Ranking
-
w Wpisy na blogu
- We wszystkich działach
- Wydarzenia
- Komentarze do wydarzeń
- Grafiki
- Komentarze do grafik
- Albumy
- Komentarze w albumach
- Wpisy na blogu
- Komentarze w blogu
- Tematy
- Odpowiedzi
- Artykuły
- Artykuł komentarzy
- Wpisy
- Wpis komentarzy
- Rekordy
- Rekord komentarzy
- Rekordy
- Rekord komentarzy
- Aktualizacje statusu
- Odpowiedzi na komentarze
-
Rok
-
Cały czas
30 Września 2012 - 26 Grudnia 2025
-
Rok
26 Grudnia 2024 - 26 Grudnia 2025
-
Miesiąc
26 Listopada 2025 - 26 Grudnia 2025
-
Tydzień
19 Grudnia 2025 - 26 Grudnia 2025
-
Dzisiaj
26 Grudnia 2025
- Wprowadź datę
-
Cały czas
Popularna zawartość
Zawartość, która uzyskała najwyższe oceny od 12/26/24 w Wpisy na blogu
-
Zwinęliśmy mandżur i przeskoczyliśmy w nowe "stare" miejsce. Fotka z drogi Spanie w namiocie i polowe warunki są fajne, ale powrót do cywilizacji też się miło wspomina. Tymek uparł się na zajęcie góry w piętrowym łóżku. W nocy chyba znowu stoczył morderczą walkę z dużą rybą. Szpagaty pod dachem Kiedy chłopcy jeszcze sobie smacznie spali, ja wykorzystałem wczesny poranek na maksa. Pierwsze śliwki robaczywki i łosiek mi spadł. Słońce się podniosło i ryby przykleiły się do dna. Kompletnie przestały reagować na to co działo się przy powierzchni. Zmieniłem przypon na tonący, mucha dostała kask i dzięki tym zabiegom zestaw zanurkował głębiej. Zwycięska mucha Udało mi się skusić do brania dwa łososie. Nie powalały rozmiarami, ale ryba to ryba. Mniejszy numer jeden Nieco większy numer dwa W ciągu dnia, łowienie utrudniało mocne słońce i wysokie temperatury, ale pomimo wszystko próbowaliśmy swoich sił w ocienionych miejscach. Pod skałą W kanionie Ze smutkiem stwierdziliśmy, że "kiedyś to było" i z roku na rok w Finnmark jest coraz mniej łososia. Statystyki połowów nie kłamią. Nie wiem, co się zadziało. Czy to wynik inwazji gorbuszy? Czy to tylko zmienność związana z cyklicznością? A może trend spadkowy, który będzie kontynuował? Obecnie łowi się około 30% tego co w poprzednim dziesięcioleciu i jest to co najmniej niepokojące zjawisko? Kąpiel w Morzy Barentsa Podobnie jak w poprzednim roku, dopadły nas poważne upały co zmusiło do zmiany planów. Przestawiliśmy się na morskie łowy w ciągu dnia z brzegu jak i z pływadełek. Dorszowatym upały nie przeszkadzały. Tymek kosił drobnicę z brzegu Grubszych ryb trzeba było szukać na głębszej wodzie Parę ryb zabraliśmy do zjedzenia Fish & chips Pieczony łosoś w asyście ziemniaczków od prababci i ogórków od babci Podczas morskich eskapad zdarzyła się sytuacja wyjątkowo nietypowa. Miałem nie łowić, ale dałem się namówić na kilka rzutów i niespodzianka. Na końcu zawisło coś bardzo ciężkiego i prawie wyrwało mi kij z ręki. Musiałem uciekać pływadełkiem na plażę, bo walka na otwartej wodzie skazywała mnie na przegraną w najlepszym przypadku, a w najgorszym utratę sprzętu lub wywrotkę. Niby tylko 200m do brzegu, ale nogi paliły mnie ze zmęczenia. Dalej nie mogę uwierzyć, że udało mi się wyholować 120cm halibuta na lekki zestaw dorszowy. Duża ta flundra Zębiska też niczego sobie Halibut szybko odzyskał siły witalne i majestatycznie odpłynął do swojego królestwa. Ja natomiast byłem wyrąbany jak koń po westernie i ledwo dałem radę wychylić jedno małe piwko. Nie pamiętam kiedy zasnąłem. Wracając jednak do łososi... Nie ma to jak muchowanie Przeczesaliśmy kilka pooli. Ben na mokro, Maks na smurzaka, a Tymek na mokrego suchara. Potem dał się przekonać do speyowych łowów. Zgrabne pętle Tymek zaczął budować jak na siedmiolatka Żeby nie robić niepotrzebnie tłumu zająłem się mniej atrakcyjną na pozór wodą i trafiłem na zgrabnego potoka. Kropek W tym czasie moje Żbiki osaczyły stado grilsów, którym zasmakowały bombery. Chyba z pięć razy łośki zbierały muchę z powierzchni, ale starszaki nie potrafili go skutecznie zaciąć. Widać, że nie ćwiczyli zbójeckiego refleksu na uklejkach. Poczułem się zobowiązany do ochrony rodzinnego honoru. Rzut, branie, zacięcie w tempo, hol, fotka i do wody z nim. Tymek podczepił się pod sukces Ja złowiłem, on wypuszczał Pojedyncze ryby w ciągu dnia tylko utwierdziły nas w przekonaniu, że trzeba zaatakować późną porą. Wraz z rodziną Pieślaków zrobiliśmy nocny desant na górny odcinek, bo wyjazd powoli zbliżał się do końca, a nie wszyscy jeszcze zaliczyli po łososiu. Wodospady nocą Komary tak rąbały, że ciężko było odejść od ogniska. Łososie długo nie chciały docenić naszego poświęcenia. W końcu Maks coś zapiął tuż po godzinie pierwszej. Piękna walka do samego końca Najlepszy łosoś wyjazdu Ryba klasa, niewiele brakowało do dziewięciu dyszek. To zdarzenie wszystkich postawiło na nogi. Kije i linki poszły w ruch, ale nie przełożyło się to na wyniki. Tymek w końcu zasnął w hamaku, starszaki wróciły do ogniska, a ja stwierdziłem, że wykorzystam ten moment na oddanie samotnych kilku rzutów. Okazało się to bardzo dobrym pomysłem, bo musiałem akurat trafić na okno podwyższonej aktywności ryby. Na małą czarną spod powierzchni Na bombera Fajnie byłoby zapunktować czymś grubszym, ale grilsy też cieszyły. Zostały nam dwa dni łowienia, a dokładniej dwa poranki, bo w ciągu dnia była totalna kaplica. Ponieważ Ben dalej nie wyjął łośka podczas tego wyjazdu, to ustaliliśmy, że w 100% poświęcam mu przedostatni poranek. Nie ma takiej opcji, żeby chłopak wrócił do domu na tarczy. Słońce wzeszło tuż po zachodzie Benio obłowił starannie rynnę w ujściu strumyka i zaliczył atomowe branie zakończone efektownym wyskokiem i rozgięciem małej kotwiczki. Ehh, a było tak blisko. Ale to jeszcze nie koniec, gramy dalej. Słonko wyszło na dobre i kilkaset metrów niżej w bardzo obiecującym poolu kolejne branie. Tak to mniej więcej wyglądało No i kolejna niespodzianka, bo zamiast łososia mamy dorodnego potokowca Jeszcze szybka zmiana z dwuręcznego na jednoręcznego kija i próba skuszenia łośka na bombera. Pierwsze branie nie zacięte. Drugie spóźnione o całe wiek. Nie wytrzymałem: !@#$%^&* Benek ogarnij się chłopie! Benek się ogarnął i zaciął trzecie branie, ale chyba tylko dzięki mojej komendzie: Tnijjjj!!!!!!!!!!!!!!! Fotka z holu Łosiek wypiął się metr od podbieraka. Jęk zawodu Benka, i kilka ciepłych słów z mojej strony w kierunku odpływającej ryby. Tego było już za wiele, niby prawie się udało, ale nie do końca. Zdecydowaliśmy zakończyć łowy na ten dzień i wrócić w pełnym składzie ostatniego poranka. Nastawiłem budzik na 3, ale coś nie pyknęło, bo obudziłem się o 6. Lekka konsternacja co robimy. Dobra kto chce zostać, to zostaje i śpi dalej, a kto idzie na ryby, ten ma 5 minut na to żeby znaleźć się w samochodzie. Wszyscy pojechali. Finał finałów, ostanie godziny nad łososiową rzeką w północnej Norwegii. Przypomniałem chłopakom, że koniec jest dopiero wtedy kiedy na scenę wychodzi gruba sopranistka i śpiewa ostatnią część ("it ain't over till the fat lady sings"). Dopiero wtedy opada kurtyna. No i podziałało. Najbardziej na mnie. Fajna rybka na zakończenie Maks poprawił po mnie i zaciął duuużo lepszą, ale przypon strzelił w niewyjaśnionych okolicznościach. I kiedy już gruba sopranistka kończyła swoją ostatnią część, Benio złowił srebrniaczka na bombera, a Maks podebrał, bo ja w tym czasie z Tymkiem byliśmy na drugim brzegu. Nie-wia-ry-go-dne zakończenie, jak w filmach kung-fu z czasów dzieciństwa. Już ninja leżał na łopatkach, już prawie go zabili, a on wstał i wszystkich rozpykał. Szacun. Ryba w przysłowiowym ostatnim rzucie Pożegnalna fotka znad rzeki Ty był naprawdę udany wyjazd i długo będziemy go wspominać. W drodze powrotnej postanowiliśmy zrobić dodatkowy dzień w Sztokholmie, bo tyle razy przejeżdżaliśmy przez to miasto, a nigdy nie poświęciliśmy czasu na zwiedzanie. W końcu nie samymi rybami człowiek żyje. Eee, jednak ryby lepsze18 punktów
-
Wreszcie po ludzku popadało, to i zieleń przestała szarzeć. Ale zboża padły. Na rżyskach doroczna rzeż nornic i mysz - czyli dorzynki w pełni. Wszystkie nasze stare myszołowy się odliczyły W lesie nieśmiałe grzyby, na łąkach pieczarki, a na zalewie zdumiewające pustki. I nie wiem czy to z braku ryb, czy to raczej absencja po skrajnie opiekuńczych komunikatach RCB. Taki sieciowy generator lęków dla półgłówków. Jaki kram, taki pan.. i odwrotnie.. W polityce też kanikuła. Co wcale nie znaczy, że to nasze, polskie gnicie ustało. Rozkład trwa, bo ma trwać aż do skutku. Są chętni do tej plugawej posługi albo korzystnego dozorcostwa. Przy wiecznym czapkowaniu i uniżonym robieniu laski, wszystkim naszym dzisiejszym panom. Całe szczęście, że są od tej dziwacznej maniery chlubne wyjątki - i na ten przykład, potrafimy zupełnie bezrozumny, wiernopoddańczy filosemityzm, zrównoważyć równie bezwarunkowym antypolonizmem Wiem nieco więcej o przepławkach na zalewie Sulejowskim. Będą budowane dwie przepławki - jedna poniżej zalewu na Brzustówce, a druga na lewym brzegu rzeki. Przepławki budowane są niezależnie od przebudowy ośrodka zarybieniowego Tresta. Tak czy siak, Pilica ma być udrożniona dla reofili. Po ponad pół wieku, bez żadnego wkładu rybackiego użytkownika - czyli bez nas. Naszym priorytetem jest możliwie tania eksploatacja, i całkowita bierność, dla zajebistości przyozdobiona obłudnym i wrzaskliwym ekologianctwem.. cd.. No i jest jasność. Ujawniono zarysy niesłychanie ambitnego projektu. Cały zalew zostanie poddany kompleksowej rewitalizacji, woda zostanie spuszczona do zera, dno wymienione, a osady precz wyeksmitowane. Słuszną linię ma nasza władza Kiedy tak z dystansem poczytać fora wędkarskiego świata,to naprawdę trudno jest zachować dystans. Jest na nich wszystko oprócz głębszego sensu - bez najmniejszego znajdziemy na nich całe to ulotne pierze tak charakterystyczne dla konsumpcyjnego świata. Duchowe farfocle, post komercyjne trele morele plus najmodniejsze duperele. To co bardziej wymagające jest całkowicie wykastrowane ze zbiorowej świadomości. Jak mówi mój fiński znajomy Ahti - oo! polska systema - jeb, światła nie ma Sześćset tysięcy tzw członków zabłąkanych w świecie urojonym, ulepionym z pomyj bieżących haseł, czkawek odlotowych mniemanologii, oraz piany niezbywalnej medialnej wścieklizny. Niech się dzieje co chce, stary i dobry nachuizm jest nam mentalna dewizą. My nic, my som do niczego.. Biegliśmy jak szaleni do Europy, ale chyba nie całkiem trafiliśmy tam gdzie chcieliśmy. Unijczyk to jednak nie to samo co duchowy europejczyk ! Zapłaciliśmy za awans całkowitą utratą podmiotowości - nie tylko w skali państwa. Nawet to co szumnie nazywamy społeczeństwem obywatelskim, tak skromnie u nas występującym, zanikło całkowicie, i wydaje się - ostatecznie. Zastąpiły je ngos-y, czysto urzędnicze twory, odgórnie kreowane i sterowane.. Upadek naszego stowarzyszenia jest częścią tego większego upadku. Ale to nie jest jedyną przyczyną Tak bardzo wyzwalaliśmy się z PRL-u, że po drodze, z dzikim entuzjazmem zniszczyliśmy dosłownie wszystko - zamiast próbować naprawić. Z jakim zaparciem kultowi kultrednacze, z niemniej kultowych kolorówek wciskali ciemnym członkom umysłową tandetę, i jakże skuteczni byli w tym swoim dziele. Dziś nie ma nic. Pustynia! Człowieki z wędką całkowicie wyalienowały się od swojej powinności, od obowiązków - a co najbardziej wkurwiające, nawet od niezwykle hojnych, prawnych uprawnień. I znów jacyś oni nas urządzą! Identycznie jak za PRL-u..11 punktów
-
Kiedy normalni ludzi rozkoszują się lipcowymi upałami, my pakujemy wędkarskie graty i uciekamy nad Morze Barentsa zaznać trochę ciszy, spokoju i normalnych temperatur. Z tym ostatnim to tak różnie bywa, ale nie uprzedzajmy faktów za wcześnie. Wypływam z Gdańska W Szwecji robimy jeden przymusowy postój na nocleg. Ciąg łososia w 2024 na szwedzkich rzekach był katastrofalnie słaby. Nie było powodów, żeby zabawić tam dłużej niż to konieczne. Widoki z trasy przez Finnmark Nad rzekę dojechaliśmy późnym popołudniem. Rozstawiliśmy namiot i machnęliśmy szybką kolację. Szybką ale sytną, trzeba dodać I kiedy już zacząłem powoli odpływać w krześle, najmłodszy Żbik zaczął domagać się wędkowanie. Przecież nie po to gnaliśmy taki kawał drogi, żeby teraz się byczyć. Nie było rady, musiałem go zabrać chociaż na kilka rzutów. Szybko złapał speyowy rytm i... bachhhh! Jest ryba. Pierwszy łosoś Tymka na muchę Kto by się spodziewał, że plan, na którego realizację mieliśmy dwa tygodnie zostanie załatwiony pierwszego wieczora po godzinie łowienia? Noc minęła zdecydowanie za szybko. Słońce zaczęło się wdzierać do namiotu już od trzeciej nad ranem, a o szóstej zaczęła się parówa. Poranna jajecznica na boczku dostarcza paliwa do południa Wszyscy wyglądamy podobnie - zapuchnięci i zmęczeni, a mi w dodatku uwydatniły się zmarszczki na facjacie Do południa chłopcy zmagają się z wiatrem w kanionie, a po południu z komarami na otwartym odcinku Ryb jest mało. Szybki sukces Tymka nie oddawał realnej sytuacji w rzece. Fajna woda, ale gdzie te ryby? Pod mostem też nic nie widać Poranek Chłopcy, uśmiechnijcie się do zdjęcia Doskonała pogoda na biwak, ale na ryby już nie koniecznie W rzece można policzyć wszystkie kamienie, łososie przyspawały się do dna Ze względu na warunki pogodowe, postanowiliśmy zmienić taktykę. Poranne sesje spędzaliśmy na górnym odcinku w kanionie, a wieczorem atakowaliśmy dolny, przyujściowy kilometr. Środkowy bieg rzeki był kompletnie pusty. Takie podejście dało zadowalające efekty. Czyżby łosoś na smużaka? Ogromne rozczarowanie Tymka potokowcem Maks holując zrobił sobie ścieżkę zdrowia skacząc jak kozica górska po skalistym brzegu, ale łosoś wybrał wolność zanim zdążyłem go sfotografować Wieczorem powtórka z rozrywki, łosiek wypiął się przed podbierakiem Rzut okiem na okolicę Zrobiło się trochę pechowo, bo Benio też dopisał się do listy straconych łososi. Szkoda tym większa, bo ryba zapowiadała się na całkiem okazałą. Tymek również stracił grilsa po krótkim holu. Ale biorąc pod uwagę warunki w jakich łowimy, to nie ma co narzekać, tym bardziej, że ja sam jeszcze praktycznie nie miałem okazji samemu połowić. Najciekawszy odcinek rzeki jest w tym roku zamknięty w celu ochrony rybostanu Szkoda, że nie mogliśmy tam łowić, bo wypatrzyłem kilka metrówek wypoczywających w cieniach nurtu za kamieniami Zła passa przełamana Tymek wymiata Ujście rzeki do fiordu Przyszedł czas na spakowanie namiotu. Kolejna rzeka północnej Norwegii rozpoznana i przypieczętowana łośkami. Ruszyliśmy w drogę na nasze ulubione łowisko. Drugi tydzień był wersją luksusową z domkiem, kuchnią i prysznicami z ciepłą wodą. Miło się wraca do zdobyczy cywilizacji. Ale o tym wszystkim opowiem już wkrótce.11 punktów
-
Pola modelowo wysuszone, i żniwa ruszyły na całego. Las też suchy, to i ponadpartyjne wycinki w najlepsze trwają. Młodych bocianów również jest urodzaj, młode tłoczą się w gniazdach niczym wyż demograficzny w gomułkowskich blokach na Dąbrowie. Wygląda to dosłownie tak, jakby te ciemnogrodziańskie boćki uparcie nie stawiały na homoaktyw albo ostentacyjnie lekceważyły rodziny jednopłciowe. Czyli odwrotnie jak w naszym, bezgłowym i nieszczęśliwym kraju.. Przy okazji wyborów, można było zobaczyć, jak mocny i efektywny jest medialny wpływ monopolu informacyjnego na preferencje głosującego elektoratu. Im bardziej propolski był kandydat, tym mocniej był niszczony Bo te "nasze" niezależne media, sprawują prawie całkowitą władzę nad niemal powszechnym postrzeganiem rzeczywistości, podsuwając pierwszemu pokoleniu materialnego awansu, najdziwaczniejsze konstrukty, rzewne głupoty i nieskończenie tandetną umysłową paszę, co aspirującym do roli świadomej i odpowiedzialnej klasy politycznej przy urnie całkowicie wystarcza.. i przyjemnie potwierdza ich zwycięski status, a nawet legitymizuje nieistniejącą, kompletnie urojoną tożsamość Na zalewie też posucha, choć otwarcie było dość obiecujące. Wszystko na tej pięknej wodzie poszło nie tak , ale skądinąd w bardzo swojskim schemacie, w naszą sztandarową poniekąd manierę #apiestojebał. Nie tylko nie widać widać praktycznych znamion jakichkolwiek działań żadnego gospodarza - no może z wyjątkiem WOPRu, dość dobrze radzącego sobie z topielcami, ale i główni interesariusze okazują wyniosłe, pełne przeżartego zblazowania desinteresement swoim własnym dominium. Nie mają głowy, albowiem ten wędkarski łeb zarobiony, całkowicie zaprzątnięty jest pływaniem w ślizgu na lśniących full wypasach, a oczy ma utkwione w grach stricte komputerowych. Ewentualnie gorliwym dokumentowaniem własnej doskonałości na fejsiku. Po pełnym nowobogackiej godności wyjeździe do Szwecji albo na antypody Byłem w kieleckim. Nie jestem do kieleckiego uprzedzony, jestem raczej urzeczony przyrodą. Z konieczności i przypadku eksplorowałem Czarną Konecką. Miedzy Sielpią a Maleńcem. Rzeka jest przepiękna i idealnie pusta - jak to mówią, wyłozgotana do spodu. Wdałem się w bajerę z ostentacyjnie majętnym posiadaczem przyległej daczy, po całości oblepionej solarami, wygolonymi trawnikami inkrustowanymi kostką kolorową, okoloną płotem inwentaryzowanym piejącym na tle triumfalnych tuj. Nie podzielał mojego poglądu - przecież jego kolega kilka lat temu, złowił w pobliskim piętrzeniu półmetrowego szczupaka i prawie dwukilowego karpia. Odcinek miedzy piętrzeniem w Cieklińsku a Rudą Maleniecką to woda marzenie, idealne miejsce na szczupaki, okonie, liny, karasie itp. Przekop o szerokości dwudziestu kilku metrów, głębokości 2-3. z grążelami grzybieniami, czystym dnie, z wolno płynącą czystą wodą. Bobry, zimorodki, błotniaki, orły, czaple. Pustkowie, a po obu brzegach dżungla jak nad Wisłą. I kompletnie nic na wędce Tylko w kapelonach przy elektrowni widziałem wzdręgi. Jutro się odkuję.. machając muchówką.. Na stronie Wód Polskich był ogłoszony przetarg na wykonawców przepławki przez zaporę. W projekcie budowy zalewu pojawił się epizodycznie taki pomysł, ale w powodzi klasycznych dla poprzedniej komuny - każdej bez wyjątku komuny, łącznie z eurokomuną - niedostatków i zaniedbań, zamiar ten chyłkiem porzucono. Ta stara miała być umiejscowiona po lewej stronie Pilicy, a o miejscu lokalizacji nowej, niczego konkretnego u źródła się nie dowiedziałem. Ale ośrodek zarybieniowy przy tamie, w Trestej - jednak powstał. Jest obecnie nieczynny z powodu trwającego kapitalnego remontu, nowy ma być nowocześniejszy i wydolniejszy, bo UŁ ma co do niego plany imperialne, a dwie katedry niecierpliwie czekają na otwarcie. Być może obie inwestycje są ze sobą jakoś powiązane. Nikt nic nie wie.. A do starych planów wracając. Zalew miał być większy i prawie dwa metry wyżej piętrzony. Nie doszło to do skutku, z powodów jak wyżej. I tak szczęście, że zalew powstał! Dziś w Polsce, notabene w kraju zmagającym się ze stałym niedoborem wody, klasyczne formy retencji poszły w odstawkę z przyczyn czysto ideologicznych. Państwo abdykowało z prowadzenia jakiejkolwiek formy gospodarki wodnej, albowiem nasze państwo jest kretyńską atrapą skonstruowaną ze zwykłej dykty i mniemanologicznego paździerza. Z przodującą filozofią - mniej wody, oznacza więcej wody A na tym wyschłym gumnie, nasi utopijnie extra nawiedzeni ekologianci paradują dumnie. Niech tu nie będzie niczego! Są bardziej szkodliwi i równie bezkarni jak zetempowscy aktywiści po wojnie. Tamci w ramach ideologicznego amoku zniszczyli prawie siedem tysięcy małych elektrowni wodnych, młynów, tartaków, przy okazji bezpowrotnie degradując oraz kasując biologiczny potencjał rzek. Równia trwa! Zieloni ekologiści to ich mentalna kontynuacji w linii prostej.. A zatem, miłościwe ch.w.d.e.. I niech ktoś sobie nie pomyśli, że to jest jakiś bluzg - broń panie Boże! To jest serdeczne, tęczowe pozdrowienie, tak ładnie podkreślające oficjalną koalicję ludzi niebywale nowoczesnych i skrajnie tolerancyjnych10 punktów
-
Na zamarłych łąkach, dokazują żurawie. Ostentacyjnym amorom, sekundują nieśmiałe podbiały. Bociany jeszcze się zbierają, ale już tęsknią za tym porzuconym na łaskę losu krajem. Na przydrożnych drzewach drzemią myszołowy. I czuwa od dekad, wielki jastrząb w Zamościu. Las dalej czarny i niemy, a brzozy sterczą sztywne i sine. Nad zalewem wrzeszczą mewy, identyczne i identycznie jak w Ustce. Polodowa woda to coś na kształt bezbarwnego, martwego szkliwa, pochłaniającego słońce, ciepło, zapachy i wszelką nadzieję, ale to tylko takie subiektywne wrażenie. Ona żyje.. Jakby komuś słowo desemantyzacja było dziwne albo i niezrozumiałe, to życie samo z siebie podsuwa nam piękne exemplum. Dawniejsza sentencja - vox populi, vox dei nie jest tym samym co vox populi, vox DEI. Co biomasie przyuczonej do łykania kitu od a do z, nie czyni specjalnej różnicy. Zresztą przekaziory jej powiedzą, co jutro będzie sobie mogła niezależnie pomyśleć. Chociaż jeszcze same nie wiedzą co i jak, więc póki co morda w kubeł - przed niechybną zmianą kierunku. Bo nowy imperator, srogi jest I deja vu do pary - po raz drugi w moim życiu, ale nie całkiem niespodzianie, widzę to samo zjawisko. Jak to przodujący w nieustające walce o szczęście ludzkości, postępowy system - stara komuna i neokomuna, nieustraszenie walczy z problemami które sam stwarza. Prawie jak w biznesie - generuje się problem, zarządza pilne poszukiwanie wyjścia, po czym dostarcza jego właściwe rozwiązanie. A wspólny koszt jest czystym zyskiem Tak ma być. Biomasa musi być dzielona, głupiona i nieustannie dezorientowana, albowiem sztuka sprawowania władzy również podlega prawom rynku i zasadom prostej ekonomizacji. Bardzo trudno byłoby naszym landlordom podnieść sobie poprzeczkę, dużo łatwiej jest idiotyzować masy. Bo masy to lubią, a masa to podmiot. Z podmiotu jest wspólnota. Wspólnota nowoczesnych półgłówków.. Tak więc, na forach wędkarskiego świata, na których nieustannie wrze od rewolucyjnych pobrzękiwań, może przez moment zapanować bezhołowie, co nic a nic nie przeszkodzi, non stop pozostawać w czarnej doopie "swoich" urojeń. Być może nawet forum flyfishing zdąży jeszcze osiągnąć pełnię i stać się gestorem homopropagandy I tak dla siebie nic lepszego nie potrafimy zrobić. W te marne kilkaset tysięcy, ciężko zarobionych członków.. Wędkarska Łódź wykitowała na amen. To coś dla mnie nieprawdopodobnego. Starzy, wiadomo - wykruszają się, nie mogą, znikają. No i przede wszystkim są starzy, czyli mają wypierdalać na bok - z drogi chuje stare Młodych nie ma, znaczy się - z ducha młodych. W ich miejsce wyroili się wytrawni młodzi klienci, co to wszystko mają precyzyjnie , prawie biznesowo wycwancykowane. Kosmopolici duchowi, mentalni i zakupowi. Nasz kolega, Wojtek Rosicki, jest łódzkim wice prezydentem. Otworzył dla nas wszystkie miejskie wody, łącznie z parkami, nie spuszcza się już na zimę wody razem z rybami do zera, w imię jakiegoś odgórnie wykoncypowanego bezpieczeństwa, a nawet kilka razy próbowaliśmy ciutek ożywić ten nasz wyalienowany demimondzik. Bo są pieniądze na renaturyzacją naszych sławetnych rzeczki i strumieni. Nic z tego, nie ma zainteresowanych. Pardon - było nas pięciu Urzędnicy zrobią to lepiej I tak samo dzieje się w skali ogólnopolskiej. Nawet śladu jakiejkolwiek inicjatywy.. no chyba, że jakiś tani drucik z aliexpress, trza ściągnąć. Człowieki udające jaśniepaństwo, pierdolące bzdury o komuszym PZW A zatem pojadę na trocie. Oderwę moje rozdeptane łażeniem nogi od ziemi, głowę uwolnię, rękom lube dam zajęcie. Nic nie szkodzi, że troci nie ma, albo ich nie złowię - nie będę się rozpraszał albo i zniżał do tak paskudnie nisko zawieszonej, szkaradnie pragmatycznej porzeczki. Albo, o zgrozo, wtrajać swoje marzenie w akompaniamencie plugawego mlaskania. Kiedy rzeka mnie, urzeczonego, porywa i unosi w świat zaczarowany. Sam jestem..10 punktów
-
Pierwsze bocianie łebki w gniazdach, lipy pokwitaja, rzepak kończy, chrabąszcze wyłażą z ziemi, tony ochotek buczą w powietrzu. Wiosna jak blitzkrieg! Umarł papież, niech żyje papież - oby ten bliżej magisterium, zrezygnował też Klaus Schwab - frontman globalizmu. Co nie oznacza gwałtownych zmian, ani radykalnej wymiany władzy, czy też porzucenia totalitarnych ideolo. Zwykłą siłą inercji.. Kurde, ileż to już było w historii takich psychicznych epidemii! i zbiorowego oszołomstwa? Czy aby ten "nasz" obłąkany ekologizm nie wygląda jak krzyżówka starodawnego flagelantyzmu pożenionego z samobójczym fanatyzmem jonesowskiej Świątyni Ludu!? Na moim ulubionym forum ff trwa właśnie wykład aktywistów oświeconych medialnie, skierowany do ciemnych chłoporobotników flyfishingu, rozkminiający wg postspurkowej mniemanologii kierunki i zasady aktualnie obowiązującej czaczy W Oleśnicy ostentacyjnie zabito dziecko. Pal sześć, że z tzw lekarskiej ręki - wiemy chyba wszyscy jak amoralna ostatnimi czasy jest to profesja, diabli, że zabójcą jest dumna i blada żydówka & ateistka - znamy przecież z autopsji starą i młodą żydokomunę , puśćmy mimo uszu deklarację przewodniczącej U.v.d.L., że unia europejska kieruje się wartościami Talmudu Furda to wszystko! Ale przecież Polska ma ujemny przyrost naturalny, i skłaniam się mocno do przypuszczenia, żeśmy ochooyeli jeszcze bardziej, kompletnie zobojętnieli, a własny los głęboko w doopie mamy.. Święta były objazdowe, czyli odfajkowaliśmy we dwoje rasowy tour terytorialnie mazowiecki. To już nie te same krajobrazy, wszędzie folia, LED-owe latarnie, kostka, moczowy akryl, tujowe szpalery. Chopin byłby tutaj bezradny, wobec tego lukę wypełniło polodisco. Ciekaw jestem gdzie znalazły schronienie te wszystkie diabły straszące z przydrożnych wierzb na rozstajach, dokąd uciekły mylne zające, wodzące całe noce po polach spóźnionych wędrowców i pijaków, kudy sobie powędrowały błędne ognie? Wisła urocza jak zwykle. Stare miejscówki, których samo wspomnienie wprawia moje stare cielsko w dygot, zasypane na amen. Jak rzeka dziczeje to i ubożeje - no nie!? Na Bzurze, w Kamionie, sytuacja wygląda podobnie. Piach i przemiały. Dwa niewielkie klenie na żółtego spidera. Tuż poniżej starego bzurnego mostu - później betoniaka, całymi latami była bajkowa meta. Sto metrów lekko łukowatej burty szczelnie porośniętej wierzbami i wikliną. Pod nawisem kotłowały i czatowały na owady klenie i jazie, a na końcu, na przykosie hulały bolenie. Bardzo ciężko było tam wetknąć muchę, wiewióry były normą, ale jak już poszła w prześwit, to można było popuścić w wodery. Ale największą rybą stamtąd wydostaną, był tarłowy leszcz tuż przed 80 cm. Na klasyczną brązkę, złowił go przyszły autor Wiedźmina.. I na koniec rajzy Naruszewka, taka malutka rzeczka, prawobrzeżny dopływ Wkry. Cudem zachowana w stanie prawie naturalnym, śliczna jak z religijnego obrazka. Ile razy tam jestem, nigdy nie mam stosownych opłat, co pozwala mi bez końca śnić o rybach stamtąd, tak jak i o szczęściu, na ziemi nieistniejących.. Majówka to wypad w kielecki interior. Naturalnie z obowiązkowym, półgodzinnym postojem, w odwiecznym korku między Piotrkowem a Przygłowem. Jedziemy nad Czarną Konecką, do Cieklińska i nad Sielpię. Sielpia to dramat dla oczu i psyche. Byłem na Ślepiach zaraz po stanie wojennym, i zapamiętałem to miejsce jako miłe, ciche i ustronne. Teraz ten mini zalew przetransformował się nowobogacko, i uchodzi w tamtych stronach za kieleckie Miami. Lunapark, prestiżowa szamka z cateringu, globalne śmieciowe jedzenie - pizza+kebab, stragany z aliexpressowym badziewiem, wszystko na pedały, wyluzowani wypoczynkiewicze chętnie smakujący te wszystkie dobroci, w niewątpliwie urokliwym klimacie typu Palast Sommer Sport. Po banerami - Be strong Nigdy więcej!! Wzdłuż Czarnej całymi kilometrami ciągną się stawy hodowlane. Czarna płynie w obwałowaniu, zbiorniki są typu lateralnego. Hodują tam wszystko - nawet świnki. Niejako przy nas, okręg Opole odbierał sandacze na Turawę.. To bardzo zasłużone miejsce nie tylko dla polskiego hutnictwa, także dla rybactwa. Na tych stawach Franciszek Staff - także brat nie wszystkim znanego poety, wyhodował najpopularniejszą obecnie odmianę karpia królewskiego. Ale jak skądinąd wiadomo - czyli z ust wiecznie kultowych kultrednaczy - rybacy są złem wcielonym, śmiertelnym wrogiem i konkurentem do białka.. na które przecież mamy naturalną wyłączność.. Wziąłem ze sobą wszystko; wodery, pudełka z muchami, kamizelkę, kołowrotki, linki. Kije zostały na biurku, w pustym mieszkaniu.. i szydziły ze mnie, sklerotyka starego. Ale wrócę tam - nad rzekę i niektóre stawy. Zobaczymy co muchówka zdziała w starciu z gruntówkami Roberta, rybaka jak się patrzy. Czemuż to takich jemu podobnych, inteligentnych, wykształconych i zaangażowanych ludzi formatu Wojciecha Brudzińskiego już nie ma, nie spotykam w wędkarskim świecie ? Tylko same mentalne dziadostwo.. bogate jedynie w kartę Visa8 punktów
-
Na reskich rozlewiskach i pustkowiach, cicho i martwo. Tym razem nie trafiłem na przeloty i tłum ptasi, na płoche sarny albo samotnego łosia, no ale przecież lornetka nie była przesadnie ciężka, a tylko okazała się zbyteczna - czyli przeżyję. Straszliwie jałowy ten przymorski obszar, brzydko zdziczały i posępny. Jawa ze snów ekologianta Tylko pod laskiem za stadniną, vis a vis "stodoły" buchtowiska po dzikach. Tamże - herbata na dębowych patyczkach, rodzynki, wino z widokiem na Włodarkę. Tu impresja - "nasze" swolszewickie dziki, nie ryją tak jak dzikie świnie - jest w nich jakaś większa dystynkcja W rzece figlują foki, tym razem też żadnej nie zobaczyłem. Moim zdaniem wchodzą do Regi razem z certami, bo certy przyszły, i w dwóch miejscach wyraźnie widziałem podwodne, srebrne mżenie.. W umarłej stadninie, okruszek życia - konkurs ujeżdżenia. Filigranowi jokeje, dupiaste Niemki, arabskie koniki, zero widowni. Ale pan Kazimierz Bobik, też nieżyjący już tutejszy dyrektor nad dyrektory, byłby - jak to obrazowo mówią - straszliwie szczęśliwy. Pani Renata znów markotna, kładka dalej w proszku, ale lokalny sklep żyje - a wszyscy biorą na zeszyt. Oczywiście, zamożne jaśnie państwo światowo aportuje szmalec do Biedronki! Tu weselej - jak zwykle prawiłem nieszczęśliwej sklepowej zdawkowe dusery, a ona, wyraźnie zadowolona odszepnęła mi - w tamtym roku też się panu podobałam Nocne jazdy nad morze mają dość złożoną poetykę; drogi są równe i nudne, miasta i ludzie niewidoczni, zniechęcające postoje na odpychąjcych wygwizdowach stacji benzynowych, na nich niewyspane dziewczyny z profesjonalnym uśmiechem oferujące śmieciowe jedzenie, plus niepijalne koncernowe napitki, co pozostaje w ordynarnym dysonansie z idealnie położonymi fugami, w cybernetycznej bardaszce. A wszystkie gazety są cosmopolitan.. Tak jak nasze państwo. Z nędzą demokracji i praworządnością, w cuglach prześcigających, ponoć bardzo dyktatorski, model białoruski. Zasrany unijny protektorat Widać wyraźnie, jak ta stara rasa, z maniakalnym zaparciem szuka kolejnego sposobu na popełnienie samobójstwa i ostateczne wymazanie liczącej dwa tysiące lat cywilizacji europejskiej. Być może robi z własnej woli, a być może - tak jak Polska, należy do kogoś zza granicy. Trzecia wojna też byłaby ok.. spadkobiercom obu lewicowych totalitaryzmów. I sługom od a do z Łowienie troci ma wiele wymiarów, do tego pomnożonych przez całe mnóstwo wielbicieli. Konkretyzując z grubsza i po łebkach; jedzie się po mięso, jedzie z owczego pędu, z powodu sezonowej mody, wreszcie z naturalnej potrzeby zademonstrowania swojej zajebistości.. tak rozkosznie połączonej z zerwaniem z łańcucha. Z czasem przechodzące w trwałe uzależnienie I tylko duchowy masochista potrafi się zakochać śmiertelnie poważnie, w czymś tak nieuchwytnym, niewdzięcznym i nieskończenie wymagającym. Nie jestem masochistą - tylko niepoprawnym idealistą, tak więc siłą rzeczy i mnie oczarowała ta wyzywająca idea. Trociowy ogon wystający z plecaka wcale nie jest najważniejszy. Może i dobry był na ikoniczną okładkę nieprawdopodobnie populistycznego Wędkarskiego Świata, ale przecież nie zamierzamy zaniżać poziomu, aż tak bardzo nisko. Pamięć i opowieść o kiedyś złowionych ma większą wagę i ogromne znaczenie symboliczne. Zawsze można troć złowić, ale sam ten fakt, z nikogo zaprzysięgłego i niezłomnie przekonanego wielbiciela nie uczyni. Ci, co wiedzą i bluesa czują, poznają się instynktownie, bez zbędnych słów, tak jak przysłowiowe garbate nosy. Bo jak wytłumaczyć dwa ostatnie, nie reżyserowane spotkania - Tychy, Wrocław, Trzebiatów i Łódź najzupełniej przypadkiem na szczupakówce, i dwa dni później prawie naprzeciwko? No niby mamy takie same lotowskie filiżanki, ale one aż takich zdolności społecznych nie mają Lepią się do siebie jak opiłki. Zupełnie intuicyjnie, wiedzą o sobie prawie wszystko - a czas tylko wzmaga tą zdolność. I żadna piersiówka nie jest wystarczająco pojemna, aby gorejący w nas, wieczny żar stłumić, a przypadkowe konferencje nie mają końca. i nie widać tanio nawalonych. W przeciwieństwie do spotkania streszczanego przez oblatywaczy do zdawkowego - no i jak!? Rytuał łowienia jest skomplikowany i po wielokroć złożony, przez co samoograniczenie do pseudo profesjonalnego prania wody - tak prymitywnie zmierzającego do czczej efektywności - na nic jest. Głupio jest zostać robotną, trociową mrówą, albo innym, ślepym dreptakiem mantrującym jak zacięta płyta - rybyrybyryby, rybyrybyryby Bo i w tym przypadku, łowienie jest sumą umiejętnie i konsekwentnie skomponowanych impresji, zbiorem emocji, porywów, szans dawanych sobie i rzece, no i wytrwałej nadziei. A jeśli tego nie potraficie - to Kurt Vonnegut podał "na dobieg" wyjątkowa celną i nieskończenie prawdziwą definicję, idealnie kwitującą tą marność. Perły przed wieprze!!!8 punktów
-
Las gubi resztki kolorów i zapachów, ptaki milczą. Prócz wron i pary znajomych kruków. Wydaje się momentami, że całe niebo opanowały. W oziminach miotają się ekologiczne wiatraki. Pod każdym potworkiem ekologiczny kloc z tysięcy ton niemniej ekologicznego betonu. Pod dzikimi gruszkami na miedzach, koczują całe roje dzików.. Jedna minuta dnia nam przybyła, ale to nie jest największa dzisiejsza radość. Ta może być skrajnie różna. Najpopularniejsza, i zarazem najprzystępniejsza wersja to ekstatyczny wstęp do trawienia, dużo trudniejszy wydaje się być krok w elementarną metafizykę. co wykłada się banalnie prosto - jeśli na stole położyć powiedzmy tomik Herberta i druczek reklamowy, ten drugi bez najmniejszego wahania wybierze większość.. W tym roku, w Sejmie, Chabad Lubawicz posterunku wartowniczego nie wystawił, najwyraźniej spłoszony ostentacją Pana Juliusza Brauna. W tym samym Sejmie padła propozycja, aby tabliczka mnożenia nie była obowiązkowa, Orlen pikuje, więc król szmaciarzy się raduje, co nie znaczy, że nasze inne dobro narodowe, w postaci stacji telewizyjnej zarejestrowanej na lotnisku Schiphol, w kontenerze na mopy, jest na sprzedaż! Tzw wolny świat non stop toczy wojny w obronie wolności, swobód obywatelskich tudzież praworządności, czyli inaczej rzecz ujmując, bujnie kwitnie biznes najbardziej zyskowny - najpierw podpalamy, sprzedamy broń i rozpierdalamy, zabijamy kogo się da, a później równie zyskownie odbudowujemy. Teraz Ukraina jest jedzona, i Palestyna też. W rozwiązaniu bez bombardowania - bezwarunkowa kolonizacja, co znamy z autopsji. I nikt filmu o tym nie nakręci, nawet tak czuła, wrażliwa i niezależna, żymianka Holland.. Za moment pierwszy dzień nowego roku, co oznacza dla wędkarskiego świata start nowego sezonu połowowego. Tak prawdę powiedziawszy - nic się ni kończy, ani nie zaczyna, albowiem zmieniamy tylko datę swoich nieskończenie prostackich wyczynów. Jest pomiędzy nami w chooy przeróżnej maści obłudników, potrafiących usprawiedliwić ordynarną eksploatację na dziesiątki dowolnych sposobów. A najgłupszym jest ochrona przez łowienie. To pragmatycy, spłodzeni długoletnim wysiłkiem kultowych kultrednaczy z kolorowych magazynów, z niczym nieskrępowaną nędzą umysłową Mnie to specjalnie nie dziwi, albowiem pamiętam sławetne hasło czasów minionych - byt kształtuje świadomość. Ale dziwi mnie nieco jak łatwo ludzi ciężko doświadczonych przez poprzednia wersję komuny, przepędzono w jej nowy format, dla ładności nazwany modernizmem. Rozumiem emocjonalnie rozchwiane kobiety, rozpuszczone ponad wszelką miarę dzieci - ale nie rozumiem świata męskiego, do tej pory jego intelektualnej ostoi. Łykających to kretyńskie mendzenie o zrównoważonym rozwoju, sprowadzone do rozwoju na poziomie subsafaryjskiej Afryki plus drogocenny homoseksualizm. Chyba jednak został gruntownie przecwelony Społeczeństwo obywatelskie nie miało w naszym kraju szans zaistnieć, od wieków miało pod górkę, więc nie mogły zaistnieć w wędkarskim świecie żaden z jego odruchów. Tak więc powtórzę po raz enty.. i ostatni w tym roku! Nie potrafimy, nie lubimy i nie chcemy wziąć na siebie literalnie żadnej odpowiedzialności. Nie potrafimy się stowarzyszać w żaden sposób - chyba, że poprzez bezdotykowe socialmedia, nie chcemy mieć mocy sprawczej, brać jakiegokolwiek udziału w kontrolowaniu oraz zarządzaniu naszymi własnymi habitatami, a już broń Boże dźwigać ciężaru decyzyjności - chociaż w sieci na jednym wydechu, chłopek roztropek z wędką potrafi przybredzić o głowacicy dla każdego, jej samo rekrutującym pogłowiu, dowolnej chcicy albo postmedialnej kurwicy, a także mętnicy, i systemowo znienawidzonym od czasów próby lustracji, Antonim Macierewiczu! Boki zrywam Wędkarski świat to jednak coraz to większe pośmiewisko.. W zamian, wręcz z tragikomiczną beztroską idioty powierzając troskę o siebie oraz swoje własne "gdzieś": ponadnarodowym komisjom, organizacjom pozarządowym finansowanym przez reprezentujące narodowe interesy innych państw, globalnym hasłom - robiąc im darmową klakę, i zupełnie przyziemnemu i znanemu z niedawnej przeszłości, haniebnemu światopoglądowi.. Ja!? My?? A na jaki niby chooy.. Gdzieś tak w okolicy roku 90 - 91, dzień przed Wigilią, pojechaliśmy z Krawatem na ryby, nad Wisłę, na kawałek przed starymi główkami w Chmielewie, Stasiek akurat miał fazę na miastowych, i nas przez swoje podwórko nie przepuścił, więc zostawiliśmy samochód na drodze od kapliczki i poszliśmy ten marny kilometr do wody na nogach. Zima była taka łagodna jak teraz, ryby były pobudzone i brały bez żadnych fochów. Ja wyholowałem galantego klenia, Krzysiek wytarmosił z napływu prawie metrową ikrzycę. Byliśmy spełnieni, ale głodni, bo jedzenie zostało w Fordzie. Zaraz za starorzeczami było pole kapusty. Nie wszystko chłop zebrał, całkiem sporo główek zostało. My siedząc z jednej strony, wyżeraliśmy przemrożoną kapustę, z drugiej folgowały sobie na niej dwa zające. Wracając na górę mijaliśmy je o metry - i wcale nie przycykały. Nie zdziwiłbym się gdybym usłyszał - ale pycha! Już nigdy tam nie wróciłem.. ale ten film w głowie został mi na zawsze Aha, zapomniałem. Jest na naszym kulawym rynku prasowym dostępne - raczej trudno dostępne - pismo wydawane przez Pana Michała Kleibera pt. Wszystko Co Najważniejsze. Pisują do niego politycy, publicyści i komentatorzy z całego świata. Bez tej mainstreamowej wścieklizny, sorosizmu czy plemienności. Dobry numer waży prawie pół kilo Wielu duchowych uniesień przy świątecznym stole, nam wszystkim..7 punktów
-
Zalew bezludny, ale pełen życia. Dzików, saren, lisów - bez liku. Łażą spokojnie po uliczkach pustych daczowisk, pod nieobcność lokatorów. Wielbiących na zewnątrz klinkier, ładny beton. szlabany. siatkę i cmentarne żywopłoty. W środeczku - telewizor na nieskazitelnej ścianie, jaźni podstawa i podstawowe okno na świat.. Na wsi głucha cisza, a mleko jest z biedronki. Młodzi wyjechali, starsi pozostali. Oglądają chłopaków do wzięcia i bezwstyd naszych rządzicieli. No i finał scentralizowanych - ale i korzystnie sprywatyzowanych - dni ogólnopolskiej charytatywnej beneficjencji. Zasada jest prosta - dajesz, wszyscy muszą to widzieć, a jakby ci było mało, to se jeszcze małe serce naklejasz.. Wszyscy wygrywają; król puszki święci triumfy, przypływ forsy optymalizując, bez obciachu zrównując trend do zabijania dzieci, z troską o te, które przeżyły. I kasa się jemu zgadza, a zarobiona Polska w blasku fajerwerków pompuje swoje niedorobione ego. Nadzwyczaj trafnie dobrano podmiotowi ten model wytryskowej dobroczynności! Nawet drag gueen swoimi wypiórkowanymi dupkami zbiórce przymerdały, ale tym razem bez udziału Andrzeja Seweryna - co jest faux pas porównywalnym jedynie z nieobecnością na pochodzie pierwszomajowym.. Przypadkiem wlazłem do księgarni Ars Christiana, przypadkiem wziąłem do ręki Odpowiedź Hiobowi Gustawa Junga, a już całkiem niechcący przeczytałem posłowie do jego ostatniego wydania, w którym nasza noblistka Tokarczuk, dokonała pryncypialnej egzegezy treści z punktu widzenia megagwiazdy kultury woke i cancel, hagady, feminizmu i ekologicznego bambinizmu. Które właśnie przestały być aktualne Na wędkarskiego świata forach, to co zwykle. Czyli sama nowoczesność; aliexpress, fura and komóra, yutuberstwo pro wyłażące ze skóry, coby ufetować mordy i mordeczki, czyli - pucio! pucio!, plus ekologiancki termomix. Źródło poronionych pomysłów i założeń, z których to rojeń nigdy, absolutnie nic nie wyniknie. Prócz paraliżu i powszechnej niemocy. Bo o to chodzi.. i to najlepiej członkom wychodzi.. A ja taki nienowoczesny. Planowo nienadążający. Właśnie kończę dulki do wioseł, też wykoncypowane samodzielnie. To co oferuje rynek - znaczy się wiosła i dulki, przećwiczyłem w praktyce i jestem zdegustowany na tzw maksa. Takie proste urządzenie. łożyskowane w obu osiach, trwałe, niezawodne i ciche - a nie da się kupić, bo inne priorytety świat przyjął - dziś tandeta jest wporzo. Długich, dobrze wyważonych wioseł też nie kupiłem. Co tam wiosła - łódki też Kadłub, i owszem.. Uwielbiam pływać na wiosłach. To niezmiernie prosta i bardzo stara umiejętność przemieszczania się na po wodzie, co kompletnie nic dziś nie znaczy. No to sztuka wiosłowania zamiera. Pojawiają się cudaczne, bardziej plażowe alternatywy typu deska sup, co jeszcze bardziej spycha tradycyjne wioślarstwo ze sceny. Na wodzie zdecydowanie wygrywa zespół szybciej, łatwiej, głośniej, co ma niespodziewane reperkusje. Moich znajomych, z pojedynczymi wyjątkami, próbujących farta z wiosła, można podzielić na dwie grupy - gamoni i zdechlaków Bez mechanicznej protezy, ani rusz! No rozumiem, na wielkich jeziorach amerykańskich albo szwedzkich, na morzu, wielkiej rzece bez motorka jest problem, ale na tych naszych kałużach typu Sulejów albo Jeziorsko - po co?! Bujać się w smrodzie, fale robić, hałasem szpanować? Lubię wiosłówki, lubię żaglówki.. Płynę powoli, wszystko widzę, wszystko słyszę, wino w kielichu łagodnie się kołysze, a fala przyjaźnie ścieli pod dziobem. Bez problemu dopływam do ultra cwanych, bardzo ostrożnych ryb. Bo one nie tylko są - one są dla mnie Pływam dużo i mało - kiedyś podpuścił mnie Kilian, żeby zmierzyć ile. Najwięcej w dwa dni wyszło 72 kilometry, przeciętnie około 30 Nowoczesne koromysła, żelazka i płaskodenne szuflady do pływania w ślizgu, nie mają nawet krzty tego naturalnego wdzięku, raczej są pragmatycznym połączeniem brzydko uformowanej wyporności z napakowaną po brzegi meblościanką, z obowiązkowym telewizorem, skrzyżowanymi z pokładem słonecznym A ich armatorzy są zwykle nieprzyjaźni innym wodniakom.. coś a la persona w bmw, zwyczajowo nieprzyjemna w spotykaniach na drodze, prawdziwe utrapienie tu i tam.. Zaczepiam ich czasem, pod byle pozorem. Ścigamy się - krzyczę? No to dawaj! Przegrywam już przed startem, ale wtedy dumnie oznajmiam, że mam na łódce fontannę i wodotrysk. A oni nie mają6 punktów
-
Pod tym tytułem ukazał się mój artykuł w ostatniej Sztuce Łowienia. Niniejszy wpis nie będzie jednak klasycznym fotododatkiem, jak niektóre moje poprzednie wpisy na blogu. Postanowiłem tu również zawrzeć zdarzenia, które do artykułu się nie załapały. Zacznę jednak od tła historycznego. Wyjazd odbył się w drugiej połowie sierpnia 2022. W Skandynawii to końcówka sezonu. Termin średnio optymalny, ale tak wyszło z mojego grafika w pracy i nie miałem wyboru. Od ostatniej wyprawy na łososie minęły 2 lata i starsze Żbiki były mocno wyposzczone w temacie muchowym, a najmłodszy, wtedy pięcioletni Tymek pierwszy raz pojechał bez mamy. Wskoczyliśmy na prom do Sztokholmu i już następnego dnia w strugach deszczu rozbiliśmy namiot. Tradycyjne śniadanie mistrzów Na dzień dobry zaczęliśmy wyjazd od chrztu bojowego - zimna noc w mokrym namiocie, co tłumaczy umiarkowane nastroje przy śniadaniu. Nad rzeką było już lepiej. Stan wody był optymalny i szanse na spotkanie z łososiowatymi całkiem realne. Benio mógł mieć prawdziwe wejście smoka. Dorodna troć pojawiła się znikąd i wściekle zaatakowała muchę. Po krótkim lecz emocjonujacym holu ryba oczywiście zerwała się. Benio na drugim planie na chwilę przed braniem Kiedy starsze Żbiki realizowały się z dwuręcznymi kijami, ja wprowadzałem Tymka w tajniki muchowania. Straszny z niego uparciuch, wszystko sam chce robić i absolutnie nie potrzebuje mojej pomocy. Po kilku splataniach pod rząd w końcu dał się przekonać, że bez asysty ojca jednak się nie obejdzie. Tymek z lipieniem Wreszcie i ja dostałem swoją szansę na kilka rzutów zestawem pstrągowo-trociowym, kiedy Tymek znudził się niełowieniem ryb. Dosłownie po kwadransie mam branie i nogi mi się ugięły jak łosoś przewalił się na płytkiej wodzie. Dobrze ponad metrowy samiec popłynął w górę poola i zaparkował we wlewie kilka metrów ode mnie. Przeciąganie liny Nie miałem na niego kompletnie żadnych argumentów. Rybka przesuwała się trochę w górę, trochę w dół i miała mnie w głębokim poważaniu. Po pół godzinie, stwierdziłem, że mogę tak tu stać do zmroku i sytuacja nie ulegnie zmianie. Poprosiłem chłopców, żeby zaczęli rzucać kamieniami we wlew, to może ryba w końcu się ruszy. Pomogło. Łosoś spłynał w dół rynny, ale przed wypłyceniem zawrócił do wlewu. Ten manewr powtórzyliśmy kilka razy, aż ryba przestała reagować na kamienie. Postawiłem na siłowe rozwiązanie. Wóz albo przewóz. No i nie udało się. Pękł przypon. Szkoda... Szkoda również szczytówki wędki, którą zgubiłem gdzieś w lesie wracając do samochodu. Bankówka poniżej wodospadu Łososi było zauważalnie mniej niż w poprzednich latach. Wszystkie nasze ulubione miejscówki świeciły pustkami. Pojedyncze trocie ratowały sytuację. Następnego dnia szczęście uśmiechnęło się do Maksa i wyjął mocno zasiedziałą już pięćdziesiątkę. Miejsce było trudne do zrobienia fotki, szczególnie że był sam. Muszę go pochwalić, że zachował się bardzo etycznie i bez zbędnych ceregieli uwolnił trotkę. Kolory jesieni na dalekiej północy Trzy dni w Szwecji szybko minęły i ruszyliśmy na północ, tak daleko jak się da dojechać, czyli nad Morze Barentsa. W Finnmark już było czuć jesień. Temperatury w ciągu dnia nie przekraczały 10C a w nocy blisko było do zera. Pożółkłe liście na drzewach również dawały jasny sygnał zmiany pór roku. Tymek z dwuręcznym zestawem Łososie też zmieniły kolor i kształt. Morskie srebro przeszło w przedtarłową szatę. Samcom wyrosły kufy a samicom brzuchy. Do tego dawno nie padało, więc poziomy wód były bardzo niskie i pomimo, że tu dla odmiany ryb było całkiem sporo, to kompletnie nie były zainteresowane naszymi muchami. Złowienie łososia w takich warunkach wymaga cierpliwości, uporu i wytrwałości (patience, persistence, perseverance - 3P). Maks rzuca jak stary Benio też szybko rozwinął skrzydła Ryby wystawiły moje dzieci na poważną próbę cierpliwość. O ile Tymek cieszył się z każdego pstrążka i smolta, bo podkręcał licznik cukierków (ryba=cukierek), to starszaki powoli traciły nadzieje na sukces. W końcu nastąpiło przełamanie. W miejscu spławu wielkiego samczura, Benek ma branie. Wreszcie akcja W trakcie holu ryba gwałtownie kurczy się i do brzegu dopływa już jako grilse. Ale nie zmąca to nastroju chwili. Benio jest super bohaterem dnia. Nie wszyscy jednakowo cieszą się z pierwszego łososia wyjazdu Szczęście uśmiechnęło się też do Maksa. Podczas usilnych prób złowienia palli na nimfę wziął łosoś. Chciałoby się klasycznie na speya, ale emocje z holu na lekkim zestawie były podwójne. Kołowrotek zagrał najmilszą melodię dla uszu wędkarza Jest szczęście Chciałem udowodnić dzieciakom, że palie tu są i da się je złowić. Byłem przekonany, że udało mi się, ale tym razem dla odmiany ryba zaczęła rosnąć podczas folu i przy brzegu taka niespodzianka. Łosiek Nie no, tak to nie będziemy się bawić. Wracamy do jedynie prawilnej metody na salmo salary. Zakręt dosłownie wybrukowany łososiami Długie wycieczki wzdłuż rzeki odbiły piętno na wędkarskich butach Żbiki trzy Mamy swoje ulubione miejsca które co roku darzą nam rybą. Na powyższym zdjęciu, za plecami chłopców znajduje się jedno z nich. Siadamy sobie na brzegu przy ognisku. Jeden łowi a reszta obserwuje i kontempluje (lub podjada lukrecjowe gumisie). Czasami coś się uwiesi. Maksiu holuje Zgrabny łosiek spod skały Ostatnie dwa dni wyjazdu zintensyfikowaliśmy nasze wysiłki, żeby nałapać się na zapas, bo kolejna okazja dopiero za rok. Udało się skusić jeszcze kilka łososi do brania, ale prawie wszystkie spadły. Maksymalna koncentracja przed podebranie Tym razem się udało Do trzech razy sztuka, bo dwa poprzednie tego dnia ze mną wygrały. Jeszcze tylko Maksio dokończył dzieła uszczuplenia sprzętu, bo pierdoła zgubił szczytówkę od kija (a było mówione, żeby uważać i nawet sam im pokazałem na początku wyjazdu jak nie należy robić) i można było ze spokojnym sumieniem wracać do domu. Ekipa w komplecie4 punkty
-
Rzeka przetrwała. Koniec okazał się katastrofą, ale nie końcem. Woda i życie płyną dalej. Zatem po przeszło dwóch latach zamieszczam nowy wpis na blogu. Sporo się zmieniło. Z odległych czasów przedpandemicznych – tych takich mocno w kropki – pozostały wspomnienia. Nastały czasy srebrno złote. Albo złoto srebrne. To zależy od rozmiaru... Punkt ciężkości moich wędkarskich zainteresowań przeniósł się na bolenie. Kolejna wędkarska „zajawka” w mojej wędkarskiej egzystencji. Każda kolejna coraz bardziej świadoma. Wielokilometrowe marsze nad rzekami pstrągowymi ustąpiły miejsca wielokilometrowym rajdom łodzią motorową. Jest inaczej, jest inny klimat. Ale na szczęście jest ten wewnętrzny płomień podparty wielogodzinną analizą. Bez tych dwóch składników próby z wędką dla mnie nie mają sensu. Przy boleniach, jak przy moich próbach pstrągowych, nigdy nie chodzi o ilość. Celem jest powtarzalność w jakości. Jedna ryba 75 plus daje mi większą satysfakcję niż sto 60taków boleniowych. Tak już mam i upływające lata tylko w takim nastawieniu mnie utwierdzają Czy da się tak wędkować, bo w warunkach dużej rzeki znajdować konkretne bolenie? Łowić selektywnie? Powoli się tego uczę. Z roku na rok procent ryb z 7ką z przodu wśród łapanych boleni rośnie. Kwestia doboru miejsc, sposobu łowienia i konsekwencji. W tym roku udało mi się, w ciągu kilku dni złowić kilkanaście konkretnych i tylko jednego poniżej 70. Zero, jedno, dwa, bardzo rzadko więcej brań dziennie…, ale wychodzi z tego ta pożądana powtarzalność. Czy pstrągi to zakończony rozdział? Nie, nie czuję tego tak. Jeszcze się kiedyś się za nimi powłóczę. Ale w trakcie tych dwóch lat bez wpisów na blogu udało mi się zakończyć inny rozdział / wymiar mojego wędkarstwa. O tym taka anegdotka. Stukilowa. Otóż na wiosnę 2023, dzięki namowom Kolegów, pierwszy popandemiczny wyjazd sumowy doszedł do skutku. Stara woda, stara metoda. Tylko tyle, że 4 lata od ostatniego wyjazdu minęły. Organizując ten wyjazd postawiłem sprawę jasno: jeśli na tym wyjeździe złowię docelowego suma, to kolejne wyjazdy beze mnie. Co miało być tym docelowym trofeum z wąsami? Najlepiej 250, ale 240 chyba też zrobiłoby robotę (dotychczas miałem kilka ryb 230 plus) -to tak ja przed wyjazdem. Po kilku dniach pływania miałem pierwsze branie. Z tych skutecznych. Wyszło, że docelowe będzie 246 cm i ponad 100 kg żywego wąsatego organizmu... Ten zielony jegomość zamknął dla mnie temat sumów i pozwolił skupić się na innych wyzwaniach w wędkarskim ringu. Sumy mam skończone. Bolenie zdecydowanie nie. Także kolejne plany są malowane na srebrno/ złoto... I pod to srebro, taki ponadczasowy klasyk : \m/4 punkty
-
Podsumowując tegoroczne trociowe wspomnienia chciałbym uzupełnić wcześniejsze wątki,także te pojawiające się w Waszych komentarzach. Sposób połowu jest bardzo związany z panującą aurą,a porywisty, silny wiatr czyni muszkowanie sztuką dla sztuki ,utratą okazji złowienia żerujących często w tych warunkach ryb. A pogoda zmienia się nad Bałtykiem w sposób zaskakujacy. W ciągu kilku chwil "jezioro "staje się prawdziwym morzem ! W związku z tym na skałach leżały zestawy do muszkowania i spin/castingu gotowe do szybkiej wymiany.Gdy brania następowały blisko,ryby spławiały się w zasięgu muchowego rzutu,a wiatr nie urywał głowy chwytalismy z Krzysiem za muchówki.Niestety w tym roku te chwile nie były tak częste jak w latach ubiegłych ale z uporem dawaliśmy szansę ulubionym zestawom muchowym. Jak wcześniej wspominałem ósemki wydają się odpowiednie,linki pływające i intermedialne,przypony dość grube,a muszki niewielkie. Nie samym jednak wędkowaniem człowiek żyje.szczególnie gdy temperatura oscyluje wokół zera !Wspólne kolacje,pogaduszki i wspomnienia przy godnym trunku to istotna składowa wyprawy.Pewnego wieczora Jacek,doskonały spinningista,organizator i najstarszy z nas stażem bornholmiak zaskoczył nas wiadomością o wspólnych połowach troci z profesorem Religą. Otóż przed laty Profesor pomieszkiwał w widocznym za nami pokoiku,deptał ze spinningiem w garści te same skały na które wspinalismy się i my,oddychał nadzieją tych samych emocji które w to miejsce przygnały i nas. Ponieważ miałem przyjemność znać Profesora na gruncie zawodowym,dyskutować o losie chorych na sympozjach i także przy stole operacyjnym,składać przed Nim egzamin specjalizacyjny przed ponad 20-tu laty to przez chwilę w ciasnej duńskiej chatce poczułem coś wyjątkowego... Cóż,tylko raz miałem okazję wędkować wraz z Nim w Polsce,kusząc pstrągi Czarnej Przemszy ,był w pełni sił,rozmawialiśmy o wszystkim,dziś, dziś wiem,że zbyt krótko. Na zdjęciu Jacek,Krzysztof i moja skromna osoba,a fotografował jak zwykle Grzegorz,który jak widać na zdjęciu poniżej w poszukiwaniu srebrniaków nie zna limitow. Wracając jednak do ryb to w tym roku ... wszystkie złowione trocie uwolniłem,dokumentując to ,gdy uznawałem to za stosowne fotografiami. Wschód słońca był dobrą porą połowu w tym roku,jak i przed laty, także ta troć odzyskała wolność dwa lata temu.To miejsce ,niewielka zatoczka gości także slicznie ubarwione ptactwo (widzicie?) Niska zabudowa,specyficzny styl domostw robi świetne wrażenie ,także stolica wyspy obfituje w ciekawe zakątki Czekam na następną wyprawę w gronie sprawdzonych Kolegów,obmyślam nowe fortele,wzory jeszcze skuteczniejszych muszek ,a za miesiąc....Laponia Zerknijcie poniżej proszę ps.https://www.google.pl/search?q=Religa&client=firefox-a&hs=wYV&rls=org.mozilla:pl:official&channel=np&source=lnms&tbm=isch&sa=X&ei=kntvU9z5Ds-FyAOv44GABA&ved=0CAgQ_AUoAQ&biw=1280&bih=699#facrc=_&imgdii=_&imgrc=ZohhNzRr1ZfnQM%253A%3BUZYLTYPNHTTFIM%3Bhttp%253A%252F%252Fcdn12.se.smcloud.net%252Ft%252Fpics%252F2008%252F09%252F16%252Freliga_1.jpg%3Bhttp%253A%252F%252Fwww.se.pl%252Fwydarzenia%252Fkraj%252Fjestem-saby-padam-z-nog_71993.html%3B800%3B9061 punkt