Skocz do zawartości

JERKBAIT w RYTMIE dobrej MUZYKI


francisco scaramanga

Rekomendowane odpowiedzi

Muzyka to rzeka - im dalej od źródeł tym więcej brudu i śmieci niesie. Mało kto ocaleje.. Obertroll tylko stwierdza fakty  :) Jak zgoda..to Joszko Broda 

 

Skoro muzyka prawdopodobnie istniała już w czasach prehistorycznych, to jakiż śmietnik nam tu prezentujesz? :) Co najmniej jakaś rzeka przemysłowa albo i tegoroczna Odra.

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...
  • 2 tygodnie później...

Czas leci nieubłagalnie, muzyka zostaje, ale zawsze smutno się robi, gdy odchodzi ktoś taki. Słuchanie jej charakterystycznego, niskiego głosu zatrzymuje czas gdzieś w latach siedemdziesiątych i ni cholery nie pozwala się zestarzeć. Zapalę dwie świeczki, jedna z "Future Games", druga ze wspaniałego "Rumours":

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Sławku, kwestia gustu. Przepadam za jednym i drugim. I jeszcze za tym trzecim, gdy Danny Kirwan i Bob Welch wyszli z cienia po odejściu Petera Greena. Chyba można traktować ich muzykę, jak dokonania trzech zespołów. Są też wielbiciele "Tango In The Night", ale mój Fleetwood Mac kończy się właśnie na "Rumours". Perfekcyjnie wyprodukowana, równa, wypełniona świetnymi kompozycjami płyta, kwintesencja amerykańskiej muzyki lat siedemdziesiątych. Paradoksalnie, nagrana przez w połowie brytyjski zespół. Drugi taki album, obok "Breakfast In America" Supertramp.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ale jak Sławku one smęciły! Bądźmy uczciwi. Ja też wolę FM z czasów Greena, Spencera i Kirwana, ale nie powiem, że od przyjścia Steve i Lindsaya zespół się skończył. Bo to był nadal zespół wybitny. Bossowie zwyczajnie mieli nosa. Doszli do wniosku, że pewna epoka w muzyce skończyła się. A nosa zawsze mieli. Przyjmując Kirwana, potem Christinę, Westa i Welcha, a na koniec Nicks i Buckinghama. Trzeba zauważyć, że wielu innych podeszło do tego podobnie i zmieniło się ich granie. "Trick of the Tail" to już nie ten wcześniejszy Genesis, a do "90125" długo musiałem się przekonywać. Popatrz na innych z tego czasu. Mój ulubiony Moody Blues. Jeszcze "Octave", ale "Long Distance Voyager"? Całkowite zaskoczenie. Czy to gorsza muzyka? Nigdy tego nie powiem. Nie wszystkim działającym przez kilka dekad udało się pozostać na szczycie. Taki Jeffferson przykładowo. Katastrofa. W przypadku FM to zawsze było częste odwoływanie się do wpływu jednych na pozostałych i może to była recepta na ich długowieczność. Bob Welch nie starał się podczas koncertów w "Oh Well" brzmieć inaczej niż Green, a Buckingham na siłę przebić Welcha w jego "Hipnotized". To może jeden z moich ulubionych, który w mojej opinii tak ładnie łączy wszystkie okresy.

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Moim naturalnym obowiązkiem, jest być przeciw  :) 

 

Drugie życie w muzyce rozrywkowej sprowadza się zwykle do biznesowego odcinania kuponów. Tu też zmonetyzowano - po żenującym w gruncie rzeczy "upopowieniu" -  świetnie brzmiącą nazwę. Tak samo było z Joy Division. Wg tej logiki, ogryzki z Bad Seeds zrobiłyby rynkową furorę po tranzycji na bardziej popularne polo disco.. albo rap  :D

Bach też był jeden..

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Moim naturalnym upodobaniem jest podroczyć się, jeśli mam inne zdanie ????. Drugie (a w przypadku Fleetwood Mac trzecie) życie nie zawsze sprowadza się do odcinania kuponów. Na zmianę stylu miało wpływ odejście Greena, a potem Kirwana. Muzyka się zmieniła, ale stanę w obronie jej poziomu. Jeśli "Rumours" zarobiła furę kasy, to dlatego, że jest świetną płytą, a zysk jest "skutkiem ubocznym". Jasne, jest masa przykładów wolt, którym towarzyszy zawstydzające danie...ciała. Z perspektywy czasu widzę korzyść w tym, że grupa odeszła od bluesowego grania. W przypadku Fleetwood Mac chyba najczęściej spotykam się ze starciem wielbicieli bluesa z obrońcami popu, fanów Kirwana ze zwolennikami Nicks, porównywaniem Greena z Buckinghamem. Bawi mnie to, bo moje top 3 to "Rumours", "Future Games" i "Then Play On". Spośród utworów pewnie bym rzucał kostką: "Man Of The World", "The Green Manalishi" i "The Chain". Na pop, Sławku, nie ma co się obrażać. Nie wszystko jest łupanką z RMF FM. Wystarczy pogrzebać trochę dłużej i mieć ze słuchania sporo frajdy. Ćwiczenie łamania stereotypów procentuje czasem zaskakująco.

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rock to też pop.. nieco bardziej ambitny, i nie aż tak bardzo mdły jak te ładne piosenki, wykonywane przez niesamowicie ładnych working class hero. To czyni różnicę - niewielką, ale dobre i to  :) Słuchałem tego pierwszego przez całe dekady, ale kudy rockowi do takiego Monteverdiego? Tak jak kompulsywnym pląsom techno do wyrafinowania tanga ? Przepaść.. Też kiedyś sądziłem, że mam świetny gust.. ale jednak całkiem nie ogłuchłem.. :)   

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tia, Bach był jeden. No i pewnie nie komponował  dla pieniędzy. Mieli zamknąć za sobą drzwi, czy dalej brnąć? Bez Greena, Spencera i Kirwana? Cóż złego, że robiąc muzykę na świetnym poziomie, której ludzie będą jeszcze długo chcieli słuchać i zarobili przy okazji kupę szmalu? Można słuchać Bacha i fenomenalnego wykonania Dreams Lanie Gardner. Cóż za głosik i luz. Nigdy nie przepadałem za country, ale mam kilku wykonawców, których chętnie słucham. Lubię świetne kompozycje Jimmiego. Webba i głos Glena Campbella. Jest jakiś powód, by tego nie słuchać?

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeszcze chciałbym skrobnąć o biznesowym odcinaniu kuponów, o którym wspomniał Sławek. Może mieć ono różne oblicza, a zmiana granej muzyki wydaje się niekoniecznie tak bolesna, jak mogłoby się wydawać. W przyszłym roku Metallica wydaje nowy album i przyjeżdża do Polski. Bilety tanie nie są, koncerty odbędą się na Narodowym, więc najlepsza akustyka będzie między Wedlem, a Teatrem Powszechnym. To miejsce jest za free. Jest też gratka dla fanów. Za niewielką (?) dopłatą można nabyć pakiet biletów, zjeść coś, wypić, zajrzeć za scenę, dostać plakat z autografami, wreszcie spotkać się z dwoma (!) członkami zespołu. Za taką moc atrakcji cena wydaje się symboliczna. 15 000.00 (piętnaście tysięcy) złotych polskich. W nawiązaniu do tej atrakcji przypomniał mi się koncert Megadeth w warszawskiej Stodole. Kwestia gustu i preferencji, ale nie da się ukryć, że to też Wielka Czwórka thrash metalu. Kiedyś przepadałem za jednymi i drugimi. Jakoś godzinę przed koncertem na trawniku pod klubem natknąłem się na czterech długowłosych kolesi. Jeden rudy jak Lis Witalis. Ludzie podchodzili, zagajali, przybijali piątki, robili sobie zdjęcia. Jak nagle się pojawili, tak znikli. Zagrali naprawdę świetny koncert. Chyba Ulrich z Hetfieldem bardziej lubią dokładać kolejne zera na koncie. Czarny album przełknąłem, "Load" uznałem za rockowy eksperyment, rzępoły z orkiestrą symfoniczną ominąłem szerokim łukiem, Lou Reeda i Lady Gagę uznałem za idiotyczną pomyłkę, Teraz odechciewa mi się sięgać nawet po "Ride the Lightning". Źle mi się kojarzy. Wolę "Peace Sells..." rudego kolesia, albo "Arise" Sepultury.

Edytowane przez Maciej W.
  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

Ładowanie
×
×
  • Dodaj nową pozycję...