Skocz do zawartości

Dorsze 2013 czyli ekstremalne mięsiarstwo pod Bornholmem


skippi66

Rekomendowane odpowiedzi

Chyba z miesiąc temu byłem na dorszach. Bryndza totalna trafiały się jakies dorszyki ale małe. W końcu i mnie zaczeło brać ale okołowymiarowe, ciut poniżej i ciut powyżej tych 37cm. Łowiliśmy na 30-34m i złowione "ogryzki" wypuszczałem co mocno zdziwiło szypra który stwierdził że "takie są najlepsze" i pewnie miał rację. Faktem jest że kilka 40cm złowiłem ale nie tyle i nie takich dużych jak bym chciał :( . Dorsza powyżej 2-3kg w rejonie Władysławowa jest jak na lekarstwo, generalnie cała nasza strefa brzegowa została przetrzebiona ale to nie tylko wina wędkarzy. Następnego dnia po naszym rejsie miała być rybacka blokada portów. Szyper mówił że chodzi o wprowadzenie limitu  :o na odłowy szprota i śledzia. Pamiętacie jak rybacy protestowali przeciwko limitom w połowach dorsza? Teraz sami chcę limitów. Paszowce czeszą wszystko do spodu, znika szprot i śledź a większy dorsz odżywiający się drobnicą pływa sobie i szuka co by tu zjeść? A że w tej strefie papu zostało przerobione na mączkę popłyneły dorsze gdzie indziej.

Jeszcze 5-6 lat temu wypływając z Jastarni,Łeby czy Ustki łowiliśmy dorsze 2-9kg i wcale nie w ilościach przemysłowych. Widziałem też na kutrach wędkarzy którzy łowili po 30-50 ryb a czasami więcej. Teraz złowienie 10-15 można chyba uznać za duży sukces. 

Teraz ponoć warto na dorsze wybrać się na Litwę bo tam są i większe i dużo więcej.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To już taka polska, smutna kolej rzeczy - najpierw Polak morduje wszystko, co popadnie na swojej ziemi/ pozwala to robić innym, by później, poza ojczystymi granicami, szukać nowych pól eksploatacji, a przyświeca zawsze to samo motto: "Coby jeszcze tu spier*olić?" :rolleyes:

  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To już taka polska, smutna kolej rzeczy - najpierw Polak morduje wszystko, co popadnie na swojej ziemi/ pozwala to robić innym, by później, poza ojczystymi granicami, szukać nowych pól eksploatacji, a przyświeca zawsze to samo motto: "Coby jeszcze tu spier*olić?" :rolleyes:

 

Ja mam zawsze skojarzenia z kormoranami - zostają po nas puste wody i obsrane brzegi.

  • Like 7
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ilu rybakow lowilo w wodach mniej okolicznych a ilu lowilo lososie tego dnia?

Przeciez to ma sie nijak do wpisow o TYM rejsie i TYM zachowaniu wedkarzy lowiacych dorsze z  TEJ plytkiej wody.

 

Sa ludzie ktorzy poluja wciaz na foki i wieloryby. Tego dnia pewnie rybacy zabili wieloryba, a moze kilka... Michal co to wnosi w ocenie sytuacji na tym rejsie ?

 

Nie wiem czy proba wywolania zmian w postawach podczas wedkarstwa morskiego nastapi przez pisanie tego czy innego typu opinii i osadow na forum jerkbait.pl

Nie mi to oceniac. 

Ale wyrazenie stanowiska odnosnie postepowania konkretych ludzi na konkretnym rejsie uwazam za jak najbardziej na miejscu. Wlasnie w takim miejscu jak jerkbait.pl gdzie PRZED ta wyprawa byla propozycja brania udzialu w tym wydarzeniu.

Pozdrawiam

Guzu 

Bujo, rybacy niech sobie łowią wieloryby ( choć to zbrodnia ), łososie, makrele i śledzie. W ilościach przemysłowych. Bo to ich zawód, ich praca, oni z tego żyją i mają limity. Limity rygorystycznie przestrzegane, przynajmniej w Polsce. Zaś wędkarze morscy nie przestrzegają niczego. Wszystko co żyje i uwiesi się na haku, dostaje w łeb. O, przepraszam, wzięły dwa diabły morskie - te zostały wypuszczone. Innymi słowy wędkarstwo to hobby a nie sposób na wyżywienie społeczeństwa.

To że na forum padła propozycja wzięcia udziału w tym iwencie, nie ma nic do rzeczy. Propozycja była dla wędkarzy. Wędkarz łowi limit dorszy i już. Resztę wypuszcza, jeśli łowi płytko, jeśli natomiast ryby są poddawane gwałtownej dekompresji - przestaje łowić.

Nasi tłukli wszystko. Przepraszam, Pumba z kolegą nie tłukli. Mierzyli, ważyli i grzebali w rybich łbach. W imię nauki i statystyki. Drugiego dnia zdaje się że nawet nie łowili.

Większość ryb złowiło trzech panów ogarniętych jakimś szałem mordowania wypisanym na gębach.

Zaś kapitan, cóż... tak naprawdę niewiele mógł zrobić. Mógł nie pozwolić wędkować i narazić się załodze oraz, co gorsza armatorowi, który za zabawę wziął pieniądze, mógł chodzić i przekonywać ( co zresztą nieśmiało czynił ), mógł w końcu świecić przykładem i swoje pięć sztuk ostentacyjnie wypuścić. Czym zresztą naraził się na komentarze.

Niedługo napiszę relację, wtedy explicite dowiecie się jak było.

Edytowane przez skippi66
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wydaje mi się że to bicie piany i niczego nie zmieni, skoro narody o wiele wyżej cywilizowane zjadają dziesięć a może i dwadzieścia razy więcej ryb niż my. My popadamy z skrajności w skrajność. Ciekaw jestem jak myśliwi wprowadzą C&R na polowaniach.Dla mnie to jest dopiero tragedia jak piękny jeleń czy sarna dostanie z dwururki nie wspominając o zajączkach których jest tyle co kot napłakał.

 

Ps; Skippi 66 bez urazy ale niedawno sam organizowałeś rejs na dorsza z Bornholmu, a ja się zastanawiam jak można z poglądami C&R taki rejs organizować,skoro żadna ryba nie ma szans normalnego powrotu do wody .Bo albo dostanie osęką albo za linkę ląduje trzy metry w powietrzu na pokład?

Edytowane przez tornado
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mateuszu, masz dziwną przypadłość wkładania w moje usta swoich wrażeń. Nigdzie nie napisałem, że "ktoś jedzie na ryby, żeby mu się całkowicie koszty zwróciły", ani "traktować "niedzielnych smakoszy", którzy raz na jakiś czas zabiorą rybę, jak ludzi gorszego gatunku"......

 

 

 

Bartek ni chodziło mi o Ciebie i nie wtykałem Ci tego. Odniosłem się do tej wypowiedzi:

 

 

 

A czego sie spodziewałeś. Buzi i do wody?

Wyjazd musi sie zwrócić.

 

A jeśli chodzi o odniesienie  do "niedzielnych smakoszy", to dla wszystkich traktujących zasadę C&R ponad wszystko, traktując przy tym innych jako ludzi drugiego gatunku (chodzi o tych którzy od czasu do czasu wezmą jakąś rybę na kolację.)

Jeszcze jakiegoś wegetarianina lub wegana mógłbym zrozumieć, ale już nie popadajmy w skrajności 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witam,

 

Taka to niestety nasza przypadlosc, ze jak czegos jest duzo to musimy koniecznie skilowac, unicestwic i zezrec. Te przypadki widac doskonale na pozakrajowych lowiskach z duza iloscia ryb. Moze tym kolesiom co tak duzo ich zabrali po raz pierwszy trafil sie wyjazd z taka iloscia ryb? Moze sa wybitnymi smakoszami dorszowego miesa i zamiast kupowac roznej swiezosci w sklepie rybnym postanowoli sobie zabrac? Ciezko powiedziec ale jak juz pisalem tak wyglada wedkarstwo morskie praktycznie wszedzie. Nawet taki angol co karpia buzi i do wody podobnie jak wszystkie inne ryby oprocz lipieni, lososi i pstragow, jak juz pojedzie kutrem na wyprawe zabiera wszystko co miesci sie w limicie i sie tego jakos strasznie nie pietnuje.

 

Pozdrawiam,

 

Bujo

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W życiu nie łowiłem w morzu. Gdybym kiedyś się wybrał na dorsze i tych dorszy połowił, to myślę że ze 3 sztuki bym zabrał, mimo że na wodach śródlądowych wypuszczam absolutnie wszystko. W mojej ocenie jest to zdrowe podejście i nie widzę w tym nic złego. Potrafię też zrozumieć że ktoś ma większe potrzeby i zabierze 5 czy 7 ryb. Ok, to jest może, w ten sposób populacji na pewno nie przetrzebimy. Problem polega na tym że w rzeczywistości takie zdroworozsądkowe podejście na morzu nie występuje. Nasz naród jest durny i bezrefleksyjny jak mało który, więc w istocie wygląda to tak jak zostało opisane na www.splawik.com. Pozwólcie że zacytuję post osobnika o nicku "darecki883".

 

Witam.Wróciłem dzisiaj z wyprawy na Borholm.Mieliśmy zarezerwowany praktycznie cały kuter na rejs 3 dniowy,w sumie 16 osób.Wypłynięcie 17 ok.godziny 22:30.Kuter "Kolias",wypłynięcie z Kołobrzegu.Kuter spory,kabiny do spania w miarę wygodne,kibelki,jadalnia,obsługa bez zastrzeżeń.Rano pilkery w dół i zaczęły wchodzić pojedyńcze dorszyki.Nie były to jakieś okazy ale wymiar był.Jednak to co zaczęło się około południa przerosło wszelkie oczekiwania:).Szyper trafiał na ławice,wszyscy ciągnęli dorsze,brały praktycznie na wszystko.Dublety,tripety były bardzo często.Wielkość dorszyków też była zadowalająca.Przerwa na obiadek i ponownie piękne brania.Nie będę pisał o ilości złowionego dorsza:)icon_smile.gif.Nadmienię tylko że wszystkie chłodziarki,lodówki znajdujące się na kutrze ,lodówki prywatne zostały zapełnione.Największy dorsz tego dnia to 5,5 kg(złowiony przezemnie:)icon_smile.gif).Wieczorem kolacja i problem jaki wyniknął .Mieliśmy łapać w sumie 3 dni a już pierwszego dnia nałapaliśmy tyle że nie było gdzie składować ryby.Tu dam minus dla armatora że nie zapewnił na kutrze większej ilości zamrażarek.Tłumaczenie że można filetować dorsze nic nie dało.Jeden chce fileta,drugi nie.Podjęliśmy decyzję że na drugi dzień łowimy do 18 i spływamy do Kołobrzegu.Na drugi dzień ponownie świetne napłynięcia.Do godziny 12 brania piękne.Kasty napełniały się w oszałamiającym tempie.Po obiedzie brania ustały.Pojedyńcze dorsze się zdarzały ale to już nie to.Może szyper się przestraszył że nałapaliśmy tyle ryby,pomocnik szypra oznajmił że nie widział jeszcze żeby tyle dorsza ktoś nałapał.O godz.18 koniec łapania i spłynięcie do Kołobrzegu.Część kolegów zostawiła rybę w kastach z wodą bo nie było juz gdzie pakować.W Kołobrzegu byliśmy ok.3 rano.Częśc kolegów została do rana,część w auto i do domu żeby rybki nie zepsuć.Podsumowując:Rejs bardzo udany,obsługa,kuter jak najbardziej do polecenia z minusem za małą ilość chłodziarek.Myślę jednak że armator zaopatrzy kuter w sprzęty chłodzące.Pozdrowienia dla załogi i ekipy:).

 

Nikt mnie nie przekona że osoby na tym kutrze to byli wędkarze. To z wędkarstwem nie ma nic wspólnego. To jest patologia. Fakt ile odławiają rybacy nie ma tutaj doprawdy żadnego znaczenia.

Edytowane przez hoin
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

(...) a przyświeca zawsze to samo motto: "Coby jeszcze tu spier*olić?" :rolleyes:

 

A konkretnie: "co by tu jeszcze wpier*olić?" :rolleyes:

 

Nie jestem jakimś ekooszołomem i lubię zjeść, rozumiem jaka jest kolej rzeczy, ale wszystko ma swoje granice.

W mojej ocenie, tutaj tę granicę przekroczono, co obrazuje nam równanie 145 / 8 = :unsure:

Z rybakami w morzu jak w PZW, też problem, ale to nas, hobbystów, nie rozgrzesza.

 

Pozdrawiam

Grzesiek

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nawet taki angol co karpia buzi i do wody podobnie jak wszystkie inne ryby oprocz lipieni, lososi i pstragow, jak juz pojedzie kutrem na wyprawe zabiera wszystko co miesci sie w limicie i sie tego jakos strasznie nie pietnuje.

I Anglik, Niemiec czy Czech łowiący w Norwegii nie będzie sobie dupy zawracał przepisem o 15 kg filetów na osobę. Zapewne nie wszyscy bo i nie wszyscy Polacy olewają limity. Ale właśnie tutaj i na innych portalach stawia się Anglików za wzór ale .......... tylko na swojej wyspie :P . A później jest płacz i zgrzytanie zębów jak przed wjazdem na prom norwescy celnicy zważą towar.

Mnie zupełnie nie rusza bo na żonę i siebie wywozimy ok. 7-8kg B) a co się przez 2 tygodnie najemy ryb to wystarczy.

I uwaga dla przeciwników jedzenia mięsa z dorsza:

-"świeży" filet z dorsza kupiony w Realu czy Auchan ma się nijak do fileta zrobionego na łodzi i usmażonego po 1-2h od złowienia.

To są dwa zupenie inne gatunki fileta :P chociaż gatunek ryby był ten sam.

  • Like 4
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Skoro j.pl ma być przykładem, ostoją rozsądnego wedkarstwa, nie mówiąc już o etycznym. Jedną z tych kropelek co drążą.  Z C&R wypisanym na sztandarze, to ja przepraszam, ale mam głeboko  gdzieś czy wolno czy nie. Krótko mówiąc zachowanie kolegow co tak katrupili mi sie  nie podoba. Trąci mi to mocno relatwizmem.

U.

Tak U.Na kutrze jest się obserwowanym,gdzieś w głuszy nie.Jeśli szalejemy pomimo dezaprobaty części towarzystwa,co dzieje się w zaciszu kameralnego wyjazdu? Słona woda usprawiedliwieniem ? Biada szkierowym szczupakom zatem.

kardi

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Patrząc na chłopaków opisanych przez kolegę @hoin zabrali ponad limit bo się już do chłodziarek nie mieściło, spakowali w pojemniki ale do samochodu nie weszło więc limit przekroczyli :(

 

Tak się zastanawiam gdyby każdy z nich miał na kutrze do dyspozycji lodówkę na 600 kg dorsza. Wypłynął na 4 dni i ryba pięknie by brała bo szyper super napłynął by na ławicę. Czy każdy z tych bezmyślnych człekokształtnych zapełnił by ją dorszem zanim pomyślał czy zmieści mu się to do pikaczento.

 

Czy szał zabijania przysłonił by ich zdolności oceny pojemności samochodu w stosunku do złowionych ryb??

A może kupili by w najbliższym sklepie pojemny bagażnik dachowy? Tak, to by było chyba bardziej w ich stylu niż myślenie.

 

To już jakaś choroba, zaraza, sam nie wiem jak to nazwać??

Do określenia tego zachowania pasuje mi tytuł pewnego niezbyt ambitnego, obrzydliwego, absurdalnego i brutalnego filmu produkcji Nowa Zelandia z lat '90   MARTWICA MÓZGU

 

A najgorsze jest to, że taki polaczek w przeciwieństwie do angola pojedzie 2 dni potem na zimowisko i zabije 100 okoni jednego dnia. Spakuje w reklamówkę, zaniesie do domu zrobi zdjęcie w wannie. Potem 1/4 oskrobie bo reszty nie będzie mu się chciało skrobać, po co jak ma pełny zamrażalnik dorsza. Pójdzie do sąsiada odda mu kolejne 25 bo więcej sąsiad nie weźmie bo skrobać to trzeba. Resztą nakarmi kota i świnie albo wywali jak mieszka w mieście :wacko:

 

Żeby nie było, że jakiś oszołom ze mnie , weganin czy coś. Zabiłem rybę nie raz i pewnie jeszcze zabiję. Ale mam swoje zasady. Gatunki które nie muszą się mnie bać w tym wszystkie łososiowate. Prawie wszystkie łowiska śródlądowe w których każda ryba jest dla mnie na wagę złota też są bezpieczne. Dorsza czemu nie kilka okoni z rybnego jeziora owszem wszystko jest dla ludzi ale z UMIAREM.

Edytowane przez Pszemo
  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W drugim przypadku chyba tylko jeśli mówimy o wypuszczaniu gatunków takich jak sumek karłowaty czy pstrąg tęczowy który uciekł z hodowli lub szczupak na wodzi pstrągowej jeśli prosi się o jego zabicie w regulaminie łowiska.

 

To drugie w nadmiarze jeszcze nikomu i żadnej wodzie nie zaszkodziło.

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

I Anglik, Niemiec czy Czech łowiący w Norwegii nie będzie sobie dupy zawracał przepisem o 15 kg filetów na osobę. Zapewne nie wszyscy bo i nie wszyscy Polacy olewają limity. Ale właśnie tutaj i na innych portalach stawia się Anglików za wzór ale .......... tylko na swojej wyspie :P . A później jest płacz i zgrzytanie zębów jak przed wjazdem na prom norwescy celnicy zważą towar.

Mnie zupełnie nie rusza bo na żonę i siebie wywozimy ok. 7-8kg B) a co się przez 2 tygodnie najemy ryb to wystarczy.

I uwaga dla przeciwników jedzenia mięsa z dorsza:

-"świeży" filet z dorsza kupiony w Realu czy Auchan ma się nijak do fileta zrobionego na łodzi i usmażonego po 1-2h od złowienia.

To są dwa zupenie inne gatunki fileta :P chociaż gatunek ryby był ten sam.

@sacha,

 

To nie jest tak do konca jak piszesz, angole nie jedza ryb slodkowodnych oprocz lososiowatych, nie zjedza tez poza granicami. Ale w morzu napierdzielaja z nielicznymi wyjatkami tyle samo co Polacy, Niemcy czy inni. Pstragi tam gdzie mozna glownie sie wali w lep, lososia jak mozna to samo. Jak nie mozna to nie. Szwedzi zreszta jak wyzej, lipienie i pstargi sa good for eating i tyle. My dawalismy im przyklad co wydac sie moze bardzo dziwne badz co najmniej naciagane aczkolwiek prawdziwe:)

 

Bujo

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zatem obiecana relacja. Z góry uprzedzam, jako że rejs był w założeniach żeglarsko - wędkarski a nie li tylko wędkarski, nie będę unikał technicznego żargonu, celem umajenia opowieści. :)

 

A było to tak...

 

Zbiórkę w porcie i zaokrętowanie, wyznaczono do godziny 12:00, za czym sam optowałem ze względu na krótki dzień i konieczność 4 godzinnej jazdy przez Zalew do Świnoujścia i dalej w morze. Nie chciałem płynąć po zmroku, bo to i nawigacja utrudniona ze względu na sakramenckie ciemności i konieczność jazdy w nabieżnikach, cała masa prac pogłębiarskich na torze, dużo szaland zajmujących połowę szerokości przejścia itd. Poza tym, choć tor wodny Szczecin - Świnoujście znam bardzo dobrze od ćwierćwiecza, przecież nie jestem pilotem portowym. Tutaj nastąpił pierwszy zgrzyt, bowiem część kolegów wędkarzy olała termin zbiórki i raczyli zjawić się na ostatnią chwilę albo godzinę później. Tak więc kiedy już wszyscy byli na pokładzie, silnik chodził  i już miałem rzucać cumy, nagle jeden delikwent oświadczył że zapomniał insuliny ( sic! ) i natychmiast musi jechać do domu po lekarstwo. Matko Boska! Jeszcze tego brakowało żebym wyszedł w morze z cukrzykiem bez insuliny i patrzył jak zapada w śpiączkę! Kolejna zwłoka. Ale że do domu nie było daleko ( Police ), ledwie z dwugodzinnym opóźnieniem wyruszyliśmy. Przejście zabrało mniej czasu niż zakładałem, ze względu na korzystny prąd płynący do morza, który dodawał nam prawie 1,5 węzła prędkości, więc o 17:10 minęliśmy główki ( a dokładnie jedną, wschodnią główkę ) Świnoujścia i wyszliśmy na Bałtyk.

Kurs: południowo - zachodni brzeg Bornholmu ( dla wtajemniczonych KD = 020 ) :)

Jako że wiatru było tyle co kot nasrał do kuwety a żaglówka waży jakieś 120 ton, stukamy na katarynie. Przy prędkości 4,5 knota, jeśli w pogodzie nic się nie zmieni, raniutko dojdziemy na łowisko. Załoga podzielona na dwie wachty i póki co wypoczęta, pełni je nader ochoczo, steruje, podaje do nawigacyjnej kawę i herbatę, prowadzi radosne dyskusje - jednym słowem jedzie na adrenalinie. I choć niektórzy nic a nic nie czują radości żeglowania po listopadowym morzu ( bo przecie przyjechali tu na ryby i tylko na ryby ), swoje proste obowiązki spełniają nieomal znakomicie. Myślę tu głównie o sterowaniu naszą, zagubioną w czarnym bezmiarze beznadziei, łupiną.

Pokręciłem się trochę po kokpicie, wydałem jakiś głupi i niepotrzebny rozkaz i jako że nic tu po mnie, idę do swojej kabiny i walę się w koję. Byle dotrwać do 20:00, czyli do kolacji. Ledwie zmrużyłem oczęta, już mnie budzą na wyżerkę. Idę do mesy załogowej, siadam przy stole, patrzę, a to delicje panie! Kawka, herbatka, chlebuś świeżutki, margarynka " Smakowita ", wszelkiej maści wędlinki, serki, pomidorki, ogóreczki oraz clou programu - mielone szprycowane pieczarką i białym serem z papryką, jeszcze poprzedniego dnia usmażone w pocie czoła przez naszą nieocenioną bosman Izę, w ilości 60 sztuk. Paluchy lizać! W ogóle micha na " Głowackim " zazwyczaj jest na sto dwa.

Po kolacji przyszedł wiatr. Słaby bo słaby ale zawsze. W dodatku ze wschodu, więc da się pełnym bejdewindem jechać po kursie. Dzwonię alarm do żagli i wyganiam wędkarzy na pokład do stawiania wszystkich żagli trójkątnych. Biorę ster we własne łapy, wykręcam do wiatru i stawiamy od tyłu po kolei: grot, grotsztaksel, grotstensztaksel, sztafok i kliwer.  :D

Odstawiam silnik. Statek idzie 3 - 3,5 węzła, można jechać.

W nocy wiatr odszedł na NE ( nord - east ), chłopaki musieli odpaść i kiedy koło 07:00, po dobrze przespanej nocy ( a co! ) wyszedłem na pokład, statek szedł kursem na NW ( nord - west ) w ostrym, jak na możliwości rejowego żaglowca, bejdewindzie. Po prawej burcie w stronę dziobu widać było zarys Bornholmu w odległości mniej więcej 16 mil, zaś po lewej burcie w stronę rufy, majaczyła Rugia, czyli półwysep Jasmund. My byliśmy gdzieś pośrodku. Krótki rzut oka na plotter a potem na mapę i widzę że za jakieś dwie godziny będziemy przełazili na płytką łachą, o głębokości między 7 a 13 metrów. W dodatku widok dwóch ryboli trałujących po obrzeżach ławicy, utwierdził mnie w przekonaniu że to tu! Tu MUSI być ryba! Tu dokonamy mordu.

Po śniadaniu wędki poszły w ruch. Wszelkiej maści pilkery, przywieszki w ilości od jednej ( nasz Łukasz ) do pięciu - sześciu, kolory raczej oczojebne, pomarańczowe fluo albo zielone. Żagle idą w dół i stawiam statek w dryf na głębokości od 9 do 11 metrów. Po chwili na pokładzie meldują się pierwsze dorsze. Znaczy napływ dobry. Zabawa trwa około godziny. Stopniowo ilość brań się zmniejsza i wykrzywione niezadowoleniem gęby mięsiarzy mówią mi że czas zmienić miejsce.

Przestawiam statek jakieś pięć kabli na wschód w miejsce gdzie głębokość dość gwałtownie zmienia się od 16 do 7 metrów. Dryfujemy z głębokiego na płytkie. Biorą kolejne ryby, w tym dwa diabły morskie. Nasz forumowy kolega Pumba coś tam złowił ale zdaje się wypuścił i teraz głównie zajmują się z drugim naukowcem swoimi obowiązkami zawodowymi, czyli ważą, mierzą, spisują z GPSa pozycję, wypełniają jakieś tabele, opasłe formularze a przy tym fachowo opowiadają o rybach.

Po kolejnej godzinie brania słabną, więc chief mechanik uruchamia maszynę i na katarynie idziemy około mili nad wrak. Zamierzam przedryfować nad nim, niestety Neptun chciał inaczej i nieco nas zniosło. Mogłem oczywiście napłynąć ponownie ale mi się już nie chciało. Zresztą sam łowiłem a to jak wiecie, wciąga. :)

Tutaj zaczęło się eldorado. Łowili w zasadzie wszyscy i łowili jak na te czasy, dużo. Ryby meldowały się na pokładzie co kilkadziesiąt sekund, były dublety i jeden triplet zdaje się. Dużo ryby, dużo krwi. Tego dnia padło 125 dorszy z tego co pamiętam.

Na tym w zasadzie można by zakończyć relację.

Potem była nocna jazda do Ronne, stolicy Bornholmu, rybna kolacja w porcie, popijawa do 3 w nocy i wkur... chief, który nie mógł spać z powodu pijackich śpiewów i głównym wyłącznikem zgasił światło.

Rano po śniadaniu, wgoniłem towarzystwo na maszt, celem odwiązania żagli rejowych, wiatr bowiem na powrót mieliśmy dobry, baksztagowy. Poszło czterech, reszta wolała uniknąć ekwilibrystyki na rejach, na wysokości 24 metrów nad pokładem. Nawet ich rozumiem, sam też nie przepadam. Ale kapitan nie musi, on wydaje rozkazy. :)

Na łowisko dotarliśmy tuż przed zmierzchem i panowie łowili w zasadzie w nocy. Brania były słabe ale i tak lepsze niż na niektórych wycieczkach z Łeby czy Kołobrzegu. Padło 28 sztuk.

Potem był nocna jazda do Świnoujścia i ranna przez Zalew do Trzebieży. Po zacumowaniu i uściśnięciu dłoni, towarzystwo szybko, niektórzy nawet w tempie błyskawicznym, wynieśli się na brzeg, wsiedli do samochodów i pojechali do domów, unosząc w bagażnikach sporą ilość rybiego mięsa. Czwórka która najszybciej spieprzała, pozostawiła po sobie zasrany i zapchany kibel w lewej czwórce ( czteroosobowej kabinie na lewej burcie ).

Ale w sumie było miło.

Jeśli ktoś chętny posmakować uroków żeglugi i morskiego łowienia dorszy, oczywiście zapraszam następnym razem...

Edytowane przez skippi66
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ślepy okonek doskonale da sobie radę w dalszym życiu. Funkcje oczu znakomicie przejmie linia naboczna.

Mój Ty Mały Ichtiologu :angry:  Mam propozycję: załóż sobie opaskę na oczy, bo może to co spotkało tego okonia było zbyt drastyczne. Następnie zacznij żyć posługując się słuchem. Tylko niech nikt ze znajomych/rodziny Ci nie pomaga. Zobaczymy ile wytrzymasz :angry:

Chłopie, nie pisz w tak kategorycznym tonie o rzeczach, o których nie masz pojęcia. Niedawno dawałeś niezłe popisy jako limnolog, teraz kontynuujesz tę ciekawą tradycję.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mój Ty Mały Ichtiologu :angry:  Mam propozycję: załóż sobie opaskę na oczy, bo może to co spotkało tego okonia było zbyt drastyczne. Następnie zacznij żyć posługując się słuchem. Tylko niech nikt ze znajomych/rodziny Ci nie pomaga. Zobaczymy ile wytrzymasz :angry:

Chłopie, nie pisz w tak kategorycznym tonie o rzeczach, o których nie masz pojęcia. Niedawno dawałeś niezłe popisy jako limnolog, teraz kontynuujesz tę ciekawą tradycję.

Powtarzam tylko to co wyczytałem w różnych książkach. Tamże stało napisane i było powtórzone, że ryby bez oczu dobrze sobie radzą. Ale że snu z oczu mi to nie spędza, więc pozyskanych informacji nachalnie nie weryfikowałem.

Dalej nurtuje Cię problem termokliny? Zimą? Ale oczywiście możemy znowu podyskutować.

 

Mały Ichtiolog.

 

PS. Właśnie zweryfikowałem i oczywiście mam rację, jak zwykle. A Ty nie masz i już. Z termokliną też nie miałeś. Mój ty mały ichtio - limno - trollu. :angry:

Edytowane przez skippi66
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cały opis bardzo fajny.

Mam na myśli klimat wyprawy, łażenie po rejach(pierwszy bym był, żeby leźć do góry :D ) połączone z dorszowaniem, którego jeszcze też nie zasmakowałem. Mimo, iż do żeglarstwa mi dość daleko(choć miałem nawet takowy "przedmiot" i "zaliczenie" na letnim obozie podczas studiów na AWF- ale to pewno podstawy podstaw były ;P ) to z pewnością taki mix musi być super przeżyciem. Ale szczegóły chyba utwierdzają w przekonaniu, że taki wypad najlepiej zorganizować grupą znajomych, żeby się nie rozczarować i nie żałować zainwestowanych czasu i pieniędzy....

 

 

Pozdrówka

Kamil

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Powtarzam tylko to co wyczytałem w różnych książkach. Tamże stało napisane i było powtórzone, że ryby bez oczu dobrze sobie radzą. Ale że snu z oczu mi to nie spędza, więc pozyskanych informacji nachalnie nie weryfikowałem.

Dalej nurtuje Cię problem termokliny? Zimą? Ale oczywiście możemy znowu podyskutować.

 

Mały Ichtiolog.

 

PS. Właśnie zweryfikowałem i oczywiście mam rację, jak zwykle. A Ty nie masz i już. Z termokliną też nie miałeś. Mój ty mały ichtio - limno - trollu. :angry:

Bardzo prosiłbym o podanie źródła, czyli tytułów tych książek, bo manipulacją mi to jakoś pachnie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

Ładowanie
×
×
  • Dodaj nową pozycję...