Skocz do zawartości

Artykuły

Manage articles
  • admin

    Jesienne szczupaki

    Przez admin, w Relacje,

    Weekend 10-12.11.2006 zapowiadał się bardzo ciekawie. Nie dość, że udało mi się wyczarować dodatkowe dwa dni wolnego (piątek i poniedziałek) to zapowiadała się, zupełnie nie planowana oczywiście wizyta u Szpiega w Górzycy. Oczywiście ostatnio docierające do mnie informacje o chętnych do współpracy sandaczach i szczupakach też nie miały z tym nic wspólnego.

    Piątkowy poranek zapowiadał się bardzo obiecująco. Delikatne przebłyski jesiennego słoneczka dawały jakieś szanse na zębate. Ciężkie, ołowiane chmury też niczemu nie przeszkadzały. Było po prostu w sam raz. Nie za ciepło, nie za zimno, nic … tylko łowić.
     

    Nic tylko łowić 
    Na pierwszy ogień poszły niedawno odkryte głębokie główki w okolicach Owczar. Długie, głębokie z bardzo urozmaiconymi klatkami. Czy można było chcieć czegoś więcej? Pewnie, że tak! Chętnych do współpracy ryb. Z tymi zapowiadało się całkiem ciekawie. Już na pierwszej główce po kilku rzutach wyjąłem pociętą największą żółtą Sandrę. Niestety kolejne zmiany przynęt nie pomagały. Odnotowaliśmy po jednym braniu i na tym się skończyło. Szkoda, bo zapowiadało się bardzo ciekawie. Skoro w warkoczu nie udało nam się odszukać chętnych drapieżników, to może chociaż w klatkach pójdzie nam łatwiej.
     

    A może by tak w klatkach? 

     
    Niestety również klatki nie zmieniły naszych wyników. Co było robić … może skoro jest tak fajnie, świeci słoneczko i aż miło się w nim powygrzewać, to ryby też się gdzieś wygrzewają. Postanowiliśmy sprawdzić pobliski kanałek na stałe połączony z Odrą.
     

    Może tu? 

    Albo tam? 
    Krótki listopadowy dzień niestety szybko dobiega końca, szczególnie w doborowym towarzystwie. Cóż, takie to są realia naszych wód i ryb. Czasami biorą czasami nie. Nie pozostaje nic innego, jak to przeczekać. Na szczęście na niedzielę zaplanowany został wypad na wody Komanczów. Pogoda co prawda nie miała być taka, jak w Górzycy, ale w końcu twardym trzeba być. Co prawda Matka wszystkich wędkarzy nie mógł sobie pozwolić w tym czasie na wypad na ryby, ale mogłem liczyć na współpracę Marcina (prawie forumowicza). Niedziela wcześnie rano pobudka. Oj nie było łatwo pozostawić kołderkę. Jeszcze tylko godzinka w samochodzie i będziemy na miejscu. Na miejscu chwila na grzeczności, bierzemy silnik, otrzymujemy błogosławieństwo od Matki wszystkich wędkarzy i … na wodę! Wielkie wody wystawiają nas na próbę. Fala, wiatr mżawka. Ciągle pod górkę. Ok. 10 dopływamy do pierwszych miejscówek. Celowo je mijam by mieć coś na koniec dnia. Postanawiam, że zaczniemy od Serpentyny Griszy. To jedna z większych miejscówek rozpracowanych do tej pory. W wodzie ładują niemal kultowe JURKOWOBKI. Na mojej wędce oczywiście w kolorze okonia. Marcin wybiera tzw. szaraczka. No załóżmy, że wybiera. Pierwsze przepłynięcie, przypomnienie sposobów i miejsc i już drugie przepłynięcie owocuje adrenaliną na końcu zestawu.
     

    Moje maleństwo 

    Jeszcze chwila i ... 

    Chodź do tatusia ... 

    Pewny chwyt pod pokrywy i .. 

    Czyż nie jest piękny? 

    Jeszcze jeden rzut okiem i 88cm adrenaliny wraca do wody… 
    Marcin dopiero teraz zaczyna wierzyć w to łowisko. Kolejne dwa przepłynięcia i swoje branie odnotowuje też Marcin. Krótki zdecydowany hol i wypasione 75 szczęścia ląduje w dłoniach swego pogromcy.
     

    Nowa życiówka zawsze cieszy 

    Wracaj mały skąd przybyłeś 

    I przyprowadź babcię 
    Tego dnia poza kilkoma domniemanymi braniami nie odnotowaliśmy już nic godnego uwagi. Jednak zachęceni postanawiamy powtórzyć to samo tydzień później. Oczywiście, jak to w takiej sytuacji bywa, tydzień dłużył się niemiłosiernie. Jednak piątkowy wieczór w końcu nadszedł. Wszystko przygotowane i sprawdzone dwa razy, trochę nowych przyponów własnej roboty i …
    Poranek wystawił nasze chęci na ciężką próbę. W Szczecinie deszcz. Po drodze jakieś 20 km przed końcem drogi ulewa taka, że ledwo wycieraczki dawały radę. Spojrzeliśmy po sobie i postanowiliśmy, że skoro tyle drogi mamy już za sobą jedziemy do końca choćby i po to by móc rzucić okiem na naszą wodę. Docieramy ok. 8.00. Nawet przestało chwilowo padać. Niewiele się zastanawiając pakujemy sprzęt do łodzi i … zaczynają się zmagania z silnikiem. Niestety Merkury nie ma ochoty na współpracę. Sprawia wrażenie zatartego, oj nie dobrze. Znowu będą wydatki. Na szczęście na stanicy był jeszcze jeden silnik. Szybka wymiana napędu i ruszamy w drogę. Wielkie wody witają nas niewielkim deszczem, choć wciąż z obawami spoglądamy na horyzont, gdzie wciąż groźnie wyglądały chmury, pod którymi przejeżdżaliśmy rano. Żeby tylko nie szły w naszym kierunku. Dobrze, że tym razem wiatru prawie nie ma. Powrót ponad 4 metrową łodzią tydzień temu mógł nieco przypominać jazdę na koniu. Góra, dół, góra, dół. Tym razem płynęliśmy po, niemal gładkiej, powierzchni tylko w niewielkim stopniu zakłóconej kroplami deszczu. Podobnie jak w ubiegłym tygodniu w okolicy pierwszych miejscówek jesteśmy nieco po 9.00. W ruch idą szczęśliwe tydzień wcześniej woblery. Oczywiście zaczynamy od Serpentyny Griszy. Pierwsze przepłynięcie i pierwsza ryba. Ku zdumieniu Marcina znowu Życiówka! Tym razem miarka wskazuje 82 cm.
     

    Ładnie jak na początek 

    Wracaj na swoje miejsce 

     
    Kolejne przypłynięcia owocują niesamowicie mocnymi braniami, niestety żadne z nich nie kończy się zacięciem ryby. Jedno z nich było tak mocne, że uniesiona wysoko wędka niemal uderzyła o burtę przy agresywnym braniu ryby. Ciekawe ile mógł mieć? Po dokładnym obłowieniu miejscówki nakłaniam Marcina na zmianę miejscówki. Kierujemy się w stronę Zatoki Griszy oraz Prostki Komancza. To bardzo ciekawe miejsca. W ubiegłym roku trafiliśmy tam wiele ładnych ryb, między innymi 110cm Komancza. Pierwsze przepłynięcie, odnalezienie, a właściwie przypomnienie sobie ułożenia rynny z ośmiometrową głębią i znowu JURKOWOBEK pokazuje na co go stać!
     

    W końcu mogę poznać niedawno skompletowany zestaw 

    Już za minutkę 

    Już za momencik 
     

    Lip Grip to dobre rozwiązanie, pod warunkiem, że ryba ma ochote otworzyc paszczę… 

    Rok temu była by to moja Życiówka… 92cm 

    Jak widać bez kawałka płetwy ogonowej też sobie można jakoś radzić… 

    Z taką mordą lepiej nie zadzierać 

    C&R to nieodłączny element naszego łowienia 

    Ostatnie spojrzenie… 
    Chwila na ochłonięcie i do boju. Tym razem postanawiam zmienić kolor i sprawdzić czy inne kolory też są skuteczne. Jednak dla pewności pozostaje przy jednym typie przynęty. Tym razem Jurkowobler w barwach niebieskiej makrelki długo sam nie pływa. Minęła nieco ponad godzina, gdy na końcu wędki poczułem dużo większy niż ostatnio, ciężar. Tym razem od początku wiedziałem, że po drugiej stronie pływa cos poważnego. Zasadniczo większość ryb do 90-95cm dość szybko daje się podprowadzić do powierzchni, lub same do niej wychodzą. Te największe dość niechętnie pozwalają się oderwać od dna. Tak było tym razem. Do łodzi co prawda dała się podholować, ale pokazać się nie chciała.
     

    W końcu wyszła do powierzchni 

    Jeszcze chwila i tak oto Marcin przekonuje się do kolejnej miejscówki… 

    Radości nie było końca 

    jeszcze ostatnie spojrzenie i … 
    Film
    Kolejny nawrót i płyniemy w stronę Zatoki Griszy zmierzając powoli do Mariny. Przy końcu Prostki Komancza, tuż przed zakrętem Marcin zacina kolejną rybę! Tym razem na końcu wędki melduje się wypasiona 75tka.
     

     

    Oczywiście i tak wraca w świetnej kondycji do wody 
    Powoli zmierzamy w stronę stanicy. Po drodze mijamy Dołek Jerzego. Kilkadziesiąt metrów za nim Marcin ma kolejne branie. Tym razem na głębokości prawie 4 metrów tuż przy trzcinie czatował świetnie wybarwiony siedemdziesiątak.
     

    Jak przystało na zdrowego siedemdziesiątaka pokazał na co go stać 

    Prawdziwy wariat 

    Tuż przed podebraniem 

    Każda ryba cieszy 
    W drodze powrotnej dane nam było obserwować prawdziwe arcydzieło natury. Istna uczta dla oczu i duszy. Z szaroburego dnia z kilkukrotnym deszczem czekały nas niezwykłe widoki.
     

    Klucz łabędzi 

    Płonący horyzont 

    Droga powrotna to czas zadumy i analizy kończącego się dnia… 

    Tuż przed Mariną 

    Tęcza na pożegnanie obserwowana już z brzegu 
    Na pewno tam jeszcze wrócimy…
    Mifek, 2006
    Zdjęcia: Marcin Ważny, Rafał „mifek” Borysewicz
     
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

  • Na planie „Taaakiej Ryby”

    Przez admin, w Relacje,

    Ostatni weekend był dla nas niezmiernie pracowity. Wraz z Sebastianem (Rognisem) wybraliśmy się na nietypową wyprawę wędkarską. Już od kilku tygodni czekaliśmy na te, szczególne dla nas, dwa dni. Wraz z redakcją programu wędkarskiego „Taaaka Ryba” planowaliśmy zrealizować cykl filmów edukacyjnych na temat metody jerkowej, z której nasz portal słynie na całą Polskę. Nagranie miało miejsce w dniach 19-20.11.2006, nad Jeziorem Sukiel w Olsztynie. Przez te dwa dni zrealizowaliśmy cztery odcinki, które będą emitowane na ekranach telewizji Puls.
     

     
    Gospodarzem, autorem i producentem programu jest Jerzy Biedrzycki, który od samego początku wprowadzał nas, z poczuciem humoru, w arkany realizacji programu o tematyce wędkarskiej. Drugą osobą, bez której realizacja projektu była niemożliwa był nasz operator, dźwiękowiec słowem człowiek orkiestra. To między innymi dzięki wspaniałej współpracy Jurka i naszego operatora na planie panowała świetna atmosfera pełna humoru i luzu.
     

     

     
    Naszym głównym sponsorem, bez którego realizacja programu nie byłaby możliwa było znane z organizacji wspaniałych, pełnych przygód wypraw wędkarskich biuro podróży Active Holidays. Niniejszym chciałbym bardzo podziękować Active Holidays za zaufanie i chęć realizacji tego pionierskiego projektu właśnie z nami.
     

     

     
    Produkcję programu rozpoczęliśmy w sobotę rano. Było wtedy niezmiernie zimno, ale obraz jeziora zastaliśmy bardzo plastyczny – malownicza mgła. Zaczęliśmy od przeglądu prasy wędkarskiej i artykułu o „Top multiplikatorach” z Wędkarskiego Świata 12/2006, którego jestem autorem. Przyszło mi po raz pierwszy w życiu zapowiedzieć coś przed wirtualnym, niewidzialnym światem. Okazało się, że mówienie przed kamerą nie należy wcale do łatwych. To, co każdy z nas pamięta i o czym mógłby mówić godzinami w życiu codziennym ucieka gdzieś niepostrzeżenie w najgłębsze zakątki mózgu. Po krótkiej chwili nagraliśmy pierwszy kawałek taśmy. Pada historyczne zdanie „pierwsze koty za płoty”.
     

     
    Na dalsze ujęcia nie czekaliśmy długo. Kamera uchwyciła również moment wyruszenia na wodę naszych przyjaciół, forumowiczów. Przybyli z nami, bowiem Gromit (Profesor Bucktail), Xavi (Bucktail Maker) oraz Tomaszek, któremu chciałbym podziękować bardzo serdecznie za fantastyczną gościnę i przewodnictwo. My pracujemy a druga grupa postanawia łowić ryby. Mają dobrze!
     

     

     

     

     
    Po krótkiej rozgrzewce wpadliśmy w wir produkcyjny. Realizacja poszczególnych tematów nabrała szaleńczego tempa. Byliśmy przekonani, że dwa dni to wystarczająco dużo na omówienie tematyki jerkowej. Jednak już po omówieniu kilku podstawowych tematów było jasne, że w tej serii możemy poruszyć jedynie wierzchołek góry lodowej, a na szczegóły metody przyjdzie czas innym razem.
     

     
    Nie było łatwo. Pogoda nas nie rozpieszczała. Po godzinie nagrywania programu trudno było opanować drżenie zziębniętego ciała. Przed każdym „wejściem” następowała chwila wyciszenia i całkowita koncentracja na poruszanej tematyce. To pomagało tylko na chwilę. Trudno było jednocześnie myśleć o tym by się nie trząść i sensownie odpowiadać na niekiedy podchwytliwe pytania. Ocenicie jednak sami jak wypadliśmy oglądając już zmontowane odcinki.
     

     
    W pierwszym dniu poruszyliśmy sporo tematyki sprzętowej. Zaczęliśmy od omówienia sposobu doboru wędzisk do jerkowania. Pozwoliliśmy sobie na krótki instruktaż, którego celem było uświadomienie przyszłego miłośnika tejże metody, na co powinien zwrócić uwagę podczas wyboru wędki. Tematykę tą omawialiśmy na dwóch przykładach – wędce Team Dragon oraz Mystery Slider Jerk.
     

     

     

     
    Następnie przeszliśmy do tematyki związanej z multiplikatorami.
     

     
    Naszymi bohaterami były dwie konstrukcje firmy Okuma. Jedna znana większości castingowców, czyli niskoprofilowy kołowrotek o ruchomej szpuli Okuma VS 200.
     

     

     

     
    Druga natomiast to nowość, która dzięki firmie Dragon zostanie wprowadzona na nasz rynek już niebawem. Mówię tutaj o typowym multiplikatorze do jerkowania typu okrągłego – Okuma San Juan S250-LX. Tym samym nasz portal miał możliwość dokonania oficjalnej premiery na rynku polskim tejże konstrukcji.
     

     

     

     
    Wędka castingowa i multiplikator to jednak nie wszystko. Po krótkiej rozgrzewce i zmianie pleneru przeszliśmy przez następne jakże ważne w metodzie jerkowej tematy. Poruszyliśmy kwestię doboru linki oraz odpowiednich przyponów. Przy okazji zaprezentowaliśmy nowość na rynku polskim - tytany firmy Dragon. Okazały się one zdecydowanie najlepsze podczas naszej ostatniej wyprawy na Rugię. Praktycznie niezniszczalne. Jednym słowem idealne do jerkowania, trollingowania a nawet łowienia na gumę (nasz przewodnik na jeden taki wyholował ponad 40 szczupaków bez znamion najmniejszego zużycia).
     

     

     
    Pierwszy dzień zakończyliśmy bez łowienia ryb. Prawdę powiedziawszy nie było tak do końca. Sebek postanowił spróbować swojego szczęścia na pstrągach tęczowych, które można było łowić na łowisku specjalnym. Niestety nie mieliśmy odpowiedniego sprzętu do połowu tych ryb. Przyjechaliśmy przecież realizować film o jerkwaniu. Mimo to Sebek postanowił skorzystać z okazji. Niestety podczas pierwszego rzutu, na multiplikatorze zrobiła się lekka broda (kto jednak rzuca jerkówką do 60g przynętą 8g?). Wobler leżał przez dłuższą chwilę na lustrze wody po czym ot tak po prostu został zaatakowany przez rybę. Pierwszy pstrąg zameldował się na wędce.
     

     
    Koniec dnia to nasze wspólne spotkanie, podczas którego rozmawialiśmy o dalszych planach i o tym jak wyobrażamy sobie montaż kolejnych odcinków. Jurek Biedrzycki przekazał nam wiele cennych informacji na temat możliwości technicznych oraz sposobu realizacji. Z drugiej strony telewizora trudno to wszystko zobaczyć i zrozumieć. Koniec końcem wpadliśmy na kilka dobrych pomysłów, które będą zrealizowane podczas naszych programów.
     

     
    Drugi dzień to część Sebka. Pierwszy należał raczej do mnie, ale właśnie tak postanowiliśmy się podzielić.
     

     
    Zaczęliśmy od krótkiego wstępu, po czym przeszliśmy do konkretów. W tym dniu poruszaliśmy tematy związane ze specjalizowanymi przynętami jerkowymi. Na początku ponowny rozruch, ale później było coraz łatwiej a to głównie z powodu pogody. Tego bowiem dnia pogoda nas rozpieszczała. Było ciepło i bezwietrznie. Sebek pokazywał głównie przynęty, które są łatwo dostępne na rynku polskim. Należały do nich oczywiście salmiaki – nasze ulubione jerki, czyli Jack, Slider, Fatso, Mass Maruder oraz twitchbaity czyli Skinner i Perch. Poza tym Jurek był zainteresowany innymi skarbami, które przetrzymywaliśmy w swoich przepastnych torbach jerkowych. Wybór padł na prodkty naszego przyjaciela Marcina Popowicza (Yokozuny).
     

     

     
    Po omówieniu teorii związanych z przynętami jerkowymi płynnie przeszliśmy do kolejnego punktu programu. „Sebek show”, czyli pokaz prowadzenia poszczególnych typów jerków. Nie należało to do łatwych zadań. Cała nasza dotychczasowa rozmowa była prowadzona przez Jurka, a teraz Sebek musiał to zrobić samodzielnie. Po prostu musiał mówić do siebie. Byłem pod wrażeniem. Wyszło naprawdę bardzo dobrze, ale może nie jestem obiektywny? Sprawdźcie to sami.
     

     
    Wypłynęliśmy na wodę i rozpoczął się pokaz. Po kolei przynęty lądowały do wody, a Sebek opowiadał o sposobie prezentacji poszczególnych jerków. Wspomniał również o pewnych trickach, które opracowywaliśmy przez kilka poprzednich lat na naszych wspólnych wyprawach szczupakowych. Całość realizowana była zgodnie z planem. Prezentację przeprowadził Sebek, a ja towarzyszyłem mu na łodzi jerkując na planie. W pewnym momencie nasz showmen przeszedł do pokazu kolejnej przynęty – Slidera 12S i to co się wydarzyło przeszło wyobrażenia wszystkich nas. Nie będę jednak zdradzał szczegółów. Musicie zobaczyć to sami.
     

     
    Koniec końcem jako zamknięcie tematyki jerkowej omówiliśmy technikę rzutu sprzętem castingowym w wersji ciężkiej. Tak jak nadmieniłem dotknęliśmy jedynie wierzchołka góry lodowej. Do mówienia techniki posłużył najprostszy multiplikator, w którym jedyną nastawą był docisk szpuli. Mimo to udało się pokazać podstawowy rzut ciężkim zestawem castingowym tzw. rzut z nad głowy oburącz.
     

     
    Czas biegł nieubłaganie. Mieliśmy świadomość ilości potknięć, ale rozmiar tematyki i tempo realizacji nie pozwalał nam na niekończące się powtórki. Z wielkim uśmiechem na twarzy będę wspominał jedną taką serię. O niej jednak opowiem może przy okazji naszego przyszłego zlotu. Niestety, koniec końcem nie udało nam się zrealizować tego ujęcia i daliśmy w końcu za wygraną.
     

     
    Już teraz bardzo chciałbym Was, drodzy miłośnicy portalu jerkbait.pl zaprosić na cykl programów poświęconych metodzie jerkowej. Mam wielką nadzieję, że każdy z Was znajdzie tam coś dla siebie. Oczywiście, jak zawsze dostępni jesteśmy na forum służąc radą i pomocą. Ponadto na forum naszych gromadzimy największą w Polsce rzeszę miłośników jerkwania oraz castingu. Myślę więc, że zawsze znajdzie się ktoś, kto z wielką chęcią podzieli się swoją wiedzą praktyczną z przyszłymi adeptami tej fantastycznej i efektywnej metody.
     

     
    W imieniu naszym wspólnym zapraszam Wszystkich serdecznie do TV Puls i programu „Taaaka Ryba”. Plan emisji przedstawia się następująco:
    - 23.11.2006 – przegląd prasy – „Top multiplikatory”, Wędkarski Świat 12/2006
    - 30.11.2006 – odcinek I - jerkowanie
    - 7.12.2006 – odcinek II – jerkowanie
     

     
    Tematyka poszczególnych odcinków oraz dokładny plan emisji będzie publikowany na naszej stronie w postaci artykułów. Ponadto, korzystając z okazji, chciałbym ogłosić konkurs związany z cyklem programów o jerkowaniu w „Taaakiej Rybie”. Nagroda niespodzianka czeka na najbardziej wiernego telewidza.
    Chciałbym Was zaprosić do wspólnej zabawy związanej z emisją cyklu programów o jerkowaniu w „Taaakiej Rybie”. Zasady konkursu są bardzo proste a przedstawiają się następująco:

    - Przed prezentacją każdego odcinka będę zadawał związane z nim tematyczne pytanie. Pytania będą łatwe, ale trzeba będzie wykazać się spostrzegawczością.
    - Odpowiedź na każde z nich wraz z dodatkowymi informacjami (pseudonim na forum, numer pytania) proszę przesyłać pod adres konkursy@jerkbait.pl.
    - Osoba, która prawidłowo odpowie na największą liczbę pytań wygrywa tajemniczą nagrodę związaną z jerkowaniem. W przypadku remisu (dwie lub więcej osób odpowie na taką samą liczbę pytań) dokonamy, w gronie redakcyjnym, losowania.
    - Czas trwania konkursu jest ograniczony i zostanie zamknięty w tydzień po emisji ostatniego odcinka serii.
    - Pytania będą publikowane na stronie głównej jerkbait.pl.
    - W konkursie mogą brać udział tylko zarejestrowani użytkownicy naszej strony (w celu rejestracji zapraszam na forum).

    Zapraszam Was serdecznie do wspólnej zabawy, bo nagroda jest atrakcyjna.

    Zapraszam serdecznie
    Remek, 2006
     
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

  • Zarybianie boleniem

    Przez admin, w Catch and Release,

    14 października 2006 roku wspólnie z ARS dokonaliśmy zarybienia rzeki Wisły jesiennym narybkiem bolenia w ilości 1500 szt. Zarybienie było skromne, aby nie powiedzieć symboliczne. Wynikało to z krótkiego terminu odbioru ryb. W kilka dni nie udało się nam zdobyć większej kwoty pieniędzy. Uważam jednak, że akcja taka oprócz oczywistego wzmocnienia rybostanu na odcinku 2 km rzeki, może mieć inne pozytywne aspekty. Doszliśmy do takiego momentu, w którym bez dodatkowego wsparcia zarybień ze środków prywatnych, nie uda się uzyskać odczuwalnej poprawy sytuacji polskiego wędkarstwa.

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00088/001.jpg[/img][/center]

    Nasz wybór padł na bolenia. Dlaczego boleń? Po wybiciu szczupaków w naszych rzekach boleń nierzadko jest w nich podstawowym drapieżnikiem. Pomimo dużego oporu jaki stawiają nasze rapy wędkarzom, ubywa ich coraz wyraźniej. Na szczęście odbudowa populacji tej ryby jest znacznie prostsza niż odtworzenie pogłowia szczupaków. Palczak bolenia od czasu wpuszczenia do wody ma sporo czasu aby zdziczeć. To gwarantuje, że ryba ta nie zostanie błyskawicznie wyłowiona, jak to często bywa ze szczupakami z zarybień. Ponadto boleń jest znacznie trudniejszą zdobyczą dla kłusowników. Tak więc rokowania są zdecydowanie lepsze. W niektórych wypadkach duża populacja boleni może być osłoną dla niedobitków szczupaka. Być może inni koledzy po kiju zapragną dorybić swój odcinek rzeki, dlatego postanowiłem podzielić się kilkoma przydatnymi radami.

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00088/002.jpg[/img][/center]

    Zaczynamy od wybrania odpowiednich miejsc na wpuszczenie ryb. Ja wybrałem tzw. klatki (lub trawersy), w których występuje bardzo mało drapieżników. Jednocześnie wiem, że są to miejsca, w których woda nie wysycha i okresowo zalewane są przez główny nurt. Drugim typem miejsc były głębokie zakola za ostrogami. Wybierałem takie, w których bardzo rzadko widywałem obecność jakichkolwiek drapieżników. Dobrym stanowiskiem jest zakrzaczone dno lub duże płycizny. Właśnie tu widywałem wielkie stada wylęgu uklei. Należy unikać zagęszczania ryby, ponieważ takie skupiska szybko są namierzane przez drapieżniki.

    [center][img]http://jerkbait.pl/art/images/00088/003.jpg[/img][/center]

    Ośrodek zarybieniowy wydaje narybek w podwójnych rękawach z folii pompowanych tlenem. Tak spakowane ryby mogą być transportowane na duże odległości. Po rozpieczętowaniu worka zaczynają się schody. Worek powinien być uzupełniany wodą i po ponownym zawiązaniu przetrzymywany w poziomie, aby nie doprowadzać do zbytniego stłoczenia ryb. Wodę, przy temperaturze około 12 - 14 stopni, należy dotleniać przez dolewanie świeżej co około 15 - 20 minut. Ryby powinny być roznoszone w szerokich wiadrach. Co jakiś czas należy pozostawić wiadro w spokoju i obserwować czy ryby nie wypływają do powierzchni. Jeśli tak się dzieje to znak, że zaczyna brakować tlenu. Młode bolenie są niebywale delikatne, dlatego należy mieć je ciągle na oku, ponieważ śnięcie może nastąpić bardzo szybko. Od tego jak bardzo przyłożymy się do całego przedsięwzięcia w znaczmy stopniu zależy przeżywalność ryb. Niestety bardzo często nasze pieniądze są marnowane przez nieudolność i ignorancję ludzi prowadzących zarybienia. Ryby starannie rozniesione w odpowiednie miejsca dają szanse na przeżywalność rzędu kilkudziesięciu procent. Wyrzucenie ryb w jedno miejsce może skutkować przeżywalnością poniżej 1%. Jest to często odpowiedzią na pytanie, dlaczego pomimo wydania wielkich kwot na zakup ryb, tak mało pojawia się ich w naszych wodach. Skuteczność zarybień to temat tabu. Całą sprawę często kończy fakt wrzucenia ryb do wody. Warto zainteresować się i zarybieniami prowadzonymi przez rodzime koła. Nasza pomoc może zapobiec sytuacjom, w których wpuszczanie ryb do rzeki lub jeziora jest przysłowiowym wyrzucaniem pieniędzy w błoto.
    Na zakończenie chciałbym podziękować Mateuszowi „Baloo” z ARS za wsparcie finansowe akcji, oraz mgr Olczakowi z Ośrodka Zarybieniowego w Korytnicy za ryby i fachowe rady.

    Film z akcji zarybieniowej można pobrać [url="http://www.hamerrobert.com/Boleczki3.avi"]tutaj[/url]

    Wodom Sześć.
    [b]Robert Hamer, 2006[/b]

  • Jesienią zeszłego roku po zakończeniu naszego pierwszego jerkbaitowego spotkania w drodze powrotnej zadawaliśmy sobie pytania – kiedy i gdzie następny Zlot. Przyjęliśmy założenie, że integracja jerkbait’a odbywać się będzie raz do roku. Odpowiedź więc na pytanie – kiedy? - znaliśmy. Zdecydowanie gorzej było z samą koncepcją lokalizacji naszej wspólnej, następnej imprezy. Gdzie, jezioro czy zalew, a może coś zupełnie innego? Raz jeszcze postanowiliśmy zagłębić się w tematykę poruszaną na forum i na tej podstawie podjąć ostateczną decyzję. Okazało się, że zdecydowana większość naszych forumowiczów, w bieżącym roku, zainteresowana była boleniem. Pomyśleliśmy więc, że praktyczna weryfikacja wiedzy zdobytej na forum będzie najlepszym dopełnieniem tematyki zlotu i podsumowaniem boleniowego sezonu. Wybór padł na rzekę. Sam pomysł był oczywiście dobry jednak z taką lokalizacją wiązało się wiele problemów natury organizacyjnej. Już na samym początku byliśmy pełni obaw czy rzeka to dobre miejsce na integrację, czy znajdą się chętni, czy będzie to impreza dla każdego. Z drugiej zaś strony akwen tego typu daje możliwość łowienia różnych gatunków ryb, uprawiania różnych metod połowu oraz stosowania różnego rodzaju sprzętu. Dlatego też, mimo wstępnych wątpliwości postanowiliśmy pozostać przy tym wyborze.
     


    Ten widok na długo pozostanie w pamięci - górzycka Odra
    II Ogólnopolski Zlot Miłośników jerkbait.pl, za sprawą Szpiega i Mifka, zorganizowaliśmy nad rzeką Odra w okolicach miasteczka Górzyca.

     

    Byliśmy na granicy polsko-niemieckiej. Jeden krok i kulka w plecach.
     

    A po drugiej stronie Odry wiatraki 

    Typowy przelew, który mógł rokować boleniem
    Historia wyboru tego miejsca jest długa, ale jak zapewne pamiętacie opisana została w dwóch artykułach opublikowanych na naszej stronie. Przede wszystkim chodziło nam o wodę urozmaiconą pod kątem konfiguracji linii brzegowej oraz ryb. Odra w okolicach Górzycy rokowała wielkie nadzieje. Konfiguracja linii brzegowej jest bardzo urozmaicona. Istniała zatem szansa, że każdy znajdzie coś dla siebie – przykosę, przelew, główkę, opaskę czy nawet elkę.
     

    Takie widoki pobudzają wyobraźnię
    Pod względem ryb Szpiegu z Mifkiem już od kilku miesięcy robili nam „Smaczka”. A to okoń, a to film z wypuszczania sandacza, to szczupaczek, a na końcu całkiem przypadkowo ale za to z pełną premedytacją srebro naszych wód – boleń. O odrzańskich boleniach nasłuchaliśmy się całkiem sporo. Wielu z nas chciało odpowiedzieć na pytanie – które bolenie łowi się łatwiej – te odrzańskie czy wiślane. Nie można, bowiem ukrywać, że gdzieś podświadomie istnieje rywalizacja między boleniarzami odrzańskimi a wiślanymi. Jedni mówią „u Was bolenie chlapią i są łatwe do namierzenia”, na to drudzy „a u Was boleni tyle ile ludzi na Marszałkowskiej”. Rozwiązanie zagadki, która grupa, reprezentuje który odłam pozostawiam Wam drodzy czytelnicy.

     

    Jeszcze jeden widok z wieży wartowniczej
    Zlot był również szansą uzyskania odpowiedzi na pytanie – czy casting może być zastosowany podczas rzecznych wypraw i jaka jest jego uniwersalność. Zdania na ten temat są podzielone. Jedni twierdzą, że można. Tak właśnie już od pewnego czasu wędkują. Inni, że to świadome ograniczanie swoich możliwości i generowanie problemów. Czy rozwiążemy kiedyś ten problem? Być może nie powinniśmy tej sprawy w ogóle rozważać w kontekście problemów, a pewnej alternatywnej możliwości łowienia ryb drapieżnych.

     

    Tylko nie takie, tylko nie takie ...
    Nasze spotkanie odbyło się w dniach 29.09-01.10.2006. Na zgłębienie tajemnic górzyckiej wody zarezerwowaliśmy sobie trzy dni. Od samego początku pogoda nas rozpieszczała. Słońce, prawie bezchmurne niebo, wiaterek od naszego zachodniego sąsiada - jednym słowem optymalne warunki dla nas wędkarzy. A co na to ryby?

     

    Ekipa zielonogórska w mocnym składzie - Smaczek, Dyla i Kuzyn  

    A tutaj przywieźli kratownicę - Mifek, Szpiegu i Mgor
    Rozgrzewka
    Pierwszy dzień potraktowaliśmy jako wycieczkę. Oczywiście już przed hotelem każdy przebierał nogami w oczekiwaniu na pierwszy kontakt z wodą. Grupa była spora, bo mimo trudnego wyzwania jakim jest rzeka, na Zlot stawiło się ponad 20 osób. Wszyscy wspólnie kierowani przez naszego przewodnika Szpiega wyruszyliśmy ku nowej przygodzie. Po krótkiej chwili zameldowaliśmy się nad brzegiem Odry. Widok zapierał dech w piersiach. Konfiguracja linii brzegowej była wręcz podręcznikowa. Wystarczyło jedynie wybrać coś dla siebie i rozpocząć łowy. Zrobiliśmy sobie jeszcze wspólne zdjęcie i zaczęliśmy.

     

    Nasza ekipa jeszcze nie w pełnym składzie - część już nie wytrzymała
    Humory nas nie opuszczały. Każdy liczył na spotkanie z boleniem, a być może nawet z rybą dnia. Tworzyły się tym samym grupy wędkarzy, które obierają kurs na sobie znane miejscówki.

     

    Strategia, strategia ...
     

    Ktoś zauważył żerującego bolenia na mapie - to Smaczek  


    Las węgla
    Padają pierwsze ryby. Okazuje się jednak, że zamiast boleniowego szaleństwa uczestnicy Zlotu wybierają szczupaka, którego populacja w danym obszarze jest znaczna. Największą rybą pierwszego dnia był szczupak Friko, którego długość to 86cm. Ładna ryba! Niestety nie uwieczniliśmy go na zdjęciu. Friko samotny łowca szczupakowy nie zabrał ze sobą aparatu. Próby kontaktu z innymi osobami, które mogłyby zrobić zdjęcie również spełzły na niczym. Friko przestrzegając reguły C&R (Złów i Wypuść), która obowiązuje na każdym naszym Zlocie czym prędzej wypuścił rybę do wody. Oprócz szczupaków pojawiła się brzana Szpiega oraz kilka średniej wielkości boleni.

     

    Friko już podczas holu innego szczupaka
     

    Szpiegu walczy ze swoją brzaną  


    Profesjonalna poza i uśmiech do kamery

    A tu zbliżenie - brzana też się śmieje
     


    Szczupak na Hermesa Glooga - Remek myślał, że złowił bolenia 70cm - nic z tego
    Już pierwszego dnia zauważyliśmy, że bolenie są bardzo ostrożne. Kolejne bankowe miejsca ujawniane przez naszych przewodników nie przynosiły oczekiwanych rezultatów. Bolenie siedziały cicho nie zdradzając swoich pozycji. Oczekując na zdecydowany ruch w wodzie, zmienialiśmy przynęty, szukaliśmy różnorodnych miejscówek, ale efekty nie były takie jakich oczekiwaliśmy. Powodami takiego stanu rzeczy mogły być tydzień rozgrywane wcześniej zawody wędkarskie. Dziesiątki zawodników i tysiące oddanych rzutów zrobiły swoje – bolenie stały się o ostrożniejsze. Sytuacja okazała się nie być całkowicie beznadziejną. Uczestnicy ostatecznie łowią kilka boleni. Dla niektórych był to pierwszy w życiu kontakt ze srebrem naszych rzek. Będzie o czym opowiadać.

     

    Dorośnij dziecko i przyjdź ponownie jak już będziesz pełnoletnia  


    A tu już lepiej
     

    Zachód słońca - któż nie lubi takiego obrazu
    Wieczór to czas oficjalnego rozpoczęcia imprezy. To również czas powitania naszego gościa Marka Szymańskiego, który specjalnie dla nas przybył na zlot wraz ze swoim synem Szymkiem. Od razu wielu z forumowiczów znalazło wspólny język z Markiem wypytując go o wiele szczegółów dotyczących rzecznego wędkarstwa. Przy okazji Szpiegu zrobił krótką prelekcję na temat górzyckiego odcinka Odry, a organizatorzy rozdali okolicznościowe koszulki jerkbait.pl.

     

    Kto zacznie?  


    Ja zacznę ... - Szpiegu o Górzycy
     

    Zdecydowana większość uczestników zlotu - jedzenie przyciąga ludzi Dzień dla niektórych zakończył się następnego ranka. Tematów do omówienia było całe mnóstwo. Nadmienić należy, że hotel, w którym zorganizowaliśmy Zlot nie był całkiem przyjaźnie nastawiony do naszych dyskusji. To jednak nauka na przyszłość by imprezy tego typu organizować w miejscach, które z wędkarzami i wodą maja więcej wspólnego.

     

    Yo, man!  


    Miła rozmowa, w miłym towarzystwie  


    Dzień Jerrrego
    Jurek, nasz wielki przyjaciel z za Oceanu postanowił ufundować nagrodę dla osoby, która złowi największego bolenia w drugim dniu Zlotu. Kiedy kilka tygodni wcześniej otrzymałem od niego paczkę moje zdziwienie nie znało granic. Przez ładnych kilka godzin oglądałem kolejne ciekawostki rynku amerykańskiego. Jeszcze wiele razy przed zlotem wracałem do tego skarbu za każdym razem odnajdując coś nowego, co umknęło mojej uwadze. Paczka była zbiorem nowości rynku amerykańskiego a szczęśliwy, potencjalny zwycięzca, mógł tam znaleźć między innymi kilkadziesiąt przynęt sztucznych (woblery, blaszki obrotowe i wahadłowe, muszki, gumy), plecionkę, przypon tytanowy, szczypce do uwalniania przynęty, rękawice ochronne oraz czasopisma. Słowem paczka, która nie jedną osobę zaspokoiłaby na nie jeden sezon. Informację o zawartości pudełka postanowiłem zachować TYLKO dla siebie. Miało być to zaskoczeniem dla Wszystkich uczestników Zlotu. Przy okazji chciałbym jeszcze raz podziękować Jurkowi za ten niesamowity dar. Jurku dziękuję – jesteś „King of the Jerkbait.pl” (tytuł „King of the jerkbait” jest już zarezerwowany dla Piotrka Piskorskiego).

     

    O rany! Jak ja bym to chciał!
    Rozpoczęliśmy dzień drugi. Cel był jasno wyznaczony – boleń. Kiedy otworzyliśmy oczy pierwsze słowa, które powiedział Marek Szymański brzmiały – „Choć Szymek zobaczymy jak Remek będzie się dzisiaj błaźnił z multiplikatorem”. Oczywiści wywołało to gromką salwę śmiechu i wprowadziło nas w dobry nastrój.

     

    Młode pokolenie Szymańskich
    Później było jeszcze lepiej. Szymek, lat 8, oznajmiał wszem i wobec, że on złowił już bolenia powyżej 80 cm, a ja jeszcze nie. No cóż, nie zamierzałem polemizować z Szymkiem ze względu na brak argumentów. Tak rzeczywiście jest ale … Szymek ja Tobie jeszcze pokażę (Nu zajec pagadi)!

     

    Łowca osiemdziesiątek - nigdy mu tego nie zapomnę :)
    Dzięki tajemniczości nagrody nadal panowała świetna atmosfera pozbawiona rywalizacji. Od czasu do czasu widywaliśmy kolejne osoby, które łowiły szczupaki, okonie, ale o boleniach nie było słychać. Na szczególną uwagę zasługuje nasz drugi king – „king of the przypływ” czyli Smaczek, który swoim fantastycznym poczuciem humoru rozbawiał wszystkich uczestników zlotu. Jego prezentacje połowu szczupaków na napływach wywołały spore zainteresowanie, a chrzest wędki Jacy nie był dla Smaczka żadnym wyzwaniem. Po prostu tak łowi się szczupaki w Zielonej Górze.

     

    Smaczek w akcji - ludzi jak na zielonogórskim winobraniu
     


    Król napływów w akcji - przy okazji można podziwiać naszą firmową koszulkę
     


    Kolejny szczupak złowiony na casting - nie mogłem sobie podarować tej dygresji castingowej
    Z oddali widzieliśmy Marka, który ze swoim synem szukał i dla siebie szczęścia. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Za którymś rzutem Marek holuje szczupaka. Później na jednej z ostróg robimy krótkie spotkanie. Rozmawiamy na temat rzecznego wędkarstwa. W pewnym momencie dostaję propozycję nie do odrzucenia. Z ust Marka pada pytanie „Remek daj połowić na casting”. Ten bierze zestaw i w przeciągu ułamka sekundy przynęta boleniowa ląduje za warkoczem przelewu. Nie jest to może ulubiona metoda Marka ale widać było, że temat ten wzbudził w nim nie małe zainteresowanie.
     

    Kleń ...
     

    Grupowe obławianie przelewu  


    A co tam masz w pudełku?
     


    Mifek i Szpiegu również na casting
     

    Mgor coś w oddali ciągnie ... ale co?
    Czy zatem casting może mieć coś wspólnego z wędkarstwem rzecznym? Wydaje się, że wielu z nas poradziło sobie z tym problemem. Na Zlocie kilku uczestników używało zestawów z multiplikatorem. Ich użyteczność była porównywalna w stosunku do spinningu a niekiedy nawet przewyższała użytecznością. I tak np. z krótka wędką castingową bieganie po lesie trzcin o wysokości 3,5m nie stanowiło żadnego problemu.

     

    No i co? Ścigamy się chłopaki?
    Jednak wybór odpowiedniej metody jest kwestią indywidualną i trudno kogokolwiek namawiać do zmiany upodobań. Jeśli ktoś myśli o specjalizacji w postaci jednej, góra dwóch ryb (boleń i szczupak lub okoń i kleń) może wybrać casting bowiem sprzęt tego typu spełnia te same kryteria (podobny zakres gramatury przynęt, podobna moc wędzisk). W castingu na pewno traci się na pewnej uniwersalności, którą reprezentuje spinning. Jedna wędka z pazurem nie da nam możliwości połowu kleni małymi przynętami oraz boleni z dużego przelewu. Te dwa przypadki praktycznie całkowicie się wykluczają. Kleniowanie wymaga użycia wędki bardziej finezyjnej, delikatniejszej tak by umożliwić właściwą prezentację niewielkich przynęt. Bolenie implikują natomiast konieczność zastosowania wędek castingowych o większej mocy. Z moich doświadczeń wynika, że optymalną mocą jest 18-22lb.

     

    Mój bolek na przynętę Szpiega. Przynęty nieźle latały z multiplikatora.
     


    Chciałbym zdementować pogłoski jakoby płacono mi za reklamę Salmo - Remek :)
    Tak, więc odpowiedź na pytanie „casting czy spinning” to kwestia pewnego kompromisu i świadomości pewnych zalet i wad jednej i drugiej z metod. Żadna z nich nie jest lepsza ani gorsza. To kwestia pewnego świadomego wyboru polegająca na obraniu drogi podczas, której nieodłączne jest doświadczanie, która niejednokrotnie daje lekcję pokory. Mnie osobiście urzeka finezja metody castingowej. Pod koniec zlotu postanowiłem na chwilę połowić na typową, rzeczną wędkę spinningową o długości 320cm. Kiedy wziąłem ją do ręki mało mnie nie przewróciła. Jednak są sytuacje, w których z krótką wędką castingową można usiąść nad brzegiem rzeki i płakać – takie miejsca z castingiem obchodzi się szerokim łukiem.

     

    Rognis to nawet sztuczne rafy robił by wyczarować jakiegoś bolenia
    Po środku dnia robimy sobie wspólne ognisko. Pieczą się kiełbaski, ogólnie sielska atmosfera. Przy okazji dowiadujemy się, że padły pierwsze konkursowe bolenie. Największy (65 cm), o którym wiedzieliśmy został złowiony przez Ziutę.

     

    Największy konkursowy
     

    Lekko ponad 65cm
     

    Chwila przed wypuszczeniem
     

    I soczyste, pachnące kiełbaski  

    Jest dobrze, a nawet bardzo dobrze - bolenie w wodzie a my sobie odpoczywamy
    Podczas wspólnej biesiady gorączkowo zastanawiamy się w jaki sposób dobrać się do trudnych boleni. Które są trudnymi? Odpowiedź nasuwała się sama. Obserwując kolejne konfiguracje – elka, klatka widzieliśmy bolenie, które bezkarnie biły w klatkach sprytnie omijając wszelkie przynęty. Cóż, nikt nie znalazł sposobu by je skutecznie zaskoczyć. Czy nie mieliśmy szans? Na pewno nie jest łatwo przechytrzyć bolenia w takim miejscu, ale od czasu do czasu widzimy zdjęcia ryb złowionych w takich okolicznościach. Wtedy dopiero można podziwiać jego rozmiary (bardziej kwadratowy niż podłużny). Tak więc spróbować nie zaszkodzi – przecież one żerują.

     

    Przyczajony jak szczupak łowca szczupaków - Friko
     

    A bolenie spokojnie przypatrują się co wyciągniemy z pudełka
    Końcówka dnia to istne oblężenie kilku bankowych miejsc. Ludzi coraz więcej a boleni coraz mniej. Przy okazji można było zauważyć odmienność odrzańskich boleni od wiślanych. Ryby, które łowiliśmy nie zdradzały swojej obecności. Koniecznie trzeba było uwierzyć w to, że są one zlokalizowane w danym, typowym dla bolenia miejscu i dodatkowo, że są do złowienia. Kto odpuszczał jego szanse spadały do minimum.

     

    Smaczek wyciąga kolejnego szczupaka  


    Mgor czaruje swój zestaw
     

    Ziuta ze swoim sandaczem
    Pod koniec dnia ponownie zrobiliśmy podsumowanie. Drugiego dnia złowiono sporo szczupaków raczej średniej wielości. Udało się też skusić kilka boleni oraz jednego pięknego jazia. Największym, konkursowym boleniem była ryba Ziuty – 65 cm złowiona na miejscowy przysmak. Co to takiego? Oczywiście był to wobler Szpiega. Te można było kupić dzień wcześniej podczas nocnej wyprzedaży.

     

    Największy jaź zlotu  


    Minimalizacja rzutów źródłem sukcesów - odpoczynek i wypatrywanie kolejnych ryb
    Wręczenie nagród trwało dłuższą chwilę. Każda przynęta, każdy drobiazg był publicznie prezentowany. Na twarzy zwycięzcy można było odczytać różne emocje od zdziwienia, poprzez eksplozję szczęścia, na przedzawałowym stanie kończąc. Szczęście nie znało granic, ale nie ma co się dziwić. Kto by nie chciał takiej nagrody.

     

    Zaczynamy prezentację ...  


    To mniej więcej środek a minęło już z 15 minut
     

    Góra nagród!
     


    W tym momencie odwoływaliśmy już karetkę
    Pożegnanie
    Trzeciego dnia łowiliśmy bardzo krótko. Był to dzień powrotu do naszych domów. Część grupy postanowiła jeszcze raz odwiedzić Górzycę. Pozostali pojechali zwiedzać inne odcinki tej pięknej rzeki. Jak się później okazało ryby tego dnia najchętniej zdradzały swoje pozycje.
     

    Kolejny wyczarowany boleń
    Ukoronowaniem miłej i przyjacielskiej atmosfery były różnego rodzaju pokazy przynęt boleniowych. Do wnętrz skrzętnie chowanych, tajemniczych pudełek dotarło nareszcie słońce. Każdy, bez obaw, prezentował zawartość. Nierzadko były to unikatowe egzemplarze, pieczołowicie wykonane w domowym zaciszu. Dochodziło do wymian, drobnego handlu.

     

    Miłe spotkanie jest zawsze miłe  


    Przyznam szczerze, że to pudełko ma status publiczny. By oglądać tajne trzeba przyjechać na zlot.  

    Tomaszek ze swoim szczupakiem - fajny klimat
    Podczas zlotu nastąpił również pierwszy publiczny pokaz nowości boleniowej firmy Salmo. Jerkbait.pl już od kilku miesięcy bacznie śledzi losy Thrilla. Pierwsze nasze wiślane testy wykazały, że przynęta ta jest skuteczna a ponadto ma świetne właściwości lotne. Korzystając z okazji chcieliśmy sprawdzić jej łowność również nad Odrą. Ponownie zostaliśmy pozytywnie zaskoczeni.

     

    Friko ze swoimi boleniowymi nowościami
     

    Remkowy boleń na Salmo Thrilla
    Korzystając z okazji chciałbym wszystkim bardzo podziękować za wspólne spotkanie. Cieszę się, że wiele osób mimo przeciwności losu i ogólnego braku czasu przybyła na Zlot. Bardzo dziękuję i zapraszam ponownie w następnym roku. Tym razem proponujemy by był to typowy zlot dla miłośników jerkowania.

     

    Remek, 2006
     

    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

  • W tym roku Spinningowe Mistrzostwa Świata w Łowieniu Pstrągów na Przynęty Sztuczne były częścią Olimpiady Wędkarskiej. Zawody zostały rozegrane na rzece Vez w miejscowości Arcos de Valdevez na północy Portugalii. Nasz kraj reprezentowali: Tomasz Krzyszczyk, Daniel Kowalski, Jacek Stępień oraz Andrzej Lipiński. Trenerem kadry był Robert Taszarek, a kierownikiem drużyny Tomasz Łężak.
     

    Andrzej Lipiński, Tomasz Krzyszczyk , Robert Taszarek, Jacek Stępień, Daniel Kowalski  
    Czwartek 7 września. O godzinie 3 rano spotykamy się z Jackiem i Andrzejem. Pakujemy „graty” do auta i w drogę. Celem naszej podróży jest Arcos de Valdevez zlokalizowane w północnej Portugalii. Mamy do przebycia około 3000 km. Strasznie daleko… Ale ustaliliśmy, że samolot to zabawka nie dla nas.
    Początek podróży przebiega normalnie, tzn. ja prowadzę, Jacek ogląda widoki, a Andrzej - nasz GPS, smacznie śpi. Jak można spać w samochodzie? Nigdy tego nie zrozumiem. Droga do Paryża mija błyskawicznie. Później też nie jest najgorzej. Pierwszy nocleg w okolicach miejscowości Tours.
    Drugiego dnia oczywiście zaspaliśmy i ruszyliśmy nieco spóźnieni. Cel to okolice Orense w Hiszpanii, ale ja to zwykle bywa - plany czasem się zmieniają. Byłoby bowiem nietaktem nie wykąpać się w Oceanie. Postanawiamy tylko na chwilkę nieco zboczyć z trasy. Jak się później okazało, z chwilki zrobiło się kilka godzin i ledwo docieramy do granic Hiszpanii.
     

    Mogliśmy podziwiać bezmiar oceanu. Widoki zapierały dech w piersiach.  

    Wspięliśmy się na ogromną wydmę oddzielającą ocean od stałego lądu.  

     

     
    W kolejnym dniu podróży musimy dotrzeć na miejsce. Dlatego nie zbaczamy za bardzo z obranej trasy. Nasz „GPS” śpi dalej…
    Tuż przed granicą z Portugalią mamy awarię auta. Kiepskie paliwo, troszkę nerwówki. Dzwonię po pomoc. Tylko jak powiedzieć, gdzie jesteśmy? Wkoło same stepy i góry… Wypijamy kawę na niewielkiej stacji benzynowej, dolewamy czyste paliwo i auto rusza. Na szczęście!
     

    Typowy widok z okien naszego samochodu , wkoło same stepy.  

    Jeden z wielu pożarów tego lata.  
    Ok. godziny 18 docieramy na miejsce. Zdążyliśmy, za chwilę Robert idzie na odprawę. A my przywieźliśmy flagę i hymn. Po kolacji lokujemy się w pokojach. Padamy nieżywi na swoich łóżkach. Wcześnie rano czeka nas pobudka, jedziemy do Lizbony na uroczyste otwarcie Olimpiady.
     

    Widok z okna naszego hotelu. Urocze zabytkowe kamieniczki w Portugalii.  
    Niedziela, godz. 6 rano. Szybkie śniadanie i wyjazd autokarem. Przed nami 450 km, męczarnia. Kierowca przypomniał sobie, że ma klimatyzację... 50 km przed celem . Na ostatnim parkingu miła niespodzianka , spotykamy naszą spławikową młodzież, która również zmierza na otwarcie. Ok. 14 docieramy na miejsce. Upał straszny. Na miejscu spotykamy się z pozostałymi ekipami. W Olimpiadzie biorą udział nawet takie państwa jak Senegal czy Japonia.
     

    Dla nas pełna egzotyka - wędkarze z Senegalu. Jak widać, nasze hobby jest popularne na całym świecie.  
    Po obejrzeniu występów folklorystycznych, ekipy maszerują w kierunku jednej z hal EXPO, gdzie mają się odbyć oficjalne uroczystości.
     

    Nasza ekipa podczas uroczystego przemarszu.  
    Wszystkie drużyny  zajmują swoje miejsca, po czym następuję bardzo piękna chwila - odegranie wszystkich hymnów uczestników Olimpiady. Wszyscy  stoją,  padają gromkie brawa dla każdej ekipy. W takich chwilach nie odczuwa się granic czy różnic religijnych - wszyscy jesteśmy równi i chyba to jest najpiękniejsze w sporcie.
    Uroczyste przemówienia przebiegają sprawnie pomimo, że nikt nie tłumaczy ich na angielski, a 90% zgromadzonych nie rozumie ani słowa. Nikt nie czuje znudzenia, wręcz przeciwnie, czuć w powietrzu ducha rywalizacji, ale i przyjaźni, dziś jeszcze nie jesteśmy konkurentami, jesteśmy wszyscy wędkarzami. Łączy nas wspólna pasja.
    Po przemówieniach następuje część artystyczna i ma niewiele wspólnego z folklorem, ale wszystkim się podoba i to nawet bardzo.
     

     
    Po uroczystym posiłku wszyscy wracamy do autokarów i rozjeżdżamy się po całej Portugalii na łowiska.
     

    Portugalia ujęła nas  pięknymi krajobrazami, tak obcymi dla naszych oczu.  

    Ogromna liczba zbiorników, w których pływają potężne ryby, i nie ma wędkarzy  

    Trzeba jednak uważać, bo czasem są zdarzają się też takie niespodzianki.  

    Przedstawiciel fauny iberyjskiej.  
    Poniedziałek. Śniadanie, tzn. bułka z dżemem - będzie to nasz stały jadłospis przez kolejnych kilka dni. Kupujemy licencje i możemy trenować. Niestety, ze względu na rozgrywane zawody w połowie pstrągów na robaka organizator zamyka rzekę, na której odbędą się zawody . W pobliżu znajduje się jednak pstrągowa rzeka Lima, na której spędzimy kolejnych kilka dni, testując przynęty, sprawdzając zwyczaje tutejszych ryb.
     

     

     

     

     

     
    Zawodnicy będą trenować hol ryb na hakach bezzadziorowych oraz podbieranie długim podbierakiem. Takie są zasady na zawodach. Wszyscy łowimy niewielkie pstrągi, a naszym przyłowem są piękne, waleczne brzany, oraz egzotyczne cefale.
     

     

    Typowa wielkość pstrąga w Portugalskich rzekach. Tu ryba z LIMY.  

    Egzotyczny cefal . Ciekawy przyłów.  

    Waleczne brzany często demolowały nasz pstrągowy sprzęt.  

     

     
    Po kilku dniach treningu wydaję się, że zawodnicy dobrze włowili się w łowisko, oraz opanowali sztukę holowania ryb na haczykach bezzadziorowych. Notują coraz mniej spadów, a jak jest ważne to na zawodach, zdają sobie sprawę wszyscy.
     

     

     

     
    Czwartek 14.09. Dziś jest oficjalny trening w miejscu rozgrywania zawodów. Rzeka Vez w obrębie miasta, w którym jesteśmy. Na treningu pierwsze rozczarowanie - organizator nie zarybił rzeki, są w niej pojedyncze ryby. Teren zawodów to rzeka praktycznie bezrybna. Podczas imprezy zostaje odgrodzona siatkami i łowi się ryby z wcześniejszego zarybienia. Padają pytania, ile zostanie wpuszczonych ryb, w jakiej będą kondycji, czy będą równo rozłożone na poszczególnych sektorach. Niestety, pytania pozostają bez odpowiedzi.
     

     
    Pierwszy dzień zawodów. Nerwowa atmosfera panuje wśród wszystkich zespołów, u nas nastroje są niezłe, choć każdy zdaje sobie sprawę, że nie będzie łatwo. Ryb prawie nie widać, będzie się liczyło pierwsze pół godziny łowienia, podczas których padnie większość ryb.
     

     
    Start! Jacek losuje ostatnie wyjście, ale Daniel Kowalski w innym sektorze jest pierwszy, więc może nie będzie źle. Na sektorze, w którym byłem z Jackiem, padają pierwsze ryby. Niestety, najlepsze miejsca są już zajęte, ale udaje się z „plaży” złowić jedną rybę. Jest dobrze. Przez radio dowiaduję się, że Andrzej też już ma swojego pstrąga. Szybko wsiadam w auto i jadę na sektor Daniela. Pierwsze miejsce w losowaniu owocuje 4 rybami. Daniel jest pierwszy. U Tomka też jest dobrze - ma 2 pstrągi, więc plan minimum zostaje zrealizowany - nie ma zera. Po pierwszym dniu zajmujemy 4 miejsce , ale do drużyn z pierwszej trójki brakuje 1-1,5 pkt. Prowadzą Włosi, ale wszyscy zdajemy sobie sprawę, że drugi dzień rozstrzygnie o klasyfikacji końcowej.
     

    Sędziowie byli wyjątkowo przyjaźnie nastawieni do zawodników. I jak tu łowić w takich warunkach?  

    Robert powyciągał najlepsze swoje blachy na 2 turę-naprawdę najlepsze!Niestety nie było co łowić...  
    Dzień drugi. Na wszystkie ekipy padł blady strach - w rzece nie ma ryb, organizator nic nie wpuścił, z tego, co było wcześniej, niewiele zostało. Nasze przypuszczenia się sprawdzają: na każdym sektorze najwyżej 3 ryby! Jacek wychodzi przedostatni, co pieczętuje jego szanse. W sektorach, w których byłem, wszystkie ryby padają w ciągu pierwszych dwóch minut łowienia! Później nie ma już nic. Nie mamy szczęścia i cała nasza ekipa zeruje. Wystarczyły 2 ryby, by wejść na pudło.
     

     

     
    Tak wyglądały tablice wyników w drugim dniu , podobne wyniki były we wszystkich sektorach. Dziwne -  zwłaszcza, że łowili naprawdę doskonali wędkarze.
     

    Andrzej dwoił się i troił , ale ryby nie doceniały jego starań.  

    Jacek myślał bardzo intensywnie, co tu jeszcze wykombinować, ale jak łowić pstrągi na plaży?  

    Znudzenie dopadało wszystkich, sędziowie przysypiali na swoich stanowiskach. Najczęściej wypowiadane przez nich zdanie – „no trutta”, tłumaczą chyba wszystko.  

    Robert Taszarek  walczył jak lew na swoim stanowisku. Jednak jak pomóc zawodnikowi, gdy nie ma co łowić? Jego zaangażowanie było tak ogromne, że czasem odnosiłem wrażenie , że nagle ryby pojawią się znikąd. Niestety, tak się nie stało.  
    Wyniki drużynowe:
    1. Włochy – 29 pkt., 22 ryby
    2. Czechy – 29,5 pkt., 15 ryb
    3. Rosja – 33 pkt., 13 ryb
    4. Litwa – 40 pkt., 11 ryb
    5. Chorwacja – 43,5 pkt., 9 ryb
    6. Słowacja – 45 pkt., 9 ryb
    7. Polska – 45,5 pkt., 9 ryb
    8. Bułgaria – 53,5 pkt., 5 ryb
    9. Portugalia – 55,5 pkt., 5 ryb
    10. Andora – 65,5 pkt., 0 ryb
     

     
    Wyniki indywidualne: 
    1. Makartychan Artem (Rosja) – 3,5 pkt., 6 ryb
    2. Ferro Andrea (Włochy) – 3,5 pkt., 5 ryb
    3. Cepelak Tomas (Czechy) – 4 pkt., 5 ryb
    4. Poishs Kaspars (Litwa) – 4 pkt., 5 ryb
    5. Gabelev Vladimir (Rosja) – 5 pkt., 4 ryby
    6. Tichy Michal (Czechy) – 6,5 pkt., 4 ryby
    13. Daniel Kowalski - 8,5 pkt., 4 ryby
    21. Tomasz Krzyszczyk, Andrzej Lipiński – 12 pkt., 2 ryby
    27. Jacek Stępień – 13 pkt., 1 ryba
     

     
    Zawsze jest tak, że winny się tłumaczy. Ja byłem tylko obserwatorem. Moja opinia o imprezie jest więc subiektywna. Organizator wpuścił 10% ryb z tego, co było w zeszłym roku. Zrobił to wieczorem przed zawodami, więc ryby nie doszły do siebie i to było widać. Nie zarybił łowiska po pierwszej turze, w takich warunkach nie da się rozgrywać zawodów tej rangi, dzikich pstrągów nie było wcale. Wyniki zawodów wypaczył tragiczny brak pstrągów, o czym niech świadczą wyniki zawody w łowieniu pstrągów na robaka, które odbyły się kilka dni wcześniej: 3 drużyna złowiła 4 ryby przez dwa dni! Po zawodach mogę powiedzieć, że wygrali rzeczywiście najlepsi. Włosi byli przygotowani pod względem wędkarskim (tygodnie treningu w podobnych warunkach ), jak i logistycznym - na każdego zawodnika przypadało dwóch opiekunów. Drużyna miała zapewnioną stałą łączność. To wszystko zaowocowało. Ponadto Włosi mieli trochę szczęścia, ale szczęście sprzyja lepszym. Uważam, że zawody tej rangi nie mogą polegać na szczęściu w losowaniu, czy w ogóle na szczęściu. Przez kiepskie przygotowanie łowiska organizator wypaczył wyniki. Pozostaje liczyć na to, że w przyszłości inne państwa organizujące zawody międzynarodowe nie popełnią tego błędu.
     
    Tomek Wojda (tomek_w), 2006  
    Zdjęcia: Tomek Wojda,
    Andrzej Lipiński  
     
    Włam
    Polska drużyna dziękuje firmie Renifer – dystrybutorowi sprzętu firmy Colmic, za ufundowanie wędzisk oraz podbieraków.

  • Cztery dni w Nadarzycach

    Przez admin, w Relacje,

    Przez cztery dni łowienia na Zalewach Nadarzyckich spotkało mnie tyle szczęścia, że aż nie bardzo wiem, od czego zacząć. Zacznę więc od początku. W środę wyruszyliśmy z samego rana. Mieliśmy do przejechania ponad 400 km w dodatku z przyczepą. Wszechobecne ciężarówki i niekończące się roboty drogowe nie ułatwiały podróży. Ostatecznie dojechaliśmy do celu. Po drodze zatrzymaliśmy się na chwilę by rozprostować kości, co zakończyło się nazbieraniem kilku garści grzybów. Na miejscu spotykamy się z resztą ekipy i po rozpakowaniu rzeczy ruszamy nad wodę.
     

     
    Kupujemy zezwolenia, wodujemy nasze środki pływające i zaczynamy łowić. Mamy przed sobą zaledwie kilka godzin do zmroku. Początek jest obiecujący. Adam w pierwszym rzucie zacina szczupaczka. Nie jest to olbrzym... Właściwie to jeszcze narybek, ale sztuka się liczy. Niestety jak to mawiają, dobre złego początki. Chwilę później, malutką obrotówkę Andrzeja, przeznaczoną okoniowi atakuje ładny szczupak. Walka jest jednostronna i szybko się kończy a ojciec zostaje z „kocią mordą”. Do wieczora pływamy po różnych miejscówkach próbując różnych przynęt, ale bez skutku. Słońce ma się już ku zachodowi, gdy mojego Jacka 18S z dużą siłą atakuje szczupak. Niestety nie udaje mi się go zaciąć i tego dnia zostaję bez ryby.
     

     
    Należy chyba w tym miejscu napisać kilka słów na temat łowiska. Zalewy mają przeszło 200ha powierzchni i dość ciekawą linię brzegową. Na zdecydowanej większości zbiornika głębokość nie przekracza 2,5m. Jest to, więc wymarzone łowisko do jerkowania. Pełno jest roślinności wodnej a i populacja ryb drapieżnych podobno znakomita. To ostatnie mieliśmy zamiar dokładnie sprawdzić przez następne 3 dni. Gospodarze nastawieni są na obsługę wędkarzy. Obowiązują bardzo przemyślane moim zdaniem limity i wymiary ochronne biorące pod opiekę zwłaszcza okazy.
     

     

     
    Wracając do opisu zdarzeń... Na kolację jemy bardzo smacznie przyrządzone grzyby popijając je złocistym płynem. Rozmowy toczą się na jedynie słuszne tematy i kończą się stwierdzeniem, że „jutro im pokażemy”.
     

     
    Rano meldujemy się nad wodą dość wcześnie, postanawiamy zacząć od południowej strony zalewów. Chwilę po wypłynięciu, mojego fatso10 atakuje okoń. Pomiar wskazuje 28cm. Zawsze w takich chwilach się zastanawiam, co „myśli” sobie taki okoń atakujący przynętę, która jest nieadekwatna do wielkości jego otworu gębowego. W każdym razie jest to miła niespodzianka. O godzinie 8 mam kolejne branie na fatso10. Tym razem ryba jest większa i do głowy nie przychodzi mi inna możliwość niż szczupaczek średnich rozmiarów. Jakież jest moje zdziwienie, gdy przy burcie wynurza się piękny pasiasty rozbójnik. Z niemałym żalem muszę stwierdzić, że na jerkówce przygotowanej do walki z metrowymi szczupakami, nawet tak piękny okoń nie miał żadnych szans. Podbieram go ręką. Miarka pokazuje 39cm. Już dawno nie złowiłem takiego dużego. Pamiątkowe zdjęcie, buzi i zwracam rybie wolność.
     

     
    Łowimy dalej. Tata często próbuje skusić okonie na mniejsze przynęty, ja nawet nie rozkładam delikatniejszej wędki. Brań okoni jest jak na lekarstwo natomiast brań szczupaków nie ma w ogóle. Zastanawiamy się, co robimy źle. W pewnym momencie ojciec postanawia dla relaksu wysiąść na brzeg i pozbierać grzyby. Ja jednak przedkładam łowiectwo nad zbieractwo i postanawiam sam popływać po okolicy. W niedługim czasie na wędce melduje się prawie pół metrowy szczupaczek. Myślę sobie, dobre i to. Nawet taka zdobycz poprawia mi samopoczucie i podnosi wiarę we własne umiejętności. Efektem tego jest kolejny szczupak, oczywiście również na fatso10. Ten jest już całkiem przyzwoity, ma sporo ponad 60cm. Ojciec w tym czasie nazbierał wiadro grzybów, które potem ze smakiem spałaszowaliśmy na kolację. Już z ojcem na pokładzie łowię jeszcze jednego ołówka i na tym kończą się brania. Z naszej czwórki tylko ja mogłem zaliczyć dzień do udanych.
     

     
    Entuzjazm trochę opadł, więc następnego dnia zwlekamy się z łóżek trochę później. Tuż przy przystani łowimy z ojcem po jednym króciaku na fatso10. Płyniemy kawałek dalej. Woda ma tu ok. 2m a dno porastają z rzadka rdestnice. Takie miejsce wywołuje u mnie zawsze tą samą myśl: Jack 18S. Zapinam jerka na agrafkę i wrzucam do wody. Prowadzę jak zwykle dość agresywnie. Przynęta skacze na boki, drży, nurkuje lub wyskakuje na powierzchnie. Kocham łowić Jackiem. To, jakie możliwości drzemią w tej przynęcie, od jakiegoś czasu nieustannie mnie fascynuje. W czasie, gdy Jack wykonuje kolejne akrobacje, czuję delikatne szarpnięcie. Zacinam z półobrotu i czuję opór. Wydaje mi się, że zdobycz nie jest duża, bo daje się łatwo podciągnąć kilka metrów. Po chwili jednak szarpnięcia stają się potężne a ja proszę ojca żeby wziął aparat. Walka jest bardzo emocjonująca. Mimo mocnego sprzętu ryba nie daje za wygraną. W końcu daje się zobaczyć. Oceniam ją na dobre 95cm i po kolejnym nawrocie pobieram pod pokrywę skrzelową. Robimy kilka zdjęć, odpinamy szczupaka i mierzymy. Okazuje się, że ma 101cm długości i 6kg wagi. Chwilę dotleniam szczupaka a on majestatycznie odpływa. Cieszę się jak dziecko. Nie dość, że to mój pierwszy metrowiec z polskiej wody, to jeszcze złowiony na moją ulubioną przynętę. Hol szczupaka można obejrzeć na  filmiku.
     

     

     

     
    Pozostali widząc, co się dzieje ze zdwojoną siłą przystępują do łowienia. W wodzie ląduje najcięższa artyleria. To wszystko jednak na nic, bo ten dzień należy do mnie. Kolejne rzuty jackiem przynoszą następnego ładnego szczupaka. Tym razem 78cm. Zaczynam mieć wątpliwości czy nie jestem przypadkiem na szwedzkich szkierach.
     

     

     
    Zrywa się wiatr, opieramy się o trzcinową wysepkę i obrzucamy okolicę. Zakładam Warriora 15 Crank i prowadzę go spokojnie tuż pod wzburzoną powierzchnią. Po chwili ok. 60cm szczupak jest w moich rękach. Będzie się świetnie nadawał na kolację. Dryfujemy nad kępami rdestnicy, gdy ojciec zacina ładnego szczupaka również na WC15. Niestety przy burcie odpina się. Jak nie idzie to nie idzie. Mi za to wychodzi tego dnia wszystko. W kolejnym miejscu pod trzcinkami ponownie Jacka atakuje szczupak. Walka znowu jest emocjonująca, choć krótka. 75cm szczęścia już bez sesji zdjęciowej wraca do wody w świetnej kondycji. Tego dnia już nie mieliśmy więcej brań, ale jeżeli chodzi o mnie to byłem w pełni usatysfakcjonowany. Nawet w Szwecji taki dzień nie często się zdarza.
     

     

     
    Przy kolacji nastroje mój i moich towarzyszy są z wiadomych przyczyn zgoła odmienne. Trudno mi wytłumaczyć, dlaczego ja miałem tak fantastyczny dzień, podczas gdy oni nie mogli nic złapać. Łowiliśmy podobnym sprzętem, na podobne przynęty, w tych samych miejscach. Nikt nie próżnował a jednak tylko ja łowiłem ryby. W każdym razie pozostał jeden dzień łowienia i trzeba było wykorzystać go jak najlepiej.
     

     
    Rano jak zwykle wyruszamy z przystani. Zastanawiam się czy możliwy jest podobny scenariusz jak dzień wcześniej, ale zdaję sobie sprawę, że jeszcze wiele kilometrów plecionki zwinę na mój multiplikator zanim to się powtórzy. Po pierwszych godzinach widzę, że nie będzie dzisiaj łatwo. Tata wyciąga pojedyncze okonie w tym całkiem ładnego 31cm, ale szczupaków nie ma. Po południu zrywa się dość silny wiatr a my dajemy się nieść przez środek zbiornika. Przepływamy nad kępami rdestnicy. Obaj zakładamy fatso 14. W pewnym momencie ojciec ma potężne branie. Jego Greys wygina się jak nigdy a plecionka ucieka z multiplikatora szybciej niż zwykle. Należy wziąć poprawkę, że dość szybko spływaliśmy z wiatrem, ale tak czy inaczej ryba była duża. Niestety słowo „była” najlepiej opisuje sytuację. Ku niezadowoleniu ojca kolejny raz się nie udało doprowadzić holu do końca. Sytuacja podnosi nam jednak poziom adrenaliny i zwiększa naszą wiarę, że da się jeszcze coś zmienić. Robimy nawrót pod wiatr i powtarzamy dryf. Za chwilę tata zacina szczupaka, jednak nie poraża wielkością. Ma 60cm. Ja długo nie pozostaję w tyle i również wyciągam niemal bliźniaczego szczupaka. Powtarzamy dryf jeszcze kilka razy, ale nic więcej nie udaje nam się złowić. Zmieniamy kolejne miejsca i przynęty. Trafia się nawet jakiś króciak, ale na tym koniec. Wracamy do przystani. Pakujemy łódź na przyczepę i odjeżdżamy na nocleg.
     

     

     
    Rano ruszamy w drogę do domu z zamiarem zatrzymania się w pobliskich lasach na zbieranie grzybów. Tutaj muszę się przyznać, że ojciec jest w tym znacznie lepszy ode mnie. Mnie jakoś to nigdy nie fascynowało. Grzybów jest baaardzo dużo i w krótkim czasie zbieramy ich tyle, że nie bardzo mamy gdzie je włożyć. Wsiadamy do samochodu i wracamy do domu.
     

     

     
    To były naprawdę dziwne dni. Z jednej strony moje wyniki pozwalają być w pełni usatysfakcjonowanym, z drugiej jednak całkowity brak szczęścia u pozostałych pozostawia duży niedosyt. Trzeba uczciwie powiedzieć, że Zalewy Nadarzyckie są piękną wodą, idealną do jerkowania. Są jednak również trochę nietypowe, i nie każdy potrafi się tu odnaleźć. Najważniejsza jest chyba świadomość, że pływają tu naprawdę duże ryby i myślę, że ten fakt przywiedzie nas tutaj ponownie. Może wtedy komuś innemu dopisze szczęście.
     
    Piotr ‘phalacrocorax’ Szymański
    Wrzesień 2006
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

  • Rapowanie nocą

    Przez admin, w Techniki połowu,

    Wrzesień to jeden z najlepszych miesięcy, w którym możemy liczyć na dobre połowy większości interesujących nas ryb. Dobrze żerują zarówno sumy, sandacze, szczupaki, klenie, jak i inne gatunki. Wrzesień jest miesiącem, w którym możemy także zapolować na dużego bolenia. W tym okresie, rapy możemy łowić w ciągu całego dnia. Ale co da nam takiego dużego „kopa” adrenaliny, jak nie branie rapy w całkowitych ciemnościach, gdzie rzekę i krajobraz lekko oświetla jedynie księżyc?! Są to wspaniałe emocje i warto się z nimi „zapoznać”.
     

    Pewniak na wieczorno nocne bolenie  
    W tym okresie warto wybrać się na bolenie pod sam wieczór, aby dostać się na miejscówkę jeszcze jak jest widno. Podczas takiego rozpoczęcia możemy przez pewien czas obserwować wodę i zobaczyć czy coś ciekawego dzieje się na łowisku. Zaobserwowanie dużych skupisk drobnicy jest ważne ponieważ drapieżniki będą często odwiedzały takie miejsca. Warto zwrócić szczególną uwagę czy na łowisku widać jakieś aktywne ryby, ponieważ rapy mogą żerować na wiele sposobów i wytrwała obserwacja może nam pomóc w osiągnięciu dalszych wyników. Warto pamiętać, że w nocnych miejscach często kręcą się duże ryby, które nie zdradzają swojej obecności na powierzchni wody.
    Na nocne rapy warto wybrać się w miejsca, które już znamy i które są odwiedzane przez rapy po zmierzchu. Nie może to być przypadkowe miejsce, ponieważ nocne bolenie łowi się zupełnie inaczej niż, te które łowimy za dnia. We wrześniu, na dobre żerowanie boleni możemy liczyć nawet do godziny 24. To ryby wybierają porę, w której zaprzestaną żerować.
     

    Nocna rapa  
    Moimi ulubionymi miejscami gdzie łowię nocne rapy są duże rzeki (Wisła, Narew). Jest kilka ciekawych łowisk, gdzie mogę liczyć na spotkanie z boleniem. Jednak miejsca te, na tyle różnią się od siebie, że trudno jest wskazać konkretny model łowiska. Jedyne, co je łączy to duża ilość drobnicy i obecność innych nocnych drapieżników.
    Na mniejszej rzece, jaką jest Narew, nocne bolenie łowię zazwyczaj na dzikich rafach i na sporych przelewach. Łowiska te są stosunkowo płytkie. W nocy, na przelewach, rapy najczęściej trzymają się części zapływowej. Lubią żerować w warkoczu za przelewem, w warkoczu stworzonym przez wlew, a także przy spadku dna z płytkiej wody na głęboką.
     

    Na tym przelewie często pojawiają się nocne rapy  
    Na dzikich rafach, rapy najczęściej trzymają się krawędzi rafy i głównego nurtu oraz wszystkich większych warkoczy tworzących się za leżącymi na dnie dużymi kamieniami. W takich miejscówkach łatwiej namierzyć rapę, ponieważ często zdradza swoją obecność na powierzchni wody. Aby dostać się do żerujących nocą boleni, często trzeba przedostać się daleko w nurt rzeki  aby mieć w zasięgu rzutu stanowiska drapieżników. W takim przypadku niezbędne będą spodniobuty. Chodzenie nocą po rafie i przelewie nie jest bezpieczne, więc należy pamiętać, aby zachować dużą ostrożność i wchodzić do wody w miejscach, które już się zna.
    Na Narwi, na wrześniowe, nocne rapy najlepiej sprawdzają mi się przynęty dość małe i są to najczęściej uklejo kształtne woblery (3-5 cm), a także małe wirówki (0,1,2) oraz lekkie i małe rippery.
    Łowiąc bolenie preferuję długi kij (2,7-3 m), najczęściej dość szybki, o mocy pozwalającej mi na komfortowe łowienie wymienionymi przynętami i wyhodowanie sporej rapy. Łowiąc tak małymi wabikami, najczęściej używam stosunkowo cienkiej żyłki 0,18 mm lub plecionki około 8lb.
     
    Podczas spinningowanie, obławiam miejsca, w których spodziewam się ataku rapy lub miejsca, w których przypuszczam, że rapa zatrzymała się na dłużej, aby odpocząć. Przynętę staram się prowadzić nie za szybko (nie jest to typowa prędkość boleniowa) i tak, aby nie zaczepiać o kamienie i inne przeszkody na rafie lub przelewie. Miejscówkę obławiam, prowadząc przynętę tzw. wachlarzem, po wcześniejszym rzucie prostopadle do kierunku nurtu. Zawsze staram się, aby przynęta przepłynęła przez miejsce, w którym zaobserwowałem rapę. Pracę przynęty uatrakcyjniam przyśpieszaniem zwijania linki oraz podciągnięciami wędziska.
    Nocne brania boleni są zazwyczaj bardzo pewne i rzadko, kiedy ryby nie udaje się zaciąć. W całkowitych ciemnościach takie branie może całkowicie przebudzić nas ze zmęczenia, a łowione nocą ryby są zazwyczaj duże i bardzo waleczne.
    Zupełnie inaczej wygląda sprawa na takiej rzece, jak Wisła. Tutaj, nocne bolenie łowię najczęściej na dzikich miejscach, pełnych zwalonych drzew, zawad, korzeni. Często łowiskami są dzikie, piaskowo – gliniaste burty, gdzie pośród zwalisk lubi zatrzymać się drobnica, która przyciąga drapieżniki.
     

    Na tej burcie rapy zaczynają rządzić nocą  
    Technicznie są to bardzo trudne miejsca, ze względu na ciężki dostęp do łowiska oraz na dużą ilość zaczepów. Do tego dochodzą jeszcze otaczające nas ciemności. Na dzikich miejscówkach należy zachowywać się jak najciszej, starać poruszać się bardzo cicho, tak aby nie wywołać paniki wśród drobnicy i niepewności wśród drapieżników. W nocy ryby łatwo spłoszyć, ale gdy podejdziemy je odpowiednio można liczyć na to, że będą chętniej brały i łatwiej uda się je przechytrzyć.
    Na dzikich burtach i przy zwaliskach brania boleni są zdecydowane i mocne. Co jest ciekawe, nie raz byłem świadkiem kilkukrotnych, mocnych brań tej samej ryby na przynętę, co oczywiście kończyło się skutecznym zacięciem.
     

    Nocna rekordowa rapa  
    Wisła to wielka rzeka i do „dzikich” boleni pasuje już znacznie mocniejszy zestaw. Zresztą samo łowienie w tak trudnych technicznie miejscach wymaga zastosowania wystarczająco mocnego sprzętu. Na takich łowiskach, także używam długich spinningów (2,7-3 m), ale tu preferuję kije o ugięciu semiparabolicznym i o znacznie większej mocy. Łowiąc w dzikich miejscach używam tylko plecionek, o wytrzymałości 20-30 lb. Tak mocna linka, w moich miejscach nie wpływa na ilość brań, a dodatkowo chroni mnie przed stratą wielu przynęt i co jest najważniejsze przed stratą dużej ryby, która może zaatakować moją przynętę blisko miejsca, w którym się ukryje i zerwie zestaw.
     

    Nocne duże rapy nie są przypadkiem  
    Przynęty, które stosuję na Wiśle, znacząco różnią się od tych stosowanych na mniejszych rzekach. Przy nocnym łowieniu rap, prym wiodą podłużne woblery (8-12 cm) oraz lekko obciążone gumy (7-10 cm). Zasada łowienia jest podobna, po rzucie prostopadłym lub lekko ukośnym w dół nurtu, zwijam przynętę wachlarzem w kierunku brzegu. Rzuty oddaję tak, aby przynęta płynąc w kierunku brzegu, poruszała się blisko domniemanego stanowiska ryby. Bardzo często, zarzucając przynętę czekam aż spłynie z nurtem na dużą odległość i dopiero wówczas zamykam kabłąk kołowrotka i zaczynam zwijanie. Dotyczy to miejsc, w których drapieżnik jest w znacznym oddaleniu od mojego stanowiska.
    Łowiąc nocne rapy, nie trzeba zwijać szybko przynęty, a wręcz przeciwnie. Wolne prowadzenie przynęty, połączone z częstymi zmianami prędkości w zwijaniu linki pomoże nam w osiągnięciu sukcesu.
    W odróżnieniu od dziennego łowienia boleni, kiedy przynętę najczęściej prowadzimy blisko powierzchni wody, w tym przypadku niekoniecznie trzeba to robić. Najczęściej obławiam miejscówkę, sprowadzając przynętę na 0,5-1,5 metra głębokości. Co prawda, dzikie miejsca, szczególnie burtowe są znacznie głębsze, ale taka głębokość prowadzenia przynęty w zupełności wystarczy, aby sprowokować do brania bolenia.
     

    Nocny boleń z burty  
    Wybierając się na nocną rapę, nie zapominajcie o jakiejkolwiek, sprawnej latarce. Jest niezbędna i bardzo przydatna podczas wymiany przynęty, przy dowiązywaniu agrafki do linki i pomoże nam w drodze powrotnej z łowiska.
    Dzikie miejsca oddalone od miast są bardzo urokliwe i mają swój klimat. Udając się w takie miejsce mam okazję nie tylko na złowienie ładnej ryby, ale także na spotkanie z wieloma gatunkami innych dzikich zwierząt.
    Nocne połowy na boleniowych miejscach mogą obdarzyć nas także innymi gatunkami ryb. Możemy liczyć na brania dużych kleni, pięknych sandaczy, a nawet sumów.
    Spróbujcie sami – noc czeka!
    Sebastian „rognis_oko” Kalkowski
     
    Tekst ukazał się w skróconej wersji w 09/2005 Wiadomościach Wędkarskich.
    Zdjęcia:
    Sebastian „rognis_oko” Kalkowski
    Mateusz Kalkowski
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

  • O tym, że Odra na odcinku Słubice – Kostrzyn jest dobrym łowiskiem słyszałem już kilkakrotnie. Wiedziałem, że jest tam sporo drapieżnika, zarówno tego typowego – uzbrojonego w zęby jak i tzw. „białego”. Ponieważ termin II Zlotu zbliżał się wielkimi krokami postanowiliśmy sprawdzić co tam w wodzie słychać. Po wcześniejszych oględzinach pod koniec maja wiele sobie obiecywaliśmy, jednak, niemal katastrofalnie, niski poziom wody niepokoił nas trochę. W sumie nawet trochę bardzo. Niezależnie od warunków „meteo” weekend 4-6.08.2006 postanowiliśmy spędzić na bliższym poznaniu wcześniej wybranego odcinka, głownie pod kątem połowów spinningowych. Nie bez znaczenia okazała się pomocna dłoń naszego forumowicza Jacy, który postanowił przyciągnąć ze sobą łódź, która jak się później okazało pozwoliła nam spojrzeć na wcześniej już nieco poznaną Odrę zupełnie innym okiem.
     

    Nasza łajba  

    Wesoła gromadka, czyli: @szpiegu  

    @mifek  

    Wesoła gromadka, czyli: @jaca  
    Niestety ze względu na pracowity piątek planowane spotkanie nieco odłożyło się w czasie i w Ośrodku w Górzycy, spotkaliśmy się dopiero późnym wieczorem. Tego dnia co prawda nad wodę się już nie wybraliśmy, jednak nie był to dzień stracony. Ponieważ @szpiegu mieszka od Odry kilkaset metrów informacje, które wyciągaliśmy od naszego zwiadowcy były świeże oraz sprawdzone. Być może nie bez znaczenia była tu woda rozmowna użyta do aklimatyzacji. Niestety prognozy pogody nie nastrajały nas optymistycznie. Wody w rzece jak na lekarstwo. Weekend miał być deszczowy, tylko w chwilowymi przejaśnieniami. Jedno było pewne: jeśli mimo tak ciężkich warunków, zarówno hydrologicznych jak i meteorologicznych, jakoś sobie poradzimy, to w trakcie zlotu niewiele już nas będzie mogło zaskoczyć.
    Sobotni poranek przywitał nas ciemnymi chmurami. Zamiast planowanego spotkania o 5 nad ranem, ze względu na obfity deszcz, spotkaliśmy się dopiero o 9:00, a nad wodą w pełnym uzbrojeniu wyładowaliśmy dopiero po 10:00. Cóż nie było może tak jak sobie wcześniej zaplanowaliśmy, ale fakt, że  byliśmy na wodzie, której wcześniej niemal nikt nie obławiał ze środków pływających powodował, że zapomnieliśmy szybko o wszelkich przeciwnościach.
     

    Pierwsza miejscówka  
    Pierwsza miejscówka i pierwsze nadzieje. Pogoda mało boleniowa, więc szybko zaczynamy szukać zębatych. Ku naszemu, pozytywnemu, zdziwieniu na pierwsze brania nie musimy długo czekać.
     

    Pierwsza ryba  
    Przypon stalowy 1 x 7 12 lb w otulinie (czarnej) na końcu tzw. rekinek (perłowy z czerwonym grzbietem) i… zamiast spodziewanego szczupaka – boleń. A właściwie bolek.
     

    Pierwszy Bolek  

    I jego hol  

    Prawdziwa bestia  
    Zapowiada się bardzo obiecująco. Są brania, są ryby, oby tak dalej… Na razie skupiamy się głównie na dokładnym obłowieniu klatek między główkami oraz okolic warkoczy. Nagle, na końcu mojego prototypowego WR, tępe przytrzymanie i… SIEDZI!!!.
     

    Jest!!! Gripem go, czy może do rączki???  

    Dla takich chwil jeżdżę na ryby  

    hol nawet zdrowego 70-taka w nurcie nie należy do rzeczy łatwych  

    Ależ on jest silny  

    Jeszcze chwilkę  

    i ...  

    Piękny jest!  

    Nieprawdaż?  
    Powoli zaczynamy spływać w dół rzeki. Tego dnia mamy do „zrobienia” odcinek między Owczarami a „strategiczną” w okolicach Górzycy. Kawał wody do odmachania…Mijamy po drodze wyjątkowo urocze miejsca. Liczne przelewy, rafki oraz niemal całkowicie odsłonięte, ze względu na bardzo niski poziom wody, główki pobudzają nasza wyobraźnię. Jedno jest pewne: możliwość oglądania miejscówek w takim stanie na pewno powinna zaprocentować w niedalekiej przyszłości. Co kilkadziesiąt minut każdy z nas odnotowuje kolejne brania. Trafiają się głównie małe bolki oraz szczupaki. Mijamy tak lubiane przez nas „elki”. Niestety, ponieważ były już wcześniej zajęte mijamy je, uważnie się tylko przyglądając. Na horyzoncie rysuje się „strategiczna”. To punkt końcowy dzisiejszego spływu. Postanawiamy skupić się na zapływie tej charakterystycznej główki. W ciągu kilkunastu minut każdy z nas odnotowuje po kilka trąceń lub brań. Jaca doholowuje do łodzi pięknie wybarwionego sandacza na X-rap’a. Nie jest może wielki (ok. 60 cm) ale wyjątkowo śliczny. Chwila nieuwagi i …sandał wypina się tuz przy burcie. Cóż, bywa i tak. Przynajmniej wiemy, z czym mamy do czynienia. Kolejne rzuty przynoszą nam kilka szczupaczków w przedziale 30-45 cm. Najbardziej sprawdza się nowa gumka JUMPY Delalande, w kolorze niebieskim. Łowienie kończymy ok. 16:00. Pogoda wyraźnie sprawdza naszą odporność deszczowo - wiatrową.
    Następny dzień również zaczynamy z niewielkim opóźnieniem. Tym razem wodujemy się na „strategicznej” i spływamy w stronę miejscowości Ługi Górzyckie. Znowu parę kilometrów wody przed nami.
    Dzisiaj pogoda daje nam chwile wytchnienia. Widać to tez od razu w wynikach. Pierwsze rzuty przynoszą @szpiegowi bolenia, szczupaka oraz klenia. Żeby było ciekawiej wszystkie ryby niemal z jednego miejsca (środek klatki) oraz na jedna i te sama przynęte (wobler Jaxon) prowadzone w tempie typowo boleniowym.
     

    Pierwsza ryba drugiego dnia  

    Mały, ale cieszy  

    No i załóżmy, że cieszy  

    Przyprowadź babcie…  
    Kolejne klatki spływamy pozostawiając je nie obłowione. Dramatycznie niski stan wody chwilami doprowadza do tarcia mieczem silnika elektrycznego o piasek (echosonda wskazywała wtedy 0,30 m wody pod przetwornikiem. Kto by pomyślał, że na środku naszej ukochanej rzeki jest niespełna metr wody!!!! Zatrzymujemy się głównie w głębszych klatkach i warkoczach tj. takich gdzie echo pokazywało min 1,5-1,7 m. Odnajdujemy 3 fantastyczne główki z rozległymi i głębokimi klatkami. Az pachniało tam rybą. No i…
     

    Kolejny…  

     …ładny…  

     …szczupak…  

    …znowu na gumę;  

    Dom szczupaka  
    Kolejny warkocz owocuje „dziwnym” braniem. Po wyjęciu na lince oraz przyponie Jacka dostrzegamy sznur śluzowych perełek. Jedno jest pewne. To był sum. Może nie za duży, ale… król to król. Niestety nie udaje nam się go skusić do poprawki. Cóż. Grunt, że namierzony. Kiedyś po niego wrócimy.
     

    Tu mieszka SUM…  

    Niski poziom wody umożliwiał dokładne obejrzenie konkretnych miejscówek  

     

     

     

     
    Co jakiś czas pogoda fundowała nam powtórkę z rozrywki. Ciemne chmury bez przerwy wisiały nam nad głowami.
     

     

     
    Ale humory wciąż mieliśmy bojowe.
     

     
    Reasumując w ciągu dwóch tur, przy bardzo niskiej wodzie, oraz mocno nieustabilizowanej pogodzie mieliśmy kilkanaście szczupaków, boleni, kilka okoni, klenia kilka sandaczy oraz dwa brania sumów. Jeśli wziąć pod uwagę panujące warunki wynik chyba całkiem niezły.
     

     

     

     
    Już się nie możemy doczekać zlotu, tym bardziej, ze @szpiegu non stop informuje o kolejnych sukcesach…
     
    mifek, 2006  
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

  • Na temat jerków mówi się coraz częściej. O metodzie tej rozpisuje się prasa wędkarska, strony internetowe. Coraz częściej spotykamy wędkarzy, którzy opowiadają o rybach złowionych właśnie na jerka. Jednak cały czas spotykam i takich, wśród których panuje pewna obawa przez zastosowaniem tej stosunkowo nowej w Polsce metody. Niniejszy artykuł jest próbą obalenia pewnych, najmocniej zakorzenionych stereotypów odnośnie metody jerkowej. Myślę bowiem, że jerk, zwłaszcza wiosną i jesienią, może być fantastyczną przynętą na rekordowego szczupaka. Ale czy tylko na szczupaka?
    Przechadzając się jakiś czas temu nad brzegiem jeziora w poszukiwaniu kolejnej szczupakowej miejscówki, jeden z napotkanych spinningujących wędkarzy, wskazując na moją przynętę i sprzęt (multiplikator oraz krótką wędkę z charakterystycznym pazurem w uchwycie kołowrotka), nieśmiało i z pewnym grymasem na twarzy zapytał co zamierzam łowić i jaką metodą. Przystanąłem na moment by z grubsza wyjaśnić zasadę działania jerków - mojej ulubionej przynęty na szczupaki. Wędkarz przyznał, że jest to dla niego zupełna nowość. Po paru minutach instruktażu, kiedy zobaczył z jaką łatwością operuję charakterystycznym dla tej metody sprzętem oraz akcję przynęty do złudzenia przypominającą żywą rybę, zniecierpliwiony, zadał kolejne pytanie - gdzie można to kupić. Takich przypadków miałem już kilka. Nadal jednak, kiedy przebywam na nowym akwenie często spotykam się z dezaprobatą. Wędkarze kręcą głową widząc dwa elementy – wędkę o sporej mocy oraz przynętę. Czy słusznie?
     

     
    Metoda jerkowa  w Polsce i na świecie
    Na wstępie należą się wyjaśnienia, co rozumiemy przez metodę jerkową choć zdaję sobie sprawę, że większość czytelników związanych z jerkbait.pl doskonale to wie. Jest to metoda prezentacji przynęty, która polega na wykonywaniu różnych, krótkich lub dłuższych szarpnięć wędziskiem mające na celu wprowadzenie przynęty w niejednostajny i atrakcyjny (wabiący) dla ryby ruch. Stylów szarpania jest tylu ilu wędkarzy. Każdy, napotkany przeze mnie wędkarz robi to na swój specyficzny sposób. Tak więc trudno doszukiwać się tutaj reguł, jakiejś prawidłowości.
    Do metody tej używa się różnych przynęt jerkowych. Ich grupa jest szeroka. Należą do niej popularne w Polsce przynęty bezsterowe tzw. szybowce (ang. glider), pullbaity oraz woblery z krótkim sterem np. twitchbaity. Ostatnio z wielkim powodzeniem stosuję też duże gumy, które odpowiednio prowadzone są równie uniwersalne i skuteczne jak przynęty twarde. To jednak nie koniec. Kiedy zapoznamy się z rynkiem amerykańskim czy japońskim zauważymy, że do przynęt jerkowych zalicza się również małe woblerki typu minnow. Tak więc to następne potwierdzenie faktu, że to metoda prezentacji przynęty a nie cudowny wabik na szczupaka. 
     

     
    Wszyscy wiemy, że metoda jerkowa staje się w Polsce coraz bardziej popularna. Do rozwoju tej metody w Polsce niewątpliwie przyczyniła się firma Salmo, która wprowadziła na rynek pierwsze typowe bezsterowce takie jak Jack czy Fatso już w roku 2001. Obecnie w naszym kraju powstają grupy, dla których jest to jedna z podstawowych technik połowu ryb drapieżnych. Takim przykładem jest jerkbait.pl. Są jednak i tacy, którzy nie widzą w metodzie tej  niczego szczególnego. Diametralnie odmienną sytuację można zaobserwować w Stanach Zjednoczonych czy w krajach europejskich takich jak Holandia czy Szwecja. W szczególności za Oceanem metoda ta znana i rozpowszechniana jest od kilkudziesięciu lat. Z ogromnym powodzeniem stosowana przy połowie muskie oraz szczupaka. Tam też przemysł jerkowy jest bardzo rozwinięty. Katalogi prezentują setki różnego rodzaju przynęt, wędek, kołowrotków i innych narzędzi niezbędnych do połowu tą metodą. Nierzadko, prawdziwi miłośnicy tego rodzaju przynęt, szukają unikatowych egzemplarzy, których cena potrafi sięgnąć kilkudziesięciu dolarów. Wszystko to po to by przybliżyć swoje szanse na pobicie światowego rekordu muskie. Kto by nie chciał?
     
    Początki jerkowania
    Metodą jerkową zainteresowałem się trzy lata temu wraz z pojawieniem się pierwszego na rynku polskim glidera – Slidera Salmo. Byłem wtedy na etapie szlifowania swoich umiejętności połowu ryb drapieżnych na wszelkiego rodzaju przynęty miękkie. Myślałem wtedy, że niewiele może mnie zaskoczyć, a na pewno nie przynęta, która była znacznych rozmiarów a na dodatek nie posiadała steru. Ze względu jednak na moje wrodzone zamiłowanie do wszelkich eksperymentów dotyczących połowu szczupaka długo nie trzeba było czekać. Najpierw zapoznałem grupę wielbicieli jerków, od których uczyłem się tajników tej metody. Później dostosowałem do niej odpowiedni sprzęt by w końcu doświadczyć pierwszego, niezapomnianego brania. Nigdy jednak nie zapomnę pierwszego spotkania z przynętą tego typu. Zdjęcie reklamowe w gazecie, były to Wiadomości Wędkarskie, nie oddały jej charakteru. Myślałem wtedy, że rozszerzy ona jedynie mój zestaw przynęt, a reszta pozostanie tak jak dawniej. Stało się inaczej. Moje myślenie o połowie szczupaka nabrało zupełnie innego wymiaru. Rewolucja dotknęła nie tylko sprzęt, ale praktycznie wszystkich elementów mojego szczupakowego ekwipunku. Rozpocząłem inny rozdział w mojej wędkarskiej „karierze”. Na początku jednak pojawiło się mnóstwo pytań, na które odpowiedzi szukałem podczas kolejnych wypraw.
     

     
    Tylko przynęty bezsterowe
    Rzeczywiście, kiedy mówi się o jerkowaniu wielu z nas myśli o typowych, twardych przynętach bezsterowych. W sklepach możemy z powodzeniem kupić wiele z nich. W Polsce liderem jest Salmo, które już od kilku lat przyzwyczaja i wtajemnicza nas w arkany połowu na te przynęty. Powoli pojawiają się i inni. Coraz częściej jednak sięgamy dalej. Zapaleńcy poszukują przynęt w krajach europejskich, a „twardziele” nawet za Oceanem. Wszystko to po to by znaleźć coś co przyciągnie uwagę tego jedynego, wymarzonego szczupaka. Ale czy przynęty twarde to jedyny wybór? Niektórzy twierdzą, że jerkować można każdą przynętą. Nie jestem może tak bardzo optymistycznie nastawiony jak oni jednak jest w tym troszkę prawdy. To przecież kolejna technika prezentacji przynęty. Osobiście do jerków zaliczam również duże gumy oraz woblery raczej te z krótkim sterem, które podczas podszarpywania skaczą swobodnie na boki. Jednak nadal uważam, że najbardziej efektywne są typowe przynęty jerkowe. Ich zastosowanie daje najwięcej radości i niezapomnianych wrażeń. Tak jak napisałem wcześniej również gatunek poławianej ryby wyznacza typ przynęty. I tak bassy z powodzeniem łowi się na niewielkiej wielkości woblery typu minnow, znani mi łowcy pstrągów używają niewielkich 5 cm jerków bezsterowych, również i miłośnicy boleni mają swoje przynęty, które można rytmicznie szarpać.
     

     
    Tylko na płytkiej wodzie
    Nic z tego. Metodą tą można z dużym powodzeniem łowić szczupaki zarówno na płyciznach (nawet 0,5m wody) jak i na głębszych miejscówkach (5 m). Próbowałem również głębiej jednak ze względu na specyfikę łowiska efektywniejsze były inne metody np. guma z opadu. Wielokrotnie natomiast byłem świadkiem ataku przynęty płynącej tuż pod powierzchnią wody przez szczupaki, które podążały za nią nawet kilka metrów. Dlatego, nawet kiedy nasz towarzysz wyprawy złowił jakąś rybę np. na obrotówkę, nie skazujmy jerków na przegraną. Nigdy nie zapomnę fascynacji pewnego forumowicza przynętą jaką jest Salmo Jack. Twierdził on, przy okazji każdego spotkania, że przynęta ta „potrafi” wywabić szczupaka nawet z głębokości 5m. Od razu zaznaczę, że wspominał o wersji pływającej tej przynęty. Trudno było mi w to uwierzyć chociaż jego wyniki, złowionych w Polsce kilka metrówek na mazurskich jeziorach, dowodziły prawdomówności klegi. Zadawałem sobie wiele pytań czy coś co pływa 0,5m pod powierzchnią wody jest w stanie zachęcić szczupaka do brania. Pierwsze próby nie dały jednoznacznej odpowiedzi jednak konsekwencja po raz kolejny zwyciężyła. Kiedy złowiłem pierwszą rybę później było zdecydowanie łatwiej. Następne szczupaki łowione były regularnie na jerki nawet na głębokiej wodzie. Oczywiście przynęta ta najbardziej efektywna jest na płytszych łowiskach (0,5 – 3m) ale nie rezygnujmy z niej widząc na echosondzie miejscówkę o znacznej głębokości – spróbujmy.
     

     
    Rozmiar przynęty
    Na początku pojawiło się sporo obaw dotyczących rozmiarów przynęty. Z tak wielkimi przynętami do tej pory nie miałem do czynienia. Szybko jednak okazało się, że dostępne w Polsce dżerki (7 – 18cm) są w zasadzie niewielkich rozmiarów. Amerykańscy specjaliści z powodzeniem używają i takich, których długość sięga 45 cm. Jednocześnie twierdzą, że łowią na nie ryby również niewielkich rozmiarów. Oczywiście nie zachęcam do stosowania takiej wielkości przynęt w polskich warunkach. Do tego potrzeby jest zarówno specjalistyczny sprzęt jak i niezła kondycja fizyczna wędkarza.
     

     
    Moje dotychczasowe doświadczenia zweryfikowały poglądy na temat wielkości przynęt. Duże dla nas wędkarzy, mówię o takich w granicy 18cm, okazywały się wielokrotnie niewielkim wyzwaniem dla niewymiarowych szczupaków. Stąd też wynika moja obserwacja, że duży dżerk nie wpływa znacząco na liczbę brań, czy również nie gwarantuje wzrostu wielkość poławianych ryb. Zachęcam jednak do wszelkich eksperymentów - naprawdę warto. Moim zdaniem przynęta o wielkości 10-15cm będzie optymalna w polskich warunkach. Większe oczywiście można stosować, ale o wiele przyjemniej i łowić czymś mniejszym bardziej „finezyjnym”.
     
    Uderzenie przynęty w wodę – zachęta czy straszenie
    Inną obawą, z którą spotykam się wśród początkujących jest to czy tak duża przynęta po upadku do wody nie płoszy ryb. Temat ten poruszany był już wielokrotnie na łamach prasy wędkarskiej przy okazji omawiania innych przynęt. Możecie jednak od razu zaprotestować i powiedzieć, że uderzenie błystki wahadłowej czy nawet dużego woblera jest niczym w porównaniu z ponad 100 gramowym dżerkiem. I będziecie mieli rację. Nierzadko bowiem spotykam się wśród znajomych wędkarzy z żartobliwym porównaniem dżerka do czegoś w rodzaju cegły robiącej lej na powierzchni wody. Moim znaniem hałas wytwarzany przez spadającą przynętę nie ma absolutnie żadnego negatywnego wpływu na brania szczupaków. Kiedyś będąc na zawodach towarzyskich zauważyłem na płytkiej wodzie (metrowej) przyczajonego, około 70 cm długości, szczupaka. Odpłynąłem od niego kilkanaście metrów by wykonać klasyczny rzut za stanowisko ryby. Szczupak nadal był w polu mojego wzroku. Niewielki błąd podczas rzutu spowodował, że duża 80g przynęta spadła kilka centymetrów od niego tworząc ogromny lej w wodzie. Byłem bardzo ciekawy co się wydarzy ale trudno było cokolwiek zobaczyć. Jednak w ułamku sekundy wielkie załamanie tafli spotęgowane było przez dodatkowy atak ryby. Szczupak był mój. Podobnych przypadków, w których ryba zareagowała agresją w momencie upadku dużej przynęty do wody było sporo. Dlatego, obecnie, przy połowie szczupaków nie zwracam uwagi na to czy przynęta spadnie cicho czy z pluskiem. Jest to dla mnie sprawa marginalna.
     

     
    Wiara w przynętę
    Przyznać muszę, że z początku miałem jeszcze jeden podstawowy problem. Mianowicie brakowało mi wiary w tego rodzaju przynęty. Jak wiecie, wiara w wędkarstwie jest podstawą sukcesu. Jej brak wyklucza jakiekolwiek możliwości osiągnięcia sukcesu. Moje kolejne wyprawy wyglądały mniej więcej następująco. Na łódź brałem standardowo wędkę do połowu na ulubione wtedy przeze mnie gumy. Dodatkowo jerkówka (Rozemeijer PowerJerk), która większość czasu spoczywała gdzieś na boku w oczekiwaniu na swoje przysłowiowe 5 minut. Kiedy kończyły się wszelkie pomysły jak skusić drapieżnika do brania na przynęty miękkie brałem jerkówkę by szlifować technikę rzutu multiplikatorem (przez niektórych uważanym za podstawowy sprzęt do tej metody) oraz prowadzenia przynęty. Tak postępowałem, aż do momentu, kiedy poczułem pierwsze szczupacze branie na jerka. Ten dzień pamiętam bardzo dobrze. Od rana jak zwykle łowiłem na gumy. Wiał silny wiatr. Moja miejscówka tym razem wydawała się jakaś dziwna. Praktycznie co rzut, guma grzęzła między głazami. Po 30 minutach zapas przyponów oraz gum był silnie nadwyrężony. Praktycznie nie miałem na co łowić. Wędka jerkowa spoczywała gdzieś na jednej z burt. Nie miałem wyjścia. Widząc w oddali jedną z spokojniejszych zatok postanowiłem właśnie tam odpocząć i nauczyć jerka pływać. W przeciągu kilku minut nałowiłem się co niemiara. Szczęście chciało, że również szczupaki polubiły miejsce mojego odpoczynku. Jeśli zatem nie poświęcimy odpowiednio dużo czasu by połowić na jerki nie spodziewajmy się wyników. Wielokrotnie konsekwencja stosowania tej przynęty oraz wiara w powodzenie zwyciężały, dlatego teraz to moja podstawowa metoda na szczupaka.
     
    Wyzwalacz agresji
    Korzystając z okazji od razu chciałbym Was przestrzec. Ludzie o słabych nerwach lub kłopotach z sercem nie powinni używać tej metody. Zwykle bowiem brania szczupaków są niezmiernie agresywne. Uderzenia wykonywane z przerażającym impetem i mocą, nawet przez małe szczupaki. W efekcie takiego brania poziom adrenaliny w krwi potrafi znacznie się ponieść. Jednak to nie wszystko. Ile dałbyś by zobaczyć to na własne oczy? Znaczna cześć przynęt jerkowych pracuje na niewielkiej głębokości. Przynęta taka ślizga się raz na prawo, raz na lewo osiągając raczej niewielkie głębokości (przy standardowych technikach prowadzenia około 1m). Jeśli będziesz dokładnie śledził jej ruchy w pewnym momencie możesz się przerazić. Wielokrotnie takie niecodzienne sceny miałem okazję oglądać na amerykańskich filmach wędkarskich. Teraz spotkało to i mnie. Wielki cień podążający za przynętą, który w końcu przyspieszał by w ostateczności, z otwartą do granic możliwości paszczą, połknąć jerka niczym niewielką kluseczkę.
     

     
    O agresji można by pisać wiele, ale przytoczę tylko jeden przykład, który mocno utkwił w mojej pamięci. Podczas jednej z wypraw mój dobry kompan (znacie go dobrze – Rognis) postanowił zmienić miejscówkę. Odpalił silnik, po czym zaczął dość szybko odpływać w wyznaczonym kierunku. W tym momencie prowadziłem jeszcze jerka jakieś 10 metrów od łodzi. Wtem zauważyłem pędzącego z dużej odległości szczupaka próbującego zaatakować przynętę. Za pierwszym razem chybił, ale nie rezygnował ciągle płynąc dalej. Za drugim uderzył już znacznie mocniej zapinając się na jedną kotwicę. Jednak zanim zdążyłem się zorientować, mimo że już holowany, uderzył on ponownie całkowicie połykając przynętę. Cóż wywołało jego niepohamowaną agresję? Pewnie tylko on sam mógłby nam odpowiedzieć na to pytanie.
    Jeśli będziecie mieli okazję łowić na jerki spróbujcie zauważyć czy poszczególne brania, w zależności od typu przynęty, różnią się od siebie. Spróbujcie połowić na Salmo Jacka oraz na dowolnego innego jerka. Jestem ciekawy co zauważycie? Napiszcie o tym kolejny artykuł – zapraszam serdecznie.
     
    Trudności w prezentacji
    Wielu z nas nie potrafi wyobrazić sobie metody prowadzenia jerka. Powszechnie obowiązująca opinia, która krąży wśród osób, najczęściej takich, które nie stosowały tej metody, to pogląd, że jest to niezwykle wymagająca metoda. Nic bardziej błędnego. Oczywiście początki nie należą do łatwych, ale już po kilku godzinach treningu, kilku wskazówkach bardziej doświadczonego kolegi możemy stać się kolejną wtajemniczoną osobą w arkany tej metody. Pamiętajmy, trenują szachiści, trenują piłkarze to, dlaczego wędkarz nie miałby trenować? Później, podczas kolejnych naszych wyjazdów na ryby, możemy indywidualnie modyfikować lub tworzyć nowe coraz bardziej kreatywne metody prezentacji przynęty. Wiele jerków ma, wbrew panującej opinii, wbudowaną akcję. Weźmy na warsztat Salmo Slidera. Na początku zastanawiałem się czy szybuje w prawo a później w lewo. Czy aby „odjazdy” są równej wielkości, czy są regularne itd. itd. Niestety te myśli do niczego zwykle dobrego nie prowadziły. A to szukałem problemów w przynęcie, a to w swojej pozycji na łodzi a to w ogóle w złych biorytmach. Prawda jest taka, że przynętę tą można prowadzić na tysiąc różnych sposobów a każdy z nich jest prawidłowy i efektywny. Nie zawracajcie sobie głowy tym, że glider poszybuje dwa razy w jedną stronę a później raz w drugą. Tak naprawdę może to wręcz zachęcić drapieżnika do brania. Ale pewnie zapytacie jakiej mocy wykonywać szarpnięcia. To rzeczywiście trudne pytanie ale na nie również znalazłem odpowiedź kiedy przyglądałem się wielu wędkarzom łowiących na tą przynętę. Jeden w ogóle nie szarpał wędziskiem tylko zwijał linkę. Drugi rytmicznie kręcił korbką multiplikatora– jeden obrót, przerwa, drugi obrót, przerwa. Trzeci szarpał wybierając luz linki. Która metoda była efektywniejsza? Wszystkie tak samo. Wymienieni wędkarze łowili ryby takiej samej wielkości i porównywalne ilości. Jednak szarpanie daje coś więcej. Kiedy nauczymy się wykonywać prawidłowe ruchy wędziskiem praktycznie nasz repertuar prowadzenia przynęty nie ma ograniczeń. Tak więc na pewno warto uczyć się dobrych nawyków.
     

     
    Lepsze czy gorsze?
    Zapytacie pewnie czy jerki są lepsze od innych przynęt. Nawet nie podejmuję się udzielić odpowiedzi na to pytanie. Pamiętajmy, że przynęta jest tylko kolejnym narzędziem takim jak wędka, kołowrotek czy linka w rękach wędkarza. Wszystko tak naprawdę zależy od rzemieślnika, który bierze te narzędzia i próbuje z nich stworzyć jakieś dzieło. Jeśli użyje ich nieodpowiednio lub w nieodpowiednich okolicznościach otrzyma w efekcie kolejną nieudaną pracę. Jeśli natomiast skorzysta z wszelkich dobrodziejstw metody może uzyskać zaskakujące i nieoczekiwane rezultaty. Osobiście, jerkowanie daje mi wiele satysfakcji. Dalej nie wykluczam innych przynęt. Jednak jeśli chodzi o wiosennego i jesiennego szczupaka, wygrzewającego się na płytkiej wodzie, ponad wszystko cenię właśnie jerki. Czy zatem powinniśmy się obawiać stosowania tego rodzaju przynęty? Spróbujcie, a na pewno nie będziecie żałowali tej decyzji.
     

     
    Skuteczne cały rok
    Tak ale niekoniecznie efektywne. Choć uwielbiam łowić na jerki kilka razy przekonałem się, że tego rodzaju przynęta jest bardzo skuteczna wiosną i wczesną jesienią. Nie mogę również narzekać na jej skuteczność latem. Kiedy jednak woda staje się coraz zimniejsza, a szczupaki zmieniają swoje stanowiska wielokrotnie okazywało się, że tradycyjnie prowadzony jerk nie był skuteczny. Oczywiście można by zaadaptować tego rodzaju przynętę do obławiania głębszych miejsc, ale wtedy metoda ta stałaby się mało efektywna (tonięcie jerka jest stosunkowo wolne, szarpnięcie powoduje gwałtowne jego wypłynięcie, które wymusza na nas ponowną konieczność oczekiwana na opad). Wiosną prowadzę jerka bardzo płytko. Nie ma znaczenia dla mnie czy łowisko ma 0,5 m głębokości czy 4m. Staram się go prowadzić równocześnie dość szybko. Jeśli jednak widzę, że szczupaki nie reagują na przynętę zaczynam swój koncert zmiany tempa oraz głębokości prowadzenia. Dla jerkbaitów typu glider stosuję często opad. To właśnie on umożliwia obławianie głębszych miejscówek. Jednocześnie prowokuje niekiedy ospałe drapieżniki. Oczywiście nie jest to regułą. Zdarza się również, że bardzo szybkie i agresywne prowadzenie pobudzi niejednego niezdecydowanego myśliwego.
     

     
    Tylko szczupak
    Osobiście, na jerki, łowię tylko szczupaki. Od czasu do czasu przyłowem staje się okoń albo sandacz. Pewnego jednak dnia spotkałem w sklepie wędkarskim wędkarza, w koszyku którego widziałem kilkanaście małych sliderów 7cm. Zaciekawiony tym faktem, bowiem reszta wędkarzy omijała bezsterowce dużym łukiem, zapytałem co chce na nie łowić. Odparł zdecydowanie, że to najlepsza przynęta na sandacze w zbiornikach zaporowych. Później, z różnych źródeł, spływały podobne informacje. Ale to jeszcze nie koniec. Moi koledzy zaczęli łowić i inne ryby na jerki. Cóż, po jakimś czasie otrzymałem pierwsze zdjęcia boleni. Później usłyszałem o małych, własnoręcznie wykonanych jerkach, które były skuteczne na pstrąga. Na jerkbait.pl pojawiały się również doniesienia o połowie sumów. Dokładne studia literatury oraz filmów amerykańskich czy japońskich dały dalsze odpowiedzi – bassy, crapie czy nawet amazońskie ryby.
     

     
    Niewątpliwie przed nami jeszcze wiele odkryć związanych z tą fantastyczną przynętą jaką są jerki. Pewnie za kilka lat powrócimy do tego tekstu i dopiszemy jeszcze wiele innych spostrzeżeń. Pamiętajmy jednak, że by móc to zrobić w naszych wodach muszą być ryby. Zachęcam wszystkich do wypuszczania naszego „regulatora” wód jakim jest szczupak, zachęcam również do wypuszczania innych ryb wtedy bowiem będziemy mogli weryfikować kolejne nasze tezy, odkrywać właściwości przynęt, wędzisk, kołowrotków.
    A w następnym odcinku postaram się przekazać garść informacji związanych z kwestiami sprzętowymi. Na co warto zwrócić uwagę przy doborze optymalnego zestawu jerkowego. Czy multiplikator, czy kołowrotek o stałej szpuli? Czy wędka dłuższa, czy krótsza? Jakie linki stosować do połowu jerków? Który z przyponów jest najbardziej optymalny do poszczególnych przynęt jerkowych? Ponadto szczegółowo omówię inne drobiazgi zestawu.
    Remek, 2006
    Fot, Sebastian "rognis_oko" Kalkowski
    Mateusz Kalkowski
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

  • Dzień suma

    Przez admin, w Relacje,

    Po dwóch tygodniach wypełnionych różnymi „pozawędkarskimi” obowiązkami udało mi się namówić Tomka na wspólne pływanie po Odrze. Stabilna pogoda dawała szanse na spotkanie z rybą, tym bardziej że gdzieś w zakamarkach myśli przewijał się świeżo zapoczątkowany sezon sumowy. Co prawda o łowionych sumach słyszeliśmy już od maja, ale w tym temacie jesteśmy nieco bezradni.
    Za cel wyprawy wybieramy dość urozmaicony miejski odcinek rzeki. Trafiają się tam sandacze, wiele przelanych główek może zaskoczyć kleniem lub jaziem, od kilku lat pojawia się coraz więcej boleni, no i czasem przypomni się król rzeki – sum. Jednak gdyby ktoś powiedział mi tego dnia, że to właśnie on będzie głównym aktorem, pomyślałbym że postradał zmysły. Duża presja wędkarzy sprawia, że z roku na rok coraz trudniej o każdą rybę.
    Wypływamy. Trochę późno. Dobrze po 8 rano, ale codzienne wstawanie do pracy robi swoje. Nikomu najnormalniej w świecie nie chciało się zrywać wcześniej. Do znanego nam miejsca mamy jakieś 10 minut płynięcia, więc postanowiliśmy przetrollingowac ten odcinek. Echosonda wskazuje 4 metry głębokości, więc zasadne wydaje mi się użycie Minowa SDR Salmo. Tomek aby sprawdzić aktywność ryb w toni nakłada 9 cm Stinga.
    Ciężko opisać jakie było moje zdziwienie, gdy zaledwie po kilku minutach poczułem bardzo mocne targnięcie szczytówką. Mocne zacięcie i drugą ręką wyłączam silnik. Tomek bez namysłu zwija swój sprzęt i sięga po aparat. Dzisiejsze kompakty umożliwiają kręcenie krótkich filmików, także pamiątka będzie znakomita. Przez dłuższą chwilę nie bardzo wiem z jakim przeciwnikiem mam do czynienia. Wypuściłem przynętę dość daleko i w pierwszej fazie holu ryba dość łagodnie dała się podciągnąć w pobliże pontonu. Dopiero przy burcie ciężar zaczął gwałtownie rosnąć. Spojrzenie na Tomka i oboje zaczynamy sobie zdawać sprawę, że na końcu zestawu walczy spora ryba. Czasem podobne zachowanie przejawia holowany sandacz. Do łodzi idzie grzecznie, a później energicznie muruje do dna. Tym razem jednak ryba nie daje się od niego oderwać, a pierwsze bąble i charakterystyczne uderzenia ogonem o linkę upewniają mnie w przeświadczeniu, że sezon sumowy mogę uznać za rozpoczęty.
     

     
    Wędka St.Croix do 21 gram wraz z niskoprofilowym multiplikatorem TD-S nie pozwalają na forsowny hol. Jeszcze kilka odjazdów i naszym oczom ukazuje się przerośnięta kijanka z długimi wąsami. Nie często łowimy ryby takich rozmiarów, więc przez chwilę głupieję zadając sobie w myślach pytanie – co teraz? Odpowiedź przychodzi równie szybko co branie okazu. Płyniemy do brzegu i tam podbieramy, mierzymy i w końcu wypuszczamy rybę.
     

     

     
    Mój największy sum i największa wogóle złowiona ryba – 130 cm.
     

     

     
    Hol suma pokazany jes na niniejszym filmie
    Z cieszącymi się od ucha do ucha „miskami” pakujemy się ponownie na ponton i wracamy na szlak. Teraz nawet jak do końca dnia nic nie złowimy to wyprawę uznamy za wybitnie udaną. Tomek zakłada 6 cm Bullheada SDR Salmo, a ponieważ moja przynęta została nieco zmasakrowana, zmieniam ją na otrzymaną niedawno nowość firmy Salmo -  Salmon w nowym kolorze Silver Tiger. Sytuacja się powtarza. Nie upływa 5 minut i Tomek z pewną dozą nieśmiałości informuje mnie, że chyba ma rybę. Zwalniam nieco bieg silnika i w tym momencie wspólnie obserwujemy potężne targnięcie szczytówką Tomka. No to wszystko jasne. Docięcie ryby i mój kompan zaczyna hol. Tym razem ryba nie pozostawia wiele wątpliwości. Wędka znacznie dłuższa i nieco mocniejsza (do 35gram) pozwala pewniej kontrolować zrywy walczącego okazu. Kręcąc kolejny filmik cieszę się, że i Tomek będzie miał co wspominać. Po kilku minutach na powierzchni ukazuję się równie duży sum. Ten ma nieco inny odcień, jest taki bardziej zielonkawy. Szybko wybieramy miejsce desantu na brzeg. Tomek ściąga tylko buty i wskakuje dokończyć dzieła w płytkiej wodzie. Seria zdjęć, miarka wskazuje 131 cm, krótka „reanimacja” naszego obślizgłego „pacjenta” i ryba wraca do swego królestwa. Co za dzień. Co za emocje. Tomek rzuca, że trzeba zacząć chodzić na siłownię aby takie ryby podbierać. Swoją drogą zastanawiam się jak utrzymać do zdjęcia takiego 2 metrowego potwora?!? Będę się martwił jak już będzie mi dane z takim stworem się zaprzyjaźnić. Choć przyznam wam się szczerze, że mam mieszane uczucia co do połowu ryb większych ode mnie...
     

     

     
    Największa ryba w życiu Tomka – 131 cm.
     

     

     

     
    Hol suma pokazany jes na niniejszym filmie
    W szampańskich nastrojach postanawiamy porzucić wcześniejsze plany i do końca dnia trollować na tym szczęśliwym odcinku rzeki. Pierwsze przepłynięcie bez brania. Robimy nawrót i gdy woblery wychodzą na prostą zacinam kolejną rybę. Może tym razem sandacz? Nic z tego. Ten dzień należy do władcy polskich wód słodkowodnych. Znacznie krótszy hol i metrowy sumek chlapie się na powierzchni. Jednak nowy kolor Salmona Salmo okazuje się skuteczny. Po swoich braciach ten wydaje się nam śmiesznie mały, choć pewnie w innych okolicznościach uznalibyśmy taki połów za piękny. Filmik nakręcony, ryba odhaczona w wodzie i wszystko gra...
    Sami nie możemy uwierzyć w to, co się dzieje. Trzy sumy w niespełna półtorej godziny. To się chyba rzadko zdarza nawet na renomowanych łowiskach tych drapieżników. Oczywiście jak na gatunek nie były to okazy, ale jak na warunki wrocławskiej Odry nie mogliśmy narzekać. Zza porannych obłoczków coraz mocniej przebijało się słońce i kiedy mieliśmy powoli kończyć, Tomka wędka ponownie ugięła się pod pulsującym ciężarem. Nie było wątpliwości, że kolejny sum zasmakował w ofercie chłopaków z Gietrzwałdu. Tym razem szczęście miał przynieść 6 cm Hornet w kolorze CW. Miał, gdyż po kilku minutach przetarła się niezabezpieczona przyponem plecionka. Szkoda...      
     

     
    Hol suma pokazany jes na niniejszym filmie
    Po tym wydarzeniu zakończyliśmy wędkowanie, a już w domu do dziś śmiejemy się z naszych „cennych” wskazówek udzielanych podczas filmu. Mam nadzieję, że dobrze się przy nich bawiliście i życzę wam wszystkim takiego dnia...
     
    Mateusz Baran „Baloo”
    Wrocław 2006
     

Artykuły

×
×
  • Dodaj nową pozycję...