Skocz do zawartości

Miss Missisipi


rogu

Marzenia, a już takie zupełnie niedorzeczne jak wędkarskie, nie mają wyczucia czasu. Zapalają się w głowie jak pochodnia od małej iskierki, wręcz nieznaczącej, jak by się mogło wydawać, błahostki. To może być mokry zapach wiosennego przyboru czy pierwszy cieplejszy wiatr, który czuć na twarzy po nudnej zimie. Albo inny obrazek czy skojarzenie, który porusza tę dziwną strunę w sercu. Te marzenia nie chcą dać spokoju, nie pozwalają iść spać i zdrowo się odżywiać. Są za to zaczątkiem permanentnego rozkojarzenia połączonego z dziecięcym bujaniem w obłokach. Życie pozostałych domowników stawiają na cienkim ostrzu rodzinnej cierpliwości. Mimo wszystko, nie ma na nie żadnej rady a opór, choć z początku zasadny i jak najbardziej racjonalny, okazuje w końcu słaby jak suchy liść.

 

To dlatego zostawiamy tych, których najbardziej kochamy. Na te kilkanaście cudownych dni porzucamy stos niedokończonych spraw, wrednych obowiązków i cierpką rutynę codzienności. Wyruszamy! Na pierwszą a może już kolejną wyprawę, odkrywać świat po swojemu. W grupie nam podobnych, niespokojnych ludzi, którzy wolą raz zobaczyć niż tysiąc razy o czymś usłyszeć.
Siła tych marzeń skierowała tym razem naszą drużynę na głębokie południe Ameryki, do porośniętej cypryśnikowymi lasami Luizjany, do krainy kurczaków, krewetek, jazzu i voodoo. Popłynęliśmy jak Huckleberry Finn, wraz z leniwym nurtem wielkiej Missisipi….

 


001.jpg

 


Który to już raz wyruszamy aby ścigać marzenie? Wszak podobno najlepiej jest gonić króliczka…

 


002.jpg

 


Kilkanaście godzin w chmurach i witamy się z Nowym Orleanem, miastem szczególnym jak na Stany.

 


003.jpg

 


Ciesząca się zasłużonym entuzjazmem Bourbon Street. Jest taka jak czytaliśmy.

 


004.jpg

 


Wesoła, głośna, afro-amerykańska. Tutaj dzieciaki wymiatają na plastikowych wiadrach. I to jak.

 


005.jpg

 


Jest wczesne południe i żar sączy się z nieba. Mieszkańcy i zblazowani turyści zaszyli się w barach i restauracjach, których tu mnogo. Wieczorem trudno się będzie tędy przecisnąć.

 


006.jpg

 


Stany to w większości mocno konserwatywny kraj. Ale nie Luizjana i Nowy Orlean. Można tu znacznie więcej niż gdzie indziej, a Wielki Brat nie patrzy tak uważnie!

 


007.jpg

 


Żeby nie było….poprzestaliśmy na fotkach!

 


008.jpg

 


Ratusz w centralnym punkcie miasta, pamięta jeszcze czasy francuskich kolonizatorów.

 


009.jpg

 


Amerykanie mówią, że Nowy Orlean to najbardziej nawiedzone miejsce na świecie. Kult Voodoo ma się doskonale, a na ulicach spotkacie…wróżki.

 


010.jpg

 


Jazz…bez tej muzyki nie ma tego miejsca. Najlepsze na świecie dźwięki saksofonu, klarnetu czy fagotu bądź trąbki rozbrzmiewają na ulicach, ale żeby tu grać nie wystarczą chęci. Miasto dba o poziom i do turystycznych uszu dopuszcza tylko najlepszych.

 


011.jpg

 


Odbiliśmy się od knajpy…

 


012.jpg

 


Huragan Katrina żyje tu w ludzkich wspomnieniach wyraźnie, a jego ślady można spotkać wszędzie, nawet w mega turystycznym i zadbanym French Quater. Żywioł zabił ponad 2000 ludzi, a 80% miasta znalazło się pod wodą. Dziesiątki tysięcy mieszkańców nigdy nie wróciło do miasta. Nie mieli do czego.

 


013.jpg

 


Parostatek na Mississipi. Dziś turystyczna atrakcja, kiedyś jedyny sposób na omijanie bagien i wizytę w sąsiednich osadach na biegu rzeki.

 


014.jpg

 


Promem popłynęliśmy na drugą stronę Mississipi, do Algiers Point. Przedziwne i bardzo ciekawe miejsce.

 


015.jpg

 


Od dawna te okolicy zamieszkiwane były przede wszystkim przez uprowadzonych z Afryki niewolników, dziś mieszkają tu ich prawnukowie.

 


016.jpg

 


Typowa, okienna dekoracja…

 


017.jpg

 


Co kilkadziesiąt metrów natykamy się na stare auto, które wrosło już w ulicę. Amerykańskie perełki po sprawnej renowacji osiągnęły by w Europie zawrotne ceny.

 


018.jpg

 


Algiers point kojarzy mi się z jakimś nieokreślonym bliżej niepokojem i troszkę upiorną atmosferą. Ulice praktycznie wymarłe, budynki krzywe. Może to przez te ciemne, burzowe chmury, które nadciągały właśnie nad miasto.

 


019.jpg

 

 

 

 

 

 

 

020.jpg

 

 

 

 

 

 

 

021.jpg

 

 

 

 

 

 

 

022.jpg

 


Wieczorem spacerujemy jeszcze po Bourbon. Miasto nie śpi. My też wcześnie nie pójdziemy.

 


023.jpg

 


Jakże mogło stać się inaczej. Obowiązkowa wizyta w miejscowej świątyni.

 


024.jpg

 


W sumie wszyscy razem wyszliśmy lżejsi o „kilka” baksów.

 


025.jpg

 


Impreza się nie kręci? Z pomocą przychodzi gandzia na telefon!

 


026.jpg

 


Choć wszyscy myślą już tylko o rybach, znajdujemy jeszcze czas aby odwiedzić najstarszy (i jakże piękny) cmentarz w Nowym Orleanie – St. Louis. Tutaj spoczywa Marie Laveau, wielka kapłanka Voodoo. To głównie dzięki niej to wierzenie ma po dziś dzień tysiące wyznawców w całej Luizjanie.

 


027.jpg

 


Ach, to był wieczór! Bawiliśmy się na Frenchmen Street, każdy miłośnik jazzu wie o co chodzi. Tu nogi same chodzą! A jak powstał jazz? W skrócie muzykę tę przywieźli z Afryki niewolnicy. Nie znali nut, więc afrykańskie brzmienie połączyli z amerykańskim bluesem i tak powstał nowy gatunek w myzyce.

 


028.jpg

 

 

 

 

 

 

 

029.jpg

 

 

 

 

 

 

 

030.jpg

 

 

 

 

 

 

 

031.jpg

 


Diametralna zmiana klimatu, jesteśmy już 200 km dalej na południe. Wkręcamy się powoli na wędkarskie obroty.

 


032.jpg

 


Delta Mississipi rozlewa się na dziesiątki tysięcy kilometrów kwadratowych. Jak nie zgubić się w tym labiryncie trzcinowych zatok i wysepek wiedzą tylko nasi przewodnicy. My tracimy orientację w parę minut po opuszczeniu przystani.

 


033.jpg

 


Grupa równo się podzieliła. A jakże - są spinningiści, ale muszkarze też mają godną reprezentację, którą mocno wspiera nasz rodzimy Traper.

 


034.jpg

 


Tuż przed startowym gwizdkiem.

 


035.jpg

 

 

 

 

 

 

 

036.jpg

 


Pierwsze „macanki” z łowiskiem. Plątanina kanałów, rzecznych odnóg, ślepo zakończonych jeziorek. Jest dziko, jest cicho, jest pięknie!

 


037.jpg

 

 

 

 

 

 

 

038.jpg

 

 

 

 

 

 

 

039.jpg

 


Oto i on. Pierwszy redfish, czyli kulbak czerwony - Sciaenops ocellatus. A więc to z tego powodu trafiliśmy do Luizjany.

 


040.jpg

 


W Europie mało kto o tej rybie w ogóle słyszał, ale w Stanach cieszy się bardzo dużym zainteresowaniem. A czemu?

 


041.jpg

 


Powodów jest co najmniej kilka. Świetnie bierze zarówno na spinning jak i muchę. Jest niebywale silna (amerykańscy wędkarze nazywają ją w skrócie bull, czyli byk) i nigdy łatwo się nie poddaje. Mieszka sobie na płytkiej wodzie, wiec łowienie jest widowiskowe, troszkę przypomina polowanie na szczupaki z płycizn. Czyli rzut pod trzcinkę, wyjście do powierzchni i piekło na wodzie ????

 


042.jpg

 


Spinningiści zlali nas pierwszego dnia niemiłosiernie. My kilka rachitycznych rybek po 2-3 kg, a tu proszę - dziesiątki, dwunastki się u kolegów pojawiają. Janusz Łysoń i Paweł Netiacha w akcji. Wszystko na złotą…wahadłówkę!

 


043.jpg

 


Acha… I Romek Dobrzański też nam dowalił!

 


044.jpg

 


Nawet w najgłębszej dżungli nie spotkałem tylu ptaków co w delcie Mississipi. Rozpoznajemy tylko kilka gatunków, reszta jest zagadką. Tutaj pelikany brunatne (Pelecanus occidentalis). Głodne raczej tu nie latają….

 


045.jpg

 

 

 

 

 

 

 

046.jpg

 

 

 

 

 

 

 

047.jpg

 

 

 

 

 

 

 

048.jpg

 


Chłopaki popłynęli bliżej otwartego morza, gdzie Missisipi uchodzi do Zatoki Meksykańskiej. Opłaciło się. Napłynęli stado jacków (Caranx hippos) i to już na zawsze zmieniło ich wędkarstwo. Ta ryba to taki morski terminator, trudno opisać jej siłę i sposób brania. W każdym razie ręce po spotkaniu z jackiem czuć baaaardzo długo.

 


049.jpg

 


Żerujące jacki pobierają bez opamiętania każdą przynętę, którą są w stanie zauważyć na powierzchni wody. Branie jest kompletnie A T O M O W E!

 


050.jpg

 


A z pomiędzy jacków wyglądają redfishe!

 


051.jpg

 

 

 

 

 

 

 

052.jpg

 


Wyruszamy gdy słońce jeszcze nisko, tak aby zdążyć na kulminację porannego przypływu.

 


053.jpg

 


Jarek Smorczewski, świetny kompan na łodzi i wieczny optymista!

 


054.jpg

 


Mijamy krewetkowe stateczki, których są tu setki. Przypominają się ujęcia z Forresta Gumpa.

 


055.jpg

 


Na skróty, przez trzcinowe korytarze wypełniające deltę.

 


056.jpg

 

 

 

 

 

 

 

057.jpg

 

 

 

 

 

 

 

058.jpg

 


Odpłynęliśmy dziś dobre 30 km od przystani, gdzie Romek z Pawłem mieli wczoraj kilka ładnych ryb. Nam znów biorą maluchy.

 


059.jpg

 


W zatoce jest mnóstwo krewetek, co potwierdzają raz po raz przepływające obok kutry.

 


060.jpg

 


Znużony rzucaniem robię krótką przerwę na spinning. To niesprawiedliwe!

 


061.jpg

 


Plusk holowanej ryby wabi niespodziewanego gościa. To aligator amerykański (Alligator mississippiensis). Kręci się przy łodzi dłuższą chwilę licząc na redfisha ????.

 


062.jpg

 


Wreszcie napływamy z Jarkiem na stado większych ryb w spokojnej i bardzo małej zatoczce. Ryba z pierwszego rzutu.

 


063.jpg

 


Na to czekaliśmy i muchówki idą w ruch. Przeżywamy wspaniałe 2 godziny łowiąc kilkanaście ryb. W polaroidach widać wyraźnie jak kulbaki atakują muchę pod samą powierzchnią wody. Bajka!

 


064.jpg

 

 

 

 

 

 

 

065.jpg

 


Nowe kije i kołowrotki Trapera z serii Silence przechodzą bojową próbę na rybach. Testy zaliczone więcej niż pomyślnie.

 


066.jpg

 


A my szczęśliwi!

 


067.jpg

 

 

 

 

 

 

 

068.jpg

 

 

 

 

 

 

 

069.jpg

 

 

 

 

 

 

 

070.jpg

 

 

 

 

 

 

 

071.jpg

 

 

 

 

 

 

 

072.jpg

 

 

 

 

 

 

 

073.jpg

 

 

 

 

 

 

 

074.jpg

 


Dziś wszyscy równie fajnie połowili, co na wędkarskich wyprawach zdarza się rzadko. Trzeba to koniecznie uczcić specjalną kolacją. Za grosze kupujemy od rybaków kilka kilogramów krewetek, które będziemy grillować z chilli, czosnkiem i limonką. Z tego wieczoru niewiele już pamiętam, a żadne zdjęcia nie zostały zrobione ????

 


075.jpg

 

 

 

 

 

 

 

076.jpg

 

 

 

 

 

 

 

077.jpg

 


Od 6 rano znów na wodzie. Dziś prawie nie wieje i płyniemy daleko, blisko otwartego morza. Od samego początku mamy fart bo napływamy na naprawdę duże redfishe.

 


078.jpg

 


Są rozproszone po całej zatoce i decydujemy się na spinning, który w tych warunkach jest znacznie skuteczniejszy. Opad na lekkiej, 5-gramowej główce (ryby stoją na blacie od 1 do 3 m) przynosi katastrofalne dla kulbaków skutki. Łowią wszystkie łodzie, a żadna ryba nie ma mniej niż 10 kg. Takie dni pamięta się już zawsze.

 


079.jpg

 

 

 

 

 

 

 

080.jpg

 

 

 

 

 

 

 

081.jpg

 

 

 

 

 

 

 

082.jpg

 

 

 

 

 

 

 

083.jpg

 

 

 

 

 

 

 

084.jpg

 

 

 

 

 

 

 

085.jpg

 

 

 

 

 

 

 

086.jpg

 

 

 

 

 

 

 

087.jpg

 


Wczesnym popołudniem podpływamy pod małą, trzcinową wysepkę, gdzie jest może ze 30 cm wody. Brania są zupełnie inne, miękkie i delikatne.

 


088.jpg

 


Bo i ryby inne. To kulbaki z gatunku black drum (Pogonias cromis). Mniej drapieżne niż redfish (choć należą do tej samej rodziny), ale chyba jeszcze silniejsze! Szkoda tylko, że jakieś takie mało urodziwe ????

 


089.jpg

 

 

 

 

 

 

 

090.jpg

 

 

 

 

 

 

 

091.jpg

 


Janusz Łysoń zacina coś, czego niestety zapomniałem już nazwy. Podobno rzadka zdobycz według naszego przewodnika. I jaka śliczna.

 


092.jpg

 


Szukając ryb kierujemy się przede wszystkim obecnością pelikanów i ta zasada często się sprawdza. W Luizjanie występuje ich kilka gatunków i wszystkie żywią się rybami. Dla przykłady pelikan kędzierzawy (na zdjęciu), który jest największym latającym gatunkiem ptaka na świecie potrafi zjeść dziennie kilka lub więcej kilogramów ryb, znacznie więcej niż kormoran, na którego tak psioczymy. A ryby jak w Luizjanie były, tak są…

 


093.jpg

 


Trzcinowy placek, przy którym tak połowiliśmy black drumów.

 


094.jpg

 


Ostatni dzień na wodzie przynosi kilka wspaniałych ryb. Niestety głównie spinningowych, bo mocno się rozwiało i nie chce nam się męczyć z muchówkami.

 


095.jpg

 

 

 

 

 

 

 

096.jpg

 

 

 

 

 

 

 

097.jpg

 

 

 

 

 

 

 

098.jpg

 


Koniec łowienia! Ekipa zadowolona i zmęczona.

 


099.jpg

 


Ale przecież nie koniec wyprawy! Powrót ustawiłem nam przez Nowy York i powiem Wam, że to miasto jakich mało. Mieszkać tam bym nie chciał za nic (zatłoczony gigant), ale dla turysty to jedno, wspaniałe doświadczenie. Bardzo polecam na 3-4 dni, choć wszystkiego nie da się zobaczyć.

 


100.jpg

 


Nocny Times Square.

 


101.jpg

 

 

 

 

 

 

 

102.jpg

 

 

 

 

 

 

 

103.jpg

 


Strefa zero, która jest jednym wielkim pomnikiem po zamachach z 11-ego września. Robi piorunujące wrażenie. Kwiaty przy nazwiskach, które widać na następnych zdjęciach kładą pracownicy muzeum jeśli na dany dzień przypadają urodziny którejś z ofiar.

 


104.jpg

 

 

 

 

 

 

 

105.jpg

 

 

 

 

 

 

 

106.jpg

 

 

 

 

 

 

 

107.jpg

 

 

 

 

 

 

 

108.jpg

 

 

 

 

 

 

 

109.jpg

 

 

 

 

 

 

 

110.jpg

 

 

 

 

 

 

 

111.jpg

 

 

 

 

 

 

 

112.jpg

 

 

 

 

 

 

 

113.jpg

 


Gdzie na hod doga jak nie do Nowego Yorku?

 


114.jpg

 


Most brooklyński. W ogóle to uwielbiam wszelkie mosty, ale ten jest naprawdę wyjątkowy. Dla mnie cud architektury i inżynierii. Spędziliśmy tam chyba ze 3 godziny.

 


115.jpg

 

 

 

 

 

 

 

116.jpg

 

 

 

 

 

 

 

117.jpg

 

 

 

 

 

 

 

118.jpg

 

 

 

 

 

 

 

119.jpg

 

 

 

 

 

 

 

120.jpg

 


Tego też nie mogliśmy przegapić, choć swoje w kolejce trzeba odstać. Widok na Manhattan z Empire State Building wczesnym rankiem. Odjazdowe!

 


121.jpg

 

 

 

 

 

 

 

122.jpg

 

 

 

 

 

 

 

123.jpg

 

 

 

 

 

 

 

124.jpg

 


Mój przyjaciel Paweł, towarzysz niezliczonych wypraw. Bratnia dusza i żarłok jakich mało.

 


125.jpg

 

 

 

 

 

 

 

126.jpg

 

 

 

 

 

 

 

127.jpg

 

 

 

 

 

 

 

128.jpg

 

 

 

 

 

 

 

129.jpg

 

 

 

 

 

 

 

130.jpg

 


Na sam koniec, już po łebkach i przed odlotem zaliczamy jeszcze Central Park. Ileż to razy widzieliśmy go przedtem na amerykańskich filmach?

 


131.jpg

 

 

 

 

 

 

 

132.jpg

 


Dosłownie rzut oka na Statuę Wolności i już nas nie ma…Za kilkanaście godzin przywitamy się z rodzinami w domach.

 

W wyprawie udział wzięli: Paweł Netiacha, Andrzej Bernatowicz, Janusz Łysoń, Roman Dobrzański, Jarek Smorczewski i Maciej Rogowiecki


Opinie użytkowników

Rekomendowane komentarze

tylko dwie foty z wędkarskiego ?! co to ma być... następnym razem poproszę o reporaż z BassPro, chciałbym to sobie chociaz wyobrazić  :rolleyes:

 

ps. widze że ryby głównie z gumami w pyskach, wspomniałeś też w tekście o wahadłówce - na jerki nie brały ?

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W Nowym Orleanie nie ma Basspro ;-). Poza tym wizyta w tym sklepie jest niebezpieczna i potrafi zniszczyć domowy budżet ;-). Na jerki też by brały, ale nie mieliśmy ze sobą. Cała trudność w redfishu to je znaleźć, reszta toczy się sama :-)

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Super wyprawa. Poczekam aż Wielki Brat zniesie wizy i lecę. Tarpon, Redfish, Snook, słodkowodne Bassy i Muskie. Taki mały wędkarski plan na resztę życia ;)

 

P.S. Ta ryba w paski to dość pospolity od Karoliny po Zatokę Meksykańską Sheepshead, czyli po naszemu sargus owczak.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach



Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

Ładowanie

Artykuły

×
×
  • Dodaj nową pozycję...