Skocz do zawartości

Artykuły

Manage articles
  • admin
    Od jutra mamy maj. Jest to miesiąc, w którym rozpoczyna się sezon połowu szczupaków. Wielu łowców tych drapieżników czeka z utęsknieniem na ten okres. O tej porze roku, szczupaki są już po tarle, jednak przez jeszcze pewien okres czasu będą przebywały w okolicach tarlisk, głównie na dość płytkiej wodzie. Szczupaki są zmęczone po tarle, więc wykorzystują wszelkie płytkie miejsca, które są nagrzane od słońca, aby zregenerować swoje ciało. W tym okresie szczupaki są nadzwyczaj agresywne, ponieważ chcą jak najszybciej nadrobić zasoby straconej wcześniej energii. Atakują wszystko, co znajdzie się w ich terytorium polowania, nawet swoich mniejszych pobratymców. Żerują dość intensywnie, a my wędkarze możemy to wykorzystać. W tym okresie, szczupaki preferują płytszą wodę, od największych płycizn do mniej więcej 2-3 metrów głębokości. Jednak są okresy, kiedy możemy je znaleźć głównie na wodzie od 0,5 do 1 metra. Wiedząc to, powinniśmy tam właśnie na nie zapolować. Tylko jak skutecznie łowić na tak płytkiej wodzie, która dodatkowo jest porośnięta gęstą roślinnością, a także trzcinowiskami. Stosując najbardziej popularne przynęty szczupakowe, nie będzie to wcale takie łatwe, ponieważ większość przynęt będzie pracowała zbyt głęboko, a także bardzo często będą zahaczały o roślinność wodną. Płytka woda i wiele roślinności może uprzykrzyć nam wędkowanie, ale jeżeli odpowiednio dobierzemy przynętę to będziemy mogli łowić z satysfakcją i skutecznie.
     

    Okaz z płytkiej, bardzo zarośniętej płycizny 
    Na wiosnę, jerkując na płytkich i zarośniętych miejscach, stosuję wszelkiego rodzaju przynęty, które pozwolą mi na odpowiednie obłowienie łowiska. W takich sytuacjach najczęściej sięgam po jerki, lekko obciążone gumy oraz duże wirówki z chwostami (bucktail).
    Zacznijmy od jerków. Jeżeli łowisko nie przekracza głębokości 0,5 metra to w pierwszej kolejności sięgam po glidery (szybowce). Są to przynęty, które idealnie pasują do tak płytkich łowisk. Prowadzenie glidera polega na jego podszarpywaniu wędziskiem skierowanym szczytówką w kierunku wody. Podczas kolejnych podciągnięć jerk szybuje z lewej strony na prawą, co wabi drapieżniki. Pomimo swojej dość dużej wagi, bez trudu możemy poprowadzić glidera na płytkiej wodzie. Wówczas, zamiast podciągnięć wędziskiem w dół, robimy to zupełnie odwrotnie, czyli trzymając kij uniesiony do góry. Takie podciąganie wędziska do góry, pozwala na poprowadzenie przynęty nawet blisko lustra wody, a to wystarczy, aby zwabić żerującego drapieżnika. Dzięki swoim zaletom w pływalności, glidery są bardzo dobrymi przynętami na zarośnięte łowiska, gdzie roślinność wychodzi do powierzchni wody lub łowimy w gęstych trzcinowiskach. Odpowiednio poprowadzony jerk, skacząc z jednej strony na drugą sprytnie omija łodygi roślin i trzcin. Do takiego łowienia możemy wykorzystać zarówno glidery pływające, jak i tonące. Tonące jerki mają tę zaletę, że podczas zmiany głębokości wody, np. z bardzo płytkiej 0,5 m na głębszą 1,5-2 metry możemy staranniej obłowić skuteczne rejony łowiska. Rzucając przynętę na płytką wodę, prowadzimy ją wędziskiem skierowanym w górę. Jednak zbliżając się do granicy głębszej wody, powoli zmieniamy ułożenie wędziska, kierując jego szczytówkę coraz bliżej tafli wody. Kończąc typowymi podciągnięciami wędziskiem w dół. Bardzo często brania następują na skraju płytkiej i głębokiej wody, wówczas jak jerk schodzi z płycizny i zanurza się coraz głębiej. Dlatego w takich miejscach, z niewielkim spadkiem dna, sięgam po tonące glidery.
     

    Glider produkcji polskiej – Yokozuna 
    Kolejnymi przynętami z rodziny jerków, którymi możemy obłowić płytkie łowiska są wszelkiego rodzaju pullbaity oraz twitchbaity. Tego rodzaju wabiki idealnie pasują do wody o głębokości od 1 do 3 metrów. Te jerki będą skuteczne zarówno na rozległych zarośniętych płyciznach, jak i na granicy trzcinowisk oraz górek podwodnych. Pullbaity, które są najczęściej dużymi przynętami, idealnie pasują do łowienia w miejscówkach, w których spodziewamy się okazowych szczupaków. Żaden żerujący drapieżnik nie oprze się skaczącemu w łowisku pullbaitowi. Pracę tych przynęt uzyskujemy dzięki podciągnięciom szczytówki wędziska w kierunku wody. W zależności od żerowania szczupaków, jerka warto poprowadzić szybko lub wolno. Głębokość pracy przynęty też będzie uzależniona od sposobu żerowania ryb. Warto o tym pamiętać, ponieważ część szczupaków będzie reagowała na przynętę podciąganą z dość dużą prędkością, która nurkuje około 1 metra pod wodę. To wystarczy, aby sprowokować do ataku rybę, która przebywa na większej głębokości. Jeżeli szczupaki żerują gorzej i nie jest łatwo skusić je do ataku, warto dłużej „pobawić się” pullbaitem w łowisku. Wówczas należy go prowadzić bardzo wolno, tak aby długo przebywał w jednym miejscu i od czasu do czasu wypływał na powierzchnię wody. Szczupak chętnie wyjdzie do tak prowadzonej przynęty.
     

    Pulbait w paszczy szczupaka 
    Wspomniałem także o twitchbaitach, które są zbliżone budową do woblerów. Ich główną cechą jest szeroki, ale krótki ster, dzięki któremu przynęta nie będzie schodziła za głęboko. Najczęściej spotykanie twitchbaity pracują na głębokościach max 1-2 metrów. Więc są stworzone z myślą o łowieniu szpaków na płytkich łowiskach. Bardzo dobrze sprawdzają się na zarośniętych blatach, górkach podwodnych, a także na spadkach z płytkiej wody na głębszą. Najskuteczniejszą techniką prowadzenia twitchbaitów jest podszarpywanie wędziskiem skierowanym w dół wody. W zależności od głębokości łowiska oraz od sposobu żerowania ryb, przynęty te podszarpujemy szybko lub wolno. Możemy także robić to na różne sposoby, zmieniając częstotliwość oraz długość podszarpnięć. Tak poprowadzona przynęta wykonuje nieskoordynowane ruchy, odskakując na boki. Wówczas jerk przypomina chorą lub zranioną rybkę i jest często atakowany przez zgłodniałe szczupaki.
    Podczas połowu tych drapieżników, pamiętajmy, aby nie bać się stosowania dużych przynęt. Bez względu na swoje rozmiary, żerująca ryba chętnie zaatakuje duży wabik.
     

    Nawet takie oseski atakują duże przynęty 
    Dobrym sposobem na zwabienie szczupaka jest także zastosowanie wszelkiego rodzaju przynęt powierzchniowych (popperów, stickbaitów, walk the dog). Tego typu wabiki są bardzo dobre w miejscach mocno zarośniętych roślinnością, a także między łodygami wyrastającej trzciny. Przynęta pracuje na powierzchni, więc bardzo rzadko będzie zahaczała o roślinność. Podczas prowadzenia, przynęty te pracują dość agresywnie i przy okazji powodują różnego rodzaju rozbryzgi wody, a także wydają dźwięki (grzechotka, skrzydełka). W niektórych okresach, umiejętnie poprowadzony powierzchniowiec potrafi być nadzwyczaj skuteczny. Drapieżnik potrafi ruszyć do takiej przynęty z dość dużej odległości i wściekle ją zaatakować. Takie brania są bardzo ekscytujące i nigdy się ich nie zapomina.
    W momentach, kiedy szczupaki dobrze żerują, a łowisko jest stosunkowo płytkie i bardzo zarośnięte, sięgam po wirówki z chwostami. Wirówki, z których korzystam są najczęściej bardzo duże. Wielkie skrzydełka wirówki wytwarzają bardzo mocną falę hydroakustyczną, która wywabi niejednego drapieżnika z jego kryjówki. Chwost zamocowany na kotwicy jest także dodatkowym elementem wabiącym szczupaki. Ciekawą techniką prowadzenia dużej wirówki w płytkich i zarośniętych łowiskach jest szybkie ściąganie przynęty. Wówczas, wirówka pracuje bardzo mocno, zaraz nad szczytami roślinności podwodnej. I o to właśnie chodzi. Podczas szybkiej pracy wirówki niepotrzebnie nie zahaczamy o roślinność, a żerujące ryby łatwo odnajdą uciekającą przynętę. Takim wabikiem możemy skutecznie łowić zarówno na bardzo płytkiej wodzie, jak i na nieco głębszej 2-3 metry. Powinniśmy tylko pamiętać o zastosowaniu odpowiednio dopasowanej wirówki. Zbyt duża masa będzie powodowała ciągłe zaczepianie przynęty o roślinność wodną, co nie doprowadzi do skutecznego zwabienia drapieżnika. Ciekawym sposobem na sprowokowanie drapieżnika jest prowadzenie wirówki między roślinami i od czasu do czasu pozwalanie na jej opad. Podczas opadania, skrzydełko wirówki powoduje duże odbłyski w wodzie i opadający chwost na kotwicy dodatkowo wabią szczupaki.
     

    Wielki szczupak złowiony na dużą wirówkę 
    Podczas jerkowania na płytkiej wodzie sprawdzą się także wszelkiego rodzaju przynęty gumowe. Osobiście preferuję duże rippery oraz duże gumy twistero podobne. Warunkiem poprowadzenia dużej gumy na płytkiej wodzie wśród roślinności jest umiejętne uzbrojenie jej w lekką główkę jigową. Rozmiar haka warto dobrać do rozmiaru gumy, a wagę główki do głębokości wody. Na płytkich łowiskach do 2-3 metrów stosuję obciążenie od 5 do około 10 gramów. Dobierając główkę do dużej przynęty należy pamiętać, aby nie uzbroić jej zbyt lekko, ponieważ nie będzie dobrze pracowała podczas opadania. Natomiast zbyt mocno obciążona będzie za szybko spadała w kierunku dna, co może spowodować zanik brań. W zależności od żerowania ryb, gumy prowadzimy stosunkowo szybko, wolno lub bardzo wolno. W uzyskaniu bardzo wolnego prowadzenia pomoże nam mniejsze obciążenie gumy. Wówczas będziemy mogli wolno zwijać linkę i od czasu do czasu lekko podszarpywać przynętą. Gumy są niezwykle skuteczne podczas opadania, więc na płytkich łowiskach możemy to także wykorzystać. Rzucając pomiędzy roślinny, podszarpujemy gumę tak, aby była blisko powierzchni i od czasu do czasu pozwalamy jej na opad. Pamiętamy, że łowisko jest płytkie i dajemy gumie opadać bardzo krótko. Tak zachowująca się przynęta imituje zranioną rybkę, a temu nie potrafią się oprzeć nawet bardziej chimeryczne ryby.
    Wiosenne, majowe ciepło oraz umiejętne zlokalizowanie szczupaków na płyciznach da nam szansę na dobre połowy. Pamiętajmy tylko, aby wypuszczać większość złowionych przez nas cętkowanych drapieżników.
     

     
    Sebastian „rognis_oko” Kalkowski’ 2007
    Zdjęcia:
    rognis_oko
    Remek
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

  • Jeden z redaktorów portalu jerkbait.pl poprosił mnie o napisanie kilku zdań na temat lekkiego castingu. Od razu nasuneła się wątpliwość – jak zdefiniować lekki casting. Co u nas możemy rozumieć pod tym pojęciem? Uzyskałem podpowiedz, że ma to być zestaw do łowienia pstrągów i podobnych drapieżników. Podpowiedz bardzo mało precyzyjna. W naszych wodach występują pstrągi średnie, czasami duże i przede wszystkim małe sztuki. Przyjmijmy takiego regulaminowego pstrąga potokowego o długości 32 cm.
     

     
    Od jakiego zestawu zacząć
    W prasie fachowej, w książkach, czy też w internecine przewija się opinia, że najłatwiej rozpocząć przygodę z castingiem od najciężkiego zestawu. Uważam, że kontakt z castingiem powinniśmy rozpocząć od poprawnie dobranego zestawu. Zastosowana moc zestawu jest czynnikiem wtórnym. Dany wabik leci tak daleko jak pozwalają na to warunki atmosferyczne, poprawność dobrania sprzętu i nasze umiejętności. Jednak tutaj zajmę się zestawem dobranym do połowu pstrągów na wodach górskich.
     

     
    Wędka
    Najbardziej dostępnym modelem takiej wędki jest kij St.Croix z serii Premium PC60MLF2 sprzedawana przez f. Żbik. Sp. Z o.o. z Łodzi. Moc kija to 4-10 lbs, a ciężar wyrzutowy od 3,5 do14 gram. Jest to najlżejszy i jednocześnie najtańszy model wędki castingowej sprzedawany jako wyrób seryjny na naszym rynku.
    Niestety obecnie nie znam innego modelu lekkiej wędki castingowej sprzedawanej w naszych sklepach wędkarskich jako wyrób seryjny. Wszyscy znajomi łowiący pstrągi, okonie, klenie, jazie używają wędek wykonanych na zamówienie przez polskich zbrojmistrzów lub sprowadzili indywidualnie odpowiedni model z zagranicy.
     

     
    Multiplikator
    W klasie lekkich zestawów castingowych występuje prawie powszechnie multiplikator niskoprofilowy. Taki multiplikator różni się od klasycznego okrągłego multiplikatora tym, że widziany z boku jest lekko spłaszczony. Taka konstrukcja niskoprofilowca jest bardziej poręczna, lepiej leży w ręce, a przede wszystkim pozwala oddalić wodzik żyłki jak najdalej od szpuli co z koleji pozwala na wykonanie dalszego rzutu. Występują konstrukcje kołowrotków wyposażone w odśrodkowy (głównie w lekkich niskoprofilowcach f.Shimano) lub w magnetyczny hamulec rzutowy ( w modelach f.Daiwa). Odpowiednim do takiej wędki może być multiplikator niskoprofilowy f.Shimano model Scorpion 1001 lub Scorpion 1001MG. Jedynka na końcu w nazwie modelu oznacza korbkę po lewej stronie czyli kołowrotek dla wędkarzy praworęcznych. natomiast w modelach f.Daiwa mamy oznaczenie L, które oznacza korbkę po lewej stronie. Oznaczenia te są bardzo istotne głównie przy zamawianiu takiego kołowrotka gdzieś u rodziny w Stanach. Należy pamiętać, że Amerykanie głównie używają multiplikatorów z korbką po prawej stronie i taki model później nie pasuje do naszych przyzwyczajeń.
     

     
    Wobler
    Na rynku występuje bardzo wiele woblerów. Podany model może być wskazówką budowy i wielkości przeciętnego woblerka castingowego na pstrągi. Wobler Salmo model Executor IEXTSR RTS o masie 8 gram i długości 7 cm.
     

     
     

     
     

     
    Akcesoria
    Czy stosować żyłkę czy plecionkę? Plecionka pozwala pewniej zaciąć większego pstrąga. Pozwala też lepiej czuć delikatne brania na dobrym kiju. Jednak nie jest rozciągliwa i hol dużej ryby jest trudniejszy. Podczas zaczepu często tracimy duży kawałek drogiej plecionki. Żyłka natomiast jest relatywnie tania, mniej widoczna w wodzie i pozwala na miękki hol pstrąga. Jest kilkakrotnie tańsza i można ją częściej wymieniać na nową. Kolejnym elementem jest agrafka z łożyskowanym krętlikiem. Typ i jakość tego elementu jest bardzo ważna. Kolejnym elementem zestawu jest poprawnie wykonany węzeł pomiędzy linką główną, a krętlikiem przyponu. Ten węzeł w warunkach łowiska wyznacza wytrzymałość całego zestawu castingowego. Najlepiej się sprawdza węzeł typu Palomar.
     

     
    Rzucanie
    Zakładam, że potencjalny wędkarz posiada już podstawową praktykę w operowaniu castingiem. W łowieniu pstrągów powinniśmy nauczyć się wykonywać celne rzuty na małe i średnie odległości. Łatwo to napisać, jednak nad wodą bywa różnie. Dlatego w odróżnieniu od łowiska jeziorowego należy ustawić hamulce szpuli na lekkie hamowanie.  To trzeba dobrać eksperymentalnie. Tutaj nie bijemy rekordów odległości rzutu natomiast ważne jet posłanie naszego wabika możliwie płasko.  Takie rzuty wymuszają warunki częste gałęzie nad głową. Jednocześnie taki rzut wymaga zdecydowanego hamowania przed kontaktem wabika z wodą rzeki. Opanowanie takiego sposobu rzucania pozwoli nam na nauką rzutu na ustaloną odległość. Jest to bardzo ważne na pstrągowej rzeczce. Rzuty pod drugi brzeg wymagają właśnie precyzyjnego zatrzymania woblerka tuż przy przeciwległej skarpie, a nie posłanie go na skarpę, co często kończy się zaczpem i czasami utratą cennego woblerka. Dlatego sugeruję pierwsze takie próby wykonywać twardymi przynętami bo mają masę skupioną, łatwiej lecą i są zdecydowanie tańsze.
     

     
     

     
    Rozwijając taki sposób rzucania możemy powoli uczyć się precyzyjnego wyhamowywania wabika tuż przed lustrem wody po to, żeby “położyć” wabik na wodzie. Opanowanie takiego stylu rzucania będzie świadczyć o dużej wprawie w rzucaniu z lekkiego zestawu castingowego. Jednak nie jest to koniec trudności. Należy opanować umiejętność natychmiastowego prowadzenia wabika czyli wybierania linki przez kołowrotek. Tutaj jesteśmy w uprzewilejowanej sytuacji. Multiplikator w odróżnieniu od innych konstrukcji pozwala rozpocząć wybieranie linki w momencie kontaktu z lustrem wody. Często właśnie w tym momencie następuje niespodziewane branie pstrąga.
     

     
    Może jednak się zdażyć, że nie ma brania na samym początku i prowadzimy wabik przez obszar łowiska. Może to być z prądem w poprzek rzeczki lub czasmi pod prąd. Ogólna zasada jest taka, żeby nasz woblerek poruszał się w miarę naturalnie i z prędkością tylko nieznacznie większą od prędkości strugi wody w której płynie. Brzmi to trochę zawile, ale jest jednym z kluczy zrozumienia zachowania pstrąga, a następnie jego złowienia. Przez cały czas prowadzenia wabika powinniśmy starać się utrzymywać kąt rozwarty pomiędzy wędziskiem, a linką. Wtedy dużo łatwiej zaciąć.
     

     
    Należy również pamiętać, że pstrąg potokowy jest wzrokowcem i nie przepda za nasłonecznionymi fragmentami naszej górskiej rzeczki. Kryjmy się, wykonujmy rzuty w taki sposób, aby nas nie widział. Czym niżej jesteśmy lustra wody tym lepiej. Najłatwiejsze rzuty wykonuje się stojąc po prostu w wodzie.
    Utrudnienia
    Podstawowym czynnikiem mającym wpływ na jakość naszych rzutów jest wiatr. Wraz ze zmniejszeniem masy naszych przynęt, a szczególnie woblerków wiatr może być utrudnieniem. Pozytywnam czynnikiem z koleji jest fakt, że w korycie rzeki często porośniętej na brzegach  wiatr jest zdecydowanie słabszy jednak jego kierunek jest często trudny to określenia w danym fragmencie rzeki. Rozwiązaniem może być zastosowanie wabika o trochę większej masie lub przejście na wabiki twarde.
     

     
    Splątania
    Przy ogólnym opanowaniu rzutów z multiplikatora przy połowie powiedzmy jeziorowych okoni splątania nie powinny występować.  Kolejnym powodem zmniejszenia splątań jest lekkie dokręcenia hamulca szpuli. Należy jednak pamiątać o obecnych wokół nas gałęziach drzew, krzewów czy o wysokich trawach. Każde zahaczenie podczas wyrzutu wabikiem za taką przeszkodę może się skończyć głębokim splątaniem. Spiningista łowiący w zarośniętym obszarze powinien mieć cały czas “oczy wokół głowy”. Kilka nieuważnych rzutów może popsuć całą wyprawę nad rzekę.
     

     
    Wykonujmy rzuty z krótkiej linki i starajmy się rzucać możliwie płasko hamując tuż przed wodą. W trudnych sytuacjach rzutowych pamiętajmy, że mamy multiplikator i możemy posłać woblerek nasz woblerek z prądem wody pod prawie każde drzewo, konar czy wysoką skarpę. Wystarczy tylko zwolnić przycisk i bardzo delikatnie kontrolować spływ wablerka w upatrzone miejsce. Całą operację możemy wykonać n.p. jedną ręką kontrolując kciukiem pracę szpuli. Zacinamy dopiero po poczuciu oporu na wędce, a nie jak ryba bierze wabik. Są to bardzo emocjonujące chwile. Przy zacięciu dociskamy kciukiem szpulę i siedzi. Po obrocie korbką dobrze jest powtórzyć zacięcie bo pstrągi mają twarde pyski. Taki sposób połowu sprawdza się również świetnie przy połowie kleni.
     

     
     

     
    Podsumowanie
    Z tego krótkiego tekstu widać, że lekki multiplikator nadaje się do łowienia pstrągów. Wielu wędkarzy w kraju już „przesiadło się“ na takie zestawy i łowią z powodzeniem te ryby. W ubiegłym roku odbył się pierwszy Zlot ludzi łowiących pstrągi na casting. Zapowiadane są kolejne. Zestaw castingowy okazuje się świetnym rozwiązaniem na takie łowska. Jest kilkakrotnie trwalszy od tradycyjnych rozwiązań i nie skręca żyłki. Pozwala lepiej czuć wabik, branie ryby i zapewnia pewniejszy hol. Nie trzeba tak często wymieniać kołowrotka.
     

     
    Dlaczego tak późno?
    Uważny czytelnik może zauważyć, że zainteresowanie lekkim castingiem nastąpiło dopiero niedawno. To prawda. Przez lata uważano, że metoda castingowa nadaje się głównie do ciężkiego łowienia w tym głównie do jerkingu lub okazjonalnie na średnie ryby. Było wiele przyczyn takiego stanu rzeczy. Głównie fascynacja kołowrotkiem o stałej szpuli i pewne zapóźnienie technologiczne w dziedzinie lekkiego castingu. Pod koniec ubiegłego wieku jednak sytuacja się zmieniła. Nowe technologie produkcji, nowe materiały konstrukcyjne i chęć pozostania wiernym swoim dużym multiplikatorom zaczęto poszukiwać lżejszych konstrukcji. Ten ruch obiął prawie wszystkie miejsca na świecie gdzie łowiono do tej pory na casting poza USA. Centrum rozwoju i promocji lekkiego castingu stała się Japonia.
     
    styczeń 2007r.
    Andrzej Nowik, Thymallus
     
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

  • Gdy ukazał się na forum jerkbait.pl wątek „Woblerowa  wariacja”  umieściłem zdjęcia ze swoimi woblerami. Muszę przyznać, że ciepło przyjęliście moje prace. Niektórzy koledzy z forum napisali do mnie z zapytaniem czy podzieliłbym się z nimi wiedzą i odpowiedział na niektóre pytania z zakresu wykonywania woblerów. Dlaczego nie? Tak zrodził się pomysł by napisać artykuł, w którym mógłbym podzielić się na łamach Jerkbait.pl swoimi sprawdzonymi sposobami na temat wykonywania woblerów. Temat podobny, omawiający zasady wykonywania jerków, był już prezentowany w dwóch artykułach autorstwa Siudaka i Rocha. Było w nich wiele cennych rad i wskazówek. Teraz przyszedł czas na uzupełnienie tej tematyki. Przez niedługi okres zabawy ze struganiem, malowaniem i innymi czynnościami w pewnym sensie dopracowałem, jeżeli można tak napisać, własnego sposobu, czyli kolejności działania. Tekstem tym bardzo zachęcam chociażby do prób wykonywania przynęt, bo naprawdę to bardzo fajna zabawa, która wciąga i z czasem staje się jakby nieodłącznym dodatkiem do wędkarstwa.
    A więc zaczynamy. W pierwszej kolejności należałoby zaopatrzyć się w materiał, z którego  będą powstawały nasze rękodzieła. Na pierwszym miejscu polecam drewno lipy gdyż jest ono naprawdę wdzięcznym materiałem do ręcznej obróbki. Można je obrabiać zarówno za pomocą noża lub skalpela. Ponadto nie ma słoi, nie jest zbyt twarde i kruche. Można do tego celu wykorzystać też korzeń olchy, bardzo lekką balsę, lub inne podobne w strukturze drewno. W przypadku wykonywania jerków godnym polecenia surowcem będzie drewno buku choć wtedy przydałaby się możliwość obróbki mechanicznej surowca ze względu na jego twardość.
     
     

    Oto i nasz surowiec kawałki gałęzi 
    Mam dwa sposoby pozyskiwania gotowego surowca: kupno gotowych deseczek u znajomego stolarza, albo wycieczka do parku lub lasu w celu nazbierania gałązek. Możemy zbierać gałązki będąc na rybach. Ja właśnie tak to robię i naprawdę nie zabiera to wiele czasu. Nie ucinajmy żywych gałęzi!!! Zbierajmy tylko uschnięte już leżące na ziemi. Naprawdę szkoda drzew. Zebrany materiał pozostawmy w suchym przewiewnym miejscu, aby mógł wyschnąć. W tym czasie gdy drewno dochodzi do stanu używalności mamy czas na to by zorganizować potrzebne nam materiały i narzędzia. Na sam początek w celu nadania przyszłej przynęcie pożądanego kształtu potrzebne nam będą ostry nóż lub skalpel, piłka do drewna bądź metalu, papier ścierny w minimum dwóch gradacjach, a także drut nierdzewny. Ponadto dobrze trzymający klej i szpachla samochodowa! Później musimy zaopatrzyć się w lakier farby w sprayu i poliwęglan na stery. 
     
     

    Podstawowy zestaw narzędzi i materiałów na początek 
    Zanim zaczniemy strugać przygotujmy sobie na wzór woblera, na jakiejś tekturze lub plastiku z zaznaczonymi miejscami mocowania oczek i obciążenia. Przyda się w późniejszych próbach odrysowywania i odwzorowania podobnego kształtu woblerka. Naprawdę przydatna rzecz.
     

    Oto i nasz surowiec kawałki gałęzi 
    Gdy zaczynam nadawanie przyszłej przynęcie pożądanego kształtu zawsze zaczynam na spłaszczeniu obu boków kawałka drewna by móc na jednej ze stron odrysować zarys przynęty. Odrysowuje tak by część ogonowa przynęty była skierowana w stronę końca kawałka drewna. Pomaga nam to w lepszym uchwycie i struganiu od siebie co wpływa na nasze bezpieczeństwo w czasie pracy.
     

    Tak zaczynamy zabawę od spłaszczenia drewienka i odrysowaniu kształtu 
    Zbieramy nadmiar materiału do linii wyznaczających zarys brzuszka i grzbietu a następnie od spodu robimy piłką nacięcie wyznaczające oś symetrii, które później posłuży nam jako nacięcie pod stelaż z drutu. Gdy to mamy już zrobione nadajemy kształt woblerowi w tylnej części, a następnie z przodu cały czas nie odcinając od pozostałej części drewna. Odcinamy dopiero, gdy mamy nadany kształt prawie całego wobka. Teraz wyrównujemy kształt korpusu papierem ściernym o gradacji np. 60,80 a następnie coraz drobniejszym. Na koniec wszelkie nierówności pokrywamy szpachlą bądź kitem do drewna. Polecam tu kit firmy Domos, bo jest dobrej jakości i dobrze przylega do szpachlowanej powierzchni. Tutaj taka rada: jeżeli już rozpoczęliśmy tą przygodę to polecam wykonywanie serii po minimum 10 sztuk. Takie podejście do sprawy jest wygodniejsze, tańsze i mimo większej ilości prac szybsze. W taki sposób szybciej zrobimy naraz 10 sztuk niż gdybyśmy mieli je robić jeden po drugim, od początku do końca.
     

    Obrabiamy nożem do wytrasowanych linii 

    Centrycznie nacinamy oś woblera 

    Tutaj mamy już obrobiony lecz jeszcze nie oszlifowany kształt 
    Pierwszy etap mamy za sobą. Widzimy już przyszły kształt naszego dzieła, ale jeszcze przed nami długa droga by móc go powiesić na końcu zestawu. Przejdźmy, więc do wykonania otworów pod obciążenie woblera. To gdzie ma ono być i w jakiej ilości musimy dojść sami metodą prób i błędów. Choć może brzmi to trochę dziwnie to jeśli wykonujemy pojedyncze sztuki nie ma na to gotowej recepty. Dobór obciążenia zależy od wielu czynników takich jak gatunek drewna, jego wyporności, tego czy ma być to wobler pływający czy tonący, miejsca ułożenia obciążenia, a także od wielkości samego woblera. Do tej pory, mimo paru lat zabawy z budowaniem przynęt, czynność ta wprowadza czasami w stan zakłopotania, choć jedno co można powiedzieć to że lepiej dać obciążenia za mało niż z tym przesadzić i zrobić przynętę ociężałą bez widocznej akcji. Niedowagę woblera można skuteczniej zniwelować chociażby poprzez dodanie obciążenia przy przedniej kotwiczce. W woblerach lżejszych, moim zdaniem, łatwiej wywołać akcję niż w ciężkich klockach. Otwory pod zamocowanie obciążenia wykonujemy za pomocą wierteł dobranych średnicą do grubości korpusu. W grubych można wykonać jedno wiercenie grubszym wiertłem, a w smukłych przypominających ukleje wiertłem cienkim, ale koło siebie tak by otwór wyszedł podłużny. Można również rozmieścić obciążenie w kilku miejscach oczywiście, jeżeli pozwala nam na to kształt woblera. Wiercenie przeprowadźmy bardzo ostrożnie by nie rozłupało nam boków korpusu i uczyńmy to symetrycznie. Kolejną fazą jest pogłębienie nacięcia wyznaczającego oś symetrii pod stelaż z drutu z pomocą piłki do drewna lub metalu. Polecam używania brzeszczotu do metalu. Za jego pomocą wykonujemy wąski rowek, przez co będziemy musieli używać zdecydowanie mniej kleju do wklejenia drutu.
     

    Symetryczne nacięcie i nawiercenie pod obciążenie 
    Teraz musimy wykonać stelaż z drutu biegnący przez całą długość naszej przynęty. Stelaż musi być zakończony oczkami do mocowania żyłki i kółek łącznikowych. Wykonujemy go z nierdzewnego drutu chromo-niklowego lub, co jest lepszym, ale niestety droższym rozwiązaniem z dentalu stosowanym w protetyce. Dobrą średnicą dla woblerów o długości od 2 do powiedzmy 12 centymetrów będzie 0,8 milimetra, a dla większych przynęt optymalną średnicą będzie 1,2mm. Długość dobieramy tak by końcówki w postaci kółek wychodziły z korpusu po 4-5 milimetrów. Z pewnością zastanawiacie się dlaczego proponuję Wam bardziej pracochłonną technologię wykonywania mocowań kotwic i żyłki od tych które są powszechnie polecane w Internecie. Można było by zrezygnować z nacięcia wzdłuż korpusu i wykonywania stelażu, a w to miejsce wykonać śrubki z oczkiem na końcu i później wkręcić w korpus. Mój sposób gwarantuje jednak 100% pewność, że mimo całkowitej destrukcji przynęty nie stracę ryby. W jerkach lub dużych woblerach takie oczka wkręcane na klej mają bardzo dużą wytrzymałość natomiast w smukłych i cienkich woblerkach ta wytrzymałość jest wątpliwa. Niestety pewnego razu straciłem tak rybę. Nie wytrzymał materiał. Po prostu ułamał się ogonek woblera, ja zostałem z połową przynęty na agrafce. Ryba pozostała z kotwicą i drugą połówką w pysku. Od tego czasu zawsze wykonuję stelaż z jednego kawałka drutu, choć w tym przypadku mam znacznie więcej pracy. Kształty owych stelaży będą różnić się od siebie w zależności od miejsca mocowania agrafki lub żyłki. Mocowanie przy korpusie - stelaż prosty. Natomiast z mocowaniem na sterze głębokości musimy wyprofilować i dopasować do kątu wklejenia steru i będą one wyglądały tak jak na zamieszczonym poniżej zdjęciu.
     

    Tak wygląda różnica pomiędzy umiejscowieniem oczka na korpusie i sterze 
    Mamy korpus, mamy stelaż teraz należałoby to ze sobą razem połączyć. Tu jedna uwaga. Jeżeli obciążenie będziemy wkładać lub wciskać ( np. śruciny) to możemy wkleić ten stelaż teraz, natomiast, gdy będziemy zalewać otwory płynnym ołowiem to z wklejaniem wstrzymajmy się. Ułóżmy drut w korpusie tak by równo wystawały końcówki z oczkami i zalejmy ołowiem a jak wystygnie wciśnijmy klej na końcach woblera by to połączyć razem. Sklejenie tego wcześniej i zalanie gorącym ołowiem może spowodować osłabienie mocowań poprzez rozgrzanie drutu. Do klejenia używam klejów dwuskładnikowych takich jak Poxipol, Distal. Nacięcie po wklejeniu wypełniam szpachlą samochodową, która jest trwała, twarda, łatwa w obróbce, dobrze wiąże się z drewnem i jest dość ciężka. Zawsze minimalnie dociąża wobler i obniża środek ciężkości.
     

    Tutaj akurat wciskaliśmy śruciny 

    Szpachlowanie jak u blacharza  
    Tak przygotowaną przynętę możemy zabezpieczyć w pokoście, aby zwiększyć odporność na pęknięcia i przebicia. Ten sposób jest bardzo dobry, ale troszkę bardziej wydłuża nam czas schnięcia i nakazuje dobranie odpowiedniego lakieru na kolejną warstwę. Ja wykonuje to tak, że na parę minut zanurzam przynętę w lakierze Domalux Classic, aby suchy korpus zdążył go wchłonąć, po czym pozwalam mu wyschnąć. Tak (zaimpregnowany) korpus po wyschnięciu zwiększa minimalnie swoją masę za to znacznie zwiększa się jego twardość a tym samym odporność. Wyschnięty szlifujemy drobnym papierkiem by zlikwidować uniesione włókna i znowu zanurzamy w lakierze aż uzyskamy gładką powierzchnię. Taki półprodukt musimy przetestować by móc przystąpić do kolejnych operacji malowania czy oklejania. Ważne to z tego względu, że gdyby wobler miał problemy z akcją musielibyśmy ingerować w ilość ołowiu czy jego rozmieszczenie psując położone wcześniej warstwy lakieru. Pierwsze to wykonanie nacięcia na ster i musimy to zrobić z największą dbałością i precyzją. Musi być idealnie w poprzek osi woblera. Wykonanie tego krzywo spowoduje jego ucieczki na boki i wypływanie. Takie krzywe nacięcie i wklejenie steru da się lekko poprawić odginając oczko do mocowania żyłki. Mowa tu o woblerach z mocowaniem w korpusie, a nie na sterze. W tym drugim przypadku dokonać tego znacznie trudniej, ale po co poprawiać skoro można zrobić to raz a dobrze. Nacinamy więc tak jak to zaprezentowano na zdjęciu. Woblery z mocowaniem w korpusie pod oczkiem a te z mocowaniem agrafki na sterze nad oczkiem.
     

    Już zalakierowane i odpowiednio nacięte do zamocowania steru 
    Na stery zaopatrzmy się w przeźroczyste płytki z poliwęglanu o grubości około 1mm dostępnego często na Allegro lub w zakładach zajmujących się wykonywaniem z tego surowca - reklam dla sklepów itp. Płytki na stery wycinajmy nieco większe by móc w czasie testu ewentualnie zebrać nożem nadmiar w celu dostosowania pracy przynęty. Nacięcie i grubość dobierzmy tak by ster wchodził z oporem w wykonane nacięcie, ale go nie wklejajmy. Teraz możemy iść uczyć pływać nasze dzieło. Jeżeli testy wypadły pomyślnie możemy działać dalej.
     

    Wobler i wycięte płytki poliwęglanu na stery 
    I tu dochodzimy do najprzyjemniejszej części roboty i do tego mamy największe pole do popisu. Teraz gotowy korpus możemy pomalować albo okleić jakimś materiałem lub złotkiem np. po papierosach. Jeżeli decydujemy się na malowanie to naszego woblera potraktujmy białym podkładem. Zwiększy to później intensywność nakładanych kolorów.
     

    Biel podkładu zwiększy intensywność kolorów 
    W tym celu możemy zastosować białą farbę nitro lub akryl samochodowy w aerozolu. Na rynku mamy ogromny wybór tego typu farb o różnych kolorach, odcieniach czy efektach. Ważne by był to akryl i miał dobrą dyszę, która rozpyla a nie pryska. Dobre są spraye Motipu czy Dupli Coloru. Malujemy tak by w pierwszej kolejności nakładać jaśniejsze kolory, a później ciemniejsze na grzbiet, spód. Robimy to tak by nie powstały zacieki, czyli delikatnie i z dalszej odległości. Można to wykonać aerografem zamiast aerozolu. W tym przypadku uzyskamy łagodniejsze przejścia kolorów czy ich nanoszenie punktowe. Ale największą wadą aerografu to na początku zabawy dość wysokie nakłady finansowe.
     

    Korpusy potraktowane sprayem 
    Innym sposobem na nadanie naszej przynęcie danego wyglądu to oklejanie złotkiem np. z paczki papierosów albo materiałem rodem z sylwestrowej kreacji. Jeśli wybór padł na materiał to wpierw posmarujmy korpus klejem może być Poxipol, a następnie okładajmy go materiałem od grzbietu do spodu coblera. Tam nadmiar materiału uchwyćmy w peany lub jakieś inne ściski na czas wiązania kleju. Podobnie postępujemy z sreberkiem. Pokrywamy boki wobka klejem, przykładamy sreberko, przyklejamy rozciągając i likwidując zakładki ku górze i spodzie woblera. Nadmiar kleju oraz sreberka ścinamy jakimś skalpelem lub ostrym nożem po zupełnym związaniu i stwardnieniu. Podobnie postąpimy z woblerem oklejonym materiałem.
     

    Oklejki z materiału i sreberka  
    Pomalowane czy to oklejone korpusy woblerów traktujemy kilkoma warstwami lakieru w celu stworzenia gładkiej i twardej powierzchni. W oklejańcach pomiędzy kolejnymi warstwami wygładzam papierem ściernym miejsce łączenia materiału lub sreberka. Miejsca łączenia pokrywam farbą w celu zatuszowania widocznych miejsc łączenia. W zasadzie nasze dzieło mamy na ukończeniu. Teraz wystarczyłoby namalować oczy, położyć jeszcze z parę warstw lakieru, wkleić ster i na tym koniec. Niekiedy jednak oklejanie i malowanie sprayem traktuję jako podkład pod dalsze działanie. I tutaj też mamy niezłe pole do działania. Możemy za pomocą siateczki o drobnych oczkach i aerozolu nadać przynęcie fakturę łuski. Ponadto możemy dodać w podobny sposób pręgi na grzbiecie. Następnym celem, który pozwoli nam  upiększyć wobka jest naniesienie brokatu przypominającego rybią łuseczkę za pomocą aerozolu lub specjalnego żelu.

     

    Wobek z naciągniętą siatką 

    I efekt ciekawie wyglądająca łuska  
    Brokat imitujący rybią łuskę świetnie się prezentuje szczególnie na  jasnych i ciemnych kolorach naszej przynęty. I tak dochodzimy do malowania ręcznego nadającego indywidualny wizualny charakter przynęty. W tym celu przydadzą się zwykłe farbki plakatówki oraz dwa pędzelki. Czasami można kupić farbki plakatowe o odcieniach metalicznych. Naprawdę jest to świetna sprawa do wykańczania woblerów. Przy malowaniu plakatówkami jedna uwaga, po namalowaniu imitacji skrzeli, płetw, oczu i tym podobnych dekoracji utrwalamy to bezbarwnym lakierem akrylowym w sprayu. W przeciwnym razie w czasie kolejnego lakierowania poprzez zanurzanie plakatówka spłynie, a w najlepszym razie rozmyje się. Jeżeli ktoś ma ochotę to może jeszcze zważyć, zmierzyć i opisać wobler podpisując się własnymi inicjałami. No i jeszcze parę warstw lakieru na koniec, a jak to wyschnie należy oczyścić  oczka z nacieków lakieru.
     

    Jeszcze zważyć, opisać i uzbroić 
    Wcześniej przygotowany i sprawdzony ster wklejamy w korpus przynęty za pomocą przezroczystego Poxipolu. Po niedługim czasie wiązania kleju możemy być dumni z gotowego woblera. Uff trochę to produkowanie woblera trwało, ale myślę, że było warto.
     

    Uff gotowe nasze wobki 

     
    Na początek musimy troszkę zainwestować w kleje, lakiery, farby, drut czy inne elementy potrzebne do wykonania przynęt, ale nie zrażajmy się tym, bo wykonane z tego przynęty przyniosą nam masę radości. A wierzcie koledzy każda złowiona ryba na wykonany przez siebie wobler cieszy podwójnie.
     

    Takie ryby cieszą  
    I tak zdaję sobie sprawę że temat ten zaledwie opisałem w jakimś małym procencie i jest tu jeszcze ogrom sposobów, sztuczek i ulepszeń by wykonywanie było łatwiejsze i szybsze a nasze woblery były łowniejsze. Zapraszam do dalszych dyskusji na forum jerkbait.pl.
    Mam nadzieję że wszystkim osobom rozpoczynającym przygodę z samodzielnym budowaniem przynęt artykuł ten choć trochę pomoże w starcie. Znajdziecie w nim moje przemyślenia na temat co należy wykonywać by uprościć sobie pracę. Myślę, że koledzy którzy mają opracowaną swą technologie, znajdą może coś co ich zaciekawi i też spróbują to wprowadzić w życie.
    Pozdrawiam
    Trout, 2007
     
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

  • Dzięki uprzejmości i zaufaniu jakim obdarzył mnie Remek miałem możliwość przetestowania największego osiągnięcia japońskiej techniki, którymi niewątpliwie są dwa multiplikatory SHIMANO z hamulcem elektronicznym, tj. Calcuta Conquest DC 201 i Antares DC7 LH. Nie będę wdawał się w opis tych kołowrotków, bo w przypadku Antaresa DC7 dokładnie został on opisany na w artykule „Antares DC7 – pierwszy zwiad”.  
     

     
    Ja skupiłem się na możliwości wykorzystania obu kołowrotków w rzutach na odległość podczas zawodów rzutowych. Pierwsze pytanie, które postawiłem sobie przed ich przetestowaniem to: czy konstruktorzy japońscy poszli z techniką w multiplikatorach tak daleko, że zastosowana technologia przyczyni się do łatwiejszego opanowania rzutów multiplikatorem przez wędkarzy preferujących tą metodę wędkowania.
     

     
    A może to wszystko, co reklamuje firma SHIMANO to tylko kolejny chwyt reklamowy, jakich w ostatnich czasach ze strony producentów mieliśmy dość sporo? Czyli zgodnie z zasadą: papier wszystko przyjmie, a naiwni wędkarze kupią te wszystkie nowości z czystej ciekawości.
    Drugie pytanie to: dlaczego tych kołowrotków nie używają zawodnicy na Mistrzostwach Świata w Wędkarstwie Rzutowym? Startują w tych zawodach nie tylko zawodnicy z Europy, ale również z Australii, RPA, USA, a także z Japonii. Więc pojawiło się pytanie, o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi tym bardziej, że z opisów producentów tych kołowrotków wynika, że prędkości szpuli osiągane w nich zdecydowanie przekraczają osiągi prędkości szpul w multiplikatorach z hamulcem odśrodkowym czy magnetycznym. Fakt ten podaję w tabeli poniżej (oczywiście są to dane podawane przez firmę SHIMANO). Natomiast odległości uzyskiwane przy użyciu testowanych kołowrotków są nawet o ok. 30 % dłuższe niż przy zastosowaniu tradycyjnych multików.
     

     
     
    Kołowrotki z hamulcem odśrodkowym
    [obr/min]
    SHIMANO
    CALCUTA DC
     
    [obr/min]
    SHIMANO
    ANTARES DC7
    [obr/min]
    do 18.000
    do 30.000
    do 60.000
    Do testowania kołowrotków użyłem wędziska, które używam na zawodach o długości 3,6  m i ciężarze wyrzutu  4 lbs (około 140 gram), żyłka o średnicy 0,25 mm i ciężarek o wadze 18 gram. Rzuty wykonywałem tzw. stylem półobrotowym, który stosuje większość zawodników na całym świecie.
     

    Ciężarek rzutowy - 18g 

     

     
    Aby mieć porównanie odległości osiąganych za pomocą multiplikatorów SHIMANO postanowiłem wcześniej wykonać kilka rzutów swoim najlepszym kołowrotkiem, który stosuję do rzutów odległościowych na zawodach. Jest to tuningowany ABU Ambassadeur 2500 C ze specjalistyczną szpulą tuningowaną w Japonii. Multiplikatorem tym uzyskiwałem odległości przekraczające nawet 120 m. Postanowiłem również poważyć szpulki trzech kołowrotków, którymi będę rzucał.
     

    Multiplikator ABU Ambassadeur 2500 C 
     
    Waga szpul użytych do testów
    Nazwa
    kołowrotka
    Waga szpulki bez żyłki
    (g)
    Waga szpulki z żyłką
    (g)
    ABU 2500 C
    7,5
    16,0
    Shimano Calcuta DC
    20,5
    30,5
    Shimano Antares DC7
    18,4
    26,3
     
    Test starałem się przeprowadzić w podobnych warunkach wietrznych. Po kilku rzutach kołowrotkiem ABU 2500C, których zadaniem było optymalne określenie odległości możliwej do uzyskania na pierwszy ogień poszedł  multiplikator  SHIMANO CALCUTA  CONQUEST DC.
    TEST I
     
    ABU 2500 C
    Ilość bloczków
    ham.
    Odległość
    (m)
    Uwagi
    1 ham
    102, 105,107 m
    Przed testem Shimano(wiatr ok.3 m/s)
    1 ham
    95,97,97,76,100,103 m
    Po teście (wiatr od 1-2m/s)
     

     
    Test przeprowadziłem na pełnym zakresie skali hamulca elektronicznego, przyjmując max skalę jako „8” -  poprzez pełny zakres skali, aż do  minimum oddziaływania hamulca na rzut-jako „1”.
     

     
     
    SHIMANO CALCUTTA  CONQUEST DC
    Test przy wietrze 3 m/s
    Nr
    Odległość (m)
    Uwagi
    8
    74 - 76 m
    0 kontroli kciukiem
    7
    76  - 80 m
    0 kontroli kciukiem
    6
    82 – 83 m
    0 kontroli kciukiem
    5
    86 – 87 m
    0 kontroli kciukiem
    4
    90 – 92 m
    0 kontroli kciukiem
    3
    91 – 92 m
    0 kontroli kciukiem
    2
    92 – 93 m
    Minimalna kontrola kciukiem
    1
    94,  98, 101 m
    Zdecydowana kontrola kciukiem działania  hamulca pod koniec rzutu
     
    Z pewnością na początku, podczas rzutów, zachwyca płynna praca hamulca elektronicznego Calcutty. Praktycznie zawodnik czy wędkarz nie potrzebuje go kontrolować w żaden sposób. Dopiero dochodząc do nastawienia skali na „1”, kiedy oddziaływanie hamulca na rzut jest minimalne, trzeba kontrolować wysuw linki w końcowej fazie poprzez delikatne hamowanie kciukiem. Można zauważyć na przykładzie powyższej tabeli bardzo płynne zwiększanie się uzyskiwanych odległości w zależności od ustawienia skali kołowrotka. Dopiero ustawiając skalę na „1” mogłem osiągnąć rzuty zbliżone do tych uzyskiwanych multiplikatorem ABU 2500 C.
     

     
    O ile minimalne różnice w odległościach mają kolosalne znaczenie podczas zawodów, gdzie niejednokrotnie o podziale medali decydują centymetry, to nie ma to większego znaczenia przy wędkowaniu, gdzie wędkarz użytkujący ten kołowrotek ma pełny komfort. Brody na szpuli podczas testów w ogóle nie wystąpiły.
    Po przetestowaniu Calutcy DC przyszła kolej na test bardziej zaawansowanego technologicznie Antaresa DC7, który różni się od Calutcy DC posiadaniem dodatkowo czterech programów, tj. W, A, M i L ( szczegółowo opisane w artykule „Antares DC7 – pierwszy zwiad”) oraz tak jak w Calcucie DC również skalę regulacji hamulca elektronicznego na każdym programie od 1 do 8. Ten fakt stwarza możliwość zastosowania aż 32 różne opcje nastawień hamulca w zależności od warunków wietrznych, precyzji rzutu, ciężaru używanych przynęt, czy też konieczności uzyskania większych odległości.
     

     
    Pierwszy test Antaresa DC7 postanowiłem rozpocząć od programu  „L”. Program ten najbardziej mnie interesował pod kątem uzyskiwanych odległości i możliwości użycia Antaresa DC7 na zawodach.
     
    SHIMANO ANTARES DC7
    Test przy wietrze  od 0 do 1,5 m/s  i wyłącznie na programie „L”
                                                           Nr
    Odległość
    (m)
    UWAGI do programu L
    8
    74,77,78 m
    Bez  kontrolowania hamulca
    7
    87, 89, 88 m
    j.w.
    6
    89, 88 m
    j.w.
    5
    89, 89 m
    j.w.
    4
    91, 92, 92 m
    j.w.
    3
    95, 93, 94 m
    j.w.
    2
    100, 99, 95 m
    j.w.
    1
    98, 95, 96, 95, 97m
    Rzuty bez wiatru
    j.w.
    1
    95, 97, 99, 100, 96m
    Wiatr do 1 m/s
    j.w.
     
    Pierwsze wrażenie po przetestowaniu obydwu multiplikatorów jest jednoznaczne. Pomimo bardzo zbliżonych odległości na pewno lepszym kołowrotkiem jest Antares DC7 ponieważ praktycznie nie zachodzi konieczność dodatkowego kontrolowania hamulca.
    PROGRAM „ L”  -  na tym programie w skali od 8 (max) do 1 (min) nie ma potrzeby kontrolowania rzutu. Hamulec działa bardzo precyzyjnie oczywiście przy bardzo dynamicznych rzutach. Drobne problemy mogą wystąpić, kiedy rzucamy na tym programie pod wiatr i przy ustawieniach od 2 do 1. Trzeba wówczas delikatnie kontrolować prędkość szpuli w ostatniej fazie rzutu.
    Muszę jednak stwierdzić, że brakuje mi jako zawodnikowi przynajmniej dwóch-trzech programów poniżej skali minimalnej „1”.
     
    TEST II
    Drugi test postanowiłem przeprowadzić na wszystkich możliwych nastawieniach w Antaresie DC7. 
     
    ABU 2500 C
    Ilość bl.ham.
    Odległość
    Uwagi
    1 ham
    88,87,87,
    92,93
    Najdłuższe rzuty przy lekko bocznym wietrze w kierunku rzutu
                                                                                                                         
    SHIMANO ANTARES DC7
    Test przy wietrze od 0 do 1 m/s
    P R O G R A M Y
    Nr
    skali
    W
    (wietrzny)
    A
    (precyzyjny)
    M
    (wszechstro)
    L
     (Long)
    8
    47,48
    48,47
    51,52
    64,69
    7
    48,48
    50,48
    51,51
    75,73
    6
    50,50
    51,51
    55,53
    72,71
    5
    50,50
    51,50
    52,51
    74,72
    4
    50,50
    49,49
    55,56
    80,83
    3
    50,50
    50,49
    58,59
    86,86
    2
    52,54
    49,49
    66,68
    88,86
    1
    58,57
    50,49
    66, 66
    94,93,95
     
    Pod lekki wiatr
    Pod lekki wiatr
    Pod lekki wiatr
    Przy lekko bocznym wietrze
     

     
    PROGRAM „W”  - wg mnie jest to program, z którego korzystamy rzucając pod wiatr.  Na tym programie najbardziej odczuwa się ingerencję hamulca elektronicznego podczas rzutu.
    PROGRAM „A” - zgodnie z tym co podaje producent jest to program do rzutów precyzyjnych. Praktycznie to można go ustawić tak, aby uzyskiwać rzuty dość celne nawet do 1 m od wybranego celu. Natomiast uzyskiwane odległości jak widać w powyższej tabeli, bez względu na ustawienie na skali są bardzo zbliżone.
    PROGRAM „M” - Uzyskiwane odległości pomiędzy nastawami na max czy też przy minimalnym oddziaływaniu hamulca na rzut różnią się między sobą o ok.15 m co pozwala stwierdzić, że można wykorzystać ten program do dość dalekich precyzyjnych rzutów.
     

     
    Natomiast ciekawostką są rzuty bez wiatru. Przy ustawieniu hamulca na program L na skali „1” (min) zachodzi konieczność bardzo delikatnej kontroli kciukiem, ale odległości uzyskiwane są porównywalne z ABU 2500 C (po tuningu). Mogę, więc stwierdzić, że Antares, jak na kołowrotek z seryjnej produkcji jest bardzo udanym modelem. Jedyną rolą wędkarza jest wykonanie rzutu przed siebie a resztę kontroluje już elektronika kołowrotka. Ponadto ilość programów (W,A,M,L), a do tego jeszcze skala od 8 do 1 na każdym z programów umożliwia praktycznie wędkarzowi stosowanie przynęt  o różnej wadze.
    Porównując odległości uzyskiwane Calcutą i Antaresem - są one podobne na poszczególnych programach. Z tym, że w Antaresie praktycznie nie zachodzi potrzeba kontrolowania rzutu kciukiem. Minimalne różnice w odległościach spowodowane są raczej różnicą w sile wiatru niż różnicami technologicznymi. Mam wrażenie, że Antares został zaprogramowany przy użyciu do rzutu ciężarku 18 gram na odległość do 100 m i można wyjść z siebie i nie rzuci się nim dalej. Ale tę wątpliwość mam nadzieję wyjaśnić przy testach na lotnisku.
     
    TEST III
    Trzeci test kołowrotków SHIMANO został przeprowadzony na lotnisku przy wietrze do 6 m/s i miał odpowiedzieć na pytanie: czy kołowrotkami z hamulcami elektronicznymi można rzucić dalej niż 100 m?
    Dlatego też, test III został przeprowadzony na otwartej przestrzeni przy dość silnym wietrze.
     
    ABU 2500 C
    Shimano Calcuta DC
    Shimano Antares DC7
    115, 116, 113 m
    103, 105, 106 m
    106, 108, 105 m
     

     
    Odpowiedź na to pytanie jest już jednoznaczna: można rzucić multikami z hamulcami elektronicznymi dalej niż 100 m. Ale rodzi się kolejne pytanie, dlaczego nie tak daleko jak ABU 2500 C? Z moich spostrzeżeń mogą wynikać trzy takie przyczyny:
    wodzik, który stwarza dodatkowe opory (Abu 2500 C - bez wodzika) cięższe szpulki w Calcucie i Antaresie niż w ABU cięższe szpulki,takiepytanie, dlaczego nie tak daleko jak ABU 2500 C . 2500 C hamulec elektroniczny, który kontroluje rzut do samego końca  
    Podsumowanie
    Muszę zgodzić się z Remkiem, że Antares DC7 jest Lexusem wśród multiplikatorów i to pod każdym względem. Natomiast nie zgodzę się w pełni ze stwierdzeniem, że kołowrotek ten mogą użytkować wędkarze posiadający wysokie umiejętności castingowe. Elektroniczny hamulec w tym kołowrotku, koryguje wiele podstawowych błędów wędkarza. Wg mnie wystarczy tylko rozgryźć podstawowe ustawienia hamulca i można jechać na ryby. Wędkarz operujący tym kołowrotkiem, nie powinien mieć z nim większych problemów. Na pewno podstawową wadą tego kołowrotka jest jego cena. Zapłacić ok. 500 $ za ten model to po pierwsze dość wysoka kwota, a po drugie to czy trzeba zapłacić aż tyle, za komfort łowienia multiplikatorem. Drugą wadą, wg moich spostrzeżeń przy rzutach odległościo

  • Tom Kirkman, 48 l., jest ikoną światowego rodbuildingu. Trudno o przesadę w takim stwierdzeniu – znany rodbuilder, wydawca The RodMaker Magazine, właściciel strony internetowej www.rodbuilding.org oraz pomysłodawca RodExpo – Międzynarodowych Targów Rodbuildingowych, które w tym roku odbyły się w dniach 17-18 lutego w USA w miejscowości High Point, NC. Jesteśmy dumni, iż przy tej okazji Tom zgodził się udzielić wywiadu dla czytelników www.jerkbait.pl
     

     
    Tom, RodExpo właśnie dobiegło końca. Czy mógłbyś podać kilka liczb, które pozwolą nam wyobrazić sobie skalę tej imprezy: ilu było gości, z ilu krajów, jaka duża była powierzchnia wystawowa, aby pomieścić wszystkie pokazy, jakie rodzaje pokazów/wystaw się odbyły, które firmy związane z przemysłem wędkarskim były obecne na imprezie?
    Impreza udała się lepiej niż mogliśmy sobie wymarzyć. Ściągnęliśmy 1500 rodbuilderów ze wszystkich zakątków świata. Więcej niż kilku przyjechało z Europy, Australii czy krajów Orientu. Oczywiście większość z nich stanowili Amerykanie.
    Ekspozycje zajęły powierzchnię 40 000 stóp kwadratowych. Około 35 producentów i dystrybutorów wystawiało ofertę swoich produktów i/lub usług na około 65 stoiskach. Wszystkie informacje dotyczące firm, które się wystawiały oraz prezentacji, które się odbyły można znaleźć na oficjalnej stronie internetowej imprezy www.rodexpo.com
     

     
    Czy pamiętasz jak wpadłeś na pomysł zorganizowania targów rodbuildingowych? Kiedy pierwszy raz zorganizowałeś podobną imprezę i jak ona wyglądała w porównaniu z tym co widzimy obecnie? Czy przedtem ktoś organizował w USA podobne targi?
    W latach 70-ych Dale Clemens stworzył grupę o nazwie RodCrafters. Grupa ta organizowała seminaria regionalne poświęcone rodbuildingowi w całych Stanach Zjednoczonych przez blisko 30 lat. W większości były to kameralne spotkania poświęcone prezentacji technik i metod stosowanych w rodbuildingu. W roku 1998 Tom Greek poprosił mnie o pomoc w stworzeniu organizacji o nazwie The Custom Rod Builders Guild. Chciał organizować doroczne spotkanie krajowe członków organizacji, co planował nazwać “konklawą”. Przekonałem go, że mamy możliwość zrobić coś więcej niż tylko kolejne seminarium. Uważałem, że moglibyśmy zaprosić również producentów i dystrybutorów tak by uczestnicy mieli na miejscu możliwość zapoznania się z ofertą dla rodbuilderów. Odegrałem kluczową rolę w organizacji pierwszych trzech “konklaw”. Pierwszego roku udało nam się zgromadzić 80 rodbuilderów. Trzeciego roku już prawie 200. Była to wówczas największa impreza rodbuildingowa w historii.
     

     
    Ale ja ciągle uważałem, że możemy osiągnąć więcej. Pamiętam iż pewnego roku uczestniczyłem w sympozjum Amerykańskiego Stowarzyszenia Stolarzy w Greensboro, NC, i byłem pod wielkim wrażeniem. Pomyślałem sobie, że nie ma żadnego powodu, dla którego rodbuilding nie mógłby mieć imprezy podobnych rozmiarów i znaczenia. Ale nikt nie wierzył, że to da się stworzyć. Ludzie byli sceptyczni, ponieważ opierali swoją opinię o przeszłe niepowodzenia zamiast czerpać inspirację z dokonań innych rzemieślników-hobbystów.
    W roku 2004 spotkałem Barry’ego Serviente, organizatora lokalnych pokazów wędkarstwa muchowego. Jego pokazy nie były w stanie wykorzystać ogromnej powierzchni wystawowej, którą wynajął. Poprosiłem go by pozwolił mi zorganizować imprezę dla rodbuilderów tak by tą powierzchnię jakoś wykorzystać. Jeden i ten sam bilet uprawniał do wstępu na obie imprezy. Czysty interes. Barry był sceptyczny, zwracał mi uwagę, iż ani grupa RodCrafters ani The Custom Rod Builders Guild nie były w stanie ściągnąć wielu rodbuilderów na organizowane przez siebie spotkania.
     

     
    Otworzyliśmy drzwi do hali wystawienniczej o godzinie 9 rano, i kiedy o godzinie 10 przyszliśmy zobaczyć, co dzieje się w części poświęconej rodbuildingowi nie mogłem uwierzyć własnym oczom – wszystkie kąty były tak szczelnie zapchane rodbuildrami, że trudno było się przecisnąć! Zgromadziliśmy wówczas około 500 rodbuilderów. Oczywiście Barry z radością pozwolił mi na organizację imprezy na podobnych zasadach w roku 2005 i 2006. W tym trzecim roku byliśmy już w stanie zgromadzić 1400 rodbuilderów z całego świata.
    W tym momencie stało się jasne, iż część rodbuildingowa imprezy cieszy się miażdżąco większą popularnością od części poświeconej łowieniu na muchę. Czułem, że dla swoich ludzi mogę uczynić jeszcze więcej, jeżeli przeniosę swoje działania gdzie indzie. Rozstaliśmy się z Barrym po przyjacielsku. Zawsze będę mu wdzięczny za to, że kiedyś pozwolił mi wykorzystać kawał powierzchni na zorganizowanie wystawy rodbuildingowej.
     

     
    Co jest w Twojej ocenie największym osiągnięciem tegorocznych targów?
    Cóż, szczerze mówiąc mam trochę satysfakcji z tego, że ludzie którzy kiedyś twierdzili, że nie dam rady zorganizować dużej imprezy rodbuildingowej, a którzy później twierdzili że RodExpo nie da rady zaistnieć jako samodzielna, niezwiązana z innym show impreza, dostali nieźle po nosie w ciągu kilku ostatnich lat. Mówiąc jednak poważnie, trzeba przyznać iż jest ogromne zapotrzebowanie na tego typu wystawy tu, w USA. Oczywiście jest też ogrom wysiłku, który trzeba włożyć w organizację. Kilka podobnych imprez organizaowanych przez inne osoby poniosło ostatnio co prawda porażkę, ale moim zdaniem to nie było z powodu braku zainteresowania ze strony rodbuilderów tylko z tego powodu iż organizatorzy tych imprez po prostu w zbyt małym stopniu rozumieli rodbuilding, jego specyfikę i statystyki tego rzemiosła w USA.
     

     
    W Stanach Zjednoczonych jest 300 000 ludzi, którzy zrobią wędkę w tym roku. To nie jest tak wielka liczba, jeśli porównać ją z innymi,  i liczebnośc “populacji” rodbuilderów nie jest wysoka w żadnym rejonie geograficznym. Aby zorganizować taką imprezę jak moje RodExpo, musisz zatem być w stanie ściągnąć uczestników z całego kraju. Żadna szczególna lokalizacja sama w sobie nie pociągnie takiej imprezy – nigdy nie przyciągnie wystarczającej liczby rodbuilderów tak, aby producentom i dystrybutorom opłaciło się wyłożyć ogromne pieniądze na ekspozycję i powierzchnię wystawienniczą
    Z tego powodu, jest niezwykle ważne, aby wykonać solidną robotę marketingową przed imprezą. Oczywiście, trzeba też mieć co reklamować. To jest jeden z tych przypadków, kiedy człowiek zadaje sobie pytanie, co było pierwsze: jako czy kura. Wystawcy się nie pojawią, jeśli nie możesz im zagwarantować dużej liczby zwiedzających i odwrotnie.
     

     
    Czy masz już plany na następne RodExpo? Co byś chciał osiągnąć następnym razem? Myślisz że RodExpo mogłoby odbyć się poza USA? W przewidywalnej przyszłości planuję, że nie zmienimy lokalizacji RodExpo, będziemy je organizować tu, w High Point, NC. Mamy tu naprawdę wspaniałą lokalizację i przyjazne otoczenie.
    Zrobić RodExpo poza USA myślę, że byłoby bardzo trudno, ponieważ populacja rodbuilderów jest mniejsza. Byłyby też dodatkowe koszty wystawy komponentów i producentów tych komponentów, których większość usadowiona jest w USA. Ci wystawcy nie przyjadą w miejsce gdzie nie czują pieniędzy. Można powiedzieć, że najpierw musisz być w stanie zapełnić salę, żeby zachęcić ich do wystawiania się. Myślę, że nawet tu w USA są takie miejsca, gdzie trudno byłoby zorganizować RodExpo. Wszystko tak naprawdę sprowadza się do zrozumienia statystyk rzemiosła, które zwiemy rodbuildingiem.
    Trzeba pamiętać, iż druga pod względem wielkości impreza, dla rodbuilderów gromadzi obecnie ok 100 osób. RodExpo organizowane przeze mnie – ponad 1500. To, co robię to po prostu działanie w zupełnie innej skali niż to co robi ktokolwiek inny.
    Z drugiej strony, pomimo skali, nie straciliśmy jak sądzę osobistego, ludzkiego wymiaru, który jest tak ważny dla tego rodzaju wystaw. Mamy najlepsze seminaria i pokazy poświęcone rodbuildingowi jakie można znaleźć gdziekolwiek na świecie. Najlepsi rodbuilderzy biorą udział w RodExpo. I oczywiście ta możliwość, możliwość osobistego spotkania i porozmawiania z tyloma sławnymi ludźmi tworzy tą unikalną atmosferę, duch jakiego nie znajdziesz nigdzie indziej. RodExpo to po prostu impreza jedyna w swoim rodzaju.
     

     
    Tom, Twoim pierwszym dzieckiem, jeśli można tak powiedzieć, jest The Rodmaker Magazine. Czy pamiętasz, w jaki sposób doszedłeś do przekonania, że istnieje zapotrzebowanie na regularnie ukazujące się czasopismo dla rodbuilderów? Kiedy to było?
    Pomysł przyszedł raczej prosto, po prostu zorientowałem się, że w tym rzemiośle jest wielu uczestników, ale tak naprawdę nie mają możliwości zaprenumerowania pełnowartościowego periodyku poświęconego tematyce, którą się zajmują. Byłem zatem przekonany że to będzie hit. To czego nie wziąłem pod uwagę to trudność dotarcia do rodbuilderów z informacją, że jest taki magazyn. Firmy handlujące komponentami strzegły list swoich klientów, nikt nie zamierzał tak po prostu mi ich udostępnić.
    Polegałem, więc głównie na przekazie ustnym, jeden rodbuilder dawał znać innemu. Zajęło około 3 lat aby osiągnąć próg opłacalności tej inwestycji, ale w ciągu 7 lat liczba prenumeratorów zwiększała się po prostu z każdym wydaniem. Wystartowałem z Rodmaker Magazine wiosną 1998 r. W tym roku będziemy obchodzić dziesięciolecie wydawnictwa.
     

     
    Ktoś mógłby powiedzieć, że większość wędek wytwarzana jest w bardzo podobny sposób. Nie bałeś się, że po jakimś czasie po prostu skończą się tematy o których można pisać w  Rodmaker Magazine? Czy sądzisz, że we współczesnym rodbuildingu jest jeszcze miejsce na innowacje, że możemy jeszcze coś osiągnąć, odkryć coś nowego w tym obszarze, czy też raczej skłaniasz się ku twierdzeniu, że wszystko zostało już wynalezione?
    Cóż, spójrz na to w ten sposób – kiedy zaczynałem z Rodmaker Magazine wielu rodbuilderów tak mi właśnie mówiło. Mówili, że nie ma już o czym pisać i wszystkie tematy zostaną wyczerpane najwyżej w ciągu kilku lat. Okazało się, że nie były to “tęgie głowy”. W każdym rzemiośle, przedsięwzięciu czy technologii występuje podobna sytuacja: są ludzie, dla których wystarczające jest, że robią rzeczy tak jak robiło się “od zawsze”, w sprawdzony, wynaleziony przez kogoś sposób. Ale jest też garstka ludzi, która jest motorem rozwoju i ciągle zastanawia się jak coś można zrobić w inny, lepszy sposób. Tacy właśnie ludzie przecierają szlak dla całej reszty.
    W ciągu ostatnich 10 lat Rodmaker Magazine dał rodbuildingowi wiele nowych technik, koncepcji i metod, które nie istniały przed pojawieniem się magazynu. Większość z rzeczy, o których dziś dyskutuje się na różnych forach internetowych miała swój początek na łamach Rodmaker Magazine. Mógłbym przedstawić szczegółową listę wszystkich innowacji jakie daliśmy światu, ale zajęłoby to zbyt wiele stron. 
     

     
    Jaki wygląda krąg odbiorców Rodmeker Magazine? Ilu rodbuilderów jest Twoim zdaniem w USA? Ilu użytkowników ma strona internetowa rodbuilding.org, blisko związana z magazynem?
    RodMaker osiągnął nakład 12 tys. ezgzemplarzy w szóstym roku publikacji. Z powodu zwiększonych kosztów, zmuszony jednak zostałem do podniesienia ceny o 2 dolary rocznie i w  kolejnym roku liczba prenumeratorów spadła do 7 tys. dosłownie w ciągu kilku miesięcy. Ale potem zaczęła się zwiększać i obecnie wróciliśmy już prawie do poziomu nakładu z szóstego roku. Biorąc pod uwagę fakt, że większość magazynów kiepsko sobie radzi w dzisiejszych czasach, myślę, iż fakt, że RodMaker trzyma się mocno jest więcej niż satysfakcjonujący.
    Problemem wszystkich wydawców magazynów fachowych, specjalistycznych w dzisiejszych czasach jest w znacznej mierze to, iż ludzie myślą, że takie same informacje mogą znaleźć w Internecie – a nie mogą. Internet nie tworzy wiedzy, informacji – za jego pośrednictwem dystrybuowana jest tylko informacja, wiedza powstała gdzie indziej, np. właśnie w fachowych czasopismach. Dodatkowo, w przypadku periodyku takiego jak RodMaker, publikacje utalentowanych autorów sprawdzane są pod kątem dokładności oraz jakości przed wydrukowaniem. O taki komfort trudno na ogólnodostępnych forach internetowych. Nie masz pojęcia czy informacja, którą otrzymujesz jest dokładna ani jakie są kwalifikacje osoby, która jej udziela.
     

     
    Jak byś mógł zobrazować przyszłość rodbuildingu w USA? Jak oceniasz obecny udział rodbuilderów w rynku wędkarskim? Uważasz, że ten udział będzie rósł, spadał czy też pozostanie w przyszłości na tym samym poziomie i dlaczego?
    W USA jest naprawdę wielu rodbuilderów. Jednak, większość z nich buduje wędkę lub dwie a potem daje sobie spokój. Z tego właśnie powodu firmy handlujące komponentami nastawiają się na początkujących producentów wędek – gości którzy dopiero zaczynają tą przygodę.
    Problem, który jeszcze się powiększy, jeżeli nic nie zostanie zrobione, to brak jakiegokolwiek izby handlowej, zrzeszenia rodbuilderów. Czegoś, co pomogłoby wypromować ideę rodbuildingu wśród wędkarzy. Bez tego, wielu wędkarzy nigdy nawet nie rozważy zakupu wędki typu custom, a jeszcze mniej wpadnie na pomysł, że wędkę taką mogliby sobie sami zbudować.
    Z tego powodu zapoczątkowałem Program Bepłatnej Biblioteki RodMaker Magazine. Polega on na tym, że w bibliotekach publicznych i uniwersyteckich umieszczamy całkiem za darmo książki oraz materiały poświęcone rodbuildingowi. Współpracujemy w ten sposób nawet z kilkoma bibliotekami więziennymi i muszę powiedzieć, że w zeszłym roku dostałem od więźniów wiele miłych listów, w których pisali, iż rodbuilding odmienił ich życie.
     

     
    Jaka jest wartość dodana dla klienta, jeśli w ogóle jest taka, wędki typu custom? Czy wędki typu custom uważasz za lepsze od fabrycznych (masowo produkowanych)?
    Wszystko zależy od konkretnego rodbuildera. Wiesz, nie wystarczy kupić sobie młotek żeby nazwać się cieślą. Prawie każdy jest w stanie zamontować rękojeść i kilka przelotek na blanku i powiedzieć, że jest rodbuilderem. To wszystko bardzo pięknie, ale jeżeli wędka typu custom ma sprawować się lepiej niż fabryczna to rodbuilder musi posiadać pewien zasób wiedzy, umiejętności i zrozumienia tego jak działa wędka.
    Nie chcę się czepiać tych którzy koncentrują się na dekoracyjnych wyplatankach czy innych efektach wizualnych, ale dla mnie forma musi podążać za funkcją  i jeżeli wędka nie staje się dzięki czemuś lepsza pod względem właściwości użytkowych, to po co się trudzić?
    Dobry rodbuilder jest w stanie zapewnić wymagającemu wędkarzowi rzeczy, których produkt fabryczny nie zaoferuje. Może stworzyć bardziej ergonomiczną, dostosowaną do indywidualnych cech rękojeść. Wykorzystując swoją wiedzę o właściwościach fizycznych wędki może stworzyć narzędzie lepiej wyważone i szybciej reagujące. Może wreszcie stworzyć wędkę dostosowaną do połowu konkretnych gatunków ryb w określony sposób.
    Mając parę szczypiec możesz odkręcić prawie każdą nakrętkę, ale dużo łatwiej zrobić to mając klucz w odpowiednim rozmiarze. To jest właśnie istota rzeczy – wędki fabryczne są wystarczające dla większości ludzi. Ale profesjonaliści potrafią docenić naprawdę dobre narzędzie, bo dzięki niemu mogą być także bardziej skuteczni. Dobrzy rodbuilderzy wyposażają wędkarzy w takie właśnie narzędzia.
     

     
    Czy sądzisz, że rodbuilding jest w stanie przetrwać konkurencję z wyrobami masowymi, poradzić sobie bez tych wszystkich pieniędzy na reklamę i marketing? Wielu konsumentów daje się nabierać na reklamy w kolorowych czasopismach i wspiera swoimi pieniędzmi producentów sprzętu niskiej jakości podejmując takie a nie inne decyzje zakupowe – czy widzisz w tym zagrożenie na przyszłość? Jakie są możliwe skutki takiej sytuacji? Czy widzisz jakiś sposób żeby odwrócić taki trend?
    Zawsze będzie grupka wymagających wędkarzy, która będzie potrzebowała, oczekiwała czegoś lepszego. I to jest właśnie ta grupa, do której docierać powinni rodbuilderzy. Nie sądzę, że dobry rodbuilder konkuruje z ofertą masową – on raczej adresuje swoje wyroby do innej części rynku, której oczekiwań masówka nie jest w stanie spełnić.
    Oczywiście, ciężko jest mierzyć się z dużymi firmami, jeżeli chodzi o inwestycje w reklamę i marketing. Moja strona TackleWorks.org pomaga tu w jakimś sensie oferując wyszukiwarkę rodbuilderów na danym terenie. Ostatnio kolega Joe Douglas założył Rod Builders International. Ma nadzieję, iż uda mu się zebrać środki finansowe od wszystkich członków na wspólne inwestycje reklamowe. Czego nie można osiągnąć samemu, można osiągnąć razem. To ciekawa koncepcja i mam nadzieję, że wypali.
     

     
    Tom, porozmawiajmy o Tobie. Pamiętasz, kiedy wykonałeś swoją pierwszą wędkę i co to było? Jak oceniasz teraz, z perspektywy czasu, tamten kij? Czy potrzeba dużo czasu by stać się prawdziwie wykwalifikowanym rodbuilderem?
    Pierwszą wędkę, tak naprawdę, zbudowałem przez przypadek. Kupiłem wówczas jedną z nowych wędek grafitowych, reklamowanych jako prawie cud świata. Ale przyjechała ze złamaną szczytówką. Musiałem zamówić poprzez pocztę nową szczytówkę i skoro już miałem to zrobić to zdecydowałem, że zamówię także trochę przelotek, żeby wymienić te zamontowane fabrycznie, które wydawały mi się zbyt ciężkie w stosunku do delikatnego blanku. Przeczytałem książkę “Zrób omotki z Gudebrod”, w zasadzie można powiedzieć, że była to ulotka, i pomyślałem, że sam wymienię te przelotki. Rezultat był tak dobry, a wędka o tyle lepsze w porównaniu do oryginalnej fabrycznej, że zdecydowałem, iż nie będę już wydawał pieniędzy na gotowe kije i odtąd będę budował wędki dla siebie sam.
    Moja pierwsza próba udała się całkiem dobrze. Następne były co prawda jeszcze lepsze, ale nawet ta pierwsza była niezła. Nie zaszkodził na pewno fakt, że miałem już wcześniej trochę doświadczenia w stolarce i generalnie w majsterkowaniu. Rodbuilding tak naprawdę nie jest trudny. Prawie każdy obdarzony cierpliwością i zdolnościami manualnymi poradzi sobie. Ale smykałka, dobre oko zwracające uwagę na detale, też nie zawadzi. Mój ojciec wspaniale radził sobie z pracą w drewnie, więc od dziecka wzrastałem w atmosferze prawdziwego rzemiosła – nie takiej zwykłej domowej dłubanki, lecz precyzyjnego fachu. W konsekwencji nabyłem swego rodzaju intuicję i zmysł konstruktorski. 
     

     
    Czy Tom Kirkman używa wyłącznie najdroższych komponentów w wędkach które buduje dla siebie (albo dla swoich Klientów) czy również komponentów tzw. “ekonomicznych”? Do jakiego stopnia cena komponentu przekłada się na jakość i właściwości produktu końcowego (wędki) Twoim zdaniem? Co sądzisz o znanych firmach przenoszących produkcję do Azji – czy powinniśmy się spodziewać, że jakość produktów tych form się obniży?
    Jak dla mnie, budowa wędki jest czynnością za którą zabieram się ponieważ chcę stworzyć najlepszy możliwy produkt. Nigdy nie byłem zdania, iż opłaca się oszczędzić 10 dolarów na przelotkach czy uchwycie kołowrotka jak budujesz coś co będziesz chciał użytkować przez wiele, wiele lat albo sprzedać za kilkaset dolarów. Dla mnie nie miałoby to sensu. Zawsze staram się używać najlepszych możliwych komponentów. Nie toleruję najmniejszej możliwości awarii sprzętu w warunkach łowiska.  Swego czasu byłem nawet dosyć znany z tego, że kołowrotek za ponad 100 dolarów potrafię wyrzucić do śmieci albo oddać komuś za darmo, jeszcze nad wodą, jeżeli okazywało się, że nie pracował tak jak oczekiwałem. Po prostu, kiedy łowię ryby chcę mieć pewność, że mogę skoncentrować się na łowieniu ryb a nie koncentrować się na sprzęcie.
    Moim zdaniem klasa tzw. “ekonomicznych” komponentów znacznie się poprawiła pod względem jakości na przestrzeni ostatnich 10 lat. Ponieważ rynek wędkarski jest bardzo konkurencyjny cenowo, wiedziałem, że jest tylko kwestią czasu, kiedy większość blanków i komponentów będzie produkowana poza USA i Europą. Nasze koszty pracy są po prostu zbyt wysokie, aby pozwolić firmom na konkurencyjność cenową. Nie jestem zdania, iż coś wytwarzane w innej części świata koniecznie oznacza, że produkt jest tani i złej jakości. Dzisiaj wielu producentów dóbr “importowanych” ma możliwości, aby wytwarzać produkty na dowolnym poziomie jakościowym. Zatem, większe znaczenie ma pytanie, za jaki poziom jakości chcą zapłacić dystrybutorzy i importerzy. 
     

     
    Tom, jeżeli miałbyś przez resztę swojego życia łowić tylko jedną wędką (zgadzam się, to bardzo nieszczęśliwy scenariusz) to co to by było? Jaki blank byś wybrał, jakie komponenty, jak byś skonstruował kij, prosimy o trochę szczegółów. (wyobraźmy sobie, że w naszym scenariuszu tzw. “normalne zużycie” sprzętu nie istnieje zatem nie musisz z konieczności decydować się na kij z pełnego włókna szklanego, no chyba że chcesz).
    Cóż, tutaj przyparłeś mnie trochę do muru, bo jak wiesz sprzedaję przestrzeń reklamową w swoim magazynie różnym firmom. Firmom prowadzonym przez naprawdę dobrych ludzi, którzy robią co mogą aby wspierać rynek rodbuildingowy. Ale, ponieważ odpowiedź i tak będzie bardzo subiektywna, odpowiem. Zakładając, że wędkowałbym tylko w swoich rodzinnych stronach w poszukiwaniu bassa małogębowego, wybrałbym wędkę muchową o klasie linki #5 lub #6. Lubię stary model St.Croix Legend w długości 8’6”.  On miał naprawdę bardzo szybką akcję i spisywał mi się lepiej niż cokolwiek innego. Nie to żebym chciał powiedzieć, że to najlepszy blank muchowy w ogóle, chodzi o to, że najlepiej spełniał moje oczekiwania nad wodą. Ponieważ sam wykonuję uchwyty kołowrotków oraz rękojeści, zastosowałbym właśnie coś takiego, dopasowanego do moich dłoni i sposobu łowienia. Zazwyczaj zbroję kije w przelotki Fuji SIC, nawet kije muchowe. Czasami pożyczam znajomym te kije i zawsze są miło zaskoczeni jak lekkie są to przelotki i jak dobrze się spisują (w kiju muchowym). Ale znowu, to jest bardzo subiektywna ocena. To co mi odpowiada, nie musi odpowiadać komuś innemu.
     

     
    Czy masz jeszcze w ogóle czas na łowienie? Jakie ryby lubisz łowić, na jakich wodach, jakim sprzętem?
    Miałem to szczęście, że w swoim życiu łowiłem prawie wszystko, od bluegill do marlina błękitnego i mówiąc szczerze, wszystko to bardzo mi się podobało. Jeśli dobierzesz właściwie sprzęt do gatunku, na który się nastawiasz i metody połowu wędkowanie zawsze sprawi ci wiele radości. Coraz częściej, z powodu ograniczeń czasowych, łowię w okolicy, w której mieszkam – bassy w jeziorach, rzekach i strumieniach. Przestałem przejmować się wielkością i ilością łowionych ryb, liczy się po prostu samo łowienie. Kilka lat temu kupiłem specjalny wędkarski kajak i z moimi przyjaciółmi staramy się wędkować z niego raz w tygodniu. Zabieram też dziecko moich znajomych, ponieważ ja sam więcej czasu spędzam poza kajakiem w wodzie niż w samym kajaku. Po prostu, mówiąc szczerze, kocham rzekę i bycie w wodzie. Stoję w chłodnym, czystym strumieniu, czuję pod palcami żwirek a na końcu wędki szaleje bass, to nigdy się nie znudzi. Naprawdę, nie wyobrażam sobie, że mógłbym mieć kiedyś się tym zmęczyć.
     
    Co sądzisz o stronie www.jerkbait.pl? Czy chciałbyś coś przekazać czytelnikom “kącika rodbuildera”?
    Macie wspaniałą stronę i mam nadzieję, że Wasi Użytkownicy doceniają ile wysiłku i czasu w nią wkładacie. Internet zmienia rodbuilding i jeśli wykorzystywany jest we właściwy sposób może  przyczynić się do popularyzacji i rozwoju tej idei.
    Dziękuję za wywiad.
    @friko, 2007
     
    ©wszelkie zdjęcia zamieszczone w artykule są własnością Toma Kirkmana. Kopiowanie, wykorzystywanie, bez zgody właściciela zabronione.
     
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

  • Rodbuildingowy fusion po polsku.
    15 stycznia 2006, Łojewek.
    Pięknie. Świat cały w bieli. Łąki, lasy, drzewa oblepione białym puchem. Mróz kreśli swoje wzory na ogrzewanej oddechem szybie Focusa. Nawet samochód dopasował się do scenerii – też jest biały. Maskowanie na full. Czapeczkę wziąłem białą. Nie pomogło na dzisiejsze pstrągi...
    Co mnie podkusiło żeby jechać na te wredne rybska. Trzeba było w domu siedzieć i smarować młynki. To wszystko przez Remka. Wyczuł, że ciągnie już wilka do lasu. Środek „martwego” sezonu. I zbajerował.
    I jeszcze ten casting. Dwumetrowa tuba PCV z kijem w środku uwiera mnie w głowę. Też sobie wymyślił. Wszystko na casting – bolenie, pstrągi. Gdzie on się do tego nadaje, z tymi swoimi dwoma metrami wzrostu, rękami jak ramiona wiatraka, łapami jak bochny chleba. Metrowe szczupaki wyciągać, to tak. Ale bolenie? Pstrągi? Człapie brzegiem rzeki jak jakiś dobroduszny olbrzym i cieszy sie nie wiadomo z czego. Żeby chociaż ten kij castingowy jakiś lżejszy miał zamiast tej „jerkówki”. Zresztą, co ja mówię. Remek i... nie, to nie może się udać... Wówczas jeszcze nie wiedziałem, jak bardzo można się pomylić.
     

     
    Luty 2006, Łódź-Warszawa
    Od Żbika wracamy zadowoleni. Fajnie, że jest przedstawiciel St.Croix w Polsce. Ten sprzęt to jednak klasa. Zwłaszcza blanki. SCV – niektórzy twierdzą, że najlepsze blanki jakie można dostać na półkuli zachodniej. A u nas w Łodzi. Ech, jak to dobrze, że nie muszę żyć w innych czasach... co ja bym wtedy ze sobą zrobił, strach pomyśleć. Czasami niepokoi mnie ten temat: blanki i ja.
    Remek chce zrobić machniom. Tym, którzy nie pamiętają czterech pancernych, nie będę tłumaczył. Wziął Elitkę do 20lb, miała być do lżejszego jerkowania. Ale jak przyjechał Megabass Jabberwock z Japonii okazała się dublem, więc trzeba wymienić, zwłaszcza że nieużywana. Tylko na co. Muchówkę jakąś podstawową na szczupaki i coś jeszcze. „Weź sobie jakiś lekki spinning, będziesz miał na te pstrągi” rzucam cokolwiek złośliwie. Bo już wiem jaka będzie reakcja. Że trzeba wziąć blank dobry i castingową wędkę na te pstrągi zrobić. Andrzej Nowik tak mu doradził. No tak, trudno dyskutować z autorytetem Thymallusa w tej dziedzinie. Swoją drogą, chętnie bym go poznał w końcu w realu. Tematów do rozmowy raczej by nie zabrakło. Przykładowo, o blankach możnaby porozmawiać.
     

     
    1 maja 2006, nad Bugiem
    Dwa bolenie, może w ciągu 15 minut! Mój na oko sześćdziesiątaczek, ale ten Remka już ładny, sporo większy – potem okaże się największą wyjętą do zmierzenia rybą naszego boleniowego zgrupowania. No i złowił na casting jak się odgrażał, zresztą jednego z wielu pięknych boleni w tym sezonie... ale ojcem chrzestnym zestawu i tak zostałem ja! Coś mnie podkusiło żeby rzucić kastmasterem w warkoczyk za obrywem darni... No bo jak tu się oprzeć takiemu zestawowi. Kij Megabassa, multiplikator Shimano z systemem DC. Kiedyś ktoś powiedział o Remku „polski japończyk”,  jako aluzję do fascynacji Remka tak zwanym japan style. Teraz trzymam w ręku kij Megabassa, podziwiam każdy detal i widzę jak wielkim komplementem ten „polski japończyk” może być dla Remka. Bo Remek po prostu miał nosa – Megabass to prawdziwe dzieło sztuki użytkowej. Powiedzieć, że są to wędki fabryczne, byłoby nadużyciem. To kije klasy custom, w których każdy element został zaprojektowany z taką dbałością o estetykę i funkcjonalizm jaką spotkać można chyba tylko w Japonii.
    Hmm... w sumie przecież to też zrobili ludzie. A skoro oni potrafią to może... Nie pamiętam, który z nas zadał to pytanie, w czyjej głowie zrodziła się ta myśl równie śmiała co bezczelna: „czy dalibyśmy radę”. Pamiętam, że myśl ta szybko nas zawstydziła i że szybko powróciliśmy na ziemię. Przecież to tak, jakby chcieć wykuć miecz samurajski nad Wisłą.
     

     
    Czerwiec 2006, Turawa.
    A więc to jest Andrzej Nowik. Inaczej sobie Thymallusa wyobrażałem. Po pierwsze wysoki, można powiedzieć kawał chłopa, głos gruby, jegomość wręcz jowialny. Po prostu zero z tej złośliwej bestii, która czasem wyłazi na forum. No i autentyczne doświadczenie castingowe, którego nic nie zastąpi. „Blank castingowy” – takim pojęciem Andrzej się posługuje. Upłynie jeszcze trochę wody w Wiśle i w Warcie zanim w końcu może zrozumiem co ma na myśli. Tymczasem oglądam kij, o którym wspominał kiedyś Remek. Najlżejszy kij castingowy jaki do tej pory widziałem, na blanku St.Croix SCV, 5S66LF, 8lb. Długościowo – uniwersałek. Taki kompromis pomiędzy celnością rzutu, zasięgiem i tym z czym w jednym kawałku można się jeszcze zmieścić we framudze drzwi. Do łowienia najlżejszymi wabikami, a więc niezbyt mocny. A raczej, tak mocny jak jeszcze się da, aby nie pogorszyć właściwości rzutowych. Nie na większy uciąg czy siłową walkę w miejscu z okazowym osobnikiem, oczywiście. Ugięcie jeszcze spinningowe, ale już castingowe. A więc blank szybki, gdzie zwyczajowy fast złagodzony jest na szczęście pewną finezją, obiecująco krzepnący przy samym dolniku. No i ten kolor, głęboki, jak gdyby lekko opalizujący brąz z delikatnie przebijającym złotym pigmentem, tak z drugiego planu...
     

     
    Sztuką jest uzbroić ten blank w taki sposób, aby z tych pierwotnych właściwości jak najmniej uronić. O tym będę mógł porozmawiać z Andrzejem jeszcze nie raz. Poczytać też trzeba będzie. Zaprocentuje prenumerata RodMaker Magazine, Weight versus performance itp. ciekawe artykuły o tym, jak zrobić dobrą wędkę. Czasami tylko przyjdzie  weryfikować je krytycznie. Wszak nie o to chodzi żeby powtarzać bezmyślnie.
    Bo, jak nietrudno się domyślić, Remkowe machniom ze Żbikiem doszło do skutku w jedynie słuszny sposób i blank na castingową pstrągówkę został już przysłany.
     

     
    Jesień 2006.
    No to dzisiaj wszystko się okaże. Róg Grójeckiej i Wawelskiej, widzę już pracownię Fishing Center. Remek się niecierpliwi. Andrzej co jakiś czas wsadza internetową szpilę na priv. A w zasadzie wszystko przeze mnie. Irek powiedział, że będzie resonance grip exclusive japan style by FC, precz z fałszywą skromnością, a ja uwierzyłem. I powróciła ta myśl arogancka, co się zalęgła w głowie w słoneczny majowy dzień nad Bugiem. Żeby wziąć to co najlepsze, z Zachodu i Wschodu, i przekuć to tu, na rogu Grójeckiej i Wawelskiej, w funkcjonalną i piękną całość. Amerykański blank, japońskie przelotki i wzornictwo. Komponenty international. Polski wkład materialny też miał być, a i owszem. Pierścienie ze specjalnego, lekkiego stopu, wykonane  w kraju na specjalne zamówienie Irka. Je właśnie za chwilę obejrzę. Po prostu rodbuildingowy fusion.
     

     
    Irek rozkłada ręce. „Fatalnie!”. „Co fatalnie ?!”. „Patrz jak wypolerowali, to się do niczego nie nadaje!”. O co mu chodzi, nic nie widzę. Oglądam pod światło. Faktycznie, jakby drobna ryska. Ledwo widać, ale dla Irka cała partia pierścieni nadaje się do poprawki. Okazuje się, że polerować tradycyjną metodą nie bardzo się te pierścienie da, bo rozgrzewają się dosyć mocno i wtedy łatwo o zarysowanie widoczne po wystygnięciu. Na szczęście są inne metody, które zostaną zastosowane.
     

     
    Umawiamy się, że jak pierścienie przyjadą z poprawki i będą już złożone prototypy pierwszych rękojeści, wrócę z aparatem, zrobię trochę fotek i założę nowy wątek w „Kąciku rodbuildera” na forum. Tymczasem, muszę jakoś wytłumaczyć Remkowi, że kijek to będzie miał raczej już na nowy sezon pstrągowy... ale że naprawdę warto poczekać. Lepiej żebym tym razem miał rację.
     

     
    Zima 2006 / 2007
    W zasadzie poszło gładko. Myślę, że przynajmniej wypada tak powiedzieć. Z grubsza podzieliliśmy się robotą na dwóch: ja spacing, Irek rękojeść.
    Koncepcja spacingu zmieniała się kilkukrotnie. Sprawdzałem różne warianty uzbrojenia  w domu na blanku z prowizorycznie osadzonym na taśmie reel seatem.  Oczywiście to co poniżej odmierzone na długość dolnika, jaka miała być docelowo. Remek nawet dał radę rzucać  z takiej prowizorki. Dobrze, że nie wzięła wtedy żadna ryba.
    Cały czas w pamięci koncepcja, żeby zbroić jak najlżej. Weight versus performace. Na początek próbowałem ograniczyć liczbę przelotek. Przy blanku o pełnym ugięciu, albo przy blanku delikatnym jak ten właśnie, z którym przyszło się zmierzyć, jest to trudne. Jak większość kompromisów w życiu.  Kiedyś jeden z rozmówców zza oceanu powiedział mi, że daje mało przelotek bo rzuca się z kija cały czas, a rybę holuje tylko czasem. Nie przekonał mnie.
     

     
    Wydawało mi się, że przy typie SG da się zejść do 9 sztuk. Na odcinku szczytowym kilka z rzędu w rozmiarze 5,5 do czego szczytowa F 6,0 (jako że SG wyższe niż conceptowe L, do których szczytowa F stworzona). Nie udało się. A przy 10 sztukach SG nie miał już sensu, bo i pierścień nie w typie J, i ramka wyższa-cięższa.
     

     
    Wziąłem się zatem za zestaw conceptowy L + LN. Skoro nie udało się zejść w dół z ilością, lekka tytanowa ramka i ograniczenie rozmiarów poszczególnych przelotek nabrały jeszcze większego znaczenia. Koniecznie chciałem zacząć od LN 10. Życie brutalnie zweryfikowało tą ideę. Pojawiła się koncepcja, iż docelowym młynkiem do tego kija może nie być niski profil, ale round Shimano Conquest 51, który ma wodzik osadzony wyżej od niskiego profila. Żeby wyszło bardziej uniwersalnie, trzeba było zatem sięgnąć po standardową, wyższą LN 12. Oczywiście mogłem próbować pozostać przy LN 10, odsuwając ją dalej od wodzika, ale odległości, które uzyskiwałem tak by linka wchodziła w ring pod akceptowalnym kątem, były absurdalnie duże. No i wygięcie blanku bezlitośnie wskazywało, że tak daleko odsunięta stripper guide nie wspiera go tam gdzie trzeba. Przy mocniejszym wygięciu kija linka wycierała blank pomiędzy pierwszą przelotką a multikiem, istniało wręcz ryzyko że może wejść na foregrip.
     

     
    Ostatecznie ustalił się zestaw następujących dziesięciu przelotek:
    LN12-LN10-L8-L7-L6-L5,5-L5,5-L5,5-L5,5-F5,5. Oczywiście tytan fuji, pierścień SIC. Lekkie, mocne, twarde, sztywne. Do rezonansu i cienkiej plecionki. Swoją gładkością mają wydłużyć rzut. Rozmiary pierścienia i wysokość ramki akurat do średnicy blanku, tak by siła skręcająca na wyżymała go na drugą stronę. Ta jednostopkowa L8 z tego zestawu wydaje mi się najciekawsza. Bezwstydnie podpatrzona u Megabassa. W cięższym kijku dałbym zamiast niej LN7 – odrobinkę niższa, pasowałaby jeszcze lepiej. Ale swoje by ważyła, zwłaszcza z omotką na drugiej stopce.
    Spacingu nie podaję. Przemycę tylko jeden smaczek – odległość pomiędzy  przelotką szczytową a następną w kolejności. W standardzie – 8cm, u mnie 9,5cm. Niby tylko 1,5 cm różnicy, ale na szczycie uważam ma to swoje znaczenie. Im bliżej do szczytówki tym przelotki „dynamicznie ważą” więcej. Im bliżej dolnika, tym na więcej można sobie pozwolić.
    Układ przelotek przy wygiętym kiju zachowuje naturalne kąty pomiędzy linką a przelotkami. Linka, zgodnie z zasadami static deflection test układa się równolegle do wygiętego blanku. Przelotki nie wymuszają innej niż naturalna krzywizny ugięcia blanku – to by było niebezpieczne.
     

     
    Przy większych kątach wyjścia linki ze szczytówki wygiętego blanku, linka nie dotyka do powierzchni blanku. To ważne, bo docelową linką ma być zasadniczo cienka plecionka. Przy ostrym kącie i silnym obciążeniu problemu tego nie udało się wyeliminować całkowicie, klasyka konwencjonalnie zbrojonego lekkiego casta niestety. Na szczęście nie występuje on  tam gdzie byłby najgorszy – czyli w najgrubszej części blanku, bliżej dolnika. Prosta logiczna zasada - tam gdzie największe obciążenia, wsparcie musi też być większe.
     

     
    Rękojeść na życzenie Remka w całości została wykonana bez zastosowania grama korka. Tylko wysokiej jakości hypalon, nawet nie wiem skąd go Irek ściągał. Proporcje dopasowane do wielkości dłoni Użytkownika, tak by umożliwić w razie potrzeby komfortowe operowanie jedną ręką, co w tak lekkim kiju jest jednym z istotnych wymogów. Szczegóły konstrukcji tuby rezonansowej pozostają tajemnicą Irka. Tuż za uchwytem multiplikatora został zastosowany tzw. dodatkowy rezonator. Dlaczego? Rezonans jak dla mnie faworyzuje raczej kije spinningowe, ze względu na większą powierzchnię dłoni, która przylega bezpośrednio do rękojeści. Biorąc pod uwagę spinningową technikę prowadzenia przynęty, również drgania w większym stopniu przenoszone są na blank. W castingu, gdzie zasadniczo mamy do czynienia z tzw. palmingiem (konia z rzędem temu kto wymyśli zgrabną polską nazwę) dłoń przylega raczej do panela bocznego multiplikatora, na który przenoszona jest przez linkę większość drgań, a do samej rękojeści dłoń przylega w niewielu miejscach, raz pod za przeproszeniem cynglem, a dwa – tam gdzie zastosowano dodatkowy rezonator.
     

     
    Oczywiście design rękojeści znowu zapożyczony z kraju kwitnącej wiśni. Zwłaszcza rozwiązanie foergripu, nie stałego lecz nakręcanego, wykończonego bajeranckim metalowym winding-checkiem. Naturalnie pod kolor tytanowych przelotek, jak i reszta metalowych elementów gripu. Była koncepcja, żeby uchwyt multiplikatora od przodu zaślepić metalową tuleją, która będzie wystawała spod winding-checka. Ale uznaliśmy z Irkiem, że metalowa tuleja w tak lekkim kiju mogłaby stanowić niepotrzebne obciążenie i wytłumienie rezonansu, powstała również mała obawa przed przesztywnieniem. Zatem skonczyło się kompromisowo, malutkim srebrnym W-C zaślepiającym reel-seat oraz nicią w kolorze srebrny metallic, rozświetlającą optycznie wnętrze foregripu. A ile dyskusji było, ile tej srebrnej lametki ma być i gdzie się ma ona kończyć... Trzeba zaznaczyć, iż jej funkcja jest nie tylko estetyczna zresztą. Oplot wraz z lakierem chronią właściwą powierzchnię blanku przed zarysowaniem ze strony winding-checka wykańczającego od frontu foregrip. Tak na wszelki wypadek, bo szpara pomiędzy W-C a blankiem została zostawiona jak się należy.
     

     
    Zaczepu na hak żeśmy, po japońsku, nie zaplanowali.
     

     
    Oczywiście odrębna historia to uchwyt multiplikatora, exposed-blank z pazurem, w pięknym kolorze idealnie uzupełniającym kolor blanku. Taki uchwyt trudno jest zakupić, ot tak, po prostu. Ale co to byłby za japan style bez bajeranckiego, wypasionego, lśniącego uchwytu. W Fishing Center co prawda mają kiedyś być i takie, ale kiedy dokładnie – nie wiadomo. A ponieważ nie chcieliśmy przeciągać terminu oddania wędki, zadanie zdobycia odpowiedniego, wieńczącego całość uchwytu spoczęło na mnie. Cóż mogę powiedzieć, mam chyba szczęście do ludzi. Kolejny raz ktoś życzliwy stanął na mojej drodze. Kolega, kolegi, z polecenia – i dało radę – „załatwić”. Prawie jak za czasów minionego systemu.
     

     
    Po wklejeniu rękojeści na blank, na specjalnych twardych, sprężystych i lekkich arborach, przyszedł czas na ostateczną korektę spacingu, której dokonałem w pracowni przy cennej pomocy Piotrka Strzeszewskiego.
     

     
    Na tym etapie pozostało już „tylko” zrobienie omotek. W cudzysłowie, bo nić i lakier swoje ważą, a niestarannie wykonane mogłby zniweczyć cały efekt zastosowania małych i lekkich przelotek. Miło było patrzeć z boku, jak Irek się stara. Po tym całym czasie, wszystkich perypetiach, rozmowach widać było, że ten projekt stał się też „jego” projektem, że nie jest to po prostu kolejna wędką jakie były, i jakie będą... A może mi się tylko tak wydało?
    Więc na początek staranny szlif stopek przelotek, potem nici tyle tylko ile potrzeba. Tu rodzynek, przed L8 poszło kilka nawojów z przodu, tak żeby zabezpieczyć blank przed ewentualnym naciskiem łuku kolankowego tej castingowo wysokiej jak na jedną stopkę przelotki. Oczywiście, wszystkie zakończenia omotek na kiju wyciągane od spodniej strony blanku. Pod lakierem i tak nie będzie widać, ale my swoje wiemy...
    A sam lakier. Na dwa razy. Cieniutko. I kij właściwie ustawiany, żeby przypadkiem kropelka nie ściekła przed przelotkę.
    Fertig. 
     

     
    11 lutego, 2007.
    Niedziela. Remek przyjeżdża do mnie do domu po kije testowe dla forumowiczów, no i przede wszystkim po swój kij dla „polskiego japończyka”. Pojadą to Poznania, na potargowe spotkanie jerkbaitowiczów, a potem do Wrocławia, na sesję fotograficzną. Tomek obiecał zrobić zdjęcia do artykułu. Tak po prostu, z czystej sympatii...
     

     
    Remek nie widzi jak wypakowuję jego kij z pokrowca. Odwraca się kiedy już prezentuję wędkę w całej okazałości. Bierze do ręki, widać że tak delikatnie, z wyczuciem... Było warto...
     

     
    Nie, na zakończenie nie będzie odpowiedzi na tytułowe pytanie. Co najwyżej, każdy może sobie odpowiedzieć sam. Dlaczego? Bo nie jest to opowiadanie o naj-, naj-, naj-, wędce castingowej (ach! och!), ponieważ z pewnością znajdą się lepsze, tylko o tym, co może się stać, co można stworzyć razem, kiedy wspólna pasja połączy grupę ludzi... Żbik, Andrzej, Irek & Piotrek, Tomek, Remek i jeszcze wielu, wielu ludzi dobrej woli nie wymienionych powyżej z nazwiska... Bezcenne.... Za wszystko inne - zapłacicie kartą kredytową.
     
    @friko, 2007
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

  • Zapraszam do lektury relacji ogólnej z Targów Wędkarskich „Na Ryby 2007”, które odbyły się w dniach 16-18.02.2007 w Poznaniu. Niniejsza część dotyczy przede wszystkim spinningu ale postanowiliśmy również opisać kilka imprez towarzyszących m.in. nasz wkład w postaci, jak się okazało bardzo udanej prezentacji na temat jerkowania oraz galerii zdjęć "Akcje wędkarskie".
     

     
    Patronat honorowy imprezy należał w tym roku do Polskiego Związku Wędkarskiego. Oficjalnym patronatem medialnym targi były objęte przez Magazyn Polskich Wędkarzy Wędkarski Świat, portal Onet.pl, Głos Wielkopolski, Wiadomości Wędkarskie oraz Wędkarstwo Moje Hobby.

     Dodatkowo targi wędkarskie "Na Ryby 2007" posiadały partnerów medialnych. Wśród nich był Portal Wędkarski haczyk.pl, Rybobranie.p, Karp Max oraz nasz jerkbait.pl.

     

     
    Wchodząc wejściem głównym do hali targowej, jako pierwsze ukazuje się duże stoisko firmy Dragon, więc zaczęliśmy od niego.
     

     
    Jak co roku, firma oferuje sporo nowości do metody spinningowej. Są to wędziska, kołowrotki, przynęty oraz różnego rodzaju linki. Z oferty znanych już wędzisk spinningowych powstało kilka nowych modeli. Powstały nowe kije Team Dragon oraz Mystery zbudowane z myślą o wędkarzach łowiących na koguty, a także wiele nowych innych z serii Millennium Heavy Duty.
     

     
    Jednak naszą uwagę najbardziej przyciągnęły nowe wędziska z najwyższej serii Dragona HM 80. Jednym z najciekawszych modeli był Hot Shot (2,6m, 14-42g), przeznaczony do połowu szczupaków.
     

     
    Kolejnymi ciekawymi modelami z serii HM 80 były Ghost Buster, przeznaczony do połowu kleni i jazi na wszelkiego rodzaju malutkie woblerki oraz imitacje owadów, Deep Bomber spinning przeznaczony dla łowców sandaczy i szczupaków na ciężkie koguty.
     

     
    Ciekawie także zaprezentował się spinning HM80 Speed King, zbudowany do połowu na ciężkie gumy. Kij bardzo dobrze wyważony i bardzo lekki.
     

     
    Z nowych kołowrotków zaprezentowano nam prototyp flagowego kołowrotka Team Dragon FD iX.
     

     
    Ponadto na stoisku można było zobaczyć kilka nowych kołowrotków spinningowych Dragona, między innymi Manta FD oraz Viper FD. 
    Z Okumy zaprezentowano tylko jeden nowy kołowrotek spinningowy Espina.
     

     
    Naszą uwagę na stoisku Dragona przyciągnął sprzęt trollingowy kanadyjskiej firmy Scotty. Zaprezentowane zostały głównie downriggery Depthmaster i Laketroll oraz kilka rodzajów uchwytów trollingowych, a także dodatkowy osprzęt potrzebny do profesjonalnego trollingu, czyli klipsy, kule obciążeniowe, amortyzatory, itp. Jest to absolutna nowość na naszym rynku. Być może będzie to historyczny początek profesjonalnego trollingu w Polsce.
     

     
    Na stoisku nie zabrakło także nowych przynęt Salmo, nowości na 2007 rok. Między innymi zaprezentowano nowe wielkości Skinnera.
     

     
    Nowe kolory Horneta.
     

     
    Nowe kolory Executora, Tiny oraz Frisky.
     

     
    Nowe kolory Slidera.
     

     
    Całkowicie nowe modele woblerów Thrill (znany z testów prezentowanych na naszym portalu).
     

     
    Oraz morski Slim.
     

     
    Z ciekawostek nie zabrakło także zupełnie nowych plecionek i żyłek. Naszą największą uwagę skupiła nowa linka Dragon Invisible Braid Crystal Clear, która według producenta jest całkowicie niewidzialna w wodzie.
     

     
    Ciekawostką była także nowa kolorowana linka Sufix Matrix Pro, przeznaczona do połowów morskich.
     

     
    Powstała także cała nowa seria plecionek o nazwie  Guide Select, opracowana na konkretne gatunki ryb. W serii wyróżniały się modele Fluo, Camou, Rainbow oraz X-Strong i X-Fine.
     

     
    Na stoisku pokazano także nową żyłkę Sufix Tritanium.
     

     
    Dragon pokazał także nowe przypony tytanowe "Titanium" o wytrzymałościach 14 i 18 kg oraz rozszerzył ofertę przyponów z fluorocarbonu o wytrzymałość 30 kg. Fluorocarbon będzie także dostępny w 2,5 metrowych odcinkach z rurkami zaciskowymi do samodzielnego montażu.  Podobnie materiał surflon i surfstrand.
     

     
    Kolejnym dużym stoiskiem zaprezentowała się firma Jaxon.
     

     
    Z nowych wędzisk spinningowych mogliśmy zobaczyć całą serię XT Pro New Generation oraz XT Pro Limited Fuji (kije uzbrojone w przelotki oraz uchwyty Fuji).
     

     
    Jaxon zaprezentował także całe serie nowych modeli wędzisk spinningowych Digital, Perseus oraz Favorit.
     

     
    Oczywiście nie zabrakło wielu nowych kołowrotków spinningowych, między innymi z serii VX Machine, Mexar, Vertigo, Zoom, Topas i Adventure.
     

     
    Jaxon zaprezentował na swoim stoisku wiele nowych  przynęt spinningowych, między innymi nowe kolory i wzory wirówek Lusox, Predator i Reflex oraz wahadłówek z serii Holo Select.
     

     

     
    Nowe modele i kolory woblerów z serii Holo Select i Langus.
     

     
    Niektóre z przedstawionych modeli woblerów posiadały grzechotki, a jeden z nich posiadał wbudowany system rzutowy.
     

     
    Oraz zupełnie nowe modele  przynęt gumowych Magic Fish.
     

     
    Na stoisku nie zabrakło także nowej żyłki z najwyższej serii Jaxona XT Pro.
     

     
    W następnej kolejności mieliśmy okazję odwiedzić, jak zwykle duże stoisko firmy Daiwa – Cormoran.
     

     
    Od razu naszą uwagę przyciągnęła nieduża szklana gablota, w której były ustawione topowe cacka Daiwy. Zaprezentowano nam topowe modele kołowrotków spinningowych Daiwa Steez oraz Daiwa Morethan. Oczywiście obydwa kołowrotki produkcji Japońskiej.
     

     
    Model Morethan zrobił na nas ogromne wrażenie, ponieważ przy swej wielkości 3000 był niesamowicie lekki, a jego rewolucyjne rozwiązania technologiczne i praca przekładni jest na najwyższym światowym poziomie.
     

     
    Niestety, dowiedzieliśmy się od sprzedawcy, że obydwa modele Steez oraz Morethan zostały pokazane na targach jako ciekawostka i nie będą udostępnione na naszym rynku.
    Kolejnym bardzo ciekawym i dość przystępnym kołowrotkiem spinningowym jest Daiwa Exceler oraz Exceler Plus. Podobno obydwa kołowrotki pojawią się niebawem w naszych sklepach, po całkiem atrakcyjnej cenie.
     

     
    Z najnowszych wędzisk spinningowych, Daiwa zaprezentowała swoje nowe topowe modele Infinity Q oraz Silvercreek.
     

     
    Jak co roku, na stoisku Cormorana nie zabrakło akwarium z wodą, gdzie można było przetestować najnowsze modele woblerów i przynęt gumowych tej firmy. Dużą ciekawostką były nowe modele woblerów z całkowicie wymienialnym uzbrojeniem. Woblery będą sprzedawane w zestawach, w których znajdują się 3 korpusy woblera w różnej kolorystyce oraz jeden zestaw z uzbrojeniem.
     

     
    Cormoran pokazał także inne nowe i ciekawe modele przynęt spinningowych woblerów oraz gum.
     

     
    Na stoisku Daiwy spotkaliśmy Marka Szymańskiego, z którym ucięliśmy krótką pogawędkę.
     

     
    Spotkaliśmy także Tomka Siudakiewicza (firma Siudak) z jego nową ofertą woblerów i jerków oraz nową przebudowaną torbą na duże przynęty.
     

     
    Następnym stoiskiem, które odwiedziliśmy był Sanger. Firma zaprezentowała cała serię nowych artykułów spinningowych nazwanych Iron Claw. Mogliśmy zobaczyć ciekawe torby do zawieszania przynęt spinningowych.
     

     
    Całą serię wędzisk spinningowych Iron Claw.
     

     
    Nowe spinningowe kołowrotki Sangera, także z serii Iron Claw.
     

     
    Oraz ciekawe przynęty gumowe.
     

     
    Na targach, jako jedyny przedstawiciel silników zaburtowych, przedstawiła się forma Honda. Firma pokazała swoje silniki spalinowe, silniki elektryczne Rhino oraz nowe silniki elektryczne Thruster.
     

     
    Firma zaprezentowała także kilka pontonów pneumatycznych oraz ciekawą łódkę wędkarską.
     

     
    Na targach nie zabrakło przedstawiciela produkującego różnego rodzaju noże, firmy Brauner.
     

     
    Ciekawostką targów było stoisko nowej firmy Octopus, która jest producentem woblerów oraz gum. Woblery są wykonane z tworzywa sztucznego i niektóre z nich posiadają wbudowane grzechotki. Wśród wystawionych modeli znalazło się wiele ciekawych modeli przynęt.
     

     
    Obok odwiedziliśmy stoisko znanej firmy woblerowej z południa Polski, Krakusek. Firma zaprezentowała swoje wszystkie modele woblerów, we wszystkich  szatach kolorystycznych.
     

     
    Odwiedziliśmy także stoisko firmy Goodmen, przedstawiciela firm amerykańskich, takich jak BPS, Cabela’s, Yum, Lindy, Rebel, Lunker City. Jak zapewniał nas przedstawiciel Grzegorz Siciński, na naszym rynku pojawi się kilka nowości markowanych przez ww. firmy.
     

     
    Kolejną firmą, która wystawiła się na tegorocznych targach był Mepps. Firma pokazała tylko jedną nowość. Była nią Aglia Long Heavy. Wirówka została wyposażona w nowy ciężki korpus, dzięki któremu możemy dotrzeć do głębszych rejonów łowiska.
     

     
    Następnie odwiedziliśmy stoisko Balzer – Dam. Tutaj było kilka ciekawych wędzisk spinningowych z nowych serii Dam Revolution, Balzer Natural Power oraz Double Strike.
     

     
    Z nowych kołowrotków zaprezentowano Dam Quick HPN.
     

     
    Oraz SPRO Seasons.
     

     
    Na stoisku mogliśmy zobaczyć także pełną ofertę okularów polaryzacyjnych firmy Solano.
     

     
    A ciekawostką, którą markuje Balzer – Dam były przypony wykonane z plecionek stalowych, wytworzone przez firmę American Fishning Wire oraz przypony fluorocarbonowe japońskiej produkcji.
     

     
    Kolejnym miejscem było stoisko Solvkroken, między innymi dystrybutora firmy Tica. Poza sprzętem firmy Tica, który znamy z poprzednich lat, można było zobaczyć ciekawe wahadłówki oraz wirówki.
     

     
    Jednym z największych i najładniejszych stanowisk wystawienniczych mogła pochwalić się firma Cupido – Yad.
     

     
    Yad zaprezentował nową serię wędzisk spinningowych Oakland.
     

     
    Natomiast Cupido pokazało swoje nowe najwyższe serie spinningowe Draco oraz Santos Pro Spinn. Ciekawą alternatywą wędziska trollingowego są nowe wędki Cupido Gibello oraz Sallens.
     

     
    Oczywiście, wśród oferty Cupido znalazło się najwięcej wędzisk do wędkarstwa morskiego. Są to oczywiście wędziska szklane.
     

     
    Na stoisku firmy York można było zobaczyć nową serię wędzisk spinningowych Berkley Iron Hawk oraz Skeleton.
     

     
    Firma pokazała także nową plecionkę z serii Fireline Crystal. Jest to nowa przeźroczysta plecionka, sygnowana marką Berkley.
     

     
    Na stoisku można było zobaczyć nowe modele Abu Cardinal.
     

     
    Następne stoisko należy do Robinsona. Firma wystawiła swoje nowe woblery.
     

     
    Robinson pokazał także swoje nowe kołowrotki spinningowe Perseus, Lotus oraz Carravel.
     

     
    Znaleźliśmy także nowy fluorocarbon markowany przez Robinsona.
     

     
    Miło spędziliśmy czas na małym stoisku firmy Gloog. Rozmawialiśmy o nowych planach na produkcję woblerów Gloog, o skuteczności ich przynęt oraz o rybach złowionych na nie. Firma pokazała kilka nowych modeli woblerów oraz jerków, a także zaprezentowała woblery w nowych kolorach.
     

     
    Na kolejnym stoisku mogliśmy zobaczyć sprzęt Ryobi. Firma pokazała kilka nowych wędzisk spinningowych Ryobi Jackdaw 2, Aurora i Red Coral.
     

     
    Na tym samym stanowisku dokładnie obejrzeliśmy wędziska sygnowane przez litewską firmę Larus. Seria nowych wędzisk spinningowych Larus Amber Spin oraz Platinium Spin bardzo miło nas zaskoczyła. Wędziska wykonane bardzo starannie, uzbrojone w komponenty firmy Fuji.
     

     
    Na stosiku Erometu mogliśmy zobaczyć pełną ofertę Mann’sa ale nie widzieliśmy ciekawych nowości.
     

     
    W następnej kolejności odwiedziliśmy stoisku Kongera, gdzie przedstawiciel pokazał nam nową serię wędzisk Konger Aviator oraz World Champion Iri Spinning.
     

     
    Nowością jest także kołowrotek spinngowy Konger Aviator.
     

     
    W jednym z ostatnich stoisk oglądaliśmy nowe modele wędzisk Bayron Neptulus oraz TR10. Bayron pokazał także nowy kołowrotek spinningowy Ikura. Natomiast Grays zaprezentował tylko jeden nowy model wędziska G Series Spin.
     

     
    Oczywiście, wśród wystawców byli przedstawiciele elektroniki wędkarskiej i były obecne fimy Lowrance, Humminbird oraz Garmin.
     

     
    Na targach nie zabrało także firm, reprezentujących turystykę wędkarską, między innymi Active Holidays i Eventur Fishning.
    Byli także przedstawiciele mediów, Wędkarski Świat, Wiadomości Wędkarskie, Wędkarstwo Moje Hobby, a także nowy portal rybobranie.pl.
     Na targach odbyła się prezentacja poświęcona wędkarstwu castingowemu.
     

     
    A na antresoli była okazja do oddania rzutów z kilku zestawów castingowych. Tam także spotkaliśmy Marka Szymańskiego i wspólnie porzucaliśmy.
     

     
    Na hali targowej, nie zabrakło także konkursu rysunkowego dla dzieci.
     

     
    Nawet zrobiono wystawę akwarystyczną.
     

     
    Jako partner medialny zaznaczyliśmy swoją obecność wewnątrz targów. Zaprezentowaliśmy wspaniałą galerię fotograficzną forumowiczów jerkbait.pl. Kto dostarczył zdjęcia? Były to zdjęcia Roberta Hamera oraz Tomka Wojdy. Bardzo chcielibyśmy im podziękować za udostępnienie tych przepięknych i unikalnych fotografii, a dodatkowo Robertowi za przygotowanie całości na wystawę - dziękujemy!
     

     
    Mieliśmy swój baner.
     

     
    A także nasz przedstawiciel Remek wraz z Maćkiem Rogowieckim przeprowadzili godzinną prezentację poświęconą łowieniu szczupaków metodą jerkową. Na zakończenie prezentacji zostały rozlosowane koszulki polo, ufundowane przez jerkbait.pl oraz cenna nagroda w postaci wędkarskiej wyprawy zagranicznej na szwedzkie szkiery, którą ufundował Eventur Fishning. Na wyprawę, zwycięzca może zabrać ze sobą dwie dodatkowe osoby. Zwycięzca nagrody z Maćkiem i Remkiem.
     

     
    Tegoroczne targi nie należały do największych, ponieważ było dość mało wystawców. Jednak duża ilość sprzętu oraz bardzo duża liczba zwiedzających i miła atmosfera spowodowała, że targi przejdą do udanych.
    Na zakończenie spotkaliśmy się z kilkunastoma forumowiczami jerkbait.pl w restauracji Brovarmia. Naszymi gościem był Marek Szymański. Wspólnie rozmawialiśmy o wędkarstwie, o naszym hobby i wielu innych sprawach.
     

     
    Na spotkaniu wszyscy podziwiali nowe wędziska wykonane w pracowni FC: spinningowe jak oraz, zaprojektowane przy udziale naszego redakcyjnego Kolegi Friko, castingowe.
     

     
    Dziękuję wszystkim forumowiczom oraz Markowi i Tomkowi za przybycie i za wspaniałą atmosferę. Podziękowania dla Szpiega, Mifka i Remka w przygotowaniu materiału do relacji.
    Sebastian „rognis_oko” Kalkowski, 2007

    Zdjęcia: Mifek, Remek, Szpiegu, Rognis_oko

  • „W trzeci lutowy weekend, w dniach 16-18.02.2007, Poznań stanie się wędkarską stolicą Polski. Na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich odbędą się bowiem 7. Targi Sprzętu Wędkarskiego NA RYBY. Odwiedzający targi znajdą tutaj wszystko, co potrzebne wytrawnemu wędkarzowi - najnowszy sprzęt i akcesoria wędkarskie, przynęty i zanęty, odzież, sprzęt turystyczny, łodzie oraz pontony."
     

    Targi wędkarskie „Na Ryby 2007” w tym roku zostały zorganizowane w Poznaniu na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich. Ekspozycję wystawową usytuowano w pawilonie nr 7. Wśród dystrybutorów oraz producentów sprzętu spinningowego, castingowego można było dostrzec i inne działy wędkarskie. Nas oczywiście najbardziej interesowały te związane z technikami połowu ryb drapieżnych.

    W tym roku nasz portal stał się oficjalnym partnerem medialnym imprezy. Już pierwszego dnia mieliśmy sporo pracy. Mimo wielu pogłosek, że targi mają być w tym roku mniejsze okazało się, że liczba wystawców była spora, a ilość nowości spinningowych i castingowych mogła pocieszyć nie jedno oko. Pierwszy dzień poświęciliśmy na zapoznanie się z ofertą castingową. Zapraszamy, zatem do relacji, w której chcemy Wam wszystkim zaprezentować nowości wprowadzane do oferty w roku 2007.
    Niniejsza relacja jest próbą odpowiedzi na pytanie – jakie nowości na rok 2007 w zakresie sprzętu jerkowego oraz castingowego przygotowali dla nas producenci i dystrybutorzy? Zapraszamy zatem do fotorelacji.
     
    Design-Fishing
    Odwiedzamy kolejne stoisko w nadziei na dokładne oględziny oferty sprzętu castingowego na rok 2007. Stoisko 29 o powierzchni 100 m kw. to lokalizacja firmy Design-Fishing, która przez wielu wędkarzy potocznie nazywana jest Dragon. Oprócz przynęt, linek i wielu innych gadżetów wędkarskich oczywiście nasze zainteresowanie wzbudzają nowe produkty z serii HM80 oraz multiplikatory.
     

     
    Firma Design-Fishing od wielu lat przyzwyczaja nas do szerokiej gamy wyboru wędzisk jerkowych. Jako jedna z pierwszych firm zareagowała na potrzeby rynku polskiego wprowadzając do swojej oferty specjalistyczne wędziska castingowe zarówno średniej jak i wysokiej klasy z serii HM. W zeszłym roku byliśmy również świadkami swoistego eksperymentu polegającego na udostępnieniu dwóch typów multiplikatorów Okuma VS-200 baitcaster oraz Fina. Wiele osób na naszym forum wyrażało swoje opinie na temat tych konstrukcji, wiele również osób miało dzięki tej ofercie możliwość zapoznania się z metodą jerkową. Dlatego z wielkim zainteresowaniem odwiedziliśmy stoisko Design-Fishing by przekonać się co w tym roku dla nas przygotowano. Który kierunek postanowiono rozwijać.
     
    Multiplikatory
    Na pierwszy ogień wzięliśmy multiplikatory. Okazało się, że w ofercie pozostaje nadal Okuma Baitcaster VS-200. Ten niskoprofilowy multiplikator, jak podaje przedstawiciel, ma być i w tym roku flagowym produktem w ofercie Design-Fishing dla szerokiej rzeszy miłośników castingu. Okuma VS, wyposażona w hamulec odśrodkowy. To multiplikator do średnio ciężkiego castingu. Przejdźmy jednak do nowości rynku 2007.
    W tym roku Design-Fishing wprowadza dwa nowe multiplikatory. Już tradycyjnie jeden typu okrągłego (tzw. round), drugi niskoprofilowy. Decyzją dystrybutora Fina została zastąpiona nową ulepszoną konstrukcją – San Juan.
     

     
    Multiplikator ten, typu okrągłego, będzie udostępniony w dwóch wersjach wielkościowych. Odpowiednio został on oznaczony jako San Juan 250 oraz San Juan 400. Oczywiście oprócz zauważalnych wielkości przedstawiciel Okumy poinformował nas również o różnicy w pojemności szpuli. Dla wersji 250 wynosi ona 0,35mm/180m, natomiast dla wersji 400 odpowiednio 0,4/190m.
     

     
    Multiplikator wygląda bardzo masywnie. Całość wykonana została, jak twierdzi przedstawiciel firmy, z ultralekkiego stopu aluminium tzw. Alumalite. Ramę multiplikatora wycięto z jednego bloku aluminium. Zapewnia to z pewnością odpowiednią sztywność konstrukcji oraz wytrzymałość. Przełożenie typowo jerkowe czyli 5:1.
     

     
    Multiplikator, co nietrudno zauważyć, jest przeznaczony do cięższego castingu. Z pewnością będzie on odpowiedni do zestawów jerkowych. Przy okazji wizyty otrzymaliśmy również informację o innych cechach charakterystycznych tej konstrukcji: wodzik został pokryty powłoką tytanu, łożyskowanie wykonano na 4 łożyskach kulkowych i jednym rolkowym. Dodatkowo wyposażono go w sześciobloczkowy, hamulec odśrodkowy typu VCS.
     

     

    Tak jak wspomnieliśmy Design-Fishing rozszerza swoją ofertę o dodatkowy multiplikator niskoprofilowy. Oprócz wyżej wymienionej Okumy VS będzie można również zauważyć na półkach sklepowych Okumę Aveon Baitcaster. Mimo, że dystrybutor nie zaprezentował tego multiplikatora na targach postanowiliśmy napisać o nim kilka słów.
    Okuma Aveon Baitcaster 200 to kołowrotek bardzo podobny do VS. Jego specyfikacja jest zbliżona. Według producenta będzie to multiplikator do średnio ciężkiego castingu. Zdecydowanie większa jego część zbudowana została w oparciu o aluminium (alumalite). Aveon został wycięty z jednego bloku aluminium zgodnie z założeniami technologii Monoblock. Wg producenta tylko jeden z paneli bocznych wykonany jest z tworzywa sztucznego. Dostęp do szpulki jest bardzo prosty i przypomina podobne rozwiązania rynkowe.
    Szpulka, która została zainstalowana w tym multiplikatorze jest stosunkowo głęboka, bowiem umożliwia pomieszczenie 150m linki 0,25. Została wykonana z lekkiego, lotniczego duraluminium.
    Oczywiście trudno jednoznacznie, na podstawie pomiarów szpuli, wskazywać możliwości zastosowania tego multiplikatora. Poczekamy na pierwsze informacje zwrotne od naszych forumowiczów na temat możliwości rzutowych tej konstrukcji. Przechodząc do kolejnych właściwości multiplikatora oczywiście nie możemy przejść obojętnie obok wartości jego przełożenia, którego wartość wynosi 6.2:1. Umożliwia to zwinięcie około 66 cm linki za jednym przekręceniem korbki. Łożyskowanie(7+1)  elementów ruchomych zostało oparte na nowej generacji łożyskach HPB. Podobnie do VS-200 multiplikator Aveon został wyposażony w typowy, sześciobloczkowy, hamulec odśrodkowy typu VCS. Tak jak wspomnieliśmy dostęp do niego jest bardzo łatwy poprzez zastosowanie technologii Quick-Release Spool Access Port.
     
    Wędki castingowe oraz jerkowe
    W tym roku zostaliśmy zaskoczeni znacznym rozszerzeniem oferty w obszarze wędzisk. Zauważyliśmy dość wyraźny trend. Ogólnie rzecz biorąc firma Design-Fishing postanowiła rozszerzyć swoją ofertę w zakresie mocnych wędek jerkowych oraz wysokiej klasy wędki z serii HM80.
     

     
    Przejdźmy do omówienia pierwszej grupy wędzisk, mianowicie do mocnych jerkówek. Stare dobrze znane konstrukcje tj. Team Dragon (30-70g), Mystery Slider Jerk Cast (20-60g), Millenium HD Fatso Jerk (25-60g) pozostały nietknięte – będą dostępne w 2007r. Nowością, rozszerzeniem oferty z 2006r są jerkówki mocne tj. do 120g.
     

     
    I tak w najnowszej ofercie znajdziemy wędziska do ciężkiego jerkowania z serii Team Dragon o następujących parametrach: długość 1,95m, zakres ciężaru wyrzutowego 60-120g, waga wędziska 342g, wędka jest dwuczęściowa, długość transportowa 103 cm, akcja Fast. Niestety wędki nie zostały zaprezentowane na targach.
    Przeglądając dalszą ofertę firmy Design-Fishing przechodzimy do kolejnej nowości. Jest to wędka jerkowa z serii Mystery Super Jerk Cast. Seria składa się z dwóch wędzisk o odmiennej specyfikacji:
    Super Jerk Cast – długość 1,85m, zakres masy wyrzutowej 60-120g, wędka dwuczęściowa, długość transportowa 97 cm, masa 183g Super Jerk Cast – długość 2,00m, zakres masy wyrzutowej 60-120g, wędka dwuczęściowa, długość transportowa 180 cm, masa 183g  

     
    Podczas oględzin wędek postanowiliśmy chwilę porozmawiać z przedstawicielem firmy Dragon na temat procesu produkcyjnego tych blanków. Dowiedzieliśmy się bowiem, że zastosowane w serii Mystery materiały zostały wyprodukowane w firmie Toray. Ponadto w procesie produkcyjnym zastosowano włókna węglowe 24 mln PSI oraz oplot wzmacniający typu UST Wooven Carbon. Te wszystkie zabiegi mają za zadanie poprawienie akcji rzutowej wędziska oraz wytrzymałości.
     


    Powoli zbliżamy się już do ostatniej nowości, jeśli chodzi o wędki jerkowe o dużej mocy. Ostatnią w kolejności jest Millenium Heavy Duty Jerk Cast Pro. Niestety wędka nie została zaprezentowana na targach. Podobnie do swoich poprzedników to wędka, której zakres wyrzutowy mieści się w przedziale 60-120g. Jest to wędka dwuczęściowa o długości 1,91m oraz długości transportowej 103 cm.
     

     
    Po krótkim wstępie, rzec można rozgrzewce dochodzimy do kolejnego stojaka z wędkami. Tym razem są to nowości z prestiżowej serii HM80. W tym roku Design-fishing potraktował miłośników metody castingowej bardzo poważnie wprowadzając do swojej oferty 4 wędki o zróżnicowanej charakterystyce. Zanim zaczniemy omawiać poszczególne modele, chcielibyśmy bardzo krótko opisać szczegóły produkcyjne tej serii.
    Podczas wizyty na stoisku otrzymujemy bardzo szczegółowe informacje na temat poszczególnych elementów wędziska. Naszą uwagę przykuwa znana nam forumowiczom forma, ale całkowita nowość na polskim rynku tzw. rękojeść dzielona. Producent nazywa ją „Japan style”. I rzeczywiście takie zbrojenie wędki było do tej pory bardziej popularne w krajach kwitnącej wiśni jednak widzimy, że trendy i moda wkracza również do Polski.
     

     
    Wracając jednak do meritum wędki z serii HM80 jak podaje Design-Fishing zostały wykonane w technologii CGT. Podczas wizyty mieliśmy okazję poznać więcej szczegółów na ten temat. CGT to Ceramic Graphite Technology. Czyli technologia, w której podczas procesu wytwarzania blanku wykorzystuje się tkanin z wykomodułowego grafitu (80 mln PSI – dostarczane przez japońską firmę Toray) i minimalnej ilości żywicy. Takie działania mają na celu nadanie blankowi specjalnych właściwości – wędka wg producenta lekka, mocna oraz bardziej dynamiczna niż inna wykonana zgodnie ze tradycyjnym procesem.
     

     
    Blank to nie wszystko. Wędki z serii HM80 zostały również uzbrojone w wysokiej klasy komponenty – przelotki Fuji Alconite, Pacific Bay SiC. Ponadto zostały one przymocowane omotkami z nici wykonanych w firmie Gudebrod.
     

     Wspomnieliśmy już o innowatorskim (jeśli chodzi o rynek krajowy) dzielonym dolniku. Element ten został oparty na importowanym, portugalskim korku klasy AAA (Extra Premium). Dodatkowo rękojeści wyposażono w elementy zdobnicze – krążki z prasowanego korku tzw. Burl Cork.
     

     
    Przejdźmy do omówienia poszczególnych wędek. Jak nadmieniłem na początku castingowi oferta Design-Fishing została rozszerzona o 4 nowe modele HM80. Pierwszy z nich to magicznie nazwana wędka HM80 Magic Touch Cast. Producent podaje, że głównym zastosowaniem wędki ma być lekki casting szczupakowo-sandaczowy, zaś zalecanymi przynętami to wszelkiego rodzaju miękkie wabiki.
     

     
    Wędka jest długa – 2,30m w związku z tym podzielono ją na dwie części. Długość transportowa to 118 cm. Zakres wyrzutowy 7-21,5g. Wędka została uzbrojona w 9 przelotek.
    Przejdźmy do następnej nowości firmy Design-Fishing. Od przedstawiciela otrzymujemy informację o innej nowości – HM80 River Runner Cast. Ta wędka jednak nie została zaprezentowana na targach. Sama już nazwa wskazuje, że projektant zamierzał stworzyć wędkę castingową dla miłośników wędkowania rzecznego. Długość wędki to 2,45m zaś zakres wyrzutowy to 5,5-21,5g. Wędka ma ugięcie semiparaboliczne przy jednocześnie szybkiej akcji. Jak podaje producent ten typ został zaprojektowany do lekkiego łowienia pstrągów na woblery.
     

     
    Kolejną już przedostatnią nowością castingową Design-Fishing jest wędka “królewska” – HM80 Speed King Cast”. Wędka zdecydowanie mocniejsza od swoich poprzedniczek. Została zaprojektowana z myślą o wędkarzach, których ulubioną metodą jest „guma z opadu”. Podstawowe jej parametry to długość 2,30m, zakres masy wyrzutowej 18-35g. Wędka jak poprzedniczki, ze względu na swoją długość została podzielona na dwie części – długość transportowa 118cm.
    Ostatnia wędką z omawianych nowości adresowana jest dla miłośników nie tylko castingu, ale również dla miłośników metody jerkowej. W tym roku rozszerzono ofertę wprowadzając HM80 Monster Jerk Cast. Tym samym poszerzono rodzinę wysokiej klasy wędzisk HM62 (w zeszłorocznej ofercie figurowała wędka z serii niższej HM62 Slider Cast) o jedną z serii HM80. Niestety tej wędki również nie znaleźliśmy w ofercie.

    Wędka jest adresowana dla miłośników metody jerkowej, których interesuje bardzo wysoka jakość wykonania produktu, przy zachowaniu typowych parametrów wędziska jerkowego – moc, duży zakres masy wyrzutowej. Mimo, że wędka jest o długości typowej dla tego rodzaju wędzisk (1,95 m) postanowiono ją podzielić – długość transportowa 102 cm. Co może być najbardziej interesujące dla wielu miłośników jerkowania to spory zakres wyrzutowy (30-80g) umożliwiający operowanie większością przynęt dostępnych na rynku polskim.
    Podsumowując obserwujemy, że Design-Fishing również zaczyna dostrzegać coraz większą społeczność wędkarską fascynującą się castingiem oraz jerkowaniem. Uzupełnienie oferty o mocniejsze jerkówki pozwoli wielu miłośnikom tejże metody na wykorzystanie szerszej gamy przynęt nie tylko z naszego podwórka, ale również tych z za granicy, które do tej pory pociągały za sobą konieczność importu odpowiednio mocnego sprzętu. Myślimy, że będzie to kolejny krok w rozwoju tej fantastycznej metody w Polsce. Ponadto mamy wielką nadzieję, że i w następnym roku oferta wędek oraz multiplikatorów do lekkiego castingu zostanie znacznie poszerzona, co wpłynie korzystnie na różnorodność naszego polskiego wędkarskiego krajobrazu.
     
    Daiwa-Cormoran
    Swoją ekspozycją na blisko 100m kw. Przyciąga nas firma Daiwa-Cormoran zlokalizowana na stoisku nr 32. Tradycyjnie sprzęt został bardzo dobrze wyeksponowany, a znaki firmowe, już z daleka, są łatwo dostrzegalne. Miłośnicy tejże firmy natychmiast orientują się gdzie podążać by poznać najnowszą ofertą.
     

     
    Już od dłuższego czasu dochodzą do nas sygnały, że firma Daiwa-Cormoran ma zamiar zapełnić lukę na naszym rynku, jeśli chodzi o sprzęt do metody castingowej. Jak pamiętamy w zeszłym roku na rynek polski, w chwilę po premierze światowej, wprowadzony został multiplikator niskoprofilowy Daiwa Viento. Pisaliśmy o nim kilka słów na łamach naszego portalu w artykule „Team Daiwa Viento 100 HL Baitacast Reel”. Kołowrotek ten dzielnie służył nam przez ostatni rok podczas wielu wypraw wędkarskich. Niestety takiej wielkości oferta, a właściwie jej brak, bowiem jeden kołowrotek nie stanowi wyboru nie był zadawalający zwłaszcza dla bardziej wymagających miłośników połowu za pomocą multiplikatora. Z niecierpliwością czekaliśmy na nowy sezon i na nową ofertę Daiwy-Cormoran. Nie musimy, bowiem miłośnikom tej metody objaśniać, że oferta japońska tejże firmy jest bardzo szeroka i różnorodna. Znaleźć w niej możemy zarówno multiplikatory do bardzo lekkiego łowienia tzw. UL jak i cięższego – jerkowego, a katalog tejże firmy liczy kilkaset stron.
    Pierwsze sygnały na temat nowości pojawiały się od dłuższego czasu na naszym forum. Wiele sklepów internetowych oferowało już przed targami nowości na 2007r. Podczas targów redakcja jerkbait.pl miała okazję zapoznania się ze sprzętem, który zostanie zaoferowany wszystkim wytrawnym wędkarzom w bieżącym sezonie. Co zatem znajdziemy na półkach sklepów?
     
    Multiplikatory
    W tym roku oferta Daiwa-Cormoran została poszerzona. Obok znanych wszystkim modeli Cormoran Corcast Pro oraz Team Daiwa Vento wprowadzono kilka nowych.
     

     

     
    Oczywiście na uwagę zasługuje najwyżej plasowany w ofercie polskiej multiplikator Team Daiwa Zillion 100 SHL, którego dogłębną recenzję i porównanie wersji japońskiej z amerykańską mogliśmy przeczytać na portalu TakleTour. Jest to najbardziej zaawansowana konstrukcja Daiwy wprowadzona na rynek europejski i tym samym polski. Podczas zeszłorocznych targów mieliśmy okazję poznać round Millionaire jednakże ostatecznie nie został on wprowadzony do oferty.
     

     
    Czym charakteryzuje się zatem Daiwa Zillion 100 SHL? Na które jego cechy warto zwrócić uwagę? Do czego może on posłużyć?
     

     
    W roku 2006 można było zaobserwować pewną modę. Na rynek wprowadzono szereg multiplikatorów tzw. High Speed czyli o dużym przełożeniu. Daiwa Zillion należy właśnie do tej grupy – HSL – Super High Speed Left (wersja leworęczna). Przełożenie 7:1 predysponuje ten multiplikator do wędkowania, w którym szybkość ściągania linki ma kolosalne znaczenie. Za jednym obrotem korbki mamy możliwość zwinięcia około 80 cm linki, co jest świetnym rezultatem. Waga multiplikatora to 230g. Konstrukcja została wyposażona w 6 łożysk kulkowych oraz jedno wałeczkowe w osi korbki. Na uwagę zasługuje również moc hamulca. Jego moc 5kG zdradza, że jest to raczej multiplikator do cięższych zastosowań (średnio ciężki casting) oraz do łowienia większych ryb (w Polsce szczupaków, boleni).
     

     
    Elementem, który wzbudza najwięcej emocji wśród castingowców jest szpulka. Widać, że została ona przygotowana dla miłośników lżejszych wabików.

     

     
    Szpulka została wykonana z aluminium zresztą tak samo jak całość konstrukcji (rama multiplikatora). Została pocieniona i ażurowania w celu zmniejszenia masy i tym samym siły potrzebnej do jej rozruchu. Oprócz tego multiplikator wyposażono w bardzo miłe dodatki – kilkalny docisk szpuli, hamulec walki oraz nastawę hamulca rzutowego. Skoro już wspomnieliśmy o hamulcu rzutowym to należy nadmienić, że w tym przypadku Daiwa zaimplementowała rozwiązanie Mag Force Z.
     

     
    Zillion to nie jedyne multiplikatory oferowane w tym roku przez Daiwa-Cormoran. Kolejny w ofercie na 2007r jest Megaforce 150i. Niestety multiplikator ten nie został udostępniony na targach. Multiplikator ten jest znacznie niżej plasowany niż wyżej omówiony Zillion. Przede wszystkim producent adresuje go do miłośników metody jerkowej. Już pierwsze oględziny potwierdzają te spostrzeżenia. Oczywiście bazujemy jedynie na dokładnym zapoznaniu się z szpulką, która, mimo, że została wykonana z aluminium jest pełna i bardzo głęboka ( 0,3mm/ 195m). W multiplikatorze użyto dużo elementów plastikowych, mimo to waży on 245g. Dodatkowo wprowadzono minimalne łożyskowanie przez zastosowanie 3 łożysk kulkowych oraz 1 wałeczkowego. Przełożenie tego multiplikatora to 5:1, tak więc rzeczywiście może być on użyty do metody jerkowej. Konstrukcję tą wyposażono również w tzw. flipping switch. Przycisk ułatwiający rzuty spod siebie metodą flippingu.
    Inną nowością na 2007r jest Triforce jest uboższą wersją Megaforce jest wg nas całkowicie słuszne i prawdziwe. Szpulka trochę płytsza (0,3mm/150m), ponadto łożyskowanie elementów ruchomych zredukowano do minimum (1+1). Producent również twierdzi, że cena tego multiplikatora ma być bardzo atrakcyjna. Podobnie jak MegaForce 150i multiplikator nie został przedstawiony na targach.
     
    Wędziska castingowe
    Daiwa-Cormorn w tym roku rozszerzyła również ofertę dotyczącą wędzisk castingowych. Podobnie jak w przypadku multiplikatorów pierwsze informacje o nowościach były publikowane przez naszych użytkowników na forum. Teraz mieliśmy okazję dokładniej poszperać wśród szerokiej oferty wędek wyeksponowanych na stojakach. Jakie wędziska zwróciły naszą uwagę? Oczywiście poszukiwaliśmy konstrukcji z charakterystycznym cynglem (tzw. pazurem castingowym), które już na pierwsze spojrzenie bardzo odróżniały się od typowych, znanych nam wszystkich wędek spinningowych. Przejdźmy, zatem do oferty pierwszej z firm - Daiwy.
     

     
    Wśród bardzo szerokiej gamy wędzisk spinningowej wychwyciliśmy dwie nowiki, o których w niniejszej, castingowej, relacji chcielibyśmy napisać. Pierwszą jest seria wędzisk nazwana Silvercreek Jerk. Miłośnikom metody castingowej i jerkowej obie nazwy dobrze są znane. W Japonii mianem Silvercreek nazwano, bowiem szereg produktów poczynając od flagowego kołowrotka UL Presso (Daiwa Silver Creek Presso), kończąc na bardzo bogatej ofercie wędek spinningowych i castingowych.
     

     
    Wprowadzenie do oferty wędzisk z serii Jerk spowoduje, że w Polsce miłośnicy metody jerkowej będą mieli zdecydowanie większy wybór. Nas to cieszy niezmiernie, bowiem metoda ta, przy szerokiej promocji wielu firm, ma szansę stać się tak samo popularna jak np. łowienie z opadu. Jakie zatem wędziska znajdziemy w serii Silvercreek Jerk – spójrzmy na poniższą specyfikację:
     
    Silvercreek Jerkbait 1,85m, 40-150g, wędka dwuczęściowa (95 cm długość transportowa), waga 210g, akcja szczytowa Silvercreek Jerkbait 1,95m, 40-150g, wędka dwuczęściowa (102 cm długość transportowa), waga 220g, akcja szczytowa Silvercreek Jerkbait 1,95m, 40-150g, wędka dwuczęściowa (102 cm długość transportowa), waga 180g, inna akcja wędziska – bardziej paraboliczna  

     
    Trzy wyżej wymienione wędki mają oczywiście swoje odpowiedniki spinningowe. Wędziska zostały uzbrojone w przelotki typu Fuji „Low Rider”, które jak twierdzi producent zapewniają odpowiednią ich wytrzymałość podczas połowu metodą jerkową przy użyciu dużej średnicy plecionkami. Producent twierdzi również, że chciano w ten sposób osiągnąć coś zupełnie nowego, czego nie było wcześniej na rynku.
     

     
    Ponadto dolnik wędki wykonano z korka, a uchwyt kołowrotka/multiplikatora typu CNC z aluminiowymi elementami. Całość w tonacji czarno-niebieskiej.
     

     
    W roku 2007 Daiwa wprowadzi do swojej ofert wędzisko do lekkiego castingu Team Daiwa One & Half. Niestety tej wędki nie było wystawione na targach. Zakres wyrzutowy wędziska to 10-20g, długość 180 cm. Jak podaje Daiwa wędka została wykonana z materiału nazwanego tajemniczo HM 26T. Nie wdając się w szczegóły dowiadujemy się również, że pozwala to na wykonanie blanku, który może być bardzo wytrzymały ale jednocześnie może być lekki (poprzez zmniejszenie grubości ścianki). Wędka waży 130g.
    Ponadto zastosowanie nietypowe łączenie tej dwuukładowej konstrukcji. Po pierwsze długości poszczególnych składów są różne. Dolna część ma 70cm, górna, szczytowa 110 cm (tym samym jest to długość transportowa). Po drugie, co jest mniej nietypowe, zastosowano połączenie typu spigot. Dzięki zastosowaniu opatentowanej technologii „Daiwa Super Flex”, zapobiegającej obracaniu się części na łączeniu, producent twierdzi, że takie rozwiązanie zbliża akcję wędki do jednoczęściowej.
    Przejdźmy do nowości firmy Cormoran w zakresie wędzisk castingowych. Również i w przypadku tejże firmy mieliśmy okazję zapoznać się z kilkoma ciekawymi konstrukcjami głównie do ciężkiego łowienia metodą jerkową, choć w ofercie znaleźliśmy również wersję do łowienia z opadu.
    Przeglądając wędki przechodzimy do grupy wędzisk jerkowych. W tym segmencie napotykamy na dwa modele. Pierwszy z nich nazwano Cormoran Bull Jerk. W serii tej znajdujemy dwie wędki o następujących parametrach technicznych:
    Cormoran Bull Jerk, długość 1,8m, masa wyrzutowa 50-150g, wersja dwuczęściowa, długość transportowa 93 cm, waga 160g Cormoran Bull Jerk, długość 1,9m, masa wyrzutowa 50-150g, wersja dwuczęściowa, długość transportowa 101 cm, waga 170g  

     
    Wędki zostały wykonane w technologii Hyper Tec, która wg definicji producenta ma zapewnić odpowiednią wytrzymałość (zwłaszcza szczytówki) przy zmniejszonej masie wędki. Hyper Tec zapewnia w procesie produkcyjnym odpowiednie ułożenie włókien węglowych. Wg producenta włókna te są spiralnie skręcone a splot jest tym bardziej zagęszczony im bliżej szczytówki.
    Ostatnim produktem z serii casting i jerk, która mieliśmy okazję „dotknąć” jest wędka Cormoran Black Star CM Jerk. Jej parametry techniczne zbliżone są do poprzednio omawianego modelu – długość 1,85m, zakres masy wyrzutowej 50-150g, wędka dwuczęściowa, długość transportowa 96 cm, masa 155g.
     

     
    Podobnie jak poprzednie konstrukcje została ona wyposażona w rękojeść wykonaną z korka klasy AAA. Wędka jest objęta 3 letnią gwarancją.
    Widać, że firma Daiwa-Cormoran odpowiada na zapotrzebowanie rynku polskiego. Jeszcze kilka lat temu, kiedy w Polsce jerkowanie i casting były mało popularne specjalizowanych produktów było bardzo mało. Z roku na rok oferta staje się coraz bogatsza. Mamy nadzieję, że w następnym roku liczba wprowadzonych produktów będzie jeszcze większa.
     
    JAXON
    Kolejne odwiedzone przez nas miejsce to stanowiskami 29 liczące sobie 90 m2 stoisko znanej w kraju od dłuższego czasu firmy JAXON. Podobnie jak inne firmy, również i ta przygotowała kilka nowości z myślą o CASTINGU. Na pierwszy rzut oka wysuwa się nam seria wędek z charakterystyczną dzieloną rękojeścią JAXON PERSEUS SPIN CAST.  

     
     
    Seria PERSEUS SPIN CAST obejmuje trzy nieco różniące się od siebie modele. Są to dwie wędki dwuczęściowe o długości 198 cm. Jedna do 25g oraz druga do 35g. Trzeci model to jednoczęściowa konstrukcja opisana do 35 gram. Wszystkie trzy wędki wyposażone są w blanki wykonane z mieszanki włókien określanych jako C24T i C30T, dzielone korkowe rękojeści, uchwyt kołowrotka typu Blank Expose oraz 8 przelotek klasy SIC-TS ( w tym przelotki jednostopkowe).
     

     

     
     
    W ofercie wędek Jaxona można znaleźć również znane z ubiegłego roku wedki serii XT-PRO SPIN CASTER jednak wędka nie została zaprezentowana na targach. Podobnie jak PERSEUS XT-Pro charakteryzuje technologia „multi modulus”. Oznacza to, że wędka wykonana jest z materiałów o różnych parametrach / sprężystości. W przypadku XT-PRO mamy do czynienia z materiałami określanymi jako C30T/C36T/C40T. Wędki te posiadają dwustopkowe przelotki (10 sztuk), uchwyt typu Blank Expose oraz jednoczęściową korkową rękojeść.  Wszystkie modele XT-PRO to konstrukcje dwu częściowe. W serii tej znajdziemy 5 modeli wędek. Są to: dwie konstrukcje o długości 180 cm, jedna opisana jako 10-35g, druga 50-100, dwie 195 cm (10-35g, oraz 50-100g) oraz najdłuższa 215cm konstrukcja o masie rzutowej oznaczonej jako 50-100g.
     

     

     
    Kolejna nowość to seria JAXON DIGITAL. Tu mamy do czynienia z dwoma wędkami długości 195 cm, o parametrach rzutowych 40-90g i 50-120g. to co wyróżnia te serie to końcowy odcinek szczytówki pomalowany farbą fluo. Podobnie jak w serii XT Pro i tu taj mamy do czynienia z jednoczęściową rękojeścią korkową.
    Ostatnia seria wędek to znana z ubiegłego roku CRYSTALIS JERK SPIN. Seria obejmuje 4 modele wędek: 180cm / 30-90g, 195cm / 30-90g, 195cm/ 20-60g oraz model o długości 210 cm i masie rzutowej 20-60g. Również tu mamy do czynienia z korkową rękojeścią (jednoczęściowa) oraz zakończeniem szczytówki w kolorze FLUO.

    Z innych wcześniej pokazanych wędek można zauważyć jeszcze znane serie ASTRAL oraz PROFIX. Wśród kijów castingowych jako ciekawostkę można zauważyć ASTRAL SPIN CAST o długości 285 cm i masie rzutowej 10-45g. Jest oczywiście konstrukcja dwuczęściowa.
    Wśród kołowrotków z ruchomą szpula typu multiplikator nowość na ten rok niskoprofilowy JAXON CASTING EXPRESS.
     

     

     
    Jest to model dla wędkarzy kręcących lewą ręką, wyposażony w 2 łożyska kulkowe oraz natychmiastową blokadę biegu wstecznego na bazie łożyska oporowego OWC, ażurową szpulę aluminiową oraz ramę wykonaną z grafitu. Multiplikator ten został wyposażony w rzutowy hamulec magnetyczny.
     

     
    Tyle wrażeń po pierwszym dniu targów. Jutro postaramy się uzupełnić relację castingową o kolejne nowości. 
     



  • Powiada się, że kij jest najbardziej osobistym elementem wędki. Dużo w tym racji, to o wiele więcej niż gadżet, do którego przykręcamy swoje ukochane reel'e... Jest to prosta, fizyczna emanacja potrzeb i oczekiwań ich użytkownika. Czyli wędkarskiego self-made-mana. To ona ma leżeć posłusznie i potulnie w dłoni, spełniać moje zachcianki i kaprysy. Można oczywiście oswajać fabryczne wyroby, można zlecić wykonanie kija profesjonaliście jednak daleko prościej, przyjemniej i skuteczniej jest ją stworzyć samemu. I jaka satysfakcja? Wcale nie musi być to arcydzieło łączące high-end technologiczny z wyrafinowaną sztuką zdobniczą. Wystarczy sprawne, niezawodne narzędzie. Proste i funkcjonalne. Taki właśnie komplet chciałbym Wam zaprezentować.
     

     
    Batsony urzekły mnie od momentu swojego pojawienia się, gdzieś tak pod koniec lat 90-tych. Dało się łatwo zauważyć, że było to coś więcej niż stereotypowa handlowa oferta, jakich w Stanach wiele. Tu była wizja i wyrazisty koncept i człowiek, który wiedział, do czego zmierza. Znałem i używałem poprzednie konstrukcje B.Batsona jeszcze spod sztandarów Pacific Bay. Poniekąd na plum serii raczkował i ząbkował nasz rodbuilding. Wiele uznanych światowych firm typu Versitex czy Grandt, lub nasz Anos bazowało na jego blankach. Tak, więc zauroczyłem się momentalnie - i nie żałuję. Mam sporo różnych kijów, ale te ciągle są trzonem mojego łódkowego ekwipunku. Wojtek Żbikowski mnie zabije za tą deklarację.
     

     
    Więc sprawiłem (złożyłem) sobie całą gramaturę. Wszystko, co w Schneidersrods mieli o długości 6'6". Od 3/16 do 3 oz. Do dziś zachowało się sześć; SPG 780, IP 841, ISB 780, 782, 783, IMB 784. Kilkanaście dni temu ubył IC 747. To było typowe niechciane dziecko i żenująca pomyłka. Trzyskład o mocy 3 oz. uzbrojony w wersji cast/spining. Z pierwsza przelotką nr 20. Miał urok szpadla i taką samą pracę. Nienawidziłem go. Poszedł do ludzi, ktoś inny się nim cieszy. Zrobię sobie zimą następcę na IMB 844. Starym IMB do 1 1/2 oz. Pod casting, na morze i do jerków. Jerki wymieniłem z czystego konformizmu i lizusostwa, bo nie łowię zębatych od lat. Także ISB 781 wypadł z kolekcji. Był zbyt blisko ISB 780, dublował go. Jak łatwo zauważyć wszystkie kije, prócz SPG mają jednakowe rękojeści.
     

     
    Ale taki od początku miałem na Batsony pomysł. Mieć cały szereg, sekwencję kijów, różniących się tylko mocą i gramaturą. Reszta identyczna. Jednakowo wyważone, na takich samych uchwytach i przelotkach - na Pacific Bay-u. Tylko ISB 783 jest na Fuji i Alconite'ach oraz regularnym new concept.
     

     
    Zamiast korków użyłem mahoniu. Znalazłem taki odpowiedni, leciutki. W mieście Łodzi robią z niego obudowy do ekskluzywnych, wiszących zegarów. Wagowo ze dwa razy cięższy od twardej balsy. Oczywiście pomysł zaczerpnięty jest z anglosaskiej skarbnicy. Ma cały szereg zalet: jest trwały, niebrudzący, nie taki "głuchy" jak rutynowe korki. No i wkładka pod uchwyt inna niż lack taśma i klej. Grafitowe tuleje na pasówkę - też podejrzałem. Branie rękę urywa. Kiedyś lekko mnie niepokoił ich meblowy sztafaż. Takie dalekie tchnienie nóżki od stolika. Przywyknąłem, polubiłem. Przy krótkich jigówkach i jerkówkach patent działa świetnie. Foregrip zredukowałem do minimum. Dzięki temu mam kciuk na blanku. Długości całkowite rękojeści mieszczą się między 34 a 36,5 cm. No i nie jest jak n-ta kopia globalnego standardu, ani kopia fabrycznych pomysłów. Nie takie powszechne Lego. Ale gdyby ktoś chciał obśmiać to rozwiązanie, z niewielką pokorą zniosę.
     

     
    Do meritum opisu dochodząc. SPG 780 (szkło) oraz IP841, czyli przedział od 3/16 do 3/8, to mój podstawowy sprzęt do dręczenia okoni i białorybu typu leszcze, płocie, wzdręgi. Pełne ugięcie i nieśpieszna praca. Czyli cały lekki softbait. Wleczony, skaczący, podrygujący oraz stacjonarny (stand up kiwany i drepczący). Także spinnerbaity, obrotówki, jigi i jigopdobne. Długo myślałem, że płocie łowię przypadkiem, fuksem, ale później uznałem swoją wielkość. Oraz talent nieprzeciętny. Joke … Teraz na przedzimiu SPG lepszy, taki spowolniony i nieagresywny. IP musiałem skrócić od dołu z 7'0 do 6'6". Nie zaszkodziło to jego właściwościom.
     

     
    ISB 780 i 782 to 3/8 do 5/8 oz. Twardy dolnik pod sprężystą, ciętą szczytówką. Jest to kwintesencja kompletu bardzo wszechstronna i uniwersalna. Wsio, all... Cały średniociężki softbait/Manns 2, 3 i 4 cale, twistery, wszelkie rigi, paternostery, koguty, jigi wszelkiego autoramentu, obrotówki rozmiaru 3 i 4, jerking gumiany i podpowierzchniowy, boleniówki. Tu dygresja. Wymieniając koguty nie miałem na myśli tych nowo śląskich, ołowianych przecinaków. Raczej te tradycyjne, z Piekar, Siemianowic i Diobliny. W stylu Florek Wawrzyniak˛. Po mule i po twardym. Z góry i pod górę. Z polotem, nie w opadzie. Okazjonalnie trolling większym woblerem.
     

     
    ISB 782 złowiłem min. kilka sumów w przedziale 12-35 kg. Najzupełniej przypadkowo, jako przyłów przy sandaczach. Hol bezproblemowy, choć ciężki. Test zdały celująco.
     

     
    ISB 783 plus IMB 784 3/4 do 1 oz. Szybkie, agresywne kije do dziurawienia nieszczęsnych rybich łbów. Dotychczasowa górna granica moich potrzeb. Na wiatr, dużą falę, wodę ponad 8m, karcze. Do dużych kogutów, wahadłówek, 5 i 6 calowych gum. Także sporadyczny jerking twardymi wabiami. Nieźle sprawdziły się na Bałtyku. Nie z dryfującego kutra, krajowego smakołyku , oczywiście.
     

     
    Znów dygresja. W moim prywatnym rankingu jerków bezkonkurencyjny jest ABU-owski Hi-Lo z nastawnym sterem. Ocalały mi raptem dwa - tonący łamany 4-calowy oraz mono 3-calowy. Wszystkie rodzaje pracy można z nich uzyskać. Ale dawno ich, ani ich erzatzów w handlu nie widziałem.
     

     
    Wszystkie wymienione kije zbrojone są pod klasyczny spinning. Wyważane pod C-4 i BG 13 i 15. Wagowo wyszły minimalnie ciężej od korkowych, to oczywiste. Ale przyjemność użycia zupełnie inna. Korkowe, standardowe 3/4 oz. lżejsze wagowo, jest odczuwalnie gorsze użytkowo, mniej manewrowe. Użytkowo lokuję je w okolicy popularnych Avidów. Może nieco wyżej. Ale to tylko stronnicze wrażenie budowniczego. Wszak każda pliszka swój ogonek chwali.
    Sześć lat ich użytkowania, wręcz tyrania nimi, utwierdziło mnie w opinii o trafności wyboru. Mam wiele rozmaitych kijów, ciągle coś składam sobie i kumplom, ale sentyment pozostaje. No i szacunek dla B...E...
     
    Sławek Oppeln Bronikowski, 2007
    ps. Nie mam spółki z I .M.!!
     
    plum seria - Seria blanków o charakterystycznej śliwkowej barwie. Bardzo wszechstronna i różnorodna oferta Pacific Bay. Chyba najlepsze jej blanki. Wydarzenie sprzętowe lat 90-tych w klasie standard. koguty Florka Wawrzyniaka - (foto) Piekarski kogut w odróżnieniu od masowo spotykanych w handlu jest moim zdaniem wszechstronniejszy. Dużo więcej możliwości można z niego wykrzesać. Te nowe koguty (ołów + chennile na trzonie kotwicy + piórko) w komplecie z plecionką tworzą bardzo uproszczony zestaw do bombardowania dna. Jak dla mnie dość siermiężne. Piekarski daje tych możliwości dużo więcej. Różnicując wagę główki, "upierzenie" oraz wzajemne relacje między nimi uzyskujemy wiele możliwości. Moim zdaniem lepiej oddają ducha swojego wzoru - jigowej włosianki. Widziałem nawet wersje a'la jig pływający, widziałem jednohakowe rakopodobne, jednohakowe do czołgania. Środowisko piekarskie znam dość dobrze. Dzieje koguta też. Do dziś na Sulejowie całe lato koczuje Florek. Sandaczy co prawda już niewiele, ale piwo ciągle nam smakuje. Jest ona jedyną autonomiczną i oryginalną przynętą jigową naszego pomysłu. Adoptowana to fakt, ale jakże autentyczna. Taki jigowy przyczółek.   
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

  • Mistrzostwa Świata to prawdziwe święto dla każdego fana piłki. Jak tylko okazało się, że kolejna edycja mundialu odbędzie się u naszych zachodnich sąsiadów, już wiedziałem, że muszę zobaczyć na żywo najlepszych piłkarzy globu – Ronaldinho, Kakę, Messiego, Drogbę i wielu innych... Postarałem się więc o bilety na kilka spotkań. W moim mundialowym programie znalazła się jednak trzydniowa przerwa, podczas której nie było nic do oglądania. Natychmiast wpadłem na pomysł: a może by tak w tym czasie wyskoczyć na ryby? Postanowiłem więc zabrać sprzęt wędkarski i poznać kilka nowych łowisk. Wędkarskie podróże to przecież, obok futbolu, moja największa życiowa pasja.
     

     
    Jako, że w Niemczech zakazana jest metoda catch and release, a na sprawianie i przyrządzanie ryb w normalnych hotelach często nie ma warunków, zdecydowałem się łowić w sąsiedniej Holandii. Wiele o niej słyszałem od kolegów – Maćka Jagiełły, Roberta Zawarskiego i Marka Szymańskiego. Tamtejsze kanały, sztuczne jeziora i Ren kryją w sobie ponoć prawdziwe wędkarskie skarby. Oto moja krótka opowieść o tym, jak wyglądał mój jeden wędkarski dzień w Kraju Tulipanów.
     

     
    W ojczyźnie sera
    Właśnie skończył się mecz Argentyna – Wybrzeże Kości Słoniowej. Jesteśmy w portowym Hamburgu i próbujemy przebić się spod stadionu przez korki na autostradę. W końcu udaje nam się i już wygodnie pędzimy w kierunku zachodnim. Droga, jak to zwykle w Niemczech, jest doskonała – jezdnia gładka jak stół, dwa albo trzy pasma w jedna stronę, liczne stacje benzynowe i przydrożne zajazdy, dające szansę na wypicie orzeźwiającej kawy. Dość szybko docieramy więc do holenderskiej granicy, która, poza kreską na mapie, w rzeczywistości już dawno nie istnieje.
     

     
    Naszym celem jest prowincja Noord Holland, czyli Północna Holandia – najbardziej „holenderska” część tego kraju, pełna wiatraków, poprzecinanych kanałami polderów, małych urokliwych miasteczek z kamieniczkami sprzed trzystu lat i wytwórni wyśmienitego sera z olbrzymimi dziurami. Od nazwy prowincji pochodzi zresztą nazwa całego kraju, funkcjonująca równolegle z określeniem Nederland (The Netherlands, Niderlandy). Późnym wieczorem docieramy do miejscowości Edam (tak, to stąd właśnie pochodzi ser edamski), leżącej na brzegu Ijsselmeer – ni to jeziora, ni to morskiej zatoki, oddzielonej groblą od otwartych wód Morza Północnego.
     

     

     
    Kwaterujemy w małym hoteliku, a właściwie klubie jazzowym, którego właściciel wynajmuje kilka pokoi na poddaszu. W klubie dzisiaj wieczór muzyki „live”, pełno więc gości, a w powietrzu unosi się charakterystyczny zapach dymu – bynajmniej nie do końca tytoniowego…
     

     

     
    Wchodzimy po zewnętrznych schodach na poddasze i otwieramy drzwi do małego pokoiku. Schludnie, czysto, da się wytrzymać. Jedynie podłoga nachylona jest nieco na jedną stronę, a deski skrzypią niemiłosiernie. To w końcu kamienica pamiętająca czasy braci De Witt i innych bohaterów książki „Czarny Tulipan”.
     

     
    Na poddaszu potworny zaduch, na czas wietrzenia wychodzimy więc na chwilę na taras. Tutaj jednak niewiele chłodniej – tegoroczne lato jest wyjątkowo upalne. Nad nami rozgwieżdżone niebo, a obok domu widzimy jak gwiazdy odbijają się w lustrze wody. To jeden z tysięcy holenderskich kanałów. Ryby możemy więc łowić już pod hotelem… Dla ochłody wypijamy po kuflu doskonałego piwa i zmęczeni kładziemy się spać. Jutro czeka nas pracowity wędkarski dzień, a upał przecież niemiłosierny!
     
    Ruszamy na ryby
    Rano kupujemy u gospodarza licencje wędkarskie. Całoroczne zezwolenie na wody tego kraju kosztuje ok. 20 euro. Gospodarz mówi, że składa się na nie licencja państwowa (Sportvisakte), wydawana przez Ministra Rolnictwa i Środowiska Naturalnego, oraz zewzwolenie (Visvergunning) od holenderskiego Związku Wędkarstwa Sportowego (Sportvisserij Nederland). Dokumenty te można zakupić w urzędach pocztowych całego kraju. Możemy na nie łowić na wodach śródlądowych Holandii. Natomiast łowienie w morzu nie wymaga licencji. Następny krok to wybór miejsca do wędkowania. Siadamy na chwilę przy stoliku, zamawiamy poranną kawę z rogalikami i zabieramy się do studiowania znakomitej mapy Północnej Holandii, którą przesłał mi wcześniej pocztą Jan Eggers – jeden z najsłynniejszych holenderskich wędkarzy, pogromca wielkich szczupaków i sandaczy. Na mapie mamy zaznaczone miejsca znane z dobrych brań różnych gatunków ryb – od szczupaków, okoni i sandaczy (po holendersku odpowiednio: snoek, snoekbaars, i baars), poprzez ryby spokojnego żeru, jak leszcze, karpie, płocie i jazie, po ryby morskie, jak dorsz (po holendersku kabeljauw), węgorz (aal), płastuga (platvis) czy belona (geep). Dobrych miejsc jest zaznaczonych ponad setka, trzeba więc dokonać selekcji.
    My chcemy zapolować na szczupaki i sandacze. Nie mamy łodzi, więc wędkowanie na Ijsselmeer nie ma większego sensu. Skupimy się na kanałach, dobrze dostępnych z brzegu. Ograniczamy nasz plan do odwiedzenia 10-12 miejsc, położonych w promieniu góra 50 km od Edam.
     

     

     
    Już wcześniej dowiedziałem się z artykułu Marka Szymańskiego, że łowienie w Holandii polega na częstym przemieszczaniu się samochodem i krótkim obławianiu miejsc rokujących największe szanse na występowanie drapieżników. Na kanałach będą to wszelkiego rodzaju połączenia z innymi ciekami, okolice mostów, jazów i śluz (choć nie wszędzie przy takich urządzeniach wolno łowić), rury wlotowe (woda płynie nimi pod jezdniami), trzcinowiska, głęboczki, porciki z łodziami, pomosty, a nawet pojedyncze wbite w dno pale.
    Najważniejsze są zawsze pierwsze rzuty, więc należy szczególnie dobrze zaplanować je i wykonywać z należytą starannością. Jak kilka-kilkanaście rzutów nie przyniesie brania, można zwijać się i zmieniać miejsce. Albo nie ma tu bowiem ryb, albo już je wypłoszyliśmy. No przepraszam, istnieje jeszcze szansa, że są, ale nie żerują. Przy wyjątkowo trudnych warunkach pogodowych – np. upały czy skoki ciśnienia, jest to możliwe.
     

     

     
    Niespodzianka spod świateł
    Jedziemy na pierwsze miejsce – kanał biegnący wzdłuż szosy z Volendam do Hoorn. Parkujemy przy bocznej drodze.
     

     
    Wędkowanie w tej części Holandii jest dość specyficzne. Najlepsze miejscówki są często w okolicy domów czy budynków gospodarczych, skrzyżowań, rond bądź ruchliwych jezdni. Nie ma tego nastroju, co choćby w Skandynawii, gdzie łowienie ryb kojarzy się z miejscami odludnymi, piękną przyroda, ciszą i samotnością. Ale kto powiedział, że raz nie można inaczej?
     

     
    Montujemy sprzęt. Mój mundialowy towarzysz - Mariusz - będzie się dopiero uczył wędkowania, choć na kulinarnych walorach ryb zna się dobrze, gdyż pracuje od dawna w jednej z największych firm importujących ryby i owoce morza. Przygotowuję mu dość uniwersalny zestaw dla początkującego, na którym nauczy się zarzucać i prowadzić przynętę, a w razie potrzeby nawet wyholuje rybę. Pierwszą godzinę poświęcamy na naukę, a że przynęta rzadko ląduje w wodzie a częściej na drugim brzegu, brań nie mamy…
     

     

     
    Kolejne miejsce to połączenie dwóch średniej wielkości kanałów. Mam dwa zestawy – jeden jerkowy z multiplikatrorem, którym będę próbował przechytrzyć holenderskie esoxy, a drugi jigowy - kij o akcji szczytowej, ale dość mocny, oraz kołowrotek o stałej szpuli z plecionką. W burej, obrzydliwej i cuchnącej nawozem wodzie jest sporo zielska i liści grążeli. Jerkowanie nie przynosi jednak efektów. Jest tak gorąco, że pot płynie nam po całym ciele, a pragnienie dokucza bez ustanku. Swoją drogą nie dziwię się rybom. Przemieszczamy się dalej w stronę Hoorn. Samochód parkujemy przy dużym skrzyżowaniu, gdzie spory kanał zakręca pod kątem 90 stopni i przepływa pod kilkoma mostami. Woda jest obiecująca - znacznie bardziej czysta (choć o pełnej przejrzystości nadal nie ma mowy), gdzieniegdzie przy brzegu pojawiają się kępy trzcin.
     

     
    W okolicy jednego z mostów widzę karpia wygrzewającego się metr od brzegu. Ma ok. 4-5 kg. No, ale to nie nasz cel. Spokojnie opukuję dno kopytem, ale brań jak nie było, tak nie ma. Chyba jednak jest za gorąco - nawet dla sandaczy. Temperatura grubo przekracza 30 stopni Celsjusza. Poza tym za jasno. Wieczorem pewnie się uaktywnią, ale czy my jeszcze będziemy „żywi” po tym upale?
    Przechodzę za kolejny most, przed którym stoi właśnie na czerwonym świetle sznur samochodów. Staję na betonowym umocnieniu brzegu tuż za mostem i ponownie jiguję seledynową gumą. Tutaj jest głębiej, jakieś półtora, może dwa metry. To miejsce jest warte szczególnego wysiłku.
     

     
    Przypominam sobie, że Jan Eggers skutecznie łowi w kanałach sandacze na tandemiki z dwóch obrotówek. Może agresywna praca wirówki pobudzi apatyczne ryby? Zakładam dużą wirówkę Colonel i prowadzę ją w pół wody, licząc bardziej na branie szczupaka niż sandacza. W pewnym momencie czuję upragnione uderzenie i zacinam! A więc nie myliłem się, obrotówka nie jest jeszcze przeżytkiem. Ryba schodzi do dna i początkowo nie daje się podciągnąć. Akurat na czerwonym świetle zatrzymuje się koło mnie ciężarówka, a kierowcy, widząc wygięty jak pałąk kij, przez otwarte okno zaczynają mi kibicować! Ich rozradowane twarze są dosłownie o dwa metry od mojej – dzieli nas tylko barierka mostu. W takich okolicznościach jeszcze nie holowałem ryby… Wreszcie odrywam zdobycz od dna. Ryba opornie idzie w górę i w końcu pokazuje się w pełnej krasie. Ze zdumieniem konstatuję, że to nie szczupak, a dorodny sandacz. Na oko ma jakieś trzy, może trzy i pół kilo. Po chwili wyraźnie słabnie i daje się podholować do brzegu. Teraz trzeba go podebrać, a zadanie to nie łatwe, gdyż brzeg w tym miejscu jest dość stromy i nad lustrem wody umocniony betonem, a nieco dalej, gdzie brzeg jest niższy i łagodniej opadający, dostępu do wody bronią gęste trzciny. Na „balona” oczywiście nie wchodzi w grę – za duża ryba, długiego podbieraka też nie mam. Wołam Mariusza i daję mu chwytak instruując przy tym, co ma robić. Mój początkujący partner spisuje się jednak doskonale. Kładzie się na trawie twarzą w dół w stronę lustra wody i dosięga chwytakiem dolną szczękę ryby. Potem zgrabnie unosi ją do góry. Jest! Pierwszy holenderski sandacz. Odhaczamy rybę, parę zdjęć i do wody. Mariusz jest trochę poparzony pokrzywami, ale to detal. Najważniejsze, że zrealizowaliśmy nasz cel: jest ryba (i to sandacz!), nienajgorszych rozmiarów, w bardzo trudnych warunkach pogodowych i w najmniej sandaczowej porze dnia – w samo południe. Możemy spokojnie łowić dalej, ale już nic nie musimy.
     

     
    Rybna uczta w towarzystwie mew
    Do wieczora łowimy jeszcze ambitnie z kilkoma przerwami na zimne napoje, serwowane w urokliwych holenderskich pubach przez jeszcze urokliwsze barmanki. Upał jest niemiłosierny. Próbujemy na parkowym rozlewisku w centrum Hoorn, kilku odcinkach polnych oraz w okolicy miasteczek De Rijp, Avenhorn i Purmerend. W niektórych miejscach znajdujemy więcej spokoju i odosobnienia, śpiew ptaków oraz zieleń pól pełnych pasących się krów. Kilka razy niemal spod nóg odpływają nam karpie gigantycznych wręcz rozmiarów. Jest ich tutaj naprawdę sporo. Jednak brań drapieżników już nie ma. Pod wieczór kapitulujemy. Wędkarski dzień kończymy z jednym sandaczem. W taką pogodę i bez znajomości wody, to i tak sukces.
     

     

     
    Na kolację jedziemy do Volendam – małego miasta położonego na brzegu Ijsselmeer. Mariusz jako specjalista od rybnych smakołyków mówi, że być w Holandii i nie spróbować prawdziwych matjasów, to grzech. Idziemy do portu, gdzie pełno eleganckich jachtów i prostych rybackich kutrów.
     

     

     

     

     
    Tutejsi rybacy żyją z połowu dorsza, węgorza i właśnie śledzia zwanego matjasem. Tym mianem określa się tylko śledzie łowione na Morzu Północnym u wybrzeży Holandii przez kilka wiosennych tygodni. Sprzedawane w naszych marketach matjasy to zwykła lipa (to śledzie a la matjes, coś jak wyrób czekoladopodobny). My właśnie w czerwcu szczęśliwie trafiliśmy na świeże matjasy. W tanim portowym sklepiku kupujemy kilka sztuk, a do tego świeżo uwędzone węgorze, zwane paling. Są to ryby trzydziesto-czterdziestocentymetrowe (właśnie takie węgorze łowi się u wybrzeży Holandii), o niewykle delikatnym mięsie, nie tak tłustym jak znane nam z Polski normalne, duże węgorze.
     

     

     
    Po wyjściu ze sklepu idziemy na ławeczkę na portowym nabrzeżu. Rozwijamy papier i zabieramy się do tej prawdziwej uczty.
     

     

     
    Śledzie sprzedawane są bez głów i wnętrzności, gotowe do spożycia, z dodatkiem cebulki. Je się na surowo, bez jakichkolwiek dodatków (mają w sobie naturalną delikatną słoność od morskiej wody). Z węgorzy ściąga się tylko skórkę. Od razu nad naszymi głowami zaczynają krążyć mewy, spragnione rybich odpadków. Rzucamy im kilka kręgosłupów starannie oczyszczonych z wybornego mięsa. Otwieramy zimne piwo, oddychamy rześkim nadmorskim powietrzem i chcemy, aby ta chwila trwała bez końca… 
    Piotr Motyka (Piotrek na forum)
    piotr.motyka@eventurfishing.pl
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

Artykuły

×
×
  • Dodaj nową pozycję...