Skocz do zawartości

Bliskie spotkania trzeciego stopnia - nasze przegrane i inne historie


admin

Rekomendowane odpowiedzi

  • 2 tygodnie później...

Tej jesieni odnotowałem dwa spotkania trzeciego stopnia niezakończone powodzeniem, w żadnym wypadku nie umywają się do wielu historii tutaj zamieszczonych. Pierwsze miało miejsce jakieś 3 tygodnie temu - standardzik, dłubałem okonki w podkaliskiej rzeczce, dłubałem i dłubałem, aż doszedłem na wysokość wymytego dołka w skarpie. Rzuciłem. Zaciąłem, nieco podpompowałem rybkę, która poczuła nurt i rychło z tego skorzystała... Przy kijku 3-18g i żyłeczce 0,14 mogłem tylko pomarzyć, może gdyby nie przegryzł żyłki, jakimś tylko sobie znanym sposobem wyszedłbym obronną ręką?...

 

Z braku czasu poleciałem przed kilkoma godzinami nad niedaleki polny stawek, to jedyna woda, którą mam w najbliższej okolicy - 10 minut piechotą, Jest to typowy prostokątny "kaczy dołek" w wymiarze ~60 x 15m, do tej pory wędkowałem tam raz, dwa tygodnie temu, dopisało kilka okoni +20, co było dla mnie już sporym - oczywiście pozytywnym - zaskoczeniem, że nie skarłowaciały. Swoją drogą sporo w nim kaczek ;), moje przyjście spłoszyło z 15-20 krzyżówek z drugiego końca stawu i co ciekawe tylko tam pokazuje się białoryb, nawet teraz, i to hurtowo, spławy, przemieszczające się bąble, podejrzewam, że żerują w odchodach ptasich. I w kipiel tego rodzaju oddałem rzut 4,5 cm paproszkiem. Nie czułem brania. Tylko tępy stop, podniosłem szczytówkę (ale nie ciąłem - niestety!), iżby podholować zaczep...

 

Nie wierzgał, jak gdyby nie przewidywał, że może stać się gwiazdą sesji zdjęciowej i moją życiową rybą. Ciut podprowadziłem, mignął - potężny karp... Karp? Serio, widziałem karpia, mam już jednego monstrualnego, ale podczepionego na koncie - 82 cm. Ryba z wolna zaczynała się niepokoić, lecz niczego wielkiego nie pokazywała jak na swoje rozmiary, wręcz osowiała, nawet nie wysnuwała żyłki. Temperatura tym razem była moim sojusznikiem.

 

Skontrowałem ją ostrzej, do samej powierzchni. Widzę... Widzę szczupaka pod metr (mógł mieć mniej, a moze i więcej? Wiecie - na sam widok nogi się pode mną ugięły). I to byłoby póki co na tyle - przynęta wystrzeliła z pyska. Od razu zadzowniłem do kumpla , żeby się poskarżyć :D, do drugiego, trzeciego... Wszakże nadal mnie trzyma, skoro się przed Wami wytaczam...

 

Jutro trzeba spróbować i pojutrze, i do upadłego - do stycznia, lodu.

 

Pozdrawiam i łączę się w bólach z Poprzednikami i Następcami .

Dawido

Edytowane przez Dawido
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Też mam taki stawik 200 metrów od domu tylko że dużo mniejszy :)  ale jakie ryby...swojego czasu były karpie po kilkanaście kilogramów nie przetrwały gorącego lata, kilogramowe karasie i liny pływają do dziś piękne okonie ponad 30 cm a w tym roku brat spiął szczupaka około metrówke a wszystko żyje w wodzie do 1,5 metra głębokości :P

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 miesiące temu...

No i mi przyszło napisać w tym wątku, wybrałem się dzisiaj z lekkim sprzętem na rekonesans nad Wartę, zabrałem ze sobą PST 943 5-15 gr uzbrojony w Luwiasa 2506 na kołowrotek nawinąłem 150 m 0.18-ki całość ekwipunku dopełniało pudełko w wobkami 4-5 cm. Ładna pogoda jak na tę porę roku powodowała że pomimo braku jakiejkolwiek aktywności ze strony jazi i kleni które chciałem niepokoić, czas wędkowania szybko upływał. Postanowiłem że zmienię jeszcze przynętę i obłowię zewnętrzny zakręt i wracam.... Było jak w opisach z WW z tak 90tych, rybsko siadło w pierwszym rzucie, wędka przyjeła przyjemny kształt paraboli, a kołowrotek zaczął grać w niskich tonach. Trwało to może z minutę i ryba stanęła, spłynęła może z 30 m i  ustawiła się w nurcie. Nic dokręciłem lekko hamulec i próbuje pompować, ledwo napiąłem żyłkę to rybka wkurzyła się i ruszyła w dół i po chwili zauważyłem prześwitujący spód szpuli. Brzeg na szczęście umożliwiał spacer, a raczej bieg za rybką,do czasu. Niestety po przeciągnięciu 250 metrów i odzyskaniu kilkudziesięciu metrów żyłki  okazało się że na brzegu rośnie krzak który, uniemożliwił by dalsze podróże w dół rzeki. Dokręciłem hamulec i patrzyłem jak na szpuli zostają ostanie zwoje żyłki i w momencie gdy cały zestaw trzymał węzeł mocujący do szpuli coś pościło.... prawdopodobnie kotwiczki w jugolce nie wytrzymały, woblera nie wyjąłem już z wody, skończył na zaczepie... 

Oj chyba w tym roku nie połowie pierwsza ryba nie wyjęta :(

Edytowane przez lunov
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No i mi przyszło napisać w tym wątku, wybrałem się dzisiaj z lekkim sprzętem na rekonesans nad Wartę, zabrałem ze sobą PST 943 5-15 gr uzbrojony w Luwiasa 2506 na kołowrotek nawinąłem 150 m 0.18-ki całość ekwipunku dopełniało pudełko w wobkami 4-5 cm. Ładna pogoda jak na tę porę roku powodowała że pomimo braku jakiejkolwiek aktywności ze strony jazi i kleni które chciałem niepokoić, czas wędkowania szybko upływał. Postanowiłem że zmienię jeszcze przynętę i obłowię zewnętrzny zakręt i wracam.... Było jak w opisach z WW z tak 90tych, rybsko siadło w pierwszym rzucie, wędka przyjeła przyjemny kształt paraboli, a kołowrotek zaczął grać w niskich tonach. Trwało to może z minutę i ryba stanęła, spłynęła może z 30 m i  ustawiła się w nurcie. Nic dokręciłem lekko hamulec i próbuje pompować, ledwo napiąłem żyłkę to rybka wkurzyła się i ruszyła w dół i po chwili zauważyłem prześwitujący spód szpuli. Brzeg na szczęście umożliwiał spacer, a raczej bieg za rybką,do czasu. Niestety po przeciągnięciu 250 metrów i odzyskaniu kilkudziesięciu metrów żyłki  okazało się że na brzegu rośnie krzak który, uniemożliwił by dalsze podróże w dół rzeki. Dokręciłem hamulec i patrzyłem jak na szpuli zostają ostanie zwoje żyłki i w momencie gdy cały zestaw trzymał węzeł mocujący do szpuli coś pościło.... prawdopodobnie kotwiczki w jugolce nie wytrzymały, woblera nie wyjąłem już z wody, skończył na zaczepie... 

Oj chyba w tym roku nie połowie pierwsza ryba nie wyjęta :(

 

Czyżby brzana się trafiła :) ?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 tygodnie później...

Martwica temat bierze... ;)

 

 

Było to w tamtym roku...

Koniec września, z lekka pożółkłe trawy, z wolna opadające liście z drzew zwiastowały nadejście Jesieni.

Wtedy to zacząłem sezon- z przyczyn czysto zawodowych... Lepiej późno jak wcale.  :)

Nad Narew wyjechałem dość późno bo około 10. 

O miejscu nad które się udawałem myślałem od początku sezonu, wiedziałem, że są tam Sandacze.

Kilka stamtąd ich oszukałem, nie były to sztuki porażające rozmiarem, ale wiedziałem, że można ich się tam spodziewać...

Przed łowami ,,przywitałem się " z Rzeczką, tak dawno nie widzianą, o której tyle człowiek rozmyślał...

Herbata z cytryną, na jeszcze ciepłej o tej porze roku ziemi, smakowała jakoś tak lepiej.

Napawałem się widokiem pędzącej gdzieś śpiesznie wody, wiry i odkosy zdradzały przybrzeżną głęboką rynne przechodzącą na końcu w kamieniste wypłycenie na którym Rzeka nabierała rozpedu.

O rynnie tej tak długo myślałem, tęskniłem, by choć przez chwile ,, dotknąć" jej dna wabikiem.

Nieśpiesznie uzbroiłem kijek, świeża dwunastka to było optimum w tym miejscu. Grubsza zbyt długo utrzymywałaby gume w toni, zbyt długi opad...

Stanąłem na burcie, stromo opadającej do lustra wody, wymach i Phantom *,5cm sprzężony z 35g główką poszybował w okolice kamienistego wypłycenia...

Pierwszy zarzut roku, trochę nie tam gdzie chciałem, niecelnie. Żeby dobić do dna czekać trzeba około 20 sekund, taki tam prąd...

Agresywny opad nie wyszedł mi z pamięci mimo przerwy. Wabik dochodzi do nieciekawego już miejsca, ekspresowe ściąganie i kolejne rzuty...

Minuty upływały dość szybko przechodząc w godziny. W międzyczasie próbuje ,, wstrzelić się " w upodobania mętnookich pobratymców, zmieniając kolory wabii... Na próżno.

Nie zrażony, orze dalej z nadzieją, że jakiś się zainteresuje moją marną imitacją rybki.

Upływający czas, monotonia nie pozbawiały mnie koncentracji, skupiony na maxa!!!

Kolejny rzut, opad, podbicie, opad, podbicie, opad... I BRANIE!!! Kij zadrżał jak rażony piorunem. Zacięcie z łokcia... I chybiam.

Micha uśmiechnięta, adrenalinka... :P

Wiedziałem, że tam są, kwestią czasu było ich sprowokowanie...

Kolejny rzut, tor prowadzenia, wabik, czas opadu jak w poprzednim rzucie.

Opad, podbicie, opad... Kij jak pod napięciem, zacięcie w tempo... I ten przyjemny tępy opór na końcu zestawu.. :D Kołowrotek wydaje jakże miły dla ucha dźwięk, co jakiś czas po troszku wydając plecione. ,,Dobrze Cię ustawiłem" :P  myśląc to sobie spojrzałem na kij.

Wygięty do granic wytrzymałości. Podobnie jak pod sumem, który też ze mną wygrał ponad 40 minutowy hol...

Myślę sobie, że to opór wody na zahaczonym Przeciwniku tak daje w kość sprzętowi.. Zszedłem ostrożnie po skarpie, cały czas kontrolując walkę, by wleźć  po rant woderów w wodę. Stanąłem na takiej mini półce, pod nią rozciągała się rynna.

Mijały kolejne sekundy walki. Jednak mimo tego, dalej trzymał się dna, krążył, próbował mnie zwieść.

Jednak nie trwało to długo. ,,Przegrywa"- pomyślałem i zacząłem nieśpiesznie pompować. Obserwując linke w miejscu styku z wodą, wyglądałem błysku białego boku... Jednak linka zaczęła ,,uciekać" w stronę brzegu idąc ku powierzchni. Ostatni zryw, tam chciał jeszcze spróbować ucieczki. Podszedłem w pobliże miejsca ,,spotkania".

Spoglądając w to miejsce ujrzałem długo oczekiwany biały błysk...około metrowej długości Sandacza  :o  

Kolana się ugięły, mam Sandacza życia na końcu zestawu. Kabana takiego na oczy nie widziałem, aż do tej pory...

Błysnął drugi raz. Jeszcze się nie poddał, Próbuje uciekać w głąb rynny po stoku. Skontrowałem hamulcem. Linka już nie schodziła z młynka, Sandacz walczył na krótkiej lince, kij spełniał w 100% swoją role, co jakiś czas przyginając się ku wodzie.

W końcu mój rekordowy Sandacz poddał się wykładając klasycznie na bok, i machając piersiową do mnie, jakby się chciał pożegnać.  ;)

Hak wbity w samą końcówkę górnej wargi nie zwiastował szczęśliwego zakończenia. Widząc to, odrazu popuściłem draga do minimum.

Zszokowany wielkością Przeciwnika i myślą o szczęśliwie kończącym się holu, zapomniałem o podłożu na którym stoje...

Rekord życia z półtora metra odemnie... Wreszcie próba podebrania.  :D

Nie ma nic piękniejszego niż ten widok- wyciągnięta ręka w strone Rybki, kij w pionie z lekka wygięty i płynący ku szczęśliwemu łowcy, Okaz.

Sandacza mam na kilka cm od dłoni, gdy prawa noga obrywa półkę na której stoję... 

Próbuje łapać pion zalewając sobie jajca. Odchylenie do tyłu by nie wpaść w otchłań, oparcie plecami o burte i... Smoka na haku nima... :o ??? Phantom wisi na lince osamotniony...

Palpitacja serca, prawie, że zawał!!!

Nie z powodu utraty swojego, życia, a z powodu przegranej z moim Rekordem...

 

 

Stoje tak zamoczony po organy jeszcze z 5 minut. Patrząc w miejsce gdzie ostatni raz obserwowałem machającego do mnie Smoka.

Po kiego ja tu właziłem, wiedziałem, że grunt pod wodą nie stały... Bije się z myślami.

Próbuje wspiąć się na brzeg, wspinaczka w pełnym ekwipunku nie jest moim konikiem, po chwili zjeżdżam w dół do wody po cyce!!! Zamaczając wszystko co miałem do tego poziomu...

Adrenalinka jeszcze trzymała bo chłodu nie odczuwałem ...

Wygramoliłem się jakoś na stały ląd.

Mokry, upaćkany, sprzęt zalany z ekwipunkiem. Pięknie mnie pożegnał mój Smoczek...

Mając w zapasie suche ubranie, przebieram się nieśpiesznie.

Termos z ciepłą herbatką delikutaśnie mnie rozgrzewa...

Myślę sobie- nie łowię już, dał mi w kość ogromny Sandokan...

 

I jak to na początku wyprawy usiadłem sobie na ciepłej jeszcze ziemi okraszonej trawą.

Popijając herbate jeszcze z dobrą godzine wpatrywałem się w odmęty Narwiańskiej rynny.

Spoglądam na dom, godnego siebie Przeciwnika, ale już nie ze smakiem porażki, lecz z dumą i myślą, że mogłem się spotkać właśnie z Nim-Władcą Rynny. 

Największym Sandaczem widzianego moimi oczyma...

 

Rośnij i żyj spokojnie Smoku, może kiedyś Cię jeszcze spotkam... :highfive:

  • Like 11
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 

Nie ma nic piękniejszego niż ten widok- wyciągnięta ręka w strone Rybki, kij w pionie z lekka wygięty i płynący ku szczęśliwemu łowcy, Okaz.

Sandacza mam na kilka cm od dłoni, gdy prawa noga obrywa półkę na której stoję... 

 

Świetne napisane, na miarę przegranej z rekordową rybą :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z podziękowaniem Waszmościom, z podziękowaniem... :highfive:

 

Przygody takie powinny być zamieszczane w nowo utworzonym temacie ,,SPOTKANIA ÓSMEGO STOPNIA- NASZE BŁĘDY PODCZAS HOLU..."  :D

 

 

 

Cieszy fakt, że w  ,,wyekspolatowanej" Narwi uchowało się takie Smoczysko. Oszukać je i zobaczyć, jak to w moim przypadku jest niezwykle trudno. Świadczy o tym ilość takich spotkań w porównaniu ze ,,stażem" spędzonym nad wodą...

Mimo przegranej, pięknie wspominam te chwile, zapewne jak każdy z nas... ;)

Oby ich było więcej, nie koniecznie okraszonych zwycięstwem, czego Wam i sobie życzę... :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 tygodnie później...

Witam dziś ja przeżyłem walke napewno z życiówką ale nie mam pojecia do tej pory co to mogło być a było tak :

 

Znalazlem dzis troszke czasu na wieczor , pomyslalem ze mozna skoczyc na jakis szybki wypadzik , telefon do kolegi chwila namysłu i wyruszamy , co prawda kolega nie wedkuje ale o tym innym razem. Siedzieliśmy około 20 min na głowce pare rzutow i nic , posyłam woblerka na skraj bardzo mocnego nurtu a spokojnej wody  4cm Bielika który ostatnio to mnie dotarł :D zamykam kabłąk i czuje jak woblerek pracujee na spowolnieniuu nastepuje pstrykniencietne z opoznieniem ,lecz  czujee ze  siedzii udało się i zaczyna sie jazda ryba wysuwa zylke z kolowrotka i robi przystanek murujac do dna , myslee ładny boleń lub brzana , zaczyna sie pompa cały czas ryba trzyma sie dna nie moge jej oderwac ale powolii zbliżam ją do siebiee jest około 2 m od brzegu jest tam sporo kamieniii i spokojna wode lecz   zaraz jest szczyt główki gdzie zaczyna sie warkocz i ryba do niego wolno sie zbliża , nie daje jej tej przewagi dokrecam hamulec i ciagne do siebiee jest juz blisko nawet bardzo okolo 1.5 , martwia mnie jedynie kamienie na dniee jeszcze jeden odjazd i znow przeciąganie linyy mam ją bliskoo ale nie daje sladów na powierzchnii caly czas jest przy dnie i nagleee ?? Pyk żyłka strzelaa ja sie gotujee mysle co jest wezel byl mocno zawiązany chwila namysłu mowie moze to szczupak ale zylka jest poszczepiona od kamienii i sa resztki bialego śluzuu. Mysle ale ze mnie glupek ze nie zalozylem grubszej zylki moze by wytrzymala i zyciowka by  znalazła sie na brzegu a tak to nie wiem co to bylo. Sprzęt jakim łowiem to

Wobler Garbusek 4cm Bielika , Team Dragon 930 iZ Żyłka 0.16 Kij Robinson Diplomat do 25 g 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

U-BOOT :D ja już się nauczyłem żeby nie domyślać się co, jak , gdzie bo w rzece jeszcze bardziej niż w jeziorze spodziewać można się każdego gatunku w rozmiarze xxl, czy to sum , czy to zed , czy karp :D czy każda inna ryba , ciesz się :D i poluj ;) bo dzięki takim momentom czuje się smak tego hobby ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 tygodnie później...

Ja dziś jak codzień wybrałem sie na rzeke w celu złowienia jakiejkolwiek ryby, co od 2 tygodni nie jest takie proste bo na rzece zycia nie widać.

Po przybyciu koło 18:30 znów zastałem ta sama wode co na ostatnich wyprawach, czyli płynie woda i to by było na tyle, ani uklejka sie nie rzuci..

Wziąłem tylko jaziowy kij wiec rzucam co tam mam w pudełku, smużaki wobki w pół wody, i sdr-y i nic,w sumie nic nowego od jakiegos czasu nic sie u mnie nie dzieje.

 W pewnym momencie moim oczom ukazuje sie piekne zebranie jaśka( nie małego na pewno,sądzac bo falkach na wodzie), no i już sie cisnienie podniosło, nadzieje odżyły wiec rzucam dalej, w ruch idą smuzaki, smuże,smuże i nic, nastepnie ida wobki w pół wody i dalej to samo. Na koniec decyduje sie na coś co po dnie poszura,

I tak rzucam i rzucam i dalej nic.

 

Przerwa... fajka i chwila obserwacji rzeki, patrze na zegarek i widze ze robi sie późno,mysłe dobra jeszcze kilka rzutów i jade na jezioro spróbowac sie z boleniem który ostatnio dał mi sporo do przemysleń..

 

No i rzut sdr-em w  nurt i powoli ciagne do siebie, w pewnym momencie IRI Lucki wygina sie w palak  i z kołowrotka zaczyna wychodzić zyłka w zastraszającym tempie,ryba od razu idzie z pradem, zaczynam dokręcac hamulec, po zabku i niestety zadnej róznicy, podnosze kij do samej góry  i patrze gdzie żyłka wchodzi, ryba jest dobre 50m odemnie, decyduje sie na kolejne dokrecenie hamulca, już na granicy wytrzymałości zyłki 0,16( dino) i dalej nic. Wiem ze kolejne 2 zabki to bedzie po zawodach i tak tez sie stało, już na wyprostowanym patyku zyłka peka i jest po imprezie.

Kocia morda i rozmyslam co to mogło być, szkoda, ryba poszła z wobkiem( 2,5cm), mam nadziej ze szybko sobie z nim poradzi. Stawiam na sumka lub karpia za kapot,albo i za ryj bo tez juz w tych okolicach łowiłem, latawca raczej wykluczam, bo zwykle najpierw pod prad ida,a i radziłem sobie  z tymi rybami pod 70cm na delikatniejszym sprzecie.

Qrna ze to człowiek lata z ciezkim spinem to nic  sie nie uwiesi, i zawsze najwielksze kabany siadają na UL :(

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 miesiące temu...

Dzisiaj najszybszy wypadzik na rybki w sezonie. Około godziny 21 wybrałem się na wieczorne zandery w centrum miasta. Chwilę później byłem nad wodą. Rozkładam na spokojnie kij, zakładam przynętę i udaję się na pierwszą miejscóweczkę. Schodzę i już chcę oddawać pierwszy rzut, kiedy to czuje niezwykle bolesne ukłucie w udo, patrzę pod nogi i nic nie widzę, patrzę obok siebie i widzę - rój os, setki os które zaciekle mnie atakują, a ja tylko czuję kolejne niezwykle bolesne ukłucia, mimo że na sobie miałem cały długi strój wraz z kamizelką i czapką z daszkiem. Zaczyna się szybka ucieczka na górę, musiałem się wygramolić na główną drogą. Otrzepując się, strącając kolejne osy (wyglądało to niczym taniec) i jednocześnie się rozbierając, przemierzam kolejne dziesiątki metrów, a część napastników nadal mnie goni, część nadal mam na sobie. Ukłuć już nie czuję, adrenalina robi swoje. Jestem już jakieś 50 metrów od gniazda, rozebrany do samych majtek, upocony i co by nie mówić nieźle przestraszony. Strącam ostatnie sztuki z siebie i dobijam te leżące na ziemi kaloszem. Przypominam, że w dalszym ciągu jestem w centrum miasta, na głównej oświetlonej drodze. Ludzie patrzą się na mnie jak na świra (nie dziwi mnie to specjalnie, w końcu jestem prawie, że nagi a i niezłe tańce odstawiałem). To już chyba koniec, jestem bezpieczny. Ciuchy dokładnie wytrzepuję, ubieram się i lecę do domu na oględziny. Jest godzina 21.15, a ja jestem już w domu. Na ryby wybierałem się około 21. Całość więc działa się niezwykle szybko. Zapalam światło i liczę. Nie ma tragedii. Skończyło się na 11 niezwykle trafionych, głębokich użądleniach i kilkunastu miejscach prób kiedy to długie grube spodnie i koszulka z bluzą uchroniły mnie od kolejnych ciosów przez, które nie zawsze żądło tak ładnie się przebijało. Żyję! Teraz tylko wapno i lekka dezynfekcja. Mogło być znacznie gorzej... Szkoda jedynie tego, że drobnica była dziś wyjątkowo aktywna więc i jakiś zanderek z pewnością był by na chodzie.

  • Like 5
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzisiaj najszybszy wypadzik na rybki w sezonie. Około godziny 21 wybrałem się na wieczorne zandery w centrum miasta. Chwilę później byłem nad wodą. Rozkładam na spokojnie kij, zakładam przynętę i udaję się na pierwszą miejscóweczkę. Schodzę i już chcę oddawać pierwszy rzut, kiedy to czuje niezwykle bolesne ukłucie w udo, patrzę pod nogi i nic nie widzę, patrzę obok siebie i widzę - rój os, setki os które zaciekle mnie atakują, a ja tylko czuję kolejne niezwykle bolesne ukłucia, mimo że na sobie miałem cały długi strój wraz z kamizelką i czapką z daszkiem. Zaczyna się szybka ucieczka na górę, musiałem się wygramolić na główną drogą. Otrzepując się, strącając kolejne osy (wyglądało to niczym taniec) i jednocześnie się rozbierając, przemierzam kolejne dziesiątki metrów, a część napastników nadal mnie goni, część nadal mam na sobie. Ukłuć już nie czuję, adrenalina robi swoje. Jestem już jakieś 50 metrów od gniazda, rozebrany do samych majtek, upocony i co by nie mówić nieźle przestraszony. Strącam ostatnie sztuki z siebie i dobijam te leżące na ziemi kaloszem. Przypominam, że w dalszym ciągu jestem w centrum miasta, na głównej oświetlonej drodze. Ludzie patrzą się na mnie jak na świra (nie dziwi mnie to specjalnie, w końcu jestem prawie, że nagi a i niezłe tańce odstawiałem). To już chyba koniec, jestem bezpieczny. Ciuchy dokładnie wytrzepuję, ubieram się i lecę do domu na oględziny. Jest godzina 21.15, a ja jestem już w domu. Na ryby wybierałem się około 21. Całość więc działa się niezwykle szybko. Zapalam światło i liczę. Nie ma tragedii. Skończyło się na 11 niezwykle trafionych, głębokich użądleniach i kilkunastu miejscach prób kiedy to długie grube spodnie i koszulka z bluzą uchroniły mnie od kolejnych ciosów przez, które nie zawsze żądło tak ładnie się przebijało. Żyję! Teraz tylko wapno i lekka dezynfekcja. Mogło być znacznie gorzej... Szkoda jedynie tego, że drobnica była dziś wyjątkowo aktywna więc i jakiś zanderek z pewnością był by na chodzie.

identyczna sytuacja jak moja  :highfive:

 jedno ,drugie ,trzecie ukucie - co jest ?  patrzysz a tu osy obsiadły nogi i gryzą.. oj, pamiętam to...

Edytowane przez tibhar
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzisiaj najszybszy wypadzik na rybki w sezonie. Około godziny 21 wybrałem się na wieczorne zandery w centrum miasta. Chwilę później byłem nad wodą. Rozkładam na spokojnie kij, zakładam przynętę i udaję się na pierwszą miejscóweczkę. Schodzę i już chcę oddawać pierwszy rzut, kiedy to czuje niezwykle bolesne ukłucie w udo, patrzę pod nogi i nic nie widzę, patrzę obok siebie i widzę - rój os, setki os które zaciekle mnie atakują, a ja tylko czuję kolejne niezwykle bolesne ukłucia, mimo że na sobie miałem cały długi strój wraz z kamizelką i czapką z daszkiem. Zaczyna się szybka ucieczka na górę, musiałem się wygramolić na główną drogą. Otrzepując się, strącając kolejne osy (wyglądało to niczym taniec) i jednocześnie się rozbierając, przemierzam kolejne dziesiątki metrów, a część napastników nadal mnie goni, część nadal mam na sobie. Ukłuć już nie czuję, adrenalina robi swoje. Jestem już jakieś 50 metrów od gniazda, rozebrany do samych majtek, upocony i co by nie mówić nieźle przestraszony. Strącam ostatnie sztuki z siebie i dobijam te leżące na ziemi kaloszem. Przypominam, że w dalszym ciągu jestem w centrum miasta, na głównej oświetlonej drodze. Ludzie patrzą się na mnie jak na świra (nie dziwi mnie to specjalnie, w końcu jestem prawie, że nagi a i niezłe tańce odstawiałem). To już chyba koniec, jestem bezpieczny. Ciuchy dokładnie wytrzepuję, ubieram się i lecę do domu na oględziny. Jest godzina 21.15, a ja jestem już w domu. Na ryby wybierałem się około 21. Całość więc działa się niezwykle szybko. Zapalam światło i liczę. Nie ma tragedii. Skończyło się na 11 niezwykle trafionych, głębokich użądleniach i kilkunastu miejscach prób kiedy to długie grube spodnie i koszulka z bluzą uchroniły mnie od kolejnych ciosów przez, które nie zawsze żądło tak ładnie się przebijało. Żyję! Teraz tylko wapno i lekka dezynfekcja. Mogło być znacznie gorzej... Szkoda jedynie tego, że drobnica była dziś wyjątkowo aktywna więc i jakiś zanderek z pewnością był by na chodzie.

Dobrze że nie jesteś uczulony, ja przerabiałem wstrząs anafilaktyczny po ukąszeniu jednej sztuki.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

Ładowanie
×
×
  • Dodaj nową pozycję...