karierze wędkarskiej miałem okazję łowić wędkami chyba wszystkich klasowych firm i mógłbym zbudować sobie wędkę na dowolnym blanku. Jednak Batson ma w sobie to „coś”, czego nie znalazłem w innych, podobnych blankach. Wiele osób często ulega sugestii, że cena jest jedynym wyznacznikiem jakości i płacą po prostu za metkę. Ja wybieram swoje wędki patrząc na walory użytkowe.
    Pewnego dnia, kiedy łowiłem okonie na Zalewie Zegrzyńskim gumami wielkości 2 cali z miernymi efektami, zauważyłem, że okonie żerują na drobnym narybku. Niestety bardzo małymi przynętami nie dało się łowić tym kijem. Po przyjeździe, już w poniedziałek zacząłem myśleć nad inną, znacznie delikatniejszą wędką, która obsłużyła by 2 centymetrowego ripperka na 3-4 gramowej główce. Nie lubię wozić ze sobą dwóch wędek, dlatego pomyślałem o zrobieniu wklejki. Wyszło, i to jak wyszło! Tak więc mam IST993F z jedną oryginalną szczytówką i z drugą szczytówką z wklejką. Daje to komfort stosowania jednego wędziska do ogromnego zakresu przynęt, począwszy od najmniejszych 2 gramowych paproszków do obrotówki nr.3 czy 5-7 cm woblera.
     

     

     
    Kij idealnie trzyma rybę w czasie holu, zacięcie wykonuje natychmiast przy minimalnym ruchu nadgarstka, perfekcyjnie uzbrojony w przelotki „Y” daje bardzo dalekie rzuty.
     

     
    Blank ma następujące parametry: długość 2,55 m, cw 7-14 gram, linka 6-10 lb, akcja fast, moc medium/light.  Szczytówka z wklejką perfekcyjnie działa w zakresie 2-12 gram. Kij wykonany jest na rękojeści rezonansowej „Japan Style” z wykorzystaniem rury rezonansowej Ti-Color green.
     

     
    Wędka została wykonana pod kołowrotek wielkości 1000, dlatego została uzbrojona w przelotki na ramce „Y” Alconite w wielkościach: BYAG 25, 16, 10 08L, BLAG 08, 07 i 3 sztuki 06. Na szczycie SiC FST6. Rękojeść rezonansowa na duplonie i z moim ulubionym uchwytem Soft Touch. Idealnie dobrana długość rękojeści pod łokieć daje pełną manewrowość wędki w czasie łowienia z brzegu, jak również w czasie siedzenia na łodzi. Kij jest jednocześnie idealnie wyważony z moim kołowrotkiem.
     

     

     
    Wędkę zrobiłem w rękojeści rezonansowej. Nie wyobrażam sobie innego wykonania tej wędki. Czuję wszystko, dosłownie wszystko, nie przegapiając nawet najdelikatniejszego „puknięcia”. Całość wykonana jest w stylu japońskim, w zielonej tonacji z oryginalnymi, firmowymi naklejkami. Uważam, że do tego stylu wykończenia wędki nie pasuje ręczny opis.
    Kij służy mi przede wszystkim do łowienia okoni, ale zdarzają się przyłowy. Złowiłem na tę wędkę kilkanaście szczupaków. Zdarzały się sandacze i bolenie. Wiele osób wykorzystuje tę wędkę na pstrągi.
     

     
    Od moich klientów docierają bardzo pozytywne informacje o tym wędzisku. Bardzo często kupują tę wędkę zawodnicy w tym również członkowie Kadry, co pozwala im mieć przewagę nad pozostałymi zawodnikami.
    Szczerze polecam tę wędkę dla osób, które cenią sobie maksymalne właściwości użytkowe i dużą uniwersalność, a użytkownicy jerkbait pl. mogą liczyć jak zawsze na rabat przy zakupie. 
     
    Łukasz Masiak – ATC PV702 (Pracownia Rodmas)
    Do wędzisk służących do połowu okoni mam szczególny sentyment. Od zawsze bardzo intrygowała mnie ta ryba. Jej zmienność wyglądu i zachowań w zależności od akwenu oraz pewne schematy, które pozwalają ułożyć wędkarski plan i łowić je świadomie. Z jednej strony okoń jest rybą pierwszego kontaktu dla większości spinningistów z drugiej regularne łowienie większych egzemplarzy jest bardzo trudne. W sumie to dzięki łowieniu okoni zacząłem też pierwsze próby z rodbuildingiem. Zacząłem sprowadzać pierwsze blanki i zbroić je pod swoje potrzeby. 
     

     
    Według mnie blanki do połowu okonia powinny charakteryzować się dwiema podstawowymi cechami - umożliwiać prezentację przynęty i bardzo dobrze trzymać rybę tak aby nie rozerwać jej pyska. Reszta parametrów jak moc według mnie (6 maksymalnie 12 lb) oraz c.w. są podyktowane tylko i wyłącznie stosowanymi przynętami. Generalnie blanki okoniowe dzielę na krótkie i długie. Zabrzmi to może trochę śmiesznie ale uważam, że dwa wędziska jedno do około 2,15 drugie w granicach 270-300 cm pozwalają zastosować wiele technik i sprostać większości sytuacji nad Polskimi wodami. W polskiej ofercie blanków ATC zawsze staram się aby mieć spory asortyment blanków do połowu okonia. Przy krótkich wędziskach stawiam na następujące typy blanków - spinjigi, poppingi oraz blanki typu fresh water (dość mocno zbliżone do poppingów). Ze spinijgów nowością i hitem w tym roku będzie na pewno ISJ660 zaprojektowany dla naszej firmy. Blank o mocy około 8 lb z bardzo czułą wręcz wklejankową szczytówką i ciut większą zbieżnością niż klasyczny spinjig.
     

     
    Blankiem, który zdecydowałem się dokładniej opisać to PV702. Blank jest bardzo smukły i lekki, posiada też dość czułą szczytówkę. Jego charakterystyka sprawia, że jest on bardzo wszechstronnym wędziskiem, z bardzo dużym zapasem mocy w czasie holu większego przyłowu. Gdy po raz pierwszy wziąłem ten blank do ręki wiedziałem, że na stałe zagości w moim asortymencie. Blank postanowiłem uzbroić w wersji spinningowej, gdyż ten typ łowienia najbardziej odpowiada mi przy polowaniach na okonie.
     

     
    Rękojeść do gotowego wędziska wykonałem z ratanu i korka egzotycznego. Chciałem aby była trochę staroświecka jako przeciwwaga dla nowoczesnej konstrukcji blanku i uzbrojenia. Zrobiłem ją też troszkę dłuższą niż zazwyczaj -19cm- gdyż chciałem aby kijek od czasu do czasu posłużył mi do siłowych rzutów (dropshot) jak i „mielenia” woblerkami. Użyty uchwyt to Fuji NPS ze skróconym gwintem i szczątkowym foregripem. Całości dopełniają omotki kolorze starego złota. Z powodu dość głębokiego ugięcia, blank zdecydowałem się uzbroić w lekkie przelotki tytanowe Fuji w numeracji Y20 do L 5,5.
     

     
    Gotowe wędzisko wyszło bardzo dynamiczne i lekkie, jego zakres rzutowy określiłem na 2-14g dla ciężarków do rigów, 2-8g dla główek jigowych, 3-10g dla woblerów i obrotówek. Co najważniejsze, przy połowie okoni jest na tyle dynamiczny aby odpowiednio prezentować wabiki, oraz bardzo czuły i świetnie trzyma rybę. Po wzięciu do ręki wędzisko wydaje się bardzo niepozorne i delikatne. Jest to jednak tylko pierwsze wrażenie, w starciu z rybą nawet słusznych rozmiarów pokazuje na co je stać .W czasie 10 miesięcy kijek wyciągał przyzwoite pstrągi, szczupaki, a nawet bolenie oraz oczywiście okonie.
     

     

     
    Podobne sygnały otrzymałem też od klientów, jeden z nich podczas łowienia okoni, wyjął szczupaka 95 + cm. Był bardzo zaskoczony rozmiarem ryby oraz tym jak szybko dała się wyholować. Przy połowie okoni ten typ wędziska przyda się nam podczas brodzenia czy łowienia z łódki. Duża czułość i zakres rzutowy sprawiają, że jest to świetny kijek do jigowania oraz różnych rigów w tym dropshota. Pełniejsza akcja i ukryta moc natomiast pozwala nie tylko bezpiecznie wyjąć większy przyłów, ale również rzucić i poprowadzić takie wabiki jak wobler czy obrotówka. Przy braniu natomiast ryby nie będą się odbijać od przynęty tylko pewnie na niej siądą.
     

     

     

     
    Reasumując wędzisko na tym balnku jest bardzo przyjemnym i wszechstronnym narzędziem do połowu okoni. Kijek ten nie sprawdzi się natomiast przy łowieniu na boczny trok gdzie często stosuje się 100 cm i dłuższe przypony, większych odległościach oraz trzcinowiskach z ograniczonym dostępem do wody. Do tego typu zastosowań zdecydowanie lepsze będzie długie, lekkie i czułe wędzisko. Przy łowieniu na sporych odległościach borykamy się nie tylko z dystansem na jaki mamy podać przynętę ale również kontrolą nad zestawem. Długie wędzisko unosi więcej linki, jest też czulsze. Łatwiej wykonać nim zacięcie, gdyż przez dłuższe ramię kija można przesunąć więcej linki a jest  to główny oprócz szybkości czynnik determinujący jego skuteczność. Okonie na sporych dystansach łowię najczęściej w okresie późnojesiennym i zimowym. Aktualnie do tego typu zastosowań najchętniej stosuję wysokomodułowe blanki muchowe, zaprojektowane z extra szybką szczytówką (taper). Są one znacznie lżejsze i czulsze od swoich spinningowych odpowiedników. Nie bez znaczenia jest też fakt, że na ogół występują w 4 składach co pozwala bardzo łatwo je transportować. Ich pełne ugięcie natomiast świetnie amortyzuje ataki ryby nawet na cienkiej żyłce. Do moich ulubionych blanków do tego typu zastosowań należą blanki TF906-4, cw. do główek 1-4 g, do rigów do 10g oraz TF908-4, który stosuję do 5-8g główek i rigów do 18g. Zbroję je najchętniej w przelotki tytanowe, które znacznie podnoszą dynamikę kija. W ten sposób uzbrojone wędziska charakteryzują się extra szybką akcją i niezwykłą czułością. Oprócz łowienia na boczny trok świetnie spisują się podczas jigowania na sporej odległości oraz wszędzie tam, gdzie brzeg jest niedostępny i długość kija decyduje o skutecznym podaniu i prezentacji przynęty. Muchowe ugięcie pozwala nam również zastosować cienisze linki przez co prezentacja przynęty jest bardziej naturalna.
     

     
    Oczywiście przedstawione modele to tylko moje propozycje. W naszej pracowni posiadamy także wiele innych blanków zarówno  do zastosowań ogólnych jak i bardzo precyzyjnych.
    Opowieści rodbuilderów zebrał,
    Friko, 2008

  • W zasadzie większość spinningistów lubi łowić szczupaki. Jednak tylko nieliczni będą poszukiwali prawdziwych okazów. Ci łowcy, na pewno będą wyposażeni w duże i bardzo duże przynęty. W arsenałach znajdą się różne rodzaje wabików, a wśród nich duże przynęty gumowe, np. rippery, twistery.
     

     

     
    Duże przynęty gumowe mają to do siebie, że powinny być odpowiednio uzbrojone. Doświadczeni łowcy wiedzą jak należy przygotować i uzbroić tego typu przynęty, aby jak najczęściej zacięcia dużych szczupaków były skuteczne. Wśród spinningistów, są także tacy, którzy chcieliby spróbować łowić szczupaki na wielkie gumy, jednak nie potrafią poradzić sobie z ich uzbrojeniem. Dlatego chciałbym podzielić się kilkoma dobrymi i sprawdzonymi systemikami uzbrojenia dużych przynęt gumowych, które można wykorzystać do spinningowania lub do trollingu.
     

     
    Aby zrobić dobry systemik dozbrajający należy posiadać kilka niezbędnych elementów. Podstawą są oczywiście dobre kombinerki, obcęgi do cięcia drutu, materiał na przypony, zaciski, kotwice oraz kółka łącznikowe. Mając te elementy możemy zrobić kilka różnych systemików dozbrajających.
     

     

     
    Wybierając podstawowe akcesoria, warto zastanowić się, jakiego materiału użyć do zrobienia przyponów, na których będą doczepione dodatkowe kotwice. Najczęściej stosowanym przeze mnie materiałem jest plecionka stalowa Surfstrand 7x7 o wytrzymałościach od 9 do 18 kg. Plecionka stalowa może być także w plastikowej otulinie, np. Surflon 7x7. Dobrym materiałem będzie także fluorocarbon (specjalny materiał na przypony – fluorocarbon leader) w wytrzymałościach 20-30 kg. Do zrobienia przyponu będziemy potrzebowali zacisków, które dokładnie dobieramy do średnicy materiału, z którego zrobimy przypon. Kolejnym elementem są kotwice i te dobieramy w zależności od wielkości przynęty, którą chcemy dozbroić. Najczęściej będą to kotwice w rozmiarach od 4 do 1. Pamiętajmy, aby kotwice były najlepszej jakości i bardzo ostre. Natomiast kółka łącznikowe warto dobrać wystarczająco duże, aby nie mieć później problemów z wymianą przyponu lub kotwic.
     

     

     
    Dobrym i łatwym sposobem na dozbrojenie dużej gumy jest wykonanie systemiku w postaci dwóch luźno zaczepionych kotwic na przyponie. Najczęściej tak uzbrojone przeze mnie gumy wahają się w wielkościach od 15 do 25 cm. Podstawą zrobienia systemiku jest mocny hak z główką jigową. Oczywiście ciężar główki dobieramy odpowiednio do danej głębokości łowiska, a długość haka dobieramy do wielkości gumy. Osobiście jestem zwolennikiem wykorzystywania jak najdłuższych haków, więc w przypadku użycia takiej wielkości gum są to haki w wielkościach 10/0 i 12/0. Takie haki jigowe pozwalają mi na uzbrojenie prawie wszystkich gum od 15 cm długości.
     

     
    Po dobraniu odpowiedniej główki jigowej, musimy wymierzyć gumę, tak aby wiedzieć jakiej długości przypon będzie nam potrzebny. Później przystępujemy do wykonania takiego systemiku. Do oczka przy główce jigowej doczepiamy początek przyponu. Oczywiście możemy zrobić to na dwa sposoby. Przypon możemy przywiązać bezpośrednio do oczka główki jigowej i zacisnąć go (używając rurek zaciskowych) lub możemy przywiązać go do kółka łącznikowego, które będzie założone na oczko jiga.
     

     

     
    W następnej kolejności odmierzamy odcinki przyponów do zamocowania pierwszej i drugiej kotwicy. W tym momencie, systemik możemy także zrobić na dwa sposoby. Kotwice mogą znajdować się na dwóch oddzielnych przyponach - rozkład w kształcie litery „V” lub na jednym dłuższym przyponie - rozkład szeregowy.
     

     

     
    Po wybraniu sposobu wykonania dozbrojenia gumy, odmierzamy części przyponu i wykonujemy na nim (za pomocą rurki zaciskowej), tzw. oczko zaczepowe, do którego podczepiamy pierwszą kotwicę (może być zawieszona luźno lub na kółku łącznikowym).
     

     
    W przypadku wykonywania przyponu w kształcie litery V, powtarzamy czynność i wykonujemy oczko zaczepowe na drugim przyponie. Jeżeli wybraliśmy sposób szeregowy, to podczas wykonania pierwszego oczka do kotwicy, przedłużamy przypon tak, aby na jego końcu także zrobić oczko i zamocować na nim drugą kotwicę.
     

     

     
    Mając gotowy systemik wystarczy zamocować go do gumy. Hak jigowy wkładamy w gumę, a kotwice, które znajdują się na luźnym przyponie, wbijamy w odpowiedniej odległości bezpośrednio w przynętę. W ten sposób możemy dozbroić różnej wielkości gumy, które będziemy wykorzystywali do spinningowania lub do trollingu.
     

     

     
    U naszego forumowego kolegi Pitt’a, podejrzałem ciekawy patent, który można wykorzystać przy wykonywaniu opisanego wyżej systemiku. Do oczek zaczepowych, do których wcześniej podczepiliśmy kotwice, podczepia się także dodatkowe druciane zaczepy, dzięki którym możemy zamontować kotwice pod brzuchem przynęty.
     

     
    Wykorzystanie drucianych zaczepów, ma dużą przewagę nad bezpośrednim wbijaniem kotwic w przynętę. Przy zastosowaniu drucianych zaczepów, kotwice wiszą wolno pod brzuchem przynęty, podobnie jak w woblerach. Wiszące kotwice lepiej zahaczają naszą zdobycz podczas zacięcia i są bardzo dobrym rozwiązaniem podczas trollingowania dużymi gumami. Ponadto dzięki zaczepom z drutu, nasze przynęty gumowe nie niszczą się tak szybko od wbijanych w nie kotwic.
     

     

     
    Jeżeli będziemy spinningować lub trollingować w bardziej zarośniętych i zaczepowych miejscach, możemy zamontować obydwie kotwice od góry gumowej przynęty. Haki kotwic wbijamy bezpośrednio w grzbiet przynęty lub za pomocą drucianych zaczepów. Tak umieszczone kotwice, na pewno zmniejszą nam ilość zaczepów.
     

     

     

     

     
    Zachęcam do wykonania jednego z opisanych systemików. Złowienie dużej ryby na własnoręcznie przygotowaną dużą gumę jest wielce satysfakcjonujące.
    Sebastian „rognis_oko” Kalkowski ‘2008
     
    Zdjęcia:
    Rognis_oko
    Pitt
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum

  • English version

     
    Ten wywiad to gratka przede wszystkim dla miłośników tzw. "japanstyle" czyli japońskiego wzornictwa w rodbuildingu - ale nie tylko. Mamoru Tsuruta, właściciel Matagi Fishing Workshop, to nie tylko lakierowane uchwyty i kolorowe metalowe pierścienie. To również spojrzenie na rodbuilding, na wędkarstwo oczami człowieka z jakże odległej kultury i cywilizacji. Czy jest ono podobne czy różne? Zapraszamy do lektury.
    Mamoru, czy wędkowanie jest popularne w Japonii? Ilu ludzi wędkuje? Jakie są najbardziej popularne metody wędkowania, gatunki poławianych ryb?
    Tak, wędkowanie jest bardzo popularne w Japonii ponieważ Japonia jest zewsząd otoczona morzem. Szacuję, że wędkuje około 7 – 8 milionów Japończyków. Najbardziej popularne jest łowienie w morzu na przynęty naturalne lub proste przynęty sztuczne jak tzw. „Sabiki Fishing” [ jest to rodzaj tzw. „choinki” z błyszczących haczyków dekorowanych jaskrawymi materiałami, podobnie w Europie łowi się śledzie czy makrele – przyp. tłum.]. W pobliżu portów morskich kręci się zazwyczaj dużo małych rybek (5-10cm) i „Sabiki” to jest właśnie popularna metoda łowienia takich maleństw. Bardzo często w ten sposób wędkują dzieci pod opieką rodziców.  Dla dzieci to jest prawdziwa frajda. Oczywiście jest również wiele technik połowu ryb na przynęty sztuczne. Przykładowo, obecnie bardzo popularne jest łowienie kalmarów  na przynętę zwaną „Egi”, która jest wykonaną z drewna lub plastiku imitacją krewetki [ krewetka, po japońsku „Ebi” – przyp. tłum.]. 
     

     
    Japonia słynie z wielu renomowanych firm produkujących świetne wędki tzw. fabryczne – Megabass, Evergreen – czy wobec tak dobrych wędek fabrycznych jest w ogóle w Japonii miejsce na rodbuilding? Ilu może być rodbuilderów w Japonii?
    Cóż, to trudno oszacować. Matagi w Japonii ma ok 5000 klientów. Oczywiście są wśród nich profesjonalni rodbuilderzy jak również odbiorcy indywidualni, zaopatrujący się w komponenty. Jeśliby przyjąć że obsługujemy połowę rynku rodbuildingowego w Japonii, to w kraju powinno być 10 000 rodbuilderów, wliczając w to profesjonalistów i hobbystów wykonujących kije / naprawy na własne potrzeby.
    W Japonii jest miejsce dla rodbuildingu. Z dwóch przyczyn. Po pierwsze jest wciąż bardzo duża grupa ludzi którzy nie mają przekonania do wędek fabrycznych, nawet renomowanych producentów i którzy chcieliby budować wędki pod kątem swoich oczekiwań. Wielu z nich chciałoby również samemu zaprojektować wędkę i w tym celu wykorzystuje komponenty Matagi. Po drugie, wielu ludzi po prostu nie stać na kupno tak drogich wędek fabrycznych a chcieliby mieć wędkę „przebudowaną” na podobieństwo Megabassa czy Evergreena etc. Realizujemy takie projekty „przebudowy” z wykorzystaniem komponentów Matagi, czas realizacji sięga od 3 do 4 miesięcy. Nie znamy dokładnej liczby rodbuilderów w Japonii ale widać, że zainteresowanie rodbuildingiem rośnie z każdym rokiem.
     

     
    W zeszłym roku uczestniczyłeś w wystawie Rod Expo w USA, zatem orientujesz się jak wygląda rodbuilding po drugiej stronie oceanu, można powiedzieć że znasz oba rodbuildingowe światy – ten w USA i ten w Japonii. Jakie są różnice a jakie podobieństwa? Jest wiele różnych rodbuildingowych dróg zarówno w USA jak i w Japonii, zatem trudno jest w krótkich słowach przedstawić różnice. Ameryka, oczywiście, zapoczątkowała trend łowienia na przynęty sztuczne więc jest tam już długa tradycja związana z tą dziedziną. W Japonii ta odmiana wędkarstwa stała się popularna długo po tym jak została wypromowana w USA. Moją uwagę zwraca ilość rodbuilderów komercyjnych w USA, w większości małych firm ulokowanych w miejscu zamieszkania. Nie sądzę, że wytwarzają one wielką ilość wędek rocznie, ale wykonują liczne naprawy i przebudowują wędki dla swoich klientów. W Japonii, odnoszę wrażenie, większość ludzi para się rodbuildingiem tylko na własne potrzeby. Oczywiście, mamy również rodbuilderów komercyjnych, którzy wytwarzają wędki na zamówienia innych ludzi, ale to jest garstka.
     

     

     
    A co z rodbuildingiem europejskim – znasz jakiś europejskich rodbuilderów? Czy Matagi ma dużo klientów / partnerów z Europy?
    Mamy kilku europejskich partnerów. Odnoszę wrażenie, że każdy kraj w Europie prezentuje troszkę odmienne podejście do rodbuildingu. Przede wszystkim, w jednych krajach rodbuilding jest popularny a w innych nie. W krajach, w których rodbuilding jest popularny, zazwyczaj występuje w wielu postaciach, formach. Nie rozumiem natomiast dlaczego są kraje w których rodbuilding popularny nie jest. Być może po prostu nikt jeszcze nie przedstawił tam oferty rodbuildingowej i rodbuilding nie jest popularny „jeszcze” – jeżeli tak, to chciałbym rozwijać działalność na tych rynkach oczywiście.
     

     
    A kiedy w takim razie rozpocząłeś swoją przygodę z rodbuildingiem i dlaczego? Jak długo istnieje firma Matagi? Ilu ludzi w tej chwili zatrudniacie, mógłbyś ich po krótce przedstawić?
    Rozpoczęliśmy jakieś 14 lat temu. W tamtym czasie nie oferowaliśmy żadnych komponentów do wędek przeznaczonych do połowów na przynęty sztuczne. Początkowo byliśmy skoncentrowani wyłącznie na tradycyjnych japońskich kijach do połowów na przynęty naturalne. Aż olśniło mnie, że wrótce w Japonii stanie się popularne łowienie na przynęty sztuczne. Więc sprzedałem wszystko to co mieliśmy za mniej niż połowę tego co zapłaciłem i za uzyskane pieniądze kupiłem w USA komponenty do takich wędek. Wkrótce również zrozumiałem że powinienem sam opracować komponenty na rynek japoński, ponieważ komponenty z USA nie odpowiadały potrzebom rynku japońskiego.
     

     
    Głównym problemem początkowo był rozmiar uchwytów. Dłonie Japończyków są mniejsze od dłoni Amerykanów. Zewnętrzna średnica uchwytów z tego względu powinna wynosić 27 do 28mm. Ale najmniejsze uchwyty amerykańskie zaczynały się od 29mm. Nie wiedziałem jednak, czy w USA nikt nie używa mniejszych uchwytów, bo nikt ich nie produkuje czy – nikt ich nie produkuje, bo nie ma na nie zapotrzebowania. Zatem pierwszym krokiem, jaki wykonaliśmy, była produkcja uchwytów o mniejszej średnicy. Następnym krokiem, było opracowanie kolorowych komponentów z aluminium. Żeby to osiągnąć, musiałem już jednak zainwestować konkretne pieniądze. Kolorów, średnic, rodzajów komponentów metalowych jest bowiem bardzo wiele. Kolejnym posunięciem, było opracowanie blanków pod kątem wymagań rynku japońskiego, ponieważ są pewne różnice w upodobaniach Japończyków i Amerykanów w tym względzie. Ogólnie rzecz ujmując, Japończycy wolą blanki o szybszej akcji i o małej średnicy zewnętrznej (przy zachowaniu odpowiedniego zapasu mocy). Zacząłem zatem studiować proces wytwarzania blanków oraz właściwości materiałów: włókien grafitowych i szklanych, służących do ich budowy.
    Obecnie zespół Matagi liczy 5 osób wliczając w to mnie. Ja jestem szefem, mój młodszy brat zajmuje się lakierowaniem uchwytów i blanków jak również rodbuildingiem. Pilnuje terminów realizacji zamówień na wędki. Zatrudniamy jeszcze dwóch rodbuilderów oraz jedną sekretarkę.
     

     

     
    Jako firma jesteście głównie znani ze swoich lakierowanych uchwytów i dekoracyjnych części metalowych. Czy mógłbyś nieco przybliżyć jak wytwarzacie te komponenty? Czy tą ofertę mieliście od początku istnienia Matagi czy też pomysł przyszedł później?
    Tak jak wspominałem wcześniej, kiedy 14 lat temu zakładaliśmy Matagi nie myśleliśmy o malowanych uchwytach czy kolorowych częściach metalowych. Dopiero ucząc się rynku japońskiego, krok po kroku, systematycznie opracowywaliśmy te produkty. Zasadniczą trudność sprawiało lakierowanie uchwytów Fuji, ponieważ nie przyjmowały one praktycznie żadnej farby. Powłoka lakieru bardzo łatwo schodziła. Studiowaliśmy ten problem bardzo uważnie i w końcu dopracowaliśmy się trwałych powłok, ale nie było to łatwe.
     

     
    W zasadzie można powiedzieć, że każdego dnia myślimy o naszych produktach i staramy się je udoskonalać np. wprowadzać nowe części metalowe. Dobre pomysły zazwyczaj przychodzą niespodziewanie. Tak działamy od 14 lat.
     

     
    Jakich blanków używają rodbuilderzy w Japonii do produkcji wędek? Czy wykorzystywane są blanki dużych znanych firm jak np. G-Loomis czy też może raczej blanki japońskie wytwarzane na rynek wewnętrzny?
    Jeżeli chodzi o Matagi to w ofercie mamy zarówno blanki wytwarzane w Japonii jak i G-Loomis czy St.Croix. Oferujemy również blanki wykonywane na nasze zamówienie w Japonii dostosowane do specyficznych metod wędkarskich praktykowanych w naszym kraju jak np. już wspomniane „Egi Fishing” – żaden blank G-Loomis czy St.Croix nie jest dostosowany do tej metody, więc trzeba było takie blanki wykonać. Zarówno G-Loomis jak i St.Croix są jednak bardzo popularne w Japonii.
     

     
    Co sądzisz o blankach jakich w swoich kijach używają producenci tacy jak Megabass czy Evergreen? Czy jest możliwy zakup takich blanków i wytworzenie na nich wędki u rodbuildera? Co sądzisz o zastosowaniu materiałów takich jak boron / tytan w konstrukcji blanku?
    Nie sądzę aby Megabass czy Evergreen były skłonne sprzedawać swoje blanki. Jeżeli chodzi o boron to jest to rodzaj metalu i to dosyć ciężkiego. Zatem jeśli chce się uzyskać blank który jest przede wszystkim lekki, zastosowanie boronu może nie być najlepszym pomysłem. Z drugiej strony uważam, że taki blank [z zastosowaniem boronu] będzie bardziej czuły. Tytan jest innym rodzajem metalu  - dużo lżejszym od boronu. Ale trudno go zastosować w konstrukcji blanku. Dodatkowo, tytan jest bardzo drogi. Jeżeli tytan może być zastosowany w blanku dzięki wykorzystaniu jakiejś zaawansowanej technologii to myślę, że wpłynie pozytywnie na czułość takiego blanku. Ale do tej pory blanków wytwarzanych w takiej technologii nie widziałem, oprócz blanków w których tytan używany jest wyłącznie w dolniku - co niekoniecznie musi mieć sens. W zasadzie, mogę wyjawić, że parałem się wytwarzaniem blanków z zastosowaniem tytanu. Założenie było takie, żeby włókna tytanowe szły przez cały blank, od samej szczytówki aż do dolnika. W efekcie, powstawały blanki o bardzo szczytowym ugięciu, sztywne. Były to konstrukcje bardzo czułe, szybkie ale nie zdecydowałem się na wprowadzenie ich do sprzedaży właśnie ze względu na ugięcie.
     

     
    To bardzo intrygujące, to co powiedziałeś o japońskich blankach w ofercie Matagi oraz o blankach z tytanem które wytwarzałeś. Czy mógłbyś może rozwinąć ten temat i na przykład powiedzieć kto robi blanki dla Matagi, (czy chodzi o blanki Russel w katalogu?), jakiego prepregu/włókna używacie w tym celu, gdzie wytwarzałeś te blanki z tytanem?
    Mogę powiedzieć tylko tyle, że wszystkie blanki wytwarzane na nasze zamówienie są produkowane albo w Japonii albo w USA. Ale niestety, przykro mi, nie ujawnię danych producenta. W Japonii są zarówno duzi wytwórcy blanków jak i całkiem małe firmy się tym zajmujące, z którymi trudno się skontaktować. Nie mogę również ujawnić know-how w zakresie używanych materiałów czy technologii produkcji blanków z tytanem – to są wszystko nasze tajemnice handlowe.
     

     

     
    Jak wpadasz na pomysły nowych komponentów? W tym roku, Matagi wprowadziło wykonane w całości z metalu części na foregripy (KD) – macie już jakieś plany na rok 2009? Możesz zdradzić co to będzie?
    Jak wspominałem, staram się wciąż myśleć o nowych komponentach, przez cały rok. Nawet jak idę na ryby myślę co i jak moglibyśmy zrobić żeby nasze komponenty były jeszcze fajniejsze, żeby ludzie byli z nich jeszcze bardziej zadowoleni, jak możemy zrobić jeszcze czulsze blanki itp. Moje pomysły zazwyczaj przychodzą niespodziewanie. Oczywiście, że planuję niespodzianki na rok 2009, ale jest jeszcze za wcześnie, żeby mówić o konkretach, trwają testy. Generalnie myślę o nowym materiale na rękojeści. Korek i pianka EVA to materiały których używamy obecnie, ale będę testował nowe materiały.
     

     

     
    Mamoru, sam jesteś rodbuilderem. Jakie wędki lubisz budować najbardziej? Kim są twoi klienci? Czy przyjmujesz zamówienia z zagranicy na wędki? Czy zamówienie kija w Matagi jest drogie?
    Wiesz, tak w zasadzie to już czynnie rodbuildingiem zajmują się w Matagi inni członkowie zespołu. Przede wszystkim mój młodszy brat. Ja w sumie lubię wszystkie wędki. Bardzo lubię kije bassowe – pewnie dlatego, że bardzo lubię łowić bassy.
     

     
    Jako firma dużo wędek produkujemy dla odbiorców typu OEM [ang. Original Equipment Manufacturer – nazwa oznacza firmy sprzedające pod własną marką wyroby wyprodukowane przez innych – przyp. tłum.]. Jeden z takich odbiorców (marka Japońska) właśnie wchodzi na rynek europejski. Nie mogę ujawnić tych odbiorców ponieważ nie życzą sobie tego.
    Przyjmujemy zamówienia z zagranicy. Większość firm/dystrybutorów zamawia wędki w Chinach z powodu niskich cen. Ale jakość takich wyrobów jest również niska. Być może wystarczy jeśli ktoś ma na uwadze wyłącznie tani wyrób końcowy. Ale jeśli ktoś chce robić wędki z najwyższej półki, Chiny nie są odpowiedzią. Matagi produkuje wędki z najwyższej półki przy użyciu wytwarzanych w Japonii wysokiej jakości komponentów. Nie uważam, że cena naszych wyrobów jest wygórowana. Jeżeli nasi klienci uważaliby, że jesteśmy zbyt drodzy – nie zamawialiby u nas.
     

     
    Z pewnością masz swoje ulubione kije i kołowrotki, mógłbyś je zaprezentować?
    Najbardziej lubię łowić z łódki bassy morskie (sea bassy). Moją ulubioną wędką jest kij lekki kij spinningowy długości 5’6” (168cm) wykonany na bardzo starym blanku Lamiglasa. Ale nie wiem czy jeszcze bardziej nie lubię łowienia bassów (słodkowodnych) na przynęty powierzchniowe (topwatery). To jest wędkowanie w prawdziwie japońskim stylu, z wykorzystaniem starych wędek z włókna szklanego i starych multiplikatorów.  Uwielbiamy wędki i kołowrotki z lat 50-ych i 60-ych. W istocie są to egzemplarze kolekcjonerskie. Ja również gromadzę stare wędki i kołowrotki od moich przyjaciół z USA. W swoim czasie moi znajomi kupowali specjalnie dla mnie sprzęt na wielu rynkach. Dzięki temu zgromadziłem ponad 50 bardzo starych egzemplarzy kolekcjonerskich wędek takich jak Fenwick, Philipson, Heddon oraz ponad 50 podobnych multiplikatorów takich jak Abu Ambassadeur.
    (Ściśle rzecz ujmując nabyłem ponad 1000 wędek i multiplikatorów, ale większość z nich sprzedałem w moim sklepie). W swojej kolekcji mam jeden z najrzadziej występujących multiplikatorów na świecie. Oryginalnie wytworzony w ilości zaledwie 100 egzemplarzy, z czego do dziś przetrwało 50.  I właśnie jeden z nich jest mój. Zapłaciłem dużo pieniędzy za ten egzemplarz i jeden z moich klientów nawet pytał mnie czy bym mu nie sprzedał tego kołowrotka za 1 milion jenów , ale nie zdecydowałem się. To jest model Record 5000 w kolorze czarnym. Mój ulubiony multiplikator.
     

     
    Chciałbyś coś przekazać na zakończenie Użytkownikom jerkbait.pl?
    Życzę wszystkim aby jak najwięcej ludzi czerpało radość z rodbuildingu. To jest wspaniałe uczucie jak się buduje swój własny kij. Taką wędką łowi się ryby zupełnie inaczej. Przebudowywanie kijów to również fajna sprawa. Zapewne większość z Was zgromadziła wiele wędek. Niektórych z nich nie używacie od dłuższego czasu. Jeżeli przebudujecie taki kij, zacznie on żyć na nowo.
    Mamoru, wiem że wystawiasz sie w dniach 9-11 sierpnia w Amsterdamie, na międzynarodowej wystawie wędkarskiej organizowanej przez Tackle Trade – życzę powodzenia na tej imprezie.
    I dziękuję za wywiad,
    Friko, 2008
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum

  • Sezon szczupakowy w pełni zatem temat kolejnego odcinka z serii „rodbuilderzy prezentują” zapewne nie będzie zaskoczeniem. Tym razem obecni na naszym forum zbrojmistrzowie przedstawiają swoje typy wędek szczupakowych. Jest to oczywiście pewien wybór, ponieważ szczupaka można łowić w różnych wodach i na różne sposoby – dlatego propozycjom kijów towarzyszą opisy warunków ich zastosowania. Szczególnie serdecznie w tym odcinku chciałbym powitać publikującego pierwszy raz w naszym cyklu Pana Krzysztofa Zielińskiego z pracowni FishingArt z Krakowa, który prezentuje kij na wciąż ezgotycznym na naszym rynku blanku nowozelandzkiej firmy CTS.  
    Krzysztof Zieliński – CTS Elite Long Pro (Pracownia FishingArt)
    To było kilkanaście lat temu. Jestem z kolegą na jednej łódce. Łowisko to niedawno zalany zbiornik zaporowy. Od rana polujemy na zębatego drapieżnika, ale dzisiaj nie jest najlepszy dzień. Używamy plecionek, dno pokryte jest dużą ilością zaczepów i często musimy wyrywać nasze przynęty z podwodnej przeszkody. Używam wędziska Berkley o długości 255 cm, zakupionego podczas jednego z wielu wypadów do Skandynawii, to jeszcze stara „dobra” seria produkowana w Stanach. Kij  ma opisany tylko ciężar wyrzutowy, 20-60g, brak opisu mocy wędziska. Był wcześniej sprawdzony na wielu rybach, na pewno ma wystarczający zapas mocy. Stosujemy różne przynęty, ale szczupaki nie są dziś zbyt skore do współpracy. Kolega używa delikatniejszego sprzętu, dlatego łowi częściej, ale to maluchy, ryby nie przekraczają pięćdziesięciu kilku centymetrów. Nie takie chcemy łowić. Zdecydowanie najlepszą przynętą wydaje się być guma na niezbyt ciężkiej główce. Niestety mój kij jest zbyt ciężki żeby obsłużyć takie przynęty, dlatego zakładam twistera na główce około 20g. Obławiamy kolejne miejsca, ale nie licząc zaczepów nic się nie dzieje. Kolejny zaczep. Zrezygnowany, nawet nie próbuję odczepiać, tylko od razu proszę kolegę o podpłynięcie w stronę zaczepu. Ale dlaczego kolega tak steruje łódką, że nie płynie wprost na zaczep, tylko gdzieś w bok? W tym momencie orientuję się, że to nie zaczep! Intuicyjne ostre zacięcie. Boję się, że już za późno. Na szczęście po chwili czuję pulsujący ciężar. To nie żarty, czuję, że wreszcie na drugim końcu jest godny przeciwnik. Po takie ryby tu przyjechałem. Czuję, że ryba jest naprawdę duża, ale daje się w zaskakująco łatwy sposób sprowadzać do łódki. Po krótkim holu widzę rybę tuż pod powierzchnią wody. Ma grubo ponad metr. Wędzisko wygięte do granic możliwości,  łuk sięga aż foregripu. Wcześniej nie przypuszczałem, że ten Berkley może się aż tak wygiąć. „Ale to niebezpieczna sytuacja”, ledwie ta myśl się pojawiła, a ryba wykonuje gwałtowny ruch, pierwszy w czasie tego holu. Energiczne uderzenie ogonem, wędka nie ma już możliwości by zamortyzować nagły odjazd, czuję gwałtowne uderzenie i nagle luz.... koniec marzeń o wyciągniętej rybie.
    Dlaczego na wstępie przytaczam te moje wspomnienia? Często później analizowałem ten hol, zastanawiałem się dlaczego zakończył się w ten sposób. Przypominałem sobie inne, podobne sytuacje, niekoniecznie z tak dużymi rybami, ale wszystkie miały wspólne zakończenie – nie udało się bezpiecznie wyholować ryby, która w końcowej fazie wykonywała gwałtowny manewr. To bardzo niebezpieczny moment, krótka żyłka (plecionka w jeszcze mniejszym stopniu) już nie jest w stanie zamortyzować ataku ryby, całe obciążenie musi przejąć wędka. Sam wędkarz nie może zbyt wiele zrobić jeżeli atak ryby jest naprawdę szybki. Coś z tym musiałem zrobić.
    Minęło kilka lat. Mam to szczęście, że łowię na jeziorze w Mongolii pełnym wielkich szczupaków i okoni. Łowię nową wędką zbudowaną z przeznaczeniem specjalnie na szczupaki. Wydaje się, że nie ma wiele mocy, 8-17 lb i ciężar wyrzutowy 10-28g . W czasie tych kilku dni nad jeziorem złowiłem kilkadziesiąt wielkich ryb. Ilość straconych ryb w końcowej fazie holu spadła drastycznie. Dlaczego tak się stało? Kij którego tam używałem i który używam do tej pory w znacznej mierze sam załatwił ten problem. To nowozelandzki CTS z serii Elite Long Pro o długości 9'.
     

     
    Blanki tej serii budowane są z dwóch różnych grafitów o dwóch różnych modułach sprężystości: 33 mln w partii dolnej oraz 44 mln w partii szczytowej blanku. Konstrukcja blanku jest stosunkowo mocno zbieżna i w połączeniu z grubymi, odpornymi na urazy mechaniczne ściankami, daje do dyspozycji bardzo dużą moc. Technologia wytwarzania blanków Helix Core pozwala na osiągnięcie idealnie okrągłego przekroju blanku, skutkuje to bardzo wysoką stabilnością i bardzo szybkim powrotem do punktu „0” np. po wymachu. Co te wszystkie elementy dają w praktyce? Po kolei. Najpierw wyrzut przynęty. Blank bardzo dobrze się ładuje, ugina się w 1/3 długości i posyła przynętę w upatrzone miejsce. Okazuje się że rzucanie jest łatwiejsze i celniejsze, a osiągane odległości większe. Wędka po wymachu nie wpada w drgania, bardzo szybko „gaśnie”. Potem prowadzenie wabika. Pracuje część szczytowa wędki, kontakt i wyczuwalność przynęty są znakomite, nawet w przypadku prowadzenia delikatnej gumy na dużej głębokości i w dużej odległości. W przypadku ataku drapieżnika krótki i szybki ruch wystarczy do skutecznego zacięcia. Dzięki użyciu grafitu o mniejszym module sprężystości w dolnych partiach blanku, wędka  zapewnia potrzebny zapas mocy do tego by skutecznie zaciąć i bezpiecznie holować nawet bardzo dużą rybę. Użyte materiały i konstrukcja sprawia, że wędka w swoim zachowaniu jest bardzo progresywna. Zdjęcia poniżej obrazują jak pracuje blank pod obciążeniem w czasie holu.
     

     

     
    Jak widać, nawet w przypadku bardzo dużych obciążeń wędka ma zapas mocy potrzebny do zamortyzowania nagłego odjazdu holowanej ryby. Od kiedy używam do połowów tego CTS-a (zresztą nie tylko tego, te same cechy mają inne blanki) komfort łowienia i bezpieczeństwo holowania ryb zwiększyło się w bardzo znaczący sposób.
    Jeszcze garść informacji o pozostałych komponentach. Rękojeść – wysokiej jakości portugalski korek klasy Super w połączeniu z uchwytem Fuji Soft Touch dają duży komfort łowienia nawet w zimne i deszczowe dni. Przelotki to Fuji SiC, zbrojenie klasyczne, wykonane dokładnie pod kołowrotek, z którym współpracuje wędka. Całość starannie doważona, tak by nie męczyć ręki nawet w czasie wielogodzinnego łowienia.
     

     

     

     
    Wędka ta służy mi do połowu na różnych akwenach: na średnich i większych rzekach, zbiornikach zaporowych i jeziorach, zarówno z brzegu i z łodzi. Bardzo dobrze obsługuje przynęty o ciężarze nawet do 40g, choć lepiej oczywiście te bardziej „skupione”, np. guma na główce. Przy wahadłówkach komfortową górną granicą jest około 35g. Z dolną granicą ciężaru wyrzutowego też nie ma problemu dzięki stosunkowo delikatnej szczytówce. Wachlarz stosowanych przynęt jest szeroki, począwszy od błystek wirowych i wahadłowych, poprzez woblery, na miękkich przynętach kończąc.
    Ktoś, kto poluje na większe drapieżniki i głównie na takie się nastawia, powinien wybrać blank CTS-a o „oczko” mocniejszy – 12-20lb i ciężarze wyrzutowym 12-42g. Blank ten oferuje wszytko to co jego „słabszy brat”, a jego większa moc na pewno będzie pomocna w holu naprawdę dużych zębatych.
    Poniżej zdjęcia pokazujące różnice w budowie podobnych blanków. Proszę zwrócić uwagę na różne średnice dolnika i grubość ścianek blanków. Od lewej Batson, w środku Talon, a z prawej strony opisywany CTS.
     

     

     
    Sawal – Batson RX6 SP 844 oraz Batson RX7 ISB 783 ( Pracownia SAKS)
    Szczupak....trochę na lekko. Casting i szczupak kojarzy się oczywiście z mocnym kijem i przynętami wielkości małej cegły, a ja chcę dzisiaj zaproponować coś dla tych, którzy lubią tak po prostu, zwyczajnie, połowić nasze rodzime, niezbyt wyrośnięte (i niestety niezbyt liczne) esoxy.
    Na początek bardzo sympatyczny kijek na blanku Batsona SP 844-DB. Parametry: dł. 7' (2,1m), cw.  1/4-3/4 oz czyli 7-21 g, moc 8-15 LB. Standardowy grafit RX6 i mała zbieżność sprawiają, że blank ma przyjemną, „ciepłą” akcję i ładne, głębsze ugięcie pod obciążeniem.
     

     
    To dość uniwersalny kijek, sprawnie obsługujący różne przynęty w zakresie  do 21 g ( ze Sliderem 7S włącznie). Jego moc (15 LB) jest zupełnie wystarczająca na typowe krajowe szczupaki.
     

     
    Szczegóły wykonania tego egzemplarza: uchwyt Fuji ACS,  rękojeść (i nakręcany foregrip) z mielonego korka, niebieskie omotki + ozdóbki niebieski metalik, niskobudżetowe przelotki Batson Hard + szczytowa Alconite Fuji.
     

     
    Druga propozycja to coś dla „bardziej prawdziwych facetów”, co to lubią mocno, ostro i nie na żarty. Blank Batson ISB 783, grafit RX7, długość 6'6” (1,98m), cw  5/16 - ¾ oz (9-21g), moc 10-17 LB. Fabryczny opis nie jest moim zdanie trafny, bardziej prawdziwe byłoby cw – 1 oz (28g), a moc – 20+ LB. W czasie testów blank radził sobie bez problemów za Sliderem 10S (36g).
     

     
    Duża zbieżność przy stosunkowo cienkiej szczytówce i szczytowe ugięcie predystynują ten blank do tego, co „bardziej prawdziwym facetom” nie jest nieznane: guma, duża guma. Z tego rodzaju przynętami blank współpracuje doskonale, ale również dobrze radzi sobie z dżerkami do ok. 30G, woblerami i wahadłówkami. Szczytowe ugięcie i spory zapas mocy pozwala na zdecydowany, niemal siłowy hol i walkę z naprawdę dużymi okazami. Prezentowany  kijek wykonany jest w tonacji czarno-srebrnej: profilowane elementy rękojeści z czarnej pianki, metalowe elementy z polerowanej stali nierdzewnej, czarne omotki, zdobienia z nici srebrny metalik, czarny uchwyt Batsona. Przelotki Batson Hard, szczytowa Fuji SIC.
     

     

     

     
    Art-Rod – Lamiglas G1000 IC84M spinn oraz IC78MH cast (Pracownia ArtRod)
    Prezentujemy jedne z naszych kilku ulubionych modeli, do średnich wabików szczupakowych. Są to: Lamiglas IC84M (wersja spinn) oraz IC78MH (cast), oba jednoczęściowe. Blanki te wykonane są z grafitu G-1000, pomalowane perłowo-niebieskim lakierem.
    IC84M to castingowy blank o małej zbieżności uzbrojony przez nas pod spinning. Wędka obsługuje przynęty w zakresie 15-55gr,  moc 20lb, długość 2,13m. Optymalnie łowi się nią gumami 12-16cm na główkach 7-30gr, obrotówkami nr 5-7, wahadłami 20gr plus i woblerami typu Skinner czy Perch 12cm, Fatso Crank lub mniejszymi deep runnerami w trollingu. Obsługuje również bezproblemowo Slidera 7 i 10, choć nie jest to ideał do tej przynęty. Blank płynnie pracuje na całej długości, określiłbym go jako tzw. Mod-Fast. Łatwo i daleko się z niego rzuca, także nielotami. Bardzo fajnie gra się w toni, na opadzie dużym ripperem, albo prowadzi pulsacyjnie twichbaita.. W połączeniu z mocnym kołowrotkiem i linką 20lb stanowi zabójczo skuteczny zestaw łódkowy, na nasze większe jeziora lub większość szwedzkich łowisk.
     

     

     

     

     
    Rękojeść na długość przedramienia, wykonaliśmy z kombinacji korka z niebieskim burlem. Uchwyt to Fuji Soft Touch, gumowy kapsel zamyka rękojeść z dołu, a czarny alu pierścionek z góry. Przelotki Fuji SIC (LVSG 30>08), przywiązane kobaltowymi nićmi Gudebroda.
     

     
    Drugi model jest krótszy (1,98m), mocno zbieżny, o bardzo zbliżonej mocy – 15-55gr, 20lb, ale zachowuje się odmiennie.. Blank pracuje głównie górną częścią. Przy podobnej długości rękojeści, świetnie leży w ręce i prowokuje wręcz do każdego następnego rzutu i grania wobkiem.. Jest stworzony do jerków, najpopularniejsze Fatso 10, Slider 7-10, prowadzi się tak, jak się chce bardzo fajnie łowi się praktycznie każdym woblerem ze sterkiem, swimbaitem, stickbaitem, wahadłówką – wszystko w granicach 20-55gr. Znakomicie łowi się  także dużym ripperem np.Bass Assassin 6”, lekko obciążonym, prowadzonym aktywnie  przez kępy roślinności.
     

     
    Rękojeść wykonaliśmy w podobnym klimacie, użyty uchwyt to TCS 18 Fuji, umieszczony na tulejach Pac Bay,  przelotki Fuji SIC (NSG 12>07), nici Pac Bay w kolorze Teal.
    Z zapiętym Revo Inshore, wędka jest super wygodna w manewrowaniu, lekka.. Dalekosiężność to także jej mocna strona. Już małym, tonącym Sliderem rzuca się bardzo swobodnie. Zresztą oba blanki pięknie niosą, momentalnie gasną po wymachu. Ważną zaletą jest ich ogólny komfort, nie męczą ręki podczas wielodniowego łowienia. IC84M znam z jesiennych wypadów, szczupaki zgarniały duże gumy na stokach, wędka pięknie sygnalizowała brania, trzymała i szybko męczyła ryby.
     

     
    Kilkugodzinny, pierwszomajowy wypad na szczupaki, przyniósł nam sporo frajdy, wiadomo, pierwszy dzień na jeziorze, wszechobecna już zieleń wiosenna, zabawa z prowadzeniem coraz to innych wabików... choć zębate zagryzały malutkie, 30-60cm. A te wędki są stworzone na poważne łowy i ryby.
     

     
    Łukasz Masiak – ATCIII IMB705 oraz  ATCII MU638 (Pracownia Rodmas)
    Ponieważ sama nazwa wędzisko szczupakowe „to temat worek” do którego można wrzucić naprawdę wiele w artykule o wyżej wymienionym tytule postanowiłem opisać kije castingowe dedykowane metodom: łowienie na dużą gumę, mniejsze swimbaity oraz artylerię jerkową i większe przynęty typu swimbait.
     

     

     

     
    Wędki do precyzyjnych zastosowań stanowią bardzo ważny dział w naszej pracowni. Szczególnie kije jerkowe i mocniejsze jigówki są oczkiem w głowie naszej firmy. W artykule postanowiłem opisać model IMB705 ATCIII, który dość często używany jest przeze mnie do wykonywania mocnych kijków pod duże przynęty gumowe, wahadła i inne przynęty potrzebujące precyzyjnego prowadzenia. Oraz autorski projekt naszej pracowni, który Bob Loomis perfekcyjnie zmaterializował w postaci blanku MU638 15-40 lb 1-6 oz - przeznaczenie jerkówka. Ostatnio pośród wielu zamówień na kije jerkowe pojawił się projekt mocnego kija do gum typu kopyto 6 itp. zamówiony przez naszego forumowego kolegę Krzyśka Peresade. Bardzo ucieszył mnie ten projekt gdyż jak wybieram się na łowienie szczupaków to stosuję oprócz dużej wirówki najchętniej mega przynęty gumowe i wahadła. Wybór był dość prosty jeżeli wieloskład to zdecydowanie blank travel TL704-3 – którego osobiście używam, jeżeli jednoskład to odpowiednio dostosowany IMB705, który także dość długo miałem okazję testować. Kolega Krzysztof zdecydowanie preferuje jednoczęściówki. Ponieważ dość dobrze rozumiem jego styl łowienia poleciłem IMB705 ATCIII uzbrojony spiralnie. Na „dzień dobry” blank został ucięty ze szczytu około 2 cm. Zabieg taki poprawia kontrolę nad prowadzoną przynętą - jak powolne podnoszenie i opad czy drgania imitujące ranną rybę. Zbrojenie spiralne zdecydowanie poprawia ułożenie linki podczas jigowania. Łatwiej też można przenieść obciążenie na mocny dolnik w czasie zacięcia. Można zredukować też masę kija przez zastosowanie jednostopkowych przelotek. Same wykończenie wędziska miało być w stylu japońskim czyli pianka i komponenty Matagi i nakręcany foregrip. Do burgundowego blanku zdecydowałem się dobrać uchwyt w kolorze brown marble a całość wykończyć w niciach metalicznych koloru brązowego. Sam blank charakteryzuje się jak na magnum tapera bardzo regularnym ugięciem, silny dolnik pozwala na mocne zacięcie jednak nie posiada przesztywnień co jest niezwykle ważne podczas holu szczupaka. Gotowe wędzisko najlepiej sparować z linką około20 lb, obsługuje przynęty 18-45 g.. Silnym konkurentem tego wędziska lecz o trochę innej charakterystyce będzie na pewno model testowy , który niedawno otrzymałem. Teleskopowy flipping stick z rękojeścią z grafitu woven 7’6” (długość transportowa 6’0”) materiał ATCV.
     

     

     

     
    Kolejnym wędziskem o którym chciałbym wspomnieć  to wcześniej wymieniony MU638. Na polskim rynku pomimo dynamicznego rozwoju i promocji metody jerkowej, niewiele jest klasycznych blanków jerkowych. Pomysł na MU 638 narodził się podczas testów i przeróbek blanków MU666 i MU606. Blanki te w Polsce mają bardzo wielu wielbicieli jednak, dość często miałem zamówienie które wymagały czegoś silniejszego, bardziej sprężystego z finezją posiadaną przez modelu MU mocy 6. Pierwsze takie kije robiliśmy z przyciętych blanków MU666 ze szczytu i dolnika. Wędziska spisywały się bardzo dobrze jednak w niektórych przypadkach brakowało im trochę mocy. Przedstawiłem Bobowi  Loomisowi koncepcję naszej jerkówki, warunki i stosowane przynęty oraz podałem typ akcji którą uzyskiwaliśmy z przycięcia MU666. Blank z założenia miał być w miarę finezyjny, ale również wystarczająco sztywny do prowadzenia jerków i wykonania silnego zacięcia. Nie miał też być kołkiem bez akcji. Zdecydowaliśmy się na długość 6’3”. Wkrótce otrzymałem sample, które były tym czego szukaliśmy. W miarę lekkie i sprężyste, jednak nie kołkowate. Katalogowy opis to 1-6 oz i moc na poziomie 15-40 lb. Większość wędzisk, które ostatnio trafiły do klientów zbudowaliśmy spiralnie z trzema dwustopkowymi przelotkami, kończąc na jednostopkowych przelotkach muchowych w rozmiarze 7. Zdecydowaliśmy się na taki krok gdyż zależało nam na jak najmniejszej masie kija, oraz szerokim zakresie rzutowym. Gotowe wędzisko obsługuje przynęty 28-140 g z niewielkim zapasem mocy. Na wędziska padły już pierwsze duże szczupaki nawet powyżej 100 cm. Jak na razie MU638 wydaje się jerkówką bardzo udaną i uniwersalną. Następnym projektem nad którym pracujemy to długi 8’6”, czuły kij szczupakowy do łowienia z brzegu.
     

     
    DanielXR -  ATC II MU666 (Pracownia XRods)
    Dzisiejszy odcinek poświęcony wędce miesiąca powinniśmy rozpocząć od ankiety: co rozumiemy przez miano wędki szczupakowej?  Myślę, że różnych odpowiedzi byłoby tyle co osób biorących w niej udział…O ile jesteśmy w stanie określić w miarę wąskie ramy opisującej wędkę na bolenie , trocie czy sandacze to niestety nie da się tego zrobić z wędką na szczupaki.  Herbowy drapieżnik naszych wód występuje w tak szerokiej gamie środowisk , że nie ma najmniejszych szans na zawężenie definicji wędki szczupakowej.  Ile rodzajów wód gdzie poławiamy ten gatunek tyle metod i przynęt używanych do połowów. Możemy łowić szczupaki na kilkugramowe paprochy i na kilkusetgramowe olbrzymie jerki, możemy łowić je z powierzchni jak i z głębokiego trollingu, z łodzi, z brzegu i brodząc... Możemy do ich połowu używać delikatnych, krótkich wędek  o 8 lb mocy jak i potwornie mocnych 100 lb wędek typu muskie. Ja w dzisiejszym odcinku chciałbym przedstawić klasyczną jerkówkę którą bardzo często budujemy  do połowu tego gatunku, wędkę pozwalającą  na zastosowanie odpowiednio dużych przynęt w naszych warunkach  i jednocześnie pozwalającą na komfortowy hol  nawet niezbyt wielkich szczupaków- a niestety nasz kraj nie jest Mekką łowców okazów tego gatunku, nawet 2-3 kilogramowa ryba  w dzisiejszych czasach to całkiem przyzwoita zdobycz.
    Moim faworytem dzisiejszego odcinka jest blank ATC/Shikari  MU666, bardzo ciekawa konstrukcja, nie mająca odpowiednika w żadnej ze znanych mi firm. Blank ten ma długość 6’6”, opisany jest jako 15-40 lb mocy i 1-3oz ciężaru wyrzutowego .Do wędki przedstawionej w artykule zbudowanej na ty blanku  został on skrócony od dołu do długość 6’3”.
     

     
    Mimo „poważnego” opisu dostajemy do ręki stosunkowo delikatną konstrukcję, dość lekką o małej zbieżności blanku lecz o grubej mięsistej ściance wykonanej ze standardowego grafitu. Powoduje to,  iż blank nie jest „pałowaty” ma ładne ciepłe ugięcie  świetnie trzymające rybę  a jednocześnie zachowuje świetne właściwości rzutowe.
    Opisywana wędka została zbudowana przy zastosowaniu w zasadzie standardowych komponentów: korka na rękojeści , przelotek Fuji Alconite +szczytowa SiC. Została jednak „wzbogacona” o parę dodatków podnoszących zarówno jej klasę jak i nadających oryginalny wygląd: uchwyt kołowrotka typu ECS16 tunningowany  przez firmę Matagi, lakierowany na kolor Real Marble, połączony z nakręcanym foregripem wykończony aluminiowym pierścieniem tej samej firmy oraz kilka pierścieni w kolorach srebrnym i czerwonym. Nadaje to wędce, w której blank ma kolor naturalnego grafitu, trochę kolorytu i przełamuję monotonię.
     

     

     
    W założeniu wędka ma współpracować z kołowrotkiem Shimano Curado 201- stad też niektóre elementy i kolorystyka wykończenia ma  nawiązywać do ciemno- szarego zestawu kołowrotek/blank – jak np. kolor omotek czy nakrętka foregripu w kolorze GunSmoke.
     

     

     
    Długość rękojeści  została tak dobrana by zapewnić zarówno dobry chwyt obiema rękoma przy rzucie jak i nie „przeszkadzała” podczas prowadzenia przynęty i pracy kijem przy podciąganiu.
     

     
    Korek od dołu został wykończony czarnym kapslem Fuji wykonanym z gumy, z umieszczonym w głębi aluminiowym , grawerowanym logo naszej pracowni- zaletą takiego rozwiązania jest dobra amortyzacja i wyciszenie przy uderzeniach dolnikiem o np. dno łodzi.
     

     
    Wędka jest przeznaczona do lżejszego kalibru jerków, górna granica 3 oz jest dość precyzyjnie opisana, faktycznie wędka najlepiej zachowuje się pod przynętami nie przekraczającymi 80 gr. Za to z dolnym zakresem przynęt przy których wędka się ładuje i dobrze rzuca można spokojnie zejść do ok 17-20 gr.
     

     
    My podczas testu zakładaliśmy do niej tonące Fatso 10 (52 gr)- wędka pod nim pracuje wzorowo, świetnie się ładuje , podszarpywanie przynętą jest łatwe i precyzyjne.
     

     
    Zakładaliśmy też lżejsze przynęty: dużą szczupakową gumę  i jaki wobler Rapali DRFR7 o masie 20 gr.
     

     
    Przy obu przynętach rzuty i prowadzenie przynęt są bez zarzutu, jak widać wędka daje sobie świetnie radę przy mniejszych, bardziej klasycznych przynętach szczupakowych.
    Kolejną cechą odróżniającą ten model od pozostałych, które znamy z innych firm jest środkowa, głęboka praca pod obciążeniem. Powoduje to, że znakomicie holuje się na nim ryby i nie musimy mieć metrówki żeby kij zaczął ładnie pracować. I tak jak pisałem we wstępie :tu dopiero wychodzą zalety takiej konstrukcji - moc w blanku pochodzi z grubych ścianek a nie z dużej zbieżności, wędka jest mocna ale pracująca przy rzucie i w trakcie holu, nie jest bezduszną mocną “pałą”.
     

     
    Opisany model na pewno nie jest uniwersalnym kijem szczupakowym - jednak nie musimy się ograniczać przy jej użyciu tylko do jerków: poradzi sobie z każdą dużą przynętą na szczupaki taką jak wobler, duża obrotówka czy wahadłówka. Blank świetnie nadaje się też do małych modyfikacji: w zależności od potrzeb możemy go spokojnie skracać od dołu do długości nawet 6'.
    Dla wędkarzy potrzebujących cięższy kaliber jest dostępny od niedawna bliźniaczy model MU638 o dł 6'3” i zakresie przynęt 1-6 oz , blank o podobnej charakterystyce pracy lecz o zdecydowanie grubszej ściance, obsługujący spokojnie jerki do 130-140 gr.
     
    Opowieści rodbuilderów zebrał,
    Friko, 2008
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum

  • Jig felieton

    Przez admin, w Techniki połowu,

    Nie da się zacząć bez wstępu albo osobistej, powitalnej tyrady. Skusiłem się na ten tekst zdegustowany nijakością, banalnością oraz głębią naszego zaścianka. Będę się więc troskał, oburzał i odkurzał rzeczy świetne i okresowo przez ogół porzucone. Nie jest tajemnicą, że  jestem starszym modelem pasjonata, ukształtowanym jako osobowość w czasach przedmedialnych. Będzie więc okiem człowieka pojedynczego.
    Po ewolucjach kulturowych i wymianie pokoleniowej lat 90-tych, kilkunastu latach modernizacji i "unowocześniania", pejzaż naszego fishingu skrócić można do krótkiego zbioru stałych i niezmiennych elementów tj.: kadra, grand prix, troki vel paproki, kelt na Słupi, kopyto i opad przewielebny. Ten ostatni jawi się niczym beretka i ortalion za E.Gierka. Każdy elegant go ma. Modne wody to Wielka Rzeka i zaporówka, ewentualnie Syrsan.
    Praktyczna zawartość jest dość cherlawa i pokraczna, ale świetnie komponuje się z nędzą sprzętową i pojęciową. Wielka w tym zasługa mediów. Tak w polityce jak i wędkarstwie tło i siła napędowa jest identyczna: chęć dominacji, poczucie władzy, interes grupowy albo zwykły handlowy. To one dyktują poglądy, mody, legitymizują zwyczaje i zachowania. Ani w polityce ani tutaj w obrębie hobby nie mieliśmy farta do ojców - założycieli. Ufundowali oni bowiem model na miarę swojej wiedzy i upodobań, mocno okrojony i uproszczony. Szczerze mówiąc jest to karykatura, prymitywny nieuprawniony skrót ogólnego dorobku. Fishing wykastrowany z polotu i wielobarwności. Chyba, że wielobarwność to kolory kopyt...
    Ach, ci niezależni redaktorzy, medialni guru, koryfeusze spinningu!!
    Byłbym niesprawiedliwy, gdybym nie zatrzymał się przy woblerach. Tutaj osiągnęliśmy poziom naprawdę ponadprzeciętny. Cały ten zespół, sprzętowo i metodologicznie to prawdziwe mistrzostwo świata. I ludzie też. Jedyna to pociecha i zdrowe miejsce. Łudzę się, że tak kiedyś będzie i z resztą... Irytujące jest to szczególnie, kiedy zerkam przez płot, na grunciarzy i flyfishing. Tam przyjęły się do użytku pełne modele, cała zawartość. U nas lista przemilczanych, ignorowanych i nieobecnych jest długaśna. Pojawią się pewnie jako "lokomotywki" kolejnej mody, zmarketyzowane jak niedawno jerki.
    Dwaj najwięksi nieobecni, to moim zdaniem casting i użytkowe techniki prezentacji. I całe ogromne przyległości sprzętowe. Prawdziwa skarbnica i wspólne dziedzictwo. Bo jedno wynika z drugiego, jest logiczną całością, niepodzielną moim zdaniem. Casting jako elementarny, niepomijalny składnik, nie tylko zaprzeczenie spinningu, czy magia wirującej rolki. Nie ma odrębnych technik dla spinningu i castingu. Odmienne jest tylko miejsce mocowania. To zbyt mało, żeby się separować… Dość mi spiskowo preludium wyszło, ale dotarłem w końcu do sedna. Do sedna, czyli jiggingu. Ale ciężko będzie mi zachować tematyczną dyscyplinę.
     

     
    Spróbuję przywrócić nieco jego zawartość, sens i praktykę. Jako punkt wyjścia można przyjąć prosty schemat. Jest nim główka jigowa, udekorowana wabikiem, skokowo prowadzona. Jednak życie i wieloletnie doświadczenia jiggingu, bardzo ten niewielki format rozbudowały. Główek i sposobów obciążania wabia jest multum. Główka z zintegrowanym obciążeniem miewa rozmaite kształty, różne przeznaczenia, rozmaitą wagę. Są typy do wleczenia, skakania, szybowania i pływania, czy do stania połączonego z "kiwaniem".Banalny worm będzie sie wił seksownie, szybował w toni, pełzał i zagrzebywał w podłożu w zależności od uzbrojenia. Uzbrojony w lekki weedless czy worm hook, da sie nieomal zawiesić w słupie wody. Do łowienia w korytarzach roślinności, oczkach, nad karczami, wzdłuż ściany krzaków będzie idealny. Sensownej konkurencji nie widzę...
     

     
    Stand up albo erie jest podstawowym uzbrojeniem twistera. Można oczywiście twisterem jigować, albo wlec go po dnie. Jednak dobrze postawiony i leciutko poruszany, albo mikroskopijnie przestawiany pokazuje na co go stać. Włażą na niego leszcze, jazie, okonie, sandacze i obrzydłe zębate. Tuby i raki też są niezłe w tej roli.
     

     
    Shad, czyli w lokalnej nomenklaturze ripper, też ma wiele twarzy. Z zewnętrznym obciążeniem zwykłą, okrągłą główką będzie rybką ryjącą w dnie. Z obciążeniem wewnątrz pojawia się, prócz jigowania element pływania w pozycji horyzontalnej. Chyba czasem ryby tak pływają? Mannsidło lekko nadziane, z antyzaczepem, w trakcie jednego rzutu daje show niczym człowiek - orkiestra. Zagra wszystko i w każdym miejscu.
     

     
    Mało znaną, ale świetną i wszechstronną żelową przynętą jest slug. Pokażę dwa modele, dość charakterystyczne dla gatunku, choć podobne z kształtu. Można je zbroić weedless'em i można też serwować caroliną, albo innym lekkim systemem. Ten pierwszy jest o tyle ciekawy, że obciążnik można aplikować na kilka sposobów i kilka rodzajów pracy mamy pod kijem. Jig, jerk i swimmbait. Okonie go kochają. Dorosłe okonie...
     

     
    Dalej nie idę, święte kopyto w agresywnym opadzie nie dla mnie. Kilka, kilkanaście lat wstecz lansowane były wabiki typu flying lure. Płaska tuba, raczej jerk odwrotnie pływający niż jig. Fajnie pływają, ale mało ryb nimi złowiłem. Ale to też jakaś wartość, porzucać miłą zabaweczką. Są systemy z ołowiem odłączonym od haka. Umożliwiają one operowanie nieobciążonymi wabiami. Obok jiggingu pojawiają się tu elementy pływania na uwięzi, może nawet jerkingu.  Nieobciążony slug na smyczy może bardzo dużo nawywijać, łącznie z saltem wstecz. Podstawowe typy to texas, carolina, paternoster i drop. Od góry na dół.
     

     
    Przynęta jest lekka, wolna od zbędnej masy, dyskretniejsza i naturalniej sie zachowująca. Oprócz standardowego softbait'u, pojawiają się też pływające woblery, obrotówki bez wagi, turbinki, puchowce. Ciężarki nieco różnią się kształtem od używanych w kraju, lepiej radzą sobie z wleczeniem, lepiej też chronią węzeł i krętlik. Nie biorą też śmieci, fuzli i fragmentów flory. Fauna zaś z tyłu coś zawsze dla siebie znajdzie.
    Ten typ haczyka jaki pojawił się w uzbrojeniu softbait'ów to nie przypadek, albo wydumana nowinka. To jest wypadkowa lat prób i eksperymentów ze zbrojeniem. Wygląda oryginalnie i nieco dziwnie, ale działa perfect!! Zwykła główka typu round, uchodzi za uniwersalną, i trochę taka jest... Jednak ma cały szereg wad. Stojąca albo leżąca na dnie wystawia uzbrojoną dekorację na atak ryby w sposób najprostszy. Ryba bierze to od zadka i sukces mamy pewny. Jednak taki jig waży, czasem dużo, i do cięcia musimy użyć więcej siły albo mocniejszego sprzętu. No i hak sterczy okrutnie, co nie zawsze pomaga. I nie wszędzie daje się wygodnie użyć. Ale coś za coś...
    Worm hook, gap, albo weedless dają inne możliwości. Nie wystają prawie wcale, czyli są antyzaczepowe, dobrze stabilizują i wyważają wabik. Ryba nie czuje tak bardzo wagi obciążenia. A lekki i mniej kolczasty worm to miód dla rybiej mordy. Także naturalniej wygląda i pracuje. Nie ma też skłonności, jak gumy z odkrytym hakiem, do chwytania własnego ogona, albo plątania się z główną żyłką. A pływa dość niesfornie...
     

     
    I można zejść z mocy kija, linki, siły cięcia. Sporo dobrych przemyśleń tu znajduję.Drop jest odmieńcem wobec trzech pozostałych. Zamieniono w nim miejscami ciężarek i hak z wabiem. I bardzo dobrze. Mamy zestaw stacjonarny. Rzut, kotwiczymy go na dnie i gramy ile wlezie twisterem, riprem ( tak mówią nad Wartą ), plastikową rosówką. Nie biorą?! To przestawiamy kawałek dalej i cykl od nowa. Nawet w koło można kręcić gumisiem. Ja wiążę haczyk na małej pętelce, nie wprost na żyłce. Jaki ruchliwy się robi... Jak można tak nie łowić, jak można tego nie wiedzieć ?!!! Dzwonię na policję...
    Zaletą powyższych, texasu, caroliny i paternostra jest też możliwość podania dalej i głębiej nieobciążonych drobiazgów i innych mikrusów. I tu ocieram się o trok boczny, więc czmycham do następnego akapitu. Także nasz poczciwy kogut jest czystej krwi jigiem. Nie nowotworem opadowym. Podobnie włosianki i puchowce. Tymi lżejszymi, z koziej sierści, albo cielęcego ogona - bucktailami można eksplorować też różne warstwy wody.Dość popularny jest między nami pasjonatami termin, łowienie pstrągów na koguty. Tak jakby jig'i nie istniały a słowo usta parzyło. Różnica jednak jest dość duża. Wszak to nic innego niż prosta okrągła główka, troszkę kłaków albo sierści i talent w rękach do nadania mu pozoru życia. Ekspresję lunatycznego ciernika, czy swawolnego raczka...
     

     
    Koguciarstwo - śląska wersja ciężkiej włosianki. Powszechnie znana, chociaż biegłych użytkowników jest relatywnie mało. Koguta jako wabik zabija skrajne upraszczanie konstrukcji i nadmiar ołowiu. Spodziewam się, czytając przemyślenia niektórych, pojawienia się gołego drapaka z jednym piórkiem w roli alibi... Do czarnej rozpaczy przywodzą mnie nowi adepci, z dwuuncjowymi drągami i heavy pomyślunkiem. Ale sandacze nie mają takich ponurych skojarzeń. Biorą. Jak są...
    I okazja się znalazła na miły, środowiskowy wtręt. Do kogutów i innych jigów multiplikator to cymes jakich mało. Pasują do siebie świetnie, wręcz mają ścisły z sobą i oczywisty związek. Akurat tutaj nie jest potrzebny jakiś ekstremalnie duży zasięg, łowi się relatywnie blisko ale bardzo precyzyjnie. Sporo też tutaj mikro-ruchów a do tego multiplikator będzie nieco lepszy bo korbka krótka i z nadgarstka się kręci. Jest w technice jako stały element obciążenie wystarczające na ogół jako napęd szpulki. Komuś, kto krócej łowi multiplikatorem, trudno będzie wyłapać jego inne, rozliczne zalety. Jak chociażby możliwość trzymania żyłki w palcach, czy pod palcem. Tutaj wyjątkowo na miejscu, gwarantuje doskonałe czucie. Mój faworyt w tej kategorii to Viento, jest tutaj nie do pobicia. I w całym tym bogatym jig składzie... Mocny, wygodny i twitchin bar'em obdarzony.
     

     
    Tęgimi jigami są też hardbait'y. Rattlin'y, sonary, cykady, spoony, wahadełka znacząco poszerzają przynętowe spektrum. Rattlin'y nieco odstają konstrukcją i zachowaniem od wora, nonszalancko zwanego przez młodych - "wobki". Moim zdaniem bliżej im do cykad i sonarów. Świetnie lecą, nurkują jak perkoz, pracują bardzo agresywnie. Mają niemiłą przypadłość - plączą się. Są też dość czepliwe i trudno je odbić odczepiaczem. Dlatego łowię nimi w znanych miejscówkach albo przy czystym dnie. Na cykady mniejszego i lżejszego szeregu dobrze reagują okonie, czasem lepiej niż wirówki. Może dlatego, że dalej lecą. Cordell'ami i rattlin'ami można odrobinę zaimitować vertical jig . Naturalnie w sposób niekolidujący z prawem.
    O łowieniu na kładzioną obrotówkę czy wahadłówkę nie będę się rozwodził. Każdy chyba to zna. Przecież startująca od dna czwórka comet, to klasyka gatunku na garbate. Jak waleriana na kota. Z wahadłówkami w klasycznym stylu mam pewien kłopot. Nie ma tej obfitości typów co kiedyś. Dwa lata temu urwałem w Orzechowie ostatnie Salmo Toby. Najlepsze Salmo jakie kiedykolwiek widziałem.
     

     
    Jigować można wszystkim, tylko nasza fantazja może być ograniczeniem. Jest jigging jednym z podstawowych sposobów podawania przynęty. Jest stylem i metodą sprawdzającym się na wielu typach wód, jezior, bajor, oceanów, rzek, kanałów… i raczej dedykowaną łowieniu z łodzi. Przydatny też brodzącemu po płyciznach. Cały świat tak czyni... Do obsługi tego całego asortymentu używa się krótkich, poręcznych i łatwych w manewrowaniu kijów. Truizm. Bogactwo wyboru jest nieprawdopodobne, kije dedykuje się przynęcie, technice, obciążeniom... Kołowrotek może być rozmaity, typ zależy od zamiaru łowiącego albo jego nawyków i upodobań. Tam gdzie oczekiwana jest celność, precyzja albo bezszmerowe lądowanie lepszy jest multiplikator. Także tam gdzie waga zestawu albo jego opór jest spory. Zwykły kołowrotek będzie lepszy do niższego szeregu wagowego i słabiej latających. I jest tańszy. To dla wielu przesądzający i jedynie ważki argument. Dawniej też tak było. 753 kosztował połowę Classic'a.
    Jest jeszcze coś... Amerykański model spinningu czy castingu od dawna urzeka mnie czytelnością i przejrzystością relacji. Tu wszystko ma swoje źródło, punkt odniesienia, pochodzenie, historię. Widać jak całość rozrastała się, ewoluowała i doskonaliła. Obudowywała się sprzętem, przynętami, umiejętnością ich użycia. Worm i jerk są w prostej linii następcami dżdżownicy i martwej rybki z najprostszej wędki, atrybutami i oznakami awansu z rybactwa do wędkarstwa. Jest też w nim to coś, ten pierwiastek abstrakcji, fantazji, który czyni fishing polem otwartym na osobiste poszukiwania. Nie pozwala się nudzić, ani gnuśnieć...
     

     
    Zupełnie osobną przyjemnością jest też kompletowanie sobie eleganckich i sprawnych zestawów. I zawsze w dobrym guście... Ja lubię teraz niebieskie...
    Sławek „Oppeln” Bronikowski, 2008
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum

  • Pomysł tego jednodniowego zlotu narodził się w głowie mojego brata Mateusza (Singor_ths). Dlaczego by nie zrobić zlotu trociowego? To może być ciekawe szczególnie, że tego typu spotkania są dość popularne i przyciągają wielu wędkarzy. Nad wyborem rzeki długo się nie zastanawialiśmy, ponieważ tylko jedna rzeka trociowa w Polsce ma swój bieg mniej więcej w środku kraju. Tak, to Drwęca, jedna z najpiękniejszych rzek w Polsce. Odcinek górski Drwęcy nie należy do najdłuższych, jednak jej potencjał wędkarski przyciąga wielu spinningistów i muszkarzy z całej Polski. Odcinek trociowy Drwęcy zaczyna się poniżej jazu w Lubiczu, a kończy koło mostu drogowego w Złotorii, niedaleko ujścia do Wisły. To kilkanaście kilometrów rzeki, płynącej wśród lasów i łąk. Trociowy odcinek Drwęcy jest dość urozmaicony. Jest bardzo dużo zakrętów. Nawet niektóre znajdują się przy bardzo stromych burtach brzegowych i wzniesieniach. W korycie rzeki jest dużo kryjówek, które tworzą zwalone drzewa oraz głazy i kamienie. Drwęca należy do głębokich rzek, a jej średnia głębokość to około 3 metry. Przy niektórych zakrętach i zwaliskach rzeka drąży bardzo głębokie jamy i rynny. Poza tym jej piękno przyciąga jak magnes.
     

     

     

     
    Zgodnie z tym, co zaplanowaliśmy, w dniu 29.03.2008 spotkaliśmy się nad rzeką Drwęcą. Głównym tematem zlotu było oczywiście łowienie troci wędrownych i łososi wstępujących do rzeki na tarło. Praktyka połączona z teorią – naszym celem było, aby nasi forumowiczowie, którzy mają małe doświadczenie w połowie łososiowatych, mogli skorzystać i wymieniać się informacjami ze znawcami tematu. O godzinie 7.00 spotkaliśmy się w miejscu, które umownie nazywa się „Unigum”. Samochodów było sporo, a ludzi jeszcze więcej.
     

     

     
    Kiedy wszyscy byli już przygotowani, zrobiliśmy szybką zbiórkę zlotowiczów. Rognis oficjalnie otworzył zlot i przywitał wszystkich uczestników.
     

     

     
    Nie zabrakło także gości specjalnych. Tym razem, na naszym zlocie, mieliśmy zaszczyt ugościć dwóch wspaniałych wędkarzy, łowców troci z wieloletnim doświadczeniem – Marka Szymańskiego
     

     
    i Roberta Jernasia.
     

     
    Po powitaniu, oczywiście nie zabrakło tematu przynęt i rękodzieł trociowych. Dzięki uprzejmości Jacha, mieliśmy możliwość zakupu sławnych wahadłówek od Przychodźki. Wybór był bardzo duży. Wahadłówki były w różnych gramaturach, rozmiarach i kolorach. Nasz forumowicz pablopg, który jest producentem woblerów PG, też przygotował niewielką sprzedaż swoich produkcji.
     

     
    Ogólnie, frekwencja dopisała, ponieważ na zlot przyjechały aż 34 osoby. Wśród nas były także dziewczyny. Pierwszy raz w historii zlotów jerkbait.pl przybyło tak wielu forumowiczów i tyle koleżanek. Jeszcze przed rozejściem się nad rzekę, postanowiliśmy zrobić zdjęcie całej grupy.
     

     
    Zgodnie z planem podzieliliśmy się na dwie grupy. Część osób wyruszyła ze mną, Remkiem i oczywiście Robertem Jernasiem, aby poznać tajniki łowienia drwęckich troci. Robert jest przecież stałym bywalcem tej rzeki i złowił na niej wiele pięknych ryb. Nasza grupa ruszyła od „Unigumu” w dół rzeki.
     

     

     
    Druga grupa wyruszyła z Markiem Szymańskim, aby mieć okazję podpatrzeć Mistrza w akcji i zaczerpnąć od niego trociowej wiedzy. Marek ze swoją grupą przejechali samochodami w dół rzeki, aby rozpocząć łowienie w okolicach Złotorii.
     

     
    Oczywiście na zlot przybyli także trociowi „wyjadacze” i ci pośpiesznie ruszyli na swoje ulubione miejscówki, rozchodząc się po całej rzece.
    Po dojściu nad rzekę, Robert od razu postanowił przekazać zainteresowanym kilka najważniejszych zagadnień dotyczących łowienia drwęckich troci. Przy okazji pokazał najbardziej skuteczne techniki prowadzenia trociowych przynęt. Nie obyło się bez omówienia sprzętu do połowu troci.


     

     
    Idąc w dół rzeki, Robert co jakiś czas pokazywał, w jakich miejscach łowić i gdzie warto połowić dłużej. Co jest ważne, Robert pokazał także, w których miejscach dokładnie stanąć, aby najskuteczniej poprowadzić przynętę w danej miejscówce. Przy okazji Robert, co jakiś czas opowiadał ciekawe historie związane z połowem tutejszych ryb. Nasi forumowicze z zainteresowaniem słuchali jego opowieści.
     

     
    Zarówno Marek, jak i Robert chętnie dzielili się swoim trociowym doświadczeniem i odpowiadali na wszystkie zadane pytania.
     

     
    Idąc w dół rzeki, cały czas obławialiśmy najciekawsze miejscówki. Jednak ryby zupełnie nie chciały współpracować.
     

     

     
    Na szczęście doborowe towarzystwo i piękny krajobraz wprowadziły nas w bardzo dobry humor.
     

     
    Każdy z nas znalazł czas, aby sfotografować ciekawe sceny.
     

     

     

     

     

     
    Co jakiś czas przysiadywaliśmy żeby odpocząć i pogadać z osobami, z którymi nie widzimy się na co dzień.
     

     

     
    Łowiliśmy w wielu miejscach, ale niestety nadal bez kontaktu z trocią. Nasz Naczelny nie tracił nawet chwili i fotografował coraz piękniejsze krajobrazy nad rzeką.
     

     

     

     
    Po paru godzinach zdzwoniłem się z Markiem. W dole rzeki niestety także bez brań. Umówiliśmy się z Markiem, że podjedzie do nas, ponieważ on jeszcze dzisiaj rusza na Pomorze. Marek po 15 minutach zjawia się nad rzeką w umówionym miejscu. Przez dłuższy czas rozmawiamy o trociach, o Drwęcy i na wiele, wiele innych tematów.
     

     
    Niestety musimy się żegnać i Marek jedzie dalej.
     

     
    My postanawiamy tym razem pójść szybko w górę rzeki, aby obłowić miejscówki w rejonach mostu kolejowego w Lubiczu. Tu przechodzi się obok malowniczego potoku Struga, który wpada do Drwęcy.
     

     

     
    W okolicach mostu łowimy dwie godziny bez brania.
     

     

     
    Jak się później okazało, tylko szczupaki miały ochotę współpracować w ciągu tego dnia. A „najskuteczniejsza” okazała się jedna z koleżanek… J
     

     
    Nadszedł czas spotkania przy ognisku. Szybkim krokiem udaliśmy się w kierunku zbiórki. Na miejscu było już sporo osób. Przed docelowym ogniskiem, Michał z firmy rodbuilding’owej Art-Rod, przygotował dla nas pokaz kilku uzbrojonych przez tę pracownię blanków Lamiglas’a. Zainteresowanie oczywiście było duże. Każdy chętnie obejrzał i „pomachał” wędziskami.
     

     

     
    W międzyczasie, przebraliśmy się, rozłożyliśmy sprzęt i poszliśmy przygotować ognisko. Na polanie niedaleko parkingu było sporo miejsca i dużo drewna. A widok płynącej obok rzeki powodował, że miejsce na ognisko wydawało się idealne.
     

     

     
    Przy ognisku, oczywiście nie obyło się bez wymiany wędkarskich doświadczeń. Było sporo ciekawych opowieści i każdy chętnie dzielił się swoją wiedzą.
     

     

     
    Kiełbaski piekły się w najlepsze, a ludzie tryskali dobrym humorem.
     

     

     
    Niestety sielanka nie trwała długo... Nasze spotkanie przerwał ulewny deszcz. Nadszedł więc czas pożegnania. Większość osób w pośpiechu poszła do samochodów. W końcu zostało nas tylko kilku – ja, mój brat, Gromit, Jarek i Sławek. Przetrwaliśmy deszcz i rozpaliliśmy ognisko na nowo. Po jakimś czasie, postanowiliśmy pojechać w górę rzeki. Do naszej grupy miał jeszcze dołączyć Maciejowaty, który właśnie dojeżdżał z Warszawy do Lubicza. Spotkaliśmy się przy zakręcie powyżej mostu kolejowego.
     

     
    Do samego wieczora nikt nie miał kontaktu z rybą. Po powrocie do Hotelu, grupa powiększyła się jeszcze o Mgor’a, jego kolegę Sebastiana i Jacha. Rozmowy o wędkarstwie przeciągnęły się do późnych godzin nocnych…
    Kolejny dzień łowienia nie przyniósł oczekiwanych efektów.
     

     

     
    Zakończyliśmy bez ryby, no może poza „niechcianymi” szczupakami, które były obecne przy niektórych miejscówkach i podhaczonym leszczem…
     

     

     
    Niestety okres, w którym przyjechaliśmy na Drwęcę okazał się nie najlepszy. W tym roku, srebrniaki jeszcze nie weszły do rzeki, a pojedyncze kelty, schodzące z góry rzeki, nie chciały zupełnie współpracować. Przez dwa dni łowienia nie słyszeliśmy o żadnej złowionej rybie. Nawet miejscowi „aborygeni” chodzili i kręcili nosem…
    Mimo wszystko weekend był bardzo udany. Pogoda była w miarę dobra i sprzyjała integracji. No może poza deszczową „wpadką” podczas ogniska. Piękno Drwęcy i wspaniałe towarzystwo całkowicie zrekompensowało brak trociowych wyników. Myślę, że wszyscy będziemy miło wspominali to spotkanie trociowe forumowiczów jerkbait’a wraz z naszymi gośćmi Markiem Szymańskim i Robertem Jernasiem.
    Chciałbym podziękować wszystkim za przybycie na zlot. Mam nadzieję, że zobaczymy się za rok na podobnym spotkaniu!
    Dziękuję także Markowi i Robertowi za przybycie, za dzielenie się swoją wiedzą wędkarską i za pomoc mniej doświadczonym kolegom.
    Oddzielne podziękowania dla dziewczyn, które zechciały spędzić z nami czas nad trociową rzeką.
     
    Sebastian „rognis_oko” Kalkowski ‘2008
     
    Zdjęcia:
    Remek, rognis_oko, Mgor, Singor_ths
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum

Artykuły

×
×
  • Dodaj nową pozycję...