Skocz do zawartości

Sezon podlodowy


Pietruk

Rekomendowane odpowiedzi

Łoj pany współczuję takich problemów. Internet daje niesamowitą możliwość wymiotowania swoich wywodów rozterek dylematów.Świat jest straszny i okrutny. 40cm lody się łamią. Cuda. Teoretyków tyle że pół rządu by obsadził. I ci krzyczą najgłośniej. Marudy i marudy. Biegam 20 lat po każdym lodzie . Robię pierwsze dziury i ostatnie. Nie utonąłem, nie wpadlem. Ba nie znam nikogo kto wpadł i utonął. Idziesz 5m robisz odwiert. Idziesz 5m robisz odwiert. Ale ten widział a tamten słyszał. Coraz mniej wojowników tylko jakim mnie stworzyłeś takim żem jest. Szkoda. Łapta łapta. Przepraszam że żyję

Edytowane przez rózgaś
  • Like 5
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja to chyba pieszo będę na ryby chodził w takim razie . Bo zapewne więcej wędkarzy zginęło jadąc lub wracając z ryb niż na samym lodzie . A ogólnie to widzę tutaj na forum , że coraz częściej ktoś jest mieszany z błotem bo maja inny pogląd lub podejście które w zasadzie nikomu dookoła nie szkodzi. Ciekaw jestem czy któryś z tych życiowych mędrców miałby odwagę powiedzieć prosto w oczy drugiemu to samo co wypisuje pod osłona monitora ????

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jako nastolatek zawsze z wytęsknieniem czekałem na pierwszy lód. Chwilę po tym jak pobliskie jeziora pokryła pokrywa lodowa, nie czekając zbyt długo, szybko leciałem z błystką podlodową, najczęściej w poszukiwaniu okoni i sandaczy. Bywało tak, że dziury robiłem dosłownie piętą, lód był cienki, bardzo cienki, ale krążyła powszechna opinia, że na pierwszym lodzie podczas silnego mrozu się nie wpadnie.

Pode mną taki nigdy się nie zarwał, co nie znaczy, że nigdy nie wpadłem. Wpadłem chyba 2-3 razy, przez swoje gapiostwo, na bardzo grubym wówczas lodzie, gdy obok jeździły auta, ale za każdym razem trafiałem na lekko przymarznięte i przyprószone delikatnym śniegiem przeręble rybackie (otwory o średnicy powyżej 50-60 cm, jako pozostałości po odłowach ryb niewodem). Pomimo tego, że pode mną było parę...naście metrów głębokości, skąpałem się zawsze do wysokości pach, gdyż pod kurtką miałem założony - właśnie na takie niebezpieczeństwo - kapok (sic!).

O kombinezonach wypornościowych i innych tego typu elementach wyposażenia, zwiększających bezpieczeństwo nawet nie myślałem, a nawet gdybym o nich pomyślał nie byłoby mnie i moich rodziców na nie stać. Rodzicom rzecz jasna nigdy nie mówiłem o moich eskapadach i brawurze, bo wiadomo, że skończyłoby się to banem na łowienie spod lodu.

Głęboka refleksja przyszła jednego razu (Mazury, początek stycznia, końcówka lat 90-tych), kiedy wracając z sobotnich zajęć sportowych, kilkaset metrów od mostu dla pieszych, przez który codziennie przechodziłem (przy nim - a było to przewężenie dużego jeziora typu rynnowego - woda zwykle nie zamarzała, a jeśli zamarzała, to przy długotrwałych mrozach przekraczających stale 10 i więcej kresek na minusie) zobaczyłem kilkadziesiąt gapiów, policję, jednostki straży pożarnej, ratowników WOPR oraz naradzającą się grupę płetwonurków.

Oho...ktoś się utopił. Krótka wymiana zdań z przybyłymi przede mną ... i szok... z informacji wynika, że to mój 10 lat starszy znajomy, sąsiad, a na dodatek mój (i nie tylko mój) ówczesny wędkarski guru!!!

 

Z relacji świadków wynikało, że szedł po lodzie (akurat nie w celach wędkarskich) zapewne próbując skrócić sobie drogę przejścia z jednej na drugą stronę miasta (moja rodzinna miejscowość usytuowana jest po dwóch stronach malowniczego jeziora). Traf chciał, że szedł po lodzie (pokrywa była na tyle gruba, że kawałek dalej po lodzie jeździły auta), jednak w bardzo bliskim sąsiedztwie jego niezamarzniętej części, nieopodal wspomnianej kładki dla pieszych. Można rzec, że znał jezioro (i jego specyfikę) jak mało kto, kilka dni przed tym nieszczęsnym wydarzeniem z zaciekawieniem słuchałem o jego wędkarskich wyczynach (zawsze łowił znacznie więcej od pozostałych, zawsze trafiały się mu największe okazy, wszyscy go podziwiali i zapewne zazdrościli niesłychanej ręki do ryb). No właśnie do czasu...

Pamiętam jak dziś kiedy wynurzył się jeden z nurków i głośno oznajmił ekipie ratowniczej, że znaleźli ów topielca. Starsze osoby powiedziały żebym nie patrzył, ale ciekawość była silniejsza ode mnie. Zobaczyłem wyciągane, skostniałe ciało Roberta. Sztywne ręce miał wysunięte ku przodowi, zapewne tak jak podczas ostatnich chwil życia, kiedy jego wychłodzone ciało przez jakiś czas trzymało się lodowej tafli, próbując wydostać się z wody...

O tym wydarzeniu najczęściej przypominam sobie w listopadzie, zapalając znicz na jego grobie.

Czytając wątek i wymianę poglądów Kolegów, właśnie przypomniała mi się ta historia... :(


 

  • Like 8
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wychowałem się nad jeziorami, parę lat mam już na karku i trochę głupot za sobą... Wypadki na lodzie były. Moi koledzy, pod którymi lód pękł na szczęście żyją. Tak jak pisze Wacha, łatwo było skąpać się w miejscach działania rybaków. Trupy też były...

 

Nie kozaczcie chłopcy... :)

Edytowane przez minkof
  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 8 miesięcy temu...

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

Ładowanie
×
×
  • Dodaj nową pozycję...