Skocz do zawartości

Artykuły

Manage articles
  • admin

    Zlot jIErkbait 2007

    Przez admin, w Relacje,

    Historia zaczyna się od małego pospolitego ruszenia na forum – okazuje się że forumowiczów na Zielonej Wyspie jest całkiem sporo i większość chciała by się spotkać i wspólnie połowić. Razem z Ramayem zaproponowaliśmy spotkanie nad Lough Ree – jednym z większych jezior Irlandii, znajdującym się w systemie rzeki Shannon – miejsca obfitującego w naprawdę piękne szczupaki jak również całkiem niezłe pstrągi. Wstępny plan był na 3 dniowy zlot ale jako że pogoda miała niedopisywać a i lista chętnych kurczyła się zdecydowaliśmy się na jednodniowe spotkanie. 
    Pierwszy na miejsce dociera wieczorem w piątek Tomaszek - towarzysz naszej poprzedniej wyprawy nad Shannon. Wieczorne rozmowy i plany kończymy jednak dość wcześnie aby następnego dnia być w stanie działającym na łodzi. Sobotni ranek wita nas ładną pogodą – serwisy meteo zapowiadają jednak (jak się okazuje słusznie) pogorszenie po południu. Na miejsce przybywają Peresada i Roch – mamy więc już komplet uczestników i możemy ruszać. Jeszcze tylko mała lekcja pod okiem Peresady.
     

     
    Przygotowanie sprzętu
     

     
    Rozdanie  okazjonalnych jerków od Sławka, które zamówił dla nas Remek (wielkie dzięki – jesteście naprawdę Wielcy!!!) oraz koszulek zlotowych, które wyprodukował Ramay.
     

     
    I pakujemy się w auta.
     

     
    Nad jeziorem w wypożyczalni czeka nas niestety przykra niespodzianka – właścicielowi pomyliły się daty i naszych łodzi nie ma!!! Następuje moment konfuzji i dyskusja nad ewentualną zmianą miejsca ale do boju wkracza Tomaszek i robi Rejtana tak skutecznie, że właściciel wypożyczalni w końcu znajduje dla nas łodzie i silniki (6 konną Yamahę wyciąga z pudełka – nówka sztuka!!
     

     
    Natomiast 15 konnego Johnsona wygrzebuje chyba spod kupy torfu w stodole – nasz silnik wydawał się być najstarszym w towarzystwie.W końcu udaje się nam wpakować na łodzie  i ruszamy na dość wzburzone wiatrem jezioro.
     

     

     

     
    Na pierwsze ryby nie trzeba długo czekać.
     

     
    Jednak aż do przerwy i popasu nie udaje się złowić nic konkretnego – są odprowadzenia, spady ale sukcesów brak. Decydujemy rozpalić małe ognisko i przyrządzić jakieś jedzonko.
     

     
    Czekając na jedzenie niektórzy rozmawiają
     

     
    inni trenują rzuty
     

     
    a niektórzy robią coś jeszcze (Peresada). Po naszym popasie i ofierze ze smażonego kurczaka, piwa i tej od Peresady Duch Jeziora dał się przebłagać i wreszcie zaczynamy łowić. Roch łowi w ciągu 3 minut dwie ryby – szczupaczka pod 60 cm
     

     
    i swojego nowego PB – 73cm!!
     

     

     
    Obie ryby biorą na trolla w okolicy wyspy na 3-4metrowym spadzie, na hi-lo abu. Dalsze trollowanie nie przynosi prawie żadnych efektów, no prawie.
     

     
    W czasie gdy my z Rochem bezproduktywnie katujemy spady przy trzcinach Peresada i Tomaszek ruszają w nieznane na głęboką wodę i tam wygumówują na kopyta 6 .... naprawdę ładne ryby.
    Zaczyna się niepozornie
     

     
    ale po chwili pierwszego szczupaka łowi Peresada – ponad 80cm
     

     
    a następnego Tomaszek – swój nowy PB – 91cm!!
     

     
    i następnego znowu Tomaszek
     

     
    My też zostajemy wezwani na miejsce, ale niestety ewidentnie to ofiara Peresady została zaakceptowana i nasze marne piwo nie wzbudziło sympatii Ducha Jeziora – my nic nie łowimy. Pogoda zaczyna się robić naprawdę hardcorowa
     

     
    i decydujemy zwijać się powoli w stronę bazy. Niestety na naszej łodzi po drodze kończy się paliwo więc dryfujemy bezsilnie czekając na ratunek od Peresady.
     

     
    Jeszcze tylko pakowanko do aut i już pędzimy w zawrotnym tempie z powrotem do domu, z małym wpadem do apteki po środki opatrunkowe dla Tomaszka, który swoją największą rybę okupił krwią – szczupak zdecydował się prawie odgryźć mu paluszek. Po opatrzeniu jeszcze miła rozmowa przy herbacie z szynką i.... po zlocie!!
    Jako że Tomaszek został z nami następnego dnia wyruszyli z Ramayem na pstrągi, niestety woda była  bardzo wysoka i brudna po całonocnej ulewie, więc jedynie potrenowali rzuty lekkim sprzętem.
     

     

     
    Tak więc wyglądał nasz mini – zlocik, mamy mocne plany powtórki, tym razem mamy nadzieję że z posiłkami z kraju jeśli termin uda się ustalić z wyprzedzeniem.
     
    Pozdrawiam Standerus.
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

  • Scenariusz jak z poprzedniego roku. Dostajemy wiadomość od Thymallusa. Właściwie to zaproszenie. Gdzie tym razem? Właściwie to odpowiedź już znaliśmy. Na zeszłorocznym zlocie castingowym ustaliliśmy, że spotykamy się ponownie. Tym razem jednak zmieniamy miejsce naszego zakwaterowania, ale rzeka, która pozostawiła w nas wiele ciepłych wspomnień pozostaje ta sama – Bóbr. Pamiętamy bowiem, że w zeszłym roku, pod względem rybnym nie było źle. Spotkania z dużymi pstrągami pozostały na długo w naszej pamięci. Czas na ponowną wizytację łowiska, czas na wspomnienia.
     

     
    Po raz kolejny w doborowym towarzystwie spotykamy się nad Bobrem. Nie po to by szaleńczo gonić za rybami – pstrągami, tylko po to by ponownie porozmawiać o castingu i o jego miejscu w polskim wędkarstwie. Kilka dni wcześniej dostajemy jednak niepokojącą nas informację od Thymallusa – „jestem chory, nie mogę przyjechać”. Andrzej jednak nie poddaje się. Ze szpitala przekazuje nam wszelkie informacje na temat łowiska, miejsca zakwaterowania i mimo braku organizatora postanawiamy się spotkać. Mimo powagi sytuacji koordynator z niego wyśmienity.
    Odcinek wody ten sam – od Lwówka Śląskiego do Wlenia. Żadnego zaskoczenia, po prostu ponawiamy naszą wizytę. Na miejsce zakwaterowania wybieramy malowniczą willę, właściwie schronisko młodzieżowe w Łupkach. Przyznać trzeba, że w porównaniu z zeszłym rokiem klimat samej bazy noclegowej robi na nas dodatkowe wrażenie. Jest cicho, urokliwie a przede wszystkim warunki do przeprowadzenia różnorodnych zajęć na wolnym powietrzu.
     

     
    W tym roku na zlot przybyli stali bywalcy jak i zupełnie nowe osoby. Przyznać trzeba, że to cieszy. Widać bowiem, że casting nie stoi w miejscu. Wręcz przeciwnie rozwija się. Przekrój geograficzny był naprawdę znaczny. Od osób krajowych, po gości z zagranicy. Podczas spotkania uczestnicy podchodzili do tematu castingu z wielkim zaangażowaniem. Już od samego początku kwestie związane z delikatnymi multiplikatorami, wędkami pstrągowymi nie schodził z ust aż do późnych godzin wieczornych. Było, bowiem mnóstwo okazji by sprzęt dotknąć, wypróbować. Dla niektórych osób, tych, którzy jeszcze nie byli przekonani do lekkiego castingu było to też bardzo ważne doświadczenie.
     

     
    Po krótkiej odprawie nikt, włączając w to naszych gości z zagranicy nie myśli o niczym innym jak tylko o jednym – gdzie jest Bóbr. Krótka odprawa, pokoi i wyruszamy nad rzekę. Oczywiście przedtem dzielimy się na niewielkie grupy i udajemy się na różne odcinki tej pięknej górskiej rzeki. Wszystko po to by poznać jak największy obszar rzeki, by móc w następnych dniach połowić optymalniej.
     

     
    Okolica jest malownicza. Woda troszkę niska, ale pełni nadziei przystępujemy do grupowego obławiania Bobru. Niestety pierwszy dzień nie możemy nazwać zeszłorocznym rewanżem. Złowionych ryb jest niewiele. Padają pstrągi powyżej 30 cm jednak my liczyliśmy na więcej. Gdzie te ryby?
     

     

     
    Nie przejmujemy się tym za bardzo. Rozmowy o sprzęcie, trening nad wodą umila nam płynący w zastraszającym tempie czas. Wodę mamy rozpoznaną, więc liczymy, że może w następnych dniach będzie lepiej. Wieczorem jeszcze prezentacja katalogów z najnowszym sprzętem, oglądanie filmów o połowach bassów wielkogębowych w Japonii. Wszystkich bawi jeden z wędkarzy, który podczas holu ryby gubi kołowrotek. Śmiechu co niemiara. Najważniejsze to dobry nastrój. Jutro wędkujemy od samego rana. 
    Rano śniadanie. Cześć osób już od wczesnych godzin rannych pojechała nad Kwisę. Być może nasze szanse na złowienie jakiegoś dorodnego pstrąga wzrosną. Przy okazji planujemy zorganizowanie następnego zlotu castingowego właśnie nad tą rzeką. Ponoć malownicza, ciekawa i zasobna w pstrągi. Część osób postanowiła się o tym przekonać. Jak będzie naprawdę? Przekonamy się.
     

     

     

     
    Druga część grupy biegnie nad Bóbr. Jednak już po kilku chwilach spędzonych nad rzeką postanawiamy skorzystać z uprzejmości i wiedzy Janusza Paprzyckiego. Czy istnieje, bowiem lepsza okazja na zapoznanie się z warsztatem Mistrza? Szukamy polany. Malowniczo położona, tuż nad brzegiem Bobru przyjmuje nas gościnnie. Mamy czas na odpoczynek, na rozmowy no i na trening.
     

     

     
    Po chwili nie widzimy już niczego innego. Położona tarcza na środku polany bombardowana co chwila ciężarkiem rzutowym. Janusz swoim bacznym okiem wypatruje wszelkich niedoskonałości w technikach rzutowych poszczególnych uczestników. Pomaga je usunąć oraz udoskonalić rzut. Zabawa jest przednia. Nikt nie myśli już o łowieniu i pstrągach. Trenujemy tuż przed planowanymi zawodami rzutowymi.
     

     

     
    Tarcza coraz to dalej wędruje po polanie. W międzyczasie pojawia się wątek muchowy. Przecież to też ruchoma szpula. Dla niektórych jest to pierwsze spotkanie z muchówką, z techniką rzutu. Trzeba skorzystać z tej okazji. Prezentację przynęt, sprzętu muchowego przeprowadza nasz Standerus.
     

     

     

     
    Później Standerus przechodzi do próby połowu honorowej ryby naszej grupy. Niestety mimo tego, że ryba już dosłownie siedziała na haku ostatecznie spina się i pokazuje nam tylko ogon. Nie tym razem. Jeszcze chwila i postanawiamy pojechać na obiad i przygotować się do naszego konkursu. Przed odjazdem oglądamy jeszcze jedną z wędek przywiezioną na zlot – Megabass’a Destroyer’a. Ciekawość nasza wzbudza rozwiązanie THP wprowadzone w tym roku przez tą japońską firmę. Ma ono na celu wzmocnienie sygnałów (drgań) transmitowanych przez blank do rękojeści.
     

     

     

     
    W chwilę po obiedzie organizujemy konkurs. Dzielimy go na dwie części. Pierwszy to rzut do celu. Drugi to rzut na odległość. Naszym sędzią oraz organizatorem konkursu jest Janusz. Dodatkowo Sławek wykonał na tą okazję okolicznościowe woblery, których kolor grzbietu (złoty, srebrny, brązowy) symbolizuje odpowiednio pierwsze, drugie i trzecie miejsce.
     

     
    Plac zawodów musi być odpowiednio przygotowany. Tarcza a od niej w odległości kilku metrów kubki od kawy symbolizujące kolejne miejsca oddawania rzutów. W sumie było ich z pięć. Od rzutu na niewielką odległość, do całkiem sporego dystansu. Przy takim założeniu umiejętności muszą być spore, bowiem szybkie przestawienie się z jednego miejsca na drugie nie jest takie proste.
     

     
    Zaczynamy! Każdy z nas podchodzi do konkursu z odpowiednią powagą. Jednak już po chwili pojawiają się żarty, uśmiechy na twarzy i ogólnie dużo humorystycznych sytuacji. Zwycięża Sławek, który swoją technikę szlifował już od dłuższego czasu na rzekach pstrągowych. O drugie miejsce zażarty bój stoczyli Szpiegu i Remek. O włos lepszy okazał się Remek.
     

     

     

     

     
    Przy okazji Janusz pokazywał swoje umiejętności rzutu do celu. Niby tak od niechcenia, siedząc i popijając kawę machał wędką. Najlepsze było to, że jego ciężarki przyciągane jak magnesem spadały centralnie w tarczę. Jak on to robi? Chyba urodził się z wędką w ręku.
     

     

     
    Oczywiście każdy mógł liczyć na pomoc Janusza. Myślę, że wszyscy mieli okazję wyciągnąć z tej lekcji naprawdę sporo. Wiedza ta z pewnością będzie procentowała podczas obławiania skomplikowanych miejscówek pstrągowych. Poza tym pozbyliśmy się pewnych mitów. Dowiedzieliśmy się z profesjonalnego źródła jak należy prawidłowo rzucać do celu.
     

     
    Drugi konkurs to rzut na odległość. Ten wywołał salwy śmiechu. Każdy przecież chciał rzucić jak najdalej a z tym wiązały się latające niczym nie kontrolowane i odstrzelane, 18g ciężarki castignowe. Ich szukanie zajmowało troszkę czasu, ale pierwsze egzemplarze udawało nam się znaleźć. Później było jednak coraz gorzej.
     

     

     

     

     
    W końcu zapas ciężarków na tyle się zmniejszył, że nie podejmowaliśmy dalszych prób bicia rekordu świata w odległości rzutu za pomocą zestawu castingowego. Szczęśliwym zwycięzcą konkursu został Tornado. Rzucił rzeczywiście najdalej. Gratulacje, wręczenie woblerów i nasz szczęśliwy zwycięzca na podium. Jeszcze raz gratulacje!
     

     

     

     
    Po udanych zawodach przyszła pora na jeszcze jedną kawę, smaczny obiad i … wyposzczeni postanawiamy wrócić nad wodę. Tym razem jeszcze bardziej grupowo. Już nie rozjeżdżamy się w kilka miejsc tylko razem, ot tak dla umilenia sobie czasu.
     

     
    Ponownie padają niewielkie pstrągi, ale nie są to ilości, o których można by długo opowiadać. Wszystkie jednak, które do tej pory złowiliśmy zaatakowały przynęty wykonane przez Sławka. Najłowniejsza okazuje się płoteczka. Co ciekawe wszystkie pstrągi łowione są w bystrej wodzie, najczęściej na przelewach. Trudno szukać aktywnych ryb w dołkach, pod zwaliskami. Może innym razem będzie lepiej?
     

     

     

     
    Wieczorem jeszcze ognisko, pieczone kiełbaski i niekończące się opowieści o rybach. Przy okazji oglądamy tzw. szpieguski. Woblery boleniowe Szpiega. Przywiózł ich mały zapas na Bóbr. Mamy okazję zakupienia kilku sztuk.
     
    Niedziela to ostatni dzień naszego pobytu. W sobotę wieczorem Mifek, Szpiegu i Spigot szykują niespodziankę. Jadą na Kwisę. O której godzinie? O 2.00. Nie mnie nie namówią na taki manewr. Przezornie barykadujemy się. Była chyba godzina 6.00 a nas budzi telefon. Słyszę głos Mifka ale nic nie rozumiem. Proszę o powtórzenie. Co? Największa ryba zlotu złowiona na 9 cm jerka? Myślę sobie – bajeruje, wkręca.
     

     

     
    Nic z tego. Poprzedniego dnia Mifek otrzymuje od Sławka prototyp jerka. W wolnym czasie nasz Mifek postanawia go przetestować. Rzut. Teraz czas na zapoznanie się z pracą przynęty. Ta leży swobodnie na wodzie wtem podnosi się do niej pstrągi. I to jaki pstrąg. Dobrze ponad 40 cm. Niczym nie wzruszony uderza w jerka i tak Mifek łowi największą rybę wyjazdu na największą przynętę.
     

     
    Jak wszystkie złowione przez nas na zlotach ryby i ta wraca do wody. Może w następnym roku spotkamy się ponownie? Kto wie? Na pewno będzie już ostrożniejsza i cwańsza ale za rok to my przyjedziemy z innymi przynętami i z inną wiedzą.
     
    Powoli zbieramy się do domu. Maskujemy się jak możemy, ale to na niewiele się zdaje. Padają małe pojedyncze sztuki. Gdzie ten wielki, ponad 50cm z zeszłego roku? Na to pytanie chyba przyjdzie nam czekać następny rok. Gdzie tym razem? Może nad Kwisą?
     

     

     
    Tak właśnie zakończyliśmy nasze drugie spotkanie z cyklu Ogólnopolskich Zlotów Castingowych nad Bobrem - Wleń 2008. Zapraszamy na następne.
     

     
    Remek,2007 
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

  • Zaczęło się całkiem niewinnie i niespodziewanie. Na forum pojawiła się propozycja wspólnego wypadu nad wodę. Po chwili pomysł zaczął pączkować. Rozpoczęło się gorączkowe poszukiwanie miejsca naszego spotkania. Długo nie trzeba było czekać. Temat podjął Rognis i tak od planów przeszliśmy do realizacji naszego spotkania wędkarskiego nad rzeką. Na miejsce naszego spotkania wytypowaliśmy Bug. Ten sam odcinek, nad którym rok temu w kilka osób związanych z jerkbaitem otwieraliśmy sezon boleniowy. Wtedy, jak to się mówi – działo się. Złowiliśmy sporo średniej wielkości ryb, przy czym jeden boleń, ten największy nie okazał się gościnny. Co tym razem przyniesie Bug okaże się już podczas naszego jerkbaitowego spotkania.
     

     
    Sobota poranek. Wczoraj był 13 piątek. Dla niektórych najgorsze już za pasem. Dzisiaj powinno być o wiele lepiej. Ostatnio pogoda nie dopisywała. Wiele osób przybywało z wakacji do swoich domostw  raczej z nie tęgimi twarzami. Wszystko to przez lejące od kilkunastu dni deszcze. Kilka dni wcześniej gorączkowo odwiedzamy strony z prognozami pogody. Każda mówi, co innego – będzie padać, raczej będzie padać albo nie będzie padać. Trudno wywnioskować jak będzie w rzeczywistości. Liczymy na to, że jednak nam się poszczęści, że zarówno pogoda będzie urocza jak i ryby dopiszą.
    W piątkowy wieczór, Rognis, wraz z Mateo, Gromiłem i Xavim, odbyli mały rekonesans w miejscu naszego spotkania. Jak się okazało pod wieczór ryby żerowały całkiem dobrze czego wynikiem było kilka boleniowych brań i wyholowana jedna ładna ryba. Ta informacja dobrze rokowała na następny dzień łowienia.
    Przed godziną 7.00 na wyznaczone miejsce przybywają pierwsze samochody. Ile będzie chętnych do wspólnego spotkania? Na odpowiedź długo nie musimy czekać. Z minuty na minutę coraz więcej osób. Oczywiście od razu pojawiają się wspólne tematy – wędkarstwo, zbieranie grzybów, sprzęt itd. Chwilowy deszcz, choć dosłownie mżący, przyprawia nas o wątpliwości. Wszyscy jednak pochłonięci rozmową nie zwracają uwagi na te niekorzystne i przejściowe, jak się okazało, warunki.
     

     

     
    Uczestnicy z minuty na minutę, chociaż minęło ich zaledwie kilka, może kilkanaście, integrują się coraz bardziej. Pojawiają się pierwsze testy wędek, blanków, a to wszystko na oczach coraz bardziej zaintrygowanych podróżnych przejeżdżających tuż obok naszego miejsca spotkania. Od czasu do czasu pojawiają się wątpliwości, czy oby jutro, miejsce to za sprawą plotki nie stanie się celem grzybiarzy.
     

     
    W chwilę później, grupa ponad 30 osobowa wyrusza nad wodę. Ile było samochodów trudno powiedzieć, ale konwój wyglądał imponująco. Robił wrażenie nie tylko na nas, uczestnikach spotkania, ale również na wszystkich przejeżdżających obok. Nalot nad burzańskie miejscówki boleniowe i pierwsze tak duże spotkanie forumowiczów jerkbaita nad wodą.
     

     
    W końcu, po kilku minutach, docieramy na miejsce. Kątem oka widzimy skrawek Bugu. Trwają przygotowania i kolejne rozmowy niekoniecznie wędkarskie. Za sprawą Rognisa udajemy się na krótki wykład omawiający charakterystyczne miejsca łowiska. Stoimy na wysokim wzniesieniu, ogarniając panoramę doliny Bugu. Widok zapiera dech w piersiach.
     

     
    Pierwszy kontakt wzrokowy z Bugiem roznieca nadzieje i pobudza wyobraźnię. Rzeka wije się wzdłuż porośniętych wysoką trawą brzegów. Pojawia się wiklina, gdzieniegdzie malownicze dęby oraz rozrośnięte wierzby. Krajobraz niczym z bajki buduje odpowiedni nastrój. Trudno Bug porównywać do innej polskiej rzeki. Jest po prostu inna, ma swój charakter i klimat. Jest po prostu piękna.
     

     

     
    Z góry dostrzegamy kolor wody. Jest brązowawa, lekko trącona. Jak informują nas lokalne źródła stan jest podwyższony o około 40 cm. Czy to znak nadchodzących problemów? Na razie jednak nikt nie chciał nawet myśleć, że może być źle. Wszystko przed nami. Od czasu do czasu humory nasze poprawia spław ryby, widok oczkującej w zastoiskach uklei. My jednak czekamy na coś więcej – na rozrywający wodę atak bolenia.
     

     
    Patrząc na rzekę, na jej liczne burty, rafy widzimy, że to idealne miejsce do takich spotkań. Każdy, bowiem znajdzie nad Bugiem coś dla siebie. Rognis dalej opowiada o konkretnych miejscówkach, gatunkach ryb, przynętach. Nie wszyscy są, bowiem zainteresowani boleniami. Dla jednych celem jest sandacz, dla drugich szczupak, który licznie występuje w Bugu a dla innych obiektem pożądania jest król – sum. Może jedno spotkanie nie przyniesie oczekiwanych rezultatów, ale na pewno fachowa porada przybliży niejednego do sukcesu.
     

     
    Napełnieni wiedzą, pełni nadziei na sukces kończymy prelekcję. Przygotowania trwają dłuższą chwilę. Czy ktoś może odmówić sobie krótkiej rozmowy na temat sprzętu, przynęt i ryb? Jakoś nikt nie kwapi się by od razu biec nad brzeg rzeki. Wszystko ze spokojem – krótko mówiąc na luzie. I chyba o to chodzi w naszym hobby – bez stresu, na luzie i dla przyjemności.
     

     

     
    Trwają już tradycyjne wymiany, głównie woblerów. Padają pytania czy dana przynęta będzie odpowiednia na Bug. Pokazywane są miejscowe, sprawdzone przysmaki. Wszystko po to, by optymalnie przygotować uczestników naszego spotkania do rywalizacji z boleniem. Trudno jednak na razie wnioskować, jakie będą wyniki w dniu dzisiejszym, ale wszystko jeszcze przed nami. Zdążymy zweryfikować wszystkie tezy, przypuszczenia i pewnie dojść do pewnych wniosków.
     

     

     
    W końcu wyruszamy na łowy. Jedni w górę rzeki, drudzy w dół. Część osób pozostaje z Rognisem, który stanowi dla wielu rolę przewodnika i doradcy. Takie spotkania, bowiem mają stanowić swego rodzaju możliwość poznania łowiska, podniesienia własnych umiejętności oraz poznania opinii innych wędkarzy na temat konkretnego gatunku ryby.
     

     

     
    Chodziło nam również o świetną zabawę, relaks i co chyba najważniejsze spotkanie wędkarzy, którzy do tej pory rozmawiali ze sobą jedynie za pośrednictwem strony internetowej. Był to też czas na testy swoich woblerów, sprawdzian nowych wędzisk, kołowrotków. Kto chciał to łowił, a kto nie, udawał się nad brzeg rzeki i godzinami dyskutował o tym, co go najbardziej interesowało.
     

     

     

     

     

     
    Na pierwsze ryby nie trzeba było długo czekać. Pojawił się niewielki sandaczyk, który pokusił się na boleniowy woblerek Szpiega. Po chwili na końcu castingowego zestawu zameldował się cel naszej wyprawy, boleń. Wziął w typowym, dla tego gatunku ryb, miejscu -  warkocz na przelewie. Złowiony w pierwszym rzucie, tuż po wyjściu z miejscówki wędkarzy łowiących na grunt. Pewnie był to dyżurny boleń zwabiony liczną ilością uklei, dokarmionych zanętą.
     

     

     
    Boleń nie był może wielki (56 cm), ale wprowadził w dobry nastrój pozostałych wędkarzy. Postanowiliśmy obłowić bardzo starannie miejscówkę, zwiększając nasze siły i liczbę woblerów wpadających do wody na jedną minutę. Oczywiście, po krótkiej sesji zdjęciowej, jak zwykle, zwróciliśmy boleniowi wolność. Być może już niedługo, przy okazji kolejnego spotkania, będziemy mieli okazję spotkać się z nim ponownie. Kto wie?
     

     

     
    Próbujemy dalej. Remek holuje na charakterystycznej burcie z licznymi zastoiskami drugiego bolenia, który pokusił się na skuteczny wobler od Wujka. Niestety ryba spina się. Mimo naszych starań trudno nam skusić następną rybę. Spotkanie wędkarskie zaczyna przybierać zupełnie inny wymiar. Okazuje się, że każdy z nas chce wykorzystać jak najlepiej spędzany razem czas. Następują kolejne wymiany rękodzieł. Testy nowych przynęt Sławka, omawianie technologii produkcji woblerów z pianki. Tematów jest sporo, więc trudno je wymienić i spamiętać. Najważniejsze jednak, że uczestnicy spotkania korzystają z wiedzy innych wędkarzy. A to cieszy najbardziej.
     

     

     

     
    Korzystając z klimatu otaczającej nas burzańskiej przyrody robimy krótką przerwę i powoli wracamy do bazy. Przy okazji próbujemy dogadać się z łaciatą krową, która jest zainteresowana naszym towarzystwem, jak żadna inna. Okazuje się jednak, że najlepszy kontakt duchowy nawiązał z nią Phala.
     

     

     
    Po drodze nie możemy odmówić sobie ponownego obłowienia, co bardziej rokujących miejscówek. Przecież ryb padło niewiele, a woda sama nas zaprasza do prób. Niestety, mimo naszych wielkich chęci, ryby nie reagują. Całkowicie są obojętne na nasze starania, super przynęty i sprzęt. Może następnym razem? Może po obiedzie? Kto wie? Staramy się dojść do naszego wspólnego miejsca spotkania, ale nie jest to takie proste.
     

     

     

     

     

     

     
    Wracamy. Rano jeszcze padało. Teraz ponad 30 stopni. Upał wszystkim daje się we znaki. W szczególności tym, którzy postanowili rano założyć spodniobuty z neopropenu. Po dłuższej chwili, zatrzymując się jeszcze w kilku miejscach, wspólnie próbując złowić coś rzutem na taśmę, idziemy w kierunku naszego parkingu. Nie jest łatwo, ale w końcu docieramy.
     

     

     

     
    Jak się okazuje ognisko jest tylko częścią programu naszego spotkania. Wiele osób korzystając z różnorodności sprzętu zgromadzonego na brzegach Bugu, dokonuje licznych testów – kto rzuci dalej, jaką wędką, które woblery pracują, a które nie, itd. Friko odpowiada na niezliczone pytania dotyczące rodbuildingu, Rognis dalej ciągnie swoje opowieści na temat obiecujących miejscówek. Pozostałe osoby całkowicie pochłonięte rozmowami. Czy ktoś jeszcze ma ochotę łowić ryby?
     

     

     

     

     
    Ognisko powoli nabiera kształtu. Choć początkowo wyglądało na to, że nikt z nas nie był harcerzem. Sama jednak myśl o pachnących dymem liściastego drzewa kiełbasek zachęciła kilka osób do urzeczywistnienia naszych planów. Pojawia się wreszcie długo oczekiwany dym, następnie płomienie i w chwilę później skwierczący odgłos cieknącego tłuszczu z pieczonych kiełbasek. Zasiadamy powoli wszyscy wokół ogniska i pieczemy kiełbaski kontynuując nadal nasze liczne rozmowy. Wygląda na to, że trzeba będzie powtórzyć taki wyjazd, bo tematy nie mają końca. Co Wy na to?
     

     

     

     
    Przez myśl przechodzą pytania. Czy nasze wyniki wędkarskie poprawią się po obiedzie? Czy złowimy jeszcze coś? Czy ryby ruszą się na dobre? W rzeczywistości jednak każdy korzysta z okazji takiego spotkania. Chyba jednak nikt już nie myślał o rybach. Może tych przyszłych łowionych podczas następnych własnych wypraw, ale nie tych z Bugu.
     

     

     
    Chęć łowienia ryb przegrała z możliwością integracji. Niegonieni przymusem, chęcią rywalizacji, siedzimy w cieniu drzew, rozmawiając na liczne tematy około wędkarskie. Czyż może być coś bardziej kuszącego?
     

     

     
    Sławek przy okazji pokazuje swoje wyroby. Są to znane już na naszym forum świetne woblery pstrągowe. Wiele osób korzysta z okazji i nabywa po kilka, a niekiedy kilkanaście sztuk. Pierwsze testy nieuzbrojonej przynęty przeprowadzone przez TomCast’a potwierdzają łowność przynęt – ten notuje branie. Niestety bez kotwic trudno złowić rybę.
     

     

     
    Na koniec jeszcze grupowe zdjęcie. Część osób wraca do codziennych obowiązków, część postanawia spróbować swego szczęścia dalej. I tak kończymy nasze pierwsze spotkanie, można powiedzieć - piknik nad Bugiem. W sekrecie możemy powiedzieć, że już niedługo planowane jest kolejne. Być może tym razem będziemy mieli więcej szczęścia, a ryby będą bardziej łaskawe. Kto wie? Zapraszamy wszystkich chętnych do naszego kolejnego wspólnego spotkania.
     

     
    Więcej zdjęć z naszego spotkania nad Bugiem znajdziecie tutaj Jerkbaitowy Bug 2007
    Pozdrawiam
    Remek
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

  • W tym roku postanowiliśmy zmienić miejsce wyjazdu na wiosenne szczupaki. Oczywiście jasne było dla nas, że pojedziemy na szwedzkie szkiery. W ostatecznym wyborze miejsca pomógł nam kolega Maciek Rogowiecki  z EventurFishing, za którego rekomendacją zdecydowaliśmy się na wyjazd na wyspę Gardsholmen, leżącą w Zatoce Syrsan. Nie możemy również zapomnieć o wyczynach naszego forumowiczach Phali, który w miejscu tym zaliczył kilka pięknych ryb w tym szczupaki powyżej metra.

     

     
    Bliskie sąsiedztwo z jednymi z najbardziej znanych łowisk szczupaków, jakimi są Vastervik oraz wyspa/rezerwat Bjorko spowodowało, że byliśmy bardzo podekscytowani miejscem, do którego mieliśmy się wybrać. Oczywiście skład ekipy nie zmienił się i w gotowości byli Remek, Mateo (Singor_ths), Gromit, Guzu, Xavi i ja.
    Do wyjazdu było dużo czasu, ponieważ wyprawę zaplanowaliśmy na jesieni poprzedniego roku, a termin wyjazdu był w drugiej połowie maja. Pozostało się przygotować, dokupić brakujący sprzęt i ekwipunek. Najwięcej czasu w przygotowaniach zajęło nam dokładne rozplanowanie poszczególnych dni oraz kwestii logistyczno - kulinarnych. Kolejnym etapem było teoretyczne rozpracowanie łowiska, korzystając z wiedzy zdobytej w poprzednich latach, a także korzystając z map morskich oraz doświadczenia kolegów, którzy już łowili w tych rejonach. Podczas wspólnych spotkań, ustaliliśmy szczegóły wyjazdu oraz wstępnie zaplanowaliśmy kolejne dni, które spędzimy na Syrsan. Wszystko było zapięte na ostatni guzik i powoli zbliżał się termin wyprawy.
     
    Podróż
    Nadszedł dzień wyjazdu. Spakowaliśmy się do samochodu Gromita. Udało nam się spakować mimo, że na początku wcale nie wyglądało to dobrze. Mimo, że mamy już doświadczenie co brać, a czego nie zawsze pojawiają się wątpliwości - czy czegoś nie zapomnieliśmy?

     

     
    Zwartą ekipą, ruszyliśmy z Warszawy do Gdyni na prom. Po drodze do Trójmiasta, odwiedziliśmy naszego forumowego przyjaciela Sławka, z którym spędziliśmy chwilę czasu i przy okazji zakupiliśmy kilka woblerów jego produkcji. Wyglądało to niczym handel uliczny, coś w rodzaju zakupu truskawek albo czereśn.
     

     

     
    Później pojechaliśmy jeszcze do fabryki Salmo. Niestety nie zastaliśmy ani Pepe’go, ani Efex’a. Pepe właśnie odbywał swoją wiosenną wyprawę na szkierach Ragarro a Efex był na rybach w Nadarzycach. Korzystając z okazji Remek chciałby podziękować Pepe oraz Efexowi za udostępnienie kolekcji jerków. I w końcu udaliśmy się w dalszą drogę do Gdyni.
     

     
    Wcale nie było łatwo. Droga w przebudowie a pogoda wcale nie ułatwiała nam zadania. Po dotarciu do portu odebraliśmy bilety. Znak - możemy jechać dalej. Tym razem jechaliśmy promem, który na stronę szwedzką przedostaje się w niecałe 10 godzin. Ufff jaka ulga. Prom bowiem, jest troszkę nudnym środkiem lokomocji zwłaszcza jak jedzie się NA ryby.
     

     
    Później wjechaliśmy na prom i zalokowaliśmy się w swoich kajutach. Tym razem prom był znacznie mniejszych rozmiarów niż ten, którym przebywaliśmy drogę do Nynesham.

     

     

     
    Oczywiście było dużo czasu na zwiedzenie promu, który jak wspomniałem do wielkich nie należał. Poza tym ... co zauważyliśmy ceny w barze były klasy StenaLine a nie Polferries.
     

     

     

     

     

     
     
    Poza tym, jak zwykle droga promowa przez Bałtyk ciągnęła się i żeby to skrócić poszliśmy szybko spać i myśleć o szczupakach, nowych miejscówkach i wielkiej przygodzie.
     

     
    Rano powitało nas wybrzeże Szwecji. Tym razem inne bowiem pierwszy raz płyniemy do Karlskorony.

     

     
    Dopłynęliśmy do portu Karlskrona i udaliśmy się w dalszą drogę, w kierunku Vastervik. Po drodze postanowiliśmy odwiedzić jedną z najpiękniejszych rzek trociowo – łososiowych w Szwecji – Eman. Oczywiście nie mogliśmy odmówić sobie krótkiego spaceru brzegami rzeki i zrobiliśmy kilka pamiątkowych zdjęć.
     

     

     

     
    Po dojechaniu do Vastervik, skręciliśmy do centrum miasta. Czyż bowiemmoglibyśmy ominąć to kultowe miejsce w Szwecji? Wszyscy jednomyślnie pojęliśmy decyzję - trzeba zobaczyć gdzie za kilka lat ekipa jerkbait'a wygra zawody w połowie szczupaków (oczywiście żartuję sobie).

     

     

     

     
    Zrobiliśmy ostatnie zakupy i odwiedziliśmy miejscowy bazarek, gdzie był tłum miejscowych. Może to jakieś święto? Trudno było jednak rozszyfrować Szwedzkie napisy.

     

     
    Ruszyliśmy w dalszą drogę w kierunku Gamleby. Minęliśmy miasto i w końcu dotarliśmy do portu, przy którym miał odebrać nas właściciel posesji, na której spędzimy kilka kolejnych dni. W porcie spotkaliśmy Marka Szymańskiego, wraz z ekipą powracającą z wyspy.
     

     
    W czasie rozmowy dowiedzieliśmy się, że warunki połowów nie są zbyt dogodne. Codziennie zmieniająca się pogoda, zimne wiatry oraz zbyt wychłodzona woda całkowicie nie sprzyjały dobremu żerowaniu ryb. Ponadto okazało się, że większość drapieżników przebywa na dość znacznych głębokościach pływając za stadami śledzi. Na wodzie do 3 metrów prawie w ogóle ich nie było. Wszystko to spowodowało, iż trudno było namierzyć większe zgrupowania szczupaków.
    Później przywitaliśmy się z właścicielami, bardzo miłym Szwedem Peterem oraz jego żoną Ann. Załadowaliśmy nasz ekwipunek i sprzęt do dużej łodzi motorowej, którą mieliśmy udać się na wyspę.
    Nadeszła chwila, kiedy musieliśmy się rozdzielić, ponieważ trzeba było odebrać Guza, który przyleciał do Szwecji prosto z Barcelony. Gromit, Xavi i Mateo pojechali do Norrkoping po naszego Katalończyka. Ja i Remek ruszyliśmy wraz z Peterem na docelową wyspę Gardsholmen. Po dotarciu na miejsce okazało się, że wyspa jest dość wysoka, a nasza baza znajduje się na samym jej szczycie. Na szczęście właściciele załadowali nasze rzeczy na dużego quada i pojechali z nimi na górę. Wyspa była bardzo piękna i z jej szczytu widać było całą najbliższą okolicę wielkiej zatoki Syrsan. Te cudowne kolory i wspaniałe klimaty będą nam towarzyszyły przez kilka najbliższych dni.
     

     

     
    Wstępnie rozpakowaliśmy swój oraz kolegów ekwipunek i zeszliśmy do przystani, aby zobaczyć nasze łodzie i silniki. Okazało się, że łajby są wygodne, a silniki pracują bez zarzutu. Widać tym samym świetną organizację wypraw wędkarskich EventurFishing - gwarantowana jakość.
     

     
    Zaraz później postanowiliśmy szybko przygotować sprzęt, aby jeszcze połowić tego wieczoru. Po kilkudziesięciu minutach siedzieliśmy razem z Remkiem w łodzi. Obejrzeliśmy dokładnie mapę i ruszyliśmy pierwszy raz na zatokę. W szybkim czasie opłynęliśmy kilka potencjalnych miejsc, obławiając płytszą wodę. Niestety zupełnie bez wyników. Nie mieliśmy nawet brania. Sprawdziliśmy jeszcze kilka miejsc bez rezultatu i popłynęliśmy z powrotem w kierunku przystani. W tym samym czasie chłopaki przyjechali z Guzem. Nastąpiło długie powitanie, ponieważ nie widzieliśmy się już dość długi czas.
    Ten wieczór spędziliśmy przy długiej rozmowie, planując wędkarsko pierwszy dzień łowienia. Opowiadania poprzedników oraz nasz dzisiejszy dwu godzinny rekonesans nie napawały optymizmem, ale dobry humor całej grupy był ponad tym. Byliśmy bardzo podekscytowani, szczególnie, że był to nasz pierwszy wyjazd w to miejsce. Poszukiwanie ryb i nowych miejsc zawsze powoduje przypływ emocji i daje większą satysfakcję z łowienia.
     
    Dzień pierwszy – Krowie Trzciny
    Rano wstajemy pełni zapału do dzisiejszego łowienia. W głowach kołacze się od różnych myśli, co dzisiaj nas czeka, czy uda nam się znaleźć ryby, czy będą żerowały, itp. Posłusznie siadamy do wspólnego śniadania i uzgadniamy miejsca, w które płyną poszczególne ekipy. Na łodziach jesteśmy w dwu osobowych team’ach – Mateo i Gromit, Xavi i Guzu, Remek i ja. W związku z tym chcemy rozpłynąć się w różnych kierunkach, aby obłowić jak największy obszar zatoki. Mamy zamiar być ciągłym kontakcie (posiadamy komplety walki talki) i na bieżąco informować się o sytuacji w poszczególnych miejscówkach. Powoli zaczynamy przygotowywać się do zejścia na przystań. Dzisiaj zabieramy ze sobą więcej jedzenia, ponieważ postanawiamy łowić do wieczora. Szybko pakujemy się na łodzie i ruszamy w swoich kierunkach. Ja i Remek mamy do przepłynięcie najdłuższą drogę, ponieważ kierujemy się na północny kraniec zatoki, Xavi i Guzu płyną w przeciwnym kierunku, a Mateo i Gromit mają sprawdzić środkową część zatoki.
    Niestety czas mija, a na żadnej z łodzi nie pojawiła się ani jedna ryba. Jednak nie stresując się robimy kolejne zdjęcia otaczającego nas krajobrazu i co jakiś czas zmieniamy miejscówki.
     

     

     
    Woda w zatoce jest bardzo zimna i mimo pływania w wielu miejscach, ciężko jest znaleźć wodę cieplejszą niż 10-11 stopni. Tak zimna woda całkowicie nie sprzyja żerowaniu szczupaków. W końcu chłopaki donoszą o pierwszych, ale pojedynczych szczupakach. Na reszcie coś zaczyna się dziać.
     

     

     
    U nas także zaczęły się brania ryb i Remek łowi pierwszą rybę na naszej łodzi. Jak się później okazuje był to najmniejszy szczupak wyprawy. Złowiony został na tzw. przynętę ostatniego ratunku - wyczynówkę. Łowimy kolejne nieduże ryby i co jakiś czas kontaktujemy się z innymi załogami. Na jednej z miejscówek dryfujemy bardzo blisko wystających z wody łodyg trzcin. Łowimy na duże jerki, jednak nie mamy żadnych brań. W pewnym momencie do jerka, którego prowadzi Remek, wychodzi bardzo duży szczupak i atakuje go. Niestety ryba zbyt delikatnie zaatakowała przynętę i Remkowi nie udało się jej zaciąć.
    Po południu Guzu melduje przez krótkofalówkę, że Robert właśnie wypuścił 97 cm szczupaka. Chłopaki znaleźli bardzo ciekawy odcinek rzadkich trzcin, przy których głębokość miała około 2 m. W okolicy był blat, który łagodnie opadał aż do 6 i 10 metrów. Xavi i Guzu obławiali ten rejon przez dłuższy czas i mieli kontakt z dwoma dużymi rybami, z których jedną wyholował właśnie Xavi.
     

     

     
    Ponieważ, już pierwszego dnia nazwaliśmy po swojemu kilka ciekawszych miejsc, to na cześć dużej ryby, Robert nazwał miejscówkę „Krowie trzciny”. Dlaczego? Hmmm generalnie łowisko sąsiadowało z pastwiskiem krów. One zaś wchodziły do wody i robiły tam dosłownie wszystko (he, he, he ..). Szczegóły zostawmy jednak w domyśle.

    Im bliżej wieczora, tym bardziej słabną brania. Niestety tego dnia ryby były bardzo chimeryczne, a brania bardzo rzadkie. Powoli nastał czas powrotu do bazy. Spłynęliśmy około godziny 21 i udaliśmy się do naszego domku.
     

     
    Po umyciu się, usiedliśmy do pierwszej wspólnej obiado – kolacji, którą tego dnia przygotował Gromit. Zajadając się pysznym gulaszem z dzika i popijając piwko, omówiliśmy cały dzień wędkowania.

     

     
    Niestety zbyt mało danych i zbyt dużo przypadkowości w dzisiejszym łowieniu, nie pozwoliły nam na wyciągnięcie konkretnych wniosków i lepsze przygotowanie się do następnego dnia łowienia. Na pewno trzeba będzie nadal szukać cieplejszej wody i miejscówek, które graniczą z głębszą wodą, ponieważ szczupaki zupełnie zniknęły z płycizn.
     
    Dzień drugi – Skała Remka i Zatoka Fali
    Tego dnia wstajemy nieco wcześniej. Ranek okazuje się bardzo słoneczny i taka pogoda utrzyma się aż do samego wieczora. Po śniadaniu, szybko udajemy się do łodzi i rozpływamy się w swoich kierunkach. Tym razem załoga Mateo i Gromit udają się na północny koniec zatoki Syrsan, a Xavi i Guzu płyną na południe. Ja z Remkiem wybieramy okolice mostu i środkowej części zatoki.
    Po krótkim rekonesansie nie natrafiamy na żerujące szczupaki i udajemy się na tzw. krowi blat. Jest to miejsce, dość mocno porośnięte roślinnością i graniczy z głębszą wodą 6-7 metrów. To idealne miejsce do bardzo długiego dryfu. Ustawiamy się na odpowiedniej głębokości, rzucamy dryfkotwę za burtę i powoli obławiamy nasze łowisko. Okazuje się, że tu natrafiamy na większe zgrupowanie ryb i łowimy jedna za drugą. Jednak są to szczupaki niedużych rozmiarów. Prawie wszystkie ryby biorą na duże gumy.
     

     

     

     
    Z załogą Xavi i Guzu mamy stały kontakt wzrokowy, ponieważ pływamy po tej samej części zatoki. Chłopaki także łowią ryby, podobnych rozmiarów. Tylko Guzowi udaje się złowić ładną rybę.
     

     
    Co jakiś czas przelatują nad naszymi głowami, szwedzkie myśliwce wojskowe i zatoka szybko dostaje swoją nazwę. Xavi i Guzu nazywają ją Zatoka Grippena. No cóż dla nas było to nowe doświadczenie. Najpierw było słychać przeraźliwy pisk jakby pocisk rozdzierał powietrza a następni, po chwili, kiedy pisk cichł wyłaniał się Grippen. Coś niesamowitego!
    W tym samym czasie, w północnej części, Mateuszowi i Gromitowi idzie coraz lepiej. Po złowieniu kilku ryb, płynął dalej.
     

     
    W końcu donoszą o złowieniu pięknego szczupaka. Ryba wzięła niedaleko trzcinowiska, na spadzie około 3 metrowej wody. Gromit złowił szczupaka na dużą wirówkę zrobioną przez Xaviego. Ryba nie miała metra, ale była bardzo gruba i ciężka.
     

     

     
    Chłopaki pozostają na tym samym łowisku i w kolejnych przestawieniach łowią kolejne duże ryby.
     

     
    Aż w końcu Mateo odzywa się przez Walkie Talkie i mówi, że Gromit holuje kolejnego dużego szczupaka i ten na pewno ma metr. Po krótkiej walce, Mateo podbiera rybę i po dokładnym zmierzeniu okazuje się, że szczupak ma równy metr. Długa, smukła i pięknie ubarwiona ryba.
     

     

     
    Mateo i Gromit, na cześć naszego forumowego kolegi Phalacrocorax’a, nazwali łowisko Zatoka Fali.
    Po tych dobrych informacjach, ustalamy zmianę łowiska. Płyniemy w miejsce, które Remek wyznaczył dzień wcześniej. W sumie to było inaczej. Miejsce to przypominało raczej kiepską miejscówkę ale ten uparł się jak osioł by tam płynąć. Co chwila wspominał o skale - "płyńmy tam, zobaczmy miejsce". Postanowiłem spasować i ustąpić. Był to pas wysokich i prawie pionowych skał, w sąsiedztwie, których było bardzo głębokie łowisko. Remek miał nosa, że w tym miejscu może być zwiększona temperatura wody od bardzo nasłonecznionych skał. A co za tym idzie, można było liczyć na zgrupowanie śledzi, które są szczupakowym smakołykiem.
    Szybko popłynęliśmy pod skały.
     

     

     
    Postanowiłem opłynąć kilkaset metrów wzdłuż skał i sprawdzić na echosondzie głębokość wody oraz zaobserwować czy jest jakaś większa ławica śledzi. Tutaj osłupienie bo echosnda całkowicie zgłupiała. Wyobraźcie sobie, że płynęliśmy na wodzie o głębokości około 20m, a ona pokazuje raz 5m, raz 20 a raz 1,5m. Trudno było ocenić co się dzieje. Trudno było mi się zdecydować czy zostać czy płynąć. A ten (Remek) marudzi dalej - "chociaż jeden rzut". Przepłynęliśmy kilkadziesiąt metrów i napłynęliśmy na ogromną ławicę śledzi, która ciągnęła się przez następne kilkadziesiąt metrów (tak nam się w każdym razie wydawało). Drobnica stała od 20 metra głębokości, aż do 5 metra pod powierzchnią wody. Głębokość pod łodzią zmieniała się od 20 do 32 metrów. Temperatura wody była większa o 1 stopień niż w większości miejsc.  Napłynęliśmy jeszcze raz i ustawiliśmy się na początku łowiska, tak aby lekki wiatr dryfował nas cały czas wzdłuż skał. Spasowałem - będę miał z Remkie święty spokój. Pierwszy rzut. Guma dotyka lustra wody. Dosłownie 2 a może 3 sekundy i Remek wydziera się, że ma metrową rybę. Pomyślałem - wkręca mnie ale widzę wygięty w pałąk kij i pracę ryby. Po krótkim holu (wiadomo przeceiż jak Remek holuje ryby - he he) ryba pokazuje się przy powierzchni, jest gruba. Remek, chwytem pod pokrywy skrzelowe, sprawnie podbiera szczupaka. Jest pięknie ubarwiony. Po zmierzeniu okazuje się, że ma 96 cm. Na razie jest to największa ryba na naszej łodzi. Krótka sesja fotograficzna i wypuszczamy rybę.
     

     

     
    Po wypuszczeniu ryby, Remek robi sobie krótką przerwę, a ja oddaję kolejne rzuty. Dryfujemy bardzo wolno, ponieważ jest nieduży wiatr, a nasza dryfkotwa jeszcze bardziej spowalnia łódź. W kolejnym rzucie trafiam gumą w ciekawe miejsce, ponieważ tuż przy skale była pólka z kamieni, na około 8 metrach, a poniżej niej gwałtowny spadek na około 20 metrów. Szybko zwijam gumę, oddaję rzut i później jeszcze raz. W 3 rzucie, kiedy guma opadała poniżej półki z kamieni, na około 11-12 metrze, mam potężne branie. Szybko zacinam pełnym wymachem i czuję mocny opór. Ryba jest duża i płynie jeszcze głębiej. Po kilku odjazdach podciągam rybę coraz bliżej powierzchni. Rybę holuję kijem spinningowym, więc trwa to trochę dłużej. W końcu ryba pokazuje się przy powierzchni i już wiemy, że ma na pewno ponad metr. Szczupak odjeżdża jeszcze dwa razy i postanawiam go podebrać. Niestety okazuje się, że przynęta jest wbita hakiem za samą krawędź pyska i nie będę mógł podebrać ryby prawą ręką. Oddaję to Remkowi. On łapie rybę i bez problemu podnosi nad łódkę. Szczupak jest ślicznie ubarwiony i gruby. Po zmierzeniu okazuje się, że ma 102 cm. Robimy kilka zdjęć na tle skał i szybko wypuszczamy szczupaka.
     

     

     
    Od razu kontaktujemy się z kolegami i zapraszamy ich na miejscówkę. Xavi i Guzu szybko przypływają i robimy sobie krótka przerwę na rozmowę.
     

     
    Później ponawiamy kilka dryfów i niestety mamy tylko jedno branie. Na sam koniec, Remek zacina rybę. Ryba jest bardzo waleczna i walczy zaciekle. Jednak Remek ze swoim megabass’em jest nieustępliwy. Szybko podbieramy rybę. Ma około 90ciu centymetrów. Robimy kilka zdjęć i postanawiamy płynąć do przystani.
     

     
    Miejscówka, na której łowiliśmy, szybko dostała swoją nazwę Skała Remka. Mógłbym napisać dlaczego ale ... właściciel nazwy zastrzegł sobie prawo do zachowania tajemnicy. Wszyscy spływamy do bazy.
     

     
    Dzisiaj kolację robi Guzu i ma dla nas pyszne pierogi z mięsem i soczewicą. Drugi dzień i kolejne rarytasy. W domu tak nie jadamy.
     

     
    Zajadając się, omawiamy dzisiejszy dobry dzień łowienia. Ryby dzisiaj brały lepiej niż pierwszym dniu i były zdecydowanie większe. Na reszcie byliśmy usatysfakcjonowani. Jutro postanawiamy powtórzyć te same miejsca. Poza tym mamy mieć gościa.
     
    Dzień trzeci – Zatoka samochodowa
    Mocno podekscytowani wczorajszymi wynikami, wstaliśmy wcześniej. Niestety tego dnia był zapowiadany bardzo silny wiatr, momentami bardzo porywisty. W dodatku okazało się, że jest inny niż w dniu poprzednim. Zupełnie zmienił kierunek. Mimo wszystko jesteśmy pełni nadziei na kolejny udany dzień. Szybko jemy śniadanie i udajemy się na te same łowiska, co w dniu poprzednim.
    Ja z Remkiem płyniemy jeszcze do innej przystani, aby odebrać naszego gościa Miłosza (Abbore), który mieszka w Szwecji i od dawna gości na naszym forum jerkbait.pl. Po powitaniu, zabieramy Miłosza na nasze wczorajsze miejsca.
     

     
    W trakcie drogi opowiadamy mu o naszych wczorajszych wynikach i przeżyciach z poprzednich dni.
     

     
    Niestety wiatr szybko się nasilił. Obławiamy całe skały, jednak bez rezultatu. Dryf jest za silny, a w taki wiatr zakotwiczenie łodzi na dużej głębokości nie jest możliwe. Postanawiamy zmienić miejscówkę i płyniemy na Krowi blat. Tam także silnie dmucha, ale jest nieco spokojniej. W czasie kilku dryfów łowimy pojedyncze ryby.
     

     
    Podczas łowienia cały czas rozmawiamy wspólnie z Miłoszem. Mamy w końcu okazję, aby bliżej się poznać i rozmowom nie ma końca. Zmieniamy kolejne miejsce i w końcu Miłosz łowi swojego pierwszego szczupaka na szkierach.
     

     
    Cały czas dryfując, napływamy na nieco płytszą wodę, gdzie jest sporo zielska. Tutaj Remek zaczyna jerkowy koncert i w ciągu kilku minut ląduje kilka ryb. Ja z Miłoszem w tym czasie łowimy na inne przynęty i notujemy tylko pojedyncze brania.
     

     
    Na drugiej łodzi Xaviego i Guza wyniki są podobne. Chłopaki także złowili tylko pojedyncze nieduże ryby.
     

     
    Mateusz i Adam są na Zatoce Fali i wcześniej zameldowali złowienie dwóch dużych ryb.
     

     

     
    Jednak wzmagający się wiatr spowodował, że musieli opuścić łowisko i popłynąć w bardziej zawietrzne miejsca.
    W końcu nadszedł czas powrotu do przystani, gdzie zaplanowaliśmy przerwę na obiad. Wszyscy spływaliśmy po kolei, jednak było to bardzo utrudnione, ponieważ wiatr tworzył na wodzie bardzo wysokie fale.
     

     
    W końcu dotarliśmy do przystani i zaczęliśmy przygotowywać obiad. Tym razem mieliśmy wspólny kociołek, w którym mieliśmy upiec jedzenie na ognisku.
     

     
    Chłopaki poznali Miłosza i wspólnie zjedliśmy obiad. Jak zwykle był pyszny. A oprócz tego - kawa. Powiew szkierowego powietrza zmieszany z zapachem aromatycznej kawy (nazwy nie podajemy ale tekst nadaje się do reklamy).

     

     

     
    Po wymianie spostrzeżeń z minionych godzin i przez stale rosnący wiatr, postanowiliśmy ukryć się za wyspami i obławiać ich okolice oraz okolice Zatoki samochodowej. Na naszej łodzi, niestety nic się nie działo. Na innych łodziach także. Postanowiliśmy jednak troszkę zaryzykować i spłynąć z wiatrem na kraniec zatoki, w której rano mieliśmy brania.
    Przepłynęliśmy kilkaset metrów i pod osłoną skał, popłynęliśmy na miejscówkę. Tutaj do slidera 12S, którego prowadził Remek, wyszły dwie belony. Niestety żadna z nich nie zaatakowała przynęty. Ten szybko zmienia na wahadłówkę. Dosłownie pierwszy rzut i jest! Nie udaje się zaciąć belony ale kilka rzutów później odzywają się pierwsze szczupaki. Wahadłówka przebija wszystkie przynęty! Jest dosłownie bezkonkurencyjna. Wszyscy łowimy na duże wahadłówki i udaje nam się wyholować kilka szczupaków. Oczywiście najskuteczniejsze są zawsze te, które otrzymaliśmy kiedyś od naszego przyjaciela Jerrego. Była to wahadłówka Wally'ego.

     

     

     
    Do wieczora bardzo mało się dzieje i postanawiamy spłynąć nieco wcześniej. Płyniemy na przystań, aby odstawić Miłosza. Po drodze spotykamy Gromita i Mateusza. Pokazują nam zdjęcia pięknego szczupaka, którego Adam złowił tuż przy pomostach Zatoki samochodowej. Ryba miała „niestety” tylko 99 centymetrów i za nic nie chciała być metrówką. Nawet naciąganie nie pomogło.
     

     

     
    Żegnamy się z Miłoszem i płyniemy do bazy. Tutaj szybko przygotowujemy kolację, którą tym razem serwował Remek. Było obżarstwo! Zjadamy aż trzęsą nam się uszy. Później popijając piwko siedzimy do późnej nocy i rozmawiamy o minionych dniach oraz o taktyce na następne dni.
     
    Dzień czwarty – Bezrybie
    Poprzedniej nocy siedzieliśmy długo i rozmawialiśmy, dlatego tego dnia wstajemy nieco później niż zwykle. Po krótkim śniadaniu, pakujemy sprzęt do łodzi i wypływamy. Ja i Remek płyniemy zatankować paliwo, a chłopaki płynął w swoje miejsca.
     

     
    Xavi i Guzu płynął do zatoki Grippena, a Mateo I Gromit mają zamiar pokręcić się w okolicach wysp, które są w centralnej części zatoki Syrsan.
     

     

     
    Po wczorajszym całodniowym bardzo silnym wietrze, dzisiaj jest bardzo spokojnie. Jest prawie flauta, tylko od czasu do czasu następują krótkie powiewy wiatru. Woda bardzo rzadko faluje. W tym dniu ryby są bardzo chimeryczne, a brania następują bardzo rzadko. Po mimo wielu zmian miejsc, obydwie załogi niestety łowią tylko pojedyncze, nieduże ryby.
     

     

     
    Ja i Remek od rana popłynęliśmy do Zatoki Fali. Tutaj przez jakiś czas w ogóle nic się nie dzieje, jednak postanawiamy obłowić miejsce stacjonarnie i przeczekać okres, w którym nie ma brań. W pewnym momencie szczupaki zaczynają żerować i w krótkim czasie udaje nam się złowić kilka większych ryb. Tutaj także sprawdziły się jerki, które dostaliśmy do testowania od naszego forumowego Sławka.
     

     

     
    Jedna ryba daje nam zdrowo popalić, wspaniale prezentując się nad wodą.
     

     

     
    Niestety brania, tak jak się zaczęły, tak szybko się skończyły. Kontaktujemy się z innymi załogami i niestety u nich jest to samo. Co jakiś czas zmieniamy kolejne miejsca, obławiamy zatoki, płycizny, okolice trzcin oraz dużo głębsze miejsca i niestety nic cię nie dzieje. Ryby zapadły się pod ziemię i w ogóle nie chcą brać, nawet w miejscach, które do tej pory wydawały się dobre. Postanawiamy wrócić wcześniej i powoli płynąc do bazy, podziwiamy widoki szkierowej zatoki.
    Tego wieczoru ja przygotowuję kolację i serwuję kolegom pieczony schab ze śliwkami. Oczywiście jemy kolację, ciągle rozmawiając o rybach i naszych dzisiejszych zmaganiach na wodzie.
     
    Dzień piąty – Dzień Guza
    Tego dnia wstaję z Remkiem wcześniej niż wszyscy. Ponownie mamy gościć na swojej łodzi Miłosza, więc musimy popłynąć po niego do przystani. Szybko jemy śniadanie i płyniemy po kolegę. Oczywiście Miłosz czeka już na nas i z daleka widzimy jak obławia z pomostu wypłycenie. Zabieramy go i płyniemy zatankować paliwo do silnika. Wracamy jeszcze do naszej bazy, aby zrobić sobie wspólne pamiątkowe zdjęcie.
     

     
    Później kierujemy się w okolice zatoki Fali i obławiamy kolejne miejscówki, jednak bez rezultatu.
    W międzyczasie kontaktujemy się z Gromitem i Mateuszem. U nich sytuacja jest podobna i ryby nie chcą współpracować. Natomiast u załogi Guzu i Xavi jest bardzo dobrze. Chłopaki pływają po głębszym blacie z około 3-4 metrową wodą. Najpierw Guzu łowi pięknego szczupaka 93 centymetry.
     

     
    A dosłownie chwilę po wypuszczeniu ryby, Xavi zacina podobnej wielkości szczupaka. Po wyholowaniu okazuje się, że ryba jest o centymetr mniejsza i ma 92 cm.
     

     
    Po tej informacji, ja, Miłosz i Remek, zmieniamy miejsce i płyniemy na zarośnięty blat, na którym w poprzednich dniach udało nam się złowić kilka szczupaków. Tutaj następują pierwsze brania, jednak dopiero na krawędzi blatu, na spadzie z większą głębokością. Postanawiamy puścić się w dryfie na głębszej wodzie. W pewnym momencie odkrywamy górkę podwodną. Po przepłynięciu wokół niej okazuje się, że z jednej strony górka jest płytka na 1 m, a z drugiej strony jest znaczący spad na 7metrów. Wszędzie jest mnóstwo zielska. Postanawiamy się zakotwiczyć o okolica górki i obławiać ją z dwóch stron. Nagle zaczynają się brania. W ciągu  30 minut mamy ich bardzo dużo i wyholowujemy kilka ryb.
     

     

     
    Jedna z ryb, którą wyholowałem była bardzo poraniona i zastanawialiśmy się, w jaki sposób taka ryba może jeszcze żerować. Zobaczcie jednak jaki szczupak musiał połakomić się na tego biedaka. Czyżby tutaj takie żerowały?
     

     
    Później następuje całkowity zanik brań i postanawiamy spłynąć na brzeg, aby zrobić sobie mały obiad. Tutaj zajadamy się szwedzkimi specyfikami, które przygotował dla nas Miłosz. Cóż to takiego - kannelbullar oraz batoniki Daim.

     

     
    Po obiadku, płyniemy z powrotem na górkę podwodną. Tutaj łowimy jeszcze kilka ryb.
     

     
    W pewnym momencie dzwoni bardzo podekscytowany Guzu i opowiada nam zdarzenie ze złowieniem dużej ryby. Nie za bardzo rozumiejąc, co mówi do nas kolega, postanawiamy popłynąć do nich i porozmawiać.
    Płynąc, spotykamy ekipę Mateusza i Gromita i wspólnie płyniemy na miejscówkę Guza i Xaviego. Tam podpływamy do kolegów i Guzu opowiada nam swoja historię. Z jego ust dowiadujemy się niesamowitej rzeczy, takiej którą tylko słyszy się w plotkach lub można zobaczyć tylko na kilku zagranicznych filmikach wędkarskich. Daniel jerkował sliderem i w pewnym momencie nastąpiło branie. Oczywiście Guzu szybko zaciął rybę, a w tym samym momencie w jego zdobycz uderzył dużo większy szczupak. Zarówno Guzu, jak i ta większa ryba nie za bardzo wiedzieli, o co chodzi. Guzu mozolnie holował zdobycz, a w tym samym czasie Xavi robił zdjęcia. Po wypłynięciu zdobyczy blisko powierzchni okazało się, że w slidera uderzył szczupak około 60 cm, a w niego uderzył szczupak około metra. Ponieważ była to niesamowita chwila, więc Xavi robił cały czas zdjęcia i dzięki temu można zobaczyć jak to niesamowicie wyglądało. Duży szczupak cały czas trzymał tego mniejszego w poprzek w paszczy i o dziwo nie chciał go puścić. W pewnym momencie, jak już szczupaki były bardzo blisko łodzi, ten większy przestraszył się i targnął łbem chcąc wypuścić tego mniejszego z uścisków. Zrobił to tak niefortunnie, że mniejsza ryba wypadła mu z paszczy, ale slider zahaczył się o jego dolną szczękę. Teraz zaczęła się krótka walka i w końcu Guzu podebrał rybę. Po zmierzeniu okazało się, że szczupak ma równy metr. Po krótkiej sesji wrócił zdziwiony do wody. Całe wydarzenie to ogromne szczęście i niesamowita historia, dlatego zobaczcie to na kilku zdjęciach.
     

     

     

     

     
    Zatoka oczywiście dostaje swoją nazwę i zostaje Zatoką Januszka. Później łowimy już wszyscy w tej okolicy i doławiamy kilka ryb.
     

     

     
    Guzu łowi kolejną „dziwną” rybę z całkowicie wytartym brzuchem.
     

     
    Na sam koniec Remek zakłada Horneta i mówi, że musi na niego coś złowić. I rzeczywiście tak się staje, bo łowi jedynego okonia wyprawy.
     

     
    Później spływamy odwieźć Miłosza i płyniemy do bazy. Wieczorem kolację robi Xavi i serwuje nam pyszny bigos. Rozmawiamy do późna i w oczekiwaniu na ostatni dzień łowienia, idziemy spać.
     
    Dzień szósty – Apogeum brań
    Tego dnia wstajemy pełni zapału, ponieważ jest to ostatni dzień naszego wędkowania na Syrsan. Jemy duże śniadanie i wyruszamy na poszukiwanie drapieżników.
    Tym razem wszyscy kierujemy się do Zatoki Grippena. Jest tam wystarczająco dużo miejsca na łowienie w dryfie dla 3 łodzi. Poranek jest bardzo słoneczny, a wiatr bardzo słaby. Niektórym słońce udzieliło się i postanowili z niego skorzystać.
     

     
    Szybko robi się chłodniej. Na początku nic się nie dzieje, jednak w pewnej chwili brania ryb stają się coraz częstsze. Łowimy rybę za rybą i mamy dużo brań i wyjść. Niektóre szczupaki atakują przynętę nawet dwu i trzykrotnie, co w końcu kończy się udanymi zacięciami. Zobaczcie jednak na zdjęcie poniżej. Przed chwilą widzieliście Gromita bez koszulki a teraz??? Tak właśnie zmieniała się pogoda na Syrsan.

     

     
    Ja postanowiłem tego dnia łowić tylko i wyłącznie na duże wahadłówki, co skutkuje złowieniem wielu ryb, w krótkim czasie.
     

     

     
    Remek uwziął się na muchówkę i postanowił większą część dnia łowić tylko nią. Udaje mu się sprowokować kilka szczupaków, ale niestety tylko do wyjść. Z powodu tego, że Remek dopiero uczy się rzucania muchówką, to odległości, które osiąga nie są zadowalające i mucha spada zbyt blisko łodzi. Szczupaki interesują się nią, ale odległość jest zbyt bliska, aby całkowicie sprowokować je do ataku.
     

     
    W pewnym momencie, za prowadzoną przez Remka muchą, wychodzi pokaźnych rozmiarów ryba. Jednak podpływa za przynętą do samej burty łodzi i rezygnuje z ataku. Szkoda.
    W sąsiedniej łódce Mateusza i Adama, z którą mamy ciągły kontakt wzrokowy, także dużo się dzieje, bo koledzy, co chwila donoszą o braniach i wyholowują kolejne szczupaki.
     

     
    Łódka Xaviego i Guza także melduje złowienie ryb, jednak u nich brania są trochę słabsze. Prawdopodobnie wynikało to z głębokości, na której łowili. Tym razem, może ciut za głęboko.
     

     
    Co jakiś czas mamy kontakty z dużymi rybami, ale te albo się spinają, albo tylko wychodzą za przynętą do łodzi. W pewnym momencie podpływają do nas Mateo i Gromit. Z ich relacji wynika, że na kancie zatoki jest ciekawe trzcinowisko, przy którym mieli przed chwilą dwa wyjścia dużych ryb. Postanawiam sprawdzić ta miejscówkę. Odczekujemy z Remkiem około 20 minut i płyniemy w miejsce, gdzie chłopaki mieli wyjścia dużych ryb. Zmieniamy sprzęt i zamierzamy łowić jerkami w samym środku trzcin. Nie trzeba było długo czekać i Remek ma pierwsze branie. Ryba wyszła z samego środka trzcin, z gęstego zielska i z impetem uderzyła w jerka. Remek bezproblemowo zacina rybę i zaczyna się walka. Ryba walczy w samym środku zielska, przecina swoim ciałem i plecionką kolejne trzciny. Jednak Remek ma solidną jerkówkę i w żaden sposób nie pozwala rybie na długie odjazdy. W końcu podbiera rybę. Ryba jest gruba i mocno najedzona. Ma 92 centymetry. Po sesji fotograficznej, szybko wraca do wody.
     

     

     
    Całemu zdarzeniu przygrywał dźwięk pracującej kosiarki do trawy, którą jakiś Szwed jeździł po swojej posesji. Niedługo się zastanawiając, miejscówkę nazywamy Zatoką Boba Budowniczego.
    Niestety holowana ryba zrobiła bardzo dużo zamieszania w wodzie i później nie mam już żadnego brania. Zmieniamy miejscówkę i postanawiamy rozpocząć dryf od samego, najpłytszego krańca zatoki. To samo postanawia załoga Mateusz i Adam. Płynąc w dryfie dość blisko siebie, obławiamy kolejne miejsca. Łódź kolegów płynie zdecydowanie szybciej, ponieważ naszą łódź spowalnia dryfkotwa. Gdy napływamy troszkę głębszą wodę i mocny pas zielska, zaczynają się kolejne brania. Doławiamy kilka ryb i postanawiamy powtórzyć dryf.
     

     

     
    Remek oczywiście próbuje swoich sił z muchówką. W pewnym momencie Remek krzyczy, że ma rybę. Okazało się, że duży szczupak wyszedł za muchą i przy samej łodzi postanowił ją zaatakować. Ryba pięknie odjeżdża, a muchówka ugina się aż do rękojeści.
     

     
    Po chwili Remek podholowuje rybę bardzo blisko łodzi. Szczupak jest duży i na pewno ma około metra. Odjeżdża jeszcze raz i w tym momencie wypina się z haka. Remka mina mówi sama za siebie. Szkoda, bo byłaby to pierwsza ryba wyjazdu, złowiona na muchówkę. A jeszcze większa szkoda, bo była naprawdę piękna.
    Po jakimś czasie podpływa do nas Gromit z Mateuszem i pokazują zdjęcia szczupaków, złowionych w tym samym miejscu, w którym Remek wcześniej złowił dziewięćdziesiątkę.
     

     

     
    Znowu postanawiamy obłowić miejsca gdzie były brania. Puszczamy łodzie w dryfie i łowimy. W pewnym momencie widzę kątem oka jak mój brat zacina rybę. Po ugięciu kija widać, że ryba jest nie byle, jaka. Szybko decydujemy się podpłynąć blisko ich łodzi, aby zrobić dobre zdjęcia. Ryba walczy bardzo zaciekle przez jakiś czas i w końcu Mateusz podbiera ją. Ryba jest fenomenalnie ubarwiona i potwornie gruba. Chłopaki mierzą rybę i okazuje się, że szczupły ma 93 centymetry. Jak na swój wymiar to naprawdę wspaniały i bardzo gruby okaz. Wszyscy jesteśmy pod dużym wrażeniem.
     

     

     
    Powoli robi się późno, a szczupaki całkowicie przestają brać. Postanawiamy zakończyć łowienie i płynąć do bazy. Po drodze, zatrzymuję jeszcze na chwilę łódź przy Krowich Trzcinach. Płynąc w szybkim dryfie obławiamy głębszą wodę w okolicach skraju trzcinowiska. W pewnym momencie zamieram, ponieważ za moją wahadłówką płynie ogromna ryba. Szybko próbuję różnych trików, ale ryba odprowadza przynętę i nie decyduje się na atak. Ryba była na tyle ciekawa, że płynąc za przynętą odbiła się od burty łodzi. Przez długi czas nie mogę dojść do siebie, ponieważ był to jeden z największych szczupaków, jakie widziałem w swoim życiu. Szybko nawracamy łódź i ponawiamy dryf, jednak bez rezultatu. Jak już odpływaliśmy, na miejscówkę podpłynęli Mateo i Adam. Z daleka widzimy jak dryfują w tym samym miejscu, które przed chwilą obławialiśmy z Remkiem. Jak już jesteśmy kilkaset metrów od nich, nagle słyszymy głośny jęk zawodu. Okazuje się, że do przynęty, którą prowadził Mateusz, wyszedł prawdopodobnie ten sam szczupak, co mi. Niestety zrobił to samo i odprowadził przynętę do samej burty łodzi, nie uderzając w nią.
    Po drodze spotykamy Xaviego i Guza, którzy pokazują nam szwedzką samołówkę na szczupaki. Jest to metalowe urządzenie, które działa na zasadzie wnyku. Zwabiony mięsem szczupak, podpływa do samołówki, naciska zapadkę i mechanizm zaciska mu się na szczęce... Remek bierze urządzenie, aby zrobić mu kilka zdjęć.
    Po spłynięciu do przystani podpływa do nas jeden ze szwedzkich przewodników wędkarskich. Ucinamy sobie pogawędkę, na temat szkierów i ryb. W czasie rozmowy okazuje się, że jest to jeden z najbardziej znanych przewodników w tym rejonie Szwecji. Przewodnik McKenzy jest rodowitym Australijczykiem, który przyjechał na stałe do Szwecji i pracuje jako zawodowy przewodnik. Rozmawiamy jeszcze o tegorocznej wiośnie i wynikach wędkarskich. Słuchając naszych opowieści o dużych rybach jest pod niesamowitym wrażeniem, ponieważ według niego, złowienie przez nas tylu dużych ryb w tym okresie jest ogromnym wyczynem. Mówił też, że nawet profesjonalni przewodnicy mają teraz problemy za znalezieniem tak dużych ryb. Po tej rozmowie byliśmy jeszcze bardziej podekscytowani wyjazdem i zadowoleni chcieliśmy udać się na ostatnią kolację. Jednak w pewnym momencie Remek oznajmia, że samołówka wystrzeliła mu w ręce i ma ją wbitą głęboko w dłoń. Zobaczyliśmy ranę i rzeczywiście okazało się to bardzo poważne. Szybko zadzwoniliśmy po Petera, aby przypłynął z apteczką. Nie minęło nawet kilka minut i Peter podpłyną swoją motorówką i przywiózł wszystko, co potrzeba. Nastało tylko pytanie, kto zoperuje Remka? Zgłosił się Xavi. Szybko przygotowaliśmy miejsce „operacji” i Xavi zajął się poszkodowanym. Nie będę opisywał szczegółów, ale operacja udała się i Remek szybko powrócił do nas swoimi myślami. Tym razem obeszło się bez zakażenia, ale jest to nauczka na przyszłość dla wszystkich. Proszę o tym pamiętać.
    Ostatnią kolację zaserwował nam Mateusz i mogliśmy zjeść pyszne spaghetti bolognese. Tej nocy siedzieliśmy bardzo długo, rozmawiając o naszej kończącej się wyprawie, o wrażeniach z pobytu, o wynikach i wszystkim innym…
     
    Powrót
    Następnego dnia jemy śniadanie i pakujemy się. W międzyczasie Adami i Remek odwożą Guza na pociąg, którym z kolei dojedzie do miasta. A tam ma samolot do Barcelony. Po powrocie kolegów, pakujemy sprzęt do łodzi Petera i płyniemy do przystani, gdzie mamy zaparkowany samochód. Żegnamy się właścicielami bazy i szybko przepakowujemy się. Wyruszamy w powrotną drogę.
    Po drodze, znowu odwiedzamy Vastervik, a po dojechaniu do Karlskrony, postanawiamy zwiedzić miasto. Niestety trafiamy na jakiś europejski wiec i miasto jest prawie całkowicie opustoszałe. Kręcimy się po mieście i robimy kilka zdjęć.
     

     

     
    W końcu wjeżdżamy na prom i odpływamy w kierunku Polski. Droga upływa nam na zabawie w jednej z promowych dyskotek. Rano wyjeżdżamy z promu i jedziemy do Warszawy. Po dotarciu do miasta, rozwozimy kolegów i żegnamy się.
     
    Krótkie podsumowanie
    Wiosna tego roku zadziwiła wszystkich. Po krótkiej zimie nastąpiło momentalne polepszenie pogody i temperatura powietrza gwałtownie wzrosła. Przez to największa część szczupaków odbyła bardzo wcześnie tarło. Jednak w pewnym momencie pogoda znowu się zmieniła i część szczupaków zrezygnowała z tarła. Te anomalia pogodowe spowodowały na większości szkierów bardzo ciężkie warunki połowu szczupaków. W pewnych okresach szczupaki żerowały bardzo dobrze, żeby później całkowicie zaprzestać. Na bieżąco byliśmy w kontakcie z kilkoma grupami, które w tym samym czasie przebywały w różnych rejonach szwedzkich szkierów. Wszyscy narzekali na ogromne problemy ze znalezieniem ryb. Ryby po wczesnym tarle poznikały z płycizn i największe zgrupowania okazów, można było znaleźć wyłącznie w głębokich miejscach i w okolicach wędrujących ławic śledzi.
    Pomimo ciągle zmieniającej się pogody i słabego żerowania szczupaków, wyjazd uważamy za udany. Każdy z nas miał szczęście wyholowania przynajmniej jednej dużej ryby. Było ciężko, ale nasza ciągła praca i doświadczenie pozwoliły w osiągnięciu dobrych wyników.
    Na pewno, jeszcze raz odwiedzimy zatokę Syrsan. Znając już troszkę tę wodę będziemy mieli szansę na osiągnięcie lepszych wyników.
    A .. bo zapomniałbym. Szczupaki powyżej 90cm łowiliśmy tylko w dni, w których podczas śniadania emitowany był teledysk Rihanny "Under my umbrella". Wcale nie żartuję.
    Na koniec chciałbym jeszcze raz podziękować naszemu forumowemu koledze Phalacrocorax’owi za pomoc w teoretycznym rozpracowaniu łowiska. Ponadto chcemy również podziękować EventurFishing za wzorową organizację wyjazdu. Warunki były wyśmienite, łodzie świetnie przygotowane.

     
    Sebastian „rognis_oko” Kalkowski, 2007

     
    Zdjęcia:
    Remek, Rognis_oko, Singor_ths, Xavi, Guzu, Gromit
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

  • Dwa dni na Shannon

    Przez admin, w Relacje,

    Wszystko zaczęło się od tego, że na jednym z internetowych forów poznałem Kubę Standerę (standerusa) Później, już po moim przybyciu do Irlandii byliśmy z Kubą w stałym kontakcie mailowym i telefonicznym. Niestety do naszego spotkania „na żywo” doszło dopiero po ponad roku mojego pobytu na Zielonej Wyspie.
    Do wyjazdu do Athlone przygotowywałem się od początku tego roku. Przede wszystkim zakupiłem jedyny słuszny sprzęt na irlandzkie szczupaki, a mianowicie multiplikator i odpowiedni do niego kij (Bionic Blade 1 1/2lbs oraz ABU REVO). Rozpocząłem również naukę posługiwania się w/w sprzętem, niestety bez wymiernych efektów w postaci szczupaka (w tym wypadku Lough Allua całkowicie zawiodła...).
    Aż wreszcie nadszedł dzień wyjazdu do Athlone (czyli początek długiego irlandzkiego weekendu). Krótka podróż autobusem z Dingle do Tralee, szybka przesiadka do Toyoty czekającego już na mnie Tomaszka (kolejny poznany przez Internet wędkarz i kompan wypraw nad Atlantyk i Allua) i po niecałych 3 godzinach jazdy GPS bezbłędnie zaprowadza nas pod dom Kuby.
    Szybko przechodzimy do konkretów, czyli planowania jutrzejszego dnia, przygotowania sprzętu oraz obejrzenia fotek Kuby i Ramaya z poprzednich wypraw na Shannon i Lough Ree. Postanawiamy łowić na Shannon od Athlone w dół rzeki. Według Kuby obecny sezon jest bardzo dziwny z powodu bardzo ciepłej zimy, szczupaki biorą bardzo chimerycznie. Pokrywa się to z moimi obserwacjami z nad Atlantyku...Coś jest w tym roku z tymi rybami nie tak...
     
    DZIEŃ PIERWSZY -  2.06 Ranek wita nas porywistym wiatrem i deszczem. Jakoś nie śpieszy nam się na te ryby... W końcu pakujemy graty do Landa Kuby, zapinamy przyczepę z łodzią i jedziemy. W czasie dojazdu nad rzekę deszcz jakby ustaje, w przeciwieństwie do wiatru. Jeszcze tylko wizyta w sklepie wędkarskim (w porównaniu ze sklepami z południa Irlandii to prawdziwy salon) i wodujemy łódź.
     

    Wreszcie na łodzi 

    Próg w Athlone 
    Zaczynamy poniżej progu wodnego w Athlone. Pierwszego szczupaka w pierwszym rzucie łowi Ramay, następnego, grubego 70-taka Tomaszek. Pogoda fatalna, ale szczupaki biorą!!! Swojego pierwszego szczupaka na zestaw jerkowy zacinam już na następnej miejscówce. Nie jest duży, ale jestem ze swojego wyczynu niesamowicie zadowolony.
     

    Szczupak Ramaya 

    Tomaszek holuje szczupaka 

    Szczęśliwy łowca 

    Cruiser, czyli tak bawią się Irlandczycy na Shannon (Niemcy i Hiszpanie też) 

    Mój pierwszy szczupak 
    Wysadzamy Ramaya na jednej z wysp i płyniemy dalej. Praktycznie każdy napływ kończy się kilkoma braniami. Szczupaki biorą też w trollingu. Łowimy przede wszystkim na Slidery i Fatso w kolorze hot perch. Kuba pokazuje klasę koło „Łabędziej Wyspy”, wyjmując po krótkim holu szczupaka 83 cm, a potem bardzo grubego 70-taka. Tomaszek też nie pozostaje w tyle. Tylko mnie szczupaki jakoś zaczynają spadać, najczęściej zaraz po zacięciu. Mojego Slidera odprowadza też piękny metrowy szczupak, niestety stuka tylko w woblera zamkniętym pyskiem.
     

    Kolejny szczupak 

    80-tak Kuby 

    Gruba 70-tka 

    70-tka Tomaszka 
    Przed 8 wieczorem, „zdejmujemy” z wyspy Ramaya, który również łowi kilka szczupaków i okoni. Obrzucamy w drodze powrotnej jeszcze kilka miejscówek, ale brania szczupaków ustają jak nożem uciął. Zdecydowanie największe zainteresowanie wzbudza nasza łódź wśród miejscowych  byczków...
     

    Byczki 
    Analizujemy pierwszy dzień, w sumie łowimy we czterech ok. 25 szczupaków - generalnie ryby stoją na płytkich, maksymalnie 3 m blatach porośniętych gęstą roślinnością. Biorą na prowadzone agresywnie Slidery 10 i 12 oraz Fatso 10 w kolorze...hot perch. 
     

    Hot pearch Kuby 
    Po powrocie do domu zastanawiamy się, gdzie płynąć jutro: Shannon czy Lough Ree? Wybieramy Shannon, tym razem w okolicach Shannonbridge, ok. 20 km poniżej Athlone. Tym razem będziemy łowić we trzech, Ramay postanawia zdradzić szczupaki dla pstrągów... 
     
    DZIEŃ DRUGI – 3.06 Następny dzień wita nas zdecydowanie lepszą pogodą. Łódź wodujemy w centrum Shannonbridge, zaraz obok pięknego zabytkowego mostu. Uderzenie mam w pierwszym napływie, szczupak oczywiście spada, jak i kilka następnych...Co jest nie tak? Tępe kotwice, za miękki kij czy zwodzi mój refleks? Kuba oddaje mi swoją zapasową wędkę, zacinam wreszcie kilka szczupaków, ale jeszcze więcej mi spada....
     

    Wodowanie łodzi 

    Zabytkowy most 

    Tego udało się wyholować 
    Brania w końcu ustają, nie pomaga trolling, ani zmiany przynęt. Postanawiamy płynąć w górę rzeki, na wczorajsze miejscówki. Po drodze mijamy niepozorne miejsce z wystającą z wody kępą sitowia otoczoną grążelami. Mam jakieś niejasne przeczucie, proszę Kubę o zatrzymanie się w tym miejscu. Podczas napływania widzimy na powierzchni atak sporego szczupaka. Po kilku bezowocnych rzutach, Kuba przesuwa łódź o kilka metrów. Kolejny rzut, i gdy Fatso jest już pod łodzią, widzę nagle jak mój wobler znika w paszczy dużego szczupaka. Odruchowe zacięcie i jednoczęściowy St. Croix  wygina się w chińskie osiem. Szczupak szaleje w gąszczu grążeli, lecz po chwili ląduje w przygotowanym przez Kubę podbieraku. Jeeest!!!! Oficjalne mierzenie, całe 88 cm!!!  Podobnie jak wszystkie szczupaki z Shannon jest niesamowicie gruby i w bardzo dobrej kondycji. To moja nowa życiówka!!! Po krótkiej sesji zdjęciowej szczupak (jak i wszystkie pozostałe) wraca do domu, a my płyniemy dalej w górę rzeki.
     

    Już prawie w podbieraku 

    Cało 88cm szczęścia 
    Łowię jeszcze kilka szczupaków, kilka znowu mi spada... Najgorsze jest jednak to, że kończy nam się paliwo...Cóż robić, zasiadam więc do wioseł, przed nami ok. 10 km do Shannonbrige i szybko zbliżająca się noc. Kuba nie traci czasu, więc oprócz  łodzi ciągnę na wiosłach również 10 cm Fatso. Na szczęście po drodze mijamy przystań dla cruiserów, a życzliwi wodniacy dzielą się z nami zapasami paliwa. Dalsza droga do Shannonbrige mija bez przeszkód.
     

    Trolling na wiosłach 

    Mamy paliwo 

    Zachód słońca nad Shannon 
    Nazajutrz żegnamy się z Kubą, Ramayem oraz pozostałymi domownikami i wracamy na południe Wyspy, planując kolejne wyprawy nad Shannon i Lough Ree.
    Chciałbym za pośrednictwem jerkbait.pl podziękować jeszcze raz Kubie i Ramayowi za wspaniale spędzone dwa dni i obiecać im, że teraz na pewno będziemy z Tomaszkiem częstymi gośćmi w Athlone. Musimy przecież jak najszybciej wypróbować nową łódź Kuby ;-)
    Ciągle aktualne jest też moje zaproszenie do Dingle, bassy i pollacki czekają na Was! 
     
    tpe1, 2007
     
    P.S. Spotkaliśmy w Shannonbrige dwie grupy wędkujących młodych Polaków. Łowili jak to powiedział Kuba „sprzętem z Lidla”, ale niestety złowili i zabili dwa niewielkie szczupaki...No comments...
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

  • Ile to razy byliśmy uprawiać nasze hobby w czasie gorączek, a czasami wręcz upałów z nastawieniem na połowów szczupaka czy okonia. W  wielu przypadkach z wyjazdów tych wracaliśmy o tzw. kiju. Czasami to z winy słonecznej pogody szczupaki stawały się chimeryczne i zupełnie nie żerowały, a czasami nie mogliśmy po prostu znaleźć miejsc ich przebywania. Okonie też gdzieś zapadały się pod ziemię, a jak już brały to bardzo małe osobniki i niezmiernie słabo. Nie zaprzątaliśmy sobie więc nimi głowy. Pływaliśmy od jednego końca zbiornika do drugiego. Zaglądaliśmy we wszystkie piękne zatoki z nadzieją może tu i teraz? Później zmienialiśmy przynęty - może woblerek skusi jakiego zębatego, na obrotówkę  połakomi się w końcu jakiś garbaty a w gumę uderzy jakiś sandał? I tak niekiedy calusieńki dzień mijał nam bez najmniejszego kontaktu z rybą. Wtedy często spływaliśmy zrezygnowani do brzegu. Pamiętacie takie sytuacje?
     

    Bez kontaktu bez nadziei powrót do brzegu 
    Co mają zatem zrobić nieszczęśliwi wędkarze. Ci, którzy nie dysponują żadnym środkiem pływającym przemierzali kilometry linią brzegową z podobnym wynikiem. Inni zapaleńcy spinningu mieszkający nad rzekami są w znacznie lepszej sytuacji, mają do dyspozycji bolenie, klenie, pstrągi i inne ryby zamieszkujące wody płynące. Można powiedzieć, że zawsze to większy wybór ryb do połowu a i może jakiś chętny do współpracy gatunek się znajdzie. No tak a co mają zrobić wędkarze łowiący tylko na jeziorach i zbiornikach zaporowych lub innych wodach stojących, którzy nie lubią połowów w rzece lub nie mają ich w pobliżu? Co mają robić? Już mówię - próbować złowić wzdręgę. Tak, bo to ona jest „słoneczną alternatywą.”
     

    Nasza alternatywa 
    W naszych Polskich przetrzebionych jeziorach wzdręgi troszkę jeszcze się uchowało z racji jej charakterystycznego miejsca przebywania. Są to z reguły miejsca niedostępne dla sieci a poza tym niedużej presji wędkarskiej. Wzdręga jest gatunkiem bardzo wdzięcznym i walecznym. Do połowu na spinning a w szczególności na ultra lekki wręcz idealnym.
    Pierwszym naszym zadaniem jest zlokalizowanie miejsc ich bytności lub tras po których  przemierzają w poszukiwaniu pożywienia. Dysponując łodzią mamy duże pole manewru i szybko możemy takowe miejsca odnaleźć. Miejsca, w których przebywają krasnopiórki charakteryzują się bujną roślinnością i czasami wręcz niedostępnością. Najlepszymi miejscami jej połowu są rzadkie trzcinowiska, płytkie zatoczki w których całymi ławicami wpływają się wygrzewać i żerować, jak i nagłe spady dna zaczynające się przy trzcinach.
     

    Tutaj możemy znaleźć wzdręgi 
    Tam właśnie czują się bezpiecznie pływając na granicy toni i podwodnego lasu. Czasami pływając po czystych jeziorach w słoneczne dni można dostrzec błyski pośród trzcin. To właśnie one przemierzają ukradkiem łowisko.
     

    Wzdręga przemierzająca łowisko 
    Wędkarze próbujący dobrać się do krasnopiórek  z brzegu mogą skorzystać z kładek pobudowanych przez kolegów albo spróbować dostać się w obuwiu gumowym na skraj trzcinowisk. Tutaj jednak uwaga. Nie należny przesadzać z głębokością brodzenia. Zwracajmy uwagę na miękkość podłoża i to gdzie zaczyna się uskok dna,. Jeśli udało się nam zlokalizować miejsce bytności lub żerowania wzdręg możemy przystąpić do prób oszukania jej za pomocą spinningu. Nie jest to aż takie trudne po spełnieniu kilku wymogów dotyczących sprzętu, przynęt i techniki połowu. Wybierając się na wyprawę wędkarską łodzią, lub spacerkiem na szczupaka czy sandacza świadomie zapominamy o sprzęcie delikatnym ultra lightowym idealnym do połowu naszej wzdręgi. To błąd bo w  łodzi mamy z reguły dość miejsca by wcisnąć taki jeden delikatny sprzęcior i wykorzystać w chwilach słabej bądź zerowej aktywności drapieżników. Natomiast w pieszych wędrówkach ze spinningiem jest troszkę ciężej ale można jakoś pokonać to utrudnienie w postaci drugiej wędki.
    Dobrym rozwiązaniem w zakresie wędziska są tak zwane wklejanki. W naszych sklepach mamy duży wybór takich wędzisk o różnych długościach i ciężarach rzutowych i to z różnych marek. Długość wędek dopasowałbym pod względem miejsca z którego będziemy łowić. Dla łodzi będą to wędki krótkie 180-240cm,a do brodzenia i połowu z brzegu lub jakiejś kładki kije dłuższe oscylujące w przedziale 270-300cm. Polecam też normalne spinningi bez wklejanego tipu w podobnych założeniach długości i  ciężarze rzutowym do 12gram maksymalnie. W obu przypadkach miękkość i głębokie ugięcie byłoby jest najlepszym rozwiązaniem. Dobrymi wędziskami spełniającymi wyżej wymienione wymagania są Konger Mikros 215 i cw 0,2-5 gr na łódź i Konger Champion Tango 270 i cw 1-10gram. Z normalnych wędzisk dobrym rozwiązaniem jest juz troszkę leciwy Shimano Stradic 270 z cw do 12gram.
     

    Wklejanki w pogotowiu Tango i Mikros 
    Ciekawym rozwiązaniem jest zlecenie budowy takowego lightowego wędziska firmie profesjonalnie zajmującej się projektowaniem i budową wędzisk Ogrom możliwości i efekt o jakim możemy zapomnieć w wyrobach wielkoseryjnych. Należy przy tym pamiętać aby wędka, która swą delikatnością, czułością pozwala na finezyjne prowadzenie wabika i jego wyrzut na znaczną odległość miała jednocześnie na tyle mocny dolnik by mogła zatrzymać uciekającą z impetem wzdręge w las trzcin lub inną roślinność . Do takich kiji dobierzmy kołowrotek w rozmiarze 1000 lub 2000 z bardzo  dobrze działającym hamulcem. Tu nie będę wskazywał firmy czy modelu, mamy na rynku ogrom oferty i każdy znajdzie coś co będzie dobrze komponowało się z wędką.
    Kolejnym etapem sprzętowym to żyłka i tu starajmy się dobierać średnicą do warunków jakie panują na łowisku. Weźmy pod uwagę ilości zawad, trzcin i innej roślinności, typ  przynęty jakiej używamy i sposobu jej prowadzenia. Średnice jakie będziemy używać najczęściej to 0,10 przy prowadzeniu przynęty w toni i łowiska czystego bez zawad w postaci płytkich rozległych zatoczek do nawet 0,20 przy łowieniu z powolnego opadu pomiędzy kępami trzcin gdzie trzeba siłowo odciągnąć zaciętą wzdręge od zaczepów. Próbujmy żyłki dobierać do koloru wody i przy kupnie sprawdźmy czy żyłka jest świeża bo przy niewielkich średnicach ma to niebagatelny wpływ na ich wytrzymałość. W tym celu możemy również spróbować wykorzystać plecionki, a jej wytrzymałość przy tak niewielkich przekrojach ma swoje atuty. Ponadto przy tych mikro przekrojach i mikro przynętach  zyskamy na odległości w podawaniu wabika. Tym sposobem pomalutku dochodzimy do kolejnego tematu przynęty.
     

    Gumki najlepsze na wzdręgi wśród sztucznych przynęt 
    Tu prym wiodą chyba niepodzielnie przynęty gumowe w postaci mikro robaczków czy innych imitacji rybiego menu. Ideałem są najpospolitsze twisterki  jakich mamy całe mnóstwa za sklepowymi ladami we wszystkich kolorach i ich odcieniach. Najskuteczniejszymi kolorami w połowie z opadu albo z powierzchni będą kolory żółci, czerwieni i różu oraz połączenia tychże kolorów. Jeśli będziemy zmuszeni do połowu w toni lub nad dnem do wyżej wymienionych dochodzą popularny motoroil i zielony wszystkie w 1-2centymetrowych rozmiarach.
     

    A kolory to ten żółty i czerwień jak kolor płetw  

    Dobre są też i takie, oraz malutkie obrotówki 
    Dobrym  sposobem jest dopasowywanie twisterka za pomocą kolorowych markerów bezpośrednio na łowisku. Tak właśnie można trafić bezpośrednio w gusta ryb zwiększając ilość i pewność brań. Do takich maleństw musimy posiadać mikro główki zaczynające się już od 0,5 grama.
     

    Taką masą przynęt będziemy się posługiwali 
    Brzmi to może troszkę niedorzecznie ale naprawdę delikatnym sprzętem idzie łowić takimi maleństwami całkiem poważnie a odległości uzyskiwane za pomocą  wspomnianymi wędziskami są satysfakcjonujące. W kształt główek niema się co zagłębiać wystarczą zwykłe kuliste. Do łączenia główek z żyłką nie stosujemy żadnych agrafek  czy krętlików tylko bezpośrednio wiążemy z żyłką. Może to nieco uciążliwe ale zdecydowanie podnosi ilość brań więc warto troszkę się pomęczyć. Dobrymi również przynętami na wyrośnięte krasnopióry są obrotóweczki w rozmiarach 0 i 00. Są to przynęty dość łatwe w użyciu i skuteczne a ich i tak niemałą skuteczność  można jeszcze zwiększyć poprzez dowiązanie malutkiego chwościka lub zamianę kotwiczki na muszkę. Świetną i godną polecenia jest blaszka firmy Mepps o nazwie Aglia  Streamepps. Jest to blaszka bardzo leciutka z muszką na pojedynczym haczyku i nienagannie pracująca. Samo prowadzenie przynęt nie będzie stwarzać nam większych problemów. Jedną z ważniejszych rzeczy o jakich należy pamiętać w czasie łowienia to by się nie spieszyć w prowadzeniu wabików. Ma to być totalny luz i spokój, tylko czasami jakieś delikatne króciutkie przyspieszenia twisterka czy obrotóweczki. Łowiąc z opadu sprawa staje się  troszkę prostsza i tu musimy się skupić na celnym podaniu wabika w oczka pomiędzy trzcinami i obserwacji styku żyłki z wodą. Każde lekkie przyspieszenie czy to spowolnienie kwitować zacięciem. Ot takie mikro sandaczowanie. Jeżeli w czasie opadania nie nastąpi oczekiwane branie, przynętę prowadzimy nad dnem  minimalnymi skokami z chwilowymi zatrzymaniami. A brania wzdręg potrafią zaskoczyć agresją, siłą i impetem z jakim wzdręga rzuca się do ucieczki w głąb trzcin. Tu ważne by nie dać się zaskoczyć i od razu starać się odciągnąć ją od swojej kryjówki. W tym właśnie celu przydaje się wspomniany wcześniej troszkę mocniejszy dolnik naszej wędki. A wzdręga 25 i więcej centymetrów daje nieźle popalić. Jest naprawdę godnym przeciwnikiem! Tutaj też często możemy liczyć na przyłów płoci i to wcale nie małych. Ponadto nie zapomnijmy o okoniach.
     

    Częsty przyłów okoń no może okonek 
    Często zachwalany w połowach białorybu boczny trok w połowie wzdręg ma troszkę moim zdaniem bardziej ograniczone zastosowanie i sprowadza się do łowienia w toni na krawędzi trzcin czy to płytkich zatoczek i to raczej z twardym dnem bez roślinności zanurzonej. Większość prób połowu takim zestawem pomiędzy trzcinami czy wpośród innej roślinności będzie się kończyć utratą przynęty lub troka.
    Jeszcze raz zachęcam was do zabierania takiego delikatnego zestawu na łódź czy na piesze wędkowanie z brzegu, gdyż w przypadku zaniku brań szczupaków czy sandaczy daje nam w dalszym ciągu możliwość korzystania z pełni z naszego hobby. Niewątpliwie jest to kolejna ciekawa forma połowu ryb. Przynosi ona wiele zadowolenia i satysfakcji, a same wzdręgi są warte uwagi i czasu spędzonego nad wodą.
     

    Połów wzdręg potrafi cieszyć 
    Na koniec zachęcam was do wypuszczania złowionych wzdręg tak by w kolejnych naszych wyprawach mogły być naszą słoneczną alternatywą.
     
    Pozdrawiam
    Trout 2007
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

  • Wiosna w szkierach

    Przez admin, w Relacje,

    W ostatniej dekadzie kwietnia przebywałem wraz z kolegą Robertem na wyprawie studyjnej w Szwecji. Moim zadaniem było przetestowanie kilku nowych łowisk w ciągu raptem siedmiu dni. Nie mieliśmy więc absolutnie czasu na dokładne rozpracowywanie najlepszych miejscówek. Napięty program wyprawy narzucał łowienie w iście ekspresowym tempie, a nam nie pozostawało nam nic innego, niż liczenie na łut szczęścia oraz na to, że rybność szwedzkich łowisk daje szansę na dobre połowienie nawet w ciągu jednej kilkugodzinnej tury - i to na zupełnie nieznanej wodzie. Oto krótka relacja z jednego naszych przystanków – szkierowego łowiska w Blekinge, położonego niedaleko portu Karlshamn.
     
    Zimne Blekinge
    „Zielony Ogród Szwecji”, jak nazywa się niekiedy leżący na południowym-wschodzie Szwecji region Blekinge, przywitał nas słoneczną pogodą, ale dość niską jak na tę porę roku temperaturą – grubo poniżej 10 stopni Celsjusza. Pomimo, że nie było tu praktycznie zimy, wczesna wiosna nie rozpieszczała zarówno złaknionych ciepła mieszkańców, jak i coraz liczniej przybywających tu od połowy kwietnia łowców szkierowych szczupaków. Blekinge jest bowiem jednym z najlepszych łowisk tej ryby w Szwecji, a nawet w Europie. Tarło zębate drapieżniki odbywają tu w zależności od pogody - od marca do początku maja. Zaraz po odbyciu godów przystępują do regenerowania sił i odbudowywania masy ciała – a więc zaczynają intensywnie żerować. Są wówczas łatwe do znalezienia w płytkich, szybko nagrzewających się zatokach.  Tegoroczna łagodna zima kazała mieć nadzieję, że w drugiej połowie kwietnia ryby będą już dawno po tarle, a więc szansa ich skutecznego łowienia niepomiernie wzrośnie. Niepokoiły nas tylko te chłody...
     

     

     
    Dalej już tylko wielka woda
    Na miejsce  - czyli do ośrodka wędkarskiego położonego pomiędzy Ronneby a Karlshamn, przybyliśmy około ósmej wieczorem. Było jeszcze widno, mogliśmy więc podziwiać bardzo urokliwą okolicę, pełną zielonych łąk i skalistych pagórków porośniętych drzewami. Morze wcinało się głęboko w ląd wąskimi zatokami, pełnymi trzcinowisk i zatopionych głazów. Wszędzie mnóstwo domków letniskowych, pomostów i pięknych łodzi: żaglówek, motorówek i zwykłych łódek wiosłowych. Jak się dowiedziałem już dawno temu, praktycznie każdy Szwed mieszkający w okolicy morskiego wybrzeża ma swoją łódź! Skandynawowie odczuwają niezwykle silne związki z naturą oraz wodą, umieją też korzystać z jej bogactw i uroków.
    Nasz ośrodek położony był na końcu drogi, w bezpośrednim sąsiedztwie pięknej rozległej zatoki. Dalej rozciągała się już tylko bezkresna  woda – najpierw pełne skał i wysepek szkiery, a zaraz potem otwarty Bałtyk. Gospodarz – rolnik prowadzący hodowlę jaków, który postanowił dodatkowo zająć się agroturystyką - powitał nas serdecznie i od razu opowiedział o wędkarskich wynikach ostatnich dni. Nasze ostrożne obawy potwierdziły się - ryby brały niestety niemrawo z powodu zbyt jeszcze chłodnej wody. Mieszkający w sąsiednim domku Polacy ze Śląska złowili wprawdzie w ciągu dwóch dni metrowca oraz osiemdziesiątaka, ale poza tym kompletnie nic. Wczoraj zdecydowali się więc poszukać dorszy, bo spokojne morze pozwalało na dość dalekie wypłynięcie. Znaleźli je, ale tylko małe sztuki. Poczęstowali nas rybami uwędzonymi w turystycznej wędzarce. Dorsze smakowały wybornie! Gawędząc z sympatycznymi kolegami już układaliśmy w głowach plan na jutro – jedyny dzień naszego wędkowania w Blekinge.     
     
    Wybór taktyki
    Poranek powitał nas przejmującym chłodem oraz... gęstą mgłą. O umówionej porze stawiliśmy się na przystani, gdzie czekał już na nas gospodarz ze swym psem – pięknym irlandzkim seterem. Szybko przeszkolił nas w obsłudze silnika i wydał niezbędny sprzęt: kapoki, kotwicę oraz zapasowy kanister z paliwem. Dał nam też dokładną mapę okolic z planem batymetrycznym. W czasie gdy przygotowywaliśmy łódź do wypłynięcia, mgła odeszła powoli w stronę otwartego morza. Zrobiło się też nieco cieplej. Analiza mapy batymetrycznej naprowadziła nas na pomysł, aby popłynąć do jednej z sąsiednich zatok, tam, gdzie do morza uchodzi rzeka Braknean – znana z dobrych połowów troci wędrownej i łososia. Woda w tej bardzo płytkiej zatoce powinna być cieplejsza niż w innych miejscach, bardziej też wysłodzona. Mogły tam zgromadzić się bardzo grube szczupaki. Aby dotrzeć do owej zatoki, trzeba było wypłynąć na moment na otwarte morze, ale pogoda dopisywała, po mgle nie było już śladu, decyzja zapadła więc szybko.
    Rejs do docelowej zatoki trwał przy użyciu 10-konnego silnika około dwudziestu minut. Po drodze mogliśmy podziwiać typowy krajobraz morskiego wybrzeża Blekinge – liczne skałki z powykręcanymi od wiatru sosnami, małe wysepki, wystające z wody olbrzymie głazy, ciche zatoczki z trzcinowiskami, a przede wszystkim przepiękne domki letniskowe Szwedów, rozsiane po całym brzegu i udekorowane żółto-niebieskimi narodowymi flagami. Już na połączeniu zatoki z otwartym morzem zauważyliśmy, że woda była tutaj zupełnie inaczej zabarwiona, niż w innych szkierowych miejscach: brunatno-czerwona, podobna do tej, która płynie szwedzkimi rzekami – np. Mörrum czy Eman. To efekt ujścia do morza rzeki Braknean, niosącej wodę o takim właśnie zabarwieniu. Jej ciemny warkocz ciągnął się w morzu na odcinku około dwóch-trzech kilometrów. Na końcu zatoki, tuż przy ujściu rzeki, woda miała głębokość około siedemdziesięciu centymetrów. Brzegi porastały olbrzymie kępy gęstych i wysokich trzcin, woda zrobiła się nieco mętna. Sceneria bardziej przypominała deltę Wołgi czy Dunaju, niż ujście do Bałtyku wartkiej rzeki trociowej, niosącej krystalicznie czystą wodę.
     
    Mleczna niespodzianka
    Pierwsze rzuty wykonaliśmy z drżeniem serca i nadzieją, że za chwilę nastąpi upragnione uderzenie szczupaka. Miejsce wydawało się być idealnym siedliskiem drapieżników. Woda faktycznie była cieplejsza niż w innych rejonach archipelagu – miała ponad 12 stopni Celsjusza, a ponadto jej ujście stanowiło znakomity punkt obserwacyjny migrujących ryb. Wprost wymarzone środowisko dla spragnionego żeru szczupaka. Jednak ku naszemu rozczarowaniu brania nie nastąpiły przez bitą godzinę łowienia. Niedaleko nas próbowali szczęścia inni wędkarze, postanowiliśmy więc podpłynąć do nich i popytać o wyniki. Okazali się Czechami. Nie mieli do tej pory brań szczupaków, ale za to jednemu z nich w czasie holu spięła się troć wędrowna – taka około 60 centymetrów. Po krótkiej pogawędce postanowiliśmy łowić dalej. Oddaliliśmy się od Czechów i znaleźliśmy małą, spokojną zatoczkę. Zaaferowani łowieniem nie zauważyliśmy nadciągającej niespodzianki. W pewnym momencie powiało przenikliwym chłodem i od południa nadciągnęła gęsta mgła. Powróciła znad otwartego morza. Stało się to tak błyskawicznie, że w kilka chwil znaleźliśmy się w chmurze, w której widoczność nie przekraczała kilkunastu metrów.
     

     

     
    Zaczęliśmy zastanawiać się co robić - czekać, aż mgła rozrzedzi się, czy próbować wracać ostrożnie wzdłuż brzegu? Zdecydowaliśmy się na to drugie rozwiązanie, gdyż widać było, iż zaniosło się na dobre. Pierwsze kilkaset metrów pokonaliśmy dość szybko i sprawnie, jednak potem (jak mawiał Wieniawa wychodząc z Adrii) skończyły się żarty, a zaczęły schody. Nagle „padła” bateria od echosondy. Staliśmy się zatem bezbronni wobec naszego największego (bo niewidzialnego) wroga – ogromnych głazów, których ostre wierzchołki znajdowały się tuż pod powierzchnią wody. Byliśmy bowiem skazani na płynięcie stosunkowo blisko od skalistego brzegu, gdyż oddalenie się w stronę otwartego morza groziło zabłądzeniem we mgle. Nie mieliśmy niestety GPS-u i powrót mógł być możliwy tylko i wyłącznie na podstawie mapy i naszego „nosa”.
     

     
    Pierwszy z płycizny
    W jednym z miejsc, aby nie opływać rozległego cypla oraz kilku szkierowych wysepek, zdecydowaliśmy się na płynięcie skrótem – zaznaczoną na mapie wąską i długą cieśniną. Była ona bardzo ciekawa wędkarsko, pełna rozległych podwodnych łąk roślinności, kamieni i głazów, a także nadbrzeżnych trzcin. Raz rozszerzała się, tworząc płytkie rozlewiska, raz zwężała w wąskie przesmyki, przez które z trudem przeciskała się łódź. Posuwaliśmy się zatem w głąb od czasu do czasu wykonując po kilka rzutów. Tym czasem cieśnina stawała się coraz płytsza, aż w pewnym momencie nie dało się dalej płynąć – bagienny, gęsto zarośnięty teren nie dawał szans na przeprawę łodzią. Musieliśmy zawracać, a następnie płynąć dłuższą i bardziej niebezpieczną okrężną trasą. W powrotnej drodze wykonaliśmy jeszcze po kilka rzutów na jednym z najpłytszych rozlewisk cieśniny. W pewnym momencie, przy samych trzcinach, na półmetrowej wodzie, nastąpiło upragnione przytrzymanie przynęty – błystki obrotowej lusox – przez coś żywego i pulsującego energią. Podniosłem do góry kij, wykonując przy tym płynne zacięcie, i rozpocząłem hol ryby. Walka nie trwała długo – niewielki potarłowy szczupak poddał się w kilkanaście sekund. Na oko ryba nie miała więcej jak 55 cm. Niby nic, a jak bardzo cieszyło. Mój pierwszy szkierowy szczupak tej wiosny. Marzyłem o tej chwili przez długie zimowe wieczory.
     

     

     
    Powrót
    Droga powrotna bez echosondy była małym koszmarem. Raz po raz w przejrzystej wodzie w bezpośredniej okolicy łodzi ukazywały się olbrzymie głazy, dochodzące do metra pod lustrem wody, a niekiedy nawet do samej powierzchni. Trzy razy doszło do (delikatnego na szczęście) kontaktu dna łodzi ze skałami, jednak płynęliśmy bardzo wolno, więc nie stanowiło to zagrożenia ani dla sprzętu, ani dla nas. W strefach głazów natychmiast wyłączaliśmy silnik, a następnie podnosiliśmy go do góry i przechodziliśmy na wiosła. Podróż powrotna trwała więc bite dwie godziny. Udało się jednak szczęśliwie powrócić do naszej macierzystej zatoki. Dla wszystkich czytelników niech to będzie jednak przestrogą – sprawdzajcie zawsze stan naładowania baterii echosondy! Ma to wpływ nie tylko na połowy ryb, ale i na Wasze bezpieczeństwo. Warto również nabyć i zawsze mieć ze sobą GPS, gdyż takie niespodzianki jak mgła czasem się zdarzają i mogą stanowić poważny problem. Nie chciałbym być w skórze delikwentów, którzy stracą we mgle kontakt wzrokowy z brzegiem lub nie będą mieli dokładnej mapy. Można wtedy spędzić na morzu dobrych kilkanaście godzin w poszukiwaniu właściwej drogi. Można też nie znaleźć jej wcale. Pozostaje wówczas przybicie do brzegu i wezwanie pomocy przez telefon.
     

     

     
    „Konkretny” z portu
    Gdy przybyliśmy do naszej zatoki, mgła zaczęła się przerzedzać. Robiło się też coraz cieplej. Zatoka była tak rozległa, że z powodzeniem można było na niej znaleźć doskonałe miejscówki pełne wiosennych szczupaków. Dotarło to do nas dopiero teraz. W sumie cała eskapada do ujścia rzeki nie miała w dzisiejszych warunkach sensu. Straciliśmy tylko kilka godzin. A przecież to w naszej zatoce przedwczoraj padł metrowy szczupak złowiony przez kolegów z sąsiedniego domku. Zabraliśmy się więc do roboty. Wybór padł na wcinającą się dość głęboko w ląd małą zatoczkę, w której zlokalizowany był niewielki porcik jachtowy. Pierwsze rzuty przy trzcinach nie dały efektu, ale to nas absolutnie nie zniechęcało. Tu pachniało wprost rybą! Spinningowaliśmy na zmianę przy użycie sporych gum, błystek obrotowych, superlekkich wahadłówek i jerków. Dno porośnięte było dość rzadkimi i twardymi łodygami, udekorowanymi dodatkowo miękkimi bałtyckimi glonami, niczym choinki anielskim włosiem. Wreszcie na jednej z zacisznych podwodnych łączek Robert zameldował ostrożne puknięcie w lekką wahadłówkę. Jak zwykle po dłuższym okresie bez brań pojawiły się wątpliwości, czy to aby na pewno ryba. Rozwiał je kolejny rzut Roberta, w którym szczupak już energicznie zaatakował przynętę i wygiął jego wędkę w pałąk. Radość mego kolegi nie trwała jednak długo – szczupak po kilku targnięciach uwolnił się z kotwiczki i pozostał w wodzie. Rozczarowanie pechowego łowcy nie miało granic. „Nie udało się Robertowi, spróbuję ja” – pomyślałem i zarzuciłem moją przynętę, a byłą nią średniej wielkości guma manns’a, na płytką łąkę. Po trzech obrotach korbką poczułem lekkie trącenie przynęty, dałem więc jej odrobinę opaść, poderwałem i znowu opuściłem ze trzydzieści centymetrów. W tym momencie nastąpiło mocne pobicie. Mając w pamięci niepowodzenie Roberta energicznie zaciąłem. Ryba natychmiast przewaliła się na powierzchni, tworząc spieniony lej i pokazując duży ogon. Była zatem spora – żadna tam kilówka czy dwójka. To był już godny przeciwnik. Po ponownym podciągnięciu na powierzchnię szczupak zaczął szaleńczo targać łbem, ale był dobrze zapięty na tzw. „dozbrojkę” z kotwiczki. Do dziś nie wiem, czy to ta sama ryba, która spięła się Robertowi, czy było ich na tej łące duże zagęszczenie. Trudno rozstrzygnąć. Robert oczywiście miał swoją teorię, że to ten sam szczupak. Jeśli tak, takie jest życie. Każdy musi od czasu do czasu pocierpieć.
    Hol ryby nie trwał długo, może ze trzy minuty. Szczupak raz odjechał od łódki na kilka metrów i przy drugim podholowaniu skapitulował. Chwyciłem go gripem za dolną szczękę i szybkim ruchem przeniosłem do łodzi. Był przepiękny – jak to w szkierach – oliwkowozielony, z wyraźnym rysunkiem złocistych plam na bokach, i nie taki już chudy. W łodzi wróciła mu energia i zaczął szaleńczo wierzgać na moim chwytaku. Waga pokazała 4 kilo. Moje serce wypełniała radość. Złowiłem już sporo znacznie większych szczupaków, ale przecież nie zawsze masa ryby jest dla wędkarza najważniejsza. Czasem mniejszy szczupak w innych okolicznościach da znacznie więcej satysfakcji niż przysłowiowa „metrówa”. Ten wczesnowiosenny szkierowy „zębaty”, z trudem wypracowany w ciągu jednego tylko dnia wędkowania, pozostanie na długo w  mojej pamięci.
     

     

     
    Finałowy dublet na podwodnej łące                                  
    Kolejnym wybranym przez nas i ostatnim już tego dnia łowiskiem była dość długa i wąska zatoka, kończąca się rozległym płytkim i zarośniętym blatem o nieco mętnej wodzie. Jednak na owym blacie mimo usilnych starań nie mieliśmy brań. Postanowiliśmy więc obłowić inne ciekawe miejsce na początku zatoki. Lewą jej stroną szedł tam głębszy rów, na środku było wypłycenie z wystającymi z wody głazami i małą wysepką, a po prawej spora łąka podwodna z bardzo czystą i przejrzystą wodą o głębokości od metra do dwóch. Przy brzegu -  trzcinowiska. Woda w zatoce miała zdecydowanie najwyższą temperaturę z wszystkich obławianych przez nas tego dnia miejsc – ponad 13 stopni. To również efekt słonecznego popołudnia i odejścia na morze lodowatej mgły. Pierwsze rzuty dużym ripperem i lekką wahadłówką nie dały efektu. Wiatr znosił dryfującą łódź na coraz płytszą wodę, a podwodny las zielska stawał się coraz bardziej gęsty. Zdecydowałem się więc chwycić za krótką wędkę jerkową. Na przynętę wybrałem małego pomarańczowego slidera – wersję pływającą, która przy wolnym prowadzeniu zanurza się 10-20 centymetrów pod powierzchnię wody. To doskonała przynęta na gęste podwodne łąki, gdzie użycie innych przynęt jest praktycznie niemożliwe.
     

     

     
    Już pierwszy rzut nową przynętą przyniósł upragnione uderzenie szczupaka! Wziął z dużej odległości po kilku zaledwie pokręceniach korbką kołowrotka. Hol na mocnym jerkowym sprzęcie nie był problemem – ryba już po chwili znalazła się w mojej dłoni. Szczupak miał ok. 1,5 kilo. Postanowiliśmy wziąć go na kolację – wędkarstwo to dla nas również przygotowywanie i degustacja wspaniałych potraw z ryb. Zachęcony powodzeniem jerkowego zestawu dalej rzucałem moim pomarańczowym „killerem”. Nie potrzebowałem więcej jak pięć minut, aby nastąpiło kolejne branie. To było znacznie bardziej widowiskowe i emocjonujące od pierwszego. Szczupak wziął na moich oczach, kilka metrów od łódki. Najpierw zobaczyłem pod przynętą charakterystyczny błysk boku ryby, jak przy łowieniu pstrągów potokowych, potem poczułem silne tragnięcie. Zaciąłem unosząc wędkę do góry. Ryba zeszła od razu w stronę dna. To wszystko trwało sekundy, i choć ryba nie była żadnym okazem, emocje sięgnęły zenitu. Szczupak był już chyba trochę wzmocniony po wiosennym tarle, gdyż walczył bardzo agresywnie, wyskakując również nad wodę. Jako, że wszystko odbywało się w bezpośrednim sąsiedztwie łodzi, w kryształowo czystej wodzie, widziałem każdy ruch szczupaka. Był nieco większy od pierwszego z tej łąki, miał „na oko” niewiele mniej niż 2 kilo masy. Po dobrej minucie szaleństwa ryba znalazła się tuż przy burcie łodzi. Mocnym i pewnym chwytem za kark uniosłem ją do góry. Była moja. W promieniach zachodzącego słońca wyglądała cudownie – mieniła się złotem i żywą zielenią. 
     

     
    Tym pięknym akcentem zakończyliśmy pełen niespodzianek i zaskakujących zwrotów akcji dzień na bałtyckich szkierach. Nie był tak szczęśliwy dla Roberta, jak dla mnie, ale wędkarstwo ma właśnie takie oblicze: rzadko obdarowuje po równo. Dla jednych to jego zaleta, dla innych wada. Ale każdy kolejny dzień to szansa na odwrócenie passy. Bo nie króliczek jest najważniejszy, a ciągła pogoń... Ona stanowi sens naszego hobby.
     

     
    Po zakończeniu wędkowania mogliśmy podsumować najważniejsze spostrzeżenia z całodziennej szkierowej sesji. Oto one:
    wczesna wiosna w bałtyckich szkierach jest kapryśna - aktywność ryb, pomimo dawno odbytego tarła, może być ograniczona niską temperaturą wody należy szukać wówczas miejsc szybko nagrzewających się, gdzie temperatura wody jest najwyższa; zazwyczaj będą to płytkie zatoki od strony nawietrznej dobre jest dno porośnięte sztywnymi, dość rzadkimi łodygami roślin i trzcin (czasem ubranymi w płaszcz z miękkich glonów), stanowiącymi osłonę dla czatujących szczupaków świetne są również gęste podwodne łąki, ale wówczas należy zastosować specjalne, bardzo płytko pracujące przynęty (ponad dywanem zielska) ryby biorą na dość płytkiej wodzie, czasem nie przekraczającej 70 centymetrów głębokości, przynęty muszą być więc bardzo lekkie lub pływające poza krótkimi okresami aktywnego żeru przynęty nie powinny być prowadzone zbyt szybko, dobry jest opad gumy lub leniwe „skoki” jerka na boki nie należy się zniechęcać dłuższymi okresami bez brań, w każdej chwili na wędce może zameldować się przyzwoita sztuka, nawet ryba metrowa – jest ich na płyciznach bardzo dużo sesja popołudniowa jest lepsza od porannej, gdyż woda przez cały dzień nagrzewa się i ryby pod wieczór stają się bardziej aktywne zanim wypłynie się w daleką wyprawę do odległych miejsc, należy zastanowić się, czy doskonałe łowiska nie znajdują się w bezpośredniej bliskości ośrodka; ma to szczególne znaczenie, gdy pogoda jest niepewna i uwaga na mgłę, nie ma z nią żartów; dlatego przy każdym wypłynięciu musi być opracowany plan awaryjny na wypadek pogorszenia się pogody.          
    Piotr Motyka (Piotrek), 2007

    piotr.motyka@eventurfishing.pl
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

  • Współczesne multiplikatory przeznaczone na śródlądzie posiadają najczęściej szpulę połączoną z osią w jeden zespół, który jest zawieszony w dzielonej ramie za pomocą dwóch łożysk tocznych. Dobór tych łożysk ich osadzenie, smarowanie, trwałość i konserwacja będą głównym tematem tego artykułu.
    Opis odnosi się do łożyskowania głównego kołowrotka Antares AR produkcji Shimano. Kołowrotek posiada hybrydowe łożyska główne o wymiarach (3 x10 x 4) mm. 623.
     
    Łożysko kulkowe zwykłeŁożyska kulkowe stosowane jako główne łożyska należą do serii 600. Oznacza to, że ich symbol zawsze zaczyna się na 6. Nastąpne dwie lub trzy cyfry są kodem wymiarowym małego łożyska kulkowego. Po symbolu głównym czasami następują dodatkowe oznaczenia, które mogą oznaczać sposób uszczelnienia łożyska jego klasę wykonania, cichobieżność, luz inny od standartowego jak również inne właściwości. Jakość łożysk tocznych zależy w dużym stopniu od gatunku zastosowanej stali stopowej, staranności wykonania i kontroli jakości. Głównym materiałem na pierścienie i kulki łożysk jest z reguły stopowa, hartowana na wskroś stal chromowa lub chromowo-manganowa o bardzo dużej czystości.
     

     
    Koszyki Najważniejsze zadania koszyka łożyska:
    Oddzielenie elementów tocznych względem siebie, aby utrzymaç tarcie i powstawanie ciepła na możliwie niskim poziome, Utrzymanie elementów tocznych w jednakowej odległości od siebie w celu uzyskania równomiernego rozkładu obciążenia Prowadzenie elementów tocznych w nieobciążonej strefie łożyska. Koszyki do łożysk można podzielić na koszyki blaszane i masywne. Koszyki blaszane są wytwarzane głownie ze stali, ale dla pewnych łożysk również z mosiądzu. W porównaniu do koszyków masywnych z metalu ich zaletą jest mniejsza masa. Ponieważ koszyk blaszany zajmuje tylko niewielką przestrzeń między pierścieniem wewnętrznym i zewnętrznym, środek smarowny dociera łatwo do wnętrza łożyska. Jest on rozprowadzany przez koszyk.
    Koszyki masywne są wytwarzane z metalu, z tekstolitu (tkanina utwardzona żywicą fenolową) i tworzywa sztucznego.
    Jednorzędowe promieniowe łożysko kulkowe zwane kulkowym łożyskiem zwykłym jest najczęściej stosowanym rodzajem łożyska tocznego w multiplikatorach. Łożyska kulkowe zwykłe jednorzędowe przejmują siły promieniowe i osiowe, mogą być również użytkowanie przy dużych prędkościach obrotowych. Łożyska te uszczelnione nie wymagają dozoru i umożliwiają proste rozwiązania konstrukcyjne. Zdolność do wychyleń kątowych łożyska kulkowego zwykle jest stosunkowo nieznaczna.
    Uniwersalny charakter zwykłych łożysk kulkowych, na co również wpływa osiągana przez największa wartość prędkości obrotowej oraz jedna najmniejszych wartości momentu tarcia umożliwia ich produkcje w wielu odmianach konstrukcyjnych.
    Uszczelnienia łożyska może być jedno lub dwustronne. Kryte dwustronne ZZ z dwiema blaszkami ochronnymi oraz dwustronne 2RS z dwiema uszczelkami gumowymi są napełnianie smarem plastycznym. Łożyska z blaszkami nie są ani pyłoszczelne, ani wodoszczelne, i dlatego stosuje się je w warunkach niewielkiego zapylenia oraz suchego otoczenie, natomiast z uszczelkami gumowymi 2RS mogą pracować przy dużym zapyleniu i w wilgotnym otoczeniu. Są szczególnie plecane jako łożyska główne do multiplikatorów. Obydwie odmiany łożysk przewidziane są do rozwiązań konstrukcyjnych, w których obraca się pierścień wewnętrzny, ponieważ w przypadku gdy wiruje pierścień zewnętrzny, istnieje niebezpieczeństwo wypływu smaru.
     

     
    Cichobieżność Dla małych maszyn elektrycznych, maszyn biurowych, urządzeń gospodarstwa domowego itp. wymaga się często dużej cichobieżności. Do tego przystosowane są przede wszystkim łożyska kulkowe zwykłe. Łożyska te pracują tak cicho, że nie jest potrzebne żadne specjalne wykonanie dla uzyskania cichobieżnego biegu.  W szczególnych wypadkach można zastosować małe łożyka w wykonaniu cichobieżnym i oznaczone na końcu symbolu literką G. Łożyska te pozyskiwane są poprzez szczegółową selekcję dużych partii łożysk jeszcze w fabryce łożysk. Przy tak małych rozmiarach łożyska właśnie przez analizę cichobieżności można wyselekcjonować łożyska szczególnie precyzyjnie wykonane. Cena takich łożysk jest znacząco wyższa.
     
    Luzy konstrukcyjne Standartowe łożyska kulkowe zwykłe posiadają standartowe luzy w łożysku, które są wystarczające do zdecdowanej większości zastosowań. Przy omawianych łożyskach możemy jeszcze wyróżnić wykonanie z powiększonym luzem pasowania łożyska. Ozancza się te łożyska przez C3 lub większe. C3 oznacza luz troszkę większy w stosunku do wykonania standartowego. Wykonanie C3 pozwala uzyskać bardzo niskie opory toczenia kosztem minimalnie mnijszej precyzji prowadzenia czopu. Przykładem zastosowania takiego łożyska był multiplikator Abu Eon Pro.
     

     
    Kompensacja wzdłużna za pomocą pasowania luźnego Również nierozłączne łożyska, takie jak łożyska kulkowe zwykłe mogą być zabudowane jako łożyska swobodne. Jeden spośród czterech pierścieni w dwóch łożyskach tworzących układ nośny otrzymuje wówczas osiowe pasowanie luźne dzięki czemu może przesuwać się osiowo wzdłuż osadzenia. Pozwala to konpensować wartość luzu poosiowego wynikającego n.p. ze wzrostu temeratury osi. Mimo takiego rozwiązania niektóre multiplikatory wyższej klasy posiadają wstępne lekkie naprężenie poosiowe wywołane uciskiem specjalnej sprężyny. Wstępna kompensacja tego luzu wytwarza warunki stałej pracy/obciążenia dla kulek. Taki rozwiązanie posiada Antares AR.
     
    Klasa wykonania Standartowo  produkuje się łożyska kulkowe w różnych klasach wykonania. Chodzi tutaj o zawężenie tolerancji pasowań poszczególnych luzów jak również tolerancji wykonawczej samych elementów łożyska jak bieżnie czy też kulki. Ogólnie klasę wykonania oznaczamy przez dużą literę P. Przy standartowym wykonaniu nie stosujemy żadnych oznaczeń klasy wykonania. Trochę wyższa klasa wykonania to jest P6, jeszcze wyższa to P5. W wykonaniach szczególnie odpowiedzialnych dla niektórych łożysk kulkowych stosujemy najwyższą klasę wykonania oznaczoną przez SP i UP.
    W małych łożykach kulkowych nie stosuje się tak wyszukanych klasy wykonania bo koszt wykonania łożysk przy tak małych rozmiarach i niskich tolerancjach nie rekompensuje przyrostu jakości. Ograniczamy się do podziału na łożyska standartowe lub wyjątkowo w wykonaniu G jak również czasami  są stosowane łożyska o zmienionej wartości luzu na mniejszy C2 lub większy C3.
    Niepisaną ale bardzo ważną wartością użytkową łożyka jest wypracowana przez lata jakość wypuszczanych produktów z danej fabryki. Dotyczy to nie tylko multiplikatorów ale również wielu innych ważnych produktów współczesnego świata. Dobre samochody, motocykle, obrabiarki czy też sprzęt zbrojeniowy dobrze będzie pracował tylko na dobrych łożyskach.
     

     
    Hybrydowe łożyska ceramiczne Współcześnie montuje w wybranych multiplikatorach hybrydowe łożyska ceramiczne. Są to łożyska o tej samej wymiarówce co tradycyjne stalowe łożyska toczne. Zamiast tradycyjnych metalowych elementów tocznych ( w omawianym przypadku kulek) posiadają kulki ceramiczne wykonane z azotku krzemu. Takie łożyska dzięki ceramicznym kulkom mogą pracowć przy niższych oporach toczenia do 20%, nie wymagają tak rygorystycznego reżimu smarowego, mogą pracować w wyższym zakresie temperatur. Są bardzo dobrymi izolatorami prądu, a tym samym ich podatność na korozję jest niska. Wykazują w/g badań dłuższe przebiegi od 3 do 5 razy.
    Właśnie takie łożyska cechowane jako A-RB są stosowane fabrycznie w kołowrotkach Antares AR. f.Shimano. Głównie jest akcentowana w reklamach ich wysoka odporność na korozję. I z tym się zgadzam.
    Pozostałe dodatnie właściwości tych łożysk  jako łożysk głównych w multiplikatorach na śródlądzie moim zdaniem nie podąża za reklamą. I tak deklarowane niższe opory toczenia do 20% w stosunku do tradycyjnego łożyska są czysto izuloryczne i pomijalne. W moim przypadku po 2 latach intensywnej eksploatacji opory toczenia były wyższe w stosunku do zamontowanych nowych łożysk 623-2RS.G (dalsze rzuty przy porównywalnych ustawieniach i wabikach). Żywotność fabrycznych łożysk przereklamowana. Po 2 latach eksploatacji wyraźnie wzrósł hałas wydawany przez łożyska. W omawianym czasookresie łożyska jako odkryte wymagały okresowego dozoru smarowego co było czasami uciążliwe. Wraz z zakupem Antaresa AR wymieniłem łożyska na nowe w innym kołowrotku na tradycyjne łożyska toczne kryte. Po upływie 2 lat również intensywnej eksploatacji nie widać na nich śladów korozji.
    Omawiane łożyska hybrydowo ceramiczne są przeciętnie 2-3 krotnie droższe od tradycyjnych łożysk do multiplikatorów.
    Przedstawione wniski eksploatacyjne są sprzeczne z założeniami. Być może spowodowane to było bardzo intensywną eksploatacją w trybie charakterystycznym dla kołowrotka castiningowego (częste rzuty czyli ciągłe impulsywne obicążenie łożysk, niestabilny reżim smarowy lub po prostu jakość wykonania zamontowanych łożysk hybrydowych w omawianym kołowrotku była niska). Niestety uwagi o wyraźnie wzastającym natężeniu hałasu po mniej więcej porównywalnym czasie otrzymałem od kilku innych użytkowmników tych kołowrotków.
    Należy wnioskować, że wyższa głośność czy też natężenie dzwięku było zewnętrznym objawem powstającego uszkodzenia w samym łożysku. To wynika z systematologii DWA*.
     
    Opory rzutu w wędkarskim castingu Inną kwestią jest ciągłe dążenie przez smarowanie do jak największego zmniejszenia oporów toczenia szpuli w łożyskach głównych w celu wykonania możliwie najdłuższych rzutów. Rzucając woblerem z zestawu castingowego wobler musi się rozpędzić podczas rzutu i pociągnąć za sobą linkę, do której jest przywiązany. Pokonuje przyciąganie ziemskie, opór areodynamiczny, pokonuje bezwładność szpuli, opór linki przy odwijaniu i na przelotkach i ustawienie hamulca/hamulców w kołowrotku i opory bezwładności jak i toczenia się łożysk głównych.
    Przyjmijmy teraz hipotetycznie, że wykonujemy ten sam rzut w przestrzeni bezwładnościowej z zerowym ustawieniem hamulców. Wiele tych ziemskich sił nam odpadnie jak przyciąganie ziemskie, opór areodynamiczny, bezwładność szpuli i łożysk ich opór toczenia więc pytanie jest proste. Jak daleko poleci wobler wyrzucony z jakąś tam siłą? Odpowiedz jest banalna. Zrobi się broda! Dlaczego? Bo opory linki na przelotkach zpowolnią jej przepływ. Więc jakie jest rozwiązanie z tej sytuacji? Należy wprowadzić minimalny opór na łożyskach co w warunkach ziemskich oznaczy tylko tyle, żeby przy tych łożyskach za bardzo nie grzebać. Śladowy opór toczenia (po dotarciu się łożysk) jest niezbędną składową rzutu wędkarskiego, czyli przy rzucaniu wabikiem posiadającym znaczący opór areodynamiczny. W praktyce opór musi być większy, czyli powinniśmy włączyć lekko hamulce lub dodatkowo kontrolować rzut kciukiem. Znaczenie oporu wzrasta proporcjonalnie do wzrostu pola powierzchni woblera.
     
    Smarowanie i dozór łożysk multiplikatora Dobór smarowania do warunków pracy i rodzaju łożysk sprowadza się do określenia rodzaju środka smarującego, jego gatunku i właściwości oraz sposobu smarowania. Łożyska toczne są w zasadzie smarowane wyłącznie dwoma rodzajami środków smarujących - smarem plastycznym lub olejem.
     

     
    Smarowanie smarem plastycznym Smar plastyczny jest roztworem zagęszczacza (najczściej mydła metalu) i oleju bazowego. Zagęszczacz tworzy przestrzenną siatkę, w której utrzymywany jest olej, W rezultacie w stanie spoczynku smar plastyczny wykazuje właściwości ciała stałego, a pod wpływem ścinania płynie podobnie jak olej, z którego został wytworzony. Powoduje to, że nie wycieka on z łożyska i dobrze uszczelnia węzeł łożyskowy, jednocześnie jego właściwości smarujące są takie jak oleju, z którego został wytworzony. Z tych względów smary plastyczne są powszechnie stosowane do smarowania łożysk tocznych.
    Podstawowymi wielkościami charakteryzującymi przydatność smaru plastycznego do określonych warunków pracy łożysk poza lepkością oleju bazowego są:
    konsystencja, odporność na działanie wody, zawartość dodatków zwiększających wytrzymałość smaru. zakres temperatury pracy, Konsystencja smaru plastycznego zależy głównie od rodzaju i koncentracji zagęszczenia. Określa ona niektóre właściwości mechaniczne smarów, jak np. odporność na wyciskanie spomiędzy współpracujących części łożyska, zdolność uszczelniania węzłów łożyskowych, lub w niskich temperaturach pracy. Miarą konsystencji jest penetracja, która jest wielkością umowną, podającą głębokość w dziesiętnych częściach milimetra, na jaką zagłębi się w danym smarze znormalizowany stożek, w warunkach określonych normą PN-71/C-04135. Im trwardszy smar, tym wyższa jest klasa konsystencji i mniejsza wartość penetracji.
    Do większości łożysk stosuje się smary plastyczne 2 klasy konsystencji, która ma jednocześnie dobrze wywarzoną twardość smaru i zdolność smarowania łożysk. Zakres temperatury pracy smaru plastycznego zależy od właściwości oleju bazowego i od rodzaju zagęszczacza. Minimalna temperatura pracy wynika z krzepnięcia oleju bazowego i wynosi od 20 do 30 [°C] , a maksymalna z tzw. temperatury kroplenia smaru, to jest wydzielania się oleju z siatki zagęszczacza (dla niektórych smarów dochodzi do 200 [°C]). Podany zakres pracy dotyczy głównie smarów wytwarzanych na bazie olejów mineralnych. Smary z bazowym olejem syntetycznym posiada o wiele większy zakres temperaturowy pracy szczególnie w obszarze niskich temperatur.
    Kardynalną cechą smarów plastycznych stosowanych w multiplikatorach jest ich odporność na działanie wody oraz zdolność zabezpieczania łożyska przed korozją. Łatwo reagują z wodą jedynie smary na mydłach sodowych, nie są one więc odporne na działanie dużej ilości wody. Większość współczesnych smarów zawiera dodatki przeciwkorozyjne i dlatego charakteryzuje je dobra odporność na działanie wody.
     
    Smarowanie olejem Olej znajduje zastosowanie tylko w przypadkach, gdy smar nie spełnia wymagań stawianych środkowi smarującemu. Smarownie łożysk olejem stosuje się zatem, jeśli:
    konieczne jest odprowadzenie z węzła łożyskowego ciepła w nim wytwarzanego; łożysko pracuje powyżej prędkości granicznej dla smaru plastycznego; Zasadniczymi kryteriami doboru gatunku oleju do smarowania łożysk tocznych są warunki tarcia oraz temperatura panująca w łożysku. Bardzo ważną cechą oleju jak ochrona łożyska przed korozją, odporność oleju na emuglowanie z wodą lub pienienie się oraz mała skłonność do tworzenia osadów i laków. Pomijalnym wreszcie kryterium jest koszt oleju.
    Trwałość oleju/smaru uwarunkowana jest głównie szybkoścą procesu starzenia, Głównym czynnikiem ograniczającym czas pracy oleju lub smaru plastycznego w multiplikatorach jest kumulacja w nim zanieczyszczeń pochodzących lub przenikających z zewnątrz przez uszczelnienia i wody do samego łożyska !!!
     
    Dozór łożysk tocznych Dozór łożysk w czasie pracy ogranicza się do odsłuchu dzwięku wydawanego podczas pracy przez łożyska multiplikatora.  Nawet najmniejsze uszkodzenie łożyska wywołuje zmianę wydawanego przez nie dźwięku, który powinien być sygnałem do dokładnej kontroli stanu łożyska. Często zmianie dźwięku towarzyszy wzrost temperatury i powiększenie się oporów toczenia. Obydwa te czynniki na ogół wskazują zużycie łożyska lub środka smarującego.
    O stanie łożyska i ewentualnie uszczelnienia można sądzić na podstawie wyglądu środka smarującego przy jego wymianie. Istotne ściemnienie smaru lub brudny osad świadczą o uszkodzeniu uszczelniania.
     
    Środki smarne w sklepach Tutaj możemy wyróżnić dwa ośrodki zaopatrzenia. Sklepy wędkarskie i specjalistyczne sklepy z łożyskami. W sklepach wędkarskich czasami występują jakieś oliwki czy smary sygnowane symbolami różnych dystrybutorów kołowrotków. Są to środki smarne z logo Mikado, Jaxon, Robinson i podobne. Czytając nalepkę bardzo trudno się zoriętować co faktycznie znajduje się w tych opakowaniach. Trudno też przewidzieć jak zawartość takiego opakowania będzie współgrać z już istniejącym smarem lub oliwką kołowrotka.
    Drugie źródło jest trudniejsze bo trzeba najpierw dotrzeć do specjalistycznego sklepu i umieć określić/przedstawić sprzedawcy warunki pracy naszego łożyska. Sama lokalizacja to za mało. Trzeba umieć określić właściwości w jakich nasze łożyska pracują. Więc przede wszystkim zakres temperaturowy to "-10" do +45 stopni Celsiusza. Bardzo wysokie zawilgocenie. Penetracja węzłów łożyskowych przez zanieczyszcenia i parę wodną. Podatność układu na chwilowe, ale dynamiczne obciążenia. Sugerowany smar litowy lub wapniowy w 2 klasie z syntetycznym olejem bazowym.
     
    Jak serwisować łożyska W przypadku zauważenia wzrostu hałasu wydawanego przez łożysko lub zauważenia  wycieków brudnego srodka smarowego z łożyska należy przedmiotowe łożysko wymienić na nowe. Należy wymieniać łożyska parami na jednej osi. Zasada ta obowizuje we wszystkich multiplikatorch. Jest trudno zdefiniować czasookres takiej wymiany. Zależy to od częstotliwości używania multika i warunków otoczenia w jakich on pracował. Wymiana co sezon nie będzie grzechem głównym tylko roztropnym postępowaniem ze swoim kołowrotkiem. Jeżeli ktoś łowi okazjonalnie siłą rzeczy ten okres się wydłuży. Pamiętajmy, że komplet łożysk głównych to koszt jedngo średniej wielkości woblera f. Salmo i spokój na cały sezon.
    Jak postępować w przypadku zauważenia pierwszych objawów starzenia się multiplikatora. W pierwszej kolejności należy sprawdzić stan łożysk głównych szpuli. W wypadku zauważenia choćby lekkiego wzrostu hałasu przy szybkim obracaniu łożyska (dynamiczny wyrzut przynęty) czy też zauważeniu wycieków smaru z łożyska należy daną parę łożysk wymienić na nowe. Po demontażu łożysk należy określić ich wymiary. Na tak małych łożyskach najczęściej nie ma żadnej sygnatury. Mierzymy suwmiarką średnicę wewnętrzną łożyka, średnicę zewnętrzną łożyska i jego grubość. Sprzedawca w sklepie z łożyskami powinien dobrać nam oczekiwany rodzaj łożyska. Kupujmy łożyska w wykonaniu 2RS czyli posiadające obustronne uszczelnienie gumowe. Najczęściej jest ono czarne, ale może być w innym kolorze. Bardzo ważna uwaga handlowa!
    Nigdy nie kupujmy łożyska bez fabryczego opakowania lub niewiadomego pochodzenia. Kupujmy tylko łożyska z renomowanych fabryk europejskich lub japońskich. Przeważnie pakowane są w malutkie kartoniki lub ostatecznie małe torebki strunowe z fabryczną nalepką na której podany jest symbol łożyska, jego dodatkowe oznaczenia i logo wytwórni, fabryki, który wyprodukowała dane łożysko. Dzisiaj powszecznie stosuje się w kołowrotkach popularnych łożyska niewiadomego pochodzenia kupowane hurtowo w dalekich fabrykach po kilka maksymalnie kilkanaście centów za sztukę. Jakość tych łożysk jest niska więc życie techniczne też jest krótkie. Nie stosujmy takich wyrobów w naszych multiplikatorach.
    W przypadku posiadania tylko łożysk odkrytych należy systematycznie uzupełniać smar w łożysku. Powinien to by smar w klasie konsystencji 2 i powinien być bardzo odporny na wodę. Taki smarem jest n.p. smar barowy-komplex na bazie syntetycznego oleju bazowego. Oznaczenie Arconol L74 w/g f.FAG. Należy również przestrzegać  samego sposobu napełniania łożyska.  Do malutkich łożysk dozujemy około 15-20% wewnętrznej pojemności łożyska smaru plastycznego. Nigdy więcej! Wszelkie dodatkowe dosmarowania na “wszelki wypadek” jest wyrzucane przez łożysko na zewnątrz czyli do środka multiplikatora. Powoduje to zabrudzenia multika i prawie zawsze sklejenie bloczków hamulca odśrodkowego co kończy się nierozłącznie dużą brodą. Często wędkarz ma kilka bród po koleji zanim zoriętuje się  co jest tego powodem.
     
    Zbiór mitów i legend Często na forach internetowych, w prasie wędkarskiej umieszczane są różne porady dotyczące konserwacji multiplikatorów, a szczególnie opisywane są sposoby postępowania z łożyskami głównymi.
    Główną poradą jest zalecenie częstego lub bardzo częstego smarowania łożysk głównych oliwką najczęściej od maszyny do szycia, tawotem lub jakąś mieszaniną tych produktów. Każdy autor określa własną częstotliwość takich operacji na co drugi powrót z ryb, co trzeci lub jeszcze inaczej. Inni autorzy porad deklarują konieczność takiego smarowania w zasadzie już po pierwszym wyjeździe na ryby. Jeżeli zalecają smar plastyczny to sugerują dokładne wypełnienie łożyska smarem jak jest odkryte, a jak jest zamknięte to sugerują moczenie go w jakichś kąpielach, nacieranie łożysk, podgrzewanie i Bóg wie jeszcze jakie inne kombinacje.
    Porady te pochodzą jeszcze z czasów początków castingu, (lata 50 XX wieku) kiedy to prawie każdy węzeł łożyskowy posiadał własny punkt smarowy do którego trzeba było codziennie uzupełnić odrobinę smaru lub oliwki. Jakość smarów i olejów w tamtych czasach była taka, że w oleju Lux5 f. CPN nawet przysłowiowe śruby rdzewiały.
    Od tamtych czasów dużo się zmieniło. Współczesne środki smarne są bardzo nowoczesne o wysokich właściwościach smarnych i długim okresie używalności. Dozowane poprawnie wystarczają na bardzo długo, wręcz jeszcze dłużej (oleje i smary syntetyczne). Przykładem jest rozwój produkcji środków smarnych, które po określonym czasie ulegają biodegradacji, żeby nie zanieczyszczać środowiska. Takie antydotum.
    * DWA diagnostyka wibroakustyczna - dziedzina zajmująca się badaniem zjawisk w węzłach łożyskowych poprzez analizę drgań wytwarzanych przez łożysko
    Andrzej Nowik (Thymallus), 2007 
    Fot. Remek (fotografie przedstawiają podzespoły multiplikatora Shimano Scorpion 1001)
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

  • Do napisania niniejszego tekstu skłoniła mnie pewna powszechnie powtarzana opinia jakoby metoda castingowa cechowała się m.in. małą uniwersalnością i co za tym idzie skuteczne łowienie na multiplikator wymaga bardzo precyzyjnego dobierania sprzętu i celu wędkarskiej wyprawy. Zapaleni castingowcy bardzo często opisują dokładnie, jakimi parametrami użytkowymi powinny się cechować zestawy na szczupaka, sandacza czy pstrąga. Zwracają tez uwagę, na fakt, że każde odstępstwo od przyjętego schematu w sposób ujemny wpłynie na komfort zarówno posługiwania się wędką castingowa jak i na efektywność łowienia. Zgodnie z tak przyjętymi kryteriami jesteśmy w zasadzie skazani na zabieranie ze sobą kilku odmiennie uzbrojonych wędzisk, co jest z wielu względów nierealne. Być może wędkarze zza oceanu, jak i z Japonii, gdzie jak wiadomo casting kwitnie, mogą sobie pozwolić na bardzo precyzyjne budowanie wędki i dedykowanie jej konkretnemu poławianemu gatunkowi ryb. Casting jest wciąż wędkarstwem sporo droższym niż poczciwy spinning i nie ma co tego faktu ukrywać. W naszej rzeczywistości jeszcze długo posiadanie przez przeciętnego wędkarza kilku markowych kijów i kołowrotków będzie nie realne. Na niepraktyczność posługiwania się kilkoma wędziskami naraz przemawiają jeszcze inne aspekty. Kto wybierałby się na kilku, czy kilkunasto kilometrową wyprawę nad rzekę biorąc ze sobą kilka odmiennych wędzisk? Kto na przeciętnej wielkości polskiej łódce, gdzie często łowi dwóch wędkarzy jednocześnie, w sposób wygodny posługiwałby się kilkoma castami podczas jednego wypadu nad wodę? Czy zatem w takich sytuacjach metoda castingowa jest nie właściwa? Czy faktycznie casting ma więcej ograniczeń niż możliwości? A może casting w naszych warunkach to fanaberia dla facetów z grubszym portfelem?
    Casting uniwersalny: Założenia
    Trzeba tez sobie uczciwie powiedzieć, że cast o szerszym zastosowaniu pozwoli co prawda na względnie wygodne łowienie ryb, ale nie będzie optymalnym rozwiązaniem dla specyficznych warunków czy technik łowienia. Dla mnie i dla mojej polskiej praktyki wędkarskiej jest to zestaw, który umożliwi łowienie większości naszych słodkowodnych drapieżników, zarówno na jeziorach jak i na nizinnych rzekach średniej wielkości. To tak skonfigurowany kij z multiplikatorem, który pozwoli na zarówno komfortowe rzucanie szczupakowego woblera o masie od kilkunastu do dwudziestu paru gram i długości ponad 10 cm jak również malej 5 cm gumki na 5 gramowej główce jigowej. Zestawem takim musze również móc skutecznie i daleko rzucić ciężką i dalekosiężną przynęta na bolenie, jak choćby Salmo Thrill`a o masie 12g. Zestaw ten powinien być również w miarę funkcjonalny w próbie łowienia pstrągów na średniej wielkości woblery, obrotówki czy przynęty silikonowe. W przypadku składania wszechstronnego casta odpadają wszelkie „ekstremy” w postaci 1,5g jigów z jednej strony i ciężkich jerkbaitów z drugiej. Zestaw taki musi dawać nam minimum realnych szans na wyholowanie mniejszego suma. Z całą jednak świadomością, ze takie sytuacje będą zdarzać się rzadko i zawsze będzie to przyłów. Pewnie w tym momencie wielu z was zaczyna się pukać w czoło. Gość zwariował! 5 cm kopyto i hol suma jednym zestawem! Nie ma rzeczy niemożliwych. Jeśli przy próbie dobierania zestawu weźmiemy pod uwagę wszystkie aspekty i zasady, jakie cechują wędkarstwo castingowe, a jakie podam niżej, jesteśmy wstanie tak dobrać elementy, żeby łowienie było skuteczne i komfortowe w stosunkowo szerokim zakresie. 
     
    Najważniejsze cechy castingu
    Prawdą jest jednak to, że każdy z elementów wędki castingowej ma dużo większy wpływ na funkcjonalność całego zestawu niż w analogicznym typie wędce spinningowej. To kardynalna cecha wędkarstwa castingowego, o której nie można zapominać, kiedy kupujemy czy składamy swój sprzęt. Właściwe skonfigurowanie kija z multiplikatorem, a także typem linki determinuje sposób, w jaki możemy wspomnianym sprzętem rzucać przynętę i łowić ryby. Ogromne znaczenie ma również lotność przynęty. Wabiki o kiepskiej aerodynamice nie nadają się do łowienia castingiem. Lotność wabika jest tak samo istotną cechą przynęty jak jakość kotwic, umaszczenie wabika czy ustawienie steru. Porostu przynęty „nie lotne” z punktu widzenie castingu są bublami i nie należy ich używać. Zatem świadomość tych cech pomoże nam dobrać nie tylko precyzyjny zestaw, ale także tytułowy „casting uniwersalny”, dowolnie dobierając możliwości rzutowe multiplikatora do mocy i specyfiki kija.
     
    Równanie z wieloma niewiadomymi 
    No dobrze. Uświadomiliśmy sobie czym w założeniu casting różni się od innych technik wędkarskich i przystępujemy do przeszukiwania sieci i katalogów w celu znalezienia najbardziej uniwersalnego zestawu pod multiplikator. Tu natrafiamy na kolejną przeszkodę. Z opisów wędzisk jak również multipliaktorów często trudno wydedukować jakie cechy praktyczne posiadają konkretne typy sprzętu. No bo cóż znaczy, że kij wg producenta ma ciężar wyrzutu określony na 1oz i akcję fast? Przecież wiadomo, że wędziska poszczególnych producentów w tej samej klasie, różnią się diametralnie. Z multiplikatorem jest mniejszy problem. Łatwiej określić przeznaczenie multiplikatora np. po informacji o ilości linki na szpuli. Choć są i od tej zasady wyjątki. Jak z tego wybrnąć? Najprostsze wydawałoby się jest zapoznanie się z interesującym nas sprzętem empirycznie, jednak jest to dość trudne, żeby nie powiedzieć, że często nie możliwe. Na jakie zatem cechy sprzętu zwrócić uwagę?
     
    Wędzisko a Multiplikator

    Zacznijmy od wędziska, bo z tym elementem moim zdaniem jest największy problem. W ogromnej większości kije castingowe dostępne w Polsce są produkcji amerykańskiej. Dotyczy to wyrobów zarówno gotowych jak i „gołych” blanków pod zbrojenie indywidualne. Wędzisko poza parametrami opisanymi przez producenta takimi jak moc czy c/w posiada jeszcze trudną do opisania charakterystykę ugięcia. Ugięcie kija ma pierwszorzędny wpływ na komfort rzutowy w castingu. Kij o głębszym ugięciu, pozwoli na zdecydowanie łatwiejsze wykonywanie rzutów przynętami o większej rozpiętości wagowej. W praktyce kij o takiej charakterystyce uchodzi za bardziej komfortowy w użyciu i bardziej predysponowany do castingu. Kije takie charakteryzują się też znacznie lepszą pracą przy wabikach z dolnego przedziału c/w, ale też szybciej „gasną”, jeśli górny c/w zaczniemy przekraczać. Przeciwieństwem jest kij o małym, niemalże tylko szczytowym ugięciu. Kij o takiej charakterystyce wymaga znacznie większego doświadczenia w posługiwaniu się castingiem, bo rzuty takim wędziskiem są relatywnie trudniejsze. Jednakże  kreatywne prowadzenie przynęty, a zwłaszcza klasycznych woblerów jak i przynęt gumowych takim kijem jest nieporównywalnie większe niż kijem bardziej miękkim. Z powyższego przykładu wynika, że w castingu istnieje funkcjonalna sprzeczność między komfortem rzutowym a komfortem prowadzenia niektórych typów przynęt. Nieświadomość faktu, że charakter ugięcia wędziska ma tak duży wpływ na efektywność łowienia castingiem często powoduje, że łowiący nie może maksymalnie wykorzystać swojego sprzętu i umiejętności. Jest to kolejny ważny aspekt, który należy poważnie brać pod uwagę podczas dobierania sprzętu castingowego. Kupując kij do multiplikatora zawsze sprawdzajmy najpierw jego naturalne ugięcie, a dopiero w następnej kolejności zastanawiajmy się, czy potrzeba nam kija o mocy 15, 17 czy 20 funtów. W praktyce kije o relatywnie dużej mocy od 15 do 20 lbs i większym c/w do 1 1/2 oz, ale o głębszym ugięciu pozwolą nam również na komfortowe rzuty mniejszymi, ale lotniejszymi przynętami. Właśnie takie cechy szczególnie predysponują daną wędkę do uniwersalnego zastosowania. Odwrotnie jest z kijem sztywnym o mało ustępliwym blanku tej samej mocy i c/w. W takim przypadku komfort rzutowy pojawi się  przy nieco cięższych wabikach. Wędziska sztywne są gorszym wyborem przy budowaniu bardziej wszechstronnego castingu. 
    W opisie cech, jakie powinno mieć nasze wszechstronne wędzisko, świadomie nie użyłem określeń typu „moderate” czy „fast” w opisie ugięcia blanku, bo często wprowadzają w błąd. Kije fast jednego producenta są bardzo sztywne a innego zdecydowanie mniej. Dlatego moim zdaniem nie należy przy wyborze kija sugerować się wyłącznie opisem akcji wędziska.
    Kilka wędzisk występujących na naszym rynku szczególnie wpisuje się w założenia uniwersalnego casta. Są to mniej sztywne wersje kijów o mocy 17 funtów i max. c/w opisanym na 3/4 oz. Warunki te spełnia także kilka wędzisk o mocy aż 20 funtów i c/w 1 oz, ale jest ich mniej. Na szczególną uwagę zasługuje Lamiglas z serii wallaye CC661. Jest to kij o długości 6,6” mocy 17 funtów i maksymalnym c/w 5/8 oz Kij ten połączony z multiplikatorem Shimano Metanium XT jak i Scorpion 1001 pozwalał na bardzo efektywne łowienie okoni takimi przynętami jak Mepps aglia 3, albo kopyto Mannsa na 5g główce, jak również i na poszukiwanie szczupaków za pomocą takich przynęt jak kilkunasto gramowe wahadłówki, gumy czy szczupakowe woblery typu: Salmo Slider 7F, Salmo Perch 8F, Rapala X-rap 10 czy Shallow Shad Rap 9cm. Podobne cechy posiada kij Lamiglasa z wyższej serii Certified PRO o oznaczeniu XC661. Kij ten w połączeniu z Antaresem AR umożliwia bezproblemowe łowienie od 6g gumy do sporego woblera Yo-Zuri Tobimaru o masie 18g. Jest to jak dotychczas najlepszy uniwersalny casting, jakim łowiłem. Jednak cena takiego zestawu jest dość spora. Bardzo dobrym wyborem, zwłaszcza dla początkujących użytkowników będzie kijek castingowy St Croix z serii Triumph o oznaczeniu TRC60MLF. Mimo, ze jest to dość krotki casting, również  pozwala na łowienie wieloma różnorodnymi przynętami. Szczególnie dobrze będzie się łowiło tym wędziskiem z lodzi. Wspomnianym Triumphem w połączeniu z multiplikatorem Scorpion 1001 łowiłem na małe wirówki jak i na tonącego Slidera 7. W obu przypadkach wędzisko spisywało się znakomicie.  W ofercie kilku innych producentów blanków też można znaleźć wędziska spełniające kryteria casta uniwersalnego. Na pewno takie blanki produkuje  ATC/Shikari jak i Batson.
    Z multiplikatorem jest mniejszy problem, ponieważ jego parametry łatwiej zweryfikować. Multiplikatory do lekkiego i średniego castingu najczęściej wyróżniają się kilkoma konkretnymi cechami. Są to prawie zawsze kołowrotki o lekkich, płytkich i co ważne wąskich szpulach. Najczęściej są to multiplikatory niskoprofilowe z oddalonym od szpuli wodzikiem, ale są wyjątki od tej zasady np. seria Shimano Conquest. Istotnym problemem w doborze odpowiedniego multiplikatora jest też kwestia, że im lżejsze przynęty chcemy używać tym parametry rzutowe multiplikatora zaczynają mieć większe znaczenie. Świadomość tego niuansu ma również kluczowe znaczenie przy próbie stworzenia zestawu uniwersalnego. Na rynku jest sporo modeli multiplikatorów szczególnie dobrze spisujących się w szerokim zakresie wagowym przynęt. Jest to cała seria Shimano Scorpion (modele 1001/1001MG, Chronarch 51MG) Shimano Metanium XT 2005/Chronarch 101B, Scorpion Metanium MG, Shimano Curado 101D/201D, Shimano, Conquest 51 ( ale nie Conquest 51S!!) Conquest 101 i Shimano Antares AR. Dla miłośników multiplikatorów z hamulcem magnetycznym świetnie wpisuje się w ten schemat Team Daiwa Sol/ Daiwa Alphas 103L a także topowe Daiwa Steez 103HL albo Team Daiwa Z 105HL. Parametry wszystkich wymienionych wyżej multiplikatorów umożliwiają na stosowanie bardzo szerokiego zakresu wagowego przynęt, choć między kilkoma z nich różnice są bardzo duże np. Curado 201D a Conquest 51.
     

     
    Szpule wszechstronnych multików Shimano. Od prawej. Curado 201DPV, Antares AR, Scorpion 1001
     

     
    Antares AR na Lamiglasie XC661, Tez zestaw pozwala rzucać i skutecznie prowadzić zarówno mały pękaty kleniowo/okoniowy woblerek o masie 5,7g...
     

     
    ...jak i „poważny” szczupakowy wobler Yo-Zuri o masie 18g
     

     
    Shimano Curado 201DPV, potężny kołowrotek do łowienia dużych ryb. Jednak o zaskakująco szerokim zakresie obsługiwanych przynęt. Ten multiplikator na właściwym kiju, radzi sobie nieźle nawet z 7g gumami.
     
    Pozostały ekwipunek: Linka

    Na komfortowe łowienie duży wpływ ma tez rodzaj użytej linki. Charakter linki ma niebagatelny związek z możliwością oddawania celnych i dalekich rzutów. Ze swojej praktyki do uniwersalnego zestawu polecam generalnie dobrej klasy plecionki. Plecionka ma kilka cech, które poważnie ułatwiają życie podczas łowienia „ruchoma szpulką”. Plecionka nie „puchnie” na szpuli jak zwykła żyłka czy fluorocarbon, łatwiej ja rozplątać, jest lżejsza, ułatwia też lepszą kontrolę podczas rzutu szczególnie lżejszym wabikiem. Dotychczas najlepiej spisywały mi się w uniwersalnym castingu linki Tuf Line XP 10 lbs, Stren Braid 10 i 14 lbs. Możliwe jest tez użycie miękkiej żyłki o przekroju minimum 0,22, ale takie rozwiązanie stosuję jedynie w przypadku łowienia w temperaturach ujemnych, bądź podczas wypraw na bolenie. Żyłka podobnie jak fluorocarbon jest wyraźnie gorsza przy rzutach wabikami poniżej 7g.  
    „Czynnik ludzki”

    Na początku artykułu napisałem, ze postaram się dowieść, że na skuteczność łowienia castingiem ogromny wpływ ma także czynnik ludzki. W przypadku zestawu do lżejszego czy średniego łowienia, umiejętności łowiącego mają szczególnie duże znaczenie. Żeby skutecznie i bez problemowo łowić na szeroki wachlarz przynęt różniących się znacznie miedzy sobą, za pomocą  jednego zestawu, trzeba opanować posługiwanie się castem w sposób więcej niż poprawny. Dochodzą do tego problemy z często zmiennymi warunkami panującymi na łowisku ( np. wiatr). Umiejętność płynnego wymachu wędziskiem i kontroli szpuli podczas rzutu, zwłaszcza przy wyłączonym hamulcu rzutowym, pozwala tak naprawdę cieszyć się z łowienia, a „wyzerowany” multiplikator pozwala na rzucanie znacznie szerszym spektrum wagowym przynęt, szczególnie w dolnym zakresie. Nawet najlepiej dobrany multiplikator z najbardziej odpowiednim kijem nie pozwoli na łowienie różnymi wabikami, jeśli hamulec rzutowy ustawimy dość wysoko. Uniemożliwi to dalekie rzuty lekkimi przynętami, choć ustawienie hamulca w takiej pozycji pozwoli na pewniejsze rzuty bez ryzyka splątania. Jednak nici w takiej sytuacji z tytułowego uniwersalizmu zestawu. Wzrost umiejętności rzutowych pozwala stosować do uniwersalnego castingu nawet kije o dużej sztywności czy multiplikatory o jakiś szczególnych parametrach użytkowych. Nie pozostaje nic innego jak ćwiczyć i spędzać z castem jak najwięcej czasu nad wodą.  
    Podsumowanie

    Zapewne z kilkoma postawionymi przeze mnie tezami w tym artykule, paru użytkowników forum się nie zgodzi. Brak uniwersalności w castingu jest na tyle mocno zakorzeniona w świadomości, że wielu wędkarzy nadal multiplikator stosuje do cięższych przynęt, a do łowienia na lekkie wabiki obstaje przy klasycznym spinningu. Nawet ci, którzy postanowili łowić wyłącznie na multiplikator starają się jak tylko się da sparować zestaw do konkretnych przynęt, albo do szczególnej metody łowienia. Z mojej obserwacji wynika, że casting ma szersze zastosowanie i jest zdecydowanie bardziej elastyczny niż wynikałoby to z powszechnego mniemania o tej metodzie. Kluczowym warunkiem, co powtórzę raz jeszcze, jest umiejętność w posługiwaniu się multiplikatorem. Uniwersalizm w castingu jest wprost proporcjonalny do naszych umiejętności castingowych. I nic tej prawidłowości nie zmieni. Mam nadzieję, że powyższy artykuł i kilka postawionych w nim wniosków pozwoli użytkownikom portalu jerkbait.pl na większe czerpanie satysfakcji z łowienia metodą castingową. Zaznaczam jednocześnie, ze nie należy postawionych w tym tekście tez traktować jak aksjomat. Casting w Polsce wciąż się rozwija i zapewne z czasem wiele danych ulegnie zmianom. W następnym odcinku postaram się pokazać jak w trudnych warunkach na łowisku zminimalizować ryzyko splątań i zmaksymalizować efektywność łowienia
     

     
    pozdrawiam
    @Jerzy Wierzbicki, Poznań 2007
    Fot. @Herman, @Jerzy
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

  • Gamlebyviken 2007

    Przez admin, w Relacje,

    No i stało się. Kolejny wyjazd do Szwecji już za mną. W tym roku znowu zawitaliśmy na szkiery, a konkretnie nad jedno z najbardziej znanych łowisk szczupaka w europie. Była to swego rodzaju podróż w czasie gdyż jesienią 2004 to właśnie tutaj naszą czteroosobową ekipą odbyliśmy pierwszą wyprawę do Szwecji. Mieszkaliśmy wtedy w Vastervik i mieliśmy blade pojęcie o łowieniu na szkierach. Gdy teraz sobie pomyślę, co wyprawialiśmy, to nie mogę powstrzymać się od śmiechu. Tym razem mieszkaliśmy w ośrodku Hammarsbadet położonym na obrzeżach miasta Gamleby, czyli w drugim końcu zatoki Gamlebyviken. Organizację wyprawy jak zwykle powierzyliśmy firmie Eventurfishing. Dotychczasowa współpraca układała nam się znakomicie i tym razem również nie było inaczej.
     

    Wyruszamy  
    Początek wyprawy wyglądał tak jak zawsze. Szczęśliwie udało się dojechać do Gdyni i zaokrętować na promie bez żadnych kłopotów. Potem zjedliśmy smaczną kolację, pogadaliśmy i grzecznie poszliśmy spać.
     

    Kolacja na promie to już tradycja 
    Na miejsce dojechaliśmy ok. 13. Pokazano nam nasz domek, ale na łodzie musieliśmy jeszcze trochę poczekać. Już nie mogłem się doczekać chwili, kiedy zacznę łowić, więc z Adamem skoczyliśmy na szybko porzucać z pomostu. Chyba w trzecim rzucie mój najlepszy Slider zaczepia się o dno i wszelkie próby uwolnienia go nie przynoszą rezultatu. Ostatecznie tracę przynętę. Świetny początek, myślę sobie zły na siebie. Ale z drugiej strony danina dla morza została złożona, więc teraz należy się jakaś rekompensata.
     

    Tu mieszkaliśmy  
    W końcu możemy zapakować się na łajby i ruszyć na prawdziwe łowy. Silniczki odpaliły bez problemów, choć mechanizm zmiany biegów pozostawiał wiele do życzenia. Co do samej łodzi to był to doskonale nam znany Cresscent, na którym już nie raz pływaliśmy.
     

    Przystań łodziowa 

    Jak wyżej tyle, że i ja załapałem się na fotkę 
    Opływamy okoliczne miejscówki i staramy się poznać okolicę. Ciągle jesteśmy gotowi na uderzenie wielkiej ryby, ale ten atak nie następuje. Im bliżej wieczora tym robimy się bardziej niespokojni. Zmieniamy miejscówki, przynęty sposoby prowadzenia i nic. W tym roku pewnym udogodnieniem była łączność, którą zapewniały nam krótkofalówki. Na drugiej łodzi również nic się nie działo. No cóż... nawet najlepszym czasami zdarza się wrócić o kiju.
     

    Tu siedzi nie jeden szczupak  

    Brzeg wysepki koło Gamleby 
    Następny dzień rozpoczynamy pełni zapału i wiary w sukces. W końcu łowimy w wodzie pełnej szczupaków na sprawdzony w boju sprzęt i z chyba nienajmniejszymi umiejętnościami. Ja prawie cały czas łowię Skinnerem20, czasami w ramach odpoczynku zakładam Fatso14. Przeczesujemy typowo majowe miejscówki. Okolice trzcin, płytkie zatoczki i blaty. Zastanawia nas, że kompletnie nie widać ryb na płyciznach. Woda jest mętna i dość zimna. Robimy sporo kilometrów w poszukiwaniu ryb. Niestety bezskutecznie. W pewnym momencie przez krótkofalówkę słyszę, że Adam i Jarek złowili dwie przyzwoite ryby w pewnej zatoczce. Płyniemy do nich, jednak więcej szczupaków z tej zatoki już nie wyciągamy. Do końca dnia oni łowią jeszcze jakieś ryby natomiast na mojej łodzi nie mamy nawet jednego brania czy choćby wyjścia ryby do przynęty. Pod koniec dnia zmieniam nawet przynęty na mniejsze. W ruch idą Jack, Slider itp. Ojciec próbuje na jeszcze mniejsze. W końcu jest branie. Ryba walczy dzielnie na dość delikatnej wędce, ale po podciągnięciu do powierzchni okazuje się, że jest to leszcz 52cm zaczepiony za grzbiet. No cóż, było przynajmniej trochę emocji. Ja natomiast przy samym pomoście tuż przed zachodem słońca łowię płoć na Jacka18 zaczepioną prawidłowo za pyszczek. Żartujemy sobie, że skoro te płocie są tak agresywne to pewnie, dlatego nie możemy złowić żadnego szczupaka, bo wszystkie zostały już dawno przez nie pożarte. W każdym razie na mojej łodzi nie widzieliśmy nawet płetwy szczupaka, natomiast największą rybą tego dnia była 80cm Adama.
     

    Niespodzianka 

    Pierwszy szczupak naszej wyprawy 

    Największy tego dnia 
    Skoro sięgnęliśmy dna to należałoby się od niego w końcu odbić. Postanawiamy poszukać miejsc z możliwie ciepłą i klarowną wodą. Wpływamy do małej zatoczki prawie całkowicie odciętej od reszty Old Bay'a. Widać, że jest tam zdecydowanie cieplej. Z wody zaczynają wystawać zielone pędy trzcin a woda jest cieplejsza o kilka stopni. Postanawiam trochę potestować moją nową konkursową jerkówkę HM62. Zakładam Slidera 10S EP i wykonuję parę rzutów. Po chwili melduje się szczupaczek. Nie jest duży ma pewnie ok. 60cm, ale i tak cieszę się jak dziecko. Po kilku minutach mam już 3 szczupaczki na koncie. W porównaniu do dni poprzednich to niewątpliwy sukces. Ale starczy tego, znowu wracam do łowienia na duże przynęty, bo ile można paproszyć. Andrzej cały czas bez ryby.
     

    Mój pierwszy szczupak  

    Ten zestaw jeszcze pokaże na co go stać 
    Kolejnych brań się nie doczekujemy, więc opuszczamy zatoczkę. Kierujemy się do wyspy znajdującej się nieopodal. W między czasie dowiadujemy się, że Adam z Jarkiem znowu złowili parę ryb. Stajemy przy cypelku a Andrzej zakłada Super Shad Rapa. Chyba w drugim rzucie ma branie. Mówi, że nie jest duży, ale ja na wszelki wypadek łapię za aparat. Im bliżej łodzi tym szczupak staje się większy. Jak się potem okazuje ma równe 90cm. Humory od razu nam się poprawiają i odżywają nadzieje, że najlepsze jeszcze przed nami. Ja doławiam jeszcze jednego szczupaka i na tym koniec.
     

    90 cm spod wyspy 

    Powiedz aaaaa 

    Wracaj do wody 
    Wtorek nie przyniósł żadnych rewelacji. Może jedynie to, że utwierdziliśmy się w przekonaniu, że prognozy pogody, które zapowiadały temp ok. 0 st. C i opady śniegu, można włożyć między bajki. Słońce grzało bardzo mocno i jedynie lodowaty wiatr i woda sprawiały, że czasami robiło się zimno. Jeżeli chodzi o ryby to złowiliśmy kilka szczupaczków, ale tylko Adam regularnie łowił po jednej rybie 80+ dziennie. Do tego przy kolacji wyłowiłem bardzo cenną informację od Jarka, który przekazał nam, że złowili rybę i mieli jakieś wyjścia na pewnym bardzo ciekawym blacie, który już wcześniej mi się podobał, ale nie mogłem tam nic złowić. Postanowiłem, że następnego dnia przyjrzymy mu się bliżej.
     

    Każda ryba cieszy 

    Nawet jeśli nie jest za duża 
    Do tej pory nie przejmowałem się zbytnio moimi rezultatami, bo już się przyzwyczaiłem, że początki zawsze mam marne i największe ryby łowię pod koniec. Czekałem z niecierpliwością na drugą połowę wyjazdu. W końcu nadeszła środa.
     

    Taka pogoda nie wróży nic dobrego 

    I pomyśleć, że jesteśmy na morzu 
    Środa, dzień jak każdy inny, z pozoru nie różniący się niczym od pozostałych. Słońce grzało niemiłosiernie a wiatr zmieniał kierunek jakby nie mógł się zdecydować, w którą stronę ma wiać. Płyniemy na wspomniany wcześniej blacik, obławiając, po drodze miejsca, które wydawały nam się najciekawsze. Miałem nawet jakieś wyjścia do Skinnera, ale ryby nie zdecydowały się na atak. Dopływamy na miejsce a ja nie muszę długo czekać na efekty. Na fatso14 połakomiła się przyzwoita ryba. Próbuję podebrać ją, ale w tym momencie szczupak robi taką figurę akrobatyczną, że w efekcie wpina się kotwicą w rękaw mojego polaru. Jakoś udaje mi się go złapać za pokrywę skrzelową i wyciągnąć z wody. W tym momencie chyba zrozumiał, że przegrał i od tej pory był spokojny. Pozwolił się wypiąć z kotwicy i zmierzyć. Kilka fotek i 80cm szczęścia wraca do wody a ja zabieram się za wyjmowanie kotwicy z mojego rękawa. Jestem na siebie wściekły, z powodu swojej nieudolności, która mogła się skończyć znacznie gorzej. I nie mówię tu tylko o stracie ryby, ale o tym, że gdyby kotwica poszła trochę głębiej, wbiłaby się w rękę, co na pewno przyjemne by nie było. W tym momencie zastanawiam się, czemu ja właściwie nie pousuwałem jeszcze zadziorów z moich kotwic. Trzeba będzie to zrobić.
     

    80 cm na fatso 

    Powiedz papa 
    W godzinę później, Andrzej również łowi szczupaka o identycznej długości. Ryby wzięły na wodzie o głębokości ok. 3m, co pozwalało nam przypuszczać, że należy ich szukać trochę głębiej. Z resztą poniedziałkowa 90-tka też wzięła na woblera nie pływającego przy powierzchni. Przez resztę dnia nic ciekawego się nie działo, choć wyraźnie coś zaczynało się „ruszać”. Plan na następny dzień mógł być tylko jeden. Biczujemy blat aż do zagotowania wody.
     

    Kolejna osiemdziesiątka 

    Trafił się i okoń 
    W czwartek z rana, postanawiamy obłowić jeszcze miejsce, które znajduje się dość blisko naszej przystani, ale jakoś jeszcze nie zdarzyło nam się tam łowić. Niestety nie mamy tam żadnych efektów. Na blacie zastajemy totalną flautę. Z jednej strony nie wróży to nic dobrego z drugiej jednak pozwala precyzyjnie się ustawić. W okularach polaryzacyjnych wyraźnie widać obszar płytszej wody. Lokalizujemy kilka kęp roślinności i obławiamy zwłaszcza ich okolice. Udaje nam się złapać kilka małych szczupaków a pierwsze poważne branie ma Andrzej na Dorado Classic. Ryba wzięła na dość delikatną wędkę, więc walka była bardzo emocjonująca i dość długa. Po zmierzeniu okazało się, że ma 94cm i jest do tej pory największa. Była bardzo żywotna, więc sprawiła nam trochę kłopotu w łodzi, ale ostatecznie odpłynęła w świetnej kondycji.
     

    Na dobry początek dnia 

    Ten już jest całkiem przyzwoity 
    Nie minęło kilka minut a ja na Percha 12F również mam potężne branie. Mój HM wygina się bardzo mocno, choć może moje odczucia są trochę błędne z racji tego, że zwykle łowię mocniejszym sprzętem. Przynęta cała jest schowana w paszczy szczupaka i wystaje z niej tylko krótki odcinek przyponu fluorocarbonowego. Walka przebiega bardzo spokojnie, kijek doskonale trzyma rybę i tym razem podbieram ją bez większych przygód. Gdy już wyciągam szczupaka z wody wydaję z siebie okrzyk, który pewnie był słyszalny w całej okolicy. Jestem pewien, że esox ma ze 110cm a Andrzej potwierdza moje przypuszczenia. W sumie nie wiem, czemu tak bardzo się pomyliliśmy. Chyba, dlatego, że miał bardzo szerokie karczycho, a może dla tego, że tak bardzo chcieliśmy złowić jakiegoś olbrzyma. W każdym razie pomiar wskazuje równe 100cm, co i tak jest wielkim sukcesem. Szczupak ochlapuje mnie na pożegnanie wodą a mi się chce śpiewać.
     

    Upragniona metrówka 
     

    Równe 100cm 

    Przynęta tkwiła głęboko w paszczy 

    Bardzo przyjemny moment. Płyń i rośnij, do zobaczenia następnym razem. 
    Żeby tego było mało to jeszcze nie koniec atrakcji, jakie zgotowała nam natura tego dnia. Poza kilkoma małymi szczupakami, które złowiliśmy, na drugiej łodzi pojawiły się 2 przyzwoite sztuki a na koniec w zatoczce, w której poprzednio złowiłem 3 szczupaki na slidera Andrzej doławia 89cm na bezkonkurencyjnego dzisiaj Percha12F. Tego dnia mieliśmy jeszcze dużo brań, których nie udało się zaciąć albo ryby spadały w czasie holu, o odprowadzeniach nie wspominając. W tym względzie Skinner20 był bezkonkurencyjny. Miałem na niego mnóstwo odprowadzeń. Z kolei na Pike16F miałem tak potężne branie, że o mało nie wypadła mi wędka z ręki. Niestety nie udało mi się skutecznie zaciąć, czego bardzo żałuję, bo mogła to być wielka ryba. W każdym razie wrażeń tego dnia mieliśmy bez liku.
     

    Blisko coraz bliżej 

    Pewny chwyt 

    82 cm już w łodzi 
    W końcu nadszedł ostatni dzień łowienia. Jeżeli mamy coś konkretnego złowić to jest to odpowiednia pora żeby to zrobić. Oczywiście od rana tłuczemy ten rybodajny blat. Udaje mi się złowić szczupaka 80cm na Pike16F, ale jest to jedyna godna uwagi ryba, jaką wyciągamy tego dnia. Przy okazji wpadły jakieś okonie i parę małych szczupaczków.
     

    Tym razem Pike 16F okazał się skuteczny 

    Ładny uśmiech 

    Ostatnie ujęcie 

    Pasiasty zbój 
    Tak oto przedstawia się nasz tegoroczny wyjazd na szkiery. Jak było oceńcie sami. Na pewno nie było łatwo. Pracowaliśmy ciężko od rana do wieczora z różnymi efektami. Bardzo dobrze będziemy z całą pewnością wspominać naszego gospodarza, który jest przemiłym człowiekiem, a z całego wyjazdu na pewno wyciągniemy kolejne wnioski, które mam nadzieję, zaprocentują w przyszłości.
     

    I jeszcze parę widoczków 

     

     

     

     

     
    Na koniec chciałem podziękować Markowi i Roky'emu za wskazówki na temat łowiska. Bez waszej pomocy na pewno poznanie łowiska zajęłoby nam więcej czasu i efekty pewnie byłyby znacznie gorsze. Dziękuję również Pittowi za pomysły na przynęty. Przyznam szczerze, że nie wiele z nich korzystałem, ale nadrobię to następnym razem, gdy warunki będą bardziej sprzyjające. Dziękuję koledzy.
     
    Piotr 'phalacrocorax' Szymański, Maj, 2007
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

Artykuły

×
×
  • Dodaj nową pozycję...