Skocz do zawartości

"Gonimy króliczka"


Gość White--fish

Rekomendowane odpowiedzi

Też się tak bawiłem, tylko na leszczynie ciężko było znaleźć "kręgosłup",ale wysuszona była znacznie lżejsza od bambusa i miała jeszcze jedną zaletę- można było ją zostawić w krzakach i nie taszczyć do domu...

Kołowrotek zrobiony ze szpulki po żyłce,tylko mu terkotki brakowało ;) ;) ;)

Ciężkie ,a zarazem piękne czasy :rolleyes: :D

 

  • Like 6
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

U mnie jest tak. Ciągle kombinuje, liczę gramy, dobieram lbs-y, szukam blanków czy gotowych wędek, jakieś tam testy z ugięciami, przelotkami itp. Coś tam zawsze nie pasuje. Najczęściej to "coś" niepasujące oddaję młodszemu bratu (ten to ma szczęście :) ). On nie zwraca na to wszystko uwagi. Nie wnika. Bierze patyka, kołowrotek i idzie na ryby. Jak myślicie kto łowi więcej ja czy on? Szczerze nie mam połowy tego co on złowi w danym sezonie... I jego ulubiony tekst "kupa sprzętu brak talentu". Za to w domowym zaciszu biję rekordy w kręceniu korbką w przysłowiowym fotelu. O tak, tutaj jestem dobry...

Co do posiadania małych dzieci. Jestem też na tym etapie. Oj, ile ja się nakombinuje i naobiecuje aby być nad wodą choć raz w weekend. Nie ma co się łamać, chyba większość z nas w takiej sytuacji ma podobnie:). Liczę na to, że za kilkanaście lat to będą kolejni kompani do wypraw wędkarskich.

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ech. Moja rok temu wrzucila na większy luz. Zawsze jej mówiłem, że albo psychiatra albo wędka -na głowę cos trzeba brać.

W lecie jeżdżę o świcie i wracam rano, kiedy rodzinka sie budzi. Czasem przeciagam o godzine dwie jak dobry dzień i ryby współpracują.

Jesień gorsza bo dzien zaczyna się później, ale soboty spędzam na rybach bo....za chwilę lód skuje wodę i do maja nie bede łowić jak ja to wytrzymam no jak?!?!??! A TY BIEDNA BEDZIESZ SIE ZE MNĄ MĘCZYĆ ŚWIREM NA GŁODZIE to lepiej żebym jednak pojechał ????

  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

O panie ... Ja pamiętam czasy leszczyny uzbrojonej w rasowe druciane przelotki

 

 

Z kąd ja to znam . Puźniej  został kupiony bambus i w końcu na początku lat osiemdziesiątych pierwszy spinning szklak jakiś czeski , kurka rogal na gębie jakby miss Polski w wyrku potarmosił  . To były czasy , mieszkałem nad samą Drwęcą  , otwierałem bramę od działki i miałem już wodę . Kurka jak chciałbym wrcić w tamte czasy z obecną wiedzą

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja to na rybach już nawet łowić nie muszę. Ktoś,nie pamiętam kto użył takiego stwierdzenia. I z wiekiem dochodzę do podobnych wniosków. Nie super sprzęt czy egzotyczne łowiska są ważne. Taką samą frajdę daje mi łowienie kleni w miejskiej dżungli jak spinningowanie w szwedzkich szkierach.

"Na rybach nie muszę nic, nawet łowić" oryginalna wypowiedź Kuby Chruszczewskiego  sprzed kilku ładnych lat ;)

Padła chyba po raz pierwszy nad Rabą ?? Lub na imprezie nad Bobrem gdy lezeliśmy sobie nad rzeką zastanawiając się czemu do sklepu z zimnym browarem tak daleko, a upał wykluczał jakąkolwiek chęć moczenia much w wodzie.

  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

........ pierwszego, uzbrojonego w wypasione druciane przelotki bambusa.

..kilka lat temu tak sobie siedziałem w łódce na Czorsztynie, grudzień był ..- 5 C....w ręce trzymałem drogi patyk z drucianymi zwijanymi przelotkami i przypomniałem sobie bambusowy pierwszy spining kupiony u P. Zurka na Małym Rynku w Krakowie za 310zl chyba..... przelotki podobnie nie "łapały" lodu..... :)

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kluczem do wszystkiego jest, może zabrzmi to banalnie, poczucie szczęścia. Kasa, czas, zdrowie, rodzina, praca to składowe, które po odpowiednim zbilansowaniu mogą dać pozytywny efekt. Zburzyć to może niewłaściwe dobranie proporcji. Robienie kasy dla kasy, olanie roboty skutkujące kłopotami finansowymi, kobita zrzędząca nad głową i wywołująca wyrzuty sumienia. A jak ma się zależność dobrobytu i zamożności do szczęścia i zadowolenia? Jak powiada pewien uczony, poczucie szczęścia może być większe u robotnika pracującego na śmieciówce niż u prezesa korporacji zarabiającego ogromne pieniądze. Brzmi absurdalnie, ale zarówno wolny czas jak i obciążenia finansowe jakie wzięło na siebie tych dwóch gości są w takiej dysproporcji, że można się chyba zgodzić z taką tezą. Jeśli porównam lata osiemdziesiąte z teraźniejszością w kwestii dostępności sprzętu wędkarskiego to wówczas zdobycie Meppsa czy Rapali było sensacyjnym wydarzeniem, a teraz wywołuje emocje porównywalne z włożeniem do koszyka kefiru i kajzerki. Gdy zmieniłem Germinę na ABU... Ciężko teraz o takie emocjonujące chwile. Wszystko jest pod ręką, jakoś nie trzeba pójść z torbami (chyba, że się ktoś uprze), jedyne na co można ponarzekać to brak czasu. I ta zrzędząca żona...Jeśli wiedziała od początku na co się pisze, powinna się ugryźć w język. Wszak są gorsze nałogi.

  • Like 7
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"a przecież mi żal...", nie, nie sunących po Moskwie sań, ani ekscesów alkoholowych z Aleksandrem Siergiejewiczem.

Żal mi tej radości i doznań, tego wręcz namacalnego szczęścia, którego doświadczałem po zakupie dość błahego przecież przyboru wędkarskiego.

Była to radość autentyczna, na którą obecnie nie mam najmniejszych szans.

Nie istnieje nic takiego, co by mnie cieszyło dłużej niż jeden dzień, zatem ograniczyłem zakupy, bo po co?

Nawet moje ukochane angielskie wyroby (Hardy i Young) nie są w stanie spowodować szybszego bicia serca!

A i ryb wcale nie muszę się nałowić.

 

Kolego lexi, w Krakowie były trzy sklepy wędkarskie, mam na myśli jeszcze czasy komuny.

W Małym Rynku, na ul. Siennej był duży sklep, marnie zaopatrzony, choć czasem pojawiały się kołowrotki z importu, Rexy i Forelle z DDR-u, a nawet raz na kilka lat Mitchele 300 i 308, bardzo drogie, jak na ówczesne warunki. I wędki spinningowe z włókna szklanego, też z DDR-u.

Królował bambus i klejonki bardzo złej jakości, produkowane przez jakąś Spółdzielnię Pracy.

Sklep był państwowy, jak prawie cały handel w kraju.

Drugim sklepem był maleńki sklepik przy ul. Starowiślnej, noszącej wtedy nazwę Bohaterów Stalingradu (ładnie, nieprawdaż? :), prowadzony przez

Pana Stefana Cichonia, sympatycznego człowieka, wędkarza. Asortyment podobny, jak to w państwowej placówce.

I słynny Żurek, w Podgórzu, najpierw na Limanowskiego, później na Długosza, jeszcze później na Kalwaryjskiej.

Tam można było nabyć, za spory grosz, sprzęt z tak zwanego prywatnego importu, ale jeśli ktoś sądzi, że do zakupu wystarczała gotówka

w odpowiedniej wysokości, to jest w błędzie. Żurek, postać wyjątkowo niesympatyczna, jak mu się klient nie spodobał, po prostu odmawiał sprzedaży.

Mnie się to kilkakrotnie zdarzyło - nie sprzedał, i już. Zwłaszcza młodemu człowiekowi.

Dzisiaj trudno w to uwierzyć, ale tak to wyglądało.

 

Zatem ja już królików nie ścigam, bo złapany za uszy nie daje należytej satysfakcji.

  • Like 9
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

Ładowanie
×
×
  • Dodaj nową pozycję...