Tomaszekr Opublikowano 17 Września 2010 Zgłoś Udostępnij Opublikowano 17 Września 2010 @JanuszTo właśnie takie zdarzenia u mnie mają miejsca właśnie przy łażeniu za okoniem ,klenio jaziem, być może to że na ciężko spędziłem wiele godzin i brania powiedziałbym były słabe, na tydzień trzy, czasami cztery sztuki, później coraz to gorzej z wąsatym, Sumując: na dziesięć brań sumka osiem wybierało właśnie przynęty do 3cm - nie większe, gdzie większość była poza moim zasięgiem żerowały na głębokiej wodzie a drop shota czy bocznego nie lubię tak więc zostawały mi te co były na płytkiej wodzie, praktycznie rok w rok jest tak że żerują na takim pokarmie, w danym miejscu być może wynika to z danego pokarmu występującego w danym miejscu, lub w tym czasie było dużo narybku, ewentualnie był nauczony żerować na takim a nie innym pokarmieZresztą w małą rybkę p***e wszystko, od płoci po suma @Tornado ja ci wierzę bo tak kiedyś było i tak właśnie się łowiło, to samo tyczy się Troci w odrze w latach 90 było ich masę i to TROC po 10,12kg nie było rzadkością a dziś mało kto o tym powie, nie wiem, czy ktoś pamięta te czasy jak podrywami wyciągali je na elektrowni worami wynosili Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Marcel Opublikowano 20 Września 2010 Zgłoś Udostępnij Opublikowano 20 Września 2010 Ach szkoda Janku takiej wislanej 90tki. Z podbierakiem mam podobne odczucia. Było to w roku 2001, w goracym lipcu.Namietnie penetrowłem wtedy dzikie rejony srodkowej Narwi. Woda w stanie nizowym pozwalała dobrac sie co do lepszych miejscowek srodrzecznych.Jedna taka wytypowałem podarzajac rowerem wzdłuz rzeki. Przykuły ma uwage zawirowania na srodku Narwi. Postanowiłem w stroju letnim dostac sie tam i ocenic łowisko. To była prostka wychodzaca z łuku zakretu. Pierwsze 20 m okazało sie zamulonym kawalkiem wody porosnietym roslinnoscia. Wode marszczyła jakas stara rafa, usypana rownolegle do brzegu. Po wyjsciu z mułu stanałem na rafie, ktora obmywał głowny nurt. Na pierwszym wypadzie przyciałem w samo poludnie pieknego ponad 1,5 kg klenia. Na nastepnym dwa kolejne kloce. To była kapitalna miejscowa. Dzikie nie spłoszone ryby. Czasem zapiałem jazika, czasem zaplatał sie ładny okon. Był tez wyniarowy szczupak i sandacz. Pogoda ciagle dopisywała. Typowe lato...upał, nizowka , upał... Pewnego dzionka wybrałem sie po południu. Trzeba zaznaczyc ze byłem wtedy mało doswiadczonym wedkarzem. Chłonałem wiedze i konsumaweł ja nad rzeka. Kolejne gatunki były moim łupem, kolejne miejscowy zaczeły darzyc...Zestawem zawsze mi towarzyszacy w tamtych czasach, był parabolik 270 5-25 z zyłka 0,20. Poznym południem obławiałem stok rafy. Po złowieniu kilku dyzurnych okoni nastała cisza. Ale...jednak...Prowadzony 5cm siek został błyskawicznie pochwycony susem, dosłownie 5m od sczytowki. Chwila oceny i podjecie walki z mojej strony. Nie wiem czemu, ale wmowiłem sobie ze wzieła mi rapa.... co za ironia z perspektywy czasu.Ryba przysiadła te 5m ode mnie. Kompletnie nie dała sie ruszyc przez chwile. Jednak za moment podniosłem ja i probowałem przyciagnac. Nurt jednak silny, a ja prawie po pas w wodzie.Zaczelismy sie przeciagac i rybe miałem juz podniesiaona. Jednak nurt nie pozwalał na pzryciadniecie jej do siebie. I nagle usłyszałem...zza plecow. Halo moze pomoc! Masz podbierak !Nie nie trzeba - odparłem. Chyba mało stanowczo. Bo i zbyt młody byłem wtedy...Facet wracał z ryb wzdłuz rzeki zobaczył mnie z wygietym wedziskiem. Chciał w koncu pomoc Nim sie obejrzałem lazł juz po pas w rzece do mnie z pdbierakiem.Czułem sie jakos tak nieswoja. Jakos tak sceptycznie nastawiony. Chciałem wygrac sam lub sam przegrac.Zrownał sie ze mna i stanał 4m ponizej mnie. Naszykował podbierak. Zbyt mało byłem wprawiony w boju , by moc ocenic co za rybe mam na kiju.Facet jednak oznajmił ze mam suma. Takiego ponad metr, a On juz pare sumow konkretnych wyjał i bedzie spoko!!!Podciagnałem rybe wzdłuz rafy, aby jak mi sie wydaje, włozyc mu do podbieraka. Od ogona.Ale jakiesz moje zdziwienie było ze gosc ponizej mnie probuje sumowi włozyc podbierak do japy. Pamietam...pamietam jak dolna kotwiczka sieka luzno zwisała...zwisała i czekała na siatke podbieraka. Nie tak miało to sie skonczyc. Zwierzaka probował pdebrac od pyska i jedno szrpniecie i zaplatanie kotwiczki uwolniło sumka w odmety Narwi. Chwile tak stalismy. On moze nijak, a ja w potwornym grymasie. Pierwsze spotkanie z sumem dla nastolatka to wielkie przezycie. Przeciez mogł podebrac od ogona ! Juz mu go tam ,, puszczałem ,,.Wrocilismy przez rzeke do brzegu. Po chwili zostałem sam. Siedziałem do wieczora wpatrujac sie w miejsce. Podziwiałem oczkujace kloce- klenie. Zimna noc odpedziła moja chec odegrania sie na wasaczach. Wszak byłem tylko w slipkach i koszulce. Czy znow mam dygotac cała noc jak dwa tygodnie wczesniej?...Nie! Choc wtewdy było warto....!!! Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Kubson Opublikowano 21 Września 2010 Zgłoś Udostępnij Opublikowano 21 Września 2010 Panowie, miło tak poczytać o waszych porażkach <_< Ale chyba każdy z nas miał takich przygód kilka, a może i kilkanaście... Sam osobiście miałem również kilka takich przypadków, ale jeden dalej żywo stoi mi przed oczami... Mieliśmy ze znajomymi piękną rybną rynnę, okolice Czerwińska nad Wisłą, przy samym brzegu około 1,5 metra wody a w najgłębszym miejscu około dwóch, może dwóch i pół, leniwy uciąg, miejscówka aż śmierdziała grubą rybą. Rynna miała około 30 metrów długości, praktycznie przez całą jej długość na brzegu rosły różnej maści krzaki a ich korzenie wchodziły plątaniną do wody. W rynnie tej od pierwszych przymrozków roiło się od szczupaków, od pistoletów po nasze ukochane i pożądane mamuśki. Parę lat wstecz, późny listopad, szaruga, śnieg, wiatr, generalnie pogoda na miętusa, lub ewentualnie barowa . Stajemy ze znajomymi poniżej rynny i zaczynamy czesać, już w pierwszych poderwaniach gumek z dna są kontakty z rybami, mi spina się średniak, kolega wyjmuje 60-taka. Po kolejnym rzucie czekam jak przynęta opadnie na dno, dwa skoki i ewidentne przytrzymanie...zacinam i zaczyna się walka, czuję że ryba konkret, nie jakiś tam siedemdziesiątak. Po paru miutach walki udaje mi się rybę podprowadzić pod brzeg. Nie jest jeszcze gotowa na podebranie ale jej wielkość poraża, poraża nie tylko mnie, ale i moich kompanów. Każdy strzela ile może mieć 100, 110 może 115, niestety niegdy się nie dowiemy... Kolejne parę minut przeciągania liny i ryba jest już na tyle zmęczona że można myśleć o podebraniu, powoli podprowadzam ją pod brzeg, niestety sam jej nie podbiorę, z brzegu odchodzą korzenie które są oblodzone i boję się że skończe hol w lodowatej wodzie, proszę więc kumpla który stoi najbliżej mnie o pomoc...ale słyszę tylko ...spie...j on jest grubości Twojego uda......w tej chwili szczupak chyba skumał że mamy problem, zrobił świecę i pozbył się haka... Ja zostałem na brzegu z kocią mordą a kumpel chyba zrozumiał że dał ciała, usłyszałem tylko ...sorry... Jako ciekawostkę dodam że w tym miejscu mieliśmy na kiju cztery razy szczupaczego giganta i za każdym razem z nami wygrywał, cały czas zastanawiam się czy była to ta sama ryba, czy mamuśki odwiedzały to miejsce w wiekszych ilościach Jako drugą ciekawostkę (smutną) powiem że musieli nas podpatrzeć miejscowi, gdy przyjechaliśmy tam następnym razem rynna świeciła pustkami, no może nie do końca pustkami, gdyż przez całą jej długość były rozłożone sieci Tak skończyło się rynnowe eldorado które obdarzyło nas wieloma wiślanymi szczupakami. PozdrawiamKuba Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Marcel Opublikowano 22 Września 2010 Zgłoś Udostępnij Opublikowano 22 Września 2010 Kuba Twoje opowiadanie rozpala mi juz wyobraznie. Jesienno-zimowi Wislany maraton juz sie zbliza... 1 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
wujek Opublikowano 22 Września 2010 Zgłoś Udostępnij Opublikowano 22 Września 2010 Szkoda Marcel, tym bardziej że jakoś mniej już w Wiśle tych grubych szczupaków. Zawsze co roku trafiałem ładne sztuki, ale od kilku lat łowię coraz mniejsze.pozdrJ Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Kuba Opublikowano 22 Września 2010 Zgłoś Udostępnij Opublikowano 22 Września 2010 Szczupaka z miejsca wykluczam bo nie walczy tak dynamicznie i nie robi odjazdów na 30m, tym bardziej pod koniec listopada Oj, mam zupelnie odmienne doswiadczenia i to z wyjeta ryba, nie stracona. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Bujo Opublikowano 22 Września 2010 Zgłoś Udostępnij Opublikowano 22 Września 2010 Witam, Wiele lat temu pracowalem jako kierowca w firmie przeprowadzkowej w Londynie. Kolejny dzien, pakowanie rzeczy klienta, zaladunek itd. Nastepnego dnia dojezdzamy na dostawe. Okazuje sie ze przez srodek posesji wlaczajac stary mlyn przeplywa rzeka nazywajaca sie Test. Czekajac na klucze udalismy sie na maly rekonesans. Ilosc ryb byla niesamowita- co chwila uciekal duzy pstrag, na wylocie przed samym domem stal 55+, co chwila bylo stado lipieni. Idac wraz z pradem doszedlem do bardzo ciekawego miejsca. Tuz za starym mostkiem wymyty byl wielki dol podtapiajac dodatkowo korzenie rosnacego tam drzewa. Az pachnialo wielka ryba. Podszedlem najciszej jak sie dalo i po dluzszej chwili oczekiwania pojawil sie dobry szescdziesiatak. Liczylem na cos wiekszego ale i tak widok byl niesamowity. Po skonczonej pracy zaczalem rozmawiac z klientka. Okazalo sie ze rzeka wraz z otaczajacym ja terenem nalezy do niej i po dluzszej chwili powiedziala ze raz na jakis czas moge przyjechac i polowic sobie ryby. Jak latwo zgadnac w nastepny weekend sie tam zameldowalem. Nie lowilem wtedy jeszcze na muche wiec w moim reku byl spin- nie pamietam juz dokladnie jaki ale chyba Daiwa Whisker do 30 gram. Zylka moj standard czyli 0.22 mm Stroft. Poczatkowo lowilem na obrotowki. Po przejsciu 200 metrow mialem juz kilka ryb na koncie w tym piecdziesiataka. Raj na ziemi. Powoli dochodzilem do mostku. Standardowa wymiana wezla, zmiana na wobler, cos ze stajni Salmo i z trzesacymi sie delikatnie rekoma pierwszy rzut w dol strumienia. Wprowadzenie przynety w dolek, obrot korbka, potezne rabniecie, ucieczka ryby w korzenie i po sprawie. Nawet jej nie zobaczylem. Szlag by to trafil ale trudno. Dolowilem jeszcze kilka ryb i pojechalem spowrotem do domu strasznie wkurzony na siebie. Na kolejna odslone musialem czekac dwa tygodnie. Sprzet jaki ze soba zabralem nadawal sie bardziej na trocie i lososie ale koniecznie chcialem wyjac rybe. Wedka miala 3.20m, 25 funciakow mocy i parabliczna akcje. Zalozylem do tego kreciolek w rozmiarze 4000 i zylke 0.35 mm. Wobler ze stajni Jozka Sendala, 6 cm uzupelnial zestaw. Skradajac sie doszedlem w okolice mostku. Wszystko bylo przyszykowane na ten jeden rzut. Chwila oczekiwania, takie same podanie przynety jak za pierwszym razem,znowu walniecie w woblera, zaciecie z mojej strony. Ryba momentalnie wyskoczyla w powietrze. Pstrag mial bite 70 cm. Dwa, trzy szarpniecia i jakims cudem znowu znalazl droge w korzenie. Niestety byla to moja wina- za slabo dokrecilem hamulec w Sustainie i ten metr wystarczyl. Trzeciej odslony juz nie bylo, odpuscilem chociaz bylo mi ciezko. Upragnionego siedemdziesiataka zlowilem kilka lat temu w Szwecji ale ryba z Test na zawsze pozostanie w mojej pamieci tym bardziej ze byl to dzikus a nie jakis wpuszczak z hodowli. Zlowiony zostal jakis czas pozniej i z tego co sie dowiedzialem wazyl ok 4 kg ale i wtedy mial szczescie gdyz zostal wypuszczony spowrotem do swojego krolestwa. Moje fatum dalej ciazy na mnie. Corocznie mam podobna rybe na kiju, glownie podczas polowu lipieni na sucharka. Konczy sie zawsze tak samo- wyskok i ucieczka w jakies habazie badz rosliny. Ryby w okolicach 60 cm lowie dosc regularnie ale wieksze zawsze wygrywaja. Zostalo jeszcze trzy tygodnie sezonu, moze cos sie odmieni Bujo Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Avallone Opublikowano 30 Września 2010 Zgłoś Udostępnij Opublikowano 30 Września 2010 Jako że nad wodą przebywam często i moje zasiadki z reguły przekraczają standardowo 24h to oczywiście porażek doświadczyłem całą masę.Opisać to wszystko zajęło by sporo czasu i mógłbym klawisze powycierać zatem wstawię tylko 3 zarejestrowane kamerą porażki z czego jedna była wielkim sukcesem gdyż udało nam się zarejestrować branie suma co przy moim sprzęcie graniczy z cudem Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Włóczykij Opublikowano 2 Października 2010 Zgłoś Udostępnij Opublikowano 2 Października 2010 Zaraz się znowu gromy posypią że to nie ta metoda Ale filmy fajne... Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Bajzi Opublikowano 3 Października 2010 Zgłoś Udostępnij Opublikowano 3 Października 2010 Industrialne sumowanie. Cisza, spokój i samotność to dużo powiedziane zważywszy na krajobraz jaki masz na swoim łowisku. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Avallone Opublikowano 3 Października 2010 Zgłoś Udostępnij Opublikowano 3 Października 2010 Dlaczego???Zamieszkaj na Pigallu w centrum Paryża to zaraz zmienisz zdanie. Na rybach to bajka a w domu to do 4 rano neony z burdeli wala po oknach. Jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma a poza tym to nie jest jedyne miejsce w którym sumy łowimy i już wole tutaj wyczekać jednego wąsacza niż niż tłuc się tysiące km do miejsca gdzie ich są masy. Takie industrialne sumowanie lubię....... Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Bajzi Opublikowano 3 Października 2010 Zgłoś Udostępnij Opublikowano 3 Października 2010 To się lubi co się ma. Na moich miejscówkach jedynym nienaturalnym dźwiękiem jest świst wędki i szum plecionki, a jak kogokolwiek mam w zasięgu wzroku to już zaczyna przeszkadzać. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Avallone Opublikowano 3 Października 2010 Zgłoś Udostępnij Opublikowano 3 Października 2010 Bajzi nie graj na gulu bo ubije kak sabaku. Ja się wychowałem nad rezerwatem przyrody Krasne 33km od najbliższego miasta i dla mnie cisza i spokój to jak muzyka. Nigdy tego tu nie doświadczę i aż mnie zazdrość bierze bo o takim łowieniu marzę najbardziej Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Bajzi Opublikowano 3 Października 2010 Zgłoś Udostępnij Opublikowano 3 Października 2010 Jest tylko jeden mankament u mnie nie łowi się takich ryb, . Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Avallone Opublikowano 3 Października 2010 Zgłoś Udostępnij Opublikowano 3 Października 2010 U mnie tez nie są one codziennością (ja mając sporo kolegów sumiarzy z W-wy porównuje mój odcinek Sekwany z Wisłą w tamtych okolicach jeśli chodzi o liczebność suma a jeśli o wielkość to w okolicach W-wy pływają dużo większe gdyż tu ten gatunek przywędrował w latach siedemdziesiątych) i wymaga to sporo poświęceń. Wielu przez cały rok nie łapie tu jednego suma ( bo przecież metrówek nie będziemy zaliczać) mimo iż na suma się nastawia. |Tu się łapie sumy wytrwałością, w deszcz czy nie w deszcz nad woda cyklicznie w każdym wolnym czasie i przeciętna moja zasiadka liczy 48h. Teraz zacząłem od kilku miesięcy przygodę ze spinningiem bo łatwiej wsiąść kijek i trochę przynęt niż 300kg sprzętu na zasiadkę stacjonarną ale przez straty w przynętach też bardziej kosztownie. Moją największą porażką jest to że mieszkam tutaj. Bardzo bym chciał mieszkać na południu FR czyli coś pomiędzy Ebro a Sekwaną. Wtedy byłbym szczęśliwy Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Kuba Standera Opublikowano 12 Października 2010 Zgłoś Udostępnij Opublikowano 12 Października 2010 Ostatnia, dośc spektakularna porażkaDruga tura łowienia tego dnia, trochę zmęczenie po dniu wczorajszym daje się we znaki. Rano rzuty jakieś koślawe nawet bardziej niż zwykle. Running plącze się o kijek do brodzenia, podbierak, linkę od podbieraka. Bonusowo tracę jedną z podeszw - odpada filc z kolcami, więc chodzi się już super zajebiaszczo po śliskich dunajcowych głazach.Popołudniu standard, gadka szmatka, oglądanie wędek etc, w końcu zaczynam łowić. W może nastym rzucie, gdy akurat postanowiłem cofnąć sie bliżej brzegu, bo napierający prąd dawał w kość, jest potężne branie. Ryba gwałtownymi szarpnięciami wyrywa running z kołowrotka. Z niedowierzaniem dokręcam hamulec, czując się niczym kozak wędka #10, przypon 0,6-0,7mm, haczysko 8/0, więc jest czym rybę tarmosić. Ryba (głowatka) schodzi jakieś 20, no max 30m poniżej mnie i staje w zwolnieniu nurtu, przy głazach. I tu zaczęły się błędy. Brak kijka i podeszwy - nie jestem w stanie szybko zejść do ryby. Brak podbieraka - będzie trzeba ją zmęczyć. Dość bezmyślnie usiłuję ją podciągnąć do mnie - natychmiast wychodzi do powierzchni i zaczyna się niezła szamotanina. Krótka...Chwilę później smętny luz - ryba spięta. 1 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Kuba Opublikowano 13 Października 2010 Zgłoś Udostępnij Opublikowano 13 Października 2010 Zdarzenie mialo miejsce wiosna tego roku, na zbiorniku zaporowym Rio Ebro, miejscowośc Mequinenza. Znalezlismy przypadkiem miejsce, które obstawialy chyba wszystkie sumy z tego odcinka rzeki. Co przejazd, to ryba w lodzi - 140, 170, 190...w koncu przy kolejnej rundce zacinam rybe i wiem, ze duza, bo nie szaleje tylko odjezdza z duza sila i kieruje sie pod lódz, klasycznie. Mam w rekach zestaw 50lbs i Gumofilca za sterem, wiec sum nie mam mozliwosci odpoczac pod lodzia, tylko musi caly czas pracowac. Po jakims czasie zaczyna walic w plecionke ogonem, jeszcze kilka odjazdów i pokazal sie...nie wierzylem oczom, ale koledzy z lodzi obok, którzy przygladali sie holowi, pózniej potwierdzili - dobrze ponad 2 metry. Uplynelo jeszcze troche czasu i jest przy lodzi. I teraz zaczyna sie tragedia - po klapsie w leb odjezdza, ale tak nieszczesliwie w dól, ze zaczepia sie o dno lodzi czy tez tylko napreza linke o dól burty - i plecionka peka. Po rekordzie... Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
patronservice Opublikowano 1 Listopada 2010 Zgłoś Udostępnij Opublikowano 1 Listopada 2010 Witamja swoją największą porażkę wędkarską odnotowałem w tym sezonie, pływając sobie za sandaczami, będąc na ostatniej miejscówce podczas klasycznego opadu poczułem mocne uderzenie po około 15 minutach walki z przygodami, ryba wplątała się w linki od cumy zanim zdążyliśmy je wyciągnąć.Gdy się już udało opanować sytuacje kilka metrów od pontonu wyłożył się sumek, może jak na suma to nie był okaz lecz biorąc pod uwagę fakt, że był to sandaczowy przyłów to rybka była niczego sobie. Łowiłem na kij z pracowni na blanku XSB842-TC RX8 i plecionkę PP 13.Ryba jak się nie trudno domyśleć, wygrała ten pojedynek(przy próbie podebrania,dostała luzu i guma wyskoczyła z pyska) . Ale czego się można spodziewać gdy ryba jest dużo większa od podbieraka a jednak za wszelką cenę chce się ją tam ulokować. Na moje i kolegi ,z którym wędkowałem oko ryba miała 130-140cm około 15kg. Od tej wyprawy zawsze w arsenale znajduje się rękawiczka a podbierak odszedł w zapomnienie.Ale najważniejsze, że rybka sobie dalej pływa i następnym razem to ja będę wygranym i będę mógł się pochwalić ładnymi fotkami.Pozdrowionka Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Marcel Opublikowano 1 Listopada 2010 Zgłoś Udostępnij Opublikowano 1 Listopada 2010 ....jesien mielismy wtedy cudna, jak w tym roku. Chyba tylko wiecej było przymrozkowych nocy. W głowach mielismy tylko jedna mysl ,, dorwac Wislane zebacze ,,. Była sobie taka samotna głowka. Krotka i z ciekawa burtka za nia. Tymrazem wiedzielismy ze konkretne szczupaki siedza tuz tuz - w cofce.Co je tam tak trzymało? Ulokowała sie na dnie jakas ładna kłoda po letniej powodzi. Swierze uzupełnione pudełko stoi koło mnie, oczywiscie kilkanascie przyponow. Do tego uzupełnieniem na szpuli jest zyłka 0,28. Łowie od południa, a słoneczko ładnie grzeje mimo ze to poczatek listopada. Niestety jedynym moim kontaktem jest notoryczny kontakt z rozległa karpa na dnie. Proboje obławiac wszystkie rejony za głowka. Brak brania. Pudełko robi sie coraz lzejsze. Kolejne gumy laduja na amen przy probie przeszukania karpy. Stoje juz kilka ładnych godzin, ale nic nie jest wstanie wzbudzic we mnie rezygnacji. Choc nie...! Własnie ,, oddałem ,, rzece ostatni przypon. Mam tego dosc. Taka miejscowa, wiem ze tam jestescie. Zasr....e szczupaki!!! Słonce powoli chowa sie za horyzont. Jest jeszcze jasno. Przegladam pudełko. Wszystko co normalnie powinien zezrec esox juz urwałem. Same jakies ,, resztki ,, mi tu zostaly. Dziwolagi. Patrze na smieszny haczyk na anty zaczepie, ktory dostałem na gwiazdke. Obciazenie na kolanku haka? Smieszne - pomyslałem. Zostało moze 15min łowienia, to zakładam rozowy twisterek 6cm na antyzaczep - nic wiekszego juz nie mam Bez przyponu, a co tam. Cały dzien bez brania to teraz ma wziac? Smieszne!!!Tylko piec rzutow i do domu. Trzeci rzut..i łup !!! Walniecie jak marzenie....zwinałem zyłke a moje wulgaryzmy chyba słychac było na drugiej stronie Wisły . Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Sławek Oppeln Bronikowski Opublikowano 2 Listopada 2010 Zgłoś Udostępnij Opublikowano 2 Listopada 2010 Tak w połowie zeszłego grudnia pojechalismy na jedna z ostatnich wypraw na szczupaki . Rano było na minusie i marznęło stale na przelotkach . Dość monotonne obławianie płytkiego blatu nie przyniosło spodziewanego efektu . Ale na jego końcu zawisnął mi niezły okoń , później drugi . Zmieniłem wedkę i huzia na nie ..Brania wyniosły mnie na otwartą wodę , juz nie mroziło , ale podniósł się rosnący stale w siłę wiatr , który wywiał ze mnie całkiem resztki zapału . Modelowo sztywny powiosłowałem w cichą zatokę palić ogień i gotować herbatę . Po drodze do zbawczego zagajnika przepływam nad niegdysiejszym duktem , gdzie jest ze dwa metry wody , a wszędzie obok góra pół metra . Katem oka rejestruję fragment sporego łuku , albo może jakąś iluzję na ekranie . Ale nie zatrzymuję się ..Po godzinie wiosłuję odnowiony napowrót . Przystaję nad dukcikiem , jeden rzut dla spokoju sumienia , i na pierwszych metrach mam rybę . Olbrzymia seniorka szczupaczego rodu widząc że to nie przelewki z krąpiem , przez płyciznę wieje na otwartą wodę ze mna na holu . Po dziesięciu minutach mam ją przy burcie . Nawet nie próbuję jej podnosić , jest naprawdę wielka i kałdun ma jak balon , więc zaczynam ją odczepiać we wodzie . A tu ona robi taki sobie lekki ruch głową i ja pozostaję z rozdziawionym głupio pyskiem i połówką krętlika w tych swoich miłosiernych łapach , a ona tonie z wolna z jerkiem w nożyczkach Do dziś mam niesmak .. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
-PYTOON- Opublikowano 9 Listopada 2010 Zgłoś Udostępnij Opublikowano 9 Listopada 2010 Tak w połowie zeszłego grudnia pojechalismy na jedna z ostatnich wypraw na szczupaki . Rano było na minusie i marznęło stale na przelotkach . Dość monotonne obławianie płytkiego blatu nie przyniosło spodziewanego efektu . Ale na jego końcu zawisnął mi niezły okoń , później drugi . Zmieniłem wedkę i huzia na nie ..Brania wyniosły mnie na otwartą wodę , juz nie mroziło , ale podniósł się rosnący stale w siłę wiatr , który wywiał ze mnie całkiem resztki zapału . Modelowo sztywny powiosłowałem w cichą zatokę palić ogień i gotować herbatę . Po drodze do zbawczego zagajnika przepływam nad niegdysiejszym duktem , gdzie jest ze dwa metry wody , a wszędzie obok góra pół metra . Katem oka rejestruję fragment sporego łuku , albo może jakąś iluzję na ekranie . Ale nie zatrzymuję się ..Po godzinie wiosłuję odnowiony napowrót . Przystaję nad dukcikiem , jeden rzut dla spokoju sumienia , i na pierwszych metrach mam rybę . Olbrzymia seniorka szczupaczego rodu widząc że to nie przelewki z krąpiem , przez płyciznę wieje na otwartą wodę ze mna na holu . Po dziesięciu minutach mam ją przy burcie . Nawet nie próbuję jej podnosić , jest naprawdę wielka i kałdun ma jak balon , więc zaczynam ją odczepiać we wodzie . A tu ona robi taki sobie lekki ruch głową i ja pozostaję z rozdziawionym głupio pyskiem i połówką krętlika w tych swoich miłosiernych łapach , a ona tonie z wolna z jerkiem w nożyczkach Do dziś mam niesmak .. Głowa do góry! Szczupaki bardzo szybko pozbywają się takich zbędnych żelastw. Kolega kiedyś złowisz jednego i miał pecha bo głęboko połknął dozbrojkę. Wsadził go do wiadra z wodą i zabrał do akwarium. Po tygodniu nie wie jakim cudem ale kotwica leżała na dnie akwarium a szczupak znów dostał apetytu na jedzenie. Rósł, rósł i w dość niebezpieczny dla niego sposób pobierał pokarm- startował z impetem do przynęty łapał ją i tym samym uderzał o szybę akwarium. Kiedy zrobił się cięższy jeden z takich ataków okazał się dla niego śmiertelny Ale pozytywny morał tej opowieści to taki, że szczupaki pozbywają się żelastwa z pysków. Mają za to problem z żyłkami/linkami owiniętymi dookoła ich pysków, często żyłek spławikowców. Zasada działania jak z wnykami i zwierzyną leśną. Ryba rośnie a to świństwo wrzyna się w nią .... Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Marcel Opublikowano 9 Grudnia 2010 Zgłoś Udostępnij Opublikowano 9 Grudnia 2010 Głowa do góry! Szczupaki bardzo szybko pozbywają się takich zbędnych żelastw. Kolega kiedyś złowisz jednego i miał pecha bo głęboko połknął dozbrojkę. Wsadził go do wiadra z wodą i zabrał do akwarium. Po tygodniu nie wie jakim cudem ale kotwica leżała na dnie akwarium a szczupak znów dostał apetytu na jedzenie. Rósł, rósł i w dość niebezpieczny dla niego sposób pobierał pokarm- startował z impetem do przynęty łapał ją i tym samym uderzał o szybę akwarium. Kiedy zrobił się cięższy jeden z takich ataków okazał się dla niego śmiertelny Ale pozytywny morał tej opowieści to taki, że szczupaki pozbywają się żelastwa z pysków. Mają za to problem z żyłkami/linkami owiniętymi dookoła ich pysków, często żyłek spławikowców. Zasada działania jak z wnykami i zwierzyną leśną. Ryba rośnie a to świństwo wrzyna się w nią .... Czytałem kiedys artykuł naukowy, własnie na temat pozbywania sie wbitych grotow w pysk szczupaka i innych.Chodziło mniej wiecej o to, iz wokoło wbitego haka tkanka robi sie miekka. Miekka i o coraz wiekszym obrzezu. Wten sposob własnie pod jakims czynnikiem ruchowym moze sie z łatwoscia wyrwac. Mysle ze wjakims stopniu jest to mozliwe. Wpłynelismy w jedna z zatok szkierow Syrsan. Na dryfie zblizylismy sie juz prawie do jej kranca. Zepchnał nas wiatr juz prawie na trzciny. Na koncu zestawu dynda u mnie jakis ripper na słusznym haku. Po kolejnym rzucie wzdłuz tczin poterzne branie. Jakbym twardy pien najechał. Zacinam natychmiast i luz. Pekła plecionka PP. Kilka metrow od przyponu.Strasznie sie wtedy wsciekłem. Ryba powinna byc naprawde okazała. Jakie było moje zdziwienie, gdy bodajze nastepnego dniakolega na sasiedniej lodce pokazuje mi ,, moja ,, przynete , ktora dostrzegł na dnie płytkiej zatoki. . Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
lorbas Opublikowano 10 Stycznia 2011 Zgłoś Udostępnij Opublikowano 10 Stycznia 2011 Hi Dwie takie przygody utkwiły mi w pamięci na zawsze-ale były to wspaniałe doznania,więc nie traktuje ich dosłownie jako przegrane.To ryby wygrały i dobrze !Rok 1972 ,rzeka Gwda poniżej ujścia Czernicy w okolicy m. Herby.Wysepka dzieli nurt na dwie odnogi,łowię na węższej z bystrzejszym prądem.Rzut w poprzek prądu,w połowie silne uderzenie ,rozpoczyna się hol.Ryba trzyma się dna .nie młynkuje,nie wyskakuje,ale podnieść się nie daje.Polowałem tu na kropy.Może to duży kleń ??Kilka odjazdów z prądem i pod prąd.Ryba słabnie,wreszcie daje sie podholować bliżej.Woda nieco ponad 0,5 m gł.Widzę w końcu rybę,ale przy dnie,podnieść sie nie daje,choć już zmęczona.To jednak piękny pstrąg potokowy,na oko około 60 cm.Widzę,że ustawił się głową pod prąd ,skośnie głową wdół i trze pyskiem o otoczaki.Podnieść nadal nie daje się.W końcu udaje mu się jakoś o te otoczaki wytrzeć kotwiczkę i majestatycznie odpływa.Choć to tak dawno ,pamiętam do dziś każdy szczegół tego holu.Pamiętam ,piękną bystrą wodę z dnem usłanym różnej wielkości otoczakami.Pamiętam te emocje.Wędzisko wówczas to NRD-owska pusta Germina,2.10m,żyłka 0,2 (nie pamiętam jaka,napewno dużo słabsza niż dzisiejsze 0,2)kołowrotek Mitchell 308 oraz blaszka wahadłowa własnego wyrobu (tzw kleks -miedziana blaszka w połowie wzdłuż cynowana,dł 5 cm.)Nawiasem mówiąc do dziś -jest to jedna z najlepszych moich blaszek na kropy.Nie miałem w całym swoim długim wędkarskim życiorysie większego pstrąga na kiju.Rok 2010 Lofoty-baza na wyspie Risvaer.To mój 4-ty pobyt na Lofotach.Na łódce (sea-master ) jestnas dwóch i dobrze bo mam świadka.Kolega łowi na pilkera,dużo brań,ja się na pilkery wystarczająco nałowiłem na poprzednich pobytach i teraz.Poluje więc na dużą rybę z nadzieją na halibuta.Mój sprzęt to multiplikator Penn-Peer No 209 LH Z 300m plecionki Whip Lash 0,17, wędzisko Seacor -Travel Pilk & Boat 2.4 m ,cw 100-200g. Przypon metrowy z flourocarbonu 0,7 uzbrojony dwoma dużymi morskimi hakami.Ciężarek 300g,antyzaczepowy (z wąsami) na bocznym troku.Przynęta to martwy czarniak dł ok.40cm.Łowimy w dryfie-Staram się prowadzić przynęta od 1m nad dnem do ok.3-4 m nad dnem podnosząc i opuszczając na dł wędziska.Po 0,5 godz -branie-początkowo myślałem ,że to zaczep.Ale zaczep ruszył.Wolno ale jak lokomotywa nie do zatrzymania.W tym momencie powiedziałem do kolegi ,że na tym sprzęcie tej ryby nie wyciągnę.Walka trwała -po 10 minutach pompując-udało się podciągnąc rybę na jakies 8 m pionowo pod łodzią.Zobaczyliśmy ją,to olbrzymi halibut szacunkowa ocena to może kolo 100kg.Ale on nas też zobaczył-iruszył nie do zatrzymania.Branie było na gł. 56m.Więcej się nie pokazał.Walczyłem z nim równe 2 godziny!!w końcu zaciągnąl nas na skalistą górkę podwodną gł.8 m,tam się wplątał miedzy skałki i to był koniec.Plecionka została zerwana.Byłem spocony od stóp do głowy.Wykręcałem potem bieliznę tak górną jak dolną.Kolega chciał mnie zmieniać w holu ,nie zgodziłem sie bo miał małe doświadczenie.W 2009 r asystowałem przy holu i lądowaniu halibuta 44kg,stąd mam porównanie co do wielkości.Wówczas hol trwał ok 20 minut na podobnym sprzęcie jak mój.(mam zdjęcia z lądowania tego halibuta w pięknej zimowej lofockiej scenerii-no ale to nie C&R więc nie zamieszczam-a szkoda)Na tej wielkości halibuty trzeba sprzęt do BIG GAME.Przygoda była wspaniała.Kojarzy mi sie z Hemingway-owskim Stary człowiek i morze. a także he he z Stary człowiek i MOŻE !!Pozdrawiam Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
krzysiek Opublikowano 13 Stycznia 2011 Zgłoś Udostępnij Opublikowano 13 Stycznia 2011 Poluje więc na dużą rybę z nadzieją na halibuta.Mój sprzęt to multiplikator Penn-Peer No 209 LH Z 300m plecionki Whip Lash 0,17, wędzisko Seacor -Travel Pilk & Boat 2.4 m ,cw 100-200g. Przypon metrowy z flourocarbonu 0,7 uzbrojony dwoma dużymi morskimi hakami Co prawda nie doczekałem sie nigdy brania dużego halibuta, ale myślę, że łowienie halibutów na takim sprzecie, daje duże prawdopodobieństwo takiego finału... Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Jacek75 Opublikowano 29 Stycznia 2011 Zgłoś Udostępnij Opublikowano 29 Stycznia 2011 No cóż, miałem nadzieję że w tym wątku będę tylko biernym czytelnikiem, ale jednak nic z tego.Dzisiejszy wypad na pstrągi, nad jedną z zachodniopomorskich rzeczek. Od początku wszystko idzie nie tak jak trzeba. Są takie dni. Miało być 0 stopni, a jest mróz i przelotki zamarzają. Straciłem trzy woblery, z tego - o zgrozo - dwa na drzewach. W tym dwa rzut po rzucie... Jak wplątała się plecionka pod szpulę, to na rozplątywaniu spędziłem ok. 15 minut. Zgubiłem przecinak do żyłki i plecionki, który używałem od dobrego roku. Do tego nie mieliśmy nawet wyjścia ryby!W końcu na kolejnym zaczepie, kompletnie zagotowany, mówię do kolegi że wracamy do domu. Udaje się jednak odzyskać przynętę, uzgadniamy więc że zostajemy na kilka ostatnich rzutów. Na zwykłej prostce posyłam 5-cm Executora w dół rzeczki pod drugi brzeg, przytrzymuje, i powoli ściągam wzdłuż mojej burty. W tym momencie następuje przytrzymanie i pulsujący opór. Na powierzchni pojawia się podłużny, srebrny kształt, który momentalnie odjeżdża mi ok. 10 m w dół rzeczki. Jestem prawie pewien że to troć, która się tutaj zdarza, bo na pstrąga ryba wydaje się za duża, ma przynajmniej 60 cm. Dokręcam hamulec, schodzę trochę w dół. Widzę rybę, jest piękna, ale nie tylko błyska srebrem, ale i lśni różowo - to piękny tęczak!Po ok. minucie holu ryba jest po nogami, w tym momencie kolega zaczyna filmować cała akcję. W duszy wszystko mi gra, ten pstrąg wydaje się już mój, jest moim zadośćuczynieniem za ten cholernie nieudany dzień, on po prostu mi się należy. Dekoncentruje się, wyobrażam już sobie jakie fajne będą zdjęcia, zamiast podbierać rybę czekam nie wiadomo na co ciesząc się holem. Pstrąg cały czas walczy o życie, wyskakując z wody, trzęsąc łbem i uderzając ogonem w linkę. I w tym cholernym momencie, pod samymi nogami, czuję nagły luz, a linka wyskakuje z wody. Czuję że los ze mnie zakpił, po soczystym przekleństwie klękam na ziemi i mam wszystkiego dosyć...Niżej filmik z końcowej fazy holu: http://www.youtube.com/watch?v=8Le1E8eX4Rs Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Rekomendowane odpowiedzi
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.