Skocz do zawartości

Wylogowani


rogu

Są to słowa niebezpieczne: „jedziemy” bądź „wyruszamy”. Zwiastują rychłe porzucenie wszystkiego co znajome, przytulne i bezpieczne. Gdy wreszcie zabrzmią, musisz zostawić to co dobrze znasz i co nie wzbudza już twoich pytań. Po tych słowach, jesteś zdany na obcych. To jak nad ranem wysunąć nogę z pluszowego „kapcia-króliczka”, który na zeszłe Święta dostałeś od żony i stanąć na zimnej posadzce. Niebezpieczne słowa oznaczają podróż. A może obiecują Ci nawet więcej – wyprawę? Coś co posiada szerszy kontekst i kryje w sobie słodki sekret poznawania. Wyprawa będzie pasować lepiej. W tym słowie jest kolor nieba i radość, o której zapomnieli zmęczeni dorośli, ale którą w uśmiechu zatrzymały ich dzieci. To radość czerpana garściami z samego przebywania w drodze.
Po raz pierwszy głęboko zaciągnęliśmy się dusznym powietrzem Czarnego Lądu. Czerwonym od wirujących drobinek kurzu, afrykańsko-lepkim i nasączonym zapachem zbyt długo leżących na słońcu owoców. Choć pytań było więcej niż odpowiedzi, wyruszyliśmy. Na dziki wschód korzennej wyspy szamanów, przecierać szlak, na zaczarowany Madagaskar.

 

Żmudne, sprzętowe rozterki jeszcze w domu. Będziemy łowić grubo albo wcale nie będziemy łowić. Craft Bait 200 g. Selektywna rzecz.

 


001.jpg

 


Trzeba to tylko jeszcze wszystko jakoś ugnieść-dopchnąć na Okęciu…

 


002.jpg

 


…i po 20 godzinnej podróży wbijamy się wreszcie do dusznej Antananarywy, stolicy Madagaskaru. Porządny hotel i wypoczynek po takiej poniewierce jest zdecydowanie na plus.

 


003.jpg

 


Ale kto bym tam myślał o spaniu, jak tuż obok tętni inny, afrykański świat. Focimy co się da.

 


004.jpg

 


Nie wszyscy jednak ????. Hedoniści korzystają z bezczelnie ciepłej wody w basenie.

 


005.jpg

 


Krótki spacer przed kolejnym lotem i pierwsze kontakty z Malgaszami.

 


006.jpg

 


Chyba są tak samo ciekawi nas jak my ich. Uśmiechają się, spokojnie oddają swojej codzienności. Nikt nas nie nagabuje, nie chce „one dollar” i nie łypie spode łba. Odwrotnie niż w typowym turystycznym raju z kolorowego katalogu.

 


007.jpg

 

 

 

008.jpg

 

 

 

009.jpg

 


Ponownie na lotnisku, tym razem krajowym. Kolejka jak na Gubałówkę i 2 godziny stoimy ściśnięci w ludzkim imadle. Nikt nie mówi po angielsku, tablica lotów też nie działa. Każą na migi czekać. Czekamy.

 


010.jpg

 


Się doczekaliśmy. Pędem na pas startowy bo „mają opóźnienie”. Samolot śmigłowy, to dobrze. Takie najrzadziej spadają.

 


011.jpg

 


1500 km i 3 godziny lotu dalej na północ. Koniec latania, hurra!

 


012.jpg

 


Wysypujemy się przed lotnisko w Diego Suarez, naszym punkcie docelowym. Aparaty w ruch.

 


013.jpg

 


Diego (inna nazwa to Antsirananana) to siódme co do wielkości miasto na Magadaskarze. Mieści się tu baza marynarki wojennej, a zdecydowana większość ludzi klepie straszną biedę.

 


014.jpg

 


Nie polecam zwolennikom nadmorskich kurortów, czyściutkich plaż i łatwej turystyki.

 


015.jpg

 


Nie będą natomiast zawiedzeni autentycznie ciekawi świata. Jest brudno, jest głośno i nie pachnie zbyt wytwornie. Czasami po prostu okrutnie śmierdzi. Można jednak spojrzeć w czarne oczy Afryki z bliskiej odległości. O takich miejscach mówię „tu pachnie życiem”!

 


016.jpg

 

 

 

017.jpg

 

 

 

018.jpg

 


Im bliżej portowego centrum tym lepsza sytuacja miasta i jego mieszkańców. Domy są odmalowane, na ulicach latarnie, a od czasu do czasu klimatyzowany sklep.

 


019.jpg

 


Trzy najbliższe noce spędzimy w niezłym hotelu. Dziwne i niezręczne to strasznie uczucie kiedy przyjechałeś się dobrze bawić na rybach, a obok za hotelowym murem ludzie mogą tylko wyobrażać sobie jak jest w środku. Podróżowanie uczy. Pokory, szacunku i wdzięczności.

 


020.jpg

 


Szybko opuszczamy hotelową enklawę i ruszamy przed siebie, w ulice Antsiranany. Obserwujemy życie, pytamy o zgodę na zdjęcia. Czasami ktoś poprosi nas o cokolwiek, jakiś drobiazg za wykonanie fotografii. Kiedy nie mamy się już czym odwdzięczyć, Malgasze reagują uśmiechem i pokazują, że to nie szkodzi. Posiadać mniej, to tak naprawdę mieć znacznie więcej.

 


021.jpg

 

 

 

022.jpg

 

 

 

023.jpg

 

 

 

024.jpg

 

 

 

025.jpg

 

 

 

026.jpg

 

 

 

027.jpg

 

 

 

028.jpg

 

 

 

029.jpg

 

 

 

030.jpg

 

 

 

031.jpg

 

 

 

032.jpg

 

 

 

033.jpg

 

 

 

034.jpg

 

 

 

035.jpg

 

 

 

036.jpg

 

 

 

037.jpg

 

 

 

038.jpg

 


Nazajutrz wyruszamy poza granice miasta aby uszczknąć choć odrobinkę z cudów przyrody zaczarowanej wyspy. Al trzeba tam dotrzeć. Przemieszczanie się po malgaskich drogach jest przygodą samą w sobie.

 


039.jpg

 


Tempo jest raczej spacerowe, ale tak powinno właśnie moim zdaniem być w podróży.

 


040.jpg

 


Oczekując przed kolejnym posterunkiem na kontrolę samochodów, dostrzegamy pierwsze kameleony. Na Madagaskarze występuje wiele endemicznych (właściwych tylko dla tego obszaru) gatunków tych niesamowitych gadów. Ich grecka nazwa – chamailéōn – oznacza dosłownie „lwa na ziemi”. Posiadają kilka wyjątkowych cech – między innymi potrafią zmieniać barwę w zależności od temperatury i rodzaju otoczenia oraz widzieć wszystko w promieniu prawie 180 stopni bez obracania głowy.

 


041.jpg

 

 

 

042.jpg

 

 

 

043.jpg

 

 

 

044.jpg

 


Wielkie owoce na ziemi to duriany. Smakują dziwnie, a pachną jeszcze dziwniej. Większość ludzi ich nie toleruje ale znam takich co potrafią opędzlować całego na podwieczorek!

 


045.jpg

 


Są i baobaby! Jak na Madagaskar to mizerne, ale na północy wyspy są dość rzadkie i w ogóle ciężko jakąś sztukę namierzyć.

 


046.jpg

 


Transport na Madagskarze to temat na osobny artykuł. Takich mistrzów w pakowaniu nie widziałem nigdzie indziej poza Indiami. Pan na rowerze przewoził rano wydobyty węgiel do skupu w Diego. Recz w tym, że Diego jest 90 km dalej…

 


047.jpg

 

 

 

048.jpg

 

 

 

049.jpg

 

 

 

050.jpg

 


Zaprawdę, mówię Wam, że nie ma co narzekać na nawierzchnię w Polsce.

 


051.jpg

 

 

 

052.jpg

 


Chatka zbita z kilku desek przewiązanych sznurkiem. Obok rynsztok, 2 m od domu. Jednak widać tu szczęście. Dalej narzekasz, że masz w życiu pod górkę?

 


053.jpg

 


Opuszczamy cywilizację. Stromy zjazd do doliny Tsingy.

 


054.jpg

 


Nissan Patrol. Terenowa, mocarna konstrukcja na sztywnej ramie, która nie zmieniła się od prawie 30 lat. Właściwe auto we właściwym miejscu.

 


055.jpg

 


Po drodze przejeżdżamy przez kilka wiosek. Myślę, że ta dziewczynka wyrośnie na przepiękną kobietę.

 


056.jpg

 

 

 

057.jpg

 

 

 

058.jpg

 


Gekon zielony (Phelsuma madagascariensis) zwany także madagaskarskim.

 


059.jpg

 

 

 

060.jpg

 

 

 

061.jpg

 

 

 

062.jpg

 

 

 

063.jpg

 


Domowe kociołki używane powszechnie na wyspie. Znajdziecie taki w każdej chatce.

 


064.jpg

 


Zasilana słońcem, ale jest! Telewizja dotarła już wszędzie.

 


065.jpg

 


Krajobraz zmienia się jak w kalejdoskopie. Przejazd przez sawannę.

 


066.jpg

 

 

 

067.jpg

 

 

 

068.jpg

 


Wąwóz Tsingy. Unikalne, jedyne takie miejsce na świecie, ostrych jak brzytwa wapiennych iglic. Na skutek izolacji, przyroda na Madagskarze jest wyjątkowa.

 


069.jpg

 

 

 

070.jpg

 

 

 

071.jpg

 

 

 

072.jpg

 

 

 

073.jpg

 


Jałowe pustkowia nie sprzyjają rolnikom, ale nie ma tu innej opcji aby zapewnić rodzinie przetrwanie.

 


074.jpg

 

 

 

075.jpg

 


Moje dzieciaki po zobaczeniu tej fotki spytały „nie mają zmywarki?”. Śmiać się czy płakać?

 


076.jpg

 


W mięsnym.

 


077.jpg

 

 

 

078.jpg

 

 

 

079.jpg

 

 

 

080.jpg

 

 

 

081.jpg

 

 

 

082.jpg

 

 

 

083.jpg

 


Północ wyspy porasta spory kawałek prastarej dżungli. Nie mogliśmy tego przegapić!

 


084.jpg

 


Spotkaliśmy tam (dzięki doskonałemu przewodnikowi) jedno z najbardziej wyjątkowych zwierząt jakie zamieszkuje Ziemię. To gekon liścioogonowy (Uroplatus phantasticus) – zwierze, które opanowało sztukę kamuflażu do poziomu „master”. 15 minut wpatrywaliśmy się w pień drzewa, na którym przycupnął (50 cm od naszych oczu) i nie byliśmy w stanie go dostrzec. Na szczęście przewodnik się zlitował…

 


085.jpg

 

 

 

086.jpg

 

 

 

087.jpg

 

 

 

088.jpg

 


O, tu siedzi na drzewie!

 


089.jpg

 


W dżungli poruszamy się starym szlakiem niewolniczym, którym Francuzi transportowali nieszczęśników na wybrzeże i dalej do Europy.

 


090.jpg

 


Pierwotny las deszczowy otacza ze wszystkich stron.

 


091.jpg

 

 

 

092.jpg

 

 

 

093.jpg

 

 

 

094.jpg

 

 

 

095.jpg

 


Zatrzymujemy się na krótki lunch, a z lasu wychodzi nam na spotkanie mangusta kasztanowa (Galidia elegans). Po chwili dołącza do niej druga.

 


096.jpg

 

 

 

097.jpg

 


Zwabił je zapach świeżego mango, które wyciągnęliśmy z plecaka.

 


098.jpg

 


Po krótkiej chwili pojawia się więcej żarłoków. Na to czekaliśmy, pełen sukces!

 


099.jpg

 


Lemury przybywają tłumnie i po chwili są wszędzie w około. Te nadrzewne ssaki występują jedynie na Madakagarze i w archipelagu Komorów. Są śliczne, ale niezbyt ślicznie pachną…

 


100.jpg

 

 

 

101.jpg

 

 

 

102.jpg

 

 

 

103.jpg

 

 

 

104.jpg

 

 

 

105.jpg

 


Końcówka w dżungli przynosi jeszcze jedną atrakcje. Przewodnik zniknął w lesie na 20 minut po czym wróci do nas z najmniejszym kameleonem świata – Brookesia micra. Gatunek został odkryty dopiero w 2007 roku. Na zdjęciu dorosły osobnik.

 


106.jpg

 

 

 

107.jpg

 


Kończymy cześć turystyczną, jutro wypływamy wreszcie na pierwsze wędkowanie.

 


108.jpg

 


Jednak zostało jeszcze kilka godzin do zachodu słońca, żal nie wykorzystać na zdjęcia.

 


109.jpg

 

 

 

110.jpg

 

 

 

111.jpg

 

 

 

112.jpg

 

 

 

113.jpg

 


Bladym świtem meldujemy się w porcie w Diego Suarez. Będziemy przez tydzień opływać wschodnie wybrzeże Madagaskaru i spać na katamaranie, który wypłynął przed nami w nocy. Dogonimy go wieczorem. Na razie wsiadamy do szybkich, wędkarskich łodzi.

 


114.jpg

 


Mamy dwie takie jednostki. Duże, bezpieczne, z fachową załogą i regularnie serwisowane. W takim miejscu to absolutna podstawa. Poważna awaria łodzi na otwartym morzu gdzie nie ma nikogo w promieniu wielu kilometrów, to po prostu zagrożenie życia. Żadne ryby nie są tego warte. Ruszamy! Ostatni moment aby zadzwonić do bliskich. Następne dni będziemy bez kontaktu ze światem – wylogowani ze wszystkiego.

 


115.jpg

 


Dwie godziny po opuszczeniu Antsiranany trafiamy do raju.

 


116.jpg

 


Pierwszy! Nieduży, ale nie łowiłem ich ponad rok i zupełnie zapomniałem że to ryby na sterydach.

 


117.jpg

 


Zrywa się wiatr, ale „super-Adrian” sobie radzi. GT jeszcze nie wiedzą jak bardzo będą miały przechlapane przez następne dni.

 


118.jpg

 


W południe upał robi się niemożebny. Dość.

 


119.jpg

 


Musimy płynąć dalej, gdzieś gdzie wieczorem spotkamy się z bazą-katamaranem. Okazuje się, że to 80 km dalej na południe, a Ocean trochę się rozhulał. Łatwo nie będzie.

 


120.jpg

 


Po czterech godzinach piekła (nie sposób było robić zdjęcia, bo fale miały po trzy metry, a czas zajmowała nam głównie modlitwa) docieramy do spokojniejszej zatoki w pobliże katamaranu. Pierwsza 20-tka melduje się od razu.

 


121.jpg

 


Wszystkie karanksy wracają oczywiście do swojego domu.

 


122.jpg

 


Wielka makrela zażera Adrianowego poppera przy samej łodzi. Mamy fart, że zapięła się z boku. Jej zęby bez zająknięcia radzą sobie z shock leaderem 250 LBS!

 


123.jpg

 

 

 

124.jpg

 

 

 

125.jpg

 

 

 

126.jpg

 


Wpływamy w płyciutką lagunę z kryształową wodą. Pod łodzią tysiące małych, kolorowych rybek. Przewodnik każe czekać i mówić, że na pewno tu przypłyną prędzej czy później bo to ich stołówka. Przypływają szybko. Łowimy kilkanaście karanksów w 2 godziny. Z dwoma naprawdę dużymi przegrywamy walkę bo nie jesteśmy w stanie ich zatrzymać przed parkowaniem w rafie, jest za płytko. Po mega hardcorowym holu na krótkim dyszlu udaje mi się zapanować nad jedną większą rybą – 33 kg. Adrian i Andrzej przegrywają swoje pojedynki. Mieli na kijach GT większe niż moje.

 


127.jpg

 

 

 

128.jpg

 


Poppery na Madagaskarze umierają bardzo młodo.

 


131.jpg

 

 

 

132.jpg

 


Pada pytanie czy chcemy płynąć na wieczorną turę przed samym zachodem słońca. Czy chcemy??
Dublet z Adrianem. Obie ryby 20 kg +. Umordowani, ale szczęśliwi!

 


133.jpg

 

 

 

134.jpg

 

 

 

135.jpg

 


Nasza pływająca baza pozwala dotrzeć do miejsc gdzie nie łowi absolutnie nikt.

 


136.jpg

 


Katamaran parkuje na noc w osłoniętych od wiatru zatoczkach, zawsze blisko od rybodajnych miejscówek.

 


137.jpg

 


Wiele spraw składa się na udaną wędkarską eskapadę. Kuchnia jest na pewno jedną z nich. Madagaskar pod tym względem bije inne „tropiki” na głowę. Genialne jedzenie.

 


138.jpg

 

 

 

139.jpg

 

 

 

140.jpg

 


Kolejny ranek i serca pełne nadziei przed wypłynięciem!

 


141.jpg

 


Pierwsze porządne GT Marcinka. Chłop dochodzi chwilę do siebie.

 


142.jpg

 


Orion Fraser Pop to mój ulubiony popper. Sprawdził mi się wszędzie i kosztuje połowę tego co japońskie cudeńka.

 


143.jpg

 


Na to łowiliśmy. Dopóki na rybach nie pourywaliśmy ????

 


144.jpg

 


Od czasu do czasu wędkę do ręki bierze nasz sternik Nico. Nigdy nie spotkałem lepszego fachury od tropikalnego łowienia. Wirtuoz.

 


145.jpg

 


Łowienie GT na poppery to sport ekstremalny, ale łowienie ich w nocy to czysty hardcore. Tego nie da się łatwo opisać. Branie słyszysz, a jak nie jesteś gotowy to po 2 sekundach leżysz jak długi na pokładzie. Te ryby potrafią być bardzo niebezpieczne jak ktoś nie ma doświadczenia (hamulec w kołowrotku jest ustawiony na beton). Spróbowaliśmy jednej nocnej tury i to nam wystarczyło. Adrian pozamiatał, ale grubo połowił każdy.

 


146.jpg

 


42 kg.

 


147.jpg

 


Połowa wyjazdu minęła…ech!

 


148.jpg

 


W poppingu brak przestrzeni na sprzętowe kompromisy.

 


149.jpg

 


Japoński Zenaq pracuje pod 10-kilogramowym smykiem.

 


150.jpg

 

 

 

151.jpg

 

 

 

152.jpg

 


Co ja robię tu….

 


153.jpg

 


Cubera, kolejny model poppera za „rozsądną” cenę 45 Euro…

 


154.jpg

 


Takie miejsca lubimy. Tu mieszkają duże ryby. Biorą często, ale rzadko udaje się je wyholować. Przy tej rafie przegrałem z największym GT mojego życia. Pękł przypon 250 LBS.

 


155.jpg

 


Jobfish. Kolacyjny gatunek.

 


156.jpg

 


Im dalej rzucasz, tym zazwyczaj więcej łowisz.

 


157.jpg

 

 

 

158.jpg

 

 

 

160.jpg

 

 

 

161.jpg

 


Lunch time. W południe i tak rzadko coś bierze. Rybom chyba też zbyt ciepło.

 


162.jpg

 


Krótkie spotkanie z przepływającymi tuńczykami. Jedyny myk w ich łowieniu to zdążyć rzucić (lub dorzucić) zanim odpłyną. Branie następuje natychmiast.

 


163.jpg

 


Wieczorem głodni spać nie pójdziemy.

 


164.jpg

 


Zmiana na stickbaita przynosi często upragnione branie. Zresztą stickbaitami łowi się siłą rzeczy bo ile można wytrzymać ze 150-gramowym popperem przy tej temperaturze?

 


165.jpg

 

 

 

166.jpg

 

 

 

167.jpg

 


Chyba 4-tego dnia mamy troszkę dość łowienia. Wracamy po kilku godzinach odpocząć nieco od tej tyrki. Jest okazja wybrać się na brzeg do niedaleko położonej wioski, która jest zupełnie odcięta od świata.

 


168.jpg

 


Ale po drodze…????

 


169.jpg

 

 

 

170.jpg

 


Z wizytą na stałym lądzie…

 


171.jpg

 

 

 

172.jpg

 


A przed wieczorem chociaż na godzinkę…

 


173.jpg

 


Adrian sprawdza wieczorem naszą załogę. 1 do 0 dla Polski.

 


174.jpg

 


Następny ranek znów przynosi ryby. Mniejsze, ale to nam wcale nie przeszkadza. Chwila wytchnienia od GT.

 


175.jpg

 


Nie ma już ciśnienia na ryby ostatniego dnia. Zalegamy na kilka godzin na katamaranie.

 


176.jpg

 


Po 2 butelkach rumu jest 2 do 0 dla nas.

 


177.jpg

 


Paint it black.

 


178.jpg

 


Tymczasem na drugiej łodzi, z drugiego aparatu. Sylwek, Tomek i Czesio łowią aż miło. Próbują nawet głębokiego jiggingu i łowią kilka gatunków, których nazw już niestety nie pamiętam. Są spotkania z rekinami (udało się wyciągnąć tylko maluchy), żaglicą i mahi-mahi. Wszystkie na korzyść ryb, ale chłopaki wracają w to samo miejsce w styczniu 2019 więc ten się śmieje kto….

 


179.jpg

 

 

 

180.jpg

 

 

 

181.jpg

 

 

 

182.jpg

 

 

 

183.jpg

 

 

 

184.jpg

 

 

 

185.jpg

 

 

 

186.jpg

 

 

 

187.jpg

 

 

 

188.jpg

 

 

 

189.jpg

 

 

 

190.jpg

 


Powrót w kierunku Diego Suarez. Po drodze złowimy jeszcze jakieś ryby, ale to już koniec. Tydzień na wodzie, a minęło jak jeden dzień.

 


191.jpg

 

 

 

192.jpg

 

 

 

193.jpg

 


W wyprawie wystąpili: Marcin Mamys, Sylwek Jankowiak, Tomek Kubala, Adrian Stachowiak, Czesio Łukasiewicz, Maciek Rogowiecki

 

Zdjęcia: jak wyżej.


Opinie użytkowników

Rekomendowane komentarze






Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

Ładowanie

Artykuły

×
×
  • Dodaj nową pozycję...