Skocz do zawartości

Rejestry a C&R


Olo1970

Rekomendowane odpowiedzi

 

Moje łowisko (niewielkie jeziorko 10,5ha) zarządzane jest przez Towarzystwo Wędkarskie a nie PZW i rejestr ryb obejmuje wszystkie złowione, nieważne, czy są wypuszczane, czy zabierane. Są osobne rubryki do wpisania, czy ryba została wypuszczona, czy zabrana.

 

Piszesz o niewielkim jeziorku. 

U nas to tyczy się całego okręgu. 

Wg mnie to nic nie daje. Bo co ma to dać. Jedynym pewnikiem w owych rubrykach są ryby zabrane. Bo jak patrzeć na ryby wypuszczone ? Jeden odczepi przy wodzie, drugi będzie się bawił z rybą 10min aby uwiecznić okaz na zdjęciu a potem wrzuci truchło do wody. 

Kolejny niuans - jadę nad rzekę, łowię na muchę 40 kleni - wszystko wypuszczam - mam wpisać 40 kleni ? 

 

Mnie interesuje, czy ktoś się spotkał z taką sytuacją w czasie kontroli straży i jakie argumenty przytoczył i jak zostały odebrane ? 

Jak nikt, będę musiał to przetestować na własnej skórze :) 

Edytowane przez tymon
  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tomku, teraz rozumiem. Faktycznie sam wpis potwierdzający obecność jest bez sensu, chyba,że jest limit wejść wtedy tak.

Jeśli chodzi o możliwość kontroli, zawsze można zadzwonić do strażników(w naszym rejestrze podane są telefony i gdzie jest ich rejon działania)  mało korzystałem ale zawsze była reakcja. Wpisywanie ryb złapanych, wypuszczonych jest bez sensu, bo niby czego ma być potwierdzeniem?

Częstotliwość kontroli jest niewielka, bo mało kasy w budżecie. SSR miała by dużą siłę ale mało komu się chce w sumie za darmo.

Każdy z Nas może przecież złożyć deklarację chęci przystąpienia do SSR i działać. Płacimy 200-400 zł rocznie za możliwość wędkowania na dużym obszarze, nie jest to dużo. W zamian za niewielką opłatę którą wnosimy odbębnijmy 10 kontroli w roku na rzecz PZW i nie narzekajmy,że nikt nas nie kontroluje.

Można też   zatrudnić strażnika, opłacić jego wynagrodzenie, ponieść koszty dojazdu itp. Taka opcja dla leniwych, którzy przedzierają się po krzaczyskach z wędką i ciężkim plecakiem ale już  w celach kontrolnych jest im bardzo trudno.

Edytowane przez Andru77
  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przerabiałem ten temat. Okręgowi chodzi o to ile ryb wyjechało z wody. Oni dobrze wiedzą ile wpuszczają. He He . Zadałem to samo pytanie po co taki rejestr, skoro zapisuje się tylko ryby zabrane z łowiska. Widocznie chodzi o dopuszczenie dużego błędu statystycznego. Również uważam, że jak chce się znać  stan ryb w łowisku to trzeba rejestrować wszystkie złowione ryby. Oddzielnie tylko zaznaczać te zabrane i te wypuszczone. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przerabiałem ten temat. Okręgowi chodzi o to ile ryb wyjechało z wody. Oni dobrze wiedzą ile wpuszczają. He He . Zadałem to samo pytanie po co taki rejestr, skoro zapisuje się tylko ryby zabrane z łowiska. Widocznie chodzi o dopuszczenie dużego błędu statystycznego. Również uważam, że jak chce się znać  stan ryb w łowisku to trzeba rejestrować wszystkie złowione ryby. Oddzielnie tylko zaznaczać te zabrane i te wypuszczone. 

Tak jest właśnie u mnie

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 miesiąc temu...

Przerabiałem ten temat. Okręgowi chodzi o to ile ryb wyjechało z wody. Oni dobrze wiedzą ile wpuszczają. He He . Zadałem to samo pytanie po co taki rejestr, skoro zapisuje się tylko ryby zabrane z łowiska. Widocznie chodzi o dopuszczenie dużego błędu statystycznego. Również uważam, że jak chce się znać  stan ryb w łowisku to trzeba rejestrować wszystkie złowione ryby. Oddzielnie tylko zaznaczać te zabrane i te wypuszczone. 

 

A czy prawdą jest, że im więcej wpisane w rejestrach tym więcej później będzie zarybień? Przynajmniej teoretycznie.

Bo jeśli tak to może warto fikcyjne "odłowy wędkarskie" ewidencjonować?  :P  :D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A czy prawdą jest, że im więcej wpisane w rejestrach tym więcej później będzie zarybień? Przynajmniej teoretycznie.

Bo jeśli tak to może warto fikcyjne "odłowy wędkarskie" ewidencjonować?  :P  :D

Nie wiem czy to prawda, ja wpisuję fikcję licząc że patrzą na to i więcej zarybia...

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A czy prawdą jest, że im więcej wpisane w rejestrach tym więcej później będzie zarybień? Przynajmniej teoretycznie.

Bo jeśli tak to może warto fikcyjne "odłowy wędkarskie" ewidencjonować?  :P  :D

... i...

Nie wiem czy to prawda, ja wpisuję fikcję licząc że patrzą na to i więcej zarybia...

... tak... patrzą, patrzą... a jak się "kapną", że bzdury piszecie, wejdą z siatami i wam odłowy kontrolne zrobią... sami siebie oszukujecie...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 tygodnie później...

A czy prawdą jest, że im więcej wpisane w rejestrach tym więcej później będzie zarybień? Przynajmniej teoretycznie.

Bo jeśli tak to może warto fikcyjne "odłowy wędkarskie" ewidencjonować?  :P  :D

.

 

Do zdanych po sezonie rejestrów połowów raczej nikt nie zagląda i lecą do kosza,a są tacy co wpisy robią w domu po to żeby zaimponować. Cały ten rejestr to pic na wodę.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

.

 

Do zdanych po sezonie rejestrów połowów raczej nikt nie zagląda i lecą do kosza,a są tacy co wpisy robią w domu po to żeby zaimponować. Cały ten rejestr to pic na wodę.

Ale "raczej" czy na pewno?

Czyżby zatem dane w informatorach o ilości odławianych przez wędkarzy ryb były brane z kapelusza?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

.

 

Do zdanych po sezonie rejestrów połowów raczej nikt nie zagląda i lecą do kosza,a są tacy co wpisy robią w domu po to żeby zaimponować. Cały ten rejestr to pic na wodę.

 

A skąd takie informacje Kolego?

 

Od kilku lat każdy rejestr jest wprowadzany do systemu, zostało to unormowane uchwałą walnego zgromadzenia delegatów okręgów. W niektórych okręgach szło to ciężko, nie było komu nauczyć się systemu itp, itd. Nie zmienia to faktu, że wszystkie dane z rejestrów są opracowywane statystycznie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Takie są fakty.

Moje rejestry od kilkunastu lat leciały przy mnie do kosza (PZW Zielona Góra)

Jak się cieszyłem że w roku 2018 zrezygnowali z niego aż do wczoraj kiedy dowiedziałem się że w nowym roku nikomu niepotrzebny papierek wrócił.

Edytowane przez adriano
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czasami aż ręce opadają...

Czytam tutaj posty i dostrzegam dwie postawy - minimaliści i kreacjoniści. Minimalista uważa, że przykry obowiązek wpisania daty połowu do rejestru jest tak bardzo uciążliwy, ze musiałby po tak wielkim wysiłku odpoczywać ze dwa tygodnie, wiec na wszelki wypadek tego lepiej nie czynić. Lenistwo lewel hard, jak mawia dzisiejsza młodzież. Z kolei maksymalista uważa, że wpisując do rejestru jakieś tony ryb, będzie to podstawa do przyszłych gigantycznych zarybień. Oba pomysły są całkowicie błędne, ba, wręcz szkodliwe...

 

Nie wiem, jak to wygląda w całej Polsce, oprę swą wypowiedź na tym, co dzieje się w moim okręgu. 

Otóż wszystkie rejestry, które są zbierane, trafiają później do opracowania do Olsztyna, skąd wracają w formie dokładnego opisania poszczególnych łowisk. I tak dzieje się od jakiś dwudziestu lat. W ten sposób można ocenić takie informacje jak presja na poszczególne łowiska, ilość i wielkość zabieranych ryb. Z tego wypływają wnioski o zmianie presji i zmianie wielkości poszczególnych gatunków. Jest to podstawą do próby przeciwdziałania pewnym trendom, lub podstawą do decyzji np. o podjęciu większych kontroli w przypadku przeniesienia się presji na inne niż dotychczas łowiska. Dane te są analizowane i porównywane z zapisami historycznymi, by wnioski były wyciągane nie na podstawie "widimisię" prezesa, a w oparciu o rzetelne dane. Rzetelne! To jest właśnie klucz do sukcesu. Dlatego warto być rzetelnym przy notowaniu zarówno pobytu nad wodą, jak i przy zapisywaniu zabieranych ryb. Posłużę się przykładem - co roku ilość "wędkarzodni" (tak nazwijmy sobie presję) na łowisku wygląda podobnie. Średnia ilość i wielkość łowionych ryb też jest stała. Informacja dla zarządu z tego płynie jedna - gospodarka jest prowadzona prawidłowo i należy ją kontynuować. Analiza ta nie bierze pod uwagę całej rzeszy no killowców, którzy nie chcieli zarejestrować swej obecności nad wodą, myśląc - bo i po co? A gdyby dane te były rzetelnie wprowadzone, to okazałoby się, że presja wzrosła i średnia ilość ryb złowionych (zabranych), w przeliczeniu na wędkarza spada. Czyli należy wyprzedzająco zwiększyć zarybienia, by utrzymać atrakcyjność łowiska.

I drugi przypadek, gdy kreacjonista wpisuje sobie, co mu tam myśl posunęła - okazuje się, że żyzność wody się podniosła i można zmniejszyć zarybienia tego łowiska, a ewentualnie zwiększyć tam, gdzie rejestry nie wykazują wzrostu połowów.

 

Żebyśmy się dobrze zrozumieli - operaty, na podstawie których dzierżawcy wód (w tym i PZW) dokonują zarybień, muszą być ściśle przestrzegane. Tyle ryb, ile jest w operacie zapisane, musi do wody trafić. Zarówno za małe, jak i za duże zarybienie może być podstawą do odebrania wody i kilka okręgów boleśnie się o tym przekonało. W każdym operacie są jednak tzw. widełki, czyli zarybić można nie więcej niż i nie mniej niż (tutaj wpisana jest kwota w przeliczeniu na wartość zboża, o ile pamiętam - żyta, ale tego nie jestem pewien). Dodatkowo ustawa przewiduje zarybienia w cyklu trzyletnim, czyli można, np. w przypadku przyduchy zwiększyć zarybienie w danym roku, odpowiednio je zmniejszając w latach kolejnych. I o ile nie ma tu dowolności, to jednak pewna elastyczność w działaniach jest możliwa. Dlatego warto rzetelnie wypełniać rejestry. Nikomu od tego, że wpisze datę korona z głowy nie spadnie, natomiast wpisywanie bzdur w postaci fantazyjnych połowów może skutkować zmniejszeniem, zamiast zwiększenia zarybień "naszego" łowiska. Dlatego warto robić to rzetelnie (wiem, powtarzam się, ale powtarzanie ułatwia zapamiętywanie), a dodatkowo należy wywierać presję na zarządy okręgów, by wszędzie pojawiały się podobne opracowania. Bielsko-Biała, Częstochowa i Katowice takie opracowania mają od wielu lat i nic - poza lenistwem - nie stoi na przeszkodzie, by w pozostałych okręgach było to normą.

  • Like 5
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Osobiście posiadam w swoich zbiorach kilka takich opracowań z Częstochowy. Jest tak jak piszesz.

Niestety, też kiedyś to już tłumaczyłem ale w zderzeniu się ze ścianą wędkarskiego widzimisię poddałem się. Fajnie Janusz to opisałeś. Łopatologicznie :)

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A ja pamiętam czasy, kiedy na znanym bużańskim "pigalaku" łowiliśmy tydzień we trzech i nikt do nas nie zajrzał. Zostawialiśmy tam sprzęt biwakowy i żarcie, żeby nie nosić kilka kilometrów od pociągu i po tygodniu przyjeżdżaliśmy na kolejny tydzień. I znowu nikogo nie było, a sprzęt wisiał sobie na drzewie tak, jak go zostawiliśmy. 

  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czasami aż ręce opadają...

Czytam tutaj posty i dostrzegam dwie postawy - minimaliści i kreacjoniści.

 (C.K. Dezerterzy) "Nie ma w słowniku ludzi kulturalnych słów, które mogłyby dostatecznie obelżywie określić" powyższe postawy. :lol:

 

 

Czytam tutaj posty i dostrzegam dwie postawy - minimaliści i kreacjoniści. Minimalista uważa, że przykry obowiązek wpisania daty połowu do rejestru jest tak bardzo uciążliwy, ze musiałby po tak wielkim wysiłku odpoczywać ze dwa tygodnie, wiec na wszelki wypadek tego lepiej nie czynić. Lenistwo lewel hard, jak mawia dzisiejsza młodzież. Z kolei maksymalista uważa, że wpisując do rejestru jakieś tony ryb, będzie to podstawa do przyszłych gigantycznych zarybień. Oba pomysły są całkowicie błędne, ba, wręcz szkodliwe...

Bardzo dobre i treściwe podsumowanie. Mieć tylko nadzieję, że te hordy pasjonatów wędkarstwa, znajdą choćby chwilę na przeczytanie tego ze zrozumieniem i w przyszłości poświęcą 2 minuty swej pasji, by zapisać swoją bytność nad wodą w niewielkim kawałku dokumentu. :P

 

 

Żebyśmy się dobrze zrozumieli - operaty, na podstawie których dzierżawcy wód (w tym i PZW) dokonują zarybień, muszą być ściśle przestrzegane. Tyle ryb, ile jest w operacie zapisane, musi do wody trafić. Zarówno za małe, jak i za duże zarybienie może być podstawą do odebrania wody i kilka okręgów boleśnie się o tym przekonało. W każdym operacie są jednak tzw. widełki, czyli zarybić można nie więcej niż i nie mniej niż (tutaj wpisana jest kwota w przeliczeniu na wartość zboża, o ile pamiętam - żyta, ale tego nie jestem pewien).

Janusz, dobrze opisałeś założenia operatu i gospodarowania rybackiego, tylko zauważyłem drobny błąd, który warto skorygować.

Zarybienia nie są przeliczane na równowartość żyta. Zarybienia są liczone rzeczowo (dana ilość sortymentu zarybieniowego ryby) lub kwotowo, gdy potrzeba zmienić/zastąpić potrzeby sortyment zarybieniowy (i jest to liczone po prostu w PLN). To tak w skrócie.

Wspomniane przez Ciebie odniesienie do żyta, dotyczy stawki opłaty za użytkowanie gruntu pod wodami, a ta jest przeliczna jako pewna wartość dt/żyta/ha. Płatne gotówką lub przelewem. :lol:

 

Mam wielką nadzieję, że wielu uważa, że nie jest to forum rybackie, to wiedza tego typu przyda się wędkarzom.

Sam wypełniam rejestry połowów, korzystam z danych w rejestrach lub nawet analizuję takie rejestry. I wiem jak to jest przydatne a jednocześnie proste w działaniu. :P

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Był w moim mieście obowiązek 'klikania' w autobusach biletami miesięcznymi. Za 'niekliknięcie' w maszynę wystawiano mandaty, mimo ważnego biletu. Władze miasta tłumaczyły ten idiotyzm dbałością o pasażera, bo dzięki klikaniu system miał wiedzieć, które linie i o której są obciążone. Że niby wyślą więcej tych autobusów. Coś tam między wierszami było też o unijnej dotacji na rozwój miejskiej komunikacji, że tak było w projekcie i musi funkcjonować.

 

Dziś klikania nie ma, nigdy nic z niego dla pasażerów oprócz mandatów i nerwów nie przyszło. Magistrat w końcu wycofał się z podkulonym ogonem z durnego zarządzenia, nikt rozsądny tego nie popierał.

 

Za 'niemanie' rejestru połowu (czyli czego?!) płaci się w moim okręgu 10 zł przy wnoszeniu opłat na kolejny sezon. Na tyle jest wyceniona (zapewne z nawiązką) jego przydatność. Biurokracja zawsze jest podejrzana, rzadko czemuś dobremu służy.

 

Nic nikomu do tego, gdzie spędzam wolny czas. Gdybym chciał zabrać jakąkolwiek rybę, wpisałbym i miejsce (trudno......wyjątkowo, dla wyższych celów), i czas, i gatunek. Ale co do zasady informacja o miejscu pobytu jest intymna i nie życzę sobie być inwigilowanym ;)

 

A gdzie potrzeba więcej autobusów czy zarybień, wiedzą wszyscy zainteresowani bez konieczności weryfikacji ilości kliknięć czy rejestrów obecności. Mam nadzieję :D

Edytowane przez cristovo
  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czasami aż ręce opadają...

Czytam tutaj posty i dostrzegam dwie postawy - minimaliści i kreacjoniści. Minimalista uważa, że przykry obowiązek wpisania daty połowu do rejestru jest tak bardzo uciążliwy, ze musiałby po tak wielkim wysiłku odpoczywać ze dwa tygodnie, wiec na wszelki wypadek tego lepiej nie czynić. Lenistwo lewel hard, jak mawia dzisiejsza młodzież. Z kolei maksymalista uważa, że wpisując do rejestru jakieś tony ryb, będzie to podstawa do przyszłych gigantycznych zarybień. Oba pomysły są całkowicie błędne, ba, wręcz szkodliwe...

 

Nie wiem, jak to wygląda w całej Polsce, oprę swą wypowiedź na tym, co dzieje się w moim okręgu. 

Otóż wszystkie rejestry, które są zbierane, trafiają później do opracowania do Olsztyna, skąd wracają w formie dokładnego opisania poszczególnych łowisk. I tak dzieje się od jakiś dwudziestu lat. W ten sposób można ocenić takie informacje jak presja na poszczególne łowiska, ilość i wielkość zabieranych ryb. Z tego wypływają wnioski o zmianie presji i zmianie wielkości poszczególnych gatunków. Jest to podstawą do próby przeciwdziałania pewnym trendom, lub podstawą do decyzji np. o podjęciu większych kontroli w przypadku przeniesienia się presji na inne niż dotychczas łowiska. Dane te są analizowane i porównywane z zapisami historycznymi, by wnioski były wyciągane nie na podstawie "widimisię" prezesa, a w oparciu o rzetelne dane. Rzetelne! To jest właśnie klucz do sukcesu. Dlatego warto być rzetelnym przy notowaniu zarówno pobytu nad wodą, jak i przy zapisywaniu zabieranych ryb. Posłużę się przykładem - co roku ilość "wędkarzodni" (tak nazwijmy sobie presję) na łowisku wygląda podobnie. Średnia ilość i wielkość łowionych ryb też jest stała. Informacja dla zarządu z tego płynie jedna - gospodarka jest prowadzona prawidłowo i należy ją kontynuować. Analiza ta nie bierze pod uwagę całej rzeszy no killowców, którzy nie chcieli zarejestrować swej obecności nad wodą, myśląc - bo i po co? A gdyby dane te były rzetelnie wprowadzone, to okazałoby się, że presja wzrosła i średnia ilość ryb złowionych (zabranych), w przeliczeniu na wędkarza spada. Czyli należy wyprzedzająco zwiększyć zarybienia, by utrzymać atrakcyjność łowiska.

I drugi przypadek, gdy kreacjonista wpisuje sobie, co mu tam myśl posunęła - okazuje się, że żyzność wody się podniosła i można zmniejszyć zarybienia tego łowiska, a ewentualnie zwiększyć tam, gdzie rejestry nie wykazują wzrostu połowów.

 

Żebyśmy się dobrze zrozumieli - operaty, na podstawie których dzierżawcy wód (w tym i PZW) dokonują zarybień, muszą być ściśle przestrzegane. Tyle ryb, ile jest w operacie zapisane, musi do wody trafić. Zarówno za małe, jak i za duże zarybienie może być podstawą do odebrania wody i kilka okręgów boleśnie się o tym przekonało. W każdym operacie są jednak tzw. widełki, czyli zarybić można nie więcej niż i nie mniej niż (tutaj wpisana jest kwota w przeliczeniu na wartość zboża, o ile pamiętam - żyta, ale tego nie jestem pewien). Dodatkowo ustawa przewiduje zarybienia w cyklu trzyletnim, czyli można, np. w przypadku przyduchy zwiększyć zarybienie w danym roku, odpowiednio je zmniejszając w latach kolejnych. I o ile nie ma tu dowolności, to jednak pewna elastyczność w działaniach jest możliwa. Dlatego warto rzetelnie wypełniać rejestry. Nikomu od tego, że wpisze datę korona z głowy nie spadnie, natomiast wpisywanie bzdur w postaci fantazyjnych połowów może skutkować zmniejszeniem, zamiast zwiększenia zarybień "naszego" łowiska. Dlatego warto robić to rzetelnie (wiem, powtarzam się, ale powtarzanie ułatwia zapamiętywanie), a dodatkowo należy wywierać presję na zarządy okręgów, by wszędzie pojawiały się podobne opracowania. Bielsko-Biała, Częstochowa i Katowice takie opracowania mają od wielu lat i nic - poza lenistwem - nie stoi na przeszkodzie, by w pozostałych okręgach było to normą.

Czegoś tutaj nie rozumiem. 

Mam łowisko, nad którym łowię z pięcioma kolegami. Każdy z nas postępuje zgodnie w własną wolą, czyli każda złowiona ryba zostaje starannie uwolniona i wraca z powrotem do wody. 

Jak przyjąć słuszność wpisywania samej daty w rejestr na danym łowisku. Co to przyniesie ? Pytam poważnie. W jaki sposób okręg podejdzie do wody X wiedząc, że dajmy na to, przez 100 dni w roku , 5 wędkarzy łowiło, nie zabrało ani jednej ryby. Co się zmieni na plus jeśli będziemy wpisywać datę a jaką szkodę zrobimy, kiedy tej daty dla tego łowiska X nie wprowadzimy. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

(...)

Nic nikomu do tego, gdzie spędzam wolny czas. Gdybym chciał zabrać jakąkolwiek rybę, wpisałbym i miejsce (trudno......wyjątkowo, dla wyższych celów), i czas, i gatunek. Ale co do zasady informacja o miejscu pobytu jest intymna i nie życzę sobie być inwigilowanym ;)

(...)

To możesz sobie siedzieć w domu, lub np. w kawiarni. PZW jest stowarzyszeniem, które opiekując się wodą, chce (przynajmniej w sporej części chce) dobrze się z tego opiekowania wywiązać. Jednym z elementów tej opieki jest wiedza (a nie zgadywanie) o presji na daną wodę. W sensie na dane łowisko. Stowarzyszenie lojalnie informuje Cię, że jednym z wymogów legalnego wędkowania jest wypełnienie rejestru (w moim okręgu zwanego Zezwoleniem). Jeśli wędkarz tego obowiązku nie wypełnia, to przestaje legalnie wędkować. Ktoś, kto nielegalnie wędkuje, w naszym kręgu prawnym nazywany jest kłusownikiem.

Chcąc wędkować bez śladów papierowych, masz takie rozwiązania:

1. Bycie kłusownikiem

2. Przekonanie władz swojego okręgu, by od obowiązku rejestracji odstąpiły.

3. Wędkowanie na wodach poza administracją PZW lub zaprzestanie wędkowania.

 

 

Czegoś tutaj nie rozumiem. 

Mam łowisko, nad którym łowię z pięcioma kolegami. Każdy z nas postępuje zgodnie w własną wolą, czyli każda złowiona ryba zostaje starannie uwolniona i wraca z powrotem do wody. 

Jak przyjąć słuszność wpisywania samej daty w rejestr na danym łowisku. Co to przyniesie ? Pytam poważnie. W jaki sposób okręg podejdzie do wody X wiedząc, że dajmy na to, przez 100 dni w roku , 5 wędkarzy łowiło, nie zabrało ani jednej ryby. Co się zmieni na plus jeśli będziemy wpisywać datę a jaką szkodę zrobimy, kiedy tej daty dla tego łowiska X nie wprowadzimy. 

Miałem nadzieję, że wystarczająco łopatologicznie to wyłożyłem. No nic, spróbuję raz jeszcze.

Na początek drobne wyjaśnienie - nawet uwalniając wszystkie ryby, wędkując wpływamy na środowisko. Nie wszystkie ryby przeżywają uwolnienie, część ryb po uwolnieniu choruje, stając się potencjalnym źródłem infekcji dla innych ryb, Te, które chorują i nie są źródłem chorób dla innych ryb, mogą nie przystąpić do tarła, lub tarło może być nieskuteczne. Wpływu no kill na łowisko może być sporo więcej możliwości, choć oczywiście zabicie ryby jest bardziej ostateczne i powoduje, że ta ryba już nigdy złowiona nie będzie, a jej gonady potomstwa nie wydadzą. Wstęp był istotny by wskazać, że samo uwalnianie ryb nie oznacza braku wpływu na łowisko.

 

Przykład - od wielu lat na łowisko przychodzi 10-ciu wędkarzy, którzy łowią po 10 dni w roku, za każdym wędkowaniem zabierają jedną, kilogramową rybę. Presja wynosi 100 osobodni, a wydajność łowiska wynosi 100 kg, przy średniej wielkości ryb wynoszącej 1 kg. Na to samo łowisko przychodzi dodatkowo 5-ciu wędkarzy uwalniających wszystkie ryby i każdy z nich przychodzi 20 razy w ciągu roku. Na papierze widoczna jest zmiana - presja wynosi 200 osobodni, przy tej samej ilości ryb zabranych z łowiska średnia matematyczna wielkość zabranych ryb, w przeliczeniu na wędkarza, wynosi 0,5 kg. Jest to sygnał, że presja się zwiększyła i aby zapewnić dalszą atrakcyjność łowiska, należy zwiększyć zarybienia. Dodatkowo jeśli presja się zwiększa, to w ślad za nią powinny pójść częstsze kontrole danego łowiska.

Przykład jest tu maksymalnie uproszczony, ale chodzi by uwypuklić mechanizm działania, bez zbędnego wchodzenia w szczegóły.

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To możesz sobie siedzieć w domu, lub np. w kawiarni. PZW jest stowarzyszeniem, które opiekując się wodą, chce (przynajmniej w sporej części chce) dobrze się z tego opiekowania wywiązać. Jednym z elementów tej opieki jest wiedza (a nie zgadywanie) o presji na daną wodę. W sensie na dane łowisko. Stowarzyszenie lojalnie informuje Cię, że jednym z wymogów legalnego wędkowania jest wypełnienie rejestru (w moim okręgu zwanego Zezwoleniem). Jeśli wędkarz tego obowiązku nie wypełnia, to przestaje legalnie wędkować. Ktoś, kto nielegalnie wędkuje, w naszym kręgu prawnym nazywany jest kłusownikiem.

Chcąc wędkować bez śladów papierowych, masz takie rozwiązania:

1. Bycie kłusownikiem

2. Przekonanie władz swojego okręgu, by od obowiązku rejestracji odstąpiły.

3. Wędkowanie na wodach poza administracją PZW lub zaprzestanie wędkowania.

 

 

Miałem nadzieję, że wystarczająco łopatologicznie to wyłożyłem. No nic, spróbuję raz jeszcze.

Na początek drobne wyjaśnienie - nawet uwalniając wszystkie ryby, wędkując wpływamy na środowisko. Nie wszystkie ryby przeżywają uwolnienie, część ryb po uwolnieniu choruje, stając się potencjalnym źródłem infekcji dla innych ryb, Te, które chorują i nie są źródłem chorób dla innych ryb, mogą nie przystąpić do tarła, lub tarło może być nieskuteczne. Wpływu no kill na łowisko może być sporo więcej możliwości, choć oczywiście zabicie ryby jest bardziej ostateczne i powoduje, że ta ryba już nigdy złowiona nie będzie, a jej gonady potomstwa nie wydadzą. Wstęp był istotny by wskazać, że samo uwalnianie ryb nie oznacza braku wpływu na łowisko.

 

Przykład - od wielu lat na łowisko przychodzi 10-ciu wędkarzy, którzy łowią po 10 dni w roku, za każdym wędkowaniem zabierają jedną, kilogramową rybę. Presja wynosi 100 osobodni, a wydajność łowiska wynosi 100 kg, przy średniej wielkości ryb wynoszącej 1 kg. Na to samo łowisko przychodzi dodatkowo 5-ciu wędkarzy uwalniających wszystkie ryby i każdy z nich przychodzi 20 razy w ciągu roku. Na papierze widoczna jest zmiana - presja wynosi 200 osobodni, przy tej samej ilości ryb zabranych z łowiska średnia matematyczna wielkość zabranych ryb, w przeliczeniu na wędkarza, wynosi 0,5 kg. Jest to sygnał, że presja się zwiększyła i aby zapewnić dalszą atrakcyjność łowiska, należy zwiększyć zarybienia. Dodatkowo jeśli presja się zwiększa, to w ślad za nią powinny pójść częstsze kontrole danego łowiska.

Przykład jest tu maksymalnie uproszczony, ale chodzi by uwypuklić mechanizm działania, bez zbędnego wchodzenia w szczegóły.

Dziękuję za odpowiedź. 

Z jedną rzeczą mogę się zgodzić - w jakimś stopniu wpływamy oczywiście na środowisko wodne. To fakt nie do podważenia. 

Na temat reszty mam odmienne zdanie. Ale dzięki, za wyłożenie swojej teorii. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzięki Janusz, że w sposób przyziemny wytłumaczyłeś sens prowadzenia rejestrów. Ubolewam tylko, że ludzie z zarządu koła nie potrafią tego sensownie wyjaśnić. Stąd też pewnie bierze się wokół tych "książeczek" tyle wątpliwości.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

siemka ..rejestry rejestrami  ..liczenie liczeniem a tak naprawde wystarczy pospacerować w okresach tarła ryb by je doskonale zobaczyć kilkanascie lat temu nie było rejestrów  a ryb było co niemiara i nie ważne czy to była ówczesna śmierdzaca odra czy czyściutka żwirownia  ...poprostu ryby było widać  niech ktoś mi napisze dzisiaj że widzi kilkadziesiat metrowych szczupaków na 2 hektatarowym stawie  bodż dziesiatki  ogromnych  sandaczy w zatokach odry które sie wycieraja ..dotyczy wiekszosci ryb które pamietam z lat 90 nawet jeszcze po 2000 r . u mnie już tak nie ma a znam troche odcinków odry ..niektórzy twierdza że to sumy wszystko zjadły.a ja powiem że to sumy ale na 2 nogach .. jeszcze do niedawna utwierdzałem sie w przekonaniu że wedkarz ryby nie przetrzebi , teraz wiem ze to nie prawda ..wszystko zalezy od naszego podejscia duża garść wedkarzy to już rozumie  ale to igła w stogu siana ..wg mnie należy wprowadzić przynajmniej na kilka lat limity ROCZNE.bo znamy sytuacje w których niektórym wedkarzom a raczej  pseudo wędkarzom brakuje zamrażarek  by pomieścić swoja pasję..pozdrawiam  

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To możesz sobie siedzieć w domu, lub np. w kawiarni. PZW jest stowarzyszeniem, które opiekując się wodą, chce (przynajmniej w sporej części chce) dobrze się z tego opiekowania wywiązać. Jednym z elementów tej opieki jest wiedza (a nie zgadywanie) o presji na daną wodę. W sensie na dane łowisko. Stowarzyszenie lojalnie informuje Cię, że jednym z wymogów legalnego wędkowania jest wypełnienie rejestru (w moim okręgu zwanego Zezwoleniem). Jeśli wędkarz tego obowiązku nie wypełnia, to przestaje legalnie wędkować. Ktoś, kto nielegalnie wędkuje, w naszym kręgu prawnym nazywany jest kłusownikiem.

Chcąc wędkować bez śladów papierowych, masz takie rozwiązania:

1. Bycie kłusownikiem

2. Przekonanie władz swojego okręgu, by od obowiązku rejestracji odstąpiły.

3. Wędkowanie na wodach poza administracją PZW lub zaprzestanie wędkowania.

 

 

Miałem nadzieję, że wystarczająco łopatologicznie to wyłożyłem. No nic, spróbuję raz jeszcze.

Na początek drobne wyjaśnienie - nawet uwalniając wszystkie ryby, wędkując wpływamy na środowisko. Nie wszystkie ryby przeżywają uwolnienie, część ryb po uwolnieniu choruje, stając się potencjalnym źródłem infekcji dla innych ryb, Te, które chorują i nie są źródłem chorób dla innych ryb, mogą nie przystąpić do tarła, lub tarło może być nieskuteczne. Wpływu no kill na łowisko może być sporo więcej możliwości, choć oczywiście zabicie ryby jest bardziej ostateczne i powoduje, że ta ryba już nigdy złowiona nie będzie, a jej gonady potomstwa nie wydadzą. Wstęp był istotny by wskazać, że samo uwalnianie ryb nie oznacza braku wpływu na łowisko.

 

Przykład - od wielu lat na łowisko przychodzi 10-ciu wędkarzy, którzy łowią po 10 dni w roku, za każdym wędkowaniem zabierają jedną, kilogramową rybę. Presja wynosi 100 osobodni, a wydajność łowiska wynosi 100 kg, przy średniej wielkości ryb wynoszącej 1 kg. Na to samo łowisko przychodzi dodatkowo 5-ciu wędkarzy uwalniających wszystkie ryby i każdy z nich przychodzi 20 razy w ciągu roku. Na papierze widoczna jest zmiana - presja wynosi 200 osobodni, przy tej samej ilości ryb zabranych z łowiska średnia matematyczna wielkość zabranych ryb, w przeliczeniu na wędkarza, wynosi 0,5 kg. Jest to sygnał, że presja się zwiększyła i aby zapewnić dalszą atrakcyjność łowiska, należy zwiększyć zarybienia. Dodatkowo jeśli presja się zwiększa, to w ślad za nią powinny pójść częstsze kontrole danego łowiska.

Przykład jest tu maksymalnie uproszczony, ale chodzi by uwypuklić mechanizm działania, bez zbędnego wchodzenia w szczegóły.

 

Ech......zwij mnie więc kłusownikiem :ph34r:

 

Niestety, wiara w przepis, zakaz, nakaz, biurokrację i statystykę na szkolnym poziomie jest w narodzie silna. A uczą mądrzy profesorowie, że prawdziwie rozsądna norma prawna powinna posiadać oprócz innych ważnych cech także dający się prosto wskazać cel......zresztą każda norma zachowania powinna wynikać z dobrego celu czy do niego prowadzić. Biurokracja jako cel byłaby wypaczeniem prawodawstwa.

 

Ustawodawca, zwany racjonalnym, o dziwo tym razem zachował się po części racjonalnie, dając wybór co do wymogu rejestrowego. Obowiązek wpisywania obecności na łowisku nie wynika z ustawy! Ustawa daje jedynie uprawnionemu do rybactwa (sic!) możliwość wprowadzenia takiego wymogu. Pomijam, czy tak szczegółowy przepis jest w ogóle potrzebny, wystarczyłby ogólny - zarządca wody ustala zasady wędkowania wedle własnej woli, z uwzględnieniem ustaw i rozporządzeń. I tyle. PSR kontroluje przecież także pod kątem wymogów ustanowionych przez tegoż uprawnionego.

 

Tu mnie kusi, żeby pozastanawiać się nad sensem prowadzenia gospodarki rybackiej przez związek wędkarski na wodach, które rybaków nie widziały od dobrych kilku czy kilkunastu lat, ale innym razem. W każdym razie warto byłoby posiadać jakąś ustawę skierowaną do wędkarzy i dającą im możliwość prowadzenia racjonalnej polityki wędkarsko-rekreacyjnej na zarządzanych akwenach, w tym wodnych, hahahahaha :D

 

Przypominam sobie sytuację sprzed kilku lat, gdy zmieniono rozporządzenie dotyczące faktur. Po prostu nieco te faktury odczarowano, odformalizowano, usunięto m.in. obowiązek rozróżniania kopia/oryginał. Przez lata ludzie włosy rwali sobie z przestraszonych łbów, bo ktoś zamiast oryginału, otrzymał kopię. Bzdura? Nie, tak było. Tak było i było wielu, którzy tego wymagali jak najświętszej zasady. Nadeszła liberalizacja, ale strach pozostał. Musieliśmy w firmie dostosowywać program księgowy do wymogów jednego z większych kontrahentów, ponieważ ich dział księgowy, prowadzony przez starej daty główną księgową stwierdził, że nie będzie przyjmował faktur, na których znajdują się słowa kopia/oryginał. Na nic tłumaczenia, że teraz nie ma to znaczenia, bo ważne są faktury nowego i starego typu. Przepis! Taka była odpowiedź. Przepis wskazuje, co ma się na fakturze znaleźć, a więc wszystko, czego nie ma i wszystko, co jest poza to, co ma być, stanowi o nieważności takiego dokumentu.

 

Tak, strach..... Religie straszą nas od kołyski piekłem czy innym potępieniem, politycy i urzędnicy karami, jesteśmy wytresowani jak bezzębne tygrysy cyrkowe.

 

Nie masz numerka na łódce, mandat! Nie masz kapoka w bakiście, mandat! Nie masz w rejestrze info, że jesteś gdzie jesteś, mandat! Najgorsze w tym jest to, że te wymogi nie mają dobrego celu. Celem nie jest ani bezpieczeństwo (skoro kapok może być uwiązany w bakiście), ani walka z kłusownictwem (niby jak wymalowany numerek miałby na poziom kłusownictwa wpłynąć?), ani w końcu wzrost pogłowia ryb (że tych ryb będzie więcej w związku z wyplutą przez jakiś system statystyką obecności?). Jedynymi celami niezmiennie pozostaje pokazanie obywatelowi wędkarzowi miejsca w szeregu. A ten jak baran się na to godzi. Bo tak było zawsze, albo tak jest gdzieś tam, gdzie są ludzie cywilizowani i ryby, albo coś tam jeszcze. Ale tego, że są miejsca, gdzie ryby są i bez tych udziwnień, nie chce dostrzegać.

 

Nie jestem wrogiem rejestrów połowu. Ale połowu przede wszystkim, czyli ilości złowionych i zabranych ryb. Poza tym nie w naszej teraźniejszości. To jest leczenie raka witaminą C. Cóż z tego, że te rejestry Olsztyn czy inna Warszawa przerobią na liczby osobo-dniówek? Czy one uwzględniają chociażby kłusownictwo? Albo migracje ryb? Albo to, że jakiś mędrek podniesie jaz na wiosnę i ryby nie wrócą na swoje letnie stanowiska? Albo że zima będzie tak mroźna, że przyducha wybije 70% pogłowia jakiegoś gatunku? Takich 'albo' jest wiele i wszystkie wymykają się statystyce.

 

Gdyby istniał jakiś centralny zarząd, określający co, gdzie i ile zarybić, może miałoby to większy sens. Ale to robią okręgi, czyli ludzie, którzy bez żadnych rejestrów powinni wiedzieć, gdzie jest potrzeba zarybień, gdzie warto wprowadzać odcinki no kill, gdzie zakazać wędkowania (np. zimowiska), gdzie w końcu istnieje zbyt duża presja. To są dane wynikające z doświadczenia życiowego, z wyników kontroli, z rozmów w kołach itp. Nie z rejestrów. Jeżeli rządzący w okręgach potrzebują rejestrów, nie nadają się, nie znają po prostu własnego terenu. Tak samo było z wspomnianym przeze mnie klikaniem w autobusach - wszyscy wiedzieli, jak wygląda sytuacja komunikacyjna w mieście bez konieczności dodatkowej statystyki. Ten wymóg był dokładnie tak samo idiotyczny jak lista obecności na większości polskich rzek i jezior.

 

Odcinki specjalne, jakieś licencjonowane wody z dodatkowymi opłatami i obostrzeniami.....proszę bardzo! 10 osób dziennie na danym odcinku, 50 łódek na zalewie....coś za coś. Czy aby stwierdzić, że na przykładowo Siemianówce jest od groma wędkarzy i dokonuje się rzeź potrzebny jest Olsztyn i statystyczny wyciąg z rejestrów? A może wystarczy wejść na jerka, albo pojechać w październikowy weekend nad wodę z lornetką? Albo zwiększyć kontrole? Przeprowadzić po sezonie odłowy kontrolne?

 

I tak dalej. Umknęło mi wiele myśli, niestety dużo przede mną dziś papierkowej i nie tylko roboty....za chaos przepraszam, muszę n razie znikać :rolleyes:

Edytowane przez cristovo
  • Like 7
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

(...). Obowiązek wpisywania obecności na łowisku nie wynika z ustawy! Ustawa daje jedynie uprawnionemu do rybactwa (sic!) możliwość wprowadzenia takiego wymogu. (...)

I dzierżawca z tego prawa korzysta. Czyli wiesz, tylko masz to...

:ph34r:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

Ładowanie
×
×
  • Dodaj nową pozycję...