Skocz do zawartości

Artykuły

Manage articles
  • lukomat
    Aberdeen and District Angling Association (ADAA) to najstarsze i największe stowarzyszenie wędkarskie w Szkocji założone w 1946 roku. Obecnie gospodaruje na dolnym odcinku River Deeoraz River Don i River Ythan. Sezon łososiowy zaczyna się 1 lutego na Dee, 11 lutego na Don i Ythan, a kończy się odpowiednio 15 i 30 października. Początek sezonu to przede wszystkim kelty i niewielki odsetek srebrniaków. Stosunkowo szybko proporcja ta się odwraca i w marcu poławia się już tylko tzw. fresh fish. Na przełomie lipca i sierpnia powoli zaczyna się ciąg tarłowy, a we wrześniu i październiku następuje prawdziwe łososiowe szaleństwo i kto żyw pędzi nad wodę z nadzieją na spotkanie z dwucyfrówką.
    W styczniu, po opłaceniu składki członkowskiej i wpisowego, zostałem szczęśliwym posiadaczem legitymacji i zezwolenia na 2008. Z niecierpliwością oczekiwałem na rozpoczęcie sezonu, kiedy zadzwonił telefon. Następnego ranka zamiast jechać nad Dee wsiadłem do helikoptera i poleciałem do mojego „biura” oddalonego o ok. 400km na północny-wschód od Aberdeen, czyli gdzieś mniej więcej na środku Morza Północnego. Na szczęście trauma nie trwała długo i wróciłem odpowiednio wcześnie, żeby rozpocząć sezon na River Don.
     
    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00164/luko001.jpg[/img]
    River Don[/center]
     
    Jedyny dylemat, jaki miałem, to który odcinek wybrać. Tyle wody, że życia nie starczy, żeby dokładnie poznać całą rzekę. Za namową kolegi postanowiłem spędzić dzień na słynnym Cocker’s Pool. Wybór był o tyle łatwiejszy, że sporo klubowiczów otwiera tam sezon, a co za tym idzie, jest możliwość poznania nowych ludzi i wyciągnięcia od nich ciekawych rzeczy na temat tej jakże znanej wody.
     
    I tak w poniedziałkowy słoneczny poranek stanąłem nad brzegiem rzeki. Pomimo wczesnej pory nie byłem pierwszy. Dwóch starszych panów już ostro czesało środkową część poolu. Po grzecznościowej wymianie zdań na temat pogody i samopoczucia rozmawialiśmy o wędkarstwie stopniowo odchodząc na inne tematy, nie koniecznie związane z naszą pasją. Kiedy rozpoczął się problem pt. konserwatyści kontra partia pracy, a następnie stan państwa po rządach Margaret Thatcher, postanowiłem dyskretnie zakończyć rozmowę, życzyć powodzenia i wreszcie oddać się temu co najważniejsze tego dnia. Dodatkowo stymulowały mnie do tego łośki raz po raz wywijające koziołka na powierzchni wody.
     
    Omawiany przeze mnie pool jest jednym z najdłuższych na całej rzece i ciągnie się mniej więcej przez 350-400m. Rzeka w tym miejscu jest dosyć szeroka. Ryby można się spodziewać niemal wszędzie. Głębokość wody waha się od 1 do 2,5m. Dno głównie kamieniste, częściowo porośnięte wodorostami, które o tej porze roku specjalnie nie utrudniają wędkowania, ale latem przy niskim stanie wody mogą stanowić poważny problem.
     
    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00164/luko003.jpg[/img]
    Szypot początkujący Cocker's Pool[/center]
     
    Zdążyłem oddać kilkanaście rzutów, kiedy jeden z dziadków wrzasnął i omal nie wpadł do wody. Woda tuż przy brzegu się zakotłowała, aha, jest pierwsza ryba dnia. Za chwilkę znalazłem się przy nich z aparatem. Mocarny sprzęt, siłowy hol i duży podbierak ograniczył całą zabawę do 3 minut. 82cm kelt szybko zapozował do zdjęcia i sprawnie wrócił do wody. Gratulacje i kolejna okazja do pogawędki, tym razem na właściwy juz temat.
     
    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00164/luko004.jpg[/img]
    Wespół zespół[/center]
     
    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00164/luko005.jpg[/img]
    Kelt 82cm[/center]
     
    W tym momencie warto nadmienić, że kelty są pod ścisłą ochroną i bezwarunkowo muszą być wypuszczone pod groźba kary finansowej, wydalenia z klubu i dożywotniego zakazu wędkowania na tej wodzie. Nikt nie ryzykuje, za dużo do stracenia...
     
    W między czasie pojawiają się kolejni wędkarze. Na brzegu coraz ciaśniej. W końcu łapię się na tym, że więcej czasu poświęcam na rozmowy i pstrykanie fotek kolejnym rybom, niż na machaniu kijem. Co ciekawe prawie każdy napotkany wędkarz miał swoją teorię na skuteczny połów łososi. Najmniej przekonał mnie do siebie starszy pan, który stwierdził, że pogoda zupełnie nie ma znaczenia na aktywność ryb. Później niechcący mu się wymsknęło, że w ciągu ostatnich ośmiu lat złapał tylko trzy łososie, ale to dla tego, że nie ma szczęścia. No cóż, i tak może być.
     
    Wśród przynęt najpopularniejsze są devon minnow i obrotówka imitująca krewetkę o wdzięcznej nazwie flying condom. Technika jest dosyć prosta. Jak najdłuższy rzut pod drugi brzeg i możliwie wolne prowadzenie przynęty w poprzek nurtu. W zależności od upodobań, niektórzy stosują dodatkowe obciążenie w postaci ołowianej oliwki ok. 0,5m przed przynętą. Umożliwia to oczywiście uzyskanie dużych odległości mniejszym nakładem sił, ale z drugiej strony trzeba prowadzić z kijem podniesionym do góry, żeby uniknąć zaczepów. Przynęty są prowadzone mniej więcej w połowie wody.
     
    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00164/luko006.jpg[/img]
    Ten kelt do końca mocno walczył[/center]
     
    Niby wszystko proste, ale... No właśnie jest jedno „ale”. Zapewne wielu z was sądzi, że szansa na złapanie ryby jest tym większa im więcej ryb w wodzie. Uważam, ze ta zasada niestety nie ma zastosowania w tych warunkach i przy tej rybie, czyli kelcie. Z moich obserwacji wynika, że trzeba być w odpowiednim miejscu o odpowiedniej porze. Wyglądało to mniej więcej tak, ze przechodziło kilkunastu wędkarzy przez jedną miejscówkę, w której ciągle spławiał się ładny kelt. Każdy z nich przeczesał dokładnie wodę, a ryba wzięła ostatniemu, który stosował tą samą przynętę i technikę.
     
    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00164/luko007.jpg[/img]
    Zadowolony łowca zaraz zwróci rybie wolność[/center]
     
    Tego dnia nie dane mi było spotkać się z rybą na końcu mojego zestawu. Muszę jednak być obiektywny, za wiele to się nie napracowałem. Prognoza pogody na kolejne dni nie napawała mnie specjalnym optymizmem: w nocy przymrozek, w dzień 13-15 stopni na plusie i bezchmurne niebo, czyli nie za ciekawie przy tak czystej wodzie. Zgodnie z przewidywaniami, ryba przestała być aktywna. We wtorek spotkałem tylko kilku wędkarzy, a w środę juz tylko jednego. Te dni postanowiłem poświęcić na poznanie nowych miejsc, bo to może zaprocentować w przyszłości.
     
    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00164/luko008.jpg[/img]
    Miejski odcinek rzeki[/center]
     
    Czwartkowy poranek powitał mnie pochmurną pogodą i niższą temperaturą. Wędkarzy więcej, ale woda wciąż jakby martwa. Na Cocker’s Pool przez cały dzień padły tylko dwa kelty. Ja znowu bez ryby, ale za to z nowymi doświadczeniami i lepiej poznanym łowiskiem.
     
    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00164/luko009.jpg[/img]
    Osiemdziesiątak wraca do wody[/center]
     
    Wreszcie piątek przyniósł zmianę. Ustabilizowana pogoda zdecydowanie pomogła. Ryba ruszyła się i co jakiś czas pojawiała się na powierzchni rzeki. Metoda niezmienna, dwa rzuty i krok w dół. Kilka skubnięć, ale chyba zamkniętym pyskiem, bo nie zdołałem zaciąć. W końcu tuż po południu, po krótkiej walce wyjąłem kelcika o długości 62cm na „fruwającą gumę”. Wynik pospiechu przy fotografowaniu z reguły jest bardzo slaby, ale tu nie ma czasu na powtórki. Ryba szybko wraca do wody.
     
    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00164/luko010.jpg[/img]
    Tarło zostawiło sporo śladów na ciele tego samczyka[/center]
     
    Kilkanaście minut później mam zdecydowane branie na Salmo Frisky 7DR w kolorze SBO (już kilka ładnych rybek ta przynęta mi dala). Tym razem walka była bardziej zacięta, ale i przeciwnik poważniejszych rozmiarów, 84cm ładnie zapozowały do zdjęcia i obyło się bez zagryzania wędki;).
     
    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00164/luko002.jpg[/img]
    Nareszcie![/center]
     
    Buźka i z powrotem do wody. Wkrótce musiałem zakończyć i wracać do domu. Po drodze spotkałem znajomego z klubu, który też zaliczył dwa kelciki potwierdzając aktywność ryb.
     
    Sobota jest ostatnim dniem tygodnia kiedy można wędkować . Znowu nastąpiła zmiana pogody, czyli przymrozek w nocy, ciepły bezchmurny dzien. Już wiedziałem co się będzie działo, więc postanowiłem wypuścić się jedynie na spacer z synkiem. Sporo wędkarzy spotkaliśmy nad woda, ale wyniki były bardzo mizerne. Tego dnia padło około dziesięć ryb na całej rzece.
     
    W ciągu pierwszego tygodnia złowiono grubo ponad setkę łososi, głównie keltów, aczkolwiek znalazło się kilkunastu szczęśliwców, którzy już zaliczyli po pierwszym srebrniaku w nowym sezonie. Myślę, że wyniki byłyby zdecydowanie lepsze, gdyby warunki pogodowe bardziej sprzyjały wędkarzom, niemniej jednak chyba nikt nie ma powodów do narzekań poza tymi, którzy zostali w domu.
     
    [b]Lukomat, 2008 [/b]
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na [url="http://www.jerkbait.pl/forum/index.php?t=msg&th=5064&start=0&"]forum[/url]

  • Poprzednie artykuły z cyklu „jerkbaitowi rodbuilderzy prezentują” spotkały się z bardzo dobrym przyjęciem, zatem postanowiliśmy kontynuować serię. W kolejnych artykułach rodbuilderzy, których możecie spotkać i z którymi możecie porozmawiać na codzień na naszym forum, będą prezentować Użytkownikom jerkbait.pl propozycje wędek służących połowowi rozmaitych gatunków ryb. W lutym są to propozycje kijów trociowych. Warto pamiętać, że propozycja wędki do połowu określonego gatunku ryby jest pewnym uproszczeniem, ponieważ jeden i ten sam gatunek, w zależności od łowiska, w którym występuje oraz przynęty i technik, których wędkarz używa, wymagać może kijów o odmiennych właściwościach. Toteż propozycjom naszych rodbuilderów towarzyszą założenie poczynione co do warunków w jakich wędki będa stosowane. Z racji tego, iż portal jerkbait.pl skupia Użytkowników posługujących się zarówno sprzętem spinningowym jak i castingowym, będziemy się rownież starać, aby propozycje rodbuilderów, w miarę możliwości, dotyczyły kijów stosowanych w obu metodach.
     
    Sławek’Oppeln’Bronikowski – Batson IST 1265 oraz St.Croix Wild River
    Tak więc znów pojawiam się na jerkbait.pl ze swoimi wędkami. Trzeci już raz ... Tym razem pozwolę sobie zaprezentować parę kijów używanych przeze mnie na trociowych rzekach. No i dygresje jako przerywniki.
    Kij spinningowy i castingowy. Jak dwie strony tej samej monety. Bracia mleczni. Ale nie Kain i Abel. Pierwszy to Rainshadow IST 1265, 10'6", 1 1/4, w wersji Cascade w stroju spinningowym. Drugi to fabryczny W.R. 10'6", 3/4 oz. Jako casting. Oba te kije, z budowy i użycia, mogę uznać jako elementarne i typowe, dla mojego stylu łowienia i nawyków. Mają dość znaczną długość, ale to nie tylko moja skłonność, to w segmencie kijów salmon/steelhead standard. Prawie każdy, kto próbował trociowania zgodzi się ze mną. Dla króciaków na siłę miejsca bym tutaj nie szukał. Teoretycznie tak, na krajowych rzekach to udręka.
     

     
    Cóż ja takiego z tą parą wyprawiam … IST jest trociówką dość wszechstronną, całe kompendium technik i przynęt nim obsługuję: woblery, wahadła, obrotówki, gumy i gumowe kompilacje. O szybkiej pracy i średnim ugięciu. Podobny do Lamiglasa C.P. XSH 126. I tyle o nim. Jest przedskoczkiem właściwego opisu, czyli castingowego Wild Rivera.
     

     
    I jest to inna odsłona castingu, powracającego na należne mu w naszym fishingu miejsce. Oraz troszkę próba przywrócenia proporcji. Casting ma wiele twarzy. W.R. to dość stary model kija, konstrukcja sprzed lat, bez technologicznego zadęcia, ale wciąż niezastąpiona. Typowy moderate o pełnym ugięciu. Dedykowany jest równie starej technice połowu, zwanej drift, czyli spływ. Moja wersja obywa się bez float'ów, bobber'ów, filetów, maliny, i innych delikatesów. Kołowrotki których używam, to zwykłe, proste modele typu Classic, C 3, Record. Łowię żyłką i przelot w wodziku musi być większy. Pewnie każdy średni, niski profil też sobie poradzi. A modele z liftingowaną szpulką, o niebanalnej sile hamowania w okolicach 2 kg, niech pozostaną ozdobami portali. Chyba, że mają zamiar zejść w przeciągu sezonu. Zresztą wyżej stawiam zamiar łowiącego i umiejętność jego przeprowadzenia, niż najlepszy nawet wygląd klamotów. Czasem mam wrażenie, że zabłądziłem w dzielnicę ninja i klubów karaoke.
     

     
    Drift, czyli spław jest prostą, acz niepozbawioną niuansów techniką połowu. Używa się przynęt z obciążnikiem bez bocznika, lub z bocznikiem. Na dno żwirowe, kamieniste, sfałdowane lub zaczepowe lepszy bocznik. Unikam jak mogę słowa trok. Długość ramion jest różna. To do wabia, miewa i 2 metry, ale na ogół wystarczy około metra. I wytrzymałość w obrębie 10-12 lb.
     

     

     
    Szablon przynętowy to: woblery, najlepiej pływające i nienurkujące, nieobciążone obrotki, muchy i puchowce, turbinki, twistery i octopusy. Głęboko tłoczone, cienkie wahadełka.
     
     

     
    Obciążenia odmienne są wagą i rodzajem kształtów. Jego różnicowaniem uzyskujemy różne prędkości spływu, nawet dotrzymania w dobrze rokującym miejsc. Obciążnik jest tutaj dodatkowym punktem podparcia, takim przegubem. Masę fajnych przyruchów można z tego wycisnąć. Np. w trakcie jednego spływu może być to seria mikro wachlarzy, płynięcie z prądem, cofanie, ruchy w pionie. Nie tylko proste kręcenie korbką. Bardzo na miejscu jest tutaj multiplikator. Nie centerpin, ani moocher. Jest tam gdzie trzeba, czyli pod ręką, spływ kontroluje się bez porównania wygodniej niż stałą szpulą, żyłka jest prosta, nie w spiralach. Sekwencje odwijającej się linki i blokowania kciukiem idealnie się komponują. I kontrola niezrównana. To podstawowa zaleta multiplikatora, chociaż zauważam, że przerasta ją rola środowiskowego identyfikatora. U mnie to tylko dobre, sprawne narzędzie.
    Dość nietypowe są techniki rzutu takim helikopterowym zestawem. Jak wyglądają "okoliczności przyrody" na Parsęcie, Słupi czy Redze wiadomo. Przychodzi mi tutaj w sukurs zwyczajna, małpia zręczność. Macham flipem tyle, że w poziomie, czymś w rodzaju bocznego rollcasta oraz stylem zapożyczonym od "spożywczych". Tzn. żyłka wyciągnięta z przelotek w lewej, wymach i poszłooo... Wild River ze swoją charakterystyką sprzyja tym ekstrawagancjom. I klasycznymi stylami też się trafia porzucać. Jest też idealnym zestawem do metody trzebiatowskiej, czyli swojskiego back bounce'a. Łowię też nim belony z plaży. Tyle, że pilkerem 25 gr, plecionką 10lb i Recordem. Stówka leci bez problemu.
     

     
    Długie kije castingowe są stałym i niepomijalnym elementem amerykańskiego i skandynawskiego stylu łowienia salmonidów. My zbywamy je milczeniem, pomijamy, podobnie jak taktyki i techniki z nimi związane. Z bujnego, pełnego pożytków drzewa castingu, bierzemy ledwie okruchy technik, sprzętu, doświadczń. Ubogie to nasze epigoństwo. Mam nieodparte wrażenie, że z zatoki Syrsan, poligonu i Mekki zmiany pokoleniowej polskiego castingu, takiego choćby Morrum czy innych rzek, nie widać.
    Sławek tra ta ta... Puenta jest licha, wesprę ją anegdotą, jest lepsza:
    Do garnizonu, starego, doświadczonego w bojach pułku ułanów przybywa nowy, młody oficer. Koledzy zapraszają go do kasyna, stawiają przed nim trzy pełne kieliszki. Każą wypić i odgadnąć hasło. Przybysz pije, chwilę myśli i mówi:
    To było SOS !! Postawiliście mi starkę, okowitę i soplicę. Brawo, excellent - krzyczą uradowani koledzy - jeszcze trochę stażu, trochę treningu, a będziesz jak Wieniawa Długoszowski. On odgadnął hasło NABUCHODONOZOR !!

    danielXR – ATC ISA904
    Moje poszukiwania idealnej wędki trociowej trwały od dłuższego czasu. Łowiąc te piękne ryby od wielu lat używałem wędek o różnych parametrach eksperymentując z tak z ich długością jak i mocą czy ciężarem wyrzutowym. Zaczynałem na początku lat 90 podobnie jak większość : długa (11’) wędka o znacznej mocy, zbudowana jako spinning na blanku krótkiej i mocnej karpiówki o akcji szczytowej. Taka wędka miała swoje zalety zimą, szczególnie przy wysokiej wodzie lub oblodzonych brzegach. Niestety jej znaczna waga i długość były męczące przy całodziennym łowieniu. W międzyczasie odkryłem urok łowienia wchodzących srebrniaków, szczególnie wiosną i latem. Piękno i siła tych ryb jest tak zachwycająca, że zimowe wyjazdy na kelty stały się tylko dodatkiem dla uzupełnienia martwego sezonu wędkarskiego a nie celem samym w sobie. Dlatego dobór sprzętu od tamtego czasu podyktowany był u mnie nie zimowo, wiosennym łowieniem potarłowych keltów, lecz połowami bardzo silnych, dynamicznie walczących ryb, łowionych na ogół w trudnych technicznie miejscach: w silnym nurcie blisko zwalisk i zwężeń rzeki, gdzie nie jest sztuką tylko zaciąć rybę ale jeszcze ją skutecznie wyholować i podebrać. To dyktowało dobór sprzętu- dużo mocniejszego niż do zimowego łowienia keltów.  Dlatego też następne wędki których używałem były w granicach 9’, o ciężarach wyrzutowych od 30 do 50 gr. Niestety często okazywało się, że brakowało w nich mi tzw. zapasu mocy pozwalającego na siłowe przytrzymanie ryby przed zwaliskiem czy zalanymi krzakami. Szczególnie widoczne to było np. w Daiwie Whisker, która była świetna na otwartych prostkach gdzie można było spokojnie holować ryby pozwalając im na długie odjazdy, za to kompletnie nie radziła sobie w czasie holu w owych trudnych miejscach.  Od kilku sezonów - jak tylko całkowicie zrezygnowałem z użycia klasycznego kołowrotka  na rzecz multiplikatorów przy łowieniu troci zmieniłem też wędkę  na kij o dł. 8’6” i  c.w.  3 oz, bardzo mocny i lekki, lecz niestety ze względu na sztywną szczytówkę trudno ładujący się  przy klasycznych przynętach trociowych, których masa na ogół oscyluje w zakresie 10-20gr.
    Po tych wszystkich doświadczeniach od nowej wędki oczekiwałem kilku podstawowych cech:
    długość w zakresie 8’6” – 9’ dobre ładowanie się w trakcie rzutów pod przynętami  z przedziału 10-20gr duży zapas mocy w trakcie holu ryb odporność na uszkodzenia i trudne warunki terenowe  
    No i udało się, znalazłem w końcu niedawno blank który spełnił te wszystkie oczekiwania: ATC (Shikari)  ISA904. Od pierwszego momentu jak wziąłem go do ręki  przeczuwałem  że to będzie strzał w 10! Mocny i dynamiczny, z czułą szczytówką, która powinna się świetnie ładować przy rzucie, stosunkowo lekki  lecz „mięsisty”  przy tym  dobrze zbalansowany. Długość  9’ i 30 lb mocy, przeznaczony wg producenta do moochingu czyli jednej z metod połowu dużych łososi. To powinno wystarczyć na największe ryby w naszych warunkach. Bardzo mocny acz nie kołkowaty, powinien świetnie trzymać ryby w trakcie holu.
     

     
    Tyle spostrzeżeń „na sucho”, czas zbudować na nim wędkę..... Kij w założeniu ma współpracować z Shimano Calcutą 201DC, nie będzie zbyt często używany zimą ( wybór przelotek), zdecydowanie częściej z plecionką niż żyłką. To dyktuje wybór komponentów: uchwyt kołowrotka Fuji ECS 16, przelotki Fuji Alconite , rękojeść z  korka – który lubię najbardziej i żadna pianka nie jest mi go w stanie zastąpić.
     

     
    Zaczynam od wyboru miejsca na uchwyt kołowrotka, jego położenie musi być tak dobrane by rękojeść była dostatecznie długa dla wygodnego dwuręcznego rzutu a jednocześnie pozwalała wygodnie operować wędką w trudnych warunkach. Dla mnie oznacza to kilka cm poza łokieć przy tej długości blanku,  zostaje tylko kilka przymiarek i gotowe.
     

     
    Kolejnym krokiem jest budowa  rękojeści: wybór pierścieni korkowych, sklejenie z nich modułu, następnie wytoczenie odpowiedniego kształtu i przypasowanie średnicy otworu do wędki. To samo dotyczy foregripu. Lubię klasyczny wzór rozchylający się lekko ku górze, w tej wędce nie będzie on brał najczęściej udziału w holu więc jego kształt i długość to kwestia głownie estetyki a nie użytkowości.
     

     

     
    Następnymi czynnościami zostaje znalezienie „kręgosłupa” blanku, wklejenie rękojeści i uchwytu, dopasowanie średnicy pierścienia i możemy przystępować do trochę trudniejszej rzeczy: doboru rozstawu przelotek. Ponieważ wędka ma współpracować, jak wspomniałem już wcześniej, z Calcutą 201, ewentualnie w przyszłości z innym roundem podobnej wielkości –wejściową przelotką  będzie 2-stopkowa  16 - wg mnie najbardziej odpowiednia do tej wielkości multiplikatora. Następne to 12, 10 ,8 dalej już jednostopkowe 8, 8, 7, 7, 7, 7, 7 i szczytowa SIC FST 7.  Teraz jeszcze kilka prób z kołowrotkiem, wstępnych ugięć pod obciążeniem, małe korekty i gotowe.
    Teraz możemy przystąpić do zakładania omotek. Te będą w kolorze blanku, bez wstawek z nici metalizowanych - lubię wędki dla siebie proste i skromne.
     

     

     
    Rezygnuję z zaczepu do przynęt - niestety mam od lat bardzo zły nawyk wykorzystywania do tego celu ramki przelotki wejściowej i wiem, iż zaczep byłby u mnie w praktyce po prostu niewykorzystany.
     

     
    Jeszcze opis na blanku i możemy lakierować omotki. Dwie warstwy rzadkiego lakieru Flex Coat dają zarówno ładną jaki i odporną nawet na słona wodę powłokę.
     

     
    Nie zostaje teraz nic innego jak przetestować wędkę nad wodą. Jako miejsce wybieram jedną z pomorskich rzek trociowych, dość ciekawą miejscówkę  z różnym układem nurtu, gdzie zarówno można połowić w szybkim wlewie z mocnym uciągiem wody jak i  zakolem z lekką cofką.
     

     
    Zestaw składa się z Calcuty 201DC,  żyłki 0.30 ( została  na kołowrotku po mroźnym rozpoczęciu sezonu)  i kilku przynęt trociowych których najczęściej używam.
     

     

     
    Na pierwszy ogień idzie wahadłówka „gdańska” o wadze 16 gr. Pierwsze rzuty i bardzo miłe wrażenia: wędka świetnie się ładuje, lekki rzut posyła przynętę pod drugi brzeg, na szczytówce świetnie czuć kolebiącą się w rynnie pod drugim brzegiem błystkę. Szybkie ściągnięcie jej pod prąd nie powoduje zbyt mocnego wygięcia wędziska (to samo jest przy późniejszym zastosowaniu obrotówki). Nie cierpię jak postawiona pod prąd przynętą wygina wędka jak niewielka ryba w czasie holu. Następnie na agrafce ląduje obrotówka a po niej wobler: rzuty nawet z pomiędzy drzew wychodzą bardzo łatwo, szczytówka jest na tyle subtelna , że wystarczy niewielki ruch by rzucić przynętę  pod drugi brzeg.
     

     

     
    Po zejściu przynęty nawet w szybki nurt i postawieniu jej pod prąd mamy nad nią pełną kontrolę, zapas mocy w blanku jest wyraźnie wyczuwalny. Niestety czas nie pozwolił na całodzienne wędkowanie a podczas prób żadna ryba nie chciała zweryfikować założeń co do zachowania się kija podczas holu, na tę cześć testu będzie niestety w naszych warunkach chyba jeszcze trochę poczekać. Jedynie zaczep na środku nurtu pozwolił ocenić jak wędka zachowuje się przy pełnym wygięciu i ile mocy kryje w sobie ten niepozorny blank.
     

     
    Podczas tej krótkiej próby nad rzeką mogę śmiało powiedzieć, że wędka spełniła moje oczekiwania, jest lekka, dynamiczna, świetnie się ładuje, mimo swej sporej długości rzuca się nią łatwo i przyjemnie. Mogę ją z czystym sumieniem polecić każdemu kto poszukuje wędki na pomorskie rzeki choć myślę że świetnie się też sprawdzi jako wielkorzeczny kij do sporych  przynęt czy też jako morski spinning na belony czy trocie.
     

     

     
    DanielXR
    www.xrods.pl
     
    Art-rod - Lamiglas GSH 108 2H
    W ramach cyklu prezentacji konkretnych modeli wędek, opisujemy jeden z najciekawszych wg nas spinningów, stworzonych do połowu ryb łososiowatych. Jest to kij wykonany na blanku GSH 108 2H ( dlugość 2,75m, moc 12-25lb, ciężar wyrzutowy 10-50gr), legendarnej, bo lubianej i uznanej w Ameryce serii G-1000. Przez lata doświadczeń zbieranych przez naszych klientów, a także własnych, mamy sprecyzowane potrzeby, wiemy jakimi cechami powinny być obdarzone narzędzia na pomorskie rzeki. Oczywiście, nie sposób sobie doskonale poradzić wszędzie jednym wędziskiem. Mamy nadzieję, z biegiem czasu, przedstawić nasze wszystkie typy na łosośki.
    Założenia:
    wędka musi łatwo i precyzyjnie podawać woblery 7-10cm(ok.7-21gr), wahadła 15-30gr (lub lżejsze z dopałem, całość raczej nie przekracza 40gr), obrotówki 10-25gr i dobrze przekazywać ich pracę w nurcie musi mieć odpowiednio dużą sprężystość do wykonania przenikającego zacięcia, taką elastyczność, by niwelować harce młynkującej trotki i płynną, ciągłą progresję, szybko męczącą rybę, ale i nie dopuszczającą, by dogięty do martwego punktu blank, pozwalał większej sztuce na łatwe wypięcie się lub zdemolowanie zestawu. moc umożliwiająca siłowe zatrzymanie ryby na żyłce 17-20lb lub plecionce 20lb plus GSH 108 2H równie dobrze spisuje się uzbrojony tradycyjnie pod multiplikator (choć wymaga wtedy ładowania ciężarami min. ok.14gr), jak i w wersji spinningowej, którą przedstawiamy. Jest bardzo plastyczny, dynamiczny i sprawia wrażenie finezyjnego. Nie ma w nim kawałka niepotrzebnej maty, jego moc pokazuje się dopiero wtedy, gdy próbuje się go mocno przygiąć. Blank jest nie lakierowany, został jedynie wypiaskowany i lekko wypolerowany, ma matową powierzchnię.
     

     
    Rękojeść. Na tyle długa by wygodnie koniec dolnika przytulić łokciem do biodra i nic więcej. Zbyt długa utrudnia manewry wędziskiem, zwłaszcza w miejscach o ograniczonej przestrzeni. Została zakończona gałką Pac Bay (alu i guma), która dobrze wyważa i chroni wędkę. Uchwyt – oczywiście Fuji DPS 18 Soft Touch, oferujący niesamowity komfort cieplny! Foregrip lekko dłuższy niż szerokość przeciętnej dłoni, przygotowany do długiej batalii ze srebrną metrówką.
     

     
    Przelotki – najlepsze do tego celu, Fuji SIC, omotki wiązane nicią Gudebrod w kolorze charcoal 441,  pokryte dwiema warstwami lakieru Flex Coat.
    Jak się całość spisuje w praktyce? Poprosiliśmy o opinię jednego z użytkowników, entuzjastę tego modelu.
    „Dla mnie jest to najlepsze wędzisko do połowu troci jakie miałem. Genialnie szybko i bardzo celnie się z niego rzuca z pod siebie, czy z boku. Czuję każde kolebnięcie woblera, każde jego trącenie w dno, zawadę. Moc bezdyskusyjna, mogłem dużego srebrniaka odciągnąć od drzewa i nie dać mu tam wrócić. Wędka amortyzowała po rękojeść. Poprzednie kije dawały mi w kość, teraz łowiąc cały, nawet długi, wrześniowy dzień, nie czuję zmęczenia i bólu pleców. Jedynie podczas wielkiej wody, albo nawisów lodowych, z konieczności sięgam po inną, dłuższą wędkę.”
     

     
    Michał łowi żyłką. My ze swojej strony dodamy, że wędka, dzięki swej ustępliwej naturze, wspaniale komponuje się z plecionką. 
    Pozdrawiamy, Tomek i Michał
    www.art-rod.com


    Propozycje rodbuilderów zebrał,
    Friko, 2008
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum

  • Z rokiem 2003 DAIWA wypuściła na rynek model multiplikatora niskoprofilowego  pod nazwą ALPHAS 103. Młynek spakowany w małej ramie z zastosowaniem do łowienia średnimi przynętami. Po sukcesie rynkowym tego modelu w roku 2005 DAIWA w porozumieniu z f. MEGABASS skomponowały na bazie ALPHAS 103 model, któremu nadano nowy i drapieżny wizerunek. Oficjalna nazwa multiplikatora to: ALPHAS ito 103 – Ai.
     

     

     
    Na pierwszy rzut oka zauważamy zmianę: czyżby zabrakło farby na pomalowanie ramy? Wykonana z gołego aluminium, nieodbiegająca kształtem od poprzednika. Skomponowanie nowego modelu miało na celu odchudzenie szpuli jak również poprawę możliwości rzutowych o 10 do 15 %. Muszę przyznać, że nie mogłem odmówić sobie zakupu. Mały, zgrabny i wiele może. Alphas ito ma w sobie coś magicznego, coś o czym chciałbym Wam opowiedzieć.
     

     
    Jest i druga strona medalu. Jak to na DAIWĘ przystało, prawy panel multiplikatora wykonany jest z plastyku. Zmiana na tyle ciekawa, iż panel ten jest przeźroczysty. Standardem również jest hamulec Magforce lecz w tym modelu lekko zmodyfikowany w stosunku do poprzednika. Magforce został zmieniony z ‘ V ” na „ TypeR + ”, dzięki czemu hamulec rzutowy jest cichy, a mechanizm jego regulacji bardzo precyzyjny.
    Specyfikacja
     
    Nazwa
    Daiwa Alphas 103L
    Daiwa Alphas ITO 103 L
    Kraj pochodzenia
    Japonia
    Japonia
    Pojemność szpuli
    12/120 (lb/yd)
    12/100 (lb/yd)
    Przełożenie
    5,8:1
    5,8:1
    Maksymalna moc hamulca
    4 Kg
    5 Kg
    Ilość łożysk
    6+1
    6+1
    Rodzaj hamulca
    Magforce V
    Magforce TypeR +
    Masa multiplikatora
    180 g.
    171 g.
     
    Zawartość pudełka
    W kartonie znajdziemy oliwkę, schemat złożeniowy, instrukcję obsługi i kołowrotek. Brak pokrowca lub etui.
     

     
    Budowa i elementy mechaniczne
    Rama konstrukcyjnie bardzo mocna i wygodnie leżąca w dłoni. Po odkręceniu śruby, znajdującej się w pokrętle regulacji hamulca rzutowego uzyskujemy dostęp do szpuli. Jest to na tyle dobre rozwiązanie, iż w krótkim czasie możemy naoliwić łożyska czy przetrzeć ranty szpuli.
     

     
    Wiele drobnych elementów multiplikatora, w środku jak i na zewnątrz, zostały pobarwione czerwonym akcentem. Tymi elementami są szpula, pokrętło docisku szpuli, korbka jak również przekładnia główna. Multiplikator wykonano z wielką precyzją. Pracuje bardzo płynnie i zbędnym jest wyszukiwanie w nim luzów. Docisk szpuli można precyzyjnie wyregulować. Jakość wykonania poszczególnych części mechanizmu, jak również elementów przekładni wzbudza respekt.
     

     
    Jednym z głównych założeń konstruktorów było odchudzenie szpuli. Została nawiercona wszędzie gdzie tylko było to możliwe jednocześnie nie osłabiając konstrukcji. Po jej zważeniu okazało się iż faktycznie została ona poddana tuningowi i w rezultacie otrzymano 17 g.
     

     
    Przycisk zwalniający szpulę pracuje bardzo miękko. Na docisku szpuli jak również w gwieździe hamulca brak klikającego mechanizmu. Wodzik jest oddalony jak w standardzie niskiego profilu. Wewnętrzny pierścień wodzika jest ceramiczny. Regulacja hamuleca Magforce-TypeR + jest bardzo prosta i wygodna.
     

     
    Wielki poligon - testy nad wodą
    Moje założenia odnośnie tego modelu co do jego przeznaczenia były skierowane bardziej do gramatury pomiędzy 8-25g. Miał służyć przede wszystkim do typowego wiosennego jig-u. Przez cały miniony sezon rewelacyjnie zdał egzamin przy połowie sandaczy i okoni. Był również moim kompanem na wielu wyprawach odrzańskich. Wzorowo radził sobie w ekstremalnych sytuacjach.
     

     

     

     

     
    Dobór zestawu
    Kiedy późną jesienią multiplikator został odstawiony na półkę zacząłem się mocno zastanawiać co by było, gdybym wykorzystał go do rzucania mniejszymi przynętami. Mam na myśli wabiki typowo pstrągowe. Prawdę mówiąc, bałem się tego najbardziej. Do kołowrotka postanowiłem poszukać wędki o odpowiednich do tego celu możliwościach rzutowych, zarazem z pewnym zapasem mocy. Po dłuższych analizach wybrałem blank: Batson SB780   6’6  4-8 lb. ( 2-9 g)
     

     
    Na początku tego roku postanowiłem nawinąć cienką plecionkę (deklarowana średnica ok. 0,10mm). Test zacząłem od woblerów o masie 6 g. Rzuty wychodziły rewelacyjnie. Robiłem z przynętą praktycznie wszystko co chciałem uzyskując przy tym wystarczające dla mnie odległościach pomiędzy 7 – 10 m. Mój test na 6 g nie skończył się jednak. Postanowiłem zejść na 4 g. Do tej gramatury obawiając się, że plecionka będzie za gruba postanowiłem zejść na 0,08 mm.
     

     
    Po odpowiednim ustawieniu docisku i wykonaniu kilku testowych lekkich rzutów okazało się, że po krótkim treningu, przynętę o masie 4 g, wypuściłem na około 6-8 m. W sumie zaskoczyłem sam siebie. Prawdę mówiąc nie spodziewałem się takich możliwości po multiku, którego pusta szpula waży 17 gram. Nie były to odległości umożliwiające przerzucenia rzeki, takiej jak Bóbr, ale na pewno juz na Kwisie czy Drawie osiągnięcie drugiego brzegu nie będzie wielkim problemem.
     

     
    Przyznam, że zostałem mile zaskoczony mnogością pozytywnych cech tego kołowrotka oraz jego możliwościami szerokiego zastosowania. Założyłem, że poniżej 4g i tak nie ma sensu schodzić z gramaturą przynęt. Czy zatem ALPHAS ITO 103 nadaje się do łowienia pstrągów? Myślę że można tak powiedzieć.. Jeżeli nawet mielibyśmy rzucać wabikami o niewielkiej masie to i tak spełni nasze oczekiwania na średnich rzekach.
     

     
    Plusy

    ALPHAS ito 103 – Ai  posiada drapieżny kształt Wyjątkowo mały, a dzięki temu duża wygoda podczas łowienia Multiplikator z dużym zapasem mocy - w każdej chwili gotowy do walki z dużą rybą Dobrze spasowany mechanizm - dobrze dobrane materiały oraz brak zbędnych luzów Możliwości rzutowe od  4 g - odpowiedni zasięg do obławiania średnich rzek wabikami o małej masie własnej.  

     
    Minusy
     
    Aluminiowa konstrukcja w niskich temperaturach szybko wychładza dłoń eBrak na gwieździe hamulca i docisku szpuli mechanizmu klikającego  
    Podsumowanie
    Daiwa Alphas ito 103L to precyzyjna  konstrukcja. Multiplikator pozwala na komfortowe operowanie przynętami w zakresie 5-25gram. Przyniesie Wam wiele przyjemności podczas użytkowania. Polecam!
     

     
    Z wędkarskimi pozdrowieniami
    Spigot, 2008 
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum

  • Trociowe wahadła

    Przez admin, w Sprzęt wędkarski,

    Po kilkunastu moich postach na forum zaproponowano mi abym napisał kilka słów na temat przynęt jakimi są błystki wahadłowe ich stosowania w zmiennych warunkach łowisk oraz sposobu prowadzenia. Postaram się w miarę swojego doświadczenia przedstawić ten temat jak najbardziej wyczerpująco. Ponieważ mamy już sezon trociowy to na początek będzie o stosowaniu wahadeł w połowach troci i łososi na rzekach pomorskich. Zaznaczam, że moje spostrzeżenia opierają się głównie na doświadczeniach z Parsęty, nad którą mieszkam od z górą 30-tu lat, ale myślę, że można je z powodzeniem zastosować na innych rzekach pomorskich i nie tylko. A więc do rzeczy.
    Błystki wahadłowe, kiedyś bardzo popularne, dziś stosowane zdecydowanie rzadziej, są doskonałą przynętą w rękach wprawne go spinningisty i to nie tylko w połowach troci czy łososi, ale właśnie na tym ich zastosowaniu skupimy się w tym tekście. Otóż wahadła były chyba pierwszymi przynętami, które stosowano do połowu wędrownych salmonidów i do dziś są doskonałe w tym zastosowaniu.
     

     
    Generalnie troć czy łososia można złowić w zasadzie na każdą błystkę wahadłową, ale skoro powstały "karlinki" z ich różnymi odmianami oraz "trzebiatówki" to właśnie tych przynęt używamy najczęściej. Już z samych nazw można się domyślać, że istnieją dwie szkoły stosowania wahadeł w połowach troci. Pierwsza to właśnie Trzebiatowska - stosowana głównie nad Regą. Charakterystyczne w tej metodzie są błystki i sposób ich prowadzenia. W tej szkole stosuje się wahadła raczej wysmukłe (podobne trochę do znanego Morsa nr.2) i lżejsze niż przeciętne "karlinki". Co za tym idzie stosuje się dodatkowe obciążenie w postaci oliwki zaciśniętej na żyłce powyżej wahadła natomiast masa obciążenia i jego odległość od przynęty zależą od głębokości i uciągu wody
     

     
    Metoda ta powstała nad Regą. Powodem jej powstania moim zdaniem jest charakter  tej  rzeki, czyli długie prostki o średniej głębokości i najczęściej głębokie zakręty z rynnami na ich wewnętrznych łukach. Natomiast nad Parsętą króluje "karlinka". Doskonała i wszechstronna przynęta sprawdzająca się w zmiennych warunkach i w zasadzie przez cały sezon - zarówno zimą i wiosną jak i latem oraz jesienią.
    Na początku sezonu naszą zdobyczą będą głównie kelty, których sztandarowe stanowiska to spokojne prostki o równym uciągu i raczej równym dnie. Łowiąc w takich miejscach "karlinką" stosujemy rzuty pod drugi brzeg średnio 5-10m pow. punktu, który znajduje się na przeciw nasze go stanowiska (tak na godzinę 14). Rzut należy kontrolować w ostatniej jego fazie, tak, aby przynęta płynnie weszła do wody. Następnie na uniesionym wędzisku i z linką przytrzymywaną palcem czekamy aż wahadło zejdzie w rejon dna. Zapinamy kabłąk (czy przekręcamy korbką multika) i zaczynamy prowadzenie przynęty starając się robić to jak najwolniej.
     

     
    Rodzaj przynęty i nurt wody powoduje, że wystarczy kontrolować spływ przynęty samym wędziskiem przy jak najmniejszym udziale kołowrotka. Tu uwaga dla początkujących i tych, którzy nie łowią wahadłem na codzień, podstawowy błąd popełniany przez łowiących to zbyt szybkie prowadzenie przynęty. Tak prowadzone wahadło cały czas pracując spływa po łuku. Aby uatrakcyjnić prezentowanie przynęty warto w tej fazie od czasu do czasu płynnie unosić i opuszczać szczytówkę. Po pewnym czasie wabik wchodzi w fazę wyjścia z łuku odczuwamy to na kiju jako zdecydowany wzrost oporu, przynęta w tym momencie znajduje się w okolicy środka nurtu, napór wody i opór linki powoduje unoszenie wahadła. W tym momencie należy prawie całkowicie zaprzestać zwijania a nawet popuszczać przynętę kontrolując oddawaną linkę palcem.
     

     
    Następnie bardzo wolno sprowadzamy przynętę pod "nasz" brzeg popuszczając od czasu do czasu, ewentualnie unosząc i opuszczając szczytówkę. Kolejna faza to doprowadzenie wabika pod nogi, robimy to bardzo wolno, często zatrzymując zwijanie a nawet popuszczając linkę. Jeśli warunki brzegowe pozwalają staramy się doprowadzić przynętę pod nogi. W tej fazie holu należy być szczególnie skoncentrowanym, ponieważ często zdarzają się brania na tzw. "na krótkim dyszlu". Szczególnie srebrniaki potrafią nas tak zaskoczyć, ale i kelt stojący pod naszym brzegiem potrafi narozrabiać. Dlatego też osobiście po zajęciu stanowiska rozpoczynam serią krótkich rzutów w rejonie miejscówki, a dopiero potem wykonuję rzuty jak wyżej. Z jednego miejsca, jeśli chcemy dokładnie obłowić stanowisko należy wykonać ok. 8-12 rzutów, następnie, mając na uwadze, że obławiamy keltową prostkę, schodzimy w dół i powtarzamy całą operację. Takie łowienie powoduje, że odcinek 100m obławiamy nawet 2-3h. Zdaję sobie sprawę, że taka metoda dla przyjezdnych, którzy chcą poznać jak największy odcinek wody może być czasochłonna, ale warto w ten sposób obłowić choć jedną obiecującą prostkę.
    A co w sytuacji, kiedy stoimy na wewnętrznym łuku zakrętu a główny nurt i rynna znajdują się pod drugim brzegiem, jest i na to metoda. Stajemy mniej więcej w połowie między początkiem łuku a jego środkiem i rzucamy maksymalnie w górę pod drugi brzeg, następnie prowadzimy wahadło na uniesionej szczytówce unosząc ją i opuszczając wybierając jedynie nadmiar linki. Kiedy przynęta znajdzie się na wprost nas, postępujemy jak przy obławianiu prostki. W tym miejscu trzeba pamiętać, że ryby bardzo często zajmują miejsca na krawędzi rynny i wypłycenia, które w tej sytuacji jest od strony naszego brzegu. To wypłycenie zaczyna się w połowie lub w 1/3 odległości od naszego brzegu. Dalej postępujemy jak na prostkach schodząc po kilka kroków aż do wyjścia z zakrętu.
     

     
    A teraz sytuacja kiedy łowimy na zakręcie na jego łuku zewnętrznym, czyli główny nurt i rynna znajdują się między środkiem rzeki a "naszym" brzegiem. Zajmujemy stanowisko na początku zakrętu i pierwsze rzuty wykonujemy jak na prostkach, z tym, że nie musimy czekać aż przynęta osiągnie rejon dna, ponieważ z reguły rzucamy na wypłycenie po wewnętrznej stronie zakrętu. Kiedy przynęta znajdzie się w rejonie zejścia z wypłycenia, czyli mniej więcej w połowie szerokości rzeki prowadzimy wahadło bez udziału kołowrotka, popuszczając linkę i pracując wędziskiem. Kiedy wabik znajdzie się już po "naszym" brzegiem prowadzimy go bardzo wolno z częstym zatrzymywaniem i możliwie jak najgłębiej. Dalej postępujemy podobnie schodząc po wykonaniu serii rzutów aż do wyjścia z zakrętu.
     

     
    Teraz opiszę metodę prowadzenia wahadła wzdłuż przeciwległego brzegu. Zdarza się, że na drugim brzegu mamy odcinki niedostępne z tamtej strony, np. porośnięte łozami schodzącymi do samej wody. Postępujemy jak przy obławianiu prostek. Rzucamy możliwie daleko w górę pod drugi brzeg, po rzucie kładziemy szczytówkę na wodę i pozwalamy aby nurt zabrał linkę. Kiedy utworzy się duży łuk z linki zapinamy kabłąk i prowadzimy wahadło wybierając luz tak aby nie grzęzło w dnie. Przy odrobinie wprawy ta metoda pozwala obłowić rejon drugiego brzegu na odcinku 20-30m. Przynęta nie powinna odejść dalej jak na 2-3m od przeciwległego brzegu. Metoda ta jest skuteczna, ale ma jedną wadę - utrudnione zacięcie, ponieważ linka idzie po bardzo dużym łuku.
     

     
    To w zasadzie podstawowe metody prowadzenia wahadła w połowach troci i łososi. Reszta to modyfikacje w/w dostosowane do warunków zastanych na łowisku. Opiszę jeszcze metodę obławiania stosowaną na miejscówkach porośniętych drzewami, kiedy między jednym a drugim drzewem mamy ok.5m, a główny nurt i rynna znajduje się pod "naszym" brzegiem. Stajemy możliwie najbliżej drzewa od góry nurtu i wykonujemy krótki rzut w rejon środka nurtu, a  nawet bliżej, możliwie wysoko pod prąd. Zapinamy kabłąk i na uniesionej szczytówce sprowadzamy wahadło do dna. Odczujemy to przez charakterystyczne puknięcie czy pociągnięcie. Następnie opuszczamy szczytówkę i dalej prowadzimy przynętę bez udziału kołowrotka. Kiedy przynęta dojdzie w rejon drzewa poniżej nas bardzo wolno, również z zatrzymywaniem sprowadzamy ją pod nogi. W takich miejscach brań możemy spodziewać się w połowie luki między drzewami lub w rejonie "dolnego" drzewa, a właściwie jego korzeni.
     

     
    To w zasadzie tyle w tym temacie. Reszta to już modyfikacje zależne od warunków na łowisku, pamiętając o tych radach i dostosowując masę przynęty do zastanych warunków jesteś my wstanie obłowić każdą trociowo-łososiową miejscówkę. Poniżej zdjęcie moich ulubionych wahadeł. W tym miejscu dodam tylko, że nie są to jedyne słuszne przynęty. Jak wielokrotnie pisałem najskuteczniejsza przynęta to ta, która najczęściej znajduje się na końcu naszego zestawu i do, której mamy zaufanie i co najważniejsze "leży" nam i czujemy jej pracę.
     
    Pozdrawiam Wszystkich Janusz Wałaszewski-Jachu, 2008

     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum

  • Pstrągi na koguta

    Przez admin, w Techniki połowu,

    Zacznę od tego, że pstrągi to moja ulubiona ryba i na jej punkcie mam lekko zwichrowaną psychikę. Gdy któryś z moich znajomych zadzwoni, a w słuchawce usłyszę „słuchaj pakuj manele i przyjeżdżaj, ruszyły się” nie ma dla mnie znaczenia czy to styczeń, marzec czy sierpień. Nie ważna jest też lokalizacja: roztocze, jakaś niewielka pomorska rzeczka czy Białka Tatrzańska. Jestem w stanie rzucić wszystko (jeśli to możliwe) i w środku nocy ruszyć na drugi koniec Polski aby powędkować chociaż jeden dzień. Z łowieniem pstrągów jest jak z nieuleczalną chorobą. Jak już raz to złapiesz jest po tobie. Nie ma szans na wyleczenie a twój stan może się tylko pogarszać. Tak właśnie jest w moim przypadku. Zachorowałem 9 lat temu. Wszystko zaczęło się od muchy i wypadów w góry, aby już po roku do mojego oręża dołączył spinning i rozpoczęła się penetracja ciurków i rzeczek od Mazowsza po pomorze.
     

     
    Na początku moimi podstawowymi przynętami spinningowymi były obrotówki nr 2 i 5-6cm woblery, czyli po prostu klasyczne przynęty w standardowym pstrągowym rozmiarze. Jednak po pewnym czasie przynęty te troszkę mi się znudziły. Dodatkowo podczas połowów na muchę obserwowałem momenty, gdy spinningiści praktycznie nie mieli kontaktów z rybą, a mi do streamerka czy swobodnie spływającej dużej mokrej muchy pstrągi pięknie wychodziły. Zacząłem więc kombinować nad nową przynętą na pstrągi i tak 5 lat temu wpadłem na pomysł połowu pstrągali na kopyta (może powiecie, że to żadne odkrycie, na pewno wielu wędkarzy używało tej przynęty na pstrągi przede mną) ale dla mnie był to moment przełomowy.
     

     

     
    Dopracowanie techniki kosztowało mnie jakiś miesiąc z sezonu, ale się opłaciło. Na 5 i 7 cm kopytka na bardzo lekkich główkach 1-2 gramowych zaczęły brać mi systematycznie pstrągi. Technika prowadzenia była bardzo prosta, stosowałem i stosuję (teraz bardzo rzadko łowię pstrągi na gumy) 2 sposoby prowadzenia. Pierwszy to rzut pod prąd i praktycznie tylko wybieranie luzu linki resztę robi za nas nurt wody. Najważniejsze przy tej metodzie jest utrzymywanie stałego kontaktu z przynętą ale nie należy jej ściągać szybciej niż płynie woda. Przy takim prowadzeniu guma praktycznie nie pracuje, co jakiś czas machnie tylko ogonkiem lub zakolebie się na boki. Metoda ta jest szczególnie skuteczna na początku wiosny, kiedy pojawiają się pierwsze odrętwiałe żabki. Zaobserwowałem, że żabki praktycznie nie poruszają się w wodzie tylko pozwalają się nieść prądowi, co jakiś czas ruszając tylko ospale łapkami i właśnie ten sposób poruszania się idealnie naśladowała gumka prowadzona z prądem.
     

     

     
    Drugi sposób łowienia to lekko ukośne rzuty pod prąd i prowadzenie gumy w luku, przy tej metodzie kołowrotka używałem tylko do wybierania luzu żyłki. Zaobserwowałem, że 90% brań, było do momentu gdy guma ustawiała się „głową” pod prąd wtedy zaczynała agresywniej pracować i przestawała być atrakcyjna dla pstrągów.
     

     

     
    Łowienie na gumę miało i ma wiele mankamentów. Podstawowy to bardzo duża ilość pustych brań, a poza tym przynęta ta dobrze spisywała się tylko w określonych miejscach, takich jak: rynny czy zakręty rzeki z niezbyt silnym prądem. Cały czas pozostawało dużo miejsc, w których guma była bezużyteczna. Były to np. zwaliska czy odcinki z szybszym prądem gdzie przynęta ta zaczynała pracować agresywnie i była ignorowana przez pstrągi. Zacząłem, więc znowu kombinować nad nowa przynętą. Pierwsze, co mi przyszło do głowy to łowienie spiningiem na streamerem z dodatkowy obciążeniem na żyłce, ale nie bardzo pasowało mi zakładanie ołowiu na żyłkę. Jakoś to wszystko nie chciało tak pracować jak to sobie wymyśliłem. Olśniło mnie dopiero, gdy przeglądałem jakąś gazetę wędkarską i natknąłem się na artykuł o łowieniu sandaczy na koguta.
     

     
    Pomyślałem wtedy, że jak sandacze biorą na coś takiego to czemu nie zrobić czegoś podobnego (tylko bardziej finezyjnego) na pstrągi. Gdy usiadłem do imadła i zacząłem kręcić pierwsze „streamery” na główkach jigowych wiedziałem, że to jest to. Przez całą zimę dopracowywałem wzory testując je w wannie i na przełomie lutego i marca miałem już pierwsze przynęty. Szybko jednak okazało się, że robienie kogutków na główkach to kiepski pomysł, znowu miałem dużo pustych brań. Nie mogłem niestety dostać odpowiednich główek (połączenia gramatura + wielkość haczyka). Zacząłem wiec dzwonić po znajomych próbując pożyczyć od kogoś formę. W końcu się udało, forma była idealna. Mogłem w niej odlewać główki 1,5; 3; 5; 7 i 9 gramowe a dodatkowo zamiast haczyków używać niewielkich kotwiczek (nr. 5-8). Choć w początkach mojego kogutowania (pierwszy sezon) ograniczyłem się wyłącznie do lżejszych główek 1,5 i 3 gramy.
     
    Prowadzenie
    Przynętami tymi łowiłem w ten sam sposób co gumami, ale miały tą przewagę, że pracowały praktycznie tak samo dobrze w silnym nurcie jak i w stojącej wodzie. Szybko okazało się, że są to przynęty bardzo łowne, ich skuteczność upatruje w tym, że ryby nie miały po prostu wcześnie kontaktu z czymś podobnym. Na koguta zacina się praktycznie 100% brań, plusem jest tu zapewne kotwiczka. Dodatkowo brania są zazwyczaj pewne i agresywne. Po sukcesach w pierwszym sezonie postanowiłem rozszerzyć wachlarz gramaturowy i rozpocząłem produkcje przynęt na główkach 5, 7 i 9 gramowych. Ta decyzja zaowocowała wspaniałym sezonem oraznową metodą prowadzenia a w zasadzie dwoma.
     

     
    Pierwsza z nich to rzuty pod prąd i łowienie w rynnach, z tą różnicą, że zamiast swobodnego spływu przynęty na lekkiej główce używałem dużo cięższych główek 5-9 gram a prowadzenie polegało na tym, że pukałem przynętą o dno. Wykonuje rzut, czekam aż przynęta opadnie na dno (powinno to nastąpić bardzo szybko) a następnie podszarpnięciami szczytówki sprowadzamy koguta wzdłuż rynny pod swoje nogi. Zauważyłem, że najlepiej sprawdzają się krótkie 5-10 cm skoki przynęty nad dno. Myślę, że tak prowadzona przynęta może kojarzyć się rybom z raczkami, pijawkami a może cierniczkami przebywającymi w strefie przydennej.
     

     

     
    Druga metoda to obławianie zwalisk, karczy i dziur pod brzegami. Tu stosuję przeważnie przynęty na główkach w zakresie 7-9 gram (oczywiście ciężar główki dobieramy do głębokości i uciągu wody w danym miejscu. Raz będzie to tylko 5 gram a innym razem nawet 12!!!).
     

     
    Ta metoda jest bardzo emocjonująca gdyż przeważnie łowimy kilka metrów od nóg i widzimy wyjście ryby oraz jej atak. Dodatkowo zapięcie pstrąga na „krótkim dyszlu” to niesamowite przeżycie i prawdziwy sprawdzian dla naszego sprzętu. Naprawdę bardzo ciężko jest utrzymać kilowego pstrąga w pierwszym momencie na 5-7 metrach linki, ryba chce nam wyrwać wędkę z ręki, a my nie możemy dać jej specjalnie luzu bo ucieknie w zwalisko lub w karcze i po zawodach.
     

     
    Przy tej metodzie łowienia, szczególnie w dziurach pod brzegiem bardzo dobrze sprawdza się granie przynętą przez dłuższy czas praktycznie w jednym miejscu (w obrębie jednego dołka, dziury) tu tez stosuje niewielkie skoki 5-15 cm nad dno. Poderwania przynęty wykonuje na zmianę - najpierw kilka łagodnych powolnych pociągnięć po 10-15 cm nad dno potem kilka agresywnych puknięć o dno (możliwie jak najmniejszy skok przynęty do 5 cm).
     

     
    Te sposoby prowadzenia to tylko ogólny zarys technik jakimi się posługuję łowiąc tą przynętą. Koguta lubię najbardziej za to, że zmusza wędkarza do myślenia i kombinowania nad woda (na jednostajnie prowadzoną obrotówkę czy wobler złowimy pstrąga, na jednostajnie ciągniętego koguta raczej nie, bo po prostu nie pracuje). Z kogutem możemy zrobić praktycznie wszystko i poprowadzić go jak chcemy wszystko zależy od naszej pomysłowości.
     
    Sprzęt
    Ja zaczynałem od łowienia długim (2,7m) spinningiem, teraz używam wędki 2 metrowej (o następujących parametrach: ciężar wyrzutowy 1/4-5/8 oz, moc- linka 8-15 lb). Użycie zbyt długiej wędki to największy błąd, jaki możemy popełnić łowiąc na koguta. Po prostu nie da się poprowadzić tej przynęty długą wędką poprawnie. Im krótsza wędka tym skoki przynęty będą mogły być krótsze, a kontrola nad wabikiem lepsza. Moim zdaniem optimum to wędki w zakresie 1,8-2,1 metra. Na kogutka łowię normalnym kijem spinningowym ale wydaje mi się, że wędka castingowa może być jeszcze lepsza do tej metody. Powoli szukam już sobie jakiegoś jednoczęściowego patyka z pazurem koło 1,8 metra.
    Kołowrotek: ja jak na razie używam Daiwy w klasie 2500. Na kołowrotek nawijam żyłkę w zakresie 0,22-0,25 (plecionek na pstrągi w ogóle nie używa) bardziej przychylam się do tej górnej granicy. Żyłka 0,25 pozwoli nam uwolnić naszą przynętę z większości zaczepów ( a łowiąc na koguta będziemy ich mieli sporo) oraz utrzymać waleczną rybę z dala o patyków, w które będzie nam próbowała umknąć. Agrafek łowiąc na koguta nie stosuje, przynętę wiąże bezpośrednio do żyłki.
     
    Jak zrobić pierwszego kogutka?!
    Jeśli przynętę robimy na główce jigowej to pierwszy krok mamy z głowy. Jeśli odlewamy główkę musimy przymocować do niej kotwiczkę. Robi to w ten sposób, że drut, na którym odlewam główkę owijam o jedno z ramion kotwiczki, zaginam i zaciskam kombinerkami. Następnie owijam drut i trzon kotwiczki przędzą wykonuje węzeł i zaklejam go (polecam do tego super glue).
     

     

     

     
    Mamy już szkielet do budowy naszego koguta. Teraz zaczyna się pole do popisu. Jak będzie wyglądał nasz kogut zależy tylko od nas, poniżej przedstawiam najprostszą do wykonania konstrukcję a zarazem bardzo łowną. Pomiędzy łukami kolankowymi haczyków kotwiczki mocujemy pęczki (niewielkie) piór marabuta. Z marabuta wykonujemy również tułów przynęty. Następnie przywiązujemy kolejne pęczki marabuta dookoła główki. Teraz wykonujemy węzeł kończący i mamy gotowa przynętę (węzeł trzeba zakleić, aby zapobiec rozwiązywaniu - do tego celu dobry jest szelak).
     

     

     
    Wyjmujemy kogutka z imadła i wyskubujemy piórka aby nadać przynęcie pożądany kształt (nie używajcie nożyczek do strzyżenia piór, bo przynęta będzie wyglądać mało naturalnie dużo lepszy efekt daje wyskubywanie zbędnych piórek). W ten sposób mamy gotową przynętę.
     

     

     
    Lakieruję jeszcze wszystkie główki swoich kogutków na kolor granatowy, czarny bądź brązowy ale nie jest to konieczne. Te lakierowanie robię bardziej dla siebie niż dla ryb, gdyż zauważyłem, że pstrągi biorą tak samo na przynętę z polakierowaną głową jak i na te, z której ten lakier został już zdrapany prze tarcie o dno, zaczepy czy pstrągowe zęby.
    Zachęcam wszystkich do spróbowania połowów pstrągów na koguta bo to naprawdę bardzo skuteczna metoda, w której najwięcej zależy od pomysłu na ożywienie ołowiu i pęczka „kłaków” czyli naszego tytułowego kogutka.
     
    SaNdAcZ,2008
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum

  • Musky Show 2008

    Przez admin, w Relacje,

    12 stycznia w sobotę rano, zaraz po audycji Zewu Natury, którą mieliście okazję posłuchać na stronie (jest na naszym forum) postanowiliśmy pojechać na Muskie Show. To już 13 rok, kiedy wystawa zbiera miłośników połowów muskie i firmy, które nam w tym pomagają. Parking zastajemy pełen. Frekwencja w tym roku dopisuje. Nic dziwnego. Sobota dzień wolny od pracy. Jeziora poprzymarzane tylko robić interesy, spotykać się i zapraszać na zbliżający się sezon. Wejściówka 10$ od łebka i jesteśmy na hali sportowej Harper College na Muskie Show 2008 (www.chicagomuskieshow.com).
     

    DeLong Lures. Węgorzyki z pojedyńczymi hakami od dołu. Osobiście nie mam do nich przekonania ale zdjęcia reklamowe mówią wszystko. Zauważcie kilka zdjęć Uli Beyera z okazami. 

    Phantom Lures bardzo dobre jerki już z gumowymi ogonkami. 

     
    Hala pełna stoisk, sprzętu i ludzi. Stoiska różnych firm produkujących najrozmaitsze elementy, ale o wspólnym mianowniku – musky. Tak więc co widzimy: wyposażone łodzie, wędki, kołowrotki w tym multiplikatory, plecionki, żyłki, przynęty, sprzęt do wyjmowania wypuszczania ryb, wszelkiego rodzaju pamiątki, ubrania, lodge-resorty, usługi przewodników, seminaria i przede wszystkim bardzo ciekawych ludzi.
     

    Gumy rosówki długości 30cm, gumy z wirówkami, spinnerbaitami, gumy w woblerch ... świat gum się nadal rozwija, aż do wytworzenia baitow real fish. Wiele firm robiących blachy wahadłowe, wirówki, woblery dodaje element gumowy. 

     

     

     
    Jadąc na tą wystawę wiedziałem, że zastanę tam Toma Haugena właściciela Pipestone Point Resort. Zabrałem, więc ze sobą zdjęcia z mojego wakacyjnego pobytu. Zdjęcia muskie 47 cali i whitefisha 27 cali na dużym formacie. Na stoisku resortu przedstawiłem Tomowi Jacka i Tadka po czym przekazałem mu zdjęcia. Jacek dał Tomowi Zew Natury z moimi opisami i zdjęciami z pobytu w jego resorcie. Krótko mówiąc słodziliśmy ile się dało żeby procentowało na przyszłość.
     

    Dwa uśmiechy - Tadka i muskie. Potem muskie chciał Tadka ugryźć ... w końcu Tadek ugryzł rybkę z tyłu ...  

     

     
    Na wystawie reprezentowanych było kilka resortów słynnych z muskie. Następnie Jacek zaprowadził nas na stanowisko Dadson Rods gdzie jego przyjaciel Jose pracuje jako doradca. Pooglądaliśmy tu wędziska - piękne, ale niestety drogie. Przy okazji spostrzegliśmy u Josha pięknie wykonane woblery.
     

    Na stanowisku Dadson Custom Rods Jacek spotyka tu swojego przyjaciela Josha (w zielonej kurtce). Od Josha Jacek się dużo nauczył. Mówi, że jest lepszy od niego. Mnie cieszy ze Josh jest specem od muskie co wróży dobrze na przyszłość. Oczywiście przeglądamy też wędki. Średnie ceny to około 300 USD. Można zamówić według swoich potrzeb. 

     
    Okazało się, że firma, która je robi TrueGlide już w piątek została ogołocona z wszystkich wabików. Naszą uwagę zwróciły duże oczy i dziwny lakier. Okazało się, że oczy używają z asortymentu do wypychania zwierząt, natomiast lakier specjalnie dla nich miesza jakaś firma i jest to tajemnica. Josh kupił wcześniej kilka woblerów tak, że mogliśmy pooglądać. Puste stoisko tej firmy robiło na wszystkich niesamowite wrażenie. Dziwne - bo czujemy jakby coś nam umknęło.
     

    Woblery firmy TrueGlide www.trueglide.com. Na tym stanowisku zastaliśmy dosłownie kilka resztek. Już w piątek wędkarze ogołocili stanowisko z woblerów. Rzeczywiście wyjątkowo wykonane. Jacek w rozmowie z Joe Petersonem dowiedział się o specjalnych lakierach, które są wytwarzane tylko dla tej firmy i są chronione tajemnicą. Duże oczy w woblerach są imitacjami oczu zwierząt, któych używają przy wyprawianiu zwierzyny myśliwskiej. Jacek sprawdzał swój wodoszczelny aparat i robił zdjęcie pod wodą jednemu z gliderow. Zamówiliśmy drogą internetową po kilka sztuk. Zrobiły na nas wrażenie. 

     

     
    Jak zwykle nasz szacunek zdobył również Greg Nimmer, którego woblery to już sztuka. Są niezwykle piękne. Greg wprowadza różne pomysły i rozwiązania przy tym wybór jest ogromny.
     

    Stanowisko Grega Nimmera. Przepięknie wykonane woblery. Dużo ciekawych rozwiązań. Zawsze z przyjemnością go odwiedzam. Tym razem napadliśmy go z Jackiem i Tadkiem. Wykonuje też pamiatkowe woblery - dzieła sztuki. Drogie ale to nie są zwykle rzeczy tylko magiczne. 

     

     

     

     
    Jima Saric widzieliśmy tylko przez moment na stanowisku Muskie Hunter, bo w czasie naszej wędrówki miał pokaz i opowiadał o swoich doświadczeniach wyświetlając swoje filmy. Urywki tych filmów to te odcinki, o których już Wam kiedyś wspominałem na forum. Jim łowi tam między innymi na nasze salmiaki. Na filmach tych były również testowane niebieskie wędki na muskie St Croixa Legend, które są już obecnie w sprzedaży.
     

    Jim Saric na stanowisku Musky Huntera. Jim jest naczelnym tego dwumiesiecznika, znakomitym wedkarzem i nauczycielem. Już drugi rok łowi na salmiaki i je reklamuje. Ostatni jego rekord to muskie 140cm na Marudera Salmo na Lake of the Woods. Zdjęcie z muskie jest w rekordach Salmo. W momencie naszego pobytu na wystawie Jim miał seminarium i nie udało się z nim porozmawiać. 

    Nasze ukochane salmiaki 

     
    Był też Lee Tauzen, którego co roku spotykam. Lee robi przynęty, ale pracuje też jako guide na Lake Mill Lacks. Być może kiedyś skorzystamy z jego oferty, choć jest bardzo droga – kosztuje 500$ za dzień. Lee powiedział mi, że widział relację i zdjęcia z Wystawy 2007, którą zamieściłem na Jerkbaicie rok temu.
     

    Big wiewiór 
    Jak zwykle spotykamy też stoiska z obrazami. Na jednym z nich rozpoznaje Jima Bortza. Jim jest artystą malarzem. Robi też piękne zdjęcia. Pisze dla Muskie Huntera. Nasz Pepe spotkał się z nim nad Lake of the Woods i to zaowocowało między innymi obrazem, na którym muskie chwyta skinnera 15 cm - to była akcja Pepe. Z tego, co wiem ten obraz jest w Polsce w siedzibie Salmo. Ponadto jedna z okładek Muskie Huntera również przedstawiała tą akcję. Pozdrowiłem Jima od Piotra i wzajemnie przekazuje pozdrowienia od niego. Przypominam, że mój angielski jest nadal opłakany. Sposób w jaki dogaduję się jest bardzo śmieszny ale Jacek dużo nam z Tadkiem pomagał. Jednak i tak czasami gubiliśmy się w tym świecie przynęt i magii.
     

    Jim Bortz - field editor Muskie Huntera. Artysta, pisarz i znakomity wędkarz na swoim stanowisku z pięknymi obrazami. Przekazałem mu pozdrowienia od Piotra Piskorskiego i wzajemnie pozdrawiam tu naszego Pepe. 
    Gdy napotkaliśmy Boba Meshikomera Tadeusz poprosił mnie o pstrykniecie zdjęcia. Bardzo go ceni z programów TV tym bardziej, że Vermilion Lake to oczko w głowie i u Tadka i u Boba. Myślę, że oni by się dobrze czuli razem na łodzi. Nadają na tej samej fali, choć zupełnie w innych językach. Bob jest bardzo miłym człowiekiem. Bardzo go lubimy i szanujemy.
     

    Bob Mehsikomer.Prawdziwy Profesor od muskie. Bardzo miły człowiek. Propagator C&R. Tadeusz go bardzo ceni i chciał mu uścisnąć łapkę. Ja go umieszczam w pierwszej 10 Hall of Fame od muskie. 

     

     
    Spośród dużych sklepów brakowało tym razem Bass Pro Shop. Być może, dlatego, że Cabelas pojawił się w Chicago i jednocześnie zadebiutował na wystawie. Razem z BPS brakowało Pete Mainy, który co roku przebywał na wystawie i prowadził pokazy. Ten brak budzi moje zdziwienie. Czy te dwie firmy nie mogą być reprezentowane na jednej imprezie?
     

    Ulubiona firma naszej trójki 

     
    W sklepie Roliie and Hellen's natrafiamy na dużą ofertę Salmo na muskie i szczupaki. Nasze Salmo na równi z innymi firmami jest widoczne na amerykańskim rynku. Jest znane i cenione. Wielu wędkarzy używa przynęt tejże firmy. Uważam, że cały cykl filmów Muskie Huntera z Jimem Sariciem zrobił bardzo dobrą robotę. Trzeba tu wspomnieć, że Zawody Salmo w Rhinelander też mają mocną pozycję w kalendarzu „tournamentów” na muskie.
     

    Ulubiona firma Jacka 

     
    Sklep internetowy w Minnesocie ma dużą ofertę, a reklamy poszczególnych woblerów pojawiające się w In-Fisherman, Muskie Hunter również przyczyniają się do reklamy. Wędrując tak z Tadkiem i Jackiem staraliśmy się obejrzeć ile się dało. Jednym słowem pomacać, ocenić. Starałem się też porobić trochę zdjęć. Jak zwykle teraz stwierdzam, że brakuje mi tu pewnych ludzi i przynęt bo nie pstrykałem tylko podziwiałem. W tej wędrówce od rana znaleźliśmy też czas na hod-doga. Przedtem była tylko kawa i ciacho, które nas trzymały przy życiu.
     

    Ten wściekły muskie zwracał uwagę wszystkich. Ken Grabber prezentował swoje dzieła jako firma Ken's Fish Sculptures Reproduction (www.FishSculpture.net). Firm tworzących reprodukcje ryb było kilka. Niektóre wypychają żywe, niektóre na podstawie zdjęć i opisów robią odlewy. My preferujemy odlewy. Niech (nadal) żyją muskie!!! 

     
    Zbliżyła się 16.00 i trzeba było się zwijać bo w sklepie Jedrex czekało nas jeszcze seminarium podlodowe, które Jacek i Zbyszek mieli poprowadzić ... ale o tym w innym temacie.
     
    jerry hzs, 2008
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum

  • W wędkarstwie dobrze jest unikać prawd objawionych. Toteż kiedy rok temu na łamach jerkbait.pl miała miejsce premiera medialna nowego pomysłu warszawskiej pracowni Fishing Center – rękojeści rezonansowych – od razu towarzyszył temu projekt przetestowania nowej koncepcji w warunkach polowych. Irek Matuszewski wykonał cztery wędki z rękojeściami rezonansowymi – dwie castingowe oraz dwie spinningowe i powierzył je do testowania czterem Użytkownikom naszego portalu. Obiecywaliśmy wówczas, iż po przełowionym sezonie ukaże się artykuł zawierający przemyślenia naszych testerów na temat kijów, którymi się posługiwali – i słowa dotrzymujemy. Czy jest to werdykt w sprawie rękojeści rezonansowych, czy może raczej subiektywne spojrzenie czterech rożnych osób na ten sam temat – oceńcie sami. Zapraszamy do lektury.
     
    Wędka castingowa Sławka
    Zgłosiłem się do testów trochę bez wiary, że mój pomysł doczeka się realizacji. Jednak dosyć szybko miałem się przekonać, że hasło lekka castingowa jerkówka będzie intrygującym. Od hasła do jego realizacji droga nie była krótka. Wiele maili z zapytaniami i pomysłami. W tak zwanym międzyczasie wpadam na szatański pomysł, trochę podobny do późniejszej idei Jerzego. Ponieważ łowię pstrągi i zamierzam łowić szczupaki, chcę to robić jednym kijkiem. Chcę lekką jerkówkę szczupakową z możliwością połowu pstrąga.
     

     
    Pierwsze reakcje są negatywne – tego nie da się zrobić … i tu pada wiele rzeczowych argumentów, z którymi zgodzić się powinienem. I godzę się, ale nie do końca. Tłumaczę, że te pstrągi to jakby większe a szczupaki to jakby klasyka raczej niegodna pochwały itd., itp. Pomysł zaczyna powoli wszystkich intrygować. Kolejne sugestie wymieniam już z Frikiem. Za jego namową postanawiamy zrobić kijek o nominalnie wolniejszej akcji, ale z dużym zapasem mocy. Z jednej strony da to możliwość wyrzutu dosyć lekkiej przynęty, z drugiej możliwe będzie poprowadzenie ostro przynęty i holu szczupaka. Dodatkowo wędzisko doważamy tak, by środek ciężkości znajdował się właściwie w ręku (czyli w okolicach kołowrotka).
     

     
    Tu brakuje relacji z montażu kijka. Znalazłoby się tu między innymi docinanie blanku. Mam, więc wędzisko robione pod wymiar (jak kuchnia). Wszelkie pytania dotyczące montażu proszę kierować do FC oraz do Frika (bo i tak nie wiem co i kto robił). Zanim rezonansowe cacuszko trafiło do mnie, postanowiło zwiedzić targi w Poznaniu i dać się pomacać kilku forumowiczom. Trochę byłem zazdrosny …
     

     

     
    Wrażenia estetyczne są ważne, ale w końcu na to mam łowić ryby. Pierwsza wyprawa na pstrągi i… jestem pod wrażeniem możliwości rzutowych kijka. Pomimo, że jest opisany od 10 gram to 7g miota już jak pocisk a pięcioma da się jeszcze przyjemnie rzucać. Owszem rzucałem swoimi woblerami, ale w końcu to kij rzucał – same nie latają (jeszcze). Jedno mnie jednak zastanawiało. Czy to, co czuję to działanie rezonansu? Czy czuję to, co testuję?
     

     

     
    Druga wyprawa dała mi wiele odpowiedzi. Brań było dużo i wszystkie czułem doskonale. Nawet miałem okazję stwierdzić, jaką kij ma moc. Ponad 40 cm pstrąg wziął mi w dosyć specyficznym miejscu. Prawie w jednej linii byłem ja, kołek i pstrąg. Kołek był pomiędzy mną a pstrągiem i nurt mógł doprowadzić do zahaczenia linki o kołek. Mocno pociągnąłem wędką i… pstrąg właściwie na ogonie „przeskoczył” przed kołkiem w moim kierunku. To wyglądało jak ślizg.
     

     
    Mocy mogłem, więc być już pewny. Ale dalej nie stwierdzałem działania rezonansu. Może go tam nie ma? Tu z kolei z pomocą przyszedł mi mocno pracujący, łamany wobler. Zatrzymałem go w dosyć wolnym nurcie i… co to? Odczucie takie, jakby części wobka się o siebie stukały. Wiem, że to niemożliwe, więc… To coś w kiju. Jednak przecież nie przelotki. Późniejsze doświadczenia wskazały, że to właśnie było działanie rezonansu.
    Od razu na forum dzielę się doświadczeniami i wskazuję konieczność nauczenia się „słuchania” rezonansu. Wiemy, że są to drgania a nie jakieś dziwne dźwięki, ale jak ktoś doświadczy jego działania zrozumie stwierdzenie: „słuchanie” rezonansu. Źródło drgań dosyć dokładnie daje się "namierzyć". To co się czuje wydaje się zbliżone do częstotliwości nienaturalnych zakłóceń pracy przynęty związanych z  braniem albo zaczepem. Nie mogę znaleźć na to odpowiedniego słowa, ale to raczej tępe "dźwięki". Niestety nie jestem w stanie stwierdzić, czy rezonans wydaje swoje dźwięki w reakcji na pewne częstotliwości, czy też tylko je wzmacnia.
    Przejdźmy do jakiejś próby usystematyzowania wiadomości i moich wrażeń dotyczących testowanego wędziska:
     
    Fishing Center Light Jerk
    Producent blanku, rodzaj grafitu
     Batson Enterprises Rainshadow  RX7, IP 845 modyfikowany
    Długość w cm
    185 cm
    Ilość składów
    1
    Ciężar wyrzutowy
    10-28 gram
    Moc
    20lb
    Ugięcie / Akcja
    Moderate-fast
    Ilość i, rodzaj przelotek i producent
    Fuji alconite, 8 + szczytowa
    Pozostałe komponenty (uchwyt, rękojeść)
    uchwyt Batson forecast 16, , system doważający Fuji
     
    Tak jak napisałem wędzisko podoba mi się. Kij jest estetyczny i bez zbędnych ekstrawagancji. Pomimo „braku blasku” zwraca na siebie uwagę. Jedyne co po sezonie użytkowania zauważam, to „wyślizganie” pianki w miejscu w którym wędzisko jest trzymane ręką. Pozostałe elementy nie wykazują większych śladów użytkowania. Blank jest dosyć pancerny. Na początku sezonu dwa razy został uderzony „wystrzeloną” z wody przynętą – woblerem i… tylko lakier ucierpiał. Później wędzisko dostawało w kość i nie „narzekało”.
     
    Fishing Center Light Jerk
    Multiplikator
    Shimano Scorpion 1001
    Bass Pro Schops Extreme ETX10HL
    Linka
    Plecionka Stren super braid 14 lb
    Plecionka Power Pro 20 lb
    Przynęty
    Woblery sterowe długości 5-7 cm i wagi 4-8 gram
    Jerki w rozmiarze 7-9 cm i wadze 14-30 gram
    Łowisko / technika połowu / gatunki ryb
    Połów pstrąga w rzece z brzegu
    Połów szczupaka z brzegu
     
    Wędzisko było w zamyśle montowane pod skorpiona 1001. Rzeczywiście w tej parze sprawuje się znakomicie. Doskonale leży w ręku i nie męczy jej. Ładuje się już poniżej dolnego ciężaru wyrzutu. Jest to spowodowane większą bezwładnością kija w stosunku do tak ostatnio modnych wędzisk super, extra x-fast. Same rzuty są przyjemnością. Gdy wziąłem do ręki innego castingowego kija (bardzo szybkiego) to okazało się, że nie potrafię dobrze rzucać multiplikatorem. Dlatego szybko wróciłem do „light jerk`a”.
     

     
    Wędzisko było stosowane do połowu pstrągów i szczupaków. Przy pstrągach zachowuje się idealnie. Bardzo dobrze zarówno zacina jak i trzyma ryby. Przy szczupakach niestety zaobserwowałem niekorzystne zjawisko. Przy delikatnych braniach  na jerki, szczupaki potrafią spadać niedługo po zacięciu. Nie wiem czym jest to spowodowane. Być może wcześniej nie czułem tych brań, ale o tym fakcie trzeba pamiętać przy późniejszych próbach wykonywania tego typu jerkówek (zwłaszcza dlatego, że mam taką w planie z cw. do około 80-90 gram). Sumując rozważania mogę stwierdzić, że test wypadł pozytywnie. Po nauczeniu się „słuchania” rezonansu jest on przydatny, gdyż lepiej jest czuć zarówno zaczepy jak i brania ryb. W nawiązaniu do wcześniejszych pytań dotyczących przydatności rezonansu mogę stwierdzić, że przydaje on się nie tylko producentom. Być może na rynku dostępne są lepsze rezonansy – tego stwierdzić nie mogę, bo w ręku ich nie miałem. Ten w moim wędzisku na pewno działa i pomaga.
    Piszę o moim wędzisku bo postanowiłem zostać jego posiadaczem i już nim jestem.
     
    Wędka castingowa Mifka

    Pomysł lekkiego kija na pstrągi nie był przypadkowy. Od ponad roku chodziłem za kropkami z rożnymi wędkami. Od mocnego 14sto funtowego Extra Fast zbudowanym na bazie blanku St. Croix SCIV (top water) po nieco bardziej ustępliwego z bardzo czułą szczytówką i wciąż jeszcze niemal niespotykanym KISTLERem Helium LTA. Jednak ciągle mi czegoś brakowało. A to nieco za dużo mocy jak na moje potrzeby, a to nie taka długość jak być powinna. Decyzja mogła być jedna. Prawdziwy Hand Made zrobiony konkretnie pod moje wymagania, potrzeby oraz temperament. Uzbrojony pod mój ulubiony kołowrotek (SPACING!!!) i pod niego też zbalansowany. Wiedziałem, że nie może być dłuższy niż 6’ i ani cala dłuższy. Krótszym rzucać nie chciałem w obawie o praktyczność całego zestawu. Jeśli chodzi o blank.... tu pojawił się problem. Miał obsługiwać przynęty od 4-5g w górę do ok. 10g. Zakresem górnym były 6-7cm woblery pstrągowe. Sporadycznie na końcu zestawu mogła się pojawić obrotówka nr 2. Jeśli chodzi o sam blank to na pewno, ze względu na przewidywaną rybę – cel czyli  pstrąga, chciałem aby blank miał tendencje do głębszej pracy oraz nieco głębszego ładowania umożliwiającego swobodne stosowanie różnych technik rzutowych. Z drugiej jednak strony daleki byłem od typowej kluski. Jeśli chodzi o materiał, którego miał być wykonany sam blank, byłem raczej po stronie niższego modułu w zamian za nieco większą odporność na urazy mechaniczne (krzaki, gałęzie).  

     
    Jeśli chodzi o samą stylistykę wędki, to rozwiązanie mogło być tylko jedno - czerń i pianka. Do tego dopuszczalne niewielkie wstawki z polerowanego aluminium lub podobne rozwiązanie mające na celu jedynie pokreślenie czerni. Oczywiście jeden kawałek to podstawa, o innych rozwiązaniach nawet nie było mowy. Jako dodatek do wędki pojawiła się rękojeść rezonansowa. Oczywiście pojawiły się pewne myśli czy się to sprawdzi, czy jest to, aby na pewno dobre rozwiązanie i czy w przypadku kijka pstrągowego jest potrzeba zastosowania takowej rękojeści, ale... dlaczego by nie. Czemu nie spróbować. Po głębszym zastanowieniu się, wyszło, że nie jest to taki zły pomysł. Wszak zarówno Drawa jak i inne rzeczki pstrągowe, których nazw nawet nie ośmielę się powiedzieć, gdyż mógłbym się narazić osobom, które mi zaufały i zdradziły namiary, obfitują w inne ryby, które biorą często delikatnie, skubią czy wąchają przynętę zanim odważą się wziąć. To właśnie klenie oraz okonie przekonały mnie do zastosowania rękojeści rezonansowej. Jednak specyfika łowisk jest bardzo zbliżona. W zasadzie tylko Drawa jest rzeką dość dużą, jednak zarośla, krzaki i inne tego typu utrudnienia to w zasadzie normalka na wszystkich tych rzekach. To właśnie specyfika tych łowisk narzucała długość wędki. Zasadniczo właśnie 6’ długości, jak i głębsze ugięcie w trakcie rzutu dawało mi możliwość swobodnego operowania kijem i stosowanie, często jedynie możliwego rzutu, spod siebie, stojąc na kilkudziesięciocentymetrowej skarpie.
     

     
    Jak już wcześniej na forum zauważył Sławek, rezonans nie powoduje wzmocnienia wszystkich przekazywanych drgań. Z całą pewnością nie grozi nam przestawienie biodra czy wybicie kosteczek w nadgarstku. Nie mniej jednak, jest pewna częstotliwość, których normalnie w zasadzie nie czuć w ogóle. W przypadku rezonansu są one wzmacniane do poziomu wyraźnej zauważalności. Delikatne otarcie o gałązkę, trawkę, delikatne zakłócenia pracy przynęty. To wszystko jest wyraźniej czytelne i zauważalne. O pracy obrotówki to już nawet nie wspomnę.
    Przyjrzyjmy się nieco bliżej parametrom wędki:
     
    Fishing Center IP843
    Producent blanku, rodzaj grafitu
     Batson Enterprises Rainshadow  RX7, IP843 modyfikowany
    Długość w cm
    183 cm
    Ilość składów
    1
    Ciężar wyrzutowy
    5-17 gram
    Moc
    14 lb
    Ugięcie / Akcja
    Moderate – Fast
    Ilość i, rodzaj przelotek i producent
    Fuji ALCONITE, 8 + szczytowa
    Pozostałe komponenty (uchwyt, rękojeść)
     uchwyt Batson forecast 16, system doważający Fuji
     
    Jak już wcześniej pisałem. Estetyka kija była robiona typowo pod moje oko – jak w zasadzie cały kij. No gdyby tak jeszcze nie było firmowej naklejki RAINFOREST było by całkiem super.  Dobór przelotek oraz ich rozmieszczenie zostało wykonane naprawdę profesjonalnie. Rękojeść, poszczególne wymiary wszystko dokładnie pod użytkownika. W zasadzie jedyne niedociągnięcie, jakie się tam zdarzyło, to klikająca rękojeść, prawdopodobnie efekt zbyt słabego podklejenie uchwytu (sprawę powinna załatwić niewielka ilość ciekłego kleju, który wszystko złapie razem. W sadzie kij wyszedł nieco na wyrost. Zarówno z dół, jak i w górę. Przy zastosowaniu multiplikatora Shimano Calcutta Conquest 51 możliwe jest naprawdę komfortowe rzucanie Salmo Tiny S, którego masa oscyluje w granicy 2,5-3 g. Jeśli chodzi o górny zakres dopuściłem się rzucania dwuczłonowym swimmbaitem Sławka o masie chyba nieco ponad 25g. Jest to możliwe, ale nie polecam. Natomiast kij świetnie się sprawdził przy delikatnym jigowaniu na Odrze (główki 10-15g) pokonujący przy tym bolenia 70cm oraz sandacze 80cm.
     

     
     
    Fishing Center IP843
    Kołowrotek / multiplikator
    Shimano
    Calcutta Conquest 51
    Linka
    Plecionka Spiderwire STEALTH 8lb
    Plecionka Power Pro 10 lb
    Przynęty
    Woblery sterowe długości 3-7 cm i wagi 3-10 gram
    Mini swimmbaity Sławka w rozmiarze 7-9 cm / 10-30 gram
    Łowisko / technika połowu / gatunki ryb
    Połów pstrąga, klenia, okonia  w rzece z brzegu
     
    Reasumując mogę stwierdzić, że rękojeść rezonansowa – bo taki był cel tego testu, spisuje się bardzo dobrze. Wzmacnia pewne pasmo drgań, których normalnie nie czuć lub czuć na zasadzie domniemania.
     

     
    Wędka spinningowa Bassy 
    Dostałem do ręki kij spinningowy, przeznaczony do lekkich przynęt gumowych, ale jak okazało się później – dobrze radził sobie z niewielkimi, 5cm woblerkami. Kołowrotek w rozmiarze 2500 oraz plecionka 8lb dopełniły zestawu.
     
    Fishing Center  ISB 781
    Producent blanku, rodzaj grafitu
    Batson Enterprises, RX7 Rainshadow
    Długość w cm
    198 cm
    Ilość składów
    1
    Ciężar wyrzutowy
    4-10 gram
    Moc
    6-12 lb
    Ugięcie / Akcja
    Extra-fast
    Ilość i, rodzaj przelotek i producent
    Fuji Alconite, 8 + szczytowa
    Pozostałe komponenty (uchwyt, rękojeść)
    uchwyt Fuji DPS 18, rękojeść rezonansowa
     
    Fishing Center ISB 781
    Kołowrotek / multiplikator
    Mitchell 2000/ Daiwa Tierra 2500
    Linka
    Stren Super Braid  8lb
    Przynęty
    Główki: 4- 10 gram,
    gumy: twistery, rippery   3, 4, 6, 7cm,
    coblery: Hornet S, 5cm
     
    Łowisko / technika połowu / gatunki ryb
    Jezioro, wolno płynący  kanał, zbiornik zaporowy/ jigowanie „opad”
     
    Podczas łowienia, jeśli chodzi o przynęty gumowe – zestaw był czuły od 5 gram wzwyż + guma czyli około 6-7 gramów. Łowiłem również okonki na paprochy, ale prowadzenie tak małej przynęty, ważącej nieco ponad 4 gramy mijało się z celem. Najdłuższą rybą jaką złowiłem tym zestawem był szczupaczek mierzący równo 60cm. Miałem również 28 września fajnego pstrąga czterdziestaka (świeca) - był niestety szybszy .... Ale do rzeczy. 
     

     
    Co daje rezonans? Niestety w 100% trafnej odpowiedzi, przy tak zaplanowanym teście nikt raczej nie udzieli. Każdy musiałby posiadać 2 identyczne blanki uzbrojone – jeden z rezonansem , a drugi bez. Można jednak podzielić się subiektywnym odczuciem z łowienia kijem na tubie - co właśnie czynię. Wyczuwalna jest w sposób dość łatwy twardość dna, kamienie patyki itp. Przynęta o odpowiedniej masie „spadająca” przy stromej skarpie, na napiętej lince informuje wyraźnie o tym, co mija po drodze odbijając się od przybrzeżnych patyków i kamieni. Nie można mieć tutaj żadnych zastrzeżeń.
     

     
    Okonki fajnie pstrykają, szczupaczki podczas niemrawego żerowania delikatnie zapinają się, sandacze ... zostawmy ten temat. Przypadek 1 - Na jeziorze fala i wieje. Na gumy nic nie reaguje. Zakładam horneta tonącego, 5 cm, bo chcę wyraźnie czuć wibrację przynęty 1 rzut i siedzi. Zapięty za krawędź pyska. Bardzo delikatnie usiadł na haku. Branie odczułem jako przerwanie pracy woblera, jakby zatrzymanie- nie było mowy o zielsku, bo zielska tam nie było, a wobek nie dochodził do dna. W tym tygodniu, w którym namierzyłem szczupaczkową zatokę wszystkie ryby – 9 sztuk zapięte były za sam koniec pyska, nawet przy wolnym prowadzeniu wabika. Podczas holu sześćdziesiątak nawet nie pisnął – sam byłem zdziwiony, bo mimo wszystko kij wygląda niepozornie.
    Przypadek 2 - Wolno płynący kanał, 1,5 m głębokości, 4 cm twisterek. Na napiętej plecionce wyraźnie wyczuwalne skubnięcia okonków. Nie są duże, ale zestaw działa. Sytuacja powtarza się gdy wiążę trok z 6 gramową ołowianą pałeczką.
    Przypadek 3 – zalew pod Lublinem. 15 metrów od brzegu pas kamieni. Szczupaczki ( niestety nie sandałki) uderzają przed kamieniami od strony wody. Brania następują przy podbiciu.
     

     
    Kilka uwag końcowych. Omawiany kij jest dobry na małe i średnie ryby- niestety nie dane było mi zapięcie potwora. Nie łowiłem główkami cięższymi niż 10 gram - bo takie miałem łowiska do dyspozycji. Jednak wiem już, że w przypadku tak zwanej sandaczówki sprawię sobie ciut mocniejszy kij.  ISB 781 wygodnie leży w ręce. Kij jest krótki i wybitnie przeznaczony do łowienia z łodzi lub z „gołego” brzegu. Niektóre miejsca na kanaliku okoniowo - pstrągowym musiałem sobie odpuścić, ale wiadomo nie ma wędki do wszystkiego. Testowanie tego blanku w wersji castingowej dostarczyłoby jeszcze innych informacji o wykorzystaniu rezonansu. Na pytanie czy inwestować w rezonans, czy w kij o większym module takiej czy innej firmy pozostawiam czytelnikom.
     

     
    Generalnie im blank jest lepszym rezonatorem, tym bardziej pudło, tuba rezonansowa jest wydajniejsza, gdyż ma co wzmocnić. Wątpię, żeby tuba na głuchym blanku spisała się rewelacyjnie. Jednak w przypadku dobrego kija fundamentem zawsze musi być dobry blank. Mam nadzieję ze wspólnie z bardziej doświadczonymi ode mnie testerami będzie można ustalić w miarę rozsądną granicę sensu stosowania takich udogodnień jakim niewątpliwie jest rękojeść rezonansowa. Idealnie byłoby gdyby uczestnikiem testu była osoba łowiąca jakimś super hiper nowoczesnym sprzętem w stylu Megabass, wyposażonym w kolejną generację rezonansu. Zresztą a podejrzewam, że opublikowaniu wyników testu rozgorzeje dyskusja, która zaowocuje konkretnymi wnioskami.
    Swój amatorski test zakończę twierdzeniem.  Rezonans – tak, ale w jakiej konfiguracji?
     
    Wędka spinningowa Pabloma
     
    Fishing Center IST1141F
    Producent blanku, rodzaj grafitu
    Batson Enterprises, RX7
    Długość w cm
    290 cm
    Ilość składów
    2
    Ciężar wyrzutowy
    2-10 gram
    Moc
    4-8lbs
    Ugięcie / Akcja
    moderate-fast
    Ilość i, rodzaj przelotek i producent
    Fuji Alconite, 9 + szczytowa
    Pozostałe komponenty (uchwyt, rękojeść)
    uchwyt Fuji DPSM-18, hypalon
     
    Fishing Center IST1141F
    Kołowrotek
    RYOBI EXCIA 1000
    RYOBI INSIDER 1000
    Linka
     plecionka Power Pro 10lb
    żyłka York exclusive 0,18-0,20
    Np. żyłka York exclusive  0,14
    Przynęty
     gumki na główkach 5-10g
    wachdłówki3-6cm
    woblery 1-7cm
    gumki na główkach 5-10g
    wachdłówki3-6cm
    woblery 1-7cm
    Łowisko / technika połowu / gatunki ryb
     połów okonia w jeziorze z brzegu i z łodzi metoda jigową, połów klenia w rzece, połów pstrąga w rzece
    połów klenia w rzece
     
    Pierwszym wrażeniem po odbiorze wędziska była niesamowita wręcz lekkość i precyzja wykonania. Czarny hypalon w połączeniu z zielonym wovenem i kolorem blanku pięknie współgrał tworząc piękne rękodzieło, gdzie dodatkowe elementy ozdobne typu wyplatanka popsułyby tylko harmonię i "obciążyłyby" wizualnie wędkę.
     

     
    Pierwsze wymachy "na sucho" trochę mnie przeraziły miękkością zestawu. Moim założeniem był kij, który jest dość sztywny z miękką szczytówką, poddającą się pod przynętą. Dopiero podczas holu ryby zaczyna pracować reszta wędziska, a tu machając samym wędziskiem mam ugięcie około 3/5 kija! No cóż, chyba można z tym żyć.
     

     
    Wiosna jakoś nie chciała nadejść, a tu nowy kijek podpiera ściany. Trzeba było coś z tym zrobić, mimo niesprzyjającej aury, postanowiłem wybrać się na pobliskie bajorko i przynajmniej sprawdzić jak ten kijek zachowuje się pod przynętami, jak się ładuje, no i oczywiście poczuć ten rezonans. Na początek założyłem małego bączka (3,5cm, i około 4g do tego monolit 0,14mm nawinięty na kołowrotek 1000), wymach i ... muszę w pośpiechu hamować wysnuwającą się linkę bo przynęta jest już na drugim brzegu (cała akcja dzieje się na kałuży o wymiarach ok.30 na 80m). Jestem w szoku, kij pięknie się ładuje i "wystrzeliwuje" przynętę jak katapulta. Powolne prowadzenie wabia, czuję zakłócenie pracy przynęty, tnę i ... ach to tylko liść. Tego dnia nic nie łapie, prawdopodobnie dlatego, że tam nic nie pływa z wyjątkiem cierników, a i to nie jest pewne. Wiem natomiast, że mam wspaniałe narzędzie. Nadal nie jestem pewny czy kij poradzi sobie w silnym nurcie. No cóż, zobaczymy.
     

     
    Jestem nad jedną z mazowieckich rzek o niemal górskim charakterze. Woda rwie, miejscami są zwalone drzewa, wsteczne prądy no i zatopione głazy. Cel kleń. Jako, że można spodziewać się większego klenia, do wędki zakładam kołowrotek ze świeżą osiemnastka, do tego woblery w przedziale 3-5,5 cm, kilka obrotówek 1 i 2, a także małe wahadełka łomżyńskich wędkarzy powinny dopełnić zestawu. Zaczynam od najmniejszych woblerów. Potem stopniowo coraz większe. Zamiast łowić, testuje kij, cały czas sprawdzam na co go stać. Pracuje doskonale, nawet największe woblery nie robią na nim większego wrażenia. W akcie desperacji zakładam wygrzebanego z pod ziemi efezzeta 3. No na tej wodzie to już przesada, kij się poddaje. Następnie przychodzi pomysł, aby zobaczyć co to jest ten rezonans. Zamiast za uchwyt łapie za blank. Zamierzam sprawdzić różnice w czuciu przynęty. Czucie jest znakomite, ale... w porównaniu z trzymaniem za seat reel, efekt jest jakbym trzymał przez rękawiczkę. Łowienie to czysta przyjemność, czuje każdy listek, każda trawkę no i oczywiście brania. Ryby tego dnia nie porażają rozmiarami. Ot takie dwudziestoparocentymetrowe kleniki, kilka pstrążków, no i wyjście pięknego kropka, który się nie zapina.
     

     
    Rzeka nizinna. W ruch idą mikruski - woblerki owadopodobne. Typowo opaskowe łowienie. Już wiem, że ten kij poradzi sobie z większymi przynętami, pora, więc na zupełne "nieloty". Lubię te przynęty, za widowiskowość. Nie chodzi mi o wygląd wobków, ale ataki ryb. Z powierzchni, ten plusk, widowiskowe brania, gdy wobler potrafi "wyskoczyć" kilkanaście centymetrów nad powierzchnie wody lub dyskretnie zniknąć w głębinie. Mikre to, lekkie, no ale działa. Zaczynam od "Dyleszczaków", te mimo małej powierzchni, mają sporą masę własną. Pierwszy rzut i już wiem, że jest dobrze. Pora na "biedronki" i inne takie, tu sprawa wygląda trochę gorzej. Na osiemnastce nie bardzo chcą "fruwać", szybka zmiana szpuli na szesnastkę i efekty są dużo lepsze. Przy bezwietrznej pogodzie da rade posłać gramowy wabik na 8-15m, wystarczy w zupełności. Przy trochę silniejszym wietrze „owady" nie wchodzą w rachubę, no chyba, że muchówką z tonącym sznurem.
     

     
    Łowiłem też na zaporówkach. Któryś z forumowiczów napisał, że rezonans świetnie by się sprawdził przy łowieniu "opadowym", więc postanowiłem to sprawdzić. Do kija założyłem młynek z plecionką PP 10lbs Phantom Red, agraweczka i kopytka 5-7,5cm. Główki, które zastosowałem zaczynały się od 3g a kończyły na 8g. Rzucanie tak obciążoną przynętą nie sprawiało najmniejszych kłopotów. Prowadzenie, no właśnie. Tym kijem nie da rady poprowadzić przynęty agresywnie, kij jest do tego za miękki. Ale do łowienia okoni, nie potrzeba "pały". Łowienie wyżej wymienionymi przynętami to czysta przyjemność. Brania nawet jeśli nie są agresywne, to doskonale wyczuwalne. Jako że często popadam w skrajności w skrajność, to postanowiłem sprawdzić jak pójdzie metoda "dłubaka", tzn. od kolegi z łódki "pożyczyłem" oliwkę, trochę żyłki no i paprocha z hakiem. Chciałem zostać "trokarzem". Jako że kilka lat ganiałem po zawodach, to mam porównanie do "wklejek". Wędka dość dobrze pokazuje twardość dna i jego ukształtowanie, ale dobra wklejka w tej materii jest lepsza.
    Wędkę wybierałem z myślą o jaziach i kleniach. Do tych ryb jest ona stworzona i tam spisuje się ona rewelacyjnie, szczególnie jeśli chodzi o wabiki małe i średnie. Kij się pięknie ładuje. Jest celny i mimo swojej miękkości bardzo cięty. Łowiąc nim w tym sezonie nie straciłem żadnej zaciętej ryby, po prostu wybacza wszelkie błędy łowiącego. Największe ryby, które na niego padły, nie sprawiły w holu żadnego problemu. Boleń 62cm- Odra, szczupak 54cm - Wisła, sandacz 57cm - Wisła, okoń 37cm - Zalew Żywiecki, pstrąg 32cm - Reda, kleń 43cm - Ina, jaź 44cm - Wisła.
    Rezonans jest zupełnie nową jakością, można zamiast obserwować szczytówkę naszej wędki, śmiało zobaczyć co znajduje się wokół nas. Tylko jest jedno „ale” - najpierw trzeba się nauczyć go czuć. Miałem możliwość łowić również Talonem 7'6"MXF2 ITM. Czucie przynęty w zupełnie inny sposób. Inna długość, inny moduł, inny charakter. Czy warto wydawać kasę na rezonans? Myślę że tak. Nie jest jednak tak, że nagle będziemy łapali mnóstwo ryb. To jest tylko narzędzie, które pozwala nam lepiej kontrolować przynętę, czy to wykorzystamy zależy tylko o nas samych. Ten kij ma u mnie DOŻYWOCIE.
    Opowieści zebrał w całość:
    @friko, 2008
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum

  • Jeśli udało się Wam już zrobić idealny gipsowy model przyszłego woblera, trzeba go teraz zamienić na formę do odlewania korpusów z pianki. Zanim przystąpimy do pracy zgromadźmy sobie potrzebne materiały. A potrzebne są nam:

    żywica epoksydowa (zastępczo może być gips dentystyczny) wypełniacz do żywicy (specjalistyczny lub np.fuga mineralna, gips dentystyczny, drobny piasek kwarcowy itp.)- ważne żeby był drobnoziarnisty. strzykawki plastikowe kawałki plexi gr  2-5 mm plastelina klej szybkoschnący (kropelka itp.) patyczki do uszu (plastykowe) kawałek okrągłej otuliny przewodu elektrycznego gr.2mm pusty wkład plastikowy (rurka) np. od popularnych żel penów śr. ok 5mm środek antyadhezyjny do żywicy (izolator) może być specjalny wosk, może być też pasta do podłogi na bazie wosków naturalnych plastikowe kubki i łyżeczki (do rozrabiania żywicy) Na początek musimy zrobić podstawę i ramkę do odlewania żywicy. Ja osobiście robię to z plexi o grubości od 2 do 5mm. Plexi ma tę zaletę, że jeśli nie jest porysowana bardzo łatwo oddziela się od żywicy, ponadto jest powszechnie dostępna. Podstawa, na której będziemy wylewali żywicę musi być większa od obrysu naszego woblera. Ile większa to zależy od wielkości korpusu. Czym jednak większy korpus tym większa siła rozpierania pianki, a więc forma musi być solidniejsza. Przyjmijmy, że przy woblerach do 10cm długości musimy zostawić po każdej ze stron min. 2-2,5cm. W zasadzie podstawą może być dużo większy kawałek plexi, bo powierzchnię do zalania i tak wyznaczy nam ramka. Wysokość ramki dobierzmy tak, aby była 3-4 krotnie wyższa niż grubość połówki korpusu woblera.
    Dobra tyle ględzenia zabierajmy się do roboty. Bierzemy połówkę naszego korpusu i przy pomocy kleju szybkoschnącego mocujemy go do naszej podstawy. Z tym klejem nie przesadzajmy, odrobinka w 2-3 miejscach na pewno wystarczy. Dla ułatwienia dalszej pracy powinniśmy wyrysować obrys przyszłej ramki na podstawie tak, aby korpus był w centralnej części.
    Teraz zrobimy miejsca dla przyszłych oczek do mocowania kotwiczek i zaczepiania agrafki. Z wkładu od długopisu wycinamy cienkie (do 0,8mm) trzy pierścienie. Grubość pierścienia powinna się równać połowie grubości drutu, jaki zastosujemy na stelaż. Następnie ścinamy je tak, aby zostało 4/5 koła i przy pomocy kleju wklejamy je w miejsca przyszłych oczek. Wklejamy je oczywiście tak, aby dwie końcówki dochodziły do korpusu w miejscach, w których będzie wychodził drut oczek.
     

     
    Teraz musimy wyznaczyć otwór wlotowy i odpowietrzający. Otwór wlotowy robimy w miejscu oczka zaczepowego a odpowietrzający tylnego. Można i odwrotnie ważne, aby były w osi. A więc tak: ze strzykawki odcinamy końcówkę (dzióbek) i przecinamy ją wzdłuż na dwie równe połówki. Jeśli się nie uda, trudno w zasadzie to potrzebna jest tylko jedna. Następnie wypukłą stroną do góry i wylotem w stronę woblera przyklejamy ją do plexi naprzeciw przedniego oczka, ale tak żeby wlot był przy samej ramce (po to ją rysowaliśmy). Po czym w odcinek pomiędzy oczkiem a końcówką strzykawki wklejamy przeciętą wzdłuż otulinę od przewodu elektrycznego. Wszelkie szczelinki wypełniamy plasteliną - otwór wlotowy mamy gotowy.
    Teraz otwór odpowietrzający. Z plasteliny robimy małą kulkę i przyklejamy ją do plexi naprzeciw otworu odpowietrzającego mniej więcej po środku odległości pomiędzy ramka a oczkiem woblera. Spłaszczamy tak, aby powstało mniej więcej pół kuli i analogicznie jak wcześniej łączymy otuliną z przewodu. Kiedyś otwór odpowietrzający robiłem „na wylot”, ale wyciekająca pianka tylko niepotrzebnie brudziła mi formę. Teraz nadmiar pianki i powietrze zbiera się w „zbiorniczku”- stąd ta kulka plasteliny.
     

     
    Co dalej? Teraz trzeba zrobić zawiasy lub kołki bazowe, tak żeby forma nam się składała równo. Tutaj sposobów jest mnóstwo, ale ja podam najprostszy - skuteczny. A więc z plasteliny robimy dwie kulki i przyklejamy je po obu stronach korpusu, lecz nie naprzeciw siebie. Spłaszczamy je tak, aby powstały półkule. Tu uwaga, idealne półkule być nie muszą ważne żeby nie było tak by płaszczyzna przy plexi była najszersza i zwężała się ku górze. Musi być odwrotnie. Jeszcze tylko dwa otwory pomagające rozformować przyszłą formę i będziemy pomału ją zalewać.
    Z plasteliny (ulubiony materiał) robimy dwa wałeczki dł. 0,5 cm i wklejamy je od ramki w kierunku korpusu. Później po zalaniu pianką w te otwory włożymy odpowiedniej średnicy pręt (wiertło) i podginając będziemy otwierać formę.
     

     
    Teraz połówkę naszego korpusu woblera należy pokryć środkiem antyadhezyjnym, aby dało się ją oddzielić od żywicy. Szmatka, waciki, patyczki do uszu itp. rzeczy będą dobre, ważne, aby dokładnie korpus pokryć cienką warstwą. Pokrywamy dla pewności dwa razy i po wyschnięciu lekko polerujemy. A pokrywamy albo specjalistycznymi środkami rozdzielającymi albo pastą do podłogi na bazie wosków naturalnych.
    Jak już to wszystko będzie pokryte, wypolerowane zrobimy jeszcze kołeczki do mocowania stelażu z drutu w przyszłym woblerze. W tym celu z patyczków do uszu wycinamy 3 kołeczki 0,5cm długości a następnie pionowo wklejamy je w środki plastikowych pierścieni w miejscach oczek woblera. Aha i ważne: od góry otworki w kołeczkach zaślepiamy plasteliną, tak żeby nie dostała się tam żywica.
     

     
    Teraz ramka. Sklejamy ją za pomocą kleju szybkoschnącego, a następnie przyklejamy do podstawy. Aby była szczelna od wierzchu oblepiamy plasteliną, zarówno styk z podstawą jak i wszystkie narożniki.
     

     
    Jak już zrobimy powyższe czynności odstawiamy naszą konstrukcję na bok i zabieramy się za przygotowanie żywicy. Na początek obliczamy sobie ile jest nam jej potrzeba. Czyli prosty wzór - szerokość x długość x wysokość. Zalewamy jednak tak żeby przykryło woblera z góry około 1,5 cm. Jeśli będziecie dodawali wypełniacz ilość żywicy można trochę zmniejszyć. Tak więc rozrabiamy żywicę z utwardzaczem (patrz ulotka producenta). Następnie żywicę przydałobysię odpowietrzyć. Ideałem jest szczelne naczynie i pompka wytwarzająca próżnię ale można sobie poradzić i domowym sposobem. Rozrobiona żywicę stawiamy na blacie stołu a obok kładziemy włączoną wiertarkę. Drgania spowodują odpowietrzenie żywicy. Opcja zastępcza do wiertarki to włączona pralka na wirowanie (pilnować żeby się nie wylało, bo będzie źle – uwaga na żony). Następnie zlewamy całość cienką warstwą żywicy bez wypełniacza, po to, aby utworzyć cienka powłokę bez porów i tak aby żywica wpłynęła we wszystkie zakamarki. Pozostałą część żywicy mieszamy z wypełniaczem i delikatnie zalewamy formę.
     

     
    Teraz uwaga całość musi wyschnąć, co w zależności od rodzaju żywicy trwa od 2 do 24 h. Wtedy najlepiej nie dotykać, nie kombinować, jednym słowem spokojnie czekać. Po odpowiednim czasie delikatnie odrywamy po kolei ścianki ramki. Powinny odchodzić łatwo. Ewentualnie trzeba lekko podważyć. Lekko podważając podstawę oddzielamy ją od zastygłej żywicy.
     

     
    Na zdjęciu widać jakby dwa rodzaje powierzchni: błyszczącą i matową. Błyszcząca jest porządku, a matowa wzięła się z stąd, że niedokładnie wymieszałem wypełniacz z żywicą i osiadł on w postaci półsuchej mieszaniny proszku i żywicy. Na szczęście jak widać matowa jest poza obrysem korpusu woblera więc przeszkadzać nam nie będzie. W innym przypadku powierzchnie przyszłego odlewu była by szorstka.
    Podczas oddzielania połówka korpusu może zostać albo na podstawię z plexi albo w żywicy. Jeśli w żywicy nie robimy nic, jeśli na plexi delikatnie ją odklejamy i składamy razem dwie połówki.
    Teraz delikatnie usuwamy plastikowe pierścienie, kołeczki (powinny łatwo dać się wydłubać z żywicy), otulinę z przewodu elektrycznego i końcówkę od strzykawki (wszystko pod warunkiem, że nie zostało na podstawie wtedy nie mamy, czego usuwać). W miejscach kołków bazowych usuwamy plastelinę i ewentualnie delikatnie wygładzamy papierem ściernym krawędzie. Plastelinę, która ma w przyszłości zapewnić otwory ułatwiające rozłączanie formy zostawiamy lub jeśli się zdeformowała poprawiamy. Następnie doklejamy drugą połówkę korpusu, (jakie to proste z kołeczkami bazowymi) lub wklejamy odrobinką kleju całego woblera, (jeśli połówka została na podstawie). W miejscach po pierścieniach, otulinie i końcówce strzykawki wklejamy to samo, ale dwa razy grubsze - czyli pierścień nie 0,8 ale 1,6mm, otulinę i końcówkę strzykawki całą (nie przeciętą na pół). Doklejamy symetryczną połówkę z plasteliny na zbiorniczek odpowietrzający. Następnie całość (włącznie z płaskimi powierzchniami) pokrywamy rozdzielaczem. Szczególną uwagę zwróćmy na zagłębienia w miejscach kołków bazowych. Tutaj rozdzielacza nałóżmy nieco grubiej. Teraz wkładamy kołeczki plastikowe (znowu dwa razy dłuższe), czyli tak żeby wystawały z 0,5 cm i zaślepiamy je od góry plasteliną. Następnie całość otaczamy ramką (podklejamy do boków formy) i uszczelniamy plasteliną.
     

     
    Teraz analogicznie jak przy pierwszej połówce zalewamy całość żywicą i ponownie czekamy aż to wszystko wyschnie. A jak już wyschnie to z nadzieją, że wszystko zrobiliśmy jak należy zabieramy się za rozłączenie połówek formy. Zdejmujemy ramkę. Teraz odpowiedniej średnicy pręt (wiertło) wkładamy w otwory z plastelina i delikatnie podważając rozłączamy formę. Jeśli nie chce się odłączyć możemy popróbować nożem wciskając go w szczelinę na połączeniu dwóch połówek. Tak czy siak musimy to zrobić, ale raczej delikatnie żeby niczego nie uszkodzić. Uff mi się udało i wygląda to tak.
     

     
    Teraz usuwamy wszelkie kołeczki, pierścienie, plastelinę itp. Następnie delikatnie wyciągamy korpus woblera bądź z jednej bądź z dwóch połówek formy. Tutaj uwaga - nie używajmy do tego metalowych narzędzi z ostrymi końcówkami, łatwo nimi porysować powierzchnię formy. W ostateczności, jeśli mamy problemy, można pomóc sobie wrzątkiem (polewamy gips ale nie wkładamy formy do wrzątku), płynami do usuwania nalotu cementowego itp. W sumie to nigdy do takich sposobów uciekać się nie musiałem, ale może być różnie. Teraz sprawdzamy przebieg kanałów (wlotowy i odpowietrzający) i ewentualne przegrody delikatnie usuwamy. I w zasadzie formę mamy gotową.
     

     
    Jajakub, 2008 
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum

  • English version

     
    Bill – zacznijmy  od historii. Kiedy założono Batson Enterprises? Kto był założycielem? Skąd wziął się pomysł? Jakie były etapy rozwoju firmy aż do chwili obecnej?Batson Enterprises założył 29 lat temu Bob Batson (ojciec Billa). Zaczęto jako pracownia rodbuilderska, w jednym z pokojów naszego domu. Bob wkrótce przekształcił działalność w sklep z prawdziwego zdarzenia świadczący usługi w zakresie serwisu i budowy wędek, o nazwie „Phantom Custom Rods”. Sklep miał siedzibę na wyspie Maui na Hawajach, był rok 1980.  Bob Batson był znanym rodbuilderem i innowatorem w zakresie wszystkich typów wędek przeznaczonych do łowienia w morzu, poczynając od 13-stopowego, jednoczęściowego kija typu Great Trevally (ULUA) a kończąc na małych 6-stopowych spinningach, ze wszystkim co można zmieścić pośrodku. Był również moim zdaniem w tamtym czasie NAJLEPSZYM wędkarzem na Hawajach.  Był cytowany w książkach oraz występował w telewizji jako wędkarz i jako rodbuilder. W roku 1990 Bob Batson przeprowadził się do Kalifornii i pracował przez rok jako kierownik produkcji dla firmy SABRE wytwarzającej wędki. Następnie zaproponowano mu posadę Krajowego Menedżera ds. Sprzedaży w kolejnej firmie przemysłu wędkarskiego, Pacific Bay International. Ojciec przepracował tam uczciwe 10 lat pomagając firmie stać się jedną z największych i najlepszych w przemyśle wędkarskim. W roku 2000 Bob Batson, Karry Batson i ja (Bill Batson) zdecydowaliśmy się pracować na własny rachunek, ponieważ przestawaliśmy mieć wpływ na rozwój Pacific Bay. Tak założyliśmy Batson Enterprises Company.
    W opinii mojej oraz wielu znaczących postaci przemysłu wędkarskiego mój ojciec był jednym z najmądrzejszych ludzi w całej historii tej branży. Jego wiedza o blankach i komponentach oraz zasadach ich zastosowania nie miała sobie równych. Zarówno Karry jak i ja uczyliśmy się bardzo wiele od ojca. Do dziś przekazujemy innym to czego się nauczyliśmy od Boba. Mój Ojciec był WSPANIAŁYM człowiekiem, mądry, uczciwym i prawym. Odszedł w roku 2003 z powodu rozległego zawału serca. Był moim najlepszym przyjacielem i brakuje mi go każdego dnia. Uczynię wszystko co w mojej mocy aby kontynuować dzieło życia mojego ojca i jego przesłanie.
    Batson Enterprises to firma rodzinna, z amerykańskim kapitałem. Jesteśmy kolejną, drugą generacją w przemyśle wędkarskim i zamierzamy przekazać firmę następnej generacji. Mam 17-letniego syna który jest zapalonym wędkarzem i rodbuilderem i jeśli Bóg da, będzie on trzecim pokoleniem Batsonów, który będzie kierował Batson Enterprises. Razem z pozostałymi członkami naszej Rodziny & TEAM’u.
     

    Phantom Custom Rods zlokalizowana na Maui - Hawaje 

    Bob budujący wędki w swoim sklepie 

    Wędkowanie z ojcem na Hawajach - Bill Batson, Ojciec oraz Sarah 

    Bob Batson wędkujący na Hawajach 
    Jak obecnie wygląda Batson Enterprises? Gdzie jest główna siedziba? Gdzie są fabryki? Jak wielu pracowników jest zatrudnionych?
    Obecnie w siedzibie głównej zatrudniamy 13 pracowników których nazywam TEAM’em. Są to:
    Bill Batson – Główny Dyrektor Zarządzający. Ponad 20 lat doświadczenia w przemyśle wędkarskim / rodbuildingowym. Connie Batson – Prezes, odpowiedzialna za zasoby ludzkie. Nasza Mama. Karry Batson – Główny sprzedażowiec, odpowiedzialny również za rozwój produktów oraz badania. Jeśli mam być szczery, moim zdaniem w pierwszej trójce światowego topu. Mike Thorson – Menedżer ds. rozwoju produktów. W mojej opinii reprezentuje światowy top jeśli chodzi o konstrukcje blanków oraz komponentów. Od 33 lat w branży, przyszedł do Batson Enterprises z jednej z najbardziej znanych firm wędkarskich. Guy Tate – Sprzedaż / rozwój produktów Frankie Spears – Księgowość Danelle Anderson – Koordynacja projektów Patty Fisher – Kierownik ds. zakupów Kim Day – IT/ reklama Lisa Davis – Administracja / wysyłka / fakturowanie Deena Hunt – Kierownik Magazynu Adam Hanson – kontrola jakości blanków John Cox – obsługa klienta / serwis gwarancyjny Główna siedziba jest zlokalizowana w Sequim, w stanie Waszyngton, na zachodnim wybrzeżu USA. Ten rejon nazywany jest Rainshadow/Sunny Sequim/Banana Belt – spada tu ok. 20 cali deszczy na rok co jest rzadkością w stanie Waszyngton.  Myślę że ma to związek z tym że Sequim położone jest na półwyspie za którym rozpościera się pasmo górskie Olympic.  Wyjątkowa okolica jak na stan Waszyngton.  Jest tu naprawdę pięknie a łowić można przez cały rok mając do wyboru ponad 30 rzek w promieniu 2-godzinnej wycieczki oraz oczywiście możliwość łowienia w morzu w cieśninie Juan de Fuca.
    Zajmujemy 10 000 stóp kwadratowych powierzchni. Na to składają się 4 główne biura, duża recepcja, salon sprzedaży. Mamy również mały pokój konferencyjny. Resztę zajmuje powierzchnia magazynowa. Obecnie na składzie mamy na bieżąco pomiędzy 17 000 a 20 000 blanków. Wartość towaru w magazynach to około $ 6 000 000. Utrzymujemy tak duże stany magazynowe, ponieważ mamy ma całym świecie aż 400 odbiorców.  Obecnie również składujemy zamówienia wykonywane dla odbiorców typu O.E.M. [Original Equipment Manufacturers – odbiorcy zamawiający produkty sprzedawane następnie pod własną marką – przyp. tłum.] tak żebyśmy mogli realizować dostawy w trybie „just in time” [jedna ze strategii tzw. zarządzania łańcuchem dostaw ograniczająca koszty powierzchni magazynowej po stronie zamawiającego – przyp. tłum.]. Z tego powodu uzgadniamy nasz cykl produkcyjny z dużymi odbiorcami O.E.M.
    Moim zdanie, obecnie współpracujemy z najlepszymi fabrykami na świecie. Współpracujemy z fabryka ulokowaną w USA dla celów produkcji naszych blanków z górnej półki – muchowych blanków RX8+ i RX7+. Pracujemy również z dwiema fabrykami w Chinach przy blankach projektowanych przez nas, które są wykonywane na nasze zamówienie. Jeżeli chodzi o komponenty (Forecast/ALPS) to współpracujemy z fabryką na Tajwanie.  W przypadku korka i produktów na bazie korka – z dwiema fabrykami w Portugalii. Wizytujemy regularnie wszystkie te fabryki, aby zapewnić odpowiedni poziom kontroli jakości produkcji.
     

    Connie Batson 

    Deena Hunt, Guy Tate i załoga 

    Lisa Davis i Bill Batson 
    A jakie są plany na przyszłość? Czy bedziecie utrzymywać firmę na obecnym poziomie czy macie już jakieś plany inwestycyjne np. w nowe fabryki? Czy rozważacie możliwość połączenia z którymś z istniejących producentów lub przejęcie którejś z istniejących już marek?
    Z pewnością będziemy nadal rozwijać marki Batson Enterprises & Rainshadow / Forecast / ALPS. Zamierzamy kontynuować nasze przesłanie, tj. dostarczać blanki i komponenty cechujące się najlepszą relacją jakości do ceny.
    Zawsze staram się mieć na uwadze pojawiające się w przemyśle wędkarskim okazje, jeżeli taką okazją byłoby połączenie z którąś z istniejących marek lub nabycie udziałów w jakiejś fabryce – to jeżeli byłaby to sytuacja win-win [tj. taka w której obie strony odnoszą korzyść – przyp. tłum.] dla obu stron i dla branży w ogóle – to byłoby to możliwe.
    Obecnie realizujemy wiele projektów typu “private label” [wykonywanie komponentów dla odbiorców sprzedających je pod własną marką – przyp. tłum.] – stanowią one bardzo dużą część naszego biznesu.  To mogą być przykładowo blanki czy komponenty na specjalne zamówienie odbiorców typu O.E.M.. Odbiorcy ufają Batson Enterprises na tyle aby sygnować nasze produkty ich własnymi markami – moim zdanie to wiele mówi o jakości naszych produktów. Jedna rzecz jest jednak pewna: rodzina Batsonów zawsze będzie właścicielami naszej firmy i będzie sprawowała pełną kontrolę nad jej rozwojem. To jedyny sposób w jaki możemy mieć wpływ na bieg wydarzeń oraz naszą pozycję w branży. Jesteśmy znani z naszej integralności.
     

    Patty Fisher 

    Mike Thorson 

    Karry Batson 

    Biura oraz magazyny Batsona 
    Batson Enterprises jako jeden z pierwszych producentów zdecydował o przeniesieniu większości swojej produkcji do Chin. Co myślisz o tej decyzji z perspektywy czasu? Jak zarządzacie procesami kontroli jakości jeżeli chodzi o produkty wytwarzane poza USA?
    Teraz myślę, że to był wspaniały wybór. W tamtym czasie było to posunięcie bardzo ryzykowne, ale konieczne aby realizować nasze przesłanie – Produkty Dobrej Jakości za Rozsądną Cenę. To był jedyny logiczny ruch jaki mogliśmy zrobić.  Próbowaliśmy prowadzić naszą własną fabrykę w USA – Cascade Composites, ale nie wytrzymaliśmy konkurencji z innymi firmami na lokalnym rynku. Jedną z przyczyn, dla których nie mogliśmy konkurować był brak programu budowy gotowych wędek, które pozwoliłyby zagospodarować blanki, które nie przeszły kontroli jakości.
    Kiedy zastanawiamy się nad rozpoczęciem współpracy z jakąś fabryką zaczynamy od ścisłych Kryteriów Kwalifikacyjnych jakie fabryka musi spełnić. Osobiście odwiedzam każdą z fabryk, aby upewnić się że określone kryteria są wypełniane, przykładowo: współpracujemy z firmami które mają jakąś historię, są dobrze osadzone na rynku, mają dobrze rozwiniętą strukturę zarządzania. Spotykam się również z głównymi inżynierami, aby ich poznać i poznać ich plany na przyszłość. Lubię również spotykać przyszłych menedżerów. Chodzi mi o to, że rozglądam się za takimi firmami, których przyszła generacja menedżerów już pracuje i uczy się od swoich mentorów. Istotne są również ogólne warunki pracy i to żeby produkcja była zorganizowana w sposób bezpieczny dla środowiska naturalnego oraz dla samych pracowników fabryki. To są wszystko tylko przykłady z wielu zagadnień bardzo istotnych dla TEAM’u Batson Enterprises przy nawiązywaniu współpracy. Odrzuciliśmy wiele fabryk, które chciałby dla nas pracować, ponieważ nie były w stanie spełnić naszych kryteriów. Współpracujemy bardzo ściśle i blisko z naszymi dostawcami i odwiedzamy ich regularnie. Zatrudniliśmy również ludzi na miejscu, których zadaniem jest zapewnienie, że dotrzymywane są standardy jakościowe. Sprawdzają oni na miejscu, jeszcze zanim produkty opuszczą fabrykę i są pakowane do wysyłki, że kryteria jakościowe są spełnione.
    Rygorystyczna kontrola jakości ma miejsce zarówno u naszych zagranicznych wytwórców, jak i w naszej siedzibie w USA.  Przed wysyłką z Chin oraz po dostawie przeprowadzanych jest następujących 6 Kroków Procesu Inspekcyjnego:
    Pomiar średnicy dolnika. Pomiar średnicy szczytówki. Pomiar wagi blanku. Pomiar ugięcia blanku. Sprawdzenie czy blank jest prosty. Badanie jakości wykończenia [lakierowania] blanku. Wszystkie te kroki dokonywane są na próbce, która wynosi 5% z danego modelu. Wyniki porównywane są z naszymi danymi katalogowymi. Jeżeli inspektor dokonujący kontroli stwierdzi, że choćby jeden z kroków nie przyniósł rezultatu zgodnego z oczekiwaniami, badany egzemplarz jest odrzucany a następnie sprawdzane jest dokładnie 100% dostawy tego modelu.
    Podczas procesu projektowania wytrzymałość każdego blanku jest sprawdzana aż do złamania. Odbywa się to przy wykorzystaniu supernowoczesnej maszyny pomiarowej i liny o wytrzymałości 130 funtów która przymocowywana jest do szczytówki blanku a następnie naprężana aż do załamania blanku.  Dzięki temu jesteśmy w stanie określić wytrzymałość blanku, klasę linki i ciężaru wyrzutowego. Testujemy również blank na maszynie symulującej zacięcie [przeciążenia dynamiczne].  Gdybyśmy wszystko chcieli robić w USA oznaczałoby to znaczną podwyżkę kosztów, których konsumenci nie chcą ponosić, stąd też naszym zdaniem kontrola jakości jest konieczna.
    Dbamy o dobre relacje z fabrykami z którymi współpracujemy.  Określiliśmy dokładne wskazówki, według których chcielibyśmy, aby były dokonywane dostawy. Obejmują one dosłownie wszystkie aspekty, włącznie ze sposobem w jaki produkty powinny być zapakowane. Nasi kooperanci wiedzą, że jeżeli nie będziemy zadowoleni to dostawa zostanie im zwrócona – wraz z rachunkiem. Jesteśmy dużym graczem w tej branży więc traktują nas z respektem.
    Aby oddać pewność jaką żywimy odnośnie jakości naszych produktów, wprowadziliśmy od 1 lipca 2007 roku dożywotnią gwarancję na wszystkie nasze blanki.
     

    Garry Loomis rozmawiający z Bobem, Billem oraz Karry podczas pierwszych targów w Północnej Californii - USA 

    Oferta produków Batson na zjeździe w Północnej Californi 
    Od kogo kupujecie pre-pregi?
    Obecnie używamy włókien od Toraya i Mitsubishi.  Z tych włókien fabryki, z którymi współpracujemy wytwarzają pre-pregi. Zatem, kupujemy włókna i produkujemy nasz własny pre-preg. Wspaniale jest obserwować ten proces – wyobraź sobie tysiące maleńkich włókien  ciągniętych ze szpul i splatanych razem i łączonych żywicą. To jeden z moich ulubionych etapów w procesie budowy blanku. Taka organizacja produkcji daje nam gwarancję że nie jesteśmy uzależnieni od zaradzającej się niedostępności pre-pregów.  Opracowujemy również różne rodzaje żywic i w sumie to jest właśnie obszar, który wpływa na późniejsze różnice pomiędzy blankami.
     
    Jesteście dosyć znani ze swojej obsługi klienta – czy to jest po prostu strategia biznesowa / polityka firmy?
    Tak, jesteśmy dobrze znani z naszej obsługi klienta. To bardzo istotny aspekt dla wszystkich członków TEAM’u Batson Enterprises.  Wynika to stąd, że wywodzimy się ze środowiska rodbuilderów i wędkarzy. Nie jesteśmy firmą, która tylko kupuje i sprzedaje produkty, my żyjemy tym co robimy. Cieszy nas, kiedy możemy dzielić się wiedzą którą zebraliśmy przez lata doświadczeń.  Myślę, że nie znajdziesz bardziej indywidualnie podchodzącego i bardziej dbającego o klienta teamu w całej branży. Wierzę, że wszystko to odzwierciedla sposób w jaki traktujemy obsługę klienta.
     
    Niektórzy producenci, jak G-Loomis, Lamiglas czy St.Croix  produkują wędki fabryczne – Batson Enterprises produkuje tylko blanki i komponenty. Dlaczego?
    Firmy, które wymieniłeś to wszystko naprawdę świetni producenci. Przykładowo St.Croix jest jednym z naszych największych odbiorców. Rocznie kupują od nas blisko 100 000 zestawów przelotek. Gdybyśmy wystartowali z własnym programem wędki fabrycznej, zaczęli byśmy tracić takich odbiorców z segmentu O.E.M.. Dlaczego mieliby wspierać firmę która w bezpośredni sposób konkurowałaby z nimi wędkami fabrycznymi. Nie mamy wędki sygnowanej Batson Enterprises-Rainshadow.  To byłoby konkurowanie na poziomie, który nas nie interesuje. Koncentrujemy się na blankach & komponentach rodbuildingowych, to jest nasza rynkowa nisza. Myślę, że będziemy się dalej trzymać się tego, co się sprawdza, co jest dobre zarówno dla firmy jak i dla branży.
     
    Mówiąc o St. Croix – Bill, wiem, że wizytowałeś ostatnio ich fabrykę. Czy mógłbyś opowiedzieć więcej o współpracy Batson Enterprises i St.Croix?
    Osobiście odwiedzam wszystkich naszych odbiorców O.E.M.. St.Croix to wspaniała firma i zbudowałem z nimi relacje, które dla obu stron są bardzo satysfakcjonujące. Zaopatrujemy ich w produkty dobrej jakości zgodnie z  ich oczekiwaniami. Moim zdaniem nie konkurujemy w kwestii blanków, ponieważ oni bardziej skłaniają się do sprzedaży gotowych wędek. Myślę, że rynek blanków nie jest obszarem ich większego zainteresowania.
    Byli jedną z pierwszych wielkich firm O.E.M., która zdecydowała się opublikować fakt że używają przelotek Batson Enterprises – Forecast / ALPS. Obecnie używają tych przelotek w seriach wędek: Premier, Wild River oraz Tidemaster Inshore. Większość producentów w USA używa czegoś od Batson Enterprises, to może być gałka na dolnik, albo przelotka szczytowa, albo coś pośrodku. Nie mogę wymienić tych firm, które dotychczas nie zdecydowały podać do publicznej wiadomości faktu, że korzystają z produktów Batson Enterprises. Byłoby to naruszenie zasad poufności obowiązujących w segmencie “private label”.
     

    Strona z obecnego katalogu st. Croix promująca produkty Batsona na wędkach st. Croix 
    Wasza firma była do tej pory kojarzona z produktami oferującymi dobry stosunek jakości do ceny. Jednakże, w tym roku zdecydowaliście się wypuścić nową linię blanków opartych na RX8+ - niektórzy twierdzą, że są to jedne z najlepszych, ale również jedne z najdroższych blanków na rynku. Dla wielu takie posunięcie może być pewnym zaskoczeniem – i może być nawet uważane za strategię nieco ryzykowną. Czy to jest nowa droga, którą będzie zmierzał Batson Enterprises? Czy zamierzacie rozwijać RX8+ - możemy wkrótce oczekiwać nowych modeli blanków w tej serii? A może myślicie o wprowadzeniu nowego materiału?
    Zawsze będziemy firmą kojarzoną z produktami oferującymi dobry stosunek jakości do ceny. Zawsze będziemy mieć w ofercie produkty, które nazwałbym produktami za rozsądne pieniądze. Przesłaniem naszej firmy jest oferować produkty w różnych przedziałach cenowych. Widać to na przykładzie trzech serii blanków – RX6, RX7 oraz RX8 – czym lepszy materiał, tym większa cena.
    Blanki RX8+ i RX7+ ( “ + “ oznacza że blanki są wytwarzane w USA)  oferowane przez nas do bardziej ukłon w stronę branży. Chodzi o ludzi, którzy wciąż mają opory przed kupowaniem produktów wytwarzanych zagranicą. Oczywiście to, że te blanki mają metkę “made in USA”, ma swoje odzwierciedlenie w cenie.
    Osobiście uważam, że nasze zagraniczne fabryki robią ŚWIETNĄ robotę. Byliśmy pierwszym dużym dystrybutorem, który odważył się realizować tak duże projekty w oparciu o blanki wytwarzane zagranicą. Myślę, że to się wszystkim opłaciło, począwszy od dużego odbiorcy O.E.M. a na drobnym rodbuilderze skończywszy. To było duże ryzyko, ale dzięki oddaniu i zaangażowaniu TEAM’u Batson Enterproses udało się. Będziemy rozwijać nowatorskie konstrukcje w oparciu o materiał RX8 i wytwarzać je zagranicą. Przykładowo, ostatnio wprowadziliśmy serię XST  blanków typu Salmon & Steelhead i to był naprawdę DUŻY sukces.  Będziemy kontynuowali rozwój w kierunku, który uważamy za słuszny. Innym popularnym kierunkiem rozwoju nowych serii blanków jest łączenie różnych materiałów, to może być RX6, RX7,RX8 czy też e-glass, żeby uzyskać pożądane kombinacje ugięcia i mocy, na przykład nasze blanki z serii RCLB, które zdobyły wielką popularność w zastosowaniach morskich, to jest przykład mieszanki grafitu oraz e-glass …
     

    Rainshadow Composite Live Bait Blank (RCLB blended materials) 

    Przekrój RX8+ 
    Czy mógłbyś po krótce opisać materiał RX8+ i konstrukcję blanków z tej serii?
    RX8+ oznacza wysokomodułow i bardzo wytrzymały grafit w połączeniu ze Scrim’em [trzeci składnik pre-pregu, obok włókien grafitowych oraz żywicy] opartym na włóknie węglowym. To właśnie Scrim oparty na włóknie węglowym odróżnia ten materiał od wszystkich innych używanych przez Batson Enterprises. System żywicy w połączeniu z naszą autorską i zastrzeżoną techniką wzmacniania włókien węglowych sprawia, że końcowy efekt jest krańcowo dobry. Blanki wytwarzane z tego materiału to najlżejsze, najmocniejsze i najbardziej czułe blanki jakie do tej pory pojawiły się na rynku.
    Ale trzeba pamiętać że użytkowanie tak wysokomodułowych blanków zawsze oznacza pewien kompromis. Kosztem jest zmniejszona odporność na uszkodzenia mechaniczne. To jest materiał dla tych, którzy naprawdę dbają o swoje wędki. Jeśli planujesz zabrać ten blank na zmagania w dżungli to ja bym go nie brał – mówię tu o blankach muchowych wykonywanych z RX8+.
     

    Sprawdzanie poprawności ugięcia blanku 

    Sprawdzanie średnicy dolnej blanku 

    Sprawdzanie średnicy szczytówki 
    Bill – ogólnie rzecz ujmując, co powinno cechować blank dobrej jakości?
    Cóż, mówiąc szczerze dla mnie blank dobrej jakości to taki który sprawuje się dokładnie tak, jak tego oczekujesz.  [Dlatego] mamy w ofercie bardzo duży wybór blanków. Myślę że to jest największy wybór dostępny w kraju u jednego wytwórcy. Jeśli się nie mylę to obecnie mamy 419 różnych modeli a następne 50 jest w przygotowaniu na przyszły rok. To są tylko te modele które na bieżąco składujemy, nie wliczam w to ponad 300 modeli które projektowaliśmy na specjalne zamówienie odbiorców z segmentu “private label”.
    Blank dobrej jakości powinien być dobrany do planowanego zastosowania, czy to gatunku ryby, czy to używanej techniki i doskonale realizować to do czego został zaprojektowany. Dla przykładu, jeżeli wędkuję z łódki , moim celem są bassy i zamierzam dobrać się do nich metodą bocznego troka to użyję najczulszego i najlżejszego blanku (RX8+ 822.5) ale jeżeli przedzieram się przez las to wezmę już ten sam model z RX6 czyli SB822.5 – ponieważ lepiej zniesie te warunki.
    Myślę że naszym największym atutem jest wiedza i wybór blanków jaki mamy. Nie wspominając o relacji jakości do ceny.
     

    Produkcja blanków 

     

    Linia produkcyjna 
    Skoro już mówimy o waszych produktach, dlaczego macie w ofercie tak mało blanków castingowych? Czy możemy oczekiwać, że będzie ich więcej?
    Musimy odpowiadać na te pytanie wciąż i wciąż. Blank to blank i nie “wie” co to jest kołowrotek spinningowy czy multiplikator. Blank ugina się w sposób w jaki zaprojektowano ugięcie bez względu na to, jaki typ kołowrotka zostanie do niego przymocowany. Każdy blank można użytkować w połączeniu z multiplikatorem oraz kołowrotkiem o szpuli stałej. Dlaczego nazywamy jedne blanki spinningowymi a inne castingowymi, to lepsze pytanie. Nazywamy pewne blanki spinningowymi z powodu określonej techniki połowu, do której blank został zaprojektowany, na przykład ISB841, ISB942, ISB822.5 blanki zaprojektowane do technik finesse worm/Senko/split shot worm/drop-shot [chodzi o finezyjne techniki łowienia na nieobciążone, lekko obciążane lub obciążane bocznym trokiem przynęty z tworzyw sztucznych – przyp. tłum.], które stosuje się najczęściej przy wykorzystaniu zestawu spinningowego ale już blanki ISB843 i 844 mogą być wykorzystywane do techniki Carolina rig zarówno w wersji spinningowej jak i castingowej, bo przynęta jest na tyle ciężka że multiplikator ją obsłuży.  Zatem jeżeli jesteś w stanie naładować blank i rzucić w podanym dla blanku zakresie ciężaru wyrzutowego multiplikatorem, to blank obsłuży to tak samo jak w przypadku zestawu spinningowego.
     
    Czy zdradzisz nam jakieś plany odnośnie nowych produktów? Na przykład, czy myśleliście o nowym, ciężkim blanki crankbaitowym z serii CB? Albo nowym blanku dedykowanym specjalnie do swimmbaitów? A może, rozważacie ciężki blank spinningowy/live bait długości 7’6” do lżejszych zastosowań w wędkarstwie morskim, wykonany np. z RX6 lub RX4? No i co z zielonym kolorem blanków – czy powróci?
    W nadchodzącym sezonie, w naszym nowym katalogu, który ukaże się 1 lipca 2008 zaprezentujemy około 50 nowych modeli blanków.  Będą blanki do swimmbaitów, blanki bassowe z serii RX8 oraz więcej blanków RCLB. Dwa z trzech blanków o których wspomniałeś są właśnie w opracowaniu. Staramy się na bieżąco odpowiadać na zapotrzebowanie społeczności wędkarskiej. Wiadomo, że pomysłowość wędkarzy nie zna granic, powstają nowe techniki łowienia. Moim zadaniem jest jednak ocenić jak to może przełożyć się na sprzedaż. Jeżeli nie jesteśmy w stanie sprzedać przynajmniej 100 egzemplarzy konkretnego modelu blanku, to znaczy że nie powinniśmy trzymać go w magazynie, oczywiście są od tej zasady pewne wyjątki.
    Zielony kolor naszych blanków jest tylko na specjalne zamówienie (oprócz muchowych blanków RX7) – sorry – ale popyt był zbyt mały. Chociaż ciągle mamy klientów z segmentu “private label”, którzy życzą sobie blanków w tym kolorze – blanków bassowych oraz ultra-lekkich.
     
    Powinniśmy spodziewać się nowych modeli przelotek Batson Enterprises / Alps? Macie w planach przelotki wykonywane w oparciu o ramki ze stopu tytanu?
    Ciągle pracujemy nad nowymi komponentami. Jesteśmy partnerami linii produktowej ALPS i wyłącznym dystrybutorem na USA.  W związku z wprowadzeniem nowej serii przelotek “X” – w ramkach z materiału SS316 i jego zaletach w zastosowaniach morkich – na tym będziemy się przez jakiś czas koncentrować.  Będziemy również rozszerzać zastosowanie w różnych modelach przelotek lżejszego pierścienia typu RRD (Recessed Ring Design).
    Nie sądzę, żeby rynek naprawdę potrzebował przelotek w ramkach ze stopów tytanu. Myślę, że to co jest do zyskania w takim przypadku, to tak naprawdę tylko waga. Pytanie, kosztem czego i czy warto? Znam przypadki ramek przelotek ze stopu tytanu które raz odkształcone pękały przy próbie przywrócenia pierwotnego kształtu, podczas gdy przelotka w stalowej ramce wytrzymuje kilka takich operacji zanim ulegnie. Udowodniliśmy również że materiał SS316 jest bardzo odporny na zastosowanie w słonych wodach.  1200 godzin testu bez ŻADNYCH oznak korozji. Test przeprowadziło niezależne laboratorium.
    TAK – należy się spodziewać ciągłego rozwoju produktów przez Batson Enterprises w kolejnych latach.
     

    Rezultat testów przelotek batsona - pełen raport po kliknięciu na zdjęcie (plik PDF) 

    Reklama przelotek Batsona - odporność na słoną wodę 

    Nowe przelotki Alps/Batsona - LXN 
    Czy ty, albo Karry, macie jeszcze czas na wędkowanie? Każdy wędkarz marzy o takiej pracy, w której płaciliby za wędkowanie – czy jest taka “posada marzeń” w Batson Enterprises czy też sami testujecie swoje produkty?
    Wiem że Karry co najmniej dwa razy w tygodniu wędkuje albo jako przewodnik albo dla rozrywki. Karry jest licencjonowanym przewodnikiem rzecznym w stanie Waszyngton. Jeżeli chodzi o mnie to wędkuję około dwa razy w miesiącu – ja mam żonę i trójkę dzieci. Bardzo lubimy, kiedy odwiedzają nas nasi klienci, z kraju i ze świata. Dzięki takim okazjom możemy wyrwać się z biura i iść z nimi nad wodę, najlepiej się to sprawdza w miesiącach letnich. W tegoroczne lato przez 5 dni gościł u nas jeden z naszych głównych dystrybutorów w Europie. Nie trzeba dodawać, że w tym czasie nie bywaliśmy w biurze zbyt często, łowiliśmy za to ryby oraz kraby.
    Testujemy większość naszych produktów. Lwia część tych testów to zasługa Karry’ego i jego zaprzyjaźnionych przewodników wędkarskich. Współpracujemy również z ludźmi z branży. To bardzo ważne, żeby otrzymywać informację zwrotną oraz nowe pomysły od ludzi z przemysłu wędkarskiego, nie jesteśmy przecież ekspertami we wszystkim.  Dlatego nie wstydzimy się pytać o zdanie innych, którzy są ekspertami w obszarach, w których my nie jesteśmy. To wspaniały sposób pozyskiwania wiedzy, której inaczej byśmy nie uzyskali.
    Ja i Karry mamy nadzieję, że pewnego dnia będziemy mieli naszą PRACĘ MARZEŃ czyli będziemy podróżować po świecie testując produkty Batson Enterprises w różnych miejscach i na różnych rybach. Ale i teraz nie jest źle.
     

    Połowy z klientem 

    Akcja ... 

    Tammy i Kerry 

    Keller i halibuty 

    Testy i doświadczenia 

    Bill na Hawajach
     

    Keller i ośmiornica 
    Wiem że jesteście z Karrym zapalonymi rodbuilderami. Co zbudowaliście ostatnio? Macie swoje ulubione blanki / komponenty z oferty Batson Enterprises? Które?
    Naprawdę sprawia mi ogromną radość, kiedy po ciężkim dniu pracy mogę usiąść z moim synem do budowy wędki. Jest to dla mnie niezwykle relaksujące i cieszę się mogąc przekazywać swojemu synowi wiedzę. Sam buduję ok. 20 wędek rocznie. Zazwyczaj są to nowe prototypy, którymi będę łowił w określonym miejscu i czasie. Pamiętam że jak wprowadziliśmy serię blanków RCLB zbudowałem wędkę na każdym modelu z serii i pojechaliśmy do Meksyku przetestować je wszystkie, było naprawdę super. Nowe komponenty ALPS to są jednymi z moich ulubionych, jakie stosuję do budowy wędek.
    Karry przez ostatnie 20 lat zbudował wędkę chyba na wszystkim na czym się dało. Wiem że bardzo lubi budować wędki zbrojone spiralnie, ciężkie morskie kije o mocy 20-50 funtów, takie jak SWS597 i TS66MH, ponieważ jak sam mówi podchodząc w otwarty, kreatywny sposób do kwestii zbrojenia jest w stanie uzyskać produkt nie mający odpowiednika w żadnych gotowym, fabrycznym kiju.  Jego ulubionym blankiem z serii Salmon & Steelhead do metody float jest nowy XST1264, do tego lekkie przelotki Alps typu XN na dolniku, a na szczytówce przelotki typu F z pierścieniem RRD.  Lubi również używać naszych udoskonalonych uchwytów castingowych z pazurem.
     

    Pełna koncentracja - Bill budujący nową wędkę 
    Chciałbyś przekazać coś naszym Użytkownikom i swoim Klientom w Polsce?
    Chcielibyśmy wszystkim bardzo podziękować za wsparcie. Nasz rozwój i nowe projekty wiele zawdzięczają zainteresowaniu i informacji zwrotnej jaką nam przekazujecie. Chcielibyśmy również podziękować portalowi jerkbait.pl za możliwość rozmowy o naszych produktach i możliwość pokazania że jesteśmy najzwyczajniej tacy sami jak wszyscy wędkarze i rodbuilderzy.
     

    The Batson Enterprises Team 
    Chciałbym bardzo podziękować Panu Ireneuszowi Matuszewskiemu z Fishing Center za pomoc jaką okazuje nam w dystrybucji naszych produktów w Polsce od pierwszego dnia istnienia Batson Enterprises. Bez cienia wątpliwości bez niego nie bylibyśmy tym czym jesteśmy w waszym kraju, wysoko cenimy firmę, którą prowadzi a robienie interesów to po prostu czysta przyjemność.
    Bardzo prosimy i namawiamy do bezpośredniego kontaktu z nami, w każdej sprawie.
    Na Nowy Rok chciałbym życzyć wszystkim możliwości jak najczęstszego doświadczania radości z wędkowania – to odmieni wasze życie.
    Bill – bardzo dziękuję za wywiad.
     
    @friko, 2007
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum

  • Z największą przyjemnością chciałbym przedstawić Wam wywiad z jednym z najbardziej znanych spinningistów w Polsce – Markiem Szymańskim. Marek jest znakomitym wędkarzem i ekspertem wędkarskim. Jest pasjonatem spinningu i swoje życiowe hobby połączył z pracą. Obecnie jest Redaktorem jednej z największych gazet wędkarskich w Polsce „Wędkarskiego Świata” (kiedyś „Świata Spinningu i Muchy”). Jest autorem kultowej książki o spinningu „Wędkarstwo rzeczne”. Ponadto jest doświadczonym przewodnikiem wędkarskim. Marek to uznany ekspert i specjalista w połowie takich ryb jak sum, sandacz, szczupak, boleń, pstrąg, troć, a także innych drapieżników. Nieliczni pewnie pamiętają, że w sporcie wędkarskim osiągnął tytuł Klubowego Mistrza Polski. Ponadto jest on skory do wymiany wędkarskich doświadczeń. Ciekawie opowiada o swoich wędkarskich wyprawach, przygodach, o swoich wędkarskich sukcesach, a także porażkach. Ponadto jest zakochany w „swojej” dzikiej Wiśle, pływaniu na wiślanej pychówce i w łowieniu wielkich sumów. Jako nieliczny, całkowicie zasługuje na miano Prawdziwego Wiślaka.
    Serdecznie zapraszam Was do lektury wywiadu z Markiem Szymańskim – Prawdziwym Wiślakiem.
     

     
    Marek, zacznijmy od podstawowych pytań. Od jak dawna spinningujesz i dlaczego właśnie ta metoda wciągnęła cię najbardziej?Szmat czasu – od 1975 roku. A dlaczego spinning? Bo spinning, zwłaszcza ten jeszcze XX wieczny, głównie z użyciem blach i później woblerów to bezpośrednia wymiana ciosów – uderzenie – zacięcie. Ja to po prostu lubię. Im gwałtowniejsza jest ta wymiana, tym mocniej chce się następnej i tym bardziej kręci. Jeszcze pod koniec lat 90tych sumiarze używali wyłącznie żyłek. Uważano, że sum na plecionce dostaje szału i za bardzo wariuje. A ja właśnie lubię jak ryba wariuje. W końcu emocjonujący hol to jedna z rzeczy, dla których łowimy ryby. Każde uderzenie drapieżnika zaskakuje a to, co zaskakuje pamięta się dłużej. Poza tym spinning to dynamiczna metoda, a więc pełna rzeczy nowych. Zauważ, że każdy rzut jest nieco inny, każde nowe miejsce, następny zakręt, następne branie – jedno w pierwszym opadzie, inne tuż pod szczytówką. W spinningu nie można być przygotowanym na wszystko. Zawsze coś cię zaskoczy. W innych metodach tego nie ma. Chociaż coraz częściej mam ochotę posiedzieć przy feederku i po prostu odpocząć na rybach.
     

     

     
     
    Możesz powiedzieć nam, czy masz jakiegoś swojego mistrza wędkarskiego? Kogoś, kto według ciebie zasługuje na takie miano?Mam wielu mistrzów. W każdym z nich cenię, co innego i sporo się od nich uczę. Chociaż wiele we mnie pozostało z samouka, którym byłem, gdy pierwszy raz wziąłem do ręki spinning. Lubię sam dochodzić do wszystkiego, szukać miejsc i skutecznych w tych miejscach technik. Więcej frajdy mam łowiąc małą rybę na swoim miejscu niż dużą w cudzym, bo wiem, że 90 a właściwie 99 procent wędkarskiego trudu to znalezienie ryby i ludzie, którzy to potrafią są dla mnie mistrzami. Obsługiwać wędkę można nauczyć nawet małpę, żeby mieć topowy sprzęt i cały przegląd przynęt wystarczy trochę kasy, żeby znaleźć rybę trzeba być wędkarzem. Poza tym dla mnie prawdziwy mistrz to przede wszystkim kolega i takich mam wielu – może bez wielkich tytułów, ale z którymi się dobrze czuję na rybach - Maciek Jagiełło, Marek Kaczówka, Marek Bojanko, Wojtek Łakomiak, Roman Pietrzak, Darek Małysz, Janusz Wideł, Robert Paulin, Robert Janicki, Marcin Leloch i wielu innych. Z niektórymi nie widziałem się od lat, z innymi byłem raptem raz, dwa razy na rybach, ale to są Ci ludzie, z którymi mógłbym w każdej chwili wsiąść na pychówkę na tygodniowy spływ. A to jest najlepszy i najtrudniejszy sprawdzian.
     

     

     
    Jakich wędkarzy, według ciebie warto naśladować?
    Uważam, że nie należy naśladować, ale obserwować i wyciągać wnioski z tych obserwacji. Naśladownictwo prowadzi do schematycznego i często bezrozumnego łowienia, a wędkarze, którzy tak łowią będą zawsze w środku stawki, nigdy w czubie. Najlepsi zawsze mają coś swojego – niedostępnego dla innych. Jacek Kolendowicz osiągał w sporcie niedoścignione dotąd sukcesy, właśnie dzięki znalezieniu własnej, nowej drogi do sukcesu. Bardzo dużą wagę przywiązywał do starannie zaplanowanej i przeprowadzonej taktyki treningu, musiał być zawsze pierwszy w najlepszym miejscu – najlepiej na końcu sektora, łowił bardzo długimi wędziskami i chyba jako pierwszy nauczył się regularnie łowić klenie na zawodach – pamiętajmy, że mówimy o początku lat dziewięćdziesiątych. To wszystko w połączeniu ze stalowymi nerwami i analitycznym umysłem przyniosło mu wielokrotny tytuł Mistrza Polski. Trzeba, więc być otwartym na wiedzę i umiejętności dobrych wędkarzy, ale jednocześnie zachować własną tożsamość. Są oczywiście wartości uniwersalne, które warto naśladować – niekoniecznie związane z samym łowieniem ryb, ale to są banały, o których powiedziano już wystarczająco dużo. Chociaż... widząc jeszcze tak wiele chamstwa nad wodą, pazerności na mięso i braku szacunku do ryb i wody, może jednak warto i trzeba o nich stale mówić.
     

     

     
    Kto jest twoim ulubionym towarzyszem wypraw? Czyżby twój synek, mały Szymek, którego miałem okazję poznać podczas naszych wspólnych łowów?Szymek już nie jest mały – ma 9 lat i jest dorosłym facetem. Wielokrotnie zresztą używa zwrotu „ jak byłem mały” i to w jego ustach wcale nie brzmi śmiesznie. Zdecydowało o tym chyba twarde wiślane wychowanie i ciągłe towarzystwo dorosłych wędkarzy. Na pierwszym spływie był, gdy miał 3 tygodnie, przeżył spływ grudniowy bez namiotu i śpiworów (bo tatuś zapomniał), a od maja do września śpi na pychówce albo na balkonie. Szymon poza tym ma wszystkie cechy znakomitego kompana, czyli: nie marudzi, wykonuje polecenia kapitana, gdy kapitan nie wyda żadnego polecenia to i tak wie, co ma robić. Nawet jak złowi dużą rybę to nie denerwuje tym kapitana, bo w końcu jest synem kapitana. Umie zachować się na wodzie i na wyspie, zawsze znajdzie sobie zajęcie, a gdy się znudzi to kładzie się w łodzi i zapada w rodzaj letargu, bez słowa skargi. Szymon to taki nowy gatunek wiślanego zwierzątka. Poza tym jest bardzo ambitny i lubi łowić ryby. Jedyny kłopot to taki, że po spływie nie umie się zachować przy stole i je palcami. Ale mam nadzieję, że wyrośnie z tego…
     

     

     

     

     

     

     

     
    Jak wszyscy wiedzą, jesteś warszawiakiem i najczęściej łowisz na Wiśle, ale czy jest to twoje ulubione łowisko w Polsce?Nie tylko w Polsce, ale i na Świecie. Pisałem kiedyś, że każdy ma swoją rzekę. To jest jakaś chemia, podobna do tej, jaka jest pomiędzy chłopem, a tą jedyną babą. Gdy czuję zapach Wisełki, wiklin i piasku to mogę tydzień łowić bez brania. Gdzie indziej po bezrybnym, jednym dniu dostaję szału i chcę jak najszybciej wrócić nad Wisłę. Poza tym, na Wiśle nadal mogę liczyć na rybę życia. Już ta świadomość mi wystarcza. W Wiśle pływają jeszcze sumy powyżej 230 cm, w ubiegłym roku na „moim” odcinku złowiono sandacza 106 cm i szczupaka 131 cm. Na każdej innej wodzie wiem, co mnie może spotkać. Tutaj każdy najbardziej beznadziejny dzień może w każdej chwili okazać się najpiękniejszym w życiu. Poza tym, swoją wodę trzeba mieć pod ręką, by czuć się na niej jak w domu. Na Odrze odległej o 500 kilometrów zawsze będę tylko gościem, choćbym jeździł na nią, co tydzień.
     

     

     

     

     
    Od wielu lat pływasz po Wiśle swoimi pychówkami. Opowiedz nam jak rozpoczęła się twoja przygoda wiślaka?Chyba od pierwszego klenia na wirówkę, gdzieś na początku lat osiemdziesiątych. Boże ile tych kleni wówczas było. Do dziś pamiętam jak tłukły się i przewalały na przelewach. W zasadzie kolejne etapy mojego wiślanego spinningu wiązały się z dostępnością do coraz nowszych łowisk, dzięki zamianie woderów na spodniobuty, spodniobutów na ponton i w końcu pontonu na pychówkę. Każda taka zmiana to była zupełnie nowa jakość wędkowania. Ale pychówki też już miałem cztery. Coraz większe i wygodniejsze. Teraz w końcu mam taką, jaką chciałem. To w zasadzie już nie pychówka, a pływająca platforma, na której można zrobić niezłą imprezkę, ale jeszcze na tyle poręczna, że da się ją ustawić w każdym dobrym miejscu. Poza tym, ja lubię spać na pychówce, więc musi być wygodna. Szkoda tylko, że największe ryby wyjechały na moją pierwszą łajbę. Tony ryb. Oczywiście prawie wszystkie wróciły do wody To było jeszcze w czasach, gdy operowałem głównie na odcinku od Warszawy do Pieńkowa. Z tymi rybami już zrobiono jednak porządek. Sumy wytępiło raptem kilkunastu przemysłowych warszawskich kłusowników, wspomaganych bandą gruntowców z żabą na końcu zestawu. Prawdziwe wiślane sandacze, PZW znacznie wytrzebił na tarliskach rękami rybaków – zostały zarybieniowe dwójki i półtoraki, a i tych nie ma zbyt wiele. Gdzieś jeszcze czasem jesienią zgromadzi się trochę sandaczy, głównie w samym mieście, gdzie nie ma rybaka i przemysłowego kłusownictwa, ale natychmiast mają one wielu amatorów, a ja nie lubię tłoku. Teraz pływam po Wiśle bardziej z sentymentu niż dla jakichś wielkich ambicji wędkarskich. Ja po prostu lubię być na tej rzece.
     

     

     

     

     
    Gdzie teraz najchętniej łowisz na Wiśle? Oczywiście nie chcemy, abyś ujawniał nam swoje tajemnice, ale możesz troszkę opowiedzieć nam o swojej rzece?Od lat najchętniej łowię pomiędzy Modlinem, a Wyszogrodem, choć robię wypady w górę i w dół od tego odcinka. Mimo to trudno powiedzieć, że łowię w tych samych miejscach. W każdym, bowiem sezonie to jest inna rzeka. Każdego roku poznaję też coś nowego – jakiś szczególik decydujący o tym czy złowię rybę. Jedyny problem polega na tym, że coraz częściej nawet, jeśli wiem, co mam zrobić to mi się już po prostu nie chce. Ale bywa też tak, że się na coś uwezmę i nic nie wychodzi – tak jakby mi ktoś rękę zaczarował. Tak, więc, pomimo że znam tę rzekę to mam podobne frustracje i rozterki jak inni wędkarze i cały czas muszę szukać i kombinować. W Wisłę trzeba włożyć naprawdę bardzo dużo wysiłku, a przede wszystkim być nad nią często, najlepiej codziennie, by powtarzalnie łowić ryby. Z doskoku może się zdarzyć jakiś szczęśliwy przypadek, ale zwykle wrócimy o kiju.
     

     

     

     
    Gdzie poza Wisłą lubisz jeździć na ryby w kraju? Lubisz odwiedzać inne polskie rzeki i jeziora? Jeżeli tak to, co w nich lubisz najbardziej?
    Generalnie jestem nizinny i rzeczny, choć nie stronię od dużych jezior. Problem w tym, że racjonalna gospodarka rybacka poczyniła tak wielkie spustoszenia w naszych jeziorach, że jeziorowe wyprawy stają się coraz mniej efektywne, a na tygodniowy wyjazd by zrobić reportaż z jednego jeziora nie mam ochoty ani czasu. Toteż wolę rzeki. Nad rzeką nawet, gdy nic nie bierze to przynajmniej się nie nudzę. Najbardziej odpowiadają mi kresowe klimaty – górna Narew i Bug, ale też jest to już trochę historia, gdyż bym musiał się sklonować by tam częściej jeździć.
     

     

     

     
    Wiem, że dość często wędkujesz zagranicą? Oczywiście dużo czasu poświęcasz pracując jako przewodnik lub reporter, ale czy łowisz zagranicą także dla przyjemności? Gdzie najchętniej jeździsz? Co cię gna na zagraniczne łowiska?Nic mnie nie gna – muszę po prostu z czegoś żyć i tyle. Najchętniej siedziałbym w kraju, a konkretnie na Wiśle. Tygodniowy wyjazd za granicę to miesiąc wyjęty z wiślanego sezonu, gdyż wcześniej muszę przez tydzień ostro zasuwać w redakcji, po przyjeździe przez kolejny tydzień nadrobić zaległości, a po tych trzech tygodniach staję nad rzeką jak kompletny neofita i wgryzam się w nią przez następny tydzień. I w ten sposób szlag trafia miesiąc sezonu. Coraz bardziej mnie to denerwuje i chyba zrobię sobie przerwę w wyjazdach. Ale z drugiej strony lubię zagraniczne wyprawy, bo poznaję fajnych wędkarzy, zawsze czegoś nowego się uczę, a poza tym zwykle jest dużo brań, z którymi u nas coraz trudniej. Te wyjazdy to również wspaniały odpoczynek od wszystkiego, co u nas utrudnia życie. Nie muszę stać w korkach, mogę zostawić po skończonej dniówce cały sprzęt w łodzi, nie muszę się wkurzać widokiem zabijanych bez umiaru ryb i ścigać się do dobrego miejsca.
     

     
    Bywałeś na rybach także u naszych sąsiadów za wschodnią, zachodnią oraz południową granicą Polski. Jak podobają ci się tamtejsze łowiska? Co mógłbyś o nich powiedzieć?
    Południa nie lubię, ale może zmienię zdanie, gdy poznam kilka słowackich i czeskich rzek. Mam takie plany na przyszły rok. Dotychczas łowiłem jedynie na słowackich zaporówkach, za którymi nie przepadam, mimo że ryb w nich sporo. Ale dla mnie zaporówka to nic innego jak zepsuta rzeka. Wschód to bliska Białoruś i Ukraina. Białoruś jest piękna i przyjazna. Gdybym miał wybrać drugą „swoją” rzekę to z pewnością byłaby to Prypeć, która jest tyleż rybna, co urokliwa, tym bardziej, że ryby w niej naprawdę są dzikie i złe. Ukraina jest równie piękna, ale ludzi tam mnogo i ryby wybite. U zachodnich sąsiadów ryb niemało, ale z kolei razi mnie zachodni industrial i zbytnie uporządkowanie wszystkiego. A wędkarstwo, mi przynajmniej kojarzy się z pewnym luzem, spontanicznością i improwizacją. U nas się czuję najlepiej.
     

     

     
    Czy poza granicami naszego kraju przeżyłeś jakieś niebezpieczne przygody?
    Tak - 3000 km samochodem po ukraińskich drogach. Miałem też jeden moment w Norwegii, gdy serce podeszło mi do gardła – płynąłem z falą podczas sztormu, aluminiową łodzią z trzema ludźmi na pokładzie i przez dobre serce nie zadbałem o właściwe rozłożenie ciężaru na łódce – pogoda była wredna i szkoda było mi po prostu moich starszych wiekiem towarzyszy, którzy siedzieli na dziobie. Naprawdę niewiele brakowało, a wywróciłbym łódkę, gdzie w Norwegii wywrotka oznacza najczęściej przenosiny do krainy wiecznych łowów dla całej załogi. Zresztą właśnie, dlatego nie lubię aluminiowych łodzi. Są za lekkie, wrażliwe na wiatr i wrażliwe na niewłaściwe obciążenie. Dobra łódź to drewniana łódź lub gruby, solidny laminat.
     

     

     
    Jakie najchętniej łowisz gatunki ryb? Dlaczego akurat te?
    Te, które akurat biorą. Na wiosnę bolenie, latem sumy, jesienią sandacze i szczupaki, choć chyba raczej szczupaki i sandacze. Szczupak jest dla mnie coraz ciekawszą rybą – nie schematyczną, nieprzewidywalną bardziej niż sandacz, łowioną bardzo różnymi technikami i przynętami. Ma swoje humory i niewytłumaczalne zachowania. Poza tym, to doskonały wzorzec drapieżnika. Udał się naturze. Gdy jeszcze często łowiłem w Warszawie, uwielbiałem łowić jazie, klenie i przede wszystkim brzany. Teraz na grubej i dzikiej wodzie, jaką jest Wisła poniżej Nowego Dworu, gdzie stacjonuję, białe drapieżniki z wyjątkiem bolenia są tylko przyłowem.
     

     

     

     

     
    Wiem, że bardzo lubisz łowić trocie wchodzące do polskich rzek. Poza tym, co roku możesz pochwalić się złowieniem, co najmniej kilku troci w sezonie. Jak to robisz? Uchyl nam rąbka tajemnicy.
    Uwielbiam trocie, ale zajmuję się nimi jedynie przez pierwsze 4 miesiące roku. Później mam już swoją rzekę i wolę polowanie na nizinne drapieżniki. A jak łowić? Nie przejmować się doniesieniami innych wędkarzy, tylko jechać wtedy, gdy tylko można. Wielokrotnie łowiłem ryby w teoretycznie beznadziejnym okresie, gdy byłem sam nad wodą. A może właśnie, dlatego wówczas je łowiłem. Nie znoszę tłoku i nawet 1 stycznia staram się znaleźć w miejscu gdzie, choć przez 3 – 4 godziny będę sam. Metoda na to jest prosta. Dojeżdżam najdalej gdzie się da dojechać. Następnie idę z buta jak najszybciej i najdalej od tego miejsca i łowiąc wracam do samochodu. Zwykle dopiero w połowie drogi spotykam pierwszych wędkarzy. Staram się mało zmieniać przynęty. Na Słupi najwięcej łowię na woblery. Na Redze równoprawnymi przynętami obok woblera są wirówki i wahadłówki. Na Parsęcie, prawdę mówiąc w ogóle nie lubię łowić, a Wieprzę znam słabo, mimo że złowiłem w niej swojego pierwszego srebrniaka. Nie mam żadnych tajemnych przynęt. Wobler – strażak Irka Gębskiego lub Józka Sendala, z wirówek trójka long Effzett’a, która ma skrzydełko z grubej blachy i dzięki temu mocną, lubianą przez trocie rotację. Z wahadłówek błystki Kaczmarka lub polspingowskie morsy – najlepiej te z cienkiej blachy i wówczas stosuję je z dopalaczem. Gum nie lubię w rzekach trociowych, choć nie można odmówić im skuteczności Jakoś nie mogę przekonać się do mniejszych rzek trociowych, może, dlatego że o ile na Redze zniosę towarzystwo innych wędkarzy o tyle na małej rzece, gdy widzę kogoś przed sobą i za mną to odechciewa mi się łowić. Kolejna, nie wiem czy nie najważniejsza, żelazna zasada to łowienie od świtu do zmierzchu i wiara w branie do ostatniego rzutu. O zmierzchu warto też być w dobrym, sprawdzonym miejscu, żeby w najlepszej godzinie nie katować jałowej wody. Rzadko w każdym kolejnym miejscu oddaję więcej niż 3 rzuty – nieco bardziej przykładam się jedynie do miejsca, w którym wcześniej złowiłem rybę, ale też nie kwitnę tam godzinami. To jest zupełnie inny styl niż np. Wojtka Łakomiaka, który pakuje się w największy tłum w miejscu, gdzie ryby są na pewno, zakłada kaptur na głowę, żeby tego tłumu nie widzieć i celebruje każde wahnięcie woblera, powtarzając rzuty często w jeden pewny punkt, aż do skutku. Zawsze 1 stycznia rywalizujemy trochę ze sobą i okazuje się, że obydwa style są skuteczne. Ja jednak wolę robić kilometry – jest to dla mnie po prostu ciekawsze łowienie.
     

     

     
    Jako wiślak jesteś ogarnięty „manią” łowienia naszego największego drapieżnika, suma. Dlaczego właśnie król rzeki zajął w twoim wędkarstwie dużo miejsca? Czy ze względu na wielkość ryby, ciężkie zmagania z sumem podczas holu, czy z jakichś innych pobudek?
    Sum ma wszystkie nasze ryby pod sobą. To jest polowanie, choć w moim wypadku bezkrwawe, gdyż nie zabijam sumów. Gdy 1 lipca zaczyna się akcja sum to inne ryby dla mnie nie istnieją. A dlaczego? Po prostu pokonanie dużego i silnego przeciwnika daje mi wielką satysfakcję, a samo polowanie na wąsacza, który zamieszał na przykosie, cały czas trzyma w napięciu, nieporównywalnym do tego, jakiego doznaje się podczas łowienia np. kleni czy boleni. Same sumowe podchody, kiedy szuka się nocnych miejsc, też są fascynujące, zaś złowienie suma to przeżycie niecodzienne, świąteczne. A któż nie lubi świąt.
     

     

     
    Czy możesz przybliżyć nam jak łowisz sumy? Na jakie przynęty i na jaki sprzęt je łowisz?
    Łowię sumy tak jak lubię, choć nie zawsze moje metody są najskuteczniejsze. Wielokrotnie przegrywam z wędkarzami, którzy wiedzą gdzie postawić żywca i spędzają w takich miejscach dziesiątki godzin. Lubię dynamiczne poszukiwania, zwłaszcza sumów żerujących nocą przy powierzchni. Strzał nocnego suma to jak skok na bungee. Pamiętam jak mój przyjaciel z Pisza przestał łowić, po tym jak sum w nocy odprowadził mu powierzchniowego woblera. Po prostu przestraszył się tego, co może nastąpić po braniu. A dzieją się rzeczy straszne. Dwumetrowa ryba potrafi cała wyskoczyć nad wodę, zdemolować każdy sprzęt w pierwszej sekundzie – co nie zdarza się raczej podczas trollingu lub gruntowych łowach na większych głębokościach. Bez względu na wynik spotkania, wędkarz, który raz przeżył nocną walkę z powierzchniowym sumem jest dla tych ryb stracony. Poza tym, samo pływanie nocą po Wiśle jest sportem ekstremalnym i pasjonującym. Pływanie od przykosy do przykosy, od odkosu do starego przelewu, gdy zmysły rejestrują i interpretują każdą falkę na wodzie, każde nienaturalne zachowanie uklejki, takie kocie pływanie, gdzie łódka nie może się bujnąć by nie wywołać najmniejszej falki, gdzie obowiązuje absolutna cisza na pokładzie by nie spłoszyć suma. Mimo, że napisałem już z milion znaków do gazety, to zawsze brakuje mi słów, które oddałyby ten klimat.
     

     

     
    Ale nocne łowy nie zawsze są skuteczne. Tegoroczny rok był trudny – zimna, wichury rozpraszające ukleje, przechodzące w środku nocy i nadmiar dobrych miejsc na moim odcinku sprawił, że sumy były rozstrzelone. Nie było regularnego i długiego żerowania. Sum pojawiał się w dobrym miejscu, o nieokreślonej godzinie na jeden strzał, po czym za moment było go słychać na przykosie sto metrów dalej. W takich okresach lepszy jest trolling. W tej metodzie sumy są najmniej wrażliwe na pogodę, a odpoczywający sum nawet, gdy nie ma ochoty na przekąskę, choćby ze złości odpędzi kolorowego i agresywnego intruza, który zamiesza w okolicy jego kryjówki.
     

     

     

     
    Do spinningu i trollingu używam albo Beast Masterów Shimano albo Talona 270cm, 180 gramów. Do tego mocny, metalowy młynek, mieszczący 150 metrów plecionki o średnicy 0,30 mm do spinningu i 0,40 mm do trollingu. Do linki wiążę 45 cm przypon wolframowy Stanmar – 35 kg, a na agrafkę zakładam głównie woblery. Sum ma swoje humory i nie zawsze opisywany przeze mnie agresywny i pękaty kanon jest skuteczny. Często sumy wolą woblery smukłe i łagodniej pracujące. Regułą w trollingu jest mieszanie przynętą jak najbliżej dna, a najlepiej po prostu po dnie W nocnym spinningu trzeba być w miejscu, gdzie ukleja lub inne białe ryby zbierają się w większej liczbie niż gdzie indziej. Ale to przychodzi wraz z doświadczeniem. Poza tym pytanie „jak łowię sumy” jest tematem na książkę, a nie na wywiad. A przede wszystkim to temat na dziesiątki i setki nocy spędzonych nad wodą. W domu nie złowi się suma nawet, jeśli ma się najlepsze teoretyczne przygotowanie.
     

     
    Gdzie poza Wisłą, najchętniej łowisz sumy?
    Wszędzie gdzie nie muszę patrzeć jak są mordowane. Nie mam wielkich doświadczeń z zagranicznymi sumami. Łowiłem je na Padzie i na Saonie. Odrobienie zaległości w tym zakresie to jest dla mnie wyzwanie na najbliższe sezony.
     

     
    Twoją życiową rybą jest wielki ponad 80 kilogramowy sum. Opowiedz nam swoją życiową przygodę.
    Życiowa przygoda ma niewiele wspólnego z tym największym sumem. Bardziej pamiętam te mniejsze wiślane. Kilka tych przygód było, ale trudno je opowiedzieć. Jak bowiem w interesujący sposób opisać trzy czy sześć godzin holu – zwłaszcza zakończone porażką Nie ma nic nudniejszego niż film z holu suma, choć dla holującego są to często najważniejsze chwile w życiu. Ale spróbuję opisać kilka sumowych migawek. Sierpień 1999. Siedzę z Maćkiem Jagiełło na łodzi. Kończymy boleniowanie i Maciek wyciąga wyprodukowane poprzedniej nocy woblery, by je przetestować. Przeprowadza je kolejno na krótkim dyszlu przy bucie łodzi by widzieć jak pracują. I w takiego woblera, pół metra od burty i dziesięć centymetrów pod powierzchnią bierze mu dwumetrowy sum. Wyskok, salto w powietrzu i żyłka 0,50 mm strzela jak nitka. Sierpień 2000. Siedzę na łódce z Tomkiem Krysiakiem – moim przyjacielem ze Szwecji, zakochanym wówczas w łososiach. Tomek przed tą wyprawą dość lekceważąco wyrażał się o sumach. Istniał dla niego tylko łosoś, zanim nie odkrył kilka lat później, że sandacz jest ciekawszą wędkarsko rybą od łososia. To był jedyny rzut, który mu nie wyszedł tej nocy. Zaplątała się linka na szpuli rezerwowego kołowrotka, który miałem przeznaczony dla gości i wobler spadł pięć metrów od łodzi na wysokości rufy. Sum strzelił w spływającego swobodnie woblera w czasie, gdy Tomek majstrował przy kołowrotku. Przewrócił Tomka i zostawił go z porwaną plecionką 0,46 mm Power Pro. Sierpień 1996. Stary śródrzeczny przelew na Tarchominie. Trzecia godzina morderczego holu. Sum – na oko 220 cm wykłada się już pod moimi nogami. Maciek Jagiełło rozbiera się by wejść do wody i mi go podebrać. Ostatnie machnięcie ogonem i sfatygowana holem żyłka pęka. Nie wiem dlaczego, ale te i wiele innych porażek pamiętam bardziej od tego wyjętego na Padzie osiemdziesiątaka. Może dlatego, że to były nasze, swojskie sumy.
     

     

     
    Podobnie jak ty, lubię łowić rzeczne sandacze, szczególnie podczas nocnych wypadów. Łowienie w ciemnościach przysparza nam dodatkowy strzał adrenaliny. Czy możesz nam opowiedzieć o swojej najciekawszej sandaczowej nocy?
    Każda sandaczowa noc jest ciekawa, a najpiękniejsze jest czekanie na ten moment, kiedy podejdą. Ale najcieplej wspominam swoje najzimniejsze noce – grudniowe i styczniowe (kiedy było jeszcze wolno łowić w styczniu sandacze). To pulsujące życie na końcu zestawu, w okresie, gdy wszystko jest ołowiane i zmrożone odczuwa się sto razy silniej niż latem. Ale najdłużej będę pamiętał zimowego dziennego sandacza. Pewnie dlatego, że był naprawdę olbrzymi, dwa razy większy od łowionych wówczas dość często ósemek i dziewiątek. Machnął mi płetwą szeroką jak łopata na pożegnanie, wszedł w zaczep i się wypiął - ostatni z wielkich wiślanych sandaczy poniżej Nowego Dworu. Ale co roku mam nadzieję, że jeszcze się z takim spotkam. To był sandacz powyżej 110 cm.
     

     

     

     

     
    Pływając po Wiśle, w sezonie łowisz bardzo dużo boleni. Na naszym forum jerkbait.pl mamy kilku „maniaków” uganiających się za tym drapieżnikiem. Przybliż naszym użytkownikom swoje doświadczenia w łowieniu tej ryby.
    Znów chcesz, żebym napisał książkę. Jak łowić bolenie wie każdy. Zarówno Wędkarski Świat, jak i Wasz portal jest pełen boleni. Dodam tylko, że naprawdę duży boleń to zupełnie inny gatunek ryby – rzadko ugania się za ukleją, chyba, że podczas jej tarła. Woli wtrząchnąć krąpia, brzankę, czy klenia. Trzeba mieć duże samozaparcie żeby je łowić, gdyż ich nie widać i stoją w trudnej – nudnej i głębokiej wodzie. Najskuteczniejszy jest trolling, ale duża wahadłówka, którą omiatamy równy i nieciekawy z pozoru nurt też bywa niezła. Ale wiem, że ciężko się przekonać do takiego łowienia, podczas gdy na przelewie opodal szaleją dwójki i trójki.
     

     

     

     
    Co roku łowisz piękne szczupaki na Wiśle. Pamiętam jak w zeszłym roku przesłałeś mi swoje zdjęcia z ponad metrowym i prawie metrowym szczupakiem złowionym na jednej z twoich miejscówek. Mała ilość wędkarzy może pochwalić się dużymi szczupakami regularnie łowionymi w Wiśle. Przybliż nam trochę jak to robisz?
    Ja też nie mogę się pochwalić dużymi szczupakami łowionymi regularnie w Wiśle. Tamte szczupaki to był przypadek. Nawiasem mówiąc, tego większego, żywczarze złowili tydzień później w tym samym miejscu. To jeszcze jeden dowód na to, że warto wypuszczać ryby, że wypuszczone przeżywają, żerują i rosną dalej. Duży szczupak na Wiśle to wyłącznie jesień, latem łowię, co najwyżej sześćdziesiątaki i to niezbyt często. Wybieram miejsca z grubą, łagodnie kołującą wodą – albo na głębokich napływach albo w klatkach poniżej ostróg, lub też przy tłustych, gliniastych burtach z leniwym nurtem z obrywami darni, a najlepiej, gdy przy burcie znajdę miejsce z resztkami starej ostrogi pod wodą. Łowię na gumę dobrze pracującą przy leniwym prowadzeniu. Uwielbiam duże twistery Manns’a z karbowanym ogonem i średniej wielkości, lejące się rippery tej samej firmy. Najwięcej dużych szczupaków złowiłem jesienią na żółte gumy. Główka musi być niewielka, tak by można było prawie w miejscu dłuższą chwilę powachlować szczupakowi przynętą pod nosem. Mięciutki kij ułatwia taką prezentację wabika. Ale najważniejsze jest łowić w dobrym miejscu.
     

     

     
    Jak w ogóle oceniasz pogłowie szczupaków w krajowych rzekach i innych naszych wodach?

    Jest niezbyt bogate, ale największą katastrofą jest to, że jeśli nawet gdzieś z jakichś powodów pojawia się więcej szczupaków to zostają one wyłowione i zjedzone w ciągu tygodnia – najwyżej dwóch. Tak było dwa lata temu na Biebrzy, tak jest w pewnych okresach w ujściowym odcinku Narwi, tak było kilka lat temu również na Narwi poniżej Siemianówki, tak jest, co roku na wiślanych zimowiskach. Przykładów znam więcej. Mięsiarski regulamin PZW oraz wybijanie dużych ryb przez ekipy rybackie nie dopuszczają do tego by szczupaków było na tyle dużo, by nasze rzeki i jeziora można było uznać za dobre łowiska.
     

     

     
    Odejdźmy teraz trochę na inne „podwórko”. Wiem, że dużo szczupaków łowisz zagranicą. W jakich miejscach łowisz swoje największe zębacze? Jaką wtedy preferujesz technikę łowienia?
    Preferuję metodę aktywną, czyli szybkie czesanie wielu miejsc, ale zawsze wieczór i ranek rezerwuję na obłowienie miejsc pewnych i sprawdzonych, w których wiem, że są ryby. Każda następna wyprawa, zwłaszcza grupowa, na której każdy łowi trochę inaczej, przynosi tak zaskakujące obserwacje, że gdybym miał podać receptę na sukces w łowieniu szczupaków i nie tylko szczupaków to powiedziałbym, że należy łowić jak najmniej schematycznie, a w razie braku brań na sprawdzone przynęty i w sprawdzonych miejscach, należy szukać i kombinować nie uciekając od przynęt, miejsc i technik z pozoru idiotycznych. Zwykle, bowiem za brak brań winą obarczamy ciśnienie, słońce, chmury i tym podobne pierdoły, a prawda jest najczęściej taka, że nie potrafimy znaleźć ryb, które z niewiadomych powodów żerują nieco inaczej niż zwykle i w innych miejscach.
     

     
    Łowiąc szczupaki, często korzystamy z przynęt jerkowych. Osobiście bardzo lubię łowić na jerki, tym bardziej, że niektóre brania szczupaków na tego typu przynęty są bardzo widowiskowe. Czy ty podczas łowienia szczupaków używasz wszelkiego rodzaju przynęt jerkowych? Jak sprawdzają ci się jerki na szczupakowych łowiskach?
    Używam często technik dżerkowych podczas połowu na różne, a właściwie wszystkie przynęty Natomiast do rodzaju przynęty przywiązuję mniejsze znaczenie. Dżerki to po prostu jeden z wielu typów przynęt, a ich popularność nie wynika z nadzwyczajnej skuteczności, a z prowadzonej umiejętnie kampanii marketingowej jednej firmy – nawiasem mówiąc bardzo szacownej i zasłużonej w popularyzacji technik dżerkowych w Polsce. W pewnych warunkach dżerk jest lepszy, w innych mniej skuteczny od innych. Jak każda inna przynęta. Nie demonizowałbym roli przynęty w połowach szczupaków, choć mam swoje ulubione. Gdybym miał na szczupakową wyprawę wziąć jeden model przynęty to byłby nim perłowo czarny ripper 15 cm35 gramów. Tą przynętą jestem w stanie powtarzalnie łowić szczupaki o każdej porze roku, w każdych warunkach i na każdej wodzie. Poza tym znakomicie nadaje się ona do dżerkowania. Żaden typowy dżerk nie jest w stanie mi tego zapewnić. Faktem jest natomiast, że brania na dżerki podczas płytkiego łowienia są bardzo efektowne. Ja też często rezygnuję ze skuteczniejszych technik, na korzyść mniej skutecznych, ale widowiskowych, bo wędkarstwo to nie tylko łowienie jak największej liczby, jak największych ryb.
     

     
    Czy podczas spinningowania lub trollingowania używasz zestawów castingowych? Opowiedz nam o swoim doświadczeniu z castingiem i powiedz nam, dlaczego zestawy castingowe nie są twoim ulubionym wędkarskim „narzędziem”?
    Owszem używam, a raczej używałem. Wielokrotnie wypowiadałem się na temat multiplikatorów na łamach „Wędkarskiego Świata”, a mam tę żelazną zasadę, że nie piszę o niczym, czego sam nie spróbowałem. Obecnie multiplikatora używam wyłącznie w połowach morskich, gdyż możliwość kontrolowanego opuszczania zestawu na ściśle określoną głębokość jest wygodniejsza za pomocą zestawu z multiplikatorem, tym bardziej, że w pionowych, morskich technikach niewymagających właściwie rzucania lub gdzie rzuca się ciężką i zwartą przynętą nie są istotne wady tego sprzętu. We wszelkich innych technikach czy to spinningowych czy trollingowych (może poza łowieniem na trolling z downriggerem) kołowrotek o stałej szpuli jest dla mnie poręczniejszy i przysparza mi mniej kłopotów niż multiplikator. Po prostu nie muszę o nim myśleć podczas łowienia i mogę rzucić z każdej pozycji, najlżejszą nawet przynętą, co jest istotne nie tylko w spinningu, ale również podczas rzecznego trollingu z ręki, gdzie przeloty są bardzo krótkie i nie ma czasu na wypuszczanie przynęty. Remek Kinas, w jednym z artykułów do „WŚ’ia” napisał, że największą zaletą multiplikatora jest ruchoma szpulka. Oczywiście to zdanie zostało usunięte z tekstu, bo przecież ruchoma szpulka nie jest największą zaletą multiplikatora, a największym jego nieszczęściem. To cecha, dzięki której powstało kilka castingowych stron internetowych, na forach, których, setki castingowców zastanawiają się jak rozwiązać podstawowy problem, który najkrócej można określić pytaniem „Jak rzucić, żeby rzucić”. No i fajnie, że tak jest – wcześniej napisałem, że wędkarstwo to nie tylko wyciąganie ryb z wody. To również wiele zaułków i uliczek, którymi można i warto się przejść, doświadczając przy tym sporej frajdy. Dlatego cenię sobie castingowców za ich upór w walce o kolejne metry, coraz lżejszą przynętą i coraz lepsze proporcje rzutów udanych do tych z ptasim gniazdem. Drażnią mnie tylko wówczas, gdy próbują udowodnić, że multik jest cacy, a stały kołowrotek nie. Może dlatego, że nikt nie lubi, gdy się z niego robi durnia.
     

     

     

     
    Jakie masz lub miałeś doświadczenia z muchówką? Lubisz łowić ryby na sztuczną muchę?
    Nie łowiłem i chyba nie będę łowił. Bez żadnych racjonalnych przyczyn. Po prostu lubię spinning i dobrze się czuję wśród spinningistów.
     
    Często zmieniasz miejsca, w których wędkujesz. Jak skutecznie pozyskujesz informację o łowiskach? Co pomaga ci w rozpracowaniu łowiska?
    Jeśli jadę połowić na nieznanej wodzie, a zwykle nie mam zbyt dużo czasu na rozpracowanie łowiska to najcenniejszy jest dobry „indianin”, czyli miejscowy wyjadacz, chętny do podzielenia się swoją wiedzą. Nie jest to może zbyt ambitne z mojej strony, ale pamiętaj, że na obcą wodę jadę głównie z redakcyjnego obowiązku, gdyż prywatnie wolę zaprosić gości do siebie na pychówkę, co zresztą często czynię. Rybność naszych łowisk nie pozwala praktycznie na łowienie ryb z marszu, podczas krótkiego pobytu bez dobrego przewodnika, a na dłuższe wycieczki nie mogę sobie pozwolić. Nawet na czytelnych wodach, takich jak środkowa Odra warto wiedzieć, na który kilometr jechać by nie stracić dnia na deptanie gorszych odcinków. A co dopiero w dużym jeziorze, na zaporówce, czy w dolnych, rozlanych odcinkach wielkich rzek. Czyli mówiąc najkrócej, warto poznawać dobrych wędkarzy i pielęgnować te znajomości. Tym bardziej, że z fachowcami dobrze się łowi.
     

     

     
    Jeżeli na jedną z wypraw miałbyś zabrać tylko jedno wędzisko, kołowrotek i jedną przynętę to, co byś wybrał?
    Aparat fotograficzny, a poważnie: na boleniową wobler Widła, na szczupakową 15 cm Manns’a, na sandaczową 3 calowe kopyto fluo, na sumową Lake Dorado, na sumową, ale trollingową DT 16 Rapali. Wybór jednej przynęty byłby najtrudniejszy, gdyż zawsze bardzo brakowałoby mi innych, które również lubię i cenię. Wędzisko i kołowrotek?– wszystko jedno byle było mocne. Lubię Beast Mastery Shimano. Mówię na nie „tanie mięso”. Za tę cenę w żadnej innej ofercie nie dostaniemy tyle dobroci. 30 gramowym Beast Masterem 270 cm, bezstresowo wyholujemy 20 kg rybę, a da się nim jeszcze łowić klenie. To mój ulubiony patyk, który ze względu na jego brzydotę, traktuję jedynie jako rezerwowe i standardowe wyposażenie samochodu, ale na który najchętniej łowię mimo, że mam przygotowane inne, teoretycznie lepsze zestawy. Niższej półki nie polecam, a z wyższej najbardziej cenię chyba wędziska na perfekcyjnie wykonanych blankach Composite Developments i solidne Batsony, choć szansę na najbardziej uniwersalne wędzisko ma u mnie niedawno nabyte Shikari 270 cm do 28 gramów. Jeśli chodzi o kołowrotek to nie stać mnie na młynek, który by można polecić jako jedyny na każdą wyprawę, więc łowię jednosezonowym szajsem, który ma tę zaletę, że jest konstrukcyjnie dopracowany i dopóki działa to działa dobrze. Dobre kołowrotki zaczynają się od 800 złotych w górę, czyli w grę wchodzą dwie firmy obecne na naszym rynku – Zgadnij które?
     

     
    Jaki według ciebie jest stan polskiego wędkarstwa i jak oceniasz ilość ryb w naszym kraju?
    Stan polskiego wędkarstwa jest fatalny. Dominuje styl sowiecki, czyli złapać, zabić i zjeść. Na szczęście jest 5 procent wędkarzy, którzy szanują się nawzajem, dla których sandacz jest tak samo cenny i wart ochrony jak orzeł, niedźwiedź czy borsuk i którzy rozumieją, że woda to środowisko, a nie staw hodowlany, w którym można sobie pozwolić na bezrozumną ingerencję. Te pięć procent to wcale niemało zważywszy, że łowi nas ponad 2 mln. Tych wędkarzy widzę zwłaszcza wśród młodych Czytelników „Wędkarskiego Świata” i niektórych portali – również jerkbait.pl. Pojawiają się też, choć jeszcze nie w zadowalającym stopniu we władzach niektórych okręgów i to cieszy najbardziej. Niestety na razie ta 95 procentowa większość, wśród których są i włodarze naszych wód i profesorowie kształtujący gospodarkę rybami decyduje o tym, że ryb jest mało, a nad wodami panuje chamstwo i mięsiarstwo. Potrzebna jest przeprowadzona jak najszybciej ustawowa zmiana zasad wędkowania, zlikwidowanie rybactwa w rzekach i jeziorach, zmiana systemu gospodarowania rybami, opartego obecnie na „produkcji” ryb, czyli zarybieniach i odłowach oraz sprawny aparat przymusu, który by te zasady skutecznie i dotkliwie dla łamiących prawo egzekwował. Czyli mówiąc najkrócej. Nie wolno zabijać drapieżników oraz dużych ryb niedrapieżnych, dla łamiących prawo kary przynajmniej stukrotnie wyższe od tak śmiesznych, jakie figurują w obecnym taryfikatorze. Nie może być sytuacji takiej, że majętni pseudowędkarze traktują 200 złotowy mandat np. za łowienie troci na zakazie w Drwęcy, jak trochę droższą licencję. Gdyby taki łowca dostał 20 000 zł grzywny oraz musiał wracać do domu na piechotę to nigdy w życiu nie pomyślałby o kłusowaniu. Najtrudniej będzie uporać się ze zmurszałym systemem gospodarki rybackiej, gdyż wielu decydentów ma w tym własny interes. Zarybienia i odłowy to zbyt gruba żyła złota dla ludzi, którzy o tej gospodarce decydują by mogło obyć się to drogą pokojową.
     
    Podobnie jak ja, jesteś zwolennikiem zasady „złów i wypuść” (Catch&Realese). Dlaczego stosujesz tę zasadę i dlaczego warto ją rozpowszechniać?
    To proste! Wolę łowić ryby i ich nie jeść, niż ich w ogóle nie łowić. Ale są istotniejsze przyczyny, o których napisałem ostatnio w jednym z najważniejszych moich tekstów „Ostatnie dzikie ryby”. Tarło naturalne daje niezbędne w przyrodzie zróżnicowanie genetyczne, pozwala na dobór naturalny eliminujący słabe osobniki i promuje cechy najlepsze. Im większa ryba, tym dobrych cech przekazuje więcej, gdyż metrowa ryba musi w naszych wodach być wręcz „nadrybą” żeby osiągnąć tę wielkość. Zabijając duże ryby skazujemy rybie populacje na „skundlenie” i bylejakość. Podobnie jak wprowadzając do wody rybki uzyskane z hodowlanych tarlaków. Jedyną, więc drogą do tego byśmy łowili zdrowe i różnowiekowe ryby jest zakaz zabijania zwłaszcza dużych ryb i jak najmniejsza ingerencja w środowisko. Zasada złów i wypuść jest jednym z ważnych elementów takiego myślenia. Jeśli ktoś sądzi, że zarybieniami zrównoważy straty spowodowane zabijaniem ryb – nieważne przez wędkarzy, rybaków czy kłusowników, jest moim zdaniem po prostu niedouczony. Ostatnio dostrzegła to również Naczelna Rada do Spraw Przyrody – szkoda, że tak późno, bo pisaliśmy o tym i w „Świecie Spinningu” i piszemy w „WŚ’iu” od 11 lat. Ale lepiej późno niż wcale. Jestem pewien, że mam rację, choć nie łudzę się, że ta racja zwycięży w gospodarowaniu rybami wcześniej niż za 20 – może 30 lat. Ale trzeba o tym mówić i pisać na okrągło. Kropla drąży skałę.
     

     

     
    Nasze hobby polega na łowieniu ryb. Niektórzy dążą do osiągnięcia jak największych sukcesów i pobicia swoich życiowych rekordów. Proszę „pochwal” się swoimi życiowymi zdobyczami. E tam, nie ma się czym chwalić. Mi z trudem przychodzą duże ryby. Muszę je z mozołem wypracowywać.
     
    Zbliżamy się do końca wywiadu, jednak cały czas po głowie chodzi mi twoja książka „Wędkarstwo rzeczne – spinning”. Dla mnie i dla setek innych spinningistów stała się kultowym wydaniem. Jest to najlepsza książka o rzecznym spinningu, wydana w Polsce. Powiedz, co skłoniło cię do jej napisania? I pytanie najważniejsze, czy będziesz pisał jakąś kolejną książkę wędkarską?
    Jest w planach kolejna książka, ale przymierzam się do niej jak pies do jeża. Nie mam czasu na pisanie. Pierwsza książka powstała w półtora miesiąca. Ja ją po prostu miałem napisaną w głowie przez te wszystkie lata spędzone nad rzeką. Do tej następnej zbieram od początku cały materiał, musi ona też być zsynchronizowana w jakimś stopniu z poprzednią żeby uniknąć powtórzeń. A to jest ogromna praca i to w dużej mierze praca dla idei, bo kokosów na książkach nie ma. Ale wiem, że się w końcu z tego nie wykręcę. Jestem winien tę książkę i Czytelnikom i sobie. Błagam jedynie o trochę cierpliwości.
     

     
    Na zakończenie chciałbym abyś powiedział nam jak oceniasz nasz portal jerkbait.pl i jak oceniasz nasze forum?
    Dobrze oceniam i doceniam wysiłek redaktorów. Podoba mi się na jerkbaicie coraz więcej dobrych zdjęć żywych ryb, cenię akcje i spotkania, które organizujecie. Wiem ile pracy trzeba włożyć w redagowanie strony, tym bardziej, że musicie na bieżąco panować nad forum. Ja po zdaniu numeru do składu mam zawsze trochę luźnego czasu, podczas którego mogę odstawić całkowicie komputer. Wy tego luzu nie macie. Zazdroszczę Wam braku ograniczeń objętościowych, co daje Waszym autorom ogromne możliwości wypisania się – w „Wędkarskim Świecie” taki wywiad, jak ten zająłby pół numeru, a to znaczy, że nie miałby szans się ukazać. Ale z drugiej strony ten brak ograniczeń skutkuje tym, że obok artykułów naprawdę fascynujących pojawiają się artykuły nudne i przegadane, mimo że temat jest ciekawy. Czytałem kilka miesięcy temu na waszym portalu materiał o jakimś zbrojmistrzu wędzisk. Nie pamiętam autora. Trzy razy do niego podchodziłem i trzy razy zasypiałem w połowie. Była to rozwlekła mieszanka niewielu rzeczy fajnych z dużą ilością reklamy i nie mniejszą dozą nazwijmy to delikatnie wątpliwej jakości rozważań technicznych. I tutaj już redaktorzy mogą i powinni ingerować. Następna moja uwaga dotyczy poziomu dyskusji merytorycznych na forum. Niestety formuła forów, gdzie może się wypowiedzieć każdy i na każdy temat sprawia, że Czytelnik forów otrzymuje mieszankę bredni pisanych przez ludzi, którzy nie mają pojęcia, o czym piszą i mieszankę rzeczy wartościowych, pisanych przez prawdziwych fachowców. Ktoś, kto chce się czegoś dowiedzieć nie mając żadnej własnej wiedzy na dany temat, nie ma niestety możliwości weryfikacji, która z informacji jest prawdziwa, tym bardziej, że tak już jakoś jest, że dobrzy wędkarze często posługują się mniej sprawnym i mniej sugestywnym językiem i w ogóle rzadziej goszczą na forach – myślę, że wolą ten czas wykorzystać na ryby. Tym się różni internet od prasy. W „WŚ’iu” każde słowo przechodzi przez potrójną korektę merytoryczną całego składu redakcyjnego, a wątpliwości są wyjaśniane z autorem, by nie przedostał się żaden babol. Może, więc się zdarzyć literówka, błąd na mapie, bądź w rysunku, pomyłka typu, że gospodarzem łowiska jest PZW Bydgoszcz, a nie Toruń, ale nie ma bzdur merytorycznych, tym bardziej, że staramy się sami weryfikować treści budzące wątpliwość, a do nowych autorów podchodzimy z dużą rezerwą zanim przekonamy się, że wiedzą o czym piszą. My zawsze mamy czas przed ukazaniem się artykułu na prześwietlenie go ze wszystkich stron. W internecie jest wolna amerykanka i to mi się nie podoba. Kolejna sprawa, która mnie wręcz zniesmacza, choć przyznam, że w najmniejszym stopniu dotyczy to jerkbaita to tolerowanie wypowiedzi niezgodnych z linią portalu. Jeśli dany portal rości sobie pretensje do promowania nowoczesnego wędkarstwa, którego na całym świecie bardzo istotnym elementem jest wypuszczanie ryb to niedopuszczalne są „wstawki kulinarne” podawane często w formie uszypliwych złośliwości pod adresem wędkarzy, którzy tę zasadę stosują. Pośmiać się możemy w gronie kilku kolegów nad wodą, czy przy piwie, natomiast Wasz portal odwiedza duże grono, zwłaszcza młodych wędkarzy, którzy chcą się czegoś nauczyć i co ważne  - których można do czegoś przekonać oraz poprowadzić w dobrym kierunku i dlatego wypowiedzi przedstawiające wędkarzy wypuszczających ryby jako swego rodzaju oszołomów są po prostu szkodliwe i powinny być bezwzględnie wycinane. To jest oczywiście cenzura, ale jeśli ktoś myśli, że w jakiejkolwiek telewizji, radiu czy prasie – nieważne państwowej, czy prywatnej nie ma cenzury, to jest delikatnie mówiąc naiwny. Taka cenzura jest potrzebna choćby po to by liczba świadomych wędkarzy, o których wspomniałem na początku wywiadu stale, choć z mozołem się powiększała i by do końca świata polskim wędkarstwem nie rządziło te 95 procent wędkarzy, którym „karta się musi zwrócić” w formie rybiego mięsa. Ale poza tym wszystko jest OK.
     
    Marku, bardzo dziękuję Ci za wywiad i za czas, który nam poświęciłeś.
    Ponieważ dzisiaj mamy Wigilię (24.12.2007), korzystając z okazji chcielibyśmy wraz z Markiem, złożyć wszystkim forumowiczom jerkbait.pl serdeczne życzenia radosnych i wesołych Świąt Bożego Narodzenia.
     
    Z Markiem Szymańskim rozmawiał i zebrał w całość
    Sebastian „rognis_oko” Kalkowski, 2007

     
    Zdjęcia: Marek Szymański, Maciej Jagiełło, Paweł Obstawski, Andrzej Paugan, Szymon Szymański
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum

Artykuły

×
×
  • Dodaj nową pozycję...