Skocz do zawartości

Jerkbait sie śmieje :)


benito

Rekomendowane odpowiedzi

Miało być w "Szczupaki 2019", ale tu chyba pasuje bardziej...

Do wypadu szykowałem się tydzień. Albo lepiej.
Kumpel z roboty dał znać, że na niezbyt odległym jeziorze PZW rusza się szczupak, że z brzegu coś tam łowi. Jako że chciałem zobaczyć się z kumplami niewidzianymi od ... zbyt długiego czasu, zacząłem knuć.
Największym problemem była żona. O dziwo udało się ją ugadać - dziwne, że przy swojej mamie zachowuje się jak cywilizowany człowiek a nie zbieg z oddziału zamkniętego- i w zasadzie wszystko byłoby okej, ale... Kuba nie mógł jechać. Inne obowiązki go wzywały. Rozumiem i szanuję chociaż żałuję. Został Mateusz. Z czwartku z powodów pogodowych przerzuciliśmy wyjazd na piątek. Chłopak miał do mnie prawie 200km. ale twardym trza być...
W środę zorientowałem się, że tydzień wcześniej na dorszach połamałem swoje okulary. Nie było niestety ani czasu ani możliwości by kupić jakieś zastępstwo w "moim mieście" przed wyjazdem. Ale nic to. Damy radę, tym bardziej, że czekałem na paczki od dwóch forumowych kolegów a w nich jerki do testowania i nadzwyczaj łowne wahadełka. Jerki miały dotrzeć do rodziców, ale już miałem ugadanego zakładowego kierowcę, który je, wraz z innymi oraz moim ostatnio ulubionym zestawem castingowym, dostarczy.
Niestety, do czwartku, a prawdę mówiąc do dzisiaj nawet, nic nie dotarło. "Sieć kiosków z dewocjonaliami" popisała się jak rzadko kiedy. Najlepsze przynęty, a przynajmniej te ulubione, były nieosiągalne.
Jak się nie ma co się lubi, to się łowi czym się ma...
Jako, że celem był Szczupak, podstawowym kijem miał być pazurnik do około 100g a w razie co lżejszy spin do 40g. Oszczędzę Wam już czytania a sobie tłuczenia w ekran smarkfona, przejdę do smaczków.
Jako że spotkać się mięliśmy z Mateuszem nieopodal jeziora gdzie dojechać miałem autobusem, to chłopak był na miejscu sporo wcześniej - nawet się przespał troszkę - no i się popisałem - z nieznanych sobie nawet powodów wysiadłem z PKSu przystanek wcześniej niż planowałem.
Po przybyciu nad wodę z nadplanowym opóźnieniem Mateusz pompował ponton a ja złożywszy wspomnianego casta postanowiłem sprawdzić pracę jednego jerka. Po pierwszym rzucie wyjąłem jerka z kępą ziela a po drugim... zapadka wolnego biegu nie chciała odbić, korbka jak zamurowana stała w miejscu. Wnerwiony przyłożyłem więcej siły i ... poszło. Ale szumi i coś jakby przeskakuje na trybach.
W teorii multik jeszcze na gwarancji, ale paragonu raczej nie znajdę. Będę kombinować a jak nie da rady to może rozkręcę i się czegoś nauczę... jakby ktoś miał na zbyciu debiloodporny multiplikator pod jerki w przedziale 45-90g to niezbyt pilnie ale poszukuję...albo w sumie i nie. Mam jeszcze czarno-czerwonego Team Dragona, póki kręci można odkładać na coś lepszego.
Tym sposobem podstawowy kij i większość przynęt zostały w aucie.
Później... no cóż. Po niedługim czasie odstrzeliłem wahadłówkę z powodu wadliwej stalki. Krótko potem ten sam numer wycięła mi plecionka. Z dwojga złego lepiej przy rzucie niż na rybie. Zaliczyłem dwa brania potencjalnie fajnych ryb, ale na braniach się skończyło. Jednego maluszka wyciągnąłem, dwa czy trzy udało się wypiąć w wodzie. No dobra, same się wypięły, na mnie.
Gdy podmuch wiatru ściągnął jednego z moich ulubionych sliderków w trzciny byłem tak zrezygnowany, że chciałem rwać. Mateusz jednak zasugerował, by po niego iść. Wody przy trzcinach do pół uda... nie takie rzeczy się robiło. Rozebrałem się do gatek i powoli wygramoliłem się z pontonu wprost do zimnej jeszcze wody. Gdy tylko puściłem balonową burtę, okazało się, że do dna może i było "do pół uda", lecz niżej był lepki, rzadki i śmierdzący muł. Po otrząśnięciu się z pierwszego szoku, głównie termicznego, wgramoliłem się na trzcinowe kłącza i przedzierałem w stronę sliderka niczym jakiś Rambo. Przynętę odzyskałem. Zyskałem też dodatkowo kilkaset zadrapań na całym ciele i okazało się, że dysponuję niezłym sopranem gdy zorientowałem się że te śmieszne glony na udzie to pijawka... nagle muł przestał być aż tak grząski i droga do pontonu była zdecydowanie szybsza. Niczym rasowy kałboj, w slipach i kapeluszu, łowiłem dalej. Znaczy wykonywałem kolejne puste rzuty. Czekałem aż słonko i wiatr mnie osuszą. No i osuszyły. Zwłaszcza słonko grzało elegancko. Na przedramionach czułem jego aż lekko piekące, niemal letnie promienie. Gdy słonko przesłoniła większa chmura promienie zniknęły, zostało jednak pieczenie... gdy to piszę martwy naskórek zaczyna odłazić.
Na deser przypomniałem sobie o zakitranym w torbie piwie. Możecie wyzywać mnie od różnych, ale od majówki zasmakowałem w bezalkoholowym lagerze w zielonej puszce na H. Poważnie. No więc otworzyłem. Pociągnąłem orzeźwiający łyk, potem drugi, a potem zajęty rozmową trąciłem coś nogą. Ponad pół puszki zdążyło czmychnąć i zasmrodzić ponton a mi pozostało dopić ostatnie kilka kropelek i pozasuwać ze szmatą po podłodze pływadła. Na brzegu już okazało się, że dopite ostatnie kropelki nie były ostatnie. Ostatnie wyciekły w torbie z gratami do której wpakowałem opróżnioną w teorii puszkę. Chyba będę musiał ją pierwszy raz wyprać... i pokrowiec od spina, bo plecionki prać raczej nie będę...
Ale i tak było spoko. Zdecydowanie lepiej niż w pracy.

 

 

 

NOMINACJA DO KONKURSU  "OPIS MIESIĄCA"                         :good:

Edytowane przez woblery z Bielska
  • Like 30
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Roznie bywa czasami...:) moi znajomi ktoregos razu zameldowali sie na wodzie skoro swit, 70km od domu. Po wypakowaniu wszytskiego na brzegu ,okazalo sie, ze zapomnieli podlogi do pontonu zabrac

... wiec spakowali wszytsko jeszcze raz ,wrocili po podloge i wyplyneli po 8rano :)

Edytowane przez siarq
  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Podpłynęliśmy do granicy trzcin, slider wylądował kilkanaście metrów wgłąb dość zwartego trzcinowiska - rzucałem skosem pod trzciny, ale dmuchnęlo z boku i wabik poleciał w bok zanim zdążyłem zareagować. Do brzegu jako tako suchego było jeszcze ze 20 dodatkowych metrów, rzecz jasna porośniętych trzciną.

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Podpłynęliśmy do granicy trzcin, slider wylądował kilkanaście metrów wgłąb dość zwartego trzcinowiska - rzucałem skosem pod trzciny, ale dmuchnęlo z boku i wabik poleciał w bok zanim zdążyłem zareagować. Do brzegu jako tako suchego było jeszcze ze 20 dodatkowych metrów, rzecz jasna porośniętych trzciną.

Teraz wszystko jasne ???? Niestety czasami zdarzają się takie pechowe dni...
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

Ładowanie
×
×
  • Dodaj nową pozycję...