Skocz do zawartości

JERKBAIT w RYTMIE dobrej MUZYKI


francisco scaramanga

Rekomendowane odpowiedzi

Ech, mój Crosby to the Byrds. Ci z kolei są u mnie na szczycie jako interpretatorzy Dylana.

Swoją drogą do the Hollies też mam wielki sentyment, a Nasha z Crosbym i Stillsem omijałem szerokim łukiem. Gdyby nie Byrds, pewnie nie słuchał bym lata później tyle Stone Roses, My Bloody Valentine, the Church, czy the Smiths. Nie wiadomo czy w ogóle powstałaby ta muzyka bez brzęczących Rickenbackerów McGuinna i Crosby'ego.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Hmmm. Myślę, że CSN(Y) jeszcze długo nie zostaną pokonani po tamtej stronie wielkiej wody. :) Ile było można jechać na przeróbkach kawałków ryczącego kozła? ;) Właściwie prawie każdy robił to lepiej od niego. Do tego nawet nie były potrzebne niezłe głosy Clarka, Crosbyego i Mc Guinna.  :) Odejście tych dwóch pierwszych właściwie niczego nie zmieniło. Z folk rockowych stali się bardziej coutry rockowi. Wydaje mi się, że trochę jechali na tej swojej legendzie jako jednej z lepszych odpowiedzi na brytyjską inwazję. Muzyczny świat im niestety szybko odleciał. Dla mnie ich największym osiągnięciem był Eight Miles High. Tu zdecydowanie najlepsze w wykonaniu CPR. Gitara Pevara to poezja.

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Masz rację, że the Byrds się szybko przejedli, tak samo jak przejadła się hippisowska rewolucja. Po prostu ich lubię i mam sentyment z dzieciństwa. Muzykę lat 70-tych odkrywałem trochę później i musiałem dokonywać selekcji, bo jest tego tyle, że życia zbraknie na poznanie wszystkiego. Lata 60-te były wałkowane na okrągło w domu, czy to z winyli, czy ze szpulowca. Stąd moje pierwsze skojarzenia z Marriottem to Small Faces, z Winwoodem to Spencer Davis Group , a Jon Lord był w domu liderem the Artwoods. Na Humble Pie, Traffic, czy Deep Purple rodzice się nie załapali. Skończyło się imprezowanie, pojawiły się dzieci i rozrywka ograniczyła się do słuchania staroci. Mi, podobnie jak moim synom, było później dużo łatwiej odkrywać nowe rzeczy i poszerzać muzyczne horyzonty. Gdybym w dzieciństwie miał do czynienia wyłącznie z Koterbską, Połomskim i Santor, pewnie nie byłoby tak różowo. Najważniejsze, to w każdej wolnej chwili słuchać. Muzyka jest teraz dostępna w takim stopniu i w takiej ilości, że szkoda marnować okazję.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

:) Chyba pierwszym zachodnim singlem był u mnie w domu SDG z Gimme some lovin z jednej strony, a z drugiej już nie pamiętam. Być może to było Keep On Running? Wydany przez wytwórnię Fontana. A jak te zachodnie płyty pachniały. Ktoś jeszcze pamięta?

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Poszperałem. Na odwrocie był "Blues in F". Wspaniała muzyka. Wypada chyba przypomnieć te dźwięki. W komentarzu na YT ktoś napisał: "If yout feet aren't moving when this is playing, you may just be clinically dead". Nic dodać, nic ująć.

. Może jeszcze cover SDG. Niesamowity Terry Kath przebił świetny oryginał.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Długo Maćku myślałem i...wymyśliłem! :)  A później znalazłem. Na drugiej stronie na 100% był "Sąsiad, sąsiad". https://www.discogs.com/release/2831877-Le-Spencer-Davis-Group-Gimme-Some-Loving-Neighbour-Neighbour Prawdopodobnie SP na różne rynki zawierała inny utwór na drugiej stronie. Bez bicia przyznaję, że dzisiaj bym wybrał z pewnością "Blues in F"

A jak Chicago to też Blood, Sweat and Tears. :) Ale nietypowo, w moim najbardziej ulubionym Sometimes in Winter z S. Katzem na wokalu. Taki kawałek na zimowy wieczór.

Edytowane przez jachu
  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A jak BS&T, to zabawię się w domknięcie kręgu znajomych. Taka urocza niebluesowa miniatura na zakończenie bluesowego albumu:

Wielka postać amerykańskiej muzyki. A może ogólnie - amerykańskiej kultury. Szkoda, że u nas praktycznie nieznana. Przypominam sobie jedynie jedną audycję o Kooperze z lat siedemdziesiątych w Trójce. Żeby jeszcze bardziej domknąć temat, oczywiście na jakiś czas, :) Taki filmik z Lynard Skynard, których odkrył i producentem ich najważniejszych płyt był Al Kooper. To co zrobił na swoim Gibbbsonie Collins i jego koledzy zwyczajnie powala. A przypomnieć można, że w 1977 roku świat już szalał w rytmie disco i punk. Emocje ludzi na stadionie w kolebce ruchu hippie niesamowite i chyba nic się do dziś nie zmieniło. Właśnie oglądałem film z jakąś czarnoskórą dziewczyną o afrykańskim nazwisku i ona słuchając Free Bird reaguje dokładnie tak samo.https://www.youtube.com/watch?v=5sydpvrdEJc

Edytowane przez jachu
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jak coś czasami dziwnie potrafi się połączyć. W upalnym lipcu 86 w RIAS Berlin kilkanaście razy dziennie i do znudzenia leciały Bransolety i ich Manic Monday. W Qasimodo przy Kantstrasse słuchało się zwykle jazzu we wszelkich odmianach, przy którym Guiness wyjątkowo dobrze smakował. Rok później dał tam nieplanowany godzinny koncercik Prince. Chyba domyślam się dla kogo konkretnie Książe napisał Manic Monday. Najpiękniejsze oczy w historii muzyki i jakby nieco zblazowany B.J. Amstrong (Green Day, Network) w korespondencyjnym wykonaniu: 

"Wow ale głos". Coś jak mój przed mutacją. ;) Śpiewało się kiedyś w szkolnym chórze. My czterej i całe stado koleżanek. :) 

No było parę dobrych męskich głosów w historii muzyki tzw. rozrywkowej. Może taki całkowicie nieznany większości?

Edytowane przez jachu
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Znalazłem takie słowa, z którymi zgadzam się w stu procentach, więc pozwalam sobie zacytować. "Rok 2005. Królowa Elżbieta spotyka się z czterema najbardziej wpływowymi szarpidrutami swojej epoki: Brianem Mayem, Jimmym Pagem, Erikiem Claptonem i Jeffem Beckiem. Tylko Hendrixa brakuje. No, ale on już wtedy nie żył. Królowa zagaduje z każdym z nich. Poza Beckiem. Wygląda, jakby kompletnie nie kojarzyła, kim jest. Choć jako gitarzysta swoich trzech kolegów razem wziętych wciągał nosem."

Mija miesiąc od śmierci Jeffa Becka. Szkoda czasu na wymienianie gdzie i z kim grywał przez te sześćdziesiąt lat na scenie, ile nagród otrzymał. Od dawna zastanawiam się który z wielkich gitarzystów tak by to potrafił wyśpiewać na gitarze? Może Santana, bo on też przecież śpiewa grając swoją gitarą? Może Pat Metheny? Niebywałe co on zrobił z tą kompozycją Wondera. Do tego jeszcze wtedy młodziutka Kangurka-Tal na basie. Kosmos.

Edytowane przez jachu
  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 tygodnie później...

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

Ładowanie
×
×
  • Dodaj nową pozycję...