skippi66 Opublikowano 12 Września 2013 Zgłoś Udostępnij Opublikowano 12 Września 2013 (edytowane) Odsłona pierwsza. " Gdy rano wstałem, w niebo spojrzałem, usłyszałem głos ptaszyny że na ryby czas jedyny." No, rano to może przesada, było trochę po dziewiątej. Żadna siła nie zmusi mnie do wczesno rannego albo jeszcze gorzej, późnonocnego wstawania. celem wątpliwego wyhaczenia jakiegoś mikrego, rybiego ogona. Dzień cały aż do nocy mogę siedzieć, noc całą aż do rana, bo jak już jestem to trudno, ale rano nie wstanę i basta. Tak więc wstałem, a potem już było normalnie: ząbki, sranko, prysznic, papierosek, kawka, drugi papierosek, drugie sranko, jajówa z czterech na maśle i już szybciutko, koło jedenastej, siedzę w samochodzie i jadę do stanicy wędkarskiej, coby łódkę pożyczyć i ciutkę do wieczora pospinningować. Na miejscu okazuje się że wszystkie pływadła są na wodzie, bo jakieś mięsiarstwo z Bełchatowa urządziło sobie zawody. Facet ze stanicy wkurzony, bo mięsiarstwo podobno ma taką umowę że przy okazji zawodów za łódki nie płaci. W związku z tym stanica nie zarabia. Ale nic to, słonko świeci, jak na wrzesień cieplutko, tylko wiatr zaczyna wiać coraz mocniejszy. Siadłem sobie zatem na ławce pod parasolem i zaczynam kontemplować otoczenie. Wszystkie łódki w zasięgu wzroku, bo kolesie pływają na wiosłach, w związku z czym daleko nie odpłynęli. Szpady co i rusz śmigają, przynęty z wprawą podbijane z nadgarstka płoszą sandacze, polaroidy tkwią na nosach, ubranka moro ( podobno jak nie moro, to ryba widzi i się ogonem odwraca ), bolki wkoło walą jak nawiedzone w związku z czym, co poniektórzy łapy chcą sobie połamać od szaleńczego kręcenia korbami, tylko wyników jakoś nie widać. Wreszcie po pół godzinie zaczynają spływać. Natychmiast straszny harmider się robi przy brzegu, bo jak dwudziestu paru chłopa zaczyna się przekrzykiwać, dzielić wrażeniami, przechwalać, kłócić itd., wprost nie idzie wytrzymać. Okazało się że padły dwa okonki i niewymiarowy boleń, który ponoć wrócił do wody. Jak na taka kupę luda, wynik zaiste nie do pozazdroszczenia. Znak że ryby nie biorą, nie brały i raczej brać nie będą. Zatem wsiadać do łódki nie ma po co, tym bardziej że wiatrzysko robi się coraz większe i pływanie na wiosłach będzie katorgą. Ja zaś jako żeglarz od urodzenia i zapalony, na galernika słabo się nadaję. Nieśpieszny spacerek brzegiem, wydaje się być w tej sytuacji najlepszym rozwiązaniem. Zaraz na początku, tuż obok stanicy, dość stromy, trawiasty brzeg, przechodzi w kilkudziesięciometrowe piaszczyste zakole. Na piachu leży albo raczej śpi na leżakach dwóch gości. Kapelusze zsunięte na nosy, brzuszyska ( słowo daję, większe niż moje! ) wystawione na ultrafiolet, grill dogasa. Na całej długości piaszczystej łachy rozstawione wędki. Naliczyłem dwanaście. System jest taki: dwie wędki na wspólnej podpórce podłączone do sygnalizatorów i składany fotelik, pięć metrów dalej kolejny tandem i fotelik …n ( tandem i fotelik ). Ciąg matematyczny. Już wiem o co chodzi: w razie kontroli ( czego w zasadzie nie ma co brać pod uwagę ale strzeżonego… itd. ) tylko dwa pierwsze wyrazy ciągu należą do facetów na leżakach, do reszty się nie przyznają i nikt im nie udowodni że jest inaczej. Ot, koledzy poszli do samochodów po piwko albo drzewko podlać w lasku albo gdzie bądź. Zresztą cholera wie gdzie są, do nich należą tylko pierwsze cztery wędki i już. Optymalnym wyjściem byłoby powiadomić Straż i patrzeć potem z uśmiechem jak strażnicy zawijają sprzęt pozostawiony bez opieki. Choć podejrzewam że wędkarze – kłusole mieli to ryzyko wkalkulowane. Jedynie dwa pierwsze wyrazy ciągu były z węgla i na sygnalizacji, reszta to jakieś, bliżej mi nie znane „ Rekordy „ z plastikowymi Mikadami – sradami czy z czymś podobnym i z podwieszonymi bombkami. Idę dalej. Ścieżka się wije, górka, dołek, przerwa w trzcinkach. Nawet rzuciłem ze trzy razy. Kolejna miejscówka między trzciną zajęta. Na słusznych rozmiarów pieńku zwalonym do wody stoi, wypisz wymaluj, przodownik pracy socjalistycznej. Urodzony stachanowiec, Siatkowy podkoszulek na spalonym słońcem grzbiecie, „ kocham Jolkę „ oraz „ pamiętaj, tuliła cię krata „ czyli PTCK, finezyjnie wydziergane na przedramionach, krótkie porcięta brudne na tyłku, stopy zaś ubrane w skarpetki helanko, wciśnięte, a jakże, w plastikowe klapki z dumnym napisem „ didasa „ Ten był amatorem sportowego połowu ryb pełną gębą. Łowił mianowicie na „spinning „. Wyglądało to tak: kolega po kiju zwija żyłkę, najpierw z wody wynurza się kula wodna, potem sporych rozmiarów krętlik, następnie przypon do którego przywiązana, na system kotwiczek misternie założona, wisi martwa rybka. Jak nic amator ekscytującego połowu walecznych boleni. Dalej już nie poszedłem. Poranna jajecznica przepchała się niżej, w żołądku poczułem bolesne vacuum, ryby i tak nie brały, zaś co kilkadziesiąt metrów było stanowisko wędkarskie czyli samołówki ze sprężynami i czort wie co jeszcze. Nawet nie znalazłbym skrawka miejsca do wędkowania. Po raz nie wiadomo który zrozumiałem dlaczego na zawodach praktycznie nic nie złowili, dlaczego ja nie mam na tej wodzie od lat wyników, dlaczego jest jak jest. Wy też zapewne już wiecie. Ech… Odsłona druga już wkrótce. Chyba że mi się odechce… Edytowane 12 Września 2013 przez skippi66 1 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
pitt Opublikowano 12 Września 2013 Zgłoś Udostępnij Opublikowano 12 Września 2013 cool, zaloz sobie bloga i pisz o tym szarym jak ... o tej szarej codziennosci aha, gdzies czytalem, ze jeden facet (dyrektor bez przecinkow i gramatyki .... podobno dyrektor) lowi bolki tempem srednim i przy tym kreci 3 razy na sekunde korba kolowrotka, to jezeli kreci szybko, to pewnie co najmniej 5 razy na sekunde ... to ja sie pytam, jak szybko krecili ci na lodkach, skoro sobie konczyny polamac chcieli? Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
godski Opublikowano 12 Września 2013 Zgłoś Udostępnij Opublikowano 12 Września 2013 Sulejowski sie kłania w pas..... Dobrze napisane. Dawaj dalej. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
coconut Opublikowano 12 Września 2013 Zgłoś Udostępnij Opublikowano 12 Września 2013 Miałem okazję lowic tam w ubiegłym tygodniu. wyniki marne kilka okoni,drobny szczupak. Dokładnie na tej plaży łowili ci faceci. 10 zarzuconych wędek,dwie gruntowki odłożone na bok. Ponadto jeden rzucał małą blaszką za okoniem. Po zbiorniku pływała policyjna łódka alenie zainteresowała się sytuacją. Byłem tam parę dni temu sytuacja,powtarza się. Ciekawe czy jeszcze tam łowią. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
godski Opublikowano 12 Września 2013 Zgłoś Udostępnij Opublikowano 12 Września 2013 Jak ja byłem z 1-2 tygodnie temu to się nimi zainteresowała. Ale tylko dlatego, że płynęli małą skorupą we 3 osoby. Woda ich prawie przykrywała. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
skippi66 Opublikowano 12 Września 2013 Autor Zgłoś Udostępnij Opublikowano 12 Września 2013 ... to ja sie pytam, jak szybko krecili ci na lodkach, skoro sobie konczyny polamac chcieli?Ło jesuuu, to taka poetyczna licencja. Żeby tekst nabrał nieco wigoru. Ale reszta szczera prawda, słowo daję. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Dienekes Opublikowano 13 Września 2013 Zgłoś Udostępnij Opublikowano 13 Września 2013 Dobrze napisane, aż chce się czekać na ciąg dalszy. Tylko ta bierna postawa wobec nagminnego łamania RAPR niesmak pozostawia I nie o interwencję własną mi chodzi. 1 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
pitt Opublikowano 13 Września 2013 Zgłoś Udostępnij Opublikowano 13 Września 2013 Ło jesuuu, to taka (...) licencja. Żeby tekst nabrał nieco wigoru. dito Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
bartsiedlce Opublikowano 13 Września 2013 Zgłoś Udostępnij Opublikowano 13 Września 2013 Smutna opowieść, choć napisana ze swadą, brawo. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Sławek Oppeln Bronikowski Opublikowano 13 Września 2013 Zgłoś Udostępnij Opublikowano 13 Września 2013 Ależ to oczywista alegoria do naszej polskiej rzeczywistości . Masa ogłupiałych ludzi bez właściwości , bez elit , bez dobrych wzorów . I tak miałeś farta , że nie minęli cię po wodzie osobnicy mową silni , co mówią światu śmiało i donośnie;- [ słownictwo ! ] tak jakby wiedzieli , że własnie jest tydzień czytania Fredry .. Michał , tyś jest mój dawny kolega z pasażu , coś mi sie zdaje ? Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
skippi66 Opublikowano 13 Września 2013 Autor Zgłoś Udostępnij Opublikowano 13 Września 2013 (edytowane) Ależ to oczywista alegoria do naszej polskiej rzeczywistości . Masa ogłupiałych ludzi bez właściwości , bez elit , bez dobrych wzorów . I tak miałeś farta , że nie minęli cię po wodzie osobnicy mową silni , co mówią światu śmiało i donośnie;- [ słownictwo ! ] , tak jakby wiedzieli , że własnie jest tydzień czytania Fredry .. Michał , tyś jest mój dawny kolega z pasażu , coś mi sie zdaje ?No jakże! Pewnie że z pasażu. Tylko zupełnie facjaty Waścinej nie mogę przed oczy przywołać. Mgła ciemna powoli zasnuwa stare czasy i wspomnienia. Ale kurczę blade, przypomnij się jakoś. Będzie mi niezmiernie miło. Edytowane 13 Września 2013 przez Friko Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
skippi66 Opublikowano 16 Września 2013 Autor Zgłoś Udostępnij Opublikowano 16 Września 2013 (edytowane) Odsłona druga. „ Wierna rzeka „ część I Wczorajsza niedziela zaczęła się miło. Żona zrobiła śniadanko i nawet nie nalegała zbytnio na posprzątanie stołu. Tzn. coś tam marudziła, ale „ Paranoid „ sobie dosyć głośno zapodałem, więc przecież nie mogłem słyszeć… Potem zadzwonił telefon i okazało się że autobus ma nie o szesnastej, tylko dwie godziny wcześniej. Niedawno bowiem zmieniła pracę i teraz od miesiąca siedzi w Niemczech na szkoleniu, co dwa tygodnie przyjeżdżając na weekendy do kraju. Nie powiem żeby mi to zbytnio przeszkadzało, hehe…Błyskawicznie połączyłem fakty: wcześniejszy autobus, odjazd spod siedziby firmy w A, słońce zaczyna przebijać się przez chmury i ciepło, stamtąd nad rzekę całkiem blisko… hmm.Zareagowała natychmiast, z właściwym kobietom przebłyskiem intuicji:- Ty co?! Na ryby się wybierasz? Lepiej byś płytki, te co jeszcze po zimie poodpadały od tarasu, przykleił póki jeszcze ciepło. Leniu śmierdzący!Odwiozłem ukochaną do autobusu, ucałowałem blond główkę na pożegnanie, zapewniłem że zrobię, że sprzątnę, że podleję i przykleję, że będę mierzył siły na zamiary nigdy zaś odwrotnie, że jak wróci zastanie mnie Tytanem… Pojechała.Rozpuściłem moje 200 kuców, poooszły w galop.Kilka prostych, parę zakrętów. Gęba nabrzmiała bluźnierstwem na młodych „ poprawnych „ kierowców - kastratów, którzy nigdy podłogi pod stopą nie poczuli, bo na kursie nikt ich nie nauczył czerpania radości z jazdy a sami za głupi żeby odkryć i zrozumieć ten rodzaj hedonizmu, nowe rondo zbudowane za pieniądze z Jewrosojuza, które mnie przeszkadza, bo tam i tak zawsze miałem pierwszeństwo. Potem już tylko sprint przez tamę, głowa sama obraca się w prawo i widzę JĄ!Moją rzekę.Mój Boże, ileż wspomnień! Pamiętam pierwsze płotki i krąpie ( do dzisiaj żywię głębokie przekonanie i wiarę że nie były to malutkie leszcze ), łapane gdzieś w okolicy mostu w U, na bułkę zagniecioną z ugotowanym na twardo kurzęszym żółtkiem, doprawioną do smaku i zapachu zgniecionym ząbkiem czosnku albo płynną wanilią do ciast. Pamiętam rozklekotaną ojcową saperkę, którą w pocie czoła wykopywałem z nadrzecznej łąki skąposzczety czyli glizdy zwykłe polskie ( glisdus ordinarius poloniensis ). Albo gotowany pęczak w słoiku po majonezie, którego większa część zamiast do wody, zwykle trafiała do wiecznie głodnego młodego żołądka. Nie było wtedy kosmicznych zanęt, atraktantów, muszych larw barwionych w tęczowe kolory i konfekcjonowanych w zgrabnych pudełeczkach, gruboskórnej dendrobeny, kulek proteinowych i czego tam jeszcze, a ryby i tak brały. Brały na kuty haczyk Mustada ( te były dostępne w handlu uspołecznionym ), gęsi spławik i kulkę czosnkowego ciasta. Czy ktoś jeszcze łowi białoryb na ciasto?Albo małe pasiaki, które zawsze za późno zacięte, łykały robala aż do ogona i potem już nigdy nie mogły wrócić do wody. Zresztą C&R to była jeszcze odległa przyszłość, o RAPR dziewięciolatek jeszcze nic nie słyszał, nawet na kartę wędkarską był za mały i tylko odwieczny atawizm łowcy dawał znać o sobie. W kraju czy raczej w telewizji panował wtedy miłosiernie, na jeża wystrzyżony, prymitywny górnik. Ze srebrnych ekranów sypały się bukiety goździków, lśniły wyglansowane lakierki, niedźwiadki i karpiki odstawiane z przywódcami bratnich narodów symbolizowały proletariacki erotyzm, pompa i puc nie znały miary. Lały się miliony ton stali w postaci rozgrzanej do białości surówki zaś w okresie przedświątecznym, statek z cytrusami niechybnie rzucał kotwicę na redzie Gdyni. I tylko trudowi gdyńskich dokerów, naród zawdzięczał to, że mógł owe cytrusy raz w roku zeżreć. Cytrusy zresztą kubańskie, kwaśne jak ocet i niesmaczne.Kogo więc interesował mały chłopczyk i jego rybki łowione na gęsie piórko? Choćby w niezgodzie z przepisami.Tak więc piękne były te pasiaste drapieżniki i bardzo waleczne. Do dzisiaj nieodmiennie je podziwiam i kocham, miłością szczerą i w swoisty sposób odwzajemnioną.Sprzęt też miałem zacny.Ruski teleskop w kolorze ecru , ukręcony z grubej maty i nasączony zbyt dużą ilością epoksydu. Ciężki potwornie, wiotki zarazem jak dziadowski bicz ale na swój sposób mocarny. Zbyt ciężki na siły dziecka. Mogłem nim rzucać tylko oburącz, zaś przy ściąganiu zestawu, koniec wkładałem pod pachę. Koniec zaczopowany białym korkiem, od ruskiego zresztą „ szampana „. Do tej okrutnej wędy osobiście, zielonym babcinym kordonkiem przywiązałem żelazny uchwyt do kołowrotka z przesuwana klapką oraz tymże kordonkiem przywiązałem druciane przelotki. Wszystko kupione przez kochającą matkę w nieistniejącym już sklepie przy ulicy Tuwima. Całość zalakierowałem twardym i niepodatnym na gięcie „ Chemolakiem „ do podłóg. W uchwyt elegancko wchodził, o bogowie!, jakże cenny i jakości niezrównanej czeski „ Tap „, z okrągłym korpusikiem i szpulą ustawioną pod kątem w kierunku pierwszej przelotki. To była całkiem fajna konstrukcja. Na kołowrotek miałem zaś nakręconą żyłkę znakomitą: enerdowską „ Leskę „ w grubości bodaj 0,30. Powrósło daleko w tyle pozostawiało wszystkie polskie Stilony z Gorzowa.Miałem także spinning. Też ruski, a co. Kij w długości coś chyba 2,1m, biało niebieski, ozdobiony ( sic! ) omotką i wyplatanką. Druciane przelotki były pokryte chromem dla zwiększenia twardości. Do spinningu jak ulał pasował także kacapski, biało – niebieski ‘ Delfin „ To było coś! Nie szkodzi nawet że szczytowa przelotka nader szybko złapała rowek i zaczęła ciąć żyłkę. Na tę wędkę złapałem swojego pierwszego szczupaka. Biedna mała sznurówka wzięła bodaj na Kalewę. Ten pierwszy odzyskał wolność. Cdn. Edytowane 16 Września 2013 przez skippi66 2 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Rekomendowane odpowiedzi
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.