Skocz do zawartości

Artykuły

Manage articles
  • admin
    W dniach 18-25,10,2006 miałem przyjemność wziąć udział w eksperymencie wędkarskim zorganizowanym przez Active Holidays – Marka Karasińskiego. Celem naszej wyprawy były dwa łowiska w Szwecji Korrö nad jeziorem Viren oraz Brantestad. Jednak wyjazd ten miał być inny niż wszystkie zorganizowane do tej pory. Różnica polegała na tym, że w wyprawie miało wziąć udział ok. 40 wędkarzy, a najważniejsze było to, że wszyscy mieliśmy łowić pod czujnym okiem doświadczonych wędkarzy z Polski - Roberta Taszarka, Piotra Konona, Pawła Mireckiego, Grzegorza Sicińskiego. Dla wielu z uczestników był to pierwszy kontakt z ludźmi, którzy zawodowo zajmują się wędkarstwem. Nie ukrywam, że wszyscy liczyliśmy na to, że oprócz wędkowania w rybnych wodach będziemy mogli skorzystać z doświadczeń mistrzów. Dodatkową atrakcją były zawody towarzyskie o najdłuższą rybę. Dla zwycięzcy czekała nagroda niespodzianka. Oczywiście każda ryba po zmierzeniu i sfotografowaniu wracała do wody.
     

     
    Do Szwecji pojechaliśmy luksusowym autokarem z przyczepą, do którego większość uczestników wsiadła w Warszawie. Zbiórka była zorganizowana przed znanym centrum wędkarstwa, gdzie każdy mógł uzupełnić braki w sprzęcie i przynętach (uczestnicy wyprawy otrzymali znaczą zniżkę). Ja i kilku innych kolegów pojechaliśmy własnymi samochodami bezpośrednio na terminal promowy Stena Line do Gdynii. Przeprawa promowa luksusowym promem Stena Baltica dała okazję do zapoznania się ze wszystkimi.
    W Szwecji jedna grupa, po przejechaniu zaledwie 60km, wysiadł w Korro nad jeziorem Viren a druga pojechała dalej 200km na północ do Brantestad położone nad jeziorem Yxern.
     

     
    Ja zostaje w pierwszej grupie. Naszym przewodnikiem będzie Robert Taszarek oraz Piotr Konon. Zakwaterowanie mamy w uroczym ośrodku, w bardzo dobrych warunkach. Pokoje 2-4 osobowe. Każdy pokój z zapleczem sanitarnym. Do dyspozycji mamy dobrze wyposażoną kuchnię oraz jadalnię. Wszystko sprawia schludne i dobre wrażenie. Do miejsca cumowania łodzi mamy zaledwie kilkanaście metrów. Jedna jednostka przypada na dwóch wędkarzy.
     

     
    Łowisko – Jezioro Viren  o powierzchni 700ha . Głębokość maksymalna 3-4m , zależna od poziomu wody. Podczas naszego pobytu najgłębsze miejsca nie przekraczały 3m, jednak średnia głębokości oscylowała w granicach 1-2m. Dodatkowym utrudnieniem była niesamowita ilość głazów, których często nie było widać. Dla mniej doświadczonych stwarzało to pewne zagrożenie uszkodzenia silnika. Jezioro posiada niezliczoną ilość zatok poprzedzielanych ogromną ilością kamieni, skał. Łowiliśmy chyba na wszystkie możliwe przynęty. Ciężko było wytypować te jedynie słuszne. Stosowaliśmy gumy od tych najmniejszych po te kilkunasto centymetrowe. Warunkiem było stosowanie niewielkiego obciążenia ze względu na głębokość. Dominowały główki 5g, a podczas silnego wiatru 10g. Stosowaliśmy też przynęty „twarde” czyli różnego rodzaju wahadła, obrotówki rozmiar od 3 w górę. Nie zawiodły nas też slidery zwłaszcza 10 cm. Wersje tonące okazały się doskonałe do łowienia z trolingu (sic!). W ten sposób łowiliśmy duże ilości szczupaków.
     

     
    Okonie brały na mniejsze przynęty, choć trafiały się i na slidery. Jeśli ktoś chciał nałowić dużo ryb stosował „paprochy” najczęściej w kolorze motoroil. Chcąc jednak zapolować na okazy okoni, tj. ryby ponad 40cm, używaliśmy najczęściej kopyt długości 5-7cm. Były bardziej selektywne (brań mniej , ale ryby większe).
     

     
    Dodatkową atrakcją była rzeczka Ronnebyån, która przepływała przez jezioro. Ujście rzeczki  było przy samym ośrodku. Rzeka płynie przez dzikie tereny. Najczęściej otoczona pięknym lasem. Wędkowanie odbywa się w komfortowych warunkach. Wzdłuż jej brzegu biegnie ścieżka przyrodnicza, po której można wygodnie spacerować jednocześnie łowiąc. To łowisko mogę polecić każdemu, kto chce rozprostować nogi. A co w niej połowimy? Wybrałem się któregoś popołudnia z kolegą na zwiedzanie owej wody. Przygotowaliśmy delikatne zestawy pstrągowe, woblerki , błystki z myślą o łowieniu pstrągów, które zamieszkują tę wodę. Efekt, w ciągu godziny złowiliśmy kilka szczupaków i troszkę okoni. Nic w tym dziwnego by nie było, tylko że największy szczupak miał 90cm. Ja nie dałem rady metrowej rybie, a wszystko to z wody szerokości kilku metrów. Po naszej wyprawie Robert postanowił zbadać dokładniej tę wodę. W krótkim czasie nałowił kilkanaście ryb na slidera10(sic!). Niewiele ryb było mniejszych niż 70cm.
     

     

     
    Celem wyprawy było zdobywanie nowych umiejętności od doświadczonych kolegów. Przyznam, że przy takich przewodnikach jak Robert czy Piotr, łowienie zeszło na plan dalszy. Wszyscy siedzieliśmy wieczorami i słuchaliśmy ich jak oczarowani. Nikt nie krył swoich sekretów. Wszystko było pokazane jak na dłoni. Robert zrobił wykład na temat wykonywania błystek obrotowych. Szczęściarze nawet otrzymali po sztuce … Piotr opowiadał o odległych łowiskach i potworach, które w nich pływają. Nikt się nie spieszył. Był czas na to, żeby pokazać techniki castingowe, a po nauce łowienia z opadu, niemal wszyscy przestali polować na szczupaki i szukali okoni. Cieszyli się jak dzieci. Dla wielu była to nowość . Do dziś nie zapomnę entuzjazmu jednego z uczestników, gdy przybił do pomostu i opowiadał o setce okoni które złowił, właśnie z opadu.
     

     
    Podczas wyjazdu , organizator zafundował dla uczestników dodatkową atrakcję , jaką były zawody w dwóch konkurencjach:  najdłuższa ryba , oraz  suma długości 5 najdłuższych ryb. Dla zwycięzców czekały atrakcyjne nagrody: Za złowienie najdłuższego szczupaka wycieczka do Norwegii w marcu 2007r, a dla ekipy, która złowiła 5 najdłuższych szczupaków bony o wartości 500zł do zrealizowania przy wykupie dowolnej wyprawy wędkarskiej organizowanej przez biuro podróży.
     

     
    Zawody były rozgrywane na żywej rybie. Każdy uczestnik otrzymał aparat jednorazowy oraz specjalną miarkę . Zabawa była przednia. Każdy łowił od kilku do kilkudziesięciu ryb dziennie.  Robiąc zdjęcia trzeba było jednak podejmować decyzje, którą rybę uwiecznić, ponieważ każdy z nas miał tylko 28 klatek w aparacie. Większość uczestników sprawiała wrażenie, że jest im obcy duch rywalizacji ,ale zaraz po złowieniu większej sztuki deski szły w ruch. Atmosfera jednak nie przypominała tu typowych zawodów. Była wspólna zabawa, oraz podkreślana już przeze mnie życzliwość i chęć pomocy innym okazywana przez każdego uczestnika.
     

     
    Wielu z nas miało obawy, jak 19 ludzi z różnych środowisk, zupełnie sobie obcych dojdzie do porozumienia poczynając od wyboru łodzi poprzez przygotowanie posiłków po zmycie naczyń. Nie wiem czy trafiliśmy na tak kapitalnych ludzi, czy może nasze hobby to spowodowało, ale tak zgranej grupy chyba nie uda się już stworzyć, mimo ogromnej różnicy wieku, przekonań. Wszyscy dogadywaliśmy się znakomicie. Na dowód niech posłuży to, że jednym głosem zadeklarowaliśmy się, że chcielibyśmy powtórzyć ten wyjazd dokładnie w takim samy składzie.
     

     
    Uważam, że swoisty rodzaj eksperymentu, jakim było wysłanie tak licznej grupy w jedno miejsce udał się w stu procentach. Mogę z czystym sumieniem polecić tą formę wyjazdu każdemu i tym, którzy mają już własne ekipy i ruszają w stałym składzie jak i tym, którzy z różnych względów nie mogą znaleźć chętnych na takie wyjazdy. Uważam, że kapitalnie to zintegrowało środowisko ludzi, z którymi byłem. Jest jednak warunek bardzo ważny by impreza była udana. Musi być w tym wszystkim człowiek, przewodnik, który będzie potrafił zainteresować i będzie chciał się podzielić swoją wiedzą z innymi. W tym przypadku Robert i Piotr wywiązali się ze swojej funkcji znakomicie. Wywiązali się do tego stopnia, że prawie sami nie łowili tylko uczyli pozostałych, a pokusa łowienia była ogromna – uwierzcie mi.
     

     
    Były też pewne niedociągnięcia, które w sposób prosty można wyeliminować. Mianowicie specyfika łowiska, bardzo płytkie i pełne kamieni jezioro wymusiło stosowanie silników elektrycznych. Jednak ze względu na kiepskie prostowniki już po dwóch dniach pojawił się problem energii. Dlatego polecam zabranie 2 konnego silnika na to łowisko. Drugim problemem było samo wypłynięcie na jezioro przez bardzo kamienistą zatokę. Pływaliśmy niemal na oślep. Każdy kilka razy przytarł się o podwodne głazy, a wystarczyło by właściciel łowiska oznaczył tor po którym można swobodnie wypływać. Myślę, że te uwagi organizatorzy wezmą sobie do serca i następnym razem nie będzie już tych problemów.
     

     
    tomek_w, 2006

     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

  • Na łowienie pstrągów w zasadzie istnieje prosty przepis. Niezbędna jest zasobna w tego gatunku rybę woda, dobry kompan, który zrobi zdjęcie naszej zdobyczy, kilka typowo pstrągowych przynęt oraz zestaw, którym będziemy łowić. Jednak, kiedy mówimy o sprzęcie wszyscy myślą o wędzisku spinningowym oraz tradycyjnym kołowrotku o stałej szpuli. Czy pstrągi można łowić inaczej? W dniach 25-27.08.2006 odbył się „I Ogólnopolski Zlot Miłośników Castingu – pstrąg na multiplikator” podczas, którego uczestnicy warsztatów szukali odpowiedzi na postawione wyżej pytanie.
     

     
    W szczególności teraz, kiedy następny sezon przed nami warto nie tylko powspominać, ale również zastanowić się czy nowy sezon nie zacząć inaczej np. z zestawem castingowym. Być może niektórzy z Was po przeczytaniu tej relacji postanowią spróbować swoich sił w castingu pstrągowym, kto wie? Mnie chwyciło, choć jakiś czas temu zarzekałem się, że najlżejszą moją wędką castingową będzie jerkówka. Mój dobry kolega chciał wtedy obstawiać, że jeszcze będę biegał po krzakach z Daiwą Pixy. Wtedy kategorycznie mówiłem – chyba zgłupiałeś! Okazało się, że znał mnie lepiej niż ja sam siebie. Mimo, że nie z Pixy to w tym roku bardzo chętnie ponownie odwiedzę rzeczki, które pachną pstrągiem właśnie z delikatnym zestawem castingowym.
     

     
    Czy pstrągi można łowić na casting? Moje doświadczenie w tej materii nie pozwala mi wyciągnąć jednoznacznych i jedynie słusznych wniosków. Nie podchodzę do tego również z fanatyzmem. Widomo bowiem, że w wędkarstwie trudno o jedyną słuszna droga. Łówmy, zatem tak jak czujemy, że będzie dobrze. Zachęcam Was jednak do eksperymentów. Między innymi, dlatego chciałem się o tym przekonać na własnej skórze, więc z determinacją szukałem kolejnych sposobności. Odwiedzałem nieliczne mazowieckie rzeczki pstrągowe, ale oprócz radości wykonywania kolejnych celnych rzutów w różnych pozach, niekiedy wręcz cyrkowych cały czas pojawiały się nowe pytania, które co tu ukrywać przyprawiały o ból głowy.
     

     
    Lekki casting (ang. light baitcasting), czyli połów za pomocą precyzyjnego multiplikatora oraz wędki o niewielkiej mocy z charakterystycznym „pazurem”, w Polsce nie jest jeszcze zbyt popularny. Wynika to głównie z małej dostępności tego rodzaju sprzętu na polskim rynku, niełatwego dostępu do fachowej wiedzy oraz trudności w doborze prawidłowego zestawu. W ostatnim czasie zaczyna się to jednak zmieniać. Pojawiły się już pierwsze zorganizowane grupy wędkarzy, które na wzór amerykański, czy japoński pragną zasmakować tej metody łowiąc mniejsze drapieżniki np. pstrągi. Czy to możliwe? Wiele wskazuje na to, że tak.
     

     
    Pierwszą tego typu imprezę w Polsce postanowiono zorganizować na górskim odcinku rzeki Bóbr między miejscowościami Wleń a Lwówek Śląski. Gospodarzem warsztatów był Andrzej Nowik członek grupy Team Dragon, który od wielu lat promuje tą niezwykłą metodę wśród polskich wędkarzy. Oprawę medialną imprezie nadała strona internetowa jerkbait.pl, która metodę castingową popularyzuje w naszym kraju już od ponad roku. Wśród zaproszonych gości pojawił się trener kadry narodowej Robert Taszarek. Powiem szczerze, że byłem niezmiernie ciekawy jak Robert, znany przecież ze swego wielkiego doświadczenia w połowie pstrągów, będzie radził sobie z krótką wędką castingową i multiplikatorem. Na odpowiedź długo nie musiałem czekać. Pierwsze kropkowane ryby skusił właśnie on.
     

     
    Warsztaty podzielone były na dwie części – dyskusja na temat metody castingowej oraz praktyczne wykorzystanie zdobytej wiedzy nad wodą. Podczas pierwszej części omawiane były kwestie związane z właściwym doborem sprzętu. Nadmienić należy, że prawidłowe skompletowanie zestawu do połowu pstrągów nie jest wcale łatwe. Przed sprzętem takim bowiem stawia się nie lada wyzwanie. Po pierwsze przynęty, którymi operujemy mają zwykle małą gramaturę. To powoduje, że wędka by nadać prędkość przynęcie podczas wyrzutu a tym samym napędzić ruchomą szpulkę multiplikatora musi być delikatna. Z drugiej zaś strony powinna dysponować mocą na tyle dużą by umożliwić wędkarzowi poprawny hol tej walecznej ryby. Trudno niekiedy, więc pogodzić ze sobą te dwa wzajemnie wykluczające się wymagania.
     

     
    Najczęściej jest jednak tak, że wędka o odpowiedniej mocy, która umożliwia skuteczny hol choćby czterdziestka nie potrafi obsłużyć najlżejszych wabików. Sprzęt castingowy z natury delikatny, czyli poniżej mocy 8lb był praktycznie niedostępny w ofercie znanych firm. Dla mnie to bardzo ważne, bo przyznać muszę, że należę raczej do tych, którzy po prostu idą do sklepu (może być wirtualnego) i kupują. Po dogłębnej analizie katalogów dosłownie kilkunastu firm stwierdziłem, że casting UL praktycznie nie istnieje. Kiedy mówi się o tym przedziale wagowym od razu możemy przejść do rozdziału – wędki spinningowe. Oczywiście istnieją wyjątki, ale sprowadzanie kota w worku raczej nie wchodziło w grę. Tak, więc chyba najlepszym rozwiązaniem jest zbudowanie sobie wędki castingowej pod własne wymagania.
     

     
    Ważną rolę w zestawie odgrywa multiplikator, który różni się zasadniczo od tych stosowanych przez miłośników metody dżerkowej czy połowów morskich. To bardzo delikatna konstrukcja, która na płytkiej szpulce magazynuje niewielkie ilości cienkiej linki. Taka budowa multiplikatora sprawia, że do rozpędzenia szpulki potrzeba niewielkiej siły. Ma to kolosalne znaczenie przy operowaniu małymi, często ważącymi poniżej 4g, przynętami. Tutaj pojawia się dość ostre światło w długim tunelu. Może nie poraża, ale rozświetla nam drogę do lekkiego castingu. I tak możemy wybierać w multiplikatorach z serii Scorpion (1001, mg) przechodząc dalej do Shimano Chronarch’a 51 mg lub Conquest’a 51. Dla bardziej wymagających, czyli dla tych, którzy łowią na wabiki najmniejsze rozwiązaniem są Daiwa Presso i Pixy lub Shimano conquest 51SS.
     

     
    Odpowiedni dobór całości zestawu to tak jak nadmieniłem konieczność. To czy będzie on kosmiczny czy zwykły jest w zasadzie sprawą drugorzędną. Dobór sprzętu to nie wszystko. Dodatkowo dochodzi inny element układanki – techniki rzutowe zestawem castingowym. Tutaj odwołam się do waszej wyobraźni, a wiadomo, że wędkarze wyobraźnię mają. Wyobraźcie sobie, że stoicie nad „siurkiem” (nie wyobrażajcie sobie zbyt dużo – to po prostu określenie na małą rzeczkę, która w niektórych okresach przypomina ściek), z boku krzaki, nad głową mnóstwo zwisających gałęzi, w wodzie przewrócone drzewo – tzw. rokująca miejscówka. Wy stoicie z multiplikatorem, który kojarzy się z jednym – z brodami, krótkim kijem a żyłka przymarza do przelotek. Musicie trafić w punkt. Dramat, prawda? Nie koniecznie. Znając kilka podstawowych technik rzutowych jesteście w stanie poradzić sobie z tą dramatyczną sytuacją. Powiem więcej, po jakimś czasie zaobserwujecie, że właśnie krótkim kijem i multiplikatorem można sobie całkiem sprawnie radzić.
     

     
    Wracając jednak do naszego spotkania uczestnicy warsztatu pokazali również, że korzystając ze sprzętu castingowego z wielkim powodzeniem można łowić pstrągi. W większości przypadków wymagana była znajomość podstawowych technik rzutowych. Niekwestionowaną zaletą zestawu castingowego jest możliwość bardzo łatwego wykonywania rzutów jednorącz, co ma szczególne znaczenie w trudnodostępnych miejscówkach. Podczas dwóch dni połowów złowiono kilkanaście pstrągów, w tym największy o długości ponad 41 cm. Były również zmagania z większymi okazami jednak ryby wychodziły z tych pojedynków zwycięsko.

     

     

     
    Rzeka, nad którą zorganizowany był zlot niczym nie przypominała tych, nad którymi stawiałem swoje pierwsze kroki pstrągowe. Odcinek generalnie łatwo dostępny, sama rzeka szeroka w korycie. Można było łowić zarówno z brzegu jak i brodząc – nawet po pas, jeśli ktoś nie obawiał się szybkiego nurtu i wszelkich konsekwencji z tego płynących. Tak, więc konieczność wykonywania różnych skomplikowanych technicznie rzutów nie była wymagana.

     

     

     
    Również, jeśli chodzi o długość rzutów nie było wielkich wymagań. Chodziło przede wszystkim o celne plasowanie wabika. Oczywiście od czasu do czasu pojawiała się również bardziej wymagająca miejscówska, ale nie było powodów do zbytniego narzekania. Można, zatem pokusić się o stwierdzenie, że rzeka Bóbr jest wręcz „zaprojektowana” do połowów na casting. Tak, więc rozpoczynanie swojej kariery castingowej na trudnej technicznie rzeczce ma swoje uzasadnienie. Kiedy już porządnie się nagłówkujemy i odpowiemy sobie na pytania „jak” zdecydowanie łatwiej jest podejść do tematu połowu pstrągów w większej rzece. Wchodząc na obszerną miejscówkę mamy tyle możliwości wykonania poprawnego rzutu, że zastanawiamy się, który sposób wybrać ze swojego szerokiego repertuaru.
     

     

     
    Jeśli chodzi o swoje poszukiwania mogę chyba powiedzieć, że szukałem, bowiem zlot dał mi możliwość poznania preferencji różnych ludzi i jednocześnie dokonania odpowiedniego wyboru z czego jestem niezmiernie zadowolony. Jedni wolą delikatne witki niczym gałęzie wierzby, inni wolą wędki mocniejsze. Która drogą pójść? Dobre pytanie. Doszedłem do wniosku, że jeśli ktoś łowi w niewielkich rzeczkach obfitujących w drobnego pstrąga warto na pewno wybrać coś delikatniejszego, powiedzmy 10lb lub nawet niżej. W tym przypadku chodzi o podawanie w miarę małych, lekkich wabików na niewielkie odległości. Prawdopodobieństwo spotkania z naprawdę wielką rybą jest zdecydowanie mniejsze niż w przypadku większej rzeki, dlatego więc nie ma co silić się na zapas. Ponadto tak delikatny zestaw ma jeszcze jedną pozytywną cechę – będziemy mogli obsługiwać zdecydowanie szerszy wachlarz przynęt. Wędka, bowiem będzie w stanie nadać odpowiednią prędkość początkową przynęcie, tym samym minimalizując liczbę wszelkiego rodzaju splątań.

     

     

     
    Jeśli jednak wybieramy się na grubego zwierza i prawdziwą rzekę górską skłonny byłbym zaryzykować twierdzenie, że 10lb, czy nawet 16lb nie będzie za mało. Musimy zdać sobie sprawę z kilku kwestii. Przy mocnym uciągu rzeki oraz dużych przynętach (powyżej 5g) wędka poniżej mocy 10lb nie poradzi sobie nawet z kontrolą przynęty a co dopiero z rybą. Podczas zlotu miałem okazję przyglądać się holowi największego pstrąga. Ryba miała 41 cm długości, a kij 12lb nie był wcale za mocny. Powiedziałbym raczej, że większy zapas mocy byłby wskazany. Po dość zaciętej walce ryba szczęśliwie trafiła na brzeg. Co by było gdyby pstrąg okazał się większy? Uciąg rzeki, trefna lokalizacja przynęty w paszczy naszego okazu i mamy możliwość zaliczenia kolejnej wpadki. Czy zależy nam na tym?
     

     
    Korzystając z okazji zaproszenia Was do castingu pstrągowego w roku 2007 chciałbym bardzo podziękować Andrzejowi Nowikowi (Thymallus) za gościnność. Byłem pod ogromnym wrażeniem organizacji oraz wielkiej wiedzy Andrzeja w kwestii połowu pstrągów na lekki casting. Dziękuję również za miłe spotkanie innych wędkarzy castingowych, którzy przybli na imprezę. Myślę, że jest to najlepsze miejsce na naukę lekkiego castingu – nad dziką, piękną rzeką wśród ludzi, którzy tą metodą są zafascynowani. 
     

     
    Wędkarstwo castingowe, mimo, że w Polsce jeszcze raczkuje, zyskuje coraz szersze grono swoich wielbicieli. Podczas warsztatów można było przekonać się na własne oczy, że to kolejna alternatywna i efektywna metoda połowu ryb drapieżnych. Organizator zaprasza na kolejny zlot, który odbędzie się ponownie pod hasłem „Pstrąg na multiplikator”.
     
    Remek, 2006

     
    Fot. Robert Taszarek, Mifek, Remek
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

  • Przeglądając kolejne strony internetowe o castingu coraz częściej, na wędkach wielu wędkarzy, można zauważyć najnowszą konstrukcję niskoprofilową firmy Abu - Revo. Multiplikator ten, a właściwie jego reklamy, nie omijały też najważniejszych czasopism rynku japońskiego i amerykańskiego. Dla mnie osobiście największym wyzwaniem było poznanie odpowiedzi na pytanie, dlaczego wędkarze japońscy używają multiplikatorów wykonanych w Korei mając wiele świetnych rodzimych konstrukcji? Dłużej nie można było czekać, dlatego postanowiłem dokonać następnego zakupu. Wybór padł na najtańszą wersję Abu Revo – wersję oznaczoną literą S. Dlaczego najtańszą? Myślę, że może być on świetnym multiplikatorem dla osób, które poszukują dobrej konstrukcji za niewielką cenę. Sprawdźmy, więc czy jest tak rzeczywiście. 

    Revo S - nowy niski profil Abu 
    Wstęp
    Kołowrotek Abu Revo S można obecnie kupić w większości amerykańskich sklepów. Cena katalogowa to 99 USD. Podczas kalkulowania kosztów nie zapomnijmy jednak o dodatkowych opłatach, które na nas czekają – cło, podatek VAT oraz koszty transportu. Podsumowując wszelkie wydatki nadal jest to bardzo atrakcyjna cena jak za multiplikator niskoprofilowy renomowanej firmy. Biorąc pod uwagę wcześniejsze produkty tejże firmy może się okazać, że Revo to czarny koń na rynku.
     

    Znak firmowy Abu  
    Abu projektując swój sztandarowy multiplikator niskoprofilowy podeszło do tematu bardzo sprytnie. Postanowiono wprowadzić na rynek trzy wersje Revo różniące się specyfikacją, ale opierając poszczególne modele na tym samym korpusie. I tak wprowadzono Revo STX – najwyżej plasowany model, następnie SX oraz najprostszy i zarazem najtańszy w serii S.
     

    Abu Revo S 

    Abu Revo SX 

    Abu Revo STX 
    Revo S wyposażono w hamulec odśrodkowy w przeciwieństwie do Revo STX, SX, w których zastosowano hamulec magnetyczny. Nazwano go Linear Magnetic Brake System. Charakterystyka tego hamulca jest liniowa. Taki kształt charakterystyki ma umożliwiać równomierne (proporcjonalne) hamowanie szpuli zarówno przy dużych prędkościach obrotowych jak i przy najmniejszych. Sama konstrukcja Linear Magnetic Brake System jest ciekawa i nie przypomina tych znanych z rozwiązań Daiwy.
     

    Charakterystyka liniowa Linear magnetic Brake System w porównaniu do charakterystyki hamulca odśrodkowego 
    Ponadto wersja STX została wyposażona w tzw. mechanizm Infini Spool II, którego zadaniem jest odseparowanie, podczas rzutu, szpuli od mechanizmu zwijania. Natomiast obie wersje wyposażono w Everslik, czyli powlekane powierzchnie osi szpuli. Te dwa zabiegi mają zapewnić większą stabilność układu przez minimalizację wszelkich dodatkowych tarć, co w rezultacie umożliwi operowanie mniejszymi przynętami (zmniejszenie oporów podczas rozruchu szpuli). Obecnie ceny tych kołowrotków są zdecydowanie większe i wahają się w granicach – 149 USD dla SX, oraz 199 USD dla wersji STX.
     

    Infini Spool II - sportowe zawieszenie Abu Revo STX 
    Oprócz różnic w budowie multiplikatory różnią się kolorem obudowy, przez co bardzo łatwo je rozróżnić. W przypadku wersji S kolorem wiodącym jest stalowy, SX czarny a STX srebrny. Dodatkowo w wersji STX oraz SX wodzik oraz prowadnicę wodzika pokryto tlenkiem tytanu w celu podniesienia wytrzymałości tych elementów.
    Specyfikacja

    Revo S to kołowrotek o odśrodkowym hamulcu rzutowym. Jego regulacji dokonujemy po otwarciu panelu bocznego. Do dyspozycji mamy 6 bloczków. Mimo, że jest to najniżej plasowany multiplikator z rodziny Revo wygląda bardzo solidnie. Multiplikator ten, zresztą jak i modele z wyższej półki (SX oraz STX), wykonano dla osób prawo oraz lewo ręcznych oznaczając je odpowiednio literkami S oraz S-L. Przełożenie kołowrotka 6.4:1 zapewnia sprawne wybieranie prawie 70 cm linki za jednym przekręceniem korbki. W wersji STX oraz SX wprowadzono również wersję HS (High Speed) o modnym ostatnio przełożeniu 7.1:1 (79 cm zwijanej linki). Te wersje nie mają jednak leworęcznego odpowiednika. 

    Multiplikator w całej okazałości nad wodą 
    Pojemność szpuli jest duża 0,30mm/145m co rodzi moje obawy co do zakresu gramatury obsługiwanych przynęt. Deklarowana przez producenta masa kołowrotka to 244g.
     

    Tyle będzie ważył nasz Revo S nad wodą - waga bez plecionki 244,4g (sprawdzałem) 
    Kołowrotek został wyprodukowany w Korei. Korpus multiplikatora został odlany ze stopu aluminium, dlatego jego używanie w słonej wodzie morskiej jest jak najbardziej dozwolone.
     

    Korpus Revo S - bardzo dokładne wykonanie 
    Dodatkowo łożyskowanie kołowrotka (8 łożysk kulkowych i 1 wałeczkowe) oparto o bardzo wysokiej klasy, odporne na korozję łożyska HPCR (High Performance Corrosion Resistant) produkowane za naszą zachodnią granicą.
     

    Podobno jedne z najbardziej wytrzymałych łożysk, odporne na korozję. 
    Zawartość pudełka
    Kiedy otrzymałem przesyłkę byłem zdumiony rozmiarami pudełka. Wielkością przypomina te, w które zapakowane są znane nam konstrukcje C3/C4. Dla osób obcujących z marką Abu nie będzie żadnym zaskoczeniem, jeśli powiem, że na pudełku znajdziemy pełną specyfikację kołowrotka oraz krótki rys historyczny tejże firmy. W środku przepastnego pudła znajduje się multiplikator, olejek do smarowania łożysk, komplet instrukcji i bardzo dużo niezagospodarowanej przestrzeni. W pudełku nie znalazłem dodatkowych akcesoriów – kluczyka, bloczków odśrodkowych mimo wstępnych informacjach, że takie dodatki są umieszczane fabrycznie w komplecie. Być może sprzedawca wykorzystał je w innym celu.
     

    Pudełko od Revo - lektura na zimowe wieczory 
    Pierwsze wrażenie
    Stalowego lub ciemnoszarego koloru multiplikator Revo S wydaje się być bardzo solidnie wykonany. Jest sztywny. Uwagę przykuwa jego masa, którą czuje się w rękach. Pierwsze zakręcenie korbką i nadal pozostaję pod wrażeniem. Brak jakichkolwiek szumów, mechanizm chodzi bardzo płynnie, łożyska nie wydają żadnych dźwięków. Jednym słowem – fantastycznie! Na pierwszy rzut oka widać, że będzie się nadawał do troszkę cięższego łowienia bez obawy o jego szybkie zużycie. Pierwsze wrażenie na ocenę bardzo dobrą – konstrukcja wzbudza wielkie zaufanie. 
     

    Gwiazda hamulca multiplikatora 
    Dalsze oględziny i ponowna seria dobrych wiadomości. W konstrukcji zminimalizowano liczbę plastikowych elementów. Firma Abu zastosowała je tylko tam gdzie to niezbędne jednak nawet potencjalny upadek z wysokości nie powinien zakończyć żywota tej konstrukcji. Korbus został bardzo precyzyjnie odlany ze stopu aluminium łącznie ze stopką multiplikatora (brak nitowanej stopki). Brak nacieków, niedoskonałości wszystko idealnie spasowane.
     

    Mechanizm robiący wrażenie - nawet niektóre plastikowe elementy zostały wzmocnione metalem 
    Oprócz typowo konstrukcyjnych elementów kołowrotek został wykonany bardzo estetycznie. Na panelu umieszczono podstawowe informacje na temat kołowrotka oraz znak firmowy Abu.
     

    Z daleka widać, że to Revo S 
    Szpulka
    Oczywiście w pierwszej kolejności dokonałem przeglądu szpuli, która potencjalnie mogła zdradzić zakres gramatury obsługiwanych przynęt. Szpulkę wyciągamy w dość prosty sposób poprzez otwarcie panelu bocznego regulacji hamulca odśrodkowego. Na początku nie jest to łatwe, ale po kilkukrotnych próbach jestem pewien, że dojdziecie do wprawy.
     

    Ażurowana szpulka multiplikatra 
    Szpula sprawia wrażenie bardzo ciężkiej mimo, że została poddana procesowi ażurowania. Tak jest w istocie – 22,7g! Jej waga wskazuje na to, że multiplikator raczej nie nadaje się do lekkiego łowienia przynętami poniżej 10g. Jednak dopiero testy nad wodą pozwolą na określenie rzeczywistych zakresów gramatur przynęt.
     

    22,7g - nie jest lekko 

    Łożyskowanie szpulki 
    Szpulkę oparto na trzech łożyskach co może dodatkowo wpływać niekorzystnie na możliwość stosowania wabików lekkich jednak zapewnia stabilne zawieszenie osi oraz zabezpieczenie przed większymi obciążeniami w przypadku stosowania wabików cięższych. Średnica zewnętrzna szpuli to 35 mm. Minimalna średnica wewnętrzna to 16 mm. Dno szpulki jest lekko wyprofilowane. Szerokość natomiast wynosi 21 mm. Takie parametry szpuli świadczą o tym, że będzie to prawdopodobnie multiplikator o szerokim zakresie rzutowym, jednak zejście gramaturą poniżej 10g może być kłopotliwe. Zważywszy na fakt, że chcemy go używać do łowienia większych drapieżników np. szczupaków konstrukcja wydaje się być idealna.
     

    Ponownie widok na szpulkę 
    Do szpuli zostaje przytwierdzony mechanizm odśrodkowego hamulca rzutowego. Tutaj, moim zdaniem, konstruktorzy Abu nie postarali się. Tarcza jest bardzo prosta i w zasadzie o to chodzi jednak jej wykonanie nie należy do starannych. Bloczki przesuwają się po prowadnicach płynnie jednak sama regulacja wymaga ostrożności. Prowadnice są wykonane z plastiku. Kolejne stopnie blokujące ruch bloczka nie są wykonane precyzyjnie. Podczas regulacji jeden z nich prawie wypadł z prowadnicy. Przed ustawieniem multiplikatora należy na to zwrócić uwagę. Jednak jak się okaże podczas testów nad wodą mechanizm hamulca pracuje wyśmienicie, a o początkowych problemach regulacji można całkowicie zapomnieć.
     

    Gwiazda hamulca odśrodkowego 

    Pojedyncza prowadnica - mogła by być wykonana bardziej precyzyjnie 
    Ergonomia
    Kołowrotek zakładamy wreszcie na wędkę. Ponieważ chcę go używać do castingu średniego instaluję go na wędce Megabass Jabberwock Evolution o długości 6’8” (202 cm), zakresie masy wyrzutowej 1/4-1 oz (7g – 28b) oraz mocy 22lb.
     

    Panel boczny od strony hamulca odśrodkowego 
    Pierwsze przekręcenie korbką przedłuża zachwyt. Korba Revo jest długa (80 mm) co wpływa na komfort wybierania linki. Wygodne, wyprofilowane, gumowe rączki są łożyskowane. Mieliśmy okazję testować Revo podczas deszczu i nawet w takich warunkach uchwyt był pewny. Co najważniejsze brak tzw. zjawiska backplay czyli luzów wstecznych korbki. Mechanizm zwijania linki chodzi bez najmniejszych zarzutów i stawia go na poziomie konstrukcji dwukrotnie droższych. Podsumowując – fantastycznie spasowana konstrukcja.
     

    Długa korbka umożliwia szybkie zwijanie linki  
    Gwiazda hamulca walki jest łatwo dostępna. Ponadto wyposażono ją w odczuwalny i słyszalny klik. Reguluje się ją bardzo płynnie bez konieczności używania większej siły. Mam wrażenie, że nawet podczas walki z rybą ustawienie parametrów hamulca będzie dziecinnie proste.
     

    Revo z lotu ptaka ... 
    Docisk szpuli odpowiedniej wielkości. Regulacja bardzo płynna, co z pewnością będzie ułatwiało obsługę multiplikatora podczas niekorzystnych warunków atmosferycznych. Niestety w pokrętle docisku szpuli nie zastosowano kliku, ale to i tak nie wpływa na jego wysoką ocenę.
     

    Pokrętło docisku szpuli 
    Przejdźmy do kolejnego elementu multiplikatora. Spust szpuli pracuje bardzo pewnie. Nawet bardzo delikatne przekręcenie korbką powoduje ponowne zablokowanie szpuli i natychmiastowy jej ruch. Sam spust jest świetnie wyprofilowany i mimo, że nie został pokryty gumą palec nie ślizga się na nim. Również i w tym elemencie nie ma żadnej niestabilności, żadnych luzów. Spust jest świetnie spasowany z korpusem.
     

    Spust szpuli chodzi perfekcyjnie 
    Niestety w konstrukcji Revo S jeden element nie został do końca przemyślany. Chodzi mianowicie o dostęp do panelu regulacji hamulca odśrodkowego. By go otworzyć należy odkręcić małą śrubkę. Należy zdać sobie sprawę z tego, że podczas łowienia w trudnych warunkach atmosferycznych, kiedy mamy zmarznięte ręce odkręcenie takiej śrubki może być niesamowicie kłopotliwe. Jest ona naprawdę niewielkich rozmiarów. Mimo wszystko i tutaj projektanci firmy Abu znaleźli rozwiązanie – śrubę tą można odkręcić śrubokrętem. Ponadto panel boczny nie jest przytwierdzony na stałe do multiplikatora. Należy zwrócić szczególną uwagę na to by podczas regulacji nie wpadł on przypadkowo do wody.
     

    Mimo, że może nastręczać problemów przy regulacji nie miałem z nią (śrubą) problemów 

    Panel boczny już po zdjęciu - uwaga nad wodą! 
    Uchwyt kołowrotka w dłoni jest niezwykle pewny. Korpus kołowrotka jest bardzo ergonomiczny trzyma się go świetnie. Poszczególne wymiary multiplikatora to – długość 75 mm, szerokość korpusu 67mm, całkowita szerokość 128 mm (łącznie z korbką), wysokość po stronie panelu hamulca odśrodkowego 42 mm, wysokość po stronie korbki 54 mm. Wziąwszy, zatem pod uwagę wymiary Revo jest to multiplikator o średnich rozmiarach. Widać, że konstruktorzy zaadresowali go większości wędkarzy. Jest niejako kompromisem między dużymi konstrukcjami i małymi delikatnymi.
     

    Wnętrze Revo S - solidna robota 
    Na koniec należy zwrócić uwagę na wodzik. Jak w każdej konstrukcji niskoprofilowej odległość wodzika od szpulki jest znaczna. Prowadnica wodzika w wersjach SX oraz STX została dodatkowo utwardzona tytanem (Titanium Nitride).
     

    Widok od przodu - jak bolid F1 

    W Revo SX i STX wodzik i prowadnicę dodatkowo wzmocniono tytanem - ten bez wzmocnienia 
    Testy rzutowe
    Ten etap wykonaliśmy w trzech podejściach. Pierwsze oraz drugie w warunkach kontrolowanych. Ostatni na łowisku w warunkach bojowych. Zestawy, którymi operowaliśmy były następujące:
    Średni casting - Megabass Jabberwock Evolution o długości 6’8” (202 cm), zakresie masy wyrzutowej 1/4-1 oz (7g – 28b) oraz mocy 22lb. Linka Stren 14lb. Ciężki casting/jerkowanie – YAD Scandy, 40-140g, 185 cm oraz BPS Bionic Blade, 3/8 – 1 1/2 oz., moc 10-20lb. , 210cm. Linka Power Pro 20lb.  

    Nawet podczas deszczu palce nie ślizgają się po kluczowych elementach multiplikatora 
    Na początku ostrożnie założyłem przynętę 22g oraz hamulec rzutowy ustawiłem na dwa bloczki odśrodkowe. Pierwszy rzut wykonałem zachowawczo. Przynęta poleciała na sporą odległość. Podczas lotu wabika było słychać jedynie delikatne dźwięki mechanizmu Revo. Po prostu kolejne wielkie zaskoczenie. Szpulka kręciła się bez najmniejszych oporów, hamulec rzutowy zadziałał fantastycznie. Praktycznie nie było konieczności korygowania ruchu szpuli kciukiem. W związku z tym postanowiłem dokonać korekty w ustawieniach hamulca rzutowego pozostawiając włączony tylko jeden bloczek rzutowy. Ponowny rzut przynęta 22g i pełne zaskoczenie. Przynęta poleciała zdecydowanie dalej. Multiplikator nadal oddawał linkę bardzo płynnie. Lekkie przyhamowanie kciukiem przynęty wpadającej do wody i możemy rozpoczynać ściąganie wabika. Takich rzutów wykonałem kilkadziesiąt obławiając kolejne stanowiska na pobliskim jeziorku. Im dłużej rzucałem tym byłem bardziej przekonany, że lżejsze łowienie wchodzi w grę. Musiałem to sprawdzić.
     

    Prawie ... gotowy do rzutu  
    Postanawiam zaryzykować. Na koniec zestawu zakładam przynętę 11g – Salmo Rovera. Podchodzę do tematu z obawą, ale nie mam nic do stracenia. Pierwszy rzut i nie mogę wyjść z zachwytu. Przynęta leci fantastycznie. Jestem bardzo zaskoczony podobnie jak mewy, które zleciały się z całej okolicy by pochwycić Rovera. Bez najmniejszych problemów uzyskuję, nadal łowiąc na jednym włączonym bloczku, spore odległości, które przy łowieniu z łodzi są całkowicie wystarczające. Wykonuję jeszcze kilkadziesiąt rzutów by w końcu przełączyć się na jeszcze mniejszy kaliber.
     

    Rover oraz Revo na Jabberwock'u 
    Tym razem przynęta 8g. Pierwszy rzut i okazuje się, że przy obecnym ustawieniu hamulca rzutowego komfort obsługi nie jest wysoki. Włączam ponownie drugi bloczek i rzucam. Tym razem kontrola hamulca jest pełniejsza jednak wpływa to na odległości przeze mnie uzyskiwane. Mimo to odpowiednio dobranym zestawem można łowić i 8g przynętą. Jednak pamiętajmy nie jest to już tak komfortowe łowienie jak w przypadku, kiedy używamy przynęt 22g, 16g czy 11g.
     

    Rapala Long Cast - 8g było troszkę mało 
    Kolejna faza to ciężki casting/jerkowanie. Na koniec mocniejszego zestawu zakładam Salmo Slidera 10S. Dynamiczny rzut i przynęta ląduje w wodzie. Duże przełożenie 6.4:1 oraz stosunkowo sporych rozmiarów korbka powoduje, że prezentacja przynęty jerkowej jest bardzo wygodne. Po następnych rzutach jestem przekonany o bardzo wysokiej jakości i możliwościach Revo S mimo stosunkowo niewielkiej ceny. Można zaryzykować twierdzenie, że jeśli ktoś poszukuje taniego multiplikatora niskoprofilowego na szczupaki wybór najnowszego produktu Abu jest strzałem w dziesiątkę.
    Test hamulca walki
    Oczywiście multiplikator został przetestowany na polu walki. Hamulec sprawdził się wyśmienicie, o czym można przekonać się na poniższym zdjęciu. Jednak przejdźmy do szczegółów rozwiązania.
     

    Rognis-oko zrobił z niego pożytek - kołowrotek po testach już do mnie nie wrócił :) 
    W całej rodzinie kołowrotków Revo zastosowano hamulec walki Carbon Matrix Drag System. To zespół krążków wykonanych z maty węglowej. Zgodnie z tym co twierdzi producent moc taka hamulca jest jedną z największych jaką można spotkać w multiplikatorach to castingu. Osobiście nie sprawdziłem jej mocy stosując dynamometr ale zgodnie z badaniami, które przeprowadzono na TackleTour  jej wartość sięga 24lb. Nic w tym dziwnego, że wędkarze wykorzystują niskoprofilowe konstrukcje Abu do połowów peacock bassów w Amazonii.
     

    Koło zębate Revo S 

    Elementy składowe hamulca Revo S 
    Regulacja jednak hamulca jest bardzo dokładna. Każde delikatne nawet przekręcenie gwiazdą jest sygnalizowane klikiem. Sprawdzając zaś czy zmienia się moc nastawy stwierdzam, że tak jest w istocie. Podczas walki z rybą multiplikator oddawał linkę bardzo płynnie. Nie było żadnych przestojów, szarpnięć po prostu hamulec działał wyśmienicie.
     

    Chyba multiplikator spodobał się właścicielowi 
    Podsumowanie
    Gdybym w dniu dzisiejszym zaczynał swoją przygodę z castingiem średniociężkim i gdyby moim celem były szczupaki na pewno wybrałbym Revo S. To multiplikator bardzo uniwersalny. Można go, bowiem zastosować do łowienia na wszelkie przynęty szczupakowe, których gramatura pokrywa zakres 10g-60g. Komfort użytkowania przy tym będzie bardzo wysoki. Dodatkowe cechy takie jak solidna budowa, niesamowicie mocny i precyzyjny hamulec walki, prosty w obsłudze hamulec odśrodkowy, wysokie przełożenie oraz precyzja pracy tego multiplikatora plasują go bardzo wysoko w mojej ocenie. Poza tym cena! Jest po prostu rewelacyjna. Za 99 USD otrzymujemy multiplikator, z którego będziemy zadowoleni podczas wielu naszych wypraw wędkarskich. Polecam!
     
    Remek,2006
    Zdjęcia: Remek, rognis_oko
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

  • O wyprawie na szczupakowe łowiska Rugii w Niemczech marzyliśmy już od około 2 lat. Ponad pół roku temu zaczęliśmy myśleć o tym poważnie. Rozpoczęliśmy zbieranie dokładniejszych informacji o tamtejszych łowiskach oraz przepisach i zasadach wędkowania na Rugii. Oczywiście musieliśmy dowiedzieć się o możliwościach wynajęcia łodzi z silnikiem oraz noclegów. W zbieraniu informacji oraz w organizowaniu wyprawy pomógł nam Daniel (Guzu), któremu jesteśmy bardzo wdzięczni! 
    Ze względu na nieznajomość tamtejszych łowisk oraz ograniczenia transportowe, postanowiliśmy wybrać się na Rugię tylko w 3 osoby. Moimi towarzyszami byli Remek i Gromit. Już na wiosnę tego roku, dokładnie zaplanowaliśmy termin i wybraliśmy miejsce docelowe naszej wyprawy. Zarezerwowaliśmy miejsca w pensjonacie oraz wynajęliśmy profesjonalnego przewodnika wędkarskiego z Team Bodden Angeln. Termin wyjazdu był w drugim tygodniu listopada i nie był to przypadkowy wybór, ponieważ był on ściśle związany z jednym z najlepszych okresów na tamtejsze szczupaki. I co było ważne, był to najlepszy okres na łowienie spinningiem.
    Muszę tu wspomnieć, że łowiska Rugii są to słonowodne akweny, które mają bezpośredni dostęp do Morza Bałtyckiego. Większość dobrych łowisk to okolice brzegów Rugii na otwartym morzu, a także ogromne zatoki, wijące się między półwyspami i wyspami tego zakątka Niemiec. Cały obszar łowisk na Rugii to narodowy rezerwat przyrody, na którym obowiązuje wiele restrykcji prawnych mających na celu ochronę tamtejszej fauny i flory. Oczywiście dla nas najważniejszy był regulamin związany z wędkowaniem na wodach Rugii. Prawo w tamtym zakątku Niemiec jest bardzo wymagające i jest wiele zakazów, które chciałbym wymienić. Na obszarze obowiązuje całkowity zakaz trollingu i jest on dozwolony jedynie na otwartym morzu, około 1 km od brzegów Rugii. Kolejnym ważnym zakazem jest całkowity zakaz łowienia oraz wpływania na obszary wody, które są płytsze niż 2,1 m. Od głębokości 2 metrów zaczyna się ścisły rezerwat i wpływanie na tak płytką wodę jest zakazane. Następny przepis, niestety dla nas niezbyt przyjazny, zakazuje łowienia z dryfującej łodzi. Wpływając na łowisko należy się zakotwiczyć i dopiero można rozpocząć wędkowanie. Należy także pamiętać o oznaczeniu zakotwiczonej łodzi specjalną bojką sygnalizacyjną. Pomaga to innym użytkownikom wody w omijaniu stojących łodzi oraz omijaniu lin kotwicznych. Ponadto na łowiskach Rugii można poruszać się łodzią tylko i wyłącznie po określonych szlakach wodnych. Jest to związane z prawem morskim, które tam obowiązuje i ze względu na bezpieczeństwo na wodzie. Przepływając z łowiska na łowisko należy kierować się wyznaczonym torem wodnym i pod żadnym pozorem nie można sobie skracać drogi. Prawo wodne jest bardzo przestrzegane na Rugii, a konsekwencje za złamanie jakiegokolwiek z przepisów są bardzo restrykcyjne. Kary są ogromne. Należy wspomnieć także o zasadzie C&R (złów i wypuść) panującej na łowiskach Rugii. Pamiętajmy to rezerwat przyrody, w którym bardzo dba się nie tylko o żyjące tam ryby, ale także o setki gatunków ptaków, czy innych zwierząt.
     

     
    09.11.2006. Nadszedł dzień wyjazdu. Droga była bardzo długa, ponieważ musieliśmy przejechać prawie przez całą Polskę i kilkaset kilometrów po stronie Niemieckiej. Jak można było się spodziewać w czasie tak długiej drogi mieliśmy ciekawą przygodę. Po przekroczeniu granicy niemieckiej jechaliśmy autostradą. Po około 80 km z pobocza ruszył za nami samochód i trzymając się blisko nas jechał za  nami przez kilkanaście kilometrów. W pewnym momencie samochód wyprzedził nas i przez jakieś dwa kilometry jechał przed nami. Nagle na dachu samochodu włączył się napis „Zoll kontrol”. Była to kontrola celna. Pojechaliśmy za nimi do najbliższego parkingu i tam celnicy dość dokładnie sprawdzili nasze bagaże i samochód. Oczywiście po kilkunastu minutach bez żadnych problemów mogliśmy jechać dalej, ponieważ nie mieliśmy nic, co mogło wydać się podejrzane. Przecież jechaliśmy na ryby! 
    Po dotarciu na miejsce, przez kilkadziesiąt minut nie mogliśmy znaleźć naszego pensjonatu. Szybki telefon do naszego przewodnika i okazało się, że kwaterę ominęliśmy, co najmniej 3 razy. W pensjonacie przywitała nas właścicielka i bez zbędnych formalności mogliśmy się wygodnie zakwaterować. Nasze lokum okazało się dwupiętrowym apartamentem, ze wszystkim, co tylko mogłoby być nam potrzebne, łącznie z potrzebnymi drobnymi produktami spożywczymi. Warunki mieszkaniowe były bardzo dobre. Po rozpakowaniu się, zaczęliśmy przygotowywać sprzęt do jutrzejszego wędkowania.
     

     
    W międzyczasie odwiedził nas przewodnik wędkarski Robert Balkow. Robert został nam przydzielony przez szefów Team Bodden ze względu na najlepszą znajomość języka angielskiego oraz świetną wiedzę na temat łowisk, na których będziemy wędkowali przez kolejne 3 dni. Rozmowa z przewodnikiem przeciągnęła się do późnych godzin nocnych.  
     

     
    Podobnie jak dla nas, wędkarstwo dla Roberta jest ogromną pasją i była to bardzo owocna rozmowa. Przewodnik opowiedział nam o miejscach, w których będziemy łowili, przekazał nam kilka dodatkowych informacji na temat przepisów i w zasadzie byliśmy gotowi na następny dzień. Przed wyjściem, przewodnik poinformował nas o wspaniałej sprawie. Okazało się, że w pensjonacie, w którym mieszkamy jest także zakwaterowany słynny niemiecki wędkarz i łowca wielkich szczupaków Uli Beyer.
    Rano wstaliśmy na śniadanie przygotowane przez właścicielkę pensjonatu. Na kwaterze jest także kilku niemieckich wędkarzy, którzy podobnie jak my, przyjechali tutaj na szczupaki. W końcu mieliśmy zaszczyt osobiście poznać Uli Beyera. Na pierwszy rzut oka to bardzo miły i wesoły człowiek. Tak było w rzeczywistości, ponieważ krótka rozmowa przebiegała bardzo sympatycznie. Oczywiście podczas konwersacji wspomnieliśmy o naszym portalu jerkbait.pl, na którym przecież od jakiegoś czasu znajduje się wywiad z tym wspaniałym wędkarzem. Uli od razu skojarzył naszego redakcyjnego kolegę Pitt’a, z którym poznali się w Niemczech. Na koniec Uli podzielił się z nami kilkoma wskazówkami na temat łowienia i pojechaliśmy nad wodę. 
     

     

     
    W porcie mieliśmy okazję podziwiać piękne i duże łodzie przewodników oraz wiele innych łodzi, wśród których były także pełnomorskie jednostki trollingowe. Po wypakowaniu sprzętu do łodzi, przewodnik zabrał nas do Kapitanatu portu w celu zakupienia imiennych licencji wędkarskich. Tam wysłuchaliśmy jeszcze pouczenia na temat przepisów obowiązujących na łowiskach i byliśmy gotowi do wypłynięcia.
     

     

     

     
    Łódź naszego przewodnika była bardzo profesjonalna, wyposażona we wszystko, co jest niezbędne na wodzie, łącznie z morską echosondą i gps’em. Niestety nie była zbyt duża na 4 osoby. Okazało się, że jego większa „służbowa” łódź została oddana do naprawy, ponieważ zepsuł się w niej silnik. Przewodnik musiał zabrać nas swoją prywatną łodzią, niestety mniejszą od „służbowej”.
     

     

     

     
    W końcu wypłynęliśmy z portu na otwartą wodę. Pogoda była dobra na drapieżnika. Jednak wiejący wiatr od strony morza był dość silny, więc fala na łowisku była także spora. Trzymając się boi na torze wodnym ruszyliśmy pełną parą na wcześniej wybrane przez przewodnika miejscówki. Sama przejażdżka łodzią z tak wielkim silnikiem oraz przy mocno falującej wodzie, była bardzo ekscytująca i myślę, że każdemu z nas udzielił się duży przypływ adrenaliny.
     

     
    Po kilku kilometrach dopłynęliśmy do pierwszych miejscówek, jednak chwila obserwacji oraz zastanowienia i przewodnik decyduje się płynąć dalej, mówiąc, że tutaj nie będziemy mieli szansy na rybę. Po przepłynięciu kolejnych kilometrów dopływamy do następnego łowiska. Tutaj przewodnik wyłącza silnik, rzucamy kotwicę, oznaczamy miejsce postoju i oddajemy pierwsze rzuty. 
     

     

     
    Ze względu na zakaz dryfowania, co kilkanaście minut podnosimy kotwicę, przepływamy z wiatrem kilkadziesiąt metrów i stajemy. Obławiamy łowisko i powtarzamy to samo. Woda, na której łowimy ma głównie 3,5-4,5 metra. Łowimy na dużym luzie, cały czas konwersując z przewodnikiem i między sobą. Mamy okazję do ciągłej wymiany doświadczeń. Okazało się, że nasz przewodnik posiada ogromną wiedzę na temat łowienia szczupaków i chętnie dzieli się nią z nami, czym bardzo nam zaimponował. Widać było także, że bardzo chciałby abyśmy dobrze połowili na jego łodzi.
     

     

     

     
    Z relacji przewodnika wynikło, że ryby są bardzo chimeryczne i stoją przy samym dnie. Więc staraliśmy się łowić prowadząc przynęty blisko dna. Gromit najczęściej łowił na swoje ulubione przynęty, czyli duże wirówki z chwostami, Remek, ja i przewodnik łowiliśmy na gumy i od czasu do czasu na ciężkie jerki.
    Na pierwsze branie czekaliśmy około godziny. Przewodnik pokazał klasę i zaciął pięknego szczupaka. Po krótkim holu podholował rybę do podbieraka. Przewodnik dysponował wielkim, specjalistycznym podbierakiem, więc złapałem rybę bez żadnych problemów. Szybka sesja zdjęciowa i ryba wróciła do wody. Pierwsza ryba na łodzi i od razu metrówka, 108 cm. Byliśmy w lekkim szoku.
     

     

     
    Po obłowieniu całego dystansu łowiska (było to około 2 km w jednym kierunku), nawracaliśmy, aby obłowić tą samą trasę, tylko lekko zbaczając z kursu na prawo w stosunku do poprzedniego. Łowiąc mamy kilka bardzo delikatnych brań, których niestety nie udaje nam się zaciąć.
    W końcu, Gromit zacina rybę na wolno prowadzoną dużą wirówkę. Wirówka była prowadzona tuż nad roślinnością wodną i ryba zaatakowała ją bardzo spokojnie i delikatnie. Po zacięciu szczupak spokojnie dawał się podholowywać do łodzi, jednak cały czas trzymał się blisko dna. Od razu wiedzieliśmy, że to duża ryba.

     

     
    Po kilkunastu sekundach ryba lekko odjechała na bok, jednak Gromit dysponując sporą mocą zestawu szybko podholował ją pod burtę łodzi. Wtedy ryba ukazała się blisko powierzchni i każdy z nas wydał z siebie odgłos wielkiego zachwytu. Już wiedzieliśmy, że ryba jest ogromna! Krótki odjazd ryby i kilka szarpnięć wielkim łbem zostały opanowane i ryba wpłynęła do podbieraka.
     

     
    Całą akcję udało mi się nakręcić kamerą i do końca życia nie zapomnę uśmiechu, jaki pojawił się na twarzy Gromita.
     

     
    Widać było, że chłopak jest wielce szczęśliwy. Po wyjęciu ryby z podbieraka, mierzymy ją, robimy kilka zdjęć i zwracamy jej wolność. 
     

     

     

     
    Ryba była ogromna i miała 121 centymetrów! To nowy, mocno wyśrubowany rekord Gromita. Ryba była także bardzo ciężka, nawet Gromit nie miał siły trzymać jej do zdjęć. Szczupak zrobił ogromne wrażenie na nas wszystkich, łącznie z naszym przewodnikiem. Gratulacje dla Gromita trwają dłuższy czas. Wszyscy mocno przeżyliśmy spotkanie z tak wielkim szczupakiem. Podczas rozmowy padają pierwsze żarty i przewodnik nazywa Gromita, „Profesor bucktail”, wyróżniając go za udane połowy na wirówki.
    Obławiamy kolejne miejsca i w końcu ja mam pierwsze branie. Podobnie jak wcześniej, szczupak także wziął na wielką wirówkę z chwostem, którą podarował mi Xavi (dziękuję). Moja ryba nie była duża. Po sfotografowaniu wróciła szybko do wody.

     

     
    Łowimy dalej, co jakiś czas zmieniając przynęty. Jak wpływamy na nieco płytszą wodę około 3-2,5 metra, staramy się skusić jakiegoś szczupaka jerkiem. Jednak ryby są bardzo chimeryczne i nie chcą podnosić się do jerków. W międzyczasie pogoda nieco uspakaja się i im dalej od południa tym przestaje wiać. Następną rybę łowi przewodnik. Szczupak po krótkim holu zostaje podebrany, Robimy ładne zdjęcia i rybka wraca do wody.
     

     
    Po jakimś czasie zacinam w końcu szczupaka na jerka. Ryba skusiła się na tonącego Fatso 14. W pierwszej fazie holu wydaje mi się, że szczupak jest duży, jednak okazało się, że holowałem go z ogromną kupą roślinności. Podebrałem rybę pod pokrywy skrzelowe, zrobiliśmy kilka zdjęć i oczywiście szybko wypuściłem ją.
     

     
    Za chwilę branie ma przewodnik. Ta ryba walczy zupełnie inaczej niż wszystkie złowione do tej pory. Okazuje się, że był to wspaniały okoń. Po sfotografowaniu ryby, zmierzyliśmy ją i miarka wskazała 44 cm. Wspaniały okaz. Ryba została złowiona na Relaxa 15cm!
     

     
    Kolejne napłynięcie na miejscówki przynosi delikatne brania. Ryby cały czas żerują chimerycznie i słabo atakują nasze wabiki. Po jakimś czasie jednak udaje się zaciąć rybę i Remek wyholowuje walecznego szczupaka. Ryba połasiła się na dużą gumę.
     

     
    Ponawiamy napłynięcie i w pewnym momencie, Remek znowu zacina rybę. Okazało się, że szczupak uderzył bardzo agresywnie w wolno prowadzoną gumę. Ryba ostro odjeżdża i trzyma się blisko dna. Widać, że jest duża i nie chce łatwo się poddać. Po kilku odjazdach, ryba pokazuje się blisko powierzchni. Jest wielka. Mówię do Remka masz nową życiówkę, jednak chyba nie dociera to do niego. Jeszcze jeden odjazd i ryba trafia do podbieraka. Remek wyjmuje rybę i pokazuje w całej okazałości. Szczupak jest przepiękny! Wspaniale ubarwiony i bardzo duży. Robimy mu kilka zdjęć i przed wypuszczeniem mierzymy. Okazuje się, że ma aż 118 cm. Wspaniały okaz i jednocześnie nowa życiówka Remka. Brawo! Gratulacje nie mają końca i wszyscy jesteśmy szczęśliwi.
     

     

     

     
    Kolejne napłynięcie nie przynosi żadnych brań. Powoli zbliża się wieczór, a my mamy do przepłynięcia kilkanaście kilometrów. Przewodnik zarządza koniec łowienia. Wspólnie umawiamy się na 3 ostatnie rzuty, z czego każdy chętnie skorzystał. W ostatnim rzucie mam delikatne branie i pozwalam gumie powoli opadać do dna. Po chwili nastąpiło drugie banie i mocno zacinam rybę. Dość szybko podholowuję ją do łodzi i podbieram za pokrywy skrzelowe. Kilka zdjęć i ryba wróciła do wody. Krótka wymiana zdań z przewodnikiem i dostaję nową ksywkę „Master of the last cast”.
     

     

     
    Musimy wracać. Przewodnik odpalił silnik i popłynęliśmy w stronę portu. Po drodze omawialiśmy dzień i wszyscy byliśmy pod wielkim wrażeniem dzisiejszych wyników. Dla przewodnika był to także wspaniały dzień. Jak nam później powiedział był to jeden z jego najlepszych i najszczęśliwszych dni na Rugii.
    Po wypakowaniu łodzi wracamy na kwaterę, aby odpocząć, umyć się i zjeść porządną kolację. Podczas przyrządzania jedzenia przyszedł do nas przewodnik. Pierwsze, co zrobił to oznajmił nam, że ma dla nas niedobrą wiadomość. Przeczuwaliśmy, co to może być i niestety się potwierdziło. Morskie prognozy pogody są bardzo niedobre i jutro będzie bardzo wiało. Możliwe, że nawet będzie to wiatr sztormowy. No cóż, jadąc na Rugię byliśmy przygotowani na tego typu ewentualność, ponieważ przewodnicy poinformowali nas o tym w momencie naszej rezerwacji. Łowiska Rugii mają niestety swój urok i jadąc tu zawsze trzeba liczyć się z pogodą i niemożliwością wypłynięcia. Podczas rozmowy z przewodnikiem dowiedzieliśmy się, że w ciągu roku wiele ekip wędkarskich, przyjeżdżając na 3-4 dni łowienia ani razu nie wypłynęła ze względu na sztormowe warunki. A fale na tak potężnych akwenach to nie przelewka.
    Ten wieczór spędzamy z przewodnikiem na naszej kwaterze. Rozmawiamy o wędkarstwie w Niemczech i w Polsce. Opowiadamy swoje przygody wędkarskie i opisujemy swoje spotkania z dużymi rybami. Rozmowa nie ma końca, ponieważ przewodnik jest wszechstronnym wędkarzem i podobnie jak my łowi wiele gatunków ryb, zarówno w jeziorach, jak i rzekach. Jest o czym rozmawiać przez kilka godzin. Późno w nocy żegnamy się z przewodnikiem i umawiamy na śniadanie. Jednocześnie dostajemy zaproszenie na jutrzejsze, wieczorne spotkanie w pubie z Uli Beyerem oraz dwoma innymi przewodnikami z Team Bodden.
    Wstając rano, widzimy za oknem mocno uginające się drzewa i bardzo sfalowaną powierzchnię zatoki. Na śniadaniu dowiadujemy się, że prognoza się potwierdziła i będzie bardzo ciężko na wodzie. Jest nawet prawdopodobieństwo, że niektórzy nie wypłynął w ogóle. Uli’ego nie było na śniadaniu, ponieważ wstał wcześniej rano i pojechał kilkadziesiąt kilometrów, aby zwodować swoją łódź na innej zatoce, bardziej osłoniętej od wietrznej pogody.
    Jedziemy do portu i niestety pogoda nie jest za dobra. Bardzo wieje, fale są wysokie i pada deszcz. Niestety tego dnia mamy wypłynąć sami na dużo mniejszej łodzi ze słabym silnikiem. Trzej przewodnicy zabierają swoich wędkarzy na łodzie i wypływają. Mają bardzo mocne silniki i wysokie łodzie, więc dzisiejsza pogoda jeszcze pozwala im na wypłynięcie. My ładujemy się do naszej łodzi i powoli wypływamy z portu. Wpływając na główną zatokę, wiemy że będzie bardzo ciężko i niebezpiecznie. Wiejący wiatr i zbyt duża fala szybko ostudza nasz zapał do połowów. Zataczamy kilka szerszych kółek blisko brzegu, aby sprawdzić nasze możliwości. Przez te kilkadziesiąt minut jesteśmy wykończeni warunkami pogodowymi i ciągłą walką z dużymi falami. Jednak mamy za słabą jednostkę, aby ryzykować wypłynięcie i decydujemy się na powrót do portu. Niestety tym razem pogoda wygrała.
     

     

     
    Postanowiliśmy wrócić na kwaterę i przeczekać złą pogodę. Niestety czas nieubłaganie płyną i mijały kolejne godziny. Pogoda niestety nie zmieniła się i zrobił się wieczór. Około 19tej byliśmy umówieni z przewodnikiem, który miał zaprowadzić nas na miejsce spotkania w pub’ie. Po drodze rozmawiamy i dowiadujemy się, że pogoda była bardzo zła i nawet na tak dużych łodziach warunki łowienia nie były zbyt dobre. Co prawda ekipy połowiły ładne ryby, ale przewodnik przyznał rację, że nasza decyzja o nie wypłynięciu była słuszna. Po przyjściu do pub’u „Old School” przywitaliśmy się z kilkoma niemieckimi wędkarzami i dwoma przewodnikami. Oczywiście był także Uli Beyer.
    Urok niemieckiego pub’u był duży. Bardzo sympatyczna obsługa oraz ciekawie wystrojone wnętrze. Rozpoczęły się rozmowy przy kuflu dobrego piwa, każdy zamówił do jedzenia wspaniale przyrządzone ryby. Czas upływał bardzo miło.
     

     

     
    W końcu Uli pożegnał swoich dwóch przyjaciół i przysiadł się do naszego stolika. Rozmowa nie miała końca, ponieważ cały czas uśmiechnięty Uli opowiadał nam o swoich przygodach wędkarskich, o połowach drapieżników i dzielił się z nami swoją ogromną wiedzą.
     

     
    Rozmawialiśmy o jego metodach łowienia szczupaków, a nawet o jego patentach na zbrojenie dużych gum szczupakowych. Podczas rozmowy był także czas na omówienie zagadnień dotyczących ryb żyjących w Niemczech i w Polsce, o presji wędkarskiej, o zmniejszającej się populacji ryb w naszych krajach. Wspólnie dzieliliśmy się swoim doświadczeniem o C&R (złów i wypuść). Wiedza Uli’ego w tym temacie była ogromna. Rozmawialiśmy także o naszym portalu jerkbait.pl oraz o wywiadzie Uli Beyera udzielonym Pitt’owi. Była okazja zadania kolejnych pytań związanych z jego wędkarskim życiem.
     

     

     

     
    Na koniec spotkania dostaliśmy zaproszenie do jednego z największych sklepów wędkarskich w Niemczech, którego właścicielem jest Uli. Trudno było się żegnać, ale dało się odczuć późną porę.
     

     
    Idąc do kwatery mieliśmy okazję podziwiać wędkarską łódź Uli’ego. Powiem szczerze, że jeszcze czegoś takiego nie widziałem. Ogromna łódź z potężnym silnikiem robiła piorunujące wrażenie! Coś wspaniałego. Żegnając się z przewodnikiem już nie mamy złudzeń na możliwość jutrzejszych połowów. Pogoda jest coraz gorsza i jutro ma być duży sztorm. Umawiamy się z przewodnikiem na następny dzień i idziemy spać.
    Rano wstajemy nieco później. Pogoda jest niestety paskudna. Tak sfalowanej wody nie widziałem od dawna.
     

     

     
    Po śniadaniu przychodzi do nas przewodnik. Przez 3 godziny rozmawiamy o wspólnej pasji. Tym razem oglądamy wiele zdjęć przewodnika i kilka ciekawych filmików z holu. My odwdzięczamy się tym samym pokazując nasze zdjęcia. Rozmawiamy nie tylko o szczupakach, ale gównie o łowieniu boleni, które są pasją Roberta i naszą. Jak się okazuje przewodnik łowi swoje rapy głównie na Odrze i na dwóch mniejszych niemieckich rzekach. Dzielimy się swoją wiedzą na temat łowienia boleni. W pewnym momencie każdy z nas dostaje od Roberta wspaniałe i bardzo skuteczne przynęty boleniowe, które były dla nas dużą ciekawostką. Remek odwdzięcza się, dając przewodnikowi kilkanaście jerków, różnej produkcji. Wymieniliśmy się z przewodnikiem adresami mailowymi oraz pocztowymi i nadszedł czas pożegnania. Spędzone chwile z przewodnikiem pozostaną dla nas niezapomniane i z obydwu stron powstało zaproszenie na wspólne połowy na rzekach. Przewodnik kolejny raz podkreślił, że przeżył wspaniałą przygodę spędzając z nami wędkarski dzień na łodzi. Z naszej strony było to jeszcze większe przeżycie!
    Na zakończenie kilka przemyśleń. Wody Rugii są bardzo trudnymi akwenami wędkarskimi. Są to wielkie połacie wody, z wieloma restrykcyjnymi przepisami uniemożliwiającymi łowienie w wielu miejscach. Ze względu na szybkie zmiany pogodowe trzeba liczyć się z niemożliwością łowienia w wielu okresach, które następują bez względu na porę roku. Niestety nie da się tego przewidzieć i przyjeżdżając, trzeba się z tym liczyć. Poza tym pływanie po wodach Rugii bez profesjonalnego przewodnika można porównać z szukaniem igły w stogu siana. Uważam także, że bez elektroniki niestety się nie obejdzie. Podstawą jest posiadanie echosondy, a także niezbędny jest odbiornik GPS, który pomoże nam w odszukaniu torów wodnych oraz drogi powrotnej do portu.
     
    Sebastian „rognis_oko” Kalkowski
    Zdjęcia: rognis_oko, Remek, Gromit, Robert
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

  • Sandaczowa Turawa

    Przez admin, w Relacje,

    Pomysł wyjazdu na zbiornik zaporowy Turawa zrodził się w pracowni Fishing Center. Przy okazji rozmów związanych z kolejnym odcinkiem o budowie wędzisk, ze strony Irka Matuszewskiego padła propozycja wspólnego wyjazdu na początku czerwca, czyli na otwarcie sezonu na Turawie. Chętnie przystaliśmy na propozycję, ja na południu Polski niemal nie łowiłem, a sporo nasłuchałem się opowiadań o zamieszkujących tamtejsze wody sandaczach. I choć usłyszeliśmy, że rybostan już nie ten, co w tych opowieściach i że czeka nas ciężka praca, aby dobrać się do ryb, klamka zapadła, jedziemy...
    Kilka słów odnośnie zbiornika Turawa: położenie 15 km na wschód od Opola, zbudowany na rzece Mała Panew w 1936 r. Powierzchnia 200 ha, źródła podają, że średnia głębokość wynosi 2 – 6 m, max przy zaporze i wynosi 15 m. Zaobserwowaliśmy max przy zaporze 12 m, w starym korycie 7 - 9 m. Głębokości średniej nie jestem w stanie podać, bo pływaliśmy tylko po głębszej części zbiornika. Z ciekawostek mogę podać, że podobno nie występuje tu w ogóle ukleja, potwierdziły to również i nasze obserwacje.
    Po przyjeździe na miejsce mieliśmy wrażenie, że to nie pierwszy czerwca, lecz marca, temperatura w dzień oscylowała wokół 10° C, wiał silny wiatr i wyglądało, że zaraz lunie. Zlustrowawszy to kątem oka odpaliliśmy silnik i nie nerwowo około 10.00 rano wypłynęliśmy na wodę. Płynęliśmy całkowicie w nieznane (grunt, że wiedziałem, gdzie jest tama), zdecydowaliśmy się więc na troling. Płynąc północnym brzegiem, zaobserwowaliśmy na dnie, miejscami, zbrylenia, które okazały się słynnymi dębowymi pniakami.
     

     
    Jednak, jak się okazało, nie tyle były groźne dla woblerów i gumek same pieńki, co spowijające je plecionki, których wyciągnęliśmy kilka kłębów. W okolicy owych pniaków zameldowały się na wędkach pierwsze ryby, którymi były niewielkie sandaczyki, około 45 cm (wymiar ochronny sandacza wynosi na Turawie 50 cm). Niezależnie od widełek regulaminowych i tak w czasie pobytu wypuścimy z Friko wszystkie ryby, poza jednym sandaczem, którego pożarliśmy któregoś dnia na kolację. Korzystając z okazji namawiam wszystkich do podobnego podejścia.
     

     
    Pływając po wspomnianej części zbiornika, zaobserwowaliśmy, że złowione sandacze miały charakterystyczne ubarwienie....później dowiemy się, że z powodu niskich temperatur, ryby te gdzieniegdzie przebywały jeszcze w okolicach gniazd tarłowych.
     

     
    Zabawa była, coś się działo, jednak postanowiliśmy przenieść się bardziej w stronę środka zbiornika. Tam również były brania, rzadsze, lecz złowione ryby były już dobrze wymiarowe. Miały też już bardziej „sandaczowy” wygląd. Trafiły się również ze dwa szczupaki, a raczej szczupaczki około 40 cm – zapewne efekt ostatnich zarybień. Po złowieniu jakiejś ryby na troling, bądź też dlatego, że miejsce nam się podobało robiliśmy dłuższe postoje, aby obmacać teren gumami. Efekty bywały zaskakujące, poza pniakami wyciągnęliśmy nawet czyjąś kotwicę, ale sprzęt wychodził cało z opresji. Były też oczywiście i ryby...
    Z rzutu również udało się nam złowić parę ryb, łowiąc w ten sposób zerwałem jednego z największych sandaczy, jaki mi kiedykolwiek wisiał na kiju. Miejsce nie wyróżniało się niczym szczególnym, było tam trochę karczy i delikatny spadek dna. Samo branie i początek holu też nie wskazywało na okaz, ot, klasyczne sandaczowe kopnięcie na kiju. Później ryba zaczęła potrząsać energicznie łbem, co było połączone z podpłynięciem jej w stronę łódki. Pod łódką dała nura, wyginając nie najsłabsze wędzisko (20LBS) w pełną parabolę. Niestety po krótkim murowaniu, kiedy już zaczynałem rybę podciągać, sandacz (bo to on był z pewnością) wyhaczył się. Na okrasę udało mi się dołowić niebrzydkiego sandacza (pomiędzy 75 a 80 cm).
     

     

    Friko też miał swoje 5 minut  
    Po niezłym wstępie, nastąpił niemal kompletny zanik brań. Nie pomagała zmiana miejsc, szukanie stanowisk w samym głównym korycie i bliżej zapory, nijak nie mogliśmy sprowokować ryb do brania.
     

    Później na spotkaniu integracyjnym. Przy stole siedzą od lewej: Irek, Sławek, Marek, po prawej Kuba, Gumo, Friko. 
    Doszliśmy wspólnie do wniosku, że sandacz początkowo odpędzał nasze przynęty od gniazd tarłowych, stąd sporo dziwnych brań. W zasadzie bez zdecydowanych uderzeń, określiłbym je raczej jako dotknięcia...
     

     

     

     

    Coś tam nawet i na lekkiego casta brało... 

    Przyplątał się też dziwnie wygrzbiecony sandacz – niestety za kapotę 
    Mnie osobiście miejsce spodobało się, zupełnie inny typ wody, niż ten, który do tej pory odwiedzałem. Jezioro otoczone pięknymi, mieszanymi lasami, przy których niektóre mazurskie mogą się schować. Do tego niezła stanica, dość dobre, stabilne łódki, odpowiednie na ten, znany z dużych fal, akwen. A propos fal, w niektórych momentach były naprawdę spore, zwłaszcza na nawietrznym brzegu. Tym bardziej zdziwił nas taki obrazek, który zostawiam bez komentarza, bo nasza reakcja nie bardzo nadaje się do zamieszczenia...
     

     

    Poniżej, te grzywki to już falki z 80cm wysokości... 
    Dużym plusem jest też usytuowany zaraz obok pomostu, czynny do późna, bar, gdzie można napić się oranżady, i nie tylko...
     

    Ten zachód będzie nam przypominał, że jeszcze nigdy wcześniej tak nie zmarzliśmy w czerwcu jak na Turawie 2006. 
    Minęło trochę czasu od naszego wypadu, zdążyły już zajść zmiany, niestety dla wędkarzy na gorsze. Nie istnieje już stanica ani nie ma gdzie wypożyczyć łódki, a to z powodu nie dojścia do porozumienia miejscowego PZW z dotychczasowym dzierżawcą.
     
    Gumofilc, 2006 
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

  • Zapewne cześć z Was pamięta moje wiosenne wyjazdy z ojcem jakże udane dla mnie, a dla seniora nie koniecznie. Jeszcze dziś wspomnienie jego kąpieli wywołuje u mnie śmiech. Co tu dużo gadać, miał pecha. Tankowanie do pełna i utrata magicznego pudełka ze zbiorem pstrągowych killerków z ostatnich dwóch dekad. Przed ponowną wizytą rodziców żartowaliśmy, że ma kilka nowych pudełek do utopienia, a ja podkręcałem ojca wieściami znad rzek.
    Mój papcio nie jest przesądny, ale 13 października w piątek (dwa dni przed przylotem), uważał na siebie, a jak wiadomo im bardziej człowiek się stara, tym bardziej nie wychodzi i w efekcie skręcił nogę. Na sugestię ze strony mamy, ze może nie ma sensu w takim razie ciągnąć tyle sprzętu, skoro i tak nie może chodzić – ahh te kobiety, one nic nie kumają- odpowiedź była krótka: Jak nie mogę chodzić, to się będę czołgał!
    [b][u]Do boju...[/u][/b]
    ... ruszyliśmy dopiero we wtorek, częściowo z powodu moich obowiązków studenckich, które komplikowały również późniejsze wypady, a częściowo z powodu nogi ojca. Założenia były proste. Jedziemy na River Deveron i łapiemy łososie. Gorzej z wykonaniem, bo przecież już od połowy lipca regularnie katowałem wodę, a od września @wiśnia się przyłączył i razem błąkaliśmy się nad brzegami łososiowych rzek, ale wyniki były poniżej oczekiwań. Poza kilkoma braniami nic się specjalnego nie wydarzyło. Oczywiście nie był to stracony czas, bo poznałem dosyć dobrze spory kawałek rzeki podczas bardzo niskiego stanu wody i miałem już wytypowane miejscówki, wiec wiozłem ojca na łowy z pewnym bagażem informacji. To oczywiście zaprocentowało i konsekwencja została nagrodzona.
     
    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00095/l014.jpg[/img]
    Starsi mają pierwszeńswo[/center]
     
    Pierwsze rzuty wykonaliśmy koło 1 p.m. czasu lokalnego. Stan wody: niski, ale akceptowalny. Kolor wody: szkocka whisky!!! Do rzeki poleciało w zasadzie wszystko co mieliśmy w pudełkach. Łowimy innaczej niż szkoci. Przynęty staramy się sprowadzać z prądem, ewentualnie w poprzek rzeki. ”Broda” w końcu się niecierpliwi i opuszcza wskazana przeze mnie miejscówkę w postaci głębokiego wlewu i przechodzi na koniec płani. Na dodatek do kija przykręcił starego Cardinala z lat 80-tych, który nie radzi sobie z lekkimi przynętami ściąganymi z prądem. Zająłem jego miejsce i obławiałem wartki prąd. Kolejną przynętą, którą zawiesiłem na końcu żyłki był Executor 7SR RR. Pierwszy rzut w przelew, kilka obrotów korbą, olbrzymi wir pod powierzchnią i kopnięcie na końcu zestawu. Zacinam i za chwilę mam okazję zobaczyć pięknego samca łososia podczas świecy. „Tylko spokojnie, tylko spokojnie,...”- mówię sobie w myślach i bezradnie patrzę na to co ryba wyczynia w wodzie. Nie wytrzymuje: „Taaa-tooo!!!”- drę się wniebogłosy, ale on mnie nie słyszy, bo stoi przy kolejnym przelewie i woda wszystko zagłusza. Ryba dalej szaleje, wędka wygięta w pałąk, a hamulec kołowrotka co chwila wydaje z siebie przeciągły zgrzyt. W końcu ojciec mnie usłyszał, ale trochę czasu mu to zajęło zanim do mnie doszedł. W między czasie łosoś owinął sobie żyłkę wokół pokryw skrzelowych i zaczął wyraźnie słabnąć. Jeszcze kilka minut i za drugim podejściem tata go podbiera rękami.
     
    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00095/l006.jpg[/img]
    Szef płani (śni mi się średnio dwa razy w tygodniu)[/center]
     
    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00095/l007.jpg[/img]
    Z taką kufą na pewno wyhaczy jakąś samiczkę[/center]
     
    Teraz widzimy jaki jest duży. Robimy szybko kilka zdjęć. Miarka wskazuje na 92cm. Nawet przez moment się nie zastanawiamy i zwracam „królowi rzeki” wolność. Dosyć długo dochodzi do siebie, ale odpływa. Uff, ulga i radość.
     
    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00095/l008.jpg[/img]
    Powodzenia na tarle[/center]
     
    Przybijamy „piąteczkę” i tata wchodzi na moje miejsce, a ja idę na koniec płani. Piąty rzut, młyn pod powierzchnia, kilka szarpnięć i luz... Nie był duży, ale i tak szkoda. Moja wina, nie zaciąłem w tempo. Chyba powinienem wziąć krótką przerwę, żeby się uspokoić i odetchnąć po wcześniejszym holu. Odkładam kij i biorę aparat do ręki, Po dłuższej chwili tata oznajmia, że coś mu się uwiesiło. Ryba tańczy na ogonie i w końcu wobler wyskakuje podczas kolejnego salta. Ten już był przyzwoity, około 70cm. Jeszcze przez pół godziny czeszemy tą płań i postanawiamy się przenieść trochę w górę rzeki. Zajmuje nam to sporo czasu, bo ojciec mocno utyka, ale nie daje za wygraną. Rzeka intensywnie pachnie ryba. W końcu dochodzimy do kolejnej miejcówki. Daję seniorowi pierwszeństwo, a sam z aparatem czekam na odpowiedni moment.
     
    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00095/l009.jpg[/img]
    Ten pan jeszcze nie wie, że następny rzut zakończy się sukcesem[/center]
     
    Wcale długo to nie trwało, bo chyba w trzecim rzucie jest branie. Samiczka funduje nam serie wyskoków, młynków, odjazdów i innych pokazów akrobatycznych. Ojciec stara się rybę holować zdecydowania i sugeruje szybkie podebranie, żeby nie męczyć ryby. Hol niestety się przedłuża, bo za każdym razem dotknięcie ryby kończy się odjazdem w nurt i zabawa zaczyna się od nowa. Ależ te ryby są niesamowicie silne! Dopiero piąta próba kończy się sukcesem. Szybko wyskakuję na brzeg. Kilka fotek i mierzenie. „Łososica” ma troszkę ponad 72cm.
     
    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00095/l010.jpg[/img]
    Znowu na Executora[/center]
     
    Okrzyk radości, ponownie przybijamy „piąteczkę” i odnoszę rybę do rzeki. Reanimacja zajmuje kilka minut, ale udało się i jeszcze przez dłuższą chwilę obserwujemy rybę która przywarła do dna i odpoczywała.
     
    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00095/l011.jpg[/img]
    Natlenianie[/center]
     
    Widok warty każdych pieniędzy, a satysfakcja podwójna z C&R. Dzień ma się ku końcowi i mamy już dosyć wrażeń. Wracamy do domu, ale po drodze zajeżdżamy po zakupy. Jako łowca ryby dnia muszę trzymać fason do końca i kupuję buteleczkę szkockiej. Ehh w tej kwestii niestety nie możemy dojść z ojcem do porozumienia. Jemu to smakuje, a dla mnie największa kara ...
    [b][u]Instynkt łowcy...[/u][/b]
    ... jest czasami silniejszy niż zdrowy rozsądek. Żeby wyskoczyć nad wodę @wiśnia zrywa się z pracy kolejny raz. Jako wymówkę podaje atak zmutowanego chomika na babcie, którą jedzie ratować... Ja zrywam się z uczelni (stare nawyki pozostają), a Broda zrywa się z wyrka (a nie mówiłem, że ta wódka na myszach jest nie za bardzo) i pędzimy w kierunku Huntly. Pogoda całkiem nie na spacer. Z nieba leje mocny deszcz tylko czasami dając nam wytchnienie, ale nas to nie rusza. Intensywnie machamy kijami, ale ryby nas ignorują. Wreszcie jest pierwsze branie o którym melduje ojciec. Ponawia rzuty w przelew, ale Executor już nie wywołał więcej zainteresowania. Sugeruję, żeby zmienił przynętę na coś bardziej agresywnego w zarówno w acji jak i kolorach. Na końcu zestawu zawisł Frisky w kolorze SBO i wersji głęboko nurkującej, ale prowadzony z prądem nie ryje po dnie i wygląda całkiem atrakcyjnie, przynajmniej dla mnie. Jak się zaraz okazało nie tylko mi podoba się ten wobler, bo już w pierwszym rzucie następuje atak i znowu podnosi się ojcu poziom adrenaliny. Niestety nie na długo, bo po kolejnym wyskoku około 60-cio centymetrowy łosoś się spina. Coś jest nie tak. Czy to normalne, żeby tyle ryb spadało? Uważam, że należy przykręcić hamulce i mocniej zacinać. Tata uparcie twierdzi, żeby hamulca nie dokręcać. Dziś założył nowiutkiego C4 z plecionką. Wygląda fantastycznie no i komfort łowienia nieporównywalny ze starą serią. Ciekawe tylko czy będzie tak samo niezniszczalny? Cisza w wodzie wygoniła ojca w górę rzeki. Zostaliśmy z @wiśnią sami z dokręconymi hamulcami i każde podejrzane zachowanie przynęty kwitowaliśmy soczystym zacięciem, ale godzinne machanie przyniosło efekt w postaci jednego brania u Tomka. Postanowiliśmy iść w górę i zobaczyć co tam się dzieje. Po dojściu na miejsce rozgorączkowany ojciec bełkocze coś o dwóch olbrzymich rybach, które przed chwila stracił. Po dłuższej analizie jego wypowiedzi ustalamy ostateczna wersję: długo nic się nie działo, w końcu Broda łapie zaczep w środku nurtu, który po minucie szarpania i odstrzeliwania ruszył z impetem w dół płani, na płytkiej wodzie zrobił nawrót i poszedł pod prąd, potem metrowy wyskok nad wodę i koniec bajki, kilka rzutów i inny kaban atakuje Friskiego, ale jeszcze krócej bawi się z ojcem. Rozpacz w głosie i chęć łamania wędki są bardzo wymowne, bo Broda to ostoja spokoju nad wodą. Postanawiamy przenieść się w inne miejsce, żeby przed zmierzchem oddać jeszcze kilka rzutów w innym miejscu. @wiśnia został nad pechową płanią, żeby trochę pomieszać wodę. Po 15 minutach dołączył do nas na parkingu i pokazał rozprostowane kotwice we Frisky przez następną duża rybę.
     
    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00095/l001.jpg[/img]
    Nasze zestawy, a w tle płań z łososiami, które specjalizują się w podnoszeniu adrenaliny[/center]
     
    Czyli trzeba wymienić kotwiczki na większe, mocniej zacinać i nie dać im za wiele tańczyć na powierzchni. OK, dwie pierwsze sprawy są do załatwienia, ale z trzecią będzie ciężko... Jedziemy na nowe miejsce. Deszcz się nasila i coraz trudniej coś zauważyć w ciemnościach, a na dodatek ryby nie chcą współpracować. Odpuszczamy z ojcem i wracamy do samochodu. @wiśnia odszedł daleko w górę, ale telefonicznie dogadujemy się co do powrotu. Za chwilę komórka znowu jazgocze. Czyżby domowa żandarmeria? Nie, to @wiśnia, ma wreszcie swojego łośka, a więc warto było zmyć się z tyrki. Samiczka ma 79cm. Frisky rules!!! Tomek postanawia ją zabrać. Czekamy zatem żeby zrobić zdjęcie. Deszcz leje niemiłosiernie, ciemno jak w d..., ale udało się pstryknąć kilka fotek.
     
    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00095/l012.jpg[/img]
    Wszyscy maja po łososiu, ma i Tomek[/center]
     
    Spadamy do domu. Jeszcze tylko zjebki za dwugodzinne spóźnienie na kolacje (na szczęście goście byli bardziej wyrozumiali albo udawali...) i mogliśmy spokojnie zasiąść do pysznej kolacji.
    [b][u]Łososiem i szczupakiem...[/u][/b]
    ...odarzył nas ten dzień. Jednakże początki nie były tak obiecujące. Ulewne deszcze pokrzyżowały nam plany i jak w sobotni poranek zaparkowałem auto kilkaset metrów od rzeki z daleka dobiegał do nas złowieszczy szum. Gdy stanęliśmy na moście dla pieszych wszystko się wyjaśniło.
     
    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00095/l013.jpg[/img]
    No to, żeby nie było tak cukierkowo, to mała powódź[/center]
     
    Rzeka przybrała przez dwa dni o jakieś 70-80cm i nie ma już koloru ulubionego trunku mojego staruszka, tylko czarnej kawy, ale za to w nagrodę bez mleka, czyli nie jesteśmy bez szans, teoretycznie oczywiście. Od razu zmieniamy taktykę i szukamy ryb w pobliżu brzegu, na spokojniejszej wodzie. Zawieszamy jaskrawe deep runnery i czeszemy wodę pod prąd. Mijają długie minuty bez jakichkolwiek oznak życia w rzece. Nic się nie spławia, ale to chyba nie powinno być zaskoczeniem.
     
    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00095/l014.jpg[/img]
    Wezbrane wody Deveronu[/center]
     
    Postanowiłem przenieść się na drugi brzeg. W środę mogłem to zrobić na końcu dowolne płani lub na kamienistych prostkach. Dziś, no cóż, muszę wracać do mostu. Lewy brzeg w tym miejscu jest mocno zarośnięty i kilku upadkach i lądowaniu w rzece postanowiłem wrócić na poprzednie miejsce. Już z daleka zauważyłem, że Broda coś dziwnie się zachowuje. Co??? Czyżby miał rybę. Zostawić go tylko na chwilkę samego i już są kłopoty...
     
    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00095/l015.jpg[/img]
    Waleczna do samego końca[/center]
     
    Chyba samiczka, około 60cm, ale waleczna i uparta jak wszystkie pozostałe. Po każdym podciągnięciu w stronę brzegu następuje odjazd w nurt i spływ w dół rzeki. Nie możemy się nadziwić wspaniałej kondycji tych ryb. Tym razem skuteczny okazał się siedmiocentymetrowy Minnow w wersji SDR i kolorze CMD.
     
    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00095/l016.jpg[/img]
    Witamy na lądzie[/center]
     
    Podbieram delikatnie rybę. Łosoś ma 63cm. Znowu kilka szybkich fotek i szczęśliwy łowca mógł dać buziaka i wypuścić zdobycz w dobrej kondycji do wody, bo nawet natlenianie nie było potrzebne.
     
    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00095/l003.jpg[/img]
    Mała ale cieszy[/center]
     
    No i co, można? Można, ale uprzedzjąc fakty to był jedyny łosoś tego dnia. Oraliśmy wodę jeszcze kilka godzin, ale bez wyników. Co prawda zaliczyłem delikatne puknięcie i zaraz w tym samym miejscu spławił się około 80-cio centymetrowy łosoś, ale równie dobrze mogła to być obcierka. Zaproponowałem przenieść się na Loch of Skene, bo szczupaki w tym sezonie nigdy jeszcze mnie nie zawiodły.
    Oczywiście byliśmy przygotowani na taki scenariusz i sprzęt szczupakowy czekał w pogotowiu. Sam chwyciłem za konkursową jerkóweczkę z pracowni FC, a tacie zaproponowałem Rozemeijera, ale odmówił uzbroił swój kij do zadań specjalnych (marki nie pamiętam, ale raz nim machałem nad Słupią i nie wspominam tego najlepiej), czyli przynęt dużych i ciężkich. Odradzałem jerkowania tą pałą, ale moje dobre rady trafiły w próżnię. Tylko, że następnego dnia, to nie mnie ręce bolały. OK, każdy łowi jak lubi, szkoda czasu idziemy poganiać szczupłe!
    Krótki dialog oca z synem, kiedy już stanęliśmy nad brzegiem:
     
    - I co, chcesz mi powiedzieć, że w tej kałuży są szczupaki, tak???
     
    - Eee.., no tak są.
     
    - Ale gdzie???
     
    - No o tu na przykład.
     
    - Ale tu jest wody po kolana...

    Drugi rzut Sliderem w kolorze GT rozwiał wszelkie wątpliwości, bo ku mojej uciesze zameldował się pierwszy żabol. Później już jakoś poszło i Broda nie czepiał się co do głebokości łowiska, tym bardziej, że w końcu dotarł do granicy „nienabieraloności” w buty, a ryby brały. Ja zamiennie łapałem na Slidera 10 i Fatso 10. Ojciec kusił zębate Pikiem 16F CTM i Rapalą Super Shad Rap w kolorze RH prowadząc jerkowymi podszarpnięciami.
     
    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00095/l018.jpg[/img]
    Branie ...[/center]
     
    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00095/l019.jpg[/img]
    Hol[/center]
     
    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00095/l020.jpg[/img]
    ...i dumny łowca mógł zaprezentować swoją zdobycz[/center]
     
    Na sam koniec tata postawił kropkę nad „i” wyjmując szczupaka dnia i mogliśmy z czystym sumieniem wracać do domu. Długości ryby niestety dokładnie nie pamiętam, ale to było przeszło 80cm, a pozostałe rybki z przedziału 50-75cm.
    [b][u]Finał...[/u][/b]
    ... zawsze jest na końcu w postaci największej ryb i tak było na wiosnę. Tym razem finał mieliśmy na dzień dobry podczas pierwszej wizyty nad River Deveron. We wtorek, dzień przed odlotem postanowiliśmy wybrać się ostatni raz powalczyć z łososiami.
     
    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00095/l002.jpg[/img]
    Nie jest źle[/center]
     
    Woda trochę opadła i przejrzystość wrosła. Spotkaliśmy nawet muszkarza, który pochalił się dużą samicą cieknącą ikrą, która nie mieściła mu się w torbie. Z mieszanymi uczuciami rozpoczęliśmy wedkowanie. Z jednej strony jest szansa na rybę, a z drugiej strony taki okaz powędruje na patelnię ... Inni napotkani wędkarze, już nie mogli się pochalić sukcesami. Tata zaliczył jedno delikatne branie, a ja wielokrotnie przejechałem rybą po grzbiecie o czym świadczyły łuski na kotwiczkach, ale nic się nie spławiało. Im bardziej próbowalismy tym bardziej nam nie wychodziło (patrz „Kubuś Puchatek”) Odnieśliśmy wrażenie, jakby łososie straciły agresywność sprzed kilku dni. Możliwe, że zajęły się swoimi sprawami, lub też masowo płynące liście wodą dezorientowały ryby, które stały się obojętne na otoczenie. Tym razem wyjazd zakończyliśmy na pusto. Jedyne co moglismy zrobić, to pojechać nad jezioro i pocieszyć się szczupakami. Jak do tej pory ojciec wogóle nie był zainteresowany zębatymi, tak tym razem sam zaproponował zmianę łowiska. Nad Loch of Skene dotarliśmy stosunkowo późno i mogliśmy tylko godzinę poświęcić na wędkowanie, więc nie tracąc czasu obskoczyliśmy kilka najlepszych miejscówek. Taktyka i sprzęt ten sam, poza zamianą na lżejszy kij przez ojca. W efekcie dopadliśmy cztery szczupaki, z których największy miał około 70cm.
     
    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00095/l022.jpg[/img]
    Słońce zaświeciło tego dnia tylko raz, ale wybrało idealny moment...[/center]
     
    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00095/l021.jpg[/img]
    kij został podany gruntownym testom (naszczęście ryby go nie pogryzły tak jak slidera)[/center]
     
    Ogólnie jesienne wyprawy należy uznać za bardzo udane. Oczywiście pozostał niedosyt po tych kilku dużych rybach, które okazały się lepsze i dwa wyjazdy w zasadzie zostały stracone pod kątem łososi z powodu wysokiej wody, na szczęście szczupaki nie zawiodły. Za to sporo się nauczyliśmy. Wnioski zostały wyciągnięte i na pewno zaprocentują w przyszłym roku!
    PS: Jakość zdjęć jest kiepska, ale pogoda nas nie rozpieszczala. Albo bylo mglisto albo padalo. Wiekszość ujęć pstrykałem z automatu, dlatego są prześwietlone. Chociaż z drugiej strony, myśle, że fotki oddają klimat ponurej, jesiennej Szkocji.
     
    [b]Lukomat, 2006[/b]
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na [url="http://www.jerkbait.pl/forum/index.php?t=msg&th=1748&start=0&"]forum[/url].

  • Jeśli posiadamy już wędkę jerkową przyszedł odpowiedni czas na dobór kolejnego elementu naszego zestawu. Przejdźmy, zatem do wyboru „urządzenia”, którego zadaniem będzie magazynowanie linki. Na które cechy powinniśmy zwrócić szczególną uwagę? Czym kierować się podczas wyboru? Jaki kołowrotek będzie odpowiedni? To, wydawać by się mogło, trudne pytania. Okazuje się jednak, że na wiele z nich odpowiedź jest zaskakująco prosta. Zapraszam do podróży przez świat multiplikatorów do jerkowania.
     

     
    Od samego początku narzuciłem Wam „odpowiedni” sposób myślenia. Niektórzy, bardziej czujni, już na wstępie zaprotestują – dlaczego multiplikator? Dlaczego ten wstrętny kołowrotek, który trzeba trzymać odwrotnie jest uprzywilejowany, wyróżniony? Za chwilę pewnie pojawią się następne pytania, które wcale nie będą należeć do łatwiejszych - dlaczego mam uczyć się rzutów, kupować sprzęt, który nie pasuje do całości mojego ekwipunku spinningowego? Koszmar prawda? Nie do końca. Swoją przygodę z jerkowaniem rozpocząłem właśnie od multiplikatora. Mój kolega mawiał wtedy, że wyglądam jak turysta amerykański, który przez przypadek dotarł do Polski. Nie namawiam Was do bezkrytycznego czytania moich tekstów, ale multiplikator wybrało wielu innych miłośników jerkowania i z tego co wiem chwalą sobie ten wybór po dzień dzisiejszy. Jeśli zapytacie, któregoś z nich czy do metody tej użyliby zwykłego kołowrotka spinningowego pewnie spotkalibyście się z negatywną odpowiedzią. Teraz, patrząc z perspektywy kilku lat operowania ciężkim zestawem castingowym, uważam, że to sprzęt stworzony do jerkowania. Rozważania, więc na temat „urządzenia” do magazynowania linki zawężę właśnie do multiplikatora, którym łowić lubię najbardziej.
     

     
    Na początek wyjaśnijmy może kilka podstawowych terminów związanych z jerkowaniem bo zdaję sobie sprawę, że stronę jerkbait.pl czytają nie tylko starzy wyjadacze tej fantastycznej metody ale również przyszli adepci.
    Kilka słów na temat multiplikatora
    Często multiplikator nazywany jest kołowrotkiem o ruchomej szpuli. To nie bezpodstawne twierdzenie, bowiem ten element wyróżnia multiplikatory od innych konstrukcji. Właśnie ona decyduje o tym czy kołowrotek będzie kolejną wyciągarką morską czy finezyjną konstrukcją służącą do łowienia wabikami o niewielkiej gramaturze. Szpulka zarówno podczas zwijania jak i wyrzutu wykonuje ruch obrotowy. To właśnie dzięki temu spotykamy się z zastępczym określeniem – kołowrotek o ruchomej szpuli.
     

    Serce multiplikatora 
    Innym niezwykle ważnym elementem multiplikatora jest hamulec rzutowy. Obracająca się szpula nie „domyśla się”, kiedy nastąpi właściwy moment zakończenia. Podczas lotu przynęty działają na nią siły zewnętrzne np. zmienny wiatr, które w najgorszym przypadku powodują jej wyhamowanie. Ponownie szpulka nie jest świadoma tego faktu podtrzymując stały moment i prędkość obrotową. Niepohamowany niczym nadmiar linki wysnuwającej się podczas lotu przynęty mógłby doprowadzić do powstania plątaniny, która potocznie nazwana została „ptasim gniazdem”. W celu minimalizacji tego efektu, wprowadzono rozwiązanie hamulca rzutowego, którego zadaniem jest korygowanie ruchu szpuli. Obecnie na rynku możemy spotkać się z trzema podstawowymi układami hamulców rzutowych. Są to hamulec odśrodkowy, magnetyczny oraz cyfrowy tzw. DC.
     

    Tajemnica systemu DC kryje się za tą pokrywą 

    Hamulec odśrodkowy - prezentowany na zdjęci 4x4 SVS zastosowany w multiplikatorach do lekkigeo castingu 
    Dodatkowo można spotkać rozwiązania hamulców hybrydowych łączących w sobie cechy odśrodkowego i magnetycznego. Idąc dalej każdy z nich ma swoje odmiany, które działają na podobnych zasadach jednak ich właściwości lub sposób nastawiania nieco się różnią między sobą. Niezależnie od typu hamulce rzutowe można regulować. Inaczej mówiąc zmieniać ich nastawy. Ingerujemy wtedy we wnętrze multiplikatora (np. odśrodkowe hamulce SVS – ustawiamy za pomocą bloczków oporowych) czy nastawiając je zewnętrznie za pomocą specjalnie do tego przeznaczonego pokrętła (magnetyczne lub 4x4 SVS). Im wyższa nastawa hamulca tym większa kontrola wysuwu linki, która z kolei przekłada się na odległości uzyskiwane podczas rzutu. Oczywiście naukę obsługi multiplikatora rozpoczynamy od większych nastaw celem zminimalizowania liczby nieudanych rzutów. Te natomiast mogą przekładać się bezpośrednio na liczbę utraconych przynęt lub metry linki, którą w akcie desperacji potniemy nożem by rozplątać kolejną „ptasią brodę”.
     

    Regulacja hamulca magnetycznego typu IVCB 
    Korzystając z okazji chciałbym nadmienić, że niektóre znane kołowrotki np. ABU C3/C4 nie posiadają możliwości ingerencji w nastawy hamulca rzutowego. Owszem są one wyposażone w takie rozwiązanie jednak zmiana nastaw jest możliwa tylko po rozkręceniu multiplikatora w zaciszu domowym np. wymiana bloczków odśrodkowych na wersję ultra-cast.
     

    Mój pierwszy multiplikator jerkowy - chwalę go po dzień dzisiejszy - brak regulacji hamulca rzutowego 
    Korpus multiplikatora, szpulka i hamulec to jednak nie wszystko. Oprócz wspomnianych elementów należy wymienić inne charakterystyczne dla tych konstrukcji. I tak po kolei mamy wodzik, przez oczko, którego przechodzi linka, a którego zadaniem jest odpowiednie aranżowanie, układanie linki na szpuli. W multiplikatorach do lekkiego castingu odległość tego elementu od szpulki ma niebagatelne znaczenie. Im dalej odsunięty tym lepiej. Kąt, bowiem między skrajnym położeniem linki a wodzikiem jest mniejszy niż w przypadku bliżej położonego wodzika. Zatem wyhamowanie linki jest mniejsze przy mniejszym kącie natarcia. W przypadku operowania ciężkimi, jerkowymi wabikami wpływ położenia wodzika nie jest znaczący a odległości uzyskiwane podczas rzutu podobne.
     

    Opływowy wodzik multiplikatora 
    Następnym elementem jest pokrętło hamulca walki, które pełni tą samą rolę, co w dobrze znanym nam kołowrotku spinningowym. Niekiedy wyposażone jest ono w słyszalny i odczuwalny klik. Zwróćmy uwagę na to by pokrętło było łatwo dostępne i płynnie regulowane.
     

    Duża gwiazda ułatwia regulację - wygodne nawet podczas walki 
    Docisk szpuli oraz spust zwalniający szpulkę to kolejne istotne elementy konstrukcyjne multiplikatorów. Pokrętło docisku powinno umożliwić łatwą regulację. Ponadto wymagana jest odpowiednia jego wielkość. Najlepiej by było ono również wyposażone w wyczuwalny klik. Jeśli jest małe i już w sklepie musimy się z nim siłować raczej zrezygnujmy z zakupu. Kiedy będziemy mieli mokre i zmarznięte ręce o regulacji multiplikatora w ogóle nie będzie mowy.
     

    Pokrętło docisku szpuli 

    Wygodny spust 
    Multiplikator do jerkowania - wymagania
    O metodzie jerkowej napisałem w poprzednim artykule. Teraz chciałbym powołać się na zdanie, które wyznacza pewne standardy metody: „Jerkowanie to twardy sport. Finezja? Raczej zapomnijmy. Nastawmy się na męską i twardą walkę.”. Takie podejście determinuje również sprzęt, który będziemy używać do jerkowania. W Polsce najbardziej znane są multiplikatory morskie. Ich zadaniem jest „wyciąganie” kilkudziesięciu metrów linki z toni morskiej. Cechują się niezwykłą mocą i trwałością. Konstrukcje takie jednak nie nadają się do jerkowania, ponieważ ich zdolności rzutowe są minimalne, wręcz zerowe. Wybierając, zatem multiplikatory do metody jerkowej zwróćmy uwagę czy należą one do kategorii baitcasting (ew. casting).
    Otwieramy katalog i … pojawiają się oferty. Każda kusi. Zdjęcia wykonane przez zawodowców potrafią zniewolić każde oko. Nawet z kiepskiej konstrukcji fachowcy są w stanie zrobić bóstwo, które przez kilka kolejnych nocy nie pozwoli nam zasnąć. Jeśli dodamy do tego ofertę specjalną oraz informację o przecenie jesteśmy w stanie zaryzykować i wydać swoje ciężko zaoszczędzone zaskórniaki. Jednak zanim to zrobimy sprecyzujmy nasze wymagania zadając sobie kilka podstawowych pytań:

    Jakim zakresem gramatury chcę operować? Jak często będę łowił na zestaw castingowy (cały czas mówimy o jerkowaniu)? Ile tak naprawdę mogę zainwestować?  

    ABU Ultracast obsłuży nawet mniejsze jerki 
    Okrągły czy niskoprofilowiec
    Kiedy odpowiemy na powyżej postawione pytania kolejnym etapem wyboru jest określenie konkretnego modelu multiplikatora, który spełni nasze wymagania. Teraz najczęściej pojawia się kolejne pytanie dotyczące typu. Musisz, bowiem, drogi czytelniku być świadomy tego, że obecnie producenci oferują nam wybór w postaci konstrukcji okrągłych oraz niskoprofilowych.
    Co do tych pierwszych nikt nie ma wątpliwości. Multiplikatory typu okrągłego jak najbardziej nadają się do metody jerkowej. Z drugiej strony spróbuję Was zaskoczyć. I w tej grupie możemy napotkać na bardzo rzadkie wyjątki. Pozwolę sobie je od razu wymienić – shimano conquest 51 oraz 51SS. To małej wielkości, specjalizowane kołowrotki do lekkiego castingu.
     

    Zbyt delikatny do jerkowania 
    Zapytacie pewnie, no tak ale jak rozpoznać takie przypadki na zdjęciu katalogowym? Cierpliwości, o tym opowiem troszkę później. Wróćmy do tematu głównego – niski profil czy okrągły?
     

    Który wybrać? 
    Rodowód multiplikatorów okrągłych to konstrukcje morskie. Usprawniono w nich mechanizm zwijania linki, dodano wodzik (w niektórych morskich brak) oraz spłycono i odchudzono szpulkę. Generalnie w multiplikatorach okrągłych głównym kryterium jest ich odporność na czynniki zewnętrzne oraz wytrzymałość mechaniczna. W konstrukcjach tych szpulka jest najczęściej pełna (nie ażurowana) i głęboka. Osadzona na mocnej ośce podpartej w kilku miejscach na wytrzymałych łożyskach powinna zapewniać nieprzerwane funkcjonowanie przez kilka lat. W większości przypadków zniszczenie takiej konstrukcji należy do nie lada wyczynów, choć i takie przypadki mają miejsce. Wynikają one głównie z winy użytkownika – brak czyszczenia, okresowej konserwacji.
     

    Okrągły multiplikator wygląda naprawdę solidnie 
    Jeśli chodzi o niskoprofilowce to przypadek ten budzi nie lada kontrowersje. Jedni twierdzą, że łowienie na tego rodzaju konstrukcje to „katowanie” inni zaś dowodzą, że podczas kilkusezonowego użytkowania nie widać najmniejszych oznak zużycia. Racja pewnie leży gdzieś po środku a jej rozstrzygnięcie zaliczam do problemów trudnych. Osobiście uważam, że istnieje grupa multiplikatorów niskoprofilowych, które zwłaszcza w przypadku lżejszego jerkowania (30-60g) wyśmienicie się do tego nadają. Pamiętajmy jednak, że w większości przypadków to delikatne konstrukcje. Szpulki takich multiplikatorów zwykle są delikatne, ażurowane, a osie o niewielkich średnicach. Ponadto oś podparta jest z reguły na delikatnych i niewielkich łożyskach. Operowanie przynętami powyżej 60g to poważne obciążenie układu oś-szpulka, które w rezultacie może doprowadzić do szybkiego zużycia multiplikatora niskoprofilowego – głównie łożysk. Ponadto zapewnienie stabilności dynamicznej układu oś-szpulka jest trudne. Siły działające na szpulkę podczas rzutu ciężką przynętą są bardzo duże. Działają one bezpośrednio na oś. Nawet najbardziej delikatne jej odkształcenie może doprowadzić do uszkodzenia multiplikatora. Dlatego polecam następujący podział. Jeśli poszukujesz multiplikatora uniwersalnego, którym będzie można obsługiwać przynęty w zakresie od 30-120g wybierz okrągły. Jeśli maksymalną masą będzie 60g możesz skusić się na niski profil, a jeśli dodatkowo zainwestujesz w wyższej klasy sprzęt będziesz mógł go używać i do lżejszych przynęt – nierzadko 10g.
     

    Operowanie takim multiplikatorem przynętami 10g jest również możliwe 
    Z czego wykonany
    Podczas wyboru multiplikatora zwróćmy uwagę na rodzaj materiału, z którego zostały wykonane podzespoły. Bardzo lekkie konstrukcje magnezowe nie są odpowiednie dla osób łowiących w słonej, morskiej wodzie. Mimo, że wielu producentów stosuje powłoki antykorozyjne pamiętajmy, że podczas użytkowania multiplikatora mogą powstać głębokie rysy, a to potencjalne miejsce narażone na działanie korozji. Zbyt dużo plastiku również nie wróży niczego dobrego. Pod wpływem obciążeń, już po pierwszym sezonie intensywnego użytkowania, taki kołowrotek zacznie żyć na „swój” sposób.
     

    Magnezowe panele boczne wykluczają ten kołowrotek do połowów w słonej wodzie 
    Kilka myśli na temat szpulki multiplikatora do jerkowania
    Myślę, że nawet krótkie omówienie tego tematu przybliży Was drodzy czytelnicy do wyboru odpowiedniego multiplikatora do metody jerkowej. Zwróćmy zatem uwagę na pojemność szpuli. Ile jesteście w stanie rzucić kołowrotkiem o stałej szpuli? A jak myślicie ile multiplikatorem? W naszym przypadku, kiedy stosujemy przynęty 30-120g średnia uzyskiwana odległość to 25-30m a niekiedy przy dużym wysiłku rzucimy 40m. Myślisz, że rzucasz dalej? Sprawdź sam, a zobaczysz, że to w cale nie mało. Tak naprawdę podczas jerkowania trudno uzyskiwać większe odległości. Związane jest to z masą wabika. Im ona większa tym ciężej nadać mu odpowiednią prędkość początkową. Podczas rzutu musimy zmagać się z oporami przynęty i jej masą. Mogę Ciebie jednak pocieszyć. Te 30 metrów jest w zupełności wystarczające by złowić nie jedną piękną rybę.
     

    Szpula Conquesta DC - tym kołowrotkiem można rzucić dalej ale w przypadku ciężkiego jerkowania różnice są minimalne 
    Producenci multiplikatorów do ciężkiego castingu aplikują jednak szpulki, na których nie rzadko możemy nawinąć linkę o długości większej niż wysokość Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie. Po co? Po pierwsze każdy Amerykanin woli mieć więcej niż mniej - oni po prostu lepiej się wtedy czują. Żarty jednak odłóżmy na bok. Ciężkie łowienie wymaga stosowania odpowiednich linek. W dobie żyłek, by sprostać walecznemu ponad 50 calowemu muskie, na szpulkę multiplikatora zakładało się linki o sporych średnicach – nierzadko 0,5 mm. Technologia poszła jednak znacznie do przodu, ale mimo to znani łowcy muskie stosują plecionki 100lb. Dlatego m.in. wielu producentów pozostało przy starych, sprawdzonych rozwiązaniach. Czy zatem nadal tak przepastna szpulka wydaje się zbyt głęboka? Wędkarstwo jednak to sport stratny. Podczas każdej wyprawy tracimy kolejną przynętę a z nią kilka, niekiedy kilkanaście metrów linki. Kiedy używamy multiplikatora takie przypadki, zwłaszcza na początku naszej drogi, i zwłaszcza podczas używania ciężkich przynęt, nie należą do rzadkości. Niefortunny rzut, błąd techniczny skutkuje „ptasim gniazdem”. Szpulka rozkręcona do sporej prędkości zostaje w przeciągu ułamka sekundy wyhamowana, przynęta jednak leci dalej. Skutki łatwo przewidzieć – pęka linka. Po kilku takich „akcjach” ilość plecionki na szpulce spada do minimum. Oczywiście zgrzeszyłbym gdybym nie wspomniał o nowoczesnych konstrukcjach, których pojemność szpuli jest mniejsza ale są one z reguły związane z multiplikatorami niskoprofilowymi, które jak wspomniałem świetnie nadają się do lżejszego jerkowania.
     

    Głęboka szpulka multiplikatora niskoprofilowego Shimano Curado 
    Zapytacie jednak czy taka pojemność wpływa na właściwości rzutowe multiplikatora? W multiplikatorach do lekkiego castingu manipulowanie parametrami szpuli to pewna sztuka kompromisu. Dwa najważniejsze to masa układu szpulka-linka oraz średnica zewnętrzna. Mały wabik to niewielka siła działająca na szpulkę. Zatem im większa pojemność tym większa masa szpulki spowodowana wypełnieniem linki. Im większa masa tym bezwładność szpulki większa i jej prawidłowe rozpędzenie trudniejsze. Podobnie, jeśli chodzi o średnicę zewnętrzną, choć ta jeszcze bardziej wpływa na bezwładność. W przypadku multiplikatorów jerkowych nie ma to wielkiego znaczenia. Masa wabika jest tak duża, że mamy do czynienia z nadmiarem energii kinetycznej działającej na szpulkę. Rozpędzenie jest proste, ale … gorzej z jej zatrzymaniem. Układ hamulca rzutowego robi wielką pracę, jeśli chodzi o wyhamowanie szpuli. Niestety duża masa szpulki oraz znaczna siła wywołana energią lotu wabika powoduje, że w przypadku jerkowania wysuw linki koniecznie musimy kontrolować kciukiem. Każdą nieprawidłowość należy kontrować lekkim dociskiem szpulki.
     

    Bardzo płytka szpulka Presso i głębsza, ażurowana Conquesta DC 
    Prawo czy leworęczny
    Oglądając Rexa Hunt’a czy amerykańskie filmy o połowie muskie widzimy, że technika wykonywania rzutów ciężkim zestawem castingowym jest jakaś dziwna. Wędkarz rzuca prawą ręką, później przekłada wędkę do lewej by ponownie, zwijając linkę korbką multiplikatora, uaktywnić swoją prawą rękę. Rzeczywiście tak jest. Ale dlaczego? Takie pytanie zadano największym amerykańskim łowcą muskie. Pełen natomiast reportaż zaprezentowano w artykule „Get A Grip” w Musky Hunter April/May 2006. Oto przykładowa odpowiedź jednego z największych specjalistów od połowu musky „Pomimo tego, że jestem osobą praworęczną używam multiplikatorów z rączką po prawej stronie trzymając jednocześnie wędkę w lewej ręce. Jest to spowodowane tym, że od samego początku właśnie takie kołowrotki były dostępne. Teraz trudno mi to zmienić, ponieważ jestem zbyt przyzwyczajony do takiego rozwiązania” (S.Heiting).
     

    Bardzo popularny model wśród łowców musky - zwróćcie uwagę na szerokość szpuli 
    Jeszcze kilka, kilkanaście lat temu produkowano tylko multiplikatory na prawą rękę. Teraz jest zdecydowanie lepiej, choć producenci zwykle każą nam czekać na wersje leworęczne – niekiedy i cały sezon (Daiwa Big Bait Special). W obecnie dostępnych konstrukcjach nie ma możliwości zmiany wersji poprzez odkręcenie korbki i jej przełożenie na lewą stronę. Przy kupnie kołowrotka o ruchomej szpuli należy dobrać ją zgodnie z naszymi preferencjami. Jeśli w tradycyjnym spinningu używamy lewej ręki kupmy multiplikator dla leworęcznych.
     

    W Polsce kołowrotki w wersji leworęcznej są bardziej popularne 
    Przełożenie
    Nie tak dawno bo jeszcze w zeszłym roku trudno było o multiplikator z dużym przełożeniem – powiedzmy 7:1. Obecnie na rynku zrodziło się nowe zapotrzebowanie tzw. konstrukcje high speed. Długość linki zwijana podczas jednego obrotu korbką jest imponująca i sięgaja niekiedy nawet 79cm. Na szczęście w jerkowaniu nie potrzebujemy uzyskiwać tak spektakularnych wyników. Moim zdaniem przełożenie 6:1 jest w zupełności wystarczające. Jeśli jednak zamierzamy jerkować za pomocą dużych woblerów (tzw. twitchbaitów) przełożenie 5:1 będzie jeszcze lepsze. W tym przypadku na szybkości nam zupełnie nie zależy. Najważniejsza jest wytrzymałość konstrukcji i duża moc w korbce.
     

    Niewielkie przełożenie idealnie nadaje się do ciężkiego castingu szczupakowego 
    Cena
    W przypadku multiplikatorów koszty są proporcjonalne do jakości. Tego jestem pewien. Im więcej wydamy na multiplikator tym będzie on lepszy. Będzie on z reguły wykonany z lepszych materiałów, bardziej zaawansowany technologicznie, będzie miał lepsze parametry rzutowe (najczęściej szerszy zakres w dół – lżejsze przynęty). Jednak podchodźmy do wyboru multiplikatora z rozwagą. W jerkowaniu spotykamy się z całym mnóstwem ograniczeń. Wynikają one głównie z masy przynęty. Niektórych rzeczy nie da się przeskoczyć. Jeśli do metody tej specjalnie zakupimy kołowrotek z systemem DC to będzie on porównywalny własnościami z modelami o połowę tańszymi (w kołowrotku tym ciężkie przynęty będziemy musieli hamować i tak kciukiem). Jeśli zaś postanowimy zaoszczędzić szybko będziemy rozglądali się za nowym, bardziej wytrzymałym sprzętem.
     

    W większości przypadków zaspokoi nasze oczekiwania 
    Konserwacja
    Na koniec kilka słów o tym jak zadbać o multiplikator, który przecież chcemy używać przez kilka sezonów ciężkiej „orki”. Zwykle konserwacji wymagają łożyska. To właśnie ten element cierpi najbardziej. Nie będę wgłębiał się w tematykę zaawansowaną, którą można poruszyć na łamach odrębnego artykułu. Podstawowe zasady utrzymania łożysk są bardzo proste. Cała czynność czyszczenia zajmie nam kilka minut, a korzyści z tego płynące ogromne. Zgodnie ze schematem budowy multiplikatora (załączony w komplecie lub osiągalny na stronie Mike's Reel Repair ) musimy „dobrać się” do łożysk. Kiedy zdemontujemy odpowiednie pokrywy, szpulkę itd. w pierwszej kolejności wierzch łożysk delikatnie czyścimy zwykłą chusteczką higieniczną lub pałeczką kosmetyczną. W ten sposób zbieramy brud, który wydostał się na zewnątrz łożysk. Spodziewałeś się czegoś innego? Uwierz mi na początek to wystarczy.
     

    Odpowiedź na pytanie co warto samodzielnie konserwować 
    Następnie dokonujemy oliwienia. Do tego celu wykorzystujemy specjalnie do tego przystosowany olejek dołączony w komplecie z multiplikatorem. Jeśli takiego nie posiadamy polecam zakup produktu z serii utrzymaniowego/serwisowego (tzw. maitanance kit) np. hot sauce, shimano maitnanace kit, ZPI F0 i.in. Olej nakładamy grubą igłą lub zakraplamy bezpośrednio łożyska. W tym drugim przypadku nadmiar wycieramy ponownie kawałkiem chusteczki.
     

    Spray jest bardzo wygodny  
    Zasze powinniśmy używać środków dedykowanych a nie zastępczych. Zastosowanie innego oleju może doprowadzić do powstawania dodatkowych drgań w precyzyjnych łożyskach, podniesienia temperatury pracy a w efekcie do znacznego skrócenia ich żywotności. Myślę, że inwestycja kilkudziesięciu złotych jest niczym w porównaniu z tym ile wydajemy na dobrej klasy multiplikator.
     

    Taki zestaw będziemy używać do końca życia, a koszt niewielki 
    Inne ważne elementy jak np. prowadnica wodzika powinna zostać nasmarowana specjalnym smarem. Polecam również specjalizowane środki. Oczywiście temat konserwacji nie został wyczerpany. Można powiedzieć, że ślizgnęliśmy się po wierzchołku góry lodowej. Chciałbym jedynie zasygnalizować potrzebę podstawowego dbania o najczęściej zużywający się element, jakim są łożyska.
    Przejdźmy do konkretów
    Teorii powiedzmy dość. My przecież lubmy łowić ryby a nie tylko rozmawiać na temat parametrów technicznych multiplikatorów. Przejdźmy, zatem po ofercie najbardziej znanych producentów tego rodzaju sprzętu i zastanówmy się, które konstrukcje będą odpowiednie. Oczywiście są to propozycje i nie przedstawiają wszystkich możliwych kombinacji. Postanowiłem natomiast zaprezentować najpopularniejsze konstrukcje wśród polskich miłośników metody jerkowej:
    Shimano (do kupienia w sklepach internetowych lub za granicami naszego kraju):
    Do lżejszego jerkowania:SpeedMaster 200/201 Metanium XT 2005 Curado 200/201DPV Antares Scorpion ver. 2 Do zięższego jerkowania:Cardiff A Corvalus CVL Calcutta B Calcutta Conquest (Calcutta TE) Conquest (Calcutta TE DC) 200/201 DC oraz 250 (wersja tylko na prawą rękę) Daiwa (do kupienia w sklepach internetowych lub za granicami naszego kraju):
    Do lżejszego jerkowania:Zillion 100H/HL TD-Z 100M/ML Do cięższego
    jerkowania:TD-Z BIGBAIT SPECIAL Millionare CV-Z/X, SW ABU:
    Do lżejszego jerkowania:Revo S (będzie zweryfikowany) Do cięższego jerkowania:C3/C4 4601, 5501, 6501 Okuma:
    Do lżejszego jerkowania: VS 200 Do cięższego jerkowania:Fina San Juan TICA:
    Do lżejszego jerkowaniaSculptor Do cięższego jerkowaniaCaiman  

    Czas zapolować na jakiegoś szczupaka. 
    Literatura
    Jak zwykle chciałbym Was zaprosić do lektury pozostałych artykułów, które do tej pory opublikowaliśmy na jerkbait.pl, a które poruszają tematykę wyboru odpowiedniego multiplikatora. Na wstępie proponuję po raz kolejny artykuły omawiające dobór sprzętu do metody jerkowej:

    Sprzęt i osprzęt Sprzęt i osprzęt - suplement Jerking bez tajemnic cz. II Następnie zapraszam Was do artykułu o castingu. A w nim o doborze pierwszego zestawu oraz o tym jak wykonać rzut multiplikatorem:
    Podstawy castingu Podczas wyboru ważny jest również przegląd rynku krajowego:
    Multiplikatory do jerkowania – rynek krajowy Dla miłośników fizyki zapraszam na wykład omawiający zasadę działania układów hamulców rzutowych:
    Najbardziej zaawansowane układy hamulców Na koniec recenzja topowego rozwiązania firmy Shimano, nowości na rok 2006:
    Shimano Antares DC7 – pierwszy zwiad  

    DC7 - wszechstronny multiplikator 
    Wiedza na temat multiplikatorów jerkowych owiana jest niekiedy wielką tajemniczością. Wielokrotnie można spotkać się z opiniami, że ten typ kołowrotka jest trudny do opanowania. Nic bardziej błędnego. Kiedy poświęcimy mu dłuższą chwilę, potrenujemy rzuty pod okiem bardziej doświadczonego kolegi szybko dojdziemy do wniosku, że to świetny sprzęt do ciężkiego łowienia. Do jerkowania, jak nadmieniłem wcześniej, jest wręcz idealny. Spróbujcie a na pewno nie będziecie żałować. Koniecznie dajcie znać na forum jerbait.pl jak Wam poszło.
     

    Podstawowy sprzęt miłośnika jerkowania 
    Pytanie konkursowe (zasady konkursu): Jakim modelem multiplikatora zaprezentowano technikę rzutu ciężkim zestawem castingowym?
     
    Remek, 2006
    Fot: Remek, Jerzy, Mifek, Kuzyn 
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

  • Zdarzyło się roku Pańskiego 2006, dnia drugiego marca, że siadłem i wystrugałem pierwszego woblera (?). Lawina ruszyła. Od tamtego pamiętnego dnia ciągle coś strugam. W każdej wolnej chwili. Dosłownie. Kawałek drewna lipowego i skalpel mam zawsze pod ręką. Mieszkanie zdobią porozwieszane tam i siam przynęty w różnych stadiach rozwoju, a wieczorami snują się w powietrzu opary lakierów; w kuchni często gęsto unosi się subtelny aromacik płynnego ołowiu.
    Na początku była twórczość radosna. Bawiłem się, sługa uniżony nieokiełznanej fantazji, kształtami i kolorami, tworząc rzeczy wspaniałe. Wspaniałości te kończyły przeważnie jako zabawki dla moich dzieci. Ryby jakoś nie chciały docenić owoców natchnienia mego… Później moje struganie stało się świadomym tworzeniem przynęt. Świadomym, bo z określonym celem. Postanowiłem stworzyć przynętę na szczupaka. Szczupaka z Rydwanu.
     

     
    Rydwan to zalana żwirownia pod Łowiczem. Łowisko urokliwe, ale (jak dla mnie) trudne. Sezon jesienny ubiegłego roku był totalną porażką. Nie udało mi się skusić żadnego szczupaka… Ciężkie wahadłówki, gumy wszelakiej maści i kalibru… Kupiłem nawet jednego woblera. Nic. Kryształowa toń Rydwanu pokazała mi figę.
    Wziąwszy po uszach, spokorniałem. Zacząłem wnikliwie obserwować tamtejszą przyrodę. Szczególną uwagę zwróciłem na behawior bywalców Rydwanu, wędkarzy, którzy łowili tam, gdy wyrobisko miało jeszcze 10 na 10 metrów (tak przynajmniej niektórzy twierdzili). Obserwacje i przesłuchania wykazały, że stawiali, stawiają i stawiać będą na żywca. „Tylko żywczyk, panie dzieju!” - a to niestety nie dla mnie, gdyż usiedzieć na zadku zbyt długo nie potrafię.
    Jedynym wyjściem było stworzyć coś żywcokształtnego. Założyłem (na ile słusznie? –nie wiem, ale coś założyć trzeba), że w takiej przejrzystej wodzie szczupak kieruje się w znaczniej mierze wzrokiem; że sygnały odbierane przez linię boczną są bodźcem wstępnym, a dopiero kontakt wzrokowy z rybą (przynętą) prowokuje do ataku. Przyjąłem, że najbardziej prowokującym będzie kształt identyfikowany ze smacznym kąskiem; że szczupak prędzej skusi się na coś, co rozpozna, niż na coś niezidentyfikowanego. Założyłem również, że wszelakie atrakcje typu grzechotka czy jaskrawy kolor zaniepokoją raczej drapieżnika, niż zachęcą do ataku.
    Dodałem dwa do dwóch i wyszło mi – płotka. Bezsterowa przynęta, która w wodzie będzie wytwarzała fale jak płynąca ryba, a nie jak szczytujący królik; która swoim kształtem będzie przyciągała szczupacze oko, tak jak moje oko przyciąga magiczne 60/90/60; której dyskretne ubarwienie sprawi, że szczupak ujrzy ją w całej krasie wówczas, gdy będzie od niej na jedno kłapnięcie pyskiem.
    Kak padumał, tak zdjełał. Efekt pokazałem Wam kilka tygodni temu. Teraz pokażę, jak powstaje taka płoteczka.
    Zaczynam od wybrania materiału i modelki. Później kształty poszczególnych rybek będę miał zakodowane w palcach, tymczasem jednak muszę mieć wzorzec. Materiał (suche i około roku sezonowane drewno z lipowej gałęzi) poddaję wstępnej obróbce. Wykonuję dwie równoległe płaszczyzny –czegoś muszę się trzymać.
     

     
    Do strugania używam skalpela. Nie jest to najwygodniejsze narzędzie, ale ma jedną znaczącą zaletę: nie da się nim spaprać roboty, bowiem możliwe jest tylko delikatna obróbka. Zbyt gwałtowny atak na materiał kończy się pęknięciem ostrza.
    Kiedy strugam dany kształt po raz pierwszy, muszę pomóc sobie linijką i liczydełkiem. Na jedną z płaszczyzn nanoszę ołóweczkiem profil modela. Po nabraniu wprawy pomijam ten manewr – po prostu patrzę i strugam.
     

     
    Teraz szybko zrzucam nadmiar materiału, wydobywając z niekształtnego klocka tę kuszącą krzywiznę grzbietu, delikatną linię brzuszka i zalotny ogonek.
     

     
    Gdy profil ślicznotki jest już gotowy, wykonuję brzeszczotem nacięcie. Na tym etapie pracy wyznacza ono oś przyszłej przynęty. Oś wraz z dwoma płaszczyznami stanowią układ odniesienia, dzięki któremu będę mógł okiełznać niesforną materię.
     

     
    Skalpel w ruch. Trzeba wyrzeźbić kształtną główkę, na widok, której każdy esox dostanie ślinotoku. Tu stawiam szczególnie na lekko odchylone skrzela, które wabić będą zębacze, tak jak mnie wabią karminowe usta dziewcząt. Trzeba również sfalować boki płoteczki. To jeden z ważniejszych elementów przyszłej przynęty, decydujący o tym, jak będzie pływała. Stawiam na osobowość zrównoważoną, sterowalną, ale z nutką zalotnej płochliwości.
     

     
    Tu kończy się rola skalpela. Przystępuję do wykonania stelażu. Nie ufam wklejanym oczkom. „Kręgosłup” musi być solidny –nie wystarczy skusić drapieżnika, trzeba go jeszcze przy sobie zatrzymać! Dentystyczny drucik 0,7 mm powinien wystarczyć.
     

     
    Ostatni element konstrukcyjny –wyważenie. Trzeba zalotnicę ustawić do pionu, bo inaczej będzie chodziła bokami. Korzystam z metody podpatrzonej u Siudaka: nawiercam otwory i zalewam je płynnym ołowiem. Część daję na grzbiecik, aby przenieść środek ciężkości nieco wyżej –przesadna stateczność zalotności szkodzi… Rybka musi się ładnie wykładać przy odjazdach w bok. Ustalenie ilości ołowiu i jego rozmieszczenia na osi wzdłużnej odbywa się eksperymentalnie. Po wykonaniu kilku wlewów wpuszczam rybkę do wiadra z wodą; kontroluję w ten sposób szybkość opadania i kąt nachylenia. Wprowadzam stosowne korekty (tj. dodatkowe wlewy). Zwykle wszystko kończy się na dwóch zanurzeniach próbnych i trzech wlewach. Niestety wiadro (wanna, miska, umywalka) nie są zbyt miarodajnymi akwenami, ale lepszy rydz niż nic. Kiedy uznam, że jest już OK – do suszenia.
     

     
    Kiedy drewno jest już na powrót suche, wyrównuję otwory klejem epoksydowym. Potem w ruch idzie papier ścierny. Zgrubne szlifowanie ujawnia wszystkie niedoróbki i zakłócenia kształtu –ostatnie ruchy skalpelem i szlifowanie, szlifowanie, szlifowanie…
    Teraz zaczyna się zabawa w małego chemika. Najpierw zanurzam rybkę w impregnacie –dzień lub dwa na wyschnięcie. Capon –schnie szybko: godzinka lub dwie i ruszam dalej. Podczas malowania caponem unoszą się mikrowłókienka. Powierzchnia, która przed malowaniem zdawała się idealnie gładka robi się szorstka w dotyku. Po wyschnięciu likwiduję chropowatość drobniutkim papierem ściernym. Na tak przygotowaną powierzchnię nakładam lakier. Będzie to wewnętrzna powłoka ochronna. Po dwóch dniach –biała farba (podkład pod malunki wszelakie) –i znowu dzień czekania. Wreszcie malowanie zasadnicze: srebrol na boczki, czerwień na skrzela i ogniki w oczach, zielono-czarny deseń na grzbiet. Brzuszek pozostaje biały. Dorzucam jeszcze zarys łusek i przyklejam kilkanaście płatków brokatu (nie ma jak dyskretna błyskotka w newralgicznym miejscu). Koniec malowania.
     

     
    Następnego dnia płoteczka otrzymuje płetwy z gęsich piór. Ryba musi mieć płetwy, inaczej nie jest rybą.
     

     
    Piórka przy nasadzie pociągam lekko przezroczystym klejem epoksydowym. To wzmocnienie zwiększy ich żywotność (inaczej ułamałyby się tuż przy korpusie). Na koniec oczywiście lakier –dwie warstwy, czyli kolejnych kilka dni oczekiwania. Potem już tylko uzbroję płoteczkę w ostre pazurki i… - nad wodę! Strzeżcie się, szczupaki!
    Testy w łowisku to chyba najbardziej emocjonujący moment. Konfrontacja teorii z praktyką; oczekiwań -z możliwościami. Czy przynęta będzie pracowała tak jak zakładałem? Czy okaże się łowna? Spróbujmy!
    Testy odbyły się na Rydwanie, w niedzielę 5 listopada. Wnioski

    Zbyt wysoko umieszczony środek ciężkości –przynęta wykłada się już przy delikatnych podciągnięciach, co bardzo ogranicza jej repertuar (może grać jedynie zdychającą płotkę). Zbyt mocno dociążony przód – glider schodzi w toń pikując jak pilot 神風特別攻撃隊. Płetwa ogonowa –trzeba zrezygnować z wklejania piórek w ogon: piórka szybko ułamują się, nawet po wzmocnieniu stosiny klejem; trzeba będzie wymyślić coś na kotwiczkę, tak aby stała się ona śliczną płetwą. Gdybym kupił taką przynętę w sklepie, wkrótce trafiłaby na dolny pokład pudełka z przynętami, gdzie przeleżałaby kilka sezonów, by wreszcie wypaść z puli przy kolejnej inwentaryzacji sprzętu. Z tą sztuką będzie jednak inaczej. Wyważę ją i sprawię nowe płetwy. W końcu to moje dzieło, w które włożyłem wiele serca. Jeśli o nią zadbam, odwdzięczy mi się, tak jak odwdzięcza mi się jej starsza siostra, płoteczka nr 1.
     

     
    Spryciula ta wykazuje się jak dotąd niespotykaną łownością. Krnąbrna jest czasami i kapryśna, ale wybaczam jej wszystko –grunt, że aportuje esoxy! Pokazała klasę 5 listopada na Rydwanie: deszcz, wiuga, a ona spokojnym leszczem daje mi metr szczupaka! (w dwóch ratach, co prawda, 40+60, ale jak na moje możliwości to wyczyn). W ogień za nią bym nie skoczył, ale w wodę –już się zdarzało…
    Kiedy zaczynałem strugać, miałem na celu tylko uzupełnienie arsenału przynęt. Wkrótce strugactwo stało się integralną częścią łowienia. Tworzenie przynęty jest jak gra wstępna: kiedy przychodzę nad wodę jestem… -cóż, chyba każdy wie czemu służy gra wstępna. Rzecz działa w obie strony: łowienie to preludium do strugania. Podczas wędkowania „czytam” wodę, poznaję ją i zapamiętuję. To wtedy przychodzą do głowy najlepsze pomysły. Wtedy również rodzi się przynęta. Później pozostaje już tylko wziąć kawałek drewna i wydobyć ją z niego.
     

     
    Wszystkich, którzy nabrali ochoty na tworzenie własnych przynęt, a którym wydaje się, że nie mają po temu możliwości technicznych, pocieszam: na początek wystarcza kawałek drewna i ostrze. Reszta wyjdzie w praniu, a potrzebne akcesoria zgromadzą się same wraz z pokonywaniem kolejnych etapów. Hali produkcyjnej również budować nie trzeba. Mój warsztat zlokalizowany jest w przedpokoju, pomiędzy drzwiami wejściowymi, a szafką na buty. Cały sprzęt mieści się na jednej z półek tej szafki. Pracuję przy dziecinnym stoliczku 0,5 / 1 m wyposażonym w maleńkie imadełko. Do kompletu potrzebna jest jeszcze bardzo wyrozumiała żona (mama, kochanka) i można tworzyć! Do dzieła!
     
    Roch, 2006 
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.




  • Wiele osób uważa, że skompletowanie sprzętu jerkowego jest trudne. Moim jednak zdaniem, jeśli będziemy przestrzegać kilku podstawowych zasad opisanych w niniejszym artykule, taki zestaw jesteśmy w stanie skompletować podczas jednego wyjazdu do lepiej zaopatrzonego sklepu. Niektórzy nawet będą mogli zaadaptować sprzęt, który zapomniany leży na dnie szafy wędkarskiej i czeka na swój powrót nad wodę. W niniejszym odcinku omawiamy temat wędek jerkowych. Później przejdziemy i do innych elementów takich jak multiplikator, linki i przypony. Zatem jaką wędkę wybrać by rozpocząć swoją przygodę z tą ekscytującą metodą?
     

    Nasz warsztat 
    Na stronach jerkbait’a oraz na forum napisano już wiele na ten temat. Nie obawiam się zaryzykować twierdzenia, że gdyby to wszystko zebrać do całości powstałaby całkiem sporych rozmiarów publikacja. Wybór wędziska w dużej mierze zależy od preferencji osobistych. Jedni wolą „kije” delikatniejsze drudzy nieustępliwe i mocne tzw. „kije od mioteł”. Dokonując pierwszego wyboru zazwyczaj trudno zdecydować się na coś konkretnego. Oferty wielu sklepów i dystrybutorów w niczym nie przypominają tych sprzed kilku lat kiedy importowaliśmy, my wszyscy miłośnicy jerkowania, sprzęt ze Stanów Zjednoczonych czy nawet z Niemiec. Ponadto, przy wyborze, pojawia się wiele innych dylematów – casting i multiplikator z „ptasimi gniazdami” czy ulubiony kołowrotek spinningowy? Krótsza czy dłuższa wędka? Pewnie nie rozwiążemy wszystkich tych problemów od razu ale mogę wam dać kilka wskazówek, które na pewno ułatwią start.
     

    Na planie filmowym Taakiej Ryby 
    Casting czy spinning?
    Zacznijmy od najbardziej kontrowersyjnej kwestii. Jakiego typu wybrać sprzęt? Tradycyjny spinningowy z kołowrotkiem o stałej szpuli czy castingowy z multiplikatorem. Przy okazji chciałbym, zwłaszcza początkującym adeptom jerkowania, wyjaśnić co to wędki castingowe. Miano takie mają wędki o charakterystycznym pazurze. Wędkujemy nimi w taki sposób, by przelotki skierowane były do góry, czyli odwrotnie niż w przypadku tradycyjnej wędki spinningowej. Najczęściej stosowane wędki castingowe są krótkie od 5’ (1,52 m) do 7’ (2,10 m).
     

    Wędka o tradycyjnym uchwycie spinningowym 

    Charakterystyczny pazur zestawu castingowego 

    Zestaw castingowy w całej okazałości 
    Zdania na ten temat, który zestaw jest lepszy są podzielone. Zwolennicy spinningu uważają, że casting jest trudny i drogi. Trudny, bo nie łatwo opanować obsługę multiplikatora. Wśród castingowców panuje natomiast opinia, że sprzęt spinningowy nie wytrzyma nawet jednego sezonu ze względu na znaczne obciążenia występujące podczas łowienia ciężkimi przynętami dżerkowymi. Udowodnienie, która z metod jest odpowiedniejsza zajęłoby prawdopodobnie kilka następnych artykułów. Moim zdaniem i w tym przypadku prawda leży po środku. Osobiście używam sprzętu castingowego. Łowienie właśnie takim zestawem daje mi najwięcej satysfakcji. Wielu moich znajomych pozostało przy tradycyjnym spinningu ale w obu przypadkach pod uwagę brane były wędziska, które charakteryzował się pewnymi cechami wspólnymi.
    Ciężar wyrzutowy i moc
    Łowienie na przynęty jerkowe, których waga nierzadko przekracza 80g wymaga zastosowania sprzętu o odpowiednio dużej mocy. Zwykle wędkarze decydują się na pojedynczą wędkę o dużym zakresie ciężaru wyrzutowego (50 – 120g). Taki wybór pozwala łowić zarówno na małe jak i duże przynęty. I takie rozwiązanie zwłaszcza na początku naszej drogi jest bardzo słuszne. Jesteśmy, bowiem w stanie zasmakować nie tylko przynęt małych, ale i tych większych, które podczas szarpania pracują bardziej „prawidłowo” (czyt. bardziej szeroko i za razem bardziej spektakularnie). Z czasem, wiele osób decyduje się na poszerzenie swego wyposażenia kupując sprzęt bardziej finezyjny (max. cw. 60g) do jerków lżejszych. Pamiętajmy jednak by unikać wędzisk o górnym zakresie wyrzutowym poniżej tej wartości. Spotkałem się bowiem z przypadkami gdzie przynętami 50g łowiono wędziskami o masie wyrzutowej 30g. Takie łowienie nie należy do komfortowych. Podczas rzutu oraz prowadzenia przynęty jerkowej powinniśmy posiadać odpowiedni zapas mocy. Nie powinniśmy, bowiem przy każdorazowym wymachu zastanawiać się czy uszkodzimy wędkę. Zdecydowanie lepiej myśleć o rybie, która za chwilę mamy zamiar złowić na naszą przynętę niż o tym czy któreś z włókien naszego wędziska nie wytrzyma no chyba, że ktoś ma duszę eksperymentatora i lubi już podczas rzutu uczucie napływającej adrenaliny. Ale to nie koniec. Dlaczego mocno? Jeśli dbacie o ryby to mocne wędzisko pozwoli Wam wyholować rybę szybko, a to znaczy, że dacie jej szansę na przeżycie. Mocny i zdecydowany hol to podstawa Catch & Release (metody złów i wypuść).
     

    Lżejsza wersja 

    Wersja bardziej uniwersalna pozwalająca łowić zarówno na lekkie jak i ciężkie jerki 
    Wersja bardziej uniwersalna
    Długie czy krótkie? Powróćmy do założeń metody. Prezentacja jerka polega na wykonywaniu krótkich szarpnięć wędką w osi góra dół. Ruchy takie można wykonywać optymalnie wtedy, kiedy szczytówka wędziska skierowana jest w kierunku lustra wody (bardziej naturalna pozycja).
    Zastosowanie krótkiego wędziska (180-210 cm) jest w tym przypadku najrozsądniejszym rozwiązaniem. Przemawia za tym kilka dodatkowych argumentów – szczytówka podczas prowadzenia przynęty nie uderza w lustro wody (mamy pełną kontrolę nad przynętą), rzucanie ciężkimi dżerkami jest mniej męczące a wędka sama w sobie jest lżejsza od długiej. To wszystko powoduje, że bez stresu możemy łowić kilka godzin dziennie, co jest szczególnie ważne podczas naszych upragnionych, kilkudniowych wyprawach – bo kto z nas już po pierwszym dniu chciałby z przemęczenia wracać do domu?
    Wędka jednoczęściowa czy dzielona
    Jerkowanie nie należy do finezyjnych metod połowu. Operujemy sporymi przynętami za pomocą wędek o dużej mocy i sporym zakresie ciężaru wyrzutowego. Tak, więc czułość zestawu nie jest tutaj czynnikiem istotnym. To czy wędka powinna być dzielona czy jednoczęściowa zależy głównie od naszych możliwości transportowych. Jeśli, na ryby, jeździmy własnym samochodem przewiezienie dwumetrowej tuby nie będzie stanowiło problemu. Inaczej, jeśli sprzęt musimy przetransportować środkami komunikacji miejskiej wtedy wyboru nie mamy – musimy zakupić wędkę dzieloną. Pamiętajmy jednak, że w przypadku wędek dwuczęściowych najbardziej narażonym na uszkodzenia miejscem jest właśnie łącze. Wszelkie niedoskonałości konstrukcyjne wędki pojawią się tam najwcześniej.
     

    Wędka dwuczęściowa - 2sec (section) 
    Dolnik, przelotki i inne drobiazgi
    Jak wcześniej ustaliliśmy podczas jerkowania wykonujemy rytmiczne szarpnięcia wędziskiem typu góra-dół. Nasz nadgarstek jest przegubem, który pracuje najbardziej. Jest elementem, który musi przeciwdziałać siłom , które pchają szczytówkę w kierunku wody, ale musi również mieć możliwość łatwego podnoszenia wędziska w kierunku do góry. Tak, więc jeśli jakiś element naszego ciała może zmęczyć się najbardziej to nadgarstek będzie należał do tych pierwszych (chyba, że stoimy niezgodnie z zasadami BHP to kręgosłup nas wcześniej wyeliminuje). Podczas wyboru wędki jerkowej sprawdźmy lokalizację środka ciężkości. Zdecydowanie najlepiej byłoby to zweryfikować z multiplikatorem i przynęta, na którą będziemy łowić najczęściej, ale zdaję sobie sprawę z tego, że nie każdy na zakupy zabiera cały swój sprzęt. Idealnie byłoby gdyby środek ciężkości wędki jerkowej znajdował się w miejscu uchwytu multiplikatora lub troszkę przed nim. Konstruktorzy niektórych wędek, zwłaszcza tych, które są przeznaczone do bardzo ciężkiego łowienia wprowadzają rozwiązania przeciwwagi. W tym przypadku w końcówkę dolnika możemy włożyć dodatkowe odważniki, które służą do prawidłowego wyważenia całości układu - wędka-kołowrotek-przynęta. Sprawdźmy również długość dolnika. Nie powinien on być ani zbyt krótki ani zbyt długi. Krótki uniemożliwi wykonywanie swobodnych rzutów. Pamiętajmy bowiem, że podczas operowania ciężkimi przynętami rzucamy oburącz. Długi natomiast będzie nieporęczny. Optymalna długość dolnika to kilka cm poniżej łokcia.
    Wiele wędek jerkowych zakończonych jest skuwką metalową, gałką itd. Kiedy uderzysz się takim czymś w przedramię po raz setny, ten niby drobiazg może doprowadzić każdego do szewskiej pasji nawet najbardziej cierpliwą i spokojną osobę.
     

    Takie zakończenie gwarantuje miłe użytkowanie 
    Uzbrojenie? Jerkowanie to twardy sport. Finezja? Raczej zapomnijmy. Nastawmy się na męską i twardą walkę. Wędka powinna być uzbrojona solidnie. Zwróćmy uwagę na przelotki jak wysoko odstają od blanku, czy są jedno czy dwustopkowe i w ogóle ile ich jest. Podczas operowania ciężkimi przynętami, walki z dużymi rybami (a chyba na takie się nastawiamy), czy nawet walki z zaczepem prawidłowe uzbrojenie wędki ma niebagatelne znaczenie dla trwałości zestawu. Blank, zwłaszcza castingowy, gdzie przelotki są zlokalizowane na górze ma ciągłą tendencję do skręcania się. Im przelotki będą wyższe tym siły działające na blank większe i tym większe prawdopodobieństwo uszkodzenia zestawu.
     

    Przelotki szczytowe w wędkach jerkowych powinny być solidne 

    Miły akcent 
    Przegląd rynku krajowego
    Bardzo krótko o ofercie naszych rodzimych i nie tylko rodzimych dystrybutorów. Dzięki popularyzacji metody jerkowej obecnie sprzęt do metody tej jest powszechnie dostępny. Bardzo mnie to cieszy. W większości przypadków wystarczy udać się do pobliskiego sklepu i wędziska takie zakupić lub zamówić. Zwracajmy uwagę na jakość wyrobów. Jedne bowiem są gorsze drugie lepsze. W niniejszym artykule nie będę dokonywał oceny wędzisk natomiast podam kilka dostępnych i popularnych modeli na naszym rynku, na które miałem osobiście okazję połowić:
    Dragon
    Mystery Slider Jerk 20-60g, 195 cm Millenium Heavy Duty Fatso Jerk Cast, 25-60g, 180 cm Team Dragon, 30-70g, 185 cm HM 62 Slider Cast, 20-50g, 205 cm  

     

     
    YAD
    Cleveland Excellent Jerk, 50-120g, 180cm Scandy, 40-140g, 185 cm  

     

     
    Rozemeijer (bardzo popularna marka w Polsce jednak do nabycia za granicami naszego kraju):
    2 jerk-it, 80-120g, 195 cm Balanz Gentle Jerk, 60-100g, 195 cm (na tego jeszcze nie miałem okazji połowić ale … może niebawem)  

     

     
    St.Croix
    Premier Casting PC66HF, 1/2 - 1 ½ oz., 197 cm Avid Series® Casting Rods AC66HF, 3/8 - 1 ½ oz, 197 cm Seria Premier Musky Rods do ciężkiego i bardzo ciężkiego jerkowania Seria Avid Series® Musky Rods do ciężkiego i bardzo ciężkiego
    jerkowania A może by tak coś pod swoje osobiste wymagania?
    Jeśli nie jesteś zdecydowany co do wyboru lub chciałbyś zrobić wędkę, która będzie pasowała do Twoich pozostałych stojących na honorowym miejscu w domu proponuję udać się do zbrojniomistrza. Okazuje się, że nierzadko koszt wykonania takiego specjalizowanego wędziska jest zbliżony do produkcji seryjnej natomiast zyskujemy na tym, że każdy detal możemy dobrać zgodnie z własnymi wymaganiami. Ponadto, co lubię osobiści, możemy przebierać i wybierać w różnych blankach, przelotkach, uchwytach itd. a nasze wizje wielokrotnie konsultować.
     

    Irek Matuszewski z Fishing Center w swoim żywiole 
    Literatura
    Artykuł zaczynałem od słów „Na stronach jerkbait’a oraz na forum napisano już wiele na ten temat. Nie obawiam się zaryzykować twierdzenia, że gdyby to wszystko zebrać do całości powstałaby całkiem sporych rozmiarów publikacja.” Zatem przejdę do podsumowania tej tematyki zachęcając Was do dalszej lektury.
    Na początek coś lekkiego:
    Sprzęt i osprzęt Sprzęt i osprzęt – suplement Jerking bez tajemnic cz. II Później proponuję wybrać się z nami na wycieczkę do sklepów wędkarskich w poszukiwaniu sprzętu castingowego:
    Warszawski rynek castingowy Jeśli oferta naszych rodzimych dystrybutorów nie odpowiada to może coś od naszych sąsiadów:
    Wędka Rozemeijer 2 jerkit - 80 - 120g I na koniec, jeśli jeszcze nie jesteś pocieszony drogi czytelniku a chciałbyś wiedzieć wszystko, nawet to jak zbudować wędkę jerkową zapraszam do unikatowego cyklu artykułów, który powstał przy współpracy z pracownią Irka Matuszewskiego (Fishing Center):
    Przygoda z wędką – założenia – cz. I Przygoda z wędką - wybieramy blank - cz. II Przygoda z wędką - rękojeść - cz. III Przygoda z wędką – przelotki” – cz.IV A jeśli nadal czujesz niedosyt to zaloguj się na forum i zadaj pytanie. Myślę, że na odpowiedź długo nie będziesz musiał czekać. Zapraszam serdecznie!
     

    Jerki, jerki, jerki ...  
    Myślę, że tych kilka powyższych rad ułatwi skompletowanie pierwszej wędki jerkowej. Kiedy już to nastąpi pora wybrać się na pobliskie łowisko by wykonać pierwszy rzut, by sprawdzić jak to działa w praktyce. Jednak zanim to zrobimy będziemy musieli dobrać pozostałą część zestawu, czyli odpowiedni multiplikator. O tym w następnym odcinku naszej serii.
    Pytanie konkursowe (zasady konkursu): Coś ponownie nie było tak? Co? Pytanie dla miłośników przynęt jerkowych.
     
    Remek, 2006 
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

  • O potrzebie uwalniania złowionych ryb słyszymy coraz częściej. Niestety na świecie nie ma łowisk, które poddane presji ze strony człowieka mogłyby same utrzymywać się na niezmiennym poziomie. Co gorsza przez całe dziesięciolecia człowiek zdawał się tym nie przejmować i systematycznie przyczyniał się do spadku pogłowia ryb, zarówno morskich jak i słodkowodnych. Okazało się, że nawet potężne morskie łowiska łososi czy dorszy, można skutecznie przetrzebić do poziomu, z którego natura nie jest w stanie powrócić. Teraz porównajmy wielkie morskie akweny do naszych codziennych łowisk, którymi najczęściej są jeziora i rzeki. Bez większego namysłu widzimy, że tutaj swego rodzaju linia, dzieląca w miarę stabilny ekosystem od zniszczenia, jest bardzo cienka. Wierzę, że większość miłośników vortalu Jerkbait.pl, to wrażliwi i inteligentni ludzie którzy rozumieją, że wpływ ich hobby nie pozostaje obojętny na wodny świat, z którego czerpiemy tyle przyjemności. Lata doświadczeń sprawiły, że podstawy Catch&Release (złów i wypuść) są zakorzenione tak samo mocno, jak podstawowe węzły i techniki prowadzenia ulubionych wabików. Te kilka słów, chciałbym zatem skierować do naszych młodszych kolegów, którzy może dopiero szukają właściwej drogi i wzorców do naśladowania.
    Zacznę od tego, że nie chciałbym tutaj niczego i nikomu narzucać. Kilka lat propagowania tej szczytnej idei uwalniania zdobyczy i korespondencja z wieloma wędkarzami na całym świecie, nauczyły mnie, że najlepszym sposobem przekonania do C&R jest zrozumienie - dlaczego należy wypuszczać złowione okazy? Mogę tu przytoczyć wyniki badań naukowych, biologię ryb i ekosystemów wodnych, znakomite doświadczenia kolegów z USA czy Holandii. Okazuje się jednak, że najlepiej będzie, jak każdy z nas znajdzie swój osobisty powód i jemu będzie wierny. Dla jednego będzie to po prostu szacunek dla żywych istot, dla innych piękno łowionych ryb, a dla jeszcze innych zwykła perspektywiczna troska o dobro swojego ulubionego łowiska. Każdy z tych powodów jest równie ważny i z pewnością przy prawidłowym obejściu się z rybą zaowocuje w przyszłości.

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00091/003.jpg[/img][/center]

    Dlatego skupię się na głównych zasadach obchodzenia się z rybą, gdyż de facto ten etap ma największy wpływ na to, czy nasze postępowanie ma najmniejszy sens. Bo czymże byłoby bezmyślne wyrzucanie ryb za burtę łodzi, jeśli one nie przeżyłyby tego doświadczenia?!? Jak najprościej zrozumieć to co dzieje się z walczącą rybą i jakie czynniki są decydujące o jej przetrwaniu? Najlepiej odwrócić całą sytuację i postawić się na jej miejscu.
    Co byście woleli? Być powalonym przez znacznie silniejszego przeciwnika w pierwszych sekundach walki (i nie mówimy tu o naszych wielkich ambicjach i honorze) czy przegrać po morderczym, wykańczającym, wielogodzinnym boju? Myślę, że nasz organizm dużo łatwiej zregenerowałby się po szybkiej kapitulacji. Jak ma się to do ryb? Zmiany w układzie krwionośnym i mięśniowym ryb są (podobnie jak u nas) wprostproporcjonalne do intensywności wysiłku. Część z tych zmian jest odwracalnych, czyli organizm powraca do stanu wyjściowego, ale niestety część z tych zmian może być tak duża, że są bezpowrotne. Co gorsza, przy niesprzyjających warunkach, o których sobie zaraz powiemy, mogą prowadzić nawet do śmierci ryby. [b]Zatem zasada nr 1 brzmi – szybki hol.[/b] Używajmy sprzętu umożliwiającego zdecydowany hol ryb, na które się nastawiamy. Nie polujmy na metrowego szczupaka z wędką przeznaczoną na okonie. Oczywiście może trafić się wyjątek i wielki drapieżnik zaatakuję wabik przeznaczony dla małej ryby, ale to są przypadki. My mówimy o świadomym podejściu do łowienia. Nie przedłużajmy holu ryby w nieskończoność. Zdaję sobie sprawę z tego, że wędkarstwo w dużej mierze opiera się na satysfakcji wędkarza czerpanej z walki z rybą, ale przedłużanie jej bez granic zakrawa na znęcanie się nad zwierzętami. Zapomnijmy o radach mówiących aby holować tak długo, aż ryba wyłoży się na bok bez walki. Dodajmy tutaj, że często już bez życia. Tak powiedzmy to głośno. Jeśli hol trwa zbyt długo, to czasem podholowana zdobycz jest już niemal martwa.

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00091/008.jpg[/img][/center]

    No dobrze. Wyholowaliśmy piękną rybę i co dalej? Większość z nas, chce mieć piękną pamiątkę. Wyciągamy rybę i robimy serię zdjęć, mierzymy okaz, często ważymy, oglądamy, ochy i achy nie mają końca. Teraz mam dla was zadanie. Odejdźcie na chwilę od komputerów, przebiegnijcie sprintem 200 metrów i spróbujcie wstrzymać oddech na dłuższą chwilę. Życzę powodzenia i wierzę, że chyba już wiecie o co chodzi. Tylko nie bawcie się w twardzieli. Mamy tu pogadać o skutecznym uwalnianiu ryb, a nie o reanimacji wędkarzy. Ponownie, zapotrzebowanie organizmu na tlen rośnie wprostproporcjonalnie do intensywności wysiłku. Pamiętajcie, że nasza zdobycz walczyła przed chwilą o życie. Dajmy jej czas na dojście od siebie. [b]Zasada nr 2 – nie wyciągajmy jej z wody.[/b] Najlepiej przechowywać rybę w obszernym podbieraku, tak aby jej głowa znajdowała się w wodzie. Nie zapominajcie, że ryby co prawda oddychają powietrzem, ale tym rozpuszczonym w wodzie. Jeśli korzystamy z dużej łodzi, warto wyposażyć ją w pojemny zbiornik i tam umieszczać naszą zdobycz (przed włożeniem ryby nalejmy świeżej wody). Jeśli chwyt pod skrzela nie jest nam obcy, a nie posiadamy podbieraka lub zbiornika, to w przypadku dużych gatunków ryb, chwyćmy ją pewnie i także dajmy czas na kilka oddechów w jej naturalnym środowisku. Zarówno my, jak i ryba się uspokoi.

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00091/006.jpg[/img][/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00091/001.jpg[/img][/center]

    Jeśli to możliwe dokonajmy wszelkich pomiarów w wodzie. Czy faktycznie musimy wiedzieć ile ważyła? Czy jeśli w sezonie łowimy wiele pięknych okazów, to czy warto fotografować się z każdym kolejnym? Pod koniec sezonu jedyną różnicą będzie kolor koszulki na zdjęciu. Wykonujmy jak najwięcej czynności tak, aby nasza zdobycz mogła oddychać. Dlaczego o tym piszę? Na jak długo potraficie wstrzymać oddech? Minutę, dwie. Rekordziści nurkowania swobodnego dają ponoć radę wstrzymać oddech do około siedmiu minut, tyle że wcześniej nie biegną sprintem tych umownych 200 metrów, a minimalizują funkcje organizmu do niezbędnego minimum. Ryba tymczasem chwilę wcześniej dała z siebie wszystko i z pewnością jej zapasy tlenu we krwi i mięśniach są mocno uszczuplone, jeśli nie całkowicie wyczerpane. [b]Zasada nr 3 – jak najkrócej na powietrzu.[/b] Zatem w trosce o jej dobro redukujmy i my wszelkie czynności. Jeśli nie robimy właśnie zdjęć do najważniejszego katalogu w roku, to kilka ujęć w zupełności wystarczy. Jeśli schrzaniliśmy dziesięć kolejnych zdjęć, to szanse na to, że kolejne dziesięć będzie znacznie lepsze są minimalne. Odpowiedzmy sobie sami na pytanie, czy warto mierzyć każdą kolejną rybę, jeśli łowimy naście podobnych rozmiarów jednego dnia? Mierzmy te największe, a nie wszystkie. Czy waga jest dla nas jakimś kryterium? Czy ten sam metrowy szczupak złowiony przed tarłem i wypchany ikrą (oj będzie ciężki) jest bardziej wartościowy od metrowego szczupaka złowionego jesienią?

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00091/004.jpg[/img][/center]

    Czy mieliście kiedyś sytuację, że strasznie męczyliście się z jakimś problemem, bo nie mieliście odpowiednich narzędzi? [b]Zasada nr 4 – nie wypływaj bez odpowiednich narzędzi.[/b] Czy to nie jest okrutne szarpać się z grotami haka i nie mogąc ich usunąć? Nie zapominajcie o długich szczypcach i obcinaku. Nie oszczędzajmy na hakach. Jeśli ryba zahaczona jest w okolicach oczu, skrzeli, przełyku – tnijmy kotwice. Jeśli nie sięgamy do haka, to utnijmy kółeczko łącznikowe. Zawsze najpierw uwolnijmy rybę od wszelkich naprężeń związanych z przynętą. Czy haki przynęty mogą być cenniejsze niż zdrowie samej ryby? Róbmy to w miarę możliwości w wodzie. Bywa tak, że wyhaczanie przynęty zabiera sporo czasu. Dajmy jej oddychać w tym czasie.
    [b]Zasada nr 5 – podtrzymuj duże ryby. [/b]Czy dałbyś się podnieść z ziemi za samą głowę? Czy wolałbyś jednak aby ktoś podłożył ręce także pod tułów? Pamiętajcie, że ryby zostały przystosowane do życia w pewnej gęstości i ciśnieniu, które daje woda. Ich organy wewnętrzne, układ szkieletowy nie jest przystosowany do utrzymywania bezwładnie ciężaru w powietrzu. Zatem podtrzymujmy duże okazy. Dajmy im dodatkowy punkt oparcia, tak aby dodatkowo rozłożyć działające siły. Chwycenie jej drugą ręka pod brzuch z pewnością będzie dużo bardziej korzystne.

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00091/007.jpg[/img][/center]

    Pora na klejny czynnik, który zdaje się mieć istotny wpływ na przeżywalność naszych ulubieńców. Przypomnijcie sobie, jak to jest ćwiczyć fizycznie w środku upalnego lata. Wysoka temperatura sprawia, że wydaje nam się iż wszędzie brakuje tlenu. Ilość tlenu rozpuszczonego w chłodnej wodzie jest dużo większa niż w ciepłej. [b]Dlatego zasada nr 6 – ograniczaj wszelkie czynności w ciepłych porach roku.[/b] Badania dowodzą, że wszelki stres zewnętrzny którego doświadcza złowiona ryba znosi lepiej w chłodnej, dobrze natlenionej wodzie. Starajmy się zatem ograniczać wszelkie zbędne czynności, jeśli złowimy okaz w okresie najwyższych temperatur wody w danym akwenie, a już z pewnością ograniczajmy do minimum czas ryby spędzony poza nią.

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00091/009.jpg[/img][/center]

    Ostatnia zasada dotyczy samego etapu uwalniania. [b]Zasada nr 7 – wypuszczaj rybę z głową.[/b] Wiele razy spotykałem się nad wodą z sytuacją, gdy wędkarz po prostu wrzucał bezmyślnie zdobycz do wody. Mimo, że zapewne kierowały nim szczytne pobudki, mogło się to skończyć nienajlepiej dla naszych ulubieńców. Pamiętajmy, że wyciągnięta na powietrze ryba poddana jest ogromnemu stresowi, jest mocno wyczerpana lub po prostu mówiąc po naszemu - znajduje się w szoku. Wrzucona do wody może nie powrócić do normalnych funkcji i mimo, że stracimy ją z oczu to opadnie na dno i zdechnie. Dlatego wskazanym jest włożenie ryby do wody i przytrzymanie jej w naturalnej pozycji. Czasem potrzebna jest drobna reanimacja. Tutaj również przyda nam się trochę wyobraźni. Naturalnie woda omywa skrzela wpadając przez pysk. Często powtarzanym błędem jest energiczne ruszanie zwierzęciem do przodu i tyłu. Wywołując ten nienaturalny kierunek ruchu wody, możemy uszkodzić delikatne listki skrzelowe ryby, które nie są do tego przystosowane. Dlatego najlepiej jest kołysać naszą zdobyczą na boki, lub jeśli mamy do czynienia z prądem wody, to ustawić głowę ryby tak, aby naturalnie dobrze natleniona woda wpadała do jej pyska. Gdy nasz okaz odzyska siły i poczuje się pewniej, sam da nam znak, gdy będzie gotowy powrócić do swego królestwa. Bywa i tak, że mimo usilnych prób, ryba nie chce sama odpłynąć. Sprawdzonym trikiem jest skierowanie wówczas głowy ryby w dół. Nie wiem dlaczego, ale to często działa na duże szczupaki.

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00091/002.jpg[/img][/center]

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00091/005.jpg[/img][/center]

    Na koniec jeszcze jedna kwestia, która często jest poruszana nad wodą. Ile to razy słyszeliśmy, że głęboko zagryzł, krwawił, upadł na ziemię i nie miał szans - to go wziąłem. Całe to gdybanie co należy, a czego nie należy robić nie ma sensu, jeśli ryby nie wypuścimy. Owszem są to delikatne zwierzęta, ale bez przesady. Ryby podczas swojego życia przechodzą wiele mniejszych lub większych urazów. Często łowimy mocno obtarte ryby tuż po tarle, ranne po atakach innych drapieżników, a czasem nawet bez płetw, ogona, itp. Jakoś sobie dały radę. Nie usprawiedliwiajmy się zatem byle czym. Jeśli chcemy wziąć naszą zdobycz, to ją po prostu weźmy. Każdy ma do tego prawo. Róbmy to jednak z umiarem. Jeśli chcemy uwolnić nasz okaz, to nawet jeśli nie wszystko poszło zgodnie z planem zróbmy to. Ideałem byłoby obserwować uwolnioną rybę, jednak często nie ma takiej możliwości. Zdaję sobie sprawę także z tego, że część uwalnianych przez nas ryb, nie przeżywa mimo naszych usilnych starań. Badania jednak dowodzą, że przy zachowaniu ostrożności i zdrowego rozsądku, statystyczna przeżywalność uwalnianych ryb sięga nawet 90%. Chyba zatem warto.
    Może dla wielu z was te kilka uwag nie wniosło nic nowego. Słyszeliście już o nich setki razy i wydaje się wam, że wszystko od lat robicie poprawnie. Jestem jednak zdania, że trzeba o tym przypominać i pisać przy każdej okazji. Dla początkujących będzie to zbiór cennych informacji. „Starych” wyjadaczy natchnie może do ponownego przemyślenia i zastanowienia się, czy wszystko robią poprawnie. W końcu człowiek uczy się całe życie.
    Pamiętajcie, aby rano z czystym sumieniem móc stanąć przed lustrem…


    [b]Mateusz Baran, 2006
    www.szczupak.org
    ratuj.szczupaka@szczupak.org[/b]

    Zdjęcia: Mateusz Baran, Sebastian Kalkowski, Salmo team


    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na [url="http://www.jerkbait.pl/forum/index.php?t=msg&th=1672&start=0&"]forum[/url].

Artykuły

×
×
  • Dodaj nową pozycję...