Skocz do zawartości

[Artykuł] Wędkarskie Przygody Oriona W Uk


admin

Rekomendowane odpowiedzi

 

Krótko mówiąc - wyspa, na której wszystko jest na lewą stronę, a ryby pływają ogonami pod prąd.

 

001.jpg
Klify Dover - widok z promu

 

Pierwszy kontakt z rybami na wyspie miałem na drugi dzień po przyjeździe. Był ciepły majowy dzień. Przechodziłem przez most na rzece Tame koło Birmingham. Woda była przezroczysta. Na płyciznach, poniżej, dostrzegłem spore ryby. Były to klenie w granicach 40 - 50 cm. W wartkim, górskim prądzie rzeki wyglądały niesamowicie. Byłem wtedy pod dużym wrażeniem i już wtedy wiedziałem, że w końcu chwycę za wędkę. W pobliskim Kingsbury Water Parku zdarzało mi się wypatrzyć również szczupaki. I tak minął rok. Rok postu i zarzekania się, że ja im jeszcze pokażę.
Dokładnie 12 miesięcy później chwyciłem za spinning po raz pierwszy. Jako, że sezon na rzece Tame rozpoczynał się 16 czerwca wraz ze znajomym 'Fuskiem' wybraliśmy się na słynne British Water Ways w Tamworth. To wąskie, płytkie kanały, po których pływają długie łodzie mieszkalne. Wcześniej w sklepie wędkarskim dowiedziałem się czego można się spodziewać po tej mętnej jak kawa z mlekiem wodzie. Właściciel sklepu twierdził, że jest tam bardzo dużo sandacza i okonia. Miejscowi podobno łowią je na trupki. Paradoksem było dla mnie stwierdzenie, że tak jak wszystkie inne ryby trzeba wypuszczać z powrotem do wody, tak sandacze należy wyrzucać w krzaki. Ruszyliśmy wiec nad wodę pełni nadziei na dobre wyniki.

 

002.jpg
Pierwsze próby w kanale

 

Po kilku godzinach bardzo monotonnego łowienia nie mieliśmy jakiegokolwiek kontaktu z rybami. Nie wierzyłem w to co się działo. Postanowiłem, że spróbuję jeszcze raz, bo coś musi być nie tak - albo ze mną albo z wodą. Następnego dnia łowiłem może 15 minut, po czym nastąpiło delikatne przytrzymanie obrotówki. Opór, z jakim się spotkałem zaskoczył mnie bardzo. Po około 10 minutach walki z rybą ujrzałem, z czym mam do czynienia. W tej mętnej wodzie, dopiero przy powierzchni wody rozpoznałem "rybsko". Sandacz, zresztą mój pierwszy w życiu i zarazem pierwsza ryba na wyspie miał 76 cm długości. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Pełne zwycięstwo! Kilka fotek i piękna ryba wróciła do swego mętnego królestwa.

 

003.jpg
Sandacz - niespodzianka

 

004.jpg
Pies był zdziwiony nie mniej niż ja

 

Wieści o sandaczu rozeszły się momentalnie. Dzięki temu okazało się, że znajomy Anglik również wędkuje. Zaczął się chwalić, że jeździ w różne miejsca na pstrągi, a na dowód tego pokazał zdjęcia największych kropkowańców. Oczywiście musieliśmy wybrać się tam razem. Rzeka Derwent na obrzeżach Peak District National Park od razu mnie zauroczyła. Gruba, szybka, pstrągowa woda. Tak w kilku słowach można opisać tą piękną rzekę. Na miejscu okazało się, że trzeba wykupić dodatkową licencje dzienną, która upoważniała do zabrania dwóch ryb. Jednak największym zaskoczeniem była metoda połowu znajomego Anglika. Drgająca szczytówka z koszyczkiem zanętowym! W koszyczku i na haczyku jak do połowu uklejek same białe robaki. Żenada, pomyślałem. Ja wierny pozostałem spinningowi. Kilka rzutów i potężne branie na woblera. Jednak po chwili potok spina się. Myślę sobie, jest dobrze, zaczyna się całkiem nieźle. Po jakiś kilku minutach kolejne branie i piękna świeca 40-staka. Oczywiście poszedł. Cały rozgorączkowany wracam do znajomego. U niego same maluchy. Wszystko oczywiście wypuszcza. Mówi, że jak chcę to mogę kilka razy rzucić w jego miejscu. Pełna koncentracja i widzę jak tuż za woblerem płynie pstrąg. Delikatne szarpnięcie szczytówką wędziska i natychmiastowa reakcja ze strony ryby. Ryba na brzegu a miarka pokazuje równe 40 cm.

 

005.jpg
40-stak z Derwent

 

Polska szkoła spinningu okazuje się lepsza od angielskich sposobów. Później doławiam jeszcze dwa maluchy i jednego 37 cm. Wszystkie na woblery. Pierwsza wyprawa na pstrągi i już wiem, że za jakiś czas wrócę tam ponownie, bo woda pachnie okazami. Najdziwniejsze jest to, że rzeki w Anglii, jeżeli nie są całe w rękach prywatnych to podzielone są na niewielkie odcinki np. kilometrowe. Granicę odcinka wyznacza płot z drutem kolczastym (tak jest na Derwent). Mimo to, że na każdym rządzi ktoś inny, to na liczbę ryb nie można narzekać.

 

006.jpg
Kaskada na River Derwent

 

007.jpg
Licencyjny odcinek River Derwent poniżej Matlock

 

008.jpg
River Derwent w Matlock - tutaj tuż pod nogami chodziły piękne potokowce, tęczaki, brzany i klenie

 

W okolicach Tamworth i rzeki Tame, która płynie szybko w kamienistym korycie wydobywa się ogromne ilości grubego żwiru pod budowę autostrad. Powstałe w ten sposób wyrobiska są zalewane wodą i tworzy się przez to naturalna retencja.

 

009.jpg
Klimaty ze żwirowisk

 

Jest to świetny pomysł na gwałtowne przybory rzeki, która czasem po nocnych ulewach potrafi wystąpić z koryta. Zmniejszane jest w ten sposób ryzyko podtopień a jednocześnie tworzy się wspaniałe łowiska ryb i siedliska ptactwa wodnego. W ten sposób powstał między innymi Kingsbury Water Park. Nikt tu nawet nie myśli o zakłócaniu naturalnego biegu rzeki poprzez stawianie zapór.

 

010.jpg
Kingsbury Water Park

 

011.jpg
River Tame na obrzeżu Kingsbury Water Park

 

Rzekę Tame w okolicy Tamworth i Kingsbury poznałem najlepiej.

 

012.jpg
Rewelacyjny zakręt na River Tame

 

013.jpg
Szybka i płytka prosta - Tame

 

Jak to ujął Fusek powinna nazywać się rzeką kleń, a nie Tame. Na każdym kroku pełno jest tej ryby. Są dni, że trudno o sztukę małą, poniżej 40 cm. Od czasu do czasu przyłów stanowi szczupak lub okoń. Ślady po szczupakach nosi wiele kleni i okoni. Ciekawe, że do tej pory łowione przez nas szczupaki to przeważnie ryby powyżej 65 cm, a standardem są szczupaki w granicach 3 - 4 kilo. Mniejsze prawie się nie trafiają. Za to większe stanowią dość częstą niespodziankę.

 

014.jpg
Szczupak 86 cm Fuska - ryba złapana w pierwszym rzucie

 

015.jpg
Mój pierwszy kleń na 'wyspie' i od razu 51 cm

 

016.jpg
Pierwszy kleń 43 cm Fuska ze śladami po szczupaku

 

017.jpg
Szczupak 67 cm złapany na upatrzonego

 

018.jpg
Klenik 46 cm złowiony przy Kingsbury Water Parku

 

019.jpg
Klenik 48 cm z tzw. Betonów

 

020.jpg
Rekord dnia - Kleń Fuska - 52,5 cm

 

W pewien lipcowy poranek wybrałem się z Krzyśkiem (Fuskiem) nad Tame. Celem był odcinek oddalony o 15 minut od naszego domu. Podobno w poprzednich dniach znajomy Polak połapał tam niezłych kleni i okoni na spinning, wiec i my chcieliśmy spróbować.
Rzeka piękna, kamieniste dno, miejscami głębokie spowolnienia, a zaraz obok szybkie prądy i bardzo długie rynny gdzie przy głębokości 1,5 metra ciężko przynętą zejść do dna. Okazało się, że biorą klenie w przedziale od 25 do 45 cm. W pewnym momencie dochodzę do Fuska i widzę, że cały się trzęsie. Mówi mi, ze przed chwila widział klenia z 80 cm długości. Na początku myślał, że to amur. Ja jednak, nie dowierzając za bardzo, zacząłem się przyglądać i dojrzałem, ze owszem są duże ryby, ale nie klenie. Przy samym dnie, od czasu do czasu wychylając się na boki stały brzany. Ale jakie ... !? Na oko w granicach 60 - 80 cm. Z 8 sztuk. Coś niesamowitego. Pierwszy raz w życiu widziałem coś takiego. Oczywiście grzechem byłoby nie spróbować szczęścia ale po jakiś 30 minutach dałem spokój. Zero zainteresowania. Wracałem do domu wielce przejęty. Cały czas krążyła mi po głowie myśl. Jak dorwać te bestie?
Dwa dni później wstałem jeszcze przed świtem, aby o wschodzie słońca zameldować się nad rzeką. I tak samo jak poprzednio. Klenie i okonki. No, ale co z brzanami? Stałem na brzegu wypatrując ich w rynnie. Pusto.  Dopiero po jakimś czasie pojawiły się płynąc wolno pod prąd. Z pewnością te same co poprzednio. Stały mi pod nogami dobrą godzinę. Przerzuciłem wszystkie pudła z przynętami i znowu nic. Zachowywały się jak widzowie w teatrze, a na scenie w roli aktorów grały różnej maści przynęty. Widząc, że i tym razem nic nie wskóram zmieniłem miejsce i próbowałem szczęścia z kleniami, ale woda stała się jakby obojętna na moje starania. Nic, nawet puknięcia.
Słońce było już całkiem wysoko na niebie, gdy zrezygnowany zdecydowałem już kończyć wędkowanie. Przy moście zauważyłem znajomego Polaka, idącego w moim kierunku. Z góry rzeki schodził do mnie także Krzysiek zrezygnowany tak samo jak ja. Postanowiłem, że wykonam jeszcze kilka rzutów obrotówką w miejscu gdzie poprzednio złapałem niewielkiego klenia. Drugi rzut ... i delikatne pukniecie zaraz jak tylko blaszka zaczęła mieszać wodę. Zacięcie i ... siedzi. Agresywny odjazd w dół rzeki z prądem. Ryba szaleje na hamulcu, chodząc cały czas jednak przy samym dnie. Kij wygięty w pałąk. Krzysiek ocenia, że to bardzo duży kleń. Widzę, że biegnie tez do nas znajomy Polak.
Mi jednak cos tu nie pasuje. To zdecydowanie nie kleń. Ale co? W końcu ryba błysnęła w połowie wody i wydawało mi się, że mam upragniona brzanę. Jednak poznaję znajome kształty. Krzysiek krzyczy sam nie dowierzając w to co widzi. Ogromny POTOKOWIEC. Na brzegu cały czas szacunki co do rozmiaru. Na oko piećdziesiątak. Spokojnie doholowuję go do ręki. Nie mogę za bardzo chwycić za kark. Po prostu za szeroki. Jednak wyciągam go na brzeg. Szał radości !!! Szybko mierzymy i nie do wiary ... 58 cm. Elektroniczna waga pokazuje 2,15 kg. COŚ NIESAMOWITEGO. Osiem lat czekałem na taka knagę.

 

021.jpg
Miała być brzana - Mój obecny rekord w Potokowcu 2,14 kg i 58 cm

 

022.jpg
Ten potokowiec to już prawdziwy Lorbas

 

Tym razem żyłka odkrywcy nowych terenów pociągnęła mnie do Walii. A konkretnie na północ do Snowdonia National Park. Widoki jak z bajki. Góry tonące w chmurach, a poniżej w dolinach strumienie pełne kropkowanych ryb. Z wędką trafiłem w okolice ujścia rzeki Afon Dysynni do oceanu. Pojawiłem się jednak podczas odpływu, więc tak jak się spodziewałem - zero efektów. W oceanie także były pewne utrudnienia w postaci sporych fal także cała wyprawa skończyła się na podziwianiu widoków.

 

023.jpg
Obrazek z Walii - Park Snowdonia

 

024.jpg
Walijczycy na każdym kroku demonstrują odmienność - tablica w dwóch językach

 

025.jpg
Rozlewiska Afon Dysynni

 

026.jpg
Ujście River Afon Dysynni do oceanu - podobno są tu łososie i pstrągi

 

027.jpg
Wybrzeże Walii - niestety nic nie złapałem

 

Przeważnie moje wędkowanie ogranicza się do niezbyt oddalonych terenów. Także samą rzekę Tame poznaje się metr po metrze. Czasami atrakcją są wspólne wypady nad wodę z osobami, które chcą na własne oczy przekonać się o naszych połowach.

 

028.jpg
Fusek w asyście indonezyjczyków i jego największy kleń 53 cm

 

Ryby łowione w środku miasta, wśród całej rzeszy widzów nie należą do rzadkości.

 

029.jpg
Szczupak 74 cm złapany w środku miasta Tamworth

 

Zresztą widok wędkarza nikogo tutaj nie dziwi, ponieważ praktycznie każdego dnia można spotkać jakiegoś moczykija z matchówką. Spinning w UK nie jest aż tak popularny. Co ciekawe, ryby większe od dłoni stanowią wśród spławikowców prawdziwą sensację. Anglikom ciężko wytłumaczyć, że chodząc ze spinningiem poluje się na klenie, a nie na szczupaki. Chociaż tak jak wspominałem stanowią często miłą niespodziankę.

 

030.jpg
Mój największy kleń 52,5 cm - wziął prawie po ciemku

 

031.jpg
Szczupak 82 cm z Betonów - Fuskek i mój Brat

 

032.jpg
Wrześniowy klenik - 51 cm

 

Tak jak lato stało pod znakiem wszędobylskiego klenia to jesień, a szczególnie listopad i grudzień to generalnie szczupaki. Czasem więcej czasu poświęcałem fotografowaniu złowionych ryb niż samemu łowieniu, bo szczupaki brały dosłownie jeden po drugim.

 

033.jpg
Najlepsza dziura szczupakowa - ten łabędź ryzykuje życie, pod nim pływa kilka dużych zębatych

 

034.jpg
Efekt pierwszego rzutu po odpłynięciu łabędzia - Szczupak 97 cm

 

035.jpg
Drugi rzut

 

036.jpg
Trzeci rzut

 

037.jpg
Kolejny zębaty z dziury

 

Pozwolenia wędkarskie można zakupić w większości urzędów pocztowych. Wystawiane są na jeden dzień, 8 dni lub cały sezon, który trwa od 01 kwietnia danego roku do 31 marca roku następnego. Licencja roczna kosztuje 23,5 funta (tak było za sezon 2005/2006). By ją wykupić trzeba jedynie podać miejsce zamieszkania w Anglii, nawet tymczasowe no i obowiązkowy podpis licencji przy urzędniku pocztowym, bo bez tego "lipa". Z czymś takim ruszamy nad wodę, gdzie najczęściej napotkamy na niewielkie opłaty dodatkowe - dzienne, zależne od miejsc gdzie chcemy wędkować. Często nie ma odpowiednich oznaczeń, do kogo należy dany odcinek rzeki, dlatego po informacje najlepiej udać się do najbliższego sklepu wędkarskiego. W innym wypadku narażamy się na mniejsze lub większe nieprzyjemności. Aha, licencja zakupiona na poczcie uprawnia do posiadania wędki i korzystania z niej, ale nie daje prawa do ryb. Znaczy to, że na większości wód wszystkie złowione ryby muszą wrócić do wody.

 

038.jpg
Licencja str. a

 

039.jpg
Licencja str. B

 

Efekty takiego działania są widoczne na każdym kroku, bo ryb jest jakby więcej i są chętne do współpracy.

 

040.jpg
Widok na Tame powyżej Tamworth

 

041.jpg
Zachód słońca nad Tame

 



Z wędkarskim,
Połamania kija - Rafał, 09.03.2006



Kliknij tutaj by zobaczyć artykuł artykuł
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Dodaj nową pozycję...