Jestem Alek, Platynowłosy. Łapię ryby od bardzo dawna. Zapraszam, poczytajcie o niezwykłej pod wieloma względami wyprawie do Szwecji.
„Wyprawa szwedzka”. Miejsce: Środkowa Szwecja, jezioro składa się z 2 wydłu?źonych akwen?łw ( 340h i 140h) połączonych przesmykiem. Data wyprawy : 24-09-2011 do 30-09-2011. Głębokość od 50cm do 30m. Zatoki, wyspy, wysepki, rynny, doły. Du?źo zalanych łąk, mn?łstwo trzcin. Szczupak, lin, sandacz. Dno miękkie, gdzie niegdzie kamieniste. Kilka miejsc?łwek z ukrytymi głazami. Piękny szwedzki standard. Uczestnicy imprezy to: Przewodnik, o przepraszam - Przewoźnik, Kolega Mr Batson, Kolega Waldi i ja i ... inni Koledzy w innych domkach. No i to jezioro.
Stan rzeczywisty: Temp wody- ok. 14,3 stopni, powietrza, r?ł?źnie. Od 8st do 18st. Zachmurzenie zmienne. Jedna niespodzianka. Ponoć najstarsi Szwedzi takiego zdarzenia nie pamiętają, ale przez 2 tygodnie padał deszcz, a poziom wody na prawie 500h podni?łsł się o przeszło p?łłtora metra. Cisza. Koniec pięknego standardu szwedzkiego. Opr?łcz pięknych widok?łw.
Pierwsze wypłynięcie, jeszcze w sobotę, zaraz po przyjeździe i szok. Tam, gdzie ryba zawsze stała – nic. Tego dnia na st?łł podaliśmy woblery, jerki, spoony, gumy, poppery, wahadła i nawet obrot?łwki w du?źych rozmiarach.. Literalnie nic. Zwyczajowo zębate zawsze stały albo w trzcinach, albo na zalanych łąkach. Względnie blatach. Cisza. Kije – standard. Do 35 gr, 213cm do 270cm. Wyjątek - Dragona jerk?łwka Waldiego – 180cm, do 60 gr. No i oczywista batsony Mr Batsona, o horrendalnej rozpiętości cw i r?łwnie horrendalnej mocy. Ale jego kije są poza wszelakimi wyjątkami. Plecionka. Stalki Dragona, hmmmm??Ś oraz home-made Koleg?łw. Niemym, ale widzącym towarzyszem wyprawy była echosonda.
Na łodzi 3 kije r?łwnocześnie pracowały 3 r?ł?źne przynęty zmieniane co pewien czas. Czesanie po dnie, w p?łł wody, pod powierzchnią, a nawet po powierzchni kiedy do akcji wkraczały poppery. Nawet specjalnie zaczep?łw nie było. Gryźnięć te?ź nie było. I tak od soboty do środy. Jednego popołudnia, na sandaczowej miejsc?łwce, spotkaliśmy na wodzie Szwed?łw. Opr?łcz monstrualnej wielkości podbieraka, mieli r?łwnie?ź kij do drop-shota. Ale na miejscu cię?źarka dropshotowego, na du?źej gł?łwce, ok. 25-35gr, podpięta była guma, w kolorze szaro-białym. Około metra powy?źej zało?źona była zielona guma. Rozmiary, po ok. 12cm. Szwedzi, jak zwykle, rozmowni nie byli, więc rezultaty nieznane.
Dopiero po kilku dniach, kiedy woda zaczęła powoli opadać, pojawiły się pierwsze strzały. Zębate biły niezwykle agresywnie, chybiały lub spadały. Albo działy się inne dramaty. Stawaliśmy łodzią nad zatopionymi kapelonami. Waldi, między zielsko, spuszczał pionowo na dno r?ł?źne gumy. D?źigował w pionie. Długo ćwiczył swoją i zębatych cierpliwość. Puszczała jego, zębatych wytrzymywała. Troll, w naszym wydaniu nie dał efekt?łw, ale inni Koledzy, kt?łrzy tylko trollowali, przewa?źnie na wobki, mieli wyniki. Po kilka kr?łciak?łw na dzień.
W swojej desperacji, napisałem do Koleg?łw na naszym forum, i poprosiłem o pomoc i wskaz?łwki. Nasz Przewodnik, musiał chyba te?ź przeczytać podpowiedzi min „Gregona”, „Kuby” i „Krzyśka” (dzięki Panowie). Zaproponował łowisko alternatywne, odległe o ok. 40 min drogi od naszego jeziora. Tam, warunki wodne były bardziej znośne, i tam ciutek połowiliśmy. „Waldi” wyjął na du?źe miedziane wahadło ok. 50-taka. Ja z kolei, zacinałem zębate przy trzcinach, biły na poppery. To były widowiskowe brania.
Nie pojechaliśmy tam drugi raz. Trzeba było rozgryźć to „nasze” jezioro. Tak postanowiliśmy. Były te?ź inne powody, ale o nich p?łźniej. Atrakcją turystyczną była dodatkowo płatna wyprawa na łososie. Koszt jednodniowej licencji: 300 koron, czyli ok. 150 zł. Były dwie. Mr Batson władał much?łwką, a Tomek spinningiem. Mistrzowskie umiejętności obu Pan?łw nie znalazły odzwierciedlenia w rezultatach na rybie (Tomek, dwa dni p?łźniej, zaryzykował raz jeszcze wypad, ale r?łwnie?ź na pusto). Za to absolutnie zapierające dech w piersiach, były widoki rzeki, kt?łra po owych feralnych deszczach, rwała z ogromną mocą. Osobiście te?ź, o mało nie zemdlałem z wra?źenia, kiedy w budyneczku, gdzie wydawano licencje, na zapleczu, pokazano mi zamra?źarkę. Salmo salary. Zamro?źone i zapakowane w podpisane nazwiskami łowc?łw worki foliowe. OGROMNE. Kilkadziesiąt sztuk. Z wra?źenia zapomniałem, nie tylko języka w gębie, ale i nie zrobiłem stosownych zdjęć.
Gwoli uspokojenia ducha i ciała, popłynęliśmy kolejnego dnia na 2 część jeziora, gdzie krą?źą sandacze i bardzo du?źe okonie. I jest tu głęboczek. A ma z 30 m głębokości. Skoro na płyciznach, łąkach i płytkich blatach ani sandacza ani okonia, to mo?źe na tym dole coś będzie. Ano było. Ekran sondy, a?ź mrugał z niedowierzania, kiedy wskazywał na 15-18m niezliczone stada ryb. To wyglądało tak, jakby z obu części jeziora ryby spłynęły na zimowisko. Po prostu były i stały. Ale pod tym dywanem ryb - majestatyczne „Mamuśki”. I to jakie. I co z tego? Stały sobie i tyle. Troll był nie do zrobienia. Gumy na 35 gr gł?łwkach schodziły całą wieczność. Nie mo?źna byłoby wyczuć uderzenia ryby. Przydałby się licznik schodzącej z kręcioła plecionki, taki, kt?łry mo?źna zamontować na kiju. Myśleliśmy nawet nad takim patentem jak ”głębinowy pater noster”. Te?ź nie dało rady, tym bardziej, ?źe linka kotwiczna miała ok. 5m długości. A?ź tyle, ale to za mało, by stanąć na stoku i czesać głęboczek.
Tylko raz zaliczyliśmy szczupaczą kolację. Wyjęte były 3 sztuki, 50+cm. Musiały być na niezłym głodzie. 1 miał w ?źołądku lekko nadtrawioną płotkę. Pozostałe były puste. Ale smakowały super. I tak upływał dzień za dniem. Powoli zbli?źał się termin wyjazdu. Byliśmy w bardzo radosnych nastrojach. Zaraz zapytacie Panowie: „bardzo dobry nastr?łj przy takiej wyprawie? To chyba jakieś nieporozumienie”.
Przy ?źyciu trzymał nas HUMOR, skutecznie podsycany codziennymi wydarzeniami, spotkaniami z naszym Przewodnikiem, przepraszam, Przewoźnikiem. I nowymi doświadczeniami.
A wyglądało to tak: Waldi, kt?łregoś dnia obserwując naszą wieczorną krzątaninę przy sprzęcie zadał dziwne pytanie: „Panowie, czy wiecie ze tylko 20% waszych przynęt wyjmujecie 80% ryb?”.Halo? Chwila zastanowienia i wszystko jasne. On sam przywi?łzł z sobą tylko 2 kije i skromne pudełko narzędziowe z przynętami. A my? Pudło z gumami, oddzielne kasety z wobkami, jerkami, blachami. Do tego oddzielne saszetki z gł?łwkami i przyponami, ?źe o narzędziach nie wspomnę. 5 kij?łw w tubie, 4 kręcioły, zapasowa plećka itd.. W sumie kilka kg towaru. Wniosek: Doświadczenie. Warto się zastanowić, bo faktycznie było tak, jak Waldi powiedział.
Jezioro, mimo swojej rybności i uroku, jest wodą groźną. W szczeg?łlności, kiedy po osi długiej jeziora zaczyna wiać. Wiatr nie ma przeszk?łd, więc daje, ile tylko mo?źe. Fale w ciągu kilku minut stają się naprawdę spore. A to stawia ł?łdkę i silnik przed nielichym zadaniem. Mo?źna podołać bez problemu, pod warunkiem, ?źe łajba jest wysoko burtowa, a silnik co jakiś czas nie oddaje ducha. I ma więcej ni?ź 4.5KM. A taki był na początku wyprawy. Potem dostaliśmy u?źywaną n?łwkę 15KM.. Nawet wtedy jest ok., ale ??Ś je?źeli na pokładzie 4.30m łajby wa?źącej ok. 200kg, z 3 facet?łw o łącznym tona?źu kolejnych ok. 250kg, co w sumie daje ok. p?łł tony, są wiosła. A my mieliśmy jeno 1 nieco dłu?źszego pagaja??Ś.”No..wioseł nie ma Panowie??Ś”.
Na tym jeziorze ł?łdki i silniki w og?łle są piętą Achillesową wypraw. Na wiosennej wyprawie, na tym samym jeziorze, Szwed wydał nam swoją łajbę. Elegancka, przystosowana do skandynawskiego pływania..no po prostu super. Mr Batson i ja, radośni tego faktu, wypłynęliśmy. Po p?łł godzinie coś mokro się pod stopami zrobiło. Po podniesieniu drewnianej podłogi, okazało się, ?źe wody było tyle, ?źe ja sam osobiście ok. 100 1.5 butelek wody wylałem za burtę. Ta cholerna krypa była dziurawa jak wysuszony pumeks. Szwed po prostu nie zauwa?źył tego skromnego faktu.
Wtedy te?ź, wypłynęliśmy z Mr B. nisko burtową „zieloną krypą”. Ostro powiało, zrobiło się wysoko. Zwiewaliśmy pod fale doma. Chwała, ?źe Mr B. swoje 100-ileś tam kg posadził na dziobie i zaparł się łapkami o burty, bo przynajmniej falki nie wlewały się do środka ani nas nie wykiperowały. Żeby jeszcze było weselej, to po paru minutach płynięcia, zgasła nam ta 4.5KM sierotka. I to nie dlatego, ?źe ją zalaliśmy. Taki miała humor. Do buchty dopłynęliśmy na wiosłach i tam przeczekaliśmy zadymę. Zielona krypa. Ale to było na wiosnę. Wracamy do jesieni.
Silniki, to te?ź mo?źe być problem. Je?źeli do du?źej łajby podpina się 4.5KM, to pływanie ma wybitnie charakter spaceru paralityka (Jestem masa?źystą z 30l doświadczeniem zawodowym. Panowie, paralitycy chodzą, je?źeli się ich stosownie umotywuje...). 15 KM, to ju?ź coś. ALE. I w jednym i w drugim przypadku, oba silniki to wybitne moczymordy, chleją jak smoki. Więc koniecznie trzeba trzymać puls na ilości wydawanych kanistr?łw z paliwem. Mo?źna zu?źyć 3 kanistry po 5l, a mo?źe się okazać, ?źe wydano nam 5 takowych. Przy cenie 7 zł za l, to jednak robi coś w kabzie.
Do tego kotwice. Fakt, mo?źna ich tam zostawić na dnie, na zaczepach, bez liku, ale ??Ś je?źeli za kotwicę robi plastikowy 5 l pojemnik po oleju, napełniony ?źwirkiem dla kot?łw, to nawet na płytkiej wodzie, ok. 2.5m, to, to coś ślizga się po dnie i ł?łdź sunie w dryfie jak Małysz na Du?źej Krokwi w Zakopcu. Jak to mawiał m?łj zacny łodziany towarzysz: „Je..ało dramatem”.
A teraz mo?źe małe co nieco na temat mojego osobistego dramatu. Spoon w trzcinach, strzał, zębaty zapięty, ładny 70- tak. Wyło?źony przy burcie na boku. Będzie skakał. Zatańczył. „Panowie”, m?łwię, „spoon rządzi”. I do akcji wkracza Mr B, z nie do końca zamykającym się chwytakiem. Po chwili, na Jaxonie wisiał spoon, a zębaty poszedł w siną dal. Widok mojej gęby - bezcenny. Tym bardziej, ?źe przypomniał mi się wcześniejszy Nick Przyjaciela, a mianowicie: „Hebloręki-Trocinowłosy”. Taaaak, spoon rządzi. Wniosek: Doświadczenie. Panowie, przed łowieniem sprawdzamy chwytaki, a zębate zapinamy za dolną szczęki, a nie za blachę.
Kolejnym dramacikiem były stalki Dragona. A konkretnie agrafki. Są tak zrobione, ?źe za gruby im drut oczek gł?łwek. Za cholerę nie chciały dać się zapiąć, tak samo jak w hakach, gdzie w oczkach dodany jest dodatkowy stabilizatorek przynęty, wkręcany w tuł?łw gumy. Za ciasno im tu jest. Że nie wspomnę o fakcie, aby zamknąć względnie otworzyć taką agrafkę normalnym męskim kciukiem, no, co nieco trudnym jest. Kocher pomaga, ale ile razy mo?źna taką drucinę bezkarnie odkształcać? Kombinerki w ruch, odcinamy agrafkę, zakładamy własną. Ja miałem Solvkrokena. Mo?źe znacie, a mo?źe nie. W domu nawinąłem na kołowrotek plećkę na mokro, kt?łra po 2 dniach wyschła i zrobił się miękki naw?łj na szpuli. W razie zaczepu czy morderczego zacięcia, mokra plećka wrzyna się w suche zwoje i peruka gwarantowana. Na wodzie odwinąłem całe 150m, do końca wyjazdu nie było problemu.
Przezacny Mr B. miał cudowne zawołanie: „Panowie, tu nie ma ryb. A woda taka miodna”. Fakt, ale Przyjaciel jest uczulony na produkty pszczele, więc wszystko co „miodne”, jest dla Niego skrajnie toksyczne. I przez to niewskazane. Freudowskie przeinaczenie. Oj, miodna była to woda. Wniosek: Uwa?źamy na słowa. Mają niekiedy moc sprawczą.
Aby wlać jednak trochę otuchy do serc, ?źe mo?źe jednak..odpalaliśmy LLPS, czyli Lofranc Live Pike Show. A leciały tam takie horrory, ?źe szok. Stoimy nad zatopionymi kapelonami i show leci. Przy dnie majestatyczne Mamuśki. W p?łł wody te?ź coś się szwenda. I to wszystko na 2.5m wodzie. Waldi ostro chlapie popperami, a na ekranie widać, jak Zębata Caryca sunie ku powierzchni, a potem powoli opada. To wszystko dzieje się w promieniu ok. 3 m od łodzi. Je??Śało dramatem.
Kiedy Mr B. miotał batsonami, to po kolejnej serii rzutow, łapał się za bark, siadał i włączał swoje ulubione mruczando: „Panowie, tu nie ma??Śa woda taka miodna..”. Po +- 8 godzinach rzucania, wyobra?źam sobie, ?źe mięśnie obręczy barkowych, ramienia, ?źe nie wspomnę o nadgarstkach, mogą się zbuntować i boleć. Maść naproxenowa z reguły dawała ulgę. Wniosek: Doświadczenie. Niech kije mocne będą, ale koniecznie lekkie i dobrze wywa?źone.
Ale to i tak tylko Pan Pikuś. Odpalenie małego 4.5KM Mercurego, czy 15KM Yamahy, kt?łre nie chcą gadać, to jest dopiero jazda. Waldi ma mocarne ręce, po kilku ostrych szarpnięciach z barku, dyskretnie macał się z niedowierzaniem po ramieniu, ?źe to boli i to ostro i długo. Mr B. , ty?ź kawał chłopa, spr?łbowawszy powy?źszej techniki, dyskretnie oblewał się potem, a potem nasz nieobecny Przewodnik (Przewoźnik), chyba doświadczał ostrej czkawki jako konsekwencji opinii o sobie i swoim sprzęcie wyra?źanej. Te?ź bolało. Mr B. Ja brałem silnik za paszczę, nie z ramienia, tylko z p?łłobrotu tułowiem. Ręka nie bolała, ale ?źebra i bok owszem. „Panowie, trzeba wyczuć silnik. On zawsze odpali. Z minimalnym wysiłkiem. Żaden problem dla technicznych facet?łw”. Tylko, ?źe myśmy zostali uznani za „nietechnicznych”. Fakt.
Więc, co nam pozostało? Podpiąć się pod kolejne wezwania Mr B? Składał ju?ź Panu Bogu zam?łwienie na „miodną wodę” i ją dostał. A teraz mo?źe na „szwedzkie policjantki, najlepiej 3, no mo?źe w ostateczności 2..?”. Żeby chocia?ź to ??Ś na bolące ramiona, plecy, depresję, bezrybie - blond terapia zapewnie uczyniłaby cuda, umysł i ducha uwolniła i ciało rozluźniła. Tak, to było miodne, wielokrotnie wypowiadane zam?łwienie i jako ?źywo toksyczne, więc się nie zrealizowało. Je??Śało dramatem.
Kiedy człowiek się męczy, na dodatek będąc nie ubranym „na cebulkę”, to się poci, a przez to odwadnia. Termosik herbaty czy kawy to NIE JEST nawodnienie. Wtedy dostarcza się organizmowi tylko energii teiny lub kofeiny. To są wzmacniacze a nie nawil?źacze. Więc woda. W butelkach plastikowych 1.5l lub większych. Ale na łodzi, kiedy butelki stoją kilka godzin na otwartym powietrzu, łapią temperaturę tego powietrza. Woda jest po prostu bardzo zimna. Na rozgrzane gardło??Śmo?źe niekoniecznie. Wnioski pozostawiam zainteresowanym.
Łowiliśmy na cichej i wzburzonej wodzie. Kładliśmy nacisk na typowe pory brań (rano i wieczorem), w słońcu i w cieniu. Liczyliśmy, ?źe mo?źe być tylko lepiej. Że sytuacja będzie się stabilizować, ale nawet w słoneczny pogodny dzień, ciepły i cichy, niebo w ciągu kilku minut, nie zachmurzyło się w dosłownym tego słowa znaczeniu, ale zaszło dziwną gęstą szarą mgłą. R?łwnocześnie powiał lodowaty zimny wiatr, kt?łry w ciągu kilkunastu minut sprawił, ?źe temperatura spadła do tego stopnia, ?źe para z ust leciała. My to odczuliśmy, a ryby nie? Nie wierzę??Ś. Swoistą ulgę przynosiło obserwowanie otaczającej natury. W pobli?źu naszego domku, na polu, codziennie rano gromadziły się 2 stada dzikich gęsi, liczące kilkaset sztuk. Na sobie tylko znane hasło podrywały się do lotu i niczym 2 eskadry bombowc?łw, tworzyły 2 klucze. Odlatywały chyba na loty treningowe. Urzekający i majestatyczny widok.Kaczki były zdecydowanie mniej zorganizowane. Du?źo wrzasku, zamieszania, latania w parach lub szwendanie się nisko nad wodą w pojedynkę. W szczeg?łlności 1 egzemplarz, zresztą świetnie wybarwiony kaczor, był na tyle upierdliwy swoim jazgotem, ?źe miałem szczerą ochotę odstrzelić mu kuper a przynajmniej parę lotek, by dał nam spok?łj. Dwururki byłoby szkoda, ale proca??Ś No c?ł?ź, nie miałem ani jednego ani drugiego narzędzia. Kaczor miał farta, a ja lekką irytację.
Matka Natura postawiła swoje warunki. Były nie do obejścia. Jestem ciekaw, czy po opadnięciu i oczyszczeniu się wody, ryby wznowią swoją aktywność. Przecie?ź to pora jesiennego ?źerowania przed okresem zimowym. Czy te?ź, wytrącone z odwiecznej r?łwnowagi podyktowanej porami roku, pozostaną w odrętwieniu do wiosny. Czy letnia anomalia pogodowa była jednorazowym wybrykiem, czy zwiastunem kolejnych zmian i jakie mogą ewentualnie być reakcje całego ekosystemu? Mo?źna było tylko czekać i patrzeć. Na to nie mieliśmy czasu. Po raz pierwszy nie było patentu na tą wodę. Po prostu.
Natomiast, po tych wszystkich przejściach, nasza tr?łjka stała się zgranym teamem, zar?łwno na wodzie jak i na kwaterze. Wsp?łlne gospodarowanie przebiegało bezproblemowo. Prym wiodło wyborne jedzenie, w postaci własnoręcznie przygotowywanych posiłk?łw. Domowa groch?łwka, ?źur, węgierskie dania jednogarnkowe, spagheti, nie z papierka ale z świe?źych produkt?łw i warzyw kupowanych tu na miejscu. To było te?ź wa?źne, więc z tego miejsca dziękuję Waldiemu, Mr Batsonowi za ten czas. A naszego zacnego Przewodnika ( Przewoźnika), ty?ź pozdrawiam i mianuję polskim Mac Guywerem Organizacji Turystyki Wędkarskiej. Jesteś Boski??Ś.
Wr?łcimy tu, to dobre miejsce i dobra woda. Strzeliła „focha”, jak narowista klacz rodzaju ludzkiego. To był tylko „Foch”. Wr?łcimy, ale na naszych warunkach, nie tylko organizacyjnych??Ś Pozdrawiam wszystkich” Koleg?łw po kiju”.
Alek, 2011
Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum
Pytanie
admin
Jestem Alek, Platynowłosy. Łapię ryby od bardzo dawna. Zapraszam, poczytajcie o niezwykłej pod wieloma względami wyprawie do Szwecji.
„Wyprawa szwedzka”. Miejsce: Środkowa Szwecja, jezioro składa się z 2 wydłu?źonych akwen?łw ( 340h i 140h) połączonych przesmykiem. Data wyprawy : 24-09-2011 do 30-09-2011. Głębokość od 50cm do 30m. Zatoki, wyspy, wysepki, rynny, doły. Du?źo zalanych łąk, mn?łstwo trzcin. Szczupak, lin, sandacz. Dno miękkie, gdzie niegdzie kamieniste. Kilka miejsc?łwek z ukrytymi głazami. Piękny szwedzki standard. Uczestnicy imprezy to: Przewodnik, o przepraszam - Przewoźnik, Kolega Mr Batson, Kolega Waldi i ja i ... inni Koledzy w innych domkach. No i to jezioro.
Stan rzeczywisty: Temp wody- ok. 14,3 stopni, powietrza, r?ł?źnie. Od 8st do 18st. Zachmurzenie zmienne. Jedna niespodzianka. Ponoć najstarsi Szwedzi takiego zdarzenia nie pamiętają, ale przez 2 tygodnie padał deszcz, a poziom wody na prawie 500h podni?łsł się o przeszło p?łłtora metra. Cisza. Koniec pięknego standardu szwedzkiego. Opr?łcz pięknych widok?łw.
Pierwsze wypłynięcie, jeszcze w sobotę, zaraz po przyjeździe i szok. Tam, gdzie ryba zawsze stała – nic. Tego dnia na st?łł podaliśmy woblery, jerki, spoony, gumy, poppery, wahadła i nawet obrot?łwki w du?źych rozmiarach.. Literalnie nic. Zwyczajowo zębate zawsze stały albo w trzcinach, albo na zalanych łąkach. Względnie blatach. Cisza. Kije – standard. Do 35 gr, 213cm do 270cm. Wyjątek - Dragona jerk?łwka Waldiego – 180cm, do 60 gr. No i oczywista batsony Mr Batsona, o horrendalnej rozpiętości cw i r?łwnie horrendalnej mocy. Ale jego kije są poza wszelakimi wyjątkami. Plecionka. Stalki Dragona, hmmmm??Ś oraz home-made Koleg?łw. Niemym, ale widzącym towarzyszem wyprawy była echosonda.
Na łodzi 3 kije r?łwnocześnie pracowały 3 r?ł?źne przynęty zmieniane co pewien czas. Czesanie po dnie, w p?łł wody, pod powierzchnią, a nawet po powierzchni kiedy do akcji wkraczały poppery. Nawet specjalnie zaczep?łw nie było. Gryźnięć te?ź nie było. I tak od soboty do środy. Jednego popołudnia, na sandaczowej miejsc?łwce, spotkaliśmy na wodzie Szwed?łw. Opr?łcz monstrualnej wielkości podbieraka, mieli r?łwnie?ź kij do drop-shota. Ale na miejscu cię?źarka dropshotowego, na du?źej gł?łwce, ok. 25-35gr, podpięta była guma, w kolorze szaro-białym. Około metra powy?źej zało?źona była zielona guma. Rozmiary, po ok. 12cm. Szwedzi, jak zwykle, rozmowni nie byli, więc rezultaty nieznane.
Dopiero po kilku dniach, kiedy woda zaczęła powoli opadać, pojawiły się pierwsze strzały. Zębate biły niezwykle agresywnie, chybiały lub spadały. Albo działy się inne dramaty. Stawaliśmy łodzią nad zatopionymi kapelonami. Waldi, między zielsko, spuszczał pionowo na dno r?ł?źne gumy. D?źigował w pionie. Długo ćwiczył swoją i zębatych cierpliwość. Puszczała jego, zębatych wytrzymywała. Troll, w naszym wydaniu nie dał efekt?łw, ale inni Koledzy, kt?łrzy tylko trollowali, przewa?źnie na wobki, mieli wyniki. Po kilka kr?łciak?łw na dzień.
W swojej desperacji, napisałem do Koleg?łw na naszym forum, i poprosiłem o pomoc i wskaz?łwki. Nasz Przewodnik, musiał chyba te?ź przeczytać podpowiedzi min „Gregona”, „Kuby” i „Krzyśka” (dzięki Panowie). Zaproponował łowisko alternatywne, odległe o ok. 40 min drogi od naszego jeziora. Tam, warunki wodne były bardziej znośne, i tam ciutek połowiliśmy. „Waldi” wyjął na du?źe miedziane wahadło ok. 50-taka. Ja z kolei, zacinałem zębate przy trzcinach, biły na poppery. To były widowiskowe brania.
Nie pojechaliśmy tam drugi raz. Trzeba było rozgryźć to „nasze” jezioro. Tak postanowiliśmy. Były te?ź inne powody, ale o nich p?łźniej. Atrakcją turystyczną była dodatkowo płatna wyprawa na łososie. Koszt jednodniowej licencji: 300 koron, czyli ok. 150 zł. Były dwie. Mr Batson władał much?łwką, a Tomek spinningiem. Mistrzowskie umiejętności obu Pan?łw nie znalazły odzwierciedlenia w rezultatach na rybie (Tomek, dwa dni p?łźniej, zaryzykował raz jeszcze wypad, ale r?łwnie?ź na pusto). Za to absolutnie zapierające dech w piersiach, były widoki rzeki, kt?łra po owych feralnych deszczach, rwała z ogromną mocą. Osobiście te?ź, o mało nie zemdlałem z wra?źenia, kiedy w budyneczku, gdzie wydawano licencje, na zapleczu, pokazano mi zamra?źarkę. Salmo salary. Zamro?źone i zapakowane w podpisane nazwiskami łowc?łw worki foliowe. OGROMNE. Kilkadziesiąt sztuk. Z wra?źenia zapomniałem, nie tylko języka w gębie, ale i nie zrobiłem stosownych zdjęć.
Gwoli uspokojenia ducha i ciała, popłynęliśmy kolejnego dnia na 2 część jeziora, gdzie krą?źą sandacze i bardzo du?źe okonie. I jest tu głęboczek. A ma z 30 m głębokości. Skoro na płyciznach, łąkach i płytkich blatach ani sandacza ani okonia, to mo?źe na tym dole coś będzie. Ano było. Ekran sondy, a?ź mrugał z niedowierzania, kiedy wskazywał na 15-18m niezliczone stada ryb. To wyglądało tak, jakby z obu części jeziora ryby spłynęły na zimowisko. Po prostu były i stały. Ale pod tym dywanem ryb - majestatyczne „Mamuśki”. I to jakie. I co z tego? Stały sobie i tyle. Troll był nie do zrobienia. Gumy na 35 gr gł?łwkach schodziły całą wieczność. Nie mo?źna byłoby wyczuć uderzenia ryby. Przydałby się licznik schodzącej z kręcioła plecionki, taki, kt?łry mo?źna zamontować na kiju. Myśleliśmy nawet nad takim patentem jak ”głębinowy pater noster”. Te?ź nie dało rady, tym bardziej, ?źe linka kotwiczna miała ok. 5m długości. A?ź tyle, ale to za mało, by stanąć na stoku i czesać głęboczek.
Tylko raz zaliczyliśmy szczupaczą kolację. Wyjęte były 3 sztuki, 50+cm. Musiały być na niezłym głodzie. 1 miał w ?źołądku lekko nadtrawioną płotkę. Pozostałe były puste. Ale smakowały super. I tak upływał dzień za dniem. Powoli zbli?źał się termin wyjazdu. Byliśmy w bardzo radosnych nastrojach. Zaraz zapytacie Panowie: „bardzo dobry nastr?łj przy takiej wyprawie? To chyba jakieś nieporozumienie”.
Przy ?źyciu trzymał nas HUMOR, skutecznie podsycany codziennymi wydarzeniami, spotkaniami z naszym Przewodnikiem, przepraszam, Przewoźnikiem. I nowymi doświadczeniami.
A wyglądało to tak:
Waldi, kt?łregoś dnia obserwując naszą wieczorną krzątaninę przy sprzęcie zadał dziwne pytanie: „Panowie, czy wiecie ze tylko 20% waszych przynęt wyjmujecie 80% ryb?”.Halo? Chwila zastanowienia i wszystko jasne. On sam przywi?łzł z sobą tylko 2 kije i skromne pudełko narzędziowe z przynętami. A my? Pudło z gumami, oddzielne kasety z wobkami, jerkami, blachami. Do tego oddzielne saszetki z gł?łwkami i przyponami, ?źe o narzędziach nie wspomnę. 5 kij?łw w tubie, 4 kręcioły, zapasowa plećka itd.. W sumie kilka kg towaru. Wniosek: Doświadczenie. Warto się zastanowić, bo faktycznie było tak, jak Waldi powiedział.
Jezioro, mimo swojej rybności i uroku, jest wodą groźną. W szczeg?łlności, kiedy po osi długiej jeziora zaczyna wiać. Wiatr nie ma przeszk?łd, więc daje, ile tylko mo?źe. Fale w ciągu kilku minut stają się naprawdę spore. A to stawia ł?łdkę i silnik przed nielichym zadaniem. Mo?źna podołać bez problemu, pod warunkiem, ?źe łajba jest wysoko burtowa, a silnik co jakiś czas nie oddaje ducha. I ma więcej ni?ź 4.5KM. A taki był na początku wyprawy. Potem dostaliśmy u?źywaną n?łwkę 15KM.. Nawet wtedy jest ok., ale ??Ś je?źeli na pokładzie 4.30m łajby wa?źącej ok. 200kg, z 3 facet?łw o łącznym tona?źu kolejnych ok. 250kg, co w sumie daje ok. p?łł tony, są wiosła. A my mieliśmy jeno 1 nieco dłu?źszego pagaja??Ś.”No..wioseł nie ma Panowie??Ś”.
Na tym jeziorze ł?łdki i silniki w og?łle są piętą Achillesową wypraw. Na wiosennej wyprawie, na tym samym jeziorze, Szwed wydał nam swoją łajbę. Elegancka, przystosowana do skandynawskiego pływania..no po prostu super. Mr Batson i ja, radośni tego faktu, wypłynęliśmy. Po p?łł godzinie coś mokro się pod stopami zrobiło. Po podniesieniu drewnianej podłogi, okazało się, ?źe wody było tyle, ?źe ja sam osobiście ok. 100 1.5 butelek wody wylałem za burtę. Ta cholerna krypa była dziurawa jak wysuszony pumeks. Szwed po prostu nie zauwa?źył tego skromnego faktu.
Wtedy te?ź, wypłynęliśmy z Mr B. nisko burtową „zieloną krypą”. Ostro powiało, zrobiło się wysoko. Zwiewaliśmy pod fale doma. Chwała, ?źe Mr B. swoje 100-ileś tam kg posadził na dziobie i zaparł się łapkami o burty, bo przynajmniej falki nie wlewały się do środka ani nas nie wykiperowały. Żeby jeszcze było weselej, to po paru minutach płynięcia, zgasła nam ta 4.5KM sierotka. I to nie dlatego, ?źe ją zalaliśmy. Taki miała humor. Do buchty dopłynęliśmy na wiosłach i tam przeczekaliśmy zadymę. Zielona krypa. Ale to było na wiosnę. Wracamy do jesieni.
Silniki, to te?ź mo?źe być problem. Je?źeli do du?źej łajby podpina się 4.5KM, to pływanie ma wybitnie charakter spaceru paralityka (Jestem masa?źystą z 30l doświadczeniem zawodowym. Panowie, paralitycy chodzą, je?źeli się ich stosownie umotywuje...). 15 KM, to ju?ź coś. ALE. I w jednym i w drugim przypadku, oba silniki to wybitne moczymordy, chleją jak smoki. Więc koniecznie trzeba trzymać puls na ilości wydawanych kanistr?łw z paliwem. Mo?źna zu?źyć 3 kanistry po 5l, a mo?źe się okazać, ?źe wydano nam 5 takowych. Przy cenie 7 zł za l, to jednak robi coś w kabzie.
Do tego kotwice. Fakt, mo?źna ich tam zostawić na dnie, na zaczepach, bez liku, ale ??Ś je?źeli za kotwicę robi plastikowy 5 l pojemnik po oleju, napełniony ?źwirkiem dla kot?łw, to nawet na płytkiej wodzie, ok. 2.5m, to, to coś ślizga się po dnie i ł?łdź sunie w dryfie jak Małysz na Du?źej Krokwi w Zakopcu. Jak to mawiał m?łj zacny łodziany towarzysz: „Je..ało dramatem”.
A teraz mo?źe małe co nieco na temat mojego osobistego dramatu. Spoon w trzcinach, strzał, zębaty zapięty, ładny 70- tak. Wyło?źony przy burcie na boku. Będzie skakał. Zatańczył. „Panowie”, m?łwię, „spoon rządzi”. I do akcji wkracza Mr B, z nie do końca zamykającym się chwytakiem. Po chwili, na Jaxonie wisiał spoon, a zębaty poszedł w siną dal. Widok mojej gęby - bezcenny. Tym bardziej, ?źe przypomniał mi się wcześniejszy Nick Przyjaciela, a mianowicie: „Hebloręki-Trocinowłosy”. Taaaak, spoon rządzi. Wniosek: Doświadczenie. Panowie, przed łowieniem sprawdzamy chwytaki, a zębate zapinamy za dolną szczęki, a nie za blachę.
Kolejnym dramacikiem były stalki Dragona. A konkretnie agrafki. Są tak zrobione, ?źe za gruby im drut oczek gł?łwek. Za cholerę nie chciały dać się zapiąć, tak samo jak w hakach, gdzie w oczkach dodany jest dodatkowy stabilizatorek przynęty, wkręcany w tuł?łw gumy. Za ciasno im tu jest. Że nie wspomnę o fakcie, aby zamknąć względnie otworzyć taką agrafkę normalnym męskim kciukiem, no, co nieco trudnym jest. Kocher pomaga, ale ile razy mo?źna taką drucinę bezkarnie odkształcać? Kombinerki w ruch, odcinamy agrafkę, zakładamy własną. Ja miałem Solvkrokena. Mo?źe znacie, a mo?źe nie. W domu nawinąłem na kołowrotek plećkę na mokro, kt?łra po 2 dniach wyschła i zrobił się miękki naw?łj na szpuli. W razie zaczepu czy morderczego zacięcia, mokra plećka wrzyna się w suche zwoje i peruka gwarantowana. Na wodzie odwinąłem całe 150m, do końca wyjazdu nie było problemu.
Przezacny Mr B. miał cudowne zawołanie: „Panowie, tu nie ma ryb. A woda taka miodna”. Fakt, ale Przyjaciel jest uczulony na produkty pszczele, więc wszystko co „miodne”, jest dla Niego skrajnie toksyczne. I przez to niewskazane. Freudowskie przeinaczenie. Oj, miodna była to woda. Wniosek: Uwa?źamy na słowa. Mają niekiedy moc sprawczą.
Aby wlać jednak trochę otuchy do serc, ?źe mo?źe jednak..odpalaliśmy LLPS, czyli Lofranc Live Pike Show. A leciały tam takie horrory, ?źe szok. Stoimy nad zatopionymi kapelonami i show leci. Przy dnie majestatyczne Mamuśki. W p?łł wody te?ź coś się szwenda. I to wszystko na 2.5m wodzie. Waldi ostro chlapie popperami, a na ekranie widać, jak Zębata Caryca sunie ku powierzchni, a potem powoli opada. To wszystko dzieje się w promieniu ok. 3 m od łodzi. Je??Śało dramatem.
Kiedy Mr B. miotał batsonami, to po kolejnej serii rzutow, łapał się za bark, siadał i włączał swoje ulubione mruczando: „Panowie, tu nie ma??Śa woda taka miodna..”. Po +- 8 godzinach rzucania, wyobra?źam sobie, ?źe mięśnie obręczy barkowych, ramienia, ?źe nie wspomnę o nadgarstkach, mogą się zbuntować i boleć. Maść naproxenowa z reguły dawała ulgę. Wniosek: Doświadczenie. Niech kije mocne będą, ale koniecznie lekkie i dobrze wywa?źone.
Ale to i tak tylko Pan Pikuś. Odpalenie małego 4.5KM Mercurego, czy 15KM Yamahy, kt?łre nie chcą gadać, to jest dopiero jazda. Waldi ma mocarne ręce, po kilku ostrych szarpnięciach z barku, dyskretnie macał się z niedowierzaniem po ramieniu, ?źe to boli i to ostro i długo. Mr B. , ty?ź kawał chłopa, spr?łbowawszy powy?źszej techniki, dyskretnie oblewał się potem, a potem nasz nieobecny Przewodnik (Przewoźnik), chyba doświadczał ostrej czkawki jako konsekwencji opinii o sobie i swoim sprzęcie wyra?źanej. Te?ź bolało. Mr B. Ja brałem silnik za paszczę, nie z ramienia, tylko z p?łłobrotu tułowiem. Ręka nie bolała, ale ?źebra i bok owszem. „Panowie, trzeba wyczuć silnik. On zawsze odpali. Z minimalnym wysiłkiem. Żaden problem dla technicznych facet?łw”. Tylko, ?źe myśmy zostali uznani za „nietechnicznych”. Fakt.
Więc, co nam pozostało? Podpiąć się pod kolejne wezwania Mr B? Składał ju?ź Panu Bogu zam?łwienie na „miodną wodę” i ją dostał. A teraz mo?źe na „szwedzkie policjantki, najlepiej 3, no mo?źe w ostateczności 2..?”. Żeby chocia?ź to ??Ś na bolące ramiona, plecy, depresję, bezrybie - blond terapia zapewnie uczyniłaby cuda, umysł i ducha uwolniła i ciało rozluźniła. Tak, to było miodne, wielokrotnie wypowiadane zam?łwienie i jako ?źywo toksyczne, więc się nie zrealizowało. Je??Śało dramatem.
Kiedy człowiek się męczy, na dodatek będąc nie ubranym „na cebulkę”, to się poci, a przez to odwadnia. Termosik herbaty czy kawy to NIE JEST nawodnienie. Wtedy dostarcza się organizmowi tylko energii teiny lub kofeiny. To są wzmacniacze a nie nawil?źacze. Więc woda. W butelkach plastikowych 1.5l lub większych. Ale na łodzi, kiedy butelki stoją kilka godzin na otwartym powietrzu, łapią temperaturę tego powietrza. Woda jest po prostu bardzo zimna. Na rozgrzane gardło??Śmo?źe niekoniecznie. Wnioski pozostawiam zainteresowanym.
Łowiliśmy na cichej i wzburzonej wodzie. Kładliśmy nacisk na typowe pory brań (rano i wieczorem), w słońcu i w cieniu. Liczyliśmy, ?źe mo?źe być tylko lepiej. Że sytuacja będzie się stabilizować, ale nawet w słoneczny pogodny dzień, ciepły i cichy, niebo w ciągu kilku minut, nie zachmurzyło się w dosłownym tego słowa znaczeniu, ale zaszło dziwną gęstą szarą mgłą. R?łwnocześnie powiał lodowaty zimny wiatr, kt?łry w ciągu kilkunastu minut sprawił, ?źe temperatura spadła do tego stopnia, ?źe para z ust leciała. My to odczuliśmy, a ryby nie? Nie wierzę??Ś. Swoistą ulgę przynosiło obserwowanie otaczającej natury. W pobli?źu naszego domku, na polu, codziennie rano gromadziły się 2 stada dzikich gęsi, liczące kilkaset sztuk. Na sobie tylko znane hasło podrywały się do lotu i niczym 2 eskadry bombowc?łw, tworzyły 2 klucze. Odlatywały chyba na loty treningowe. Urzekający i majestatyczny widok.Kaczki były zdecydowanie mniej zorganizowane. Du?źo wrzasku, zamieszania, latania w parach lub szwendanie się nisko nad wodą w pojedynkę. W szczeg?łlności 1 egzemplarz, zresztą świetnie wybarwiony kaczor, był na tyle upierdliwy swoim jazgotem, ?źe miałem szczerą ochotę odstrzelić mu kuper a przynajmniej parę lotek, by dał nam spok?łj. Dwururki byłoby szkoda, ale proca??Ś No c?ł?ź, nie miałem ani jednego ani drugiego narzędzia. Kaczor miał farta, a ja lekką irytację.
Matka Natura postawiła swoje warunki. Były nie do obejścia. Jestem ciekaw, czy po opadnięciu i oczyszczeniu się wody, ryby wznowią swoją aktywność. Przecie?ź to pora jesiennego ?źerowania przed okresem zimowym. Czy te?ź, wytrącone z odwiecznej r?łwnowagi podyktowanej porami roku, pozostaną w odrętwieniu do wiosny. Czy letnia anomalia pogodowa była jednorazowym wybrykiem, czy zwiastunem kolejnych zmian i jakie mogą ewentualnie być reakcje całego ekosystemu? Mo?źna było tylko czekać i patrzeć. Na to nie mieliśmy czasu. Po raz pierwszy nie było patentu na tą wodę. Po prostu.
Natomiast, po tych wszystkich przejściach, nasza tr?łjka stała się zgranym teamem, zar?łwno na wodzie jak i na kwaterze. Wsp?łlne gospodarowanie przebiegało bezproblemowo. Prym wiodło wyborne jedzenie, w postaci własnoręcznie przygotowywanych posiłk?łw. Domowa groch?łwka, ?źur, węgierskie dania jednogarnkowe, spagheti, nie z papierka ale z świe?źych produkt?łw i warzyw kupowanych tu na miejscu. To było te?ź wa?źne, więc z tego miejsca dziękuję Waldiemu, Mr Batsonowi za ten czas. A naszego zacnego Przewodnika ( Przewoźnika), ty?ź pozdrawiam i mianuję polskim Mac Guywerem Organizacji Turystyki Wędkarskiej. Jesteś Boski??Ś.
Wr?łcimy tu, to dobre miejsce i dobra woda. Strzeliła „focha”, jak narowista klacz rodzaju ludzkiego. To był tylko „Foch”. Wr?łcimy, ale na naszych warunkach, nie tylko organizacyjnych??Ś Pozdrawiam wszystkich” Koleg?łw po kiju”.
Alek, 2011
Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum
<script type="text/javascript">
</script>
<script type="text/javascript"
src="http://pagead2.googlesyndication.com/pagead/show_ads.js">
</script>
Click here to view the artykuł
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach
9 odpowiedzi na to pytanie
Rekomendowane odpowiedzi
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.