Skocz do zawartości

Artykuły

Manage articles
  • admin
    Wybór odpowiedniego kołowrotka o ruchomej szpuli (multiplikator), którego możemy użyć do połowu szczupaków techniką jerkową nie jest wcale taki prosty. Szczególnie na naszym krajowym rynku gdzie sprzęt tego typu jest mało popularny, a wybór jest niewielki.
    Wychodząc wam naprzeciw chciałbym zaprezentować kilka multiplikatorów okrągłych, które będą nadawały się do łowienia metodą jerkową i można zakupić je w sklepach na terenie naszego kraju. Od razu wspomnę, że do mniejszych i średnich przynęt stosowanych do jerkowania dobrym wyborem są także multiplikatory niskoprofilowe (lowprofile), ale to temat na oddzielny artykuł. W tym tekście chciałbym skupić się tylko na mocnych konstrukcjach okrągłych multiplikatorów typu „round”. Tego typu kołowrotki będą optymalne podczas łowienia techniką jerkową i będą idealnie współgrały z dużymi i ciężkimi przynętami z zakresu od około 40 do 150 gramów (około 1 3/8 oz – 5 oz).
     

     
    Dokładnie analizując rynek wędkarski, biorąc pod uwagę sklepy tradycyjne w kraju, jak i polskie sklepy internetowe wybrałem kilka multiplikatorów. Niestety z powodu małego zapotrzebowania naszego rynku na tego typu kołowrotki możemy wybrać tylko spośród sześciu producentów, którzy oferują u nas w kraju pojedyncze modele, ale zaproponowane w kilku różnych wersjach wielkościowych.
    Mając na uwadze ciężar i wielkość stosowanych przynęt oraz specyfikę techniki jerkowej wybrałem solidne konstrukcje, które w połączeniu z takimi wabikami będą działały niezawodnie przez wiele lat. Dokonując wyboru tego typu kołowrotka należy także zwrócić uwagę na pojemność jego szpuli oraz na jego przełożenie.
    Duże i ciężkie przynęty jerkowe wymagają użycia mocnych plecionek z zakresu 20 – 50 lb, więc nasz multiplikator będzie musiał pomieścić około 100 metrów takiej wytrzymałości linki. Większa długość plecionki nie zawsze jest nam potrzebna, ponieważ łowiąc szczupaki tą techniką, duże odległości rzutowe nie grają aż takiej roli i nie są na pierwszym miejscu, a także walcząca ryba nie będzie przecież odjeżdżała na takie odległości. Stąd nie ma potrzeby nawijania więcej niż 100 metrów linki, jednak wypełnienie szpuli jest wskazane w przypadku wszystkich kołowrotków, nie tylko multiplikatorów. Nawijając linkę dobrze jest dokładnie wypełnić szpulę do końca, pozostawiając około 1-2 milimetrową przerwę od krawędzi szpuli. Ponadto dodam, że każdy z wybranych przeze mnie multiplikatorów ma szpule pozwalające na nawinięcie dużo większej ilości odpowiedniej linki.
     

     
    Łowiąc techniką jerkową i prowadząc przynęty, najczęściej zwijamy szybko linkę, aby na plecionce nie powstawały żadne luzy, które będą nam utrudniały dostrzeżenie brania, a szczególnie dobre zacięcie ryby. Mając to na uwadze należy wybrać multiplikator z odpowiednio dużym przełożeniem. Przy technice jerkowej „wymagane minimum” to przełożenie 5,2:1 lub 5,3:1. Prawda jest taka, że im większe przełożenie tym sprawniej będziemy nawijali zluzowaną linkę. Na naszym rynku są także modele multiplikatorów, które mają dużo wyższe przełożenie niż nasze jerkowe „minimum”. Są to Shimano Calcutta 201 B z przełożeniem 5,8:1, Abu PGS 5601 z przełożeniem 6,2:1 oraz rzadko spotykany i dostępny w niewielu miejscach Abu C4 6601 z najwyższym przełożeniem 6,3:1. Tak jak już wspominałem duże przełożenie jest przydatne podczas jerkowania i ta informacja może wpłynąć na nasz wybór przy zakupie nowego multiplikatora. Poniżej przedstawiam tabelę ze wszystkimi modelami kołowrotków o ruchomej szpuli, które są dostępne na naszym krajowym rynku i które posłużą nam do jerkowania. Modele multiplikatorów wymieniłem w przypadkowej kolejności.
     
    Producent
    Model
    Poj. szpuli (mm/m)
    Liczba łożysk
    Waga
    Przeł.
     Cena
    Shimano
    Calcutta 201B (lewa ręka)
    0,25/160
    4
    270g
    5,8:1
    670
    Shimano
    Calcutta 400B (prawa ręka)
    0,35/220
    3
    330g
    4,7:1
    860-900
    Shimano
    Corvalus 301 (lewa ręka)
    0,28/150
    4
    309g
    5,2:1
    310-350
    Shimano
    Corvalus 401 (lewa ręka)
    0,33/300
    4
    335g
    5,2:1
    410-450
    Abu Garcia
    Ambassadeur 4601 C3 (lewa ręka)
    0,25/235
    3
    260g
    5,3:1
    400-450
    Abu Garcia
    Ambassadeur 5501 C3 (lewa ręka)
    0,30/255
    3
    270g
    5,3:1
    400-450
    Abu Garcia
    Ambassadeur 6501 C3 (lewa ręka)
    0,35/255
    3
    305g
    5,3:1
    400-450
    Abu Garcia
    Ambassadeur 6601 C4 (lewa ręka)
    0,35/255
    4
    305g
    6,3:1
    450-500
    Abu Garcia
    Ambassadeur 5600 C5 MagX (prawa ręka)
    0.35/185
    4
    270 g
    5,3:1
    540
    Abu Garcia
    Ambassadeur 6600 C5 MagX (prawa ręka)
    0.40/190
    4
    315 g
    5,3:1
    590
    Abu Garcia
    Ambassadeur PGS 5601 (lewa ręka)
    0.35/165
    7
    266 g
    6,2:1
    490
    Tica
    Caiman CA 201 (lewa ręka)
    0,35/250
    13
    346g
    5,2:1
    490
    Tica
    Caiman CT201 (lewa ręka)
    0,35/250
    6
    346g
    5,2:1
    450-550
    Tica
    Caiman CM201 (lewa ręka)
    0,35/250
    12
    346g
    5,2:1
    570-670
    Okuma
    Nitryx X150LX (lewa ręka)
    0,30/145
    5
    -
    5,1:1
    270-300
    Okuma
    Fina FI250LX
    0,35/180
    5
    -
    5,1:1
    250-300
    Jaxon
    Long Cast KJ-LNC300
    0,30/240
    5
    -
    5,1:1
    150
    DAM
    Quick Power Striker 3000
    0,40/190
    3
    353 g
    5,1:1
    350
     
    Jak widać w tabeli na naszym rynku jest tylko kilka modeli multiplikatorów typu „round”, które sprawdzą się podczas jerkowania dużymi i ciężkimi przynętami. Na szczęście mamy troszkę większy wybór dzięki oferowanym różnym wielkościom poszczególnych modeli. To też ma znaczenie, ponieważ określając dokładnie zakres wielkości i ciężaru przynęt, którymi najczęściej będziemy łowili, możemy łatwiej zdecydować, który model „rounda” wybrać. Największe modele tych multiplikatorów posłużą nam podczas łowienia najszerszym zakresem omawianego ciężaru przynęt. Mniejsze modele będą ograniczone i nie powinno się stosować do nich zbyt ciężkich przynęt, ponieważ kołowrotki będą się zbyt szybko zużywały, co doprowadzi do ich uszkodzenia lub zniszczenia.
     

     

     
    Pojemność szpuli pokazana w tabeli też jest kryterium pomagającym w wyborze odpowiedniego multiplikatora. Im szpula jest większa (najczęściej także większy jest multiplikator) tym jej pojemność wzrasta i może sugerować użycie linek o większych średnicach. To kryterium może dać nam wyobrażenie, jakiej wielkości przynęty będziemy mogli zastosować w konkretnych modelach multiplikatorów.
     

     
    Warto także zwrócić uwagę na to, że przedstawione modele w większości przypadków są na lewą rękę. Wybór był podyktowany tym, iż większość wędkarzy w Polsce kręci korbką kołowrotka używając lewej ręki. Nie pomijając praworęcznych uzupełniłem tabelkę o dwa ciekawe multiplikatory na prawą rękę Calcuttę 400B oraz C5 MagX. Ponadto warto wspomnieć, że wszystkie przedstawione modele multiplikatorów na lewą rękę występują także w wersjach praworęcznych, co widać na zdjęciu.
    W tabeli zamieściłem także orientacyjne ceny poszczególnych multiplikatorów, które zastałem w tradycyjnych i internetowych sklepach wędkarskich. Jak widać ceny są dość zróżnicowane i często zależą od jakości, nowoczesności konstrukcji oraz zastosowanych rozwiązań w multiplikatorach.
     

     
    Tabelę uzupełniłem o trzy nowe modele „roundów”, które pojawiły się w sprzedaży po targach wędkarskich „Na ryby”. Są to multiplikatory Okuma Fina, DAM Quick oraz Jaxon Long Cast.
    Każdy z modeli „roundów”, które są przedstawione w tabeli jest dostępny na terenie naszego kraju i może posłużyć nam przez wiele lat, podczas łowienia dużymi i ciężkimi przynętami stosując metodę jerkową. Jednocześnie każdy z tych multiplikatorów możemy z powodzeniem wykorzystać do połowów metodą trollingową, a niektóre większe modele posłużą nam podczas połowów morskich z kutra. Decyzję o wyborze konkretnego modelu „rounda” zostawiam dla was.
     
    Sebastian „rognis_oko” Kalkowski
     
    Tekst ukazał się w skróconej wersji w 03/2006 Wiadomościach Wędkarskich.
     
    Zdjęcia:
    Sebastian Kalkowski
    Piotr Flor
     
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

  • W poprzednim odcinku dokonaliśmy wyboru blanku, który posłuży do budowy wędki jerkowej. Teraz nadszedł czas na wybór oraz montaż pierwszych komponentów. Zaczynamy od rękojeści.  
     

     
    Wydawać by się mogło, że rękojeść jest jednym z mniej istotnych elementów wędki. Znaczenia blanku i przelotek nikt nie kwestionuje, natomiast rękojeść jest jakby niedoceniona. Czy słusznie? Przecież to jest właśnie element kija, z którym mamy bezpośredni i częsty kontakt. Kwestii wyboru rękojeści warto zatem poświęcić trochę czasu.
    Rękojeść, ogólnie rozumiana, składa się z trzech elementów: foregripu czyli części przedniej (w niektórych lekkich wędkach castingowych, np. firmy Kistler ten element nie występuje), mocowania, czy też jak kto woli, uchwytu kołowrotka oraz dolnika, często wykończonego gałką. Wybór każdego z tych elementów, tak jak wszystkich innych, powinien logicznie wynikać z poczynionych na wstępnie założeń, dotyczących zastosowania wędki.
    Zacznijmy od materiałów. W sprzedaży najczęściej dostępne są foregripy i dolniki, wykonane z różnych klas korka oraz piankowe. Te pierwsze mają postać gotowych elementów lub tylko korkowych krążków, które trzeba ze sobą skleić i dopiero uformować z nich rękojeść. Oczywiście, korek może być różnej jakości. Niestety gradacja nie jest znormalizowana i w dużej mierze zależy od dostawcy. Korek wyższej jakości ma oznaczenia np. FLOR, Super, niżej stoją np. klasa A, jeszcze niżej klasa AB. Występują również postaci korka przetworzonego, np. tzw. korkoguma (czyli korek posiekany i sklejony z gumą) jest cięższa i bardziej twarda od naturalnego korka. Klasę naturalnego korka optycznie można ocenić, obserwując ilość gipsowej szpachli użytej do wypełnienia ubytków w oryginalnym materiale - oczywiście im więcej szpachli, tym gorsza jakość rękojeści, szpachla bowiem w trakcie użytkowania wypłukuje się i wykrusza. Najlepszy korek naturalny do wyrobu rękojeści, jest pozyskiwany z dębu korkowego, rosnącego w Portugalii. Rękojeść z dobrej klasy korka ma niewątpliwie wiele zalet, jest ciepła, w miarę twarda, czyli dobrze transmitująca pracę przynęty oraz estetyczna. Trochę gorzej jest z trwałością i dlatego jest wskazane, aby rękojeści korkowe, przynajmniej raz w roku konserwować preparatami uszczelniającymi (sklejającymi), w rodzaju preparatu cork seal firmy U40.
    Rękojeści potocznie określane piankowymi, również dzielą się na rodzaje. Najtańsze są te wykonane ze zwykłej, miękkiej pianki przypominającej gąbkę, trochę droższe są wykonywane z ulepszonej pianki EVA a jeszcze droższe i jeszcze lepsze (gęściejsze, mniej absorbujące zanieczyszczenia)  wykonywane są z materiału Hypalon / Hypolon (można spotkać obie nazwy). Atutami rękojeści piankowych jest przede wszystkim niższa cena, ponieważ nawet te wykonane z Hypolonu/Hypalonu kosztują kilkukrotnie mniej od rękojeści korkowych. Są również bardziej trwałe i wymagają prostszej konserwacji (w zasadzie wystarczy oczyścić wodą z łagodnym detergentem). Można się jednak spotkać z opinią, iż rękojeści wykonane z pianki o mniejszej gęstości, z racji swej relatywnej miękkości, tłumią drgania przekazywane przez przynętę, co mogą chcieć uwzględnić wędkarze poszukujący wędek do czułego i finezyjnego łowienia.
    Dla nich ciekawą propozycją mogą się okazać twarde rękojeści wykonywane z tub grafitowych typu woven graphite (jedna z firm amerykańskich, Airrus Rods posunęła się ostatnio jeszcze dalej projektując spinning, w którym uchwyt kołowrotka przymocowany jest wprost do blanku wędziska, specjalnie pogrubionego w tym celu tak, że wędkarz łowiący całą powierzchnią dłoni ma bezpośredni kontakt z blankiem - rozwiązanie znane od dawna miłośnikom bolonki).
    Z kronikarskiego obowiązku warto jeszcze wymienić  rękojeści wykonywane ze szlachetnych gatunków drewna oraz rękojeści kompozytowe typu "kobra", stanowiące krańcowe przykłady zindywidualizowanego podejścia budowniczych wędzisk do oczekiwań ich klientów.

    Można powiedzieć iż dla potrzeb wędki, którą budujemy, w zasadzie każdy z wymienionych materiałów mógłby posłużyć do budowy rękojeści. Jak zauważono w założeniach i wielokroć podkreślono we wcześniejszych rozważaniach, przy zakładanej wadze przynęt oraz charakterystyce ich pracy, niuanse dotyczące np. przenoszenia drgań przez rękojeść, nie będą miały aż takiego znaczenia. Zdecydowaliśmy się na gotową rękojeść z korka klasy A.
    W naszym przypadku koszt foregripu wyniósł 18 zł, natomiast koszt dolnika 88 zł. Wybierając korek klasy AB moglibyśmy odpowiednio obniżyć te koszty do 16,50 zł i 60 zł. Jeszcze tańszą alternatywą mogłaby być rękojeść hypalonowa (koszt całkowity materiału ok. 40 zł), jednakże w momencie konstrukcji wędki w pracowni nie było Hypalonu o odpowiedniej średnicy wewnętrznej. Oczywiście można rękojeść taką sprowadzić indywidualnie, we własnym zakresie np. za pośrednictwem Internetu, zwracając jednak baczną uwagę na podawaną przez producenta średnicę wewnętrzną (I.D.) oraz zewnętrzną (O.D.) Hypalonu, w stosunku do średnicy naszego blanku. Rękojeści piankowe są bowiem projektowane najczęściej pod kątem blanków przeznaczonych do połowów morskich, które mają z reguły większe średnice niż blanki "słodkowodne" i może się zdarzyć, że zamówiona rękojeść będzie po prostu za duża dla naszego blanku (pół biedy jeśli np. średnica wewnętrzna będzie za mała, pianka jest wszak elastyczna a poza tym daje się kształtować).
     

     

     
    Oczywiście poza materiałem, istotnymi parametrami rękojeści są średnica oraz długość. Ogólnie można przyjąć, iż średnica zewnętrzna powinna być dopasowana do średnicy uchwytu kołowrotka oraz rozmiaru dłoni wędkarza. Średnica wewnętrzna zaś wynika ze średnicy dolnej części blanku. W naszym przypadku średnicę wewnętrzną należało poszerzyć pilnikiem "zdzierakiem", tak aby rękojeść można było w miarę lekko wcisnąć na blank. Przy czym udało się pozostawić w miarę bezpieczny margines, 4mm grubości ścianki (w najwęższym miejscu rękojeści).
     

     

     
    Jeżeli chodzi o długość dolnika w wędce jerkowej ( tej klasy wagowej), można przyjąć, iż komfortową długością jest taka, przy której wędkarz operujący wędka jerkową w normalny sposób, ma dolnik minimalnie krótszy od długości zgiętego przedramienia (dolnik sięga nieco przed łokieć). Taka długośc umożliwia,  z jednej strony komfortowe rzucanie kijem przy użyciu dwóch rąk, z drugiej zaś daje punkt podparcia przy holu większych okazów ryb. Jest także dosyć istotne, aby dolnik nie był zakończony wystającym elementem, który będzie np. zahaczał o ubranie podczas podszarpywania/operowania kijem w osi góra-dół. W omawianym przypadku założyliśmy, iż długość komfortowego dolnika wraz z wykończeniem powinna wynosić ok. 30cm, co jak widać na zdjęciu spowodowało konieczność skrócenia oryginalnej rękojeści korkowej.
     

     

     

     
    W lżejszych wędkach castingowych, przeznaczonych do rzucania tylko ze "wspomaganiem" drugiej ręki, bądź wręcz do rzucania jedną ręką, długość dolnika jest wyraźnie krótsza i wynosi w przybliżeniu od 7 do 9 cali (17,5cm-22,5cm).
    Podobne zależności występują także, jeżeli chodzi o długość foregripu. W lżejszych wędkach jest on bądź pomijany (jak czyni to wspomniana już firma Kistler), bądź też pełni funkcję czysto ozdobną - przy długości około 2 cali (5cm). W naszym przypadku zdecydowaliśmy się na dłuższy foregrip, odpowiadający wielkościowo, mniej więcej, szerokości dłoni, tak by można było wędkę wygodnie przenosić z miejsca na miejsce chwytając za foregrip lub też wspomóc się w tym miejscu drugą ręką podczas holu ryby.
    Skróceniu o kilka centymetrów uległa natomiast długość uchwytu kołowrotka zamontowanego pomiędzy foregripem a dolnikiem - został pozostawiony tylko 2-3milimetrowy margines, pozwalający komfortowo montować multiplikator. Można powiedzieć, iż pozwoliliśmy sobie na troszkę dłuższy i komfortowy foregrip, kosztem skrócenia uchwytu. W tak krótkich wędkach, jak projektowana, tego typu drobiazgi są istotne nie tylko ze względów estetycznych - należy pamiętać, iż kilka centymetrów długości rękojeści więcej, to kilka centymetrów długości użytkowej (część blanku przed foregripem) mniej. Przesunięcie foregripu do przodu, w przypadku pozostawienia zbyt długiego uchwytu, może mieć również niekorzystny wpływ na wyważenie statyczne wędki.
    Skoro już doszliśmy do uchwytu, warto zatrzymać się nad nim na chwilę. Uchwyt z pazurem (cynglem) jest wszak najbardziej charakterystycznym wyróżnikiem wędki przeznaczonej do połowu, przy użyciu multiplikatora (z wyjątkiem wędzisk trollingowych i większości morskich). Jeżeli chodzi o materiał to uchwyty tego typu wykonywane są z grafitu, i różnice które występują są najczęściej tylko kolorystyczne lub dotyczą powłok zabezpieczających nakrętkę uchwytu. Powszechnie uznane za najlepsze uchwyty produkuje firma Fuji, chociaż popularnością cieszą się również produkty firm, takich jak Pacific Bay czy Baton Enterprises.
    Uchwyty występują w dwóch odmianach: pełnej, zakrywającej blank (wg nazewnictwa firmy Fuji TCS) oraz odmianie typu blank-exposed, odsłaniającej fragment blanku na spodzie uchwytu, przed cynglem (wg nazewnictwa firmy Fuji ECS). Uchwyty pierwszego typu stosuje się przede wszystkim w kijach ciężkich, tam gdzie liczy się solidność konstrukcji uchwytu. Produkowane są zazwyczaj w trzech wymiarach I.D. wynoszących w przybliżeniu 16, 17 i 18mm stąd analogiczna numeracja tych uchwytów. Uchwyty drugiego typu stosowane są w wędkach lżejszych, przystosowanych do bardziej finezyjnego łowienia, gdzie wędkarzowi zależy na tym, aby poprzez kontakt opuszki palca wskazującego z odsłoniętym fragmentem blanku pod pazurem, lepiej wyczuwać pracę przynęty. I chociaż uchwyty blank-exposed zewnętrznie przypominają pełne uchwyty o numerze 16, ich I.D. różni się znacznie.
    Uchwyty typu blank-exposed ma bowiem wewnątrz dodatkową tuleję o zróżnicowanej średnicy. O ile zatem uchwyt pełny można zamontować na większości blanków, nawet nie znając ich dokładnej średnicy, w sposób który zostanie pokazany poniżej, o tyle chcąc prawidłowo dobrać uchwyt typu blank-exposed, musimy znać średnicę blanku w miejscu docelowego zamontowania uchwytu (jeżeli I.D. wewnętrznej tulei uchwytu jest minimalnie mniejsze od średnicy blanku w miejscu mocowania, można uchwyt nieco poszerzyć delikatnie nawiercając tuleję).
    Oczywiście, nie można powiedzieć, iż zastosowanie uchwytu blank-exposed do ciężkiej wędki ( o ile dobierzemy średnicę do blanku) jest błędem. Przykładem może być znowu firma Kistler, która nawet do swoich średniociężkich wędek castingowych stosuje, specjalnie zaprojektowane przez Fuji, uchwyty blank-exposed, odsłaniające nawet większy fragment blanku, niż ma to miejsce standardowo. Uchwyt ECS można spotkać również w popularnej serii 2-jerk-it, firmy Ultimate. Jednakże, w przypadku braku uchwytu typu blank-exposed, błędem nie będzie zastosowanie solidnego uchwytu typu pełnego. Na takie właśnie rozwiązanie zdecydowaliśmy się w naszym przypadku, wybierając budzący zaufanie uchwyt Fuji TCS o numerze 18 (przycinając go jednakże o kilka centymetrów, jak już zaznaczono wcześniej).
    Cena uchwytu Fuji wyniosła 37,50 zł. Gdybyśmy zdecydowali się na podobny uchwyt produkcji Batson Enterprises, zapłacilibyśmy 25 zł.
     

     

     
    Skoro komponenty, składające się, na szeroko rozumianą rękojeść zostały wybrane, można przystąpić do jej montażu. Ponieważ jednak rękojeść powinna zostać we właściwy sposób osadzona względem tzw. "kręgosłupa" blanku, w tym miejscu słów parę należy poświęcić temu ostatniemu pojęciu.
    Aby właściwie zrozumieć pojęcie kręgosłupa blanku, wypada przyjrzeć się sposobowi, w jaki blank powstaje. Blanki grafitowe, wytwarzane są z tzw. prepregów, czyli rodzaju wielowarstwowej maty. Pierwszą warstwę maty stanowią właściwe włókna grafitowe (carbon fiber). Druga warstwa to "scrim", z włókna szklanego lub grafitu o niższym module sprężystości niż warstwa pierwsza. Jej zadaniem jest, zasadniczo, ochrona mechaniczna włókien pierwszej warstwy przed uszkodzeniem. Trzecia warstwa, bardzo istotna, to "resin"  - ta warstwa jest termoaktywna i pod wpływem temperatury, skleja ze sobą dwie pierwsze warstwy, w efekcie czego powstaje blank. [ Na zasadzie dygresji, warto zauważyć, iż producenci pisząc o module sprężystości blanku wyrażanej w PSI, mają na myśli z reguły moduł sprężystości charakteryzujący pierwszą warstwę (grafitu właściwego).Czyli tak naprawdę, sprężystość produktu finalnego, jakim jest blank, to wypadkowa sprężystości tych trzech warstw - carbon fiber, scrim i resin ].
    Prepreg przechowywany jest w zamrażarkach, w celu utrzymania stałej temperatury. Przechowuje się go w postaci wielkich rolek nawiniętej maty. Po wyjęciu z zamrażarki, z maty tej wycina się smukłe, trapezoidalne kształty. Następnie tak wycięty trapez nawijany jest na metalowy trzpień (mandrel), w kształcie smukłego stożka . W kolejnym kroku, całość owijana jest ściśle taśmą celofanową, której zadaniem jest przytrzymanie nawiniętego prepegu wokół trzpienia. Tak przygotowana całość trafia następnie do pieca. Długość wypiekania oraz temperatura stanowią tajemnicę handlową firm produkujących blanki, w nielicznych opracowaniach, można spotkać się z informacją, iż temperatura wypiekania waha się od 250 do 325 stopni Celsjusza, a czas do 24 godzin.
     W procesie wypiekania, warstwa termoaktywna resin, aktywuje się i spaja ze sobą, pozostałe warstwy prepegu [niektórzy wywodzą z tego morał taki, iż niebezpiecznie jest pozostawiać odkryte wędki przez długi czas na słońcu, np. za szybą na tylnej półce samochodu ponieważ może to prowadzić do uaktywnienia termicznej warstwy resin i osłabienia jej właściwości spajających]. Po wypieczeniu, blank zdejmowany jest z trzpienia oraz usuwana jest z niego taśma celofanowa. Ślady pozostawione po taśmie celofanowej z reguły szlifuje się, w celu wygładzenia powierzchni zewnętrznej blanku. Blank przechodzi również kontrolę jakości,  po czym  trafia do farbiarni i lakierni.
    Z technologii wytwarzania blanków widać, że grubość blanków, wziąwszy pod uwagę jakiś wybrany przekrój poprzeczny, nie jest jednakowa. Tam, gdzie przebiegają krawędzie dłuższych boków trapezu (prepegu), który jest nawijany na trzpień, ścianka może być grubsza, a przez to zmieni się w tym miejscu ugięcie. Znalezienie tej tendencji, według której blank ugina się w sposób najbardziej naturalny, nosi miano "znajdywania efektywnego kręgosłupa blanku". Znajdywania kręgosłupa "efektywnego", bo musimy pamiętać o tym, iż krawędzie trapezu są dwie i jedna z nich będzie sztywniejsza od drugiej. Niekoniecznie również, kręgosłup musi przebiegać idealnie wzdłuż linii prostej blanku. Z powyższego powodu, nawet identyczne blanki, identycznego modelu, mogą różnić się od siebie, a znalezienie tej różnicy stanowi jedną z podstawowych wartości dodanych, jaką uzyskujemy przy budowie wędki na zamówienie.
    Wyznaczanie efektywnego kręgosłupa blanku najczęściej dokonywane jest taką techniką, iż dolną -szerszą część blanku opieramy na gładkiej poziomej powierzchni np. na podłodze opierając jednocześnie szczytówkę o lewą dłoń. Następnie, palcem prawej dłoni, dosyć silnie naciskamy na blank mniej więcej w środku, tak aby ugiął się dość mocno, i jednocześnie przesuwamy palcem po blanku ("turlamy" go). W pewnym momencie takiej operacji, poczujemy wyraźniejszy opór, tzn.  uczucie, iż turlanie blanku dalej wymagałoby przyłożenia większej siły. Oznacza to, iż "blank odnalazł" swoją naturalną charakterystykę ugięcia, można powiedzieć obrazowo iż "zablokował" się w pewnym położeniu. W opisanej sytuacji strona bezpośrednio pod palcem będzie stroną "miękką" blanku, natomiast strona przeciwległa będzie strona sztywniejszą - czyli kręgosłupem.
     

     
    Kręgosłup powinien zostać na blanku oznaczony, a sama procedura jego znajdowania powtórzona kilkukrotnie, aby upewnić się co do poprawności oznaczenia.
     

     
    Dlaczego jest to tak istotne? Otóż uchwyt kołowrotka, jak również przelotki na każdej wędce, powinny być zamocowane wzdłuż osi naturalnego ugięcia blanku, czyli albo na kręgosłupie albo po stronie przeciwnej. Sytuacja, w której blank zostanie uzbrojony w ten sposób, iż kręgosłup występuje po prawej lub lewej stronie osi uzbrojenia, jest błędem w konstrukcji wędziska. Będzie to prowadziło np. do tego, iż przy wyrzucie, szczytówka wędki będzie wykonywała dziwne, okrężne ruchy, skracając możliwości rzutowe. Podczas holu ryby, pod obciążeniem,  wędka będzie wykazywała tendencję do obracania się na jedną lub drugą stronę. Dlatego generalną i niekwestionowaną zasadą uzbrojenia każdej wędki, jest uzbrojenie jej wzdłuż kręgosłupa bądź też po jego przeciwległej stronie.
    Odpowiedź na pytanie kiedy należy zbroić po jednej, a kiedy po drugiej stronie, nie jest już jednak taka prosta. Jak już wspomniano, w przypadku wędek castingowych, zbrojonych tradycyjnie przelotkami do góry, przyjmuje się iż zamontowanie tych przelotek wzdłuż kręgosłupa (kręgosłup na wierzchu) będzie przeciwdziałać siłom skrętnym, działającym na blank w momencie holu ryby, a przez to zwiększać żywotność blanku. Ma to szczególne znaczenie przy cięższych modelach wędek, przeznaczonych do połowu większych okazów ryb - tam gdzie oddziaływujące na blank siły skrętne są większe. Ta zasada jest ostatnimi czasy częściowo podważana, niektórzy konstruktorzy zwracają bowiem uwagę, iż za działanie sił skrętnych odpowiedzialny jest sam sposób tradycyjnego uzbrojenia castingowego (szerzej o tym zagadnieniu będzie mowa w kolejnym odcinku) i obrócenie blanku sztywniejszą stroną do góry, jest w stanie zniwelować siły skrętne tylko w niewielkim stopniu. Konstruktorzy ci są zdania, iż tylko tzw. uzbrojenie spiralne stanowi właściwą formę przeciwdziałania siłom skrętnym.
    W przypadku lżejszych wędek castingowych, gdzie siły skrętne nie są aż takie duże, niektóre firmy lokują kręgosłup blanku na spodzie, mocując przelotki na miękkiej stronie blanku. Takie rozwiązanie ma podobno sprzyjać lepszym właściwościom rzutowym wędziska, chociaż trzeba zaznaczyć iż opinie w tym względzie są rozbieżne.
    Ponieważ w naszym przypadku wędka będzie zbrojona tradycyjnie, i zgodnie z założeniami, przeznaczona jest raczej do cięższego łowienia większymi przynętami, zdecydowaliśmy się kręgosłup ulokować na wierzchu i na nim zamontować przelotki.
    Po przygotowaniu komponentów oraz oznaczeniu kręgosłupa blanku i wyborze strony uzbrojenia, można przystąpić do właściwego montażu rękojeści.
    Potrzebna nam będzie jeszcze dwuskładnikowa żywica epoksydowa (żywica i utwardzacz) oraz taśma samoprzylepna. Jeżeli chodzi o żywicę to skorzystamy z uwidocznionych na zdjęciu odpowiedników krajowej produkcji, sprawdzonych przez Fishing Center  przy budowie wielu wędek. Można również zastosować kleje do rękojeści amerykańskich firm np. Flex Coat czy Trondak- U 40.
     

     
    Oba składniki dokładnie mieszamy w proporcji 1-1.
     

     

     
    Następnie oznaczamy na blanku wysokość, do której będzie sięgał dolnik i nanosimy żywicę na blank. W podręcznikach można przeczytać, iż przed taką operacją dobrze jest blank odtłuścić oraz przetrzeć lekko papierem ściernym, ale to podobno raczej akademickie podejście, chociaż wszystko zależy od stanu powierzchni blanku. W praktyce żywicę można nanosić bezpośrednio na blank.
     

     

     
    Po naniesieniu warstwy żywicy nasuwamy na posmarowany odcinek blanku korkowy dolnik. Nasuwamy go jednocześnie, z delikatnym ruchem okrężnym wokół blanku, tak aby żywica dobrze rozprowadziła się w środku.Tak wklejony dolnik należy pozostawić do całkowitego wyschnięcia przed przystąpieniem do kolejnych czynności.
     

     
    Po wklejeniu dolnika, kolejną czynnością jest przygotowanie mocowania uchwytu kołowrotka powyżej dolnika. W tym celu, w miejscu mocowania uchwytu wykonujemy dwa oploty z taśmy samoprzylepnej, o takiej średnicy by nasz uchwyt z pazurem typu pełnego wchodził na nie na lekki wcisk. Przerwa pomiędzy dwoma oplotami posłuży do zebrania nadmiaru żywicy (nie jest to oczywiście jedyny sposób mocowania takiego uchwytu, można to robić również za pomocą specjalnych pierścieni wewnętrznych w miejsce taśmy).
     

     

     
    Miejsce mocowania uchwytu, a szczególnie pierścienie z taśmy, smarujemy żywicą, po czym naciskamy uchwyt, podobnie jak to robiliśmy wcześniej z dolnikiem.
     

     

     

     
    Następną czynnością jest wklejenie foregripu, co wykonujemy analogicznie, jak w przypadku dolnika.
     

     
    Na zakończenie, powinniśmy jeszcze ustawić uchwyt w osi do oznaczonego kręgosłupa blanku. Spieszyć się bardzo nie musimy, gdyż użyta żywica zastyga powoli, pełną wytrzymałość uzyskując po około 24 h.
     

     
    Z tego powodu, cała rękojeść powinna zostać ściśnięta w imadle, tak aby foregrip, uchwyt i dolnik nie miały możliwości przesunąć się względem siebie i aby spoiwo dokładnie wypełniło wszystkie szczeliny.
     

     

     
    W następnym odcinku zajmiemy się wyborem przelotek, uzbrojeniem wędziska oraz jego wykończeniem. Już niedługo naszej "przygody z wędką" ciąg dalszy !
     
     @friko, 2006  
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

  • Krótko mówiąc - wyspa, na której wszystko jest na lewą stronę, a ryby pływają ogonami pod prąd.

     

    Klify Dover - widok z promu  
    Pierwszy kontakt z rybami na wyspie miałem na drugi dzień po przyjeździe. Był ciepły majowy dzień. Przechodziłem przez most na rzece Tame koło Birmingham. Woda była przezroczysta. Na płyciznach, poniżej, dostrzegłem spore ryby. Były to klenie w granicach 40 - 50 cm. W wartkim, górskim prądzie rzeki wyglądały niesamowicie. Byłem wtedy pod dużym wrażeniem i już wtedy wiedziałem, że w końcu chwycę za wędkę. W pobliskim Kingsbury Water Parku zdarzało mi się wypatrzyć również szczupaki. I tak minął rok. Rok postu i zarzekania się, że ja im jeszcze pokażę.
    Dokładnie 12 miesięcy później chwyciłem za spinning po raz pierwszy. Jako, że sezon na rzece Tame rozpoczynał się 16 czerwca wraz ze znajomym 'Fuskiem' wybraliśmy się na słynne British Water Ways w Tamworth. To wąskie, płytkie kanały, po których pływają długie łodzie mieszkalne. Wcześniej w sklepie wędkarskim dowiedziałem się czego można się spodziewać po tej mętnej jak kawa z mlekiem wodzie. Właściciel sklepu twierdził, że jest tam bardzo dużo sandacza i okonia. Miejscowi podobno łowią je na trupki. Paradoksem było dla mnie stwierdzenie, że tak jak wszystkie inne ryby trzeba wypuszczać z powrotem do wody, tak sandacze należy wyrzucać w krzaki. Ruszyliśmy wiec nad wodę pełni nadziei na dobre wyniki.
     

    Pierwsze próby w kanale  
    Po kilku godzinach bardzo monotonnego łowienia nie mieliśmy jakiegokolwiek kontaktu z rybami. Nie wierzyłem w to co się działo. Postanowiłem, że spróbuję jeszcze raz, bo coś musi być nie tak - albo ze mną albo z wodą. Następnego dnia łowiłem może 15 minut, po czym nastąpiło delikatne przytrzymanie obrotówki. Opór, z jakim się spotkałem zaskoczył mnie bardzo. Po około 10 minutach walki z rybą ujrzałem, z czym mam do czynienia. W tej mętnej wodzie, dopiero przy powierzchni wody rozpoznałem "rybsko". Sandacz, zresztą mój pierwszy w życiu i zarazem pierwsza ryba na wyspie miał 76 cm długości. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Pełne zwycięstwo! Kilka fotek i piękna ryba wróciła do swego mętnego królestwa.
     

    Sandacz - niespodzianka  

    Pies był zdziwiony nie mniej niż ja  
    Wieści o sandaczu rozeszły się momentalnie. Dzięki temu okazało się, że znajomy Anglik również wędkuje. Zaczął się chwalić, że jeździ w różne miejsca na pstrągi, a na dowód tego pokazał zdjęcia największych kropkowańców. Oczywiście musieliśmy wybrać się tam razem. Rzeka Derwent na obrzeżach Peak District National Park od razu mnie zauroczyła. Gruba, szybka, pstrągowa woda. Tak w kilku słowach można opisać tą piękną rzekę. Na miejscu okazało się, że trzeba wykupić dodatkową licencje dzienną, która upoważniała do zabrania dwóch ryb. Jednak największym zaskoczeniem była metoda połowu znajomego Anglika. Drgająca szczytówka z koszyczkiem zanętowym! W koszyczku i na haczyku jak do połowu uklejek same białe robaki. Żenada, pomyślałem. Ja wierny pozostałem spinningowi. Kilka rzutów i potężne branie na woblera. Jednak po chwili potok spina się. Myślę sobie, jest dobrze, zaczyna się całkiem nieźle. Po jakiś kilku minutach kolejne branie i piękna świeca 40-staka. Oczywiście poszedł. Cały rozgorączkowany wracam do znajomego. U niego same maluchy. Wszystko oczywiście wypuszcza. Mówi, że jak chcę to mogę kilka razy rzucić w jego miejscu. Pełna koncentracja i widzę jak tuż za woblerem płynie pstrąg. Delikatne szarpnięcie szczytówką wędziska i natychmiastowa reakcja ze strony ryby. Ryba na brzegu a miarka pokazuje równe 40 cm.
     

    40-stak z Derwent  
    Polska szkoła spinningu okazuje się lepsza od angielskich sposobów. Później doławiam jeszcze dwa maluchy i jednego 37 cm. Wszystkie na woblery. Pierwsza wyprawa na pstrągi i już wiem, że za jakiś czas wrócę tam ponownie, bo woda pachnie okazami. Najdziwniejsze jest to, że rzeki w Anglii, jeżeli nie są całe w rękach prywatnych to podzielone są na niewielkie odcinki np. kilometrowe. Granicę odcinka wyznacza płot z drutem kolczastym (tak jest na Derwent). Mimo to, że na każdym rządzi ktoś inny, to na liczbę ryb nie można narzekać.
     

    Kaskada na River Derwent  

    Licencyjny odcinek River Derwent poniżej Matlock  

    River Derwent w Matlock - tutaj tuż pod nogami chodziły piękne potokowce, tęczaki, brzany i klenie  
    W okolicach Tamworth i rzeki Tame, która płynie szybko w kamienistym korycie wydobywa się ogromne ilości grubego żwiru pod budowę autostrad. Powstałe w ten sposób wyrobiska są zalewane wodą i tworzy się przez to naturalna retencja.
     

    Klimaty ze żwirowisk  
    Jest to świetny pomysł na gwałtowne przybory rzeki, która czasem po nocnych ulewach potrafi wystąpić z koryta. Zmniejszane jest w ten sposób ryzyko podtopień a jednocześnie tworzy się wspaniałe łowiska ryb i siedliska ptactwa wodnego. W ten sposób powstał między innymi Kingsbury Water Park. Nikt tu nawet nie myśli o zakłócaniu naturalnego biegu rzeki poprzez stawianie zapór.
     

    Kingsbury Water Park  

    River Tame na obrzeżu Kingsbury Water Park  
    Rzekę Tame w okolicy Tamworth i Kingsbury poznałem najlepiej.
     

    Rewelacyjny zakręt na River Tame  

    Szybka i płytka prosta - Tame  
    Jak to ujął Fusek powinna nazywać się rzeką kleń, a nie Tame. Na każdym kroku pełno jest tej ryby. Są dni, że trudno o sztukę małą, poniżej 40 cm. Od czasu do czasu przyłów stanowi szczupak lub okoń. Ślady po szczupakach nosi wiele kleni i okoni. Ciekawe, że do tej pory łowione przez nas szczupaki to przeważnie ryby powyżej 65 cm, a standardem są szczupaki w granicach 3 - 4 kilo. Mniejsze prawie się nie trafiają. Za to większe stanowią dość częstą niespodziankę.
     

    Szczupak 86 cm Fuska - ryba złapana w pierwszym rzucie  

    Mój pierwszy kleń na 'wyspie' i od razu 51 cm  

    Pierwszy kleń 43 cm Fuska ze śladami po szczupaku  

    Szczupak 67 cm złapany na upatrzonego  

    Klenik 46 cm złowiony przy Kingsbury Water Parku  

    Klenik 48 cm z tzw. Betonów  

    Rekord dnia - Kleń Fuska - 52,5 cm  
    W pewien lipcowy poranek wybrałem się z Krzyśkiem (Fuskiem) nad Tame. Celem był odcinek oddalony o 15 minut od naszego domu. Podobno w poprzednich dniach znajomy Polak połapał tam niezłych kleni i okoni na spinning, wiec i my chcieliśmy spróbować.
    Rzeka piękna, kamieniste dno, miejscami głębokie spowolnienia, a zaraz obok szybkie prądy i bardzo długie rynny gdzie przy głębokości 1,5 metra ciężko przynętą zejść do dna. Okazało się, że biorą klenie w przedziale od 25 do 45 cm. W pewnym momencie dochodzę do Fuska i widzę, że cały się trzęsie. Mówi mi, ze przed chwila widział klenia z 80 cm długości. Na początku myślał, że to amur. Ja jednak, nie dowierzając za bardzo, zacząłem się przyglądać i dojrzałem, ze owszem są duże ryby, ale nie klenie. Przy samym dnie, od czasu do czasu wychylając się na boki stały brzany. Ale jakie ... !? Na oko w granicach 60 - 80 cm. Z 8 sztuk. Coś niesamowitego. Pierwszy raz w życiu widziałem coś takiego. Oczywiście grzechem byłoby nie spróbować szczęścia ale po jakiś 30 minutach dałem spokój. Zero zainteresowania. Wracałem do domu wielce przejęty. Cały czas krążyła mi po głowie myśl. Jak dorwać te bestie?
    Dwa dni później wstałem jeszcze przed świtem, aby o wschodzie słońca zameldować się nad rzeką. I tak samo jak poprzednio. Klenie i okonki. No, ale co z brzanami? Stałem na brzegu wypatrując ich w rynnie. Pusto.  Dopiero po jakimś czasie pojawiły się płynąc wolno pod prąd. Z pewnością te same co poprzednio. Stały mi pod nogami dobrą godzinę. Przerzuciłem wszystkie pudła z przynętami i znowu nic. Zachowywały się jak widzowie w teatrze, a na scenie w roli aktorów grały różnej maści przynęty. Widząc, że i tym razem nic nie wskóram zmieniłem miejsce i próbowałem szczęścia z kleniami, ale woda stała się jakby obojętna na moje starania. Nic, nawet puknięcia.
    Słońce było już całkiem wysoko na niebie, gdy zrezygnowany zdecydowałem już kończyć wędkowanie. Przy moście zauważyłem znajomego Polaka, idącego w moim kierunku. Z góry rzeki schodził do mnie także Krzysiek zrezygnowany tak samo jak ja. Postanowiłem, że wykonam jeszcze kilka rzutów obrotówką w miejscu gdzie poprzednio złapałem niewielkiego klenia. Drugi rzut ... i delikatne pukniecie zaraz jak tylko blaszka zaczęła mieszać wodę. Zacięcie i ... siedzi. Agresywny odjazd w dół rzeki z prądem. Ryba szaleje na hamulcu, chodząc cały czas jednak przy samym dnie. Kij wygięty w pałąk. Krzysiek ocenia, że to bardzo duży kleń. Widzę, że biegnie tez do nas znajomy Polak.
    Mi jednak cos tu nie pasuje. To zdecydowanie nie kleń. Ale co? W końcu ryba błysnęła w połowie wody i wydawało mi się, że mam upragniona brzanę. Jednak poznaję znajome kształty. Krzysiek krzyczy sam nie dowierzając w to co widzi. Ogromny POTOKOWIEC. Na brzegu cały czas szacunki co do rozmiaru. Na oko piećdziesiątak. Spokojnie doholowuję go do ręki. Nie mogę za bardzo chwycić za kark. Po prostu za szeroki. Jednak wyciągam go na brzeg. Szał radości !!! Szybko mierzymy i nie do wiary ... 58 cm. Elektroniczna waga pokazuje 2,15 kg. COŚ NIESAMOWITEGO. Osiem lat czekałem na taka knagę.
     

    Miała być brzana - Mój obecny rekord w Potokowcu 2,14 kg i 58 cm  

    Ten potokowiec to już prawdziwy Lorbas  
    Tym razem żyłka odkrywcy nowych terenów pociągnęła mnie do Walii. A konkretnie na północ do Snowdonia National Park. Widoki jak z bajki. Góry tonące w chmurach, a poniżej w dolinach strumienie pełne kropkowanych ryb. Z wędką trafiłem w okolice ujścia rzeki Afon Dysynni do oceanu. Pojawiłem się jednak podczas odpływu, więc tak jak się spodziewałem - zero efektów. W oceanie także były pewne utrudnienia w postaci sporych fal także cała wyprawa skończyła się na podziwianiu widoków.

     

    Obrazek z Walii - Park Snowdonia  

    Walijczycy na każdym kroku demonstrują odmienność - tablica w dwóch językach  

    Rozlewiska Afon Dysynni  

    Ujście River Afon Dysynni do oceanu - podobno są tu łososie i pstrągi  

    Wybrzeże Walii - niestety nic nie złapałem  
    Przeważnie moje wędkowanie ogranicza się do niezbyt oddalonych terenów. Także samą rzekę Tame poznaje się metr po metrze. Czasami atrakcją są wspólne wypady nad wodę z osobami, które chcą na własne oczy przekonać się o naszych połowach.
     

    Fusek w asyście indonezyjczyków i jego największy kleń 53 cm  
    Ryby łowione w środku miasta, wśród całej rzeszy widzów nie należą do rzadkości.
     

    Szczupak 74 cm złapany w środku miasta Tamworth  
    Zresztą widok wędkarza nikogo tutaj nie dziwi, ponieważ praktycznie każdego dnia można spotkać jakiegoś moczykija z matchówką. Spinning w UK nie jest aż tak popularny. Co ciekawe, ryby większe od dłoni stanowią wśród spławikowców prawdziwą sensację. Anglikom ciężko wytłumaczyć, że chodząc ze spinningiem poluje się na klenie, a nie na szczupaki. Chociaż tak jak wspominałem stanowią często miłą niespodziankę.
     

    Mój największy kleń 52,5 cm - wziął prawie po ciemku  

    Szczupak 82 cm z Betonów - Fuskek i mój Brat  

    Wrześniowy klenik - 51 cm  
    Tak jak lato stało pod znakiem wszędobylskiego klenia to jesień, a szczególnie listopad i grudzień to generalnie szczupaki. Czasem więcej czasu poświęcałem fotografowaniu złowionych ryb niż samemu łowieniu, bo szczupaki brały dosłownie jeden po drugim.

     

    Najlepsza dziura szczupakowa - ten łabędź ryzykuje życie, pod nim pływa kilka dużych zębatych  

    Efekt pierwszego rzutu po odpłynięciu łabędzia - Szczupak 97 cm  

    Drugi rzut  

    Trzeci rzut  

    Kolejny zębaty z dziury  
    Pozwolenia wędkarskie można zakupić w większości urzędów pocztowych. Wystawiane są na jeden dzień, 8 dni lub cały sezon, który trwa od 01 kwietnia danego roku do 31 marca roku następnego. Licencja roczna kosztuje 23,5 funta (tak było za sezon 2005/2006). By ją wykupić trzeba jedynie podać miejsce zamieszkania w Anglii, nawet tymczasowe no i obowiązkowy podpis licencji przy urzędniku pocztowym, bo bez tego "lipa". Z czymś takim ruszamy nad wodę, gdzie najczęściej napotkamy na niewielkie opłaty dodatkowe - dzienne, zależne od miejsc gdzie chcemy wędkować. Często nie ma odpowiednich oznaczeń, do kogo należy dany odcinek rzeki, dlatego po informacje najlepiej udać się do najbliższego sklepu wędkarskiego. W innym wypadku narażamy się na mniejsze lub większe nieprzyjemności. Aha, licencja zakupiona na poczcie uprawnia do posiadania wędki i korzystania z niej, ale nie daje prawa do ryb. Znaczy to, że na większości wód wszystkie złowione ryby muszą wrócić do wody.
     

    Licencja str. a  

    Licencja str. B  
    Efekty takiego działania są widoczne na każdym kroku, bo ryb jest jakby więcej i są chętne do współpracy.
     

    Widok na Tame powyżej Tamworth  

    Zachód słońca nad Tame  


    Z wędkarskim,
    Połamania kija - Rafał, 09.03.2006


  • Czytając literaturę i prasę wędkarską bardzo często absorbował moją uwagę jeden temat - łowienie na spinning ryb łososiowatych, głównie pstrągów. Wiele razy w artykułach była mowa o swego rodzaju spinningowym „szlachectwie” jakim jest łowienie tego gatunku, ale zawsze brakowało jakoś sposobności ażeby „tego miodu” popróbować. Oczywiście główną przeszkodą była odległość mojego miejsca zamieszkania od pstrągowych rzek. Okazją stała się chęć zapełnienia wędkarskiego (spinningowego) kalendarza w zimowych miesiącach oraz coraz to bardziej optymistyczne wieści na temat bytności kropkowanych drapieżników w niektórych rzekach mojego województwa (lubuskie). Poniższy artykuł nie jest opisem najskuteczniejszych metod połowu pstrągów, a jedynie ma na celu podzielenie się uwagami i spostrzeżeniami wędkarza „wychowanego” na nizinnych drapieżnikach, a buszującego od jakiegoś czasu po wodach „górskich”. Z drugiej strony chciałbym wywołać mały „kantor wymiany myśli i wrażeń” i dowiedzieć się czy moje subiektywne odczucia są zgodne z doświadczeniami innych, bardziej zaprawionych w pstrągowych łowach kolegów po kiju. Przyznam, że posiadam na swym koncie niezbyt dużo „przepracowanych” pstrągo-dniówek, ale łowiąc w towarzystwie naprawdę dobrych wędkarzy (tysz ceprów) to co napiszę jest niejako wypadkową naszych wspólnych doświadczeń i wyciągniętych na ich podstawie wniosków.
    Z całą pewnością „starzy wyjadacze” nie znajdą tu nic bardzo odkrywczego, ale osoby które na co dzień łowią na spinning „nizinne” drapieżniki być może znajdą choćby kilka cennych porad, jak w miarę bezboleśnie i skutecznie rozpocząć pogoń za drapieżnikami z kropkami.
     

    Urodzie pstrąga nie można nic zarzucić, w odróżnieniu od urody wędkarza  
    Najważniejsza jest przecież ryba Jeśli mam coś napisać o pstrągu w kilku zdaniach, to pozwolę sobie skorzystać z porównań do typowych drapieżników wód nizinnych:

    Piękniejszy od ... okonia - faktycznie, jak się już uda wyciągnąć rybkę z wody (zwłaszcza taką powyżej 40cm) człek jest po prostu zauroczony jej ale bardziej jego, samca urodą.
    Szybki (szybszy?) jak ... boleń - nie wiem czy szybszy, ale podobnie do bolka, nie wiem jak szybko prowadziło by się przynętę, to chorąży (czytaj pstrąg) zawsze zdąży. Co jak co, ale trzeba przyznać, że kropkowany wyśmienicie pływa, a na dodatek głębokość i przejrzystość wód górskich pozwala to zobaczyć!!
    Agresywniejszy od ... szczupaka - nie wiem skąd to się bierze w tej rybie, ale szczupak (króciak) najwięcej razy do przynęty wychodził mi pięć razy, pstrąg (dobrze ponad wymiar) dziewięć. Ponadto, tak na „zdrowy rozum”, oczywiście nie mój, przypierdaszczy w przynętę wydawało by się zbyt dużą jak na swoje gabaryty. Naprawdę wcale się nie zdziwię jak ktoś wytaszczy czterdziestaka na Slidera 7-kę. Nie zdążyłem jeszcze stwierdzić czy powodem jest głód czy też ochrona terytorium (lub dwa powody na raz). Zdecydowanie jest to najbardziej agresywna ryba jaką znam.
    Silniejszy od ... - no i tu mam mały „zgryz”. Podczas holu, zestaw tricków jaki prezentuje opisywana rybka jest dalece uboższy od repertuaru szczupaka, a biorąc pod uwagę nurt górskiej rzeki to i jego waleczność oraz moc jakby blado wypady przy kleniach analogicznej wielkości.
    Czujny jak ... - większość drapieżników. Małe osobniki - mało, a następnie proporcjonalnie do kwadratu wieku (trochę to zawiłe). Pewnego dzionka „towarzysz” wyprawy dojrzał stadko niedużych kleników. Musiał się nieźle napocić, co by zachęcić choć jednego z nich do współpracy. W tzw. międzyczasie złowił w tym miejscu trzy pstrążki, które były zdecydowanie mniej bojaźliwe. Myślę, że czynnikiem wiodącym, utrudniającym podejście pstrąga ma przejrzystość i głębokość górskich rzeczek, a nie płochliwość samej ryby. Ponadto brzegi tych rzek są przeważnie tak zarośnięte, iż bezszelestne podejście do wody graniczy z cudem, a jak wiadomo woda dużo lepiej „przewodzi” dźwięk od powietrza. Nie bez znaczenia jest dodatkowo fakt, iż dużo pstrągowych rzek charakteryzuje się dużymi wahaniami poziomów wody (zależnymi od opadów, roztopów, a przede wszystkim zbiorników retencyjnych) przez co ich brzegi posiadają dość wysokie skarpy, a wędkarzowi trudno jest na takiej wysokości skutecznie udawać patyczaka i być niewidocznym dla ryb.
    Reasumując, moim skromnym zdaniem pstrąg nie jest jakimś wyjątkowym drapieżnikiem, no może poza urodą.
     
    Szybko się przestawić Pierwsze wrażenie wędkarza z nizin widzącego górską rzekę jest takie, że szczena opada niżej kolan. Woda - żywioł, ale życie w wodzie - bliskie zera. Szum wody jest balsamem dla uszu, a jej widok dla oczu. Niestety zobaczyć jakąkolwiek formę życia w naszych wodach górskich jest już dużo, dużo trudniej. Mnie osobiście urzeka to, iż bardzo rzadko spotyka się innych wędkarzy (brak spławikowców, gunciarzy), tudzież objawów ludzkiej bytności (puszki, butelki i worki po zanętach). Jest po prostu prześlicznie.
     

    Taki widok rzeki powoduje...  

    ... takie opadnięcie szczęki.  
    Kiedy już przywykniemy z lekka do bajecznych krajobrazów czas się zabrać za łapanie. Co przydaje się z wędkarskiego jezioro-leniwo rzecznego łowienia? W przypadku jeziorowców (Ci mają dużo gorzej) umiejętność ... szybkiego ściągania kawałków roślin z kotwiczek woblerów, zwłaszcza latem. Kłopotem jest nawet nadążenie wzrokiem za przynętą, która jest zawsze kilka metrów dalej (niżej) niż się nam wydaje oraz przyzwyczajenie się do pędzącej wody. „Wielkorzecznikom” jest dużo łatwiej, choć oni z kolei muszą uważać co by z przyzwyczajenia do rozmachu nie posyłać przynęt na krzaki znajdujące się na tak „bliskim” drugim brzegu dużo bardziej kameralnych rzeczek. Najbardziej pokrewnym do łowienia pstrągów jest moim zdaniem łowienie kleni. Bo i przynęty podobne (jeśli nie identyczne), technika bardzo zbliżona i ciche podchody. Tak czy inaczej, wędkarz zaprawiony w kleniowych bojach może łowić pstrągi niemal „z marszu”. Dużo gorzej mają tzw. pancerniki „Patiomkiny”, którzy nie są przyzwyczajeni do łowienia na delikatniejszy sprzęt. Oni z kolei muszą się na samym początku przyzwyczaić do bardziej „finezyjnego” łowienia.  Wszelkiego rodzaju sandaczowo-okoniowe techniki „opadowe”, lekko zmodyfikowane, też okazują się przydatne. Zdarza się również, że typowo jerkowe agresywne podszarpywanie wobka jest strzałem w dziesiątkę, ażeby zachęcić do współpracy ospałego pstrąga. O dziwo, dość skuteczne jest, często stosowane podczas połowu szczupaków, jednostajne prowadzenie przynęty w pół wody. A i przyzwyczajenie wzięte z pogoni za rapami do bardzo szybkiego kręcenia kołowrotkiem też się przydaje np. kiedy prowokujemy pstrągi przynętą sprowadzaną z nurtem. Jeśli w miarę dobrze mamy opanowane wyżej wymienione techniki, to dalej już z górki.
     

    Pierwsze koty (pstrągi) za płoty  
    Gdzie i kiedy „polować”? W zasadzie ja miałem okazję łowić na jednej, średniej wielkości rzece, tak więc znając różnorodność upodobań ryb, w zależności od środowiska w jakim żyją, daleki jestem od wysuwania „jedynie słusznych” wniosków. Rzeka w której łowię ma przeciętnie 10-20 metrów szerokości i średnio około metra głębokości, choć zdarzają się ponad dwumetrowe dołki. Właśnie rzeki o podobnym charakterze polecił bym na początek (metoda „złotego środka”) Pierwsze co mnie bardzo zaintrygowało to, iż nigdy ani ja, ani żaden z moich kolegów nie mieliśmy brania w miejscach, które wydawały nam się bardzo dobre, ba wręcz znakomite.
     

    Jedna z bardzo obiecujących miejscówek  

     
    Dotyczy to przede wszystkim głębokich rynien znajdujących się na zewnętrznych stronach zakrętów, spowolnień nurtu i najgłębszych dołów z „kręcącą” wodą. Na ten fakt zwróciłem uwagę już na pierwszym pstrągowym wypadzie, a następne tylko mnie utwierdzały w tym przekonaniu. Właśnie podczas pierwszego wypadu wzięliśmy ze sobą kolegę, który w temacie spinningu był kompletnym laikiem. Podczas kiedy razem z kolegami wybieraliśmy i obławialiśmy zdawało by się lepsze miejscówki, kombinując zarówno z przynętami jak i sposobami ich prowadzenia, on dokonywał wyboru miejsca tylko za pomocą jednego kryterium - łatwego oddania rzutu. Nie kombinował też z prowadzeniem  po prostu rzucał i ściągał i ... miał zdecydowanie najlepsze efekty. Z czasem zauważyłem, że pstrągom szybki nurt bardzo odpowiada (niezależnie od pory roku), a płytka woda nie przeszkadza. Dlatego bardzo lubię łowić na prostkach z trochę głębszą rynną znajdującą się w połowie szerokości rzeki i równomiernym uciągiem. Generalnie wszystkie miejsca, które postrzegamy jako ciemniejsze od reszty dna, są potencjalnymi kryjówkami ryb. Latem pstrągi lubią się chować we wszelkiego rodzaju warkoczach z roślinności wodnej i chętnie atakują przynęty prowadzone wzdłuż takich warkoczy. Dobre są również przyśpieszenia prądu następujące na wskutek nagłego przewężenia rzeki i pobliże wszelkiego rodzaju przeszkód (zwalone drzewa, itp.). No i pstrągi uwielbiają „być w cieniu”, nie można więc odpuszczać żadnych nadbrzeżnych krzaczków, które z jednej strony dają cień rybkom, z drugiej zaś chętnie kolekcjonują niezbyt celnie rzucane przynęty. Nie zauważyłem aby wpływ na stanowiska ryb miał charakter dna (piach, żwir). Zaobserwowałem również, że pstrągi lubią swoją bliskość. Można przejść długi odcinek rzeki bez brania, po czym kilka brań następuje w kilku kolejnych stanowiskach, zupełnie nie różniących się od tych które były bezrybne.
     

     

     
    Jeśli mnie ktoś zapyta, kiedy jechać na pstrągi i mieć pewność, że się je złapie to bez zastanowienia powiem latem. Praktycznie każde stanowisko przynosi wtedy kontakt z rybą (czasami kilkoma). Niestety, w znakomitej większości są to ryby niewymiarowe. Są one zdecydowanie bardziej agresywne i atakują przynętę najczęściej już w pierwszym rzucie, co być może wpływa na płoszenie się większych okazów. A że atakują wszystko, bez względu na wielkość, trudno jest zastosować selekcję poprzez przynętę. Tak więc, kiedy łatwiej złowić te większe? Odpowiem bardzo precyzyjnie. Zdecydowanie 1 stycznia (pierwszy dzień sezonu, w niektórych rzekach 1 luty), kiedy to ryby, przynajmniej teoretycznie, nie są przepłoszone. Niestety, rzeka w której łowię jest poddana bardzo dużej presji wędkarskiej i z każdym następnym dniem jest dużo, dużo gorzej.
     

    Początek stycznia naprawdę uszczęśliwia  
    Co ciekawe biorą wtedy prawie wyłącznie ryby wymiarowe (zupełnie odmiennie jak latem). Niewątpliwym plusem łowienia pstrągów w tych właśnie porach roku jest w miarę stabilny poziom i przejrzystość wody. Wiosną natomiast to już jest zupełna loteria. Zdarza się tak, że pomimo wcześniejszego sprawdzenia sytuacji hydrologicznej (strona IMGW) przejeżdżamy kilkadziesiąt kilometrów, ażeby tylko stwierdzić, że nie da się łowić bo akurat spuszczają wodę z zaporówki. Wtedy to jedyną metodą połowu jaka nam pozostaje jest metoda: na „Żywca”- w puszce.
     

    Poruszanie się w trudnym terenie wymaga uzupełniania płynów  
    Sprzęt Tu chyba nie będę oryginalny. Moim zdaniem najlepsze są szybkie kije o ciężarze wyrzutowym do 15-20 g (nie polecam wklejanek) i długości 2,4 do 3,00 metrów, zapewniające niewielkie ugięcie podczas prowadzenia przynęt pod prąd, ale pracujące na całej długości pod czterdziestaczkiem.. Kij powinien zapewniać kompromis pomiędzy komfortowym prowadzeniem przynęty, a ... podobnie komfortowym przedzieraniem się przez chaszcze (zwłaszcza latem). I to nie jest wcale żart. Ciężko się przedzierać zimą, latem to nawet szkoda gadać. Kiedyś nieopatrznie oparłem kij o krzak i przeszedłem kilka metrów, aby odhaczyć wiszącego na drzewie wobka mojego kolegi i szukałem go (kija) później ... 20 minut, a orientację w terenie mam dość dobrą. Taka dżungla, w której pokrzywy mają wysokość ruskiej kukurydzy, ale to tylko dodaje „uroku” podchodom.
     

     
    Dłuższy kij przydaje się zwłaszcza kiedy łowimy z wysokich skarp oraz miejscach gdzie na naszym brzegu znajdują się w „wodno-lądowe” krzaki. Nie neguję możliwości łowienia na dużo krótsze kije spinningowe lub casting, ale przynajmniej w „mojej” rzece, w wielu miejscach, łowienie krótkimi „patykami” będzie dużo mniej komfortowe. Aczkolwiek postanowiłem sobie, iż w tym roku, jak tylko się ociepli, popróbuję poganiać trochę za pstrągami z wędką z cynglem. Kołowrotek rozmiaru 1500 do 2500 z przełożeniem powyżej 1:5, czyli standard. Choć niektórzy moi znajomi łowią na plecionkę ja wolę żyłkę 0,18-0,20.
     

     
    Podbierak jest narzędziem zbędnym, a wręcz przeszkadza podczas „wędrówek”. Zawsze mieć lepiej dobrego kolegę w pobliżu. Sam robiłem niejeden raz za podbierak, a ostatnimi czasy dwóch osiłków musiało mnie trzymać za gumiaki głową w dół co bym wytaszczył życiówkę kolegi. Trochę się „unorałem” ale nie na darmo. Przezornie nie wyrzucałem ryby na brzeg, bo pewnikiem chłopaki by mnie „puścili” co by się nią cieszyć, a ja zaliczył bym „peryskopową”. Dobrze, że całej akcji nikt nie widział, bo dla postronnych wyglądało to jak by mnie chcieli utopić i jeszcze komuś przyszła by na myśl odsiecz wiedeńska ot, taka luźna dygresja w temacie podbieraka. Bardzo przydatne są natomiast okulary polaryzacyjne.
     
    Na co i jak? W zasadzie łowię na dwa rodzaje przynęt: woblery i „pogardzane” przez pstrągarzy gumy. Dlaczego? Przyznam, że kieruję się przede wszystkim względami ekonomicznymi. Gumy są niedrogie, a wobki często robię sam. Na samym początku próbowałem także obrotówek, ale one szybko skręcały żyłkę, nawet te najlepsze, czym powodowały dyskomfort podczas łowienia nie powalając przy tym na kolana skutecznością. Jeśli chodzi o woblery to najważniejsze jest żeby nie wykładały się w ostrym nurcie. Co do akcji, to chyba trochę lepsze są te, które wytwarzają mocniejszą falę hydroakustyczną (nie będę wymieniał konkretnych modeli). Pstrągi lubią jak je coś „myzia” po linii bocznej. Ja osobiście preferuję woblery tonące o wielkości 3-6 cm i naprawdę różnej kolorystyce od naturalnej do "oczojebów" oraz dużej amplitudzie i  niewielkiej częstotliwości pracy.
     

     
    Łowiąc tymi przynętami stosuję tylko trzy techniki prowadzenia. Pierwszą jest klasyczne obławianie wachlarzem tak, aby wobler szedł niżej jak wpół wody i nie zahaczał o wszelkiego rodzaju podwodne przeszkody. Nie jest to trudne zwłaszcza, że przy normalnej przejrzystości wody można przynętę cały czas śledzić wzrokiem. Drugi stosuję gdy pod drugim brzegiem jest wypłukana głębsza rynna. Rzucam wtedy tonącym wobkiem jak najbliżej drugiego brzegu (często pod gałęzie i krzaczory) i na podniesionym kiju bez kręcenia kołowrotkiem sprowadzam przynętę kilka metrów w dół po czym nie licząc już na branie bardzo szybko ją ściągam. W ten sposób obławiam po kilka metrów wody wykonując kolejne rzuty coraz to dalej pod prąd. W zasadzie te dwa sposoby są skuteczne bez względu na porę roku. Trzeci, stosowany tylko latem to rzuty jak najdalej w górę rzeki i ściąganie woblera tak, aby tylko nieznacznie szybciej (a i tak w sumie wychodzi boleniowe tempo) płynął od wody. Nie lubię i nie stosuję (nie znaczy to, że nie jest skuteczne) długie przytrzymywanie woblera w miejscu, zwłaszcza pobliżu zwalisk. Jak na mój temperament jest to zbyt statyczne łowienie, ale łatwo sobie wyobrazić co się dzieje jak dłużej lata osa koło nosa. Jeszcze mała uwaga, jeśli widzimy, że pstrąg płynie obok przynęty i jej nie atakuje, to można go sprowokować bądź nagłym podciągnięciem lub odpuszczeniem. Jeżeli jednak ryba znajduje się bezpośrednio za woblerem to odpuszczenie, a w efekcie zwalenie przynęty pstrągowi na nos najczęściej go płoszy. Widać nie lubi jak mu się coś na siłę pcha do gęby. Kilkakrotne atakowanie przynęty i to w trakcie jednego rzutu jest zjawiskiem bardzo częstym.
     

     
    Bardzo lubię też łowić na gumy: twistery, rippery, kopyta. Rozmiary oscylujące około 5 cm, kolorystyka różnorodna jak w przypadku woblerów. Trochę się zdziwiłem, że nienajlepsze efekty miałem na najbardziej wszechstronną moim zdaniem przynętę jaką jest 5-cio centymetrowy twister w kolorze motoroil. Inna przynęta wymusza inne sposoby prowadzenia. Pierwszy to do obławiania podłużnych rynien. Taki rodzaj spinningowej przepływanki. Gumie na stosunkowo lekkiej główce pozwalam prawie swobodnie spływać, utrzymując kontrolę podniesionym prawie do pionu kijem i jedynie w niewielkim stopniu pomagając sobie kołowrotkiem. Przypomina to nieco łowienie na mokrą muchę. Przynętę staram się prowadzić w ten sposób, ażeby nie miała  kontaktu z dnem ale spływała w jego pobliżu. Drugą sprawdzoną techniką jest jigowanie. Wymaga ono oczywiście użycia cięższych główek jak w przypadku wcześniej opisywanym. Ciężar główki dobieram w ten sposób, aby prąd nie przesuwał gumy położonej na dnie. Podnosząc lekko przynętę kijem pozwalam jej spływać 1-2m po czym znowu opuszczam ją na dno. Gamę przynęt chcę w tym roku poszerzyć o rodzimej, chałupniczej produkcji cykady i puchowce bo mam pewność że te przynęty spodobają się pstrągom. Tak czy inaczej torba z przynętami zabierana przeze mnie nad górską rzeczkę waży dziesięć razy mniej od tej którą zabieram na Odrę - ku radości mego kręgosłupa.
     

     
     
    Czy łowienie pstrągów to szlachectwo w spinningu? Mój serdeczny kolega opowiadał mi, że kiedyś znajomy zabrał go na pstrągi, a on wziął kołowrotek z plecionką. Gość tak się na niego przez to zirytował, że zagroził mu drogą powrotną na pieszo! „Jak można taką szlachetną rybę taszczyć na plecionkę?”. I to mówi niemalże wszystko o podejściu niektórych wędkarzy do łowienia „kropkowańców”. Jednakże ani mnie, ani moich kolegów łowienie pstrągów nie zafascynowało na tyle, by to właśnie ten gatunek był numerem ONE.
     

    Może i łowienie pstrągów nie „uszlachetnia” ale każda sposobność chwycenia zimą spinningu do ręki wywołuje radość  
    My dalej zostaliśmy przy „naszych” boleniach i sandaczach, a zimowe wyprawy na pstrągi traktujemy jako bardzo przyjemny sposób na nie rozstawanie się ze spinningiem zimową i wczesnowiosenną porą. A czy jest to spinningowe szlachectwo?
    W moim, powtarzam moim, subiektywnym odczuciu - NIE. A w Waszym?
     
    Smaczek, 2006

     
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

  • W tej krótkiej relacji postaram się przybliżyć Wam jak powstaje konkretny model jerka. Obserwując dyskusje na forum zauważyłem, że większość użytkowników posługuje się zestawami do średnio ciężkiego castingu  i używa przynęt o masie w przedziale 30 – 60 gramów. Są to przynęty wolno tonące i średniej długości, takie około 10cm. Spróbuję zatem zrobić "glidera", który charakteryzuje się specyficzną pracą polegającą na szybowaniu raz w jedną raz w druga stronę podczas ściągania linki. Akcja zbliżona jest do „zygzaka” podobnego do ruchu węża. Zanim zabierzemy się do pracy musimy zaopatrzyć się w drewno bukowe 18mm grubości.  Za równowartości dwóch puszek piwa prawie od każdego stolarza dostaniemy kawałek bukowej listewki o określonej grubości. Oczywiście może to być każdy rodzaj drewna liściastego, jednak trzeba pamiętać, że różnią się one wypornością co wpłynie to ilość ołowiu jaka potrzebna będzie do odpowiedniego wyważenia przynęty. Ponadto rodzaj drewna może zmienić również charakter jej pracy.  Drewno iglaste np. sosna też będzie odpowiednie, jednak nie jest ono tak łatwe w obróbce jak wspomniane drewno bukowe. Jest ono kruche, posiada włóknistą strukturę. Przy szlifowaniu często drzazgi wbijają się w palec, a po nałożeniu lakieru wszystkie włókna podnoszą się co dodaje nam dodatkowej pracy przy ich likwidacji.
     
    Kolejne etapy tworzenia jerka

    W pierwszej kolejności rysuję szablon na kartonie. Nanoszę na nim wszystkie potrzebne informacje tj. długość, grubość listewki jaką użyłem, punkty gdzie zrobię oczka, oraz średnicę otworów pod ołów i ich głębokość. Jeżeli w przyszłości będę chciał go odtworzyć nie będę miał kłopotów z odtworzeniem jego parametrów.   

     
    Na listewce rozrysowuję szablon tak by postał jak najmniejszy odpad.
     

     
    Pozbywam się nadmiaru materiału. Najprościej zrobić to zwykłą piłką do metalu, do której w każdym sklepie metalowym możemy dokupić odpowiednie brzeszczoty do drewna.  To samo tylko znacznie szybciej wykonamy wyrzynarką.
     

     

     
    W dalszych czynnościach niezastąpionym narzędziem okaże się tarnik lub gruby pilnik tzw. „zdzierak”. Za jego pomocą musimy wyrównać krawędzie i nadać przynęcie odpowiedni profil.
     

     
    Do tego celu można użyć szlifierki lub przystawki do wiertarki. Uzywam wtedy krążków ściernych mocowanych na rzep o dużej gradacji nr 40 – 60 dzięki którym bardzo szybko poradzimy sobie nawet z twardym drewnem bukowym. Przy szlifowaniu uważam by wszystkie płaszczyzny były do siebie  prostopadłe. 
     

     
    Zanim zaczniemy kolejną czynność chciałbym przybliżyć wam zasady wyważenia przynęty. Najważniejszym czynnikiem przesądzającym o sposobie pracy jest rozmieszczenie obciążenia. Poprzez modyfikację ilości ołowiu oraz jego umiejscowienia w strukturze drewna możemy wykonać kilkanaście różnych przynęt. Ołów może być skupiony w jednym miejscu, lub rozdzielony w  dwóch punktach. Glidera najłatwiej zrobić rozdzielając obciążenie. Zwiększając odległość pomiędzy nimi spowodujemy, że jerk będzie szybciej skręcał. Tak wyważony reaguje na bardzo delikatne podciągnięcia szczytówki skręcając niemalże w miejscu. Skupienie ciężarków bliżej nosa poprawi jego właściwości ślizgowe co w efekcie pozwoli na silniejsze szarpnięcia i dłuższe odjazdy przynęty. Jeżeli dodatkowo w modelu tonącym umieścimy je wysoko nasza przynęta podczas opadu będzie migotać bokami. Zmieniając różnicę wagi pomiędzy  przednim a tylnym ciężarkiem będziemy uzyskiwać przynętę lepiej nurkującą lub wypływająca ku powierzchni. Jak widzicie pole do manewru i eksperymentowania jest znaczne.
    Wszystkie nasze jednak zabiegi na niewiele się zdadzą jeżeli wykonamy to nieprawidłowo. Otwory pod ołów muszą być wywiercone idealnie w osi przynęty. Pomyłka na tym etapie może spowodować, że nasza przynęta może skręcać tylko w jedną stronę lub nie pracować wogóle. By tego uniknąć środek woblera wyznaczam bardzo dokładnie używając prowadnicy do wiertarki oraz specjalnych wierteł do drewna. W ten sposób uzyskuję otwór idealnie równoległy do ścianek i centralnie w osi. Ogólnie przy woblerach najważniejsze jest utrzymanie symetrii. To  samo dotyczy otworów pod oczka.
    Wróćmy jednak do naszego drewienka. Kolejnym krokiem jest wywiercenie otworów pod ołów. Przy pomocy taśmy izolacyjnej odznaczam na wiertle żądaną długość wiercenia. Średnica obydwu otworów to 10mm.  Pierwszy wiercę na głębokość 12 a drugi natomiast na 10mm.
     

     
    Otwory zalewam ołowiem. Naddatek najpierw staram się rozklepać młotkiem tak by dobrze się zaklinował w dziurze, a resztę obcinam na równo i wygładzam.
     

     
    Nie potrzeba do tego specjalnych odlewarek. Używam małej nie lakierowanej puszki po konserwie. Przy użyciu kombinerek formuję dziobek oraz uchwyt a następnie ustawiam na palniku butli turystycznej. W ten sposób bardzo szybko i sprawnie mogę zalać nawet kilkadziesiąt otworów. Jako materiał służą mi stare zniszczone główki jigowe, ciężarki od gruntówek. Jeżeli nie mamy akurat ołowiu w domu to w zakładach wulkanizacyjnych możemy dostać kilka zniszczonych ciężarków do wyważania kół. 
    Można jeszcze inaczej wykonać obciążenie. Obecnie w sprzedaży są ciężarki do bocznego troka o różnych średnicach i długościach. Kawałek takiego ciężarka wystarczy wkleić w wywiercony otwór używając do tego celu uniwersalnego kleju epoksydowego np. TECHNICOLL, ale równie dobrze może być DISTAL, POXIPOL czy DRAGON.
    Następnie zaokrąglam krawędzie przynęty. Promień nie musi być duży wystarczy 3 – 6mm.
     

     
    Ponieważ jestem osobą bardzo leniwą posługuję się frezarką. To samo można zrobić dość szybko przy pomocy wspomnianego grubego pilnika lub tarnika do drewna. Na koniec całość dokładnie szlifuję drobnym papierem ściernym.
     

     
    Gotowe oszlifowane elementy wrzucam do gorącego pokostu lnianego i gotuję około 3 minuty w celu zabezpieczenia drewna przed pękaniem w przypadku gdyby powłoka lakiernicza została uszkodzona przez kotwice lub zęby szczupaka.
     

     
    Teraz kolej na oczka. W zasadzie są one bardzo proste do wykonania. Do tego celu używam drut nierdzewny chromoniklowy, miękki 1,2mm. Można go kupić na przykład za pośrednictwem Allegro. Skręcam go ściśle zostawiając około 2,5 – 3cm do wklejenia. Tutaj też przyda się Technicoll.  Nie musimy się martwić o ich wyrwanie,  wytrzymają ekstremalne obciążenia.  Dodam tylko że otwory wiercę o 0,2mm mniejsze tak by  oczka trzeba było wkręcać.
     

     
    Dwa, trzy dni później (jak wyschnie pokost) przechodzimy do kolejnych czynności. Korpus ponownie szlifuję i w celu utwardzenia powierzchni nakładam 2-3 warstwy lakieru  ftalowego URETOLUX. Lakier ten najlepiej przylega do pokostu, ponieważ są to produkty wykonane na tej samej bazie. Chciałbym dodać, że nie należy spieszyć się z nakładaniem kolejnych warstw farby czy lakierów. Dajmy im dobrze wyschnąć tyle ile jest zapisane w instrukcji na opakowaniu. Jeżeli nie jesteśmy pewni czy dana farba reaguje z lakierem, lub mamy farbki różnych producentów odczekać należy nawet 72 godziny. Zwiększy to szanse że powłoki nie zaczną wzajemnie reagować.

     

     
    Po wyschnięciu możemy nadać jerkowi kolor. Na początek nanoszę biały podkład dzięki któremu kolory będą bardziej wyraziste. Używam do tego zwykłej szybkoschnącej farby akrylowej. Tak przygotowany korpus jest gotowy do następnego etapu - kolejne kolory. Nie wszyscy posiadają sprężarkę oraz aerograf, dlatego napiszę jak pomalować jerka domowym sposobem. Do tego celu wystarczą akrylowe spraye samochodowe firmy MoTip lub DUPLICOLOR. Dodatkowo kolory fluorescencyjne firm MTN i MACOTA. Mają one bardzo dobrej jakości dysze co pozwala na delikatne kładzenie farby bez zacieków oraz uzyskiwanie łagodnych przejść pomiędzy kolorami. Kolejne warstwy można nakładać po kilkudziesięciu minutach a co najważniejsze nie reagują z większością lakierów dostępnych na naszym rynku.
     

     
    Malowanie zaczynamy od nakładania jasnych kolorów na boki.
     

     
    Następnie ciemniejszy grzbiet. Dodatkowo przy użyciu szablonów możemy bardzo szybko zrobić na korpusie paski, zygzaki czy nawet imitację łuski po zastosowaniu siatki lub kawałka firanki. Na koniec maluję brzuszek jaskrawą czerwienią.
     

     

     
    Oczy wykonuję przy pomocy końcówki pędzelka lub patyczka.  Maczam go w farbie i stawiam kropkę, najpierw żółtą, potem trochę mniejszą czarną.
     

     
    Jeżeli chcemy nadać naszej przynęcie odrobinę blasku wystarczy prysnąć brokatem. Uzyskamy to stosując lakier wspomnianej wyżej firmy lub możemy zrobić taka mieszankę we własnym zakresie. Sypki brokat jest do kupienia w większości drogerii. Jest to także okazja by nanieść dodatkowe aplikacje czy napisy. Ja używam wodoodpornych cienkopisów UNI PIN  lub rapitografów na zwykły tusz kreślarski.
     

     
    Tak przygotowany korpus jest gotowy do nałożenia lakieru. Na pierwszą warstwę używam HartzLack lub Domalux. Są to poliuretanowe lakiery do podłóg, nie reagują z akrylami i są twarde.  Na kolejne trzy nakładam lakier epoksydowy dwuskładnikowy, a dokładnie klej DEVCON 2-Ton Epoxy, który jest bardzo twardy i nie żółknie. Jeśli nie mamy nic twardszego możemy położyć 5-6 warstw wspomnianego wcześniej HartzLack’a. Cały ten zabieg tylko dlatego by powłoka naszego glidera nie uległa uszkodzeniu. W przypadku przynęt szybujących ma to kolosalne znaczenie. Popękany, podziurawiony, złuszczający się lakier powoduje zmianę właściwości hydrodynamicznych powłoki. Mówiąc normalnie jerk zaczyna hamować opór jest tak duży że gaśnie nawet całkowicie jego praca. Kiedy wszystko już wyschnie możemy cieszyć się naszą nową zabawką.
     

     
    Efekt końcowy jest troszkę inny od początkowych założeń, gdyż moja przynęta tonie trochę za szybko ok. 40cm/s. Jednak podczas opadu mocno lusterkuje bokami. Pracuje równomiernie, zaś przy jednostajnym zwijaniu linki lub delikatnych szarpnięciach odjeżdża na 20 - 30cm. Będzie to idealny  jerk do obławiania głębszych miejscówek oraz do trolingu.
    Gdybyśmy chcieli określić dodatkowo koszty wykonania pojedynczej sztuki możemy dojść do wniosku, że nie jest to opłacalne. Sam zakup materiałów pozwoliłby za równowartość zapełnić w połowie dość duże pudełko gotowymi przynętami. Na wykonanie jednej sztuki potrzebuję około pół roboczo godziny. Jednak całość procesu może trwać nawet do 10dni ze względu na czas wysychania powłok lakierniczych i pokostu. Dlatego zawsze namawiam do robienia jednorazowo przynajmniej 10szt. Wykonanie jerka wymaga większego zaangażowania od zrobienia zwykłego woblerka z balsy czy lipy, jednak daje dużo większą satysfakcję.
    Mam nadzieję że tym artykułem udało się przybliżyć choć trochę zasady konstrukcji tych ciekawych przynęt. Mam nadzieję również, że wielu z Was odważy się i samodzielnie wystruga pierwszego w życiu jerka czego Wam wszyskim życzę.

     
     
    Siudak, 2006

     
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

  • Wystawa ta obejmuje całą gamę tematów związanych z rekreacją i przebywaniem na świeżym powietrzu. Jest to coroczna impreza, odbywająca się zawsze pod koniec stycznia lub na początku lutego w potężnym gmachu Convention Center w Rosemont, za północno zachodnią granicą miasta Chicago. Dominują dwa tematy: wędkarstwo i myślistwo. Wystawę odwiedziłem w sobotę 21 stycznia.
     

     
    Przed wejściem każdemu uczestnikowi wręczany jest dokładny plan ekspozycji ze względu na mnogość wystawców. Jak zawsze zaczynam od samochodów. Jednym z głównych sponsorów była Toyota. Tak, więc na jednaj z hal stały prawie wszystkie modele tej marki. Zarówno myśliwi jak i wędkarze uważnie oglądali oczywiście SUV, które z natury są montowane właśnie dla nas. Pieniądze natomiast, jakie chcemy poświęcić na nie decydują o odpowiedniej klasie auta.
     

     

     
    Następnym dział to hala turystyczna. Liczba stoisk lodgy z całych Stanów była bardzo duża. Wybór porażający. Wszystkie posiadły swój ilustrowany folder z cenami. Można było również od razu rezerwować pobyt. Oferty zróżnicowane a to zapraszające myśliwych na safari do Afryki a nas z kolei, wędkarzy, na egzotyczne wędkowania w Ameryce Południowej. Mnie z racji, że lubię zapach choinek, zawsze interesują lodge z Wisconsin, Minnesoty i Kanady. Wśród ofert tych spotkałem ofertę miasta Rhinelander z zawodami Salmo Hodag 2006.
     
    Musicie wiedzieć, że niektóre lodge maja zarezerwowane terminy już rok wcześniej.  Trzeba się śpieszyć bo konkurencja wielka. Jak co roku zaopatrzyłem się w foldery z północnej Minnesoty i z Ontario. Te interesują mnie najbardziej. Zawsze ekscytują mnie natomiast lodge z Saskatchewan, Manitoby gdzie można poławiać wielkie trocie jeziorowe oraz szczupaki. Również oferty z Alaski są warte grzechu. Tam, bowiem można poławiać łososie oraz uprawiać oceaniczne wędkowanie. Może kiedyś i moja wędeczka machnie tam przynęta?
     
    Następnie to hala z łodziami oraz przyczepami campingowymi. Tam znalazłem zbudowaną, przykładową, lodgę, ot taki pojedynczy domek. Domek taki można oglądnąć od środka i zamówić w firmie, która go postawi na działce wcześniej wykupionej nad jeziorem. Zawsze o czymś takim marzyłem i zawsze patrzę z zachwytem na rożne modele. Wyobraźcie sobie taki domek z kominkiem w lesie przy wodzie i z łodzią przy molo. Swój własny.
     

     

     
    W USA bardzo rozbudowany jest również dział domków na kółkach. W wielu miejscowościach, parkach są specjalne place dla takich samochodów - campingów. Niektóre to prawdziwe ciężarówki z ekskluzywnym wykończeniem. Wiele się nie pomylę, jeśli powiem, że bardzo dużo emerytów w ten właśnie sposób zwiedza Amerykę. Campingi bowiem zapewniają odpowiedni komfort starszym osobom.
     
    Na wystawie byli również artyści i rzemieślnicy z całym swoim arsenałem. Były jak zwykle ubrania, kapelusze, buty, noże, torby, pamiątki, obrazy, rzeźby, wypchane zwierzaczki, spreparowane rybki ... słowem - było wszystko.
     

     

     

     
    Ostatnim działem jaki zaliczyłem była hala ze sprzętem wędkarskim. Jak zawsze był tam basen z pstrągami gdzie dzieciom zaszczepia się bakcyla wędkarskiego. Był też basen na tracku gdzie pokazy uskuteczniali mistrzowie wędkarstwa. Zawsze są znane nazwiska, które prowadzą seminaria, uczą i jednocześnie reklamują sprzęt. Na wystawie były znane firmy amerykańskie ze swoimi nowościami. Są również sklepy z całym asortymentem liczące na dużą sprzedaż. Wielu wędkarzy zwabionych nowościami kupuje na miejscu. Tam również, wykorzystując fakt, że wystawiają się małe firmy, można zaopatrzyć się w unikatowy asortyment. Zawsze po kilku godzinach czuje się tak zamotany bogactwem ofert. Sam później nie wiem gdzie jest wyjście. Oczywiście zbieram katalogi firm, aby w domowym zaciszu spokojnie obejrzeć wszystko ponownie.
     

     

     

     

     

     

     
    Wspomniałem, przy okazji Muskie Show, że najważniejsi są ludzie, z którymi można się zapoznać i porozmawiać podczas targów tym samym pogłębiając swoją wiedzę. Na tej wystawie spotkała mnie niespodzianka niezwykła. Na stanowisku firmy St Croix  poznałem polskiego wędkarza. Nazywa się Greg - The Prowler Wilczyński . Greg, czyli po naszemu Grzesiek, pracuje dla firmy St Croix. Jest projektantem wędki podlodowej sygnowanej jego nazwiskiem.  Aby być kimś takim wygrał wiele ważnych zawodów ciężko przy tym pracując. Wędkarze amerykańscy ozwali go  Prowler - myszkujący, poszukujący. Greg łowi różne ryby wykorzystując różnorodne metody. Zjeździł całą Amerykę uczestnicząc w zawodach testując sprzęt dla rożnych firm. Jesienią był na Zlocie grubych ryb nad Lake of the Woods, gdzie poznał Pepe (Piotrka Piskorskiego) oraz Radka Zaworskiego z firmy Salmo.  Natomiast na targach dowiedziałem się również, że jego dwóch uczniów zdobyło Mistrzostwo Ameryki Północnej przerywając tym samym hegemonię wędkarzy z Minnesoty i Wisconsin . Wygrali zawody łowiąc właśnie wędkami zaprojektowanymi przez Grega i przy jego opiece jako trenera. To oczywiście bardzo dobra reklama a to odbija się na sprzedaży. Greg jest prawdziwą kopalnią wiedzy. Poprosiłem go aby napisał coś dla nas na Forum. Jest jednak bardzo zapracowany, ale mam nadzieje, że znajdzie czas i napisze o swoich doświadczeniach i przygodach. Uwierzcie mi byłoby o czym słuchać. To spotkanie uważam za najcenniejsze ze wszystkich zdarzeń jakie mnie spotkały na Wystawie. Pamiętacie co mówiłem? Najważniejsi są ludzie.
     

     

     
    Wędkarstwo podlodowe jest bardzo popularne w północnych stanach i Kanadzie. Ma ono wiele tysięcy zagorzałych fanów. Teraz trochę szczegółów o samej wędce. Wędka podlodowa Grega ma kiwaczek z galwanizowanej 24 karatowej, wysokiej klasy stali. Jest dostępna w pięciu rodzajach sprężystości. Tym samym można ją używać do szerokiego zakresu przynęt podlodowych. To cacko kosztuje 50 $.
    Innym stosunkowo ciekawym miejscem, które przypadło mi do gustu była ekspozycja wędzisk rodbuildera Jima Grandta.  Wykończenie i wzornictwo jego wędek (symbole ryb w opisie wędek) powodują szybsze bicie serca. Ceny również. Niektóre z nich dochodzą do 500$. Na ich stanowisku czuć klasę. Prezenterzy pod krawatami obsługują na najwyższym poziomie. Oglądając wędki na muskie w cenie 120$ pokazano mi również kijek na okonie nilowe. Chodzi mi o te łapane w Ameryce Poludniowej również na jerki. A oto namiary na firmę www.grandtrods.com.
     

     

     

     

     

     
    Jak zwykle miłym okiem obejrzałem galerie starych przynęt: woblerów , blach wahadłowych, wirowych, dewonów i sierściuchów. Były tam również i inne akcesoria wędkarskie  sprzed wieków.
     

     

     

     

     
    Następnie trafiłem na stanowisko książkowe. Znalazłem tam niezliczoną ilość albumów o rybach, metodach wędkowania oraz o samych przygodach wędkarskich. Zauważam tam piękny album o Rapali - historia firmy, ludzie, woblery. Myślę, że nasze polskie Salmo powinno również poważnie pomyśleć  o wydaniu takiego albumu na swój jubileusz. Może na 20 lecie?
    Liczba tytułów, która była na ekspozycji targowej mogłaby zapełnić niejedną księgarnię. Znalazłem również coś dla siebie. A szukałem kolorowego albumu -katalogu ryb Ameryki Polnocnej.  Kiedyś taki miałem, ale podarowałem Przyjacielowi. Teraz chcę mieć swój.
     
    Syty wrażeń i z oczopląsem zakończyłem mój obchód i pożegnałem się z wystawą. Może za rok ponownie na nią zawitam. Ważne żeby zawsze cos kupić wtedy można powiedzieć, że Wystawa została skonsumowana .  
     
    Jerry herbu zębaty szczupak, 2006
    Zdjęcia:
    Jerry
    Grandtrods
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

  • II Warsztaty Salmo

    Przez admin, w Relacje,

    W dniach 24-26 lutego 2006 roku odbyły się II Warsztaty Salmo. Meeting zorganizował polski producent woblerów, firma Salmo z Gietrzwałdu. Podczas warsztatów byli obecni przedstawiciele tejże firmy na czele z Piotrem Piskorski oraz Radkiem Zaworskim. Tegoroczne spotkanie miało miejsce w Kołobrzegu, a celem Warsztatów było łowienie troci wędrownych oraz łososi wstępujących do rzeki Parsęty.
     

     
    Głównymi gośćmi Warsztatów byli wspaniali wędkarze Marek Szymański oraz Karol Zacharczyk, których można było podpatrywać podczas połowów nad Parsętą. Podglądanie mistrzów podczas łowienia było niewątpliwą atrakcją spotkania. Na trzydniowych Warsztatach było również obecnych wielu użytkowników internetowego forum http://jerkbait.pl. Mimo, iż termin Warsztatów był przekładany dwukrotnie, przyciągnęły one dużą rzeszę miłośników przynęt Salmo. Wszyscy uczestnicy zostali zakwaterowani w luksusowym hotelu „Taaka ryba” w centrum Kołobrzegu. Tutaj powstała baza wypadowa na trociowe odcinki Parsęty.
    Chcąc podzielić się z Wami wrażeniami z przebiegu tego spotkania, zapraszam serdecznie do foto-relacji z II Warsztatów Salmo znad Parsęty.
     
    Czwartek - Piątek, 23-24.02.2006

    Nasz czwartkowy wyjazd nad Parsętę był dopięty w 100 procentach. Po spotkaniu z Gromitem wyruszamy w drogę, aby odebrać wszystkich towarzyszów podróży. W ostatniej chwili okazało się, że jedna z osób musiała zrezygnować. Zabraliśmy Adasia i pojechaliśmy po Karola Zacharczyka. Szybkie spakowanie i już jechaliśmy trasą na Gdańsk. Byliśmy na wysokości Łomianek gdy okazało się, że samochód odmówił posłuszeństwa. Popsuł się alternator. Ogólne rozgoryczenie, bo musieliśmy wracać do Warszawy. Chwilowo nie mieliśmy pomysłu, co dalej, jednak byliśmy tak zdesperowani, że postanawiamy we czwórkę spakować się do mojego mniejszego samochodu. Okazało się to bardzo ciężkie, ale wszystko koniec końców dobrze się skończyło i  w chwilę później jechaliśmy już do Kołobrzegu. W Kołobrzegu byliśmy dopiero o 6 rano w piątek. Szybkie zakwaterowanie w hotelu i poszliśmy odpocząć. Na miejscu był już Marek Szymański ze swoim kolegą Robertem Paulinem. Okazało się, że łowili już od czwartku i nie mieli żadnych wyników. Po krótkim odpoczynku pojechaliśmy nad rzekę. Zdecydowaliśmy się na ten sam odcinek, co Marek. Wysiedliśmy w Rościencinie gdzie zamierzaliśmy iść w dół rzeki w kierunku Zieleniewa.
     
    Szybkie przygotowanie
     

     
    i zaraz byliśmy nad wodą.
     

     

     
    Naszym przewodnikiem nad Parsętą był oczywiście Karol.
     

     
    Na tym odcinku Parsęta nie jest zbyt szeroka. Są tu prostki z rozsianymi na dnie kamieniami, są zakręty, jest wiele zwalisk oraz kamienno żwirowe rynny. Tutaj jest szansa na złowienie spływającego kelta, jak i wspaniale walczącego srebrniaka, który wstępuje z morza do Parsęty na tarło.
     

     

     

     
    Podczas schodzenia w dół Parsęty spotkaliśmy kilku miejscowych, a niektórzy z nich okazali się bardzo ciekawymi osobami. Rozmowa z nimi przyniosła wiele nowych i interesujących informacji. Co jest ważne były to informacje z pierwszej ręki. Dowiedzieliśmy się, że kilka dni wcześniej wędkarze mieli bardzo dobre wyniki, złowiono sporo keltów oraz srebrniaków troci, a także łososie. Jednak pogoda pokrzyżowała dalsze plany wędkarzy. Duża zmienność aury spowodowała słabe żerowanie ryb.
     
    „Aborygen” z Rościęcina
     

     
    Kolejne ciekawe miejscówki.
     

     

     
    W ciągu dnia starczyło czasu na ognisko i ciepłe kiełbaski.
     

     

     
    Podczas postojów Karol opowiadał nam o tutejszych zwyczajach troci, o miejscówkach i tak zwanych bankówkach, gdzie często łowi się zarówno kelty, jak i srebrniaki. Tak poznaliśmy miejscówkę zwaną „Kopel”.
     
    Karol Zacharczyk
     

     
    Jedna z bankówek.
     

     
    Rognis przy bankówce.
     

     
    Gromit obławia wypłacenie za kamienną prostką.
     

     
    Trociowe przynęty.
     

     
    Podczas gdy my szukaliśmy ryb nad Parsętą, wesoła ekipa ze Świnoujścia wraz z Mifkiem i Heniutkiem obławiała kolejne miejscówki nad Regą.
     

     

     

     
    Mifkowy zestaw na trocie.
     

     
    Niestety nasze starania nie przyniosły efektów. Po całym dniu łowienia prawie wszyscy uczestnicy Warsztatów wrócili o kiju. Jedynie dwóch szczęśliwych wędkarzy złowiło ryby. W okolicach Zieleniewa, Piotr Piskorski złowił na wobler Frisky 7DR, kelta troci o długości 67 centymetrów.
     

     
    Poniżej przedstawiamy prezentację multimedialną przybliżającą chwile z holu i podebrania ryby przez Piotra.
     
    Historia ryby  
    Robert Paulin pochwycił 67 centymetrowego kelta. Jego ryba wzięła również na wobler i została złowiona przy Rościęcinie. To pierwsza troć złowiona przez Roberta.
     

     

     
    Piękny zachód słońca nad Parsętą obwieścił czas powrotu do hotelu.
     

     
    Piątkowego wieczoru około 30 uczestników Warsztatów spotkało się na obiedzie integracyjnym. Imprezę oficjalnie otworzył i przywitał Piotr Piskorski.
     

     

     
    Każdemu z uczestników zostały wręczone upominki ufundowane przez firmę Salmo. Były to woblery trociowe, czapeczki z polaru oraz plakietki z emblematem firmy.
     

     

     
    Także nasz forumowy kolega Sworek ufundował prezenty dla członków Warsztatów, które zostały wykonane w jego firmie Grawdruk. Były to piękne t-shirty oraz kalendarze naścienne.
     

     
    Podczas wieczornego spotkania istniała możliwość zakupu wielu modeli woblerów Salmo. Między innymi można było kupić takie modele jak Hornet 6, Frisky, Bullhead, Executor, czy Sting w kilku wzorach kolorystycznych. Oczywiście niektórzy uczestnicy Warsztatów wykorzystali sytuację i tym samym zwiększyli swoją kolekcję woblerów o kolejne egzemplarze.
     

     

     
    Wieczór upływał na wielu rozmowach we wspaniałej przyjacielskiej atmosferze.
     
    Gromit i Adasio z Radkiem Zaworskim.
     

     
    Efex, Gromit i drewniana ryba.
     

     
    Redaktorzy konkurencyjnych gazet potrafią wspólnie doskonale się bawić – Marek Szymański i Karol Zacharczyk.
     

     
    Robert Paulin (w środku) i Piotr Piskorski (po prawej)
     

     
    Robert Paulin jest bardzo interesującym wędkarzem z Pisza. Jest łowcą wspaniałych boleni z jeziora Roś, a także pięknych szczupaków z jeziora Śniardwy. Robert jest także przewodnikiem. Służy swoim ogromnym doświadczeniem i poradą podczas wędkarskich wypraw ze swoimi klientami. Rozmowa z Robertem to wielka przyjemność, jest to miły i otwarty człowiek. Jego wiedza na temat mazurskich jezior i żyjących tam ryb jest bardzo duża. Rozmawiając z nim można było dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy na temat łowienia boleni w szybkim trollingu.
    W hotelu na każdym kroku można było zaobserwować akcenty z rybami. To cieszyło oko wędkarzy. Piękne akwaria w ścianach.
     

     
    Zęby dorsza.
     
     

     
    Sobota, 25.02.2006

    Po trwającej całą noc biesiadzie trudno było zerwać się wcześnie rano. Po dobrym i dużym śniadaniu postanowiliśmy rozjechać się po różnych odcinkach Parsęty. Nasza czwórka na początek dnia wybrała dolny odcinek, przy samym Kołobrzegu. Tutaj Parsęta płynie szerokim korytem, a jej nurt jest dość spokojny i wolny. Przeważają proste odcinki i dość płytkie miejscówki. Wszędzie jest pełno kamieni oraz przydennych przeszkód.  

     
    W tym miejscu Gromit zaliczył dwa brania, jednak były na tyle delikatne, że ich nie zaciął. Miejscami rzeka na tym odcinku jest naprawdę płytka i można dojść prawie do środka głównego nurtu.
     

     
    Tutaj także spotkaliśmy kilku miejscowych. Niestety nikt nie złowił żadnej ryby.
     

     
    Na dolnym odcinku Parsęty nie zabawiliśmy zbyt długo, ponieważ każdy z nas był spragniony ucieczki do lasu. Karol zdecydował, że pojedziemy na odcinek przy moście w Ząbrowie. Pójdziemy w górę rzeki od mostu. Po dojechaniu na miejsce już wiedzieliśmy, że tutaj napełnimy płuca najświeższym powietrzem. Odcinek, który mieliśmy przejść był przepiękny, szczególnie sama rzeka, która płynęła tam miejscami niespokojnie, poprzerywana zakrętami oraz wieloma zwaliskami i kamieniami usłanymi na dnie. Miejsce było fantastyczne. Czuć było rybę.

     

     

     

     
    Po niedługim czasie spotkaliśmy kolegów Karola – Czarnego i Długiego. Okazuje się, że jeden z nich kilkadziesiąt minut wcześniej złowił „wysrebrzonego” kelta troci. Na pierwszy rzut oka był to srebrniak, jednak wprawne oczy trociowców zadecydowały, że to kelt.
     

     

     
    Troć złowił kolega Czarny z Koszalina. Ryba wzięła ze środka rzeki na wirówkę własnej produkcji.
     

     

     
    Czarny i Karol.
     

     
    Oczywiście i tutaj znaleźliśmy czas na chwilę odpoczynku, rozmowę oraz kiełbaski upieczone na ognisku.
     

     

     
    W tym samym czasie Sworek, część Salmiaków i ekipa ze Świnoujścia raczyła się kiełbaskami w Rościęcinie.
     

     
    Trociowa bankówka w Rościęcinie.
     

     
    Nadszedł czas powrotu do hotelu. W tym dniu nikt z uczestników Warsztatów nie złowił upragnionej ryby. Musieliśmy szybko wracać. Czekał nas oficjalny i ważny obiad, ponieważ firma Salmo na wieczór zaprosiła bardzo wielu znanych i szacownych gości ze świadka wędkarskiego i nie tylko. Jak się okazało na uroczystości byli obecni – Burmistrz Kołobrzegu, przedstawiciele Straży Granicznej, przedstawiciele Towarzystwa Przyjaciół Parsęty, Prezes Wędkarskiego Klubu „Salmo Kołobrzeg”, Henryk Tyszkiewicz właściciel firmy HRT, Jan Meyer wytwórca woblerów – rękodzieł oraz wiele innych interesujących postaci.
    Spotkanie dotyczyło głównie problemu ochrony tarlisk oraz ochrony ciągów tarłowych troci i łososi wstępujących do Parsęty. Niestety kłusownictwo jest dużym problemem nad tą rzeką i tylko ciągła walka z nim może przynieść efekty w postaci większej liczby ryb w tej trociowej rzece Pomorza.
     
    Sobotni goście Warsztatów.
     

     

     
    Piotr Piskorski został odznaczony medalem za zasługi dla miasta Kołobrzegu.
     

     
    Natomiast Marek Szymański wręczył Straży Granicznej ponton, który został ufundowany przez firmę Tokarex z Chełma. Prezent odebrał Komendant Straży Granicznej Pan Roman Biernacki.
     

     
    Piotr Piskorski z Salmo wraz z Henrykiem Tyszkiewiczem z HRT.
     

     
    Pepe, Pan Orliński i Pan Meyer.
     

     
    Jan Meyer to człowiek starszej daty, uznany wędkarz i producent wspaniałych woblerów. Jego rękodzieła można było podziwiać podczas sobotniej uroczystości. Kilku uczestników spotkania skorzystało z okazji i zakupiło wiele pięknych modeli woblerów trociowych, pstrągowych, a nawet kleniowych i boleniowych.
     

     

     
    W trakcie uroczystości rozmowy przy stole nie miały końca…
     

     

     
    „Szymon”, Robert i Rognis.
     

     
    Pepe i Sworek.
     

     
    Romek i „Szymon”.
     

     
    Redaktor jak zawsze z aparatem.
     

     
    Kelnerki były jedynym kobiecym akcentem na naszym 3 dniowym spotkaniu.
     

     
    Jak podczas innych warsztatów czy zlotów i teraz nie zabrakło burzliwych dyskusji. Jednej z nich głównymi sprawcami byli Piotrek i Marek. Dyskusja dotyczyła tematu szczupakowy casting vs spinning w połączeniu z jerki vs gumy. Rozmowa, mimo, że dość wzniosła była przesiąknięta ogromną wiedzą z obydwu stron. Myślę jednak, że temat nie został w pełni wyczerpany. Ciężko było wyciągnąć dosłowne wnioski, ponieważ obydwie strony miały swoje racje, które trudno było zweryfikować jeżeli nie łowi się w tych samych warunkach w tym samym czasie.
     
    Dyskusja „na szczycie”.
     

     
    Oczywiście wszystko zakończyło się po przyjacielsku.
     

     
    Sobotnie rozmowy przeniosły się do pokoi hotelowych i trwały prawie do rana.
     

     
    W międzyczasie Karol zaprezentował kilka nowych prototypów kijów spinningowych. Mogliśmy zobaczyć Team Dragona na 2007 rok oraz kije takich firm jak Exori, czy Mosella. Przez 3 dni Karol i Adasio testowali wędziska nad rzeką. Mimo różnych preferencji kije przypadły im do gustu.
     

     

     
    Niedziela, 26.02.2006

    Z wiadomych powodów niedzielny poranek przychodzi dość późno. Po śniadaniu musimy się jeszcze spakować, ponieważ trzeba wykwaterować się z hotelu. Wszystko szło ciężko i wolno. Z hotelu pierwszy wyjechał Sworek. On miał niestety najdalej. Powoli hotel opuszczali inni członkowie warsztatów. Jedni pojechali nad Parsętę, inni  nad Regę. My opuszczamy hotel jako ostatni. Przedtem jednak umówiliśmy się z Salmiakami na wspólne spotkanie nad rzeką. Tym razem wybieramy leśny odcinek przy moście we Wrzosowie.  

     
    To bardzo piękny kawałek Parsęty. Tutaj byliśmy w samym środku lasu. Było bardzo ładnie. Na tym odcinku rzeka jest dość trudna technicznie. W wodzie jest pełno zwalisk i złowrogich zaczepów. W niektórych miejscach jest bardzo utrudniony dostęp do rzeki.
     

     
    Wspólne połowy z Markiem.
     

     
    Efex obławia ciekawe miejsce.
     

     
    W odróżnieniu od sobotniego dnia, w niedzielę pogoda była dziwna i co chwilę zmieniała się. Co jakiś czas wychodziło słońce, a po chwili przychodziły straszne chmury, robiło się ciemno i mocno padał śnieg. I tak na zmianę.
     

     
    W takich warunkach nie jest łatwo łowić.
     

     
    Po 2 godzinach obławiania wody bez efektów, spotykamy się na wspólnym ognisku z Salmiakami. Tutaj oddajemy się długim rozmowom i ciężko jest nam pożegnać się z rzeką.
     

     

     
    Ewaryst, Karol, Adasio, Pepe i Gromit.
     

     
    Gromit, Rognis, Pepe i Karol.
     

     
    Na pożegnanie ostatnie zdjęcie grupowe.
    Karol, Efex, Mariusz, Rognis, Marek, Pepe i Adasio.
     

     
    Po drodze do samochodu znowu spotykamy kolegów Czarnego i Długiego. Oczywiście nie mogło się odbyć bez sympatycznej rozmowy i wymiany informacji z ostatniego dnia warsztatów.
     

     
    Z takim kołowrotkiem Długi ugania się za trociami.
     

     
    Niestety nadszedł czas powrotu. Pojechaliśmy szybko do hotelu, aby przebrać się i spakować rzeczy do samochodu. Robimy sobie jeszcze zdjęcie przy naszym banerze jerkbait.pl, który dumnie prezentował się przy wejściu do hotelu. Żegnamy się z właścicielem i wyruszamy w drogę do Warszawy.
     

     

     
    Po Warsztatach pozostaną wspomnienia na długi czas. Spotkanie nad Parsętą w tak wspaniałym i szerokim gronie znakomitych wędkarzy było wielką przyjemnością. Z niecierpliwością czekamy na kolejne Warsztaty.
     
    Dziękuję Ewarystowi Sieleckiemu, Piotrowi Piskorskiemu i całej ekipie Salmo za zorganizowanie Warsztatów i stworzenie świetnej atmosfery podczas trwania imprezy.
     
    Sebastian „rognis_oko” Kalkowski, 2006
     
    p.s. Jednocześnie chciałbym pozdrowić pewnego wędkarza z Kartuz, którego mieliśmy okazję poznać nad Parsętą. Człowiek wielce serdeczny, pomocny i bardzo skromny! Życzę każdemu, aby mógł częściej spotykać takich ludzi nad naszymi wodami.
     
    Zdjęcia:
    Marek Szymański
    Piotr Piskorski
    Adasio
    Mifek
    Sworek
    rognis_oko
    Prezentacja multimedialna "Historia ryby":
    Remek 
     
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

  • W poprzednim odcinku poczyniliśmy pewne ogólne założenia co do naszej wędki. Określiliśmy metodę połowu, przynęty jakimi chcemy łowić, ryby oraz warunki w jakich będziemy poławiać. Nie zabrakło wśród tych danych również „parametrów fizycznych” wędkarza.
    W zasadzie z powyższymi informacjami wystarczyłoby zgłosić się do zbrojmistrza i dobry zbrojmistrz, na podstawie takiego „wywiadu”, uzupełnionego może jeszcze o kilka informacji, powinien być w stanie przygotować dla nas gotowy produkt. No tak, ale czasami kupujemy gotową wędkę i nie mamy takiej osoby pod ręką albo „trafia” się nam jakiś blank do uzbrojenia itp.
    Dobrze byłoby zatem wiedzieć, jakie cechy powinien posiadać ten najważniejszy element wędki,  tak by powstał sprzęt zgodny z naszymi założeniami. Oto próba przedstawienia najczęściej spotykanych opinii w tym względzie. Warto podkreślić, iż opinie, które zebraliśmy i przedstawiamy poniżej, wynikają ściśle z założeń dotyczących konkretnego produktu powstającego na potrzeby tego reportażu.
     
    Długość

    Nasza wędka powinna być krótka i jest po temu kilka powodów. Po pierwsze, będziemy łowić stosunkowo ciężkimi przynętami, zatem im kij będzie krótszy tym łowienie takie będzie łatwiejsze i mniej męczące. Krótszą wędką lżej rzuca się ciężkimi przynętami a i sama wędka waży mniej. Po drugie, nasze przynęty będą miały stosunkowo duże gabaryty. Oznacza to, iż aby skutecznie zaciąć nimi szczupaka, będziemy często potrzebowali wykonać zacięcie naprawdę mocne i dynamiczne, często przemieszczając przynętę w pysku ryby. Takie zacięcie łatwiej jest wykonać kijem krótkim.  

     
    Po trzecie, najczęściej będziemy łowili z łodzi, gdzie wędka zbyt długa jest po prostu niewygodna. Po czwarte, i może najważniejsze, ograniczenia długości wędki wynikają z samej techniki połowu. Jerkowanie, mówiąc w skrócie to prowadzenie przynęty szarpnięciami. Chcielibyśmy, aby kij umożliwiał nam wykonywanie tych szarpnięć według osi góra-dół. Dlaczego tak? Oczywiście, można jerkować wykonując szarpnięcia wzdłuż osi „prawo-lewo”, jednakże takie prowadzenie przynęt, zwłaszcza tych stawiających duży opór, jak twichbaity, jest na dłuższą metę bardzo męczące. Szarpanie wzdłuż osi „pionowej” jest ponadto bardziej „naturalne”, jeśli łowimy przy wykorzystaniu multiplikatora. Jeżeli do takiego łowienia wybierzemy jednak kij zbyt długi, oznaczać to będzie, iż podczas prowadzenia przynęty zaczniemy „biczować” powierzchnię wody szczytówką lub, co  gorsza – uderzymy o burtę łodzi. Aby uniknąć tego ostatniego, część wędkarzy, w zależności od własnego wzrostu oraz długości kija -  staje czasem na ławeczkach w łodzi, co z kolei podnosi ich środek ciężkości i może być zwyczajnie niebezpieczne.
    No dobrze, ale co to wszystko oznacza w praktyce? Przyjmuje się iż wędka odpowiadająca powyższym założeniom powinna mierzyć od 6 do 7stóp (183-213cm). Ponieważ wędkę przeznaczamy dla wędkarza o średnim wzroście, wybierzmy również blank średniej długości  spośród podanych czyli 6’6” (198cm).
     
    Ilość składów

    Odpowiedź na pytanie „w jednym czy w wielu kawałkach” jest prostsza niż mogłoby się wydawać. Wędek wieloskładowych nie wymyślono po to, by były lepszymi narzędziami do połowu ryb tylko dlatego by były wygodniejsze w transporcie na łowisko (lub by osiągnąć długości po złożeniu trudne do osiągnięcia przez kij jednoczęściowy - co jednak naszego przypadku nie dotyczy). Zatem, jeżeli z różnych względów, zależy nam przede wszystkim na wygodzie w transporcie wędki, wybieramy wersję wieloskładową. Jeżeli możemy sobie pozwolić na luksus transportu tuby o długości nieco przekraczającej 2 metry, wybierzmy jednak wędkę jednoczęściową. Zazwyczaj będzie ona lepszym narzędziem do łowienia. Zazwyczaj, gdyż w przypadku zaawansowanych technologicznie blanków, pochodzących od producentów o ustalonej renomie, różnice w walorach użytkowych blanków jedno i wieloskładowych są mniej zauważalne. Różnice te rosną natomiast w miarę im bardziej oszczędnościowa technologicznie (materiałowo) i co za tym idzie tania, jest produkcja blanku. Blank wieloczęściowy  jest zawsze droższy w produkcji [ chociażby z uwagi na potrzebę użycia większej iloci trzpieni, o czym kilka słów więcej w kolejnym odcinku. ].Blank taki wymaga również więcej nakładu pracy w procesie projektowania i wytwarzania, pojawiają się m.in. kłopoty z dopasowaniem złącz, ustalanie zbieżności i rozkładu grubości dla każdej części . Idealne dopasowanie jest ważne, by dobrze przenosić pracę przynęty oraz by kij płynnie pracował w miejscu łączenia. Blank „klikający” w miejscu łączenia w zasadzie nie nadaje się do łowienia, bo albo będzie skutkował złamaniem wędki na łączu albo, w najlepszym razie, część szczytowa będzie wypadać podczas rzutów.
     

     
    Można powiedzieć że przy tak dużych i ciężkich przynętach, jakich zamierzamy używać ( zważywszy dodatkowo iż będziemy łowić na plecionkę ) oraz rybach, które zamierzamy poławiać ,transmisja drgań nie ma aż tak wielkiego znaczenia. Pracę naszej przynęty wyczujemy praktycznie zawsze a i ataku ryby nie sposób przegapić – także te walory blanku jednoczęściowego nie mają aż tak wielkiego znaczenia. Z drugiej jednak strony, ten sam kaliber wyrzucanych przynęt powoduje, iż blanki wieloskładowe po dłuższym  okresie użytkowania mogą mieć tendencję do wyrabiania się na łączach co niestety niekorzystnie wpływa na wytrzymałość kija. Na dłuższą metę blank jednoczęściowy jest po prostu mocniejszy.
    W naszej sytuacji, ponieważ zależy nam zarówno na wytrzymałości jak i na cenie, blank jednoczęściowy jest optymalnym wyborem.
    Przy okazji, skoro już wspomniano o luksusie transportu tuby, o długości nieco przekraczającej 2metry. Tuba taka oczywiście zajmuje nieco więcej miejsca w transporcie niż sam kij, chociażby z uwagi na swoją średnicę. W powszechnej sprzedaży, w sklepach z materiałami budowlanymi są dwa rodzaje plastikowych rur kanalizacyjnych długości 2 metrów i średnicach zewnętrznych 5cm i 10cm . Wraz z gotowymi zaślepkami, które można nabyć razem z rurami, każdy jest w stanie przygotować sobie tubę odpowiednio na 1 lub 2 wędki o długości do 204cm (zaślepki też trochę mierzą). Koszt około 20 zł. Trzeba tylko pamiętać by wyczyścić rurę wewnątrz przed włożeniem kija z pokrowcem, zazwyczaj jest paskudnie zabrudzona pyłem [jak zrobić taką tubę w 10 minut opiszemy w oddzielnym artykule].
     
    Ciężar wyrzutowy i moc

    Ciężar wyrzutowy przynęt, którymi zamierzamy się posługiwać znamy dosyć dokładnie, jednak chęć dopasowania blanku na podstawie c.w., chociaż kusząca, może okazać się zwodnicza. Blanki produkowane na rynek amerykański, na przykład, są zazwyczaj niedoszacowane w tym względzie [pomijamy tu blanki nie przeznaczone do metod rzutowych]. Wybierając w naszym przypadku gotowy kij o c.w określonym na dwie uncje (56gram), możemy dostać wędkę zdecydowanie zbyt potężną jak na zakładane potrzeby. Dla potrzeb tego reportażu będziemy zatem szukać blanku którego górny c.w. określony jest na około 1,25-1,5uncji.  
     

     
    Drugim, być może więcej mówiącym wyznacznikiem tego, do czego wędka jest przeznaczona może być maksymalna moc blanku, podawana przez producenta. Ten parametr powinniśmy odnieść do mocy linki, na jaką zamierzamy łowić. W naszym przypadku będzie to plecionka o wytrzymałości od 20 do 30lb, co można rekomendować nawet nie z uwagi na rozmiary łowionych ryb, co na chęć ograniczenia strat przynęt. Przy mocniejszej plecionce, mniej przynęt „odstrzelimy”, zwłaszcza w początkowej fazie nauki obsługi multiplikatora. Więcej przynęt także odzyskamy z zaczepów, po prostu rozginając im kotwice. Do tego ostatniego oczywiście nie będziemy używać kija. Niemniej jednak kij ten i jego moc będą już nam potrzebne podczas „holu” ryby. Cudzysłów nie jest przypadkowy. Hol ryby na zestawie jerkowym nie przypomina holu na zestawie spinningowym, jako że zestaw jerkowy niewiele jest w stanie zamortyzować i nie wybacza błędów wędkarza. Hol musi być siłowy, zdecydowany, błyskawiczny, to jest walka z rybą w całym tego słowa znaczeniu. Dobrze mieć w takim momencie zaufanie do mocy zestawu. Reasumując, dla naszych potrzeb będziemy szukać blanku o mocy w granicach do 25lb, a dokładniej mówiąc blanku o odpowiadającej nam kombinacji mocy i c.w.
     
    Akcja i ugięcie

    W Internecie można znaleźć dużo informacji na temat akcji i ugięcia blanku. To są zazwyczaj bardzo zajmujące lektury dla osób zainteresowanych tematem. Jedni autorzy nie rozróżniają obu pojęć i pisząc o „akcji” wędki, odwołują się do sposobu w jaki wędka ugina się pod statycznym obciążeniem, często przy pomocy graficznych rysunków obrazując np. iż wędka o akcji szybkiej to taka, która ugina się w 1/3 długości licząc od góry. Pojawia się też pojęcie wędki progresywnej. Często tak zdefiniowaną „akcję” blanków można spotkać na stronach internetowych producentów, którzy podają dla swoich blanków „akcje”: extra-fast, fast, moderate-fast, moderate i slow.
    Niektórzy rozróżniają oba pojęcia, nazywając sposób ugięcia blanku przy obciążeniu statycznym - „ugięciem”, a „akcją” nazywając czas reakcji blanku lub reakcję szczytówki na jednorazowe obciążenie dynamiczne (np. podczas wyrzutu przynęty).
     

     
    Na szczęście w omawianym przypadku nie musimy się zajmować tymi skomplikowanymi zagadnieniami. Jerkowanie, o którym piszemy, to metoda prosta i nieskomplikowana i takiej też wędki potrzeba do naszego jerkowania.

    W skrócie, obrazowo, można powiedzieć, iż nasza wędka powinna być wystarczająco sztywna. Dobrze by było, gdyby troszkę uginała się przy zarzucaniu przynęt. Jeżeli wybierzemy blank o charakterystyce kija od szczotki, na pewno samo rzucanie będzie trudniejsze. Chociaż przy przynętach, którymi zamierzamy się posługiwać nie stanowi to zasadniczego problemu. Jerkiem 50-gramowym można rzucić praktycznie ze wszystkiego ale wygodniej rzuca się wędką nie przypominającą kołka. Natomiast kij dedykowany dla naszych potrzeb nie może mieć zbyt delikatnej szczytówki. Wędka zbyt ustępliwa w trakcie prowadzenia przynęt może nam utrudniać pracę np. gliderami. Będzie bardzo trudne panowanie nad twitchbaitami  (duży opór własny przynęty).
    Biorąc powyższe pod uwagę, przyjdzie nam się rozglądać zasadniczo za wędkami, oznaczanymi przez producentów jako „fast”. Przy tej okazji, dobrze zwrócić uwagę, iż oprócz dosyć umownego oznaczenia „akcji” blanku przez producenta, to co może nam wiele powiedzieć o jego charakterystyce, to zbieżność (ang. taper). Każdy blank ma kształt wydłużonego stożka. Wynika to z technologii produkcji blanku, o której kilka słów więcej opowiemy w następnym odcinku. Stożek blanku jest węższy w części szczytowej (ang. tip section) i szerszy w dolniku (ang. butt section). Producenci w katalogach często podają wymiary „tip” i „butt”, np. Butt 0.585  Tip 6.5
     

     

     

     
    Chcąc przełożyć takie wymiary orientacyjnie na milimetry, wystarczy wymiar podany jako „butt” pomnożyć przez 25 a wymiar podany jako „tip” podzielić przez 2,5. Dla podanego przykładu będzie to oznaczać blank o dolniku o średnicy ponad 14,5mm oraz o szczytówce o średnicy ponad 2,5mm.
    Oczywiście, czym większa zbieżność blanku (różnica pomiędzy średnicą dolnika i szczytówki) tym blank (w danej klasie i materiale) ma ugięcie bardziej przesunięte w kierunku części szczytowej. Blanki o dużej zbieżności są czasem oznaczane przez producentów jako „Magnum Taper”, „Magnum” albo „Mag”.
     
    Materiał

    Cóż, o materiale naszego blanku dużo pisać nie potrzeba. Zasadniczo będziemy szukać dobrej relacji ceny do jakości, przy czym jakość w tym przypadku oznacza głównie solidność, niezawodność i odporność na urazy. Żeby wyrzucić 50 gramowego jerka na plecionie, poprowadzić go poprawnie i wyjąć rybę nie potrzeba blanku IV czy V generacji o wysokim module sprężystości. Na takie blanki warto przeznaczać pieniądze tam gdzie łowimy finezyjnie, gdzie liczy się dla nas czucie pracy przynęty lub chimerycznych brań ryb. Ponieważ takich problemów nie spotkamy przy jerkowaniu, w zupełności wystarczą blanki wykonane w sprawdzonych technologiach i z podstawowych grafitów. Włókno szklane mogłoby być ciekawym materiałem ze względu na odporność na urazy, jednakże szklak spełniający parametry wytrzymałościowe jakich poszukujemy, byłby prawdopodobnie bardzo ciężki a dodatkowo mógłby mieć zbyt ustępliwą szczytówkę.  

     
    Wybór

    Istnieją fachowcy, którzy po analizie danych katalogowych blanków, takich jak  długość, parametry zbieżności, waga, materiał, moc i c.w. oraz znajomości wyrobów danego producenta, są w stanie wytypować właściwy blank do danej wędki w ciemno. Dla przeciętnego wędkarza jest to bardzo trudne dlatego -  jeśli ma się taką możliwość – warto skorzystać z rady kogoś doświadczonego. Żaden katalog, czy wiedza wyczytana czy zasłyszana w Internecie, nie zastąpią doświadczenia płynącego z „namacalnego” kontaktu z dużą ilością blanków czy wędek. O ile tylko to możliwe, warto także dotrzeć do gotowych wędek wykonanych na blanku, na który się zdecydowaliśmy.  Blank zazwyczaj zmienia się „nie do poznania” kiedy zmieni się w wędkę. Można powiedzieć ogólnie, że im dłuższy blank i im ciężej zostanie uzbrojony, tym bardziej „mięknie” w porównaniu do stanu wyjściowego. Warto także zasięgnąć opinii znajomych, którzy łowią na wędkę wykonaną na „upatrzonym” blanku, albo nawet na blanku „sąsiednim”, w danej serii. W naszym przypadku wybór był bardzo komfortowy. W pracowni Fishing Center dostępnych jest naprawdę wiele blanków, które można namacalnie porównać z wyobrażeniem wyniesionym z katalogu. Dostępna jest fachowa pomoc Pana Ireneusza Matuszewskiego. Jest duża ilość gotowych wędek, wykonanych na oferowanych blankach, do których wystarczy założyć kołowrotek i można porzucać przynętą na skwerku przed pracownią. Jak by tego było mało są jeszcze znajomi na www.jerkbait.pl oraz znajomi tych znajomych, którzy chętnie służą dobrą radą.

     

     
    Koniec końców, nasz wybór padł na blank amerykańskiej firmy Batson Enterprises, z serii Mag Bass, o sygnaturze IMB785. Literka „I” w sygnaturze oznacza, iż blank został wykonany ze średniej klasy grafitu RX7. Blank ma długość 6’6” (198cm), jest jednoczęściowy. Deklarowana przez producenta moc linki zawiera się w wartościach 12-25lb, natomiast c.w. w przedziale 3/8-1.5 uncji. Blank ma sporą, chociaż nie przesadną zbieżność i waży wg opisu producenta 74 gramy. Grubość ścianek blanku jest przyzwoita i wzbudza zaufanie. Blank wydaje się osiągać wystarczający kompromis pomiędzy sztywnością a ustępliwością. Fishing Center udziela na wędki produkowane na blankach z RX7 5-letniej gwarancji. Jego koszt w Fishing Center wynosi 185 zł.
     

     
    Dobrą alternatywą dla tego blanku mógłby być blank MB785. Różnice tkwią w materiale (podstawowy grafit, RX6), miejscu produkcji (blank importowany z Azji), okresie gwarancji (2 lata) oraz w nieznaczny sposób wadze (ok. 78 gram). Jego koszt w Fishing Center wynosi 155 zł.
    Dla osób ceniących walory transportowe, ciekawą propozycją mogłyby się okazać 3-częściowy blank tej samej firmy, o  sygnaturze SB845-3 (260zł). Dla bardziej wymagających odbiorców istnieje możliwość sprowadzenia blanku na indywidualne zamówienie, z katalogu amerykańskich firm: Talon (w tym roku ma być dostępna nowa ekonomiczna seria blanków Talona - Explorer, w cenach niższych niż dotychczasowe) oraz Shikari.
     
    Co dalej?

    W następnym odcinku będziemy szukać i oznaczać „kręgosłup” wybranego blanku oraz wybierać i osadzać rękojeść i uchwyt. Zapraszamy na dalszy ciąg przygody z wędką.  
    @Friko, 2006  
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

  • W środku tygodnia odbieram telefon od Remka. Niby nic szczególnego, bo w sumie rozmawiamy prawie codziennie, jednak tym razem hasło brzmiało „Czy jedziemy na pstrągi?”. Remek znając mnie wiedział, że nie będę się długo zastanawiał. „Oczywiście, że jedziemy”. Umówiliśmy się na niedzielę 15 stycznia. Co prawda w ten weekend pogoda nie sprzyjała szukaniu pstrągów (zapowiadali sporo na minusie), ale nie byliśmy w stanie dłużej usiedzieć w domu. Chcieliśmy wyrwać się nad wodę. Po krótkiej naradzie wybraliśmy małą rzeczkę Łojewek, oddaloną około 200 km od Warszawy. Na nasze najbliższe mazowieckie rzeczki przyjdzie jeszcze pora w tym roku. Ten wyjazd traktowaliśmy jako rekonesans, ponieważ tylko ja znam troszeczkę to łowisko.
    Na niedzielę rano umówiliśmy się jeszcze z Pawłami (Friko i Gumo). Chłopaków odebraliśmy na Wilanowskiej i dalej ruszyliśmy w drogę na Białystok. W czasie jazdy oczywiście wrzało od tematów wędkarskich i po krótce omówiliśmy strategię dzisiejszych połowów.
     

     
    Za namową Guma, przed rozpoczęciem łowienia pojechaliśmy jeszcze w okolice miejscowości Wizna, aby zakupić licencje na wody GRRP Łomża. Przy okazji, na miejscu dowiedzieliśmy się o dobrych połowach okoni i płoci z pod lodu na tamtejszych narwiańskich odnogach i starorzeczach. Gumo wykupił dla siebie i kumpla całoroczne licencje, a my pozwolenia jednodniowe.
    W końcu dotarliśmy nad rzekę. Szybkie przygotowanie sprzętu, wymiana ostatnich uwag i ruszyliśmy. Ja i Remek w górę rzeczki, a Gumo i Friko w dół. Zimą zdecydowanie wolę łowić schodząc w dół rzeki, jednak ten odcienie już znałem, więc postanowiłem sprawdzić z Remkiem, co dzieje się powyżej.
     

     

     
    Warunki były dość niekorzystne, ponieważ niska temperatura -6 stopni nie sprzyjała żerowaniu pstrągów, a zmarznięty śnieg i lekkie nawisy lodowe nie dawały możliwości cichego podejścia do domniemanych stanowisk ryb.
     

     

     
    Na tym odcinku rzeczka jest bardzo ciekawa. Jest wiele zakrętów i sporo zwalisk. Są także prostki z długimi rynnami. Rzeczka jest bardzo wąska i miejscami można obłowić obydwa brzegi z jednego stanowiska.
     

     

     
    Idąc cały czas w górę staramy się obławiać miejscówki z jak najdalszej odległości, aby swoim hałasem nie płoszyć ukrytych pstrągów. Obławiamy różne miejscówki, począwszy od prostych odcinków z niewielkim uciągiem i niedużą głębokością, poprzez dołki przy zwaliskach, kończąc na szybszych zakrętach z wymytymi głębszymi rynnami.
     

     
    Na jednej z prostek, Remkowi udaje się zachęcić pstrąga do brania, jednak nie udaje się go zaciąć. Jesteśmy od siebie około 150 metrów, dzielą nas drzewa i zakręty, ale dokładnie wiem gdzie jest Remek. Słyszę jak się „cicho” przemieszcza. Od czasu do czasu udaje mi się go zobaczyć. Z daleka widzę Remkową posturę ukrytą za drzewami po drugiej stronie rzeczki.
     

     
    W między czasie za jednym ze zwalisk mam wyjście około 30 centymetrowego pstrążka, który nie zdecydował się na atak mojego woblera. Obławiam jeszcze kilkoma przynętami tą miejscówkę i idę dalej. Bardzo przejżysta woda daje możliwość zajrzenia w każdy kąt rzeki. Mając to w świadomości wiem, że pstrągi też mnie widzą. Stare zwalone krzaki i głęboki śnieg nie dają możliwości cichego dojścia do wielu miejscówek. Pstrągi już z daleka są alarmowane o moim nadejściu. Dzięki polaryzowanym okularom w jednej z miejscówek widzę niedużego pstrąga, który także mnie zauważa i chroni się pod zwaliskiem.
     

     

     
    Po półtorej godzinie spotykamy się z Remkiem na herbatkę i jedzono. Siedząc przy jednym z mostków rozmawiamy i obserwujemy wodę. W pewnej chwili zauważamy spływającego w dół rzeki dość sporego pstrąga. Widok wspaniały. Do tego piękna przejrzysta woda, na brzegach wszędzie pełno śniegu, wspaniale oszronione drzewa… ahhh  tego było nam potrzeba. W międzyczasie podchodzi do nas młody miejscowy wędkarz, z którym rozmawiamy o rzeczce i jej urokach.
     

     
    Idąc dalej w górę, Remek nie ma już więcej brań, a ja mam jeszcze tylko jedno wyjście ładnego pstrążka, który także stał za zwalonym krzakiem. Oczywiście zapamiętujemy wszystkie namierzone miejscówki, mając nadzieję, że zaprocentują w przyszłości.
     

     
    Po kilku godzinach zdzwaniamy się z Friko i postanawiamy wracać. Spotykamy się przy samochodzie i oczywiście omawiamy minione godziny połowów. Chłopaki niestety także nie łowią żadnej ryby. Bardzo mroźny dzień nie sprzyjał żerowaniu pstrągów. Robimy jeszcze sobie wspólne zdjęcie nad brzegiem rzeki i ruszamy w kierunku Warszawy. Jeszcze tam wrócimy jak będzie cieplej.
     

     
    Sebastian „rognis_oko” Kalkowski, 2006
     
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

  • Chcielibyśmy aby na stronach działu "Wywiady" gościły nie tylko wędkarskie znakomitości, ale także nasi ciekawi znajomi, których poznaliśmy w różnych miejscach, czasami nad wodą, a czasem w internecie. Takim ostatnim przypadkiem jest Matt Davis, dobrze znany bywalcom amerykańskiej strony Tackle Tour pod nickiem @mattman. Tam właśnie poznaliśmy Matta i tam też, w "wirtualnej przestrzeni" przeprowadziliśmy wywiad z tym ciekawym człowiekiem i jednocześnie budowniczym i konstruktorem wędzisk sygnowanych marką "Otterrods". Wywiad, który na pewno zburzy wiele stereotypów - tym bardziej zachęcamy do lektury!
     

     
    Oto co Matt napisał nam o sobie:
    Nazywam się Matt Davis. Mam 36 lat i jestem żonaty. Pracuję dla dużej spółki w obszarze reasearch & development. Urodziłem się, wychowałem i nadal mieszkam w stanie Minnesota w USA. Hrabstwo, w którym żyję ma więcej jezior na milę kwadratową niż jakiekolwiek inne hrabstwo w Minnesocie. W hrabstwie mającym kształ prostokąta 40 na 50 mil jest ponad 1000 jezior zdatnych do wędkowania. Poza wędkarstwem intersuję się myśliwstwem i strzelectwem.
     
    Matt, jesteś zawodowym budowniczym wędek, zatem pierwsze pytanie które przychodzi mi na myśl to jak długo budujesz już wędki? Czy mógłbyś opisać swój pierwszy projekt i jak się rozpoczął? Dlaczego zdecydowałeś się na założenie firmy produkującej wędki? Czy przyczyną był popyt rynkowy czy może coś innego?
    Buduję wędki od 8 lat. Zawodowo od 5. Zanim w ogóle zabrałem się za budowę wędek poświęciłem rok na przygotowanie teoretyczne. Czytałem książki, szperałem w internecie, planowałem swoje wyposażenie i przestrzeń do pracy, konstruowałem niektóre elementy wyposażenia etc. Nie była to decyzja podjęta pod wpływem chwili. I nawet kiedy już podjąłem decyzję poświęciłem wiele czasu na przygotowania by rzecz robić w końcu dobrze i porządnie.
    Mój pierwszy projekt to była wędka na muskie. Nie chciałem zaczynać od wędki finezyjnej. Znalazłem w końcu firmę, która sprzedawała sporo nadwyżkowej produkcji blanków znanego amerykańskiego producenta. Ich towar ciągle się zmieniał i ten blank na muskie był wtedy najatrakcyjniejszy z tego co było pod ręką. A ja nie chciałem zaczynać od blanków za kupę dolarów.
     

     
    Swój własny biznes założyłem z kilku powodów 1) Początkowo zaczynałem budując wędki dla siebie, rodziny i przyjaciół. Ale zacząłem dostawać dużo zamówień od ludzi, których nawet nie znałem. Typowe zlecenia z drugiej i trzeciej ręki. 2) Na liście dyskusyjnej,  którą odwiedzałem była wędka, o której wielu ludzi wypowiadało się z uznaniem. Była wykonana przez faceta, który wyprodukował może tuzin egzemplarzy. Taka firma typu mini-produkcyjnego. Wziałem udział w konkursie który ten człowiek organizował na swojej stronie internetowej aby wygrać taką wędkę. Kilka miesięcy później dowiedziałem się, że ją wygrałem. Skontaktowałem się z facetem, powiedziałem jak chciałbym aby wędką wyglądała a on odpowiedział że ją wyśle. Kiedy wędka przyszła byłem bardzo podniecony żeby zobaczyć kij od prawdziwego "profesjonalisty" bo było naprawdę wielu ludzi, którzy rozwodzili się na temat jego wędek na tej liśce dyskusyjnej. Kiedy wyciągnąłem kij z tuby poczułem, że serce dosłownie mi pęka. Uchwyt kołowrotka był zamontowany odwrotnie niż prosiłem. Przelotki były tanimi imitacjami tych, które były umieszczone na stronie internetowej tego faceta. Zresztą tak samo jak uchwyt kołowrotka. Wykończenie wyglądało jakby robił je ktoś po pijaku. Zdecydowałem się zabrać wędkę na ryby. Okazało się, że podany ciężar wyrzutowy miał się nijak do rzeczywistości. Miałem wrażenie, że realnie jest o dwie kategorie większy w stosunku do opisu. I nawet przy takich cięższych przynętach był to martwy patyk. Żadnego czucia. Zaledwie po zbudowaniu 4 wędek reprezentowałem o niebo lepszy poziom rzemiosła od tego gościa. Poczułem wtedy, że jeżeli ludzie tak pieją na temat jego wędek, to na widok moich szczęka po prostu im opadnie i będę w stanie sprzedać tyle wędek ile tylko będę chciał.
     
    Nam użytkownikom ciężko jest sobie wyobrazić proces konstrukcji wędki. Za każdym razem widzimy tylko gotowy produkt. Czy jest trudno budować wędki na zamówienie? Jakie są Twoim zdaniem główne czynniki odpowiadające za wykonanie dobrej wędki? Czy mógłbyś w kilku słowach opisać jak zazwyczaj podchodzisz do nowych projektów i jakie są poszczególne etapy procesu konstrukcyjnego?
    Nie uważam, że budowa wędki to trudna sprawa. Chociaż z drugiej strony mam wątpliwosci. Odebrałem wykształcenie w zakresie rysunku technicznego i projektowania graficznego z uzględnieniem tworzenia modeli. Zaraz po ukończeniu college'u przez 2 lata tworzyłem modele architektoniczne. Podem dostałem pracę polegającą na budowie zaawansowanego wyposażenia wnętrz na zamówienie. Zatem dla mnie budowa wędek nie różniła się za bardzo od tego co robiłem wcześniej.
    Dla mnie, właściwe konstruowanie wędek, to świadomość w jakich warunkach i do jakich celów będą wykorzystywane. Co, gdzie, jak i z jakiego powodu wędkarz będzie chciał zrobić z kijem. Znam kilku uznanych budowniczych wędek, którzy bardzo mało wiedzą o łowieniu ryb. I choć ich wędki wyglądają bardzo ładnie nie sądzę, że sprawują się równie dobrze jak wyglądają. Oni znają zagadnienia konstrukcji, ale nie znają wędkarskiej części równania.
    Nowy projekt zaczyna się od rozmowy z klientem. Gdzie łowi ryby? Jakiego kołowrotka używa? Jakiej linki? Jakich przynęt? Co mu się podoba w wędkach które ma? Co mu się w nich nie podoba? I cała masa podobnych informacji. Z tego wszystkiego staram się wysnuć kilka rekomendacji. Kiedy już projekt jest uzgodniony zamawiam komponenty. Kiedy już je mam sprawdzam je, żeby mieć pewność że wszystko pójdzie jak trzeba. Pierwszy krok w w konstrukcji wędki to znajdowanie kręgosłupa blanku. Mówiąc w skrócie, kręgosłup blanku to oś według której blank przejawia naturalną tendencję do gięcia się. Oznaczam kręgosłup na blanku aby móc dostosować do niego zamocowanie przelotek i rękojeści. Myślę, że to jest jeden z najważniejszych czynników dzięki którym wędki budowane na zamówienie są lepsze niż wędki fabryczne. W fabrykach nie szuka się kręgosłupa blanku.
    Następnie określam długość rękojeści i styl. Kleję warstwy różnej grubości pierścieni naturalnego i kolorowanego korka. Kiedy lakier wyschnie kształtuję rękojeść. Następnie wydrążam rękojeść tak by pasowała do średnicy blanku i przyklejam ją , wraz z uchwytem kołowrotka,  do blanku.
     

     
    Kiedy rękojeść jest zamocowana, instaluję przelotkę szczytową. Kiedy tylko to możliwe, używam przy tym tego samego kołowrotka jak klient w celu określenia rozmieszczenia przelotek.Niektórzy klienci przysyłaja mi nawet swoje kołowrotki. Oczywiście, jako wędkarz, mam też wiele własnych kołowrotków. Dzięki temu mogę określić rozmiary, liczbę oraz odległości pomiędzy przelotkami.Nie używam żadnych matryc ani tabeli ponieważ tabele nie wiedzą jakiego kołowrotka będzie używał dany wędkarz ani jak długa jest rękojeść itp.Dają bardzo ślepe wskazówki. Trzymam także pod ręką pewien zapas przelotek na wypadek gdyby te, które zamówiłem, jednak nie pasowały. Zawsze mogę przecież potrzebować przelotki w innym rozmiarze albo kilku dodatkowych przelotek. Kiedy już określę odległości pomiędzy przelotkami mocuję je do wędki kawałkami taśmy.
     

     
    Następnie mocuję kołowrotek w uchwycie, przeciągam linkę przez przelotki i i naprężam ją aby zobaczyć jak linka układa się pomiędzy przelotkami. Przywiązuję linkę do czegoś na podłodze i naciągam wędkę. Jeżeli widzę, że kąt pomiędzy linką a pierścieniem przelotki przy napiętym zestawie jest zbyt skrajny, muszę dokonać korekty odstępów pomiędzy przelotkami albo nawet dodać nową przelotkę. Kiedy już jestem zadowolony z wyniku takiego "testu statycznego" wychodzę z wędką na zewnątrz i rzucam kilka razy aby mieć pewność że sprawuje się poprawnie.Jeżeli wszystko jest w porządku zaznaczam miejsca mocowania przelotek na blanku i zdejmuję przelotki. Sprawdzam dokładnie stopki przelotek, zwłaszcza dolną część stopek, aby nic nie uszkodziło blanku.  Następnie przelotki są przyklejane do blanku na gorący klej. Odtłuszczam przelotki i blank przy pomocy alkoholu, potem używam taśmy maskującej aby zaznaczyć punkty początkowe i końcowe dla omotek.
     

     
    Następnie nawijam omotki.
     

     
    W zależności od tego, jaki wygląd chce się uzyskać, omotki można pokryć utrwalaczem koloru, który pozwala zachować natruralny kolor nici pod lakierem. Jeżeli nie doda się utrwalacza koloru, lakier wsiąka w nici omotek i sprawia że ciemnieją. Trochę tak jak mokry podkoszulek. Kiedy pierwsza warstwa zastygnie nakładam ozdoby i napisy informacyjne na blank na miejsca uprzednio lakierowane. To sprawia iż wyglądają lepiej, trochę trójwymiarowo, jak również łatwiej ewentualnie je zdjąć bez potrzeby docierania do samego blanku. Nastepnie znowu nakładam jedną  lub dwie warstwy lakieru. Moje ostatnie kroki to przyklejenie końcówki do dolnika. Nakładam też preparat zabezpieczający korek na rękojeść.
     

     

     

     

     
    Jak wiesz my, ludzie zakręceni na punkcie wędkarstwa, mamy tendencję do wymiany naszego wyposażenia przynajmniej raz do roku. Ciągle szukamy czegoś lepszego i jeszcze lepszego, nowych rozwiązań, cudownych technologii, które pomogą nam pobić życiowe rekordy. Czy mógłbyś nam udzielić kilku porad jak rozpoznać naprawdę dobrą wędkę, dobry produkt, który spełni nasze oczekiwania?
    Najlepsza wędka to taka, która zaspokaja nasze potrzeby. Każdy ma inne potrzeby i niekoniecznie lżejsza, szybsza, bardziej technologicznie zaawansowana wędka musi być najlepsza dla danej osoby.
    Ja nie rozglądam się już za wędkami fabrycznymi. Kiedy to robię to przede wszystkim po to, aby utwierdzić się w przekonaniu, że moja praca jest lepsza.Albo kiedy chcę sprawdzić blank, który mogę chcieć wykorzystać.
    Gdybym już miał rozglądać się za wędkami fabrycznymi, które zaspokoją większość moich potrzeb, rozglądałbym się za wędkami  lekko leżącymi w dłoni. Wędkami  szybko wytłumiającymi się po solidnym potrząśnięciu. Przyjrzałbym się czy nie ma zbyt wiele lakieru na omotkach. Przyjrzałbym się przelotkom, czy są wystarczająco delikatne a jednak solidnie zaprojektowane. Zwróciłbym uwagę czy nie ma niepotrzebnych dekoracyjnych oplotów pokrytych grubymi warstwami lakieru., wreszcie czy rękojeść jest wygodna i wygodnej długości.
     
    Twoim zdaniem, które elementy wędziska castingowego odpowiadają za: a) odległość rzutową, b) dokładność rzutową, c) wygodę (brak "ptasich gniazd" zwłaszcza przy lżejszych przynętach). Co jest ogólnie ważniejsze - kij czy multiplikator?
    Myślę że czynnikiem krytycznym dla wszystkich wymienionych problemów jest wędka. Chociaż, jeżeli chodzi o "ptasie gniazda", odpowiedzialność w całości spada na wędkarza. Nawet dobrym castingowcom zdarzają się splątania jeśli nie uważają na to co robią. Dobry multiplikator jest pomocny, ale dobry kciuk to w dalszym ciągu najlepsze narzędzie do eliminacji "ptasich gniazd". Ale ogólnie myślę, że wędka jest najważniejszą składową równania. Dobry, właściwie dobrany multiplikator pomaga, ale  wędka jest kluczowa. Długość i akcja wędki to najważniejsze czynniki wpływające na uzyskiwane odległości rzutowe. Dla samego rzucania, długa wędka o łagodnej akcji pozwala uzyskiwać większe odległości . Oczywiście,  długość i akcja mają  powinny pogarszać wartości użytkowych. Tu trzeba znaleźć kompromis. Nie potrafiłbym łowić ryb sprzętem używanym przez zawodników w rzutowych konkurencjach sportowych. Wielu twierdzi, że krótsze wędki pozwalają celniej rzucać. Nie wierzę w to wcale. Wydaje mi się iż ci, którzy tak twierdzą po prostu łowią krótkimi wędkami i dlatego lepiej się nimi posługują i dlatego rzucają celniej. I tak powstaje stereotyp. Jeżeli jesteś biegły w obsłudze swojego wędziska, to będzie ono najcelniejsze niezależnie od tego jaką ma długość. [ należy wziąć pod uwagę iż w USA za wędkę długą uważa się kij powyżej 7 stóp, a wędki powyzej 8 stóp czyli 240cm spotyka się bardzo rzadko - przyp.tłum.]
     
    Czy masz jakieś ulubione komponenty, których używasz do konstrukcji wędek (blanki, przelotki itp.) Co sądzisz o materiałach produkowanych w krajach o taniej sile roboczej na przykład w Azji czy Ameryce Południowej - czy są gorszej jakości?
    Osobiście lubię szybkie, lekkie wędki do finezyjnego łowienia. Naprawdę cenię blanki Shikari SHX i St.Croix Legend Elite dla wędek tego rodzaju. Nie spotkałem lepszych blanków do takich zastosowań. Byłem rozczarowany kilkoma innymi, których próbowałem. Lubię również przelotki Fuji New Concept z pierscieniem SIC i tytanową ramką. Ich zredukowana waga naprawdę pomaga utrzymać szybkość blanku. To są jedne z najlżejszych i najlepszych dostępnych przelotek.
    Myślę, że w państwach o taniej sile roboczej mogą być wytwarzane produkty dobrej jakości. I w wielu są. Ale tak jak wszędzie indziej na świecie, są tam również wytwarzane produkty marnej jakości. Zasadniczo, trzymam się z daleka od produktów z tych państw. Głównie z takiego względu, iż chcę kupować produkty amerykańskie. Chociaż nie kupuję produktów z USA tylko po to by kupić produkt z USA. Na przykład kupuję japońskie kołowrotki produkowane na japoński rynek bo uważam, że są lepsze niż te produkowane na rynek amerykański. Gdyby na rynku był dostępny blank z państwa o taniej sile roboczej, który miałby dobre parametry, na pewno bym go wypróbował.
     
    O ile się orientuję używasz zbrojenia spiralnego do swoich wędek castingowych. Zastanawiam się dlaczego zdecydowałeś się na takie rozwiązanie. Tradycyjny system zbrojenia wędek castigowych wydaje się sprawdzać bez zarzutu, jaka jest zatem wartość dodana zbrojenia spiralnego? Czy zbroisz spiralnie wszystkie rodzaje wędek castingowych?
    Zbroję spiralnie WSZYSTKIE swoje wędki castingowe. Wiele osób zastanawia się nad zaletami  takiego zbrojenia. To co nie podlega dyskucji to wady. Wszystkie strony się zgadzają. Nie ma zasadniczo innych wad ważniejszych niż ta, że zbrojenie spiralne wygląda głupio. Moje argumenty za spiralnym zbrojeniem są następujące: 1)  Przy tradycyjnym castingowym zamontowaniu przelotek siła ciągnącej ryby będzie powodowała powstawanie tendencji do skręcania się blanku.Linka będzie napierała na boczną ścianę przelotki jakby chciała ją przekręcić wokół osi na spód blanku. Przy spiralnie zamontowanych przelotkach, są one od razu zamontowane pod spodem blanku [jak w zbrojeniu spinningowym - przy.tłum.] i z tego powodu blank zachowuje się stabilnie. 2) Przy tradycyjnym castingowym zamontowaniu przelotek kiedy blank się wygina linka zaczyna ocierać o blank, co ma negatywny wpływ na zachowanie zestawu. Przy spiralnie zamontowanych przelotkach, linka nie dotyka blanku, ponieważ zawsze jest pod nim 3) Przy tradycyjnym castingowym mocowaniu przelotek wielu budowniczych, wliczając w to mnie, musi dawać więcej przelotek do uzbrojenia w celu odstawienia linki od blanku i zminimalizowania tarcia linki o blank przy wygiętym kiju. Przy zbrojeniu spiralnym można użyć mniejszej ilości przelotek co redukuje wagę uzbrojenia 4) Przy zbrojeniu spiralnym można wykorzystywać w większym stopniu przelotki jednostopkowe ponieważ nie są one tak narażone na deformację ze strony naprężonej linki, gdyż zamocowane są pod spodem blanku. Gdyby były zamontowane tradycyjnie, naprężona linka mogłaby je odkształcać. Jednostopkowe przelotki są lżejsze, ponieważ mają tylko jedną stopkę. Dododatkowo, do ich zamocowania wystarczy użyć  połowę omotek i połowę lakieru co dodatkowo redukuje masę. No i blank jest przesztywniony w jednym miejscu mniej.
     

    Zdjęcie pochodzi z Rodmaker Magazine  
    Rysunek przedstawia dwie wędki w tubach. Jedna uzbrojona spiralnie [po prawej - przyp. tłum] a druga w tradycyjnym castingowym uzbrojeniu przelotkami do góry. Przez przelotki przeciągnięto linkę, zamocowaną do uchwytu multiplikatora, a na końcu tej linki zawieszono identyczne ciężarki. Wędka po lewej stronie, tradycyjnie uzbojona, obróciła się wokół własnej osi pod wpływem ciężaru. Trudno będzię ją obrócić z powrotem. Wędka uzbrojona spiralnie jest stabilna. Którą wędką chcielibyście łowić?
    Na zdjęciu poniżej widać moją drugą wędkę, którą uzbroiłem spiralnie. Wtedy jeszcze uważałem że muszę używać przelotek na podwójnych stopkach. Obecnie chciałbym ją uzbroić w przelotki jednostopkowe. To tylko wędka na bassy i z pewnością przelotki jednostopkowe by wystarczyły. Zamierzam stosowac przelotki jednostopkowe w nawet w wędkach na muskie. Myślę, że sobie poradzą.
     

     
    Co sądzisz o wędkach opisanych jako przeznaczone do połowu konkretnych gatunków ryb / wykorzystania określonych technik? Jest kilka serii wędek fabrycznych, w których każdy model odpowiada za jedną z metod, np. pitching, flipping, łowienie na jerkbaity itd. - czy to ma jakiś sens? Jak uniwersalna może być wędka?
    Jestem dużych fanem takich wędek, tak opisanych. Dlatego robię to co robię ! Nie jestem już jednak tak entuzjastyczny wobec produktów fabrycznych, seryjnych. Znam ludzi, którzy preferują krótkie wędki do rzucania woblerami (156cm). I znam ludzi, którzy do tych samych celów preferują wędki dłuższe (213cm). Która z tych wędek będzie oznaczała dobrą wędkę do woblerów dla firmy produkującej wędki na skalę masową? Tylko dlatego, że jakaś firma uważa, iż dana wędka jest dobra do woblerów nie oznacza to, że ta wędka będzie dobrą wędką do woblerów dla Ciebie. Wiele wędek fabrycznych opisanych jako przeznaczone do połowu konkretnych gatunków to wędki wzięte z sąsiedniej linii produkcyjnej tylko inaczej "opakowane" po to by czymś się odróżniały. Myślę że dla wędkarza to świetne mieć wędkę przystosowaną do określonej techniki.  To oznacza, iż będzie mógł do maximum wykorzystać swoje umiejętności w danej metodzie. Ale opinia wędkarza na temat tej wędki i opinia fabryki na temat tej wędki potrafią się znacznie różnić. Moja rada jest taka by nie dać się zwieść chwytom reklamowym. To super jeśli wędka opisana przez fabrykę jako wędka do woblerów sprawdza Ci się jako wędka do woblerów. Ale tylko dlatego że jakaś wędka jest opisana w ten sposób nie oznacza, że będziesz z niej zadowolony.
     
    Jakich wędek zazwyczaj używasz kiedy sam łowisz ryby? Czy tylko wędek castingowych? Jakie sytuacje zmuszają Cię do używania tradycyjnych (dla nas Europejczyków) wędek spinningowych? Czy mógłbyś podać przykłady sytuacji kiedy wędka castingowa jest lepsza od spinningu?  Jakie są zalety i wady wędek castingowych w stosunku do spinningowych i odwrotnie?
    Szczerze mówiąc, osobiście wolę wędki spinningowe. Ale oczywiście mam też dużo wędek castingowych. Wybieram wędki spinningowe do lekkiego łowienia i do łowienia, w którym muszę dobrze czuć przynętę. Natomiast wędki castingowe wybieram do cięższych przynęt i tam gdzie muszę szybko rzucać raz za razem. Dla mnie, multiplikator, to wyciągarka. Jest zaprojektowany do nawijania linki i tak powinien być używany. Na przykład mam dużo większy komfort łowiąc na multiplikator kiedy łowię na głęboko nurkujące woblery niż gdybym łowił na zwykły kołowrotek spinningowy. Z kolei uważam że dużo wygodniej trzyma mi się wędkę i mam z nią lepsze "połączenie" kiedy łowię na kołowrotek spinningowy. Kij spinningowy daje mi najlepsze "czucie".
     
    Czy Matt Davis używa wędek fabrycznych? Których i w jakich sytuacjach?
    Nie. Mam ciągle dwie fabryczne wędki Berkleya. Zdjąłem z nich przelotki i przebudowałem je tak jak uważałem iż powinny być zaprojektowane od początku.  Robiłem tak wtedy kiedy nie mogłem usprawiedliwić przed moją żoną zakupu wszystkich wędek, które chciałem budować. Teraz te wędki są dużo fajniejsze i lubię je. Ale to jest najbliżej moich  wędek fabrycznych jak zaszedłem. Wydaje mi się, że mam także muchówkę Orvisa. Ale nie używam jej. Używam wędki muchowej, którą sam sobie zbudowałem.
     
    Jeżeli miałbyś wybrać jedną wędkę zbudowaną przez siebie, którą byś wybrał jako swoją ulubioną? Który z dotychczasowych projektów oceniasz jako najbardziej interesujący i ten, który dał Ci najwięcej satysfakcji? A który był kompletną klapą?
    Moja ulubiona wędka jest ulubiona ponieważ jest niepowtarzalna. Kilka lat temu poszedłem do fabryki St.Croix. Chciałem sam zrobić kilka blanków. Zrolowałem je z maty grafitowej serii Legend Elite, wysłałem je do pieca, do lakierni itd. Blanki zostały pomalowane eksperymentalną farbą, która teraz jest wykorzystywana w serii Legend Tournament. Przywiozłem je do domu i uzbroiłem w przelotki Fuji SIC w ramkach tytanowych. Naprawdę ładnie wyszły mi omotki. Na myśl o tej wędce mięknie mi serce. I nigdy nie będzie drugiej takiej samej.
     

     
    Projekt który okazał się klapą prawdopodobnie wcale nie jest taką wielką klapą. To było zaraz na początku jak uczyłem się budować wędki i jeszcze nie rozumiałem kiedy bardzo drogie, zaawansowane technicznie komponenty naprawdę się opłacają. Teraz jestem silnie przekonany że "krańcowe" przelotki i blanki popłacają tam gdzie naprawdę krytyczne jest czucie przynęty. Ale wtedy kupiłem super blank i przelotki Fuji Gold Cermet w tytanowych ramkach i zbudowałem wędkę. Na same komponenty wydałem 300 dolarów. To jest wędka, która nie była często wykorzystywana a jak już była, to używałem jej do łowienia bassów na przynęty powierzchniowe. To jest technika tak odległa od "czucia" jak tylko można sobie wyobrazić. Tutaj łowi się przy pomocy wzroku. To była bardzo fajna wędka. Tylko była duuuuuużo za droga jak na swoje przeznaczenie. Kiedy zastąpiłem ją wędką znacznie tańszą nie odczułem różnicy. Lepiej bym zrobił od początku wydając pieniądze na coś przeznaczonego do finezyjnego łowienia.
     
    Matt, jesteś znany jako fachowiec od budowy wędek. Ale o ile wiem odnosisz także sukcesy jako wędkarz. Czy mogłbyś opowiedzieć kiedy zacząłeś wędkować? Jaka była pierwsza ryba którą złowiłeś i co wtedy czułeś?
    Fachowcem?? Nie wydaje mi się żebym tak daleko zaszedł. Ale będę próbował.
    Wiem że łowiłem kilka razy już kiedy byłem małym dzieckiem. Ale nie przypominam sobie czegoś szczególnego z tamtego okresu. Moje pierwsze prawdziwe łowienie, to które mnie uzależniło, miało miejsce jak byłem na ostatnim roku w college'u. Wcześniej przeprowadziłem się do nowego mieszkania. Sąsiad z naprzeciwka był zapalonym wędkarzem. Zaprzyjaźniliśmy się. On mnie zaraził bakcylem 14 lat temu. Nadal jest moim najlepszym przyjacielem i w maju będziemy razem będziemy po raz 14-ty brać udział w otwarciu sezonu na walley'e.
     
    Każdy ma swój ulubiony gatunek ryby. Jak to wygląda w Twoim przypadku? Na punkcie czego masz obsesję?
    Myślę że gdybym musiał wybrać jedną rybę to byłby to bass małogębowy. Również lubię łowić salmonidy spod lodu.
    Mam obsesję na punkcie muskie. Możesz przemierzyć kawał wody i nie zobaczyć ani jednego. Możesz też spotkać 20 w ciągu jednego dnia i nie mieć nawet jednego brania. Możesz widzieć jak odprowadzają przynętę do samej łodzi i nawet jak "kręcisz ósemkę" pod burtą bez powodu powoli zawracaja i odpływają. To potrafią być bardzo frustrujące ryby.
     

     
    Czy mógłyś opisac swój ulubiony zestaw (na ulubione ryby)? Jakie przynęty przynoszą Ci najlepsze efekty i jakie przynęty w konsekwencji lubisz najbardziej?
    Chyba najbardziej lubię łowić bassy małogębowe na przynęty powierzchniowe. Naprawdę uwielbiam ten dźwięk "glug, glug, glug" powierzchniowca i nagle bass wystrzela z wody w pogoni za nim. Albo też woda eksploduje tuż pod przynętą.
    Kiedy patrzę na różne gatunki ryb, które poławiam, to dochodzę do wniosku, że moją ulubioną przynętą jest jig. Jest bardzo uniwersalny. Możesz nim łowić głęboko. Możesz nim łowić płytko. Możesz nim łowić szybko. Możesz nim łowić wolno. Na przynęty sztuczne lub naturalne [ w USA dozwolone jest łowienie np. główką jigową na która założona jest za pyszczek mała rybka, jest to metoda stosowana często na walleye - przyp.tłum]. Jig może zrobić wszystko. I prawie wszystko złowi. Inne przynęty chyba bardziej lubię, ale jig jest bardzo efektywny.
     

     
    Skoro mamy okazję zapytać, jaka akcja wędki jest Twoim zdaniem najbardziej właściwa do danego typu przynęt? Jaka do wędki do woblerów, jaka do jigów itp.
    Dla przynęt, które się w wodzie pracują [np. woblerów], wydaje mi się, iż najwłaściwsza jest akcja umiarkowana lub umiarkowanie szybka.  Wolniejsza wędka o mniejszej zbieżności blanku pozwala lepiej się naładować tymi przynętami, które z reguły nie są zbyt dobrze zaprojektowane aerodynamicznie. Taka wędka również pochłania część impetu uderzenia ryby w przynętę, a po zacięciu ryby, lepiej ją trzyma.
    Dla technik w których liczy się "czucie" przynęty moim zdaniem najlesza jest akcja szybka lub bardzo szybka. To daje dużo lepszą łączność wędkarza z przynętą. Pozwala na szybkie reakcje i dużo pewniejsze zacięcie.
    Jednakże, znam ludzi  łowiących na woblery wędkami, które ja określiłbym jako wędki do jigów. Znam również ludzi, którzy wędkami jigowymi łowią na woblery. Trzeba łowić taką wędką jaka jest najwygodniejsza dla danej osoby.
     

     
    Czy dostrzegasz jakieś zasadnicze trendy na rynku wędkarskim? Czego możemy się spodziewać w najbliższej przyszłości w dziedzinie konstrukcji wędek, mam na myśli technologię, podejście, itp.? Spodziewasz się, że w najbliższych latach pojawią się jakieś rewolucyjne konstrukcje, czy też nastąpi jakiś przełom jeżeli chodzi o komponenty?
    Naprawdę mam nadzieję, że pojawi się coś nowego i rewolucyjnego. Firma St.Croix  dużo inwestuje w badania i rozwój i jestem pewien że coś wyjdzie z ich strony. Technologicznie, myślę że są liderami tutaj w USA. A już z pewnością jeśli chodzi o firmy budujące blanki dostępne dla konstruktorów wędzisk. Myślę że technologia IPC, którą opracowali, to ostatnio jedno z najbardziej zauważalnych osiągnięć. Myślę że dzięki niej wędki są naprawdę bardziej wytrzymałe. Dodali też nowe włókno do serii Legend Elite, które zwiększa odporność na urazy. Myślę, że blanki Legend Elite są najbardziej czułe i najbardziej wytrzymałe.
    Chciałbym aby pojawił się nowy materiał grafitowy czy nowe powłoki. Może te nowe osiągnięcia St.Croix będzie można zakwalifikować w tej kategorii, jak tylko będzie dostępne na ich temat więcej informacji.
    Chciałbym aby ktoś wymyślił sposób na zredukowanie wagi blanku i jeszcze cieńsze ścianki.
    Również naprawdę chciałbym aby pojawił się syntetyczny korek na rękojeści. Coś co wyglądałoby jak korek wysokiej jakości ale ze sztucznego materiału. Prawdziwy korek jest coraz droższy i jakość jest coraz gorsza każdego roku. Nie chcę  nieskazitelnego materiału, równie dobrze mógłbym używać którejś z pianek.  Chcę czegoś co wygląda, zachowuje się i  daje uczucie korka. Ale jest produkowane przez człowieka i za każdym razem jest takiej samej jakości. I takiego samego koloru.
     
    Jakiś czas temu widziałem japońskiego samuraja z wędką wykonaną z boronu. Byłem przekonany, że tego typu włókno zrewolucjonizuje rynek blanków. Zaskakująco, nie spotykam jednak konstrukcji opartych na tym materiale, informacji, doniesień. Masz jakieś podejrzenia dlaczego?
    Boron nie zaszedł daleko. I wątpię czy kiedykolwiek zajdzie. Nie ma właściwości podobnych do grafitu i nie spisuje się tak dobrze jak grafit. W zasadzie z czystym boronem nic nie można zrobić. To jest metal. Musi być porządnie wzbogacony grafitem. Jako metal, jest również w porównaniu do grafitu ciężki. Jest również drogi. Jest tylko kilka zakładów produkujacych boron więc jest wielokrotnie droższy od grafitu. Mówiąc krótko: nie jest to dobry materiał do produkcji wędek. Ale jest to dobry haczyk na wędkarzy.
     

     
    Dla jakiego rodzaju klientów budujesz wędki? Mógłbyś podać ich krótką charakterystykę?
    Największy udział stanowią wędkarze łowiący bassy małogębowe w rzekach i strumieniach. Nie wiem naprawdę dlaczego, tak się po prostu ułożyło. Być może dlatego, że wykonałem kilka wędek dla ludzi bardzo wysoko cenionych w tym kręgu i stąd rozeszły się wieści.
    Większość moich klintów wymaga jakości i dobrych walorów użytkowych. Nie zależy im na zbędnych ozdobnikach w rodzaju dekoracyjnych oplotów itp. Przede wszystkim domagają się wędek, które będą sprawowały się lepiej niż cokolwiek co mogą kupić. Zazwyczaj chcą też wędki, której nie mogą kupić w sklepie. Często lubią wędkę fabryczną, którą mają i zamawiają jej ulepszoną wersję. Chcą wędkek  dobrze wyglądających, ale bez przesady.
     
    Jakie masz plany na rok 2006? Ryby jakie planujesz złowić, miejsca jakie chciałbyś odwiedzić, wędki jakie zamierzasz zbudować?
    Nie mam jakiś specjalnych planów na rok 2006. W połowie maja razem z przyjacielem będę przez 4 dni na otwarciu sezonu na walleye i szczupaka. Pod koniec maja będę wędkował z moim bratem przez kilka dni na otwarciu sezonu na bassy. Potem znowu razem z przyjacielem, na początku czerwca, na otwarciu sezonu na muskie.  Z teściem i dwoma szwagrami wybieramy się też w czerwcu na 5 dni do Kanady na walleye. A resztę czasu zamierzam poświęcić na łowienie w lokalnych jeziorach z mojej łódki -  nieprzyzwoicie wiele godzin. Niedawno kupiłem sobie nową łódź i nie spędziłem w niej jeszcze tyle czasu ile bym chciał. Sądzę zresztą, że będę tak twierdził niezależnie od tego, ile godzin w niej spędzę.
     

     
    Czy byłeś kiedyś w Europie? Czy zamierzasz się wybrać (raz jeszcze)? Czy masz jakiś klientów z Europy?
    Tak. Kiedy miałem 16 lat matka zabrała mnie, mojego brata i babcię do Danii, Szwecji i Norwegii. Mamy rodzinę która żyje na wybrzeżu Norwegii. Również moja mama, jako nauczycielka w szkole średniej utrzymywała kontakty z uczniami ze Skandynawii, którzy uczyli się w jej szkole w ramach wymiany. Więc ich także chcieliśmy odwiedzić. To były wspaniałe 3 tygodnie.
    Bardzo bym chciał znów pojechać. Oczywiście, największą motywacją byłoby łowić ryby w nowych miejscach i takie których nie mogę łowić u siebie.
    Nie mam żadnych klientów z Europy.
     
    Czy odwiedzałbyś stronę jerkbait.pl gdyby miała wersję anglojęzyczną?
    Na to trudno odpowiedzieć. Bariera językowa jest dla mnie obecnie tak wielkim wyzwaniem że nie jestem w stanie powiedzieć co jest na stronie co by mi się podobało lub nie podobało. Układ strony jest ładny, ładne są zdjęcia, ładne kolory. Dużo szczupaka. To wygląda na bardzo porządną robotę. Wydaje mi się też, że ktoś był na Chicago Muskie Show ! (Mój najlepszy przyjaciel jest przewodnikiem na muskie i ma małą firmę która produkuje blachy na muskie). Wygląda na to, że strona odpowiada moim wędkarskim zainteresowaniom. Szczerze mówiąc muszę przyznać, że jest dla mnie interesująca nawet pomimo faktu, iż nic nie rozumiem.
     
     
    Friko & Remek, 2006
     
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

Artykuły

×
×
  • Dodaj nową pozycję...