Skocz do zawartości

Artykuły

Manage articles
  • sukingad
    Nudno i brudno, czyli praktyczne podstawy odlewania w żywicy.
    Jest cała masa materiałów, z których można obecnie tworzyć mniej lub bardziej udane przynęty. Podstawowe to oczywiście drewno, piana PU, żywice, a ostatnio silikon odlewniczy, który stał się dostępny także dla zwykłych zjadaczy chleba. Każdy z tych materiałów ma swoje plusy dodatnie i plusy ujemne, większość zainteresowanych na pewno może je wyrecytować jak żołnierz numer karabinu albo wnuczek pin do babci konta.
    Ja zaczynałem jakieś 18 lat temu od drewna, oczywiście z przerwami na korzystanie z uroków młodości, a od kilku lat boksuję się z żywicą poliuretanową. Tutaj warto wspomnieć o podstawowej cesze, która odróżnia ten materiał od piany i drewna- wyporność. W przypadku dwóch wymienionych obok żywicy materiałów odpowiednią dynamikę materiału mamy podaną „na tacy” natomiast, żywica bez wypełniaczy ma gęstość właściwą równą lub większą od wody- czyli tonie.
    Jest to zarówno minus, bo musimy nakombinować się z odpowiednim doborem wypełniacza, balastu, stelaża, steru (jak ktoś lubi przynęty ze sterem- ja nie lubię), kółek i kotwic. Czasem różnica w wadze jednego lub drugiego modelu kotwicy potrafi zadecydować o tym czy wabik będzie tonął, zawisał w toni, czy pływał na powierzchni. Ja jednak uważam, że wyjściowa masa używanego przeze mnie materiału (równa gęstości wody tj. 1g/cm³) jest świetną właściwością do tworzenia całej gamy przynęt nawet z jednego wzoru i tutaj bije on na głowę pianę i drewno. O tym jednak później.
    Z nauką podstaw odlewania żywicy jest jak z piciem ciepłej wódki. Tak naprawdę, nikt tego nie chce, ale jak trzeba to trzeba. Nie spodziewajcie się żadnych ślicznych fotek i powalających opisów - będzie nudno i brudno, ale za to poznacie kilka podstawowych praktycznych zasad przy odlewaniu przynęt z żywicy. Innymi słowy - zaoszczędzę wam nerwów i w sumie nic za to nie chcę
     
    1. Materiały i narzędzia
     




    Zaczniemy od lewego dolnego rogu:[/center]
    1. Żywica odlewnicza RenCastFC52
    Żywica dwuskładnikowa mieszana w bardzo prostej proporcji 1 : 1 (wagowo). Poprzez dodanie różnego rodzaju wypełniaczy, możemy dowolnie modyfikować jej właściwości estetyczne i mechaniczne. Po utwardzeniu mieszanki, można ją dodatkowo kształtować i obrabiać.
     

    Właściwości fizyko-chemiczne wskazane przez producenta z dodatkowym komentarzem praktycznym.
     
    • Postać : Ciecz o niskiej lepkości- w przypadku dodania wypełniaczy zmienia się lejność cieczy, na niekorzyść.
    • Proporcje mieszania 1 : 1 (wagowo)- można zmieniać proporcje tak, żeby dłużej zachować plastykę żywicy (więcej poliolu niż izocyjanianu) i wprowadzić poprawki czy przeróbki do przygotowywanego modelu.
    • Czas życia w 25°C : 6 - 8 min- to już zależy od tego czy i z czym mieszamy żywice, przy wypełniaczach trzeba liczyć średnio połowę mniej tj. 3-5 min.
    • Czas do rozformowania 25°C: 60 – 90 min- w praktyce ok 40 minut wystarcza do rozformowania natomiast zbyt długie trzymanie modelu w formie (mówimy o 2 godzinach wzwyż) potrafi zniszczyć formę lub obniżyć w dużym stopniu jej żywotność.
    • Kolor utwardzonej mieszaniny: beżowy
    • Gęstość: 1 kg/m3- czyli odpowiednio 1g/cm3
    • Skurcz liniowy ( mm/m): 5- przy produkcji przynęt niezauważalny.
    • Twardość: 70 - 75 Shore D
    • Zalecane grubości odlewów do: 30mm- wprawdzie 30 mm to już całkiem sporo, ale nie zauważyłem problemów z utwardzaniem mieszanki o większych gabarytach, szczególnie z wypełniaczem.
     
    2. Kubeczki
    Jedno z najważniejszych narzędzi do odlewnia obok szpatułek i papieru toaletowego - serio. Kubeczków używajcie tyle razy ile się da- po zalaniu form najlepiej odwrócić kubek do góry dnem, to co zostało spłynie w większości z kubka a na ściance powstanie cienka błonka z żywicy, którą ściągamy/zrywamy szpatułką. Jeśli ktoś z Was zacznie bawić się w odlewy z żywicy to zapewniam, po pewnym czasie stwierdzi: „Kurczę, Piotrek miał jednak rację z tymi kubeczkami, czuję, że powinienem postawić mu flaszkę.” Uwaga, nie należy stosować kubka o zbyt dużej podstawie bo składniki mieszają się w nim wyjątkowo kiepsko i często dochodzi do sytuacji, że w formie przynęta jest odlana do połowy, a w dolnej części mamy jezioro utwardzacza. Izocyjanian jest cięższy od poliolu i przy złym przemieszaniu składników opada w dół a przynęta leci do kosza.
    3. Strzykawki
    Polecam szczególnie dla początkujących do właściwego odmierzania składników. Najbardziej uniwersalna wielkość to 20 ml. Podobnie jak kubeczki, strzykawki też należy czyścić - praktycznie tylko przez wydmuchiwanie resztek składników ze strzykawki. Tutaj praktyczna rada, jedną strzykawkę oklejcie taśmą elektroizolacyjną i lejcie w nią wyłącznie izocyjanian (albo wyłącznie poliol), żeby uniknąć nabierania żywicy ze strzykawki do utwardzacza lub odwrotnie - unikniecie w ten sposób reakcji resztek składników zarówno w strzykawce, jak i w opakowaniu zbiorczym żywicy.
    4. Mieszadełko
    Najlepsze są szpatułki lekarskie, czyścimy papierem po użyciu (foto nr ………….)
     
    5. Klej termiczny i nożyk
    Kleju używany do mocowania obciążenia a nożykiem ścinamy nadlewki po rozformowaniu.
    6. Taśma bezbarwna
    Na większości tutoriali zobaczycie taśmę elektroizolacyjną do sklejania formy. Zwykła bezbarwna taśma biurowa nie jest gorsza a za to wiele tańsza i jest jej więcej, jest też bardziej dostępna. Czyli jest lepsza.
    7. Waga
    No to chyba wiadomo, że do odmierzania gramów… składników żywicy i mikrobalonu. Radzę kupić ze 2-3 sztuki urządzeń (dokładność do 2 miejsc po przecinku) przez allegro itp. bo raz, że wyjdzie nieco więcej niż za jedna sztukę w sklepie stacjonarnym, a dwa, że przynajmniej na początku jest duża szansa, że popsujecie, zabrudzicie i będzie przekłamywała właściwą wagę.
     
    8. Miarki do odmierzania mikrobalonu
    Może nie niezbędne ale ułatwiające życie.
    9. Formy silikonowe
    Ja używam jednoczęściowych, bo jestem za leniwy na zrobienie dwuczęściowych, a efekt jest ten sam, formy mają wgłębienia na oczka, więc stelaż jest wystarczająco dobrze osadzony.
    10. Mikrobalon
    Niezbędny wypełniacz do żywicy, bez tego nie ma nawet co zaczynać produkcji woblerów. Jest na rynku sporo różnych rodzajów mikrobalonu, ja polecam wszystko co ma gęstość poniżej 0.10 g/cm³ i jednocześnie nie radzę kupować mikrobalonów modelarskich- są bardzo drogie w porównaniu do ilości w opakowaniu i mają kiepską wyporność. W Warszawie można skorzystać z oferty jasskora (0.08 g/cm³) albo poszukać producentów mikrobalonu tudzież komponentów np. do desek surfingowych- mają jeszcze lżejsze mikrobalony niż ww., nawet o połowę.
    11. Papier toaletowy
    Polecam mieć zawsze pod ręką unikniecie chlewu w pracowni.
    Stelaże
     




     

    Podstawowa zasada obciążania woblera sprowadza się do umieszczania obciążenia poniżej osi stelaża. Żywica daje możliwość użycia zarówno klasycznego stelaża, jak i wszelkiego rodzaju kombinacji. Jeżeli chcecie umieszczać obciążanie bezpośrednio w formie, to w praktyce dużo wygodniejsze jest utworzenie kilku linii gięcia i instalacja obciążenia w wybranych miejscach tak jak na drugim przykładzie.
     




     

    W przypadku kiedy mamy obciążanie trudne do zainstalowania z pomocą przychodzi klej termiczny. Tutaj trzy uwagi:
    1. Do zapalniczki od razu polecam dokupić dodatkowy gaz, podklejanie obciążenia strasznie szybko opróżnia zbiornik zapalniczki.
    2. Klej kupujcie tylko w dużych rozmiarach- nie wiem dlaczego, ale wszystkie małe średnice nie chcą kleić materiałów ze sobą.
    3. Uwaga na ręce, szczególnie paluchy! Gorący klej wypala naskórek w kilka sekund.
     




     

    Tak wygląda podklejony na szybko ciężarek.
     




     

    Mikrobalon, tutaj zatrzymamy się chwilę dłużej. Mikrobalon mieszamy z żywicą w stosunku do 20% wagi Poliolu. Tj. jeżeli poliol ma mieć wyjściowo 10g to z mikrobalonem ta relacja będzie dla 20% wyglądała tak: 2g Mikrobalonu i 8g Poliolu.
    W odlewaniu stosuje 4 podstawowe wartości procentowe wypełniacza:
    • 5%
    • 10%
    • 15%
    • 20%
    Pierwsze dwa, w najogólniejszym skrócie stosuję do przynęt tonących a dwie3 większe przy wabikach pływających. W przypadku użycia 15 i 20% mikrobalonu jest bardzo prawdopodobne, że w korpusie powstanie niedolewka spowodowana zatrzymaniem jakiejś ilości powietrza w formie- co z nią zrobić podpowiem później.
     
    Odlewanie
    1. Odmierzamy na wadze żądaną ilość mikrobalonu



    2. Do mikrobalonu dodajemy Poliol
     
     
     



     

    3. Mieszamy do uzyskania jednorodnej mieszaniny




    4. W zależności od ilości dodanego mikrobalonu zawiesina ma gęstość kremowej zupy (przy 5%) do niemalże stałej formy jak twaróg (przy 20%).
     
     
     



    5. Do wymieszanych dwóch pierwszych składników dodajemy izocyjanian i wszystko dokładnie mieszamy- 30 sek. do minuty.




    6. Zalewamy przygotowane formy, w przypadku, kiedy ogonek woblera jest dość wąski, polecam podstawić coś pod przód formy, żeby ją podnieść, ograniczymy ryzyko powstania niedolewek.
     
     
     



    7. Formy najpierw zalewamy do połowy, potem energicznie potrząsamy formami w przód i w tył, żeby pozbyć się pęcherzyków powietrza i powoli zalewamy do końca. Po zalaniu form warto postukać nimi o blat stołu i ponaciskać lekko na ścianki- wszystko to pomoże pozbyć się pęcherzyków powietrza.




    8. Wycieramy szpatułkę, wbrew pozorom nie jest łatwo ich dostać w sprzedaży, a jeśli będziemy dbać, to pociągniemy na jednej i kilka lat 




    Niedolewki
     
     
     



    Po wyjęciu przynęty z formy trzeba poszukać niedolewek na korpusie (tutaj była przy tylnym oczku). Na pierwszy rzut oka ubytki mogą nie być widoczne, najlepiej sprawdzać pod światło. W przypadku kiedy niedolewek jest dużo należy rozrobić mieszankę w takim samym składzie jak ta, z której robiliśmy korpus i zalewać ubytek z igły/kawałka drutu, zwracając uwagę, żeby nie pozostawić wewnątrz powietrza, co często się zdarza. Dziurki wielkości 1-2 mm lepiej nakłuć szpikulcem i wlać czystą żywicę bez wypełniacza, ponieważ mieszanka z mikrobalonem nie utrzyma się przy szlifowaniu - również uważamy, żeby nie pozostawiać pęcherzyków powietrza.
     

    Bonus.
    A teraz czas na mały bonus, czyli jak szybko zrobić przynętę z odpadków, bez formy. Czasem zdarza się przesadzić z ilością składników wlanych do wymieszania w kubku, szczególnie po kilku dobrych godzinach odlewania można się zapomnieć. Nadwyżki materiału nie trzeba wcale marnować, można zrobić z niej nową mikro przynętę.
    1. Przygotowujemy stelaż długości wewnętrznej średnicy kubka tak, żeby mieć go na podorędziu na wszelki wypadek.
     




    2. Jeżeli już rozrobiliśmy za dużo materiału to nadwyżkę pozostawiamy w kubku i wkładamy do środka stelaż, który wcześniej przygotowaliśmy.




    3. Warto odbić denko kubka żeby ołów nie przyklejał się do dna.




    4. Lekko zastygniętą mieszankę odbijamy z denka kubka małym młotkiem, kombinerkami itp.
     
     
     



     

    5. Odlew wstępnie wygląda tak




    6. Kształt w pierwszej kolejności ścinamy brzeszczotem a następnie docinamy nożykiem do tapet i całość szlifujemy papierami ściernymi.




    7. Tak to wygląda po 5 minutach szlifowania. Godzinka w cieple i można lecieć nad wodę sprawdzić, co nam się urodziło.
     
     
     



    Można oczywiście ponarzekać, pocmokać, że co to za kombinowanie ale z drugiej strony materiał z którego powstała przynęta miał skończyć w koszu
    A tak moja śmieciowa przynęta wyglądała już wieczorem.
     
     
     



     

    Piotrek (@Hesher) 2016

  • Gadowski Ultralajt


     

    Wędkarstwo ultralajtowe zdobywa coraz większe uznanie wśród polskich wędkarzy, coraz częściej widuje się wędkarzy wyposażonych w jeden lekki kijek, 2 pudełeczka drobniutkich przynęt. Ma to niewątpliwie wiele zalet, nie musimy dźwigać zbędnych kilogramów, jesteśmy bardziej mobilni, a i wędkowanie nie męczy nas fizycznie. Dziś chciałbym przedstawić jedną wędkę z oferty naszych wschodnich sąsiadów, mianowicie GAD – Chaser CRS 712 ULXF. Zapraszam!!!
     




     

    Może zacznę od charakterystyki samego kija – długość wynosi 215 cm, bardzo uniwersalna, pozwalająca na precyzyjne operowanie małymi przynętami, a poprzez dodatkowe centymetry umożliwia wykonywanie dosyć dalekich rzutów. Ciężar wyrzutowy jest opisany jako 1,8 – 8 gram, moc wędki wynosi 3-6 lb. Producent akcje wędki opisuje jako super szybka (x-fast), co w Polsce zapewne ucieszy wielu wędkarzy (w końcu kochamy „x-fasty”). Kij ubrany jest w uchwyt vss firmy fuji oraz wyposażony w przelotki K-R Concept.
     




     

    Pierwszy raz wziąłem kij do ręki i od razu narzuciło mi się pytanie, czy to na pewno jest x-fast? Osobiście opisałbym go jako dobry fast, nic więcej. Powiem szczerze, z tego stanu rzeczy nawet się ucieszyłem. Nie uważam, że zawsze i wszędzie potrzebne są wędki na x-fasty, a już na pewno nie do połowu okoni (jak wiemy, okoń ma dosyć kruchy pyszczek). Oglądając wędkę z każdej strony ciężko jest się dopatrzeć jakiś niedoróbek – wszystko wykonane jest czysto i schludnie, sprawiając bardzo dobre wrażenie całości. Kij dostarczany jest w dobrze wykonanym miękkim pokrowcu.
     




     
     
     



     

    Dosyć suchych faktów, wędka Ul powinna pozwalać nam na posyłanie lekkich przynęt na dobre odległości i precyzyjne nimi operowanie. Tu kij wywiązuje się z postawionych przed nim zadań – rzuty są dalekie i celne, a operowanie małymi przynętami nie sprawia żadnych problemów. Szczytówka wędziska jest bardzo miękka, pozwalając na obserwacje nawet najmniejszych zakłóceń pracy przynęty. Co do ciężarów wyrzutowych, opisanych przez producenta – dolna granica zaczyna się od 2 gram + 2 calowej przynęty – poniżej tej wartości kij jest głuchy – górę można podciągnąć do 10 gram całkowitej masy – wyżej już niepotrzebnie przeciążmy szczyt kija i nie pozwala nam on precyzyjnie operować przynętą.
     




     
     
     



     
     
     



     

    Idąc dalej – od wędki, nieważne czy ultralajta czy tez mediumheavy, oczekuję dobrego balansu. Nic tak nie męczy, jak złe wyważenie kija i mocowanie się z nim nad wodą. Tu GAD-a trzeba pochwalić – wyważenie kija jest bardzo dobre, nie męczy ręki i pozwala operować wędką przez wiele godzin.
     




     

    Akcja kija bardzo dobrze amortyzuje zrywy przynęt – osobiście stosowałem cienką plecionkę i nie zaliczyłem jakichkolwiek spadów małych okonków, a większe ryby dosyć szybko można było zmęczyć i bezpiecznie podebrać. Tu duży plus dla wędki.
     




     
     
     



     
     
     



     

    Reasumując, czy kij sprosta wymaganiom wędkarzy w kategorii „ul”? Moim zdaniem tak, ale nie tylko – sam z dobrym skutkiem łowiłem klenie i jazie na małe woblerki, brodząc w niewielkiej rzece. Przenosząc się na wyrobiska kij pozwalał bawić się w dłubanie okoni na mikroprzynęty.
     
    Użyte komponenty, wyważenie kija i jego czucie zadowolą bardzo wymagających wędkarzy. Ale też są dwa minusy tej pięknej układanki – pierwszy to cena, 510 złotych to dużo jak za wędkę, drugi to kraj pochodzenia kija – Chiny. Tak więc to już od was zależy, czy skusicie się na propozycję naszych wschodnich sąsiadów. Moim zdaniem warto odwiedzić sklep i pomachać wędką – może akurat to jej szukaliście dłuższy czas:)
     
    Pozdrawiam
    Michał „meme” Oświeciński 2016

  • Jest taka rzeka, która zaczyna swój bieg w Sulowie. Na odcinku około trzydziesto kilometrowym jest wodą krainy pstrąga i lipienia, to na niej w latach siedemdziesiątych utworzono Zalew Zemborzycki, w dół zaś od niego toczy swe wody w bezpośrednim sąsiedztwie miasta, pozwalając oddawać się wędkarskiej pasji. Poniżej miejscowości Spiczyn uchodzi do rzeki Wieprz.
    Lubelska Bystrzyca, bo o niej mowa jest miejscem, gdzie czwarty rok z rzędu Klub Spinningowo-Muchowy Fenix oraz Koło PZW Lublin Haczyk organizują zawody z cyklu „Puchar Nizinnej Bystrzycy” w tym roku pod nazwą „Lubelski Cierniczek”.





    Przed Odprawą


     
     
     
     
     





    Pucharek rybka







    Maksymilian Sztuknik z jaziem


     

    Tegoroczna edycja była również regionalnym spotkaniem użytkowników portalu „Jerkbait.pl”, tym z województwa lubelskiego, choć nie tylko.
    Miejsce rozgrywania tych towarzyskich zawodów ma charakter street-fishingowy i niesamowitym jest fakt, że często w miejscach pozornie nieciekawych, w środku trzystutysięcznego miasta można osiągać imponujące wędkarsko wyniki.
     






    Tomasz Matyjasek z jaziem







    Radosław Nastaj z jaziem







    Piotr Gołąb z jaziem


     

    Wiosenny okres zawodów ogranicza mocno poławiane i punktowane gatunki. Herbowymi rybami tej imprezy stają się jazie, w tym roku złowiono kilkanaście tych ryb, co jak na kilkugodzinne zawody należy uznać za wynik satysfakcjonujący.
     






    Zwycięzcy







    Biesiada







    Obiadek


     

    O godzinie siódmej zawodnicy rozjechali się w sobie tylko znanych kierunkach, przy czym większość skupiła się na kilkukilometrowym odcinku biegnącym w dół od tamy Zalewu Zemborzyckiego.
    To, co trzeba podkreślić, to przyjacielska atmosfera, która jest siłą napędową tego typu przedsięwzięć. Widać twarze znanych ze spinningowego gpx kolegów z Puław, są też nowi, pełni pasji uczestnicy, których łączy zamiłowanie do wędki i przyrody.
    Rozmawiamy o przynętach, ciekawych sytuacjach znad wody. Koledzy, którzy są nad tutaj po raz pierwszy otrzymują informacje pomocne w rozpoznawaniu rzeki.
    Pocztą pantoflową rozchodzą się wieści o pierwszych wynikach, łowione są jazie i okonie, czasem do przynęty skoczy agresywna o tej porze roku płoć.
    Widać skupienie i zaangażowanie wędkujących, niektórzy metodycznie obławiają krótkie odcinki rzeki wiedząc, że zwłaszcza w przypadku jazi, pośpiech to zły doradca.
    Są tacy, którzy w końcu doczekują się brania, niestety jazie po kilku sekundach holu spadają, cóż na to recepty nie ma.
     






    HM Paweł Gajowiak







    HM Paweł Gajowiak







    HM Grzegorz Michałkiewicz


     

    Tego dnia ryby współpracowały całkiem nieźle. Ba, żeby stanąć na pudle należało złowić komplet, najlepszy z uczestników, nasz klubowy kolega Maksymilian Szkutnik złowił trzy jazie, wszystkie ryby trafił łowiąc na niewielki wobler, wolno prowadzony w nurcie. Drugi na pudle stanął Łukasz Wolak łowiąc trzy jazie i okonia, trzeci był zaś Robert Stawarski z dwoma jaziami.
    W tym roku na listę startową wpisało się 51 osób, troje nie wzięło udziału w zawodach, punktowało 17stu uczestników.
    Liczby te naprawdę cieszą i są dowodem, że ludzie chcą do nas przyjeżdżać, to sygnał do kontynuowania i dbania o wysoki poziom kolejnych edycji tej imprezy.
    Po wędkarskich zmaganiach spotkaliśmy się w tawernie „La Traviata” nad Zalewem Zemborzyckim, gdzie na każdego z uczestników czekał ciepły posiłek.
     






    HM Grzegorz Michałkiewicz







    HM Grzegorz Michałkiewicz







    HM Kuba Słomka


     

    W tym roku mieliśmy również przyjemność gościć u nas przesympatycznego Janusza Dudziaka, który w klarowny sposób zaprezentował nam swój autorski i innowacyjny projekt zbrojenia wędek w systemie „Delta” oraz uchwytu spinningowego „Delfin”, po Jego prezentacji pewnie wielu z nas inaczej spojrzy na ten temat, biorąc do ręki tradycyjną wędkę.
    Nie można pominąć naszych stałych partnerów-sponsorów, to Paweł Magdziak i jego firma”M2” produkująca tuby i pokrowce wędkarskie, sklep „Spławik” sklep „Taka Ryba”, dziękujemy za upominki i uczestnictwo.
     






    HM Radosław Nastaj







    HM Radosław Nastaj







    HM Radosław Nastaj


     

    Dziękujemy za przybycie przedstawicieli jerkabit.pl tj. koledze Friko oraz koledze Remkowi.
    Spotkanie wzbogacili również koledzy prezentujący swoje rękodzieło, głównie woblery w wykonaniu Pawła Gajowiaka, Grzegorza Michałkiewicza, Tomasza Matyjaska, Kuby Słomki, choć mogliśmy podziwiać również piękne błystki wahadłowe Radka Nastaja czy jigi Huberta Sałka.
    Dziękujemy wszystkim, którzy współtworzyli to spotkanie, również tym, którzy po prostu byli tutaj z nami pokazując, że wędkarstwo to coś więcej niż tylko łowienie ryb.
    Do zobaczenia za rok.
     
     
     





     
     
     
     
     





    HM Tomasz Matyjasek







    HM







    Janusz prezentuje







    Janusz Prezentuje







    Janusz prezentuje







    Janusz prezentuje







    Piotr Gołąb z Synem


    Piotr Gołąb
    KSM Fenix Lublin
    www.klubfenix.pl

  • Wprowadzenie
    Gięcie w rękach, za pomocą kombinerek, sumowych stelaży, z racji grubszego drutu, nie jest najlepszym pomysłem. Przydałby się przyrząd. Sposobów jest wiele. Każdy próbujący wykonywać stelaże i chcący zachować powtarzalność ich kształtu, wymiarów znalazł zapewne swoje rozwiązanie. Chciałbym poniżej przedstawić jedno z nich. Idea oparta jest na pomyśle naszego forumowego kolegi Marcina Wojtczaka, udzielającego się wcześniej i do tej pory na FOrum Ryb Szlachetnych (FORS). Sam fakt zajęcia się przeze mnie tym zagadnieniem zrodził się z potrzeby wykonywania stelaży do woblerów sumowych przez mojego serdecznego kolegę Czesława Sowińskego. Swoje woblery sygnuje nazwą Sowa. Z wielką przyjemnością wziąłem się do pracy tym bardziej, że Jego woblery są naprawdę łowne. Sprawdziły się we Francji, Hiszpanii i w Polsce. Przykładowy wobler sumowy został zaprezentowany na rys.1.





    Rys.1. Wobler sumowy Cz. Sowińskiego


     

    Woblery są nie tylko zabezpieczone zewnętrznie na uszkodzenia, ale także sam stelaż jest tak wykonany, aby sum nie mógł go rozgiąć. Stelaż woblera sumowego z rys.1 pokazano na rys.2.
     





    Rys.2. Stelaż woblera sumowego


    Jak widać końcówki stelaża są bardzo dobrze zabezpieczone, zawinięte i nie ma szansy aby zostały rozgięte.
    Filmu ani zdjęć z posługiwania się tym przyrządem nie mam, gdyż sam nie robię woblerów i nie mam takowego przyrządu. Na szczęście mogę sobie wyobrazić w jaki sposób można zaginać drut, co przedstawiam poniżej. Przyrząd ten może również z powodzeniem być wykorzystywany do formowania stelaży nie tylko sumowych, ponieważ zasada działania i budowa będą zbliżone.
    Budowa i zasada działania przyrządu
    Na rys.3 przedstawiono kształt stelaża woblera sumowego, do wykonywania którego został zaprojektowany przyrząd. Różni się od tego na rys.2 tym, że jego część z oczkiem mocującym linkę jest prosta, a nie zagięta pod kątem dostosowanym do kąta nacięcia rowka pod ster. Brak zagięcia wynika z faktu, że kolega robiący woblery sumowe robi je z różną głębokością nurkowania i wówczas niezbędne są gięcia tej części stelaża pod różnymi kątami. Stąd, aby nie komplikować konstrukcji i funkcjonowania przyrządu gięcie to zostało pominięte. Stelaż posiada kszałt na pozór prosty, ale jednocześnie kryjący w sobie kilka problemów do rozwiązania. Zwracają uwagę długie końcówki stelaża zarówno od strony oczka mocującego linkę jak i od strony oczka mocującgo tylną kotwicę. Te końcówki są niezbędne do zabezpieczenia stelaża przed rozgięciem przez walczącego suma na końcu wędki. Tak długie końcówki stelaża w pewnych etapach jego formowania mogą nieznacznie utrudniać ich realizację. Jednakże większym wyzwaniem staje się kształtowanie oczka mocującgo linkę oraz oczka mocującego przednią kotwicę.
     
     
     
     
     




    Rys.3. Kształt stelaża


     

    Do formowania stelaża zaprojektowano prosty w budowie przyrząd, który przedstawiono na rys.4.
     
     
     





    Rys.4. Przyrząd


    Składa się z płyty oraz wałeczków wciśniętych w płytę. Ich rozstaw oraz średnice nie są przypadkowe, lecz wynikające z kształtu stelaża. Kolorem czerwonym oznaczono wałeczki formujące oczka lub do zaginania drutu stelaża, kolorem fioletowym opisano wałeczki stabilizujące ułożenie drutu, zaś kolorem brązowym określono otwór pomocny przy tworzeniu oczka. Wałeczki 1 i 2 oraz otwór 3 służą do formowania oczka mocującego linkę. Wałeczki 4, 5 mają za zadanie zagiąć odpowiednio drut, wałeczek 6 wykorzystany jest do formowania oczka mocującego przednią kotwicę. Wałeczek 9 służy do formowania oczka mocującego tylną kotwicę, natomiast wałeczki 7 i 8 są do ustabilizowania położenia drutu. Do zaginania drutu wokół wałeczków mogą posłużyć kombinerki albo specjalnie zaprojektowany klucz, który zaprezentowano na rys.5. Stosując klucz pojawiają się problemy do rozwiązania, o których wcześniej wspomniano. Otóż pierwszym problemem jest formowanie oczka mocującego linkę. Gdyby zamiast otworu 3 wstawić w jego miejsce kolejny wałeczek to niemożliwe byłoby zagięcie drutu wokół wałeczka 2. Byłby zbyt blisko umiejscowiony względem tego wałeczka. Korzystniej jest wykonać otwór 3, który zostanie wykorzystany w procesie tworzenia tego oczka. Drugim problemem jest formowanie oczka mocującego przednią kotwicę. Jest ono formowane wokół wałeczka 6, ale wałeczki 4 i 5 są także zbyt blisko niego, co może utrudniać ten proces. Ale przede wszystkim wałeczki 4 i 5 są zbyt blisko siebie utrudniając zaginanie drutu stelaża w kierunku oczka mocującego linkę oraz oczka mocującego tylną kotwicę. Podobny problem pojawi się przy formowaniu oczka mocującego tylną kotwicę. Formuje się je wokół wałeczka 9. W związku z tym wałeczki 7 i 8 mogą przeszkadzać w tym procesie. W jaki sposób rozwiązano te problemy opisano poniżej podczas omawiania formowania poszczególnych oczek.
    Jak wspomniano do zaginania drutu wykorzystywany będzie specjalnie do tego zaprojektowany klucz, który pokazano na rys.5. Zbudowany jest z korpusu, np. w kształcie walca, oraz dźwigni zakończonej gałkami. Dźwignia ułatwia obrót klucza wokół wałeczka. Wymiary klucza, a zwłaszcza dźwigni należy dopasować do dłoni. Wspomniany klucz wykonano w dwóch wersjach. Różnią się między sobą dolną częścią. W kluczu z rys.5a wykonano w jego osi otwór i obok osadzono wałeczek, zaś w kluczu z rys.5b w osi jak i z boku umieszczono wałeczki. Oba znalazły swoje zastosowanie przy formowaniu tego stelaża, przy czym klucz z rys.5a będzie częściej wykorzystywany. Każdy z nich w dolnej części jest specjalnie ukształtowany, zależnie od rozstawu i średnic wałeczków, aby ułatwić formowanie oczek w stelażu. Tak więc dla każdego innego stelaża może mieć inny kształt. Ponieważ podczas formowania stelaża nie będą widoczne otwory i wałeczki klucza, gdyż będą pod spodem klucza to na jego górnej części wykonano kropki w dwóch kolorach. Czarna kropka mówi o położeniu otworu (rys.5a) bądź wałeczka (rys.5b) w osi klucza. Natomiast kropka czerwona wskazuje położenie skrajnego wałeczka w dolnej części klucza. Jest to na tyle istotne, gdyż pomiędzy tymi kropkami powinien znaleźć się drut stelaża podczas jego formowania. W związku z tym rozstaw położenia otworu i wałeczków przy uwzględnieniu ich średnic powinien zapewniać prześwit umożliwiający umieszczenie pomiędzy nimi drutu, czyli powinien być co najmniej równy średnicy drutu przeznaczonego na stelaż.

    a.) b.)






    Rys.5. Klucz


    Proces formowania wszystkich oczek w prezentowanym na rys.3 stelażu odbywa się na tej samej zasadzie. W każdym etapie formowania stelaża zaznaczono położenie początkowe (linia kreskowa) oraz końcowe klucza względem przyrządu. Czerwona kropka na kluczu oznacza końcowe położenie skrajnego wałeczka wystającego z klucza. Strzałka pokazuje kierunek obrotu klucza podczas zaginania drutu. Czarna kropka na kluczu wskazuje otwór wykonany w osi klucza (rys.5a) lub położenie wałeczka w kluczu z rys.5b. Promień gięcia odpowiada mniej więcej promieniowi wałeczka, umieszczonego w płycie przyrządu, wokół którego zaginany jest drut.
    Formowanie stelaża
    Proces formowania stelaża można podzielić na trzy części. W każdej z nich następuje formowanie jednego z trzech oczek. Najwygodniej rozpocząć jest od formowania oczka mocującego linkę lub oczka mocującego tylną kotwicę ze względu na możliwość ustalenia położenia początkowego drutu względem przyrządu. Co nie oznacza, że nie można rozpocząć od formowania oczka mocującego przednią kotwicę. Wymaga to jedynie oznaczenia jakieś punktu bazowego, od którego rozpoczyna się proces gięcia, np. na drucie, zwłaszcza gdy drut jest dłuższy od przyrządu. W tym przypadku w pierwszej części następuje formowanie oczka mocującego linkę, w drugiej jest formowanie oczka mocującego przednią kotwicę, a w ostatniej części zachodzi formowanie oczka mocującego tylną kotwicę. W każdym procesie formowania oczek promień gięcia jest identyczny, co znacznie ułatwia, usprawnia proces gięcia drutu. Jedynie w przypadku oczka mocującego linkę, w jednym (otwór 3) miejscu promień gięcia jest inny.
     

    • Formowanie oczka mocującego linkę
    Formowanie tego oczka zostało podzielone na trzy etapy. W I etapie, pokazanym na rys.6, następuje pierwsze zagięcie drutu na skrajnym wałeczku (wałeczek 2, rys.4). Klucz z rys.5a nakłada się na ten wałeczek, co wskazuje czarna kropka, i umieszczony drut pomiędzy tym wałeczkiem a wałeczkiem wystającym z klucza (czerwona kropka) jest zaginany poprzez obrót kluczem, zgodnie z kierunkiem wskazywanym za pomocą strzałki, czyli ruch jest zgodny z ruchem wskazówek zegara. Dzięki temu, że zamiast kolejnego wałeczka jest otwór 3 taki obrót stał możliwy do wykonania. Po zagięciu drut znajduje się pomiędzy wałeczkiem 1 i 2. Linia kreskowa pokazuje kształt zagięcia drutu w tym etapie.
     





    Rys.6. Formowanie oczka mocującego linkę – I etap


     

    Rys.7 przedstawia zaginanie oczka w II etapie. Klucz nakłada się na wałeczek 1 i wokół niego zagina drut, znajdujący się pomiędzy tym wałeczkiem a wałeczkiem wystającym z klucza. Strzałka pokazuje kierunek gięcia (przeciwny do ruchu wskazówek zegara), a czerwona kropka końcowe położenie klucza. Kąt obrotu w tym przypadku może wynosić nawet powyżej 180o. Linia kreskowa obrazuje kształt zagięcia drutu w tym etapie.





    Rys.7. Formowanie oczka mocującego linkę – II etap


    Ostatni etap (III) formowania oczka mocującego linkę zaprezentowany jest na rys.8.
     
     
     
     
     




    Rys.8. Formowanie oczka mocującego linkę – III etap


    W tym etapie drut zagina się względem otworu 3. Promień gięcia jest mniejszy od poprzednich w tym etapie, co skutkuje zastosowaniem klucza z rys.5b. Jak widać klucz ten posiada dwa wystające wałeczki, a prześwit pomiędzy nimi odpowiada średnicy zaginanego drutu. Wałeczek (wraz z kluczem) umieszczony w osi klucza (czarna kropka) wkłada się w otwór 3 wykonany w podstawie przyrządu, a następnie zaginany drut układa się pomiędzy tym wałeczkiem a drugim wałeczkiem oznaczonym czerwoną kropką. Kręcąc kluczem zgodnie ze strzałką (przeciwnie do ruchu wskazówek zegara) zagina się odpowiednio drut, co zaznaczono linią kreskową.
    Dzięki wykonanemu otworowi 3 w płycie przyrządu oraz kluczowi o dobranej budowie i specjalnemu uformowaniu w jego dolnej części możliwe stało się rozwiązanie problemu podczas formowania oczka mocującego linkę.
    Podczas zaginania należy nieformowaną część drutu ułożyć tak, aby przechodziła nad wałeczkami 4 i 5 oraz pomiędzy wałeczkiem 8 i 9. Widać, że drut musi być lekko podgięty. Aby zbytnio nie zdeformować oczka mocującego linkę podczas dalszego zaginania drutu warto w otwór 3 włożyć wałeczek o średnicy zbliżonej do tego otworu.
     

    • Formowanie oczka mocującego przednią kotwicę
    Tak jak wspomniano wcześniej stelaż sumowy ma długie końcówki, które przeszkadzają w dalszym formowaniu stelaża. W związku z tym końcówkę drutu przy oczku mocującym linkę należy odgiąć do góry bądź w bok, jak to pokazano na rys.9. W przypadku krótszych końcówek drutu ten zabieg nie jest potrzebny. Formowanie oczka mocującego przednią kotwicę składa się z czterech etapów. W tym procesie gięcia drutu wykorzystywany jest klucz z rys.5a. W I etapie drut zagina się w sposób pokazany na rys.9. W tym celu klucz nakłada się na wałeczek 4 (czarna kropka) i obraca zgodnie ze strzałką. Ruch ten jest zgodny z ruchem wskazówek zegara. Czerwona kropka pokazuje końcowe położenie klucza. Jak widać zagięty drut znajduje się pomiędzy wałeczkiem 4 i 6. Linia kreskowa pokazuje kształt zagięcia drutu.
    Jednakże podczas tego zaginania wałeczek 5 będzie przeszkadzać. Można to rozwiązać na dwa sposoby:
    - oba wałeczki (4 i 5) zamocować w płycie przyrządu w taki sposób, aby możliwe było ich swobodne wyciąganie. Przed zaginaniem drutu wokół wałeczka 4 należy wyjąć wałeczek 5 i na odwrót, przed zaginaniem drutu wokół wałeczka 5 wyjmuje się wałeczek 4;
    - specjalnie uformować klucz w dolnej części w taki sposób, aby umożliwić obrót klucza wokół tych wałeczków.
    Wybrano ten drugi sposób.
     





    Rys.9. Formowanie oczka mocującego przednią kotwiczkę – I etap


    II etap charakteryzuje się dużym kątem gięcia a ruch jest przeciwny do ruchu wskazówek zegara, co przedstawiono strzałką na rys.10. Kąt ten wynosi 180o (dlatego początkowe położenie klucza zasłonięte jest końcowym) lub nie co więcej. Końcowe położenie klucza pokazuje czerwona kropka. Aby zagiąć w ten sposób drut należy klucz nałożyć na wałeczek 6, a drut umieścić pomiędzy nim i wałeczkiem wystającym z klucza. Kształt zagięcia drutu ilustruje linia kreskowa. Zagięty w tym etapie drut znajduje się pomiędzy wałeczkiem 5 i 6. Dzięki specjalnie uformowanemu kluczowi w jego dolnej części możliwe jest ominięcie wałeczków 4 i 5 podczas jego obrotu względem wałeczka 6.
     
     
     




    Rys.10. Formowanie oczka mocującego przednią kotwiczkę – II etap


    W kolejnym, III etapie, drut zaginany jest podobnie jak w etapie I. Zatem klucz nakładany jest na wałeczek 5 (czarna kropka), a drut umieszcza się pomiędzy ten wałeczek a wałeczek wystający z klucza, co pokazano na rys.11. Następnie poprzez obrót zgodny z ruchem wskazówek zegara, co pokazuje strzałka, zagina się drut wokół wałeczka 5. Końcowe położenie klucza wskazuje czerwona kropka. Linią kreskową zaznaczono kształt gięcia drutu. Podczas zaginania drutu w tym etapie należy końcówkę drutu umieścić pomiędzy wałeczkami 8 i 9. Tutaj również pojawia się problem z przeszkadzaniem zaginania drutu przez wałeczek 4. Jednakże specjalnie ukształtowany klucz w dolnej części umożliwia swobodne wykonanie tego gięcia, poprzez ominięcie wałeczka 4.
     
     
     
     
     




    Rys.11. Formowanie oczka mocującego przednią kotwiczkę – III etap


    Ostatnim, IV etapem podczas formowania oczka mocującego przednią kotwicę jest doginanie drutu wokół wałeczka 6. Na rys.12 zaznaczono strzałkami kierunek doginania. W tym celu klucz nakłada się na wałeczek 6 i poprzez obrót raz zgodnie z ruchem wskazówek zegara, a drugi raz w przeciwnym kierunku dogina się drut w celu lepszego uformowania oczka.
    Dzięki specjalnie uformowanemu kluczowi w jego dolnej części rozwiązany został problem z formowaniem oczka mocującego przednią kotwicę.
     
     
     
     
     




    Rys.12. Formowanie oczka mocującego przednią kotwiczkę – IV etap


    Przed przystąpieniem do formowania oczka mocującego tylną kotwicę, aby uzyskać kształt stelaża pokazanego na rys.3 niezbędne jest dogięcie końcówki drutu od oczka mocującego linkę, co zilustrowano na rys.13.
     
     
     
     
     




    Rys.13. Dogięcie końcówki drutu


     

    • Formowanie oczka mocującego tylną kotwicę
    Formowanie oczka mocującego tylną kotwicę składa się z dwóch etapów. W tym procesie gięcia drutu wykorzystywany jest klucz z rys.5a. W I etapie klucz nakładany jest na wałeczek 9 (czarna kropka) w taki sposób, aby zaginany drut znalazł się pomiędzy tym wałeczkiem a wałeczkiem wystającym z klucza. Następnie poprzez obrót klucza ruchem przeciwnym do ruchu wskazówek zegara, co wskazuje strzałka, następuje formowanie oczka. Czerwona kropka wskazuje końcowe położenie klucza. Kąt obrotu może być większy niż 180o. W tym przypadku kąt obrotu wyniósł równo 180o. Stąd końcowe położenie klucza zakrywa jego początkowe położenie. Kształt zagięcia drutu ilustruje linia kreskowa. Zagięty drut znajduje się pomiędzy oczkiem 7 i 8. Podobnie jak w przypadku formowania innych oczek tak i w tym przypadku wałeczki 7 i 8 będą przeszkadzać podczas obrotu klucza względem wałeczka 9. Jednakże specjalnie ukształtowany klucz w dolnej części umożliwia swobodne wykonanie tego gięcia, poprzez ominięcie wałeczków 7 i 8.
    Dzięki specjalnie uformowanemu kluczowi w jego dolnej części rozwiązany został problem z formowaniem oczka mocującego tylną kotwicę.
     





    Rys.14. Formowanie oczka mocującego tylną kotwiczkę – I etap


    Ostatnim, II etapem podczas formowania oczka mocującego tylną kotwicę jest doginanie drutu wokół wałeczka 9. Na rys.15 zaznaczono strzałkami kierunek doginania. W tym celu klucz nakłada się na wałeczek 9 i poprzez obrót raz zgodnie z ruchem wskazówek zegara, a drugi raz w przeciwnym kierunku dogina się drut w celu lepszego uformowania oczka.
     
     
     
     
     




    Rys.15. Formowanie oczka mocującego tylną kotwiczkę – II etap


    W przedstawiony na rys.6rys.15 sposób zaginania drutu wokół odpowiednio rozstawionych wałeczków umożliwia wykonanie stelaża, który kształtem zbliżony jest do stelaża umieszczonego na rys.3.
     

    Podsumowanie
    Sposobów wykonywania stelaży do woblerów jest bardzo wiele. Od zaawansowanych do bardzo prostych. W tym artykule przedstawiłem prosty przyrząd, oparty na odpowiednim, zgodnym z kształtem stelaża, rozstawieniu na płycie wałeczków względem których gięty jest drut. W celu ułatwienia zaginania drutu zaprojektowany został klucz. Niestety rozwiązanie tego przyrządu oraz klucza nie jest rozwiązaniem uniwersalnym, lecz do konkretnego stelaża pod kątem wymiarów, kształtu oraz średnicy drutu. Do innych stelaży należałoby zmienić rozstaw, ilość, średnicę wałeczków oraz klucz. Istotne jest także dobranie wysokości wystających wałeczków z przyrządu, gdyż od czasu do czasu trzeba będzie podnosić końcówkę drutu, aby formować oczka. Inną opcją, pozbawioną podnoszenia końcówek drutu jest wykonanie otworów w przyrządzie zamiast wałeczków. Wówczas do zaginania drutu będzie niezbędny klucz z rys.5b. Który sposób jest dla nas wygodniejszy można sprawdzić. Wystarczy wyjąć wałeczki z przyrządu i już mamy przyrząd z otworami.
    Jak wspomniałem przyrząd projektowałem dla kolegi robiącego woblery sumowe. Ale to nie jedyna Jego konstrukcja woblera. Robi woblery począwszy od kilku- do kilkunastocentymetrowych i bazując na przedstawionej powyżej koncepcji zaprojektowałem przyrząd umożliwiający wykonywanie do nich stelaży.
    - Czy zdradzę jak wygląda?
    - No cóż, muszę mieć jakieś tajemnice przed Wami. W innym razie nie miałbym czym Was zaskakiwać.
     
    SŁAWOMIR BEDNARCZYK (BANJO)

  • W moich rodzinnych stronach, pośród zielonych i kwiecistych łąk, u podnóża gór sudeckich w Kotlinie Kłodzkiej - jest kilka rzek, które dawno, dawno temu obfitowały w bogaty zasób rybostanu: pstrągów, lipieni i kleni.
    Wydeptywałem brzegi rzek, łowiąc te przepiękne ryby na naturalne przynęty, którymi były złapane chrabąszcze, bąki i koniki polne. Z czasem nie mogłem znieść tak niehumanitarnego stosowania owadów do moich połowów i zacząłem strugać, najpierw z kory topoli, a następnie z patyczków gałązek lipowych, te robaczki, którymi wcześniej poławiałem. Początki były trudne, a i zdobycie wszelkich materiałów, nawet do ich pomalowania, sprawiało trudności. Z biegiem lat nabierałem wprawy w moich strugankach. Później szeroka gama różnorakich materiałów i narzędzi ułatwiła moje hobby, które przerodziło się w pasję.
    Dla mnie, nie istotna jest wartość materialna zrobionego przeze mnie owada. Liczy się jego wykonanie, zmierzające do realizmu, zrobienie owada, który wyglądem przypomina naturalnego.




     

    Prezentuję film przedstawiający technikę wykonania chrząszcza wodnego - pływaka żółtobrzeżka z pianki poliuretanowej (PU). To wyjątek, bo 80-90% wykonywanych przeze mnie owadów, robionych jest ręcznie z drewna lipowego.
     
    Technika wykonania została zaprezentowana w filmie. Jednakże chciałbym zwrócić uwagę na takie aspekty jak:
     
    1. Zrobiony do formy wzornik musi być bardzo dokładny. Należy polakierować go lakierem chemoutwardzalnym i pozostawić do wyschnięcia, w celu nadania mu całkowitej gładkości.
     
    2. Dlaczego forma silikonowa? Gdyż chrząszcz na górnej powierzchni posiada podłużne nacięcia, wgłębienia. Silikon podczas rozformowania poddaje się naprężeniom, przez co nie uszkadza struktury odlewu. Jest to niewykonalne np. w formie z żywicy odlewniczej!
     
    3. Pianka poliuretanowa (PU). Należy ściśle dostosować się do sposobu jej użycia w/g wskazań producenta. Różne rodzaje pianek mają inne czasy mieszania i tzw. startu (rozprężania), oraz odgazowywania się i utwardzania.
     
    4. Należy przestrzegać czasu możliwego do rozformowania odlewów. Pośpiech to znaczne ryzyko uszkodzenia odlewów, np. zdeformowania, lub zrobienia odłamów.
     
    5. Należy pozostawić odlane korpusy na długi czas do odgazowania i do utwardzenia się pianki. Pośpiech to nasza porażka!
     
    Starajcie się, by wasze prace były robione dokładnie w najmniejszych szczegółach, a sukces i zadowolenie gwarantowane! ·
     
    Życzę udanych prac i wiele satysfakcji oraz radości.




     

    Pozdrawiam.
    @Harjer (2016)

  • Jest tyle rożnych hobby na świecie a Ty bierzesz ze sobą wędkę i podróżujesz po całym świecie – dlaczego?
    W moim przypadku jest to połączenie dwóch pasji – podróżowania i wędkowania. Nie wiem co było pierwsze, ale zawsze istniała we mnie ciekawość świata i ludzi, oraz wielka chęć poznawania i odkrywania nowych miejsc. Wojskowy Atlas Świata miałem w dzieciństwie zawsze pod ręką, lubiłem godzinami wertować jego strony i ze szczegółami poznawać różne zakątki świata. W „trudnych” czasach bez internetu, wyszukiwałem wszelkich informacji o dalekich miejscach i segregowałem je tak, by zawsze mieć do nich dostęp. Gdy zacząłem wędkować, szybko zapragnąłem poznawać łowiska, które były położone dalej od mojego miejsca zamieszkania. Najpierw były to łowiska europejskie, potem te na innych kontynentach. Stąd już był tylko krok do połączenia obu zainteresowań. Nie lubię jeździć w nowe miejsce na ryby bez możliwości zwiedzenia kraju, jego ciekawych miejsc i poznania ludzi. Najczęściej są to więc „łączone” wyjazdy – część czasu poświęcam na wędkowanie, a część to „zwykła” turystyka.
     




     
     
     
     
     



     

    Jak wyglądał początek Twojego podróżowania? Pierwsza wyprawa, skąd pomysł, jak było? A może jakaś inspiracja z zewnątrz?
    Ponieważ najbardziej lubię łowić ryby łososiowate, to w latach 90-tych często podróżowałem z wędką po Skandynawii. Spędziłem tam naprawdę mnóstwo czasu i dość dokładnie poznałem tamtejsze łowiska. Ale wtedy zapragnąłem czegoś więcej. Moja wyobraźnia podsycona książkami Jerzego Putramenta pomogła mi podjąć decyzję – jadę do Mongolii. Nie miałem wtedy wielkiego doświadczenia w podróżowaniu, szczególnie w tak odległe miejsca. Trudno było o bardziej precyzyjne informacje pomagające w zorganizowaniu takiego wyjazdu. Ale po 2 latach przygotowań wreszcie się udało. W 2000 roku stanąłem nad brzegiem cudownej rzeki, zatopionej w odległej mongolskiej tajdze. Te dni, które spędziłem wtedy z wędką w ręku, były prawdziwym wędkarskim rajem. To była inna Mongolia, niezadeptana, niespenetrowana, niedostępna i dzika. Ale jakże cudowna – wszystko było odmienne, nowe, niepoznane, czasami zaskakujące. Chłonąłem to miejsce całym sobą i nie mogłem uwierzyć, że udało mi się do niego dotrzeć. A ilości i wielkości ryb jakie wtedy złowiłem, przeszły moje najśmielsze oczekiwania. Chyba już nigdy potem czegoś takiego nie udało mi się powtórzyć. W mojej pamięci ten wyjazd pozostanie jako absolutnie szczególny, może też dlatego, że był pierwszy.
     




     
     
     
     
     



     

    Powróćmy do Twojej ostatniej wyprawy. Gdzie byłeś? Skąd pomysł na taką podróż?
    Ostatnio byłem na dalekim wschodzie Rosji, łowiłem tajmienie. Byłem tam już trzeci raz i dość dobrze poznałem tamtejsze łowiska. Plany wyjazdu w tamte rejony miałem już w 2005 roku, ale zawsze były jakieś przeszkody by tam dotrzeć. Rok temu udało się pierwszy raz i miejsce tak mi się spodobało, że powróciłem tam dwukrotnie. A to pewnie nie koniec :-)
     




     

    Czym różni się to miejsce od innych?
    Dla kogoś, kto pragnie łowić tajmienie, kto lubi Syberię, to jedno z ostatnich miejsc, gdzie te ryby występują w dużych ilościach. Miejsce dzikie i bardzo trudno dostępne, ale tamtejsze rzeki są wspaniałe i pełne miejsc, w których te cudowne i szlachetne ryby mogą znaleźć bezpieczne schronienie. Dodatkowo to dość przyjazne klimatycznie miejsce, pogoda jest dość stabilna, a wszechobecne w innych rejonach komary i meszki nie są tak dokuczliwe.
     




     
     
     
     
     



     

    Jak często jeździsz po świecie? Co na to Twoja rodzina? Jak dzielisz czas między obowiązki zawodowe, rodzinne a podróżowanie?
    Z reguły mam 3-4 wyjazdy w roku. Czasem, szczególnie wtedy, gdy jest to łączony wyjazd turystyczno-wędkarski, jeździmy razem. Bliscy, przez te kilkanaście lat, zdążyli się już przyzwyczaić, że dość często wyjeżdżam. I pogodzić z tym :-) W pracy mam osoby, które mnie zastępują podczas mojej nieobecności. Choć ostatnio, z racji rozwoju firmy produkującej blanki, jest to coraz trudniejsze. Będę chyba musiał ograniczyć wyjazdy.
     




     
     
     
     
     



     

    Rozwijasz firmę produkującą blanki? Co dokładnie robisz?
    Mam coraz więcej zamówień na indywidualnie realizowane projekty od zagranicznych odbiorców. To oznacza, że trzeba poświęcić dużo czasu na prace projektowe, a potem testy blanków, nim powstanie gotowy produkt. Jednocześnie wzrasta produkcja standardowych blanków, które co jakiś czas koryguję i poprawiam. Wprowadzam zmiany materiałowe lub konstrukcyjne w tych produktach, by poprawić ich charakterystykę pracy, balans czy parametry wytrzymałościowe.
    Wprowadzam również nowe produkty – po Nowym Roku dostępne będą nowe serie blanków, przeznaczone głównie do połowów miękkimi przynętami. To doskonale uzupełni dotychczasową ofertę moich blanków. Inne serie, jak na przykład Hers, będą całkowicie od nowa zaprojektowane pod kątem materiałów Nano.
    Te wszystkie przedsięwzięcia wymagają dużego zaangażowania i poświęcenia olbrzymiej ilości czasu.
     




     
     
     
     
     



     

    Gdybyś miał zareklamować jakiś idealny blank dla podróżnika? Uniwersał? Co to by było?
    Dalekie wyjazdy na ryby to przede wszystkim różnorodność poławianych gatunków, łowisk i przynęt. To oznacza, że nie ma możliwości dobrania jednej, uniwersalnej wędki, która sprawdzi się na łowiskach różnych kontynentów. Można natomiast wskazać kilka wspólnych cech takich wędek. Przede wszystkim musi to być wędka wieloskładowa, tak by można ją było schować do głównej torby podróżnej. Powinna to być wędka, która zbudowana jest na odpornym na wszelkiego rodzaju uszkodzenia mechaniczne blanku. To bardzo istotna cecha – wędkujemy w dzikich, czasami trudno dostępnych miejscach, dalekich od cywilizacji i niezawodność sprzętu ma znaczenie fundamentalne. Ponadto, musi pozwalać na wykonywanie dalekich rzutów i dawać dużą kontrolę w czasie holu ryby. Wtedy będziemy skutecznie wędkować, a wielogodzinne operowanie sprzętem nie będzie stanowiło żadnego problemu. Takie wymagania oznaczają, że wędkarz-podróżnik chcący łowić w różnych miejscach naszego globu, musi dysponować wysokiej jakości wędkami o różnych długościach i różnych mocach.
     




     

    A na Twoje ulubione tajmienie?
    Tu mam zdecydowanego faworyta – już od wielu lat, ja i moi znajomi, używany wędek wykonywanych na blankach z serii Blaas XF. To trój albo czteroskłady o mocach 25 lub 30 funtów, zbrojone albo pod multiplikator albo pod kołowrotek o stałej szpuli. To kije, które doskonale sprawdziły się z różnych łowiskach, w których występuje tajmień. Pozwalają na walkę nawet z największymi rybami w trudnych łowiskach, z dużą ilością zwalonych drzew i z dużym uciągiem wody. Przy tym wszystkim, doskonale znoszą trudy spływu pontonami czy „życia obozowego” :-)
     




     
     
     
     
     



     

    Czy jest miejsce, do którego chciałbyś szczególnie pojechać? Życiowy cel?
    Było i jest kilka takich miejsc. Mam to szczęście, że wiele z tych celów udało mi się zrealizować. To była właśnie Rosja, Daleki Wschód, to było Plateau Putorana, Papua Nowa Gwinea... Miejsca, które chciałbym jeszcze odwiedzić z wędką to Czukotka, Półwysep Tajmyr i górne Kongo.
     




     

    Górne Kongo? Skąd ten pomysł?
    To bardzo mało eksplorowany region świata, nie tylko wędkarsko. Bardzo trudno tam dotrzeć, a sam region jest olbrzymi i ma niezliczoną ilość dzikich rzek. Kilka lat temu miałem okazję „zbliżyć” się do tego miejsca, docierając do Kongo od strony rwandyjskiej. Nie wystarczyło wtedy czasu na to, by choć trochę dłużej powędkować, ale krótki rekonesans pozwolił mi się zorientować w absolutnej wyjątkowości tego regionu. Bardzo chciałbym tam wrócić...
     




     
     
     
     
     



     

    Trzy pozycje na liście? Takie, do których powinien pojechać każdy wędkarz, miłośnik podróżowania? Po jednym zdaniu - dlaczego właśnie tam.
    Syberia – to trochę ogólnie powiedziane, ale ta część za Jenisejem. Nieskazitelnie dzika przyroda, olbrzymie obszary, niezliczone rzeki i bardzo życzliwi ludzie.
    Chile – południowa część. Absolutnie obowiązkowa pozycja na liście każdego pstrągarza-podróżnika. Spektakularne krajobrazy, wspaniałe, czyste rzeki i fantastyczne pstrągi.
    Coś z tropików – może być Papua, może być Amazonia – połowu ryb w tropikalnych, słonych wodach nie można porównać z niczym innym.
     




     

    Podróż, o której wolałbyś zapomnieć ... to ... wyprawa dokąd? Dlaczego?
    Ostatnia podróż do Mongolii w 2008 roku. Zobaczyłem inny kraj niż ten, który poznałem kilka lat wcześniej. Prawie bezrybne rzeki, w których łowiłem wcześniej wspaniałe ryby. Zanieczyszczone wody, kłusownictwo... inni ludzie zmienieni przez pieniądze, które dotarły z Chin. Po miesięcznym pobycie wracałem stamtąd z poważnym kacem moralnym i ogromnie rozczarowany.
     




     

    Co radziłbyś osobom, które chciałyby, ale brak im odwagi by wystartować? Dla tych, którzy mówią, nie teraz, później, jak będę miał, zrobię, osiągnę ... a czas przecież leci.
    Przede wszystkim nie czekać! Czas tak szybko biegnie... a co gorsze, świat wokół nieustannie się zmienia. Niestety, z punktu widzenia naszego hobby, na niekorzyść. Na łowiska dociera coraz więcej osób, kłusownictwo sięga na nowe tereny, które wcześniej broniły się niedostępnością. Często zorganizowane grupy wyspecjalizowały się w przemysłowym odłowie ryb. Zanieczyszczenia też robią swoje. To z jednej strony. A z drugiej – niektóre wyjazdy wymagają dobrej kondycji fizycznej, a my stajemy się coraz starsi. Za kilka lat może się okazać, że pewnych planów nie da się już zrealizować.
     




     

    Podczas swoich podróży pewnie spotykałeś się z różnymi niecodziennymi sytuacjami - jaką uważasz za najbardziej niezwykłą?
    Wyjazdy w odległe, dzikie i niedostępne miejsca w sposób nieodzowny łączą się z takimi sytuacjami, wydarzeniami czy spotkaniami. Takie eskapady dają możliwość kontaktu z ludźmi żyjącymi w całkowicie odmienny sposób, niż ten, który znamy w Europie. Wszystkie te elementy powodują, że takich niecodziennych sytuacji jest całe mnóstwo i nawet nie jestem w stanie o nich wszystkich pamiętać. Można powiedzieć, że taki wyjazd to splot wielu niecodziennych sytuacji, zdarzeń i przeżyć.
     




     
     
     
     
     



     

    Spotkanie z jaką rybą uważasz za największe wyzwanie? Przeciwnik godny spotkania? Jak ją przechytrzyłeś - pamiętasz tę pierwszą i tę najtrudniejszą do złowienia? Co w niej jest takiego ekscytującego?
    Chyba największą miłością obdarzyłem syberyjskiego tajmienia. Może nie jest to najsilniejsza i najbardziej waleczna ryba, ale rzeki, w których on występuje, góry i przyroda bardzo mnie urzekły. Pamiętam swojego pierwszego wielkiego tajmienia, którego złowiłem podczas wyjazdu do północnej Mongolii. Niesamowitej urody rzeka, tocząca swe burzliwe wody u podnórza wspaniałej góry, słońce znikające za szczytami Sajanów i to niesamowite, granatowo-żółte światło, a wokół cisza i pustka... W tym momencie potężne branie... od razu wiedziałem, że to wielka ryba. Napierająca z dużym impetem woda nie ułatwiała holu. Po około 30 minutach miałem na brzegu gigantycznego tajmienia. Jego wyjątkowość nie polegała tylko na tym, że był bardzo duży, ale już nigdy potem nie spotkałem tak niesamowicie ubarwionej ryby tego gatunku. Była praktycznie cała czarna, a z tym kolorem niesamowicie kontrastowała ostra czerwień płetwy ogonowej. Nie zapomnę tej ryby, to chyba dzięki niej zakochałem się w tej największej rybie łososiowatej świata.
     




     

    Co według Ciebie jest najważniejsze na wyprawie, a co tylko ważne?
    Absolutnie najważniejsi są ludzie, z którymi się jedzie na taki wyjazd. I ci, którzy na miejscu go organizują, albo pomagają w organizacji. I ich doświadczenie. Jeżeli jedzie się z zaufanymi i sprawdzonymi ludźmi, na których można liczyć w każdej sytuacji, to już samo to oznacza, że taki wyjazd będzie udany i wyjątkowy. To od ludzi i ich doświadczenia zależy, jak zostaną zorganizowane najdrobniejsze szczegóły logistyczne, jak zostanie dobrane wyposażenie i sprzęt i, wreszcie, jaka atmosfera będzie panowała w czasie tych kilkunastu, wspólnie spędzonych dni. Nie można zapominać o bezpieczeństwie, to nie są wyjazdy w turystyczne miejsca, w których można liczyć na pomoc np. lekarską. Tu trzeba o wszystko zadbać samemu.
    I dlatego najważniejsi są ludzie.
    To, gdzie i kiedy się pojedzie, jaka będzie pogoda, czy dopiszą ryby, to oczywiście ważne aspekty każdego wyjazdu, jednak nie są pierwszoplanowe. Doskonale pamiętam mój ubiegłoroczny wyjazd na Syberię, dwa tygodnie nieustannego zimna i deszczu, powodziowa woda i tylko pojedyncze, nieduże ryby. Ale wszyscy uczestnicy doskonale ten wyjazd wspominają i absolutnie nie żałują, że tam pojechali.
     




     
     
     
     
     



     

    Jaki sprzęt wędkarski zabierasz ze sobą zazwyczaj na wyprawy? Ile wędek, kołowrotków ile i jakich przynęt ? Jak radzisz sobie logistycznie?
    To oczywiście zależy gdzie i na jakie ryby się jedzie. Najczęściej są to dwie lub trzy wędki castingowe i jedna, bądź dwie muchówki. Do tego po dwa multiplikatory i kołowrotki muchowe. Jeżeli chodzi o przynęty to używam, przede wszystkim, ręcznej roboty woblerów i błystek oraz wykonywanych na indywidualne zamówienia przynęt muchowych. Uwzględniając dodatkowe wyposażenie, jak porządna wodoszczelna kurtka, wodery, buty do brodzenia, ciepła odzież i cała masa drobnego sprzętu wędkarskiego, przed każdym wyjazdem pojawia się problem jak się spakować. Ostatnie zmiany w regulaminach przewoźników lotniczych, które ograniczyły liczbę bezpłatnie przewożonych sztuk bagażu do jednej, dodatkowo skomplikowały sprawę. Dlatego trzeba bardzo rozważnie dobierać cały ekwipunek, tak by z jednej strony zabrać wszystko co jest potrzebne na takim wyjeździe, a z drugiej nie zabierać rzeczy zbędnych. Doświadczenie zdobyte na wcześniejszych wyjazdach jest w tej sytuacji bardzo dobrym doradcą.
     




     
     
     
     
     



     

    Jaką rzecz powinien mieć ze sobą każdy podróżnik?
    Chyba nie da się jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. To zależy gdzie się jedzie, w jakiej porze roku, w jaki teren, na jak długo, jak wygląda logistyka, z kim się jedzie itp. Zawsze warto mieć ze sobą aparat fotograficzny. I nigdzie nie ruszam się bez dobrej, wodoszczelnej latarki.
     




     
     
     
     
     



     

    Przyjeżdżasz nad nieznaną wodę - od czego zaczynasz łowienie? Czym się kierujesz typując miejscówki ? Czy korzystasz z usług miejscowych przewodników?
    Ponieważ najczęściej odwiedzane przeze mnie łowiska, to rzeki położone na terenach odległych od cywilizacji, to nie korzystam z usług przewodników. W takich miejscach z reguły nie ma ludzi, którzy choćby w amatorski sposób zajmowali się świadczeniem usług przewodnickich. Zawsze trzeba bazować na własnym doświadczeniu. Jeżeli są to rzeki zamieszkałe przez ryby łososiowate, to wiedza zdobyta podczas wielu wyjazdów jest absolutnie wystarczająca do tego, by doskonale poradzić sobie w nowym łowisku. Szczególnie, że są to dzikie i rybne łowiska. Oczywiście, tzw. wędkarski nos i łut szczęścia są zawsze potrzebne. Szczególnie w sytuacji, gdy staje się nad brzegiem nieznanego łowiska.
     




     

    Krzysztof Zieliński (2016)

  • Głębokość nurkowania woblera ze sterem


     
     
     

    Wstęp
     
    Coraz częściej wędkarze łowiący woblerami, oprócz wyglądu, kształtu, rodzaju pracy, zwracają uwagę na ich głębokość nurkowania. Jest to bardzo istotne zwłaszcza w trakcie trollingowania, ale i spinningując, dostrzegamy ważność głębokości schodzenia woblera pod wodę. Zagadnienie z pozoru błahe, proste do osiągnięcia, staje się nie lada wyzwaniem, gdy dodatkowo chcemy zachować odpowiedni rodzaj i parametry pracy woblera. Nie każdy wobler głęboko nurkujący pracuje właściwie, oraz nie każdy wobler o zadawalającej dla nas pracy głęboko nurkuje. Okazuje się bowiem, że czynniki wpływające na głębokość i pracę woblera są identyczne i do tego wzajemnie się przenikają.
     
    1. Czynniki decydujące o głębokości nurkowania
     
    Brak aktywności ryb, ich mała liczba i itp. zmusza wędkarzy do sięgania przynętą blisko dna, w miejsca, gdzie ryba odpoczywa i wówczas znaczenie nabiera głębokość nurkowania H woblera. Na rys.1 pokazano różnice w prowadzeniu woblera, a właściwie osiągania głębokości H przez wobler, w zależności od metody, jaką łowi się. Rozpatrzono metodę spinningową (rys.1a) oraz trolling (rys.1b). Widać wyraźną różnicę w długości przebywania woblera na głębokości H.
     




     
     
     
     
     

    Rys.1. Porównanie torów poruszania się woblera w wodzie podczas:

    a) spinningowania, trollingowania

     

    Podczas spinningowania wobler osiąga głębokość H tylko na krótkim odcinku i to często może decydować, że ryba przyczajona na dnie nie zdąży zauważyć, pochwycić woblera. Można oczywiście przyspieszając nawijanie linki na kołowrotek nieco wydłużyć odcinek, na którym wobler będzie znajdować się na tej głębokości. W rzece łowienie pod prąd woblerem daleko wypuszczonym też umożliwia dłuższe jego prowadzenie na głębokości H. Natomiast w wodzie stojącej, nie jest to już możliwe. Co innego podczas trolinngowania. W tej metodzie wobler praktycznie na całym odcinku znajduje się na głębokości H, niezależnie od tego, czy to jest woda stojąca, czy tez płynąca.
    Ze względu na to, że bliżej mi do spinningowania niż łowienie metodą trollingu, to na rys.2 zostały przedstawione główne fazy zachowania się woblera w wodzie właśnie podczas spinningowania.




     
     
     
     
     

    Rys.2. Charakterystyczne fazy zachowania się woblera pływającego ze sterem


     

    Zatem, w I fazie wobler nurkuje pod kątem wejścia Awej. Im kąt ten jest większy, tym szybciej wobler znajdzie się na żądanej głębokości H. W II fazie wobler przebywa najczęściej najdłużej, to w niej ocenia się charakter jego pracy, oraz najwięcej jest ataków ryb. Wobler porusza się na głębokości H, zwykle równolegle do lustra wody. Ostatnią fazą jest III faza, w której wobler wynurza się z wody pod kątem wyjścia wyj. Wobler podlega prawom fizyki. Gdy wobler, będący w bezruchu, znajduje się na powierzchni lub pod nią podlega prawu Archimedesa (Hydrostatyka), zaś podczas poruszania się zastosowanie mają takie działy fizyki jak: Pływanie ciał, oraz Opływ ciał (Hydrodynamika). Omawiając pracę woblera, nie można zapomnieć o dziale: Ruch drgający i fale. Wykorzystując te znane reguły, można wyjaśnić wiele zjawisk, związanych z poruszającym się w wodzie woblerem, choćby to, od czego zależy głębokość nurkowania H. Aby wobler mógł nurkować, muszą na niego oddziaływać siły zewnętrzne. W innym przypadku unosiłby się jedynie na powierzchni, lub utonąłby, w zależności czy jest to wobler pływający, czy też tonący. Siły zewnętrzne możemy sami wywołać, podczas nawijania na kołowrotek linki z zapiętym na agrafce woblerem, lub skorzystać z prądu rzeki. W obu przypadkach, woda napierając na wobler powoduje jego zagłębianie się.
    A zatem, podczas płynięcia woblera z prędkością v, oddziałują na niego siły, które pokazano na rys.3. Można wyróżnić: siłę wyporu FW, siłę ciążenia (ciężkości) FC, siłę pochodzącą od linki FL, do której zamocowany jest wobler, oraz siłę hydrodynamiczną FH. Jeżeli wobler, jak i woda, pozostają w bezruchu, na wobler oddziałują jedynie siły wyporu FW i ciążenia FC. Są to siły wewnętrzne, jakie oddziałują na wobler, wynikają one z praw hydrostatyki. Siły wyporu FW i ciążenia FC działają prostopadle do lustra wody, ale zwroty mają do siebie przeciwne.
     
    Siłę ciążenia FC woblera można zapisać następująco:




     

    gdzie:
    mwoblera – masa woblera,
    g – przyspieszenie ziemskie, g=9.81 [m/s2].
    Z kolei masę woblera mwoblera można określić jako:




     

    gdzie:
    Vwoblera – objętość woblera,
    Pwoblera – gęstość materiału, z którego wykonany jest wobler.




     
     
     
     
     

    Rys.3. Siły działające na wobler będący w ruchu


     

    Siłę wyporu FW przedstawia wyrażenie:




     

    gdzie:
    mwody – masa wypartej wody przez wobler
    Zaś masę wypartej wody przez wobler mwody określa się na podstawie:




     

    gdzie:
    Vwody – objętość wody wypartej przez wobler,
    Pwody – gęstość wody, wody=997.8 [kg/m3].
     
    Niezależnie od tego, jaką mają akcję, woblery można podzielić na pływające, tonące, lub neutralne (o pływalności zerowej).
    Wobler pływający to taki, w którym siła wyporu FW jest większa od siły ciążenia FC, czyli:




     

    Podstawiając wyrażenia (1), (2), (3), (4) do wyrażenia (5) otrzymuje się:




     

    W trakcie płynięcia, wobler jest całkowicie zanurzony w wodzie. Wobec tego objętość wody wypartej przez wobler Vwody jest równa objętości woblera Vwoblera, czyli: Vwody=Vwoblera=V. Wówczas wyrażenie (6), po dodatkowych przekształceniach przyjmuje postać:




     

    Zatem siła wyporu FW, jest większa od siły ciążenia FC wówczas, gdy gęstość wody wody jest większa od gęstości materiału, z jakiego wykonany jest wobler woblera.
    Wobler tonący to taki, w którym siła ciążenia FC jest zdecydowanie większa od siły wyporu FW, czyli:




     

    Natomiast wobler o zerowej pływalności to taki, w którym siła wyporu FW jest nieznacznie mniejsza od siły ciążenia FC, czyli:




     

    Wówczas wobler zanurza się na pewną głębokość i na niej pozostaje. Wobler będzie zanurzał się do takiej głębokości, aż siła wyporu FW zrównoważy siłę ciążenia FC. Można powiedzieć, że ten wobler należy do woblerów tonących, które bardzo wolno toną i do pewnej głębokości.
    Siły zewnętrzne wynikające z praw hydrodynamiki, oddziałujące na wobler, powstają na skutek zwijania linki, do której jest on zamocowany. Ich wartość potęguje płynąca woda. Do sił zewnętrznych zalicza się siłę linki FL, oraz siłę hydrodynamiczną FH. Siły te można przedstawić jako wypadkowe sił składowych w osi pionowej i poziomej woblera (rys.3).
    Zatem, jeżeli będziemy ciągnąć wobler, to siła FL będzie miała następujące składowe:
    - siłę FLX, działającą w osi poziomej woblera, zgodnie z kierunkiem poruszania się woblera;
    - siłę FLY, działającą w osi pionowej woblera, zgodnie z kierunkiem działania siły wyporu FW.
    Siła hydrodynamiczna FH powstaje na skutek różnicy ciśnień, jakie pojawiają się nad sterem i korpusem woblera (nadciśnienie) oraz pod sterem i korpusem woblera (podciśnienie). Wynika ona z oddziaływania ciśnienia wody na powierzchnię steru i czoło korpusu woblera. Siła ta wywołuje reakcję w lince w postaci siły FL. Składowymi siły hydrodynamicznej FH są:
    - siła oporu hydrodynamicznego FO, działająca w kierunku przeciwnym do kierunku ruchu woblera;
    - siła nurkowania FN, działająca prostopadle do kierunku ruchu.
    Aby wobler mógł przemieszczać się w wodzie ze stałą prędkością v, to składowa pozioma FLX musi być równa sile oporu hydrodynamicznego FO.
    Siłę oporu FO można zapisać jako:




     

    gdzie:
    Pwody – gęstość wody,
    v – prędkość,
    AO – powierzchnia oporu woblera (widok z przodu),
    Cx– bezwymiarowy współczynnik siły oporu, zależący od geometrii, gładkości powierzchni i kąta natarcia woblera.
     
    Jeżeli wobler porusza się w wodzie stojącej to:


    v = vwoblera


     

    natomiast jeśli porusza się w wodzie płynącej (rzece) to:
    - gdy płynie pod prąd:


    v = vwoblera+vrzeki


     

    - gdy płynie z prądem:


    v = vwoblera- vrzeki


     

    A siłę nurkowania FN określa się w następujący sposób:




     

    gdzie:
    Pwody – gęstość wody,
    v – prędkość,
    AN – powierzchnia woblera (widok z góry),
    Cz– bezwymiarowy współczynnik siły nurkowania, zależący od kształtu i kąta natarcia woblera.
    Po poznaniu sił oddziałujących na wobler pływający, (taki będzie tylko rozważany), będący w ruchu, można z ich użyciem opisać trzy fazy jego zachowania, które zaprezentowano na rys.2. Otóż, wobler nurkuje do oczekiwanej głębokości H (I faza) dopóty, dopóki spełniony jest warunek:




     

    Natomiast wobler będzie płynąć na stałej głębokości H (II faza) wówczas, gdy nastąpi równowaga między tymi siłami, czyli:




     

    Wobler zacznie wypływać na powierzchnię (III faza), gdy:




     

    Spośród rozpatrywanych sił, jedynie składowa pionowa siły pochodzącej od linki FLY, nie przyjmuje stałej wartości. Pozostałe siły, tj.: siła ciążenia FC, siła nurkowania FN i siła wyporu FW dla danego woblera są stałe, niezmienne. Siła FLY w zdecydowanej mierze zależy od kąta utworzonego pomiędzy linką a sterem Beta (rys.3). Jest to kąt, który również obrazuje położenie linki względem lustra wody. Zatem jego wartość można zmieniać, poprzez podnoszenie lub opuszczanie wędki. W I fazie kąt Beta znacznie zmienia się, by w II fazie przyjmować prawie stałą wartość jedynie podczas trollingowania, oraz mniej gwałtownie zmieniać się podczas spinningowania, a następnie gwałtownie zmieniać się w III fazie.
     
    2. Analiza wpływu czynników decydujących o głębokości nurkowania
     
    Analizując wyrażenia (12), (13) i (14) można zauważyć, że siły nie pozwalające woblerowi zanurkować to: siła wyporu FW. oraz pionowa składowa siły pochodzącej od linki FLY. Zaś siłami, które zwiększają możliwości schodzenia woblera pod wodę są: siła ciążenia FC oraz siła nurkowania FN. Tą wiedzę można przekuć na jej praktyczne wykorzystanie podczas konstruowania woblera.
    Rozpatrując siłę ciążenia FC i siłę wyporu FW, warto zwrócić uwagę na to, aby siła ciążenia FC, była niewiele mniejsza od siły wyporu FW dla woblera pływającego. Pozwoli to na głębsze nurkowanie, oraz użycie do nurkowania steru o mniejszej powierzchni.
    Ze względu na to, że korpus w woblerze ma największą objętość, to analiza materiału użytego na niego pozwoli wyciągnąć pewne wnioski. Zakładając, że wobler ma strukturę jednorodną (za gęstość materiału, z jakiego jest wykonany wobler Pwoblera, przyjęto gęstość materiału przeznaczonego na korpus woblera), jego pływalność można zachować zgodnie z wyrażeniem (7), gdy gęstość wody Pwody jest większa, od gęstości materiału woblera Pwoblera. W tab.1. podano szacunkowe gęstości drewna (całkowicie suchego), przeznaczonego na wykonanie korpusu woblera. Oczywiście drewno wilgotne będzie posiadało większą gęstość. Podane w tab.1 drewna, często stosowane na korpusy woblerów, posiadają gęstość mniejszą niż gęstość wody, co gwarantuje pływalność woblera.


    Tab.1. Gęstości drewna całkowicie suchego





     

    Porównując ze sobą korpusy wykonane np. z balsy i lipy, można zauważyć, że gęstość lipy jest kilkukrotnie większa od gęstości balsy, co oznacza, że siła ciążenia FC woblera, którego korpus jest wykonany z lipy, jest większa od tejże siły woblera, którego korpus jest wykonany z balsy. Wobec tego wobler z korpusem wykonanym z lipy, będzie głębiej nurkował, przy założeniu, że pozostałe cechy porównywanych ze sobą woblerów, są identyczne (wielkość, kształt). Można postawić pytanie: Czy możliwe jest zwiększenie gęstości zastosowanego drewna? Tak, wystarczy wykąpać korpus drewniany w pokoście. Drewno jest materiałem chłonnym i podczas kąpieli wchłania pokost. Należy jednak uważać, aby nie doprowadzić do sytuacji, gdy gęstość korpusu po kąpieli będzie większa od gęstości wody. Uzyska się wówczas wobler tonący. Tak więc wobler bez dodatkowego obciążenia będzie głębiej nurkować wówczas, gdy użyty zostanie na korpus materiał o większej gęstości. Pod tym względem najkorzystniej jest stosować: sambę, grab lub brzozę (tab.1). Niestety, nie każdy materiał łatwo daje się obrabiać.
    Jednakże wiadomo, że wobler nie ma struktury jednorodnej a bardziej złożoną, co pokazano na rys.4. Oprócz korpusu wobler posiada jeszcze stelaż, dodatkowe obciążenie, ster oraz kotwice z kółkami. Warto też pamiętać o agrafce, na której będzie zapinany wobler. W takim razie wyrażenie (2), opisujące masę woblera mwoblera, będzie przyjmować następującą postać:




     

    gdzie:
    mkorpusu – masa korpusu,
    mstelaza – masa stelaża,
    mobciazenia – masa obciążenia,
    msteru– masa steru,
    mkotwic – masa kotwic.




     
     
     
     
     

    Rys.4. Budowa woblera


     

    A uwzględniając objętość V oraz gęstość Pmateriału, z jakiego wykonane są elementy składowe:




     

    Należy jeszcze uwzględnić malowanie (rodzaj i ilość farby położonej, lakier), szpachlę oraz lakier służący do impregnacji korpusu woblera.
    Z praktyki wiadomo, że elementy składowe woblera mają różną masę m oraz objętość V. Wynika to z gęstości P materiałów, z których je wykonano. W tab.2 podano gęstości P typowych materiałów przeznaczonych na te elementy, zaś w tab.1 gęstość P materiałów korpusów.


    Tab.2. Gęstości materiałów przeznaczonych na elementy składowe woblera





     

    Stelaż najczęściej wykonywany jest ze stali nierdzewnej, a dodatkowe obciążenie stanowią elementy wykonane z ołowiu, lub stali nierdzewnej, zaś na ster obecnie najczęściej przeznacza się poliwęglan.
    Wracając do korpusów. W przypadku korpusu wykonanego z balsy, charakteryzującej się małą gęstością P (tab.1) warto zastanowić się nad droższym materiałem na dodatkowe obciążenie, jakim jest wolfram. Przy tej samej masie m, co obciążenie wykonane z ołowiu, zajmuje mniej miejsca (mniejsza objętość V). W niektórych sytuacjach może to mieć istotne znaczenie. Można oczywiście zostać przy ołowiu, a korpus bardziej zagęścić pokostem. Zastosowanie zaś materiału o większej gęstości P na korpus powoduje, że w woblerze pływającym, można w mniejszej ilości zastosować dodatkowe obciążenie (np. śrucin ołowiu) z czego niezmiernie będą zadowoleni ekolodzy, ale robiący woblery niekoniecznie. Nie od dziś wiadomo, że stosując dodatkowe obciążenie, można zmieniać rodzaj i parametry pracy woblera. Mogą się zatem pojawić takie sytuacje, że będzie nie wystarczająca ilość dodatkowego obciążenia, aby nadać właściwą pracę woblerowi. Pojawia się wobec tego pytanie: Czy możliwe jest zmniejszenie masy korpusu? Tak, można zrobić komory powietrzne.
    Kolejnym czynnikiem, wpływającym na głębokość nurkowania H, jest siła nurkowania FN (rys.3), którą głównie generuje ster. Tak więc można dobrać ster, oraz jego położenie względem oczka mocującego linkę, w celu uzyskania odpowiedniej głębokości nurkowania i pracy woblera. Na rys.5 przedstawiono stery, które warto rozpatrzeć pod kątem nurkowania woblera. Widać zatem ster płaski umieszczony tuż przy oczku (rys.5a), ster płaski w którym umieszczono oczko (rys.5b) oraz ster dwukrotnie gięty (rys.5c).




     
     
     
     
     

    Rys.5. Rodzaje sterów

    a) ster płaski umieszczony tuż przy oczku, ster płaski w którym umieszczono oczko,
    c) ster dwukrotnie gięty

     

    Ster plaski umieszczony tuż przy oczku
     
    Takie rozwiązanie, tj. ster płaski umieszczony tuż przy oczku, pokazano na rys.5a. Wartość siły nurkowania FN (rys.3) można zmieniać, zgodnie z wyrażeniem (11), m.in. poprzez zmianę powierzchni steru, oraz kąt pochylenia steru A względem osi poziomej woblera. Na rys.6 zaprezentowano sposoby zmiany powierzchni steru.
     




     
     
     
     
     

    Rys.6. Sposoby zmiany powierzchni steru

    a) wydłużanie; poszerzanie; c) wydłużanie i poszerzanie

     

    Zatem ster można wydłużać (rys.6a), poszerzać (rys.6b), lub jednocześnie wydłużać i poszerzać (rys.6c) względem korpusu woblera. Zarówno wydłużanie, jak i poszerzanie zwiększa siłę nurkowania FN, a tym samym głębokość nurkowania H woblera, co odpowiednio pokazano na rys.7 i rys.8.




     
     
     
     
     

    Rys.7. Wpływ szerokości steru na głębokość nurkowania i pracę woblera


     
     
     
     
     



     
     
     
     
     

    Rys.8. Wpływ długości steru na głębokość nurkowania i pracę woblera


     

    Jednakże każdy z tych zabiegów ma swoje granice. Wydłużanie steru spowoduje odsunięcie, opisane odległością xS na rys.9, środka geometrycznego powierzchni steru CS, do którego przyłożona jest siła nurkowania FN, a tym samym zwiększenie momentu tej siły MS, co skutkuje gwałtownym nurkowaniem bez zauważalnej pracy woblera.




     
     
     
     
     

    Rys.9. Położenie siły nurkowania FN


     

    Z kolei poszerzanie steru spowoduje niestabilną pracę i jest tym gwałtowniejsza, im większa jest różnica między szerokością steru, a szerokością korpusu. Po prostu zwiększa się siła oporu FO, odpowiedzialna za amplitudę pracy woblera.
    Pozostał jeszcze do rozpatrzenia kąt pochylenia steru  względem osi poziomej woblera. Na rys.10 pokazano jego wpływ na głębokość nurkowania, ale także na amplitudę pracy woblera.




     
     
     
     
     

    Rys.10.Wpływ kąta pochylenia steru A na głębokość nurkowania i pracę woblera


     

    Im mniejszy kąt A, tym większą głębokość nurkowania H można osiągnąć, ale jednocześnie uzyskuje się pracę o mniejszej amplitudzie. Wobec tego, przy małym kącie pochylenia steru A należy poszerzyć ster, aby uzyskać stabilną pracę o większej amplitudzie.
    Być może nie wszyscy sobie zdają sprawę z tego, że istotne jest także położenie, opisane odległością xSC (rys.11) punktu przyłożenia siły ciążenia FC wynikającej z niejednorodnej budowy woblera, oraz siły wyporu FW, opisane odległością xSW względem oczka mocującego linkę. Siła ciążenia FC jest przyłożona w środku ciężkości całego woblera i o jego położeniu decyduje dodatkowe obciążenie oraz korpus. Natomiast siła wyporu FW przyłożona jest w środku wyporu całego woblera.




     
     
     
     
     

    Rys.11. Układ momentów oddziałujących na wobler


     

    Powstają zatem dwa momenty względem oczka mocującego linkę, które ułatwiają nurkowanie oraz jeden im przeciwstawny. Wśród momentów ułatwiających nurkowanie (raczej zwiększenie kąta wejścia wej woblera podczas nurkowania), jest moment MS równy:




     

    oraz moment MW równy:




     

    Natomiast w przeciwną stronę oddziałuje moment MC, który można zapisać jako:




     

    Położenie sił wyporu FW i ciążenia FC względem siebie może być różne, co pokazano na rys.12.




     
     
     
     
     

    Rys.12. Usytuowanie siły wyporu FW i ciążenia FC w osi poziomej woblera


     

    To generuje również różne położenie woblera względem lustra wody, zwane wyważeniem (rys.13).




     
     
     
     
     

    Rys.13. Wyważanie woblera

    a) głową w dół, poziome, c) ogonem w dół

     

    1. Jeśli siła ciążenia FC będzie bliżej oczka mocującego linkę, niż siła wyporu FW, czyli xSC2. Jeśli siła ciążenia FC i siła wyporu FW, są w równej odległości od oczka mocującego linkę, czyli xSC=xSW, to moment MC pochodzący od siły ciążenia FC jest mniejszy od momentu MW, pochodzącego od siły wyporu FW, gdyż siła wyporu FW jest większa od siły ciążenia FC. Również ten układ sprzyja zwiększeniu wartości kąta wejścia wej (rys.2), powodując szybsze zejście na głębokość H, ale kąt ten jest mniejszy niż w przypadku 1. Wobler jest wyważony poziomo (rys.13b).
    3. Jeśli siła wyporu FW będzie bliżej oczka mocującego linkę niż siła ciążenia FC, czyli xSC>xSW i moment MC pochodzący od siły ciążenia FC jest większy od momentu MW, pochodzącego od siły wyporu FW, to wobler będzie nurkował pod wodę z najmniejszym kątem wejścia wej, co może spowodować, że na określonym odcinku wobler zanurkuje najpłycej. Wobler jest wówczas wyważony ogonem w dół (rys.13c).,>
     
    Przedstawione powyżej, sposoby zmiany głębokości nurkowania woblera ze sterem płaskim umieszczonym tuż przy oczku (rys.5a), dotyczą także woblera ze sterem płaskim, w którym umieszczono oczko (rys.5b), oraz ze sterem dwukrotnie giętym (rys.5c). Być może skala oddziaływania dla każdego z nich będzie nieco odmienna, ale rezultat zbliżony. W związku z tym omawiając woblery ze sterem płaskim, w którym umieszczono oczko, oraz ze sterem dwukrotnie giętym, zaprezentowane będą jedynie różnice pomiędzy woblerami z tymi sterami, a woblerem ze sterem płaskim umieszczonym tuż przy oczku.
     
    Ster plaski, w którym umieszczono oczko
     
    W tym rozwiązaniu, oczko mocujące linkę umieszczono w sterze płaskim, co pokazano na rys.5b. Jest to rozwiązanie stosowane w woblerach uznawanych za głębiej nurkujące, niż woblery ze sterem płaskim umieszczonym tuż przy oczku (rys.5a). Różnica pomiędzy tymi rozwiązaniami, polega głównie na położeniu oczka mocującego linkę, względem steru oraz korpusu.
    Czterech japońskich naukowców [1] postanowiło sprawdzić wpływ odsunięcia oczka mocującego linkę od korpusu m.in.: na głębokość nurkowania H oraz kąt wejścia wej woblera. Zauważyli, że wraz z odsuwaniem oczka od korpusu (przy zachowaniu tej samej wielkości steru) maleje kąt wejścia wej woblera w wodę oraz (co mnie zaskoczyło) zwiększanie prędkości v przepływu wody (lub prędkości płynięcia woblera) powodowało również zmniejszanie kąta wejścia wej woblera w wodę. O ile zmniejszanie się kąta wejścia wej pod wpływem odsuwania oczka mocującego linkę od korpusu można wytłumaczyć, to zmniejszanie się kąta wejścia wej w wyniku zwiększania prędkości v przepływu wody jest trudniejsze do wyjaśnienia.
    Ponadto zwiększanie prędkości v przepływu wody, zwiększa głębokość nurkowania H na tym samym dystansie L, jaki pokonuje wobler i maksimum głębokości nurkowania H,max przesuwa się w kierunku końca dystansu L.
    Również zauważyli, że jest optymalna wartość kąta wejścia wej woblera, dla danej jego konstrukcji, czy też wielkości, dla której wobler nurkuje najgłębiej, co pokazano na rys.14.
    Z tych wyników badań wynika, że duży kąt wejścia wej woblera w wodę nie zawsze sprzyja osiągnięciu maksymalnej głębokości nurkowania H,max. Prawdopodobnie ten wniosek można przełożyć na wobler ze sterem płaskim umieszczonym tuż przy oczku mocującym linkę (rys.5a) oraz na wobler ze sterem dwukrotnie giętym (rys.5c).




     
     
     
     
     

    Rys.14.Zależność głębokości nurkowania H od kąta wejścia wej woblera w wodę


     

    Kolejnym wnioskiem, który można wyciągnąć z tych badań jest to, że odsuwanie oczka mocującego linkę od korpusu (przy zachowaniu tej samej wielkości steru) zmniejsza głębokość nurkowania H. Można to wytłumaczyć, podobnie jak wpływ odsunięcia tego oczka od korpusu na kąt wejścia wej woblera w wodę, wykorzystując do tego celu rys.15.




     
     
     
     
     

    Rys.15. Układ momentów oddziałujących na ster woblera


     

    Umieszczenie oczka mocującego w sterze powoduje, że pojawiają się dwa momenty pochodzące od steru MS1 i MS2, które są przeciwstawne względem siebie i są równe:




     
     
     
     
     



     

    Zatem moment MS2 działa w przeciwnym kierunku co moment MS1, powodując zmniejszenie kąta wejścia wej woblera w wodę, oraz zmniejszenie głębokości nurkowania H woblera. Pozostałe momenty MC oraz MW (rys.11) oddziałują na wobler ze sterem, w którym umieszczono oczko w taki sam sposób, jak w woblerze ze sterem płaskim, umieszczonym tuż przy oczku. W związku z tym, powierzchnia steru AS2 (znajdująca się pomiędzy korpusem, a oczkiem mocującym linkę), od której zależy siła FN2, powinna mieć możliwie małą wartość, aby moment MS2 był niewielki. Z kolei powierzchnia AS1 wpływająca na wartość siły FN1, decydującej o wartości momentu MS1, była możliwie jak największa. Można także odsuwać oczko mocujące linkę, a umieszczone w sterze, od korpusu, ale należy także dobrać powierzchnię AS1 (nie może być zbyt mała). Spodziewać się można ograniczeń, co odległości odsunięcia tego oczka od korpusu, oraz wartości powierzchni AS1.
     
    Ster dwukrotnie gięty
     
    Dzięki podwójnemu gięciu tego steru, zwanego też sterem krzesełkowym, powierzchnia steru opisana długością L3 (rys.5c), odpowiedzialna za nurkowanie woblera (głębokość nurkowania H), gdyż generuje siłę nurkowania FN, znajduje się dużo poniżej oczka mocującego linkę, oraz linii poziomej (wzdłużnej) woblera. Wielkość tej powierzchni można także zmieniać, poprzez zmianę kąta Y. Na skutek oddalenia dolnej części steru od oczka mocującego linkę, możliwe jest jej wydłużania (zwiększenie długości L3), w porównaniu do woblera z rys.5a, bez zaburzenia pracy woblera. W wyniku tego zwiększa się siłę nurkowania FN, oraz ramię jej działania xS (wzrasta moment MS), co w efekcie wywołuje głębsze zejście woblera pod wodę, oraz zwiększenie kąta wejścia Awej woblera w wodę.
     
    Podsumowanie i wnioski
     
    Przedstawiono sposoby wpływania na osiąganie różnych głębokości nurkowania H woblera. Głównie jest to ster, ale nie tylko. Rozpatrzone zostały trzy rozwiązania dotyczące steru, a mianowicie omówiono wpływ steru płaskiego umieszczonego tuż przy oczku mocującego linkę (rys.5a), steru z oczkiem w nim umieszczonym (rys.5b), oraz steru dwukrotnie giętego (rys.5c). Rozpatrując ster płaski umieszczony tuż przy oczku, o głębokości nurkowania decyduje powierzchnia steru, oraz kąt pochylenia steru względem osi poziomej woblera. W przypadku steru z oczkiem w nim umieszczonym, głębokość nurkowania reguluje się odsunięciem tego oczka od korpusu, wraz z odpowiednio dobraną powierzchnią steru na zewnątrz od oczka. Z kolei stosując ster dwukrotnie gięty, zmiana powierzchni dolnej części steru, pociąga za sobą zmianę głębokości nurkowania.
    Porównując ster płaski umieszczony tuż przy oczku (rys.5a), ze sterem, w którym umieszczono oczko (rys.5b), można stwierdzić, że wobler z rys.5b gwarantuje głębsze jego nurkowanie, ale pod warunkiem, że powierzchnia AS1 (rys.15) będzie miała odpowiednio duża, porównywalna z powierzchnią steru z rys.5a.
    Porównując zaś ze sobą wobler z rys.5a i rys.5c, można jednoznacznie stwierdzić, że większe możliwości głębszego nurkowania daje ster dwukrotnie gięty, niż ster płaski. Powodem tego, jest możliwość wydłużania dolnej powierzchni steru giętego, a w rezultacie nurkowanie na większą głębokość H.
    Porównanie woblera z rys.5b z woblerem z rys.5c jest trudne, zwłaszcza, że nie zostały zrobione jeszcze testy. Mam nadzieję, że w tym roku uda się to zrobić. Stawiam na woblera z oczkiem w sterze, ale kto wie, co wyjdzie.
    Ale nie tylko ster wpływa na głębokość nurkowania. Warto zwrócić uwagę na całkowity ciężar woblera. Identyczne woblery, lecz bez dodatkowego obciążenia, ale wykonane z różnych materiałów, będą osiągać inną głębokość H. Wobler, którego korpus wykonany będzie z materiału o największej gęstości, będzie nurkować najgłębiej. Zatem obciążając wobler dodatkowym obciążeniem istotne jest, aby był obciążony na granicy pływalności. To gwarantuje głębsze nurkowanie.
    Nie opisywałem tego, ale istotny jest także hydrodynamiczny kształt woblera. Wobler swoim kształtem nie może stawiać dużego oporu. W tym aspekcie, warto jeszcze porobić testy z różnymi kształtami korpusów, ale i sterów też.
    Osiągnięcie satysfakcjonującej głębokości nurkowania H to jedno, a uzyskanie oczekiwanej pracy to drugie. Czasami pogodzenie obu wymaga pewnych kompromisów.
     
    Literatura
    NozomuDaida, Hiroshi Inada, Tomohiro Miki, HaruyukiKanehiro – Retrieving Depth of CrankBairLureControlled by Tied-eyePosition. Nippon SuisanGakkaishi, 65 (5), str.839-846, 1999..
     
    SŁAWOMIR BEDNARCZYK (Banjo) 2016

  • Weekend w Hertogenbosch

    Przez BOB1, w Relacje,

    Do tego wyjazdu, czaiłem się jak „jeż do szczotki” chyba przez trzy lata. Adam zapraszał, a ja zawsze znajdowałem jakieś argumenty, aby nie jechać. Ale widać moja pasja zbierania starego sprzętu, przyjęła już taką zaawansowaną postać chorobową, że dłużej odmawiać już się nie dało. Bo ile razy mogłem rezygnować z zaliczenia corocznej giełdy starego sprzętu wędkarskiego w Hertogenbosch w Holandii?
     





    ulotka reklamująca giełdę


     

    Tym bardziej, że Adam (@deejaybialy) wyszukał baaardzo tani lot z Okęcia, zapewnił odbiór z lotniska w Eindhoven i jaszcze do tego zaoferował gościnę u siebie! Zaproponowałem wspólny wyjazd Sebastianowi (@sebe7575) a znając jego pasję zbierania „korb” wiedziałem, że jago odpowiedź może być tylko jedna…i nie myliłem się, nie musiałem go właściwie namawiać. 4-go marca wsiadamy więc w samolot i po niespełna dwóch godzinach lotu, spotykamy Adama na lotnisku w Eindhoven. Czterdzieści minut jazdy i jesteśmy w domy u Adama.
     





    droga z Eindhoven


     

    Po drodze, Adam co chwila, zwraca naszą uwagę na niepozornie, a wręcz nieciekawie wyglądające kanały, które zgodnie z jego opowieściami, zaskakują rybostanem (trzeba będzie wziąć to pod uwagę przy ewentualnym, następnym wyjeździe).
     





    kanał dosłownie pod samym domem Adama


     
     
     
     
     




    „w takich okolicznościach przyrody, muszą gryźć!”


     

    Jeszcze tego samego dnia, zaliczamy pobliski sklep wędkarski. Gdyby nie nasz przewodnik, przejechalibyśmy obok tego sympatycznego domku, nie zwracając nawet na niego uwagi.
     





    „miło z zewnątrz ….”


     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     
     
     
     
     




    „ …a we wnętrzu jeszcze milej”


     

    W ofercie nie mogło zabraknąć naszych Salmo.
     




     
     
     
     
     



     

    Trafiłem również coś specjalnie, imiennie dedykowane dla mnie.
     




     

    Dzień zakończyliśmy smaczną, turecką kolacją, wzbogaconą o tradycyjne, Polskie i zagraniczne napoje, ułatwiające godne uczczenie naszego spotkania … rano, nie zerwaliśmy się o świcie. Ranek przywitał nas urokliwym, „otrzeźwiającym” przymrozkiem.
     




     
     
     
     
     



     

    W czasie krótkiej podróży na giełdę, ponownie natrafiłem na jednoznaczny sygnał, że w tym kraju, znalazł bym miejsce dla siebie
     




     

    Miejscem znanej w całej Holandii giełdy (i nie tylko bo ściągają tutaj kolekcjonerzy z innych krajów europejskich) jest kameralna knajpka w typowym holenderskim domku.
     




     

    We wnętrzu, poczułem się jak dziecko w sklepie z zabawkami! Na kilkudziesięciu stoiskach wystawione było wszystko, co trzeba, aby nacieszyć oczy, podnieść ciśnienie krwi i wzmóc niepokój o zawartość portfela. Kije, multiki i korby, przynęty i inne akcesoria związane z wędkarstwem. Towar datowany na koniec XIX-go wieku jak i przełom XX/XXI wieku. Prawdziwe rarytasy znanych, renomowanych firm (np. House of Hardy) jak i tych najpopularniejszych, najczęściej zaspokajających potrzeby „zwykłych” wędkarzy. Do tego super atmosfera spotkania towarzyskiego, ludzi „lekko nawiedzonych”. Jak zwykle, nieoceniona była pomoc lingwistyczna Adama, który cierpliwie , po Holendersku prowadził nasze negocjacje. Co prawda, bardzo szybko zniknął nam z oczu Sebastian, który jak się okazało, ze swobodą godną Franka Dolasa na targu Arabskim, samodzielnie negocjował interesujące go kołowrotki
     




     

    Na z góry spalonej pozycji, znalazły się handlujące panie, nie mające najmniejszych szans wobec jego wdzięku i uroku osobistego! …”Proponujesz mi połowę ceny?! … dla ciebie - TAK!”
     




     
     
     
     
     



     

    I tutaj trafiliśmy na lekko zaskakujący wątek Polski. Nie dociekaliśmy, skąd to się tutaj wzięło?
     





    „ PZW i tu?! Na całe szczęście nie ma to wpływu na pogłowie ryb!”


     

    Długo będziemy pamiętali tak miłe dla kolekcjonera obrazy:
     




     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     

    Co tu dużo pisać. Było super! Obaj z Sebastianem wyszliśmy z tej giełdy w pełni usatysfakcjonowani i każdy z nas wyniósł swoje trofea.
     





    „ta mina mówi wszystko


     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     
     
     
     
     




    „moje trofea”


     

    Ale dla mnie, giełda sprzętu wędkarskiego, nie była jednak jedynym celem wyjazdu do Holandii.
    Rok 2016 został ogłoszony w Holandii rokiem wybitnego i nieprzeciętnego malarza,Hieronima Boscha. Dla uczczenie 500-tnej rocznicy śmierci artysty, wyprzedzającego swoimi dziełami o 500 lat europejską myśl artystyczną, jak również uważanego za prekursora współczesnej sztuki surrealistycznej, zorganizowano w Holandii szereg imprez i wystaw jemu poświęconych. Z tytułu wykonywanego zawodu i zainteresowań poza wędkarskich (niesamowite, ale takowe mam!) nie mogłem odpuścić obejrzenia największej, monograficznej wystawy dzieł Hieronima, zorganizowanej w Muzeum Miejskim, w jego rodzinnym mieście Hertogenbosch. Połowę ostatniego dnia pobytu, poświęciliśmy na zwiedzaniu tego pięknego miasteczka oraz obejrzenie tej fantastycznej wystawy, na której zaprezentowano dzieła ze zbiorów własnych, jak również ściągnięto dzieła artysty z kilku europejskich i amerykańskich muzeów
     




     
     
     
     
     



     

    Niestety ze względów konserwatorskich na terenie wystawy, obowiązywał całkowity zakaz fotografowania (w pełni rozumiem i popieram tę decyzję) . Musicie więc uwierzyć mi na słowo … REWELACJA! W zamian , kilka migawek z miasteczka, które akurat w ten weekend ogarnięte było karnawałowym szałem, przesiąkniętym boschowskim klimatem.
     




     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     

    Niestety, wszystko co dobre szybko się kończy. Pełni emocji i wrażeń zawartych w tej trzydniowej pigułce, wróciliśmy do Polski
     




     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     

    Ja jestem pewien, że jeszcze wrócę do urokliwego miasteczka Hieronima, zarzucę przynętę do holenderskiego kanału i spędzę kilka dni z Adamem, któremu za gościnę i opiekę z całego serca dziękuję.
     
    Robert @BOB1 (2016)

  • "Z wędką przez świat"? Kolejny wywiad, kolejne przemyślenia i opis bezcennych doświadczeń obieżyświata. Jeszcze w zeszłym roku zapytałem Aleksa o ten wywiad. Tuż w okolicach 1 listopada. Wtedy w domu, odpisał, że ma czas, że odpowie na pytania. Kiedy otrzymałem tekst czytałem, czytałem i ... stwierdziłem, że musi powstać taka seria wywiadów, w których najlepsi polscy podróżnicy wypowiedzą się jak podróżować z "wędką przez świat". Postanowiłem kontynuować serię wywiadów. Aleks tak na prawdę ją rozpoczął. Przyszedł czas na publikację. Piszę a tu ... odpowiada żona - "Aleks w Patagonii". Cóż ... pisze kolejny rozdział swojej podróżniczej historii. Tylko pozazdrościć albo ... rozpocząć własną przygodę. Do dzieła Panie i Panowie!
     
    Remek, 2016
     
    ____________________________
    Jest tyle rożnych hobby, a Ty bierzesz ze sobą wędkę i podróżujesz po całym świecie - dlaczego?
    Mój klubowy kolega, na podobne pytanie odpowiedział kiedyś jednym zdaniem: „Bo w Polsce nie ma ryb”.
    Dla mnie podróżowanie z kijem to nie jest hobby, to nie jest nawet sprawa życia i śmierci - to coś o wiele bardziej poważnego. Ryby oczywiście są ważne, ale nie najważniejsze. Każdy w mig pojmie, że nie trzeba jechać na Czukotkę czy do Kongo, aby spotkać się z tymi zimnokrwistymi stworzeniami, że wystarczy gdzieś znacznie bliżej. Ryby są pretekstem. Najważniejsze jest podróżowanie, włóczęga, bycie w ciągłym ruchu. Dlaczego więc?
     
    Wybitna polska pisarka Olga Tokarczuk napisała, że brakuje jej „jakiegoś genu , który sprawia, że gdy tylko przystanie się na dłużej w jakimś miejscu, zaraz zapuszcza się korzenie. „ Z całą pewnością i mnie dotknęła ta genetyczna mutacja, również moje korzenie są płytkie i bezustannie podmywa je byle strumyk. „ Moja energia bierze się z ruchu - z trzęsienia autobusów, z warkotu samolotów, z kołysania promów i pociągów.”




     

    Jak wyglądał początek Twojego podróżowania? Pierwsza wyprawa, skąd pomysł, jak było? A może jakaś inspiracja z zewnątrz?
    Nosiło mnie odkąd sięgam pamięcią. Jako dziecko wciąż wpadałem na jakieś pomysły i prosiłem ojca, aby ze mną pojechał na świnki w Bieszczady , na brzany na Drawę, na jakiś zalew czy rzekę, o której czytałem w Wiadomościach Wędkarskich. I jeździł. Kiedyś przeczytałem relację z wędkarskiej ekspedycji do Mongolii profesora Kisielińskiego. Oszalałem, to stało się moim pierwszym odległym marzeniem. Niestety w tym samym artykule Profesor napisał, że pewnie już nigdy się tam nie wybierze, bo ceny biletów lotniczych w „nowych czasach” przyjmują równowartość jego kilku miesięcznych emerytur. Nie sprawdziłem, odpuściłem, całe marzenie na wiele lat wrzuciłem do worka z tymi „nie do zrealizowania”. Do czasu. Do czasu, aż pojawiła się Ona. Cała Ona. Magdusia.
    W jakiejś darmowej gazecie z anonsami znalazła ogłoszenie zapraszające za niewielką opłatą do syberyjskiej chaty gdzieś nad Jenisejem.
    - Jedźmy- mówi.
    - Zwariowałaś, to na pewno jacyś oszuści, a poza tym, bilety lotnicze jak nic kosztują majątek.
    Wieczorem wraca do tematu:
    - Sprawdziłam, bilety z Kaliningradu są po 200$, to nie dużo.
    - Zdziwiło mnie to, jednak nadal byłem sceptyczny:
    - Myślę, że nie ma żadnej chaty, że to naciągacze, wpłacimy zaliczki na jakieś konto w Rosji i na tym zakończy się nasza przygoda.
    I wówczas Ona, Cała Ona, Magdusia powiedziała słowa, które odmieniły moje życie, mój sposób postrzegania.
    - Mamy wysłać w nieznane po 100$ zaliczki. Załóżmy ,że to Ty masz rację, że to oszuści, że wyślemy pieniądze i więcej nikt się do nas nie odezwie. I co się stanie? Niewiele, stracimy po stówie. Możemy traktować to jako darowiznę. Musisz tylko odpowiedzieć sobie czy stać cię na to, aby stracić stówę.
    Ale załóżmy , że to ja mam rację, że pojedziemy a tam będą czekać na nas wspaniali ludzie i spędzimy cudowne dwa tygodnie w syberyjskiej tajdze.
    Czy stać Cię na to, żeby wyrzucić stówę?
    Przekonała mnie i pojechaliśmy. To ona miała rację, spędziliśmy wspaniałe dwa tygodnie, notabene tam właśnie złowiłem swojego pierwszego tajmienia. A Magda? Magdusia została moją żoną.
     
     
     



     

    Nadal razem podróżujecie? Co zyskujecie dzięki wspólnym podróżom?
    Oczywiście - choć nie tak często, jak oboje byśmy sobie tego życzyli. Nawet w podróż poślubną wybraliśmy się do Mongolii. Choć to chyba nie najlepszy przykład, bo o mały włos wrócilibyśmy osobno. Zabrałem w tę podróż cały swój ekwipunek i więcej czasu poświęcałem rybom, niż wybrance serca. Właściwie, cały czas spędzałem na rybach. Nie mówmy o tym.
    Dzięki wspólnemu podróżowaniu Magda zobaczyła, czym one są dla mnie, jak bardzo są ważne, że właściwie to one sprawiają , że jestem tym kim jestem i że z tą pasją nie można konkurować, trzeba ją nie tyle nawet co zaakceptować a polubić.
     
     
     



     

    Powróćmy do Twojej ostatniej wyprawy. Gdzie byłeś? Skąd pomysł na taką podróż?
    Czym różni się to miejsce od innych?
    W sierpniu wróciłem z boliwijskiej, andyjskiej dżungli. Polowaliśmy z przyjaciółmi na złote dorady w górskiej, krystalicznie czystej rzece. Niesamowite doznanie, to jakbyś wędkował w wielkim, boskim akwarium. Zazwyczaj dorady łowi się w zlewni Parany, w nizinnych, mętnych rzekach, trollingując na akwenach tak wielkich, że nie widać drugiego brzegu. Nie lubię tego, wolę kameralne łowiska, kwintesencją są pstrągowe strumienie. I właśnie w takim strumieniu łowiliśmy dorady.
     

    Łowiliśmy w rzece, o której przed wyjazdem niemal nic nie wiedzieliśmy. W necie nie było żadnych wędkarskich informacji. Skąd więc taki pomysł? Przeglądałem jakiś artykuł o Indiańskich plemionach. Na jednym zdjęciu był Indianin stojący w wydrążonej z jednego pniaka dłubance i trzymający w rękach właśnie złotą doradę. Pod zdjęciem widniała nazwa plemienia i rzeki. To wystarczyło.
    I udało się. Znaleźliśmy je.
     




     

    I kiedy tam dotarliście to … co wtedy poczułeś, jaką lekcję otrzymałeś, czego się nowego nauczyłeś? (chodzi mi o to jak ludzie sobie wyobrażają coś przed i później jak już to osiągną).
    Przed każdą wyprawą wyobrażamy sobie miejsce, do którego zmierzamy. Wcześniej spędzamy mnóstwo czasu oglądając zdjęcia i filmy z tych miejsc, skrupulatnie wychwytywane z przestworzy internetu. Właściwie, po przybyciu na miejsce zazwyczaj mogę powiedzieć to samo, co Dylan Thomas, kiedy pierwszy raz zawitał do Nowego Jorku: „ Jest dokładnie tak, jak myślałem”.
     

    Tym razem było nieco inaczej, lepiej, o niebo lepiej. Bywałem już w różnych dżunglach naszej planety, ale ta okazała się kwintesencją wszystkich. Boliwijska, górska selwa jest tak piękna, że aż staje mózg. Rajski ogród, kolorowe ary i tukany, skałki, skały i niebosiężne góry porośnięte drzewami o wszystkich odcieniach zieleni, krystalicznie czysta woda, w której można podziwiać bezustannie przemieszczające się ławice wielkich ryb: dorado, paku, yatoran, Sobalo, a między nimi lawirujące ogromne sumy surubi. Boskie akwarium. Jak się czułem? Jak Indiana Jones trzymający w dłoniach świętego Graala.
     




     

    Jak często jeździsz po świecie? Co na to Twoja rodzina? Jak dzielisz czas między obowiązki zawodowe, rodzinne a podróżowanie?
    Bolesne pytanie. Jeżdżę 4 czasem 5 razy w roku, chciałbym więcej. To nałóg. Często muszę oszukiwać najbliższych i pracodawców, kłamać i kombinować, a wszystko po to, by znowu poczuć te emocje. Jak dzielę obowiązki? Ja ich nie dzielę, ja je zaniedbuję. Przejdźmy proszę do kolejnego pytania.
     
     
     



     

    Czy jest miejsce, do którego chciałbyś szczególnie pojechać? Życiowy cel?
    Nie ma. Jest ich kilka, a każde z nich jest równie ważne - póki co niedościgłe np. arktyczny Półwysep Tajmyr ze swoimi gigantycznymi paliami i mamutami, Wyspy Karguleny na Antarktydzie, conradowskie Jądro Ciemności i jeszcze kilka, o których boję się wspominać – aby nie zapeszyć.
     
     
     



     

    Jak odszukujesz tak niezwykłe miejsca … Tajmyr, Wyspy Karguleny, Jądro Ciemności i …
    Odszukuję je w sobie, one są we mnie. A tak bardziej przyziemnie: mam komputer, sieć internetową i wygodny fotel…
     
     
     



     
     
     



     

    Trzy pozycje na liście? Takie, do których powinien pojechać każdy wędkarz, miłośnik podróżowania? Po jednym zdaniu - dlaczego właśnie tam.
    Nie można odpowiedzieć na to pytanie. „ Każdy wędkarz” nie brzmi najlepiej. Wędkarze są różni i mają róże oczekiwania.
    Inne miejsca będą dla łowców sumów ( Pad, Ebro czy Ili w Kazachstanie), inne dla miłośników morskich potworów (Wyspy Zielonego Przylądka, Yukatan , Bahia Solano w Kolumbii), a jeszcze inne dla mnie, czy dla osób o „podobnej wrażliwości”.
    Osoby o „podobnej wrażliwości” powinny (co ja mówię- muszą) pojechać do:
    Mongolia - bo tajmienie, nomadowie, jurty, bezkresny step, kumys na deser, bezinteresowna życzliwość i duch miejsca
    Kamczatka - bo steelheady i łososie, wulkany, gejzery, niedźwiedzie, bo tundra i duch miejsca
    Patagonia - bo pstrągi, pampa, estancje i gauchosi, bo wiatr, kondory i calafate, bo duch miejsca
     
     
     



     
     
     



     
     
     



     

    Podróż, o której wolałbyś zapomnieć ... to ... wyprawa dokąd? Dlaczego?
    Nie ma podróży, o której chciałbym zapomnieć, wręcz przeciwnie, o wszystkich chciałbym pamiętać jak najdłużej, pamiętać o każdym najdrobniejszym szczególe, na przekór upływowi czasu, na przekór wszelkim, smętnym zmianom zachodzącym bezustannie w moim mózgu, a mającymi związek z odkładaniem się jakiegoś bezlitosnego białka. Chciałbym pamiętać! Oczywiście bywały wyprawy lepsze i gorsze. Niektóre naprawdę dały mi w dupę. A jednak każda czegoś mnie nauczyła i w każdej były przecież momenty piękne i wzruszające.
     
     
     



     

    Co radziłbyś osobom, które chciałyby, ale brak im odwagi by wystartować? Dla tych, którzy mówią, nie teraz, później, jak będę miał, zrobię, osiągnę ... a czas przecież leci.
    Mógłbym im zacytować jakże wymowny aforyzm Sławomira Mrożka: „Synu, twoje życie będzie nie takie jak myślisz, a takie, jak to co teraz robisz”. Ci którzy mówią „nie teraz, później, ,, jeszcze tylko…” nigdy nigdzie nie pojadą. Nie mam dla nich żadnej rady. To zupełnie inny gatunek ludzi. Staram się ich unikać. Nie lubię ich.
     




     
    Podczas swoich podróży pewnie spotykałeś się z różnymi niecodziennymi sytuacjami - jaką uważasz za najbardziej niezwykłą?
    Sama wyprawa jest już sytuacją niecodzienną, składającą się z mnóstwa pomniejszych, niecodziennych sytuacji. Były ich setki, były mrożące krew w żyłach, były romantyczne i wzruszające, były i dziwne, i niewytłumaczalne. Nie potrafię powiedzieć, która z nich była najbardziej niezwykła. Przed oczami teraz przelatuje mi: szarża niedźwiedzia, nocna wizyta partyzantów celujących w nasze rozedrgane głowy z przerdzewiałych kałasznikowów, uwięziona noga w konarze zatopionego drzewa po wypadnięciu z pontonu na górskiej rzece, ukąszenie płaszczki, spojrzenie jaguara i nastoletniej Indianki, oczekiwanie na zbliżające się tsunami z butelką tequli w dłoni, granatowe włosy pachnące piołunem i palce tak delikatne jak sam deszcz, wibrujące światła, zapachy i dźwięki nie z tego świata…
     




     
     
     



     

    Spotkanie z jaką rybę uważasz za największe wyzwanie? Przeciwnik godny spotkania? Jak ją przechytrzyłeś - pamiętasz tą pierwszą i tą najtrudniejszą do złowienia? Co w niej jest takiego ekscytującego?
    Są różne ryby i różne wyzwania. Są wyzwania, nazwijmy je techniczne i wyzwania duchowe. Największym wyzwaniem technicznym, wyzwaniem dla własnych umiejętności, kunsztu i sprzętu, jest bez wątpienia spotkanie z rybą tygrysem i złotą doradą. Trochę statystyki:
    - rzeka Mnyera w Tanzanii - na 38 zaciętych tygrysów ostatecznie udaje mi się wyholować jednego
    - dopływ wielkiej Beni w Boliwii - na 24 holowane, skaczące po wielokroć ryby, pokonuję jedynie 3 sztuki.
     

    Bez wątpienia poległem. Te ryby to świry, mają nieprawdopodobną siłę, na dodatek bezustannie skaczą, wytrząsając przynęty z zębiastych paszczy. Ich szczęki są jak ze stali, nie mają skrawka miękkiej tkanki, haczyk nie ma się gdzie wbić, ześlizguje się niemal za każdym razem. Ale nie one są dla mnie największym wyzwaniem. Jest nim tajmień - ani najsilniejszy, ani najsprytniejszy, a jednak… To bardzo rzadka, magiczna ryba. Ryba szaman. Magiczne są też miejsca , w których jeszcze występuje - dziewicze skrawki Syberii i Mongolii. Spotkanie z nim to nie tylko wyzwanie, ale niesamowite, kosmiczne, trudne do opisania uczucie. Spotkany na Syberii zawodowy rybak, który od 30 lat stawia sieci w ewenkijskich rzekach, powiedział nam, że kiedy zobaczy w sieci dużego tajmienia, trzęsie się jak osika, a w ustach sucho jak po świątecznym samogonie i „nie nużnaprywyknut”. Oczywiście pamiętam swojego pierwszego dużego tajmienia. Złowiłem go w Mongolii, w rzece Chuluut, w 2002 roku. Po zacięciu stałem jak wryty, sparaliżowany, gapiłem się tylko jak ze szpuli z prędkością światła znikają cenne metry linki. Nie trudno przewidzieć, jak by się to skończyło, gdyby nie kompan , który widząc co się święci, podbiegł do mnie i popychając w plecy, rzucił niczym do Foresta Gumpa, którym w tej chwili byłem:
    - Biegnij Mariusz. Biegnij.
    I ruszyłem, pędziłem po kamienistym brzegu ile sił w nogach, odzyskując utracone metry żyłki.
    Wkrótce ujrzałem przed sobą wodospad, spory próg rzeczny.
    - Mój Boże pomyślałem , jeśli się tam dostanie to będzie koniec, po wszystkim. Starałem się nie dopuścić zahaczonej lokomotywy do tego miejsca. Wszystko na nic. Ryba osiągnęła cel i dała się porwać wzburzonej, białej kipieli, straciłem z nią kontakt - nie na długo na szczęście. Po chwili poczułem jej pulsujący ciężar poniżej progu. Dalszą drogę zagrodziła mi wysoka skała wbijająca się w głąb rzeki. Z pomocą, na powrót pojawił się kompan.
    - Skacz Mariusz. Skacz
    I skoczyłem do wody przemieszczając się - bo z pewnością nie płynąc - w jakiś dziwaczny sposób z jej nurtem goniąc zdobycz. Wreszcie, całkowicie przemoczony, dotarłem do urokliwej plażyczki na brzegu. To był kres moich zmagań. Udało się. Ryba miała 115 cm.




     

    Pamiętasz to uczucie zaraz po i myśli, które przelatywały po Twojej głowie?
    Co wtedy myślałem? Nie pamiętam, prawdopodobnie nic. W takich sytuacjach uczucia wypierają myśli. Człowiek staje się jedną wielką emocją. Stałem na brzegu rozdygotany jak osika, serce waliło młotem, radość wartkim strumieniem wypełniła moje tętnice i żyły. Gapiłem się na tą ogromną rybę, chłonąłem, napawałem się widokiem. Byłem bezgranicznie szczęśliwy.
     




     
    Co według Ciebie jest najważniejsze na wyprawie, a co tylko ważne?
    Najważniejsze: pozytywne nastawienie, u siebie i u współuczestników, bez względu na to, co się wydarzy
    Ważne: przygotowania do wyprawy: dobór miejsca, czas, skład ekipy, sprzęt, przeanalizowanie wszystkiego co może się wydarzyć, plan awaryjny, logistyka…
     




     
    Jaki sprzęt wędkarski zabierasz ze sobą zazwyczaj na wyprawy? Ile wędek, kołowrotków, ile i jakich przynęt ? Jak radzisz sobie logistycznie?
    Zazwyczaj ogranicza nas limit bagażu, określony przez bezlitosne linie lotnicze. Najczęściej to 23 kg w bagażu głównym i 10 kg w podręcznym. To niewiele. Zwłaszcza, jeśli ruszamy na wyprawę „biwakową” i musimy taszczyć namioty, śpiwory, materace, sprzęt obozowy. Wędki zazwyczaj zabieram trzy sztuki: ciężką na główny cel wyprawy, lekką - na przyłów, gdyby główny cel okazał się nieosiągalny i zapasową. Ostatnio przerzuciliśmy się wyłącznie na travele, które mieszczą się w torbie podróżnej, rezygnując z ciężkich tub. Gorzej, jeśli zamierzamy łowić również na muchę, wówczas zazwyczaj rezygnujemy z wędki zapasowej, na korzyść muchówki. Kołowrotki zabieram 2, czasem 3.
     

    Przed wyprawą tworzy się dokładną listę ekwipunku. Konsultujemy między sobą - co kto zabiera - aby nie dublować niepotrzebnie niektórych rzeczy. Tak, pakowanie to znienawidzona przez nas, trudna, acz nieodłączna część każdej wyprawy.




     
    Jaką rzecz powinien mieć ze sobą każdy podróżnik?
    Już o tym wspominałem: pozytywne nastawienie
     




     

    Przyjeżdżasz nad nieznaną wodę - od czego zaczynasz łowienie? Czym się kierujesz typując miejscówki ? Czy korzystasz z usług miejscowych przewodników?
    To amok. Gdy tylko otwierają się drzwi helikoptera albo terenówki, wyskakujemy jak poparzeni i pędzimy na złamanie karku do wody, kto pierwszy ten lepszy, z pośpiesznie na kolanie złożonymi wędkami. Żartuję - choć na pierwszych wyprawach bywało i tak. Nieznane wody, nad które się udaję, tak naprawdę wcale nie są aż tak nie znane. Nim stanę nad brzegiem spędzam wiele miesięcy czytając książki, czasopisma w których jest choć słowo o danej wodzie, spędzam setki godzin w necie wygrzebując i analizując informacje, rozmawiam z ludźmi, którzy już tam łowili. Staram się odrabiać lekcje i być dobrze przygotowanym.
    Czy korzystam z usług miejscowych przewodników? Jasne, są miejsca gdzie bez ich udziału wędkowanie byłoby wręcz niemożliwe, np. Amazonia, główna rzeka ma kilka kilometrów szerokości, tysiące dopływów, starorzeczy, ślepych kanałów. Ryby są tylko w niektórych miejscach. Jak je znaleźć? Nie sposób. Bez miejscowego przewodnika to niemożliwe. Ale jeśli wybieram się na pstrągi na jakąś niewielką rzeczkę- nigdy.
     




     
    Mariusz Aleksandrowicz (2016)

  • Nasza planeta, to tak naprawdę wielka wioska. Przy pomocy Internetu możemy w momencie sprawdzić, co akurat dzieje się w interesującym nas zakątku świata, a coraz tańsze połączenia lotnicze sprawiają, że w niewiele dłuższym czasie, możemy się także przenieść tam ciałem. Dlaczego by nie wykorzystać tego w wędkarstwie?
    Oczywiście. Wyprawa do Skandynawii ma swój wielki urok. Sama podróż, pakowanie ogromu bagażu, przeprawa promem przez Bałtyk itp. są emocjonującymi elementami eskapady. Jednak taki wypad wymaga czasu, a ten jest z reguły towarem deficytowym. Pozostają więc krótkie wypady na rodzime łowiska, a jako alternatywa, poszukiwanie ciekawych wód w…pobliżu lotnisk.
     
    Podróż.
    Jesienią ubiegłego roku nadarzyła się okazja, by te teoretyczne założenia przekuć w praktykę. Koleje życiowego losu zaprowadziły @Baloo, a prywatnie mojego przyjaciela, nie tylko od wędki, w kierunku zachodu naszego kontynentu. Plany odwiedzin snuliśmy już od dawna, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie. A regularnie podsyłane zdjęcia dobitnie wskazywały, jak wielki czynię błąd. Szlaki przetarł @TeeS, który miesiąc wcześniej odwiedził Mateusza. Okazało się, że cała operacja nie jest wcale taka straszna, a i ryby, zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami, są Mało tego, są chętne do współpracy! Więcej argumentów nie potrzebowałem. Natychmiast po powrocie z pierwszego wyjazdu, Tomek zaczyna organizowanie od strony logistycznej kolejnej wyprawy. Dogadujemy termin, przekonujemy nasze piękniejsze połowy i…jedziemy! A właściwie, to lecimy. W chłodny, piątkowy poranek meldujemy się na wrocławskim lotnisku. Niczym bokserzy przed walką wieczoru, przeżywam pierwszy stres podczas ważenia bagażu, ale już po chwili spokojnie odprowadzamy wzrokiem nasze walizki, a także długą tuba wypełnioną kijami. Niewiele zabrakło, bym w tym momencie mógł zakończyć relację z tego wyjazdu. Podczas przejścia przez „security control” czuję na sobie świdrujące spojrzenia funkcjonariuszy Służby Celnej, którym wyświetliła się zawartość mojego podręcznego bagażu.
    - A co Pan tam wiezie?
    To pytanie nie mogło wróżyć nic dobrego.
    - Nie mam pojęcia, o czym Państwo mówią?
    Z perspektywy czasu widzę, jak absurdalnie brzmiały wtedy moje słowa.
    - A składany nóż i śrubokręt krzyżakowy?!?
    Serce podeszło mi do gardła i przez chwilę tam pozostało. No tak. Wszystko już jasne. Boczne kieszonki mojego plecaka. Mają podwójne dno, w którym skryły się scyzoryk ratowniczy (świetny do cięcia plecionki i ogólnie przydatny nad wodą) i śrubokręt, zwykle służący do dokręcania noży w świdrze, ale w ekwipunku ma stałe miejsce przez okrągły rok. Ale „wtopa”. Na szczęście trafiłem na wyrozumiałych mundurowych i po chwili rozmowy, choć nie bez żalu, ale też bez alternatywy, bezpowrotnie żegnam się ze swoimi narzędziami. Pozostała część podróży mija nam bez większych wydarzeń. Po wylądowaniu odbieramy bagaże (ufff! Jest tuba!) i opuszczamy gmach lotniska i tak rozpoczyna się
     
    Pierwszy dzień łowienia.
    Dwie przecznice dalej czeka już na nas Mateusz. Pakujemy graty i nim pognamy w kierunku łowiska, naszym okazuje się nowe pływadło naszego gospodarza.




     
     
     

    Łódka jest bardzo duża i przestronna. Już na pierwszy rzut oka widać, że 3 wędkarzy połowi z niej z zachowaniem pełnego komfortu i bez strachu, o wpakowanie kotwicy jerka w plecy kompana. Podziwiamy przypiętą do holowniczego haka 16,5 stopową, aluminiową piękność naszpikowaną elektroniką i kilkudziesięciokonną „Suzą” na pawęży.




     

    Niedługo potem odbijamy od brzegu! Wędki uzbrojone, a nadzieje rozbudzone. Nic, tylko łowić. Okazuje się, że musimy się jeszcze nieco wstrzymać, gdyż z powodu prac technicznych, kanał przez który musimy przepłynąć, jest chwilowo nieczynny. Trudno. Rozpoczynamy obławianie pobliskich trzcinowisk. Chłopaki meldują o jakiś odprowadzeniach i niemrawych trąceniach. U mnie cisza. Wreszcie wyjazd otwiera Tomek. Całkiem długi, choć niezbyt odpasiony szczupak połakomił się na 30cm Real Eel’a.




     

    Wpływamy na główne ploso i atakujemy sprawdzone przez Mateusza miejscówki. Napływamy na zaznaczone na GPSie miejscówki, które na poprzednich wyjazdach, darzyły grubymi rybami. Musi coś zagryźć! Mimo, że efektów na razie brak, absolutnie się nie stresuję. Bo i po co? Zawsze, jak łowimy w takim składzie, to oprócz tego, że od śmiechu bolą nas brzuchy, to z reguły coś się dzieje. Z reguły też, to Mateusz łowi największe ryby. A i mi się wędka potrafi nieźle ugiąć. Tak więc mam zakodowane- „rób swoje, a efekty przyjdą”. Zerkam na umieszczoną na dziobie łódki echosondę. Około 3m i pojedyncze kępy bujnego zielska. Książkowa łączka szczupakowa. Obławiamy jej skraj graniczący z głębszą wodą, żonglując zawartością pudełek. Tylko Tomek postawił na skutecznego dotychczas węgorza. Po chwili jego Xzoga rytmicznie pulsuje w rytm szczupakowych tańców. Ładna ryba. Podbieramy i mierzymy. Ogon przekracza na miarce podziałkę oznaczającą 90cm. Uśmiechy, gratulacje i szybkie zdjęcia.




     

    Mateusz nie pozostaje mu dłużny i po chwili holuje niedużą rybę. Ponieważ od razu widać, że szczupak nie ma 80cm, zostaje odhaczony jeszcze w wodzie. Nastroje się poprawiają, bo wydaje się, że ryby zaczynają z nami współpracować. Oczywiście ma to odzwierciedlenie w naszych nieustannych żartach. Na pierwszy ogień poszły żarty na temat naszych ryb, uzyskiwanych efektów i tego, jak nasze trudne (bądź nie) dzieciństwo, miało i nadal ma, przełożenie na obecne sukcesy z wędką w dłoni. Potem dostało się przynętom i ich dopasowywania do łowiska. Sięgam do pudełka po Freestylera od Savage Gear/Prologic. Pro-Co? No! Pro-lodzik! I tak już zostało do końca wyjazdu, choć to nie była ostatnia „przechrzczona” na tym wyjeździe przynęta. A ja? Jak wspomniałem. Robię swoje. I wreszcie mam branie na 17cm Freestylera w jaskrawym kolorze. Ryba nie za wielka, nieco poobcierana, ale... pierwsza!




     
     
     

    Nie zmieniając przynęty, kontynuuję łowy. Ponieważ Tomka nękają służbowe telefony, mam większe pole do obłowienia. Lekkie trącenie. Zacinam i szybko holuję rybę do siebie.
    -Eeeeee. Jakiś glut.
    -Ty. To chyba okoń. K#%wa! Pięćdziesiątak!
    Rzeczywiście. W oddali majaczy sylwetka grubego garbusa. Niecenzuralne, euforyczne komentarze cisną się na usta. Ryba jest zapięta bardzo delikatnie, a wspomniany już „Pro-Lodzik” wisi jednym grotem za przysłowiową skórkę. Kiedy ryba jest przy burcie, chwytam dłonią pod brzuch i już wiem, że mam nową życiówkę! Wspólnie mierzymy rybę i…do 50cm zabrakło milimetrów. Zawód? W życiu!




     

    Ryba odpływa, a ja mogę przybić piątkę z chłopakami i po trudach holu uzupełnić w organizmie braki mikroelementów. Jak? Oczywiście za sprawą „witaminki”, czyli nieodzownej wiśnióweczki. Wiadomym jest, że ze względów bezpieczeństwa nie szarżowaliśmy z „wisienką”, jednak każdy przyzna mi rację, że aby maszyna sprawnie działała, trzeba ją nieco naoliwić Siadam na burcie, patrzę w wodę i napawam się tą cudowną chwilą. Wyjazd mogę uznać za udany. Ale to byłoby zupełnie nie w moim stylu. Tak więc biorę się za łowienie ze zdwojoną energią. Niestety, naszego zapału nie podzielają ryby. Próbujemy więc trollingu na głębszej wodzie. Na ekranie plotera, w okolicy ikonki, określającej nasze położenie, widać pełno równoległych linii. Tak. Ta miejscówka była odwiedzana już wielokrotnie. Nieprzypadkowo, czego po chwili mamy dobitny dowód. Na nowego Horneta Rattlin Tomek łowi kolejną ładną rybę.




     

    Trzeba w tym miejscu przyznać, że nowa odsłona popularnego „szerszenia” naprawdę robi robotę. Wobler wyposażony jest w system rzutowy oraz nieco inny ster, leci bardzo daleko i osiąga naprawdę imponujące głębokości. No i miesza wodę tak, że ryby bardzo chętnie go atakują.
    Przy okazji naszego spotkania, każdy przygotował jakąś niespodziankę. Mateusz pokazał nam właśnie nowe Rattliny, Tomek uzupełnił swój arsenał o węgorze SG (co jak widać, okazało się być trafnym posunięciem), a ja pokazałem chłopakom nowego Slidera 10S w kolorze Jerkbait. „Stary” jerk w nowych szatach, szybko został, z racji umaszczenia, pieszczotliwie ochrzczony „smerfem”. Lepsze to, jak „Pro-lodzik”… Dzień powoli ma się ku końcowi, ale nie poddajemy się i gnamy na kolejną miejscówkę. Znowu podwodna łączka. Na agrafce ląduje „smerf”. Długi rzut i rozpoczynam granie jerkiem. Szybsze i wolniejsze podciągnięcia, opad, znowu kilka ruchów wędziskiem. Przynętę staram się prowadzić w miarę wolno. Ryby nie są zbyt aktywne i może nie mają ochoty ścigać szybko poruszających się ofiar? Nie wiem, ale kombinować trzeba. Kolejna pauza, po której następują dwa podszarpnięcia. Jest strzał. Tnę mocno i zdecydowanie pompuję rybę. Przy burcie muszę oddać nieco linki, bo ryba nie daje za wygraną. Wynurza się. Wisi „za skórkę”. Wsuwam palce pod pokrywę skrzelową i ląduję do łodzi. Mierzymy. 93cm, a więc najdłuższy tego dnia, a i mój w tym sezonie.




     

    Piękne łowy. Co prawda przez prawie cały dzień sumiennego „orania” nie osiągnęliśmy może dwucyfrowych wyników ilościowych, za to średni rozmiar ryb zdecydowanie to zrekompensował. Koniec na dziś. Jeszcze trzeba dobić do przystani, sklarować łódź, wciągnąć ją na przyczepkę i…
     
    Drugiego dnia
    Z samego rana, wykonać te czynności ponownie, z tym, że w odwrotnej kolejności. Z tą tylko różnicą, że na innym łowisku. Tutaj Mateusz też miał bliskie spotkania z „mamuśkami”, więc bojowe nastawienie w nas nie gaśnie.
    I nasz „guide” dość szybko nam te informacje potwierdza, bo jego wędzisko wygina się aż po foregrip, a multik oddaje plecionkę. Hol jest dynamiczny i bezkompromisowy, więc ryba pokazuje, na co ją naprawdę stać. Wreszcie trafia do obszernego podbieraka. Jest locha! Absolutnie nie jestem zdziwiony takim obrotem sprawy. Mało tego. Wiedziałem, że tak będzie Robimy zdjęcia i próbujemy uchwycić moment, kiedy całe 107cm szczupaczego cielska znika w odmętach jeziora.
     




     
     
     

    Fantastyczna ryba w niesamowitej kondycji. Nie ma się co dziwić, że nadzieje mamy mocno rozbudzone. Niestety, zostają ostudzone przez każdą kolejną, upływającą godzinę bez wymiernego efektu w postaci ładnej ryby. Zmieniamy miejsce. Tuż za pasem przybrzeżnych trzcin, dno ostro opada na znaczną głębokość. Obławiamy piaszczysty stok. Jerki zostają w pudle, a na agrafkę zakładam 30cm węgorka- prezent od Tomka. Przynętę prowadzę leniwie, pozwalając jej pracować w opadzie. Podczas takiego kontrolowanego spadania, mam mocne, tępe uderzenie. Po krótkiej, acz ambitnej walce okazuje się, że to jeden z najładniejszych szczupaków, jakie było dane mi złowić. Może nie jest to rekord długości, czy wagi, ale ryba była fantastycznie ubarwiona i nieźle odpasiona.




     

    Dzień upływa bez większych wydarzeń. Wydłubujemy jakieś pojedyncze ryby, notujemy odprowadzenia, ale to zdecydowanie nie „to” o czym marzyliśmy. O składaniu broni nie ma jednak mowy. Ogromnym plusem takiej sytuacji jest fakt, że takie towarzyskie, grupowe łowienie, to świetna okazja na sprawdzenie wielu różnych przynęt i technik prowadzenia. Z pudła wyciągam „królika”, czyli Spintubę Eumera. Model Pike, wolno tonący. Po nabraniu wody przez sierść, z jakiej wykonana jest ta przynęta, daje się swobodnie rzucać zestawem castingowym 30-60g na 30lb plecionce. A możliwości prezentacji daje ogrom. Przede wszystkim daje się poprowadzić bardzo powoli, z długimi przystankami, podczas których każde pasmo sierści kusząco faluje. Jednak teoria nie do końca pokrywa się z praktyką i przynęta wcale nie odczarowuje wody. Po którymś jednak rzucie mam odprowadzenie, a chwilę później delikatne trącenie, zamieniam w rybę.




     

    A więc „królik” działa! Czułem, że ryby polubią tego „streamera”, do którego wcale nie potrzeba muchówki i sznura. Przy okazji wyszło, jak wiele możliwości daje ta przynęta. Tonie bardzo powoli, daje się prowadzić już za pomocą minimalnych ruchów szczytówki, jednocześnie pulsując i wabiąc ryby w każdym momencie przebywania pod wodą. Duży, pojedynczy haczyk schowany w sierści, daje możliwość łowienia w najgęstszej roślinności, a i nie robi takiego spustoszenia w rybiej paszczy, jak dwie trójramienne kotwice. Koniecznie dam mu szansę od samego rana ostatniego,
     
    Trzeciego dnia łowów.
    Odbijamy od slipu pełni nadziei, naładowani pozytywną energią i wolą walki. Pomimo, że aura nie jest zbyt sprzyjająca, po chwili „lotu” po tafli, rozpoczynamy obławianie pierwszej podwodnej łączki. Jak obiecałem sobie poprzedniego dnia, zaczynam od „królika”, czyli Spintuby. Maksymalny wyrzut i powolne granie przynętą. Naprawdę fajna zabawa. Po kilkunastu rzutach mam branie. Ryba jest zdecydowanie większa od poprzedniej, która dała się przechytrzyć tą futrzaną przynętą. Jest też zupełnie inaczej ubarwiona, niż ryba wyholowana poprzedniego dnia z czystej, głębokiej wody.




     

    Więcej brań w tym miejscu nie odnotowujemy, dlatego też podejmujemy decyzję o zmianie taktyki. Przenosimy się na głębszą wodę, a nasze jerki, zmieniamy na głęboko nurkujące SDR-y. Mateusz z Tomkiem stawiają na nowego Horneta Rattlin, a ja z pudła wygrzebuję Rapalę Deep Tail Dancer 11cm. Wypuszczamy wabiki, aby osiągnęły żądaną głębokość i rozpoczynamy trolling. Jest nawet chwila czasu, by łyknąć gorącej herbaty (i witaminki ) i zagryźć kanapkę, co podczas łowienia z ręki rzadko mi się zdarza, bo szkoda mi czasu na takie „przyziemne sprawy”. Hornety chłopaków robią robotę. Notują brania i holują ryby. Musicie uwierzyć nam na słowo, bo zdjęć brak. Ponieważ mamy do czynienia z naprawdę ładnymi rybami, „próg zdjęciowy” wywindowany został na poziom, na jaki w Polsce byśmy nie mogli sobie pozwolić. Tutaj nie ma sensu przerywać łowienia, by zrobić zdjęcie ze szczupakiem poniżej 80cm, czy okoniem poniżej 40. Dla mnie to wędkarskie szaleństwo, a dla miejscowych norma na łowisku o zdrowej populacji drapieżnika.
    Mateusz, jako sternik, musi kontrolować prędkość, trasę przepływu i dodatkowo uważać na inne jednostki na wodzie. Nie ma więc możliwości, by trzymać wędkę w rękach. Ustawia ją zatem w uchwycie na burcie łodzi. W pewnym momencie widzę, jak jego wędka wygięła się aż po rękojeść. Krzyczę, że ma branie. Ryba wyciąga plecionkę i stawia naprawdę duży opór. No tak. Historia lubi się powtarzać. Ta sama przynęta, co u Tomka, ten sam kolor, identyczne zestawy, zapewne taka sama głębokość prowadzenia i…oczywiście, to Mateusz trafia „lochę”. Tak to już jest. Widać człowiek z tym się rodzi i z tym się nie dyskutuje. Nam pozostaje kibicować (i tak Ci spadnie!) i ewentualnie pomóc w podebraniu (ostatnia szansa, żeby spadł!). Na nic zaciekła walka ryby, nasze zaklęcia i „słowa otuchy”. W podbieraku ląduje gruba, ciężka „mamusia”. Miarka wskazuje dokładnie tyle samo, co w przypadku wczorajszego okazu. 107cm!




     

    Ryba wraca do wody, a na pokładzie nastał czas na (szczere, a jakże!) gratulacje i uściski. I „wiśnię”! My również wracamy, ale do łowienia. Mateusz przekonuje mnie, bym też założył Rattlina, ale chęć kombinowania zwycięża. Zostaję przy Tail Dancerze. Wreszcie i ja notuję branie. Opór jest niewielki, więc holuję, manewrując pomiędzy linkami moich kompanów. Na powierzchni, kilkanaście metrów od łodzi, wynurza się okoń. Ryba wydaje się nie robić większego wrażenia, a po zmierzeniu okazuje się, że ma 43cm!




     

    To jednak jest inny wymiar łowienia. W Polsce taka ryba to rzadkość, tutaj ten rozmiar nie robi na nikim wrażenia. Oczywiście. Są takie dni, że takie ryby łowi się wręcz seryjnie, ale bywają dni „chude” kiedy zupełnie nie chcą współpracować, pomimo pewności o ich obecności w łowisku.
    Brania w trollingu się kończą, więc odpalamy mapę miejscówek i wracamy w płytsze rejony. Tomek zakłada dużą, lekko uzbrojoną gumę- Jerky, a Mateusz miesza wodę Sliderem 12S. Ja stawiam na Slidera 10 S w kolorze CB. Lubię tą przynętę, a i szczupaki zostawiły na niej sporo śladów po dynamicznych atakach. Niestety, nasze wysiłki wydają się być bezcelowe, gdyż ryby zupełnie nie chcą współpracować. Jak dobrze zgrana maszyna- Tomek na rufie, ja na środku i Mateusz na dziobie- obławiamy szeroki pas wody podczas kontrolowanego dryfu. Na skraju łąki Tomek ma branie. Obserwuję hol ryby i na moment przerywam prowadzenie mojego Slidera. Szczupak Tomka robi świecę przy burcie, a w tym momencie ja czuję potężne kopnięcie w kij! Mocno zacinam i już po pierwszych sekundach wiem, że nie będzie to kolejny średniak. Pomimo mocnego zestawu i zdecydowanego pompowania, ryba kieruje się w prawą stronę, w kierunku dziobu łodzi. Kontruję i nie pozwalam jej wpłynąć w silnik dziobowy. Przy burcie wynurza się tuż obok ryby Tomka. Mamy dublet! Podbieramy swoje ryby i możemy zapozować do wspólnej fotki.




     

    Mój szczupak okazuje się być największym, jaki złowiłem na tym wyjeździe. Całe 96cm w świetnej kondycji. Tomka ryba, mimo, iż nie wydaje się być duża, po mierzeniu okazuje się, że ma dobre 85cm, a więc również zacna sztuka, ale mimo to…jednak mniejsza. Nie może być inaczej. Padają podejrzenia, że i moje dzieciństwo chyba nie było usłane różami. Za to teraz sobie odbijam!




     

    Tym mocnym akcentem niestety kończymy dzień, jak i cały wypad. Wracamy. Czeka nas najmniej przyjemna część eskapady, czyli pakowanie, a o poranku droga na lotnisko i powrót do szarej codzienności. Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie mieli przygód i na tym etapie podróży, ale tu ponownie na wysokości zadania stanął nasz gospodarz i sprawił, że finalnie zdążyliśmy zapakować się do „stalowego ptaka”, który kilka godzin później, bezpiecznie posadził nas na wrocławskim lotnisku. Jeszcze raz wielkie dzięki!
    Sumując wyniki, nie mogę powiedzieć, że „wyłowiłem się za wszystkie czasy”, wszak to 2,5 dnia łowienia, ale i tak jestem przeszczęśliwy. Złowiłem gigantycznego okonia i piękne szczupaki, ale przede wszystkim całą swoją radość mogłem dzielić z ludźmi, którzy nadają na tych samych falach. Dzięki chłopaki! A najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, że to był tylko jeden z wielu świetnych, wspólnych wypadów. Kolejne już (mam nadzieję) wkrótce!
     
    Z wędkarskim pozdrowieniem
    Kamil Z, 2016 Kamil Zaczkiewicz

Artykuły

×
×
  • Dodaj nową pozycję...