Skocz do zawartości

Artykuły

Manage articles
  • admin
    Dzień drugi – kierunek zatoka metrówek
    Chyba nikt nie wątpi gdzie popłynęły wszystkie łodzie w drugim dniu wyprawy. Oczywiście wystąpiły również wahania czy nie był to oby jednorazowy przypadek. Jednak koniec końców wszyscy zgodnie przyznali - tam muszą być jeszcze inne duże szczupaki. Płyniemy razem – polska reprezentacja jerkomaniaków. W naszej zatoce (o jak ładnie tak powiedzieć) widzimy Szwedów. Łowią. Właściwie jerkują. Jeden z nich ma dziwny styl, który wzbudza w nas wiele radości (bardzo mocne, długie i agresywne szarpnięcia – tak jakby ktoś szarpał jakiegoś pullbaita). Spokojnie mówię, poczekajcie on jeszcze za chwilę coś złowi. I jakby na zawołanie wędka jerkowa gnie się prawie do samego dolnika. Po kilku minutach walki metrówka ląduje w łodzi, a nasze miny z uśmiechniętych robią się jeszcze bardziej uśmiechnięte, ale nie powodu „dziwacznej”, agresywnej metody połowu ale z tego, że teoria lokalizacji dużych szczupaków potwierdziła się. Zapowiada się bardzo dobrze. W oddali obserwujemy inną ekipę, prawdopodobnie niemiecką, też łowią i też mają metrówkę! Głębokość łowiska to około 4m. Na dnie gęsty kobierzec roślinności. Temperatura wody zdecydowanie wyższa niż w pozostałych zatokach – około 15st. C.  
    Zaczynamy. Na początku padają pojedyncze, mniejsze szczupaki. Najbardziej efektywną przynętą bardzo szybko staje się Salmo slider. Z Sebastianem próbujemy co prawda łowić na inne przynęty ale niestety brania są albo niemrawe, albo szczupaki odprowadzają przynętę i tuż przy samej burcie mówią wędkarzowi „do widzenia”. Każdy z nas zadaje sobie pytanie, kiedy będzie ta pierwsza, wymarzona metrowa ryba w naszym zespole. Już po kilkunastu minutach widzimy, że Łukasz pływający na łodzi razem z Andrzejem ma okazję przekonać się jako pierwszy co to znaczy metr na wędce (przedtem jednak, przy każdej sposobności mówi, że nie ma żadnych szans na metrową rybę – ale mnie to denerwowało). Pierwsza w życiu tak piękna ryba zostaje pokonana około godziny 12.00. Oczywiście ponownie Salmo slider zaliczył kilka dziur w swoim korpusie – wynik 101 cm daje spokój i szczęście. Powiodła się realizacja osobistego planu. To kolejny przykład na to, że jeśli tylko ktoś chce może jerkować używając zwykłej wędki spinningowej 2,7m (oczywiście musi być mocniejsza – ok. 60 – 80g). W chwilę później jakby nie dowierzając w to co dzieje się na wodzie Łukasz ponownie informuje wszystkich, że ma dużą rybę na końcu zestawu. Ponownie długa, zwykła wędka spinningowa zaopatrzona w slidera gnie się w każdym do samego dolnika. Praktycznie nie dowierzamy. Wczoraj dwie dziewięćdziesiątki, dzisiaj już metrówka a na dokładkę następny potwór. Tym razem jednak była to tylko 90 cm. Tylko? Wspaniały okaz ryby. Kilka zdjęć i ryba zostaje wypuszczona do wody.
     
       
       
       
    W między czasie Daniel z Robertem próbują skorzystać ze swoich tajemnych przynęt – własnoręcznie wykonanych błystek obrotowych. Przed wyjazdem zadawałem sobie pytanie – czy jest to skuteczna przynęta na szwedzkie szczupaki? Szczerze przyznawszy, w szkierowych relacjach, które miałem okazje dokładnie przestudiować nie spotkałem informacji o skuteczności tego rodzaju przynęty. Blachy wahadłowe – owszem, ale obrotówki nie.
    Błystki z dużymi skrzydełkami rozmiaru 6, z wielkim chwostem lądują w wodzie. Przynęta ta, zwłaszcza w płytkich i porośniętych miejscówkach okazuje się być strzałem w dziesiątkę. Duże wibracje hydroakustyczne, mocna praca i praktycznie bezproblemowe przemieszczanie się nad kobiercem roślin podwodnych stało się bardzo kuszące dla ukrywających się tam drapieżników. Co kilkanaście rzutów kolejne ryby meldują się na wędce. Niestety przynęta powoli traci kolejne koraliki na korpusie. Wnioski zostają szybko wyciągnięte – następny rok więcej lekkich obrotówek i solidniejsze na pewno nie szklane kulki, które w uściskach szczęk szczupaków łatwo pękają.
     
       
       
    Jak każdego dnia spływamy około godz. 14.00 na obiad. Ponownie, jak dnia poprzedniego, jedzenie smakuje jak danie w ekskluzywnej restauracji. W tym dniu nawet przypalone dno garnka zostało doszczętnie „wylizane”. W między czasie Janek opowiada nam o swoich zdobyczach. A chciałbym Wam powiedzieć, że jest o czym. Janek, miłośnik ptaków widział, podczas pierwszych dwóch dni wiele gatunków ptaków nie występujących w Polsce. Fascynacja tym tematem w końcu i nas dopadła. Teraz nie widzimy już tylko trzcin, wody, zatok. Nasze horyzonty zostają poszerzone. Teraz przyrodę odbieramy inaczej, pełniej – bernikle kanadyjskie, orły przednie, bieliki, czaple, żurawie to dodatkowe atrakcje, które są nierozłącznym elementem obrazu szwedzkich szkierów.
     
       
       
    Po obiedzie dwie łodzie kierują się w „naszą” zatokę. Andrzej ze swoimi współtowarzyszami wypływają w inne rejony. Chcą poznać nowe miejsca. Całkiem zresztą słusznie Andrzej, jako gospodarz chce pokazać jak najwięcej. Sytuacja praktycznie nie zmienia się. Co jakiś czas melduje się ryba około 60-70 cm. By jednak i taką sztukę złowić należy się mocno napracować.
     
       
       
       
    Łowimy dalej. W pewnym momencie (około godziny 19.00 gdzie każdy myśli już o kolacji i ciepłej herbacie) wędka Roberta wygina się w istny pałąk. Nieopodal wyspy zaczaiła się kolejna, jak się okazało po kilku minutach metrówka. Tym razem wszyscy oczekujemy w niepewności na wynik. Ile tym razem będzie? Z oddali widzimy osoby schylające się do burty. To bezsprzecznie moment podebrania ryby. Po chwili widzimy dużą rybę. SMS po raz kolejny przynosi nam dobrą informację - 104 cm Xaviego. Wielka radość ogarnia nas po raz kolejny (operatora pobierającego opłaty za SMS’a w roamingu pewnie też).
     
       
    Zdjęcia, trzęsawka rąk, buzi i ryba wraca z powrotem do wody. Robert, ma nareszcie swoją rybę życia, swoją metrówkę. Drugi dzień wyprawy, a już zrealizował swój plan – kolejny szczęśliwy. Ponownie slider okazał się kąskiem, któremu nie mógł oprzeć się żarłoczny szczupak potarłowy. Zaczynamy zastanawiać się dlaczego. Podczas obiadów, gdzie głównym daniem jest ryba duszona w kociołku, każdorazowo podczas patroszenia stwierdzamy, że szczupaki mają w swoim układzie trawiennym różnej wielkości okonie. Okazuje się później, że rośliny przypadkowo wyciągnięte z wody oblepione były ikrą różnych gatunków ryb. Prawdopodobnie, przy tej okazji okonie przypłynęły na swoją wielką ucztę stając się jednocześnie ofiarą drapieżników - szczupaków. Większość poławianych przez nas ryb złowiona została na imitacje okoni. Im bardziej przypomniała ona rzeczywistość tym lepsze osiągaliśmy wyniki (może to tylko nasze subiektywne spostrzeżenia ale tak było). Dlatego też kolor PH slidera był najtrafniejszym wyborem. Jednak dlaczego akurat slider? Moim zdaniem umożliwiała ona bardzo szybkie obławianie miejscówek. Jej agresywne, szybkie prowadzenie prowokowało głodne szczupaki do intensywnego atakowania. Wielokrotnie na 4-5m wodzie, szczupaki ganiały slidery do samej powierzchni, ponawiając kilkukrotnie ataki w przypadku zaliczenia pudła.
     
    Jeszcze tego samego dnia, razem z Sebastianem płyniemy na koniec zatoki. Stosujemy naprawdę bardzo efektywną metodę połowu z dryfu. Rzut, za rzutem przynosi kolejne ryby. Nie są one wielkie, ale daje nam to wiele radości. Przynętę prowadzimy w ekspresowym tempie. Szczerze powiedziawszy nigdy w życiu tak jej nie prowadziłem. Teraz jakoś sama ręka mówiła – prowadź szybko i drobno. Kolejne szczupaki widać było jak wyskakują a to „spod kamienia”, a to z za wolnostojącej kępy podwodnej roślinności. Jedną z zatok nazywamy nawet przewrotnie „zatoką psiaków” ze względu na liczną populację bardzo małych drapieżników, które po kilka razy uderzają w przynętę prowadzoną pod lustrem wody. Nie obawiają się niczego. Wielokrotnie ponawiają w następnym rzucie. Tutaj, przechodzi nas po głowie myśl, przydałby się mały Salmo mass maruder albo inna typowo szczupakowa przynęta powierzchniowa.
     
       
    W pewnym momencie zauważyliśmy drgnięcie trzcin. Tak jakby szczupak ogonem odbił się od zielonej, ledwo wystającej nad wodę, ściany roślin. Wędka Sebastiana gnie się i wiemy, że to kolejna ładna ryba. Po kilku odjazdach walecznej ryby, gruby 89cm szczupak melduje się w naszej łodzi. Sebastian przekroczył 80. Niestety nie mogę tego powiedzieć o sobie. Drugi dzień naszej wyprawy a ja nie zaliczyłem jeszcze ryby powyżej 80cm. Nie mogłem oczywiście narzekać na ilość (zawsze powyżej średniej), ale jeśli chodzi wielkości miałem zastrzeżenia. Tego dnia byłem całkowicie wykończony. Wszystko mnie bolało, czułem się jakbym uczestniczył w jakimś wypadku drogowym. Trochę zniechęcony, trochę zdezorientowany postanowiłem coś zmienić w moim podejściu. Tylko co?
     
       
    Podczas drogi powrotnej do przystani tylko mózg był w miarę sprawny. Cóż, postanawiam wprowadzić w moim organizmie równowagę obciążając go maksymalnie. Przynętą wyjazdu jak na razie był slider. W tym zakresie nie powinienem niczego zatem zmieniać, chociaż eksperymenty mogły przynieść zaskakujące rezultaty. Łoimy wszyscy podobnie – kij na dół, szarpnięcia, krótkie przerwy, więc i tutaj niczego nie należy modyfikować – być może powinienem jedynie zmienić tempo prowadzenia. Jednak zastanawiające jest to, że jako jedyny jestem wycieńczony do granic możliwości natomiast inni tryskają radością. Być może jesto to przypływ adrenaliny spowodowany kolejnymi holami większych ryb. Postanawiam zmodyfikować swój sprzęt wędkarski. Odstawiam wędkę Pete Maina signature muskie rod do 3oz. zmieniając ją na lżejszą konstrukcję.
     
    Wieczorem, niczym inwalida po spotkaniu z TIR’em, zaczynam przygotowywać sprzęt. Wybieram starą i ulubioną moją jerkówkę rozemeijera classic jerk 198 cm do 120g. Ta przyniosła mi jak do tej pory najwięcej szczęścia. Chłopaki jak zwykle siedzą przy kominku oglądają zdjęcia i wpisując jednocześnie na naszą tablicę wyników liczbę szczupaków z bieżącego dnia. Kończę przygotowywać sprzęt. Jutro będzie lżej. Tylko slider w kolorze naturalnego okonia i moja lekka jerkówka z wiernym C4.
     
     
    Dzień trzeci  – dzień rekordu

    Trzeci dzień rozpoczyna się inaczej niż wszystkie poprzednie. Widzę, że entuzjazm troszeczkę osłabł. Wszystko toczy się wolniej, spokojniej, a przede wszystkim ciszej. Otwieram oczy i czuję ruch każdego mięśnia. Decyzja - nie jadę, nikt mnie nie namówi. Mogą sobie mówić, że jestem mięczakiem, ale nie przyjechałem na szkiery by umierać. Kilkanaście minut spędzam na otwieraniu oczu, następnych kilka na uruchamianiu mózgu i poznawaniu świata na nowo. Pierwszy krok należy do najcięższych. Czyżbym poprzedniego dnia stoczył walkę na ringu – szczerze? Nie pamiętam. Moja wędkarska pasja zwyciężyła. Po kilkunastu minutach wstaję i jak robocop idę na śniadanie.  
    Delektujemy się śniadaniem. Szczerze? Nie pamiętam czym. Jednakże każdego dnia Andrzej z Gosią zaskakują nas coraz bardziej. Nie mówię tutaj o atmosferze, która należy do fantastycznych, ale mówię o jedzeniu. Codziennie co innego, codziennie smaczne. Skąd oni to wszystko biorą na wyspie, na której sklepu można szukać ze świecą. Przygotowani są jednak wyśmienicie. Cieszę się, że jestem z nimi bo właściwie oprócz rzucania wędką do wody nic nie muszę robić. Wszystko mam podane jak w najlepszym kurorcie wypoczynkowym i wszystko za bardzo rozsądną cenę.
     
       
    Płyniemy. Nie pisze jednak gdzie, bo to chyba rozumie się samo przez siebie. Tam gdzie zawsze. Podczas drogi widzę, że wszyscy zachowujemy się podobnie. Cisza, spokój. Każdy z nas patrzy na dno łodzi. Odczuwamy ogólne zmęczenie fizyczne. To niestety brak przygotowania fizycznego, praca biurowa. Myślę, że ważnym elementem jest przygotowanie przed taką wyprawą. Warto poćwiczyć trochę, jeśli rzeczywiście nastawiacie się na orkę czyli od rana do wieczoru łowienie ciężkimi przynętami na solidny sprzęt jerkowy. Tym razem nie mam siły by bawić się w wykładanie wszystkich przynęt, które potencjalnie mają mi dać szczęście. Wyciągam tylko kilka podstawowych, ulubionych – slider, jack, yokozuna swift, zip. To moi liderzy szkierowi. Kątem oka widzę Sebastiana. Robi podobnie. Wyciąga tylko podstawę.
     
    Po kilkudziesięciu minutach jesteśmy na miejscu. Zaczynamy łowić. Wszyscy wybieramy miejscówkę o głębokości około 2m. Właściwie był to długi grab dzielący zatokę mniej więcej w stosunku 1:3, przez który przerzucało się przynętę. Brania zwykle następowały po przejściu przynęty na głębszą wodę. Nie pamiętam dokładnie, który to był rzut. Widzę slidera, okonia wypływającego już prawie na powierzchnię. Myślę sobie kolejny rzut bez kontaktu z rybą. W tym momencie widzę z odległości dwóch metrów wielką, rozwartą na oścież gębę, która w ułamku sekundy połyka slidera. Wszystko na oczach! O rany, takiego szczupaka w życiu jeszcze nigdy nie widziałem. Wiem już, że jest to ryba mojego życia. Ma sporo ponad metr. Jerkówka rozemeijera wygina się jak gałązka wierzby na wietrze. To podpowiedź dla tych, którzy myślą, że te wędki są sztywne jak szczotki od miotły. Holuję wielką rybę. Pierwszy odjazd, drugi, kolejne próby podebrania ryby nie przynoszą oczekiwanych rezultatów. Powiem Wam szczerze, że gdybyśmy mieli sprawny sprzęt do podbierania ryby szczupak ten wylądowałby w łodzi w około 30 sekund.
    Gripp – zawodzi, rękawica nie daje się wprowadzić pod pokrywę skrzelową. Co robić? Kolejny odjazd i z dwóch kotwic wbitych w paszczę pozostaje tylko jedna. Szczupak, życiówka, wisi tylko na jednym haku. Teraz albo nigdy. Ryba po raz kolejny znajduje się przy burcie, chwytam go na swoją odpowiedzialność pod pokrywę skrzelową, myślę sobie a niech tam potnie paluchy (teraz myślę troszkę inaczej). Jednocześnie Sebek zakleszcza gripa w szczęce i wspólnie bezpiecznie lądujemy go w łodzi (ślizgiem, trzymając rybę pod brzuch). O rany? Mam swoją metrówkę! Najpierw zdjęcie robi sobie Sebek. Cieszę się jak nie wiem co. Mierzymy – 113 cm. Mój nowy rekord. Od razu dostaję gratulacje od mojego towarzysza. Cieszymy się wspólnie jak dzieci. Nie było 80, nie było 90 jest tak wielki szczupak. Zdjęcie, jedno, drugie, kolejne i wypuszczamy rybę do wody. Szczupak dostojnie odpływa w głębię. Patrzę na slidera, kilka dziur. Myślę sobie – ty przechodzisz na emeryturę.
     
       
       
       
       
    Siedzę na łodzi i czuję, że nic już mnie nie boli. Czuję się jak nowo narodzony. Leżę i odpoczywam. Słyszę ptaki, ciszę i mogę się tym wszystkim delektować. Generalnie mogę już w ogóle nie łowić. Nie zapomnę nigdy uczucia radości, które ciągnie się minutami … później godzinami. Cieszę się z kilku powodów. Życiówka, metoda jerkowa, slider, którego poznaję już od dwóch lat. Mój zasłużony odpoczynek trwa jakieś piętnaście minut. W między czasie Janek łowi następnego pięknie ubarwionego okonia.
     
       
    Mówię do Sebastiana chodź pojedziemy na płyciznę niedaleko wyspy. Sebek, jakże radosny przyjmuje propozycję. Wpływamy na miejscówkę. Nadal nie mogę uwierzyć w to wszystko co wydarzyło się kilkanaście minut wcześniej. Zakładam przynętę Yokozuny Swifta. Ona bowiem szybuje zupełnie na powierzchni, wynurzając niekiedy nos ponad lustro. Wydaje się być oczywistym wyborem w takich warunkach. Ponadto to co lubię w niej najbardziej to fakt, że bez względu na moc szarpnięcia zawsze robi długie i perfekcyjne ślizgi.
     
    Pierwszy rzut wykonuję w kierunku brzegu. Niczym nie zburzony obraz lustra wody zostaje zniszczony. Dwa szarpnięcia i atak szczupaka – wielki lej na powierzchni. Nie mogę ponownie uwierzyć. W chwilę później obserwujemy kolejną ryba bliska metra. Tym razem szczupak jest waleczniejszy. Przebywa kilkanaście metrów w ułamku sekundy. Po chwili jednak kapituluje. Szczupak chudy ale … około metrowy. Mierzymy – 98 cm. Nie do wiary! Jeszcze nie ochłonąłem z poprzednich emocji a tu następne na karku. Szczęście ogromne, tym bardziej że zaliczyłem go na przynętę Marcina, który wiem jak bardzo napracował się przed naszym wyjazdem by dostarczyć nam wielu przepięknych przynęt.
     
       
       
    W kilka minut później widzimy zmagania na innej łodzi. Michał obławiając brzeg zachęcił najpierw zachęcił 92 cm szczupaka a później metrowca do ataku. Hol trwa jak dla mnie bardzo długo. Po mniej więcej kilkunastu minutach ryba ląduje w łodzi. Słyszymy krzyki. To mogło znaczyć tylko jedno – kolejny metr – 103 cm. Nie pytajcie na co? Odpowiedź jest oczywista – slider. Teraz jak za pewne pamiętacie z pierwszej części opowiadania wszyscy czekali na to co zrobi Michał – cygaro czekało w domu, a jego plan został zrealizowany. Czyżby leszcze?
     
       
       
       
    Pod koniec dnia jeszcze Andrzej na fatso 10s w kolorze wściekłego tygrysa łowi szczupaka 92 cm. Tym razem wybiera głęboką miejscówkę około 6m. Jak on ją zlokalizował i na jakiej zasadzie – nie wiem. Ot, po prostu wpłynął, oddał kilka rzutów i szczupak zameldował się na wędce.
     
       
    Na koniec, przed samym spłynięciem naszych załóg do obozu Łukasz jeszcze wyciąga ostatniego szczupaka dnia. Wracamy do domu. Czas na przemyślenia dalsze działania. Czas na kolejne piękne ryby.

     
       
    Tego dnia radości było co nie miara. Moja zmiana sprzętu była strzałem w dziesiątkę. Delikatniejszy zestaw oznaczał możliwość wykonania długich rzutów przy jednoczesnym mniejszym wysiłku. Nie poprzestaję jednak na tym. Następnego dnia postanawiam łowić  jeszcze lżej. Miejsce C4 zajmuje TIC’a sculptor. Michał popijając whisky, pali cygaro. Obraz rodem z amerykańskich seriali. Pytany co teraz. Leszcze, czy szczupaki? Odpowiada natychmiastowo – jutro jadę po kolejną metrówkę.
     
     
    Remek, 2005
     
     
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.
     

  • Czas na metrówkę Griszy

    Przez admin, w Relacje,

    Nie wiem czy znudzi Was ta opowieść, ale powoli zaczyna być to już męczące. Już mi się nie chce łapać tych metrowych szczupaków.......  Planowałem z Grzegorzem wspólną wyprawę po ostatniej wizycie kolegów z Poznania i sukcesie Jakubka. W sobotę obserwowaliśmy prognozę pogody. Nie zapowiadało się ciekawie, silny wiatr, zimno i obawa, że będzie padać deszcz. W środku tygodnia nie mamy czasu na pływanie – zostaje nam 4 grudnia. W głowie układam plan działania, na co będziemy łapać, gdzie popłyniemy.
    Na naszą wyprawę umawiam się Griszą około 7.30 pod moim domem. Do załadowania mamy łódkę, wiosła, silnik spalinowy, koło ratunkowe i kapoki a na końcu sprzęt wędkarski. Ciemno, mżawka, mgliście, wszystkie parametry aby siedzieć w domu z żonami, z dziećmi. Krótka podróż białym nieśmiertelnym bolidem Ducato 4×4 turbo diesel  w kierunku promu. Dalej jedziemy na plac manewrowy aby zwodować naszą łódkę. Ja nadal się zastanawiam czy wystarczy mi siły aby tak cały dzień pływać.
    Dotychczasowe sukcesy, sprawiły, że poprzeczka Grzegorzowi została postawiona bardzo wysoko. Na forum jerkbaita zapowiedziałem nasz wyjazd na ryby. Teraz do mnie dotarło, że co to będzie jak nic nie złapiemy. Ja to ja, ale te obietnice składane ostatnio Griszy ?! Na wodzie jesteśmy o godzinie 8.45, pierwsza do odwiedzenia jest Zatoczka Griszy. Płyniemy tym razem w trollingu, nie planuję łapania klasycznego z ręki. W rekach Griszy kijek jerkowy Jaxona i multiplikator ABU C3 z plecionką na rekina. Ja trzymam sprzęt rodem od Mifka a na końcu wiadomo słynny wobler. Nazwy jego nie będę podawać, gdyż nie przywiązuje uwagi do tego typu szczegółów. Ale jest to ten sam weteran i zasłużony wobler – dar od serca Naszego Jerrego.  Przepływamy zatoczkę Griszy robimy kolejny nawrót na dołek 6 -7 metrów. Tym razem nie mamy dokładnych namiarów głębokości, nie ma echosondy. Dosyć często musimy zwijać nasze zestawy, w toni pływa zeschła, przegniła trzcina. Na wyspach trwa żniwo trzcinowe.
     
       
       
       
    Dokładnie o godzinie 8.57 pada meldunek: mam rybę !! Co prawda nie jest olbrzym ale czuję, że to nie jest maleństwo. Szczupak pojawił sie na powierzchni wody, nie walczy jest pokonany i pozwala sie prowadzić do burty bardzo spokojnie. Nie stosujemy podbieraka, nie mamy gripa, nie mamy specjalnych, zbrojonych rękawic, pozostają własne dłonie. Grisza robi zdjęcia a ja jestem zmuszony własnoręcznie zaprosić rybę na sesje zdjęciową i do pomiaru długości. Szczupak był zapięty bardzo nietypowo, kotwica za górną szczękę od zewnątrz. Miarka przykładana dokładnie, szczupak spokojny, patrzy swoimi oczkami błagalnie, aby nie zrobić jemu krzywdy. Jesteśmy zgraną drużyną, każdy ruch jest wykonywany automatycznie,miarka wskazuje 98cm. Szczupak szybko odpływa w dobrej kondycji. Czuje, że moje zadanie zostało wykonane, teraz kolej na Grisze. Po gratulacjach i pierwszych telefonach do przyjaciół, przekazuję szczęśliwy wobler Griszy. Grzegorz jest mocno zaskoczony – chłopie łap, ja już swoje złapałem. Nie wiem co sobie pomyślał, ale zziębniętymi palcami zapina woblera i patrzy mi w oczy, co teraz powiem. Moja mowa była krótka, obserwuj czy wobler stuka w dno, jeżeli coś takiego wyczujesz, kij do góry. Jak nie będziesz czuł pracy woblera wyjmujesz zestaw z wody i czyścisz kotwice. Dla kolegów, którzy trollowali takie uwagi są niepotrzebne. Podkreślam, że dotychczas łapaliśmy dość tradycyjnie. Obserwowaliśmy wędkarzy na Zlotach Salmo. Na ostatnim zlocie miłośników jerkingu ostatecznie przekonałem sie do trolligu.  Jeszcze kilka razy przepływamy po Zatoce Griszy.
     
       
       
    Ja pływam z woblerem Salmo Bullheadem 8SDR w kolorze YD, na drugiej, rezerwowej, wędce Perch SDR w kolorze PH, uwielbiam i kocham Salmiaki. Nadal mi dopisuje szczęście, na Bullheadzie melduje się szczupak 75cm. Jest bardzo waleczny. Zaobserwowałem, że szczupaki w różnych przedziałach wymiarowych walczą – bronią się zupełnie inaczej. Teraz kolej na eksperymenty. Da kija jerkowego przywiązuje długi przypon od Mifka i na połączeniu z plecionką zakładam ciężarek. Na końcu zapinam skinnera 15 GT.  Wobler Salmo pracuje na odpowiedniej głębokości.
    Płyniemy na inne miejscówki. Fala na Zalewie Szczecińskim nie mała, sztormowo, trwa odpływ, w miejscach gdzie ostatnio pływaliśmy kolumna silnika wadzi o dno. Trzeba być ostrożnym, jesteśmy daleko od bazy. Przypominam sobie jak kiedyś Baloo robił za galernika. Pływamy, pływamy i nic. Zaczynam się denerwować. Co robimy nie tak. Tak bardzo pragnę, aby Grzegorz w końcu miał branie choć małej rybki.
     
       
    Jesteśmy w zatoce Jerrego.  Grisza ma w końcu na kotwicy rybę. Jest to malutki ciernik. Nie jest źle, moje modlitwy do Pana Boga są wysłuchane. Ale czuje taki żal..... przecież miał to być szczupak. Grisza mnie pociesza...... jest 2:1. Cieszę  się, że wola walki w nim jest. Atakujemy wodę w Zatoce Jerrego, na wodzie spotykamy wędkarzy, polujących na okonki. Podpływa do nas znana mi ekipa Autochtonów. Łódkę mają tralala, silnik przepiękny, ubrani w kombinezony morskie. Takim to dobrze, zazdrośnie na nich patrzymy. Pytają sie o wyniki, pochwaliłem się szczupakiem 75cm ,że tam na zakręcie złapany. Pokażcie szczupaka ...... Sorry, ale my wypuszczamy ryby. A na co złapaliście ? Ano na takiego woblera, z dumą pokazuje prezent od Jurka. Gienek, widzisz na taki wielki wobler łapią. A jak głęboko pływa ? Ano tak na 6 m ....... to tonący musi być ?....... odparł kolega Gienka ......Trzeba trollować. I jak powiedzieli tak i zrobili .....  Ja o mało nie wypadłem ze śmiechu z łodzi. Grisza spojrzał  się na mnie tak... z pod miski.
    W tej sytuacji wracamy na Zatokę Griszy, ale po drodze mamy do prześwietlenia dobre miejsce, długa, głęboka rynna z zawijasem. Do tego miejsca płyniemy tak z 10 minut. Przedtem opowiadam Grzegorzowi, że za chwile będzie 6-7 m i koniecznie musi się z koncentrować na łapaniu. Wydaje komendę, że można wrzucać do wody zestawy.  Grzegorz na to ..... to już ? Do wody wpadają 2 woblery. Ta miejscówka jest trudna do powożenia i pływania w trollingu, to takie dwa zakręty. Nie trwało to długo od momentu jak do wody wpadły woblery, mój zestaw nie osiągnął swojej głębokości, jak Grisza zameldował , że ma rybę. Widziałem jak kij jerkówki zrobił taki cyrkiel.... no prawie 45 stopni. Na końcu zestawu „tętniło” życie. Grisza nerwowo zaczyna mi wydawać polecenia. Zgaś silnik........ zwijaj wędki ...... jeszcze moja .. a ja spokojnie chłopie wyluzuj się.  Wypakowałem aparat fotograficzny ... zaproponowałem Griszy kawy. Ubaw miałem po pachy. To co sie działo w wodzie, to była eksplozja. Szczupak walczył jak mały aligator. Zestaw jest bardzo mocny więc Grisza rybę holował spokojnie ale stanowczo.  Szczupak wierzgał jak dziki koń. Potężne dłonie trzymały dobrze wędkę jak lejce. Podprowadź go do burty poprosiłem. K.......(pi..pi ) a jak ja mam go podprowadzić, jak on robi ze mną co chce - stwierdził Grzegorz. Do końca robię zdjęcia szczupaka w wodzie.
     
       
       
    Teraz pora na mnie.... spokojnie chowam cyfrówkę.... i zaczynam sie zastanawiać nad techniką podebrania ryby. Nic to ..... gołymi rękoma wyjmuje szczupaka z wody. Nie powiem zrobiłem to fachowo – pierwsza klasa. Grzegorz nie wierzy, ryba nie ląduje na pokładzie, lecz na moich kolanach. Delikatnie przekazuję rybę w dobre ręce. Kotwice woblera są niesamowicie mocne. Kotwica w pysku szczupaka, odpięta bez bólu, zębaty nie będzie musiał iść do stomatologa, chyba, że na kontrolę. Przykładamy miarkę ....... 108 cm jak w mordę.
     
       
       
       
       
    Nie droczę sie z Grzegorzem. Facet jest po prostu szczęśliwy. Widziałem wcześniej jego uśmiechnięta mordkę, ale teraz to jest ekstaza. Boję sie aby czasami nie chciał mnie wycałować z radości. Pierwsze zdjęcia, Grisza opisuje co w tej chwili czuje, że chce jak najszybciej uwolnić rybę, widzi jego spojrzenie, wyczuwa szybkie bicie serca. Ja natomiast wydaję komendy, aby odpowiednio prezentował rybę do zdjęcia. Obróć ją, tak aby brzucha nie było widać,.......Łatwo ci powiedzieć, ale ja nie mogę. Silne łapska Griszy czule,delikatnie trzymają zębatego, można mieć skojarzenie jakoby w ramionach czule trzymał własną żonę. Nastała chwila uwolnienia ryby, dotychczas spokojna wiedziała kiedy dać nura w wodę. Wyrwała do domu z kopyta, nie trzeba się lękać o jej kondycję. Nie musieliśmy jej „natleniać”, jak to często widzieliśmy na filmach wędkarskich.
     
    To co .... może juz zakończymy na dzisiaj... wystarczy tego łapania....... „ Nie ! ”... odparł Grzegorz... „jest 2:2 ”. Wpadamy sobie w ramiona i wiem, że mogę być z siebie dumny. Jestem bardziej szczęśliwy od Griszy. Dzwonię do Piotra Flora, naszego kolegi ze Szwajcarii, chwalę sie sukcesem, Chciałbym też podziękować Jurkowi ale niestety nie ma telefonu ..... Dzwonie do Golubiaków dobrych ludzi, .. powiadam: dzięki rzemieślnikowi jestem teraz bardzo spokojny na rybach, mam komfort” pracy”.
    Należało opić sprawę, nazwać miejsce szczęśliwego spotkania wielkiej ryby. Planowałem na taką okazje wypalić cygaro Kubańskie podarowane od Mifka. Jednakże specjalnie jego nie zabrałem, aby nie zapeszyć. Kawa już zimna, ale humory nam dopisują. Postanowiłem to miejsce nazwać Spiralą Griszy. Bo jest już Zatoczka Griszy, Prostka Griszy, ale spirali jeszcze nie ma.
     
    Jeszcze z godzinkę połapiemy, jest godzina 13.07...... do końca dnia jeszcze daleko. Sprawdzamy nowo mianowane miejsce kilka razy ... a co stać nas ! Postanawiamy  sprawdzić jeszcze raz zatoczkę Griszy. 

     
    W tym miejscu wypadało by przeanalizować zestawienie sprzętowe, jednakowoż ograniczę sie analizy woblerów., które woziliśmy tego roku po Zalewie Szczecińskim. Do 12 listopada nie miałem pojęcia o liczbie wspaniałych miejscówek, skutek pływania bez echosondy. Większość dołków przepływałem nie wiedząc, że głębokie są na 6 – 7 metrów. Wygląda to tak, jakby w kanałach ktoś zrzucał bomby.  Łapaliśmy na Slidery 7 i 10 i i bywało, że i 12cm, na Perche DR i SDR, ciągaliśmy Skinnery i Hornety 6. Od czasu do czasu duża obrotówka wpadała do wody. Nie było wyjazdu na Zalew aby coś nie padło. Najmniejsza ryba to 60 – 65 cm, mniejszych jakoś nie mogliśmy złapać mimo stosowania Minowów SDR i woblerów kalibru około 6cm. Teraz to wiem o istnieniu głębokich rynien i dlatego nastąpiła zmiana podejścia do stosowanych przynęt. Nie mocowaliśmy do woblerów typu skinner ciężarków – a trzeba było. Eksperymentujemy dopiero od niedawna. Nie mam pojęcia co sprawia, że te duże szczupaki akurat atakują wobler od Jurka. Metrówki łakomiły sie na płytkiej wodzie na sliderki 7 i 10 szczególnie upodobanie miały w kolorze RPH i RGS, omijały mój ulubiony GT. Także pełną analizę przeprowadzę po roku... jak na wiosnę i lato połapiemy. Wobler z duszą, był w tym i poprzednim roku w Szwecji, pływałem po jeziorze Asnen. Rok temu był bardzo łowny, teraz we wrześniu, nic nie złapał. Dlatego sceptycznie zakładałem teraz jego na wędkę na naszej wodzie. Może ta grzechotka, może ta praca, ale tutaj nie widzę szczególnych różnic. Jestem miłośnikiem pracy Skinnera, to jest poezja jak on pływa, pracuje na kiju. I gdybym był rybą złapałbym się na Salmiaka. Zwykle pływaliśmy po płyciznach i to chyba jest ta przyczyna, że nie było tak często dużych ryb. Rybackie sieci na Zalewie były i są stawiane w takich miejscach i w takich ilościach, że można by pomyśleć, że za rok nie będzie nic w wodzie, jednak ryba jest.
     
       
       
       
       
    Kolejny raz sprawdza się skuteczność woblera z duszą. Grisza pojmał szczupaka, JEST !!  ale mały jakiś powiada. Eee... mały taki, a ja widzę, że to coś „ pływa ogonem” po wodzie” i wcale nie wygląda na mikrusa. Tego już za wiele, Grisza prosi abym podebrał tą malutka rybkę. Komancz, ty to tak pięknie robisz, nie dałem sie długo prosić. Ryba ląduje w łodzi, szybka sesja zdjęciowa, mierzenie ... 90 cm. Jeszcze kilkadziesiąt minut temu byłaby to życiówka Grzegorza, a teraz to „maleństwo”.  Zaczynam się droczyć, podziwiać rybkę, jest 2:3 dla Griszy ( pamiętajmy o cierniku ). Jesteśmy już mocno wymęczeni, nie miałbym już siły podbierać kolejnej ryby. Postanawiamy wracać do domu. Szybko zwijamy nasz cenny sprzęt. Pędzimy na prom na godzinę 14.20, dalej do domu. W oczekiwaniu na prom, po raz kolejny oglądamy zdjęcia na wyświetlaczu. Jesteśmy szczęśliwi i to podwójnie. O godzinie 15 melduję sie na chacie. Następna relacja z Świnoujścia za tydzień ....... tym razem kolej na metrowca Mifka.
     
    Robert vel Komancz
     
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.
     

  • Podróż

    O szwedzkich wyprawach słyszał już prawie każdy polski wędkarz. W opowiadaniach rozsławia się wielkie okazy, niezliczone ilości poławianych ryb oraz historie o długich i pełnych emocji holach. Relacje, filmy, zdjęcia przesyłane między znajomymi, a w nich metrowe szczupaki sprawiają wrażenie, że wielu z nas myśli, iż złowienie metrowej ryby w Szwecji jest bardzo proste. Wystarczy jedynie przepłynąć Bałtyk, udać się do szkierowej zatoki i czekać na branie pierwszego metrowca. Nic bardziej błędnego!  
    Długo przed wyjazdem przygotowywaliśmy się do wyprawy. Telefony, pytania, wielka niewiadoma i godziny rozmów. Co zabrać? Jak się przygotować? Jaka będzie pogoda? To tylko nieliczne pytania, które padały z naszych ust. Naszym doradcą był Sebastian (Rognis), który pomagał nam niemal we wszystkich kwestiach. On, bowiem w zeszłym roku przeżył fantastyczną przygodę w Roslagen z Andrzejem Zdunem, który podobnie jak w tym roku był przewodnikiem i jednocześnie organizatorem wyprawy. Poza tym Sebastian jako jedyny z naszej grupy poławiał już wcześniej szczupaki w Szwecji w Roslagen. Znał miejscówki, zatoki, wiedział jak poruszać się bezpiecznie po szkierach, znał również panujące tam warunki. A to, uwierzcie mi, bardzo dużo!
     
    Przynęty spakowane, wędki w pokrowcach, plecionki nawinięte na szpule kołowrotków. Pierwszy etap wyprawy to podróż do Gdańska. Podzieliliśmy się na dwie grupy. Pierwsza: Sebastian, Janek, Remek jedzie samochodem. Zabieramy kilka drobiazgów naszych kolegów z grupy drugiej: Daniela, Łukasza, Roberta oraz Michała, którzy za środek transportu wybrali pociąg. Samochód napchany do granic możliwości. Kilka (kilkanaście) wędek, mnóstwo przynęt, plecaki oraz kombinezony wędkarskie. Podróż mija bez mniejszych problemów. Do Gdańska przybywamy dużo przed czasem. Całą drogę spędzamy rozmawiając o wędkowaniu, przynętach i szwedzkich planach. W zasadzie nie wiedziałem, który to już raz, ale miałem wrażenie, że omawialiśmy niektóre kwestie po raz kolejny. W rozmowie czuć było pewną nutkę niepewności, niewiadomej. W głowach pojawiały się kolejne i zagadkowe pytania jak będzie, co się wydarzy i czy wyprawa będzie udana. Co jakiś czas pojawia się słowo „metrówka”.
     
       
    Kiedy przybywamy do portu widzimy uśmiechnięte twarze kolegów. Wszyscy w dobrych nastrojach. Wiemy już, że pod względem towarzyskim wyprawa będzie wyśmienita. Ten sam przedział wiekowy, to samo nastawienie, te same cele i to samo hobby – wędkarstwo spinningowe i szczupaki. Poza tym wszyscy doskonale się znamy. Wspólnie, bowiem jeździmy na wiele wypraw w Polsce. Rozpiera nas radość, że będzie nam dane przeżyć fantastyczne dziesięć dni. Liczba sprzętu, którą ze sobą zabraliśmy jest niesamowita. Widok wędek, pudeł z gumami, jerkami, blaszkami zarówno wahadłowymi jak i obrotowymi przyprawia o zawrót głowy. Dodatkowo okazuje się, że Michał, nasz kolega z Gorzowa Wielkopolskiego, przyjechał ze sprzętem na białą rybę. Jego plan to złowić, oprócz metrówki, jakiegoś pięknego leszcza. Na naszych twarzach rysuje się uśmiech nie tylko na temat jego planów, ale również na widok dwóch wielkich puszek kukurydzy, które ze sobą taszczy. Czyżby to nasze jedzenie? Po chwili rozmów pakujemy sprzęt do samochodu. Trwa to jak można się domyślać dłuższą chwilę. Część grupy przejeżdża odprawę samochodem, część pieszo. Wjazd na prom to nowe doświadczenie. Chwila niepewności, podjazd pod ostrą górkę i jesteśmy już w środku.
     
    Dokładnie o 18.00 wypływamy z Gdańska. Podczas rejsu nasze humory nadal dopisują. Połowę czasu spędzamy na rozmowach, dobrej zabawie oraz omawianiu naszych technik połowu ryb. Każda osoba wnosi coś nowego, od każdej można dowiedzieć się wielu ciekawych informacji. Marzymy również o pobiciu swoich dotychczasowych rekordów życiowych. Czy się uda? To pytanie, na które odpowiedź przyjdzie nam czekać jeszcze kilka najbliższych dni.
     
       
       
       
       
    W Nynasham jesteśmy po szesnastu godzinach podróży. Teraz tylko przesiadka do innego, większego samochodu i jedziemy dalej – Roslagen. Przedtem jednak spotykamy załogę z poprzedniej tury. Opaleni, uśmiechnięci i szczęśliwi. Rekord poprzedniej wyprawy to szczupak wielkości 115 cm oraz łącznie trzy szczupaki powyżej metra. To świetny wynik, zwłaszcza w obliczu warunków, które panowały na archipelagu – zimna woda poniżej 10st.C. Każdy z nas marzy oby i u nas były przynajmniej takie rezultaty. Oczywiście próbujemy na gorąco dowiedzieć się od kolegów, jakie miejscówki polecają, na jakie przynęty mieli najlepsze wyniki. W odpowiedzi pada stwierdzenie, że gumy królują i właściwie na nic więcej nie warto łowić. Tu pojawia się konsternacja – wielu z nas nie było przygotowanych do takiego wędkowania. Generalnie nastawiliśmy się na jerki, woblery oraz blachy. Po niespełna 15 minutach okazało się jednak, że koledzy postanowili nas wpuścić w maliny. Najskuteczniejszą przynętą jak się okazało był Salmo slider. Wielu z nas, miłośników takiego rodzaju przynęt, bardzo się ucieszyło na tą wiadomość. Wiedzę o tej przynęcie mamy sporą a i umiejętności nie małe, więc z rybami problemu być nie powinno. Przez głowę przechodzą myśli - będzie dobrze. Do Susveden, kolejnego miejsca przesiadkowego (tam wsiadamy do barki), jedziemy około trzy godziny. Po drodze przejeżdżamy przez Sztokholm. Przepiękne miasto. Jesteśmy pod wielkim wrażeniem. Na jednej ze stacji benzynowej robimy przymusowy postój. Patrzymy a tu Michał taszczy ze sobą cygaro. Po co? A no by uczcić swoją pierwszą metrówkę, którą zamierza złowić. Wywołuje to w nas wiele śmiechu. Docieramy w końcu do portu, z którego transportujemy się do naszego miejsca docelowego.
     
    Widzimy już szkiery. Pierwsze widoki zapierają dech w piersiach. Do tej pory szkiery widzieliśmy jedynie na zdjęciach. Widok „na żywo” pobudza naszą wyobraźnię. Przepakowujemy się na barkę, która zawiezie nas na docelowe miejsce – Wyspa Żmijowa (Ormon). Trwa to ładną chwilę. Przy okazji patrzymy pod krystaliczną wodę licząc na wypatrzenie pierwszej ryby. Może nawet szczupaka.
     
       
       
       
    Po dosłownie 30 minutach podróży, jesteśmy na miejscu. Po drodze nasz przewodnik Andrzej Zdun opowiada o zatokach, zasadach bezpieczeństwa oraz harmonogramie wyprawy – co, gdzie, o której. Na miejscu wita nas żona Andrzeja – Małgosia. Miejsce, jak i warunki wyprawy są bardzo dobre. Jesteśmy szczęśliwi oraz bardzo zadowoleni, najgorsze bowiem za nami. Jutro będziemy przecież łowić.
    Ale co to? Niektórzy z nas już nie wytrzymali. Kije wyciągnięte, przynęty w garść i pierwsi odważni biegną na start. Po kilku minutach mamy już pierwszego „poszkodowanego”. Robert (Xavi), który zrobił o jeden krok za daleko miał okazję poczuć na sobie wilgoć morskiej wody. Uwaga! Kamienie są bardzo śliskie.
     
       
    Wieczór dnia pierwszego spędzamy na wspólnej posiadówce. Jest szaro, nie tak jak w Polsce zupełnie ciemno. W między czasie przygotowujemy sprzęt, oglądamy zdjęcia z poprzedniego turnusu. Postanawiamy pójść wcześniej spać, przed nami bowiem dzień pełen wrażeń i nowych atrakcji.
     
     
    Dzień pierwszy – poszukiwania

    Ta noc była rzeczywiście bardzo krótka. Wstajemy o godzinie 7.00. Słońce już wysoko na niebie. Wszyscy z niecierpliwością czekamy na organizatora wyprawy – Andrzeja. Wyobraźcie sobie siedmiu facetów „napalonych” na ryby, kiedy widzą, że na śniadanie przyjdzie jeszcze długo czekać. Każdy z nas przebiera nogami i zadaje pytanie – kiedy? Widać ogólne poruszenie. Nie czekając jednak długo przygotowujemy łodzie. Kilogramy przynęt, wędki, dodatkowy osprzęt. Jest tego naprawdę sporo. W między czasie widzimy spokojnie krzątającego się po posesji naszego przewodnika. Uspakaja nas mówiąc, że nie będziemy się spieszyć, jeszcze się nałowimy. Jednak, kto do końca wierzy w te słowa? Powoli zbieramy się do naszego pierwszego śniadania, które oprócz tego, że jest przepyszne jest bardzo obfite. Rozmawiamy, jak można się domyślić, przede wszystkim na tematy wędkarskie, których zwłaszcza w pierwszym dniu jest sporo.  
    Przyszła jednak pora na rozpoczęcie naszej przygody z rybami. Jeszcze tylko krótki instruktarz Andrzeja jak zachowywać się na szkierach, tankowanie zbiorników i wypływamy trzema łodziami: Sebastian, Remek pierwsza łódź, Andrzej, Michał, Łukasz druga, Daniel, Janek, Robert łódź trzecia.
    W pierwszym dniu Sebastian i Remek płyną samodzielnie. Reszta ekipy razem z Andrzejem odwiedzają kolejne zatoki, które w poprzednich turnusach obfitowały w ryby.
     
    Razem z Sebastianem płyniemy w pierwszej kolejności do najbliższych zatok. Właściwie w każdej można by łowić. Trzciny, już całkiem zielone, roślinność podwodna to potencjalne kryjówki szczupaków. Wpływamy do „GayBay’a” (każda z zatok ma umownie przyjętą nazwę – dla lepszej orientacji). Pierwsze rzuty okraszone przeraźliwym jazgotem mojego C4 nie należą do przyjemnych. Czekamy na pierwsze brania, ale zupełnie nic. Woda troszkę mętna, ale spokojna. Po pierwszych dwóch godzinach obławiania zaczynam zastanawiać się gdzie są te wielkie ryby, o których wiele można było usłyszeć jeszcze przed wyjazdem. Miejscówka wręcz idealna (2 metry wody, z roślinnością podwodną i rzadkimi trzcinami), a ryb jak nie ma tak nie ma. W pewnym momencie jest pierwsze branie na przynętę Yokozuna (ZIP) jednak kontakt z rybą był tylko chwilowy. Kilkanaście następnych rzutów bez większych efektów. Po czym obserwujemy pierwszego szczupaka odprowadzającego przynętę. Jednak i on nie bardzo miał ochotę na pobranie przynęty. Spływamy w dryfie jakieś 30 metrów. Jesteśmy już blisko brzegu. Wykonujemy całą serię precyzyjnych rzutów i pierwszy szwedzki szczupak melduje się na wędce. Ma niespełna 60 cm. Mały, ale przysparza pierwszą radość.
     
    Niestety przygodę z tą zatoką kończymy. Praktycznie nic wielkiego się nie dzieje. Następna to „Jeziorko”, która swym wyglądem rzeczywiście przypomina małe jezioro zewsząd otoczone lasem, trzcinami. Tutaj aż pachnie dużą rybą. Pierwszy rzut, Sebastian łowi szczupaka. Standard polski. Niewiele powyżej 60 cm, jednak waleczny. Dalej wykonujemy dużą liczbę rzutów lecz bez większych sukcesów. Zmieniam przynętę na bojkę Yokozuny. Pierwszy rzut, szczupak jakieś 60 cm, drugi albo trzeci to samo, jeszcze jeden. Kilka następnych i ponownie szczupak ląduje w naszych rękach. Przynęta okazała się świetna, jej nieprzewidywalne i bardzo energiczne ruchy zadziałały na kilka ospałych szczupaków. Zaczyna się coś dziać. Woda jakieś 2m, troszkę zimna, ale zabawa przednia. Nie trwało to jednak długo. Sebastian jeszcze wyciąga szczupaka i płyniemy dalej na obiad.
     
    Obiad, tradycyjnie, robiony jest na jeden z wysp. Andrzej przywozi kociołek żeliwny, w którym przygotowywany jest jedzenie. Wewnątrz (miałem chyba nie zdradzać) ziemniaki, kapusta, pokrojona wędlina, boczek, papryka i najważniejsze mięso szczupaka to wszystko doprawione przyprawione. Po około 40 minutach staje się niesamowitą ucztą. Ognisko rozpalone a z kociołka wesoło bucha para. Znak, że wszystko w najlepszym porządku. Rozmowy, w czasie oczekiwania są tradycyjne. Opowiadamy o swoich pierwszych szczupakach. Okazało się, bowiem, że wielu z nas ma już na swoim koncie pierwsze ryby. Nie jest ich może wiele, nie są to również okazy, ale frajdy jest co niemiara. Pojawia się m.in. pięknie ubarwiony okoń Łukasza oraz szczupak 95 cm Andrzeja. Ten to ma szczęście … no i oczywiście wiedzę.
     
       
       
       
       
       
    Pierwszego obiadu nie można zapomnieć. Każdy czeka z wielką niecierpliwością. Zapachy na świeżym powietrzu są dwa razy intensywniejsze. Pierwsze kęsy i niebo na podniebieniu. Coś niesamowitego, wręcz trudno sobie to wyobrazić. Rozpływająca się ryba z tymi wszystkimi dodatkami jest przepyszna.
    Po obiedzie wyruszamy dalej. Każdy wybiera nowe zatoki by pierwszego dnia poznać jak największe terytorium.
     
    Tym razem z Sebastianem wybieramy miejsce bardzo atrakcyjne dla szczupaków. Zatokę, w której zwykle jest około 1,5 m głębokości. Zatoka ta dość mocno odseparowana jest od morza. By dostać się do niej jesteśmy zmuszeni przedostać się przez konstrukcję wymyśloną przez Szwedów – rura.
     
       
    Po przybyciu na miejsce okazało się, że wody jest zdecydowanie mniej niż przypuszczaliśmy. Zapytacie pewnie ile? Tak około 30 – 40 cm. O łowieniu na większość przynęt nie ma co marzyć. Pozostają praktycznie przynęty powierzchniowe ale z nimi wcale nie jest łatwo. Często, bowiem roślinność wynurza się ponad lustro wody. Szybko przeszukuję moje pudło. Glidery odpadają, woblery również, pozostają przynęty powierzchniowe. Wyciągam gumę Charlie Sr., która właściwie nie tonie (mimo obciążenia) jedynie zgrabnie zamiata ogonem powierzchnię wody. Kilka rzutów i na płytkiej wodzie tworzy się najpierw smuga, po czym przynęta z wielkim pluskiem znika pod wodą. Walkę szczupaka nawet 75 cm w takich warunkach pamięta się długo.
     
       
    W tym samym czasie słyszymy  dźwięk przychodzącego SMS’a. Sebastian sprawdza. Krótka, aczkolwiek wiele mówiąca treść – 103 cm Andrzej. O rany … pierwsza metrówka. Łowimy jednak dalej. Przychodzą kolejne SMS’y. Tym razem dwa kolejne informują nas o 90 i 95 cm szczupakach Łukasza, który wspólne z Andrzejem obławia tą samą zatokę. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że koledzy znaleźli niezłą miejscówkę. Zastanawiamy się czy dołączyć, jednak ostatnia wiadomość nie pozostawia żadnych wątpliwości – 101 Andrzeja. Dla mnie jak i dla wielu uczestników było to niesamowite wydarzenie. Andrzej  już w pierwszym dniu ma dwie metrówki na koncie.
     
       
       
       
       
       
    Po dosłownie kilkunastu minutach jesteśmy w tej samej zatoce. Widzimy łódź Andrzeja. W tym samym czasie pozostali uczestnicy obławiają inne zatoki. Nie poddali się presji. Niestety czasu nie pozostało wiele ale mimo to Sebastianowi udaje się wyciągnąć jeszcze jednego króciaka.
     
       
    Pora na powrót do domu. Jak każdego dnia meldujemy się punktualnie o 21.00. To wymóg organizatora. Widać niesamowicie rozpromienione twarze uczestników. Pierwsze ryby, pierwsze duże ryby, pierwsze metrówki. Tego dnia niewątpliwym bohaterem był Andrzej (95, 101, 103) choć i inni połowili naprawdę wyśmienicie.
     
    Jak zwykle kolacja, wspomnienia, krótka wymiana spostrzeżeń i … spać. Przed tym jeszcze, jak zresztą każdego dnia zgrywamy zdjęcia, podziwiamy pierwsze niesamowite obrazy. Oby tak dalej.
     
    Remek, 2005 
     
     
     Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

  • A to było tak. Po ostatnim sukcesie Matki (Komancza) i Mifka, jakoś nie mogłem usiedzieć na tyłku. W myślach knułem plany wyjazdu na rybki na starorzeckie kanały Świny. Wstępnie umówiłem się z Griszą na niedzielę, bo ponoć w sobotę mieli jechać Matka z Mifkiem. Po zawirowaniach personalnych wyjechałem w niedzielę raniutko z Uznamu sam. Krótka podróż białym bolidem Ducato 4x4 turbo diesel (dzięki dla Griszy) z łódką i silnikiem na pace (dzięki Mamo) i nad wodą spotkanie z resztą ekipy. Wyładowanie sprzętu, wodowanie łódek, kije, reszta zabawek i na ryby. Ja i Mifek na jednej łodzi ze spalinówką, a „Pozjaniaki’ na drugiej na elektryku. Silnik mieli tralala i mocny 100 Ah akumulator. No to w górę serca. Trochę trolingu po rynnach, przystanek i spining. Znów troling, przystanek i spining.
     
       
    Woda piękna, leciutki wiaterek, czasami nawet przebłyski słońca. Sonda w zasadzie jako projektor topografii dna, bo w wodzie pełno było kawałków wycinanych wcześniej na brzegach trzcin. Mija kilka godzin, a my z uporem maniaka „jeździmy jak po Łazienkach”. Ja z Mifkiem rzucamy ciężkim sprzętem nieźle penetrującym głębsze wody. Kątem oka obserwuję co tam u Wielkopolan, ale ku mojej konsternacji oni raczej leciutko i pod trzcinki… Cóż ja tam się raczej nie znam a chłopaki pewnie jakiś plan mają. Około południa jesteśmy w zasadzie po całej rundzie pływania po założonych łowiskach i gdyby nie to, że parę razy zaczepiliśmy w żaden sposób nie oznakowane sieci (brawo rybacy), nic by się nie wydarzyło - chyba, że liczyć fakt wyczerpania prądu w „Lechickim” akumulatorze i to, że zaczęliśmy ich ciągać na szelkach.
     
       
    Miny więc nietęgie. Pomyślałem sobie wtedy k.…a miało być tak pięknie !!! Lecz dopóki piłka w grze… mobilizacja, bo jak to Komancz mówił „grunt to konsekwencja”, a matki trzeba się słuchać. Jedziemy dalej. W odległości około kilometra od bazy wypadowej odpięliśmy balast, niech chłopaki trochę porzucają, a my dalej w trolu po rynnie w okolicach „Zatoczki Griszy”. Głębokość 5 - 7 metrów. Tam właśnie dwa tygodnie temu Robert wyjął 110 centymetrowego kolosa (oczywiście nie mówię o przygotowaniach do sikania). Płyniemy raz, drugi, trzeci…nagle..... coś chciało mi zabrać kij z reki. Oprzytomniałem. SIEDZI, krzyknąłem do Mifka, który właśnie powoził, GAŚ SILNIK I STÓJ! Ładne przymurowanie i odjazd, hamulec gra - jest dobrze. Adrenalina skacze, tętno ze 150. Powoli odzyskuję kontrolę nad rybą. Podciągam – ryba wychodzi pod powierzchnię i… o w mordę ! Krokodyl! Nogi jakby zaczęły żyć własnym życiem. Ale bez paniki zestrofowałem sam siebie. Podciągam, wir i odjazd. Mocarz! Podciągam go bliżej łodzi. Żeby tylko nie zszedł pomyślałem, bo jakoś niewyraźnie mu ten wobler z pyska wystaje. Jedyny pomysł jaki przyszedł mi do głowy, to jak najszybciej do łodzi chama. Dobrze, że jest nas dwóch, odetchnąłem. Zerkam na Mifka, patrzę …Mifek spokojnie grzebie w futerale i wyciąga…APARAT !!! Ty łap lepiej za „gripa” wycharczałem, zdjęcia będziemy robić później! Spokojnie, odrzekł Mifek, zmęcz go trochę… spojrzał na mnie i… nie wiem co zobaczył, ale schował cyfrę i złapał za przyrząd do lądowania esoxów. Szczupak natomiast dał nura pod łódkę i odjechał w prawo skos. Gdy znów podciągałem go do burty, w połowie dystansu jakieś pięć metrów od nas zrobił zwrot do następnego odjazdu. W tym momencie wobler wystrzelił nad powierzchnię a moja niedoszła zdobycz zamachała nam majestatycznie ogonem i niespiesznie odpłynęła w toń wody. Uczucia jakie mnie ogarnęło nie opiszę, bo nie wiem jak. Ostatni raz czułem się tak w szkole podstawowej, gdy mówiłem wiersz na akademii z okazji dnia matki, a moja mama mimo obietnic nie przyszła, bo nie dała rady urwać się z pracy. Gorycz, rozżalenie...
    Mówiłem za gripa !!! – usłyszał Rafał. W tym momencie zrobiło mi się głupio, że przecież stary facet, a szukam sprawcy własnego niepowodzenia w sytuacji gdzie nikt nie zawinił. Spojrzałem do góry z dokładnie niesprecyzowanym zapytaniem – dlaczego… !?! Usiadłem.
    Może hamulec za sztywno, może kij za wysoko, może za słabo zaciąłem, a może po prostu był źle zapięty. Nie ważne. Jeszcze trochę czasu zostało. Nadzieja umiera ostatnia. Szable w dłoń. Popuściłem lekko hamulec. Mifek robi nawrót, a ja puszczam wobka tak by przejechać nim jak najbliżej miejsca, w które moim zdaniem mógł odpłynąć obiekt pożądania. Płyniemy. No jak by tak powtórzył – pomyślałem – to byłby cud i … przywaliło ! Już nie przytrzymanie, ale strzał. Dla pewności jeszcze porządnie zacinam. Podciągam i w odległości jakichś trzydziestu metrów od łodzi widzę potężny wir. Wędka niżej i hol z piętnaście metrów. Odjazd. Znów hol i znów odjazd. Mifek skoncentrowany z gripem w rękach. Jest dobrze. Czuję i gdzieś w środku wiem, że teraz zapięty jest pewnie. Sprzęt ustawiony. Odjazdy odpuszcza, a prowadzi skutecznie. Słyszę bicie własnego serca. Po dłuższej chwili zmagań wiem, że można go zacząć lądować. Podprowadzam. Widać olbrzymie, wypasione, pięknie ubarwione cielsko i wielki łeb. Wobler cały w pysku jak wędzidło u konia – w poprzek. Obie kotwice zapięte w potężne szczęki. Oj nie wypniesz się tym razem kochasiu – pomyślałem. Mifek prawie go już ma, ale znów odjazd. Poezja. Cofam się maksymalnie do drugiej burty i znów podciągam rybę do łodzi. Tym razem Rafał pewnie chwyta go za dolną szczękę, wyciąga łeb z wody, a drugą ręka chwyta go pod brzuch i wkłada rybę do lodzi.
     
       
       
       
    Alleluja !!! Okrzyki radości, uściski, gratulacje Poznaniacy proszą aby podpłynąć, pokazać im zdobycz. Podpływamy. W międzyczasie uwalniamy Komańczowego woblera z pyska szczupaka. Radość, szczęście i nieopisana satysfakcja spłynęły na mnie ciepłem po całym ciele. Trzeba go zmierzyć. Mifek w przypływie dobrego humoru od niechcenia, niedbale przykłada miarkę i z przekąsem ogłasza 99,5 cm. Zmierz dokładnie - rzucam lekko poirytowany. No dobra. Drugi, precyzyjny już odczyt – 100,5 cm. Serce znów zatłukło w piersi. O rany złowiłem metrowca. Chłopaki z Poznania przecierają oczy. A więc to prawda, że tu są takie ryby. Jeszcze raz gratulacje etc…Sesja zdjęciowa, buziaczek i do wody.
     
       
       
       
    Jeszcze kilka rundek po szczęśliwym akwenie z doczepioną na hol łodzią z pełnymi nadziei napaleńcami. Emocje po pewnym czasie jednak słabną, a słońce chowające się leniwie za horyzont dało znak, że czas spływać na brzeg. Niedziela miała się ku końcowi. Na lądzie jeszcze raz uściski i dzielenie się emocjami. Czas jednak nadszedł rozstania. Ja bielusieńkim Ducato 4x4 na swoją wyspę, a chłopaki do siebie do domu.
     
       
    Pewnie jeszcze długo nie zmażę uśmiechu ze swej twarzy. Może jeszcze w tym roku wybierzemy się na łowy? Może znów się uda? „Trzeba być konsekwentnym”, a nadzieja niech umiera ostatnia.
     
    Szczęściarz Jakubek.
     
     
     Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.


  • W ostatnich czasach sztandarowe multiplikatory wiodących firm wyposażone są w „innowacyjne” systemy hamulców, ich producenci jednak nie mówią zbyt wiele o szczegółach. Niniejszy opis dotyczy systemów hamowania multiplikatorów, z naukowego punktu widzenia. Opis ten ma pomóc w zrozumieniu różnic między tymi nowymi koncepcjami hamulców.

     
    Kiedy potrzebujemy hamowania?
    Hamulce multiplikatorów mają dwa podstawowe zadania, 1) zapewnić maksymalną prędkość szpuli i przynęty tuż po puszczeniu linki, i 2) kontrolować zmniejszanie prędkości, aby zapobiegać plątaniu linki (tworzeniu tzw. ptasich gniazd). Im większa jest prędkość maksymalna tym dłuższy rzut.
    Na lewym wykresie poniżej, niebieska linia pokazuje prędkość przynęty/szpulki w trakcie rzutu w prostym przypadku. Po tym jak osiągają one prędkość maksymalną powoli zwalniają. Z drugiej strony, linia czerwona pokazuje rzut w trudnej sytuacji, takiej jak np. rzut Rapalą Shad-Rap pod wiatr. Mamy tą samą prędkość początkową, ale wkrótce potem potrzebujemy większej siły hamowania. Dodając do tych sytuacji takie metody jak pitching (dodane przez tłumacza: rzut spod siebie najczęściej stosowany do obławiania w łowiskach obfitujących w wszelkiego rodzaju zarośla) i flipping (pewna odmiana połowów wertykalnych) potrzebujemy różnych charakterystyk hamowania. W przypadku małej prędkości lepsze są niewielkie siły hamujące. Aby spełnić takie wymagania hamulec 1. powinien mieć małą wartość siły hamującej przy niewielkich prędkościach, 2. powinien mieć szeroki zakres regulacji przy średnich prędkościach szpuli i 3. mieć relatywnie małą siłę hamowania przy maksymalnych prędkościach aby maksymalizować prędkość początkową szpuli, co pokazano na rysunku po prawej stronie.


     



     
    Systemy hamulców
    Jak wiecie, są dwa podstawowe systemy hamulców - odśrodkowe i magnetyczne. Te dwa systemy kontynuują swoją dominację na rynku, ponieważ są łatwe w wykonaniu i niezawodne. Poniżej przedstawiono krótkie opisy tych systemów.


     
    Odśrodkowy Hamulec wykorzystuje tarcie bloczków hamujących przyciskanych do tarczy hamulca. Siła hamująca jest proporcjonalna do kwadratu prędkości szpuli. Dlatego, kiedy prędkość szpuli jest duża, siła hamowania jest znacznie większa niż w przypadku wolnych obrotów. Możecie zaobserwować, że multiplikatory z hamulcem odśrodkowym „rzucają dobrze” nawet przy niewielkiej prędkości przynęty (pitching), i czuje się, że przynęta szybuje aż do końca rzutu. Dzieje się tak z powodu wykładniczego kształtu krzywej hamowania i nieefektywnego hamowania przy prędkościach bliskich zeru. Jednak, można również zaobserwować, że nawet, kiedy nawet mocno próbujesz wyrzucić zakres rzutu nie zmienia się zbytnio. Jest to spowodowane znacznym ograniczeniem początkowej (dużej) prędkości szpuli. Tak więc, hamulec ten nie spełnia obu podstawowych wymagań jednocześnie - małego hamowania przy dużej prędkości i wystarczającego hamowania prędkości średnich. Konwencjonalny hamulec odśrodkowy nie posiada również możliwości regulacji.
     
    SVS system (Shimano) pozwala zmieniać krzywe hamowania proporcjonalnie do ilości aktywnych bloczków hamujących. 4x4 SVS (Scorpion 1000) jest systemem umożliwiającym zmianę ustawień z zewnątrz poprzez zmianę pozycji specjalnego pierścienia (pokrętła) hamulca. Poprzez wybór aktywnych/nieaktywnych bloczków z trzech zewnętrznych można uzyskać odpowiednią nastawę. System umożliwia zmianę krzywej hamowania, ale nie zapewnia spełnienia obu wymagań dla dużej i średniej prędkości jednocześnie. Jeśli aktywowana zostanie znaczna ilość bloczków, aby zwiększyć hamowanie dla średnich prędkości długość rzutu ulegnie skróceniu. Jest to powód, dla którego hamulce odśrodkowe nie są odpowiednio efektywne, gdy rzucamy pod wiatr.
     



    Hamulce odśrodkowe są mało efektywne przy prędkościach mniejszych od pewnej prędkości granicznej. Opisuje to płaska część charakterystyki siły hamującej. Linie opisują siłę hamowania dla aktywowanych 1, 2, 3, i czterech bloczków, odpowiednio.
     
    Magnetyczne
    Hamulce wykorzystują siłę elektrodynamiczną, która występuje pomiędzy magnesem a poruszającym się w polu magnetycznym metalem, w tym przypadku częścią szpuli (inductor rotor). Siła hamowania jest wprost proporcjonalna do prędkości szpuli. Siła hamowania jest proporcjonalna do odległości pomiędzy magnesem i szpulą. Hamulec ten był pierwszym, którego siła hamowania była regulowana z zewnątrz poprzez zmianę odległości za pomocą pokrętła. Mają one szerszy zakres regulacji przy średnich prędkościach, ale za duże hamowanie przy małych prędkościach – nie są dobre do płaskich wolnych rzutów typu pitch. Hamowanie przy dużych prędkościach jest mniejsze niż w przypadku hamulców odśrodkowych, co pozwala osiągać większe prędkości początkowe. 
     


     
      Konwencjonalny hamulec magnetyczny składa się z panelu z 3-5 małymi magnesami ułożonymi blisko szpuli. Ostatnio systemy magnetyczne wykorzystują wirujące induktory w celu „gładszych” rzutów. Pokrętło zmienia pole magnetyczne, pomiędzy dwoma magnesami w kształcie litery C.
     
    Ze względu na wspaniały zakres regulacji dla średnich prędkości i odpowiednio dużą siłę hamowania dla małych prędkości, hamulec magnetyczny jest dobry w trudnych warunkach rzutowych takich jak rzucanie pod wiatr.


     
    *Hamulec rzutowy, inaczej hamulec mechaniczny umożliwia zmianę początkowego punktu hamowania i posiada stabilną siłę hamowania niemal niezależną od prędkości. Siła ta sumuje się z siłą wytwarzaną przez hamulec odśrodkowy lub magnetyczny. Siła hamowania hamulca mechanicznego jest względnie mniejsza niż pozostałych układów przy prędkościach średnich, ale hamulec jest efektywny przy prędkościach bliskich zeru, przy których inne hamulce nie zapewniają wystarczającego hamowania. Prędkość przynęty zmniejsza się bardzo szybko, gdy wpada ona do wody. Hamulec mechaniczny jest jedynym efektywnym hamulcem w tej sytuacji. Dokręcajcie nakrętkę!
     



     Powyżej znajduje się pokrętło hamulca mechanicznego multiplikatora Conquest 100. Posiada ono mikro-klik umożliwiający dokładną regulację hamulca i zapewnia, niezmienność jego nastawy w czasie wędkowania.
     
    Co jest dzisiaj dostępne?
    W kategorii hamulców odśrodkowych, SVS i 4x4 SVS Shimano są rozwiązaniami zaawansowanymi i posiadają możliwość regulacji opisaną powyżej. Jednakże, układy te nie pozwalają na modyfikowanie kształtu charakterystyki hamowania. Obecnie wysiłki projektowe zmierzają w kierunku uzyskania jak najlepszych kształtów tych charakterystyk.

     
    Po tym jak został wynaleziony pierwszy magnetyczny hamulec opracowano kilka interesujących jego modyfikacji. Jedną z nich dotyczącą kształtowania charakterystyki hamowania była propozycja ABU - Ultra Mag system. W system ten wyposażano kołowrotki Ultra Mag, XLT-FL, 1021FL w latach 1982-1986. Osiągnięto nasycenie charakterystyki hamowania przy dużych prędkościach poprzez zapewnienie możliwości usuwania się panelu hamującego przy dużych siłach hamujących. Panel trzymający magnesy był zawieszony na sprężynach i kiedy oddziaływała na niego duża siła hamująca mógł odsuwać się na prowadnicach. Nastawa polegała na zmianie punktu nasycenia charakterystyki hamowania poprzez regulację napięcia sprężyny (lewy rysunek poniżej). Niezmienioną, typową dla hamulców magnetycznych pozostała charakterystyka hamowania przy małych prędkościach.
     

    Kombinacja układów hamulców była kolejną próbą poprawy charakterystyk. ABU S3000C/T3000C (Promax) zostały wyposażone w oba typy hamulców odśrodkowy i magnetyczny. Poprzez zmianę nastaw hamulca magnetycznego regulowano magnetyczne siły hamowania. System mógłby posiadać zalety hamulca odśrodkowego przy małych prędkościach i duży zakres regulacji przy prędkościach średnich typowy dla hamulca magnetycznego. Jednak, część magnetyczna powodowała również hamowanie przy dużych prędkościach i skracała długość rzutu. W efekcie przy dużych prędkościach w hamowaniu dominowała siła odśrodkowa a przy średnich i wolnych obrotach oddziaływanie części magnetycznej. Pomimo, że S3000C miał możliwość wyboru 0 siły magnetycznej na pokrętle, jego hamownie przy małych prędkościach było za duże przy rzutach typu pitch.
     



     
    Mag ForceV (Daiwa) jest pierwszym i jedynym hamulcem posiadającym profil hamowania proporcjonalny do sześcianu prędkości szpuli. Jest zaawansowanym hamulcem magnetycznym połączonym z systemem odśrodkowego pozycjonowania. Przed osiągnięciem przez szpulę prędkości S1, rotor nie przesuwa się a hamowanie jest niewielkie. Dla prędkości z przedziału S1-S2, induktor, będący rotorem, trzymany we wspornikach odśrodkowych zagłębia się w układzie magnetycznym bądź wysuwa się z niego, w zależności od prędkości szpuli. Po osiągnięciu prędkości S2 rotor nie przesuwa się więcej a siłą hamowania jest wprost proporcjonalna do prędkości szpuli.
    MagForceV system umożliwia dokładne kształtowanie charakterystyki hamowania, podobnej do hamulców odśrodkowych, w szerokim zakresie. Dodatkowo, dzięki uzyskaniu większej stromości charakterystyki niż dla hamulców odśrodkowych, posiada on dobre właściwości rzutowe przy małych prędkościach.

     



    Czerwone części wypychają złoty induktor będący rotorem i wpychają go pomiędzy magnesy (szary kolor) (Zielono/Złoty Millionaire CV-Z.)
     
    To, co jest nowością w Mag ForceV odnosi się do wymagań dotyczących hamowania przy małych prędkościach a dotyczy zmian w profilu hamowania. Pomimo wprowadzenia sześciennej charakterystyki hamowania w zakresie prędkości średnich, hamulec zachowuje zalety hamulców magnetycznych przy wysokich prędkościach i uzyskuje małe hamowanie przy prędkościach małych oraz posiada względnie duży zakres regulacji dla średnich prędkości.
     


    Pokazano to na rysunku po lewej stronie. Przy maksymalnych nastawach otrzymujemy większe hamowanie przy prędkościach średnich, ale przy dużych prędkościach zachowujemy liniowe (nie wykładnicze) działanie hamulców magnetycznych. Nawet przy maksymalnym hamowaniu, hamowanie przy małych prędkościach jest minimalne co umożliwia łatwe rzuty typu pitch. Jeśli wybierzesz minimum, niewielkie hamowanie przy średnich prędkościach umożliwia długie szybowanie przynęty na znaczną odległość.
     
    Flying Arm (Ryobi) i IVCB (ABU Morrum SX) są zaawansowanymi hamulcami odśrodkowymi, które mogą być regulowane z zewnątrz, nie skokowo, a w sposób ciągły. Wykorzystują one siłę odśrodkową ramion dźwigni przyłączonych od szpuli (czarne ramiona na rysunku poniżej). Charakterystyki hamulców są takie same jak konwencjonalnych hamulcach odśrodkowych i mają zbyt dużą siłę hamowania przy dużych prędkościach lub, jeśli ustawi się małą siłę hamowania powodują więcej splątań w ciężkich warunkach rzutowych.
     


    Kiedy szpula się obraca, na czarne ramiona dźwigni (bloczki hamujące) działa siła odśrodkowa i popycha niebieski panel hamujący połączony z obudową multiplikatora. Poprzez zmianę położenia panelu zmienia się siłę hamowania. Jeśli kąt klocka hamującego jest równy 45 stopni otrzymuje się największą siłę hamowania, a zerową wartość tej siły przy kącie równym 0 stopni. Ze względu na niewielkie rozmiary klocków hamujących panel hamujący musi być umieszczony bardzo precyzyjnie, aby zapewnić efektywną pracę układu hamulca. Wymaga to wielkiej dokładności projektowej oraz wysokiej technologii wytwarzania. W przeciwnym wypadku może się zdarzyć tak, że 7 z 15 pozycji nastaw są bezużyteczne, ponieważ nie zapewniają dostatecznej siły hamującej.
     
    Wnioski?    
    Z rozważań tych wynika, że Mag Force V system firmy Daiwa jest najbardziej zaawansowanym systemem obecnie (rok ukazania się opisu) dostępnym na rynku. To, co czyni go najbardziej zaawansowanym to możliwość spełnienia wymagań dla wszystkich przedziałów prędkości i relatywnie szeroki zakres regulacji dla średnich prędkości. Flying Arm oraz IVCB plasują na drugiej pozycji przed 4x4 SVS, dzięki możliwościom regulacyjnym. Shimano SVS, konwencjonalny hamulec magnetyczny, kombinacja hamulców magnetycznego i odśrodkowego zajmują dalsze pozycje. Pomimo tego, że SVS jest bardzo wyrafinowanym systemem, utrudnienia w zmianie jego nastaw są jego wielką wadą. Jeśli nie rzucasz pod wiatr SVS jest bliski 4x4 SVS. Pierwszy wniosek nie oznacza, że kołowrotki z Mag Force V są najlepszymi multiplikatorami.
    Właściwości użytkowe zależą bowiem od wielu czynników takich jak inercja szpuli, jakość łożysk, sztywność ramy, waga itd. Ja preferuję Shimano (Jun Sonoda „JapanTackle” przyp.red.). SVS pozwala rzucać bardzo dobrze w normalnych warunkach i kocham to.
    Mam nadzieję, że ten opis pomógł Wam zrozumieć różnice pomiędzy układami hamulców i znaleźć najbardziej odpowiadający Wam kołowrotek.
     
    Prędkość:
    Mała:
    Średnia:
    Duża:
    Komentarz
    Wymagania
    Małe hamowanie
    Szerokie
    nastawy
    Mniejsze
    hamowanie
     
    Cel wymagań
    Rzuty typu
    Pitch i flip
    Zapobieganie splątaniom
    Długie rzuty
     
     
     
     
     
     
    Centrifugal
    Wspaniały
    Zły (Brak
    nastaw)
    Odpowiedni
     
    SVS
    Wspaniały
    Odpowiedni *
    Odpowiedni *
    Średni i wysoki
    nie mogą współdziałać
    4x4 SVS
    Wspaniały
    Dobry *
    Odpowiedni *
    Średni i wysoki
    nie mogą współdziałać
    Conventional magnet
    Zły
    Wspaniały
    Dobry
     
    Ultra Mag
    Zły
    Wspaniały
    Wspaniały *
    Jedyny system
    spełniający wymagania
    dla dużej prędkości
    Combo Centri+Mag
    Zły
    Wspaniały
    Odpowiedni (-)*
    Odśrodkowy dodaje
    więcej hamowania
    dla dużych prędkości
    Mag Force V
    Wspaniały
    Dobry
    Dobry
    Najlepszy
    Flying Arm, IVCB
    Wspaniały
    Dobry *
    Odpowiedni *
    Średni i wysoki
    nie mogą współdziałać

     
    Autor: Jun Sonoda www.japantackle.com
    Tłumaczenie: Kuzyn
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

  • Wprowadzenie: Głównym impulsem do popełnienia poniższego tekstu była... prośba Remka. Choć nauki wyniesione z tzw. dyskusji sprzętowych skuteczne leczą z podobnych pomysłów, temu impulsowi nie mogłem się oprzeć. Na pierwszy ogień poszedł kij już w kraju znany, głównie za sprawą TT, natomiast jedyny sprzedany do Polski, o którym wie Trey Kistler – Prezydent Firmy. Firma Kistler custom fishing rods (www.kistlerrods.com) bardzo poważnie podchodzi do wypełniania misji innowacyjności rozwiązań stosowanych przy produkcji sygnowanych swoim logo wędzisk. Mam więc przyjemność zaprezentować ciekawe ze względów użytkowych, oraz „egzotyczne”, choć bardzo amerykańskie, wędzisko.
     
    Kistler Helium LTA He70MC

    Materiał
    „Pół sekretny” kompozyt grafitowy
    Długość / długość transportowa
    210 cm /  210 cm
    Ciężar
    112 g
    Liczba części
    1
    Masa wyrzutowa
    3,5-17,5g
    Moc
    8-14Lb
    Kolor
    szary mat
    Typ
    casting
    Akcja
    szybka
    Cena
    229$
     
    Pierwsze wrażenie: Niesamowita lekkość! Nie lewituje jak wskazywałaby nazwa (Lighter Than Air), natomiast uzbrojony w lekki magnezowy niskoprofilowy multiplikator unosi się na powierzchni wody! Kij z dolnikiem amerykańskim (jak Mariusz Max), który pozwala postawić rybie twarde warunki w trakcie holu, jednak szczytówka wędziska bardzo delikatna - jakże lubiana przez polskich spinningistów. Przy próbnych wymachach kij od razu zaznacza swoją ciętość, wyraźnie ugina się, jednak mimo cienkiej szczytówki drgania są silnie tłumione i wędzisko nie dostaje typowych dla budżetowych konstrukcji delirycznych drgawek. Uwagę, przykuwa również brak korka ponad uchwytem. Rozwiązanie takie oprócz zmniejszenia całkowitej masy kija pozwala na trzymanie palca bezpośrednio na blanku oraz (wg Producenta) zmniejsza tłumienie biegnących do dłoni drgań.

     
      
      

    Zbrojenie: Firma Kistler stawia sobie wysokie wymagania dotyczące nowinek stosowanych przy budowie wędzisk, od uchwytu kołowrotka poczynając a na zaczepie do przynęt kończąc. Zastosowane w przelotkach pierścienie to również rozwiązanie rzadko spotykane. Wykonane są one z materiału określanego jako zirconia. Materiał ten został nisko oceniony w opracowaniu wybitnego znawcy wędzisk J.M. Kochańskiego... ja nie podejmuję się oceny wykraczającej poza stwierdzenie, że są... ładne... mam jednak świadomość, że dla czytelnika to bardzo niewiele. Mogę dodać, że nie zauważyłem jakichkolwiek oznak zużycia po sezonie boleniowego kręcenia. Ciężko mi również wróżyć czy zastosowanie innych przelotek poprawiłoby osiągi kija. Bardzo niska masa całkowita oraz dynamika kija również wskazują, że zastosowane przelotki są lekkie, pomimo (co zawodzi) stalowych ramek. Omotki wykonane są poprawnie, jednak od Firmy z ambicjami „custom rods” powinno się wymagać więcej.

     
      
      
    Wędkę uzbrojono w 9 przelotek. Pierwsza z nich jest dwustopkowa pozostałe to konstrukcje jednostopkowe. Przelotka szczytowa w modelu 2005 posiada pierścień z szerokim kołnierzem oraz konstrukcję, która ma, jakoby, ograniczać okręcanie się linki wokół szczytówki oraz zapobiegać powodowanym przez to zjawisko bolesnym dla serca i portfela użytkownika złamaniom. Na zdjęciu przelotka szczytowa w troskliwej dłoni @Smaczka.
     
      
    Dolnik wędki: Wędka, wyposażona jest w firmowy uchwyt tzw. smart touch. Oferowana przez uchwyt możliwość trzymania palca bezpośrednio na blanku powoduje, że cały zestaw staje się bardzo czuły. Dobrze wyprofilowany, wysokiej jakości korek pokrywający ośmiocalowy dolnik oraz jego ergonomiczne zakończenie miękką pianką wzmaga ogólne uczucie ogromnego komfortu, z jaką operuje się kijem. Brak przeciwwagi na końcu dolnika powoduje, że kij nie jest „typowo” wyważony i może sprawiać wrażenie niezbalansowanego. Jednak niespotykana lekkość wędziska sprawia, że cały zestaw z kołowrotkiem i przynętą pozwala bez cienia zmęczenia „odrobić” (jednorącz) boleniową dniówkę.

     
      
      
      
      

    Konstrukcja i akcja: Blank Kistlera wykonany z „pół sekretnego” kompozytu węglowego o gęstym splocie jest mocno zbieżny, co nie dziwi w amerykańskim wędzisku do połowu bassów. Delikatna szczytówka zapewnia natomiast lubiane przez rodzimych użytkowników ugięcie, szczytowe przy małym obciążeniu (pozwala nie gubić nawet najmniejszych ryb i uzyskać jakże cenną na naszych wodach stuprocentową skuteczność) przechodzące w parabolę przy... zaczepach (oraz pływających wciąż w naszych wodach choć coraz mniej licznych okazach). Myślę, że można śmiało powiedzieć, że jest to kij progresywny, choć termin dzięki wielu „te(k)stom sponsorowanym” zdążył się już mocno zdewaluować.
    Użytkownik Kistlera Helium LTA cieszy się z wydanych dobrze pieniędzy przy rzucie, prowadzeniu przynęty, braniu, zacięciu i holu... konstrukcja na pewno udana.

     
      
      
      
    Zastosowanie: Wędkę Kistler Helium LTA wykorzystywałem głownie przy połowie boleni i kleni na woblery. Aby wykorzystać pełny zakres przewidzianych przez producenta wabików stosowałem multiplikatory niskoprofilowe z żyłką oraz linką fluorocarbonową o mocy 8-10Lb co odpowiada średnicom 0,22-0,25mm (podaję moc w funtach, aby nie mylić czytelnika - opisy linek w Europie wskazują, że są one najlepsze na świecie ;-))). Pomimo, że wędzisko nie ładuje się głęboko przy wabikach o wadze 3g średnio wprawny rzucający może posyłać Balskora nr 2 lub bączka Bonito na ok. 20m co wystarczy aby dosięgać klenie na Odrze i Bobrze.
    Siudak po delikatnym ruchu nadgarstkiem szybuje na znaczne odległości i co typowe dla zestawów castingowych żyłowanie rzutu nie zwiększa znacząco zasięgu. Świadczy to dobrze o zestawie, a nam nie każe spinać się przy każdym rzucie a pozwala na spokojne szlifowanie swoich umiejętności. Możliwość zastosowania na multiplikatorze grubszych linek, bez dramatycznego zmniejszenia zasięgu, eliminuje puste brania boleni z dużych odległości. Z powodzeniem łowiłem również na Kistlera szczupaki i okonie w jeziorach zarówno na przynęty twarde jak i na gumy.

     
      
      
      
     
      
      
      
    Podsumowanie: Prezentowane wędzisko posiada bardzo dobry stosunek jakość/cena - to odważne twierdzenie zasadza się na opiniach „fachowców”, którzy ze względu na jakość lokują Helium pomiędzy IMX a GLX G.Loomisa. Moim, skromnym, zdaniem jest to wspaniały kij castingowy, dla lubiących łowić drapieżniki „inaczej”. Choć łowienie kleni i okoni na woblerki z dolnego zakresu rzutowego wymaga już nieco wprawy, to połowy boleni oraz gumowanie można już brać z marszu. Nagrodą za podjęcie „wyzwania” jest nieopisana radość z każdego, wykonywanego lekkim ruchem nadgarstka, rzutu, nieskrępowana zabawa przynętą oraz wrażenie, że ryba bierze za koniec palca. Zacięcie wykonuje się nawykowo, atawistycznie, hol uruchamia całą serię zastrzyków adrenaliny a kij wybacza popełniane w przypływie emocji błędy. Wydawałoby się ideał... ale cóż: „lepsze jest wrogiem dobrego”. Nasze hobby jest natomiast ciągłym poszukiwaniem coraz lepszych rozwiązań.
     
    Kuzyn, 2005
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

  • Posiadając podstawową wiedzę na temat doboru sprzętu do metody jerkowej, kolejnym krokiem będzie nauka samego jerk’owania (prowadzenia przynęt). Jest kilka ważnych informacji, o których warto wiedzieć od samego początku. Jerking to metoda polegająca na różnego rodzaju podciągnięciach, podszarpnięciach, zmienianiu pracy przynęty podczas jej zwijania. Szczytówką wędziska nadajemy odpowiednią pracę przynęcie. Jerk’ując najczęściej pracujemy wędziskiem skierowanym szczytówką do dołu, w kierunku wody. Oczywiście są przypadki, kiedy będziemy potrzebowali łowić kijem skierowanym do góry, a nawet w bok. Jest to wymuszone specyfikacją łowiska, potrzebą odpowiedniego poprowadzenia przynęty lub warunkami, które nie sprzyjają jerk’owaniu. Jerk’owanie jest najprzyjemniejsze, kiedy łowimy z dryfującej lub zakotwiczonej łodzi. Jeżeli jednak warunki nie sprzyjają nam lub nie posiadamy sprzętu pływającego możemy jerk'ować z brzegu, z pomostów, a nawet brodząc w wodzie. Wówczas właśnie uniesione wędzisko do góry lub skierowane w bok będzie dawało nam możliwość właściwego poprowadzenia przynęty. Będąc na łodzi łowimy głównie kijem skierowanym w dół, tylko niektóre sytuacje jak np. łowienie na płyciznach będą wymagały uniesienia wędziska do góry. W łodzi najlepiej zająć miejsce (zawsze stojące), które będzie na tyle wygodne abyśmy nie musieli uderzać szczytówką o taflę wody, o burtę łodzi i aby nasze ruchy podczas podciągania przynęty nie były niczym ograniczone (prawidłowa pozycja pokazana na zdjęciu).
     

    Odpowiednia postawa to podstawa.  
    Twitchbaity

    Wracajmy jednak do technik prowadzenia jerków. Podstawowe techniki (bo do tych się ograniczam) chciałbym opisać i pokazać na kilku przykładach. Taki opis powinien być wystarczająco przejrzysty. Zacznę od twichbait'ów. Jak sama nazwa wskazuje (twich = szarpać) pracę tym przynętom będziemy nadawali dzięki podszarpywaniu wędziskiem. Każdy twichbait podczas zwykłego zwijania linki pracuje podobnie jak większość woblerów, kolebiąc się na boki. Podszarpywany twichbait wykonuje odskoki na boki. Bardzo często seria szarpnięć prowokuje drapieżnika do ataku. Podszarpnięcia można wykonać na różne sposoby. Np. długie podszarpnięcia połączone z przerywaniem zwijania linki, lub kilka krótkich, ale agresywnych i szybkich podszarpnięć. Sami dobieramy prędkość zwijania oraz częstotliwość i sposób szarpnięć. Technika pokazana na rysunku nr 1.  

    Zasada prowadzenia twitchbaitów  
    Pamiętajmy, aby podczas podszarpnięć, a dotyczy to także wszystkich innych technik jerk'owych, szybko wybierać luz powstały na lince podczas prowadzenia i pracy przynęty. Nie usunięty luz na lice często będzie powodował nie trafione branie lub brak możliwości odpowiedniego zacięcia ryby.
    Pullbaity

    Podobną technikę stosuje się przy pullbait'ach (pull = ciągnąć). Aby ożywić naszego „kołka” wykonujemy serię podciągnięć całym wędziskiem. Oczywiście podciągnięcia mogą być różnego rodzaju, wszystko w zależności czy chcemy poprowadzić jerka szybko, wolno, płycej, czy głębiej. Dobierając przynętę staramy się wykonać kilka rzutów i sprawdzić, jakie podciągnięcia będą dla niej najlepsze. Jerki te najlepiej prowadzi się wędziskiem skierowanym w dół lub w bok. Mając do wyboru pullbait’y pływające i tonące możemy zastosować je na wielu łowiskach, zarówno najpłytszych jak i tych głębszych. Prowadząc takiego jerka możemy wykorzystać jego pływalność i jest to duża zaleta. Podciągając pływającego pullbait'a, np. dwoma krótkimi dość szybkimi ruchami wędziska zatapiamy go na pewną głębokość i zaprzestajemy podciągania. Jerk będzie powoli wynurzał się i takie zachowanie przynęty często prowokuje drapieżnika do ataku. Podobnie możemy zrobić z pullbait'em tonącym, np. po trzech długich i wolnych podciągnięciach, czekamy aż jerk zacznie powoli opadać. Dzięki takiej technice możliwe jest sprowokowanie do ataku chimerycznej i powolnej ryby. Technika pokazana na rysunku nr 2.  

    Charakterystyczny zygzak dla pullbaitów  

    Salmo jack - niezwykle skuteczny pullbait na szczupaki.  
    Ważne jest, aby samemu przekonać się, co do skuteczności przynęt wyglądających jak zwykłe kołki.
    Walk-the-dog

    Jak wspominałem w poprzednim artykule ciekawą grupę przynęt powierzchniowych stanowią tzw. jerki „walk the dog”, (najczęściej stickbait). Powalają swoją pracą i dają możliwość podniesienia adrenaliny przy zacinaniu dużej ryby na powierzchni wody. Przynęcie tego typu nadajemy pracę ruchami wędziska, skierowanego w dół, tak, aby przynęta płynęła po powierzchni wody ruchem „wężowym”. Podczas pierwszych rzutów i prowadzenia tych jerków ważne jest, aby nauczyć się synchronizować podciągnięcia wędziska, tak, aby przynęta poruszała się z lewej strony na prawą. Każde podciągnięcie szczytówką w kierunku wody, to jednorazowy ruch przynęty w daną stronę. Powtarzając takie ruchy w określonym tempie spowodujemy odpowiednią pracę jerka. Technika pokazana na rysunku nr 3.  

    Wężowy ruch stickbaitów typu walk-the-dog.  
    Pracująca po powierzchni przynęta (w zależności od modelu) wywołuje różnego rodzaju pluśnięcia, rozbryzgi i hałasy na wodzie. To dodatkowy wabik tego typu jerków. Gdy opanujemy już podstawową technikę możemy dodać do tego jakieś szybkie podszarpnięcia wędziskiem, które często wywołują różne nieskoordynowane ruchy stickbait'a, jego wyskoki na wodę lub szybkie nurki pod wodę.
    Glidery - szybowce

    Pozostają nam jeszcze glidery, które „uczymy pływać” podobnie jak jerki „walk the dog”. Podciągnięcia wędziskiem w dół, wykonujemy tak, aby glider zaczął szybować w bok. Na jedno podciągnięcie wędziskiem przypada jedno odpłynięcie glidera w jakimś kierunku. Seria zsynchronizowanych podciągnięć powoduje prawidłowe szybowanie jerka z jednej strony na drugą. Takie zsynchronizowane prowadzenie glidera to podstawa. W naukę tej techniki trzeba włożyć trochę wysiłku, bo nie jest ona taka prosta. Mając za sobą jej opanowanie możemy wykorzystać zalety różnych rodzajów gliderów. Praca gliderów bardzo zalęży od materiału, z którego są wykonane. Zupełnie inaczej pracują glidery zbudowane z deski, inaczej zrobione z plastiku, a jeszcze inaczej wykonane z pianek.  

    Różne typy jerkbaitów.  
    Główną zaletą drewnianych gliderów jest to, iż posiadają największy zasięg pracy podczas podciągnięć, co znacznie wyróżnia je spośród pozostałych modeli. Drewniane glidery wspaniale szybują wykonując długie odjazdy w bok. Ma to według mnie duże znaczenie, ponieważ im większy zasięg pracy, tym drapieżnik łatwiej zareaguje na przynętę. Glidery wykonane z deski można prowadzić różnymi podciągnięciami wędziska, mogą to być zarówno bardzo wolne, powodujące dalekie i powolne szybowanie przynęty w bok, a mogą to też być szybkie i krótkie podciągnięcia powodujące małe, ale dość agresywne odjazdy na bok.
     

    Drewniane jerkbaity mimo swoich rozmiarów są chętnie połykane przez drapieżniki.  
    Zasięg pracy gliderów zależy także od ich wielkości. Małe glidery szybują w wąskim zakresie, a im większy glider, tym jego zasięg szybowania jest coraz większy. Ponadto glidery wykonane z drewna można prowadzić dość spokojnie, wolno i „majestatycznie”. Znam drewniane glidery, które podczas pracy osiągają około 1,5 metra zasięgu. Jerki wykonane z plastiku lub pianek wymagają bardziej stanowczych ruchów wędziskiem (oczywiście nie jest to standard), nie mają tak dużego pola zasięgu i bardzo często są statyczne (nie wykonamy nimi tylu tricków, co glid'erami z deski). Wszystkie glidery tonące są bardzo dobrymi przynętami pracującymi w opadzie. Oczywiście podczas łowienia możemy to wykorzystać. Nabierając wprawy w prowadzeniu gliderów możemy dodawać do zsynchronizowanych podciągnięć różnego rodzaju tricki, wykorzystując daną pływalność lub jego skłonność do dziwnych ruchów. Bardzo dobrym sposobem na sprowokowanie ospałego drapieżnika jest właśnie wykorzystanie techniki opadu podczas prowadzenia glidera. Wykonując kilka podciągnięć wędziskiem, tak, aby glider szybował z jednej strony na drugą, można zatrzymać glidera w miejscu i poczekać aż zacznie opadać. Poszczególne modele gliderów różnie pracują podczas opadu, jedne tylko się kiwają, inne kolebią się, a jeszcze inne pracują w opadzie delikatnie szybując na boki. Podstawowa technika prowadzenia gliderów pokazana jest na rysunku nr 4.
     

    Charakterystyka ruchu szybujących jerków  

    Wielki szczupak, złowiony na dużego jerka (Salmo fatso 14S)  
    Przedstawiłem Wam przykładowe techniki prowadzenia różnego rodzaju jerków. Kolejnym etapem, na drodze do sukcesu, jest nauka jerk'owania nad wodą i pierwsze brania atakujących drapieżników. Zainteresowanym jerk'owaniem służę pomocą pod adresem e-mail: rognis_oko@jerkbait.pl. Połamania kija i do zobaczenia nad wodą!
    Sebastian „rognis_oko” Kalkowski

    Tekst ukazał się w skróconej wersji w 07/2005 Wiadomościach Wędkarskich.
    Tekst: Sebastian „rognis_oko” Kalkowski
    Zdjęcia: Sebastian „rognis_oko” Kalkowski, Marek Stryk, Robert „Komancz” Rachuta
    Rysunki: K. Gozdera
     
    Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum. 


  • Jesień to dogodny termin na wędkowanie. Szczególnie poszukujemy wtedy ryb drapieżnych. Tego twierdzenia chyba nikt nie podważy. Dodatkowo, w związku z uruchomieniem strony internetowej jerkbait.pl poświęconej jerkingowi, castingowi oraz ogólnym tematom dotyczącym wędkarstwa spinningowego pojawił się kolejny pretekst by spotkać się wraz z przyjaciółmi oraz nowymi bywalcami forum bezpośrednio nad wodą. Celów takiego spotkania było jak zawsze sporo. Jedni jadą by się zabawić i pośmiać, drudzy by wymieniać doświadczeniami, inni by łowić ryby. Niektórzy nawet łączą to wszystko razem, co w efekcie skutkuje ogólnym przemęczeniem i koniecznością odpoczywania w dniu następnym. Zawsze jednak jest miło i zabawnie, a śmiech słyszalny jest nad jeziorem do białego rana (zwłaszcza w piątek).
     

    Jesienne akcenty widoczne były wszędzie. Tylko czy ryby je widzą?  

    Wspólne śniadania i kolacje. Miejsce integracji i dobrego jedzenia.  

    Zawsze niezawodny team z Świnoujścia. Zawsze do łez!  
    Po raz pierwszy pod flagą jerkbait.pl spotkaliśmy się nad jeziorem Wygonin. Nie był to wybór przypadkowy. Dla wielu z nas właśnie nad tym jeziorem dwa lata temu, przy okazji zlotu Salmo, rozpoczęła się przygoda z jerkingiem. Poza tym warunki mieszkaniowe, jedzenie, sprzęt pływający gwarantował odpowiedni poziom spotkania. Impreza została nazwana „I Ogólnopolski Zlot Miłośników Jerkingu”. Większość, bowiem uczestników metodę tą preferuje najbardziej. Tym samym stworzono pretekst do następnych zlotów pod patronatem strony tak by popularyzować w Polsce tą niezwykle skuteczną i efektowną metodę połowu ryb drapieżnych.
     

    Nasze miejsce przeznaczenia - przepiękna stanica wędkarska nad jeziorem Wygonin  

    Miejsce na szczupaka. Tylko gdzie one się podziały?  
    Na spotkanie przybyło kilkanaście osób z różnych zakątków kraju. Prawie każdy wyposażony był w sprzęt do jerkingu lub castingu. Był również i spinning. Liczba wędek, kołowrotków z ruchomą szpulą (multipilatorów) zarówno typu low profile jak i tradycyjnych round mogła przyprawić o zawrót głowy nawet doświadczonych spinningistów. Z pewnością mogę powiedzieć, że widoki takie nie są częste nad naszymi wodami biorąc pod uwagę różnorodność sprzętu, którą mieliśmy okazję oglądać, dotykać i w efekcie testować (wędki od kilkudziesięciu do setek złotych, podobnie kołowrotki). Jednak nie tylko sprzęt robił ogromne wrażenie.
     

    Skromna liczba wędek zlokalizowanych w jednym tylko pokoju.  
    To, co osobiście przyciągnęło moją uwagę to umiejętności, wiedza teoretyczna i praktyczna oraz etyczne podejście do łowienia ryb przez poszczególnych uczestników. Na zlocie, bowiem panowała popierana przez stronę metoda „złów i wypuść”. Mimo, że była dobrowolna, a w licencje wkalkulowane były ryby, wiele osób skorzystało z niej wypuszczając złowione przez siebie ryby. Dodatkowym atutem takiego spotkania jest możliwość wymiany doświadczeń z miłośnikami castingu i jerkingu. Wiedza ta, szczególnie w Polsce, jest unikalna i bardzo cenna. Na spotkaniach takich, bowiem jeden dzień wspólnego łowienia i testowania różnorodnego sprzętu, technik prowadzenia przynęt można porównać do wielu samotnych dni poszukiwań optymalnego zestawu lub sposobu podejścia ryby.
     

    Catch and Release - wypuszczano większość złowionych szczupaków.  

    odwieczny problem wędkarza - którą przynętę wybrać?  

    Wymiana doświadczeń na środku jeziora - nierzadki widok.  

    Andrzej, doświadczony wędkarz castingowy, zawsze chętny do udzielania pomocy.  

    Lekki casting, przynęta wertykalna - skuteczne narzędzie łowcy szczupaka.  
    Jak podczas każdego zlotu wędkarskiego i tutaj wielu z nas przyjechało by złowić rybę. Niektórzy nawet marzyli o pobiciu swojego rekordu życiowego, co jak później się okazało było możliwe. Głównie nastawialiśmy się na szczupaka, licząc jednocześnie, że przyłowem może stać się również ryba łososiowata. Tak się jednak nie stało. Większość ryb złowiona została w trollingu na głębokości około 6-9m. Wielkość ryb była różnorodna. Największą złowił pierwszego dnia Pedros 96cm jednocześnie bijąc swój rekord życiowy. Następną w kolejności rybą była 70cm Komancza i 60cm Xaviego. Reszta ryb oscylowała w okolicach 50 cm. Podczas zlotu trafiały się też niewielkich rozmiarów okonie.
     

    Największa ryba zlotu - szczupak i szczęśliwy łowca  

    Komancz ze swoją zdobyczą. Ten to ma szczęście!  

    Rognis ze swoim szczupakiem złowionym w trollingu na Whitefisha 18 RH.  
    Różnorodność przynęt na każdej łodzi była niezwykła. Jeśli chodzi o woblery  to górowały produkty Rapali, w kategorii jerków bezsprzecznie Salmo. Trafiały się również produkty naszych krajowych twórców Yokozuny oraz Siudaka. Ten ostatni zresztą był razem z nami podczas zlotu.
     

    Pudło z przynętami - podstawowe narzędzie maniaków jerkingu.  
    Techniki łowieckie również należały do różnorodnych. Zdecydowana większość z nas wybrała trolling bazując na doświadczeniach z lat poprzednich. W przerwach między kolejnymi rundami łowiliśmy jerkując, spinningując lub castingując na lekkie zestawy. Miejscówkami głównie obławianymi były wszelkiego rodzaju wypłycenia, miejsca porośnięte drobną roślinnością oraz zatoki. Trudno jednak było ustalić konkretne miejsca przebywania drapieżników. Można powiedzieć, że nie było konkretnych wzorców miejscówek.
     

    Nawet trolling z 4 wędkami niewiele dawał ale przynosił wiele radości i nowych doświadczeń.  

    Uchwyt trollingowy standardowym wyposażeniem miłośnika trollingu.  

    Nawet można było popatrzeć na specjalistyczną odzież wędkarską.  

    Płeć piękna również obecna na zlocie.  
    Bardzo ważnym akcentem podczas naszego spotkania był pokaz sprzętu z oferty Design Fishing (Dragon). Pokaz został przeprowadzony przez Andrzeja Nowika, któremu należą się specjalne podziękowania. Każdy mógł zobaczyć, dotknąć i wypróbować wędki zarówno z serii tych tańszych jak i droższych. Dodatkowo podczas zlotu nastąpiła premiera kołowrotka niskoprofilowego Okuma, który wydaje się być bardzo atrakcyjną ofertą skierowaną na rynek polski (na stronie jerkbait.pl zostaną już niedługo opublikowane wyniki testu tego sprzętu). Z informacji przekazanej przez Andrzeja będzie on dostępny na rynku polskim w roku 2006.
     

    Okuma - przyszłoroczny hit na rynku polskim.  

    Pokaz sprzętu wędkarskiego Dragona.  

    Co chciał nam powiedzieć Komancz?  

    Przygotowanie do konkursu rzutowego.  
    Po prezentacji postanowiliśmy wspólnie pobawić się w zawody rzutu do celu. Wcale nie było łatwo. Kilka osób starało się rzucić w konkretny punkt łowiska stosując różne zestawy, różne techniki. Była to następna okazja doświadczania różnic między poszczególnymi zestawami castingowymi.
     

    I sam konkurs. Kto rzuci celniej?  
    Ogólnie podsumowując nasze spotkanie uważam za bardzo udane. Takie spotkania dają ogromne możliwości poznania technik wędkarskich, sprzętu oraz innych forumowiczów. Atmosfera była fantastyczna. Jak zwykle zabawiał team ze Świnoujścia. Warunki mieszkaniowe bezsprzecznie na najwyższym poziomie. Korzystając z okazji chciałbym zaprosić na „II Ogólnopolski Zlot Miłośników Jerkingu”, który odbędzie się w następnym roku (prawdopodobnie wiosna).
     

    Jak zwykle zdjęcie grupowe - niestety tylko części użytkowników (niedziela).  
    Fotorelacja
     Jeszcze kilka wybranych zdjęć, które obrazują inne wydarzenia zlotu. Wszystkie te chwile warte są pamięci i późniejszych wspomnień.
     

    Trolling podstawową metodą na Wygoninie. Tłok jak na Marszałkowskiej.  

    Spotkania na środku jeziora nie należą do rzadkości. Tam właśnie wymieniane są doświadczenia, testy przynęt i ....  

    wspólne manewry. Tym razem kilka łodzi razem postanowiło popływać w trollingu. Napęd jeden silnik spalinowy.  

    Szczupak z głębiny. Taki okaz (35 cm) postanowił na 9m zjeść Rapalę DT. Gratuluję pomysłu. Przez chwilę nie wiadomo było czy wogóle coś jest na końcu zestawu.  

    Siudak przybył ze swoimi dziełami. Każdy mógł sprawdzić, porozmawiać, a na końcu kupić.  

    Kupić nie kupić? Sprawdzić nie sprawdzić? Oto jest pytanie!  

    Kilka jerków Siudaka, a wśród nich fajne przynęty powierzchniowe.  

    Złowienie ryby na przynętę własnej roboty podwójnie cieszy.  

    Na efekty nocnego regulowania hamulca nie trzeba było długo czekać. Rezultat? Dwie godziny zmagań 100m plecionki w koszu.  

    Ktoś nawet postanowił bić rekord świata w długości rzutu zestawem castingowym ... do dzisiaj rzuca. Komisja z księgi rekordów Guinesa nie przybyła jednak.  

    Tradycją stało się zdjęcie - "na szczycie"  

    A na koniec ... kolejna atrakcja. Pchanie malucha z prędkością światła - niestety kolejny rekord nie został pobity.    Remek, Warszawa 2005   Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum. 

  • Kończyło się lato i nadszedł czas powrotu. Powrotu nad kanadyjskie jeziora, lasy, niebieskie niebo. Od  7 lat powracam tam z nadzieją na spotkanie z metrowym szczupakiem. Każda wyprawa odbyta do tej pory dawała nam ciekawe ryby, przygody, doznania, ale nigdy do zwycięstwa nad metrowcem nie doszło, choć być może był na kijaszku. Tegoroczna wyprawa przesuwała się w terminie z różnych przyczyn. Planowałem ją tak żeby nie spotkać się w lodgy Eagle Nest ze zbyt dużą grupą ludzi. Znałem realia a więc kilka sprawnych silników i skromne warunki.Wiedziałem, że większa grupa niż 12 osób może doprowadzić do tłoku w jadłodajni, toalecie, i walki na szable o motory do łodzi. Wiedząc więc o tym wszystkim planowałem odbyć w tym roku wyprawę w inne miejsce. Tym miejscem miał być Crawfords Resort położony nad Crow Lake. Wybór był podyktowany dobrym standardem lodgy oraz tym, że łowi się tam muskie do 50 cali. Niestety nie przekonałem mojego syna Piotra i stanęło na tym, że jeszcze raz pojechaliśmy do Eagle Nest.W końcu zaczęło się robić późno kalendarzowo i trzeba było podjąć decyzję. Data wyjazdu została ustalona na piątek 16 września. W tym dniu wieczorem o 19.00 wyjechaliśmy z Chicago kierując się naszym Chewy na północ, w stronę Kanady . Po przejechaniu całego stanu Wisconsin i północnej Minnesoty rano o 5.00  przeszliśmy bezproblemowo odprawę na granicy. Bezproblemowo, bo nie mamy broni, alkoholu i papierosów. Celnicy sprawdzają właśnie te rzeczy.Kanada nie wita tu zapachem żywicy a wprost przeciwnie. Wszędzie śmierdzi z celulozowni, która tu pracuje na pełnych obrotach nad Rainy River. Półtorej godziny później jesteśmy już w Nestor Falls. Zrobiliśmy 664 mile. W Nestor Falls  meldujemy się na lotnisku oraz robimy ostatnie zakupy w sklepie, tu kupujemy świeże jedzenie, butelkę dla rozśmieszenia towarzystwa  oraz wyrabiamy licencje. Licencje sportowa, taką bierzemy, licząc się z przyrządzaniem ryby na grillu. Nie mamy zamiaru brać ryb do domu. Potem jednak okaże się, że dwa walleye jednak weźmiemy. Licencja ta pozwala na zabranie do domu po jednej sztuce jednego gatunku na jedną osobę.Na lotnisku pstrykamy kilka fotek, samoloty różnego kalibru cieszą oczy. W tym czasie dociera na lotnisko druga grupa z Chicago. Stanowi ją trzech myśliwych i jeden wędkarz. Mimo, że już prawie byliśmy załadowani musimy odczekać aż zrobią zakupy, licencje i dopiero polecimy z nimi. Trwa to około półtorej godziny. W końcu odlatujemy większym samolotem. Yoko mnie zapytał - jak odbieram taki lot? Siedem lat temu był to lot pełen emocji, teraz czuje się jak w ciasnym autobusie i chce jak najszybciej dolecieć. Nie odczuwam jakiegoś specjalnego strachu, ale zawsze myślę, co bym zrobił gdyby samolot wpadł do jeziora, bo gdyby spadł na skały to cholerka jasna. Jedyna ekscytująca rzeczą w samolocie są widoki. Jeziora, lasy, skały ...i tak przez 25 minut. Pilot powiedział, że jest to 60 mil . Na mapie to śmieszna kreseczka. Piękna ta Kanada, oj piękna i niesamowicie wielka. Najważniejsze jest jednak, że mądrze zarządzana.  Już lądujemy. Pilot żeby zrobić dreszcz na plecach pasażerów schodzi lotem bardzo nisko w cieśninę. Lecimy długo na wysokości drzew.  

     

     

     
    W Eagle Nest wita nas żona jednego z właścicieli  - Mich . Właścicieli tej lodgy jest kilku. Wydaje się, że to dobrze, bo jakby więcej opiekunów. Niestety tak jednak nie jest. Wyobraźcie sobie państwo rządzone przez kilku prezydentów. Wszystkie nieprawidłowości wynikają z tego, że każdy rządzi po swojemu. Powitanko, pytanka jak było? Szybkie rozpakowanie i hajda na łódź. Trzy łodzie są zwodowane, bo przed nami wyjechała jakaś grupa. Tylko mała kosmetyka, tankowanie i płyniemy z Piotrem przywitać Populus Lake. Jestem zmęczony, nie przespałem całej przecież nocy, nie nastawiam się więc ostro tylko na luzie, pocieszyć oczko, rzucić tu, rzucić tam.... Jest pochmurnie, leciutko od czasu do czasu posiąpi deszczyk, ale jest ciepło i przyjemnie. Łowię pierwsza rybę. Jest to szczupak średniaczek i wziął na mojego ulubionego Percha 12 SR PH.
     

     
    W tym dniu złowiłem jeszcze walleyka na Tail Dancera Rapali co mnie bardzo cieszy. W poprzednich latach z walleyami było tutaj zawsze skromnie. Piotr łowi sześć szczupaków, tu wyróżnił się gnom 3 kolor miedzi i slider 12RR. Jak na kilka godzinek zapowiada się nieźle. Wszystkie ryby wypuszczamy. Wracamy do lody. Mycie, kolacyjka, siusiu, paciorek i spać.Reszta załogi wita się i celebruje pijąc płyny rozśmieszające i dopiero później idzie spać. Nasza kabina, od kilku lat ta sama, dwa łóżka, lodóweczka, dwa stoły i piecyk do palenia w zimne lub mokre dni. Standard jest z epoki wczesnego Cartera, ale mi to wystarcza. W tej lodgy jedynie nowa stołówko-kuchnia jest na odpowiednim poziomie, bo była zbudowana 2 lat temu. Ranek w niedziele przesypiamy, jak zwykle, myju -myju, lekkie śniadanko, tankowanie do full [zbiornika oczywiście], cooler z jedzeniem do lodzi i wyruszamy. Jeszcze w domu postanowiliśmy, że będziemy robić grille na powietrzu. W ten sposób nie będziemy musieli wracać do lodgy w połowie dnia. Grill z ogniska to piękna rzecz, potrzebna i urokliwa. Przez 10 dni zaliczyliśmy 7 grilli i tylko resztę 2 dni stołowaliśmy się w obozie. Nie będę opisywał każdej godziny po kolei, bo zabrzmi to zbyt monotonnie, wybiorę za to kilka tematów żeby opisać ważniejsze rzeczy.   

     
    Pisałem już, że miejsce, w którym przebywamy to zlepek kilku jezior połączonych rzeczkami, strumieniami  lub oddzielonych, ale dostępnych po pokonaniu leśnych ścieżek. W tym roku byliśmy na Populus Lake , Betula Lake , Lower Fisher , Fisher Lake oraz jeziorze którego nazwy nie znam.  Szczupaki Ryby te stanowią główny połów. Przez 7 lat spotkałem się tylko z 3 rybami o długości 1m. Te 3 szczupaki złowili moi znajomi, niestety zostały zabrane. Oglądając foldery innych lodgy spotykam się z wieloma szczupakami powyżej metra. Pytam się wiec czy tu są takie ryby i ile ich jest. Wiadomo, że przez te kilka miesięcy są tu i zacięci wędkarze i amatorzy, dlaczego więc takie słabe wyniki , jeżeli chodzi o rozmiar. Na ilość raczej nie narzekam, chociaż juz w tym roku nie było za wesoło.  Jak wiecie duża ryba trafi się nawet  zupełnemu amatorowi , wiec myślę, że gdyby tu takie były to złowienie rekordowego okazu było by kilkukrotnym faktem w ciągu sezonu. W tym roku złowiliśmy z Piotrem 78 szczupaków. Większość łowionych ryb zostały złowione w zatoczkach, ciesśninkach i przy brzegu. Ich rozmiar nas w ogóle nie zadawalał. Największego złowił Piotr na środkowym Populusie w trolingu, miał 82cm i pokusił się na wobler Pike 16 DAM/Jaxon, był to piękny szczupak z raną na boku - jest na zdjęciu.W sumie można by było cały czas łowić przy brzegu i punktować średniakami , ale nie miałem na to ani sił ani cierpliwości i liczyłem, że w końcu uderzy coś w trolingu. Można się pokusić o dwa wnioski, że walleye pomału wypierają szczupaki oraz, że wędkarze zabierają nieomal wszystkie złowione szczupaki na filety i zubożają familie szczupaczą. Ja nigdy o tym nie pisałem, ale ten znany Wam fakt ma tu miejsce w każdym sezonie. To też decyduje o tym, że myślę o zmianie miejsca, miejsca gdzie jest nadzór [niepotrzebny] i jest inna mentalność prawdziwych wędkarzy. Wspomnę jeszcze, że w moim klasycznym miejscu, a więc w drugiej cieśninie, gdzie jak do tej pory trafiłem swoje 3 największe szczupaki, miałem wyjście większego [ raczej nie miał metr] do Percha 12. Podpłynął za woblerem do samej łodzi  i dal nura w glebie jak zobaczył Jerrego ...daj mu Boże zdrowie. Cóż jeszcze można dodać, z wędkarzy, którzy przewinęli się przez te 10 dni przez lodge [jedni wyjeżdżali inni docierali]  większość łowiła głównie szczupaki i przy molo słyszało się opinie: aleśmy dużo nałowili i jakie duże. A były to takie 3-4 kilowce na kilka szczyli, wszystko na filety. Wszystkie szczupaki od 70 do 90 cm trzeba wypuścić, można wziąć 4 sztuki w tym  1 powyżej 90 cm i 3 poniżej 70cm. Oczywiście nikt tego nie przestrzegał. Wszystkie szczupaki nasze zostały złowione w Populus Lake i Betula Lake , tylko jeden został wzięty na grilla i zjedzony , miał około 1 kg .  

     

     
    Muskie
    Te drapieżniki przebywają tu generalnie w dwóch zbiornikach: Lower Fisher i Fisher Lake , lecz już zdarzało się, że były łowione na północnym Populus Lake . Przedostają się strumieniami, które w okresach deszczy są głębsze. Są to jednak pojedyncze sztuki. Zdarzają się również krzyżówki szczupaka z muskie. Tak powstaje tiger muskie .
    Aby więc połowić muskie trzeba przepłynąć cały Populus , potem 20min przez las , potem przepłynąć Lower Fischer , 5 min przez las i dopiero stoimy nad Fisher Lake . Problem związany z eskapadą polega na transporcie silników przez las. Tu jest to tak rozwiązane, że nad Lower Fisher jest skrzynia a w niej powinny być dwa silniki, wtedy donosi się jedynie swoje manele i paliwo. Warunkiem jest również żeby te silniki były sprawne a to zależy od ludzi, którzy je używają, a z tym bywa rożnie. Wracam teraz do muskie.
    Cały poniedziałek i wtorek poświęciliśmy na wędkowanie na Fisher Lake aby mieć szanse na spotkanie z nimi. I udało się. W poniedziałek złowiliśmy ja 5 sztuk i Piotr 5 sztuk, 8 było w okolicy 80cm i dwa mniejsze. We wtorek już tylko po jednym na głowę. Cały czas liczyliśmy na cos większego i taki pływał nam tak z pół godziny wokół lodzi. To już jest tradycja i tak zwanym bliskim spotkaniem 3 stopnia. Muskie podpływa za jakąś tam przynętą i potem kręci się i wącha wszystko, co mu się rzuca, ale nie bierze!!! Mógł ten nasz mieć około metra, ale też nie wziął .... W sumie i tak byliśmy zadowoleni, tyle muskie jeszcze nam się nie zdarzyło.
    Mamy kilka zdjęć tych muskie, nie robiliśmy ich za dużo, bo liczyliśmy na cos większego. Ważnym też powodem była obawa o ich życie, one się strasznie szarpały przy podbieraniu i pozowaniu, mimo, że to tylko osiemdziesiątaki. Nie wyobrażam sobie jak takie pięćdziesiątaki walczą i jak je obłaskawić a w rezultacie jak „pyknąć” dobre zdjęcie. Muskie można wziąć tylko jednego i musi mięć wymiar powyżej 91cm. Oczywiście wszystkie wypuściliśmy, z miłością i szacuneczkiem i z pocałowaniem płetewki. Podobnie jak w połowach szczupaków tak i tu przy muskie nie spotkałem się z okazem powyżej 1 metra. Dlaczego? Nie znam odpowiedzi na to pytanie.  
     

     
    Tiger muskie Ta piękna krzyżówka miała okazje powalczyć ze mną. Działo się to już na południowym Populusie. Było to jedno z nielicznych brań na środku jeziora podczas trollingu. Tiger skusił się na Lake 8 Dorado o kolorze okonka, całe szczęście „pyknęliśmy” dwa zdjęcia i teraz można podziwiać jego piękny deseń. Mój tiger ma nieregularne pasy, ale jest też odmiana w plamy, równie piękna. O tym, że są już łowione słyszałem od Wallego, ale dopiero jak sam złowiłem to uwierzyłem. Tak, więc w Populus Lake są już i muskie i tiger muskie i szczupaki. Jak to wróży dla tego jeziora? Myślę, że ucierpią na tym głównie szczupaki.    

     

     
    Walleye Podczas poprzednich wypraw zdarzało się, że na grupę 8 wędkarzy złowiono 2 lub 3. Wynikało to z tego, że szczupaki wyprzedzały wszystkie ryby w atakach, bo przeważały w jeziorze. Wynikało to również z tego, że walleye trzeba po prostu umieć łowić.  W tym roku złowiliśmy ich 12 sztuk i dla nas było to bardzo przyjemne. Oprócz nas wszyscy złowili po kilka sandaczy(ków). Większość naszych ryb wzięła na małe woblery  Hornety 6 Salmo , Tail Dancer Rapali ale 3 największe zostały złowione na troling i na duże woblery . Piotr największego swojego walleya wyciągnął na Pike 16 DAM /Jaxon, a dwa moje największe skusił duży 18cm Whitefish Salmo o kolorze blue-silver. Ten mój największy to największy, jaki widziałem tu złowiony, miał 70cm i był pięknie wypasiony. Przy jego braniu nie mogłem wyjąć wędki z uchwytu. Byłem święcie przekonany, że mam metrowego szczupaka. Takie sandacze w Polsce to średni kaliber, ale tu w Kanadzie to już piękny okaz. Już w lodgy nastąpiła riposta. Okazało się, że w zeszłym roku Tadeusz, brat Wallego, złowił takiego 76 cm o wadze 8 kg. Ja mojego nie ważyłem. Potrzeba by dokładnej wagi a nie takiej na sprężynę, krótko mówiąc nie przykładałem się do ważenia. Walley ten został przez nas zabrany do domu na wigilię (sorry Rognis musisz mi wybaczyć). Można zabrać ze sobą 4 walleye w tym tylko jeden powyżej 46 cm. My wzięliśmy dwa, jednego ja i jednego Piotr, na tyle pozwalała nam Licencja C - sportowa. Wydaje się, że ryby tego gatunku zaczynają pojawiać się w większej ilości, być może też zaczynają wypierać szczupaki, podobnie jak to robią w polskich wodach. Walley w środowisku amerykańskim jest traktowany jako smaczna ryba i często łowiony do usmażenia na grillu podczas shorelunch. Wiele jezior jest wprost reklamowanych ze są w nich big walleye pokazując przy tym 45-taki. Inny kraj - inne pojecie wartości.  

     

     

     
     Lake trout
    Ta ryba daje wiele do myślenia wszystkim tym, którzy tu przyjeżdżają. Dopóki siedzi na głębokiej wodzie, 18 m aż do dna 38m, jest niezwykle trudna do złowienia. Dopiero jak się oziębi i woda się wymiesza wychodzi pożerować na drobnych rybkach  przy powierzchni. Wtedy łatwiej ją złowić. Nasze woblery i blachy w trolingu nie trafiły na ani jedna sztukę. Natomiast ja zniecierpliwiony spróbowałem z blaszka, ale z dna, uprzednio montując 180 gramowy ciężarek na troku bocznym, ten trok miał tylko 5cm. I podczas takiej próby trolingu złowiłem 3 sztuki, 2 małe i jedna około 45 cm . Nie robiłem tym trociom zdjęć, bo sądząc, że znalazłem na nie patent liczyłem na większą. Już mi więcej się nie udało. Trotki były zimne i bystro darły w głębię jak je wypuszczałem. Największy Doktor Spoon czyli Papa Doc  złowił tą większą i był przy swojej wielkości (15cm) nieproporcjonalnie duży do małego pyszczka ryby. Wszystkie trzy prawidłowo zagryzły kotwiczkę od blaszki. Największą troć, jaką osobiście widziałem złowił Slawek i miała około 18 funtów, a było to rok wcześniej. Te trocie, które ja złowiłem to były pierwsze od jakiegoś czasu i dopiero po tym fakcie zostały złowione następne, większe sztuki. Trocie można wziąć 2, w tym jedna ponad 56 cm. Muszę tu wspomnieć o tym, że napływaliśmy miejsca usiane rybami, to były prawdziwe kolonie na głębokościach od 16 do dna 38 . Można się domyślać, że to trocie i whitefishe ....ale to tylko domysły , ich ilość jednak porażała.  

     
    Whitefish O tym, że te ryby są tu wszyscy wiedzą, ale nikt nie potrafi ich łowić. Zdarzają się szczęśliwe wyjątki. Mnie taki się zdarzył na pierwszej wyprawie ileś lat temu. Zrobiłem wtedy klasyczny błąd próbując podnieść wędkę razem z ryba i rybie rozerwał się pyszczek po czym spadła do wody. Łowiłem wtedy duże wahadło co mnie niezwykle zaskoczyło. W tym roku Piotr miał szczęście. Z trola nad głębokim grzbietem na Hornecika 6 F Dace Salmo uderzyła i wylądowała w podbieraku. Bardzo nas zaskoczył ten fakt i strasznie ucieszył. Prezentuje ją na zdjęciach. Strasznie wierzgała i Piotr zrezygnował z pozowania. Rybę zabraliśmy do konsumpcji, jest ich dużo i nie grozi im tu nic oprócz ryb drapieżnych.  Whitefish , nazwę ja po polsku  sieja miała równo 50cm , piękny okaz , w obozie opadają koparki podobnie jak przy sandaczu , hi,hi,hi


    Jak z tego widać Manitou obdarzył nas całym wachlarzem gatunków , średnimi rozmiarami i ilością . Tych kilka okazów sprawia, że wyprawę uznajemy za udana i ciekawą.   

       Z wędkarskimi pozdrowieniami
    Jerry   
    W następnej części relacji "Kanada pachnąca żywicą 2005" wszystko o sprzęcie. 

  • Sumy Rio Ebro 2005

    Przez admin, w Relacje,

    O co chodzi w wędkarstwie, a przynajmniej, w moim przekonaniu, o co chodzić powinno? Chodzi o przygodę i możliwość obcowania z przyrodą. Dla jednych spełnieniem jest duża ilość złowionych ryb, dla innych liczy się nie tyle ilość, co ich wielkość. Tutaj chyba leżał klucz do decyzji o wyjeździe do Hiszpanii- poznać tą różnicę. Zamierzaliśmy ją poznać przy pomocy metod: spinningowej i trolingowej. Skład osobowy wyprawy ja, to znaczy Gumofilc i Kuba.
    Nie od dziś rzeka Ebro słynie z ogromnych sumów, a że szlak jest przetarty przez naszych kolegów z sąsiedniego Portalu, nasz wybór padł na Catalonię.
    Po wieczornym przyjeździe do Mequinenzy ( w zasadzie leży ta miejscowość już w Aragonii) dokonujemy oględzin Ośrodka Bavarian Guide Service, w którym spędzimy najbliższych kilka dni. Ciekawa nazwa jak na Hiszpanie, prawda? Okazuje się, że jest w nim około dziesięciu czteroosobowych domków kempingowych oraz kilka budynków gospodarczych i  sanitarnych. Osobiście, najbardziej interesuje mnie sprzęt, na którym będę działał przez większą część pobytu, to znaczy łódź. Dominują potężne, pospawane z blach aluminiowych łodzie, długości około 5m, wyposażone w mocne silniki od 13 KM w górę.
    Tak też wygląda nasza jednostka, wyposażona w silnik 13,5 KM. Stojący obok Linder 440cm przedstawiał się przy niej jak zabawka.
    Rankiem okazuje się, że stacjonujemy w zasadzie nad Rio Segre, która przy ujściu do Rio Ebro ma około 500m szerokości i niesie wody bardziej zanieczyszczone. Na środku jest tutaj płytko, około 1m głębokości, a w miarę zbliżania się do któregoś z brzegów głębokość rośnie do 3,5 ÷ 4,5m. Prąd wody minimalny.
    Zarówno tutaj, jak i na połączeniu z Rio Ebro istnieje możliwość bliskiego spotkania z wystającą gałęzią lub….wpłynięcie w zestawy gruntowe, które tutaj wędkujący mają zwyczaj wywozić na odległości rzędu 100m ( ! ).
    Na połączeniu obu rzek woda klaruje się (chyba, że nie puszcza się wody z zapory na Ebro) a głębokość rośnie do około 10m. Tutaj z kolei można spotkać się z bardzo zmienną głębokością, spowodowaną występowaniem głazowisk oraz z zatopionymi drzewami. Trolingowanie po takich chaszczach gwarantuje duże straty w przynętach ale jest to jeden z pewniejszych sposobów na tutejsze sandacze.
     

    Sandacze z Ebro  
    Łowiąc metodą spinningową we wspomnianym rejonie może się okazać, że zlokalizowawszy jedno drzewo i lokując przynęty opodal, wrzucamy je prosto na inne, stojące 20m dalej.
     

    Nad rozlewiskiem góruje zamek, zbudowany na typowym tutaj wzniesieniu  
     

    Dalej w dół biegu rzeki, a w zasadzie rzek, toczą one swoje wody niezmiennie przez „kanion”, utworzony przez górki o wyglądzie jak na zdjęciu  
     
     
     

    Gdzienie gdzie na brzegu można spotkać porzucone mniejsze lub większe domostwa a w wodzie tu i ówdzie zatopione drzewa  
    Dopłynęliśmy najdalej jakieś 6 km w dół od rozlewiska. Rzeka ma tam tendencje do pogłębiania się (zaobserwowałem max. 18m) oraz płynie bardziej zwartym korytem.
    Początkowo dążyliśmy do pływania po izobacie 5 ÷ 7m, tak aby czesać spady. Z uwagi na ukształtowanie dna i zalegające przeszkody było to zadanie trudne. W takich warunkach złowiliśmy dwa sumy; Kuba 157cm (około 25kg), ja 115cm (ok.12kg)

    Kuba łowi swoją rybę z rzutu, jest to jedyny przypadek zaobserwowania żerowania suma w toni (widać było uciekającą drobnicę)
    Po chwili niepewności co do tego, co zawisło na haku, potężne wędzisko wygina się w pałąk i następuje odjazd ryby w stronę środka rzeki. Jest pewne, że to sum i to nie mały bo nie ma chęci odrywać się od dna. Wyciągamy kotwicę i odciągamy na silniku w stronę środka. Po około 15 minutach zabawy sum jest gotów do wejścia na pokład. Widać, że raczej nie zejdzie bo hak rippera przebił mu szczękę na wylot (zalety mocnych wędek J ).
    Przy łodzi, pacnięty ręką w łeb odchodzi jeszcze kawałek, ale widać, że ma już dość. Łapię go za dolną szczękę jedną ręką, uzbrojoną w rękawiczkę, lecz sum wstrząsnął tylko łbem i wyrwał się z łatwością. Założyłem wiec rękawiczki na obie ręce i ponowiłem próbę…., na takie dictum sum już nic nie „rzekł” i po wciągnięciu łba i części brzucha, sam dalej wsunął się do łodzi.
     

    Pierwszy, „dwuręczny” sum z Ebro  
    W podobnym do pierwszego miejscu nastąpiło bardzo gwałtowne branie, tym razem na troling. Sum natychmiast zaczął bić ogonem w linkę, co doskonale widać było na wędce. Od razu poczułem, że ryba jest mniejsza, bo po chwili już była oderwana od dna (co prawda sprzęt był solidny). Po doświadczeniach z rybą większą, podbieranie idzie mi już lepiej – chwyt za szczękę i po chwili ryba już w łodzi.
     

    Mam i ja swoją kijankę z Ebro. Pomiar wykazuje 115cm – „sum jednoręczny”  
     

    Powyżej również jeszcze „jednoręczny” sum Kuby, około 130cm.  
    Później pogoda robi się bardzo zmienna, kręci wiatr, chwilami jest silny i „mroźny”. Mamy kłopoty z łowieniem i ze złowieniem kolejnych ryb. Powoli ogarnia nas znużenie, tyle pływania i nic konkretnego się nie orientuje na nasze przynęty. Płyniemy nie nerwowo przez rozlewisko, jest około 17-tej, wiatr ustał....,nagle u mnie delikatne szarpnięcie i niewielki opór. Po chwili wędka wygina się w pałąk i coś spokojnie odpływa na twardo ustawionym hamulcu kilkanaście metrów, po czym zalega na dnie. W międzyczasie Kuba dał na wstecznym w stronę środka zalewu. Zacząłem pompować, na co to „coś” zareagowało kolejnym odjazdem na hamulcu ustawionym na max.
    Ile tych odjazdów było nie rejestrowałem…, po jakimś czasie sum zmienił taktykę, zaczął uderzać ogonem w linkę, próbował odczepić się płynąc szybko wprost na nas, właził też pod łódkę. Największe wrażenie robiły na mnie te uderzenia ogona, powodowały takie odczucie, jakby ktoś stukał mnie w rękę.
    Spokój, z jakim pływała ryba i stosowała swoje sztuczki uświadomił mi, co mam na końcu wędki. Aby nie przedłużać holu coraz bardziej go forsowałem a ryba odpływała i to na hamulcu wspomaganym dociskiem palców. Kołowrotek rzęził, ale w dalszym ciągu spełniał bez zarzutu swoją rolę. W końcu ryba wypuściła chmurę baniek powietrza, co jest oznaką jej osłabnięcia. I rzeczywiście za moment oderwałem ją od dna, po czym krążyła wokół łódki.
    W końcu po około 30 minutach nadchodził finał, mogłem pokusić się o podciągnięcie ryby do powierzchni…
    Jeszcze kilka chwil pompowania i sum wyłonił się z głębiny, machając z wysiłkiem  ogromnym ogonem. Muszę przyznać, że czegoś takiego się nie spodziewałem, Kuba chyba też nie, bo reakcja nasza była podobna : „O w k…. j…..!”
    Sum był na tyle wykończony, ze dał się złapać za szczękę obiema rękami… i tu pojawił się problem, bo cielsko nie dawało się przerzucić przez burtę.
    Nie wiem jaką metodą, ale jakoś udało mi się w…walić  w końcu suma do łodzi (!).
    Rozsądniej było jednak dobić z nim do brzegu...


     

    Pojawił się kolejny problem, niemożliwe było dźwignięcie suma wyżej niż jak na zdjęciu  
     

    Pozwijany nie stanowił on też łatwego obiektu pomiarowego  
    Niemożliwe było zrobienie porządnego zdjęcia. Postanowiliśmy więc wylądować i porobić porządne zdjęcia z brzegu (a sum ze mną w wodzie).
    Jednak nawet w wodzie sporo problemu przyniosło mi odpowiednie zaprezentowanie suma w całości, skąd wnioskuję, że był on ode mnie zauważalnie cięższy. Ile dokładnie ważył, tego nie dowiemy się nigdy, możemy to oszacować. Moje ostrożne szacunki (na pdst. znajomości moich możliwości w martwym ciągu J ) każą mi ocenić wagę na co najmniej 70 kg. Skłaniałbym się jednak (po lekturze relacji z połowu sumów podobnej długości) że bliżej było raczej do 80 kg.
     
     

    Najlepiej chyba widać rybę w całości na poniższym zdjęciu  
     

    Sum „więcej niż dwuręczny”. Ile rąk potrzeba zostawiam do oceny…  
     

    Kuba, rób to zdjęcie bo się zapadam....  
     
     

    Na koniec jeszcze kuracja natleniająca  
    I wywiezienie suma do domu tzn. tam, gdzie głębokość wynosiła 10m.

    Także rybka jest do ponownego złowienia, jak również zapewne pływa tam jeszcze kilka okazów podobnej wielkości. Szacuje się, że w okolicy, przez cały sezon, łowi się kilkaset sumów powyżej 2m (!). Bezpieczniej jednak założyć, że na swój sukces trzeba będzie solidnie zapracować. Czego wszystkim życzę (sukcesu)…
    Chciałbym serdecznie podziękować naszym gospodarzom ; Karpiarzowi, Sazanowi, Robertowi67 i Florianowi ,bez których pomocy i wsparcia trudno byłoby nam sobie poradzićjak również serdeczne podziękowania Guzu za całokształt.
    Takich ludzi naprawdę nieczęsto się spotyka.
     
    Gumofilc

Artykuły

×
×
  • Dodaj nową pozycję...