Skocz do zawartości

Listopad


lukomat

Rekomendowane odpowiedzi

Dla mnie listopad to wyprawy za lipieniem ciężko trafić z wodą w takie miesiące jeśli chodzi o Kwisę i Bóbr, ale złota jesień zeszły weekend trafiliśmy taki dzień z kolegą zakręcona woda ryby zbierały z powierzchni wszystko co płynęło między liśćmi, takie dni są piękne. Pstrągi w miarę da się wyeliminować dobranymi muszkami to ten czas polowania na największego jesiennego profesora jeśli tylko temperatura jest na + nie pada to nad wodę, a reszta czasu komis forum i szukanie nowych pomysłów na sezon. :)

  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rozmiar haka ok.16...

 

 

post-46397-0-49832500-1479158728_thumb.jpg

 

 

Rozmiar lipaska ok.35...Pięknie, wielokrotnie kółkował dając okazję do zrobienia tej nieostrej nieco foty.

 

 

post-46397-0-14962000-1479158825_thumb.jpg

 

 

Tytułowy listopad to w Polsce miesiąc-loteria. Bywa zimno, wietrznie  i beznadziejnie, bywa-tak jak 2 dni temu, że pomimo porannego i wieczornego mrozu lipienie żerują wspaniale, a rójka powala... :rolleyes:.

Brak wiatru to sprzyjajaca okolicznośc, owady wylatują gdy powietrze, a następnie woda nieco się ocieplaja.Jedna, dwie godziny spełnionych marzeń, chwil dla których pokonuję ponad 300 km wstajac o ćmoku, wracajac po ciemnicy...

Wrzesień,  początek października, to bezpieczniejszy okres,

jednak to listopadowe, a nawet grudniowe zaskoczenia smakują najlepiej.

Nawet gdy lód pęka pod stopami...

 

 

post-46397-0-01004300-1479160003_thumb.jpg

  • Like 10
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Sierżant Ryszard obudził wspomnienia… Ech, kiedyś to były listopady….

Pełne niepokoju i oczekiwania na weekend, kiedy to wszystko się może zdarzyć. Człowiek niby to chodził do szkoły, na studia a potem pracy, był obecny w domu, robił zakupy i wszystkie te  codzienne czynności  ale w częściowym tylko kontakcie z rzeczywistością, w swoistym półśnie. Głównym zadaniem mózgu „ w tygodniu” było planowanie kolejnej wyprawy na rybę, która w pewnym momencie całkowicie zawładnęła moją i kilku kumpli świadomością.

Zaczęło się od lektury artykułów w WW, a zwłaszcza tego o niemieckim wędkarzu, Hansie Offermannsie, z bodajże 1986 roku,  który opisywał historię złowienia rekordowej na tamte czasy, 35 kilogramowej sztuki w austriackiej rzece Drau, wraz ze zdjęciem ryby wielkości „bydlęcia” na tle zaśnieżonego alpejskiego zbocza.  Ziarno zostało zasiane…

Listopad nad dawnym Dunajcem mógł być tylko piękny ewentualnie przepiękny. Widoku zaśnieżonego Przełomu Czorsztyńskiego nie da się porównać do najpiękniejszej widokówki z obecnym bajorem  w roli głównej. Jedynie przełom Pieniński  mógł mu dorównać,

I tak w latach późnych 80-tych i 90-tych bujaliśmy się po często już zlodowaciałych lub zaśnieżonych brzegach od Huby do Czorsztyna, zapuszczając się czasem aż do Sromowców. Każde głębsze miejsce przyprawiało o dreszcz emocji i szybsze bicie serca, gdy ciskaliśmy w granatowe głębie te nasze, pożal się Boże, przynęty.

Wreszcie, w po raz pierwszy obchodzony Dzień Niepodległości,  stanąłem na betonowym nabrzeżu starej przystani flisackiej pod zamkiem w Niedzicy z dość nietypowym jak na mnie sprzętem w ręku: trzymetrową Germiną z pełnego szkła,  przykręcowym do niej Rileh Rexem z nakrętką „na sztywno” zamiast pokrętła hamulca i żyłką niewiadomej średnicy i wytrzymałości. Waga tego zestawu zapewne mogła równać się ciężarowi całego towaru w obecnych sklepach wędkarskich,  ale wtedy taka była moda -  im ciężej tym lepiej.  Na końcu zestawu przywiązałem ostatnią blachę jaka mi została, miedzianą, pomorską karlinkę. Po mroźnej nocy mgły zaczęły ustępować i wstawał piękny, słoneczny i świeży poranek a ja już przebierałem nogami by zakończyć tę nierówną walkę i przezbroić się w sprzęt muchowy. W tamtych czasach i miejscach,  poranne, listopadowe lipieniowanie polegało na czesaniu dużymi i ciężkimi nimfami zimowisk tej ryby czyli głębokich, skalnych rynien. Prawdę powiedziawszy trudno mi było znaleźć większą przyjemność niż podniesienie z 2 metrowej wody dunajeckiego czterdziestka piątaka o poranku, ze słońcem przebijającym się prze resztki mgły.

Ale ja ciągle stałem na tym betonie, z tym, że zapowiedziałem sobie stanowczo: jeszcze trzy rzuty i idę do auta zmienić zestaw. Pierwszy  wykonałem ostro pod prąd, na placyk spokojniejszej wody oddzielony ode mnie grubą i szybką rynną i puściłem blachę do dna. Po krótkiej chwili na zatonięcie zacząłem  powoli  prowadzić ją „na siebie” starając się co jakiś czas stuknąć o dno. I tak po kilku metrach, jak blacha weszła w główny nurt coś miękko „siadło”. Wtedy jeszcze nie miałem pojęcia o tym jak wygląda branie głowatki, więc raczej podniosłem energicznie wędkę niż zaciąłem. Odpowiedzią było chwilowe, mocne pulsowanie-murowanie w miejscu, takie mu-mu-mu przy dnie, a potem wyjście do wierzchu, wielkiej metrowej ryby z otwartym pyskiem i szaleńcza walka ni to w wodzie, ni to w powietrzu. Oczywiście hamulec, którego nie było, nie zadziałał, ale na szczęście Rex miał również zepsutą blokadę biegu wstecznego, więc ryba szybko wyrwała mi korbkę z ręki, co z reszt ą uratowało mnie od klęski już  w pierwszy starciu. Drugiego w zasadzie nie było bo ryba szybko spłynęła pod mój brzeg gdzie kumpel sprytnie ją podebrał i wyniósł na śnieg. Niestety, ryba wylądowała w bagażniku a ja stałem się tym kim staje się każdy, w chwili złowienia swojej pierwszej miedzianej ryby - najszczęśliwszym wędkarzem na świecie.

Od tamtych chwil upłynęło dużo czasu i wiele się wydarzyło, Dunajec już nie płynie jak dawniej, w zasadzie nic w naszym wędkarstwie nie jest jak dawniej, nie ma tamtych rzek, ryb, ludzi, krajobrazów…

Ale cóż, życie biegnie dalej i dziękować Bogu (i PZW :D ), że  czasem udaje się jeszcze złowić ładną rybę.

 

post-46130-0-80612800-1479210120_thumb.jpg

  • Like 13
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Listopad, ale też i październik to czas w którym  na mojej ukochanej rzece nie pojawiają się już kajakarze. Czas gdzie prędzej spotkam lisa czy dzika niż człowieka. Czas bezstresowego łowienia z przyjaciółmi  gdzie więcej się rozmawia niż łowi. Czas fajnych zdjęć,zgniło-wodnego zapachu nad rzeką,wkurzających spodniobutów bo ciekną.

Na końcu są ryby,czasami biorą hurtowo, jak to w listopadzie na suchą,częściej jednak strajkują i złowienie jednego czy dwóch lipieni już cieszy.

Wtedy wracając do domu człowiek jest jakiś spokojniejszy, nabiera dystansu do wszystkiego i wszystkich i tylko myśl jedna się w głowie sie telepie, 

Czy za tydzień znów uda się odwiedzić Rzekę?

https://www.youtube.com/watch?v=EjIfrhSQ8Pk&list=FLA8HnkEveKB2lwN6dywoNHw

  • Like 8
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Listopad, ale też i październik to czas w którym  na mojej ukochanej rzece nie pojawiają się już kajakarze. Czas gdzie prędzej spotkam lisa czy dzika niż człowieka. Czas bezstresowego łowienia z przyjaciółmi  gdzie więcej się rozmawia niż łowi. Czas fajnych zdjęć,zgniło-wodnego zapachu nad rzeką,wkurzających spodniobutów bo ciekną.

Na końcu są ryby,czasami biorą hurtowo, jak to w listopadzie na suchą,częściej jednak strajkują i złowienie jednego czy dwóch lipieni już cieszy.

Wtedy wracając do domu człowiek jest jakiś spokojniejszy, nabiera dystansu do wszystkiego i wszystkich i tylko myśl jedna się w głowie sie telepie, 

Czy za tydzień znów uda się odwiedzić Rzekę?

https://www.youtube.com/watch?v=EjIfrhSQ8Pk&list=FLA8HnkEveKB2lwN6dywoNHw

Bardzo miły wpis!

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

Listopad, ale też i październik to czas w którym  na mojej ukochanej rzece nie pojawiają się już kajakarze. Czas gdzie prędzej spotkam lisa czy dzika niż człowieka. Czas bezstresowego łowienia z przyjaciółmi  gdzie więcej się rozmawia niż łowi. Czas fajnych zdjęć,zgniło-wodnego zapachu nad rzeką,wkurzających spodniobutów bo ciekną.

Na końcu są ryby,czasami biorą hurtowo, jak to w listopadzie na suchą,częściej jednak strajkują i złowienie jednego czy dwóch lipieni już cieszy.

Wtedy wracając do domu człowiek jest jakiś spokojniejszy, nabiera dystansu do wszystkiego i wszystkich i tylko myśl jedna się w głowie sie telepie, 

Czy za tydzień znów uda się odwiedzić Rzekę?

https://www.youtube.com/watch?v=EjIfrhSQ8Pk&list=FLA8HnkEveKB2lwN6dywoNHw

Pięknie podsumowane, choć wydaje mi się że to nie to samo co kiedyś....

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z przyjemnością czytam wpisy o  nostalgicznym listopadzie. O zapachu butwiejących liści, braku kajakarzy na ukochanej rzece :) . O czasie uspokojenia, o potrzebie choćby pobycia nad wodą . A jeśli zdarzy się choć jedno oczko... cudownie  klimatyczne :)

 

Czasem jednak listopad może zaskoczyć, może być miesiącem nerwowym, pełnym oczekiwania że nie będzie dymało, że da się wypłynąć, że jeszcze nie przymrozi ... A  multikuracja  gripeksem połączonym z syropem z cebuli i wszystkimi innymi paskudztwami ;) da radę i do Soboty będę jak nowy..

 

Może być miesiącem zmagania się z własną słabością i poczuciem  (nie)rozsądku. Może być mimo burej słoty jednym z najjaśniejszych miesięcy w roku .

 

post-50039-0-11019600-1480437423_thumb.jpg

 

 

  • Like 8
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To ja tak w wątku listopadowym o tym, jak zauroczyłem się muszkarstwem.

Późne lata siedemdziesiate.

Był czerwiec, upał, brzęczały owady, wieczór, może godzina 18, ale słoneczko jeszcze przypiekało.

Łaziłem sobie ze spinningiem nad Rudawą, z bardzo skromnymi wynikami: pstrągi po prostu nie brały. Byłem zniechęcony, próbowałem różnych błystek,

meppsików, wahadełek...Nic. Co gorsza, ryby zaznaczały swoją obecność zdejmując z powierzchni wody płynące muchy. No rozpacz.

 

Nagle pojawił się wędkarz, młody chłopak, może kilka lat starszy ode mnie. Kapelusik, w ręku klejonka wyposażona w prawdziwy sznur muchowy, biały.

Wiecie Wy, co to wtedy było? Sznur muchowy?

Chłopak podszedł do mnie, uprzejmie się przywitał, po wymianie kilku zdań zawiązał suchą muchę, rozbujał nad głową całe to biczysko, położył muszkę

na wodzie, przepłynęła może pół metra, zaciął i wyjął pstrąga trzydziestaka. Rybę uśmiercił, wrzucił do koszyka, podsunął mi pod nos przynętę ze słowami: na taką biorą! i pomaszerował w górę rzeki, zostawiając mnie w stanie roztrzęsienia psychicznego.

Za godzinę wracał: pokazał mi w koszyku cztery pstrągi, w tym jeden czterdziestak.

I przepadłem.

Mucha, mucha, mucha. Muszę tak łowić! Cóż, plan zrealizowałem, z wielkim trudem; koledzy 50+ pamiętają, jakie były wówczas trudności ze zdobyciem

sprzętu muchowego, ale to temat na inną rozmowę.

 

A dlaczego obrazek z czerwca umieściłem w wątku listopadowym? O, zrobiłem to z premedytacją, aby Koledzy, widząc za oknami paskudne szarugi,

wywołali w sobie wspomnienia z lata. Które wszak niedługo nadejdzie, czego Wam i sobie życzę.

:)

  • Like 8
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To ja tak w wątku listopadowym o tym, jak zauroczyłem się muszkarstwem.

Późne lata siedemdziesiate.

 

 

Początki z muchą bywają zabawne.  W moim przypadku, a działo się to mniej więcej w  czasach, o których pisze Sierżant,  zaczęło się od spławikowego zestawu z robakiem na haczyku.  Używałem go do połowu pstrągów w potoku Łopuszanka vis a vis starego ośrodka, w którym spędzałem z rodzicami co roku każde wakacje. Pomimo, że wszystkie tak złowione pstrągi wracały z powrotem do wody (C&R w PL ma już ponad 40 lat!) a my byliśmy zaledwie kilkuletnimi brzdącami, wreszcie jeden z licznie odwiedzających w tamtych czasach ośrodek wędkarzy wkurzył się, zarządził zbiórkę naszej dwuosobowej wędkarskiej ekipy i przegląd sprzętu. Obawiałem się afery, gdyż wiedziałem, że nie wolno łowić w potoku i do tego na robaka ale oficjalnie rżnąłęm głupa.  Facet okazał się bardzo miły i wyrozumiały, wytłumaczył, że pstrągi łowi się wyłącznie na sztuczną muchę,  a po wykładzie każdemu z nas podarował po jednej sztuce.

Uzbrojony w cudowną i co najważniejsze legalną przynętę, którą dowiązałem w miejsce haczyka do zestawu spławikowego ruszyłem na łowy. Niestety,  ale zaraz pojawił się problem, który polegał na tym, że co prawda liczba brań nie spadła, może nawet wzrosła,  ale trwały one tylko ułamek sekundy i nie sposób było je zaciąć.

Męczyłem się tak kilka chwil, ale od czego „głowka pracuje” ? Wpadłem na pomysł i jak nikt nie widział zakładałem na wystający z muchy haczyk kawałek robaka. Po tym zabiegu jakość brań wróciła do normy a ja ciągle mogłem twierdzić, że łowię na muchę. A potem przyszedł czas na Dunajec i pierwszego pstrąga złowionego w pełni legalnie na prawdziwy zestaw muchowy.

A teraz, no cóż… mamy „muchy” imitujące robaki „jak żywe” tylko czy… są to dalej muchy, jak te sprzed lat?

post-46130-0-19814300-1481030541_thumb.jpg

Edytowane przez mart123
  • Like 8
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 11 miesięcy temu...

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

Ładowanie
×
×
  • Dodaj nową pozycję...