Skocz do zawartości
  • 0

Zabawne przygody wędkarskie


Smaczek

Pytanie

Jak powszechnie wiadomo, brać wędkarska to ludzie z bardzo dużym poczuciem humoru (zwłaszcza kiedy opowiadają o złowionych przez siebie rybach :lol: ). Chciałbym zdopingować więc forumowiczów do opisania przeżytych przez nich zabawnych przygód wędkarskich. Aby zachęcić sam zamieszczam poniżej jedną z moich (to już drugi opis- po wątku Kto mnie pobije?).

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 58
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy dla tego pytania

Top użytkownicy dla tego pytania

Rekomendowane odpowiedzi

  • 0

Rok 1986, był to bardzo dziwny rok. Ryb jeszcze było co niemiara (mówię przymajmniej o Odrze), a i rzeka już nie śmierdziała tak jak jeszcze w końcówce epoki Gierka. No i te szczupaki, może niezbyt duże, ale za to jakie łakome. Jako bardzo młody adept spinningowania wybrałem się na rybki silnie zdeterminowany na zębate. Ale, że ryby zawsze biorą lepiej po drugiej stronie postanowiłem skorzystać z promu (niestety portem docelowym nie było Ystad) i pozwiedzać drugi, odrzański brzeg. Dotarłem właśnie swoim niebieskim bolidem (Komar 3) na przeprawę i czekam. A nie nudziło mi się wcale, bo akuratnie w pobliżu z wielkim łomotem co chwila zaganiał szczupak. Przez wrodzone lenistwo wolałem go obserwować niż na niego zapolować (nie chciało mi się rozkładać wędki zwyczajnie). Ale obsług promu była bardziej zawzięta. Po kolejnym ataku gość z Popularesem w ustach rzekł elokwentnie- Kur.. , od rana tu napier...., żebym choć miał jakiegoś żywca, albo jaką blachę. No i właśnie w tej chwili jego mętny wzrok spoczął na mojej skromnej osobie. Hmm, młody, nie masz jakiej blachy?. No coż miałem odpowiedzieć? Ja młody, czas jesienny, a kąpiel w Odrze żadna przyjemność. Pomyślałem, że i tak nie weźmie więc chętnie pożyczyłem blachę. A, że ze mnie bidny żuczek był i zaopatrzenie w sprzęt wędkarski w owych czasach bardzo mocno szwankowało, była to moja jedyna obrotówka (wahadła nie posiadałem żadnego). Pamiętam, że była to bardzo dobra polska podróbka Meppsa -Moby Dick. A jak człek z jedną jedyną blachą na ryby jeździł (lekki plecak jak się na ryby jechało, a ciężki jak wracało, obecnie odwrotnie) to musiał jakoś się zabezpieczyć (antykoncepcja taka) co by za szybko nie musiał do domu po zrywce wracać. A ja to robiłem tak- odcinałem kotwiczkę, i za pomocą żyłki 0,20mm przywiązywałem drugą, a na to chwost czerwony bo miał magiczne działanie. I jak się normalnie żyłeczką o średnicy 0,25 łowiło, to każdy zaczep to tylko strata kotwiczki była (podpatrzone u MacGiver'a). No to gostek nieświadom tej małej modyfikacji założył blaszkę na wędzicho i naprzód. A, że żyłka u niego coś z 0,45 na kształt spreżyny to blaszeczka nawet się kręcić nie chciała na tym trzymetrowym odcinku prowadzenia (taki zasięg rzutu). Dziwne, ale wcale to wszystko mnie nie martwiło. Ale zębaty nic sobie z tego wszystkiego nie robił i chyba już za drugim rzutem wykopyrcił. Gość przycinka, bałwany wody i luzik. Facet ze stoickim spokojem rzekł tylko Kur.. lekko licząc dwadzieścia pięć razy. Ogląda balszkę i oczy przeciera Niedosyć, że spier..., jeszcze kotwice odgryzł!. No cóż, ja tak bardzo chciałem na drugą stronę przepłynąć, że go od tego przeświadczenia nie próbowałem odwieść. A legenda o szczupaku, co cęgi w pysku miał, jeszcze przez miesiąc przez okolicznych bardów przy lampce wina była opowiadana :mellow: .

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 0

http://jerkbait.pl/forum/images/message_icons/icon10.gif

 

pamietam, jak raz z ojcem z ryb wracalem, normalnie, trmawajem ...

siedzial kolo nas taki gosciu, starszy, w kufajce i gumofilcach, taki kiedys byl design, nie tylko garniturow ...

cos tam o rybarce zagadywal, ale ze troche nie w formie byl, tzn. pod wplywem alkoholu, to niewiele z tego belkotu zrozumiec moglismy, no ale facet sie sprezyl i w koncu z belkotu na jakis ludzki jezyk przeskoczyl i zaczal nam opowiadac jak on na wielkego suma, z odry, polowal ...

 

no wiec najpierw zrobil taaaaka zajebista kule z ciasta, tu pokazal gestem w powietrzu, ze kula byla wielkosci bulki grahamki ...

my z ojcem nic, mordy jak z kamienia, zwieracze juz puszczaja, z oczu lzy strumieniami chca walic, ale my nic ...

ale jak klient sypnal: ... zarzucilem, a potem przywiazalem sie do drzewa ... to juz nie wytrzymalismy!

dalej nie pamietam, bo stracilem przytomnosc http://jerkbait.pl/forum/images/message_icons/icon10.gif

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 0

Dwie fajowe sytuacje:

- Jesteśmy z kolegą na rybach, mięcho się nazywał (ksywa), strasznie gryzły komary, pojechał kupić areozol, poprosił w sklaepie cos na komary, przyjechał posmarował się chciał podac mi ale zobaczyłem że komary obsiadaja go jak muchy starego kotleta, później patrzymy a na etykietce pisało: Wabik na komary, otworzyć i postawić 30m od siebie. :D kupił na komary to mieliśmy komary. :D

- Z tym samym mięchem łowiliśmy białą rybe, było już to w nocy, chciliśmy ją dociązy, a jak wiadomo najlepsza jest ziemia z kretowiska, mięcho poszedł po ziemie, wraca, ugniata, ugniata i nic, przyświeciłem a tu sie okazało że to nie kopiec kreta, ale kopiec kaka, ktoś narobił z górką a miecho myslał że to kretowisko :wacko: .

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 0

To zdarzenie miało miejsce w zamierzchłych czasach (lata 60-dziesiąte)

Nałogowo chodziłem wtedy (po szkole) na Wisłę w okolice żoliborskiego burzowca i klubu Sparta. Miejsce to było okupowane przez stały zespół wędkarzy łowiących piekne brzany, sumy i sandacze, że o leszczach nie wspomnę... Nam 10letnim kajtkom wolno było łowić żywce i donosić je Panom Wędkarzom...

Któregoś dnia zamiast 2 częściowej bambusówki i motka z żyłką pojawiłem się na brzegu z 3 częściową gruntówką wyposażoną w katuchę z żyłką 0.45 - prezent urodzinowy.

O tym abym znalazł wolne miejsce poniżej wypływu burzowca nie mogło być mowy, więc ustawiłem sie na napływie i z ręki wypuszczałem ciężarek w samo ujście. Na haczyku dyndał pęk dżdżownic. W pewnej chwili poczułem szarpnięcie uniosłem wędkę i z wody wyłoniła się brzana (zwana nad Wisłą ślizem). Opierając sie na doświadczeniach wynikających z łowienia kiełbii i uklei usiłowałem unieść ją do góry na batoga. Brzana miała dobre 4 kg. wiec do góry wyjść nie chciała, a ja zdesperowany zeskoczyłem z burzowca, zarzuciłem wędkę na ramie i zacząłem biec od brzegu!!! :lol:

Brzana wyjechała na plaże po 10 krokach, a ja ją wlokłem jeszcze dobre 50 m. a towarzystwo goniło za mną z krzykiem, abym się zatrzymał!

Kiedy już ochłonąłem i nacieszyłem sie moją zdobyczą od brukarza, który był zawiaduszczym tego całego towarzystwa usłyszałem - siadaj z nami - znajdzie się jeszcze miejsce na 1 gruntówkę!!

Od tej pory ile razy zjawiałem się przy Sparcie słyszałem - no na co czekasz rozkładaj kij - trochę miejsca się znajdzie...

Byłem już swój.

Gadda

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 0

Niewiem czy widzieliście jak 10kg sandacz radzi sobie na ziemi? kolega wyjoł takiego na rzece połozył go a brzegu, a on normalnie chodził odpychając się przednimi płetwami, szedł w strone wody, kurde to był widok.

Pewnie go z podwodnej budki z piwem ktoś wyciągnął i chciał czym prędzej wrócić wężykiem.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 0

Jak byłem jeszcze młodzianem bardzo często jeździłem na zawody wędkarskie. A że moje koło w nazwie ma Budowlani to i więcej dodawać nie trzeba co się przeważnie na takich zawodach działo. Ale hitem największym była następująca przygoda. Mieliśmy takiego gościa w kole co nosił okulary jak denka w butelkach od wina. Przez to miał bardzo duże kłopoty niektóre czynności wykonywać, jak robienie pętelek z żyłki. Normalnie na czuja to robił, przytrzymując żyłkę palcami i na łokciu wiązał. Z tej też przyczyny były one delikatnie mówiąc ponadwymiarowej wielkości. A że mógł dojrzeć tylko spławiki wielkości boi to łowił jedynie okonie i szczupaki. A tak w ogóle to gośc miał fajnie na imię- Teodor. No i pokończyły się zawody, komisja waży ryby i zlicza punkty, reszta trąbi piwko i w zdecydowanej większości mocniejsze trunki. A Teodor czasu nie zwykł marnować, naniział (cudem jakimś) żywca na kotwę (wielka kotwica) i sru do wody. A wszyscy patrzyli z podziwem na Teodora wyczyny. Nie minęło 5 minut, a korek pod wodę się schował (i to wcale za sprawą kajaka nie). Gawiedź cała na nogi równe i na dwie frakcje się podzieliła. Jedni mówią Tnij, drudzy Poczekaj. Rozdarta wtenczas Teodora dusza. Z nerwów paznokcie obgryza. Ale druga frakcja namawia Przypal kocybucha. No to Teodor Klubowego wziął z przejęcia na trzy machy, a jak filtr mu się zaczął palić, to już wszyscy zgodnym chórem krzyczeli Teraz go, teraz. No i szarpnął wędką wędkarz okrutnie, i jazgot z wędki się wydobył. A kręcił korbą Teodor nic ze wściekłych odjazdów szczupłego sobie nie czyniąc. I kiedy już na zawsze bytność ryby w wodach śródlądowych końca dobiegała wszystkim ukazał się widok przerażający. Szczupak (kilówka), a ciut za jego ogonem okoń (15 cm) i w takiej kolejności pływali. Znów cała brać wędkarska na dwa obozy się podzieliła, jedni twierdzili, że okoń swojego kolegę w ostatnią drogę odprowadza, drudzy, że Teodor tak długo z zacięciem czekał, iz szczupak nie tylko zdążył zjeść żywca, ale już go nawet wysra.. Ja, młody i głupi (teraz tylko głupi jestem) druga opcję popierałem. I gdyby człek zacny tego tandemu z wody nie wyciągnął to i do dziś najtęższe wędkarskie głowy teorie by snuły jaka była przyczyna takiego stanu rzeczy?

A w końcu się okazało, że szczupak podczas ataku w MegaPętelką łeb wsadził i jak go Teodor przyciął to mu żyłka weszła za skrzela i przez tego wszystkiego następstwem było posądzanie szczupaka o błyskawiczną przemianę materii, albo że się mały okonek na takiego szczupaka zasadzał. O tego momentu Teodor chcąc jeszcze bardziej swemu wędkarskiemu szczęściu dopomóc jeszcze obszerniejsze pętelki robił (a być może mu się tylko wzrok pogorszył).

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 0

Pewnego razu aby załagodzić spory w rodzinie, że nie zajmuję się dzieckiem postanowiłem połączyć przyjemność z obowiązkiem. Zabrałem Sarę tak ma na imię moja córka ( 3 latka), na łowisko pstrągowe. Przyjeżdżamy na miejsce stoi kilku gości i oczywiście pada z mojej strony pytanie Jak biorą? - Stoimy dwie godziny i jedno skubnięcie na paproszka. Nie zrażony informacją rozkładam wędkę , otwieram skrzynkę i karzę wybierać Sarze przynętę. Co wybrała PERCH-a PH8F HP. Ja oczywiście oczy jak 5 zł z rybakiem ale cóż ONA łowi ona decyduje. Pomagam jej rzucić, i widzę te uśmieszki i któryś gościu mówi że tu takich potworów to nie ma. Sara wkłada wędkę sobie pod kolano i zaczyna kręcić. Tego nie da się opisać jak dziecko w jej wieku kręci kołowrotkiem. Po trzecim pełnym obrocie szczytówka się wygina w pałąk. Ja dumnie rozglądam się na boki i mówię małej że ma rybę a ona patrząc dookoła i pyta Gdzie bo nic nie widzi. Dopiero jak rybka wyskoczyła z wody to zajarzyła. Ta sytuacja powtórzyła się jeszcze 3 razy. Mała z czterema pstrągami (czterdziestaki) została królową łowiska a Panowie z sąsiedztwa tylko pokiwali głowami z szacunkiem. Tego dnia tylko Sara złowiła rybę na tym łowisku.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 0

Fantastycznie! Sara dała kolesiom popalić. Mogę sobie wyobrazić jak tak małe dziecko próbuje łowić. Ostatnio rozpocząłem naukę mojego, zdecydowanie większego. Efekt, dwie godziny i ... sprawne operowanie wędką (nie castingową :D). Teraz pyta się kiedy pojedziemy ponownie.

 

Pozdrawiam

Remek

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz na pytanie...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

Ładowanie

×
×
  • Dodaj nową pozycję...