Skocz do zawartości

Warszawska i podwarszawska Wisła


tomek307

Rekomendowane odpowiedzi

Tylko pewnie nie ze mną i Dominikiem. Wyskoczy znienacka nad Odrę na dwie godziny i zanim zdążymy Go obsztorcować, to już będzie z kobitą zdążał na zakupy. Struś Pędziwiatr to przy Tobie ptak Dodo. Powinieneś się skontaktować z Elonem Muskiem na temat transportu jego magicznymi kapsułami. Miałbyś trochę więcej czasu na rzucanie, albo zmianę przynęty. Nie nadążam. Dostaję zadyszki od samej lektury postów tego Typa.

Edytowane przez Maciej W.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nad Wisłę zazwyczaj wybieram się rano. Mam wtedy więcej czasu na łowienie i nie ogranicza mnie zachodzące Słońce. Poza tym nad wodą jest mniej wędkarzy, a tym samym łatwiej o wolne miejsce i odrobinę upragnionego spokoju. Tym razem z kumplem postanowiliśmy jednak, że wybierzemy się po południu. Trochę żeby połowić inaczej niż zwykle, a trochę z lenistwa :)
 

Obecny sezon jest dla mnie dopiero drugim sezonem łowienia w rzece. Zdaję sobie sprawę ze swojego niewielkiego doświadczenia, z drugiej jednak strony zauważam ogromny progres w stosunku do zeszłego roku. Wyniki lepsze, zarówno ilościowo, jak i jakościowo, nie wspominając już o zdecydowanie mniejszej liczbie strat. Nad Wisłą nie poruszam się już jak po omacku, coraz więcej widzę i rozumiem z tego, co dzieje się nad wodą. To wszystko jest wynikiem wielu godzin spędzonych na przedzieraniu się przez przybrzeżne krzaki, w błocie i chmarach komarów. Do poziomu średniozaawansowanego jeszcze sporo mi brakuje, ale przynajmniej wiem już, jak do niego dążyć.
 

Moje wędkarskie cele na ten rok zawierały kilka punktów. Wśród nich były dwa główne: w końcu łowić bolenie nie tylko w charakterze przyłowu, nauczyć się łowić na opaskach. Bolenie cały czas pokazują mi moje miejsce w szeregu, no może ostatnio pojawiła się jakaś iskierka nadziei. Z rozpracowaniem opasek poszło mi jednak lepiej. W zeszłym roku kilka prób łowienia w takich miejscach skończyło się kompletną klapą. Trzymałem się więc tego, co dawało efekty, czyli łowienia kleni na główkach i rafkach. W tym sezonie, powoli, ale systematycznie, opaski zaczęły się przede mną otwierać.
 

Dzisiaj dotarliśmy na wodę jeszcze w pięknym słońcu. Umiarkowany wiatr, niewiele chmur, kamienista opaska. Pod ręką dwie wędki – lżejsza na klenia, cięższa na bolenia. W zastanych okolicznościach wybór był prosty – zaczynam od kleni, bolki zaatakuję później, kiedy zacznie się ściemniać. Tym razem jednak, zamiast nieśmiertelnego woblerka, na koniec zestawu wędruje mała, biała obrotówka. Wyszedłem z założenia, że warszawskie ryby widziały już wszystko, trzeba je zatem czymś zaskoczyć ;) a i mi przyda się jakaś odmiana od balsowych cukierków. Po cichu przedarłem się przez wierzbowe zarośla, przykucnąłem pod krzakiem i zacząłem metodycznie obławiać miejscówkę wachlarzem. Na koniec wychyliłem się nieco i rzuciłem wzdłuż brzegu. Po chwili, przy samych kamieniach szarpnięcie, zacięcie i… siedzi :) Błyskawiczny, energiczny odjazd i myślę sobie „kolejny, sportowy boleń”. No i fajnie, łowienia boleni nigdy za wiele. Ryba jednak nie daje za wygraną, idzie dalej z nurtem. W zeszłym tygodniu w tym miejscu straciłem podobną po tym, jak weszła w jakieś patyki i się odpięła. Idę za nią kawałek po kamieniach, nad krawędzią wody. W końcu się zatrzymała, odzyskuję linkę, starając się jednocześnie delikatnie wyciągać rybę w wyższe partie wody. Hamulec kołowrotka i kij współpracują bez zarzutu, przyglądam się zbliżającym się ku mnie wirom. Ryba pokazuje się przy powierzchni, łagodnie błyska bokiem i już wiem, że to nie boleń, tego wzoru na łusce nie da się z niczym pomylić. Po kilku kolejnych odjazdach ląduje na brzegu (dzięki, Łukasz!). Krótka sesja, miarka wskazuje 56 cm i rekord życiowy w kategorii: kleń :) A to dopiero początek dzisiejszego łowienia… Muszę częściej bywać nad Wisłą po południu :)
 

SG Parabellum 3-16, 279; Techron 0,08 + metr fluorocarbonu.

post-67827-0-78966800-1568500529_thumb.jpg
post-67827-0-21851200-1568500537_thumb.jpg
post-67827-0-87432000-1568500542_thumb.jpg

 

 

NOMINACJA DO KONKURSU  "OPIS MIESIĄCA"                                     :good:

Edytowane przez bartsiedlce
  • Like 46
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość DAWIDspinn

Udało się przełamać :)! W końcu ! Z natury jestem dziennym łowcą, ale już w tamtym sezonie obiecałem sobie, że przycisne temat nocnych, wiślanych sandaczy. Zacząlem dość późno, bo w połowie listopada, jakieś ryby zlowilem, jednak nie były to okazy. W tym roku na jesieni postanowiłem, że będę chodził częściej. Ogólnie, ciężka rozkminia bo najczęściej łowie sam i musiałem miejsca jak i technikę wypracować samemu. No i wiadomo, w nocy "solo" niezbyt komfortowo się łowi. To już mój trzeci wypad w tym roku, wcześniej miałem pojedyncze brania, jednak ryby spadały, dziś Wisła wypłaciła. Ryba ze zdjęcia wzięła 40 minut po północy na dość płytkiej wodzie o lekkim uciagu, w okolicach grubszej rynny. Branie na krótkim dyszlu z fajnym odjazdem, do tego noc potegowala moje emocje. Mega przygoda!

 

Przyneta to wobler Bielika Zander. Lowilem dość grubo, wędką SG Salt 15/42 o długości 260cm,Okuma Ceymar 3,5 z pletka Adrenaline 0,18. Dawno zadna ryba mnie tak nie ucieszyła! Teraz już z górki, a jesień się dopiero zaczęła!

post-49243-0-87793400-1568530302_thumb.jpeg

  • Like 28
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Też mam :)
post-57267-0-25937600-1568531497_thumb.jpg post-57267-0-80455800-1568531498_thumb.jpg

EDIT:
spotkałem kilka saren, stado dzików, miałem nietrafione walnięcie bolka stojąc po pas w wodzie i wyciągając z niej przynętę, inny boleń spięty no i nie wcięte branie grubego suma, którego i tak bym nie wyholował, tyle :)

Edytowane przez korol
  • Like 21
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

... i nie wcięte branie grubego suma, którego i tak bym nie wyholował, tyle :)

 

Ja sumików złowiłem kilka czy może nawet kilkanaście, ale to maluchy były i dlatego pytanko laika. Skąd pewność, że to było branie grubego suma ?

Edytowane przez Sławek Nikt
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wczoraj Wisła okolice m. Jabłonna jeden bolo trochę mu zabrakło do forumowwgo wymiaru ale już fajnie odpasiony. Co ciekawe wrzucę go chyba do wątku z kolorami bo płetwy wręcz stalowe... A rozmiar wcale nie gigantyczny.

Edytowane przez Bootleg
  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A tak naprawdę się nie zapowiadało, pełnia, do tego ruchu na wodzie zero, normalnie zawsze chodziły przynajmniej jakieś bolenie a wczoraj cisza. Widać nie ma co patrzeć na warunki trzeba łowić :)

 

Łowię już kilka lat nocami i często się sprawdza że jak boleń chodzi na miejscówce to nie będzie sandaczy, a jak jest cisza to będą  ;)

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość DAWIDspinn

PePe ciekawe spostrzeżenie, być może coś w tym jest :)

 

pomelo ja chodziłem od 22 do 1/2 rano. Chodzi o to żeby było ciemno;) Ja wybierałem środek nocy ale jak pisałem w tym temacie jestem samoukiem, więc nie warto się na mnie wzorować ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja czasem 20-22, innym razem 22-24 lub 3-5. Zależnie od innych okoliczności.

 

Chyba najczęściej nie chlapie nic. I bywa, że sandacze i bolenie biorą wtedy na przemian. Jeszcze sumy/sumki. Jest też takie miejsce, że zwykle chlapie całą noc, a sandacze raz biorą, a raz nie. Częściej nie. Ciężko o jakąś prawidłowość.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość DAWIDspinn

Stołówka dobrze to określiłes, dokładnie takich miejsc szukam, musi być obok głęboka woda, czyli tam gdzie spodziewam sie tych ryb w dzień. Wtedy sobie myślę gdzie te ryby wyjdą w nocy z tych dziur i tam właśnie lowie :)

  • Like 5
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

korol, Dawid, zdradzicie co to dla Was znaczy "nocne sandacze", tj. w jakim przedziale godzinowym dokładnie łowicie?

Specjalistą nie jestem, ale wieczorne/nocne sandacze to ryby które najbardziej lubię łowić i którym najwiecej czasu poświęcam :) godziny zerowania baaaaardzo zależą od miesiąca i kiedy słońce zachodzi. Ja zaczynam je łowić zazwyczaj godzinę po całkowitym schowaniu się słońca. W czerwcu wychodzą po 00, a grudniu nocne sandacze lowie już o 18 :D ( bardzo lubię ten okres bo człowiek wyspany jest w pracy) Co do sandaczy i innych ryb jest wiele teorii :) . Ja zauważyłem, że jak w nocy na miejscówce złowię klenia to znaczy, że sandacza tam nie ma i trzeba iść dalej :) coś się nie lubią te ryby :D . Jeżeli w łowisku są bolenie to średnio trzeba poczekać 40 min, od momentu jak przestaną żerować. Po tych 40 min pojawialy się sandacze, ale zawsze były to maluchy. Jeżeli bolenie nie przestają żerować to sandacz w tym czasie tam się nie pojawi.

 

Podkreślam, że To są tylko moje obserwacje i nie muszą być regułą :)

  • Like 6
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W weekend udało mi się wybrać dwa razy z rana na odkrytą przez mojego brata boleniową metę. Coś się działo, ale zabrakło albo szczęścią, albo umiejętności (albo jednego i drugiego) aby coś konkretnego wylądowało na brzegu. Udało się złowić kilka mniejszych boleni plus przyłowiłem około 50 cm sumka. Kontakt miałem z dwoma większymi boleniami, ale jeden się spiął po kilkunastu sekundach holu, a drugi odprowadził przynętę pod nogi i tyle go widziałem. Może uda mi się jeszcze do nich dobrać póki nie wyniosą się na głębszą wodę.

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A jak wygląda strategia łowienia przy braku widocznej aktywności ryb w dobrze wytypowanym lowisku? Cały czas atakować na płytko i czekać pomimo braku aktywności czy szukać ryby głębiej na gumy? Czy macie sytuacje zupełnej ciszy na wodzie połączonej z braniami na płytko chodzące woblery?

 

Od kiedy jest sens szukać ryby  na piaszczysto-mulistych blatach oddalonych od głównego nutru? bo założyłem że w lato było tam za mało tlenu..

Edytowane przez matpgt
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nad Wisłę zazwyczaj wybieram się rano. Mam wtedy więcej czasu na łowienie i nie ogranicza mnie zachodzące Słońce. Poza tym nad wodą jest mniej wędkarzy, a tym samym łatwiej o wolne miejsce i odrobinę upragnionego spokoju. Tym razem z kumplem postanowiliśmy jednak, że wybierzemy się po południu. Trochę żeby połowić inaczej niż zwykle, a trochę z lenistwa :)

 

Obecny sezon jest dla mnie dopiero drugim sezonem łowienia w rzece. Zdaję sobie sprawę ze swojego niewielkiego doświadczenia, z drugiej jednak strony zauważam ogromny progres w stosunku do zeszłego roku. Wyniki lepsze, zarówno ilościowo, jak i jakościowo, nie wspominając już o zdecydowanie mniejszej liczbie strat. Nad Wisłą nie poruszam się już jak po omacku, coraz więcej widzę i rozumiem z tego, co dzieje się nad wodą. To wszystko jest wynikiem wielu godzin spędzonych na przedzieraniu się przez przybrzeżne krzaki, w błocie i chmarach komarów. Do poziomu średniozaawansowanego jeszcze sporo mi brakuje, ale przynajmniej wiem już, jak do niego dążyć.

 

Moje wędkarskie cele na ten rok zawierały kilka punktów. Wśród nich były dwa główne: w końcu łowić bolenie nie tylko w charakterze przyłowu, nauczyć się łowić na opaskach. Bolenie cały czas pokazują mi moje miejsce w szeregu, no może ostatnio pojawiła się jakaś iskierka nadziei. Z rozpracowaniem opasek poszło mi jednak lepiej. W zeszłym roku kilka prób łowienia w takich miejscach skończyło się kompletną klapą. Trzymałem się więc tego, co dawało efekty, czyli łowienia kleni na główkach i rafkach. W tym sezonie, powoli, ale systematycznie, opaski zaczęły się przede mną otwierać.

 

Dzisiaj dotarliśmy na wodę jeszcze w pięknym słońcu. Umiarkowany wiatr, niewiele chmur, kamienista opaska. Pod ręką dwie wędki – lżejsza na klenia, cięższa na bolenia. W zastanych okolicznościach wybór był prosty – zaczynam od kleni, bolki zaatakuję później, kiedy zacznie się ściemniać. Tym razem jednak, zamiast nieśmiertelnego woblerka, na koniec zestawu wędruje mała, biała obrotówka. Wyszedłem z założenia, że warszawskie ryby widziały już wszystko, trzeba je zatem czymś zaskoczyć ;) a i mi przyda się jakaś odmiana od balsowych cukierków. Po cichu przedarłem się przez wierzbowe zarośla, przykucnąłem pod krzakiem i zacząłem metodycznie obławiać miejscówkę wachlarzem. Na koniec wychyliłem się nieco i rzuciłem wzdłuż brzegu. Po chwili, przy samych kamieniach szarpnięcie, zacięcie i… siedzi :) Błyskawiczny, energiczny odjazd i myślę sobie „kolejny, sportowy boleń”. No i fajnie, łowienia boleni nigdy za wiele. Ryba jednak nie daje za wygraną, idzie dalej z nurtem. W zeszłym tygodniu w tym miejscu straciłem podobną po tym, jak weszła w jakieś patyki i się odpięła. Idę za nią kawałek po kamieniach, nad krawędzią wody. W końcu się zatrzymała, odzyskuję linkę, starając się jednocześnie delikatnie wyciągać rybę w wyższe partie wody. Hamulec kołowrotka i kij współpracują bez zarzutu, przyglądam się zbliżającym się ku mnie wirom. Ryba pokazuje się przy powierzchni, łagodnie błyska bokiem i już wiem, że to nie boleń, tego wzoru na łusce nie da się z niczym pomylić. Po kilku kolejnych odjazdach ląduje na brzegu (dzięki, Łukasz!). Krótka sesja, miarka wskazuje 56 cm i rekord życiowy w kategorii: kleń :) A to dopiero początek dzisiejszego łowienia… Muszę częściej bywać nad Wisłą po południu :)

 

SG Parabellum 3-16, 279; Techron 0,08 + metr fluorocarbonu.

 

Drugi sezon nad Wisłą i kleń 56cm, fiu fiu, gratuluję Marcin (i przyznaję ze troche zazdroszczę). Swietna ryba i fajne zdjęcie z gnącym się kijkiem. pzdr

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

Ładowanie
×
×
  • Dodaj nową pozycję...