Skocz do zawartości

S. Cios "Głowacica wędkarza doskonałego" - moja, mocno subiektywna recenzja i refleksje


mart123

Rekomendowane odpowiedzi

„Głowacica-wędkarza-doskonałego- moja-mocno-subiektywna-recenzja-i-refleksje – repetycja  czyli  bis

 

Własnie otrzymałem  ksiegę i chcąc niezwłocznie skonfrontować wlasne, wyłącznie personalne przemyślenia, wnioski  i odczucia z  subiektywną recenzją krakuera-autora tego wątku,  zacnego meża i  małzonka 3 żon kolegi M  wnet przystapiłem do analizy lektury. Zatopiwszy  się w niej  niesiony żądzą poznawczą ( a ta –wiadomo, zawsze wiąże się z tłumieniem afektów, te zaś z zasady ustępują instyktowi badawczemu), mając świadomość  wrodzonej  eksperiencji  do  właściwej i adekwatnej oceny od rana pasłem się, poiłem i napawałem  tak treścią jak i obrazami  zawartymi  w  wydawnictwie pod redakcją Sz. Pana Stanisława. Ani się nie oglądnałem,  a już byłem  na  41  stronie,  zanim Anioł Panski  "zwierzy"  dzwony ogłosiły bo  kurier bardzo rano ją rozdysponował jakby przeczuwając  mój ferment w oczekiwaniu na jego przyjazd. Różne mysli i przemyslenia   w tym czasie  kłebiły się w glowie i  w skroniach nawet  zapulsowało  ( o wylewie nawet pomyslalem , ale  to nie sprawy naczyniowe na szczęscie,  a prędzej osobliwej ekstazie uległem nie wiedziec czemu.. ).  Wiec  żeby  nie uleciały i nic się nie zmarnowało, nie  utraciło… postanowilem natychmiast , na gorąco  spisac  i podzielic się z nimi z Wami , póki wszystko świeże i ciepłe jeszcze...Lecz od razu zastrzegam się, że jeśli ktokolwiek czytając moje autorefleksje dozna  jakiekolwiek przesłanki  iż może to być  w jakiś sposób prześmiewcze, cyniczne, sarkastyczne  czy  nawet szydercze, niech wie że  to sa to li tylko Jego własne domniemania,  nie mające nic wspólnego z przekazem  autora tych słów. Innymi słowy wszelkie podobienstwo do osób i zdarzen  jest przypadkowe i jakakolwiek  osobista impresja  ewentualnej  „karykatury”   tych osób  lub  treści nie jest zamierzona - bron Cię Panie Boże..przeze mnie absolutnie.

Zatem, przystepuję co nastepuje. Mogłbym jeszcze tytułem wstępu mówić długo i mądrze, ale nie będę tu świrował pawiana bo znaki (w maszynopisie) uciekaja i zabraknie ich na tresciwsze i bardziej merytoryczne "resume"  związane z przedmiotem eksploracji. A do konca ksiazki jeszcze 235 stron!

Ksążka jest zielona. To dobrze. To przyjazny kolor każdemu wedkarzowi, szczególnie doskonałemu, czyli nam wszystkim  oczywiście . W połaczeniu z jesienną szatą nadbrzeżnego drzewostanu na  zdjęciu z okładki,  rudo- bordowe lico królowej Podhala pieknie się komponuje z tłem  i formuje  obraz tworząć absolutną  jednosć  pospołu. Wspaniala kompozycja.  Zauwazcie jaką agresywną, dziką i złą  minę ma ryba na tym zdjęciu.  Nie jest widać przyjazna, misiowata i  zadowolona z faktu że ktos ją przytula.   A proszę zauwazyć. Jakie  odmienne  lico ma  łowca tego kapitalnego okazu. Błogie, promienne,  ukontentowane-  jak po dobrze spełninym akcie…  Az miło popatrzeć. Głowacica wedkarza szczesliwego…

 Otwieram ksiegę. Po przeczytaniu wstępu moją uwage przykuła mała drobna rzecz.  Na reklamie książki „ Wedkarz Doskonały”-str.8, u dołu jest dopisek- uzupelnienie tytułu: „czyli wypoczynek człowieka myslącego”..   i wtenczas przez myśl przemknęło mnie jakby tak do tytułu „ Głowacica wedkarza doskonalego” dodać u dołu  :  czyli nie najezdzić się, a złowić” ..  ( no bo jak doskonały  to rach ciach i siedzi..!)

Ale to tylko moje takie abstrakcyjne skojarzenie.

Na stronie 10  na zdjęciu  siedzi Wojtek ( Łopatka) pod kopką siana. W pierwszym momencie pomyslałem- czyta brewiarz...

Strona 16. Pacze i widze. W wodzie z nastroszonymi wędziskami  stoi 9 –ciu chłopa niczym w szyku bojowym piechoty, czy w tyrarierze poszukiwawczej  jakiej?  Aha, głowy chłopaki pewnie szukają pomyślalem.. Łatwo nie będzie...18 nóg w wodzie , a ryba to płochliwa.. Podpis pod zdjęciem: „ członkowie klubu …przed Wigilią” … Nasuwa się tutaj pytanie... takie pytanie… , co może być na stole we Wigilie? Ryba!  jak nic,  pomyslalem, no przecież nie położą  pasztet we Wilię…Tylko troszku to kontrastuje ze zdaniem z wstępniaka” autora  : „…Nie można tez przecenić faktu,  ze glowacica jeszcze egzystuje  w polskich wodach jedynie dzięki i wędkarzom…J

Str 19. … Delektowac się „huchenweinem” …ech,  rozmarzyłem się.. W moich czasach się  też delektowało  głowacicowymi trunkami , ale nie było to wino „dedykowane”,  raczej  na wszystkie ryby było –takie  „plenarne” -  słodkie, owocowe, biale… No, inna sprawa i sympozjów  tedy tyle  nie było. „Plenum” za to  było co 4 lata chyba…

Str. 41. Fot. 18. Zbyszek z głowacicami. Olsnienie! No kruca!- jak skóre zdjął. Przecież po lewej klęczy Jan Chimilsbach! ... Himilsbach pił kiedyś piwo na środku Marszałkowskiej. Podeszła do niego staruszka i mówi -
Co Pan tu, proszę Pana, sieje zgorszenie? Piwo Pan pije na środku ulicy kuzwa?!!! Babciu – powiada Janek – pani nie wie o co tu chodzi. Ja  do organizmu wprowadzam bajkowy nastrój...

 Żeby nie przedłużać (  i nie psuć nastroju) , powiem  na koniec tej jakże obszernej i merytorycznej recenzji krótko i zwięzle ( szort end słyt ). Książka generalnie mnie się podoba,. bo jest duzo grubsza od wydawnictwa P&L tego samego autora...Jedna rzecz mi się niej nie podoba... Nie ma w niej nic o mnie!  :)

Edytowane przez border river
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A dla mnie ta książka ma jedną zasadniczą wadę - jest stanowczo za krótka.

Może też zabrakło trochę o biologi głowacicy.

Dla mnie jako osoby zainteresowanej głowacicą i próbującej je łowić jest to pozycja obowiązkowa, pierwsza tak naprawdę poświęcona w całości tej rybie. Do tej pory w temacie głowacicy dysponowałem tylko segregatorem z ponad 100 stronami artykułów wyciętych z polskich gazet wędkarskich (ileż to można czytać), oraz słowacką książką którą też  próbuje poczytywać "Hlavatka riba meho żivota", a także informacjami znajdowanymi na różnojęzycznych forach internetowych.

Mam nadzieję że Autorowi uda się zebrać kiedyś więcej ciekawych materiałów i coś się jeszcze w tej tematyce ukaże, (a może i ja swoje trzy grosze bym dołożył).

Pozdrowienia dla Autora i głowacicowych fascynatów!!!

  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Poprzednia, pierwsza chyba tematyczna monografia autorstwa Janusza Nyka - "Troć wędrowna", byłaby rozdeptana przez wędkarski świat na blaszkę. W tym jesteśmy mocni. I dlatego monografie są u nas takie rzadkie.. :)

Gratulacje dla autora - bez czytania.. :)   

  • Like 4
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Poprzednia, pierwsza chyba tematyczna monografia autorstwa Janusza Nyka - "Troć wędrowna", byłaby rozdeptana przez wędkarski świat na blaszkę. W tym jesteśmy mocni. I dlatego monografie są u nas takie rzadkie.. :)

Gratulacje dla autora - bez czytania.. :)   

Gratulując masz na myśli powiedzenie ze świata polityki i celebrytów? Nie ważne, co mówią ... Czytam opinie i zaczynam się zastanawiać, czy jak oczekiwałem monografia, czy jednak bardziej beletrystyka? Chciałbym wierzyć, bo książka jeszcze do mnie nie dotarła, że jednak to pierwsze. Mój niepokój znacznie wzrósł po stwierdzeniu autora, że pracował pod presją czasu. Przepraszam bardzo, ale czy to trochę nie świadczy o braku szacunku do czytelników? Wszystko jedno, czy pisze się "Bajki z mchu i paproci", czy pierwszą w kraju pozycję o głowacicy. Autor pisał z nożem na gardle? Wydawcy naciskali? Autor wspomniał też o innych powodach. Nie wiem, co o tym myśleć? Jakość papieru, zdjęcia, nawet te chochliki drukarskie, które mogą się zawsze przytrafić, to przynajmniej dla mnie sprawy drugorzędne. Czekałem na wydanie i miałem jakieś swoje oczekiwania. Szczególnie po zaanonsowaniu przez autora tytułów rozdziałów. Mam nadzieję, że aż tak bardzo się nie rozczaruję.

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wydanie książki Janusz to nie jest "akt wolnorynkowy" czy nawet "wzniosłe wydarzenie" jakby chcieli to czytelnicy widzieć.

Swoje książki wydawałem dawno temu, więc o wszystkich obecnych uwarunkowaniach rynku nie mogę wiedzieć, ale jedno myślę, że pozostało wspólne dla tego procesu a mianowicie ilość czynników pozornie nie związanych z cyklem wydawniczym, umowami z autorami, cyklem promocyjnym i całym szeregiem rzeczy których nawet przy najbardziej zorganizowanej osobie wymagają nieformalnego podejścia i niesamowitych akrobacji. A kiedy to już wszystko gotowe i wydaje się, że materiał domknięty i zgromadzony wedle życzenia przychodzi kolej na zmierzenie się z kolejnym "niedoborem rynkowym" to znaczy z tym iż na dobrego łamacza i korektora to trzeba grzecznie w kolejce odstać czasem rok, czasem więcej...

Złożenie tych wszystkich puzzli to na prawdę sztuka z dużą domieszką szczęścia...

Czytelnik nie musi tego wiedzieć i to jest ok...

Autor nie musi tego tłumaczyć i to jest także ok...

  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Za pozwoleniem, dokonam pierwszego przeglądu recenzji, bo już niemała grupa zapoznała się z książką i skomentowała ją (nie tylko w internecie; miałem też szereg telefonów).

1. W zasadzie większość komentarzy wpisuje się w pierwsze zdanie w książce - że głowacica należy do najbardziej kontrowersyjnych ryb w PL i wzbudzających największe emocje. Tego nie da się ukryć, czy wypowiadają się o niej przeciwnicy, zwolennicy, lub postronni. A ponieważ ogół społeczeństwa lubi wylewać żale, więc jest jak jest.

2. Większość komentarzy dotyczy tego, czego w książce nie ma. Rozumiem ból tych wędkarzy. Zapewne chyba mieliby jeszcze większy ból, gdyby książka była 2 razy grubsza, kosztowała 2 razy więcej i trzeba by czekać jeszcze co najmniej kilka lat na jej ukończenie.

3. Jest wiele oczekiwań - sprzecznych albo nierealistycznych (obiektywnie lub subiektywnie).

4. Jest kilka interesujących konstruktywnych komentarzy, w tym deklaracji chęci wsparcia ewentualnego II wydania w bliżej nieokreślonej przyszłości. Dziękuję i zapraszam do współpracy, dla wspólnego dobra.

5. Prawie nikt nie odnosi się do nowych i nieznanych szerzej elementów podanych w książce, których jest całe mnóstwo (zwłaszcza w moich rozdziałach). Może to oznaczać, że: 1) Nie zauważyli ich, 2) Już je znają (choć nie wiem skąd), 3) Nie interesują się nimi (byłoby to dziwne), 4) Nie doczytali książki do końca. W tym kontekście należy podkreślić, że Czytelnicy zwracają uwagę na trzeciorzędne kwestie (w mojej ocenie).

 

Dziękuję wszystkim, którzy poświęcili swój czas na to, żeby wyrazić swoje poglądy, jakie by one nie były.

  • Like 9
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z daleka widać, że miejscowi, co można poznać po niezwykle gustownych nakryciach

głowy, typu wyszmelcowana, wełniana czapeczka, z pomponem, rzecz jasna, skierowanym w kierunku rzutów spinningiem.

I tak codziennie, kilkunastu pazernych łowców, kilka godzin rano, kilka wieczorem.

Co zresztą wcale nie znaczy, że ludność tam zamieszkałą oskarżam o wytłuczenie stada ryb, ale udział w tym mają niebagatelny.

 

 

Podsumowują i kończąc mój w tym wątku udział.

W najnowszej, już tej nieromantycznej historii wędkarstwa głowacicowego w Polsce jak w zwierciadle odbija się ruska mentalność i podejście do zasobów rzeki w wykonaniu polskiego wędkarza - jak gdzieś pojawią się duże ryby to trzeba szybko je wybić, najlepiej do spodu, żeby dla innych nie zostało. Dlatego naiwne, oderwane granatem od realiów założenie, którego echa widoczne są w wypowiedziach autorów zaproszonych do współtworzenia książki, że popularyzacja tego gatunku spowoduje jakieś wzrosty czy rozwoje lokalnych biznesów i zainteresowania władz co z kolei przełoży się na większą troskę o gatunek i tak w kółko, okazały się szkodliwą mrzonką. Co gorsze, mrzonką były od samego początku. To był grzech pierworodny wszelkich akcji popularyzatorkich - rozkrzyczeć na całą Polskę, że w Dunajcu i Popradzie pływają metrowe i większe ryby, okrasić to pięknymi zdjęciami okazów i dać byle komu pełną wiedzę jak, gdzie i kiedy łowić tę rybę przy śmiechu wartych, matrwych przepisach ochronnych i zerowych kosztach pozwoleń na połów tej ryby (pomijam żenującą dopłatę za spinning w okresie jesienno zimowym w wysokości 50 zł czy coś koło tego). Owszem, w latach głowacicowego boomu czyli od 1995 do, powiedzmy 2005 dał się zauważyć pewien wzrost zainteresowania tą rybą ze strony przyjezdnych wędkarzy ale na podstawie własnych obserwacji wiem, że przyjezdny łowca głowacic to był głównie klient niskobudżetowy - jakiś tani nocleg, może być na nieogrzewanym poddaszu byle był niedrogi, pół kilo kiełbasy i flaszka na kolację, pasztet i dwa piwa na śniadanie - śmiech na sali w porównaniu do tego co zostawiają narciarze i, biorąc pod uwagę ich liczebność turyści górscy. Problem główny polegał jednak na czymś innym. Po 1995 na głowatkę ruszyli szeroką ławą miejscowi wędkarze, którzy do tej pory poza punktowymi wyjątkami nie mieli pojęcia jak się tą rybę łowi.   Pamiętam, z lat przedpucharowych miejsce Pod Strażnicą, w zasadzie w centrym wsi, gdzie głowatki łowił jeden, słownie JEDEN wędkarz miejscowy, nawiasem mówiąc znakomity łowca okazów tej ryby i producent równie znakomitych woblerów z buczyny, znany niektórym Janek Z. Ja sam pamiętam przypadki, ze chodząc po Dunajcu tydzień po tygodniu rozponawałem swoje ślady na śniegu z poprzedniej wyprawy i były to jedyne ślady woderów nad wodą. W wyniku wybuchu zainteresowania miejscowi szybko zorientowali się jakie ryby pływają koło ich domów, podpatrzyli krakowskich speców i w tygodniu, po cichutku, dzień pod dniu, rankami, wieczorami i po nocach głowatki wyjeżdżały jedna po drugiej spod Strażnicy, z płani pod zaporą, spod wodomierza.
Podobnie działo się na niższych odcninkach Dunajca, co opisał dokładnie sierżant. Tak też było nad Popradem, z tym, że tam z popularyzacji skorzystało głównie kilka ekip sądeckich, które skutecznie wyczyściły tę rzekę od Leluchowa w dół. Taki to właśnie rozwój kosztem niemałej populacji głowacicy w rzekach Podhala zafundowali nam popularyzatorzy. Nie na darmo pojęcie vulgarization w języku angielskim jest pojęciowo bliskie znaczeniu słowa popularization.

post-46130-0-34847700-1541668077_thumb.jpg

  • Like 5
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Panie Stanisławie pozwoliłem sobie napisać czego mi brakuje w tej książce z jednego powodu. Wiem jakie są trudności z wydaniem książki i prawdopodobnie było to pierwsze i ostatnie wydanie. Obym mylił się, bardzo bym chciał. Dlatego też oczekiwałem, że książka będzie zawierała oddzielny, ale obszerny rozdział dot. przynęt i ich twórców. To jest moje oczekiwanie, ale inne osoby czytające książką mogą oczekiwać jeszcze innych faktów. Skąd się biorą moje przypuszczenia, że nie będzie drugiego wydania? Najważniejszym powodem są oczywiście pieniądze. Proszę zauważyć, że książka nie została wydana przez wydawnictwo, ale przez drukarnię. Wydawnictwa nie są zainteresowane wydaniem książki dla wąskiego grona odbiorców. U nich nakład zaczyna się od 2000 szt. No może troszeczkę mniej. Zatem chcąc wydać książkę musimy w tym przypadku sami postarać się o sfinansowanie wydania. Sam to przerabiałem i pewnie po raz kolejny będę musiał się z tym zmierzyć. Cena jednostkowa książki dla czytelnika jest przystępna wówczas, gdy drukarnia wydrukuje co najmniej 100 szt. Przy mniejszym nakładzie koszt pojedynczej książki będzie zdecydowanie większy. Musiałem przez to przejść i pokryć koszt wydruku w drukarni. I tutaj był ten sam problem. Domyślam się, że druk i łamanie zostało sfinansowane przez Klub Głowatka z okazji 25 rocznicy jego powstania. Część została pokryta z zamieszczonych reklam. Z tą rocznicą też jest związana objętość książki. Koszt wydruku zależy także od liczby stron. Innym powodem jest też to, że od powstania pomysłu wydania książki z okazji okrągłej rocznicy do daty jej wydania było niewiele czasu. Pan Stanisław podjął się napisania książki o głowacicy mając niewiele czasu i prawdopodobnie z tego względu niektóre aspekty musiał pominąć. 

Piszę o tym, aby pozostałym czytelnikom uzmysłowić, jakie są problemy z wydaniem książki, które nie są zależne od jej autora. Ja się cieszę, że była okrągła rocznica klubu i z tego powodu została wydana książka o tej wciąż tajemniczej dla niektórych rybie. Gdyby to nie zgrało się, to prawdopodobnie w ogóle nie byłoby książki. Mając tą świadomość ubolewam, że nie wszystko jest w niej zamieszczone, ale też rozumiem autora. Ze swojej strony deklaruję pomoc w uzupełnieniu o zdjęcia woblerów głowacicowych licząc, że będą kolejne wydania książki o tej rybie. Jeśli w swojej ocenie mylę się, to proszę mi wybaczyć.

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

.Jest kilka interesujących konstruktywnych komentarzy, w tym deklaracji chęci wsparcia ewentualnego II wydania w bliżej nieokreślonej przyszłości. Dziękuję i zapraszam do współpracy, dla wspólnego dobra.

 

 

Jako, że jestem gospodarzem wątku, dziękuję Autorowi za wysiłek literacki, a wszystkim życzę by II wydanie miało miejsce w czasach gdy głowacica wróci do wód Popradu i Dunajca, a jej łowienie będzie przypominać bardziej wędkarskie haute couture niż polowanie z nagonką, przy użyciu wszelkich, mniej lub bardziej dozwolonych metod.

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

książka nie została wydana przez wydawnictwo, ale przez drukarnię.

[...]

 Domyślam się, że druk i łamanie zostało sfinansowane przez Klub Głowatka z okazji 25 rocznicy jego powstania.

Drukarnia Akapit jest też wydawnictwem. Szczęśliwy zbieg okoliczności sprawia, że jest zainteresowana wydawaniem wybranych pozycji literatury wędkarskiej.

 

Klub nie finansował wydania. Wystarczy, że Klub robi duży wysiłek na rzecz finansowania zarybień. Chwała mu za to. Garstka wędkarzy finansuje wszystkich łowiących głowatki w dorzeczu Dunajca (domyślam się, że Okręg też się dokłada, ale nie znam szczegółowych danych).

 

Cieszę się, że jest osoba, która zna ból pisania i wydawania książek w PL. Zagranicą też nie jest łatwo, ale chyba lepiej. Kto wie, może zacznę wydawać książki tylko po angielsku, bo tam jest przyjaźniejsze grono czytelników. Przy okazji coś może zarobię, bo pisanie po polsku, to zajęcie wyłącznie hobbistyczne. Żona mi ciągle gdera, że nic z tego nie mam.

  • Like 6
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wystarczy, że Klub robi duży wysiłek na rzecz finansowania zarybień. Chwała mu za to. Garstka wędkarzy finansuje wszystkich łowiących głowatki w dorzeczu Dunajca (domyślam się, że Okręg też się dokłada, ale nie znam szczegółowych danych).

 

 

 

To proponuję te szczegółowe dane poznać, tak z dziennikarskiej rzetelności, zamiast posługiwać się ogólnikami, będącymi w dużej mierze propagandą sukcesu. Proszę dotrzeć do danych nt. zarybień z ostatnich 15 lat, bo są, zestawić i porównać nakłady na po stronie Klubu i ZO NS. Wtedy ukaże się Panu obraz kto i w jakiej proporcji finasuje łowiących głowatki.

 

Można zacząć tu: http://www.lowisko.home.pl/pzwnsinfo/zarybienia/2008/zestawienie2008.pdf

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na pierwszy rzut oka zarybienia prowadzone na koszt Klubu (narybek jesienny) wydają się być niewiele mniejsze, niż Okręgu (narybek letni), biorąc pod uwagę charakter materiału i jego cenę. Różnica w przeżywalności może być kilkunastokrotna, albo i nawet znacznie większa, biorąc pod uwagę warunki w Dunajcu. Zresztą nieistotne są w tym przypadku szczegóły. Domniemuję, że Klub (kilkadziesiąt osóB) wydał na zarybienia głowatką ok. 20 tys. zł. Nie wiem, ile wyłożył Okręg (liczący co najmniej kilka tysięcy członków), ale nie oczekiwałbym tu astronomicznej kwoty, a tym bardziej porównywalnej (zł/1 członka). A może jest znana? Niektóre okręgi nie chcą ujawniać szczegółów finansowych, w zakresie zarybień lub liczby członków, bo uznają je za "tajne" (sic!).

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Drukarnia Akapit jest też wydawnictwem. Szczęśliwy zbieg okoliczności sprawia, że jest zainteresowana wydawaniem wybranych pozycji literatury wędkarskiej.

 

Klub nie finansował wydania. Wystarczy, że Klub robi duży wysiłek na rzecz finansowania zarybień. Chwała mu za to. Garstka wędkarzy finansuje wszystkich łowiących głowatki w dorzeczu Dunajca (domyślam się, że Okręg też się dokłada, ale nie znam szczegółowych danych).

 

Cieszę się, że jest osoba, która zna ból pisania i wydawania książek w PL. Zagranicą też nie jest łatwo, ale chyba lepiej. Kto wie, może zacznę wydawać książki tylko po angielsku, bo tam jest przyjaźniejsze grono czytelników. Przy okazji coś może zarobię, bo pisanie po polsku, to zajęcie wyłącznie hobbistyczne. Żona mi ciągle gdera, że nic z tego nie mam.

 

Po tych odpowiedziach bardziej optymistycznie patrzę na II wydanie książki o głowacicy  :) .

 

Można zarobić, ale trzeba w całości finansowo pokryć nakład wydawniczy i zabawić się w kolportera, przy założeniu, że czas włożony w nagromadzenie materiału i napisanie jest własnym wkładem. Powinno to pozwolić opłacić rachunki za prąd i jeszcze coś zostanie na drobne przyjemności mając satysfakcję, że udało się  ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zapomniałem o jednej rzeczy - efektywności zarybień. Nikt w Polsce (w tym PZW) nie robi takich analiz. Od kilkudziesięciu lat wrzuca się materiał zarybieniowy, który ma sobie radzić sam. PZW od początku wybijało na plan ile to milionów sztuk narybku wrzucono do wody, żeby wszystkim się w głowach zakręciło od astronomicznych liczb. A ja się pytam - ile z tego było później ryb "konsumpcyjnych" i jaki to miało wpływ na środowisko (zarówno na inne gatunki, jak i ten sam)? Nawet nieważne było skąd pochodzi materiał (tzn. jest obcy genetycznie, z silnymi negatywnymi skutkami na autochtoniczna populację). Tak więc z dużą rezerwą podchodzę do różnych danych o wielkości zarybien, bo tak na dobra sprawę, one nie mówią nic o "produkcie finalnym".

Nie wiem, czy ktoś kiedykolwiek pokusi się o taką analizę. Jest to relatywnie łatwe i możliwe w przypadku niewielkich cieków, które można łatwo skontrolować agregatem. Znacznie trudniej to zrobić na dużych rzekach.

W czerwcu i lipcu Okręg zarybił Dunajec i Poprad liczbą 625 tys. narybku. Z tej liczby wymiar 70 cm może osiągnąć prawdopodobnie nie więcej niż ok. 500-1000 ryb (tyle tam było ryb w najlepszych latach). Biorąc pod uwagę aktualna sytuację na Dunajcu, będzie to liczba co najwyżej 500, a raczej znacznie niższa.

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Panie Stanislawie,

Jak ja lubię tę cechę Internetu, gdzie podobno nic nie ginie.

Czemu Pan się czai, przecież Pan to wszystko przewidział w roku 1995 na łamach P&L. Pochleba mi i mojej inteligencji, że ja też to wtedy wiedziałem. No i doczekalim się.

Pozdrawiam

post-46130-0-35078700-1541683126_thumb.jpg

Edytowane przez mart123
  • Like 5
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

I na szczęście do dzisiaj nie jest to rozdmuchana impreza. Uczestniczy ok. 70 osób, w tym małżonki. Jest to raczej impreza towarzyska. Dziś formuła Pucharu Głowatki jest inna, aniżeli zawodów w tamtych czasach. Uczestniczyłem w ogólnopolskich zawodach muchowych bodajże od 1982 r. Imprezy, w których było ponad 200 zawodników (+ kapitanowie, kierownicy, kochanki, itd.). Komplety po 5 ryb na osobę. Pijaństwo na porządku dziennym. To była masakra. Dlatego krytycznie odniosłem się wówczas do takiej idei i cieszę się, że na zawodach muchowych wprowadzono w drugiej połowie lat 90. No Kill (to też jest w jednym z numerów P&L).

Popieram również to, że na Pucharze Głowatki też wprowadzono No Kill. I to, że nie zajmują się wyjmowaniem ryb z wody, lecz ich wpuszczaniem do niej (tak jak to robił kiedyś prof. M. Nowicki).

Klub robi innego typu imprezy, niż inni organizatorzy. Przede wszystkim jest część seminaryjna, w trakcie której zaproszone osoby przedstawiają różne informacje o charakterze przyrodniczym. Pozwala to krzewić wiedzę o rybach i ich środowisku. Jest możliwość porozmawiania z profesorami ichtiologami. Tego nie ma gdzie indziej. Podejrzewam, że duchowo najbliższą imprezą jest Puchar Brudzińskiego (nigdy nie byłem na tym wydarzeniu, więc opis podaję na podstawie relacji innych osóB). Dziś spotyka się grono miłośników tej ryby, ale to ma się nijak do typowych zawodów. I niech tak zostanie.

 

A w ogóle to sprawiło mi niezmierną radość, że ktoś sięga do tych dawnych numerów P&L.

  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 

Popieram również to, że na Pucharze Głowatki też wprowadzono No Kill.

 

 

Panie Stanisławie,

Uwielbiam polemiki, nawet ostre ale oparte na faktach, pozbawione PR-owskich manipulacji i pokrętnych interpretacji. Proszę zachować bezstronność i powiedzieć mi, czy to co oglądać możemy w zlinkowanych relacjach z jednego z Pucharów umieściłby Pan pod pojęciem No Kill czy może już Yes Kill. Czy to całe pierdzenie o szacunku dla Królowej Podhala ma sens w sytuacji gdy główna bohaterka, będąca żywym stworzeniem pozostaje poza wodą dwie i pół minuty tylko po to by medialno-reklamowa szopka mogła w pełni wybrzmieć? Czy jest to, zacytuję Pańskie słowa z Pana pierwszego postu w tym wątku, "sprzeczne z podstawowymi zasadami dotyczącymi C&R" czy nie jest? Czy tak postępuje miłośnik z obiektem swojego umiłowania? Za każdym razem jak oglądam takie akcje, gdzie spompowanej holem rybie funduje się wielominutowe sesje zdjęciowe poza wodą a potem trzeba kolejnych minut by ją "reanimować" - bo takie określenia też słyszę - to mnie aż k...ica trzepie. Jaka k... reanimacja?  Wypuszczana ryba ma być wcześniej tak potraktowana,  by odpływała jak torpeda, nie potrzebując żadnych kretyńskich zabiegów reanimacyjnych. Kiedyś mój ojciec spuścił ciężkie bęcki pewnemu osiedlowemu bandziorkowi, przy czym tak go rozkwasił, że wziął go za kołnierz i zaprowadził do ośrodka zdrowia by tam udzielili mu pomocy. Na tej samej zasadzie potraktowano Królową. 

 

 

https://www.youtube.com/watch?v=SmS7zSzwbB0

 

https://www.youtube.com/watch?v=O-hdZLUe76w

Edytowane przez mart123
  • Like 5
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Oczywiście, że jest to sprzeczne z zasadami C&R. Dlatego tak silnie o tym napisałem w książce. Mam nadzieję, że niektórzy wezmą sobie to do serca. Edukacja ws. C&R jest procesem. Dlatego staram się promować określone zachowania. Jak widzę ile się już zmieniło od 1992 r. w podejściu do ryb, to napawa mnie to pewnym optymizmem, że może dożyję czasów, że ogół wędkarzy z szacunkiem będzie się odnosił do ryb. Po raz kolejny odniosę się do mojego tekstu nt. C&R na łamach P&L w 1993 r. Wtedy wszyscy pukali się w głowę i wskazywali na mnie. Proszę spojrzeć ile dzisiaj wędkarzy przyjęło C&R jako coś normalnego. Nie mają natomiast jeszcze wystarczającej wiedzy, żeby to właściwie stosować. Do wszystkiego trzeba dojrzeć.

Filmu nie znałem, podobnie jak i tego zdarzenia. Dziękuję za zwrócenie uwagi na niego.

  • Like 5
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

(...) Domniemuję, że Klub (kilkadziesiąt osó B) wydał na zarybienia głowatką ok. 20 tys. zł. (...)

 

Wow, ale kosmos! To jest równowartość ok. 5 wędek Sage  :lol:

 

Cenimy sprzęt, a nie cenimy ryb. Taka sytuacja... no więc mamy sprzęt, a nie mamy ryb. Wydaliśmy nie na to co trzeba.

 

Mart,

Popularyzacja musi opierać się na wymaganiach. Jeśli łowisko nie ma przygotowanego masterplanu, to każda popularyzacja będzie zła. Pozwolono łowić trocie i głowacice za 0,5 zł dniówka, do tego porozumienia i wcześniej krajówka (0,1 - 0,2 zł dniówka). Chłopakom to pasowało, wszystko wydali na paliwo, alkohol i sprzęt. Dobry alkohol i dobry sprzęt. Tym lepszy im mniej wymagał od nich "gospodarz" wody. Nie dziw się, że takie to przyniosło efekty. Jak rośnie popyt powinna rosnąć również cena, ale rzecz jasna nie w socjalizmie.

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

Ładowanie
×
×
  • Dodaj nową pozycję...