Skocz do zawartości

Wielki - mały powrót po długiej przerwie - wybór Kozłowa Góra


dawiniel

Rekomendowane odpowiedzi

Witam,

 

Jak to mówią KLAMKA ZAPADŁA.

 

Wracam do wędkarstwa - a w zasadzie czy kiedykolwiek się z nim rozstałem?

 

Trudno powiedzieć bo jeśli każdego dnia przychodzą ci do głowy myśli jak to by było fajnie wskoczyć znowu na łódź wypłynąć w ciszy i spokoju na tylko tobie znane miejsca i poczuć ten jedyny w swoim rodzaju dreszcz emocji.....

 

Lub budząc się w nocy gdy upada szafka nocna uderzona w głębokim śnie, wtedy gdy zacinamy piękne luzujace branie na naszym najlepszym najeździe....

 

Sytuacje dla szarego człowieka niewytłumaczalne i wręcz niemożliwe do ogarnięcia.

 

Więc odpowiedź nasuwa się sama - NIE - nigdy nie rozstałem się z wędkarstwem.

 

Ono jest i było ze mną od zawsze - odkąd pamietam. Odkąd w wieku 4 lat tata dał mi leszczynowy kij z kawałkiem żyłki, spławikiem z korka i mogłem na mojej ukochanej Pilicy łowić kiełbie.

 

Od tego właśnie momentu przez kilkadziesiat lat kształtował się człowiek uzależniony - uzależniony od swojej Pasji jaką jest Wędkarstwo.

 

Pasji niewytłumaczalnie silnej, bo jak wytłumaczyć sytuacje kiedy z grupy nastolatków w środku swietnej imprezy jeden z nich o 4-tej nad ranem wychodzi, zabiera sprzęt, wsiada na motorower i jedzie nad wodę? ;)

Tylko i wyłącznie po to aby wsiąść na swoją łódź, odbić od brzegu i stawić czoła pięknym sandaczom Zalewu Sulejowskiego.

 

Niewytłumaczalne, niewyobrażalne, poza umysłem wielu ludzi - moja żona tego na pewno nie rozumie :D

 

Hmmm... a ja za każdym razem podczas pierwszego wyjazdu w sezonie i pierwszej zaciętej ryby dostaje jakiegoś dziwnego triku - kiedy to prawa stopa za wszelką cenę z prędkością młota udarowego uderza w dno łodzi, starając się wywalić w nim dziurę. Trik zupełnie nie do opanowania, który mija dopiero po kilku minutach od podebrania ryby...

 

Tęsknię, tak bardzo tesknię i nawet dyktując sobie to co piszę łamie mi się głos.... niesamowite - chyba sam się teraz sobie dziwię.

 

Dziewięć lat przerwy na budowe domu, odchowanie dwóch synów - to strasznie, ale to strasznie dużo czasu. W życiu nie powiem, że zmarnowanego.

Pewne jednak, że niepełnego, niepełnego wędkarstwa. :(

 

Teraz koniec, coś dla mnie, coś co kocham, coś co długi czas było sensem mojego życia.

 

Sprzęt odkurzony, 30-to letnia torba wędkarska naprawiona i pozszywana, przynęty ukręcone. Silnik i echosonda przywiezione ponad 200km z garażu od Taty. Rozmowy z Rybaczówką i zasady wynajęcia łodzi wyjaśnione.

 

Decyzja podjęta, że bedzie to Kozłowa Góra.

 

Zupełnie mi nieznany zbiornik, ale z dużą tradycją.

 

Wody sporo, gdzie więc jechać? Sulejów znam jak własna kieszeń. Każdy zakręt starego koryta rzeki, każdą górkę, dołek w obfitujacych w te elementy Borkach.

Tutaj nowa woda - echosonda i tak lepsza od cieżarka sondujacego dno za łodzią, ale szmat czasu potrzebny.

Znalazłem mapę. Wow, wyjatkowo bo ogólnie z tym cieżko - przynajmniej jest jakiś zarys.

 

3a694ab78ac90cfamed.jpg

 

Dobre i to, ale jak każdy kto wie o co chodzi na wodzie i, że ważny jest każdy metr powie mało...

Co więc dalej? Siadam na internecine i na wszystkich mozliwych portalach sprawdzam mapy satelitarne - powiem tak cud techniki.

Na każdej prawie z nich widać miejscówki gdzie zapewne stoją łodzie starych bywalców.

Pewności jednak nie ma czy to za węgorzem, sandaczem czy biała rybą.

Będzie trzeba więc sprawdzić.

 

Nanoszę punkty gdzie znajduja sie łódki na moją wydrukowana już mapę.

Robię to z zegarmistrzowska precyzją skalując ekran do wielkosci wydrukowanej mapy. Przykładam linijkę i wyznaczam linie pomiedzy charakterystycznymi punktami na brzegu.

Analogicznie robię na wydrukowanej mapie. Miejsca przecięć linii zaznaczam na wydruku.

Mam to!!! Kilkanaście punktów do sprawdzenia - coś wiemy.

 

Do tego trochę podrukowanych zdjęć wędkarzy z różnych forów gdzie widać specyficzne punkty odniesienia na brzegu.

 

Jestem prawie przygotowany.

 

Można rzec, że wszystko dopięte na ostatni guzik.

 

I co jeszcze... KARTA WĘDKARSKA... No przecież to najważniejsze. Znaleziona w czeluściach odłożonego gdzieś na półkę sprzętu wędkarskiego. W starym woreczku strunowym.

Najważniejsze, że jest, jest nawet legitymacja i kilka starych zezwoleń na połów z łodzi - nawet długopis do wypełniania rejestrów pisze :)  Wiadomo w końcu Zenit.

 

464d237fe6f1f66fmed.jpg

 

 

 

Szukamy koła, trzeba opłacić składki.

 

Moment - karta wedkarska z moim zdjeciem z czasów szkolnych :o  hmmm... pytanie czy ważna???

Wchodzę na stone PZW - ważniejsze informacje zakładka nr.14. Jest info o ważności dokumentu...

 

45f91e5fdce9efd7med.jpg

 

 

ufff... Moja z listopada 98. czyli ważna. Dobrze, że w 98 stara się zniszczyła i wymieniłem na nową. Zdjęcie z podstawówki pewnie pierwszą lepszą kontrolę mogłoby zastanowić no i kartę by trzeba wymieniać.

 

Dobra koło znalazłem. Mieszkam w Nieborowicach koło Gliwic więc Knurów - dość blisko.

 

Dzwonię w piątek tydzień temu. Odbiera miły pan z delikatnym wschodniobrzmiącym akcentem. Bardzo sympatyczny.

Mówi, jasna sprawa, prosze przyjechać, "kasowania" :lol: są we wtorki od 17-19. Tam pan wszystko załatwi i zapłaci.

 

Jestem w domu:-) W zasadzie zostało tylko to.

Dni mijają a ja każdego dnia nie mogę zasnąć bardziej. 23 - nie śpię, 24- nie śpię a o 6-tej do pracy :( .

 

Wczoraj oczekiwany wtorek - jadę do rybaczówki, jestem przed 17-tą. Wszystko zamknięte - Kartka - wyjechałem - "KASOWANIA" :angry: już mniej mi się podoba to słowo - przeniesione na piątek i podany numer telefonu.

 

Dzwonię więc, już nieźle nakręcony. ...Przecież na sobotę wszystko zaplanowane, dograne, kupione a co najważniejsze ŻONA już to przegryzła.

 

Równie miły pan co wcześniej w słuchawce, informuje mnie, że trudno, ale on miał pilny wyjazd w delegację i tyle. Można podjechać w piątek :angry: .

 

Co teraz??? 1000 myśli na minutę. A jak gość nie dojedzie rozłoży się na pospolita grypę, anginę cokolwiek - to ja zostanę bez składek czyli w domu...jeden człowiek się wszystkim zajmuje? gdzie zastępstwo???

 

Tyle ile epitetów przychodziło mi do głowy a których nawet po cichu nie wypowiedziałem, chyba nie użyłem w całym swoim życiu.

Nawet kiedy dwadzieścia lat temu taki kilkunasto kilowy sandałek odpiął mi się już przy burcie, bo wtedy tylko usiadłem :(

 

Czekać....czekać....czekać....

BDW - jak ten system działa - to jest niesamowite

 

Trudne chwile, ale damy radę. Przecież to już za moment, juz za kilka dni jade, JADĘ NA RYBY  a co najważniejsze - zabieram mojego starszego syna.

Pierwszy raz w życiu.

Niesamowite emocje mną targają a szczególnie patrząc z jakim zaniteresowaniem przyjął tą informację.

I jak zawzięcie trenuje na sucho na podwórku rzuty z przywiązana na końcu linki nakrętką...

A żona hmmm, jak to żona. Stuka się w czoło i mówi, żebym poszedł z nim na rower!!!

 

Kobieto, jak mozesz porównywać rower do wędkarstwa :angry: - myślę...ale już tego nie powiem :lol:  :lol:  :lol:

 

Najważniejsze jest to, że drugi, młodszy syn już z zaciekawieniem patrzy na nasze przygotowania.

 

Jak to bedzie kiedyś razem w trójkę - odbić o brzegu o poranku w osiadajacej na wodzie mgle...

 

A teraz co???  Tylko czekać, czekać, czekać i mieć nadzieję, że PZW i jego idealna organizacja pracy mi tego nie  ....s...."popsuje"....

 

Mam nadzieję, że cdn. nastąpi:-)

 

 

NOMINACJA DO KONKURSU  "OPIS MIESIĄCA"                                   :good:

Edytowane przez bartsiedlce
  • Like 44
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Co więc dalej? Siadam na internecine i na wszystkich mozliwych portalach sprawdzam mapy satelitarne - powiem tak cud techniki.

Na każdej prawie z nich widać miejscówki gdzie zapewne stoją łodzie starych bywalców.

Pewności jednak nie ma czy to za węgorzem, sandaczem czy biała rybą.

Będzie trzeba więc sprawdzić.

 

Nanoszę punkty gdzie znajduja sie łódki na moją wydrukowana już mapę.

Robię to z zegarmistrzowska precyzją skalując ekran do wielkosci wydrukowanej mapy. Przykładam linijkę i wyznaczam linie pomiedzy charakterystycznymi punktami na brzegu.

Analogicznie robię na wydrukowanej mapie. Miejsca przecięć linii zaznaczam na wydruku.

Mam to!!! Kilkanaście punktów do sprawdzenia - coś wiemy.

 

Do tego trochę podrukowanych zdjęć wędkarzy z różnych forów gdzie widać specyficzne punkty odniesienia na brzegu.

 

Jestem prawie przygotowany.

 

Jestem pod wrażeniem i szczerze gratuluję przygotowania. Prędzej czy później, a w zasadzie prędzej - sukces murowany! :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No to trzymam kciuki za Twój powrót do wędkarstwa!

A ten fragment o imprezie nastolatków, to jak opis mojej młodości:-)

Powodzenia!

P.S. Z trójki moich dzieciaków dwójka  zabiera się ze mną okazjonalnie, ale Mikołaj przejął ten gen i nie odpuszcza żadnej okazji żeby się ze mną zabrać. A wspólne pływanie po rzece, ogniska i oczywiście wędkowanie - bezcenne:-))

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Hej,

 

Dziekuję wszystkim za ciepłe słowa. Nawet nie przypuszczałem, że przelanie "na papier" tego co w duszy gra może zostać odebrane w taki pozytywny sposób.

Dzięki "maguras" za info w sprawie koła - dzis postaram się skontaktować i może faktycznie tak zrobię jak proponujesz.

 

Co prawda zawody to nie moja bajka - ponieważ mam do nich jakiś dystans.

 

Może z tego powodu, że "moje wędkarstwo jest moje" - ono nie potrzebuje widzów, złotych rad, zachwytów. Kilkudziesięciu pudełek z przynętami, satelitarnego naprowadzania, czy podwodnych kamer.

 

Chcę widzieć wodę taka jaka ona jest, czyli z pewnymi jej tajemnicami...

Mało mi potrzebna informacja czy pniaczek jest w kształcie trójkata czy rombu, czy ma dwie gałęzie czy trzy...

 

Poznam to, dowiem się, w inny może prostszy i przestażały sposób ale taki jaki uwielbiam - obłowię go... 

Ważne, że on tam jest, że przy nim może stoi mój podwodny przyjaciel I będzie chciał o tym ze mna porozmawiac po drugiej stronie kija :)

 

Zawody jak to zawody, pełne są gwaru, swoistej zawiści niestety I innych rzeczy zwiazanych ze współzawodnictwem - co nie jest zupełnie moją bajką bo nie lubię być na świeczniku.

 

A sanadacz jak to sandacz - jak powiedzial kiedyś jeden z moich dobrych znajomych - jeśli tylko jest I dobrze mu podasz łyżkę do butów to się spotkacie na pokładzie. Łyżka może byc już zaśniedziała, moŻe nie pachnieć atraktorem z krewetki czy co tam teraz jest modne.

 

WAŻNE, ŻEBY ZROBIĆ TO TAK ABY ON JĄ CHCIAŁ ;)

  • Like 5
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dawiniel, chłopie...Jak Ty wytrzymałeś bez wędki tyle lat ? Mnie by trafił szlag. Życie by straciło sens. Do pracy chodzę codziennie na 7:00 i raz, dwa razy w tygodniu wstaję o 4:30-5:00, by choć na godzinę wyskoczyć nad rzekę i porzucać za kleniem czy brzaną. Oczywiście weekendy to wędkowanie w sobotę i niedzielę. Żona już się przyzwyczaiła, choć na początku, po ślubie, jakieś opory miała ;) Ale nie wyobrażam sobie życia bez ryb. To byłaby zwykła wegetacja. 

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

mały cd...

 

Powiem na wstępie tak - wiara w ludzi jest tym co powinno być naszym chlebem powszednim.

Wiem, że czasami ciężko bo pogoń za pieniądzem, statusem majatkowym I tym co zwiazane z życiem doczesnym skutecznie czasami zakłada ludziom klapki na oczy.

 

Na dziś dzień mogę jednak powiedzieć, że wierzyć można a nawet trzeba.

 

I tak jak opisałem wcześniej pięknie i w białych rękawiczkach wyrolowany przez koło nr.28 z Knurowa trochę straciłem nadzieje, to wczoraj znowu ja odzyskałem a dziś z samego rana to w zasadzie cieszyłem się jak dziecko.

 

https://www.youtube.com/watch?v=zUPbzKPPeZI

 

Otóż dzięki uprzejmości

kolegi z Forum "maguras" dostałem namiar na koło Nr. 29 Dzierżno Duże - oraz osobę "KASUJACĄ" - znowu zaczęło mi się podobać to słowo.

Wyobraźcie sobie moja euforię kiedy zadzwoniłem własnie do Pani Ewy I co usłyszałem....

 

...ależ prosze pana... nie ma problemu ja"KASUJĘ" nawet w niedziele, przeciez wy młodzi jesteście teraz tak zabiegani, na nic nie macie czasu więc nie ma najmniejszego problemu. Przyjedzie pan do mnie do domu tylko proszę wcześniej zadzwonic I załatwimy wszystko w 10 minut.....

 

Słuchajcie, kamień z serca, czapka z głowy majtki z .....

 

Niesamowicie życiowa I bezinteresowna kobieta.

 

I co lepsza, byłem u Pani, opłaciłem wszystko, zapisałem się do koła a wszystko to załatwiłem dziś o godzinie 5:21 !!!... naszego czasu, albo nad ranem, albo jak kto woli AM.

 

Szacuneczek Pani Ewo.

 

Tak podbudowany dawno już nie byłem.

 

Dzięki temu jedno jest prawie pewne - jutro tj. 10-go sierpnia, roku Pańskiego 2019 o godzinie 4:30 po tym jak wstanę (oczywiscie jesli wcześniej zasnę, co pewne nie jest - wracaaam, wracam do żywych....

Mam nadzieję, że młodego dobudzę I pogoda nie spłata nam figla - sam pewnie I w burzę bym sie wybrał, co najwyżej szczytówke węglówki wsadziłbym do wody :lol: , no ale z siedmiolatkiem ryzykował nie będę.

Wiec plan jest taki, że przed 6:00 melduję się na Kozłowej, już przy rybaczówce ze świeżo kupionym wózeczkiem na którym przetaszczę akumulator I silnik.

Po co wózeczek pewnie zapytacie - heh, dobrze, że ja już wiem.

 

Kozłowa Góra to taki specyficzny wynalazek jesli chodzi o organizację jest :D

Nie można dojechac autem do rybaczówki, bo szlabanik postawili.

Jak chcesz akumulatorek do łodzi dostarczyć to kup sobie wózeczek, albo taczkę (może jakieś lobby - producentów - nie pomyslałem) bo z parkingu nad wodę chyba wiecej niż 600m jest :)

No, ale nic, wozeczek jest, piekny, skladany, na gumowych nózkach. Całe 120pln zainwestowałem. Nie napiszę ile więcej na inne rzeczy bo może mi się żona do posta dobrać :(

Oczywiscie kierując sie poniższą maksymą:

 

af47baddcc5ddfa3med.png

 

a potem już tylko z wieczora kanapki, termosiki, rzeczy na przebranie I c'est la vie.....

Jak to mówia zobaczymy - niezależnie od wyniku ja już jestem młodszy o 10 lat :rolleyes:

  • Like 14
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dawid wszyscy jesteśmy ciekawi Twoich wrażeń z powrotu do jedynie słusznego hobby. Dawaj chłopie jakieś wieści. P.S. moja żona po usłyszeniu historii, że jeden z nas dał radę na 9 lat poświęcić się i odłożyć wedki do kąta, nie może dojść do siebie.

Pozdrawiam Piotr

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Opis mustrzowski.

 

Ja siebie bym nie widział żeby odłożyć wędki na taki czas.

A jeśli już by m musiał to po powrocie do wędkarstwa jak bym się puścił z wędkami to bym może za tydzień wrócił, ale po resztę przynęt i znów nad wodę :)

Myślę że po miesiącu byłbym w kaftanie bezpieczeństwa i mocnych środkach rozweselających czy coś podobnych.

 

Wędkarstwo jest jak urzywki, nie wszystkich wciągnie ale niektórych jak złapie to jest niestety koniec z nim.

Edytowane przez cinn
  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gratuluję zawziętości i chęci powrotu do wędkarstwa. Kozłowa to cięzki kawałek chleba począwszy od spaceru z gratami, poprzez rybostan, zróżnicowanie dna (zawsze przypomina mi miskę wypełnioną dość brudną wodą) oraz zabójcze głębokości (max jakieś 2,3metra). Z pozytywów można tam potrenować używanie bocznych sonarów w echu bo tylko te w tym łowisku mogą coś pokazać z racji na głebokości. Żeby wrócić i bytować z przyrodą wystarczy jednak łowisko jest trudne i raczej mało rybne....ale czego sięnie robi dla hobby

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

cd...

 

Udało się,udało, udało :lol:  - cały misterny plan wypalił.

Pewnie po części dzięki mojemu niesamowitemu zdeterminowaniu, ale także jak wspominałem wcześniej dobrym ludziom :) - za co wszystkim bardzo dziękuję.

 

W piatek dzień trudny, głównie związany z zastanawianiem się co wziąść a czego nie.

Z racji wieku mojego 7-mio latka, mocno zastanawiałem się co mam mu zabrać i jak go ubrać? - na pomoc mamusi nie mogłem za bardzo liczyć bo jej opinie na temat wędkarstwa już znacie ;)

W końcu po kilku słownych potyczkach z moja ślubną udało się - ustaliłem strój...

Auto spakowałem chyba w 5 minut. W końcu wszystko juz miałem przygotowane, przetestowana echosonda I silnik. Trochę się bałem o echo bo to Magna III chyba grubo ponad 20-to letnia :huh: , ale działała - perzesmarowałem tylko wtyczni I do torby.

 

Hmmm... co bardzo ciekawe w ten piątek to żona wymyśliła chyba juz wszystko co można zrobic w domu - od skoszenia trawy do przygotowania obiadu na dzień następny. Wygladało to mniej więcej tak jakby chciała zrobic wszystko abym nie miał następnego dnia ochoty wstać. Ale nie ja....!!!

 

Młodego położyłem chyba przed 19-tą spać bo trochę bałem się o jego formę.

Przygotowałem kanapki, termosy z kawą I herbatą i zawinąłem w koc aby rano były ciepłe I nie budzić czajnikiem całej reszty "tałatajstwa" zostającego w domu :P.

 

Budzik nastawiłem na 4:10AM.

 

Po wykonaniu wszystkich zleconych czynności faktycznie wywalony jak dętka trochę przed 24-tą położyłem się do łóżka oczywiście sprawdzając wcześniej z listą czy wszystko zabrałem.

 

Obudziłem się przed czasem, mój wewnętrzny budzik zareagował 10 min przed tym elektronicznym.

Ubrany I gotowy idę do pokoju I co? Młody juz siedzi na łóżku - oczy jak 5zł I pyta, ...tata jedziemy na ryby.?... - Możecie sobie wyobrazić mój rogal od ucha do ucha :D .

Tak synu, jedziemy...

 

Wsiadamy do auta I kierunek Piekary. Podróż przebiegła szybko, baaaardzo szybko, nawet Pan z Android Auto przyznał, że dotarliśmy do celu 5min przed szacowanym czasem.

 

Na parking już stały jakies samochody, ponieważ w tym dniu odbywały się zawody, ale nie zraziło nas to. Usmiech nie schodził nam z twarzy.

 

Zapakowałem mój nowiutki wózeczek I do przodu...

 

e0509373ed9840acmed.jpg

 

Pogoda piękna, słońce już się przebijało nad horyzontem. Nawet nie zauważyłem kiedy przeszlismy z tymi tobołami 600 metrowy odcinek od parkingu do rybaczówki - nawet sie nie zmęczyłem, ale tętno z emocji waliło po aortach tak, że byłem je w stanie zlokalizować :) .

 

Dotarliśmy, dostaliśmy łajbę, koło ratunkowe, wiosła I kamizelkę dla młodego - nowiutka - z gwizdkiem. Super miły pan na miejscu.

 

Zanim się obejrzałem młody zlokalizował łajbę I zaniósł osprzęt na miejsce - byłem w szoku, takie wielkie wiosła a on bez słowa je na plecy I do łódki - będzie chleb z tej mąki :)

W całych tych emocjach udało mi się jeszcze cyknać fotkę aby ten dzień utrwalić.

 

284383d1814db910med.jpg

 

 

cdn...

 

dziś już zabrakło czasu na resztę

  • Like 12
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

cd...

 

Wrzucilismy z młodym na łódkę wszystko w ekspresowym tempie.

Sałożyłem silnik, podłączam echosone I chce założyć przetwornik.... d...pa.

Burta I rufa zbyt szeroka wzgledem tego jaki mam uchwyt - co teraz?

 

Dobrze, że nauczony doświadczeniem wielu lat na wodzie wiem, że wszystko sie może przydać, bo czasami trzeba rozkręcić kołowrotek, podkleić przelotkę, zaizolować przewód, rozebrać silnik czy co tam jeszcze się może stać.

W czeluściach mojej kamizelki oczywiscie znalazłem grey tape (dzień wczesniej ja tam włozyłem), ale w sumie nie bardzo jednak z klejeniem do burty. W mgnieniu oka przypomniałem sobie, że przeciez też do torby zabrałem ściski stolarskie :lol:  - bo przecież taką sytuacje też przewidziałem, ale jakoś z tego wszystkiego blackout mnie rano dopadł.

 

Idealnie. Dwa ściski do pawęży I siedzi jak oryginał. Już byłem z siebie dumny.

 

Wychodzimy z przystani, wszystko działa jak powinno.

Słoneczko wychodzi zza horyzontu I jedynie mgiełki brakuje dla mojego idealnego postrzegania cudownego stanu. Wbrew pozorom za nia nie tesknie jednak za bardzo.

Zbiornik dla mnie nowy, muszę widziec wszystkie punkty odniesienia aby porównac z moja mapa nad którą dwa dni chyba pracowałem.

 

Widać jednak słabo, jeszcze brzegi nie są doswietlone więc kierujemy sie mniej więcej w zaznaczone punkty.

 

W zaznaczonym rejonie znajduje wypłycenie z dużą ilością zaczepów - sporo tego. Róznica głebokosci mała - to zupełnie nie to do czego na Zalewie Sulejowskim przywykłem gdzie róznice głebokosci siegają 3 i wiecej metra na małym odcinku.

Trudno, może mniej ciekawe dno I leniwe dość łowienie, ale obfituje w pieńki więc bedzie co odczepiać pomyślałem :lol:.

 

Zatrzymalismy się na dość fajnym miejscu I rozkladamy sprzęt.

Z racji tego, że młody nie mógł się już doczekać jego wędka idzie jako pierwsza (I to był chyba błąd). Treningi na sucho były juz za nim wieć raczej sie nie obawiałem o splątanie zestawu. Chociaż wczesniej rzucał żyłką a teraz dostał plecionkę 0,14mm.

 

Banan od ucha do ucha ponieważ fajna rybka na końcu żyłki zdecydowanie lepiej się prezentowała niz wczesniej uzywana do treningu nakrętka M8 :lol:

Sam też wybrał kolor I wielkość - jak dobrze zacząć to znaczy mieć wpływ na to co sie robi ;)  - jego decyzja.

 

Młody już walczy a staruszek składa swojego kijka. W momencie gdy wiazałem przynete, chyba trezci rzut młodego nagle..... tata mam....

Średnio szybko podniosłem głowę znad wiazanej przynety bo nie liczylem na cud - stety, niestety, ale podstawowa zasada, że nowy ma zawsze cufal potwierdziła się i w tym przypadku.

 

Gdy tylko podniosłem głowę zobaczyłem wygiety kij w pałąk I młodego tak przerażonego jak nigdy wcześniej - nawet wtedy kiedy pierwszy raz wrzuciłem go na głebszą wodę, żeby nauczył sie pływać :lol:  :lol:  :lol: .

 

U mnie natychmiast odezwał się mój tik nerwowy I prawa noga zaczęła mi furgotać znowu o dno łódki - (chyba się tego nigdy już nie pozbedę)

Kijek od syna to mój stary feeder 2,7m z weglową szczytówką I tym wlaśnie sobie tłumaczę jego głebokie ugięcie.

 

Przetrenowalismy każdy scenariusz. Hamulec ustawiony idealnie I młody wie co ma robić, ale na sucho z dużą gałęzia przywiązaną do żyłki wygladało to zdecydowanie inaczej.

 

Ponieważ ustalilismy wcześniej, że cokolwiek by sie nie działo bedzie walczył sam to nie odbierałem mu tej przyjemności.

A trzeba powiedziec, ze przyjemność była spooora, nawet nie zdawałem sobie sprawy jak spora.

 

Na poczatku w sumie trochę mnie to bawiło słysząc na przemian niesamowita radość, potem jęki znowu radość a potem nawet szlochy. Po kilku minutach zaczęło się narzekanie, że reka boli, że nie może juz, że nie da rady, ale walczył jak o życie :lol: .

 

A ryba hmmm na tym sprzęcie robiła co chciała. W zasadzie może dwa razy udało się ja trochę do góry podnieść a reszta to ciagłe mozolne I jednostajne piłowanie I małe odjazdy.

Wszystko trwało może 20 minut. Nie wiem, nie sprawdzałem.

 

Po tym czasie młody skapitulował, rece mu odmawiały posłuszeństwa, widziałem, że każdy atak ryby powoduje, że zbliża się do burty a wędka coraz bardziej się wysuwa.

Musieliśmy to skończyć.

Z dużą niechecia ale jednak podał mi wędkę I jaaaaaa cię kręcę..... to nie jest to co myślałem, że jakaś jurna trójeczka mu się przyczepiła. Bloczek fundamentowy, a przynajmniej połowa z niego.

Wyciągnałem sporo sztuk pow.10 kilo, był też 25 kilo sum na 0,2mm jeszcze w tamtych czasach żyłce a tu nic nie moge zrobić. Niestety kij mi w tym nie pomaga - w zasadzie czuję jakbym holował na kijek do podlodówek - masakra.

 

Dokręciłem trochę hamulec aby minimalnie zwiększyć odczucie moich dzialań na rybie, dwa odjazdy i.............. przynęta wyskakuje z wody :( .

Szlak jasny... pierwsza ryba młodego i zeszła, ale w zasadzie bez naszego błędu. Może jedynym było to jaką przygotowałem mu wędkę.

 

Chociaż swego czasu chcąc tak jak pokazywał mi Jacek Kolendowicz spróbować łowić drgającą na małe paproszki złowiłem kila sandaczy pod 60cm i nie było problemu z ich wyjęciem.

No trudno. Musze usiąść bo moja noga ciagle wali o dno.

 

Syn przyjął temat jakby nigdy nic. Zaraz tylko zapytał czy może dalej łowić. Tak synku, tak, mówię możesz rzucać tylko postaraj się o te mniejsze ;) .

 

cdn...

  • Like 6
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

cd...

 

Obłowiliśmy to miejsce jeszcze dość dokładnie. Bardzo ładne jeśli chodzi o ilość zaczepów więc zapamiętałem już je sobie.

 

Zastanawiam sie, kiedy to zawiedzie mnie moja pamięć? Znikną z niej te wszystkie obrazy brzegów, kluczowych punktów i ich położenia względem siebie.

Próbowałem kiedyś zastąpić je pozycjonowaniem z GPS-a, ale nie dawał on takich dokładności jak punkty orientacyjne. Może na wiekszej wodzie, gdzie nie widać brzegu.

 

Z czasem I postępem w ilości zjadanego masła zostanę pewnie na to rozwiąznie kiedyś skazany, ale na tą chwilę kilkadziesiąt, no może trochę więcej miejsc znajduje się nagranych na dysku w moim płacie czołowym :D .

 

Kolejny najazd wyglądał także bardzo obiecująco jak na warunki Kozłowej Gory. Wypłycenie około 1m bardzo dużo pniaków, ale obraz dna troche mnie zastanowił. Sonda, sondą pokazywała w miarę twardo, ale dla potwierdzenia odczepiacz poszedł w ruch I co.... miekko. Spory osad, który zmienił moje zdanie na ten temat.

 

Jedziemy dalej, jestem na pieknym szczycie, który podniósł się na 1,9m - znowu pojedyncze karcze, twardo - zjeżdżam na dół aby zakotwiczyć, nagle młody mowi - tato uderzysz w tego pana. Faktycznie z głową w sondzie nie zauważyłem, że podpływa gość na nasz kolizyjny I tuz przed dziobem zrzuca kotwicę właśnie w dołku 3m :( . No cóż bez komentarza. Odbiłem I pojechałem kawałek dalej gdzie teren podobny, ale stoczek łagodniejszy.

 

Pierwsze pytanie syna w momencie gdy kotwica dotknęła wody to: czy moge juz rzucać??? - niesamowite myslę, ale pewnie zaraz mu przejdzie.

Kilka rzutów kontrolnych potwierdza fajne ustawienie, jednak troche nastró psuje wcześniej wspominany pan, który wyciaga sandaczyka :( .

Synek skomentował to banalnie - tata ten pan łowi na siatkę, moze my też powinniśmy - chodziło oczywiscie o podbierak :lol:  :lol:  :lol: .

 

Na tymże najeździe dorobiłem się jedynie dwóch bardzo delikatnych brań efektem czego przynety były zsuniete z główki, ale brania piękne, na długiej żyłce, takie o jakich śniłem przez ostatnie lata. Niestety zupełnie bez kontaktu.

Kolejne miejsce odnotowane na twardym dysku.

 

Zaczęło trochę mocniej wiać, pomysłałem, że może to ruszy troszkę ten klimacik w wodzie I przyjaciów pod nią.

Zatrzymalismy sie na kolejnym symaptycznym miejscu.

 

Młody bez chwili zawahania znowu kij w dłoń I macha. Pytam sie czy nie chce czegoś zjeść, może coś słodkiego, może herbaty. W odpowiedzi....nie nic nie chce teraz łowię, potem zjem.... a siku? zapytałem .... nie nie chce wytrzymam.... Masakra pomyślałem - rodzi się potwór :D

 

Na kolejnym najeździe znowu delikatne branie z podobnym efektem ściągnietej przynęty. Szkoda, że na tej wodzie nie wolno łowic na "kotomysza". Żadnych małych "paproszków" też ze sobą nie mam bo nie gustuję.

 

No nic walczymy dalej.

Zauważam niestety, że zbliża się nieunikniona godzina "0" o której to koniecznie musimy się zbierać, bo idziemy z żoną po południu na Męskie Granie na które to mam cieżko wywalczone bilety. A droga z Kozłowej do moich Nieborowic niestety dość długa.

Trudno, robię jeszcze dwa najazdy I sie zbieramy mowie - w oczach dziecka zauważyłem wtedy łzy....  ale co, że już..., ale czemu tak szybko, a nie mozemy jeszcze zostać :rockon: . Został bym z toba synku do wieczora, ale dzisiaj niestety nie możemy mówię.

 

Wiadomość ta troche zauważyłem odebrała mu ducha walki, usiadł, wziął wodę mineralna i pierwszy raz sie napił.

 

Wykonane na szybko dwa kolejne najazdy po kilka rzutów nie przynoszą większych efektów. Jeszcze jedno ładne branie, analogiczne jak wczesniej za końcówke gumy.

 

Spływamy - tym bardziej, że zaczęło mocniej wiać I minęła godzina "0".

 

W drodze powrotnej młody odzyskał apetyt. Zjadł 3 kanapki z trzema kabanosami I wypił pół termosu herbaty.

 

6f52f753660b9048med.jpg

 

Dopiero gdy przełknął wszystko I bylismy przy brzegu pojawiło się pytanie... Tato a kiedy znowu pojedziemy na ryby?

 

I wiecie co ja mu na to?

 

Już za tydzień synku - jedziemy odwiedzić dziadka, którego tata bardzo chce zabrać na ryby, żeby wrócic pamięcią do starych czasów do momentu kiedy to on pokazywał mi jak wiązać haczyki, jak prowadzić wirówkę, jak łowić na mąconego (bdw - ciekaw jestem czy ktoś praktykuje jeszcze taka metodę) jak szanować ryby I srodowisko naturalne w którym się znajdują I z którego dobrodziejstw korzystamy.

I oczywiście skorzystać z jego wiedzy przy twojej nauce - no może trochę pochwalic sie twoimi już zdobytymi umiejetnościami ;)

 

Więc decyzja podjęta, żona hmmm, ale jedziemy, jedziemy, jedziemy na Zalew Sulejowski - moją ukochana wodę za którą tak bardzo się stęskniłem, która jest piękna, pięnie położona I z tego co słyszę niestety pięknie zaniedbana.

 

Będę mógł to ocenić sam, dziadkowi będzie dane przyłożyć się do wędkarskiej edukacji wnuka no I mam wielka nadzieję, że sprawi mu także dużą frajdę bycie nad wodą z synem...

 

na pewno zdam relację z tego co tam zobaczę...cdn...

Edytowane przez dawiniel
  • Like 8
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 miesiąc temu...

cd..

sporo czasu minęło od ostatniego wpisu.

Zastanawiałem się czy jest sens kontynuować ten wątek, ale jak słowo się rzekło trzeba je dotrzymać.

Tym bardziej, że to wieści z mojego kochanego zalewu...

 

17-ty sierpnia godzina 3:00 AM - budzik chyba tylko szepnął ponieważ tak nakręcony nie pamiętam kiedy spałem.

Natychmiast wyłączyłem, żeby reszty towarzystwa nie budzić.

 

Wszystko naszykowane, auto spakowane, kawa w termosie zawinięta w koc, żeby nie wystygła, kanapki z lodówki.

Ostatni rzut oka na listę czy wszystko wziąłem.

Cichaczem wymykam się do wiatrołapu i zamykam drzwi.

 

Droga z Nieborowic na Sulejów strasznie długa. Co prawda niby 200km, ale w głowie już mam odcinek za Częstochową, który obecnie do najlepszych niestety nie należy :huh:

 

A1 mknie się ekspresowo. Nawet nie zauważyłem kiedy byłem na przedmieściach Częstochowy chociaż Android Auto jeszcze nie widzie, że nowy odcinek oddany już do użytku i z uporem maniaka kieruje mnie objazdami.

Za miastem to czego można było się spodziewać. Jeden pas, spory ruch pomimo, ze 4-ta nad ranem i jedziemy 60 na godzinę max.

Zniosę to, wszystko zniosę i nawet przy tym nie będę klął ponieważ perspektywa jest zbyt piękna.

 

Kiedy dojechałem około 6-tej do rodziców okazało się, że tata już gotowy. Wszystko wyszykowane i nakrojona swojska kiełbasa :D.

Śmigamy więc bo z Tomaszowa jeszcze kawałek drogi na Barkowice.

Atmosfera w drodze super.

Pierwszy raz widzę na twarzy mojego taty od bardzo dawna tak promienny uśmiech. Tak jakby zupełnie zapomniał o toczącej go strasznej chorobie, która odejmuje tylko kartki z jego kalendarza życia.

 

W Stanicy jesteśmy około 6:30, w zasadzie jeszcze pusto, albo chętnych brak.

Z daleka widzę już jak niski jest stan wody, ale raczej nie pogarsza to mojego nastawienia.

Tym bardziej, że w środku budynku widzę znajomą twarz. Tą samą, która swego czasu witała mnie każdego dnia gdy spędzałem każdą wolną chwilą nad wodą.

Kamuflaż mój w postaci zarostu jednak zrobił swoje i nie zostałem rozpoznany :lol:  Dopiero widok taty zamieszał w głowie pana ze stanicy, który stwierdził "aleś zarósł"

Oczywiście pytanie po co przyjechaliście. Ryby nie biorą, sandacza to nie pamiętam kiedy ktoś przywiózł - czyli standard mówię.

 

Pożyczyliśmy łódkę, ponieważ moja u szwagra na kołkach leży i rozpakowujemy się.

Gratów jak to zwykle pełno, dopiero teraz widzę jakie spustoszenia w organiźmie taty zrobiła choroba. Kilka tobołków i zmachany jakby na 10-te piętro wszedł.

Znalazłem więc mu szybko robotę stacjonarną z rozkładaniem kijków a ja szybciutko aku i silnik do łajby i mocuję.

 

...Odbijamy - pogoda piękna, wiatru praktycznie brak. Moja tak słodko zapamiętana mgła na wodzie dopełnia klimatu. Kilka fotek w trakcie kursu i do celu...

 

f76d07371e9d2374med.jpg

 

468b7c1aa7436e00med.jpg

 

Kilkanaście minut i jesteśmy na miejscu.

Najazdy mi trochę pozarastały, potrzebuje chwile aby odnaleźć się w nowej rzeczywistości i trafić dokładnie tam gdzie planowałem.

 

Spuszczam kotwicę i stajemy. Brakuje mi mojej łajby gdzie kotwica na korbę i nie trzeba moczyć i brudzić rąk z liny kotwicznej, ale dziś to przeżyję.

 

Bez dłuższego zastanowienia pierwszy rzut. W połowie dystansu tuż przed uskokiem niesamowity strzał i siedzi :lol: :lol: :lol:.

Nie bardzo mogłem w to uwierzyć, ale stało się faktem. Pierwsza ryba jedzie do góry.

Wielkość nie powala, ależ jaki on piękny i jak pięknie zatelefonował...

Martwi mnie tylko jedno - czy przypadkiem nie spełni się stare porzekadło, ze jak na pierwszym rzucie ryba to reszta dnia może być bez. Kilka razy spotkało mnie to szczęście.

Nie tym razem jednak mówię na głos tak aby tata też słyszał i zaklęcie odczarować.

Odczepiam i uwalniam rybę.

 

cbe931136f046df0med.jpg

 

W tej samej chwili tata tnie, ale tym razem pudło.

Kilka mniejszych sztuk ląduje jeszcze z tego najazdu. Brań na pęczki i widać, że drobnica w dobrej formie.

 

Zmieniamy miejsce, tym razem przyzwyczaiwszy już oczy do trochę innego krajobrazu i robiąc małe poprawki do najazdu stajemy w punkt.

 

W pamięci mam dwa pniaki. Jeden na wprost i jeden na dole spadu po prawej. Jedziemy więc pomiędzy nimi i bach.... siedzi - jak to mówią lepszy. Co prawda plan jest taki, że nawet nie mierzymy bo szkoda czasu i tylko odczepiamy, jak drugi nie łowi to robimy szybka fotkę i do wody a jak nie to bez fotki ;).

 

304987e69eed0417med.jpg

 

Rewelacja, woda można by rzec tęskniła za mną tak samo jak ja za nią :lol:

 

3e5d933b723695a4med.jpg

 

Dookoła łodzi a w zasadzie wszędzie gotuje się od ryb. W naszej strefie rzutu sum przy sumie gotuje wodę i goni.

Co oczywiście zostaje dostrzeżone przez lokalnych trolingowców a teraz już niestety na motorówkach.

Swego czasu gdy obowiązywał zakaz i pływać można było tylko na elektrykach - w związku z tym zakres mieli mocno ograniczony...

Teraz - ogranicza tylko cena paliwa i pojemność karnistra :(

 

Chyba w przeciągu pół godziny ponad 20-cia przejazdów w naszej strefie rzutów.

Komentować się nie chce bo i po co, a przecież mojego dnia mi dziś nie zepsują.

 

jeden z przejazdów kończy się zacięciem sumika - takiego około 1m, ale sprawia "łowcy" tak dużo problemów, że praktycznie wpływają nam na żyłki.

tata nie wytrzymał i skomentował, ale czego można się było spodziewać jak ...."panieeee zaraz, przecież muszę wycholować"...

No cóż, nie ma to sensu. Przestawiamy się i robimy swoje.

 

W zasadzie każdy z najazdów obfituje w coś :P  małe większe, średnie ryby a do tego co kawałek woda otwiera się obok łajby bo wąsaty postanowił zapolować.

Ich ilość w Zalewie faktycznie jest duża.

 

Kolejny najazd i tata zacina pierwszy, ale chyba pudło............nie............to nie pudło jest ryba i jest rekord!!! :o

Takiego jeszcze nie mieliśmy:

 

12a6e0ab78375cd5med.jpg

 

Ubawiliśmy się do łez. Ofiara wielkości myśliwego. Przy szczupakach często się z tym spotykałem, ale skala była inna.

Ta sztuka była jeszcze przezroczysta :D

 

No nic ubaw po pachy, ale trzeba uwolnić tak aby jak najmniej szkód poczynić.

Widać, że w świetnej formie maleństwo bo czmychnął migiem.

 

Czas płynął szybko. Nad wyraz szybko a do tego to słońce i brak wiatru coraz bardziej dawało się we znaki.

Nawet nie zauważyliśmy kiedy zrobiło się grubo po południu.

Zrzuciliśmy ciuchy aby pojedyncze podmuchy wiatru trochę nas schłodziły.

Zmęczenie jednak najbardziej było widać po tacie.

Coraz to dłuższe przerwy, uświadomiły mi, że nie możemy sobie pozwolić na więcej i musimy się szykować do powrotu. Oczywiście tata starał się nie dawać po sobie nic poznać i zapytany czemu nie rzuca odpowiadał, że musi odpocząć, ale widziałem, że coraz większy ból sprawia mu stanie czy zmiana pozycji :(

 

Nie czekając dłużej stwierdziłem, że wracamy - ja mam jeszcze długa podróż przed sobą a pewnie w korkach więc był to dobry powód.

 

Po drodze zaliczymy jeszcze jedną miejscówkę w której nie byłem hohoho ile czasu.

 

Pierwszy rzut i.... siedzi... tym razem tata już nie łowił więc cyknął fotkę.

 

70903db844d9c140med.jpg

 

No to teraz już wracamy. Wystarczy, tym bardziej, że "motorówek" tyle to ja nigdy nie widziałem. W strefie gdzie mogą pływać max 4 konne jednostki pojawiają się motorówki, które mają po kilkadziesiąt jeśli nie kilkaset. Niby wolno, ale tuż przy łodzi dokładnie przyglądając się co i jak robimy. Pojawienie sie skuterów przelało czarę goryczy tym bardziej, że przepływajaca Policja ominęła ich szerokim łukiem pozostawiając bez komentarza.

 

Trudno na dziś wystarczy - przepiękny dzień za nami. Mnóstwo pięknych ryb i brań różnego kalibru. O tym właśnie śniłem, marzyłem, czekałem i było warto. A najważniejsze, że tata był tego samego zdania!!!

 

W stanicy znowu czekała na nas znajoma twarz :) i do tego bardzo zdziwiona, ponieważ nie do pojęcia była informacja o wypuszczeniu ryb.

Najbardziej utkwiły mi w pamięci słowa..."chłopie tu nikt nie patrzy nawet na wymiar - sandacza to każdego biorą jak tylko jest".

Dobrze, że nie widział tego co działo się na łodzi - pewnie wzięli by nas za jakiś cudaków i poszczuli psami :o :D :D

 

Jedno jest pewne, połowiliśmy, połowiliśmy tak jak za starych dobrych czasów - ramię w ramię - tego nikt nam nie odbierze i nie zepsuje.

Ja o tym będę pamiętał długo, mam nadzieje, że tata także i że starczy jeszcze mu czasu na to, żebym mógł go zabrać znowu...

 

Ps. Nawet ponad 4-ro godzinna droga do domu tak jak przypuszczałem w korkach nie była w stanie zdjąć mi z twarzy uśmiechu po tak cudownie spędzonym dniu.

 

Spieszmy się, spieszmy robić to co kochamy z ludźmi, których kochamy!!!

Edytowane przez dawiniel
  • Like 14
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

Ładowanie
×
×
  • Dodaj nową pozycję...