Skocz do zawartości

Woblery TG


Rekomendowane odpowiedzi

  • 4 tygodnie później...
  • 3 tygodnie później...
  • 3 miesiące temu...
  • 4 lata później...
  • 1 miesiąc temu...

Trochę nietypowo u mnie, bo opisowo. Miłej lektury.

 

"Północ", cz.1

 

W okolicach przesilenia letniego zaczyna mnie nosić. Coś, co dotąd pchało nieznośnie gdzieś, coś, co dotychczas tliło się przyczajone i niesprecyzowane, nagle bez trudu mogę nazwać. To atawistyczny zew, aktywujący się dziwnym trafem w noc Kupały. Dotąd mdły, rozmyty, majaczący niedoprecyzowaniem, nabiera realnych kształtów. Zew ów, jakże teraz namacalny, każe mi zmierzać na północ.

Po wielogodzinnej podróży, najpierw promem, potem 1800 km autem, jestem w raju. Bardzo surowym raju, bo od razu po wyjściu z auta oblepiły nas tysiące komarów, które w swej uporczywości i zajadłości biją nasze polskie komary na głowę. Są mniejsze, nie czynią uroczych umizgów to podlatując, to odskakując od ofiary. One się bezpardonowo wkłuwają od razu! Jeszcze dobrze nie usiądą do stołu, a już ssą. I nie można ich strząsnąć machaniem konsumowaną częścią ciała, nic to nie da. Trzeba krwiopijcę rozpłaszczyć!

Po szoku i przytłoczeniu spowodowanym tymi krwiożerczymi bestiami, opryskawszy się warstwą repelentów oraz wdziawszy na głowy moskitiery, zaczynamy nieśmiało myśleć o tym, po co tu przyjechaliśmy- o łowieniu.

Pogoda, zdawałoby się, na ryby idealna- jest parno, duszno, gorąco. Gdzieś obok przetaczają się burze, w niedalekiej odległości biją pioruny. Czasem pokropi drobny deszcz, ale nie chce lunąć konkretnie. Taka aura sprzyja nadaktywności komarów i meszek. Mam wrażenie, że jeszcze chwila, a zwariuję od tego brzęczenia. Marzę o wiszącej od dawna w powietrzu ulewie, która pochłonie te uporczywe insekty.

Komary i meszki są wszędzie, towarzyszą nam na każdym kroku. Są w jajecznicy, w zupie, herbacie, oczach, nosie, uszach. Czerwona Mugga przynosi chwilową ulgę, ale nie zapobiega wdzieraniu się tych małych cholerstw w oczy, czy nos.

Podczas posiłków chodzimy w kółko, bo w miejscu nie da się spokojnie jeść. Kąpiel w rzece to już mega wyzwanie. Należy prawie w biegu się rozebrać, wskoczyć do wody, a potem równie szybko się ubrać. Sprawy nie ułatwia zazwyczaj bardzo kamienisty brzeg rzeki.

Pierwszy tydzień przeznaczony jest głównie próbom złowienia łososia. A łosoś jest jak nasza troć- weźmie, albo nie weźmie. Woda w rzece idealna, pogoda jak wyżej wspomniałem upalna, komarzasta i meszasta (ładne neologizmy?). Miejscówki czytelne, uciąg akuratny, pachnie kabanem. I nie tylko pachnie, bo widzimy spławiające się łośki. Pierwszy kontakt z dużą rybą notuje Zajec, niestety po uderzeniu, a potem dwóch sekundach ryba spina się. Chwilę potem Zajec zacina kolejnego łososia. Na początku myślał, że to zaczep, ale lokomotywa ożyła i ruszyła w górę rzeki. Szedł dołem jak karp, cały dziesięciominutowy hol odbywał się bez kontaktu wzrokowego z łososiem. Ryba była silna, ale niezbyt żwawa, co budziło pewne wątpliwości. No i faktycznie, łosoś okazał się naprawdę dużym jaziem. Niby fajnie, no ale nie na jazie tu przyjechaliśmy.

Wieczorami, pośród chmar komarów i meszek pojawiały się pojedyncze białe księżniczki- jętki... c.d.n.

  • Like 6
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Północ", cz. 2

 

Wieczorami, pośród chmar komarów i meszek pojawiały się pojedyncze białe księżniczki- jętki.

Aż nadszedł ten moment w parny, burzowy i bezwietrzny wieczór. Jętki w ogromnej ilości rozpoczęły swój hipnotyzujący taniec. Nawet komary ustąpiły pola księżniczkom. Drugim owadem, który równie mocno mnie ekscytuje jest świetlik, ale to osobna, z dawnych lat historia, związana z lubuskimi węgorzami.

Kiedy zabieliło się niebo i kiedy już napatrzyłem się na ten spektakl do syta, wiedziałem, co należy zrobić. Nawet nie spojrzałem na łososiówkę zalegającą w krzakach, sięgnąłem po delikatniejszy zestaw- muchówkę. Na końcu uwiązałem białą muchę, dokładnie taką, jakie tańczyły nad głową. I poszedłem powoli brzegiem, szukając spokojniejszej wody. Już z daleka je dostrzegłem, jak majestatycznie przetaczały grzbiety nad powierzchnią wody, zbierając płynące owady. Z początku myślałem, mając w pamięci rybę Zajca, że to grube jazie, ale nie. To były kardynały. Wszedłem do wody i położyłem jętkę przed najbliżej żerującym lipieniem. Zebrał ją jakby w zwolnionym tempie. Jakby czas biegł nielinearnie, jak gdyby był uzależniony od przeżywanych w danej chwili zdarzeń. I naraz eksplozja szaleńczego pędu wyrywa mnie z onirycznego spowolnienia! Przypon tnie wodę, delikatna piątka gnie się po rękojeść. Po kilku minutach udaje mi się podebrać pierwszego pięknego lipienia. Tego magicznego wieczoru, pomimo wielu brań, udaje mi się ich złowić jeszcze cztery.

Ale czas porzucić te lipieniowe didaskalia i powrócić do łososi... c.d.n.

  • Like 5
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

Ładowanie
×
×
  • Dodaj nową pozycję...