Skocz do zawartości

Bliskie spotkania trzeciego stopnia - nasze przegrane i inne historie


admin

Rekomendowane odpowiedzi

Chyba każdy wędkarz kwituje poważną porażkę w ten sam sposób :D

Taaaaa.... Okrzyk ogrodnika: Urwał nać!! :mellow: :lol: <_<

 

Przykra sytuacja...niestety potwierdza się teoria o częstych stratach ryb w końcowej fazie holu- jest jeden plus(o ile tak można to nazwać :( )- widzimy z czym mamy do czynienia i przynajmniej wędkarska fantazja później nie szaleje

 

 

Pozdrawiam

Kamil

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jako że nad wodą przebywam często i moje zasiadki z reguły przekraczają standardowo 24h to oczywiście porażek doświadczyłem całą masę.

Opisać to wszystko zajęło by sporo czasu i mógłbym klawisze powycierać zatem wstawię tylko 3 zarejestrowane kamerą porażki z czego jedna była wielkim sukcesem gdyż udało nam się zarejestrować branie suma co przy moim sprzęcie graniczy z cudem :D

 

 

 

 

Ale oczywiście dokładam się do słów uznania, ładnie opisane no i życzę żebyś go dorwał :D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 tygodnie później...
  • 3 tygodnie później...

Kurcze, gdzie mi tam do Was ;) Ale jak będę łowił tyle co Wy to mam nadzieję, że nadrobię straty :mellow:

 

Pierwszy pojedynek z dużą rybą przegrałem gdzieś w wakacje 2009.

Szukałem sandaczy w okolicach karczowiska na głębokości 3,5m (na tym łowisku 3,5m to bardzo głęboko...). Nie szło mi najlepiej.

Z głupoty wziąłem do ręki parabolika z plecionką na 11kg, na 15g główce Mustad ripper Mann's 12cm, biały z czerwonym grzbietem...

W pewnym momencie przy podrywaniu przynęty z dna poczułem potężny opór. Pomyślałem, że to kolejny zaczep i już miałem odstrzeliwać, gdy poczułem szarpnięcie i plecionka zaczęła uciekać. Gad wybrał dobre 20m linki i zaparkował w karczowisku. Nie dało się go ruszyć. Chciałem pompować na siłę i poczułem luz... Rozgięty hak.

Nie mam pojęcia co to było, sandacz czy sum, ale kompletnie zgłupiałem Może nie jest to poważna porażka, bo ów ryba musiała być doświadczona, a wędkarz nie bardzo :mellow:

 

Drugą, pamiętną, spinningową porażkę zaliczyłem w sezonie 2010.

Po raz pierwszy wybrałem się na pstrągi. Zabrałem szczupakowy kijek 2,4m, spory młynek z plecionką fluo(!) na 8kg :mellow: kilka wobków Kenart i rozkładany podbierak...

Bez przekonania mieszałem wodę. Na prostce przed zakrętem puściłem wobka z prądem, gdy był daleko zacząłem jakoś prowadzić przynętę. Pracowała przy burcie brzegowej. W połowie drogi poczułem mocne uderzenie. Ryba zrobiła kilka młynków, po jakimś czasie była już pod brzegiem. Nawet sprawnie rozłożyłem podbierak, bez problemów. Wtedy zauważyłem tęczaka, gadzina miała sporo ponad 50cm, ni cholery nie chciała się zmieścić do podbieraka... Przy próbie podebrania od ogona klepnęła się i zaparkowała kotwicami Kenarta w siatce... Jeszcze dwa ruchy ogona i po rybie zostało wspomnienie...

 

Ryby uczą pokory

Pozdrawiam!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 miesiąc temu...

Hejka!

 

Ponieważ to jedyny dział w którym mogę się w tym sezonie czymś pochwalić, to wrzucę też moją całkiem sporą porażkę.

 

Wyjazd na Słowenię na marmurki spełzł na niczym, więc zostały okolice domu rodzinnego mojej żony - San i Solina. Fiasko! Na dodatek zamoczyłem telefon i nie wiadomo czy odzyska jeszcze sprawność. Było dużo ataków ale poza klenikiem i okonkiem nic nie udało się nawet zaciąć.

 

Po kilku dniach fatalnych bieszczadzkich połowów które miały owocować monsterami, wybrałem się więc nad mazowiecką Wisłę żeby podreperować podupadłe morale. Miejscówkę podpowiedział mi Rognis i trafił w dziesiątkę.

 

Ubrany w wodery i wyposażony w masę super sprzętu i wodoszczelny aparat usiadłem sobie cichutko nad brzegiem, osłonięty krzakami. Zjadłem kanapkę i rozpocząłem połowy. Klasyczne kleniowe trzy centymetrowe mini woblerki i smużaki niestety nie dolatywały w miejsce które sobie upatrzyłem, więc zmieniłem przynętę na najbardziej lotną z mojego zestawu czyli 6cm castera. Zacząłem od pięciu sów usiłując wystrzelić przynętę maksymalnie daleko. Woblera za każdym razem udało się odzyskać, gałęzie były łaskawe :D

 

Przy drugim, udanym wreszcie rzucie, na moim St. Croix kupionym od Guzu siadła ryba. Coś przytrzymało wobka a nie tego spodziewałem się po kleniowym braniu. Zaciąłem (co rzadko mi się ostatnio zdarza i nie mam pojęcia czemu nie zacinam na czas) i dziwięcio gramowa wędeczka wygięła się w pałąk. Przyzwyczajony do plecionki i szybkiego holu nieco się zdziwiłem że ryba stanęła dęba i nie dość że nie mogłem jej ściągać do siebie to jeszcze wyciągała mi powolutku żyłkę 0,20 5,7kg z mojej stelki. Pięć minut ryba chodziła w nurcie tylko delikatnie zmieniając pozycję po próbach zwijania zestawu. Pompowanie tylko wyciągało żyłkę na hamulcu. Po każdej próbie lekko dokręcałem hamulec i w końcu zacząłem zyskiwać centymetry. Fartownie przez cały czas super miękkie wędzisko amortyzowało próby ucieczki ukrytej przed moimi oczami ryby. Mimo że nastawiałem się na klenia to kompletnie nie wiedziałem co siedzi na wędce.

 

Gdy podwodny przeciwnik odrobinę się zmęczył wyskoczył z szybkiego nurtu i ruszył do brzegu. Tu zyskałem kilka ładnych metrów i już witałem się z gąską. Nie dalej niż dziesięć metrów ode mnie w wodzie z 2 metry od brzegi wystawała wpadająca do wody gałąź. Oczywiście mój przeciwnik okazał się sprytniejszy i zastosował ostatnia sztuczkę wpływając za najdalej wysunięty do wody fragment cieniutkiej gałęzi. Ja w swojej głupocie liczyłem że ryba minie tą przeszkodę. Żyłka weszła pomiędzy dwa fragmenty gałęzi a wobler z psykiem ryby oparł się o ten kawałeczek drewna który okazał się sprawcom mojej porażki. Ryba dociągnięta do gałęzi zaczęła się szamotać na powierzchni. Wtedy zobaczyłem że jest to naprawdę duży kleń, wyglądał na grubo ponad 50cm (ale miarki do niego nie przykładałem więc ile miał nie dowiem się dopóki go nie złowię).

 

Wystarczyło żebym wszedł do wody i przeszedł pod małym pochylonym nad wodą drzewkiem które było moją osłoną przed oczami panów kleni. A ja zamiast wejść do wody próbowałem

przeciągnąć tego klenia przez wydawałoby się wiotką gałązkę.

 

No i sru. Koniec opowieści. Wobek się wypiął a ja zostałem z rozdziawioną paszczą. Rozsądek podpowiadał żeby nie wchodzić do Wisły w nieznaną wodę z wędką w ręce - a teraz żałuję. Można było tamtędy przejść, teraz to wiem, ale mądry Polak po szkodzie. Może byłby to wymarzony sześćdziesiątak?

 

Pozdrówka dla forumowiczów

Ictus

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Hej.Mam kilka spektakularnych porażek na koncie,ale dwie najbardziej zapadły mi w pamięci:

1.koniec pażdziernika kilka lat temu.Zalew koło Pułtuska.Cały wekend obławiam swoją bankówkę i nawet dotknięcia-musi tam siedziec coś grubego bo miejsce niezawodne,postanawiam wziąc wolne i wracam w poniedziałek.Pierwszy rzut,kopnięcie i siedzi-ryba płynie 50m w dół rynienki,przed wypłyceniem zawraca i tak kilkukrotnie po czym muruje.Kilka minut pompowania i znów góra dół pompowanie.Gdzieś po godzinie zdaje mi się że zaczynam panowac nad sytuacją(kij do 15gr plecka 0.13 :lol: )Pokazują się pierwsze pęchęrze więc według literatury sum gotów do podbieraniapompuję rybę do góry a ta nagle postanawia opuścic rynienkie i rusza w dół.Kij między nogi cięzar do góry i ciągnie mnie 250m do następnego dołka i tam to samo.2 godzina holu ryby nie widziałem ale już z 5 razy miałem ją pod łódką puszczała bąble i gdy już myślałem że wygrałem mimo tak słabego sprzętu postanowiła przespacerowac się pod drugi brzeg i ruszyc w dół-a między nami wyspa.Zamiast łapac za wiosła i zasuwac na drugą stronę myślę jest zmęczona,,zawróci-dociskam kciukiem szpulę,plecka wędruje do góry,zaraz go zobaczę i luz a 80m ode mnie moja życiówka przewala sie na powierzchni.Nie wiem ile miał ale sluz zostawił na dwóch metrach plecionki a nie wytrzymał wolfram.Drogę powrotną słyszał każdy w promieniu kilku kilometrów tak sobie wsadzałem i swojej głupocie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

2.Zegrze wieje od rana,siedzimy na brzegu cały dzien licząc że w końcu ucichnie,Wreszcie da się wypłynąc,wskakujemy z młodym na łodkę i jako że została godzina łowienia nie kombinujemy tylko prujemy na znaną miejscówkę na Jahrance.2-3 rzut,oceniam na max 2 kilo bo nie walczy tylko idzie topornie jak worek piachu.Nagle szok-2m od łodki wyłania się łeb życiowego szczupaka.W ułamku sekundy oceniam że ryba pewnie na wylot zacięta,hamulec ustawiony lużniej niż trzeba-nie do zerwania.I kolejny szok szczupak delikatnie! szarpie łbem,luz i majestatycznie odpływa.Mało za nim nie wskoczyłem do wody.Oglądam koniec zestawu i widzę dyndające na końcu wolframu uszko ułamane od nowej!główki gamakatsu.Sni mi się ten PECH do dziś.Pozdrawiam.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

W nawiązaniu do kolegi i jego klenia. U mnie sytuacja podobna lecz inny przeciwnik. Bardziej cyrkowy:)

Do tej pory nie mogę pogodzić się z utratą co prawda nie życiówki ale pierwszej dużej ryby (oby nie ostatniej) na nowe wymarzone wędzisko, które co prawda zacznie swoją prace od czerwca HS1021F, ale zaprzyjaźniać już się zaczęliśmy.

Łowisko nasza królowa, miejsce wsteczny prąd przy napływie główki pierwszej z rzędu. Brzeg porośnięty gąszczem, jednak znalazłem 1,5m przerwy miedzy faszyną. Akurat aby oddać rzut wzdłuż brzegu. Pierwszy, drugi, trzeci rzut i bummm. Melodia najpiękniejsza dla uszu wędkarza. Sprzęgło gra swoją pieśni, wszystko pięknie. HS pracuje jak na Batsona przystało. Czuć zapas mocy w dolniku, wiem ze jak będzie potrzeba to nie pozwolę na wejście w patyki przeciwnikowi. Walka trawa w najlepsze, to w górę to w dół brzegu. Po kilku minutach pokazuje sie piękny esox (70-80cm) Zaczyna się wynurzać ( w tym momencie powinienem stać już na skraju faszyny w wodzie, jednak nie sprawdziłem tego wcześniej i byłem 1m od wody) prąd wsteczny wybija go w górę. Oczy jego wpatrzone w moje, coraz bardzie idzie ku powierzchni, napręża sie...( jakby chciały powiedzieć a teraz patrz). Piękny skok w górę z obrotem (brak możliwości pochylenia wędki aby kont zmienić) i pokazuje się w całej okazałości, na do widzenia oddaje pociętą gumę.Wniosek jakbym zszedł do wody to spokojnie jeszcze 1m mogłem w niej stanąć co napewno pozwoliło by na zrobienie fajnego zdjęcia:)

 

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To i ja opiszę moją największą wędkarską porażkę. Otóż kilka lat wstecz chodziłem za kleniem. Wiadomo sprzęt dość delikatny kij do 15g, żyłka 0,16 woblerek siek 3 cm. Łowisko typowa prostka ze wstecznym prądem przy kamienistej opasce. W miejscu połowu głębokość ok. 3m. Po kilkukrotnym przepuszczeniu woblerka czuję potężne branie. Mało mi kija nie wyrwało z ręki!!! Zacięcie i odjazd w dół rzeki. Ryba nic nie robiąc sobie z wyjącego hamulca zatrzymuje się jakieś 40-50 m poniżej. :huh: Szybko staram się zniwelować dystans schodząc w dół po opasce. Odzyskując cenne centymetry żyłki zbliżam się do zdobyczy. Rybka robi powtórkę z rozrywki, lecz tym razem odjazd jest nieco krótszy. Następnie zmienia taktykę, ostro murując do dna. W dalszym ciągu nie mam pewności co uwiesiło się na drugim końcu żyłki. Nie wiadomo skąd pojawiła się mała grupka podpowiadaczy z lichym bazarowym podbieraczkiem. Walka przedłużała się z minuty na minutę, lecz ryba kołowała na przestrzeni kilku metrów kwadratowych w pobliżu dna. Nie wiem dokładnie ile to trwało 10-15 minut? W końcu pod powierzchnią wody zobaczyłem charakterystyczny bok ogromnego sandacza. Ile mógł mieć? Na pewno w okolicach 100cm. W tym momencie uaktywnili się gapie. Sandacz wyłożył się na powierzchni a życzliwy Pan usiłował zmieścić go do podbieraka. Wystarczyło lekkie dotknięcie aby sandacz natychmiast odzyskał wigor. Krótka, osłabiona holem żyłka plus złe ustawienie hamulca doprowadziły do smutnego końca tej historii. Żyłka niestety nie wytrzymała dużego napięcia i najzwyczajniej w świecie pękła. W tym momencie padły słynne słowa ogrodnika plus kilka niewybrednych epitetów. Grupka tek szybko znikła jak szybko się pojawiła, rzucając na pożegnanie SORRY. Kilka dni później pojawiłem się w tym samym miejscu z bardziej odpowiednim sprzętem i dało mi się skusić kilka dorodnych sandałów w granicach 78-92cm, niestety pamiątkowych fotek nie posiadam, gdyż ojciec wkładając nową kliszę do aparatu najzwyczajniej w świecie nie zrobił tego poprawnie i pstrykał foty na pusto Embarassed

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 tygodnie później...

No i przyszedł czas na mnie. Nadal nie wierzę w to co się stalo i nie chce mi się spać więc opiszę na gorąco moją dzisiejszą, właśiwie już wczorajszą przygodę.

 

Wybraliśmy się z przyjacielem na wieczorne polowanie na bolenie i sandacze.

Miejsce piękna Wiślana główka z równie piękną opaską na napływie.

Do 21 45 pokazywały się tylko pojedyńcze ryby nie porażające wielkością, które na domiar złego nie chciały w ogóle współpracować. Po kolejnych 15 min na napływie i na samym początku warkocza zaczał bić badzo ładny boleń, który jednak przez 45 minut ignorował wszystkie nasze przynęty.

Aż do momentu kiedy na agrawce wylądował mały 5 cm biały boleniowy Siek. W 4 rzucie na szczycie główki, na końcu napływu potężne brane. Zaciąłem i czuję przyjemne pulsowanie na kiju. Ryba przewalałe się pod powierzchnią kilka razy po czym zaczęła silnie murować. Nie chcąc zmagać sie z dużą rybą w silnym napływowym nurcie postanowiłem przeprowadzić ją przez szczyt główki i wylądować na spokojniejszej wodzie za ostrogą.

Jak się okazało był to błąd :(

Ryba w momencie kiedy znalazła się w warkoczu zaczęła powoli jednostajnie wysnówać żyłkę. Mówię do Piotrka - Piękny boleń stary, ta ryba ma moc będzie moja nowa życiówka. Możesz powoli szykować aparat.

W myślach uśmiechałem się do siebie bo po roku leżakowania w pudełku z druciakami, założyłem dzień wcześniej do Sieka mocne kotwice Gamakatsu.

 

Po wysnuciu 10 metrów żyłki ryba przystanęła na chwilę, ale tylko po to żeby ruszyć ponownie i już się nie zatrzymać. Po wysnuciu 70-80 metrów żyłki nadszedł czas na dokrencenie hamulca do granic wytrzymałości. Po kolejnych 20 metrach w trosce o to żeby ryba nie pływała z woblerem w pysku i ze 150 metrowym odcinkiem żyłi musiałem przytrzymać szpulę ręką i to był już koniec.

 

Węzeł na agrawce nie wytrzymał :(

Do tej pory wmawiam sobie że był to sum, bo jeśli jednak boleń czy sandacz boję się nawet pomyślaeć jakich musiał być rozmiarów.

 

40 minut później cała opaska przed glówką gotowała się od ataków sandaczy Piotrek przyciął nawet dwa. Dla mnie jednak nie było to już istotne.

 

Straciłem rybę życia

 

Na pewno jeszcze kiedyś sie spotkamy :unsure:

 

Kij Dragon Millenium Heavy Duty 2,85 5-25gr, kołowrotek Shimano STL 3000 Ship (dostał pierwsze baty na Wiśle) żyłka trabucco 0,22 strzeliła jak włos :D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 

 

D-Day, czyli 06-06.

Dwa zestawy.

Pierwszy, to mocarny YAD Cleveland Exellent Jerk 1,8 m, cw. 50-120 g; młynek to Curado 301e, plecionka Stren Sonic Briad 40 lb plus linka tytanowa 35 cm o wytrzymałości 23 kg.

Drugi to siedmiostopowy BPS Bionic Blade BNC70MHT-2, cw. 3/8 - 1 1/2 uncji, moc 10-20 lb; młynek to Abu Revo sx z plecionką 20 lb (również stren)

 

Miejscówka to płaski do bólu blat 1,5 - 2 m, rzadko porośnięty (kapelony, rdesty). Kilka minut po 15-tej.

 

Na początek lekki prztyczek w nos. Potężne branie, eksplodująca powierzchnia jeziora, luźna plecionka... Zerwał? Uciął nad przyponem? Nie miałem pojęcia jak to się stało. Wiedziałem natomiast, że ryba była spora (zdecydowanie czułem to w ręku), a także to, że skoro raz dziabła, to może ponowić atak. Chwyciłem więc za lżejszy zestaw i próbowałem.

 

Silne branie w trzecim rzucie, niemal dokładnie w tym samym miejscu, co poprzednio. Czuję na kiju, że ładna. Pokazuje się -KROKODYL! Ryba skacze przy łodzi, a potem ostro idzie pod łódź... Zobaczcie zresztą sami, jak pięknie utarła mi nosa.

 

UWAGA!

Film zawiera wulgaryzmy. Jeśli masz wrażliwe uszy, nie klikaj powyższego linka.

 

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie dość że prztyczka w nos to jeszcze dwa Slidery zabrał łobuz!

 

Film jest genialny :mellow: oczywiście współczuję porażki.

 

Te slidery martwią mnie o tyle, że ryba może stracić przez nie życie. Podejrzewam, że pierwszego odgryzła ponad przyponem i wytrząsnęła. Drugi mógł zostać w paszczy... To jest najgorsze.

 

A porażka? Nie byłoby zabawy bez porażek.

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witam.

 

Historia tegoroczna, majowa.

Jak to w maju po pracy wybrałem się na spacer z wędką w poszukiwaniu bolenia. Na miejscówkę dotarłem przed 18.00. Po zmontowaniu zestawu podchodzę do wybranego miejsca i zaczynam łowienie. Sprzęt jak zwykle, kij 2,3m Dragon, multiplikator Curado 201 plecionka 10lb tym razem z przyponem z FC 0,20. Drugi rzut boleniowym woblerkiem i kiedy przynęta przechodzi przez przelew przy szczycie ostrogi STRZAŁ !!! SIEDZI !!!. Plecionka miarowo ucieka ze szpuli, myślę sobie ładny jest. Ale ryba z sekundy na sekundę ”rośnie” i przyśpiesza. Od razu przypomina mi się historia z połowy kwietnia tego roku gdzie przegrałem walkę z jakimś U-Botem po około 8 minutach walki przyłożył wtedy w 3 cm paproszka. Ryba dalej odjeżdża, patrzę na zegarek jest 18:00.

W końcu udaje mi się zatrzymać przeciwnika. Spoglądam na szpulkę i widzę podkład a nawinięte mam 80m plecionki. Czyli rybka jest około 60-ciu metrów ode mnie. Myślę sobie niezłe jaja, jak to jest bolas to… serducho wali. Rybsko spokojnie wachluje sobie na środku rzeki, nie mogę nic zrobić tylko go trzymać. Jak próbuję odzyskać choćby metr zaraz odchodzi na trzy. Po kilku minutach idzie do góry widzę wir na środku rzeki i już docierają do mnie myśli, że to chyba nie jest boleń. Udaje mi się odzyskać troszkę linki 5, 10, 15 metrów idzie do mnie. Jednak po chwili zawraca. Myślę sobie; silny jesteś skurczybyku. Ryba dopływa dokładnie do tego samego miejsca co po pierwszym odjeździe i się zatrzymuje i znowu sobie wachluje. Po paru minutach idzie znowu do góry. Tyma razem pomachała ogonem a raczej pomachał bo już sprawa jasna z kim się siłuję. Wobka capnął Pan SUM!!! Różne myśli przelatują mi przez głowę. Jak ja go w ogóle wyjmę z wody, jaki jest duży…?

Mija 25-ta minuta holu ( tak sądzę) nadgarstek zaczyna boleć. Widzę po lince że ryba po raz kolejny podchodzi do powierzchni ale tym razem płynie w kierunku brzegu. Postanawiam iść brzegiem ile się da czyli max 15 metrów bo dalej już tylko stroma burta i gęste krzaki. Dochodzę do miejsca „zero” ryba jest po samym brzegiem jakieś 10-12m ode mnie. Podnoszę suma do powierzchni i znowu serce wali jak oszalałe ryba ma miedzy 130 a 150cm. Myślę sobie ładny mi się klamot trafił. Czuje że osłabła. Delikatnie podciągam go do siebie i cały czas powtarzam ; tylko nie odpływaj, nie odpływaj. Niestety potężny wir i sumisko rusza. Zatrzymuje się znowu około 60 m dalej jakby miał zakodowaną tą odległość. Minęło pół godziny i scenariusz do znudzenia się powtarza. Widzę po lince że idzie do góry. Postanawiam przyciągnąć go po raz drugi po burtę. Ale ryba nie ma na to ochoty trzy mocne szarpnięcia i co??? Kij się prostuje ależ to paskudne uczucie. Myślę sobie znowu, znowu nie wytrzymał węzeł. Zwijam zrezygnowany linkę ale czuje woblera. Spadł nie to nie możliwe. Na pewno kotwice rozgięte. Wyciągam wobka z wody, cały i zdrowy, kotwice cale. Po prostu spadł. Spoglądam na zegarek 18:36. Do zobaczenia w lipcu…

 

Pozdrawiam.

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@pepol miałem identyczną sytuacje na Warcie rok temu w lipcu. Sum pływał jak chciał, zatrzymywał sie gdzie chciał stając sie zaczepem nie do ruszenia. Po około godzinie zafundował mi odjazd wyciągając 150m żyłki i tyle go widziałem. Czułem się jak bokser po nokaucie.

Mam nadzieję ze Twój sum tam na Ciebie czeka bo niestety z tego co zaobserwowałem przez kilka ostatnich nocy sezon sumowy na Warcie trwa w najlepsze... A najgorsze jest to ze nie są to jacyś amatorzy tylko panowie przyjeżdżający drogimi samochodami z porządnym sprzętem :angry:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kolego to śmiało dzwoń po PSR-owców niech zrobią sobie wypad, ja w portfelu ( bo ten zawsze nosze przy sobie ) mam wszystkie kontakty PSR i SSR wód na które jeżdże z podziałem na odcinki ( jeżeli takie występują ). A gdyby sie okazało że strażnik nie odbiera to widząc kłusownika który wziął rybę, której nie powinien możesz śmiało dzwonić na Policję - tu tylko trzeba wylegitymować człowieka który odbiera, żeby mu sie chciało wysłać patrol, bo różnie to bywa.

Bo w takim stanie rzeczy do lipca nie będziesz miał co połowić na swoim odcinku ... czego nie życzę.

pozdr.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 5 tygodni później...

 

 

D-Day, czyli 06-06.

Dwa zestawy.

Pierwszy, to mocarny YAD Cleveland Exellent Jerk 1,8 m, cw. 50-120 g; młynek to Curado 301e, plecionka Stren Sonic Briad 40 lb plus linka tytanowa 35 cm o wytrzymałości 23 kg.

Drugi to siedmiostopowy BPS Bionic Blade BNC70MHT-2, cw. 3/8 - 1 1/2 uncji, moc 10-20 lb; młynek to Abu Revo sx z plecionką 20 lb (również stren)

 

Miejscówka to płaski do bólu blat 1,5 - 2 m, rzadko porośnięty (kapelony, rdesty). Kilka minut po 15-tej.

 

Na początek lekki prztyczek w nos. Potężne branie, eksplodująca powierzchnia jeziora, luźna plecionka... Zerwał? Uciął nad przyponem? Nie miałem pojęcia jak to się stało. Wiedziałem natomiast, że ryba była spora (zdecydowanie czułem to w ręku), a także to, że skoro raz dziabła, to może ponowić atak. Chwyciłem więc za lżejszy zestaw i próbowałem.

 

Silne branie w trzecim rzucie, niemal dokładnie w tym samym miejscu, co poprzednio. Czuję na kiju, że ładna. Pokazuje się -KROKODYL! Ryba skacze przy łodzi, a potem ostro idzie pod łódź... Zobaczcie zresztą sami, jak pięknie utarła mi nosa.

 

UWAGA!

Film zawiera wulgaryzmy. Jeśli masz wrażliwe uszy, nie klikaj powyższego linka.

 

 

 

 

 

Filmik super!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 miesiąc temu...

Cześć, mam dwie historie które głęboko we mnie siedzą do dziś.

 

1. Mam jakieś 7 lat i jest to mój drugi sezon łowienia. Chodziłem sam nad mazurskie jezioro gdzie byłem na wakacjach. Miejscówka na zwalonym pniu wielkiego dębu wchodziła kawałek w bardzo przejrzyste jezioro. Łowiłem płoteczki gdy nagle koło mojego pnia zaparkowała spora kłoda. Spojrzałem był to szczupak, pewno 50-60cm.Stał nieruchomo jakby mnie nie widział. Powoli nałożyłem na haczyk kilka robaków i zamachałem nimi mu przed nosem. Powoli ruszył do przodu, otworzył paszczę i je połknął. Nieśmiało zaciąłem. Rozpętało się małe pieklo, nie wiem jak nie wpadłem do wody. I nagle luz, przegryzł..Długo dochodziłem do siebie

 

2. Druga historia miała miejsce z 3 l temu, łowiłem pstrągi na małej nizinnej rzeczce. Trafiały się tam sporadycznie w okolicy 30cm., ale miałem miejsce gdzie kiedyś widziałem bardzo dużego pstrąga.Obławiając powoli zakręt ustawiłem się prawie przy brzegu osłonięty wysokimi pokrzywami, rzuciłem pod drugi brzeg obrotówką i sprowadzałem ją wachlarzem. Gdy była już pod moim brzegiem nagle tuż na przeciwko mnie wypłyną za nią spod kłody mój pstrąg, ponad 50 cm. Płynął za nią powoli muskając prawie ale nie zaatakował a mi skończyła się żyłka. Powoli się cofnąłem i przeszedłem kilka m w górę nurtu na dogodniejszą pozycję. Po kilku pustych próbach zmieniłem obrotówkę na srebrną i rzuciłem tuż przed zwalisko pod którym siedział. Prawie od razu bardzo silny opór myślałem, że przerzuciłem i to zaczep. Zaciąłem ale bez przekonania. To była ryba z która na bardzo małej i płytkiej rzeczce powalczyłem kilkanaście sekund. Kilka młynków i niestety obrotówka wróciła do mnie pusta

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

Ładowanie
×
×
  • Dodaj nową pozycję...