Skocz do zawartości

Artykuły

Manage articles
  • admin

    Cztery dni nad Wieprzą

    Przez admin, w Relacje,

    Na trociowe rozpoczęcie sezonu wybraliśmy po raz kolejny Wieprzę w okolicach Sławna. Zakwaterowaliśmy się w Sławsku u pana Jarosława Kufla. Kwatera położona niedaleko rzeki i wyjątkowo sympatyczna. Na miejsce dotarliśmy przed północą jedenastego stycznia. Szybkie rozpakowanie, kolacja i długie siedzenie przy wędkach, kołowrotkach i przynętach. Gdy już wszystko było przyszykowane a my zmęczeni jak konie po westernach poszliśmy spać. Jednak sielanka nie trwała długo. Wstaliśmy o siódmej rano. Śniadanko i nad wodę.
     

     

     
    Pierwsze rzuty wykonaliśmy w okolicach Mazowa. Idąc w górę rzeki do wieczora spenetrowaliśmy w trzech odcinek około pięciu kilometrów. Trafiło mi się jedno branie. Ryba walnęła w przynętę i stanęła bez ruchu by po chwili spłynąć pod mój brzeg i wbić się w krzaki. Tyle było z ryb pierwszego dnia. Drugi dzień to wyprawa do Korzybia. I poszukiwania zarówno troci jak i lipieni. Te pierwsze za nic nie chciały się pokazać za to lipienie hmm coś się działo. Pierwsze lipki trafił Marek. Pod drzewem namierzonym na poprzedniej wyprawie. Ja jednak pierwsze kroki pokierowałem na zakręt, który rok temu obdarzył mnie rybą. Tym razem jednak rzeka nie była tak łaskawa. Lipienie więc nie musiały na mnie długo czekać. Jak na złość brały tylko maluchy. Znów zacząłem czesać wodę w poszukiwaniu troci. Idąc w górę rzeki rozkoszowałem się widokiem dzikiej i pięknej wody.  

     

     

     

     
    Zatapiałem się w ten świat dziki , niedostępny i magiczny. Po kilku godzinach biczowania ciężkim zestawem miałem dość. Kompletnie nic się nie działo. Postanowiłem zacząć odwrót. Gdy doszedłem do lipieniowego dołka nie mogłem się powstrzymać i wpuściłem nimfki. Jedno przepuszczenie i bach, siedzi. Niewielki lipek pięknie walczy w silnym nurcie Wieprzy. Po nim kilka pustych przypuszczeń i znów łup, siedzi. Kolejny maluszek. Schodzę kilka kroków w dół i mam zaczep. Moja ostatnia ciężka nimfa grzęźnie w czymś twardym. To coś jednak po chwili ożywa i z impetem płynie w dół. Lipień walczy fantastycznie, po kilku odjazdach i młynkach zaczepia się ogonem o skoczka i ustawia bokiem w nurcie. Kij wygina się jeszcze mocniej a nurt spycha rybę pod brzeg. Na moje szczęście, udaje mi się go podebrać tuż przed zwalonym do wody krzakiem. Mam dość. Mam piękną rybę, urwałem prawie wszystkie nimfy, wracam.
     

     

     
    Wychodzę na polanę i zastygam w bezruchu. Prosto na mnie pędzi dzik. Skręca kilka metrów przede mną i znika w lesie. Do samochodu nam kilka metrów, widzę chłopaków jak w pośpiechu wyciągają aparaty, niestety zwierz niknie w gęstwinie. Czas wracać na kwaterę. W sobotę jedziemy do Kowalewic , stajemy przy moście. Mróz ściska, szkoda tylko, że śniegu już nie ma. Ubieramy się i idziemy w górę rzeki. Miejsca są tak obiecujące ,że aż czujemy ryby przez skórę. Jak się później okazało skończyło się na odczuciach. Za to trafiliśmy na kłusownicza siatkę. Grubą, niczym morską. Co za idioci, przecież w takie cos nic nie wejdzie. Dopiero wieczorem dowiadujemy się jak to działa. Siatka o dużej wytrzymałości wyłapuje liście i patyki. Niżej stawia się kilka cieniutkich, w które wpadają ryby.
     

     
    Koło południa rozpalamy ognisko, co za radość, słońce, dziesięć stopni mrozu i kiełbasa z ogniska popijana gorąca herbatą. Tylko ryb brakowało. Do samochodu wracamy koło piętnastej. Podczas rozpakowywania się zatrzymał się przy nas samochód, wyszedł przemiły pan i zagadał. I jak panowie były jakieś rybki?? Co mogliśmy odpowiedzieć, więc zaczęliśmy wypytywać. W końcu wieści z pierwszej ręki to najlepsze wieści. I dowiedzieliśmy się oj dowiedzieliśmy się wiele ale po kolei. Pan okazał się jedynym ponoć opłacającym kartę wędkarzem w okolicy. Tępicielem kłusownictwa, choć ostatnio już nie czynnie bo się boi. Dowiedzieliśmy się , że trocie wytarte były już w listopadzie. Jak to łowił piękne krowy na robaki przy wypadzie na lipienie z Glistą. Robił to ot tak dla zabawy. Ryby ponoć już zeszły i nasze czesanie wody mija się z celem. Miejscowa banda siatkarzy czuje się bezpieczna bo choć jest ich koło pięciu nikt się nie chce narażać i dzwonić po policję czy straż. Cóż szkoda słów, szkoda nerwów i ech jak to ma być lepiej.
     

     

     

     

     
    Pojechaliśmy do Darłowa kupić łososia. Jak się jednak dowiedzieliśmy od rybaków , łososie odeszły już od wybrzeży. Cóż obeszliśmy się smakiem. Niedziela to już czas pakowania i powrotów. Przed wyjazdem kupiliśmy sobie jeszcze rybkę u naszego gospodarza. Tuż za domem ma hodowle ryb. Po raz kolejny pojechaliśmy do Korzybia. Szukaliśmy ryb do czternastej. Oprócz kilku małych lipieni u marka nie trafiliśmy nic. Tak skończyła się moja druga styczniowa wyprawa na trotki. W przyszłym roku na pewno też się wybiorę, może na Wieprzę a może na inna z pomorskich rzek, czas pokaże jest w końcu jeszcze trochę czasu.
     

     

     

     
     Wykrzyknik, 2006
     Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

  • Sumowe Jarosławki

    Przez admin, w Relacje,

    Wszystko zaczęło się tydzień wcześniej, czyli 6-go sierpnia. Typowy wypad na rybki na Odrę Zachodnią na wysokości miejscowości Siadło Dolne – Kurów.
     

    Odra tuż przed wschodem.  
    Wyjazd kilka minut po 5 nad ranem. Ekipa w składzie: Marcin, Daniel oraz niżej podpisany – mifek. Zanim dotarliśmy na miejsce czekała nas już zwodowana łódź. Na pierwszy rzut idzie odległa o ok. 1,5 kilometra nasza ulubiona miejscówka: filary mostu pod A6. Łowisko bardzo ciekawe ze względu na skupienie kilku różnych miejscówek na niewielkim obszarze.
     

    Spowita mgła nasza miejscówka.  

    Na wiosłach  trzeba by się trochę namachać by tam dotrzeć.  
    Na zachodnim brzegu znajduje się tam piaszczysta plaża z łagodnym spadkiem dna do ok. 3 metrów w stronę pierwszego filara mostu. Tuż przy filarze znajduje się gwałtowne przegłębienie biegnące wzdłuż całego filara – równolegle do nurtu Odry. Ma ono postać bardzo wąskiej, ale niezwykle obiecującej, rynny, ze stosunkowo spokojnym przepływem wody. Z brzegu miejsce to jest praktycznie niemożliwe do obłowienia ze względu na bardzo małą szerokość rynny. Jedyna możliwość to rzuty wzdłuż linii nurtu. Z miejscem tym rokujemy nasze nadzieje na nocne połowy spinningowe.
     

    Płytszy filar spowity poranną mgłą.  

    Zapływ płytszego filaru.  

    Między pierwszym i drugim.  
    Pomiędzy filarami dno jest bardzo zróżnicowane. Od 3 metrów z łagodnym spadkiem oraz dużymi głazami i, najprawdopodobniej, prętami zbrojeniowymi, które znalazły się tam po remontach obydwu filarów, do 8, a nawet 10 metrów w okolicach drugiego filara, znajdującego się przy brzegu wschodnim. W okolicach „drugiego” można namierzyć nawet ponad 11m głębię. Do tej pory najwięcej ribbentropów na ekranie sondy namierzyliśmy głównie na spadzie pomiędzy „pierwszym” i „drugim”, a w szczególności pomiędzy 4 i 7, max 8 metrem głębokości.
     

    Spad między filarami.  

     
    Zaczynamy standardowo. Wobki hornet, boxer, x-rap. Później, wraz ze zmianą wysokości słońca, penetrujemy coraz to głębsze partie łowiska. W ruch idą głównie 10cm manns'y oraz podobnej wielkości kopyta i predatory. Kolorystyka, w głównej mierze, naturalna (perła, perła z grzbietem) oraz sprawdzone w bojach sandaczowo-szczupakowych żółć i fluo zieleń z czarnym lub czerwonym grzbietem. Mimo dobrze zapowiadającego się poranka i obecności drobnicy w łowisku - cisza.
     

    Drobnica przy powierzchni.  Jest dobrze...  

     
    Niestety ani na płytszej wodzie przy „pierwszym” ani głębiej przy „drugim” nie odnotowaliśmy żadnego brania. Po ok. 2 godzinach bezowocnego łowienia postanawiamy sprawdzić co się dzieje, w niedawno poznanej, 8 metrowej, rynnie w kanale na Międzyodrzu.
    Miejscówka równie obiecująca. Znajduję się pomiędzy dwoma ostrymi zakrętami kanałów. Średnia głębokość rynny to 7-8 metrów, maksymalna 9. Dokładnie obławiamy wlot do rynny, jej stoki oraz wylot. Niestety również na zakrętach, w dołach, nic nie ma. Nieco zniechęceni zaczynamy się zastanawiać: co robimy nie tak. Kolejne zmiany wielkości przynęt, sposobów prowadzenia, kolorów niestety nie przynoszą jakichkolwiek efektów. Zmiana miejscówki, kilka dołków na zakrętach lekki trolling z ręki, jerking wszystko bez odzewu ze strony naszych wodnych bohaterów.
    Ostatnia deska ratunku, postanawiamy jeszcze raz sprawdzić głębszą cześć Podmościa. Dłuższą chwilę zajmuje nam wydostanie się z Międzyodrza – zakaz używania silników spalinowych, ale zaraz po przepłynięciu przez śluzę – będącej granicą Odry i Międzyodrza – wrzucamy pełny gwizdek, by po chwili znaleźć się na miejscu. Ze względu na wysokie słońce decydujemy się poświęcić dobrą godzinkę na najgłębszy dół. Robimy szeroki najazd na głęboki napływ filaru i delikatnie się kotwiczymy. Boleniom postanawiamy dać dzisiaj wolne – a te, bezwstydnie to wykorzystują, spławiając się wyjątkowo często. Na granicy zasięgu wyżyłowanego rzutu posiadanymi multikami pojawia się profesor. Boleń z prawdziwego zdarzenia. Grubo powyżej 3 kilo. Marzy nam się coś większego, szczupak, sandacz o Królu (sumie) nawet  nie marzymy, chociaż w głębi duszy…
     

    Ribentropy - leszcze w łowisku.  
    Niemal stała obecność żerujących leszczy w łowisku, wzbudza w nas nadzieję. W ruch idzie ciężki sprzęt. Mocne haki wanadowe Barbarian, główki 28 i więcej gram. Albo coś przestraszymy albo wkurzymy. Wszystko jedno, czy będzie to głód czy agresja, jesteśmy rządni adrenaliny. Im dłużej machamy kijami tym większe zwątpienie w nasze szanse. Niemal zupełnie zrezygnowany, jak przez mgłę, słyszę: MAM!! Daniel spod samego filara zalicza upragnione branie. Mocna przycinka i … Zaczyna się ostry chrzest nowego kijka zbudowanego na blanku Baton’a RX6 7’, 1cz. do ¾ oz zaprojektowanego do linki o maksymalnej mocy 17lb. Quantum tempo 401 spisuje się bardzo dobrze. Niesamowicie wygięty kij. Ostre pompowanie powoduje podprowadzenie czegoś pod łódź. Zaczyna się bardzo charakterystyczny odjazd połączony z głębokimi przygięciami i tak mocno wygiętego kija. Werdykt jest jeden. Duży szczupak albo sum. Jeśli to ten pierwszy nie będzie źle. Jeśli drugi, chyba nie jest duży skoro dał się podprowadzić pod łódź. Szybka kontra ze strony Daniela nie pozostaje bez odzewu. Kolejny odjazd z trajektoria „na linę kotwiczną”. Marcin idzie na dziób i chwyta za linę. Nagle zupełny luz. Daniel zostaje z kocią mordą. Nie wie co się stało. Wyciąga z wody 10 cm perłowego Manns’a z czarnym grzbietem – ostatnie kilkanaście centów wyposażone w sznur perełek ze śluzu. Manss wypruty z dozbrajającej kotwicy. To był zdecydowanie potomek Pana i Władcy. Jeden z grotów dozbrajającej kotwicy wyprostowany zupełnie na widelec, drugi rozgięty do połowy, trzeci w stanie znośnym… to niestety efekt zbyt forsownego holu. Pozostaje lekki niedosyt, ale i zadowolenie z nowego kijka. W tej krótkiej walce spisał się rewelacyjnie.  Tego dnia nie dzieje się już nic. W drodze powrotnej nawet ciągle widowiskowo żerujący boleń nie wzbudza większych wrażeń.
    To jedno pojedyncze branie zakończone nieudanym holem zasiało w nas ziarno rządzy mocnych wrażeń. Decyzja jest jedna. Za tydzień jedziemy na zbiorniki Krzyśka i Kazika Głowackich. Można tam trochę poszaleć, a i szansa na smoka jest wcale nie mała.
    13-tego wstajemy dość wcześnie. Mamy do pokonania ok. 60 km do łowiska z czego na część to pseudo-autostrada – tzw. płytówka, a cześć to dość dobra, aczkolwiek dość kręta droga. Na miejsce docieramy trochę po wschodzie słońca, którego przez ciężkie, ołowiane chmury nie było widać. Chwila na grzeczności, powitanie ze współwłaścicielem łowiska, szybka decyzja na temat wyboru pierwszego miejsca, nieco gorączkowe zbieranie sprzętu z bagażnika i nad wodę! Wybieramy na początek samo centrum zbiornika. Nerwowe uzbrajanie zestawów, baczna obserwacja wody. Może się gdzieś pojawi… Zaczynamy łowienie. Na początek idzie gruby sprzęt. Mamy nadzieję, że uda nam się przetestować choć jeden z zabranych patyków jerkowych. Obydwa to rozemeijer’y. Jeden: jednoczęściowy classic 80-100 g uzbrojony w multiplikator TICA CAIMAN CA 201 z Power Pro 50 lb, drugi nowa seria 2 jerk it 80-120 z abu ambassaduer ultra cast 5601 z 40lb nową plecionką Corastrong. Tak na wszelki wypadek zabrałem również jednoczęściowego 7-mio stopowego Premier’ka o mocy 17lb (do ¾ oz). Ale ten ostatni to na wypadek niewiary we własne umiejętności i ochoty na spotkanie z podobno liczna populacja miejscowych sandaczy.
    Na dzień dobry idzie ciężki oręż. Warrior, Fatso 14, Skiner 15, Slider 12 niestety nie przynoszą żadnych rezultatów. Powoli zaczynamy kombinować. Kopyta 15 cm. Jerki Siudaka, największa Rapala DT, obrotówki Guza oraz Xavi’ego, niestety również bez odzewu. Jak w studni, nawet cienia ryby. Teraz nawet zapewnienia współwłaściciela o rybności obławianej wody nie docierają do nas.
    Zaczynamy myśleć nad chwila przerwy i zasłużonym śniadaniu. Na horyzoncie widać ciemniejące chmury. W niedługim czasie w oddali przetacza się niewielka burza. Nas ominęła. Wychodzi słońce a my nadal bez kontaktu. Nawet spławu. Po śniadaniu kolejna porcja energii zostaje spożytkowana na dalsze czesanie łowiska. Może chociaż jeden. Malutki. Tyciuteńki. Chociaż jedno branie. Spław. Cokolwiek. Coś na wzmocnienie wiary we własne umiejętności i doboru strategii. Niestety nic… Coraz mniej pomysłów do sprawdzenia. Siadamy spokojnie na trawie i myślimy co by tu jeszcze można zmienić. Ponieważ słońce dość mocno grzeje – choć z przerwami – trawa oraz pozycja horyzontalna wydają się coraz bardziej zachęcające. Robimy przerwę. Mija 15 minut. Dzwoni telefon Marcina. Kolega pyta czy coś może mamy… Pada pytanie: co robimy? Spoglądam na zegarek. Jest 11:35. Strzelam zupełnie dla jaj: teraz jeszcze nie biorą. Ale będę brały o 12. Więc podziwiamy niebo dalej… Dochodzi punkt 12. Cóż skoro mają brać to trzeba wstać. Ze znudzeniem spoglądam na ciężki zestaw jerkowy. Jakoś nie bardzo mam ochotę znowu nim machać. Postanawiam zmienić taktykę i spróbować skusić los w myśl zasady: JEŚLI MASZ DWIE RÓŻNE WĘDKI TO DUŻA RYBA I TAK ZAWSZ WEŹMIE NA TĘ DELIKATNIEJSZA… Chwytam za Premierka, doczepiam na koniec niemal dziewiczego horneta 6 PH i do boju. Od razu idę w zakątek zbiornika. Z jednej strony trzciny i brzeg, z drugiej głęboka woda. Dobre 3, może 4 metry. Jeden rzut, drugi rzut, lekkie łowienie może być naprawdę przyjemne… Trzeci rzut i nagle w jednej chwili: wyraźne branie połączone z klapnięciem ogonkiem po powierzchni. Oczy wychodzą z orbit i sam nie mogę uwierzyć. Mam… Naprawdę MAM!!!!
     

     

     
    Szybkie sprawdzenie hamulca i wszystkiego co się da. Wygląda ok. Sum momentalnie schodzi do dna i próbuje przymurować. Kijek niby tylko do 21 gram, ale pozwala na delikatne pompowanie. Ja dwa metry do mnie, sum 5 do siebie. I tak przez dobre 5 minut. Przy kolejnym odejściu lekko luzuję hamulec i pozwalam rybie na dłuższy odjazd niż wszystkie do tej pory. Jednak ma to na celu odsunięcie ryby od wysokiego, zarośniętego  i utrudniającego ewentualne podebranie ryby brzegu. Kiedy Król jest daleko ode mnie zaczynam marsz wzdłuż brzegu. Zmierzam w stronę bardziej płaskiego i dostępnego brzegu. Sum jakby coś przeczuwa i rusza w moją stronę. Oj będzie ciepło… Zatrzymuje się i ponawiam walkę. Naprężenie kija, przy zachowaniu rozsądnego zapasu ze względu na oryginalne kotwice w Hornecie 6, które niewiele mają wspólnego z BIG GAME. Ale co zrobić. Jak się kusi los to później trzeba się męczyć. Sum na szczęście na ponowne naprężenie zestawu muruje do dna, a na moją próbę pompowania ponownie odjeżdża pod drugi brzeg. No to idziemy dalej w stronę przyjaznego brzegu. Po kilku minutach docieram na miejsce.
     

    Tu go nie podbiorę.  
    Tu mogę sobie pozwolić na większą swobodę. Zaczyna się typowe przeciąganie liny. Kto – kogo? Kto pierwszy się podda? Kto popełni babola? W obawie przed wyprostowaniem kotwic oraz pamiętny zdarzeń z ubiegłego weekendu staram się nie forsować kotwic. Gdyby tylko można było jakoś zobaczyć jak jest zapięty i czy kotwice dają sobie jakoś radę…
     

     
    Mijają kolejne minuty. Sum nie odchodzi już tak daleko, ale wciąż nie daje za wgraną. Ja do siebie, on do siebie. I tak w kółko. 15-20 minut holu. Pojawiają się bąble na powierzchni wody. Dobry znak. Sum zaczyna wyraźnie słabnąć. Dobra nasza! Teraz tylko spokój i opanowanie. Trzeba już spokojnie pomyśleć jak i gdzie będziemy lądować Króla. Wyślizg na pewno odpada. Mija jeszcze parę minut. Po raz pierwszy widzę go przy powierzchni. Jest ogromny – przynajmniej tak mi się wydaje. No i ten ogonek. Przy braniu wydawał się jakiś taki malutki. A teraz w połączeniu z łbem…. Cholera tylko żeby nic nie zepsuć… Sum coraz łatwiej daje się podciągać do powierzchni. Marcin schodzi do niego i próbuje go podebrać ręcznie. Najpierw kciuk w mordkę… Może się uda… pudło!...  No to jeszcze raz… Znowu nie to… To może chociaż by go tak „pod pachy”? Tez kiszka. Oj nie będzie łatwo. Na szczęście w zasięgu rzutu boleniówką jest dobrze przygotowany karpiarz z wielkim podbierakiem. Decydujemy się na jego użycie. Oj i tak nie będzie łatwo. Zaraz przy brzegu jest od razu 1,5m. Zaczynamy akcje podbierak. W sumie niby nie jest źle, głowa mu wchodzi, ale co z resztą? Przecież on ma dobrze ponad 1,5 metra!!! To nie zwarty w swej budowie karp. Za trzecim razem sum podwija pod siebie ogon i udaje się go całego zapakować do podbieraka. Szczerze powiedziawszy, to do tej pory nie wiem jak to się stało. Cóż: więcej szczęścia niż rozumu.

     

    Jest piękny ...  
    Nareszcie na brzegu! Jest piękny. Jest mój… Teraz kilka fotek, niezbędne czynności – mierzenie i ważenie (wymogi łowiska), i żegnaj mały.  Pomiary wykazały: 186 cm oraz równe 35 kilogramów. Oczywiście zaraz padają pytania: na co?, jak?, ile walczył?, jaka linka?, jaki kij?, jaki kołowrotek?, Kiedy w odpowiedzi na ostatnie pytanie pokazałem Scultpora spotkałem się z, co najmniej, dziwnym wyrazem twarzy pytającego. O mocy linki (Power pro ok. 7kilo) wolałem nie mówić. W zeszłym roku facet na żywca trafił taką samą bestie. Ok. 34-35 kilogramów. Na kiju jaxon genesis 2,7m do 50(albo 60) gram i lince o mocy deklarowanej ponad 15 kilogramów walczył dobrze ponad 1,5 godziny…  Mój znalazł się na brzegu po ok. 30-35 minutach...
     

    … i wcale nie taki malutki  

     

     

    Jak go zakładałem na koniec zestaw był dziewiczy...  

    Po wyholowaniu maluszka wyglądał nieco inaczej.  

    Po wyholowaniu maluszka wyglądał nieco inaczej.  

    Po wyholowaniu maluszka wyglądał nieco inaczej.  

    Po wyholowaniu maluszka wyglądał nieco inaczej.  
    Mifek, 2005
     
     Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

  • Troć w Parsęcie można spotkać na prawie całej jej długości. Jednak na zimową wyprawę w poszukiwaniu keltów najlepiej wybrać się na odcinek rzeki między Karlinem a Kołobrzegiem. Pierwsze dobre miejsca zaczynają się już w samym Karlinie przy cmentarzu. Znajduje się tam próg na rzece, w okolicach, którego warto spróbować swoich sił. Udając się w dół rzeki mijamy stary most wąskotorówki, a później tzw. ‘Beczkę’. Miejscowi nazywają ten odcinek „Płyty”, ze względu na zlokalizowaną niedaleko rzeki fabrykę płyt.
    Idąc dalej jesteśmy już na Łąkach Daszewskich. Rzeka płynie tu w dość wąskiej dolinie w większości zakrzaczonymi brzegami, przez niewielkie łączki od czasu do czasu podchodząc pod ścianę lasu, to z jednej, to z drugiej strony. Odcinek Łąk jest rozsławiony przez wędkarzy z Białogardu, którzy co roku łapią tutaj dużo, zarówno keltów jak i srebrniaków.
     

    Mapa Parsęty i okolic. (kilknij na mapę aby powiększyć)  
    Wspomnę pewne noworoczne wędkowanie. Po przebojach sylwestrowej nocy wraz z dwoma znajomymi trafiliśmy dość późno na Łąki Daszewskie, w momencie, gdy wszyscy kończyli już łowienie przy wspólnym ognisku. Trochę drwiących słów i spojrzeń w naszą stronę nie powstrzymało nas jednak od spróbowania szczęścia. Szczerze mówiąc, coś czułem przez skórę, że pojawiliśmy się w dobrym momencie. Łowienie rozpoczęte pół godziny przed zmierzchem zaowocowało 3 kilowa trotką jednego z moich kompanów. Następnego dnia, również na Łąkach, ten sam znajomy, wciskając się z trudnością miedzy innych wędkarzy zapiął w drugim rzucie kolejna trotkę. Okazało się, ze wielu okupujących to miejsce, orało tam już dobrą godzinę.
     

    Trotka z drugiego rzutu.  
    Poniżej tego odcinka rzeka wpływa w las raz rozlewając się szeroko w korycie, innymi momentami zwężając się miedzy łozami tworząc głębokie przewężenia. W korycie w wielu miejscach zatopione są olbrzymie dęby i buki. Kolejno mija zlokalizowane opodal wioski Poczernino i Wrzosowo.
    To tu, poniżej mostu drogowego we Wrzosowie, w pewien noworoczny dzień, kończąc pomału wędkowanie, zaciąłem prawdziwą łódź podwodną. W pierwszych sekundach byłem święcie przekonany, że trafiłem przynętą w stare, drewniane filary mostu. Ocknąłem się w momencie, gdy to, co zaczepiłem, chciało wciągnąć mnie do wody. Walczyła w nurcie rzeki, gdzieś przy dnie, tak mocno, że kij cyklicznie wyginął się, aż przy uchwycie kołowrotka. Niestety trudno było cokolwiek zdziałać. Można było tylko patrzeć jak spływa w dół. Żyłka szorowała już po przybrzeżnych krzakach, gdy po porostu straciłem z nią kontakt. Ryba, trudno szacować jej wielkość, musiała być potężnych rozmiarów.
    Trudno to opisać, ale leśny odcinek Parsęty we Wrzosowie posiada w sobie jakąś pierwotną magię. To właśnie tutaj stawiałem swoje pierwsze trociowe kroki. To tutaj wielu moich znajomych, tak jak ja, przeżyło spotkanie z wielką rybą. Łosoś 104 cm z pod wiekowego buka, po którym można było wejść na środek Parsęty, stanowi niezbity dowód jak duże ryby upodobały sobie ten fragment rzeki.
    Parsęta zupełnie zmienia swój charakter po przejściu kolejnego progu w miejscowości Pyszka. Od tego momentu, aż do Kołobrzegu płynie już najczęściej przez rozległe łąki z rzadka podchodząc pod las.
    Dobrymi i często odwiedzanymi przeze mnie odcinkami jest Miechęcino i zlokalizowane poniżej Bardy, gdzie znajduje się kolejny most drogowy. Odcinek Bard stanowi bardzo popularne miejsce, ze względu na łatwy dojazd nad sama rzekę, jak i na bardzo dobre wyniki wędkarskie.W tej okolicy rzeka nabiera bardziej charakteru nizinnego, chociaż dalej jest przeplatana szybkimi prądami. Tutaj łapanych jest wiele zimowych keltów. Długie proste odcinki są wręcz podręcznikowymi przykładami łowisk keltowych. Na tym właśnie odcinku złapałem swoje pierwsze trocie, które spowodowały, iż wciągnąłem się chyba bezpowrotnie w polowanie na te szlachetne ryby.
    Kolejna miejscowością jest Ząbrowo. Miejsce znane z wielu spotkań i zawodów trociowych. Pamiętam pewne wrześniowe zawody organizowane przez Salmo – Kołobrzeg. Po zakończeniu pierwszej z dwóch tur tego międzynarodowego meetingu, wszyscy byli juz zmęczeni albo łowieniem albo biesiadą. W pewnym momencie nastąpiło spore zamieszanie, koło samochodu, który dopiero, co pojawił się na miejscu spotkania. Nagle, ktoś nie wytrzymał i krzyknął, ‘ ale ryba’. W jednej chwili wkoło samochodu zrobiło się gęsto od ludzi. To, co trzymał z trudem szczęśliwy łowca, faktycznie zasługiwało na okrzyk, ‘ale ryba’. Spinningista z Białogardu, co prawda niestartujący w meetingu, pokazał wszystkim, po co goni się setki kilometrów nad ‘królową Parsętę’. Ta ryba była srebrną samicą łososia. Osobiście miałem okazję ją mierzyć. 110 cm długości i 13 kg wagi wprawiło w osłupienie wszystkich uczestników, Polaków, Niemców i Czechów. Na dodatek nikt nie zwracał uwagi na druga rybę leżąca w bagażniku samochodu tego szczęściarza. Trotka ważąca około 5 kg na nikim nie zrobiła najmniejszego wrażenia. Wyglądała przy tym łososiu po prostu jak karzełek.
     

    Zawody w Ząbrowie (08.01.2006)  
    Parsęta w Ząbrowie to już gruba woda, tak można powiedzieć o tej rzece. Od Ząbrowa płynie juz szerokim korytem. Tutaj każda prosta i każdy zakręt jest już pokaźnych rozmiarów. W takim charakterze dochodzi do Kopydłowka lub inaczej po prostu ujęcia wody. Właśnie przy samym ujęciu, przeżyłem kiedyś dziwne branie dużej troci podczas testowania streamerów. Łowiłem na nie spinningiem, dociążając streamer sporą oliwką. Branie, którego nawet nie zauważyłem skończyło się odjazdem ryby w nurt, tak niespodziewanie, ze dopiero po fakcie zdałem sobie sprawę, iż to była ryba.
     

    Adam Paczkowski ze swoją trotką z zawodów (08.01.2006)  
    Kolejna miejscowość to Rościęcino. Dojazd jest możliwy do samej Parsęty, która w tej wiosce przepływa tuż obok gospodarstw. Nie przeszkadza to jednak w osiąganiu dobrych wyników w połowach na tym odcinku. Poniżej Rościecina rzeka opływa szerokim łukiem ostatni fragment kępy lasu na tzw.’Koplu’ i niebawem dochodzi do Zieleniewa i tuż zaraz do Kołobrzegu. Na tym odcinku rzeki łowią prawie codziennie trockiści z miasta. Jest to otwarta powierzchnia łąk, nad którymi w wietrzne dni może urwać głowę, a przynajmniej bardzo utrudnić łowienie.
    Jest w Parsęcie coś, czego według mnie nie mają inne trociowe rzeki Pomorza. Jest w niej jakaś magia. Wielkość, która nakazuje nazwać ją królową rzek Pomorza. Rzeka, która wabi wędkarzy z odległych zakątków kraju, sprawiając, że pokonują oni wszelkie przeszkody, aby stanąć nad jej brzegiem. Stanąć oko w oko z walecznym srebrem mieszkającym w jej wodach. Przeżyć Przygodę z ryba i spotkać innych tak samo pozytywnie zakręconych. Dla tego wszystkiego, warto jest się trochę zagubić.
     
    Tekst : Rafal N. / orion99
    Fotki : Adam Paczkowski
     
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

  • Klawiaturka już wystygła. Pozwólcie, że omówię kilka maszyn, które pomagały w mojej wyprawie.
    Samochód - mój Chewy Blazer, dwudrzwiowy, poj. silnika 4,3l , 6 cylindrów. Kupiłem go z myślą o wędkowaniu i zimie. Jak do tej pory nie zawodzi, a jest to już 6 rok używania. Ma coś około 60.000 mil przebiegu. Drogę do Kanady pokonywał z średnią 60-70 mil na godzinę minimalnie przekraczając dopuszczalną 65. Bardzo obawiałem się zwierzyny, która w okresie jesieni często, szczególnie w nocy, wychodzi na drogi i patrzy kierowcom w oczy. Udało się przejechać całą drogę bez takiej konfrontacji. Wiem, wiem ...chwalę się swoim samochodem. Tak to już jest między mężczyznami. Zapewniam jednak, że mój Chewy to był najmniejszy SUV jaki stał na parkingu na lotnisku w Nestor Falls.
     
     
    Agregat - to określenie silnika, który napędza generator. Krótko mówiąc robi prąd w lodgy. Silnik ten to ropniak, jak wszystkie, które pracują w ciężkich warunkach miedzy innymi w zimowych. Miałem zaszczyt zapalać ten agregat rano i gasić wieczorem, kiedy już wyjechał Mich a jeszcze nie dojechał Wally właściciel lodgy. Z zapalaniem nie miałem problemów, mimo, że cały silnik prezentował nie ciekawy obraz, oblany olejem i paliwem, brudny i z licznymi przeciekami. Jak to chodziło? Sam się zastanawiam. Był taki moment, już jak Wally był w lodgy, że z agregatu paliwo, czyli ropa przedostała się do jeziora i była to plama około 15 metrów. Wyglądało to fatalnie. Wally podłożył jakąś miskę i w ten sposób zaradził sprawie. Pozostawiam to do Waszej oceny.
     
    Silniki do łodzi - My mieliśmy to szczęście, że zdążyliśmy jeszcze wybrać sobie Yamahę 15, którą prawie zawsze używaliśmy. Kilka razy nam zgasła szczególnie na małych obrotach, ale poradziliśmy sobie z tym i zawsze zdołaliśmy ją odpalić. W okresie, gdy byliśmy zostały uszkodzone 4 silniki. Trzy Yamahy uszkodzone zostały przy przepływaniu koło skał lub przez płytkie cieśniny. W każdym silniku jest zapadka, którą trzeba odbezpieczyć właśnie w takich niebezpiecznych miejscach. Wtedy silnik uderzając o coś podnosi się do góry. Oczywiście te (niebezpieczne) miejsca należy przepływać z ostrożnością. Trzeba, więc być ostrożnym...no i trzeźwym. Jeden silnik, mały Johnson, został uszkodzony, bo wędkarze zalali go czysta benzyna a można tylko mieszanką. Najgorsze było to, że był to silnik, który był niesiony przez las na plecach, nad Lower Fisher, tam gdzie łowi się muskie. W ten sposób z dwóch dostępnych tam silników tylko jeden był sprawny. Będąc tam jednak używaliśmy malej Yamahy nie wiedząc, że Johnson jest zalany benzyną i całe szczęście, bo było by na nas...psia jego mac! Jak widać z tego obrazu - wszystko zależy od materiału ludzkiego - tak by powiedział robot.
     
     
    Łodzie - to 18 stopowe stopy aluminium plus coś tam. Jedyne niezawodne materiały na te warunki pełne skał. Żaden kompozyt ze szkła czy plastyku nie ma tu szans.
     
     
    Aparat fotograficzny - Canon Power Shot A70 3,2MP. Dobry jak dla mnie. Są już lepsze, ale są też gorsze. Jedyny minus jednak bardzo ważny to feler w ładowarce. Doszło do tego jeszcze w domu. Była to ładowarka z oryginalnymi bateriami. Mój syn wsadził do niej jakieś inne baterie i coś tam się zalało. Ten feler prześladował nas w Kanadzie, bo robiliśmy po kilka zdjęć i aparat tracił power. Dlatego pstrykaliśmy po kilka zdjęć a resztę mocy trzymaliśmy na czarną godzinę gdyby trafił się jakiś okaz. Ta niekomfortowa sytuacja spowodowała pyknięcie tylko powyżej coś ponad 100 zdjęć, z tego około 60 obejrzycie.
     
    Echosonda - Eagle 320 - spisała się bardzo dobrze. Całe szczęście, że Piotr potrafił ją ustawić. Ilość funkcji przerastała moją wiedzę. Trzeba się jeszcze dużo uczyć. Bez echa wędkowanie na takim zbiorniku nie ma sensu. Traci się całe czucie wody. To jest konieczność...mówię to z całą odpowiedzialnością ja ignorant od wszelkich elektronicznych machine... taki ten Świat i nie ma od tego odwrotu.
     
     
    Uchwyt do trollingu - widać go dokładnie na zdjęciu. Jest to jedyny uchwyt, jaki spełnia moje wymagania. Nie oznacza to automatycznie, że jest doskonały. Jego minusem jest hałas, jaki powoduje przy wyciąganiu wędki. Przy pływaniu bez trollowania dobrze wsadzić kawałek szmatki w łapaczki uchwytu, bo luźne elementy uchwytu wpadają w rezonans i dzwonią. Jego plusy to mocny uchwyt imadełkowy - podwójny, możliwość regulacji poziomej i pionowej. Na dziś nie znalazłem nic lepszego. Jego cena około 20 $.
     
     
    Przyrządy do uwalniania ryb - czyli długie szczypce i rozwieracz. Konieczność przy metodzie C&R . Większość ryb uwalnialiśmy bezpośrednio w wodzie. Tylko te większe, które były fotografowane, miały dłuższe sesje. Raz ciąłem kotwice przy Zipie Yokozuny. Muskie owinął się tak w siatce podbieraka, że nie było innego sposobu. Potem wobler uzbroiłem w nowe kotwice i smyczył z powodzeniem dalsze rybki. Moje długie szczypce maja też gilotynę wiec są dość uniwersalne. Do Kanady wozimy też swój duży podbierak po tym jak kiedyś uciekł mi muskie z podbieraka dziurawego, który wziąłem z lodgy. Nie jest to podbierak z gumowej siatki a takie są obecnie najlepsze, jeżeli myślimy o bezpieczeństwie ryby. Chodzi tu o zdzieranie śluzu. Wszystkie materiały nie gumowe robią to niestety dość dokładnie. O tym, więc trzeba pomyśleć na przyszłość kupując podbierak.
     
     
     
     
     Z wędkarskimi pozdrowieniami Jerry, 2005    
      Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

  • Co zrobić jeżeli szczupaki słabo żerują i jeszcze do tego są rozprzestrzenione na znacznej powierzchni jeziora? Jest na to pewnie sposób (chociaż i ten nie zawsze jest skuteczny) – prosty trolling, bardziej tzw. „dorożka” ponieważ w tym przypadku nie stosuję żadnych dodatkowych elementów, które używa się przy profesjonalnym trolling'u. Tu liczy się prostota metody, połączona z dobrą strategią połowów.
    Dorożka jest prostym sposobem na obłowienie dużej części łowiska w dość krótkim czasie. Aby nasze dorożkowe połowy były przemyślane i odpowiednio zaplanowane powinniśmy przynajmniej zaopatrzyć się w dobry plan batymetryczny danego jeziora lub możemy zabrać ze sobą echosondę. Niezbędny będzie także silnik. To czy użyjemy silnika elektrycznego, czy spalinowego zależy od możliwości finansowych, od wielkości obławianego akwenu i od restrykcji prawnych (np. strefa ciszy).
     

    Niekiedy dorożka może okazać się najskuteczniejszą metodą na jesiennego drapieżnika  
    Gdy planuję wyjazd zapoznaję się z planem batymetrycznym aby ocenić w jakich miejscach mogą stać drapieżniki, na jakich głębokościach będę chciał pływać i po jakim mniej więcej torze będę się poruszał. Jeżeli nie znam jeziora, to tym bardziej staram się dotrzeć do jego planów i zawsze dobrze je przeanalizować. Takie przygotowanie się do wyprawy ułatwia szybsze rozpracowanie łowiska i znalezienie drapieżników.
    Wypływając na jezioro staram się trzymać wcześniej zaplanowanego szlaku. Stale obserwując ekran echosondy poruszam się po wybranej głębokości i koryguję kierunek płynięcia silnikiem, tak aby nie zbaczać z obranego kursu. Ważne jest żeby trzymać się wcześniej wybranej głębokości ponieważ w przypadkach kiedy dno będzie się wypłycać, nasze przynęty będą haczyły o nie, a w przypadku dużego wzrostu głębokości wcześniej wybrane przynęty mogą okazać się nieskuteczne.
     

    Dorożka może stanowić swego rodzaju odpoczynek oraz metodę połowu między kolejnymi miejscówkami  
    Łowiąc szczupaki na dorożkę najczęściej stosuję duże woblery, jerki i gumy (minimum 10 cm – maximum 22 cm). Jednak na niektórych łowiskach używam także mniejszych przynęt, najczęściej woblerów. Wybór uzależniam od charakterystyki łowiska i zasobności w duże drapieżniki. Tam gdzie ich nie ma lub spodziewam się np.: brania sandacza, czy okonia, używam właśnie mniejszych woblerów. Są to najczęściej przynęty z przedziału 6cm – 9cm.
     

    Podstawowy zestaw woblerów stosowany w dorożce  
    W zależności od głębokości na jakiej będę chciał pływać, wypuszczam przynętę od około 15 do 50 metrów za burtę łodzi. Najczęściej jest tak, że im dalej wypuścimy przynętę, tym zejdzie ona na większą głębokość. Jednak pamiętajmy, że pracującą pod wodą przynętę możemy wypłycić podnosząc szczytówkę wysoko do góry lub zwiększyć jej głębokość, odchylając szczytówkę w kierunku tafli wody. Pływając po określonej głębokości sami dojdziemy do tego, jak daleko trzeba będzie wypuszczać dany rodzaj przynęty aby obławiał jak najbardziej korzystną dla brań strefę wody. Niestety najczęściej dochodzi się do tego metodą prób i błędów.
     

    O tej porze też warto popływać dorożką  
    Gdy wybieram szlak po którym będę pływać w dorożce, kieruję się w dużym stopniu możliwościami moich przynęt, które pozwolą obłowić różne głębokości łowiska. I tak rozróżniam trzy różne strefy głębokości, które mogę obłowić stosując prostą technikę bez użycia dodatkowych gadżetów wykorzystywanych w trolling'u.
    Pierwszą z nich jest głębokość od 1m do 2,5m. Mimo tego, iż jest to nieduża głębokość wcale nie będzie łatwo ją obłowić. Często w takich płytkich miejscach szczupakowych jest mnóstwo roślinności i ciągnąc przynęty za łodzią będziemy skazani na zaczepianie o nią. Do tego dochodzi jeszcze często konieczność wypuszczania przynęty dość daleko od łodzi ponieważ na tych głębokościach, przy czystej i prześwietlonej wodzie będziemy widoczni dla ryb. Na tą warstwę wody dobre są płytko chodzące (shallow runner) woblery i jerki. Kształty i wielkości takich woblerów są bardzo różne i jest to temat na inny artykuł. Ważne jest, aby spodobały się łowionym szczupakom. Ciągnięta przynęta może pracować bardzo płytko, np. 0,5 m a nawet na 2m. Żerujące ryby będą wyskakiwały do przynęt prowadzonych przy powierzchni, a te bardziej chimeryczne możemy zmusić do brania prowadząc przynęty przy samym dnie.
     

    Okaz złowiony na dorożkę  
    Kolejna warstwa wody, którą możemy obłowić stosując same przynęty będzie głbokość około 3m-5m. Tutaj najskuteczniejsze są dla mnie woblery i duże gumy. Na takich głębokościach najlepiej sprawdzają się woblery schodzące na głębokość od około 2,5 m do 4m. Są to najczęściej woblery pływające (floating) oraz woblery głęboko schodzące (deep runner). W tym przypadku kształty woblerów także są odmienne ale mi najczęściej sprawdzają się podłużne i woblery w kształcie tzw. „shad”. Gumy, które stosuję są to duże rippery i twistery. Są dociążone tak, aby pracowały na wybranej głębokości. Ciężar główki dobieram starannie żeby nie był zbyt mały lub zbyt duży, co spowoduje nieskuteczność mojej przynęty. Osobiście lubię jak guma „idzie w pół wody” i wabi drapieżniki stojące w okolicach dna. Na takich głębokościach możemy obłowić ciekawe, zarośnięte blaty, górki podwodne, garby, a także nieduże spadki dna przy wyspach i cyplach.
    Ostatnią warstwą wody, do której możemy dobrać się bez użycia dodatkowych dopalaczy jest głębokość pomiędzy 6 a 8 metrem. Tutaj najłatwiej dostać się stosując bardzo głęboko schodzące woblery. Zwykle są to tzw. super deep runner’y. Zazwyczaj woblery te są podłużnego kształtu z bardzo długim i szerokim sterem. Na naszym rynku najtrudniej dostać takie ponieważ oferuje je niewielu producentów. Jednak posiadając takie woblery możemy dobrać się do szczupaków, które poruszają się głęboko w toni za stadami białorybu lub które przebywają na spadach dna przy głebokich górkach lub stokach.
     

    Portret dużego szczupaka  
    Teraz krótko o sprzęcie. Do dorożki stosuję najczęściej krótkie kije - 1,85m - 2,20m. Wędzisko w tym przypadku nie powinno być zbyt sztywne ponieważ ma amortyzować branie ryby, które często jest daleko od rufy łodzi. Na kiju zbyt sztywnym, słabo zacięta ryba może spaść podczas holu. Używając sztywnego wędziska nie możemy pozwolić sobie na żadne błędy. Stosując małe i lekkie przynęty używam najczęściej kija o ciężarze wyrzutu do ok. 21 g – 28g (3/4 – 1 oz), do średnich przynęt dobry jest kij o c.w. do 40g - 60g.(1,5-2oz), natomiast od tych najcięższych sprawdzają mi się kije o c.w do około 100g - 120g (4oz). To samo dotyczy kołowrotków lub multiplikatorów (najczęściej średniej wielkości), na które w zależności od ciężaru i wielkości przynęty nawijam plecionki 8-10 lb – małe przynęty, 15-20 lb - średnie przynęty i około 30lb do przynęt największych. Do dorożki staram się nie używać żyłek, chociaż zdarza mi się to podczas stosowania najmniejszych woblerów.
     

    Zestaw przydatny do dorożki  
    Pływając w dwie osoby na łodzi możemy podczas jednego przepłynięcia obłowić dwiema przynętami dość spory obszar wody. Dobrze jest aby łowić na dwie znacznie różniące się od siebie przynęty, tak aby jak najszybciej znaleźć tą najbardziej skuteczną!
     
    Sebastian „rognis_oko” Kalkowski
     
    Tekst ukazał się w skróconej wersji w 10/2005 Wiadomościach Wędkarskich.
     
    Zdjęcia:
    Sebastian „rognis_oko” Kalkowski
    Bartosz Burski
    Remek Kinas
     
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

  • Pełna nazwa wędki to Shakespeare Ugly Stik Tiger Rod, 7’, ½ - 6oz (~14 - 170g), 10 – 50 LBS ( 1 LBS = 0,45kg). Na pierwszy rzut oka widać, że zakres mocy wędki jest bardzo szeroki. Dolną wartość przedziału mocy linki, 10LBS, należy potraktować orientacyjnie. Przy mocniejszym zacięciu może się zdarzyć nawet  zerwanie dobrej linki o tej mocy. Natomiast górna granica zakresu mocy razi swoją dużą wartością i sugeruje, że jest to potężna, sztywna luśnia do łowienia w norweskich fiordach.Tymczasem jest to dość elastyczny kij, jeśli określenie to odnieść do mocy wędki.
     
     
    Firma Shakespeare należy do jednej z najstarszych wytwórni sprzętu wędkarskiego, ponieważ okres jej powstania datuje się na rok 1897. W firmie pomysł na rozwiązanie Ugly Stik (czyli Brzydka Pała) zrodził się w 1976 r., a jego ojcem był dr Arthur Howald, wieloletni pracownik firmy.
    W dużym uproszczeniu Howald ProcessTM to pomysł na kij kompozytowy, grafitu z włóknem szklanym E-glass, ze szczytówką wykonaną z pełnego szkła (taka „wklejanka” tylko trzy numery mocniejsza). Wybrane rozwiązanie zapewnia dużą odporność na uderzenia i przeciążenia, przy jednoczesnej redukcji wagi i zwiększeniu czułości konstrukcji. Rozwiązanie to charakteryzuje się również dużą elastycznością. Wędki te są cenione i znane z tego, ze dają sobie radę z każdą rybą. Najlepszy dowód, że w dobie super technologii utrzymały swoją pozycję na tak wymagającym rynku, jak amerykański, przez kilkadziesiąt lat. Któż nie widział tego słynnego zdjęcia, na którym żylasty facet wygina wędkę w ten sposób, że szczytówka dotyka do dolnika? Akurat w opisywanym wędzisku, z uwagi na jego moc, raczej nie uda się osiągnąć tego efektu, lecz obrazuje to możliwości kija.
     
     
    Istnieje kilka wariantów, jeśli chodzi o uzbrojenie wędki. Niestety nie stwierdziłem aby firma sprzedawała same blanki.
    Wędka  jednoczęściowa, z przelotkami pod „casting” i „spinning” Fuji Aluminium Oxide oraz pod „casting” z przelotkami całkowicie metalowymi. Wędka dwuczęściowa z przelotkami pod „casting” i „spinning” Fuji Aluminium Oxide oraz pod „casting” z przelotkami całkowicie metalowymi. Jeśli chodzi o wersję Black Tiger, to spotkałem wyłącznie dwu częściowe wędki i uzbrojone w przelotki Fuji Aluminium Oxide, w wersjach pod oba rodzaje kołowrotków.  
    Liczba przelotek w przypadku wersji „cast” wynosi 8 szt., w przypadku rozwiązania „spinn” 7 szt.
     
     
     
     
    We wszystkich podanych wersjach, jak widać na zdjęciach, dolnik jest wykonany z wysokiej klasy, czarnej pianki (Eva) o sumarycznej długości 70 cm. Wędki o żółtym kolorze blanków są dostępne w sklepach typu Cabelas czy Bass Pro Shop w przystępnej cenie 55 – 60$ (seria Tiger), natomiast trochę mniej ekonomiczne są wędki Black Tiger. Można je kupić w Polsce za cenę w przedziale 260 – 350 zł. Za to pewność zakupu jest większa bo, jak widać, możliwości pomyłki są duże. Optycznie bardziej mi się podobają Black Tigery.
     
     
    Wędka nadaje się przede wszystkim do ciężkiego oraz średniego trolingu i połowów dorszy w warunkach zbliżonych jak na  polskich łowiskach. Podczas łowienia na troling, kij dość znacznie wygina się (górny skład), przy zastosowaniu ciężkich woblerów z dużym sterem. Umożliwia to wykonanie zacięcia przy wykorzystaniu dużej mocy wędki, a także zapobiega spadaniu mniej agresywnie biorących ryb.
    W przypadku mocnych brań i walki z dużymi rybami cala robotę przejmuje na siebie potężny dolnik.
     
     
    Kilkumilimetrowa grubość ścianki blanku (dolnik) tłumaczy skąd wzięła się ta wartość 50 LBS w opisie producenta. Nie wyobrażam sobie ryby, która złamałaby ten skład.
    Szczytówka jest na tyle delikatna, że przekazuje informacje o pracy (plecionka 15-20LBS) już woblerów o oporze hydrodynamicznym jak u Rapali Shad Rap 9cm DR. Największymi przynętami, na jakie łowiłem tym kijem jest 110g Salmo Fatso i lżejsze lecz stawiające bardzo duży opór, głęboko schodzące woblery do około 15 cm długości.
     
     
    Wędkę tą polecam zwłaszcza tym wędkarzom, którzy cenią rzeczy solidne i trwałe, a przy tym skuteczne, przy niskiej cenie. Przy zastosowaniu stalowych przelotek, kij ten jest praktycznie niezniszczalny. Co prawda nieco wówczas topornieje, z uwagi na  swoją wagę.
    Przy tak niskiej cenie miłą niespodzianką jest zamontowany osprzęt Fuji.
     
     
     
    Wadą tych patyków są: mniejsza niż w grafitowych konstrukcjach czułość i bardzo długi dolnik, który jednak przydaje się w walce z naprawdę dużą rybą. Uważam, że w przypadku przeznaczenia wędki do ciężkiego łowienia / dużych przynęt, jej nieco mniejsza, w porównaniu z grafitem, czułość jest sprawą drugorzędną.
    W razie odbywania jakichś egzotycznych eskapad, można śmiało zabrać tą wędkę i pobawić się nią w autentyczny big game.
    Ilość możliwych zastosowań jest większa niż tylko troling i dorsze, natomiast pewne jest, że nie nadaje się ta wędka do klasycznego spinningu ani tym bardziej castingu (stąd cudzysłowy), jak usiłują wmawiać niektórzy sprzedawcy.Nazwy „spinning” i „casting” oznaczają typy kołowrotków, pod jakie dokonano uzbrojenia blanków.
     
     Gumofilc, 2006

     
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

  • Ivosjon 2005

    Przez admin, w Relacje,

    Po ubiegłorocznej wyprawie na szkiery Vastervik, moi towarzysze zapragnęli odwiedzić akwen z wodą słodką. Wybór padł na Ivosjon, największe jezioro w szwedzkiej prowincji Skane. Opowieści o rybach zamieszkujących krystalicznie czyste wody (1 klasa czystości) tego jeziora przyprawiały nas o dreszczyk emocji. Ogromne szczupaki i okonie, mnóstwo sandaczy, których nikt w Szwecji nie łowi a także łosoś jeziorowy, wkrótce miały stać się obiektem naszych starań. Wizja wspaniałej przygody nie dawała mi spać od miesięcy. W końcu nadszedł ten dzień...
    Wyruszyliśmy z Warszawy w piątek o godzinie 14 w składzie: Adam, Jarek, Andrzej i niżej podpisany. Początkowo podróż przebiegała pomyślenie, jednak w okolicy Ostródy złapaliśmy gumę. Opona nadawała się już tylko do wyrzucenia. Rozpakowanie samochodu w celu dostania się do koła zapasowego, jego wymiana i ponowny załadunek (nagle zrobiło się o 1/3 więcej bagażu i wcale mnie to nie zdziwiło :p) zajął nam trochę czasu, ale nie groziło nam, że nie zdążymy na prom. Okazało się jednak, że zniszczona opona to nie wszystko. Prawdopodobnie uszkodzeniu uległo łożysko, które wydawało przeraźliwe dźwięki podczas próby ruszenia. Zamiana samochodu nie wchodziła w grę (byliśmy zbyt daleko od Warszawy), wymiana łożyska, nawet, jeżeli ktoś by się tego podjął natychmiast, także zajęłaby zbyt dużo czasu. Zadecydowaliśmy, że spróbujemy jechać. Początkowo nie wyglądało to dobrze, ale po jakimś czasie hałas trochę ucichł a łożysko zaczęło pracować jakby równiej. Jakoś dojechaliśmy na czas do Gdyni i byliśmy na pokładzie promu. Wieczór upłynął na rozmowach z Friko i Gaddą. Chwilę czasu znalazł dla nas również Piotr Piskorski jadący na zawody do Vastervik. Rano szybkie pożegnanie, życzenia taaakiej ryby i w drogę.
     

    Pierwszy rzut oka na jezioro 
    Na miejsce dojechaliśmy ok. 11. Przemili gospodarze pokazali nam nasz domek. Nowy, niedawno wybudowany sprawiał wrażenie przytulnego i wygodnego. Ale prawdę mówiąc nie wiele nas to obchodziło. Każdy myślał tylko o tym, co założy na koniec zestawu i jaką taktykę łowienia obierze. Widok łodzi troszkę nas rozczarował. Były, co prawda dość duże i bezpieczne, ale ich stan był, łagodnie mówiąc, nienajlepszy. Mocno się zdziwiłem, gdy powiedziano nam, że mamy na noc zabierać wszystko z łodzi a silniki zapinać łańcuchem z powodu kradzieży, jakie się tu zdarzają. Jak widać w niektórych rejonach Szwecji też jest „normalnie”. Nad wodę musieliśmy jeździć samochodem, bo było do niej jakieś pół kilometra. O 13 po szybkim obiadku jesteśmy na wodzie. Rozkładamy wędki, próba odpalenia silnika po kilku minutowych zmaganiach powiodła się i długo wyczekiwana chwila nadeszła.
     

    Ivosjon 
    Jezioro Ivosjon, o powierzchni przeszło 54km2, stało przed nami otworem. Linia brzegowa jest bardzo urozmaicona. Pełno tu małych zatok, wysepek i górek podwodnych. Można spotkać zarówno płaskie i płytkie blaty porośnięte bujną roślinnością jak i bardzo strome uskoki. Miejsca wymarzone dla ryb zarówno tych małych, jak i ponadmetrowych krokodyli. Maksymalna głębokość jeziora przekracza 50m. Zapewnienia o zerowej presji wędkarskiej okazały się niestety tylko chwytem marketingowym... mało tego... wcale nietrudno było natknąć się na zastawione sieci. Nie zraziliśmy się jednak, bo piękno otaczającej nas przyrody, przyćmiewało wszystko inne.
     

    Pierwszy szczupak wyprawy 
    Pierwszy dzień łowienia nie przyniósł rewelacji. Każdy złowił po 1 szczupaku. Pełni nadziei na następne dni poszliśmy spać by następnego ranka wstać w pełni sił do walki z wielkimi zębaczami. Było jednak inaczej. Pogoda nie nastrajała optymistycznie. Było ciepło, słonecznie i prawie bez wiatru. Przez cały dzień rzucania i trollingowania nie mieliśmy kontaktu z rybą. Dopiero wieczorem udało mi się skusić dwa szczupaki na bardzo agresywnie prowadzonego Skinnera 15 RT. Na drugiej łodzi było podobnie. Jedyna ryba padła podczas trollingu w drodze powrotnej do przystani. Mieliśmy, o czym myśleć tego wieczoru...
     
     

    Ciężko wypracowana 70-tka 

    Trafiały się i okonie 
    Trzeci dzień miał przynieść przełom. Poznaliśmy trochę najbliższą okolicę i wytypowaliśmy kilka potencjalnych miejscówek. Ten dzień był lepszy. Trochę zmieniała się pogoda. Na niebie, gdzieniegdzie pojawiły się chmurki a ze wschodu zaczynał wiać niezbyt silny wiaterek. W sumie złapaliśmy kilka szczupaków powyżej 70cm a najlepszy był tego dnia Adam, któremu ta sztuka udała się 3 razy. Jednak nie po to przyjechaliśmy taki kawał drogi. Na dodatek zepsuł się nasz aparat fotograficzny. Pocieszeniem i światełkiem nadziei stał się dzień następny, kiedy to udało mi się złowić ryby: 87cm z trollingu na Percha 12S luminescent red head i 83cm na Warriora 15 red head. Ryby były bardzo grube i w doskonałej kondycji. Mimo mocnego sprzętu wcale nie było łatwo wygrać z nimi walkę. Tego dnia kładliśmy się spać z wielkimi nadziejami na spotkanie z wielkim zębaczem.
     
     

    Szczupaczek z pod trzcin. W tle jedna z wielu wysepek 

    Nasze pływadełko i my na pokładzie 

    Gdzie te szczupaki? 

    Szczupaczek samobójca zaatakował Fatso 14 
     Przez cały następny dzień złowiliśmy kilka ryb, ale żadna nie przekroczyła 70cm. Śmieszna była sytuacja, kiedy ok. 50cm szczupaczek zagryzł mojego Warriora za grzbiet i nie mógł albo nie chciał puścić. Ciągnąłem go tak z 10 metrów zanim zobaczyłem, że nie jest zacięty na żadną kotwicę. W końcu puścił, ale zostawił na przynęcie odcisk swojego uzębienia. W przystani Adam z twarzą pokerzysty mówi, że przez cały dzień mieli tylko dwa brania. Efekt jednego mogliśmy zobaczyć, bo 60cm szczupaczek został „zaproszony” na kolację. Dopiero po chwili dowiadujemy się, że mamy to, po co przyjechaliśmy. 102,5cm!!! Brzmiało to niewiarygodnie. To uczucie, kiedy coś, czego się pragnie, do czego się dąży i o czym się śni, nagle staje się jawą. Adam mógł to teraz poczuć. A my... no cóż, tłumiąc w sobie zazdrość, świętowaliśmy sukces szczęśliwego łowcy i oglądaliśmy zdjęcia. Szczupak może nie był specjalnie gruby. Ważył 6,8 kg, ale jak wszystkie ryby w Ivosjon, był zdrowy i silny. Wziął w trollingu na wodzie o głębokości 7m na srebrnego Slivera 20 Rapali. Po emocjonującej walce i krótkiej sesji zdjęciowej, szczupak odpłynął, ochlapując jego pogromcę dużą ilością wody.
     

    102,5cm Życiówka Adama i największa ryba wyprawy 

    Jarek ze szczupłym 
    Chęć zmierzenia się z metrowym szczupakiem była coraz większa a czasu coraz mniej. Zostały dwa dni. Przez cały wyjazd pracowałem sumiennie nie marnując ani chwili. Czułem to coraz mocniej w mięśniach. Łowienie dużymi jerkami i woblerami sterowymi potrafi być naprawdę męczące, gdy łowi się bardzo agresywnie, kilkanaście godzin na dobę. Stwierdziłem, że nie ma co eksperymentować. Postawiłem na sprawdzone metody. Jack 18S RPE i Fatso 14F RR latały na zmianę. Stajemy w dość szerokim przesmyku, między dwiema wyspami i brzegiem, gęsto porośniętym rdestnicą. To, mniej więcej, tam złowiłem trzy dni temu 83cm szczupaka. Skoro jest taki to może mieszka tutaj coś naprawdę dużego. Jack wydawał się idealny do łowienia w tym miejscu. Poza tym, wiara w przynętę potrafi zdziałać cuda, a ten sztandarowy jerk firmy Salmo jest moim ulubieńcem. W końcu mam branie, czuję, że ryba jest duża, lecz gdy podciągam ją do łodzi widzę, że do upragnionej „setki” mu trochę brakuje. Sprawne podebranie pod pokrywę skrzelową i jest mój. Miarka bezlitośnie wskazuje 90cm i ani milimetra więcej. Szczęśliwie, niedaleko był Jarek i Adam, więc mogłem mieć pamiątkę z piękną rybą. Zrobili mi kilka zdjęć i szczupak, podobnie jak zdecydowana większość jego kolegów i koleżanek, wrócił do wody. Przy innej kępie zielska złowiłem jeszcze 74cm a chwilę później odstrzeliłem mojego ulubionego Jacka. Nie zdarza mi się to często, ale jakoś zawsze musi to być przynęta tonąca. Ot... taka złośliwość przedmiotów martwych. Tego dnia nie złowiłem już nic. Andrzej i załoga drugiej łodzi nie mogła zaliczyć tego dnia do udanych. Szczególnie Adam, który chyba wyczerpał limit szczęścia na ten wyjazd, bo strzelił mu kabłąk w jego Shimano. Po prostu pękł na pół. Do tego z powodu splątania musiał odciąć dużą ilość plecionki, w wyniku czego, przy dalekim rzucie wyczerpywał cały jej zapas.
     

    Moja 90-tka 

    Catch&relase 

    Przyprowadź prababcię 
    Ostatni dzień był totalną porażką. Co prawda poranek zapowiadał się nieźle Andrzej miał dwa brania, niestety puste. Ja również miałem kontakt z rybą. Prowadziłem Fatso 14 blisko powierzchni wody tak, że mogłem widzieć jego pracę. W pewnym momencie jerk w ułamku sekundy przesunął się o metr w prawo. Na kiju poczułem delikatne szarpnięcie, ale pomimo natychmiastowego zacięcia, na tym się skończyło. Pogoda zrobiła się słoneczna i bezwietrzna. Tylko Andrzej złapał szczupaka, ale przyszło to z wielkim trudem. W końcu nadszedł czas pożegnania. Ciężko było skończyć łowienie. Przez kilka minut mówiliśmy sobie, że ten rzut jest ostatni. To był koniec przygody z pięknym jeziorem Ivosjon, które przysporzyło nam wiele radości, ale i dało lekcję pokory. Jeszcze musimy się wiele nauczyć. Może jeszcze kiedyś tu wrócimy.
     

    Pogoda nie była typowo szczupakowa 
    Z tego co wiem w Ivosjon jest liczna populacja sandaczy, ale mimo usilnych starań nie udało nam się złowić ani jednego. Dużo łowiłem różnej wielkości gumami z opadu, ale jedyne, co udało mi się w ten sposób złowić to dwa szczupaki. Prawdę mówiąc zastanawiam się czy ktoś, kto zna się na łowieniu tych ryb (ja do takich z pewnością nie należę) złowiłby jakiegoś sandacza w tych warunkach. A pływają tu podobno dwucyfrowe okazy. Również zawiodły okonie, choć trzeba przyznać, że nie poświęciliśmy im zbyt wiele czasu. Naszym głównym celem był szczupak.
    Trudno wytypować najlepsze przynęty na tej wyprawie. Ryby brały na różne woblery. Odkryciem dla moich towarzyszy stały się slider i fatso. Z racji używanego przez nich sprzętu (tylko ja miałem sprzęt jerkowy: Rozemeijer 2jerk-it 80-120g, multiplikator Tica Sculptor z nawiniętą plecionką Power Pro 30lb.) używali wersji 10cm i prowadzili je trochę inaczej niż się to zwykle zaleca. Najśmieszniejsze jest to, że ja na klasycznie prowadzonego slidera nie złowiłem nic a wszyscy pozostali używający długich kijów spinningowych mieli na niego po kilka ryb. Prowadzili oni slidera jednostajnie, tylko co jakiś czas podszarpując.
     

    Adam przy pracy 
    Podsumowując, wyjazd należy zaliczyć do udanych, choć oczywiście mogło być lepiej. Najbardziej cieszy życiówka Adama poprawiona o 22,5cm. Moje ryby też dały mi sporo radości, a wartość wiedzy i umiejętności zdobytych podczas tej wyprawy trudno ocenić. Myślę, że będą procentować w przyszłości. I kto wie... może za rok znowu ktoś będzie się cieszyć ze swojej metrówki. Na tym właśnie polega piękno wędkarstwa, nigdy niczego nie można być pewnym.
     

    Zachody słońca były wyjątkowo piękne 
    Z wędkarskim pozdrowieniem
    Piotr ‘phalacrocorax’  Szymański
     
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

  • Kto z nas nie lubi spędzać kolejnych wolnych dni z wędką nad wodą? Właśnie ta wspólna pasja, skłoniła kilku zapalonych wędkarzy do założenia klubu spinningowego. Klubu, w którym mogą rozwijać swoje zainteresowania, wymieniać się doświadczeniami i spostrzeżeniami.
     
    Warszawski Klub Spinningowy „WKS Sandacz” został założony w 2004 roku. Jak sama nazwa wskazuje klubowiczów połączyła metoda spinningowa oraz jej wszystkie pokrewne odmiany (w tym casting i jerking). Członkowie klubu organizują wspólne wyjazdy zarówno nad rzeki jak i nad jeziora w całej Polsce i za granicą (Szwecja, Hiszpania, Anglia). WKS Sandacz nie jest typowym klubem sportowym i jego członkowie nie uczestniczą w zawodach wędkarskich. Został założony po to, aby w przyjacielski sposób aktywnie spędzać wolny czas i wypoczywać nad wodą, dzieląc się wędkarskimi spostrzeżeniami i doświadczeniami.  
    WKS Sandacz jest od początku związany z akcją „Ratuj szczupaka”. Ochrona tego gatunku w naszym kraju jest bardzo ważna. Obserwując w jak szybkim tempie spada ilość ryb w Polsce, klubowicze starają się chronić je w każdy możliwy sposób. Dlatego też działalności klubu przyświeca motto „Catch & Realese” (Złów i Wypuść).  

    Skład klubu "WKS Sandacz"  
    Członkowie WKS Sandacz: - Sebastian Kalkowski – Prezes, Jan Sroka – Skarbnik, Mateusz Kalkowski, Daniel Dziedzic, Robert Lis, Remigiusz Kinas, Tomasz Samociuk, Marcin Szul, Łukasz Dropia.  
     
    Robert „Xavi” Lis
    Sebastian „rognis_oko” Kalkowski
     
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum

  • Życiówka Mifka

    Przez admin, w Relacje,

    Jak zwykle przygotowania do wyjazdu rozpoczęły się na długo przed dniem wyjazdu. Po ostatniej wizycie na miejscówce Indian postanowiłem sobie za cel obalenie mitu Jurkowego Wobka. Nie żebym uznał, że mam go już dość. To bardzo fajny wobler. Ma piękną migotliwą akcję, delikatną grzechotkę w brzuszku oraz niemal idealne parametry głębokości pracy. Można by pomyśleć, że został stworzony z myślą o tym łowisku. Do pełni szczęścia dodano jeszcze stosunkowo niewielkie kotwiczki odporne na słoną wodę w bardzo rozsądnej wielkości. Jakby na niego nie spojrzeć, nic tylko doczepić na koniec zestawu i wypatrywać na echosondzie wody powyżej 4 metrów głębokości.
     
       
    I tak też wyglądało nasze łowienie od kilku wyjazdów (od czasu pierwszego wypadu TĘ miejscówkę z echosondą). Co prawda nie odpuszczaliśmy sobie zupełnie odcinków z woda poniżej magicznych 4 metrów, ale efekty na płytszej wodzie, były poniżej oczekiwań. Ryby były trudne do namierzenia, a ostatnio preferowany, z racji swej niespotykanej dotąd skuteczności, trolling, chyba nie przypadł do gustu rybom przebywających na wodzie płytszej. Po prostu od dłuższego czasu nie trafiały się tam żadne ryby. Sporadycznie widać było wachlarze drobnicy nękane od dołu przez okonie, ale to nie było to, czego szukaliśmy. Po ostatnich sukcesach sami nie wiedzieliśmy czego się teraz można spodziewać. Prognozy pogody na nadchodzący weekend oglądaliśmy od pierwszych zapowiedzi. Codzienna wymiana informacji z Matka Wszystkich Wędkarzy (przez GG) oraz ustalenia szczegółów kolejnego wyjazdu pozwalały jakoś funkcjonować w pracy i doczekać kolejnego wyjazdu. W końcu nadszedł TEN czas. Tym razem miałem pływać z Komanczem. Jakubek oraz Grisza mieli inne plany. Wraz ze mną, ze Szczecina, miał przyjechać mój dobry kolega Likx (czyli nowy forumowicz – Artur). Spotkanie pod garażem w Szczecinie o 6.30. Szybkie pakowanie i już lecimy „betonką” w kierunku morza. Po drodze gorączkowa wymiana zdań. Krótkie streszczenie kilku ostatnich wypadów, techniki łowienia, miejsc wartych uwagi oraz polecanych przynęt. Po dodarciu na miejsce okazało się, że Likx najmocniejszy kijek jaki miał przy sobie był opisany do… 15 gram. Cóż, Matka i ja dość dziwnie spojrzeliśmy na oręż Kolegi, ale w końcu chłopak wie, co robi. Pogoda postanowiła tym razem pokazać na co ją stać i zgotowała nam zimny niemal porywisty wiatr oraz ciągłą zimną mżawkę, które to razem stanowiły fantastycznie wychładzający komplet. Z tym większym podziwem przyglądaliśmy się Likx’owi który twardo przygotowywał się do zwodowania pontonu (!!!). Parę minut przed 9-tą zwodowani i w pełnym uzbrojeniu płynęliśmy powolutku w stronę ulubionej miejscówki, czyli Zatoki Griszy, która jest bezpośrednio połączona z Prostką Komancza. To tam, dzięki echosondzie, odkryliśmy głęboką na 6-7 metrów i długą na 200m rynnę, która dała już nie jedną rybę (np. Życiówka (110cm) Komancza oraz kilka mniejszych). Gdy tylko odczyt głębokości na echosondzie spadł poniżej 3,5 metra za burtą wylądowały dwa bliźniacze Jurkowobki. Jeden, niemal już emeryt, Komancza oraz mój, jeszcze zupełnie dziewiczy. Zaledwie po przepłynięciu kilkudziesięciu metrów czuje mocne przytrzymanie oraz pierwsze zdecydowane szarpnięcia. Trochę zdezorientowany w stylu Beznamiętnego Louisa wypowiedziałem MAM. Nie wiem kto był bardziej zdziwiony. Szczupak na końcu zestawu czy ja. Wiele się spodziewaliśmy po tej wodzie, ale żeby tak od razu??? Nic to niema co myśleć… Trzeba się wziąć za hol. A szczupak mimo, że na początku sprawiał wrażenie niewielkiego, stawiał zdecydowany opór. Już po parunastu sekundach pojawiły się pierwsze wiry pod powierzchnią wody.
     
       
       
       
    Szybkie podprowadzenie pod łódź i pytanie Komancza: podebrać Ci? W sumie to chyba nawet za bardzo go nie rozumiałem. Słyszeć to słyszałem, ale… Niewiele myśląc, chwyciłem za LIP GRIP Fladen’a i kilkanaście sekund później trzymałem w swych dłoniach 94 cm szczęścia i adrenaliny zarazem.
     
       
       
    Kilka fotek i ryba w doskonałej kondycji wraca do wody.
     
       
    No to ładnie. Mamy godzinę 9:25, a ja już pobiłem swój rekord życiowy sprzed kilkunastu dni (90cm na wirówkę Guza). Zapowiada się bardzo ciekawie. Ponownie zestawy lądują w wodzie i prostka Komancza staje przed nami otworem. Dopływamy do jej końca, wykonujemy nawrót i w drugą stronę. W między czasie obserwujemy Likx’a. Cóż z typowo okoniowym sprzętem oraz przynętami może mieć spore problemy z zaliczeniem choć jednego brania. Kilkanaście minut później – godz. 9:50 Komancz oznajmia branie.
     
       
    Ryba mimo, że wydawała się na raczej duża niemal nie stawia oporu.
     
       
       
    Dopiero po doprowadzeniu jej w okolice łodzi pokazuje na co ją stać!
     
       
       
       
       
    Szybko nie chciała się poddać. Jednak Matka nie takie ryby już miał na swojej ulubionej wędeczce. Chwila zamieszania przy łodzi, wprawne wsunięcie zwinnych paluszków artysty pod pokrywy skrzelowe.
     
       
     i… 98cm spoczywa przez chwilę w czułych objęciach Matki Wszystkich Wędkarzy.
     
       
    by zaraz wrócić do swojego królestwa. Jest 9:51
     
       
    To przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Na wodzie kilkadziesiąt minut i dwa ponad dziewięćdziesięciocentymetrowe szczupaki w łodzi. Przy takiej porcji wrażeń nawet zimny wiatr w połączeniu z mżawką wydają się kaszką z mlekiem. Znowu przyglądamy się poczynaniom Likx’a i trochę go opierniczamy za brak konsekwencji oraz zupełny brak posłuszeństwa Matce! Podpływamy do jego pontonu. Oglądamy zestawy i stwierdzamy, że z takimi woblerami to on może najwyżej wiosną na łąkach podwodnych małe szczupaczki straszyć. Szybko udzielamy mu dokładnych wskazówek, każemy schować posiadane przynęty, wręczamy kilka wabików (Rapala Magnum 13 CD, Salmo Perch 8 SDR ph, oraz kilka głęboko schodzących Siudaków)  i surowo nakazujemy by nie zakładał nic poza nimi. Sami postanawiamy sprawdzić bardziej odległe miejscówki. Po drodze po raz ostatni przepływamy w okolicy Zatoki Griszy i … Kolejne BRANIE!!!! Znowu na zestawie Komancza…
     
       
     Tym razem walka niemal od samego początku bardzo energiczna.
     
       
       
       
       
       
    Minutę później szczupak z ufnością spoczywa w ramionach Matki.
     
       
       
    Niedbale przyłożona miarka przez niżej podpisanego wskazuje 78cm (miał sporo więcej). Chwilę później szczupak powoli odpływa w kierunku zatoki Griszy.
     
       
    Jest 10:18. Coś niesamowitego!!!
     
    Za chwile udajemy się w kierunku Świeżo ochrzczonej miejscówki czyli spirali Griszy. Tu syty wrażeń zaczynam trochę kombinować. Za burta ląduje Salmo Whitefish 18 SX w kolorze metalicznej makrelki. Niestety bez rezultatu. Głębokość 5-6 metrów może się wydawać nieco za duża, więc szybko zmieniam go na Whitefish’a 13 SX. Niestety i ten nie znajduje zainteresowania. Cóż robić… Dalej kombinować!!! Za chwilę w wodzie znajduje się Rapala Magnum 13 CD (morska wersja), Komancz wrzuca Salmowego Skinder’a  15. Niestety Spirala wydaje się być pusta, lub tylko pozbawiona ryb chętnych do współpracy z naszymi wabikami. Kierujemy się w kierunku Zatoki Jurka – miejsca schwytania 108-mki Komancza. Tuż przed wpłynięciem do zatoczki mój wobler zostaje brutalnie zatrzymany. Najpierw pełen nadziei oraz adrenaliny powoli dochodzę do ciebie. To tylko, a może aż sieci miejscowych kłusowi, które zastawione zostały z myślą o okoniach. Szybkie wypięcie woblera i udajemy się dalej w stronę zakrętu, na którym zaliczyłem wyjście zdrowo wypasionej bestii. Niestety zawróciła tuż pod powierzchnią wody pokazując jedynie swój bok (wysokości co najmniej średniego leszcza). Po drodze kolejny zaczep! Tym razem jakiś taki dziwny. Zupełnie inny niż wszystkie. Twardy i nic a nic niesprężynujący. Chwila mocowania i niestety, kotwice Jurkowobka okazują się zbyt mocne dl mojej 20 funtowej Power Pro. W nadziei, że to może tylko (!!!) sieć postanawiamy napłynąć na zaczep jeszcze raz z czymś dużo poważniejszym na końcu zestawu. Szybka zmiana kijka na tunningowanego JAXON’a PROFIX JERK SPIN 195 z przykręconym CAIMAN’em 201 oraz 50-cio funtową Power Pro z Whitefish’em 18SX na końcu. Wypuszczam Linke celowo tak długa by wobler szedł niemal po samym dnie.
    Czuje jak po nim szoruje. Za chwile łapię dokładnie ten sam zaczep. Nadzieja na odzyskanie ukochanego wobka rośnie. Niestety… Na próżno. Tuż obok fartownej przynęty spoczywa Whitefish. Szkoda. Wielka i niepowetowana szkoda. Dobrze przynajmniej, że udało mi się go rozdziewiczyć… Cóż… wmawiam sobie, że nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Skoro nie ma przynęty, którą na tej wodzie darzyłem największym zaufaniem, nadszedł czas by się poważnie przyłożyć i znaleźć godnego następcę. W końcu musi być przecież jeszcze jakiś wobler, którego tutejsze szczupaki choc w części tak polubią. Zaczynam się poważniej przykładać do Rapali Magnum 13. Na zmianę z Rapalką w wodzie pływa BOMBER.
     
       
    To mój faworyt zaraz po straconym OFFSHORE LAZER EYE. Mój zakręt wydaje się być wymarłym. Cóż, jak nie tu to może gdzieś indziej. Niemal na siłę wyciągam Komancza w nieznane. W poszukiwaniu nowej miejscówki. Wpływamy w odnogę, której do tej pory nie mieliśmy okazji wybadać z użyciem echosondy. Znajdujemy dwie fantastyczne miejscówki. Jedna – zewnętrzna część długiego zakrętu z rynna przy brzegu głęboką na 5 metrów oraz dużą zatokę w ogromną płycizną (max 1,5m) z potężnym 9 –cio metrowym dołem. Coś niesamowitego. Przykładamy się. Bardzo dokładnie obławiamy nowe miejscówki i po kilkudziesięciu minutach postanawiamy sprawdzić co tam słychać u Likx’a. Jeszcze raz spoglądamy na nowo odkryte łowisko i spływamy powoli w stronę bazy. Po drodze mijamy sympatyczną gromadkę wodnych ptaszydeł, które niczym niewzruszone oddają się popołudniowej toalecie.
     
       
       
    Zaraz na wyjściu z zatoki Jerrego obserwuję dotąd nieznany obraz na echosondzie. Wskazanie głębokości 5,5-6 metrów i zupełnie czarno od 1,5 metra przy powierzchni aż do samego dna. Dziwna sprawa. Zaczynam wątpić w poprawność wskazań echosondy. Wcześniej nawet czujnik temperatury wody przy wskazaniach poniżej 2°C najzwyczajniej w świecie wyłączał się. Chwilę później mamy sprawcę. Linka tuff line XP przy mocnym zaczepie pęka niczym nitka. Chwile po mnie wiesza się Komancz. To kolejna sieć. Tej już nie darujemy. Moja wierna przyjaciółka MUELA namiętnie witam się z siecią, ratując przy tym życie kilku okonkom. Mocno zdenerwowani płyniemy na pełnym gwizdu w stronę bazy obławiając jeszcze po drodze kolejny raz Spiralę Griszy (108cm). Jeszcze chwila i na brzegu w bazie widzimy Likx’a. Zmarznięty, ale wydaje się być szczęśliwy. Okazuję się, że użyczone wobki spisały się wzorowo. A Artur słuchając rad Matki złowił na Salmo Perch’a 8 SDR ładnego szczupaczka ok. 85 cm (brak dokładnej miarki – długość obrazowo oceniona na trzy długości termosu). Jeszcze na zakończenie dnia postanawiamy kontrolnie opłynąć Zatokę Griszy wraz z Prostką Komancza w nadziei na spotkanie jakiegoś wygłodniałego szczupaka. Ponieważ wiatr oraz mżawka wzmagają się postanwiamy zakończyć na dziś. Tuż przed bazą Komancz kręci niemal tradycyjną podwójną ÓSEMKĘ i wpływamy do bazy. Na miejscu szybkie pakowanie – na załóżmy, że szybkie, wsiadamy w nasze białe bolidy (ducato 4x4 oraz Seicento van 1100) oraz udajemy się każdy do swej wioski. Kolejny raz okazało się, że echosonda to nie tylko głupi wyciskacz pieniędzy, a naprawę potrzebne urządzenie szczególnie przy trollingu. Mifek, 2005   
     
     
     Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

  • Jacku, na wstępie wielkie gratulacje. Oczekiwany przez Ciebie tytuł Mistrza Polski w tym roku pojawił się na Twoim koncie. Z relacji wiemy, że trzeba było wiele szczęścia a przede wszystkim wymagane było ogromne doświadczenie oraz umiejętność nieszablonowego myślenia. Właśnie takie podejście to cechy nowoczesnego wędkarza, za którego w Polsce przez wielu jesteś uważany. Przejdźmy zatem do pytań, które w imieniu użytkowników jerkbait.pl chciałbym Tobie zadać:
     
    Jacku, jak wygląda Twoja zwykła, codzienna wyprawa wędkarska? Przyjemność czy kolejny dzień pracy? Każdy wypad nad wodę to ogromna przyjemność. Ale nigdy nie wybieram się ot tak na ryby. Zawsze stawiam sobie jakiś cel. Np. dzisiaj będę łowił okonie w środku nurtu rzeki na takie lub takie przynęty. Jeśli nic nie złowię, to i tak wiele się nauczę. A jak mój pomysł wypali, jestem szczęśliwy. Najwięcej satysfakcji przynosi mi łowienie ryb w pełni zaplanowany sposób. Coś sobie wymyślę, coś podpatrzę, udoskonalę i biegnę nad wodę sprawdzić, czy działa. Jeśli uda mi się przewidzieć, jak zachowają się ryby, to jestem z siebie dumny. To samo dotyczy przynęt i technik łowienia – wszystko musi działać tak, jak tego chcę.
     
       
     
    W jaki sposób pracujesz podczas kolejnych swoich wypraw? Na co zwracasz szczególną uwagę? Czy robisz jakieś notatki, opisy miejscówek? Podczas wypadu nad wodę staram się myśleć, przewidywać. Jeśli coś przykuje moją uwagę, potrafię nawet na pół dnia odłożyć kij i obserwować. Czasem przyglądam się rybom, czasem ptakom i dzikom. Często rozmawiam ze spotkanymi wędkarzami. Stare wędkarskie wygi są uosobionymi kopalniami wiedzy o rybach. Do dzisiaj bardzo dużo się od nich uczę.
    Od zawsze marzę o tym, by stworzyć coś w rodzaju notatnika. Niestety, brakuje mi konsekwencji. Dlatego wszelkie dane przechowuję na najtwardszym z dysków, czyli w głowie. Nie mam pamięci do dat, ważnych wydarzeń itp., ale w środku nocy powiem, za którym krzaczkiem złowiłem ładnego jazia i na co uderzył.
     
       
     
    Tydzień przed zawodami. Ostatnie szlify, gorączkowe rozmyślania, czy błoga sielanka i pewność siebie? Zawody to zupełnie inny temat. W tym wypadku nie liczą się moje upodobania. Jeśli najpewniejszy wynik dają szczupaki, to łowię szczupaki, jeśli bolenie, to bolenie. Łowisko i występujące w nim ryby narzucają wybór taktyki. Zawsze zaczynam od podjęcia decyzji, na jakie ryby się nastawiam. Ten element decyduje o wyborze łowisk, co z kolei determinuje wybór przynęty, zestawu i techniki łowienia. Każdy z tych elementów musi być starannie przemyślany. Jeśli podczas trwania tury zdecyduję się na zmianę sposobu łowienia, konsekwencje są najczęściej opłakane. Dlatego też najlepsi zawodnicy często wygrywają sektory i równie często wracają do wagi z zerem.
    Uważam, że o sukcesie w zawodach decyduje trening. Jeśli mam możliwość wcześniejszego rozpracowania łowiska, to przed imprezą jestem zupełnie spokojny. Najgorzej, gdy nie mam takiej możliwości. Wówczas najczęściej kieruję się intuicją. Zwiedzam rzekę, łowię w różnych miejscach. Po 2-3 godzinach mam już jakiś obraz łowiska. I wtedy podejmuję decyzję. Przyznam szczerze, ten sposób przynosi mi największą frajdę. Tyle tylko, że w tym wypadku mam niewielkie szanse na sukces.    
     
    W jaki sposób przygotowywałeś się do zawodów? Jak wybierałeś sprzęt, przynęty oraz jak ustalałeś taktykę połowów? Zawsze, bowiem (w moim przypadku) pojawia się pytanie „czy oby na pewno to a tamto nie będzie potrzebne”. Tegoroczne Mistrzostwa Polski rozegrano na trzech zbiornikach zaporowych – Przeczyce, Dziećkowice i Goczałkowice. Znam i lubię każde z tych łowisk. Żyją w nich kapitalne okonie. A je lubię łowić najbardziej. Rozpracowywałem każdy akwen razem z Tomkiem Krzyszczykiem. Próbowaliśmy łowić różnymi sposobami i przynętami. Sprawdziliśmy mnóstwo rozwiązań. Wyciągnęliśmy wnioski – na każdym z trzech sektorów trzeba nastawić się na grube garbusy. Absolutnie nie miałem zamiaru łowić ich na trok boczny (nie lubię tej metody), ani na paprochy. Użyłem 5-cm ripperów (zielone z brokatem i czarnym grzbietem). Do tego plecionka 0,12 mm i sztywny kij (2,1 m) do 30 gramów. To był dobry wybór.
    Co do taktyki – przed zawodami nie wiadomo, czy wybrana taktyka jest właściwa. Do końca nigdy nie można wszystkiego przewidzieć. Tym charakteryzuje się wędkarstwo. O taktykach wędkarskich można napisać wielkie dzieło naukowe. Postaram się w kilku słowach wyjaśnić jak ja rozumiem to zagadnienie. Od razu zaznaczam, że niewielu zawodników podchodzi do tego tematu w ten sam sposób.
    Idealna taktyka pozwala na zabranie na turę tylko jednego wędziska i niewielkiego pudełeczka z kilkoma przynętami jednego rodzaju. Wędkarz poluje wyłącznie na wybrany gatunek, szuka wytypowanych łowisk i łowi ustaloną wcześniej techniką. Podczas tury nie może zmienić taktyki i w ogóle się nad tym nie zastanawia. Skoncentrowany łowi swoje. Oczywiście taką taktykę warto obrać wtedy, gdy solidnie rozpracuje się łowisko. Nie jest to sposób na wygranie imprezy, ale najczęściej zapewnia uplasowanie się w ścisłej czołówce w danych zawodach. Jest to istotne z punktu widzenia zawodnika, który bierze udział w całym cyklu zawodów. W takim wypadku wyniki pojedynczych imprez mają mniejsze znacznie – liczy się wysoka średnia wszystkich lokat. Pewnie zwróciliście już uwagę, że najbardziej uznani zawodnicy niezmiernie rzadko wygrywają zawody, ale często plasują się w czołówce. I o to im właśnie chodzi. Dodam jeszcze, że taktyka idealna znacząco ogranicza wpływ tzw. szczęścia lub przypadku na wynik. Szczęścia nie można przewidzieć, nie ma się nie wpływu. A skoro tak, to staram się przynajmniej umniejszyć jego rolę. Obierając taktykę idealną, ograniczam ten czynnik. Np. polując na bolenie, raczej nie myślę o braniach sandaczy, szczupaków bądź okoni. W ogóle nie liczę na inne ryby. I o to chodzi – nie mogę liczyć na coś, czego nie potrafię przewidzieć, zaplanować. Lepiej całkowicie skoncentrować się na wybranym gatunku i perfekcyjnie wykorzystać jeden rodzaj łowisk oraz czas trwania tury.      
    Taktyka na wygranie pojedynczych zawodów powinna uwzględniać czynnik szczęścia. W tym wypadku szczęściu warto pomóc, stosując np. bardziej uniwersalne przynęty, łowiąc w kilku typach łowisk, nastawiając się ryby różnych rozmiarów. Tutaj uplasowanie się w czołówce nic tak naprawdę nie daje, więc warto zaryzykować. Tyle tylko, że próby łowienia rozmaitych gatunków ryb różnymi przynętami i technikami, w wielu łowiskach, często przynoszą kiepskie wyniki. Chyba, że szczęście dopisze.
    W tegorocznych Mistrzostwach Polski zastosowałem taktykę idealną, wypracowaną podczas szeregu treningów. Miałem szczęście, bowiem w taktyce tej mogłem założyć stosowanie przynęt 5-cm i łowienie techniką opadu. A to dobry sposób także na złowienie sandacza bądź szczupaka. Przyznam, że nagiąłem trochę moją taktykę (polegającą na łowieniu dużych okoni). Otóż uwzględniłem możliwość brania szczupaka i przez całe zawody nie ściągałem metalowego przyponu. Takie drobne ustępstwo.
    Tak w dużym uproszczeniu rozumiem pojęcia taktyki. Oczywiście taktyka idealna może zakładać łowienie tylko dużych ryb (np. sandaczy, boleni lub szczupaków). Wówczas jest to również taktyka na wygranie zawodów.
    Jeszcze kilka zdań o przynętach. Otóż w tej kwestii jestem minimalistą – przez lata wyselekcjonowałem kilka przynęt, które sprawdzają się niemal we wszystkich polskich łowiskach. Mam kilka pewniaków na okonie, kilka na sandacze i szczupaki, kilka na klenie i jazie, bodajże dwa na bolenie. Mam też wabiki do zadań specjalnych – np. na wzdręgi, leszcze, płocie, krąpie, kiełbie. Nie eksperymentuję zbytnio z kolorystyką – używam sprawdzonych rozwiązań. Jeśli moja taktyka zakłada łowienie okoni w zbiornikach zaporowych, od razu wiem, na co będę je łowił. Moim zdaniem, najważniejsze jest znalezienie ryb i właściwe podanie im przynęty. Natomiast to, czy zaprezentuję im wobler, błystkę, czy gumę ma drugorzędne znaczenie. Ważne, by czuć przynętę i mieć nad nią pełną kontrolę.
     
    Co zwykle czujesz podczas tak ważnych zawodów jak Mistrzostwa Polski? Trema, strach czy stoicki spokój? Zawsze trochę się denerwuję. Ale przez lata nauczyłem się nad tym panować. Przyznam, że do dzisiaj nie mogę zasnąć przed wyprawą na nieznane łowisko, przed ważnymi zawodami, czy też przed sprawdzeniem nowego rozwiązania. Ja po prostu żyję wędkarstwem.
     
    Ogłoszenie wyników. Robert Taszarek przekazuje wiadomość – jesteś Mistrzem Polski – Twoja pierwsza myśl? Nareszcie, jednak i mi się udało!
     
    Jacku, poproszę o kilka wskazówek dla tych, którzy chcieliby łowić skuteczniej? Jakimi cechami lub przesłankami powinien kierować się wędkarz, który szuka sukcesu w połowie ryb drapieżnych? Łowię ryby od 30 lat. Nikt nie uczył mnie tej sztuki – do wszystkiego dochodziłem sam. Podpatrywałem innych wędkarzy, czytałem wszystkie książki i gazety (robię to do dzisiaj). Ale przede wszystkim bardzo często bywałem nad wodą. Każda wyprawa niesie nowe doświadczenia. Tak samo jak każda podjęta próba zrealizowania swojego pomysłu. Jeśli chce się łowić skutecznie we wszelkich warunkach, nie można cały czas stosować tych samych rozwiązań. Nie można zarzucać wędki i stwierdzać, że dzisiaj nic nie bierze. Warto spróbować inaczej. Pomyśleć, rozejrzeć się wokoło, zagadnąć innego wędkarza. I odwiedzać różne łowiska, łowić różne ryby, na różne przynęty i różnymi technikami.
     
    Który gatunek ryby jest Tobie szczególnie bliski i dlaczego? Najbardziej lubię łowić okonie toniowe. Każdego roku spędzam mnóstwo czasu na głębokich jeziorach i tropię te ryby. To niezwykle trudna sztuka i każdy ponadkilogramowy garbus daje mi mnóstwo satysfakcji. Tym bardziej że w wypadku tych ryb trudno o jakieś reguły. Najczęściej penetruję najgłębsze tonie jeziora. Nie na trolling, tylko łowię w dryfie z opadu. Powiedzmy – kilka skoków na 15 metrach, kilka na 10, kilka na 5 pięciu i pod łodzią. I tak do pierwszego brania. Kiedy mam już jakiś punkt zaczepienia, zawężam obszar poszukiwań, aż do wypracowania sposobu na konkretną wodę. Dodam jeszcze, że toniowe łowiska mam tylko dla siebie, bowiem nieczęsto ktoś w nich próbuje łowić. Co najwyżej trollingowy co jakiś czas przecinają głębiny. A jestem pewien, że żyją w nich kapitalne okazy. Tylko komu chce się szukać igły w stogu siana? 
     
       
    Nawiązując jednak do Twojego ulubionego gatunku ryb - okonia, jakie miejsca zwykle obławiasz, gdzie go szukasz łowiąc w toni? Przecież to szukanie igły w stogu siana. Wielu spotykanych przeze mnie wędkarzy stosuje cienką żyłkę, niekiedy nawet fluorocarbon by stać się całkowicie niewidocznym pod wodą - Ty plecionkę. Czy nie wpływa to na liczbę brań?
    Rozpoczynam zawsze od najbardziej stromych stoków przybrzeżnych, gdzie dno schodzi do najgłębszych toni jeziora. Rozmawiałem kiedyś z rybakami, którzy powiedzieli mi, że to najpewniejsze miejsca na okonia toniowego. Przypuśćmy, że stok schodzi na głębokość 30 metrów – okonie (te duże) mogą stać przy nim na głębokości np. 5-20 metrów, zawieszone nieruchomo w toni. Wcale nie muszą przesuwać się za sielawami. Mogą po prostu na nie czekać na ich szlaku. Mogą też pilnować narybku płoci, który również często robi wypady na otwartą wodę (przede wszystkim wieczorem, ale niekiedy i za dnia). Wielkie okonie wychodzą również czasem na rozmaite blaty i stoki górek. Największe sztuki zawsze czyhają nieco głębiej i wcale nie są samotnikami. Podpływają z toni pod stok na głębokości np. 15 metrów i czekają na okazję. W ubiegłym roku tylko raz namierzyłem potężne garbusy na płytszym 8-9-metrowym blacie. Złowiłem kilkanaście „mniejszych” 35-40-cm sztuk i jednego 47-cm staruszka. Po chwili dopłynął do mnie Andrzej Lipiński i zaciął potężnego garbusa. Sądząc po uderzeniach ryby na wędzisku, myślę, że był to ponad 2-kg okaz. Niestety, po kilkunastu sekundach ryba się spięła.
    Szukanie okoni toniowych rzeczywiście przypomina szukanie igły w stogu siana. Ale i radość ze znaleziska jest największa. Co do plecionki – absolutnie nie ma ona wpływu na brania okoni, nawet w superprzejrzystych jeziorach. Tak samo jak długi, miękki przypon metalowy. Sprawdziłem to wiele razy. Przecież po kilku dnia bezskutecznego szukania garbusów wiele razy zastanawiałem się, czy oby na pewno linka nie odstrasza ryb. Jednak gdy w końcu udało mi się namierzyć okonie, miałem branie za braniem. Dlatego koncentruję się wyłącznie na znalezieniu łowiska.
     
       
    Gdybyś miał pojechać na krajową wyprawę biorąc ze sobą jedną wędkę i jedną przynętę co byś wybrał? Wędzisko o akcji szczytowej,  długości 2,7 metra i ciężarze wyrzutowym do 30 gramów. Do tego plecionka 0,12-0,15 mm i 5-cm twister Mannsa w kolorze motor oil z brokatem.
     
    Polskie łowisko, do którego powracasz najczęściej? To, które jest Tobie szczególnie bliskie? Jezioro Głębokie położone koło Międzyrzecza. To niesamowicie trudna, ale i piekielnie rybna woda. Niewielu ją rozgryzie.
     
    Pamiętasz rybę życia, która wygrała z Tobą walkę, a której bardzo chciałeś zrobić zdjęcie? Pojechałem kiedyś na Zalew Złotnicki z Andrzejem Lipińskim. W pewnym momencie zaciąłem cos dużego. Od razu wiedziałem, że mam rybę życia. Oczywiście Andrzej natychmiast mnie wyśmiał, że zapiąłem za kapotę karpia. Na początku ryba spokojnie dała się podholować do łodzi. Tyle że nie stanęła, tylko popłynęła sobie dalej. W żaden sposób nie można było jej zatrzymać. Andrzej zamiast podnosić kotwicę, szykował aparat. W końcu jednak wyjął cumę. Zaczęła się jazda. Przez kilkanaście minut nie udało mi się nawet wpłynąć na zachowanie suma (bo to był on). Kijek do 30 gramów, plecionka 0,15 mm, mocny haczyk na nic się zdały. Wreszcie ryba stanęła (bo miała na to ochotę, przynajmniej ja jej nie zatrzymałem). Napłynęliśmy nad nią łodzią. Napierałem ile sił i nic, nie podniosłem jej nawet na centymetr. W końcu Andrzej podpuścił mnie: - Dawaj jeszcze mocniej, zobaczmy ją przynajmniej. I dałem się skusić. Naprężyłem wędzisko do granic możliwość. Musiało to zaboleć mojego suma, bo nagle gwałtownie targnął łbem. Upadłem na kolana. Gdy wstałem, jeszcze był na kiju. Po chwili nastąpiło drugie, jeszcze gwałtowniejsze targnięcie. Tym razem sum przetarł plecionkę. Ponoć miałem głupią minę. Później miejscowy wędkarz powiedział nam, że do tej wody wpuszcza się tylko duże, kilkukilogramowego karpie, bo mniejsze sztuki są po prostu wyjadane przez sumy...
     
    Przygoda, do której wracasz najczęściej w swoich myślach, opowiadaniach. Przygoda z boleniami. Otóż dwa lata temu postanowiłem przyłożyć się do boleni. Chciałem łowić je systematycznie. Zacząłem od opracowania przynęty. Obdzwoniłem wszystkich kolegów, którzy mogli mi w tym temacie pomóc. Pytałem, wyciągałem informacje, czytałem stare roczniki gazet. W końcu opracowałem wabik. Zrobiłem 10 sztuk, ale żadna nie spełniała moich oczekiwać. Naniosłem poprawki i z kolejnych 10 przynęt 4 jako tako nadawały się do łowienia.
    Pobiegłem nad rzekę. Celowo wybrałem jedno z najtrudniejszych łowisk boleni. W ciągu 4 godzin złowiłem 4 sztuki. Miałem też dwa brania. Od tamtej pory łowię te ryby niezwykle systematycznie. Słowami nie sposób opisać, ile daje mi to radości...
     
       
    Jacku, pamiętasz swoje początki, dzień, w którym rozpocząłeś przygodę ze spinningiem i swoją pierwszą rybę? Łowię od dziecka. Jednak spinningiem zająłem się 15 lat temu. Pierwszą złowioną rybą był okoń. Skusił na Meppsa Long nr 1. Później polowałem na klenie i szczupaki. Tak się zaczęło.
     
    Czy masz swojego wędkarskiego guru, którego podpatrujesz, z którego bierzesz przykład, którego rady są dla Ciebie niezwykle ważne? W świat spinningu wprowadzał mnie znakomity wrocławski wędkarz – Dariusz Wołoszyn. To on cierpliwie rozrysowywał mi rzeczne stanowiska ryb. Jeśli chodzi o podpatrywanie innych wędkarzy, to robię to niezwykle chętnie do dzisiaj.  Lubię patrzyć na skutecznych łowców. Zawsze wiele się uczę, udoskonalam swoje techniki. Na zawodach najwyższego szczebla mam ku temu szczególną sposobność, z której korzystam.
    Największym szacunkiem darzę Maćka Jagiełę i Marka Szymańskiego. To wędkarze z niezwykłą intuicją wędkarską, wychowani tak jak ja nad dużą rzeką. Ich styl łowienia odpowiada mi najbardziej.  
     
    Kolega zabiera Ciebie na nieznane łowisko. Wychodzisz z samochodu, widzisz po raz pierwszy wodę. W jaki sposób pozyskujesz informacje, które pozwalają Tobie łowić skuteczniej? Przede wszystkim szukam miejsca, które wyróżnia się na tle krajobrazu. Jeśli cały brzeg jeziora porastają trzciny, a tylko w jednym miejscu brzeg wchodzi do wody łagodną plażą, to zacznę właśnie od tej plaży. Jeśli brzeg kanału wyłożony jest kamieniami, a w jednym miejscu dno pokryte jest mułem, zacznę od mułu. Jeśli w szeregu wysokich, długich rzecznych ostróg wypatrzę główkę wyraźnie krótszą, niższą lub bardziej zniszczoną, na pewno pobiegnę właśnie na nią. Jeśli cała woda przy brzegu jest nasłoneczniona, będę szukał choćby centymetra zacienionego. Nazwałem ten sposób wyszukiwania łowisk metoda kontrastu. Ona naprawdę działa. Zresztą spróbujcie sami.
     
       
    Czy przynęty w Twoich zbiorach są podzielone wg ustalonych kryteriów? Jakie to kryteria? Czym kierujesz się przy wyborze nowej przynęty? Jak już wspomniałem, nie mam zbyt wielu przynęt. Wypracowałem sobie po kilka typów wabików na każdy gatunek ryb. Jednak absolutnie nie jest to jakiś sztywny podział, bowiem największy nacisk kładę na kontrolę nad przynętą i sposób jej prezentacji. Jeśli w jakimś łowisku przynęta powiedzmy szczupakowa jest odpowiedniejsza na okonie, bo np. łatwiej sprowadzić ją na odpowiednią głębokość czy zaprezentować rybom, to nie zawaham się jej użyć. Najważniejsze to posłużyć się przynętą w pełni zaplanowany sposób.   
     
       
    Ostatnio zaczynam dochodzić do podobnych wniosków -  im więcej przynęt tym większy mętlik w głowie, tym trudniej się zdecydować. Widzę, że czas na porządki w moim pudle. Ponieważ moim ulubionym gatunkiem ryb jest szczupak powiedz mi proszę jaka przynęta w Twoim zbiorze jest numerem jeden na tą rybę i dlaczego.
    Jeśli chodzi o toń jeziora sielawowego, to największe, białe kopyto Relaksa. Jest to zarazem świetna przynęta na garbusy toniowe. Poprosiłem kiedyś starego rybaka, aby wskazał w moim pudle przynętę dobrą na duże szczupaki i okonie. Rybak krzywił się, stroił dziwne miny, ale w końcu sięgnął po właśnie takie kopyto. Nie powiedział ani słowa, tylko podał mi ją do ręki. Oczywiście sprawdziłem to wielokrotnie i rybak miał rację. Jednak nie zmienia to mojego podejścia do tematu wabików – mają one drugorzędne znaczenie. Jeśli znajdziemy rybę, właściwie podamy jej przynętę, to po prostu będziemy mieli branie. I na kopyto, i na twister, i na blachę...
     
       
    Jak organizujesz się na zawodach wędkarskich? Na co warto zwrócić uwagę? Co jest ważne, a nad czym w ogóle nie warto się zastanawiać? Na zawodach najważniejsze jest wypracowanie odpowiedniej taktyki łowienia i konsekwencja. Jeśli wędkarz się podpali, bo na przykład zauważył, że ktoś złowił szczupaka, i zaczyna nerwowo zmieniać metody połowu, to praktycznie przekreśla swoje szanse na sukces. Ale zawsze warto obserwować innych wędkarzy. Czasami i ja zmieniam taktykę. Jednak najpierw uważnie patrzę, na czym polega skuteczność innego wędkarza, analizuję, czy mam odpowiedni sprzęt i przynęty. Dopiero wtedy zaczynam działać. Czasem wygląda to komicznie, jak odkładam kij, siadam za innym wędkarzem i obserwuję, jak łowi. Ale to przecież żaden wstyd się uczyć...
     
    Ryzykujesz czy konsekwentnie realizujesz taktykę, którą ustaliłeś przed zawodami? Niestety, znany jestem z żelaznej konsekwencji. Czasami to dobrze, a czasami źle. Dlatego dość często zdarza mi się kończyć turę bez ryby. Szczególnie, gdy moja taktyka zakłada łowienie ryb dużych.
     
    Jakie masz zdanie na temat jerkowania? Czy uważasz, że może ono być jedną z technik skutecznego zawodnika? Zagadnienie dżerkowania traktuję bardzo szeroko. Otóż dla mnie każda technika łowienia polegająca wprawianiu przynęty w ruch przy użyciu wędziska jest dżerkowaniem. Tak więc dżerkuję woblerami (nie tylko bezsterowymi), gumami, błystkami wahadłowymi, kogutami. Uważam, że wędkarz, który potrafi dżerkować i rozumie, jak ważna jest praca przynęty i sposób jej prezentacji, może być niezwykle skutecznym łowcą. To wyższa szkoła jazdy, której nigdy nie zgłębią zwolennicy np. bezmyślnego bocznego troka.   
     
       
    Doczepię się do tego bocznego troka. W naszym wywiadzie dwukrotnie podkreślasz, że nie lubisz tej metody. Przez wielu uważana jest ona przecież za najskuteczniejszą jeśli chodzi o okonia. Dlaczego nie przypadła ona Tobie do gustu?
    Boczny trok nie jest najskuteczniejszą metodą na okonie. W ogóle nie ma najskuteczniejszej metody na okonie. Przecież o tym, jak łowić okonie, decyduje mnóstwo czynników, że wspomnę tylko o rodzaju łowiska i np. warunkach atmosferycznych. Najczęściej łowię okonie z opadu, ale nie zawsze jest to najlepszy sposób. Czasami i ja sięgam po trok. Nie lubię tej metody, bo zabija w wędkarzu dociekliwość, wyłącza myślenie. Wystarczy zarzucić zestaw, poczekać, aż opadnie na dno, i wlepiając wzrok w szczytówkę, zwijać żyłkę. Ryba uwiesi się sama. Właśnie tak najczęściej łowi wielu wędkarzy. A gdzie granie przynętą, praca wędziskiem, poznawanie ukształtowania dna? Jak tu się cieszyć z brania, jak widać je tylko po ugiętej szczytóweczce? Najsmutniejsze jest to, że obecnie wielu młodych spinningistów zaczyna właśnie od troka i łowi nim we wszelkich łowiskach. To ślepa uliczka. Warto znać tę metodę, ale trzeba też poznawać inne. Trzeba wyrobić w sobie pewien dryg, umiejętność czytania wody, dociekliwość.
    A jako ciekawostkę powiem, że przy mnie jeszcze żaden zawodnik nie dołożył mi trokiem, choć łowiłem metodą opadu... Nawet w łowiskach o głębokości kilkunastu metrów.  
    Czy podczas zawodów wędkarskich spotkałeś się z zawodnikami, którzy skutecznie używali zestawów castingowych z kołowrotkami o ruchomej szpuli? Na zawodach najwyższego szczebla w Polsce i zagranicą nie widziałem nigdy zawodników łowiących multiplikatorami. W przypadku imprez zagranicznych były to zawody na rzekach. Co wędzisk catingowych, to rozumiem, że mówisz o kijach krótkich, bardzo sztywnych. Uwielbiam takie wędziska i takimi najczęściej łowię z łodzi. Moje kije na sandacze i szczupaki nie mają w ogóle akcji. Mogę nimi w każdej chwili łowić np. 10-cm Sliderami. Tylko takie pały pozwalają mi całkowicie kontrolować ruch wabika. Jeśli chcę go poderwać na 20 cm, to kij nie może się przygiąć i „zabrać” mi kilka centymetrów skoku. Poza tym skok ten musi nastąpić natychmiast, a nie pochwali. Ponadto stosuję niezwykle siłowy hol ryby. Uwielbiam bryzgi wody, niesamowitą siłę walczącej ryby. Bardziej miękkie zestawy tłumią te doznania.
     
    Jaki prezent wędkarski chciałbyś w tym roku znaleźć pod choinkę? Ten, który sprawiłby Tobie najwięcej radości?
    Umowa sponsorska, która zobowiązywałaby mnie do łowienia ryb codziennie, 7 razy w tygodniu, przez cały rok. Gdybym pokazał taki papier żonie, w końcu nie byłoby wymówek: Tylko ryby i ryby...
     
    Czego życzyć Tobie w przyszłości? Kolejnego tytułu Mistrza Polski, Mistrza Świata, a może jakiejś rekordowej ryby? Mam już 5 medali Mistrzostw Świata – drużynowo 2 złote i 2 srebrne, indywidualnie srebrny. Do zdobycia pozostał mi już tylko tytuł indywidualnego Mistrza Świata. Ale nie o nim marzę najbardziej. Otóż być może już w przyszłym roku zabiorę się za brzany. Podobno jest ich w Odrze całkiem sporo. Chciałbym, aby i w tym przypadku mi się powiodło. I to jest moje marzenie oraz cel na przyszły rok.  
     
    Bardzo dziękuję za czas, który poświęciłeś by udzielić odpowiedzi na powyższe pytania. Jednocześnie chciałbym życzyć w imieniu nas wszystkich, użytkowników jerkbait.pl, powodzenia w kolejnych Twoich startach i realizacji swoich życiowych planów.
     
    Wywiad z Jackiem Stępniem przeprowadził Remek, 2005 
     
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

Artykuły

×
×
  • Dodaj nową pozycję...