thymalus Opublikowano 24 Lipca 2012 Zgłoś Udostępnij Opublikowano 24 Lipca 2012 Będąc zarażony nieuleczalnym wirusem wędkarskim naturalnym było, że kilka dni urlopu postanowiłem spędzić na uganianiu się po okolicznych jeziorkach i rzeczkach za rybami. Tak się też stało choć ubiegłotygodniowa pogoda i lejące deszcze nie sprzyjały w pełnym oddaniu się hobby. Niedzielny ranek, a dokładniej wczesny ranek przywitał bezchmurnym niebem. Wyłaniające się zza drzew około 5 nad ranem słoneczko oświetlające spowitą poranną mgłą taflę jeziora... Cudowne widoki.Pływamy tak we dwóch obrzucając co ciekawsze miejsca licząc na szczupaka. Te jednak miały najwyraźniej w głębokim poważaniu podrzucane przez nas przynęty dając niezbity dowód na prawdziwość powiedzenia, że w Polsce tylko ryba nie bierze...Kiedy słoneczko było już całkiem wysoko i zrobiło się bardzo ciepło uznaliśmy, że dalsze spinningowanie nie ma większego sensu. Ponieważ jednak nie chciało nam się wracać zakotwiczyliśmy łódkę w swoim stałym miejscu i postanowiliśmy popróbować na spławik licząc, że choć płoteczki, a może jakiś linek będą wykazywały większe zainteresowanie naszymi przynętami. Ale i te rybki jednak totalnie nas olały. Stoimy jednak na kotwicy w nie najlepszych nastrojach, kiedy zza niewielkiego cypelka wyłania się ponton. Z pontonu na różne strony wystają wędki. W środku zaś siedzi kobieta odziana w strój kąpielowy co zważywszy na temperaturę nie było niczym niezwykłym. Widzialna część jej kadłuba przedstawiała się dosyć apetycznie. Niestety wraz z nią w pontonie siedział jakiś facet i zawzięcie wiosłował. Siedział tyłem do nas, w dodatku kapelusz jaki miał na głowie całkowicie go osłaniał. Byli kilkanaście metrów od nas chcąc przepłynąć za nami i wówczas na niebie pojawił się on... Nie wytrzymałem- Patrz już czarny sk...wiel leci - powiedziałem do współtowarzysza wyprawy. - Pan, nie leci tylko płynie... - słyszę słowa dobiegające z pontonu i widzę murzyna odwróconego w moim kierunku. Zrobiło mi się troszkę głupio, więc od razu tłumaczę, że to nie o niego mi chodziło tylko o kormorana, których nie darzę wielką sympatią. Szybko tłumaczę o pladze tych ptaszków i szkodach jakie wyrządzają. Nie wiem czy uwierzył w te wyjaśnienia ale przepłynął kilka metrów za nas i rzucił kotwicę tłumacząc, że to też jego miejsce. A niech sobie łowi. - Co łapiecie? nie pływacie szczupaka? - zagadnął po sąsiedzku- Szczupaki nie biorą to ustawiliśmy się na białą rybę - odparłem grzecznie.- Biała ryba?! - murzyn był wyraźnie zdziwiony. Słyszę jak gada coś ze swoją partnerką na pontonie z czego głośniej kilkakrotnie wypowiedziane było słowo rasiści najczęściej poprzedzone jakimś przymiotnikiem powszechnie uznawanych za obraźliwe. Kolega na łódce nie wytrzymał i dość głośno oznajmił, że czarnych ryb nie ma. Staram się uspokoić sytuację i uciszam kolegę. Sąsiad z pontonu coś bulgoce niezrozumiale. Pani czystą polszczyzną tłumaczy, że jej przyjaciel jest uczulony na przejawy zachowań rasistowskich. Jeszcze raz grzecznie odpowiadam, że o niczym takim nie ma mowy. Biała ryba to po prostu powszechnie stosowane określenie płotek, leszczy i innych rybek niedrapieżnych. Tłumaczy mu ale ten macha ręką. Widać wie swoje. Na wszelki wypadek ściągam z głowy czapeczkę. Co prawda nie jest spiczasta ale jednak biała i może się źle kojarzyć. Łowimy dalej. Z kolegą rozmawiamy szeptem starając się uważać na każde słowo. Kolega sięga po torbę. Nie zauważył, że leży na nim łańcuch, którym przypinamy wiosła. Ten spadając na dno metalowej łodzi narobił sporego hałasu. - Biali płoszą białe ryby - słyszymy po sąsiedzku.- Przepraszam - mówi kolega. - Rozumiem, że dźwięk łańcucha źle się kojarzy...Znów go uciszam. Powoli się zwijamy bo zza drzew wyłaniają się... czarne chmury. Nie udaje nam się uciec przed deszczem. 2 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Jeziorm 1 Opublikowano 24 Lipca 2012 Zgłoś Udostępnij Opublikowano 24 Lipca 2012 hehehehe dobre, ps ja tam jestem tolerancyjny....nie mam nic przeciwko rasistom Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
joker Opublikowano 24 Lipca 2012 Zgłoś Udostępnij Opublikowano 24 Lipca 2012 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Tomas Opublikowano 24 Lipca 2012 Zgłoś Udostępnij Opublikowano 24 Lipca 2012 Dobre.Fajna historyjka. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
robert67 Opublikowano 24 Lipca 2012 Zgłoś Udostępnij Opublikowano 24 Lipca 2012 Dla mnie rewelacyjna anegdota nawet gdyby była fikcyjna Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Jack__Daniels Opublikowano 26 Lipca 2012 Zgłoś Udostępnij Opublikowano 26 Lipca 2012 Sytuacja z wczoraj.Przedzieram się przez gęste krzaczory w poszukiwaniu kleni na zapomnianej przez Boga i na szczęście wędkarzy, małej rzeczce. Zajmuje miejscówkę, ocieram pot z czoła, pozwalam okularom odparować, wykonuję kilka rzutów, po czym zwracam się grzecznie do owada, który próbuje usiąść mi na policzku:- Kur**! Wypier**laj je*any skur***sunu!Po tym słyszę za sobą dźwięk przypominający zgrzyt żelaza po szkle. Okazało, się że jakiś miły pan podjechał cicho na rowerku i przyglądał się jak łowię. Sądzę, że myślał, że to do niego... nie dziwię się, że odjechał z kwaśną miną, skrzypiąc łańcuchem, też bym tak zrobił. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
bjpol Opublikowano 26 Lipca 2012 Zgłoś Udostępnij Opublikowano 26 Lipca 2012 W nowoczesnym państwie nie ma rasistów ..... teraz są Etnosceptycy Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Andrzej Stanek Opublikowano 26 Lipca 2012 Zgłoś Udostępnij Opublikowano 26 Lipca 2012 @thymalus - Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Gugcio Opublikowano 26 Lipca 2012 Zgłoś Udostępnij Opublikowano 26 Lipca 2012 - Przepraszam - mówi kolega. - Rozumiem, że dźwięk łańcucha źle się kojarzy... @Thymalus hahahah Kumpel ma naprawde ciete riposte! Moj towarzysz tez cos czasem palnie ale ze warzy ~120 przy ponad 1,9m malo kto odpowiada zwlaszcza ze ja wcale nie mniejszy Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
thymalus Opublikowano 27 Lipca 2012 Autor Zgłoś Udostępnij Opublikowano 27 Lipca 2012 Słuchajcie, a może stworzymy z tego wątek wspominkowo - opowiadaniowy? Każdy będzie mógł opowiedzieć o swoich wspomnieniach? Taki zrobiłem na innym forum to może na dobry początek zacznę? Jak moderzy zadecydują, to wyłączą to jako coś osobnego.Był rok bodaj 1983. Trafiłem na zebranie Akademickiego Klubu Wędkarskiego Bzdykfus. Grupa pasjonatów, którzy kropki mieli w oczach. Wybitni wędkarze by wymienić choćby Stasia Ciosa, Zbyszka Bacińskiego, Janusza Wysokińskiego, Jurka Kowalskiego Maćka Bertę (wydawcę dwóch numerów Wędkarstwa Muchowego) i wielu innych. Ja wówczas łowiłem głównie na spinning, co też nie było proste bo nie miałem 18 lat, a spinning w owym czasie był dozwolony od 18 roku życia. Trafiłem do Zarządu Okręgu do sekcji młodzieżowej, jakieś zawody spławikowe i... jako Młody Aktywista Wędkarski w nagrodę dostałem znaczek spinningowy. W Bzdykfusie po raz pierwszy zetknąłem się z muchą. Pierwszych prób zrobienia muchy nie zapomnę. Małe haki węgorzowe (bo z oczkiem) mulina do haftowania, pióra z poduszki i ogonki z pędzli mojego ojca - plastyka. Kręcone w małym, normalnym imadle, w którym zaciśnięta była penseta do usuwania zbędnego owłosienia okręcona kilka razy gumką i w niej zamocowany haczyk.Pierwsza muchówka jaką zakupiłem to był szklak Fibatube (blank Hardy). To był 1984 rok. Październik. Pożyczony kołowrotek, Libelka produkcji bodaj NRD, na nim połówka sznura DT 6 F Cortlanda pozagatunkowego, które namiętnie sprowadzano i razem z Maniksem (mój przyjaciel z Klubu) jedziemy na Wkrę. Wkra to rzeczka nizinna, a organizowane na niej zawody przez AKW Bzdykfus były jedynymi zawodami muchowymi na wodzie nizinnej zaliczanymi do klasyfikacji Grand Prix tym samym łowili tam najlepsi.Z Maniksem dotarliśmy do mostu w Jońcu, gdzie zaczęliśmy się przebierać i montować sprzęt. Muszki dostałem od kolegów, głównie red tag, black zulu i im podobne. Montując sprzęt Maniks zauważył jak wodą płynie coś dużego, jakby manekin. Maniks zażartował, że może to marzanna tyle, że nie ta pora roku... był październik. Przebrani w wodery idziemy wodą, a ja staram się nauczyć rzucać. Książkę Jeleńskiego mam przeczytaną wielokrotnie. Szybko jednak okazuje się, że teoria nijak ma się do praktyki. Pierwsze trzy muchy odstrzeliwuje przy pierwszych trzech próbach rzutu. Sporo czasu poświęcam na wyplątywanie się z linki która jakbym nie machnął zawsze lądowała na mnie. Muszki wyciągam z różnych części swojego ciała. W końcu po godzinie zaczynam dostrzegać pewne postępy. Już udaje mi się czasami położyć muchy tam gdzie chcę. Ale w żaden sposób nie mogę ich przesuszyć aby płynęły po powierzchni, a ja zamierzam łowić wyłącznie na suchą. I olśnienie, może muchy trzeba natłuścić. Smaru hydrofobowego nie miałem. Zapewniam, że masło z kanapek nie nadaje się do natłuszczania much... Maniks ma już kilka uklejek i jelców a ja nawet brania. I w końcu jest... potężne szarpnięcie na mokrą muszkę i po emocjonującym holu jelec około 15 cm ląduje w ręku. Jestem dumny i szczęśliwy...Idziemu z prądem. Dochodzimy do przelewu, gdzie próg kamienny przegradza całą rzekę. Maniks idzie bliżej środka rzeki. Dochodzi do przelewu jak najbliżej pozwalają mu krótkie wodery. W pewnym momencie słyszę: o Jezu!!! Widzę, kolega blady jak ściana. - Zobacz mówi, to człowiek. Nie możemy podejść bliżej, ale wyraźnie widzimy, że na kamieniach zatrzymało się ciało kobiety... Wychodzimy z wody i prosimy faceta na wozie z koniem aby zawiadomił milicję. Okazało się, że to co spływało, to nie był manekin. Jakoś odechciewa mi się łowienia na muchę... Rok 1985 spędzam na ganianiu za trocią i pstrągami. Pstrągi łowię głównie na Bystrej, a toć to Parsęta. Trafiam też do Płytnicy gdzie Bzdykfus organizuje obozy pstrągowe. Pierwszej troci nie zapomnę do śmierci... był to srebrniak niecałe 60 cm złowiony poniżej Rościna. Co prawda złowiłem później znacznie większe ale tej nie zapomnę nigdy. Zamykam oczy i widzę...tak jakby mój mózg był doskonałą płytą DVD bez nawet jednej ryski.Ganiamy też po Wiśle za boleniami i sandaczami. Niestety naszej pasji nie podzielają nasi nauczyciele. Efekt to zwiedzenie kilku liceów w Warszawie. W końcu z Maniksem lądujemy w jednej ławce... Trafiamy do klasy dla osób mających dodatkowe zajęcia. To była taka eksperymantalna klasa do której chodzili głównie muzycy i sportowcy. Zajęcia odbywały się we wtorek, czwartek i piątek. Nie było przedmiotów typu PO, plastyka, muzyka czy WF. My oczywiście byliśmy sportowcami - wędkarzami. Później kiedy byłem kapitanem sportowym Bzdykfusa i prezesem... No młodzi niech tego nie czytają ale pisałem np. zgrupowanie przed zawodami, pieczątki i nad San. W szkole bywaliśmy z Maniksem w czwartek i piątek. Piątek w nocy w pociąg i nad San, a wracaliśmy w środę w nocy. Ale maturę udało się nam zdać i studia, choć już osobno bo ja dziennikarskie a Maniks SGGW również zaliczyć.Jak było z tym Sanem. Muchy po przeżyciu na Wkrze miałem dość. Był ostatni dzień roku szkolnego i zastanawialiśmy się gdzie jechać. Maniks namawiał mnie na San ale ja sprzedałem swoją muchówkę. Tłumaczył, że mogę łazić ze spinningiem. Wracając ze szkoły weszliśmy do Ośrodka Kultury Czeskiej. Bywało tam sporo sprzętu wędkarskiego w tym poszukiwane teleskopy Sona, kołowrotki TOKOZ itd. Wchodzimy, a tam leżą muchówki szklane robione podobno na licencji Szekspira. (piszę fonetycznie ) Błysk w oku Maniksa, a ja wiedziałem, że nie mam wyjścia. Stałem się znów posiadaczem muchówki i zapadła decyzja - jedziemy nad San. Kilka telefonów do znajomych po resztę sprzętu - sznur, kołowrotek (muchy Maniks kręcił już całkiem znośne). Nad Sanem jesteśmy wczesnym popołudniem. Z mostu widzimy oczywiście stojące przy pierwszym filarze kabany, które przez cały okres pobytu (miesiąc) nie udaje się nam złowić. Szukamy najpierw noclegu. Tak trafiamy do dziadka w Huzelach, z którym zaprzyjaźniamy się i mieszkamy już stale. Nad wodą jesteśmy około 17. Zaczynają się wyjścia. Woda się gotuje, ci którzy w tym czasie łowili wiedzą o czym mówię. My mając doświadczenia z rzek nizinnych tak oceniliśmy - małe oczka, uklejka, większe jelce i klenie, a największe lipienie i pstrągi. Kurcze, to były same lipienie i pstrągi... Moja muchówka jest szklana o akcji typu krowi ogon. Do tego zupełny brak doświadczenia. W efekcie koszmarna ilość ryb odpływa z muszkami w pysku. Na szczęście u królowej zatrzymują się koledzy z Bzdykfusa. Rafał Cissowski, Zbyszek Baciński zaczynają mozolną naukę. W przypon wmontowują mi nawet gumowy amortyzator i zaczyna być coraz lepiej. Ilość urywanych much zmusza mnie do przyspieszonej nauki ich sporządzania. Najpierw robię na sprzęcie Maniksa, potem kompletuję swój sprzęt. Zdobycie dobrej kapki graniczy wówczas z cudem. Koledzy sprowadzają wówczas kapki Metza w 5 klasie i tak są o niebo lepsze niż te preparowane ze skalpów domowych kogutów. Przelicznik dolara był jednak znacznie gorszy niż obecnie. Staję się posiadaczem węglowego Fibatube 9' #5-6. Wędka jak dla mnie ideał. (tak przy okazji jakby ktoś miał takową wędkę na zbyciu lub szczytówkę to proszę o kontakt plus interesuje mnie Fibatube 10' #4-5-6 trzyczęściowa) Poznaję nad Sanem wielu fantastycznych wędkarzy. Uczą mnie rzutów, doboru muchy. Pamiętam jak nie potrafili wyeliminować nadmiernego odchylania ręki od tułowia przy rzucie. W końcu Rafał Cissowski i Janusz Jurkowlaniec dopadli mnie na rzece i rękę przywiązali mi paskiem...A ryby? Cóż mogę powiedzieć, tego nie sposób opisać. Obecne OS-y były mniej rybne. Niestety nad wodą pojawiali się wędkarze którzy moim zdaniem nigdy nie powinni dostać zgody na łowienie. Tłuczenie nadkompletów stało się porządkiem dziennym. W łączkach czy przy szachownicy gdzie były obozowiska stały małe wędzarenki. Komplet, na brzeg, zostawienie ryb i znów nad wodę. Bodaj w 1987 wprowadzono rejestr połowów. Obowiązkowo trzeba było stojąc w wodzie wpisać w kartę zabieraną rybę. W promieniu 100 km kupienie ścieralnego długopisu było niewykonalne... Widziałem też trójki wędkarskie na podobieństwo trójek murarskich które zajmowały się wyławianiem białej ryby, głównie świnki. Panowie poławiali ośmiometrowymi wędkami, głównie Germina, które do najlżejszych nie należały. Pierwszy z panów rzucał małą kulkę zanętową, drugi łowił, zacinał i sprowadzał rybę z prądem do trzeciego, który ją podbierał. Po jakimś czasie panowie się zmieniali. Widziałem worki ryb jakie wynosili z wody... Sanu nie wykończyli kłusownicy, tą rzekę skasowali wędkarze... CDN Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Sławek Oppeln Bronikowski Opublikowano 27 Lipca 2012 Zgłoś Udostępnij Opublikowano 27 Lipca 2012 No tak .. Pomorskie i mazurskie rzeki pstrągowe to już jest niestety raj utracony . No być może tylko na jakiś czas ten raj odleciał do niedalekiej Finlandii Ale z haczykami muchowymi też miewaliśmy niezapomniane przygody oraz eksperymenty jak najbardziej godne ery gierkowskiego dobrobytu , kiedy Polska rosła w siłę , a ludzie żyli dostatniej . W mordę , jakieś deja vu mnie nęka ..Był w mieście Łodzi , w latach 60/70 na ulicy Nawrot prywatny(!) sklep wędkarski p.Borowskich , teraz u Józka , do którego docierał niczym misjonarz , jakiści krakus z chałupniczymi muszkami wpinanymi w tekturki po trzy , albo pięć sztuk . Taki muchowy komiwojażer ..Ale much było naprawdę niewiele i koniecznością było się rozejrzeć za innym żródłem . Z piórkami , sierścią i resztą poradziliśmy sobie w trymiga . Wiadomo : papużki , kanarki , zoo i drób z Górniaka . Ale haczyki to był czysty dramat . Pierwsze próby to było zwykłe lutowanie pętelki z mosieżnego drucika do wyrywanych spod lady Villard,ów i Lion,ów . Ale były złote i w niewielu rozmiarach . Później poszliśmy po rozum do głowy i wyższe technologie Kolega który miał praktyki w Polmo wypalał nam na elektrodrążarce otworki w łopatkach . Jakie to proste i zarazem bezdennie głupie A niedługo później , całkiem przypadkiem , wpadliśmy na cudowne rozwiązanie . Jeden z moich hippisujących kolegów , który szlajał się po całym kraju , jeździł na szczeciński Turzyn , który był wówczas największym centrum handlowym Polski , po duńskie i niemieckie świerszczyki . Handlował tym towarem i nieźle z tego biznesu żył Poznał nas z gościem który pływał na węglowych sołdkach , i Panowie kłopoty minęły jak ręką odjął . Lubelski pociąg , który zazwyczaj jeździliśmy , wpadał w osłupienie i ekstazę przy tak egzotycznych i niedostępnych w PRL pornusach , a my mdleliśmy onanizując się widokiem haków , linek , które braliśmy jak leci .. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
thymalus Opublikowano 27 Lipca 2012 Autor Zgłoś Udostępnij Opublikowano 27 Lipca 2012 A nieco później, w latach osiemdziesiątych do Warszawy docierały haczyki muchowe produkowane przez kogoś chałupniczo. Gość robił też wyczynowe haczyki dla spławikowców. I jakoś tak mi się kojarzy, że te haki robił ktoś z Łodzi lub okolic, a na pewno w każdym razie w Łodzi był ktoś kto je rozprowadzał. Haki były rewelacyjne, rozmiarówka do suchej schodziła do nr 22. Od niego kupiłem też pierwsze, gięte haki do nimf. Haczyki były czarne lekko opalizujące na niebiesko. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Sławek Oppeln Bronikowski Opublikowano 27 Lipca 2012 Zgłoś Udostępnij Opublikowano 27 Lipca 2012 Naprawdę nie kojarzę producenta . Po stanie wojennym haczykami muchowymi handlował wzmiankowany Borowski , kapitan sportowy z koła nr 3 i nasz rówieśnik Robert , którego nazwiska już nie pamiętam . On miał przez jakąś rodzinę dostęp do Mustadów , Akit , sznurów , generalnie wszystko to co było w USA , można było u niego sobie zabukować . Wtedy to były ceny Ale jeździł na Skocznię i giełdę fotograficzną do stolicy i tam spylał literalnie wszystko łącznie z opakowaniami , torbami , co mu zostawało . Od 86 albo 87 było stałe stoisko w Centralu i w Pewex-ie Chude i nędzne , ale jakoś starczało dla tej garstki Komuny nie lubię do tej pory . W żadnej postaci Stare dzieje .. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
bartsiedlce Opublikowano 2 Sierpnia 2012 Zgłoś Udostępnij Opublikowano 2 Sierpnia 2012 A nieco później, w latach osiemdziesiątych do Warszawy docierały haczyki muchowe produkowane przez kogoś chałupniczo. Gość robił też wyczynowe haczyki dla spławikowców. I jakoś tak mi się kojarzy, że te haki robił ktoś z Łodzi lub okolic, a na pewno w każdym razie w Łodzi był ktoś kto je rozprowadzał. Haki były rewelacyjne, rozmiarówka do suchej schodziła do nr 22. Od niego kupiłem też pierwsze, gięte haki do nimf. Haczyki były czarne lekko opalizujące na niebiesko. Ha! Pamiętam te haki, na jedne Mistrzostwa Polski przyjechał gość z tym towarem i sprzedał wszystko, setki różnych haczyków. Wszyscy zawodnicy nimi łowili Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Rekomendowane odpowiedzi
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.