Skocz do zawartości

Artykuły

Manage articles
  • bigos
    Dzisiaj kolejny artykuł z cyklu "Z wędką przez świat". Ten artykuł czytałem kilkakrotnie. Za każdym razem odkrywałem coś nowego. Tak ... przyznać to muszę części ryb wyszukiwałem na internecie. Po prostu nie znałem takich gatunków. Gdybym miał skomentować ten artykuł jednym słowem byłoby to doświadczenie. Nie teoria, a praktyka, nie bujanie w obłokach a twarde stąpanie po ziemi. Po prostu chce się przeżyć choć część takich przygód, poznać choć ułamek świata opisanego przez Marcina. Zapraszamy!
     
    Remek, 2016
     
    ________________________________________
     
    Jest tyle rożnych hobby na świecie, a Ty bierzesz ze sobą wędkę i podróżujesz po całym świecie - dlaczego?
    Jako dzieciak odwiedziłem dom Arkadego Fiedlera. Te niezwykle pamiątki na ścianach i kredensach… Z całego świata… Coś takiego zostaje w głowie na cale życie … Zacząłem marzyć … Postanowiłem zobaczyć kiedyś wszystkie kontynenty. W wieku 14 lat zdecydowałem o rozpoczęciu nauki w Technikum Rybackim w Sierakowie Wlkp. Później były studia na Wydziale Rybactwa ART w Olsztynie. Jestem ichtiologiem. Ryby to moje życie. Od wielu lat zajmuje się hodowlą, a odkąd założyliśmy Salmo Adventures – Profesjonalne Wyprawy Wędkarskie, również przewodnictwem wędkarskim, głównie w Irlandii. Nie wiem czy to wszystko jeszcze można nazwać hobby. Podróże po świecie (za rybami oczywiście) były tylko kwestią czasu w moim życiu i znalezienia środków finansowych… Między innymi dlatego wyjechałem z Polski krótko po studiach. Nie dostałem mieszkania w prezencie od rodziców, a dobrej pracy od wujka. Taki ,,lajf’’…
     




     

    Jak wyglądał początek Twojego podróżowania? Pierwsza wyprawa, skąd pomysł, jak było? A może jakaś inspiracja z zewnątrz?
    Moja pierwsza prawdziwa wyprawa, stała się wyprawą życia. Chciałem złowić, albo choć zobaczyć pstrąga ważącego ponad 5 kg. Czasem wkręca mi się jakaś szajba. Kiedy blisko 15 lat temu dostałem propozycję pracy w zawodzie na terenie Irlandii zastanawiałem się dobę… Rzuciłem wszystko w Polsce, spakowałem walizkę, a dwa dni później stałem już na dworcu autobusowym w Cork. Skok na bungee , ale bez bungee. Wtedy nie było tam prawie żadnych Polaków czy generalnie imigrantów. Pojechałem nie do końca wiedząc gdzie… Ale w Irlandii były wielkie pstrągi i to wydawało się istotne. A jeśli gdzieś jest ryba, to znaczy ze można ją złowić! Na pierwszym wyjściu nad wodę, w czwartym albo piątym rzucie do rzeki, zapiąłem i wyholowałem pstrąga 6,7 kg i długości 84 cm… Dobre? I wtedy, zostało mi już tylko zarobić pieniądze, na podróże po świecie. Wyprawa przez zachodnie wybrzeże Ameryki Północnej, Kolski, Mongolia, Nowa Zelandia… Poleciało z górki, do tego stopnia, że kiedyś w jednym roku postawiłem stopę na wszystkich kontynentach, poza Antarktydą, bo … tam nie ma ryb.
     




     
     
     
     
     



     

    ,Powróćmy do Twojej ostatniej wyprawy. Gdzie byłeś? Skąd pomysł na taką podróż?
    Ostatni wyjazd był do Chin. W granice administracyjne Szanghaju. Szajba? I tak i nie. Lata temu, na stronie u rosyjskiego ichtiologa Mikołaja Skopetsa, zobaczyłem zdjęcie bambuzy ( kuzyn bolenia), złowionej w dolnym Amurze. Ryba kiedyś pospolita. W naszych czasach przetrzebiona. Jak wszystkie wielkie drapieżniki, dorasta do ponad 2 metrów. Z ogromnych bambuz słynęła tez chińska rzeka Jangcy. Ale wiadomo Chiny to masa ludzi,a chłop żywemu nie przepuści. A jednak!! Jest pod Szanghajem, w delcie Jangcy, wielka wyspa. Na tej wyspie spore jezioro ( ponad 200 hektarów), stworzone z odciętego groblą starorzecza. Nad jeziorem ośrodek dla VIP-ów. Do jeziora wpada i wypada kanał z Jangcy. Przy wysokich pływach (delta), masy wody wlewają się do jeziora z rzeki, a wraz z nimi narybek, również bambuz , które ciągle żyją w Jangcy, ale ze względu na ogrom masy wody (małe zagęszczenie ryb) i niska przezroczystość , są na wędkę niełowne. Małe bambuzy w jeziorze błyskawicznie rosną, na narybku karpia i tołpygi, aż stają się za duże aby wypłynąć przez kraty na kanałach łączących jezioro z rzeką. Genialna pułapka na ryby! Zagęszczenie bambuzy w jeziorze ciągle rośnie, tak samo jak ich rozmiary. I nikt ich nie wyławia? Nikt, bo obowiązuje zakaz połowu ryb. Przy systemie politycznym Chin, kłusownictwo w takim miejscu to ryzykowna zabawa… Tym sposobem, pod Szanghajem, w sercu industrialnych Chin, powstało wędkarskie El Dorado z 2 metrowymi rybami!!! Jak się tam dostać? To jest pytanie, które trzeba sobie postawić przed każdą wyprawa. Wszystko jest kwestia czasu i pieniędzy, ale najważniejsze to trafić na odpowiednich ludzi, którzy ogarną temat na miejscu. Bez mieszkającego w Chinach Tomka Talarczyka i Gonga Lei, wiele byśmy w temacie nie podziałali.
     




     

    Czym różni się to miejsce od innych?
    To ichtiologiczny Park Jurajski ! Łowisz ryby, których już właściwie na świecie nie ma! Piękne, waleczne, dzikie. W dodatku, w każdym rzucie może strzelić okaz – bo masz gwarancję, że one tam są. Bambuza to najszybsza słodkowodna ryba świata! Zapiąłem okaz ok. 160 cm. Branie było jak uderzenie pioruna! Zanim Gong przekręcił stacyjkę i ruszył łódkę, zobaczyłem prześwity na szpuli kołowrotka!!! To demon prędkości. Nie do zatrzymania. Nie ważne czy masz na szpuli 200 m linki, czy kilometr, jak za nią nie popłyniesz łodzią, zabierze wszystko! Duże osobniki są fizycznie nie do zatrzymania, na najmocniejszym istniejącym sprzęcie castingowym/spinningowym!!!
    Żeby wyjąć okaz potrzebna jest cierpliwość i łódka. Jeśli ktoś sadzi ze tarpon, karanks czy miecznikowate to szybkie i silne ryby, myli się! Przeżyłem w Chinach szok. Za rok chcemy spróbować połowić tam raz jeszcze – jeśli będą chętni na wyjazd i załatwimy pozwolenia. W tym roku trafiliśmy na dramatyczna pogodę. Ryba nie brała, tylko pojedyncze strzały i poza jednym, wszystkie okazy nas zdemolowały. Musi być gorąco, my trafiliśmy na wiatry, deszcz i 15 stopni przez prawie cały pobyt. Za wyjątkiem pierwszego dnia, który zmarnowałem na próbach złowienia bambuzy na muchę - nie mając pojęcia o zachowaniu/zwyczajach tej ryby. Teraz już przynajmniej wiem, jak się do tego zabrać. Albo raczej kiedy – w jakich warunkach.
     




     
     
     
     
     



     

    Jak często jeździsz po świecie? Co na to Twoja rodzina? Jak dzielisz czas między obowiązki zawodowe, rodzinne a podróżowanie?
    System mam prosty. Praca non stop, weekendy, święta, noce jak trzeba, a kiedy jest czas wyprawy, wsiadam w samolot i robię reset po drodze na łowisko. Przeginam albo przeginałem. Wracałem z wyprawy, rzucałem torbę w kąt i przepakowywałem na kolejny wyjazd za około 2 miesiące, które spędzałem w pracy. Od czerwca siedzę w domu. Postanowiłem zwolnić. 4-5 grubszych wyjazdów w roku to za dużo. Całe życie trzeba w takim trybie ustawić pod wyprawy. Gdybym bym milionerem, to problem z głowy. Ale nie jestem i muszę na to wszystko zarobić, plus funkcjonować w szarości dnia codziennego. Trochę się przemęczyłem. Wyjazdów na inne kontynenty nie da się zrobić komercyjnie w ramach Salmo Adventures jeśli mam w nich uczestniczyć. Za mały rynek na takie fanaberie, za potężne koszty. Bez kasy można sobie pojeździć palcem po mapie. Kwestie rodzinne wole przemilczeć. Te wyjazdy kosztują nie tylko czas i pieniądze…
     




     
     
     
     
     



     

    A gdyby nie było żadnych ograniczeń, to jak wyglądałoby Twoje idealne życie podróżnika?
    Gdyby nie było żadnych ograniczeń ... Hmm ... Myślę, że w moim przypadku i dla mojego dobra, lepiej żeby jakieś ograniczenia jednak były. Bez ograniczeń to bym chyba długo nie pożył ... Sam bym się tymi rybami i podróżami wykończył
     




     
     
     
     
     



     

    Czy jest miejsce, do którego chciałbyś szczególnie pojechać? Życiowy cel?
    Nie. Jeśli gdzieś chcę pojechać, zwyczajnie jadę. Każdy wyjazd, to jakiś cel. Mam w głowie pomysły do realizacji i one czekają w kolejce. Oczywiście jeśli uda mi się jeszcze trochę pożyć. Tam, gdzie naprawdę bardzo chciałem pojechać, już byłem. Teraz myślę o miejscach, które mogą wnieść ciekawe doświadczenia do mojej wędkarskiej praktyki. Jadę tam, gdzie mogę nauczyć się czegoś nowego. Zobaczyć i przeżyć coś nowego. Poznać specyfikę jakiegoś typu łowisk, metody połowu. Jechać 2 dni żeby złowić kolejnego 2 kg pstrąga? Bez sensu. Nałowiłem podobnych i większych, w ilościach od czapy. Jeśli mam jechać na pstrągi, to na łowisko gdzie pływają potwory… Kombinuje w ten sposób. Jeśli się gdzieś fatyguję,to zawsze jest to miejscówka z absolutnej ekstraklasy. Długo się zastanawiam, zanim podejmę decyzję o wyjeździe i wszystko sprawdzam w najmniejszych detalach. Każdy nawet strzęp informacji dostępnej w necie, książkach, czy przez znajomych ze świata. Myślę, iż ludzie się już przekonali, że kiedy coś proponuję, to będzie dobre łowienie i ryba w łowisku, że nie robimy eksperymentu na duża skalę – mówiąc w skrócie... Na początku mojej wyjazdowej aktywności trochę się stukali w czoła, bo jak coś za dobrze wygląda w opowieści, to od razu podejrzane. Przykład: parę lat temu próbowałem zebrać ekipę na wyjazd do Islandii. Obiecywałem wielkie pstrągi. Byłem pewny tego, co pływa w łowisku, bo nie ma lepszego na świecie. Nikt nie uwierzył. Pomysł upadł. Dziś wszyscy chcą jechać w to miejsce i odkrywają dawno odkrytą Islandię. Musiałem się najpierw tam pofatygować i porobić zdjęcia.
     




     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     

    Trzy pozycje na liście? Takie, do których powinien pojechać każdy wędkarz, miłośnik podróżowania? Po jednym zdaniu - dlaczego właśnie tam.
    Nie wiem, co powiedzieć. Często słyszę to pytanie. Każde miejsce ma swoja specyfikę. Nie ma jednego albo trzech ,, naj’’. Wszystko zależy od tego, co kto chce w życiu przeżyć. Jakie ma horyzonty. Ile wyobraźni. Wielu wystarczy łowienie szwedzkich szczupaków i czują się spełnieni. Fundusze to też często bariera trudna do obejścia. W Europie chyba najbardziej wędkarsko polubiłem Hiszpanię (poza Irlandią, co jest oczywiste). Mnóstwo ciekawych tematów, bo Hiszpania to nie jest tylko Ebro i Caspe. Bassy, brzany, sandacze, szczupaki, pstrągi, oczywiście sumy i wcale nie w wydaniu oraz miejscach, jakie powszechnie znamy.
     
    Jeśli europejskie salmonidy to Islandia oraz Irlandia – dużo łososi i ogromne pstrągi, palie (tylko w Islandii). Łatwe łowienie.
    Jeśli ktoś chce sprawdzić, czy potrafi łowić te ryby ( pstrągi ) na muchę, polecam wiosenna Nową Zelandię… Kiedy trzeba precyzyjnie łowić na nimfy i nie spod kija… Potrafią upokorzyć ...
     
    Jeśli mają być pstrągi i totalna, przerażająca czasem dzicz, to lepsza jest Tasmania. Jeden gatunek ryby, a jest wiele opcji, zależnie od oczekiwań. Podobnie jest z innymi.
    Dla tych co się lubią zmęczyć, polecam łowienie popperami/jigowanie albo ciepłe morza generalnie. Jest to chyba najprostsza forma wędkarstwa nie wymagająca wielkich umiejętności. Ważniejsza jest chyba siła fizyczna i wytrzymałość. Ciepłe morza mają plusy (nie trzeba być mistrzem świata żeby coś złowić, bo ryby są liczne i agresywne) i minusy (wymagający wędkarze po zaliczeniu gatunku trącą zainteresowanie i szukają kolejnego tematu). Uwaga nie dotyczy fly fishingu, bo to zupełnie inna bajka. W każdym razie, na tropikalnym morzu duże ryby są gwarantowane i nieustająca czasem akcja. Potrzebne są mięśnie, plus odpowiedni sprzęt. Przewodnik zajmie się resztą.
    Natomiast jeśli ktoś chce się wyłączyć ze świata w którym żyjemy to… Amazonia. Za każdym razem kiedy tam byłem zapominałem o życiu pozostawionym w Europie. Zapominałem o wszystkim i wszystkich. Jakbym się znalazł w równoległym świecie. Równoległym życiu. Na mnie ten rejon świata działa dziwnie. Odurzająco. A same ryby? Bajka!
     




     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     

    Podróż, o której wolałbyś zapomnieć ... to ... wyprawa dokąd? Dlaczego?
    Dwa razy pogoda nas już nie pokonała, a zdemolowała. Do tego stopnia, że nie widziałem sensu rozkładania wędki. Ale żeby zapominać o tych wyjazdach? Niekoniecznie. Wysiadamy w Manaus (Brazylia). W Negro dobre 4 metry wody więcej niż zwykle o tej porze roku. Amazonką płynie dżungla… Ryba weszła w las. Wszystko pozalewane. Płyń, szukaj, powodzenia. Coś tam złapaliśmy, ale generalnie skończyło się na ćwiczeniu delfinów. Są nie do zacięcia na szczęście), paszcze mają twarda jak skała, więc zabawa jest dopóki trzymają zestaw (rybę) w pysku. Krzywda im się żadna nie działa. Podobny numer z wodą mieliśmy w Kolumbii Brytyjskiej (Kanada). Rozpadało się w dniu przylotu. Rzekami poszło błoto. Zrozumiałem wtedy, dlaczego słynna Copper River tak się nazywa. Copper to po angielsku miedź. Przelatujesz pół świata i co można zrobić? Nic … albo lepiej się napić …
     




     

    Co radziłbyś osobom, które chciałyby, ale brak im odwagi by wystartować? Dla tych, którzy mówią, nie teraz, później, jak będę miał, zrobię, osiągnę ... a czas przecież leci.
    Radzę im przejść się na spacer. Na cmentarz i pomyśleć, ile marzeń mieli ludzie, którzy tam sobie leżą. Mają teraz czas na wszystko, tylko brak im możliwości działania. Dlaczego podróżuję? Bo zawsze podczas podróży, dopada mnie niezwykła i uzależniająca refleksja. Wtedy sobie myślę „Boże, to się nie dzieje naprawdę. Mnie tutaj nie ma…” I chcesz tego niezwykłego przeżycia więcej, i znowu. Już przed nim nie uciekniesz. Poza tym, ciekawość świata zawsze trzymała mnie na walizkach. Spakowałem się pierwszy raz po skończeniu podstawówki, do szkoły z internatem i tak mi chyba zostało. Dzięki podróżowaniu zaczynasz rozumieć, na jakim świecie żyjesz. Z telewizji nie dowiesz się, że Afryka ma swój zapach. Nie zrozumiesz, ile betonu wylano w Manhattan. Jak potężna jest amazońska dżungla, dopóki nie przelecisz nad jej częścią… Nie zrozumiesz, jacy śmieszni czasem jesteśmy, z tymi swoimi światopoglądami, wyobrażeniami czy problemami. Strach przez wyprawami? Proponuje zaprzestać oglądania pseudo podróżniczych bredni w telewizji. Kogo zainteresują filmy o Amazonii, w której jest tak samo niebezpiecznie jak w Warszawie? Nikogo. Więc kreci się bzdury, buduje napięcie, wyolbrzymia zagrożenia, a ludzie oglądają to z otwartymi ustami. Wejdziesz na jezdnię przy czerwonymi i … nie żyjesz. Wleziesz na węża albo w bagno – nie żyjesz. W jednym i drugim przypadku, trzeba patrzeć pod nogi i myśleć. Zarówno w dziczy, jak i w mieście. Proste? A jak ktoś ma pecha, to mu w drewnianym kościele cegła na łeb spadnie…
     




     
     
     
     
     



     

    Podczas swoich podróży pewnie spotykałeś się z różnymi, niecodziennymi sytuacjami - jaką uważasz za najbardziej niezwykłą?
    Przed wędkowaniem w Kanadzie spotykam się z naszym przewodnikiem i omawiamy temat niedźwiedzi. Relaks mówi. Szansa na kłopoty jest mniejsza niż wygranie w totka. Na 250 tysięcy kontaktów ludzi z niedźwiedziami, notuje się tylko jeden atak. Następnego dnia wypływamy na rzekę. Stajemy na pierwszej miejscówce. Zaczynamy łowić… Z lasu wyskakuje grizzly!!!! Sierść mu stoi dęba na grzbiecie, w pełnym galopie. Zapolował na nas!!! Za strachu nie mogłem w pierwszej chwili oderwać nóg od ziemi. Uczucie jest przerażające, czujesz że zaraz zginiesz… Powiadają żeby nie uciekać, ale instynkt samozachowawczy mówi ci zwiewaj!!! W takich chwilach się nie myśli. Jesteś zwierzęciem i reagujesz jak zwierzę. Ubiegliśmy kawałek, niedźwiedź to faktycznie szybkie bydle. Kiedy już siedział na naszych tyłkach, w akcie rozpaczy i beznadziei, skoczyliśmy obaj do rzeki… W wodzie potknąłem się o głaz, zacząłem chlapać rękami bo tonąłem! Grizzly zatrzymał się na brzegu, tuż obok nas i zdębiał. Moje zachowanie chyba go zaniepokoiło, albo zaskoczyło. Nie wiem. Zrezygnował z ataku, popatrzył chwile, zlizał z pyska piane i spokojnie odszedł w las… Jak długo trzęsły mi się ręce? Czy czułem, że jestem przemarznięty i mokry (jesień)? Nic nie czułem, poza tym, że ciągle żyję…
     




     
     
     
     
     



     

    Spotkanie z jaką rybą uważasz za największe wyzwanie? Przeciwnik godny spotkania? Jak ją przechytrzyłeś - pamiętasz tą pierwszą i tą najtrudniejszą do złowienia? Co w niej jest takiego ekscytującego?
    Ubzdurałem sobie kiedyś, ze złowię żaglicę na muchę. Oczywiście pacyficzną, bo największe… Te ryby nie są, moim zdaniem, jakieś wyjątkowo trudne do złowienia – dosyć liczne w niektórych rejonach i porach roku, mało płochliwe, agresywne etc. Trudność polega na czym innym. Trzeba się przelecieć do Kostaryki czy Gwatemali, wynająć łódkę za minimum 1500 USD/dzień ( 6 godzin łowienia), trafić na żerujące ryby, zwabić jedną do łodzi na około 20-25 m (długość rzutu muchą) i w ,,chwili prawdy’’ nie spartaczyć roboty.
     
    Ciśnienie było spore, bo na łodzi pływałem z czterema łowiącymi trollingiem kolegami, wiec nie mogłem sobie pozwolić na marnotrawstwo czasu. Umówiliśmy się, że na całym wyjeździe łowię tylko jedna rybę, ale na muchę i mam na to max. jeden dzień. Przez resztę wyjazdu nie dotykam wędek. Jak będę miał pecha, albo dam ciała, to mój problem. Sam połów żaglic na muchę jest zespołową grą. Kapitan/sternik, dwie osoby z nieuzbrojonymi wabikami na wędkach, wystawione wabiki na masztach i oczywiście łowiący. Łódka płynie szybko, po zatrzymaniu silnika ciągle w dużym pędzie, wiatr zwykle dosyć silny i często tnący z boku. Średni komfort do wykonania rzutu muchą… Tamtego dnia spełniły się chyba wszystkie czarne scenariusze. Najpierw wyszedł marlin około 250 lbs… Założyłem na początek za małą muchę, spodziewaliśmy się żaglicy. Nie zareagował… Śni mi się to do dziś. Ale nie ważne. Później seria żaglic, które wychodziły do wypuszczonych daleko wabików ale nie chciały podejść za nimi do lodzi. W końcu jedna przyszła ale rzuciłem jej przed pysk. Złapała muchę od tylu i lipa… Nie wbiłem haka.
     
    Następna wcięła się już dobrze. Trzeba podać muchę obok ryby tak żeby wykonała zwrot i chwyciła ją z boku. Hol trwał dobre pół godziny, zanim podciągnąłem rybę do łodzi. Była już około 15 metrów od burty i… wypięła się…. Dramat, bo czas na łowienie się kończył! Powiedziałem chłopakom, że jak do 12 nie złowię to pasuję i wchodzą na trolling.
     
    O 11.30 pokazuje się ładna ryba. Wynurzyła żagiel i szpice za wabikiem. Wszyscy chcą, żeby teraz się udało. Ludzie na wabikach drą gęby, podniecili się. Podkręcają je do łodzi , a ryba idzie za nimi jak w hipnozie… Zachowałem spokój psychopaty. Tak najlepiej. Musiałem wykonać bezbłędnie najważniejsze podanie w życiu, bo nie będzie kolejnej szansy… Mówię żeby dali komendę w momencie gdy zabiorą wabie sprzed nosa ryby. Wszystko trwa sekundy… W końcu słyszę - rzucaj! Cała załoga patrzy ci na ręce, koledzy też chcą żebyś złowił już tą cholerną rybę i wiesz, że musisz wsadzić w ten jeden rzut cały swój wędkarski kunszt… nie zaczepić łodzi ani masztów przy wymachu, rzucić daleko, w punkt i zaciąć rybę jeśli weźmie. I masz na to wszystko nie więcej jak 5 sekund… Ostatecznie udało się i mam temat żaglic z głowy…
     




     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     

    Co według Ciebie jest najważniejsze na wyprawie, a co tylko ważne?
    Najważniejsza jest logistyka. Ten kto przygotowuje wyjazd może go bardzo łatwo położyć, albo zakończyć sukcesem. Trzeba mieć do tego jakiś instynkt, sporo wiedzy wędkarskiej i zadawać się z ludźmi, którzy na wędkarstwie zjedli zęby, a nie z tymi którzy oferują coś tanio… Miejsce, czas, metoda i odpowiedni współpracownik lokalny. Jeśli wszystko poskładasz dobrze, ryba musi być!
     
    Wiadomo że nikogo nie mogę na wyjeździe zmusić do jej złowienia, staram się pomagać . Ludzie są różni i różny poziom talentu/kunsztu wędkarskiego prezentują. Nie każdy musi wymiatać, bo nie każdy poświęcił pół życia na wędkarstwo. Ludzie zarabiali pieniądze, robili kariery, rozkręcali firmy, a inni na przykład uczyli się w tym czasie łowić ryby. I tylko dlatego łowienie idzie mi trochę lepiej… Ważne jest, żeby na przykład nie wbijać się na ambitny kierunek, czy wymagającą rybę z ekipą, w której nie ma wybitnych wędkarzy. Żeby dobrać ludzi do tematu. Dla mnie chwycić muchówkę i pacnąć rybie w łeb na 20 metrów, to nie jest żaden problem. Dla kogoś problemem może być wyjęcie 20 m sznura z kołowrotka … o celności rzutu nie wspominając… Weźmiesz kogoś takiego na najlepsze łowisko świata, na którym będzie musiał wykazać się jakimś minimum umiejętności rzutowych i nie złowi ryby. Minimum dla mnie i dla niego, to może być niebo i ziemia. Trzeba myśleć, choćby o takich sprawach, przed wyjazdem. Ktoś jedzie do np. Szwecji i mówi, że było fantastycznie bo złowił 60 szczupaków w tydzień! Jakie duże pytam? 80 cm największy… Ja bym powiedział, że w łowisku nie było ryb ale to ja. Kto inny będzie szczęśliwy. Weźmiesz go gdzieś, gdzie ma wielką szansę złowić trudniejszego szczupaka ale grubo ponad metr i zostaniesz ukrzyżowany, bo wymaga to cierpliwości oraz technicznego łowienia … Ktoś, kogo uszczęśliwia masowy połów drobnicy, nie ma ani jednego, ani drugiego. Nic nie złowi. Ukrzyżowany dwukrotnie! Drugi raz za to, że Ty połowiłeś, a on nie… Takich zachowań już zupełnie nie rozumiem, ale są powszechne. Nie można wszystkich ludzi mierzyć swoją miara. Nie każdy się nadaje na wyjazd wszędzie. Ja mogę tydzień rzucać muchą w skupieniu, dla jednego brania okazu, ale takich czubów nie ma za wielu na świecie. Dobry wyjazd to taki, z którego wszyscy wracają zadowoleni. Trzeba iść na kompromisy i nie ustawiać logistyki, oraz miejscówek, wyłącznie pod siebie, tak żeby reszta ekipy też miała szanse połowić ryby.
     




     
     
     
     
     



     

    Jaki sprzęt wędkarski zabierasz ze sobą zazwyczaj na wyprawy? Ile wędek, kołowrotków ile i jakich przynęt ? Jak radzisz sobie logistycznie?
    To jest pytanie na gruby artykuł… Zwykle zabieram sprzęt muchowy i spinningowy. Najchętniej spinningi zostawiłbym w domu, bo nie potrzebuje ich, żeby połowic ryby. Muszę zawsze sprawdzić reakcje ryb w danym miejscu na różne przynęty i metody, bo ludzie będą później pytali, a moje zadanie polega między innymi na tym, aby znać wszystkie odpowiedzi na pytania dotyczące łowiska. Nigdy nie powielam informacji niesprawdzonych. Poza tym lubię eksperymenty. Więc kiedy ktoś mi mówi, że gdzieś było obciachem łowić ryby na spina, to się tylko stukam w czoło. Łowię jak mi się w danym momencie podoba i żeby osiągnąć jakiś cel – na przykład zrobić fotę z konkretną przynętą. Złowić tą samą rybę na muchę, to nie jest zwykle wielkie halo. Sprzęt spinningowy oznacza niestety objętość i dużą wagę w transporcie! Dlatego zawsze mam przeciążony podręczny i objuczony jestem kamizelką, kieszenie pełne mam przynęt ( bez haków oczywiście). Podczas kontroli na lotniskach generalnie dramat i dużo cyrku czasem… Wyobraź sobie, że wywalają Ci z torby i kamizelki 100 woblerów? Jerkow? To jest wiaderko przynęt na objętość… Bo przecież nie wiesz, na co będą brały?! Ja robię zwykle za świnkę morską. I zaczynają te graty prześwietlać… Pytać, co to za cholerstwo? Ludzie się patrzą, kręcą bekę…
     
    Później idą kołowrotki, sprzęty fotograficzne… Do głównego wkładam tylko pancerne rzeczy i duże objętościowo. Sprzęt spinningowy to też tuby, bo nie wsadzisz spinningu do torby, jak to robię z muchówkami. Porządne castingi są w jednej części… Tuby to koszty. Czasem zrobienie jednej dobrej foty, rybie złowionej spinem/castem kosztuje mnie z 200 euro za sam transport kija… A zdjęcia, to największe trofeum z wyprawy.
    Zawsze wszystko dubluje, a w przypadku sprzętu muchowego biorę 3 identyczne wędki. Mam na tym punkcie szajbę. Wędki się łamią, sznur można uszkodzić czy przerwać, kołowrotek skrzywić etc. Różne już miałem przygody. Może mnie na wyprawie zaskoczyć wszystko, ale nie dam się zaskoczyć sprzętowo! Wytrzymam w jednych spodniach, ale nie z jednym kijem i w strachu, że zaraz nie będę miał czym łowić na łowisku, o którym marzyłem 20 lat…
     




     
     
     
     
     



     

    Jaką rzecz powinien mieć ze sobą każdy podróżnik?
    Wygodne, odpowiednie ciuchy - do każdych możliwych na łowisku warunków. Buty zwłaszcza. Czasem trzeba pochodzić. Posiedzieć w podróży wiele godzin i nie zwariować, z odparzonymi nogami na przykład… Nie masz dobrego ubrania, nie jesteś w stanie koncentrować się na tym co robisz… Zamiast odpoczywać - męczysz się. Jedna zmiana na podróż. żeby nie siedzieć w samolocie brudnym jak zwierzę - na powrocie. Dwie zmiany max na czas łowienia. Więcej ,,szmateksu’’ nie trzeba targać nigdzie. No chyba, że ktoś jedzie na podryw, a nie ryby… Poza tym leki. Na każdą okoliczność. Bo szukanie aptek i lekarzy nie zawsze jest możliwe. Antybiotyki. 3 różne o różnym spektrum działania. Mój lekarz opisuje mi zawsze,co brać jak już trzeba będzie się pomodlić… a co kiedy złapie tylko zwykła infekcja gardła. Wyobraź sobie wysoką gorączkę w dżungli… I nie jest to wirus. bo widzisz choćby czym plujesz… Bez antybiotyku słaba perspektywa… Apteka? Lekarz? 10 razy woziłem leki na darmo, a za 11 się przydały i te najmocniejsze… albo głębokie skaleczenie. W terenie z higieną różnie bywa. Lepiej się profilaktycznie zdezynfekować od środka, niż czekać na to, co się może stać… Nie należy panikować i pisać czarnych scenariuszy, tylko się do nich przygotować przed wyjazdem.
     




     
     
     
     
     



     

    Przyjeżdżasz nad nieznaną wodę - od czego zaczynasz łowienie? Czym się kierujesz typując miejscówki ? Czy korzystasz z usług miejscowych przewodników?
    W naprawdę dzikich rejonach, albo przy połowie ryby, z którą nigdy nie miałem styczności, przewodnik jest nieodzowny. Na wyprawie jesteśmy ograniczeni czasowo. Gdybym mógł spędzić w łowisku miesiąc, to nie potrzebuję żadnego przewodnika, ale na miesiąc się raczej na ryby nie lata. Nie ma wyjścia, trzeba komuś zapłacić za to, że odwalił za ciebie robotę i pokaże, gdzie jest ryba – bo to zadanie przewodnika. Powie Ci, jak ta ryba się zachowuje, w jakich warunkach. W jaki sposób się do niej zabrać, żeby nie marnować czasu na bezowocne czasem eksperymenty. Nauczyłem się jednego i to szybko, bo sam też zabieram ludzi na ryby – przewodnika trzeba słuchać, nie kozaczyć , jak to ma we krwi większość wędkarzy. Przewodnik to osoba, która popełniła wcześniej błędy, których my na wyprawie mamy uniknąć. On miał na to czas. My na wyprawie czasu do zmarnowania nie mamy, bo często jeden dzień na wodzie, to wydatek paru setek dolarów….
     
    Poza tym, zanim dojadę nad nieznana wodę, staram się mieć na jej temat tyle informacji, żeby nie stanąć tam zupełnie zielonym. Przy dzisiejszej technice można sobie wyznaczyć np. interesujące odcinki rzeki, morskiego brzegu, dojazdy, bez wychodzenia z domu. Poza tym telefony, maile, kontakty z innymi podróżującymi wędkarzami - często jedzie się czyimś śladem. Tylko trzeba mieć trochę wyobraźni oraz wiedzy jak, którą rybę i kiedy łowić. Ci co np. pojechali łowić w morzu z czymś, co uważali za plan, zapominając że kalendarz ma kluczowe w takiej eskapadzie znaczenie, później się dziwili, że efekty słabe, a tydzień wcześniej ktoś połowił… Tydzień wcześniej to było inne łowisko, choć geografia ta sama… Mówię o strukturze pływów. Taki prosty przykład. Jest sporo kwestii, które trzeba ustalić przed wyborem daty wyjazdu. Kiedy słyszę, że w jakieś miejsce można pojechać o połowę taniej niż proponowałem, to śmiech mnie ogarnia. Jak na wycieczkę krajoznawczą, to watro, ale jak na ryby, to strata czasu i tych oszczędzonych pieniędzy… Coś jak łowienie karpi pod lodem - po taniości… Da się, tylko jaka efektywność…?
     




     

    Bigos (Marcin Sułkowski), 2016

  • Głównym powodem który pchnął mnie do podjęcia działań był tragiczny uchwyt w nowej, seryjnej wędce. Gdyby nie to, że blank był ciekawy, skończyło by się na jej zwrocie. Wymiana na taką samą nic by nie zmieniła, wada konstrukcyjna uchwytu, a tego blanku było mi szkoda, zdążyłem go polubić. Wcześniej już nazbierało się sporo „złej krwi“. Szczególnie w kijach których praca mi odpowiadała z rękojeściami i uchwytami od zawsze miałem problem. No po prostu jakieś fatum!
     
    A nie był to jedyny powód. Od kiedy zacząłem rozmyślać jak z tego wybrnąć, splotły się z tym jeszcze dwa zagadnienia. One też od pewnego czasu niezależnie chodziły mi po głowie. Trzy korzyści to nie jedna, kto by nie spróbował? Postanowiłem - blank rokuje, więc będzie bazą do eksperymentów, zamknę raz na zawsze nieciekawy rozdział uchwytów z gwintami. Jednak zanim z nimi skończyłem na dobre musiałem sprawdzić słuszność moich założeń. Miałem pewność, że zyska czułość i masa. Pomysł był trochę kontrowersyjny, nie wiedziałem co z funkcjonalnością i zasięgiem.
     
    Czy ustawienie osi uchwytu pod kątem do osi blanku nie zepsuje funkcjonalności wędziska? – Czy to w ogóle jeszcze będzie wędzisko? Czy uzbrojenie kija w system „Delta“, który oczywiście wtedy nie miał dla mnie nazwy , pozwoli w ogóle rzucać? Tu wiedziałem na pewno , że zyskają parametry na których mi zależało, czyli; dynamika, stabilność, masa. Nie miałem pewności co do możliwości rzutowych, teoria mówiła Ok, ale logika kazała być ostrożnym.
     





    stopka kołowrotka i oś uchwytu ustawione pod kątem do osi blanku


     
     
     
     
     



     

    Celem wyjaśnienia pojęcia zbrojenia w systemie „Delta“ muszę podać kilka istotnych szczegółów;
    Znaczne skrócenie przestrzeni linki miedzy szpulą a przelotką kierunkową przez przesunięcie tej przelotki w kierunku szpuli. Zgaszenie drgań linki (spirali) schodzącej z przelotki kierunkowej, zaraz po przejściu przez przelotkę „choker“. Wprowadzenie „zgaszonej“ linki w tunel. Zbudowanie tunelu ze stosunkowo małych przelotek. Zbyt duże średnice pozwalają lince wtórnie się rozchwiać. Oczywiście proporcjonalnie małych w stosunku do mocy blanku, więc i grubości dedykowanych linek.





    Przelotka kierunkowa, choker, tunel, i przelotka szczytowa

    wystarczy aby spinning mógł prawidłowo działać

     
     
     
     
     



     

    Pierwsze próby polegały na maksymalnym skróceniu z obu stron standardowego uchwytu i zamontowaniu niewspółosiowym na wspomnianym blanku. Czyli męczyłem się dalej z „gwintem” testując słuszność założeń. Powody były dwa, pierwszy to czas. Kiedy postanowiłem to zrobić, musiałem już- natychmiast to mieć i zacząć testować. Drugi, nie miałem pewności czy warto- czy to w ogóle zadziała.
     
    Po około trzech-czterech miesiącach prób takiej jeszcze „niedojrzałej” konstrukcji, kiedy skończył się sezon, zacząłem robić właściwy prototyp uchwytu.
    Pomysł razem ze szczegółami jak to ma wyglądać, był oczywiście już dawno. Nie chciałem się w to „zakopać“ dopóki trwa sezon i mam możliwość przetestowania takiego zbrojenia możliwie najpełniej. Oczywiście na wodzie, w naturalnych warunkach i najchętniej na rybach. W miarę bez emocji, a były spore, bo to naprawdę działało, lepiej niż wstępnie oczekiwałem.
     
    Zaczęła się żmudna i niewdzięczna praca z laminatami nie poparta doświadczeniem praktycznym a teorią tylko wygooglowaną. Trochę bolało, jednak, pozytywne wyniki testów uskrzydlały. Pod koniec zimy prototyp był gotowy (tylko włosów trochę mniej). Oczywiście „genialna” wizja w zderzeniu z rzeczywistością trochę musiała ustąpić, (nie)możliwości techniczne jednak ją spłyciły. Cały następny sezon cieszyłem się tym rozwiązaniem. W miarę upływu czasu wychwytywałem szczegóły które nie „grają” i trzeba je poprawić. Zastrzeżenia dotyczyły uchwytu. Robiąc prototyp wiedziałem, że chcę inny, ale brakowało możliwości, wiedzy i doświadczenia jak to zrobić, a próba zlecenia „innym”, to była totalna porażka. Sama idea żyła i miała się coraz lepiej. Przetrwała nawet „kryzys wiary“. Tak, bo kiedy trochę opadły emocje zacząłem siebie podejrzewać, że może to nie jest aż takie dobre a tylko sobie to wmawiam?
     
    Dwa lata korzystałem z rozwiązania ciesząc się wymyśloną konstrukcją. Jednocześnie zbierałem doświadczenia i nowe pomysły. Pozytywne wyniki w nieeksploatowanej przestrzeni mogą chyba bardziej inspirować jak wyobraźnia. Zimy przestały się dłużyć, po sezonie jest za mało czasu na „wdrożenia”.
    Jeżeli chodzi o uchwyty to „mam co chciałem”, pod względem technicznym osiągnąłem chyba wszystko co jest istotne technicznie. Od kiedy zacząłem korzystać z konstrukcji zauważyłem, że potencjał tego systemu zbrojenia jest większy niż pierwotnie zakładałem. Trochę żenujące- efekty przerosły założenia i oczekiwania. Odkrywałem, że możliwości są zaskakująco duże a system jest bardzo elastyczny, poznaję je do dzisiaj. Trzeba się zżyć i przestać zastanawiać, a zacząć normalnie traktować, żeby druga strona pokazała w pełni swoją naturę.
     
    W międzyczasie bywając na rybach mimowolnie sprawdzałem reakcje ludzi na nowy pomysł. Mimowolnie bo wędkarz zwykle zaczepi, zagadnie, a dziwny wygląd zwracał uwagę. Nie da się przecież ciągle chować wędek. Ogólnie wzbudzał ciekawość ale po pytaniu „jakie to komponenty, jaka firma to robi“ i odpowiedzi „ja sam zrobiłem“ tracili zainteresowanie, nie wnikając w szczegóły. Sądzę, że długo jeszcze ten pomysł byłby „mój i tylko dla mnie“ gdyby nie fakt, że ma znaczenie dobór średnicy i wysokość przelotki kierunkowej. Kilka kijów służy do eksperymentów, nawet nie lakieruję omotek, przelotki ciągle po nich gdzieś wędrują, a zasoby skromne. Niekompletnie uzbrojoną którąś z kolejnych „wersji alternatywnych” zabrałem ze sobą na wycieczkę do pracowni Zbyszka Kawalca. Celem był dobór odpowiedniej przelotki kierunkowej.
     
    I wtedy się narobiło...
    Okazało się, że „Pan Zbyszek“ (wcześniej nigdy się nie spotkaliśmy?) , równolegle ze mną, niezależnie pracuje nad systemem zbrojenia „Delta”, a przeszkodą w „dopięciu” jego koncepcji jest brak odpowiedniego uchwytu. Od momentu kiedy się okazało, że nie jest to jedynie „moja prywatna utopia”, przestałem to traktować jak „dobro osobiste”. Okazało się, że są ludzie, ba ludzie, toż to INSTYTUCJA, którzy to rozumieją i też widzą w tym potencjał . Padło oczywiście pytanie czy mógł bym robić takie uchwyty i dla Niego.
    Do tego dnia myślałem (koniec października 2013) że jak przyjdzie zima to SPOKOJNIE popracuję nad nową wizją kształtu uchwytu, która od dawna chodziła mi po głowie, nawet nadałem jej nazwę (nie w celach marketingowych, była tak ciekawa, intrygująca) . Oczywiście zrozumiałem, że będzie wszystko oprócz SPOKOJNIE i oczywiście się zgodziłem. W sumie uchwyty które robiłem tylko dla siebie, laminowane na mokro na prowizorycznych formach, miały wszystkie cechy użytkowe, ale…... Właśnie ale, były robione z tkaniny węglowej laminowanej na mokro, na prowizorycznych formach, były laminowane bezpośrednio do blanków, nie nadawały się do zastosowań komercyjnych przez innych, wiadomo problematyczne laminowanie uchwytu na blank. Musiałem wszystko zrobić od nowa, nowe formy, nowe materiały, bo niestety szybko zrozumiałem, że to może się udać jedynie na prepregu. Na prepregu no dobrze, ale skąd to wziąć, z czym to „się je” itd. Bolało, oj znowu bolało.
     
    Cechy i zalety uchwytu „Delfin” i „innych” (powstało kilka rodzajów uchwytów, różniących się kształtem, jedna grupa „dorobiła” się nazwy, pozostałe, roboczo nazwane; czółenko, prosty)
     
    1. Sensoryczny - zbudowany z prepregów węglowych, a więc materiał i właściwości podobne do blanków. Dzięki temu wiernie przenosi każdy sygnał z blanku wzmagając czułość. Wiadomo, że sygnał (fala) najlepiej i bez zniekształceń rozchodzi się w tych samych ośrodkach, a im wyższy moduł sprężystości, tym mniej jest tłumiony, i przenosi wyższe częstotliwości. Mocowany bezpośrednio do blanku na tulejach z włókna węglowego, nie ma więc „izolacji” blanku od uchwytu.
     
    2. Kompaktowy - jako kompletna rękojeść zespolona z uchwytem kołowrotka nie wymaga gripów itp.
     
    3. Ultralekki - w zależności od wielkości i przeznaczenia może ważyć od około 14 g do 20 g. Gdzie 14 g nie jest granicą możliwości, to standardowy uchwyt, doświadczalne uchwyty ważą mniej zachowując pełną funkcjonalność.
     
    4. Ergonomiczny - forma dopasowana do kształtu zamkniętej dłoni, bez pierścieni, gwintów, progów, schodów i innych „uwieraczy”. Konstrukcja komory stopki kołowrotka i zamka zoptymalizowana pod kątem jak najlepszego licowania stopki kołowrotka z powierzchnią uchwytu. Wszystkie uchwyty spłaszczone bocznie- owalne, Delfin i „Czółenko” „podcięte” w górnej tylnej części. Dzięki temu nacisk równo rozkłada się na większej powierzchni dłoni, nie kumuluje się na grzbiecie.
     
    5. Ciepły - z racji małej ilości żywicy i cienkich ścianek ok. 0,8mm prawie natychmiast uzyskuje temperaturę dłoni.
     
    6. Suchy - przez wytłoczenie nadmiaru żywicy z powierzchni w procesie produkcji, uchwyt uzyskuje fakturę i cechy „suchej” tkaniny o grubym splocie. Chropowaty, lekko szorstki, ale przyjemny. Lepiej nie potrafię tego wytłumaczyć, to trzeba pomacać. W czasie deszczu, czy upału kiedy dłoń się poci, nie ma uczucia ślizgania typowego dla plastiku czy lakierowanego materiału. Chropowata powierzchnia powoduje dobre odprowadzenie wody, którą wyciska dłoń, i zapewnia dostęp- wymianę powietrza.
     
    7. Najlepsze - ustawiony pod kątem względem osi blanku. Dało to możliwość zbrojenia w takim systemie. Zmiana kąta jednocześnie odciążyła nadgarstek.
     
    8. Adaptacyjny system mocowania do blanku. Uchwyt zakończony z obu stron tulejami, blank osadzony na grafitowych tulejach redukcyjnych lub „pod omotce” z nici węglowej (roving) przesączonej klejem dwuskładnikowym. Najnowsze wersje uchwytu w tulejach mocujących mają naddatek materiału, pomniejszoną średnicę wewnętrzną. W tym przypadku wystarczy rozwiercić tuleje do średnicy blanku w miejscu osadzenia i wkleić uchwyt bezpośrednio na blank. Tak więc blank połączony z tulejami uchwytu tworzy węzeł konstrukcyjny zdolny do przeniesienia znacznie większych sił i jednocześnie b. dobrze przewodzi sygnały z blanku na uchwyt.





    uchwyty „podcięte” w tylnej, górnej części, nacisk rozkłada się równomiernie na większej

    części dłoni, nie na samym grzbiecie

     
     
     
     
     



     
     
     
     
     

    Oczywiście ciągle pracuję nad optymalizacją kształtów wszystkich uchwytów, to co osiągnąłem mnie satysfakcjonuje, ale „apetyt rośnie w miarę jedzenia”.


     
     
     
     
     



     
     
     

    różne kształty uchwytów które powstały w ciągu ostatnich dwóch lat


     
     
     
     
     



     

    Ciekawostka, obawiałem się, że ustawienie osi uchwytu pod kątem do osi blanku, ze względu na nawyki będzie problemem. Okazało się inaczej, ja „skalibrowałem” się automatycznie. Do tej pory też nikt, kto wziął taki kij do ręki nie zwrócił uwagi, że jest to problem, owszem wszyscy zwracają uwagę, że „jest jakoś inaczej”, nie stanowiło to jednak dotychczas dla nikogo problemu i nikt z tego powodu nie uznał, żeby to było wadą czy też było niepraktyczne.
    Różnych pomniejszych funkcjonalności jest więcej, ale teraz gdzieś się zapodziały, na pewno gdyby to były jakieś wady, bardziej bym o nich pamiętał (no może nie żeby o tym pisać, ale na pewno by uwierały, musiał bym coś zmienić). Jeśli mi się coś przypomni kliknę o tym później, no bo kto nie lubi się chwalić.
     
    Na razie wystarczy tej „auto-reklamy”, może napiszę trochę o „innych sprawach”. Zanim jednak zacznę rozwijać aspekty praktyczne związane z uchwytami i systemem Delta, trochę było na forum sugestii i domysłów które wymagają pewnego wyjaśnienia i sprostowania. Jednocześnie winien jestem wyjaśnienia „moich racji”. Wspólnie ze Zbyszkiem Kawalcem mieliśmy napisać o tym rozwiązaniu. Jednak ze względu na różne obiektywne zaszłości Zbyszek nie mógł się tym zająć i prosił żebym ja napisał „swoją wersję”. On kiedy tylko zdoła, opracuje i zamieści niezależnie swoją.
     
    Wszystko o czym napisałem i będę dalej rozwijał, a dotyczy sposobu zbrojenia, jest wyłącznie moimi rozwiązaniami. Nigdy do tej pory nie wymienialiśmy się ze Zbyszkiem żadnymi doświadczeniami i uwagami związanymi ze sposobem zbrojenia, sposobem ustalenia spacingu itd. Po prostu kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy rozwiązania te były już gotowe, w moim odczuciu nie wymagały konsultacji. Poza tym nasza znajomość trwa krótko, było by mi bardzo niezręczne wypytywać o szczegóły, bez względu na pobudki. Piszę o tym tylko dlatego, że rozwiązanie to może wzbudzić wiele kontrowersji, mimo niezależnie osiągniętych przez nas bardzo dobrych wyników. Natomiast sam sposób, metodologia, w jaki ja je widzę i opisuję może zawierać błędy za które na pewno nie ponosi odpowiedzialności Zbyszek, to ewentualnie tylko moja głupota.
     
    Od początku prace nad tym rozwiązaniem prowadziłem pod kątem zaspokojenia własnej ciekawości i potrzeb. Nie brałem pod uwagę wymogów marketingowych. Zdanie osób związanych z branżą RB a w zasadzie brak zainteresowania a także obojętny stosunek, w moim przekonaniu, często bardzo dobrych spinningistów, utwierdzało mnie w przekonaniu, że dziwna konstrukcja, bez względu na ew. wady lub zalety, jest nieakceptowalna i „niemarketingowa”. Gdyby nie Zbyszek, Jego zainteresowanie i entuzjazm dalej nie myślał bym o „upublicznianiu”. Efekt który osiągnąłem daje mi wielką satysfakcję, szczególnie jeżeli chodzi o walory użytkowe tego rozwiązania.
     
    Jednocześnie gdyby nie zainteresowanie i zaangażowanie kolegi FRIKO, nie było by tych wypocin. Za dostrzeżenie i zrozumienie istoty rozwiązania, jednak przesłoniętego dziwnym wyglądem -WIELKIE UZNANIE, za motywację szczere DZIĘKI. Muszę przyznać, chociaż się wstydzę, gdyby nie Zbyszek Kawalec i przede wszystkim Friko, nie chciało by mi się prezentować tego rozwiązania. Jest dziwne i na pewno kontrowersyjne, godzi w wiele doktryn i aksjomatów. Mi ono służy bardzo dobrze, ja to mam, po co się bić i przepychać. Wstydzę się tego, konformizm i brak wiary w ludzi skutecznie powstrzymywały mnie przed dzieleniem się z innymi, mimo świadomości, że jednak niektórzy mogą być zainteresowani.
     
    Oczywiście kuszące jest to, że ocena ludzi posiadających taką wiedzę jak społeczność j.pl , pasjonujących się rodbuildingiem, mi może pomóc. Ja jednak mam subiektywny stosunek i mogę nie wszystko dostrzegać. Jednocześnie przy tak obszernym i wieloaspektowym zagadnieniu łatwo jest się zapętlić, mogą umykać kwestie dla innych oczywiste. Podjąłem próby ilustrowania dalszej części tekstu zdjęciami. Jednak w mojej ocenie forma jest zbyt techniczna, zagadnienia na tyle ze sobą powiązane, że tworzą ciąg logiczny. Zamieszczanie zdjęć pomiędzy poszczególnymi zagadnieniami mogłoby przeszkadzać. Postanowiłem więc zamieścić je w formie galerii.
     




     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     
     
     
     
     



     

    Wrócę do meritum ...
    System Delta i uchwyty były opracowane przede wszystkim do metod jigowych. Tak więc najistotniejsze były; czułość, dynamika, redukcja masy, ergonomia. Praktyka potwierdziła inne korzystne cechy i dużą uniwersalność tego systemu Jeżeli kogokolwiek zainteresuje ta konstrukcja, po serii pytań i wyjaśnień zawsze pada konkluzja – dobrze, ale - Z TEGO NIE MOŻE LATAĆ! Zgodnie z moją teorią miało „latać”, testy na prototypie to potwierdziły, więc ja nie miałem nigdy większego problemu. Rozumiem natomiast konsternację i opór każdego, kto spotyka się z tym rozwiązaniem po raz pierwszy. Dlaczego wbrew ogólnie przyjętym standardom, doświadczeniom i logice nie jest tak źle, jak być powinno. Spróbuję to wyjaśnić, uważam, że nie są to zbyt skomplikowane zagadnienia, łatwo można prześledzić zależności które mają wpływ na zachowanie linki w czasie wyrzutu przynęty. Łatwo też można zweryfikować słuszność i prawidłowość moich założeń, lub jej brak.
    Jak wspomniałem już wcześniej, sposób zbrojenia Delta opiera się na skróceniu wolnej przestrzeni linki pomiędzy szpulą a przelotką kierunkową. Powoduje to inny tor biegu linki w przestrzeni między szpulą i tą przelotką. Linka pokonując mniejszą odległość nie jest w stanie pod wpływem siły odśrodkowej odsunąć się zbytnio od osi obrotu. To przekłada się na zdecydowanie mniejsze opory aerodynamiczne linki i redukcję siły odśrodkowej. Dzieje się tak dlatego, że odległość między miejscem uwolnienia linki, czyli szpulą kołowrotka, a przelotką kierunkową jest mniejsza. Więc siła odśrodkowa oddziałuje na krótszy więc i lżejszy odcinek linki.
     
    Załóżmy, że prędkość początkowa nadana w trakcie wyrzutu takiej samej przynęcie jest taka sama w przypadku wędziska zbrojonego w każdy sposób. Więc linka ma taką samą początkową prędkość liniową w przypadku kiedy rozwijając się ze szpuli przesuwa się w kierunku przelotki po torze opisującym w przybliżeniu wrzeciono o maksymalnej średnicy około15 cm i długości 65 cm i kiedy biegnie po torze w przybliżeniu opisującym kształt wyoblonego na końcu walca o średnicy 10 cm i długości 45 cm. Wielkości te przyjąłem oczywiście jako przybliżone żeby przedstawić zależność. Jeżeli ta sama linka biegnie z taką samą prędkością liniową to w przestrzeni między szpulą a przelotką z różną prędkością obwodową, opory powietrza są inne (opór aerodynamiczny = powierzchnia czołowa razy prędkość do kwadratu razy współczynnik CX taki sam- taka sama linka). Obwód figury jaką opisuje tor linki jest inny a więc i prędkość obwodowa jest inna (przykładowe 15 cm średnicy daje odwód 47,1 a 10 cm średnicy obwód 31,4 cm). Linka kiedy rozwija się ze szpuli i jest przesuwana w stronę przelotki biegnie po linii spiralnej- obraca się, a długość linki między szpulą i przelotką stanowi powierzchnię czołową obracającej się linki względem otaczających ją mas powietrza. Powierzchnia ta jest oczywiście inna dla linki przemierzającej odległość 65 cm i 45 cm. To samo dotyczy siły odśrodkowej, zależy ona od masy, prędkości do kwadratu i wielkości promienia jaki tworzy obracająca się linka do osi obrotu. Jeżeli linka biegnie po torze spiralnym o średnicy maksymalnej 15 cm na długości 65 cm z taka sama prędkością liniową jak po torze o średnicy 10 cm na długości 45 cm to prędkość kątowa (prędkość z jaką wiruje linka) i masa obracającej się linki są różne, a więc siła odśrodkowa też jest różna. Mamy więc korzyść.
    Oczywiście w przypadku zmniejszenia odległości między szpulą i przelotką kierunkową zachodzą też zjawiska niekorzystne. A więc, na pewno linka biegnąc po torze spiralnym w klasycznych rozwiązaniach więcej siły pędu redukuje pod wpływem oporu aerodynamicznego. Odbywa się to w sposób bardziej płynny niż kiedy siła pędu redukuje się na pierścieniu przelotki. Żeby łatwiej zobrazować, przestrzenny przebieg linki sprowadzę do płaszczyzny, teraz linka ma przebieg fali. Sam nasuwa się wniosek, że aby nie zwiększać strat, ustawienie odległości przelotki kierunkowej względem szpuli nie jest dowolne. Poprawną jest odległość dla przelotki kierunkowej od szpuli około 3-ech obwodów rantu szpuli. Następnym, dla nas korzystnym zjawiskiem, jest „zgaszenie” drgań linki jak najszybciej. Uważam, że nie muszę tłumaczyć jakie to ważne, linka biegnąc łagodnie przez światło pierścieni przelotek generuje najmniejsze straty energii nadanej przynęcie. Żeby to osiągnąć, ważne jest ustawienie drugiej przelotki, która u mnie najczęściej jest „chokerem” a najkorzystniejsza dla niej jest odległość około 1 obwodu szpuli od pierścienia przelotki kierunkowej, czyli 4 obwody od rantu szpuli. Poza tym w zasadzie reguł nie ma. Może poza jedną, dalej jest tunel a w nim najlepiej kiedy rozstaw przelotek nie przekracza 17- 18 cm.
     
    Uważny obserwator na pewno już zauważył, że;
    nie jedna przelotka stanowi o poprawnym działaniu a kilka właściwie oddalonych od rantu szpuli i wzajemnie od siebie jeżeli chcemy zredukować wartość siły odśrodkowej i „zgasić” rozchwianą linkę jak najszybciej, rozmiar przelotek nie powinien być zbyt duży istotna jest wysokość przelotki kierunkowej tak aby na przedłużeniu osi szpuli centrował się jej pierścień rozwiązanie to jest mniej wrażliwe na średnicę szpuli, której wielkość zawsze ma związek z zasięgiem rzutów.

    „Zgaszenie” linki jak najwcześniej jest bardzo korzystne również z tego powodu, że rozchwiana linka uderzając o przelotki część energii przekazuje szczytówce. Więc ta dłużej „gaśnie”. Jednocześnie zanim zgaśnie, „szarpie” linkę, przyspiesza i zwalnia jej bieg. Wzajemnie się napędzają, więc klasyczne sprzężenie zwrotne, energii na te harce musi dostarczyć przynęta.
     

    Podsumowując, nie jest to system stworzony do zwiększenia odległości rzutów, nie takie były założenia, przynajmniej w moim przypadku. Miał dać i dał inne korzyści, jednak, dowiodły tego próby praktyczne, osiągane odległości są dobre porównując do dotychczas stosowanych rozwiązań.
     
    Po tych wyjaśnieniach, myślę, że mogę przejść dalej...
    Czule zacznę o czułości. Nie ukrywam, jest to jeden z moich „koników”, więc jak miał bym o tym mówić. Szukam wzrokiem czy coś nie „pogoniło”, jakieś mewy zbierają drobnicę itp. kontrola przynęty wtedy tylko na czucie. Mocniej wieje- jeżeli już- może poczuję na pewno nie zobaczę, słońce w oczy, łowię o zmierzchu czy w nocy- wiadomo. Jestem kinestetykiem więc kiedy zestaw dostarcza więcej sygnałów „lepiej widzę” i na pewno mam poczucie pełniejszej kontroli, w moim przypadku reakcja na bodźce czuciowe jest dużo szybsza. Czucie jest dla mnie bardzo ważne. Tutaj nieocenione usługi oddaje uchwyt, transmisja sygnałów- nie potrafię porównać do znanych mi konstrukcji, pomaga sposób zbrojenia niskie i małe przelotki aż do końca- mniejsza bezwładność, lepsza transmisja z linki na blank. Nie wspomnę o tym, od kiedy łowię na te uchwyty, co ja na początku zacinałem.
     
    Dynamika - zbrojenie Delta dzięki małym i niskim przelotkom ułożonym na większej części blanku; zmniejsza bezwładność, stabilizuje blank, zmniejsza siły skrętne, przesuwając wypadkową sił z linki w kierunku uchwytu wzmacnia blank i robi „płynniejszym”. Uchwyt i dolnik też, przez redukcję masy zmniejsza bezwładność całego zestawu.
     
    Progresja - przelotki rozłożone na większej części blanku, oprócz jednej, wszystkie mogą być jednakowej wielkości. Pozwala to swobodnie kształtować obciążenie blanku, ustawia się je tam gdzie „chce” blank, albo tak by blank zmienił charakter według naszych założeń. Blanki fast w czasie prowadzenia przynęty oczywiście zachowują się jak fast, jednak pod większym obciążeniem, na przykład podczas holu, można w znacznym stopniu zmienić charakterystykę ugięcia. Inny rozkład obciążeń na blanku oczywiście zawsze przekłada się na inne zachowanie pod większym obciążeniem. W czasie wyrzutu przynęty też.
     
    Moc blanku - zagadnienie złożone. Zmiana mocy blanku poprzez zbrojenie- pojęcie kontrowersyjne. Jednak w kontekście zbrojenia w systemie Delta należałoby, mimo kontrowersji, poruszyć ten temat. Należy przyjąć jakieś założenia. Jeżeli na określonej części blanku zmieniamy rozstawienie przelotek, zmieniamy charakterystykę ugięcia. Jeżeli na tym samym odcinku blanku zmieniamy ilość przelotek, inaczej wykorzystujemy nominalną moc blanku. Wtedy możemy mówić o pozornej zmianie mocy blanku. Moc blanku jest wielkością realną w przypadku podparcia blanku w wyznaczonym punkcie i obciążenia go w wyznaczonym punkcie. Moc blanku w wędce zaczyna być wartością umowną i jest realnie zależna od punktów przyłożenia siły. Jeżeli punkty przyłożenia siły przesuniemy poza przyjęty przez producenta obszar obciążenia blanku możemy mówić o wzroście mocy blanku. Oczywiście w systemie Delta istnieje spora swoboda w rozstawieniu przelotek i wymóg przesunięcia ich w kierunku rękojeści. Jednocześnie ilość przelotek nie może być zbyt mała, może spowodować to wtórne rozchwianie linki w czasie wyrzutu przynęty. Z powodu szybkiego gaszenia linki w początkowym jej biegu, nie powoduje dodatkowych dużych strat, jeżeli użyjemy większej liczby przelotek.
     
    Redukcja wagi - system Delta czyli małe przelotki, poza jedną- kierunkową, która jest bliżej rękojeści i zgodnie z założeniami powinna być mniejsza. Rękojeść z uchwytem najcięższa 20g . Ustawiona pod kątem do osi blanku, to zmniejsza kąt nadgarstka, odciąża go ale też „zwiększa” odległość dłoni od łokcia. Ewidentną korzyścią jest to, że dolnik można wydłużyć o ok. 2cm bez utraty operatywności i funkcjonalności, ciągle nie jest dłuższy od przedramienia. Nadal nie wystaje poza łokieć. W ten sposób ubywa dużo korkogum itp. a balans jest zachowany. Tutaj znowu zastrzeżenie – podkreślam dlatego, że wiele razy z tym się spotkałem, a nie mogę się z tym zgodzić. Nie chodzi tu o słabe łokcie. Występują zależności; masa- czułość, masa- bezwładność. Masa absorbuje energię kinetyczną, czyli słaby sygnał delikatnego brania „znika”. Niska masa i ergonomia uchwytu to swoboda i lekkość chwytu, łatwość operowania zestawem, nie spinamy dłoni i całej ręki. Czyli nie ma większego znaczenia ile mamy siły (każdy ma ile ma) , im cięższy przedmiot i mniej wygodny uchwyt, tym mocniej, sztywniej trzymamy, traci na tym finezja. A to, może nie mam racji i demonizuję, przekłada się na zachowanie przynęty i to jak ją „czuje” ryba, nie chodzi tu o słabe łokcie i wygodę a „tylko” o efektywność i możliwość łowienia kapryszących ryb, nie tylko tych które przy.......walą i praktycznie same się zapną.
     
    System mocowania do blanku - uchwyt zakończony z obu stron tulejami z wewnętrznym stożkiem Morse'a, blank osadzony na węglowych tulejach redukcyjnych z dwustronnym stożkiem zewnętrznym, otwór wewnętrzny tulei dopasowuje się do średnic blanku w miejscach osadzenia, minimalnie na „minus”(-0,2-0,3mm) . Rozcina się tuleję redukcyjną ustawia na blanku i wciska na nią końcówkę uchwytu, w ustawiony na pierwszej tulei uchwyt wciska się drugą tuleję. Szczelina powstająca na rozcięciu sprawia, że w czasie zaciskania tuleja ma możliwość dokładnego dołożenia się do blanku. Całość oczywiście montuje się na klej. Ważne klej musi być elastyczny po utwardzeniu. Jest to szczególnie ważne kiedy blank ma ugięcie pełne, głębokie. Oczywiście każdy klej będzie trzymał ale twardy przy dużych obciążeniach będzie trzeszczał, strasznie frustrujące. Druga część tulei zaciskowej zakończona stożkiem który wystaje z uchwytu płynnie przenosi obciążenia z blanku na uchwyt (i na odwrót). Nie ma stromej krawędzi podparcia. Jest to o tyle istotne, że system Delta poprzez przeniesienie obciążeń w kierunku rękojeści (przelotki bliżej rękojeści), generuje dodatkową moc blanku, w niektórych przypadkach znaczną. Punktem krytycznym jest właśnie podparcie blanku w rękojeści. Stożki te jednocześnie pozwalają płynnie „wejść” omotką, która oczywiście jest tu konieczna.
    Drugi równie skuteczny sposób mocowania polega na wyznaczeniu miejsca osadzenia przedniej tulei uchwytu na blanku, posmarowaniu w tym miejscu blanku klejem i nawinięciu na blank kilku warstw przesączonych klejem nici węglowej (rowing węglowy). Nawijając nić należy wstępnie formować stożek podobny do tego w tulei uchwytu. Kiedy grubość nawoju jest wystarczająca należy nacisnąć uchwyt na uformowany z nici stożek i ustawić uchwyt względem wyznaczonego wcześniej kręgosłupa. Nadmiar kleju wyciśnięty z nici podczas zaciskania należy usunąć, część nawoju wystającą z tulei uchwytu uformować w stożek, zabezpieczyć np. stretch folią. Blank przy tylnej tulei uchwytu posmarować klejem, nawinąć przesączoną nić węglową, upchnąć w tuleję uchwytu np. stępioną wykałaczką, zapałką itp. Nawinąć i upchnąć następną warstwę przesączonej nici, tak aż do wypełnienia tulei uchwytu z lekkim naddatkiem. Usunąć nadmiar kleju , uformować stożek i zabezpieczyć np. stretch folią. Pozostawić do utwardzenia kleju, oszlifować i spolerować.



     
     
     
     
     

    9- początkowa/końcowa część uchwytu zakończona tuleją ze stożkiem wewnętrznym

    12- tuleja redukcyjna- grafitowa lub uformowana z rowingu węglowego 13- blank

     

    Najnowsza wersja uchwytów ma nieco zmienioną konstrukcję. Tuleje którymi zakończony jest uchwyt mają cylindryczne, pogrubione do wewnątrz ścianki. Tuleje wystarczy rozwiercić do średnicy blanku, blank posmarować klejem i nacisnąć uchwyt. Zmiana ta jest podyktowana wymaganiami pracowni które jako pierwsze były zainteresowane uchwytami. Według opinii ludzi zawodowo od lat zajmujących się budową wędek, takie mocowanie jest wystarczająco stabilne, oczywiście jednocześnie znacznie łatwiejsze. Zmiana ta nie wyklucza sposobu montażu opisanego powyżej. Naddatek materiału pozwala wyszlifować stożki w tulejach mocujących i zamontować uchwyt tak jak poprzednie wersje. Wspominam o tym tyko dlatego, że według mnie bardziej skomplikowana wersja montażu zapewnia jednak większą stabilność.
     
    Opisując konstrukcję uchwytu i jego cechy muszę napisać też o zasadzie działania zamka i dlaczego właśnie taka. Więc kiedy narodził się pomysł zrobienia uchwytu, wiedziałem, że stopka musi licować z rękojeścią, ale jednocześnie nie może być nakrętki- bo tak. Początkowo chciałem użyć śruby która będzie umieszczona w tunelu zamka i nie będzie miała kontaktu z dłonią. Ale uprzedzony do gwintów, wiedziałem jednocześnie, że każde sztywne ryglowanie stopki pod wpływem przeciążeń będzie się „układało” i luzowało. Pojawił się pomysł wykorzystania sprężyny, jako elementu uruchamiającego rygiel. Kiedy tylko przyszło mi to do głowy wiedziałem, że o to walczyłem. Od razu dodam, że jest to sprężyna ze stali nierdzewnej- kwasoodpornej. Stal nierdzewna (w tym sprężynowa)ma bardzo niską zawartość węgla, warunek niskiej reaktywności. Więc struktura krystaliczna jest dużo drobniejsza. W konsekwencji sprężystość jest mniejsza niż stali sprężynowych węglowych, jednak odporność na pękanie większa. Dodam jeszcze, że rygiel i komora skonstruowane są tak, żeby ich geometria zapewniała samoczynną stabilizację i osiowanie stopki kołowrotka, bez względu na duży luz montażowy. W zasadzie tylko taki kształt pozwala na zwiększenie luzu rygla w komorze zamka, nie mając jednocześnie wpływu na stabilność mocowania, złożoność konstrukcji, wzrost wagi ani na utratę ergonomii. Oczywiście duży luz montażowy jest konieczny, zapobiega blokowaniu rygla o ścianki komory przez drobne zanieczyszczenia.
     
    Kwestie kontrowersyjne, które dla mnie są zaletami, ale dla innych może nie koniecznie...
    Przede wszystkim muszę powrócić do kwestii zamka w uchwycie kołowrotka. Pojawiają się tu rozwiązania budzące wątpliwości co do zasadność stosowania. Z mojego punktu widzenia takie rozwiązanie jest optymalne, korzystne z wielu powodów.
     
    Główne zalety to:
    - wyeliminowanie nierówności uchwytu związane z połączeniami klasycznie stosowanymi, więc poprawa ergonomii
    - w czasie skrajnych przeciążeń zestawu kompensacja sił przekraczających wytrzymałość uchwytu, w rozwiązaniach klasycznych zawsze wtedy dochodzi do luzowania stopki kołowrotka w uchwycie i konieczności dokręcenia nakrętki, w moim rozwiązaniu takie zdarzenia są automatycznie redukowane, rygiel pod naciskiem sprężyny samoczynnie powraca do położenia roboczego, świadomość tej cechy poprawia komfort łowienia
    - ograniczenie przestrzeni potrzebnej na elementy mocujące kołowrotek i ich masy, więc redukcja masy uchwytu
    - łatwość montażu kołowrotka do wędki
     
    Największe wady to:
    - mała stabilność połączenia kołowrotka w przypadku kiedy stopka odbiega rozmiarami od większości konstrukcji, ja się z taką stopką nie spotkałem, więc nie zostały uwzględnione jej specyficzne różnice wielkości i kształtu
    - nietypowość rozwiązania, więc ewentualne obawy osób niemających wcześniej kontaktu z taką konstrukcją o jego stabilność, pewność mocowania,
    - możliwość manipulowania opinią, mające na celu zniechęcenie do wykorzystania przez osoby zainteresowane, a nie mające fizycznego kontaktu z rozwiązaniem, więc osobistej weryfikacji funkcjonalności takiego uchwytu.
     
    Ostatnią z wad wymieniam nie dla tego, że ja samoistnie uświadomiłem sobie takie ryzyko. Spotkałem się z tym, że ktoś rozważał możliwość zamontowania takiego uchwytu, jednak zrezygnował. Powodem była manipulacja, jakiej został poddany, przez „życzliwego znawcę” konstrukcji i zarazem „autorytet” w tematyce RB. Ja ze swojej strony jedynie staram się zachować obiektywizm. Nie traktuję takich wybiegów jako zagrożenie dla nieznanej, więc i tak niepopularnej konstrukcji. Jedynie budzi mój sprzeciw taka postawa, więc wspominam o tym aby inni mieli świadomość jakie podłoże mogą mieć skrajnie różne opinie o tym rozwiązaniu.
     
    Istotną kwestią jest spacing. Dla mnie jest oczywiste, że system Delta jest bardzo elastyczny i może dać więcej, a konstruktorzy blanków z niezrozumiałych dla mnie przyczyn w ogóle nie brali go pod uwagę - więc tabelek brak. W moim rozumieniu największą wartością rodbuildingu jest możliwość dopasowania parametrów wędki do osobistych preferencji, pod konkretne potrzeby, przynęty, specyfikę łowiska. Własna interpretacja możliwości i „charakteru” blanku, wymagań łowiska, używanych przynęt, decyduje o rozmieszczeniu przelotek. Poza tym rozmieszczenie przelotek traktuję jako bonus, tutaj nie potrafię sobie odmówić. W ogóle w budowie kija jest to esencja i sama przyjemność. Jeżeli już mi się uda, i ładnie polakieruję omotki, to oczywiście się cieszę. Ale naprawdę jest to dla mnie istotne o tyle, że ma zabezpieczyć i utrzymać omotkę. Również ustawienie i wklejenie uchwytu czy gripów nie jest zajęciem pasjonującym, czy wyjątkowym wyzwaniem. Nigdy do tej pory nawet nie brałem pod uwagę zrobienia kija dla kogoś, więc estetyczny kompromis i minimalizm to.... naprawdę dobra wędka. Bo kij jest wtedy i tylko wtedy dobry, kiedy łowiąc o nim zapominamy, czy jakoś tak.
     
    Myślę, że wielu kolegów też wybiera własny spacing, ale na pewno niektórzy potraktują to jako wadę. Rozumiem, że mogą z tym być nawet problemy. Ale w końcu gdzie my jesteśmy, od czego jest FORUM.
     
    Bardzo istotną i jednocześnie bardzo kontrowersyjną kwestią jest estetyka samych uchwytów. Ja oczywiście niedostatki dostrzegam, chyba każdy kto oglądał to rozwiązanie zwracał na to uwagę. Czuję się zobowiązany wyjaśnić przyczyny takiego stanu rzeczy. Otóż od kiedy zacząłem myśleć o tym rozwiązaniu, nadrzędna była funkcjonalność. To poprawa parametrów technicznych była motorem wszystkich działań. Estetyka na tyle, na ile to możliwe. Do miejsca w którym nie koliduje z funkcjonalnością. Dla mnie jest oczywiste i niepodważalne, uchwyt musi być suchy, ciepły i szorstki, konieczne jest usuniecie nadmiaru żywicy i wyeksponowanie faktury materiału, „suchego” włókna węglowego. Niestety wtedy powierzchnia jest matowa i częściowo traci swoiste piękno materiałów węglowych. Spotkałem się już z polerowaniem tych uchwytów, efekty są dość ciekawe. Warto jednak zwrócić uwagę, powoduje to spore osłabienie ścianek uchwytu, pociąga ryzyko uszkodzeń. Można, po zabudowaniu na wędce uchwyt polakierować, wizualnie dużo zyska. Uważam jednak, że traci funkcjonalność, staje się śliski i zimny. Mimo, że wykończenie powierzchni jest krytykowane, chociaż technicznie było to największym wyzwaniem i nadal przysparza problemów, tak je wykonuję. Wiem, że sam sobie piętrzę trudności i w ten sposób być może zrażam innych do tego rozwiązania, jednak uważam, że tak jest stanowczo lepiej. Zawsze przecież można sprawdzić funkcjonalność a później polakierować lub zlecić np. pracowni.
    Wspomnę dla porządku o pewnych cechach uchwytów, nie jest to wybieg z mojej strony mający odwrócić uwagę, jedynie chcę podzielić się spostrzeżeniami. Praktyka dowodzi, że w miarę intensywnego używania uchwyt poleruje się samoczynnie i zyskuje estetyka, nie tracą na tym walory użytkowe. Powierzchnia nadal jest przyczepna. Efekt taki trudniej jest osiągnąć w fotelu. Nad wodą, w warunkach naturalnych, dłoń ma kontakt z zanieczyszczeniami i wilgocią. Te czynniki wspomagają proces. Wyeksponowane na zewnątrz włókno węglowe ma inne właściwości od materiałów powszechnie stosowanych na uchwyty. Twardość włókna jest nieporównywalna nawet z metalem. Sprawia to, że Delfin nie rysuje się zbyt łatwo. Proces starzenia przebiega inaczej jak w przypadku lakierów, korków, pianek, tworzyw sztucznych. Nie wyciera się, nie wykrusza, jedynie stopniowo poleruje. W zasadzie trudno to nazwać starzeniem, raczej dojrzewa. Oczywiście ma wady. W przypadku zbyt dużych przeciążeń nie rozciągnie się, nie zamortyzuje. W skrajnych przypadkach, np. nadepnięty, prawdopodobnie pęknie.
     
    Zdaję sobie sprawę, że system ten ma wady. Wadą jest choćby „dziwny” wygląd który na początku „gryzł” mnie w oczy. Szczególnie ta „subtelna symetria” w stopniowaniu wielkości przelotek (siła stereotypów, taki dziwoląg nie może być dobry) , mało miejsca na indywidualizm (ozdobne pierścienie, gripy itd. których nie ma gdzie włożyć) . Poza tym do takiej surowej, grafitowej konstrukcji nie wszystkie „świecidełka” pasują. Nabijanie nimi masy przy uzyskanych parametrach, też niekoniecznie. Dla mnie- jak bolid F1 z przyczepką. Oczywiście gusta nie podlegają dyskusji a każdy ma inne preferencje i priorytety.
    Do wad trzeba zaliczyć to, że uchwyty nie są „idealne”, szczególnie na styku łączenia dwóch części, jest widoczna spoina. Kłania się praktyka, tej jeszcze trochę brakuje. Przetwórstwo materiałów węglowych jest tematem tabu. Nie ma tradycji i doświadczeń z których można skorzystać. Technologia wymusza tą spoinę, a ona zawsze, nawet najlepiej wykonana, będzie budzić zastrzeżenia.
     
    Dużą wadą jest to, że materiał uchwytu (prepreg węglowy) ma dużą sztywność i twardość. Może to powodować przy montowaniu i wyjmowaniu kołowrotka z uchwytu rysowanie lakieru na stopce. Do wad dołożę i to, że uchwyty „preferują” ułożenie dłoni w sposób klasyczny tj. nóżka kołowrotka 3/2 lub 4/1 palec, nie wymuszają, ale jednak. Pewien Kolega (serdecznie pozdrawiam) ma niezbyt powszechnie spotykany chwyt wędki. Całą dłoń układa przed stopką. Twierdzi, że na Delfinie również taki sposób trzymania jest wygodny.
     
    Mogę przyznać, jest wadą ograniczona przestrzeń komory stopki kołowrotka. Do tego uchwytu pasują tylko standardowe stopki „słodkowodne”, czyli max. szer. 15.3mm , max. długość 63mm. Wspominam o tym bo znalazłem kołowrotek- długość stopki 68mm? Ciąć, albo uchwyt specjalnie dostosowany (to niewielki problem, ale wtedy nie będzie trzymał dobrze standardowych stopek). Również popularny Slammer, szerokość stopki bodajże 15,8 mm, niestety bez pilnika nie będzie kompatybilny. Na pewno nie jest też zaletą to, że system ten najlepiej działa sparowany z kołowrotkiem o określonej wielkości szpuli (stożek tworzony przez linkę). Zmieniając kołowrotek na mniejszy nie rzutuje, ale na znacznie większy już może.
     
    Oczywiście nie jest wadą samego systemu, ale da się uzbroić tak, że działa źle. Newralgicznym i sprawiającym najwięcej problemów miejscem jest na pewno „węzeł” przelotka kierunkowa- choker. Oczywiście dotyczy to optymalnego zejścia linki na przelotkę kierunkową i wpływa na uzyskiwane odległości, nie rzutuje na pozostałe parametry.
     
    Czyli- nie ma róży bez kolców, albo jak kto woli, konstruktor -dureń- zawsze coś musi sp.......
     
    Ma on jednak zalety (system Delta, nie konstruktor), które pozwoliły mi nie zwracać uwagi na powyższe. Możliwości jakie daje ten system zbrojenia ciągle mnie zaskakują. Tylko brak czasu nie pozwala na eksperymentowanie. Gdyby uzbroić to tak, albo …... , ile da się jeszcze wycisnąć? A system jest bardzo elastyczny, daje możliwości, to może potrwać.
     
    Dla tego cieszę się, że „zderzyłem” się ze Zbyszkiem. Jego wiedza i „głód poszukiwania nowego” bezwzględnie pomogą. System Delta jest niezależnie dziełem Zbyszka Kawalca. Jeżeli zaś chodzi o doświadczenie Zbyszka w materii zbrojenia, cóż ja o zbrojeniu mało wiem, ale chyba tyle, że mogę mieć zdanie na temat umiejętności Zbyszka, szacunek! Tak więc myślę, że osobiste zaangażowanie Zbyszka w rozwój tego systemu wnosi wiele dobrego i z wielką ciekawością czekam na Jego „wersję”. Na pewno Zbyszek Kawalec najlepiej odda co „Mu w duszy gra”.
     
    Muszę wyznać, że zaangażowanie każdego, kto zajmuje się budową wędek wnosi bardzo dożo w rozwój tej konstrukcji. Pominę aspekty techniczne. Uwagi, szczególnie krytyczne, dają mi bardzo dużo, zwracają uwagę na aspekty które ja pominąłem. Zainteresowanie jakie wzbudza to rozwiązanie wśród osób posiadających duże doświadczenie w budowie wędek podwaja motywację. Ja sam poznałem już w pewnym stopniu możliwości, zaspokoiłem potrzeby sprzętowe, częściowo ostygłem. Używam tego rozwiązania już ponad 4 lata. Entuzjazm Kolegi @woblerwz, jego kompetencje i zaangażowanie wniosły już bardzo dużo w rozwój tego rozwiązania.
     
    Odkąd używam tego systemu poznałem go i zżyłem się z nim na tyle, że kiedy myślę- napisałem chyba o wszystkim co najważniejsze, do głowy przychodzi no przecież ... ale na tym kończę ten za długi wywód. Może w ten sposób uda mi się nie zrazić wszystkich, którzy wytrwali i dobrnęli aż dotąd.
     
    Zdaję sobie sprawę, że wetknąłem kij (zbrojony w systemie Delta) w wielkie mrowisko. Cóż, żyje się raz a czasu szybko ubywa,więc czekam na konsekwencje, które na pewno będą poważne. Przekonany jednak jestem, że pomysł jest tego wart, żebym go bronił, a jeśli nie dam rady bronić, to chociaż przedstawił. Na pewno nie będę bronił siebie, bo nie warto, cóż, ja już dawno jestem stracony i na pewno się nie nawrócę. Mam zabawki które mi wszystko wynagradzają, wszak blanki i przelotki będą produkowane, resztę zrobię sam.
     
    Pozdrawiam
    JanuszD/2016

  • Publikujemy ósmy artykuł konkursowy (z drugiej edycji konkursu ), w której do wygrania jest udział w wyprawie grupowej do Szwecji w maju 2016 roku dla dwóch autorów najlepszych artykułów. W ramach nagrody zwycięzcy mają zapewnione : zakwaterowanie, pełne ubezpieczenie, korzystanie z łodzi z silnikiem spalinowy oraz paliwo startowe (5l), opiekę przedstawiciela biura podróży ZEW PRZYGODY na miejscu. Organizator zapewnia również możliwość skorzystania z transportu busem na miejsce i z powrotem.

    http://Przypominamy, że partnerem logistycznym wyprawy jest firma Unity Line organizator morskich podróży do Skandynawii. Zapraszamy do zapoznania się z ofertą: www.unityline.pl

     
     
     



     

    Moja przygoda z miejskim wędkowaniem rozpoczęła się 3 lata temu w momencie zakupu nowego lżejszego zestawu castingowego, o tym, że casting wciąga i człowiek coraz rzadziej sięga po korbę, wie każdy kto chociaż raz miał zestaw z pazurem w ręku. Nowy zestaw składał się z wędziska Dragona Destiny o długości 2,6m i ciężarze wyrzutu 7-28 g oraz multiplikatora shimano scorpion 1001.
     
    Początki bywają trudne…
    Pierwsze wędkowanie okazało się kompletną porażką. Rzuty nowym zestawem były znacznie trudniejsze niż jerkówką z ciężka przynętą na drugim końcu linki. Wabiki latały tam gdzie chciały, na szpuli powstawały piękne brody. Myślałem, że wszystko pójdzie zdecydowanie łatwiej. Sezon w pełni, a ja nie potrafię rzucać, ale nie miałem zamiaru poddawać się. Po powrocie do domu, wziąłem ze sobą dwie algi 0 i kilka mniejszych gum i postanowiłem potrenować rzuty przed blokiem. Podczas trzeciego rzutu algą zaliczyłem pierwsze „branie” na nowym zestawie. Odruchowo zaciąłem, wędka wygięła się do granic możliwości... w zwijaną blachę uderzył z wielkim impetem kot. Całe szczęście, że przynęta nie była uzbrojona. Po chwili siłowania się z dachowcem, w końcu odpuścił i pobiegł do piwnicy. Cała sytuacja była obserwowana przez sąsiadów i dzieciaki bawiące się przed blokiem. Więcej już nie rzucałem, nie chciałem być oskarżony o znęcanie się nad zwierzętami. Przeniosłem się nad pobliską rzekę i w ten oto sposób jak później się okazało, zaraziłem się streetfishingiem i znalazłem nowy sposób na nasze hobby.
     
    Po kilku wyprawach po pracy i nauce rzucania, przynęty zaczęły słuchać się mnie i lądowały mniej więcej tam gdzie chciałem. Odległości były porównywalne z tymi uzyskiwanymi przy pomocy zestawu spinningowego. Pojawiły się pierwsze ryby, małe okonie, klenie, ale one nie zatrzymałyby mnie nad wodą.





    Pierwszy okoń


     
     
     
     
     
     
     




    Pierwszy kleń na casting


     

    Moją wyobraźnie pobudzały szalejące, duże bolenie, które oceniałem na 80+. Po nocach siedziałem, czytałem artykuły i kombinowałem jak się do nich dobrać.
     
    Pierwszy kontakt z panem Boleniem…
    Coraz bardziej spodobało mi się wędkowanie w mieście. Nie traciłem czasu na dojazd na łowisko, mogłem wyskoczyć nad wodę praktycznie codziennie przed pracą lub po pracy. Pewnego ranka okonie współpracowały zadziwiająco dobrze. Rozmiar ryb niestety pozostawiał wiele do życzenia, większość ryb nie przekraczała 20cm. Postanowiłem zastosować większą i selektywną przynętę. Na agrafkę założyłem rapalę shad rap 9cm. Był to strzał w dziesiątkę. W pierwszym rzucie mam potężne branie, które niemal wyrywa mi wędkę z ręki. Byłem przekonany, że na kiju mam pięknego szczupaka. Wędka pięknie pracuje i amortyzuje zrywy ryby, jedyne czego mi brakuje to dźwięku hamulca. Niestety większość multiplikatorów pozbawiona jest tej pięknej dla naszych uszu melodii. Po kilku odjazdach na powierzchni widzę srebrną rybę…boleń !!! Serce wali mi jak głupie, nogi uginają się pod swoim ciężarem. Rybę oceniam na +-85cm już prawie ją mam, schodzę z murków do wody i w tym momencie boleń rozgina kotwicę, a ja stoję po pas w lodowatej wodzie. Wychodzę z wody, wracam mokry do domu z nietęgą miną. Dzisiaj już nie dam rady wędkować, ale wiem, że wpadłem po uszy. W domu przezbrajam wszystkie przynęty w mocne kotwice, robię remanent w pudełkach dorzucam kilka boleniowych przynęt, pakuję plecak i planuję kolejny wypad na miejskie murki.
    Niezbędnik miejskiego wędkarza…





    Niezbędnik miejskiego wędkarza


     

    Moim zdaniem streetfishing to przede wszystkim krótkie, szybkie, spontaniczne wypady z dużą częstotliwością. Pozwala nam to trafić w moment żerowania ryb, poznania ich zwyczajów oraz obserwację ryb na miejskim odcinku, co jest podstawą sukcesu. Obserwację ułatwiają okulary polaryzacyjne oraz liczne murki, podwyższenia, czy mosty, które są w mieście. Swoje wędkowanie zawsze zaczynam od kilku minutowej obserwacji, a dopiero później przechodzę do wędkowania. W mieście ryba moim zdaniem jest mniej płochliwa niż na dzikim odcinku, często musi zmagać się z jeżdżącymi samochodami po moście, licznymi imprezami nad wodą, czy dyskotekami, dlatego nie musimy skradać się, czy czołgać do miejscówki, ale powinniśmy zachować spokój, dodatkowy hałas jest niekorzystny. Każdy po przyjściu nad wodę z niecierpliwością czeka, kiedy odda pierwszy rzut, ale może się zdarzyć, że przynęta wyląduje na głowie ryby i ją spłoszy, psując miejscówkę na kilka godzin. Osobiście z tą przypadłością radzę sobie w ten sposób, że w domu nie piję kawy i nie jem śniadania, które wrzucam w plecak i pierwsze 5-10 minut obserwuję wodę przy kawce.





    Czasami kawę można zamienić na butelkę wina w dobrym towarzystwie


     

    Przynęty...
    Nad wodę zabieram dwa pudełka przynęt, jedno z przynętami boleniowymi, drugie z kleniowo-okoniowymi. Przynęty staram się ograniczyć do minimum. Na 2-3h wypad nie potrzebuję setki woblerów. Wybieram takie, które pozwolą mi obłowić rożne warstwy wody, od powierzchni do głębszych dołków.





    Boleniowy arsenał


     
     
     
     
     
     
     
     
     




    Kleniowa biżuteria


     

    Następna niezbędną rzeczą jest telefon, który służy jako aparat fotograficzny oraz trochę dukatów. Wędkujemy w mieście i zawsze po przegranej walce lub wygranej, czego wam życzę z całego serca, możemy udać się na małe piwko, czy na ciepły posiłek.
    Gdzie szukać boleni w mieście...
    Najłatwiejszą moim zdaniem miejscówką do rozpracowania są mosty. Gromadzi się tam dużo drobnicy, za którą podążają drapieżniki. Zdarza się mi często w słoneczny dzień wypatrzeć rybę z mostu i wtedy próbuję dokładnie podać jej wabik pod nos. Staram się rzucić w pobliże ryby, ale nigdy na nią, gdyż powoduje to spłoszenie drapieżnika. Idealny rzut, to taki po którym wobler wpłynie w zasięg wzroku ryby z nurtem.





    sześćdziesiątka „upolowana z mostu”


     

    Następne miejsce, na którym skupiam się przy wędkowaniu na uregulowanej rzece, to różnego rodzaju zakola, spowolnienia nurtu. W tych miejscach często tworzą się dołki.





    Boleń z zakola


     

    Ciekawym miejscem są również prostki za zakrętami i mostami. W tych miejscach szczególnie w lato jest większa ilość roślinności niż pod mostem, gdzie nie dociera tyle światła. Chowają się tam naprawdę duże klenie, czy bolenie.




     

    Niski poziom wody również pomaga w poszukiwaniu odpowiednich miejsc, w tym momencie ryby gromadzą się w głębszych i spokojniejszych partiach wody.





    Jesień, niski stan wody, moja ulubiona pora na poszukiwanie nowych miejscówek


     

    Kiedy najlepiej pójść nad wodę...
    Zawsze, gdy mamy wolną chwilę! Nie ma złej godziny na miejski wypad. Zdarzało mi się złowić w środku nocy klenie, bolenie jak również i szczupaki.





    Nocny boleń


     
     
     
     
     
     
     




    Kleń złowiony po zachodzie słońca


     

    Zachęcam was do spróbowania swoich sił w miejskim wędkowaniu. Jest to super sposób na chwilę relaksu po ciężkim dniu w pracy, czy na uczelni. Ryby mogą być miłą niespodzianką tak jak w moim przypadku. Nigdy nie spodziewałem się, że uda mi się złowić kilka ładnych ryb na miejskim odcinku. Zachęcam również do wypuszczania złowionych ryb podczas wędkowania w mieście. Bardzo dużo przypadkowych ludzi z ciekawością podchodziło i pytało się, dlaczego wypuszczam złowione ryby. Niektórzy zrozumieli, że wędkarstwo to hobby, a nie sposób na zdobycie pokarmu i z tego jestem najbardziej zadowolony.
     
    Jakub Fiećko (@dekosz), 2016
     





  • Publikujemy siódmy artykuł konkursowy (z drugiej edycji konkursu ), w której do wygrania jest udział w wyprawie grupowej do Szwecji w maju 2016 roku dla dwóch autorów najlepszych artykułów. W ramach nagrody zwycięzcy mają zapewnione : zakwaterowanie, pełne ubezpieczenie, korzystanie z łodzi z silnikiem spalinowy oraz paliwo startowe (5l), opiekę przedstawiciela biura podróży ZEW PRZYGODY na miejscu. Organizator zapewnia również możliwość skorzystania z transportu busem na miejsce i z powrotem.



    Przypominamy, że partnerem logistycznym wyprawy jest firma Unity Line organizator morskich podróży do Skandynawii. Zapraszamy do zapoznania się z ofertą: www.unityline.pl



    Czy jestem prawdziwym wędkarzem? Co w wędkarstwie jest dla mnie istotne? Czy mam prawo narzekać, wymagać, czy sam jestem w porządku? Czy jestem optymistą, czy należę do grona pesymistów? To niektóre z pytań, na które powinniśmy sobie odpowiedzieć w dzisiejszym świecie.





     
     
     




     

    Wędkarstwem spinningowym pasjonuję się się od ponad 15 lat, a wędkarstwem w ogóle dwukrotnie dłużej. Myślę, że to wystarczająco długi czas, by określić, co dla mnie jest istotne w wędkarstwie. Moja przygoda z wędkarstwem zaczęła się od bambusowego kijka, piórkowego spławika i haczyka wykonanego ze zwykłej szpilki. I łowiło się dużo, bez specjalnego zaangażowania. A ryby? Były i nie zastanawiałem się wówczas nad nimi, brałem, co złowiłem. Mimo to, nie byłem mięsiarzem. Od samego początku przestrzegałem wymiarów i okresów ochronnych, bez żalu wypuszczałem „niewymiarki”.





     
     
     




     

    Zastanawiać zacząłem się później i miało to związek z moim rozwojem jako wędkarza. Rozwój ten zawdzięczam bez wątpienia spinningowi. Sądzę, iż szczególne upodobanie do tej metody wynika ze specyfiki tej metody, a także moich zainteresowań i cech osobowych. Na pierwszym miejscu specyfiki metody spinningowej stawiam konieczność przemieszczania się w trakcie łowienia, co umożliwia szerszy kontakt z przyrodą i wymaga sporego wysiłku fizycznego. Kolejna istotna właściwość metody spinningowej to możliwość wędkowania w sposób bardzo aktywny, także w tym sensie, że ciągle wyczuwamy pracę przynęty i każdy kontakt z rybą. Podoba mi się w spinningu to, że wymaga on opanowania różnych umiejętności, takich jak ciągłe „czytanie” wody w celu wyszukiwania dobrych miejsc, ciche i niewidoczne dla ryb podejście do łowiska, zamaskowanie się, niesygnalizowane wykonanie dalekiego i celnego rzutu, odpowiednie prowadzenie przynęty i właściwa reakcja na branie: czasem natychmiastowe zacięcie, a innym razem odczekanie ułamka sekundy.





     
     
     




     

    Obecnie doszło do tego, że nie poławiam ryb innymi metodami, a wędkarstwo postrzegam teraz, jako sposób na życie, na doskonalenie się. Poznałem bliżej przyrodę i nauczyłem się z nią obchodzić. A wszystko polega na tym: „by króliczka gonić, a nie by go złapać”. I właśnie cała przyjemność wędkowania to „gonienie” za rybą, która w moim przypadku, bardzo często po wyholowaniu bądź sfotografowaniu wraca z powrotem do wody.





     
     
     




     

    Choć bardzo lubię rybie mięso to mam opory przed uśmierceniem pokonanego. Dlaczego? Powodów jest kilka. Nie myślę wówczas o rybie, jako o mięsie, lecz fakcie potwierdzenia trafności dobrania przynęty, jej prowadzenia, przewidywania i realizowania swoich planów. Po drugie wiem, że duże osobniki, to dzieła przypadku, którym przez wiele lat udawało się unikać setki pułapek. To silne, cwane i wartościowe ryby. Zabić taką to tak jakby nieodwracalnie zniszczyć dzieło sztuki. A zrobić to dla samego mięsa? Głupota!!!





     
     
     




     

    Przecież dziś w sklepie bez problemów można nabyć dowolne gatunki ryb. Nie wiem skąd u większości wędkarzy przekonanie, że jeśli płaci składki to musi brać, a nie dawać oraz przeliczanie poniesionych kosztów wędkarskich na ilość złowionych ryb, wychodząc z założenia, że hobby musi się opłacać. Pewnie byście mnie zapytali „A Ty nie zabierasz ryb…?” Tak, zabieram, ale tylko wtedy, kiedy naprawdę muszę lub mam na to ochotę. Muszę przyznać, że w momencie uśmiercania ryby przechodzą mnie nieraz różne myśli, przecież za rok, dwa, trzy…. znów mogę spotkać się z tą rybą, tylko, że znacznie pokaźniejszych rozmiarów, a wtedy ona naprawdę może mi przysporzyć wielu wspaniałych emocji i niezapomnianych chwil. A o to przecież nam wszystkim chodzi.





     
     
     




     

    Nad wodą nigdy nie będzie lepiej, jeśli sami sobie nie pomożemy. Uważam, że mam prawo narzekać i wymagać od innych wędkarzy, aby postępowali jak na wędkarza przystało. I wierzę, że sytuacja nad naszymi wodami zmieni się na lepsze. Jednakże by one następowały trzeba przyrodzie pomóc, a ludzi nauczyć szacunku do niej. A w tym wszystkim ryby nie są najważniejsze, lecz miejsca do których one nas prowadzą





     
     
     




     

    Drabek, 2016





  • Publikujemy szósty artykuł konkursowy (z drugiej edycji konkursu ), w której do wygrania jest udział w wyprawie grupowej do Szwecji w maju 2016 roku dla dwóch autorów najlepszych artykułów. W ramach nagrody zwycięzcy mają zapewnione : zakwaterowanie, pełne ubezpieczenie, korzystanie z łodzi z silnikiem spalinowy oraz paliwo startowe (5l), opiekę przedstawiciela biura podróży ZEW PRZYGODY na miejscu. Organizator zapewnia również możliwość skorzystania z transportu busem na miejsce i z powrotem.




    Przypominamy, że partnerem logistycznym wyprawy jest firma Unity Line organizator morskich podróży do Skandynawii. Zapraszamy do zapoznania się z ofertą: www.unityline.pl




    Słowenia to prawdopodobnie jedno z najlepszych miejsc do uprawiania wędkarstwa muchowego w Europie. Wcale nie jest tak daleko od Polski, w zależności od tego z jakiego zakątka naszego kraju tam jedziemy będzie to od 10 do kilkunastu godzin jazdy, także da się to jakoś przeżyć. Warto kilka rzeczy zaplanować jeszcze przed wyjazdem. Wiadomo dojazd, zakwaterowanie ale przede wszystkim rozplanować sobie dojazdy na miejscu no i oczywiście rzeki. Na miejscu szkoda na to czasu. Każdy kto choć raz łowił w słoweńskich rzekach wie, że każda minuta jest wyjątkowo cenna, bo każda z nich może przynieść niezapomniane emocje. Ja póki co poznałem 4-5 słoweńskich rzek , ale jest ich tam o wiele więcej. Wszystkie mają za to jedną wspólną cechę: są bardzo rybne. Mamy tam wiele gatunków: pstrąg potokowy, pstrąg tęczowy, lipień, głowacica i przede wszystkim król tych wód: pstrąg marmurkowy.
     

    Wedle źródła Wikipedia, cytuje: „Pstrąg marmurkowy jest drugą po głowacicy, największą słodkowodną rybą łososiowatą Europy. Przeciętnie osiąga rozmiary w granicach 0,5-10 kg, ale znane są osobniki ważące 22 kg i mierzące przy tym prawie 1,5 m. Pstrąg ten zamieszkuje wyłącznie zlewiska Adriatyku. Największy i najliczniejszy jest w Słowenii (szczególnie rzeki Socza i Idrijca). Licznie występuje również w Bośni i Hercegowinie. W pozostałych krajach tego regionu jest rzadszy.”
     
    Rzeka Idrijca
    Trafiłem nad tą rzekę po raz pierwszy w 2014 roku, czyli dość niedawno. Spędziłem tam dwa dni i były to zdecydowanie najlepsze 2 dni w trakcie mojej wędkarskiej „kariery”. Ten dzień kiedy przestajesz już liczyć pstrągi 50+ bo jest ich tak wiele, zdarzył mi się właśnie tam.Ruszamy bardzo wcześnie, musimy przejechać z miejscowości Bled to Straža, która znajduje się TUTAJ. Zapowiada się bardzo gorący dzień, jak się później okaże przyjdzie nam łowić w temperaturze 30+ Po drodze kupujemy licencje. W zależności od rzeki na Słowenii mogą się one wahać od 20 do kilkudziesięciu EUR.Docieramy nad wodę, przejeżdżamy szybko mostem na drugi brzegi i rozkładamy wędki, zaczynamy od nimfy.Prawie biegnąc wpadam na pierwszą rynnę, która utworzyła się zaraz za przelewem pomiędzy skałami, klasyczna brązka wpada do wody. Warto pamiętać, że Idrijca ma mocny uciąg, my łowimy na przynęty cięższe niż zwykle.Już po chwili na brzegu ląduje piękny pstrąg tęczowy.
     
    Docieramy nad wodę, przejeżdżamy szybko mostem na drugi brzegi i rozkładamy wędki, zaczynamy od nimfy. Prawie biegnąc wpadam na pierwszą rynnę, która utworzyła się zaraz za przelewem pomiędzy skałami, klasyczna brązka wpada do wody. Warto pamiętać, że Idrijca ma mocny uciąg, my łowimy na przynęty cięższe niż zwykle. Już po chwili na brzegu ląduje piękny pstrąg tęczowy.




     
     
     



     
     
     



     

    Idrijca to pięka rzeka, turkusowa, czysta, głęboka woda szybko przelewa się pomiędzy gigantycznymi skałami, ale ma też miejsca wolniejsze tworząc płanie lub kilkumetrowe, potężne doły.




     
     
     



     
     
     



     

    Po porannym szybkim sukcesie łapie motywację na resztę dnia. Przenoszę się na kolejne obiecujące miejsce.




     

    Przeczucie mnie nie zawodzi, szybko łowię kolejnego tęczaka.




     

    Zaczyna robi się ciepło, przenosimy się na drugą stronę rzeki.




     

    Miejsc godnych naszej muchy na Idrijcy jest aż nadto.




     
     
     



     
     
     



     

    Można właściwie spędzić cały dzień na kilkuset metrach rzeki. Ryby i to bardzo duże mogą być tutaj chyba wszędzie. Kolejny tęczak! duże 50+




     
     
     



     

    To co stało się dalej, śni mi się do dziś. Docieram do tego miejsca.




     

    Potężny dół a długości kilku metrów. Jest dla mnie oczywistym, że będzie tam stała więcej niż 1 ryba. Po cichu skradam się i znajduje odpowiednie miejsce do rzutu. Nimfa wpada do wody, dalej dzieje się coś naprawdę pięknego. Zacinam coś co przypomina łódź podwodną, przejrzystość wody pozwala mi szybko zgadnąć, że to pstrąg marmurkowy, To musi być on bo łeb ma wręcz olbrzymi (potokowce mają bardziej proporcjonalne głowy, u marmura może być on o wiele większy). Rybę oceniam na 70+, niestety raj nie trwa długo, po dość krótkim holu tracę rybę…. Fatalne uczucie zawodu łączy się z wciąż trzęsącymi rękoma. To uczucie będzie mi towarzyszyć do końca wyjazdu. Pamiętam, że dalej robię kilka koślawych rzutów. Muszę się uspokoić, zajmuje mi to kilka kolejnych chwil. Wreszcie kolejne branie! I kolejne! Na brzegu ląduje kilka dużych pstrągów:




     
     
     



     
     
     



     
     
     



     
     
     



     

    Dalej dołącza do mnie mój kolega, okazuje się, że „mój” dołek kryje jeszcze wiele tajemnic. Kolega Maciek, doławia jeszcze hybrydy (potomstwo pstrąga potokowego i marmura) i pstrągi marmurkowe.




     
     
     



     
     
     



     
     
     



     
     
     



     

    Dopiero teraz orientujemy się jak jest gorąco, żar leje się z nieba. Robimy przerwę, czas coś ugotować. Butla z gazem potrafi robić cuda.




     

    Popołudnie przynosi większy komfort łowienia i jeszcze większe ryby. Między potężnymi głazami doławiam naprawdę ładnego tęczaka.




     
     
     



     
     
     



     
     
     



     

    Idrijce polecam wszystkim, ale warto dobrze się na nią przygotować. Ta rzeka może okazać się wręcz niebezpieczna: duże głębokości, silny uciąg robią swoje, nie warto ryzykować. Czas wracać do Bledu, przed nami jeszcze długa trasa. Pozostają niezapomniane wspomnienia i chyba po raz pierwszy w moim wędkarskim życiu zmęczone ramię od holu dużych ryb. Na Idrijce wracamy ponowie już drugiego dnia. Nie możemy się powstrzymać.
    Relacje z kolejnego dnia można przeczytać tutaj: http://flyfishingblog.pl/idrijca-flyfishing-w-sloweni-dzien-2/
     
    Dawid 2016 (Dawid P)





  • Echo dna rzeki

    Przez joker, w Techniki połowu,

    Publikujemy piąty artykuł konkursowy (z drugiej edycji konkursu ), w której do wygrania jest udział w wyprawie grupowej do Szwecji w maju 2016 roku dla dwóch autorów najlepszych artykułów. W ramach nagrody zwycięzcy mają zapewnione : zakwaterowanie, pełne ubezpieczenie, korzystanie z łodzi z silnikiem spalinowy oraz paliwo startowe (5l), opiekę przedstawiciela biura podróży ZEW PRZYGODY na miejscu. Organizator zapewnia również możliwość skorzystania z transportu busem na miejsce i z powrotem.



    Przypominamy, że partnerem logistycznym wyprawy jest firma Unity Line organizator morskich podróży do Skandynawii. Zapraszamy do zapoznania się z ofertą: www.unityline.pl



    Czy to potok, rzeczka, czy rzeka, w każdym z płynących cieków spotykamy takie same miejsca, mniej lub bardziej atrakcyjne dla ryb. Jedyną różnicą jest skala oraz prędkość przepływu wody. W rzeczce duży pień, a w potoku gałąź utworzy tamę, próg albo ostrogę, czyli konstrukcje jakie ludzie stawiają na dużych rzekach z kamieni, faszyny i betonu by ujarzmić pędzący żywioł. Woda atakująca przeszkodę, małą czy dużą obmywa ją tak samo. Przed kamieniem na dnie bezimiennej wartkiej rzeczki będzie dołek, tak samo przed kamieniem na Sanie, czy Odrze. Podobnie jest z zakrętami, które wyżłabia nurt meandrując po okolicy. Są zakręty zewnętrze zwykle głębsze, oraz wewnętrze z płytszą wodą. Poznając te ogólne zasady oraz obserwując taflę płynącej wody uczymy się czytać rzeki.
     
     
     



     

    W czytaniu rzeki szczególnie niezbyt dużej bardzo przydaje się też obserwacja terenu. Praktycznie nie ma takich sytuacji w Polsce, żeby rzeka żłobiła koryto w takim samym gruncie, czy też w identycznym ukształtowaniu przyległych terenów na całym swoim biegu. Do najbardziej zróżnicowanych rzek należą rzeki wyżynne i podgórskie. Rzeki takie toczą swoje wody pośród łąk, w wąwozach, przy zboczach skarp, przez leśne ostępy. Obmywają piach, ziemię, glinę, żwir, kamienne rumowiska lub tereny bagienne. Wędrując wzdłuż brzegu możemy rozpoznać charakter rzeki bez zaglądania w jej toń.
     
    Powierzchnia płynącej wody jest natomiast ekranem pokazującym nam obraz dna. Gładka tafla, zawirowania, wiry, zmarszczki, garby, warkocze, zwary, czy wykwity są echem dna utworzonym przez wodę. Są sytuacje gdzie prawie niemożliwe jest poznanie ukształtowania dna, dotyczy to miejsc rozległych i głębokich o równym i niezbyt silnym uciągu nurtu, szczególnie na nizinach. W miejscach takich zaburzenia wody jakie powstają przy przeszkodach na dnie rozchodzą się zanim dotrą do powierzchni. Masa wody tłumi obraz i jedynie wprawne oko niewielu ludzi, którzy życie spędzili nad wodą jest wstanie z dużym prawdopodobieństwem powiedzieć, jak może wyglądać dno w takim miejscu. Doświadczałem takich sytuacji w obecności starych wyg i umiejętność tych osób jest dla mnie najwyższym poziomem jaki może osiągnąć obserwator rzeki.
     
    Zanim opiszę kilka sytuacji pokazanych na zdjęciach podpowiem z własnego doświadczenia jak sobie radzić z czytaniem rzeki, a raczej jak dojść do właściwej interpretacji rzeki niejako na skróty.
     
    Przede wszystkim warto przebywać nad rzeką przy najniższych stanach wody, nawet wtedy gdy nie możemy liczyć na złowienie ryby. Mamy za to możliwość oględzin dna na znacznym obszarze. Pamiętając obraz dna z niżówki, przy wyższym stanie wody możemy zapamiętać zawirowania, czy układanie się wody wokół kamienia, nad dołkiem czy zalanymi patykami. Po drugie. Po obłowieniu nieznanej miejscówki zanim pójdziemy dalej przyjrzyjmy się z bliska powierzchni nurtu oraz przyległym gruntom. Po trzecie, myślmy jak ryba. Czasami dostępność pokarmu zapewnia płytszy łąkowy brzeg, a nie leśna głębsza skarpa, innymi słowy obserwujemy pozornie nieciekawą wodę i wypatrujmy uciekających z płycizn ryb. I rzecz, która mnie bardzo pomogła w zebraniu tej wiedzy, którą obecnie posługuję się automatycznie, można by powiedzieć podświadomie, to masa notatek i prostych szkiców jakie wykonałem przez wiele lat. Do tego wszystkiego warto dodać daty oraz godziny połowu ryb w różnych stanowiskach. Poznanie miejscówek i czasu kiedy przebywają w nich atrakcyjne dla nas ryby, to połowa sukcesu.
     




     

    Oto obraz pobudzający wyobraźnię. Fragment szybko mknącej wody obmywający zarośnięty drzewami brzeg. Oczami wyobraźni rzucamy przynętę po skosie w dół, dajemy jej spłynąć w okolicę drzewa po prawej stronie i zaczynamy prowadzić pod prąd. Niestety woda w obszarze zaznaczonym na czerwono ma zaledwie 30-50cm głębokości. Widoczne małe garby oraz koła są odbiciem pofalowanego wydmowego piaszczysto-ziemistego dna. Zimą i wiosną nic w takim stanowisku nie złowimy, jednak latem - o ile poziom wody będzie podobny, o świcie lub wieczorem możemy spotkać ryby pasące się na owadach spadających z drzew czy z pobliskiej łąki.
     
    Zielony obszar po lewej pokazuje dołek wymyty przy wysokiej burcie przez atakujący ją nurt. Rzeka odbija ponownie wzdłuż pochylonych drzew i przechodząc na prawą stronę żłobi rynnę. Potencjalne całodzienne stanowiska ryb albo kryjówka, z której wychodzą na żer o świcie albo wieczorem.
    Przy przyborze wody, obszar na czerwono nadal nie jest atrakcyjny dla ryb. Nurt znacznie przyspiesza i bark jest miejsc przy dnie (tzw. cieni) gdzie ryby mogłaby zająć dobre stanowisko. Nadto wraz z przyborem wiele rzek niesie liście, gałęzie, czy piach, który skutecznie wygania ryby z tak odkrytych stanowisk.
     




     

    Wyżłobione zakole na łagodnym zakręcie rzeki. Wysokie stany wód atakując mały cypel z drzewem wypłukały przez lata zatokę po lewej stronie. Zielone pole pokazuje rynnę. Im bliżej drzewa powierzchnia wody jest bardziej gładka, co świadczy o znacznym zagłębieniu. Brak wstecznego prądu albo zawirowań przy drzewie oznacza często o przepływie wody pod korzeniami i tak jest w tym przypadku. Jedynie przy wysokiej wodzie zobaczymy cofkę (prąd wsteczny), większa masa wody nie zdąży się przecisnąć pod karpą.
     
    Po prawej stronie zdjęcia jest widoczna sucha kępa trawy rosnąca na odsypanym przez rzekę piachu. Wyraźnie widać, że cypel ten nie jest fragmentem zwartej ziemistej burty. Czerwone pole pokazuje możliwe stanowiska ryb przy podwyższonych stanach wód. Cypel z trawą będzie działał jak filtr i wygaszacz pędzącej wody.
     




     

    Łąkowy słoneczny łagodny zakręt poniżej szybkiego kamiennego fragmentu rzeki. Jest to przykład „keltowego” odcinka. Zielona linia pokazuje rynnę wzdłuż brzegu zgaszoną od góry starą karpą z rosnącym na niej nowym drzewem. Zimą i na przedwiośniu stanowiska takie są dość głębokie i nie posiadają zwalającego z nóg nurtu. Idealne miejsce na odpoczynek dla po tarłowych salmiaków, a także stanowiska wiosenne dla jazi i kleni.
    Czerwony obszar to przykład idealnych wiosennych stanowisk dla okonia i szczupaka, szczególnie przy podwyższonym stanie wody. Latem gatunki tych ryb zajmą obszar zaznaczony na zielono.
     




     

    Zwaliska oraz bobrowa tama. W zielonym polu rynna wzdłuż pnia oraz zatopiony, skośnie leżący pień. To typowe letnie stanowisko pstrąga, który może tam przybywać cały dzień. Klenie lubią stać tuż przed tamami albo zwaliskami z naniesionymi gałęziami. Trudne technicznie łowisko, wymaga szybkiego i siłowego holu. Stanowisko takie chętnie też zajmie okoń i szczupak, o ile występuje w rzece. Duża ilość kryjówek zapewnia schronienie wielu gatunkom ryb.
    W czerwonym polu płytsza leniwa woda, stanowisko klenia i pstrąga przy podwyższonym poziomie wody.
     
    Drzewa powalone po skosie albo leżące równolegle do nurtu są bardzo dobrymi stanowiskami. Pod nimi lub wzdłuż nich tworzą się długie rynny dające schronienie i są jednocześnie świetnym miejscem do całodziennego żerowania.
     




     

    To optycznie atrakcyjne miejsce jest płytkie zarówno przed jak i za pniem. Rzeka płynie w niskim terenie z łagodnymi spadami, brak burt. Na takich obszarach zwalnia, zwłaszcza na prostych odcinkach gdzie nurt płynie równo pomiędzy obydwoma brzegami. Obecność pól uprawnych mówi nam, że na dnie raczej nie znajdziemy żwiru czy kamieni, co najwyżej pojedyncze. W czerwonym polu widzimy pomarszczoną wodę przed tamą z powalonego pnia – płytki napływ. Pień wyhamowuje wodę i brak jest pod nim przepływu, widać nieznaczne pod piętrzenie, a za pniem obniżenie lustra wody. Ryby w takich stanowiskach pojawiają się na krótko, zwykle w trakcie wędrówek albo w czasie okresowego pojawiania się owadów, np. na polach uprawnych czy łąkach. Otwarta słoneczna przestrzeń nie daje poczucia bezpieczeństwa, w ciągu dnia możemy nie zaobserwować ryb.
     
    Poniżej na lewym brzegu trzy karpy. Brzeg wokół nich ma łagodny spadek, nie widać żadnych podmyć, tam niestety też będzie płytko.
     




     

    W czerwonym polu widzimy warkocz jaki tworzy się na kancie rynny. Opuszczając leniwy leśny odcinek rzeka ścieśnia się wchodząc na żwirowy grunt. Za naturalną kamienną tamą przyspiesza i podmywa korzenie rosnących drzew na lewym brzegu patrząc z biegiem rzeki. Od rosnącego drzewa do powalanego pnia jest wąska rynna. Zarośnięta zatoczka u dołu zdjęcia jest bardzo płytka. W miejscach takich zatrzymują się małe ryby. Większe osobniki pstrągów wskoczą do takiego dołka na polowanie za strzeblą, kiełbiem, ślizem czy małym kleniem lub pstrążkiem, ale nie będą tam dłużej stacjonowały. Dobre miejsce dla miętusa o ile występuje w rzece.
     
    Takie warkocze można też spotkać poniżej wysp, gdzie płytka odnoga łączy się z głównym korytem rzeki. Tworzą się też w miejscu połączenia krążącej cofki z głównym nurtem, np. w ciasnych klatkach pomiędzy główkami, a w mniejszych rzekach w głębszych zatokach wyżłobionych w brzegu pomiędzy rosnącymi drzewami. Warkoczom takim często towarzyszą małe wiry. Są to bardzo dobre stanowisko dla wielu gatunków ryb. Jeśli są niezbyt duże jak na powyższym zdjęciu stanowią przechowalnię prądolubnej młodzieży i narybku.
     
    Na pniu po prawej stronie biała linia poziomu wody. Naturalne wodowskazy pokazują nam stan rzeki, bieżący oraz najwyższy. Dwudziestocentymetrowy wzrost poziomu wody może całkowicie zmienić to stanowisko. Nagle może się okazać, że duży pstrąg znajdzie tu dogodne miejsce na dłuższy czas.
    W zielonym polu żwirowa płycizna porośnięta roślinnością. Wieczorne letnie stanowisko, o ile w pobliżu są głębokie dołki, gdzie w ciągu dnia chowają się pstrągi. Na podwyższonej przedwiosennej wodzie stanowisko jazi. Kamienie na dnie zwiastują ciekawy fragment wody poniżej.
     




     

    Widok płytkiej leniwej odnogi obmywającej wyspę. Latem spotkamy tu jedynie małe jazie i klenie. Na przedwiośniu może nas spotkać miła niespodzianka.
     




     

    Końcówki dopływów większych rzek, czy jak tutaj kanał pomiędzy jeziorami to wiosenne łowiska jazi, kleni, okoni i majowych szczupaków. Krainą takich miejsc jest Warmia i Mazury.
     




     

    Pędząca woda atakuje brzeg wymywając głęboką dziurę. W zielonym polu widoczne łagodne wykwity rozchodzące się w różne strony co świadczy o intensywnych zawirowaniach przy dnie na dużej głębokości. Brak wstecznego prądu, stanowiska ryb pod czerwoną linią. Gdy dziura w takich miejscach jest płytsza, zwary na powierzchni są bardziej wyraźne, czasami tworzące pojedyncze garby. Woda wiruje tu jak w pralce. Ryby zajmują stanowisko przy niższych stanach rzeki, wtedy nad dziurą będzie gładka powierzchnia lustra. Przy wyższych tak jak na zdjęciu, stanowiska ryb będą wzdłuż uskoku dna w głównym nurcie z dala od bani.
     




     

    Przełom w łagodnym wąwozie z licznymi zwałkami. W czerwonym polu gładka ciemna powierzchnia wyraźnie wskazuje dołek. Zanim opadła woda była to doskonała meta na jazia albo klenia, teraz stanowisko dla szczupaka i przedszkole dla płotek i cierników. W zielonym polu zawirowania nad rynną, stanowisko klenia lub pstrąga. Czasami nawet w tak niezbyt głębokiej rynnie przy niższym stanie wody może stać duży kleń albo pstrąg właśnie z uwagi na sąsiedztwo dołka z narybkiem. Zwisające gałęzie nad głową ryby dają jej poczucie bezpieczeństwa.




     

    Mocna zwarta skarpa przy letnim stanie wody. Brak podmyć, słabe opłukanie korzeni świadczy o małym naporze nurtu nawet przy wodzie powodziowej. Zwykle wskazuje to na płytkie stanowisko, małe szanse na spotkanie większego klenia, czy pstrąga. Duża ilość cienia i dotleniona woda utrzyma tam młode pstrągi w trakcie gorącego lata. Znajdziemy tu też głowacze.
     




     

    Przejście zakrętu w prostkę na szerokim obniżeniu terenu. Czerwony obszar zachowuje swoje walory przez cały sezon. Podmyte karpy dają schronienie nawet latem. W zielonym polu widoczny piaszczysty odsyp, co świadczy o słabej pracy pośniegowego silnego nurtu. W takim terenie rzeka ma sporo miejsca do rozlania. Jedynie spływająca gruba kra po tęgiej zimie jest w stanie wyżłobić dołki w zielonym polu.
     
    Po ciężkich zimach, których dawno nie było, rzekę trzeba przejść na nowo. Nic tak nie przemeblowuje brzegów jak masy spływającego lodu. Po takim przemeblowaniu wysoka wiosenna woda modeluje dno - żłobi rynny pod nowymi powalonymi drzewami, zaczyna wypłukiwanie głębszej wnęki na zewnętrznym zakręcie, zabierze odsypy i lotne wysepki z piachu, odkryje kamienną rafę.
     
    W niektórych rzekach o piaszczysto-żwirowym dnie można zauważyć ciemne plamy. Mogą to być zagłębienia, w których zbierają się osady i resztki zbutwiałych liści. Stojące w tych płytkich dołkach pstrągi nawet w czystej wodzie są słabo widoczne na ciemnym tle. Dopiero podnosząc się do pokarmu lub podanej przynęty zdradzają swoją obecność.
    Pasma traw lub innej roślinności porastające dno szybszych odcinków rzeki, również są doskonałymi stanowiskami dla kleni i pstrągów.
     
    Nie potrzeba wielu lat aby nauczyć się czytać wodę. Wystarczy jedynie mieć to na uwadze za każdym razem gdy jesteśmy nad rzeką, z wędką lub bez. Aczkolwiek zdaje sobie sprawę, że zaledwie dotknąłem tematu, mam jednak nadzieję, że wskazałem kilka rzeczy, które pozwolą wam szybciej poznać każdą rzekę.
     
    @Joker/2016
     






  • Publikujemy czwarty artykuł konkursowy (z drugiej edycji konkursu ), w której do wygrania jest udział w wyprawie grupowej do Szwecji w maju 2016 roku dla dwóch autorów najlepszych artykułów. W ramach nagrody zwycięzcy mają zapewnione : zakwaterowanie, pełne ubezpieczenie, korzystanie z łodzi z silnikiem spalinowy oraz paliwo startowe (5l), opiekę przedstawiciela biura podróży ZEW PRZYGODY na miejscu. Organizator zapewnia również możliwość skorzystania z transportu busem na miejsce i z powrotem.






    Przypominamy, że partnerem logistycznym wyprawy jest firma Unity Line organizator morskich podróży do Skandynawii. Zapraszamy do zapoznania się z ofertą: www.unityline.pl



    Zimowy okres to dla wielu wędkarzy okazja, a nawet konieczność do zrobienia przeglądu i konserwacji swojego sprzętu. Mycie, czyszczenie, smarowanie lub ewentualna naprawa to typowe czynności, które pozwolą przez długi czas cieszyć się swoimi zabawkami. Ja również należę do tych co lubią być przygotowani do kolejnego sezonu i w związku z tym jak co zimę, postanowiłem zrobić porządki w swoim wędkarskim dobytku.
    Podczas mycia, czyszczenia i segregowania mojego sprzętu przyszedł czas na kołowrotki. W trakcie oglądania jednego z moich ulubionych kołowrotków, stwierdziłem, że widać już na nim ślady wielu lat kręcenia, przedzierania się przez krzaki, oraz rzucania na piach i kamienie. Szkoda mi go, bo nadal kręci dobrze. A może by go odmalować? W sumie to dobra myśl - więc do dzieła.
    Kołowrotek który będę odnawiał to-Shimano Sedona 2500FA.






    Niby nic specjalnego, lecz dla mnie to fartowny kręcioł i dla tego postanowiłem dać mu nowy wygląd. Swoją pracę zacząłem od rozkręcenia i wyciągnięcia części, żeby można było je dokładnie umyć i przygotować do smarowania. Po umyciu, wszystkie części posegregowałem, i pozostawiłem do wyschnięcia. Do tego najlepiej nadało się zwykłe pudełko wędkarskie z przegródkami.




     
    Następny krok to przygotowanie obudowy do malowania, czyli zlikwidowanie rys i ubytków, oraz zeszlifowanie powierzchni, żeby zwiększyć przyczepność przyszłych powłok lakierniczych. I tu miałem dylemat – Czy ścierać starą farbę do gołego plastiku czy tylko zmatowić. Żeby nie babrać się z podkładami do tworzyw postanowiłem tylko zmatowić powierzchnię. Przy okazji poprawiłem miejsca gdzie było widać ślady nadlewek po formie wtryskowej.




     
    Do matowienia użyłem papieru ściernego wodnego o gradacji 1200. Po tej czynności, którą należy wykonać jak najstaranniej, umyłem kilkukrotnie wszystkie elementy w benzynie ekstrakcyjnej i pozostawiłem do wyschnięcia.




     
    Jak widać na zdjęciu, boczki kołowrotka posiadają panele w kolorze srebrnym. Niestety były na tyle porysowane, że zdecydowałem się je zeszlifować i położyć nową srebrną warstwę.




     
    Przed samym malowaniem należy zabezpieczyć taśmą maskującą miejsca, do których nie chcemy by dostała się farba, oraz te, które będą malowane innym kolorem. W moim przypadku były to już wspomniane srebrne panele na bokach obudowy.










     
    Pora wziąć się za malowanie. Swoją Sedonę postanowiłem pomalować na czarno ze srebrnymi panelami bocznymi, czyli żadnych wodotrysków.
    Do malowania użyłem typową bazę samochodową, którą po rozcieńczeniu trysnąłem aerografem z dyszą 0,35mm. Dwie ultra cienkie warstwy wystarczyły do dokładnego pokrycia wszystkich lakierowanych powierzchni.




     
    Po czarnym kolorze przyszedł czas na srebrne boczki. Zamaskowałem taśmą elementy już pomalowane, tak żeby odkryć tylko te miejsca, które miałem prysnąć srebrnym metalikiem. Już miałem zacząć malować gdy zadzwonił kolega. Podczas rozmowy weszliśmy na temat malowania mojego kołowrotka i zaproponował, że zamiast malować metalikiem, to on zrobi mi to w chromie. Dodam ,że kolega mój ma możliwość metalizacji próżniowej i tylko dzięki temu zdecydowałem się na ten krok. Skoro nadarzyła się taka okazja to resztę plastikowych części, które były w brzydkim szarym kolorze jak np. pokrętło hamulca i elementy kabłąka, postanowiłem też zrobić w sreberku. Zawiozłem wszystko do warsztatu i na drugi dzień odebrałem błyszczące chromem części, gotowe do dalszych prac.










     
    Pozostało tylko zabezpieczyć wszystko bezbarwnym lakierem. Jeszcze przed rozpoczęciem prac renowacyjnych wypytałem znajomych lakierników o najlepszą powłokę do tego rodzaju przedmiotu. Wybór padł na dwuskładnikow lakier akrylowy firmy 4M for Master. Miałem nakładać go aerografem, ale po kilku próbach na innych przedmiotach efekt nie był w pełni zadowalający. Ze względu na mocne rozcieńczenie lakieru, warstwy były zbyt cienkie i musiałbym je położyć przynajmniej 4 razy. Zrobiłem również próby pistoletem lakierniczym z dyszą 1,0 i tu efekt był świetny. Dodam, że ten lakier standardowo kładzie się w dwóch warstwach w odstępie 10-cio minutowym. Padło więc na pistolet lakierniczy. Pozostało umieścić lakierowane elementy na podstawkach tak by podczas natrysku nie przemieszczały się pod wpływem naporu powietrza z pistoletu. Przykleiłem wszystkie części plasteliną do patyczków, a patyczki umieściłem w wywierconych otworach deski. W ten sposób mogłem każdy element wziąć w rękę, polakierować i odłożyć do suszenia. Suszenie odbyło się w temperaturze 60 stopni, co przyśpieszyło schnięcie i spowodowało, że lakier stał się twardszy niż podczas suszenia w temperaturze pokojowej.


    Po 2 godzinach Lakier był na tyle suchy, że można było go dotykać. Wg. karty charakterystyki tego lakieru, wszelkie obróbki i montaż najlepiej przeprowadzić po upływie 12 godzin. Nie zamierzałem sprawdzać czy da się to zrobić wcześniej, dlatego składanie kołowrotka zostawiłem na następny dzień.




     
    Oczywiście przed złożeniem wszystkich części przeprowadziłem smarowanie i po dokręceniu ostatniej śrubki mogłem cieszyć się nowym wyglądem mojego starego kołowrotka.



















     

    Na koniec jeszcze kilka moich przemyśleń i ostrzeżeń:
    Podczas prac lakierniczych używajcie wszelkich dostępnych środków ochrony, takich jak maski lakiernicze, rękawiczki oraz starajcie się to robić w dobrze wentylowanych pomieszczeniach. Po prostu dbajcie o swoje zdrowie. Po czyszczeniu benzyną ekstrakcyjną lub innym płynem odtłuszczającym, starajcie się nie dotykać części gołymi rękoma. Najlepiej zaopatrzyć się w rękawiczki nitrylowe, lub lateksowe ale te bez talku. Zostawienie odcisku palca może powodować niedoskonałości w powłoce lakierniczej a w skrajnych przypadkach występowanie miejsc, które ciężko pokryć lakierem. Rozkręcając kołowrotek dobrze jest zrobić kilka zdjęć, żeby później podczas składania wiedzieć gdzie i jak była umiejscowiona dana część, np. sprężynka, czy też jakaś śrubka.

    Wszystkich, którzy czują się na siłach zachęcam do renowacji swoich kołowrotków. Może okazać się że taki odnowiony kołowrotek stanie się jeszcze bardziej fartowny niż był kiedyś i dzięki niemu nie raz będziecie pozować do zdjęcia z nowym rekordem, czego Wam i sobie serdecznie życzę.
     
    Z wędkarskim pozdrowieniem
    Dariusz Lesiewicz(@lesiewicz) /2016








  • Publikujemy trzeci artykuł konkursowy (z drugiej edycji konkursu ), w której do wygrania jest udział w wyprawie grupowej do Szwecji w maju 2016 roku dla dwóch autorów najlepszych artykułów. W ramach nagrody zwycięzcy mają zapewnione : zakwaterowanie, pełne ubezpieczenie, korzystanie z łodzi z silnikiem spalinowy oraz paliwo startowe (5l), opiekę przedstawiciela biura podróży ZEW PRZYGODY na miejscu. Organizator zapewnia również możliwość skorzystania z transportu busem na miejsce i z powrotem.




     
    Przypominamy, że partnerem logistycznym wyprawy jest firma Unity Line organizator morskich podróży do Skandynawii. Zapraszamy do zapoznania się z ofertą: www.unityline.pl




     

    Potrafią być cwane, podejrzliwe i nieobliczalne. Bywa jednak, że wpadają w amok żerowania i dają się przechytrzyć ”byle dziadowi”, takiemu typowemu – w gumofilcach, z podbierakiem oraz reklamówką w pogotowiu, i to na pospolitą rynkową obrotówkę bądź śnieżnobiałe kopyto zwijane boleniowym tempem…
    Okonie, bo o nich będzie mowa (tylko nie okoniki! a okonie! takie już zgrabniejsze po prostu, o!) miewają swoje humory i niezwykle wyrafinowane podniebienie. Często pozwalają nam, wędkarzom nieco się pogimnastykować nad wodą, a nawet (i całe szczęście!) pokombinować, co daje ambitniejszym personom możliwość wykazania się. Tylko czy kombinacje mają pewną granicę, która kiedy zostanie przekroczona wcale nie zwiększa skuteczności, a wręcz przeciwnie? Czy metody używane za granicą, głównie do łowienia bassów są efektywne, czy użyte w przypadku łowienia okoni już jedynie efektowne?





    Główny bohater całego zamieszania.


     

    Takt pierwszy – główka pracuje
    Główka jigowa posiada chyba największą ilość zwolenników, w tym również i mnie. Gramatura, jaką tylko sobie wymarzymy, wielkości haków, a także rozmaite kształty dostępnych główek pozwalają na prezentację naszej przynęty na wiele sposobów. Kontrolujemy zarówno prędkość opadu jak i jego rodzaj. Przynętę możemy położyć swobodnie na dnie bądź też ustawić dosłownie pionowo. Mamy możliwość gry nadgarstkiem, podbijania z użyciem wędziska, czy też kołowrotka, a nawet (nikt nam przecież nie zabroni!) możemy zwijać przynętę na główce (serio! wierzcie mi, że tak można!) zupełnie jednostajnie. Form prezentacji przynęty jigowej jest więc mnóstwo i dosłownie każda może nam się sprawdzić w tym danym, konkretnym momencie. Główka jest więc wyjątkowo uniwersalna, pozwala nam na wiele i sprawdza się praktycznie przez cały rok. Nie raz pewnie spotkaliście się z sytuacjami takimi jak te: woda jest za płytka, a ryby za daleko / woda za głęboka, a ryby za blisko / ryby wydają się być nieaktywne / ”zaczep ku***! znowu zaczep!”.
    Co zrobić w takiej sytuacji? Ruszyć główką (tak, swoją… dobrze myślisz! punkt dla Ciebie) i czasem po prostu dać sobie spokój z oddawaniem kolejnych rzutów, gimnastyką nadgarstka, czy rąbaniem w dno, coraz to cięższym ołowiem.






    Trzy cale to odpowiednia i moim zdaniem najbardziej uniwersalna długość gumy podczas łowienia okoni.


     
     
     





    Główka jigowa typu football spowalnia opad i zmienia prezentację przynęty, także w momencie, kiedy ta spoczywa już na dnie.


     

    Takt drugi – upuść strzał
    Drop Shot – w teorii… metoda do łowienia prawie że w pionie, przeważnie z łodzi, na większych głębokościach, a w praktyce… wcale nie! Osobiście używam Drop Shota w wielu sytuacjach, a najczęściej, co jest pewnym paradoksem, łowię nim w dalekim dystansie, na stosunkowo płytkich wodach. By łowić skutecznie Drop Shotem należy przestrzegać moim zdaniem najważniejszej i podstawowej zasady – nie prowadzimy przynęty na stale napiętej lince. Większość wędkarzy kiedy próbuje Dropsa popełnia dokładnie ten jeden, a jakże kluczowy błąd. Warto zluzować linkę i grać przynętą w lekkim zwisie (ciężarek znajduje się nieruchomo na dnie). Wtedy ta zachowuje się bardzo naturalnie, brania są wyraźne i pewne, a pasiak bardzo często wisi już na haku, kiedy to postanowimy przesunąć ciężarek. Pomyślcie sobie, co dzieje się w momencie, kiedy staramy się prowadzić zestaw na napiętej lince, którą to bez przerwy kontrolujemy? Prosta sprawa – ciężarek praktycznie cały czas przemieszcza się po dnie (bądź unosi nad dnem), a przynęta drga niemrawo na jednej wysokości.
    W miejscach wyjątkowo zaczepowych preferuję Drop Shota z hakiem offsetowym. W pozostałych przypadkach, najczęściej używam stosunkowo małych haków, z szerokim łukiem kolankowym, a samą przynętę przebijam hakiem blisko, od strony główki. Z własnego doświadczenia i niemałych niespodzianek, jakich doświadczyłem nad wodą, dodam, że warto metody tej spróbować na większości łowisk, które teoretycznie… nie spełniają wymagań do jej zastosowania. Możecie być bardzo mile zaskoczeni.






    Przynęta przebita poziomo zupełnie zmienia swoje oblicze.


     
     
     





    Pin-Tail (mysi ogonek) to rodzaj przynęty idealnej do metody Drop-Shot.


     

    Takt trzeci – Karolina… wolna i na dodatek się nie czepia…
    Woda stojąca, mnóstwo zaczepów i ospałe garbusy to doskonałe warunki do spróbowania swoich sił z Carolina Rig. Metoda bardzo mało popularna w Polsce, a szkoda, bo pozwala na efektywne łowienie większych okoni, w trudnych, zaczepowych łowiskach. Sam zestaw składa się kolejno z: ciężarka w kształcie pocisku (bullet), szklanego koralika, krętlika oraz przyponu zakończonego hakiem offsetowym. A jak się to prezentuje w trakcie łowienia?






    Osobiście preferuję czterocalowe wormy. Nawet zimą


     

    Ano tak (cała historia ma miejsce w czasie kilku sekund i jest uzależniona od cierpliwości wędkarza oraz chęci współpracy pasiastego przeciwnika): podciąga sobie wędkarz płynnie przynętę do siebie, następuje stuknięcie (słychać charakterystyczne KLIK!) swobodnie przemieszczającego się po lince bulletu o szklany koralik, przynęta szybuje między jedną gałęzią, drugą gałęzią, muska nawet trzcinkę i nic! hak offsetowy schowany w przynęcie jakimś cudem nie wbił się w żadną z napotkanych przeszkód! wędkarz może się odprężyć i chwilę odsapnąć, ciężarek w tym czasie zatrzymuje się na dnie, a przynęta, oddalona od niego o długość przyponu wije się i wykonując mikroruchy powolutku opada, bądź jeśli jest pływająca unosi nieco do góry, po czym zawisa w toni… już w tym momencie podstępny okoń podpływa do niej, zasysa ją i smakuje (zapewne cały dzień, siedząc wśród gałęzi osobnik ten marzył o słonym kawałku gumy, który na dodatek pachnie kałamarnicą!), jako że niczego nieświadomy wędkarz wystarczająco się już znudził, postanowił wykonać kolejne powolne podciągnięcie, a ponieważ szczytówka już na wstępie przygina się podejrzanie mocniej niż zwykle postanowił to zweryfikować, luzuje więc nieco linkę, opuszcza szczytówkę nieco w kierunku wody i wykonuje pewne zacięcie w bok, tymczasem pod wodą zaskoczony okoń odczuwa, że coś co wychodzi z gumy (jeśli poprawnie zmontowaliście zestaw powinien być to hak ), niezwykle swobodnie łapie kontakt z jego gębą, zaczyna się hol i przyjemne telegrafowanie wędziska. Wiem, że jesteście ciekawi, jak potoczą się dalsze losy bohaterów ale nie, nie opowiem Wam tego, bo najwyższy czas na…






    Jesienny, rzeczny garbus.


     
     
     





    Zima, śnieg i ospałe ryby pochowane w podgnitej roślinności – idealny poligon dla Carolina Rig.


     

    Takt czwarty – Karolina ma blisko do Texasu
    Metodą bardzo zbliżoną do Carolina Rig jest Texas Rig. Jaka jest więc podstawowa różnica? A no taka, że ciężarek, w tym przypadku ma sposobność ”dojeżdżania” do samego haka. Na jego drodze nie staje więc krętlik, który w Carolina Rig miał za zadanie odseparować bullet od haka, o odległość równą długości przyponu. Od góry patrząc, kolejność elementów zestawu wygląda następująco: ciężarek, szklany koralik, hak offsetowy. Na pierwszy rzut oka i krótką rozkminę, łatwo się domyślić, że metoda ta będzie bardziej dynamiczna niż Carolina Rig. Nadal jednak, co kluczowe w całej sprawie, pozwoli nam na szybowanie między podwodnymi przeszkodami.






    Zestaw Texas Rig.


     

    Osobiście Texas Rig prowadzę agresywniej, najczęściej podbijając i łowiąc z opadu tak, jak ma to miejsce w przypadku zwykłego jigowania. Brania są mniej wyczuwalne niż w klasycznym jigu (ma to związek z luźno poruszającym się po lince ciężarkiem), za to przynęta pochwycana jest bardzo pewnie.[






    Pasiak wydłubany z gęstych, podwodnych gałęzi.


     

    Takt piąty – wolę bez gumy
    Czasem te wredne, pasiaste bestie mają w nosie wszystko co gumowe. Wtedy przychodzi ten moment, wyjątkowy i niepowtarzalny moment, kiedy nawet ja (jako wyznawca zasady – guma, guma, guma) sięgam po trochę plastiku, drewna ze skorupką z lakieru, czy też kawałek złomu. Wodę potrafi odczarować agresywnie pracujący, jerkowany wobler czy jednostajnie prowadzona obrotówka numer cztery, a nawet pięć. Wszystkie nasze wypracowane do tej pory koncepcje możemy sobie podczas tej pięknej chwili… odłożyć na bok i z wielkim bananem na twarzy, oddawać kolejne rzuty naszą wspaniałą przynętą. Cieszymy się jak dziecko z wyciąganych, co chwila pięknych garbusów i szczęśliwi wracamy do domu. Oczywiście, nie dopuszczamy myśli, że to przecież takie banalne… a nasz profesjonalizm to tak naprawdę jedna wielka ściema i jeszcze nie raz damy się zaskoczyć…






    Wielka gęba bez najmniejszego problemu wciągnie większego woblera.


     

    Czas na finał
    Każdej z wyżej wymienionych metod warto spróbować. Każda posiada też swoje własne, unikalne cechy, co wcale nie oznacza, że nie warto zastosować jej w warunkach, do których (czysto teoretycznie) nie została stworzona. Pamiętajcie o tym, że bardzo często, przemyślane i konsekwentne kombinacje pozwalają nam być o krok przed innymi. Zgodzicie się zapewne ze mną, że na wielu wodach, szczególnie tych z dużą presją, bądź akwenach bardzo trudnych technicznie jest to sprawą decydującą o sukcesie.






    Spójrzcie na tę paszczę… daje do myślenia…


    Podsumowując… okonie to wspaniałe i fascynujące ryby, a sposób w jaki dobierzecie się do nich w danej chwili zależy już tylko od Was.
    Dzięki i pozdrawiam.
    C & R
     






    Złów i wypuść!


     

    Mefik (Maciej Przybylski) 2016
     
     
     




  • Teaser Paragraph:

    Będąc nad wodą, łowiąc nasze ulubione gatunki ryb można przecież zabrać ze sobą kamerkę, nagrać nasze zmagania z rybami, wrzucić na YOU TUBE i po tygodniu mamy kilka tysięcy wyświetleń! Jakie to proste! Tak też myślałem kilka lat temu zaczynając moją amatorską przygodę z filmowaniem moich wędkarskich wypraw. Bardzo szybko jednak przekonałem się jak bardzo się mylę. Wydawało się to takie proste a w praktyce okazało się to dość skomplikowane.....

    Publikujemy drugi artykuł konkursowy (z drugiej edycji konkursu ), w której do wygrania jest udział w wyprawie grupowej do Szwecji w maju 2016 roku dla dwóch autorów najlepszych artykułów. W ramach nagrody zwycięzcy mają zapewnione : zakwaterowanie, pełne ubezpieczenie, korzystanie z łodzi z silnikiem spalinowy oraz paliwo startowe (5l), opiekę przedstawiciela biura podróży ZEW PRZYGODY na miejscu. Organizator zapewnia również możliwość skorzystania z transportu busem na miejsce i z powrotem.




    Przypominamy, że partnerem logistycznym wyprawy jest firma Unity Line organizator morskich podróży do Skandynawii. Zapraszamy do zapoznania się z ofertą: www.unityline.pl




     
    Przeglądając różnego rodzaju internetowe portale wędkarskie możemy znaleźć setki jak nie tysiące amatorskich filmików nagrywanych przez wędkarzy nad wodą. Fajna sprawa bardzo prosta przecież - wydawało mi się tak kiedyś gdy zaczynałem swoją przygodę z kamerą na moich łowiskach.




     
    Będąc nad wodą, łowiąc nasze ulubione gatunki ryb można przecież zabrać ze sobą kamerkę, nagrać nasze zmagania z rybami, wrzucić na YOU TUBE i po tygodniu mamy kilka tysięcy wyświetleń! Jakie to proste! Tak też myślałem kilka lat temu zaczynając moją amatorską przygodę z filmowaniem moich wędkarskich wypraw. Bardzo szybko jednak przekonałem się jak bardzo się mylę. Wydawało się to takie proste a w praktyce okazało się to dość skomplikowane. Nie wystarczyła byle jaka kamerka kupiona za kilka złotych i najprostszy program do obróbki zgromadzonych materiałów. Temu zagadnieniu musiałem jednak poświęcić znacznie więcej czasu niż pierwotnie się mi wydawało. Moje początki były bardzo proste. Najpierw kręciłem kamerką w telefonie komórkowym jednak nigdy nic z tego nic nie wyszło. Niestety ale nie da się trzymać jedną ręką telefonu i jeszcze dwoma rękami łowić ryby - fizycznie jest to nie możliwe! Pierwszym moim zwariowanym pomysłem było skonstruowanie uchwytu w którym będę mógł zamontować komórkę. Odrobina fantazji, rozwalona dziecinna zabawka, stara latarka na głowę, tubka magicznego kleju ,, super glue" i w sumie było gotowe.





    Moja pierwsza”action cam”


     
    W praktyce nawet nie było aż tak źle. Umieszczona komórka na głowie nagrywała wszystko to co w zasadzie chciałem ale ... Tu już wyszły na jaw kolejne problemy z tym związane. Mam na myśli długość nagrania czyli krótko mówiąc wytrzymałość baterii. Bezsensowne jest dokupywanie dodatkowych baterii do telefonu więc zacząłem szukać innego rozwiązania. Postanowiłem więc kupić kamerkę którą będę mógł umieścić na statywie. Nie było to takie proste! Na rynku jest przecież taki wybór że aż głowa boli! W końcu jednak udało się wybrać coś odpowiedniego na moją kieszeń, kilka zapasowych ,,aku" do tego tani statyw i można z powrotem ruszać nad wodę. Bardzo szybko przyszła kolejna lekcja pokory. Łowiąc na spinning, brodząc w wodzie proszę wyobraźcie sobie jak bardzo denerwujące może być wleczenie za sobą kamerki ze statywem. Ciągle wracać się po nią kilka kroków - bez przerwy i do tego martwić się czy wszystko zostanie nagrane w odpowiedni sposób?! Takie nagrywanie odbierało całą przyjemność wędkowania! Kamera ze statywem to było poniekąd dobre rozwiązanie ale tylko gdy łowiłem będąc na brzegu.





    Jedne z moich pierwszych zakupionych kamer montowanych na statywie.


     

    Przyszedł moment gdy musiałem w sumie zacząć wszystko od nowa czyli kupić kolejną kamerkę. Tym razem postanowiłem zakupić kamerkę sportową. Kolejna już przy bardzo wyśrubowanym budżecie. Miało być tym razem tak prosto, dodatkowe ujęcia z pod wody które urozmaicą moje nagrania, mała i lekka a zarazem wygodna w użyciu czyli teoretycznie mogłem znowu oddać się mojej prawdziwej pasji tj. wędkowaniu. Oczywiście nic z tego nie wyszło bo jak się okazało wbudowana bateria która miała być taka żywotna wytrzymywała góra jakieś pół godziny! Kolejna kamerka trafiła w ręce dziecka! Wymienne baterie to podstawa! Kolejna sportowa ,,action kam" miała już wszystko czego potrzebowałem czyli możliwość wymieniania baterii, nagrywała w formacie VHD, posiadała wodoszczelną obudowę i co najważniejsze była stosunkowo lekka. Umieszczona na czapeczce nagrywała wszystko to co chciałem i nie musiałem już dźwigać za sobą statywu co było bardzo uciążliwe!!! Miałem już wszystko co w sumie było mi potrzebne, nic tylko nagrywać i wrzucać do sieci?





    Takie mocowanie kamerki przysparza nad wodą najmniej problemów (bez szczelnej obudowy).


     
     
     




    Kamerka zawsze podąża za ruchem głowy.


     
    Posiadając już odpowiedni do nagrywania sprzęt to nie wszystko czego potrzebujemy. Zgromadzone nad wodą materiały trzeba jeszcze jakoś w domu obrobić i poskładać w całość. Oczywiście rzeczą oczywistą jest że potrzebujemy do tego celu odpowiedniej klasy komputer oraz odpowiedni program. Wybór jest ogromny, każdy znajdzie coś odpowiedniego dla siebie. W moim przypadku jest program Corel VideoStudio Pro X7. Bardzo intuicyjny i prosty w obsłudze a zarazem dający ogrom możliwości.




     
    Dlaczego o tym wszystkim wspominam? Wiem jak to wszystko przedstawiało się w moim przypadku, wiem ile niepotrzebnych kamer kupiłem, ile pieniędzy wywaliłem w błoto i ile czasu na to wszystko straciłem! Mam nadzieję że każdy kto będzie chciał zacząć swoją przygodę nad wodą z kamera uniknie popełnionych przeze mnie błędów. Tak więc pragnę teraz przedstawić Wam kilka istotnych spraw na które należy zwracać uwagę.
     
    Wybór kamery i osprzętu
    Kupując kamerkę należy pamiętać przede wszystkim o tym aby miała wymienne baterie. Musimy zwracać uwagę na to w jakich formatach zapisuje obraz tj. np. VHD przy czym bardzo istotna jest ilość klatek na sekundę, im więcej tym lepiej. Już przy 30tu mamy fajną jakość ale ja osobiście polecam co najmniej 60ąt! Bardzo ważna sprawa gdyż poniekąd od tego właśnie będzie zależeć jakość naszego nagrania. Karty pamięci o możliwie dużej pojemności i odpowiednie do stosowanych kamer. Pamiętajcie że kupowanie tych najtańszych modeli to często wyrzucanie pieniędzy w błoto. Ważną również sprawą jest możliwość stosowania dodatkowego osprzętu w postaci dodatkowych uchwytów czy złączek, zewnętrzny mikrofon to już luksus. To co może wydawać się wystarczające na początek bardzo szybko może okazać się niewystarczające w niedalekiej przyszłości. Statyw powinien mieć jak najmniej plastikowych elementów gdyż w niskich temperaturach potrafią one łatwo pękać, jak najmniejszych rozmiarów po złożeniu gdyż musimy go ze sobą nosić. Dodatkowe baterie czy też karty pamięci najlepiej jest przechowywać w wodoszczelnych pudełkach. Pamiętać o tym aby rozładowane aku jak najszybciej ponownie naładować zwłaszcza w niskich temperaturach co znacznie wudłuży ich żywotność.





    Takie ładowanie baterii pozwala zaoszczędzić dużo czasu.


     
    Umieszczenie kamerki
    Jest to bardzo istotna sprawa gdyż od tego z decydującym stopniu będzie zależeć jakość naszych nagrań. Ja osobiście polecam umieszczanie kamerek sportowych na głowie. Umieszczona w ten sposób zawsze podąża za jej ruchem i nagrywa to co w sumie widzimy - prosty podgląd. Umieszczona na klatce piersiowej często jest jednak przysłaniana przez nasze łokcie czy też wędzisko oraz utrudnia nam nieco samo wędkowanie. Dobrym patentem jest również umieszczenie kilku dodatkowych uchwytów (zwłaszcza gdy posiadamy dodatkowa kamerkę) np. na podbieraku czy też nawet na górnej części stopy. W ten sposób będziemy mieć możliwość wykonania dodatkowych ujęć które znacznie podnoszą atrakcyjność nagrań - lądowanie zdobyczy w podbieraku, ujęcia podwodne wracającej ryby do jej naturalnego środowiska itp.
     





    Zawsze pod ręką w zapasie.


     
     
     




    Nie szablonowe ujęcia zawsze podnoszą jakość nagrania.


    Jak i co filmować nad wodą
    Najlepsze ujęcia z nad wody jak dla mnie to takie które pokazują rzut, moment zacięcia, hol oraz wypuszczenie złowionej ryby. W ten właśnie prosty sposób można uniknąć wścipskich komentarzy z serii że to fotomontaż czy też że rybka została zjedzona. Starajmy się zawsze nagrywać tylko to co chcemy pokazać czyli jednym słowem wędkarstwo i otaczającą nas przyrodę. Starajmy się do minimum ograniczać pokazywanie śmieci zalegających na łowiskach, samochodów przejeżdżających drogą itp. Podczas holu ryby fajnie jest pokazać walczącą rybę w wodzie, wygięte wędzisko, uciekającą żyłkę ze szpuli podczas odjazdów. Starajmy się aby nagrania były pozbawione gwałtownych ruchów kamery, bez wulgaryzmów i przekleństw, wiadomo to są nieraz duże emocje ale kilka takich zwrotów może zniweczyć cały nasz trud oraz wysiłek. Starajmy się nagrać kilka naszych słów dla widzów, kilka praktycznych uwag czy porad zawsze będą mile widziane. Jak chodzi o same kamerki sportowe to starajmy się na prawdę ograniczać stosowanie wszelkiego rodzaju zamkniętych obudów które bardzo pogarszają jakość nagrywanego dźwięku!!! Bardzo istotnym dodatkiem są również zdjęcia z nad wody, krajobrazy, złowione ryby itp. Ciekawym pomysłem uważam również filmowanie samych łowisk jak również wszystkiego niemal co żywe w jego otoczeniu. Takie krótkie nagrania można świetnie wkomponować pomiędzy kolejno łowionymi rybami.
     





    Nie zawsze nad wodą jesteśmy sami - młody niedolisek.




    https://www.youtube.com/watch?v=ObXULkFRMvs


    Przyroda i jej mieszkańcy w ich naturalnym środowisku.


    Obróbka i montaż
    Jest to również bardzo ważne i ciekawe zagadnienie któremu należy poświęcić nieco uwagi. Na nic nam będą nagrane hole okazałych ryb jeżeli nie będziemy w stanie tego fajnie przedstawić. W jakiej kolejności i w jaki sposób to zrobić. Jak chodzi o spójną całość to jest już to indywidualna sprawa każdego z nas. Chodzi mi tu o konstrukcję naszego filmu tj. np. intro, fragmenty holu ryb, podkład muzyczny, elementy narreacyjne, najciekawsze fragmenty w zwolnionym bądź też przyśpieszonym tempie czy też wstawki. Sposób montażu zależy tu głównie od naszej inwencji twórczej, od naszego stylu w jakim będziemy chcieć pokazać nasze nagranie . O czym należy pamiętać? Poszczególne fragmenty nie powinne zaczynać się ani kończyć w pół słowa, podkład muzyczny powinien zawsze być dobrany do przedstawianego materiału - na pewno nie może zagłuszać tego co mamy do powiedzenia. Pamiętajmy że z samym podkładem muzycznym może być bardzo dużo problemów gdyż po umieszczeniu naszego filmu np. na YOU TUBE mogą pojawić się reklamy, ograniczenie w wyświetleniach bądź też możemy spodziewać się całkowitego zablokowania filmu jeżeli naruszymy prawa autorskie!!! Na szczęście w sieci można znaleźć dużo utworów które takich praw nie posiadają i będziemy mogli je wykorzystać bez jakichkolwiek obaw. Ważną sprawą podczas montażu jest również umiejętne nagrywanie już nad samą wodą. Wyobraźmy sobie że będąc na łowisku nasza kamerka nagrywa w jednym ciągu ponad dwie godziny materiału na których znajduje się kilka ryb które chcemy pokazać, a co jeżeli jest tego kilka godzin? Kto ma czas i chęci w domu wieczorami to później przeglądać? Jest na to bardzo prosty sposób. Mianowicie po każdej złowionej i wypuszczonej rybie bądź też fragmencie który będziemy chcieć z pewnością wykorzystać zatrzymać nagrywanie i włączyć je od nowa. W ten prosty sposób mamy następnie w domu na dysku kilka o ile nie kilkanaście podzielonych nagrań ale wiemy za to że pod koniec każdego z nich będzie coś co chcemy wykorzystać! Wierzcie mi że w ten prosty sposób można bardzo skrócić czas obróbki i montażu. Również powinno zwracać się uwagę na format w jakim będziemy nagrywać i w jakim będziemy chcieć uzyskać końcowy efekt. Przykładowo jeżeli chcemy na YT zamieścić nasze wideo w formacie VHD 1080/60 to najlepiej nagrywać kamerą właśnie w tym formacie. Konwerterowanie zawsze znacznie pogarsza końcowy efekt i tego raczej należy unikać. Istotny jest również format w jakim będziemy zapisywać po obróbce nasz końcowy projekt - najlepiej ten sam w jakim było nagrane i w jakim będziemy chcieli zamieścić gotowy film w sieci. Czego powinniśmy unikać podczas montażu? Z całą pewnością pokazywania fragmentów nagrań które wywołają duże kontrowersje. Wiadomo że na rybach różnie bywa i nie zawsze przebiega to tak jakbyśmy sobie tego życzyli. Mianowicie zdarza się że ryba połknie zbyt głęboko i nieco dłużej schodzi nam z jej wyczepianiem - w programie można to bardzo łatwo przyciąć! Unikajmy również pokazywania krwawiących ryb jak również fragmentów z serii ,,reanimacja ryby" - to również bardzo zniechęca! Duża ilość nachalnych reklam z cyklu ,,gorąco polecam, zachęcam, to jest najlepsze" często zniechęca do dalszego oglądania. Jeżeli coś jest dobre np. przynęta to wystarczy krótka wzmianka oraz pokazanie jakie mamy przy jej użyciu wyniki. Oczym najlepiej nie mówić, o tym czego nie mamy zamiaru nikomu polecać czyli jeżeli uważamy np. że jakieś wabiki są kiepskie to najlepiej tego rodzaju wnioski zachować dla siebie.
     





    Jakby mało mi jeszcze było na dzień dzisiejszy do dźwigania nad wodą - tym obecnie kręcę.


     
    Mam nadzieje że te parę słów oraz porad pozwoli Wam uniknąć błędów podczas kręcenia filmików nad wodą z którymi ja musiałem się borykać. Serdecznie zachęcam wszystkich do uwieczniania z kamerką w ręku chwil spędzonych nad wodą gdyż takie nagrania są wspaniałą pamiątką nie tylko na długie zimowe wieczory!
     
    Pozdrawiam serdecznie
    Tomasz (winko) Winiarski /2016
     





  • Frog....

    Przez mallard, w Techniki połowu,

    Publikujemy pierwszy artykuł konkursowy (z drugiej edycji konkursu ), w której do wygrania jest udział w wyprawie grupowej do Szwecji w maju 2016 roku dla dwóch autorów najlepszych artykułów. W ramach nagrody zwycięzcy mają zapewnione : zakwaterowanie, pełne ubezpieczenie, korzystanie z łodzi z silnikiem spalinowy oraz paliwo startowe (5l), opiekę przedstawiciela biura podróży ZEW PRZYGODY na miejscu. Organizator zapewnia również możliwość skorzystania z transportu busem na miejsce i z powrotem.



     
     
     

    Przypominamy, że partnerem logistycznym wyprawy jest firma Unity Line organizator morskich podróży do Skandynawii. Zapraszamy do zapoznania się z ofertą: www.unityline.pl




     

    ___________________________________________
    Kiedy po raz pierwszy usłyszałem jak nazwano ją : „najlepszą sztuczną przynętą jaką kedykolwiek stworzono - do łowienia w zielsku”. Pamiętam, że pomyślałem sobie : „ i pewnie sama jeszcze wciąga ryby do łodzi ... he, he ” I nigdy bym wówczas nie przypuszczał, jak bardzo się tym razem pomyliłem ... Gwoli prawdy, to powinni byli dodać jeszcze ostrzeżenie : o nadzwyczaj łatwym uzależnianiu się od jej stosowania ... i absolutny zakaz jej używania, dla osób o słabym sercu ...




     

    Dla wielu z Nas środek upalnego lata i gęsto pokryte liśćmi grążela, czy strzałki wodnej płycizny kojarzą się prędzej z linową zasiadką, niż łowieniem „zębatych” na przynęty sztuczne. Dla mnie - jest wręcz odwrotnie. To właśnie w lipcu i sierpniu, te płytkie i silnie zarośnięte wody, są moim ulubionym miejscem na spędzanie wędkarskich wieczorów. I niewiele mają one wspólnego ze schematem typowej cichej linowej zaiadki w jednym miejscu. Wręcz przeciwnie – to bardzo aktywne i głośne łowienie. Dziesiątki rzutów i setki metrów spenetrowanej wody.
     
    O tej porze roku, gdy na płyciznach aż roi się od wszelakiej drobnicy, szczupakom nie brakuje możliwości do zaspokojenia głodu. Stąd, by odnaleźć aktywne żerowo sztuki - w możliwie krótkim czasie (bo ze strony mojej rodziny, poziom antagonizmu do mego hobby, jest wprost proporcjonalny do ilości spędzanego przeze mnie, nad wodą czasu ...) trzeba zazwyczaj przeszukać jak największy obszar łowiska. Aby osiągnąć ten cel, konieczna jest odpowiednia przynęta. I tu rodzi się problem (i to nie jeden ...). Bo nasz wabik musi jednocześnie sprostać wielu wymaganiom. Żądamy od niego by nie tylko swobodnie, ale jeszcze szybko, mógł poruszać się w zielsku. No i przede wszystkim by jeszcze skutecznie prowokował drapieżniki do brań ... prawda że proste ?





    moje ulubione letnie łowiska


     

    Jest kilka przynęt, które bardzo dobrze spełnią warunek dość swobodnego poruszania się w takich miejscach. Jednak niespecjalnie poradzą sobie z tym kolejnym - szybkim przemieszczaniem się w takim łowisku. Soft jerkbait’y dajmy na to, świetnie spełnią ten pierwszy, jednak „kuleją” gdy trzeba spełnić ten drugi . Stąd w swojej praktyce, używam ich dopiero na „upatrzonego” szczupaka. Takiego, który nieskutecznie uderzył w inną przynętę i wskazał w ten sposób swoją „miejscówkę”.





    przykładowe soft jerkbait’y


     

    Jest jednak przynęta która sprosta takim wymaganiom – to frog. Wymyślono go do łowienia bassów w silnie zarośniętych wodach. A samo łowienie na niego, stało się za oceanem już wędkarskim kanonem, określnym dziś potocznie jako „frog fishing”.





    frog


     

    Frog’i dzięki swojej unikalnej budowie, pozwalają na swobodne prowadzenie po powierzchni wody i zalegającej na niej roślinności. Zależnie do modelu, możemy wprawić je np. w ruch określany jako „walk-the-dog”, bądź drobnymi „skoczkami” możemy imitować ruchy płynącego płaza. Możemy prowadzić je zarówno szybko jak i wolno. Z przerwami na „przekonanie” bardziej niezdecydowanych ryb do brania. Jak i jednostajnie, aż do łodzi. To ryby „podpowiedzą” Nam jak danego dnia „życzą sobie” by im tę przynętę zaserwować.
     
    W swoim arsenale na letnie płycizny mam jedynie kilka rodzajów, z ogromnej rodziny przynęt nazywanych potocznie frog’ami. Te które znam i od lat używam, chcę przybliżyć dziś czytelnikom. Jako pierwsze, chyba te najliczniejsze i najbardziej rozpowszechnione, określane mianem hollow body frogs.





    przykładowe hollow body frogs : od lewej - 1oz , 5/8oz i ½ uncjowy


     

    Nazwa całej grupy wzięła się od specyficznej budowy. Korpus przynęty wykonany jest z miękkiego tworzywa, z zachowaniem pustego wnętrza. Integralną częścią przynęty są podwójne bardzo duże i mocne haki, dość ściśle przylegające do jej ścianek . Wystarczy jednak delikatny nacisk na korpus przynęty z góry - by ukazały się one w całej swojej „zabójczej” okazałości. Dopełnieniem są zazwyczaj silikonowe (choć bywają i inne) „nogi” i ukryte we wnętrzu obciążenie. Dzięki takiej kompaktowej budowie frog’i dobrze „latają” i to nawet te lekkie modele.
     
    Wprowadzamy je w ruch podobnie jak klasyczne jerkbait’y. Tyle że znacznie drobniejszymi ruchami kija, samym tylko nadgarstkiem. Ze szczytówką skierowaną w dół ku powierzchni wody i jednocześnie w kierunku naszej przynęty. Podciągamy frog’a krótkim ruchem samej tylko szczytówki i natychmiast kierujemy ją na powrót w jego kierunku. Zależnie od oczekiwanego efektu, np. nadania przynęcie ruchu drobnymi „żabimi skoczkami”- po jej pociągnięciu natychmiast zwijamy też luz linki. Jeśli zależy Nam na uzyskaniu ruchu na boki (walk-the-dog) nie likwidujemy w pełni luzu linki po jego podciągnięciu . Ta kontrolowana odrobina luzu pozwala przynęcie na odchylenie się na boki. Można też wprowadzić je w ruch, unosząc szczytówkę wędki w górę. Zasada ta sama co i wcześniej. Dodatkową kożyścią będzie podniesienie naszej linki ponad zaczepami, na znacznym dystansie dzielącym Nas od naszego wabika.
     
    Frogi towarzyszą mi na łodzi stale już od późnej wiosny. Ze szczytem sezonu, przypadającym na miesiące letnie. Stosuję je wówczas nie tylko na zarośniętych płyciznach. Wrzucam je chętnie również i pod nawisy gałęzi tuż przy brzegu, w wystające ponad powierzchnię wody konary powalonych drzew, krawędzie trzcinowisk, kępy wodnego sitowia, etc. Czyli wszędzie tam, gdzie potrzebna jest mi bezzaczepowa praca wabika po powierzchni wody. Często też odwiedzam łodzią wolno płynącą rzekę i w jej rozlewiskach „badam” wpływ tych przynęt na „zębate” zamieszkujące wody bieżące. Ze skutkiem baaardzo pozytywnym ... Ciekawą grupą wśród hollow body frogs są przynęty poppin’ frogs.





    przykładowe ½ uncjowe poppin’ frogs


     

    To popper w ciele frog’a. Typowy popper z powodu odsłoniętych kotwiczek nie poradzi sobie w tak zarośniętych miejscach . Poppin’ frog - po zalegającym na powierzchni zielsku ślizga się jak frog, a w „oczkach” czystej wody możemy pracować nim jak standardowym popper’em – czyli chałaśliwie rozbryzgiwać wodę na boki. Czy przebywające tam szczupaki na to reagują ? Polecam drogi czytelniku - spróbować samemu ...
     
    Prócz zalet przynęty te mają też i wady. Wymyślono je do łowienia bassów, a te w przeciwieństwie do szczupaków natura nie obdarzyła zbyt wyrośniętymi zębami. Stąd też ich tarczki/zęby nie czynią zbyt poważnych uszczerbków na ich powierzchni. Z goła inaczej rzecz ma się w przypadku szczupaków. Ich zęby bez przeszkód przebijają cienką gumową powłokę. Skutkiem czego, przynęta szybko nabiera wody i traci pierwotną wyporność. Skutkuje to utratą pływalności i zdolności do swobodnego poruszania się po powierzchni wody. Niemożliwym staje się też nadanie przynęcie pożądanego ruchu na boki (walk-the-dog). Dla odzyskania pierwotnych właściwości konieczną staje się kuracja szybkoschnącym klejem. Uzdrowione w ten sposób frogi, pracują dalej bez zarzutu przez długi czas, tracą jedynie swoją pierwotną miękkość przy naciskaniu i odsłanianiu haków. W świetle moich doświadczeń nie umniejszyło to jednak w żaden sposób ich łowności.





    dalej łowny - choć wielokrotnie już klejony, po naciśnięciu odsłania „żądła”


     

    Nabieranie przez te przynęty wody w trakcie samego łowienia nimi, to druga z typowych bolączek. Nasz początkowy zachwyt wywołany coraz to dłuższymi rzutami, szybko przeradza się w konsternację – gdy wypełnione wodą tracą swoją pływalność, a tym samym zdolność do żwawego poruszania się „żabimi skoczkami” czy na boki (walk-the-dog). Konieczną staje się wówczas „reanimacja” – usunięcie wody z ich wnętrza. Najłatwiej zrobić to przez naciśnięcie z „góry”na korpus przynęty, a woda już sama, wyleci dołem ...





    „reanimacja” przynęty


     

    Okres czasu pomiędzy usuwaniem wody z wnętrza frog’a bywa różny, zależnie od zastosowanych przez różnych producentów sekretów budowy przynęty. Dla jednych zdażało mi się że konieczna była „reanimacja” już w co drugim rzucie ... modele innych zaś producentów, bywały „wodo-odporne” przez bardzo długi czas. Pozwalając tym samym na komfort bezstresowego łowienia (te modele oczywiście dalej kupuję ...
     
    Trzecią i chyba najważniejszą wadą frog’a (z punktu widzenia autora) jest skuteczność zacięć podczas łowienia nimi. Potocznie mówi się, że jeśli co drugie branie uda Nam się zakończyć skutecznym zacięciem – to powinniśmy być z siebie zadowoleni ... co oznacza, że jeszcze długo przyjdzie mi krytycznie oceniać swoje własne wyniki ... I jest to faktycznie cechą tych przynęt, że wiele z brań nie uda nam się skutecznie zaciąć. I to nie zależnie od tego, której szkoły zacinania będziemy się trzymać. Czy tej pierwszej mówiącej by zacinać natychmiast po zaobserwowaniu uderzenia w przynętę na powierzchni. Czy tej drugiej nakazującej wstrzymać się z zcięciem sekundę czy dwie (albo jak niektórzy podają policzyć do dwu ... trzech ... ) do czasu gdy poczujemy wyraźny ciężar na drugim końcu linki. Jednak w mej ocenie to sama widowiskowość brań i towarzyszące im emocje w 100% rekompensują mi jaki kolwiek brak skuteczności zacięć. I sprawiają że im więcej na frog’i łowię – tym bardziej jestem od tych emocji uzależniony ... Inną ciekawą grupą przynęt są hybrydy hollow body frog’ów i buzzbait’ów.




     

    Sam buzzbait, jest świetną przynętą powierzchniową. Jednak z uwagi na swą budowę (odsłonięty hak, często też i trailer) ma tą ,,przykrą” dla Nas tendencję do ,,zaliczania” licznych zaczepów ... Połączenie buzzbait’a z frog’iem całkowicie wyeliminowało ten problem, dając do dyspozycji wędkarzy odporną na zaczepy wersję tej przynęty. Kożyści z tego mariażu są ogromne. Otrzymaliśmy wabik która podobnie jak hollow body frog pozwala poprowadzić się w najbardziej zarośniętych miejscach a jednocześnie tak jak buzzbait pozwala zrobić to szybko - wykorzystując prowokującą ryby do brań pracę jego wirujących na powierzchni wody skrzydełek.
     
    Dla uzyskania optymalnej pracy przynęty podczas jej ściągania, pamiętać należy o ustawieniu szczytówki naszego kija na wysokość pomiędzy godz. 9 a 10 i skierowaniu jej w kierunku pracującej przynęty. Pozwala to na lekkie uniesienie skrzydełek względem powierzchni wody i nasz wabik nie ma wówczas tendencji do zagłębiania się pod powierzchnię (co ma często miejsce jeśli skrzydełka pracują równolegle do powierzchni wody, wtedy gdy szczytówka naszego kija ustawiona jest zbyt nisko).
    Podczas rzutów przy silnym wietrze możemy napotkać na trudności z celnym lokowaniem tych przynęt w wybranych miejscach, a także ze znacznym skróceniem dystansu na jaki możemy je posłać. Wpływ ma tutaj ich lekkość a także ich własna duża powierzchnia, która podczas rzutu wystawiona zostaje na działanie oporu powietrza.




     

    Hybrydy, dzięki opisanym wyżej cechom dobrze sprawdzają mi się w letnie wieczory do szybkiego przeszukiwania dużych obszarowo zarośniętych zatok i płycizn. I zapewniają jak wszystkie frog’i ogromną ilość emocji podczas widowiskowych brań.
     
    Kolejnymi są toad'y





    przykładowe toad’y


     

    Te przynęty dzięki opisanym wyżej cechom dobrze sprawdzają mi się w letnie wieczory do szybkiego przeszukiwania dużych obszarowo zarośniętych zatok i płycizn. I zapewniają jak wszystkie frog’i ogromną ilość emocji podczas widowiskowych brań.
     
    Te również pozwalają prowadzić się szybko po powierzchni . Wabią drapieżniki do ataku głośną pracą „nóg” podczas ciągnięcia. Tym co je odróżnia od innych to fakt, że można je też zatrzymać i pozwolić im by się zagłębiły w co ciekawsze „oczka” (wykonane są z tonącego plastiku). Czym często jesteśmy w stanie sprowokować przebywające tam ryby do reakcji. Własności rzutowe nie wszystkich modeli są zadowalające – bywają za lekkie. Potrafią też często obracać się wokół własnej osi podczas ściągnia . No i zwykle uzbrojone są tylko w jeden hak - co zasadniczo wpływa na skuteczność zacięć. Dzięki swym cechom są dla mnie dobrym uzupełnieniem przynęt wymienionych wcześniej. Słów kilka o pozostałych poza przynętami elementach zestawu.
     
    Kije ...
    Praktycznie każda wytwórnia wędek zza oceanu ma dzisiaj w swojej ofercie kije określane mianem frog rods. Tak samo producenci blanków. Jest więc w czym wybierać. Zagłębiając się w temat możemy poczuć się trochę skofundowani ... bardzo szerokim spektrum do wyboru. Od długich na 7’10” i mocy Extra Heavy po 7’ o mocy „zaledwie” Med/Heavy. Ostateczny wybór zależy od naszych preferencji. Zawodnicy zza oceanu, potrzebują jak najszybciej wyciągnąć rybę do łodzi. Nie dając jej możliwości do przejęcia kontroli podczas holu. Jej potencjlna strata może być warta w niektórych dorocznych zawodach utratę głównej wygranej - notabene nawet 500 000 $ ... stąd i kije przystosowane do takich potrzeb. Z mojego doświadczenia, najważniejszymi cechami kija do tych przynęt jest „miękka” i „żywa” szczytówka pozwalająca na nadanie płynnej pracy przynęcie. A także ułatwiająca oddawanie bardzo precyzyjnych i dalekich rzutów tak lekkimi przynętami ( większość frogów waży zaledwie ½ uncji czyli ok. 15g ). Reszta poniżej aż po dolnik to już sama moc, potrzebna do zacięcia i siłowego holu pośród zielska. Sam zaczynałem od starego zwykłego siedmio stopowego IM6 o mocy med/hvy, do 1 uncji i w tonacji fast (służy mi dzielnie po dziś dzień). I choć w międzyczasie przybyły i nowsze, to jednak wszystkie cechuje ta sama „miękkość” i „żywa praca” szczytówki pozwalająca na nadanie przynętom wabiącego ruchu i oddawanie precyzyjnych rzutów. Długość wędek w mojej praktyce nie przekracza 7-miu stóp. Dłuższymi, stojąc na mojej łodzi mam już tendencję do „biczowania wody” szczytówką. Lecz jeśli drogi czytelniku łowisz z łodzi o wysokich burtach stojąc wysoko nad wodą, stosowanie dłuższych niż 7-mio stopowe może okazać się korzystniejsze.
     
    Linki...
    Bardzo niewielu stosuje monofile. Jednak ci nieliczni ich użytkownicy podkreślają korzyść płynącą z ich zastosowania w postaci wydłużonego czasu reakcji na branie. Zacięcie dzięki rozciągliwości monofilu jest odrobinę spóźnione. Pozwala to jakoby „połknąć” przynętę głębiej przez biorącą rybę i skutkuje większym procentem skutecznych zacięć. Brak czułości monofilu nie stanowi tutaj przeszkody, bo frog’a widzimy przez cały czas, brania również. Dodatkową korzyścią ma być również „niewidoczność” monofilu dla ryb.
     
    Sporo wędkarzy używa fluorocarbonu do prezentacji tych przynęt. W ich opinii zaletami są jego mała rozciągliwość, odporność na uszkodzenia mechaniczne a także „niewidzialność” dla ryb tego materiału. Wadą jest natomiast jego ciężar i to że on tonie, co może zakłócać prawidłową pracę przynęt.
     
    Zdecydowana większość opowiada się jednak za stosowaniem plecionek. Jako zalety wskazując między innymi na ich brak rozciągliwości (można nadać optymalny ruch przynęcie), unoszenie się na powierzchni wody (ułatwiają kontrolę nad przynętą), łatwość oddawania rzutów lekkimi frog’ami i zdolność do przecinania łodyg roślinności podwodnej podczas holu ryb. Uniemożliwiając tym samym rybie okręcenie się wokół nich i zerwanie. Sam również optuję za użyciem plecionek jednak w porównaniu ze standardem zza oceanu znacznie cieńszymi. Tam „za jedynie słuszne” uznaje się 60lb – 80lb linki. Sam początkowo również stosowałem tak mocne, jednak po latach „zeszłem” do linek o wytrzymałości 30lb. Te cieńsze umożliwiają mi oddawanie dłuższych rzutów i pozwalają na uzyskanie bardziej „płynnej” pracy przynęt. I nigdy jeszcze nie zdarzyło mi się by linka pękła podczas holu. W odróżnieniu od bass’ów, na nasze „zębate” koniecznym jest stosowanie przyponów chroniących przed przecięciem linki. W mojej praktyce najlepiej zdały i zdają nadal egzamin jak najcieńsze a tym samym jak najlżejsze i miękkie - metalowe. Ponieważ zaobserwowałem, że nie zakłócają one pracy tych przynęt i nie wpływają ujemnie na ich pływalność.
     
    Multiki, kołowrotki ...
    Przede wszystkim wytrzymałe i o mocnym hamulcu. Wskazana jest też wystarczająca pojemność szpuli (zależnie od preferowanego rodzaju linki) Modele finesse nie specjalnie się tu sprawdzą. Znawcy tematu i profesjonalni wędkarze „zza wielkiej wody” zalecają co najmniej przełożenie 7.1:1 a jeszcze lepiej szybsze. Cóż, mają oni ku temu swoje powody (o niektórych pisałem już wyżej). Sam poprzestałem na przełożeniach 6.4:1 i 7.1:1. A tych bardzo szybkich jakoś nie stosuję. Bo raz, że na koniec wędkarskiego wieczoru nie czeka na mnie żadna nagroda, co najwyżej reprymenda, że i tym razem zasiedziałem się stanowczo za długo ... A dwa, że jakoś tak po latach ich użytkowania, udało mi się już manualnie zgrać prędkość nawijania luzu linki tymi multikami z ruchami szczytówką.




     

    Stosowanie tch przynęt nie skutkuje łowieniem rekordowych okazów, ale dostarczają za to, rekordowej ilości emocji nad wodą . A wraz z wiekiem, to właśnie na nich zależy mi bardziej. I choć wspomnianą we wstępie linową zasiadkę cenię sobie nadal, to jednak powrót do niej, zostawiłem sobie na czas mojej wędkarskiej emerytury .
     
    Z wędkarskimi pozdrowieniami @mallard, zdj. i tekst autora.
     
    @mallard 2016
     






Artykuły

×
×
  • Dodaj nową pozycję...