Skocz do zawartości

Najstarsze woblery w POLSCE


Friko

Rekomendowane odpowiedzi

Krótka informacja od Leszka Dylewskiego.

 

Leszek zaczął strugać woblery w '68. Pierwsze woblery jakie miał w ręku to były Rapale przywiezione przez kogoś z zagranicy. Najciekawsza informacja jest jednak inna. Otóż, pierwszy wobler oklejony tkaniną być może wykonał pan Graczyk ze Słupska. U niego Leszek po raz pierwszy widział takie oklejanie. Ten człowiek strugał woblery jeszcze wcześniej niż Dylewski. :)

 

Wspominaliśmy też św.Bila Adama. Bil wykonywał woblery od połowy lat osiemdziesiątych.

 

I być może Leszek jest w posiadaniu pierwszych woblerów produkcji Salmo, tych robionych z korka i żywicy.

  • Like 10
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cześć Paweł,

 

Spokojnie doarłem. Dzięki za możiwość spotkania po ponad 20 latach. :)

 

Tu jest moja relacja o woblerach:

 

Po raz pierwszy zetknąłem się z woblerem w Czarnym nad Czernicą w maju 1981 r., kiedy pojawiłem się tam w ramach służby wojskowej (szczegóły zob. P&L nr 10 z 1995 r.). Wówczas na Rapalę, jakże cenną od strony finansowej, łowił jeden z miejscowych wędkarzy, który miał dobre wyniki na nią. Według informacji Piotra Kręcigłowy z Czarnego, nazywał się on Franczak, a wobler był dwuczęściowy. Pamiętam, że jednak widziałem wówczas również normalnego woblera, ponieważ postanowiłem najpierw skopiować tę przynętę. O ile sobie przypominam, w 1981 r. nikt w Czarnym nie miał woblerów domowej roboty.

 

Kupiłem więc dwuskładnikowy klej Distal (do dzisiaj go używam, bo jest najlepszy ze wszystkich klejów żywicznych, gdyż nie twardnieje natychmiast, lecz w ciągu 12-24 godzin). Następnie wystrugałem z lipy imitację rybki. Piłką od metalu zrobiłem rówek od spodu. Wstawiłem trzy zakrzywione druciki – dwa na końcówki i jeden na środkową kotwiczkę. Do dzisiaj uważam, że jest to lepsze rozwiązanie, niż wstawianie jednego, odpowiednio wygiętego kawałka drutu. Przez ponad 30 lat łowienia chyba tylko raz wypadła mi końcówka druciana, w dodatku kiedy miałem zaczep na konarze i ciągnąłem linkę z całej siły. Zamiast urwać całego woblera straciłem tylko kotwiczkę.

 

Następnie Distalem częściowo zalałem rowek, po czym wypełniłem go cienką szczapką z drewna. Zostawiłem na noc, by klej stwardł. Następnego dnia Distalem wyrównałem dziurki w rowku i przy drucikach, i znowu zostawiłem na noc. Gdy już wszystko wyschło, piłką od metalu zrobiłem nacięcie na „język”. Język robiłem z okien plastikowych w dużych namiotach wojskowych. Wstawiłem język w nacięcie i zakleiłem go Distalem. Później przekonałem się, że Distal słabo przykleja się do plastiku, więc robiłem w języku dziurkę, w jego części wchodzącej do rowku, która wypełniona distalem nieźle trzymała, jak nit. Te języki często się łamały, ale plastiku miałem wówczas pod dostatkiem. Stosowałem również języki z metalu, zwłaszcza z niepotrzebnych cienkich skrzydełek do obrotówek (w tym okresie również robiłem własne obrotówki). Ich zaletą była możliwość zginania i w ten sposób uzyskania różngo sposobu zachowania się woblera w wodzie.

 

Następnie górną część woblera pomalowałem czarnym tuszem, a spód i boki pokrywałem srebrolem lub złotolem (w proszku lub konsystencji pasty). Na koniec całość pokryłem kilkoma warstwami lakieru bezbarwnego (co kilka lub kilkanaście godzin). Gdy lakier wyschnął, można było iść na ryby.

 

Òwczesny lakier był nietrwały i z zasady po 2-3 tygodniach łowienia zaczął odpadać. Rybom to jednak wcale nie przeszkadzało. Łowiłem więc na woblera ze zwykłego „ociosanego” kawałka drewna. Był nawet taki okres, kiedy nie chciało mi się malować lakierem, więc tylko przybrudziłem woblera błotem i wszystko grało.

 

Gdy ogłoszono stan wojenny 13 grudnia 1981 r. akurat miałem przygotowany zestaw kilkunastu surowych i niepomalowanych woblerów. Od około godziny drugiej w nocy w całym garnizonie było wielkie poruszenie, ale mojej jednostki nic wówczas nie ruszało. Spokojnie więc około godziny 11.00 poszedłem sobie nad Czernicę wypróbować moje najnowsze woblery, a zwłaszcza sprawdzić, czy ster jest właściwie dobrany (była to najważniejsza czynność; ster przyklejałem dopiero po jego sprawdzeniu). Był mróz i choć przelotki szybko zamarzały, to jednak dało się łowić. Poziom wody w rzece nie był wysoki, więc woda była w miarę czysta. Wobler był widoczny w wodzie z daleka. Pstrągi były jeszcze na tarliskach i widać było je wodzie, a także jak wychodziły do woblera, a nawet uderzały w niego. Ponieważ nie było kotwiczek, więc nie zacinały się. Było to dla mnie pierwsze takie interesujące doświadczenie, jeśli chodzi o zachowanie się pstrągów na tarliskach.

 

Później regularnie robiłem co najmniej kilkadziesiąt woblerów rocznie. Zazwyczaj strugałem je w pociągu w trakcie jazdy na ryby. Na tę okazję miałem przygotowanych wiele pociętych kawałków drewna. Gdy tak sobie strugałem często spotykałem się z zainteresowaniem innych podróżnych w przedziale. Najbardziej ubawiło mnie pytanie – czy robię kołki do grabi?

 

Pierwsze woblery robiłem z lipy. Jest to generalnie najlepsze drewno – w miarę łatwe do strugania oraz wystarczająco mocne, by się nie złamało przypadkowo (zdarzało mi się to z balsą). Robiłem też z balsy, którą w latach 80. można było kupić w Składnicy Harcerskiej w Warszawie przy ul. Marszałkowskiej (w pobliżu hotelu Forum). Balsa nadaje się zwłaszcza na lekkie woblery do łowienia na płytkiej wodzie. Z braku lipy i balsy robiłem też woblery z sosny i brzozy. Są jednak bardziej pracochłonne. Robiłem też z kory z sosny. Jest łatwa w obróbce, ale krucha. Woblery z kory tylko malowałem lakierem, dzięki czemu przybierały barwę ciemnobrązową. Do dzisiaj pamiętam jednego takiego woblera około 4 cm długości, który był prawdziwym killerem na pstrągi, klenie okonie i szczupaki. Oczywiście do czasu, gdy go urwałem. Później nie udało mi się już nigdy zrobić takiego samego.

 

Drewno na woblery ciąłem piłą na klocki. Gdy miałem długi klocek to nie ciąłem go prostopadle, lecz ukośnie. W ten sposób uzyskiwałem następnie małe kawałki drewna, które miały różną długość.

 

Już w 1981 r. zacząłem też robić woblery dwuczęściowe. Wychodziło mi to nawet nieźle, jeśle chodzi o ich ruchy w wodzie. W 1982 i 1983 r. wiele eksperymentowałem w zakresie konstrukcji woblerów. Miały one najprzeróżniejsze kształy, w niczym nie przypominając ryby. Niektóre z nich, które były małe, miały haczyk na stałe przymocowany do korpusu. Niektóre w ogóle nie miały języka, lecz płaski przód sprawiał, że zanurzały się. Pamiętam, że u kogoś widziałem wtedy małego zagranicznego woblera w kształcie banana, co było dla mnie również inspiracją.

 

Innym eksperymentem było umieszczenie ołowiu w korpusie woblera. Najczęściej wstawiałem cienki pasek ołowiu w rowek prawie na całej długości. Dzięki temu wobler zawsze kładł się na wodzie we właściwej pozycji oraz był cięższy, co pozwalało wykonać dłuższy rzut. Do niektórych woblerów wstawiałem dużą śrucinę lub oliwkę od spodu (w tym celu wiertłem robiłem odpowiednią dziurkę). Zaletą tego rozwiązania była zmiana sposobu pracy woblera – spokojniejsza i bardziej naturalna. Miałem kiedyś kilka takich woblerów, które świetnie pracowały.

 

Innym eksperymentem było zastosowanie kotwiczek z owiniętą jeżynką w kształcie Palmera. Okazało się to być dobrym rozwiązaniem na zbyt agresywnie pracujące woblery. Ponadto, optycznie zwiększały wielkość przynęty. Były dobre na szczupaki.

 

W przypadku małych woblerów dużym problemem było zapinanie się kotwiczek podczas rzutu lub o agrafkę, a u wszystkich woblerów – zaczepianie się środkowej kotwiczki o grzbiet woblera. By temu zapobiec przestałem używać kółeczek łącznikowych (małe kółeczka były i nadal są zbyt słabe, bo rozginają się) i kotwiczkę przymocowałem cienkim drutem do końcówki drutu wystającego z woblera. W ten sposób kotwiczka miała minimalną swobodę ruchu, a grot nie zaczepiał się niepotrzebnie. Do dzisiaj stosuję to rozwiązanie i uważam, że jest znacznie lepsze, niż kółeczko. Nie zauważyłem, by ktokolwiek robił coś takiego.

 

Generalnie nie robiłem woblerów na sprzedaż, choć nieduża część z nich zrefundowała mi koszty surowców. Część z moich woblerów jednak szybko zaczęli mi podkradać koledzy w klubie Bzdykfus w Warszawie (w 1981 r. chyba nikt spośród członków klubu ich nie robił). Z czasem sami zaczęli robić własne woblery. W szczególności piękne przynęty robił Tadziu Mikołajuk. Był on nauczycielem i w szkole prowadzil zajęcia techniczne, dzięki czemu czemu miał najlepsze narzędzia i czas. O ile dobrze pamiętam korpus pokrywał sreberkiem z papierosów, a następnie całość pokrywał lakierem chemoutwardzalnym. Wierzch malował sprayem. Były ślicznie, wręcz cudeńka, i prawie tak skuteczne jak moje „ciosówki”. Tak wówczas pieszczotliwie nazywano moje charakterystyczne, niezdarne, surowe, brzydkie, wręcz brutalne woblery. Chyba nikt takich w Polsce nie robił, a przynajmniej nigdy nie natknąłem się na coś, co choćby w części przypominało moje woblery.

 

Do dzisiaj pozostało mi kilka dawnych woblerów, choć raczej rzadko na nie teraz łowię. Jednego się natomiast nauczyłem – praktycznie każdy kawałek drewna można nauczyć pływać, w dodatku tak, że można na niego złowić rybę. Robiłem też takie żuczki, jakie są wyżej na zdjęciu.

  • Like 25
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czytam wręcz z zapartym tchem bo w głowie otwiera się taka szufladka ze wspomnieniami :D Sam też "popełniłem" dawno temu kilka woblerów (jak również bardzo dobrych spławików na jeziorowe leszcze i płocie) i przypominają się zmagania z materią: drewno, plastik na stery, malowanie (tutaj byłem mocny bo nie na darmo skończyłem Liceum Plastyczne i Akademię Sztuk Pięknych ;) :D  ) Niestety moje chyba się nie zachowały. Natomiast w głowie kiełkuje myśl, ze warto by było w Szafie wydzielić przestrzeń na choć kilka przykładów "naszej" produkcji do tego uzupełnionych o właśnie takie historie, wspomnienia. A więc jak by ktoś coś to proszę o info :)

  • Like 4
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

(...) przestałem używać kółeczek łącznikowych (małe kółeczka były i nadal są zbyt słabe, bo rozginają się)(...)

Z tym jednym zdaniem nie mogę się zgodzić. Przy tym samym drucie, mniejsze kółeczko jest mocniejsze, co eksperymentalnie już dawno temu ustaliłem. Gdy ostatnio ten sam eksperyment wykonałem w obecności @Jokera, był wstrząśnięty, gdyż (podobnie jak większość) również miał odwrotne przypuszczenia. Ale to tylko maleńka dygresja, dla potomnych. 

Bardzo ciekawie się w tym wątku poczyna. Coraz więcej Tuzów :) Serdecznie Staszku pozdrawiam

Janusz Sikora

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Problem jest z założeniem małego kółeczka na wystającą końcówkę drutu, zwłaszcza grubszego. Ono na ogół pozostaje wówczas rozgięte (odstęp między zwojami), co zmniejsza jego moc i zwiększa prawdopodobieństwo rozgięcia wzdłuż albo wypadniecia kotwiczki. Już to przerabiałem wiele razy.

 

Pozdrawiam Janusz

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dla porządku przypomnę , że w Krakowie razem z Zbyszkiem Prałatem w tym samym czasie, a chyba nawet wspólnymi siłami , wobki robił Janusz Czulak. Krążą mity, jakoby był pierwszy - z tego co wiem obaj zaczęli w tym samym czasie, potem nastąpiły jakieś niesnaski, i obecnie p. Prałat ma firmę "Krakusek ZP", zapewne znaną większosci, natomiast Janusz Czulak coś tam sprzedaje jako "Krakusy".

Jakby nie było obaj zaczynali w wczesnych latach 80' i oba nazwiska zasługują na upamiętnienie. A mnie wątek przypomniał, że nie mam woblerów p. Czulaka, i trzeba nabyć, bo wstyd - krakus bez krakusów?

  • Like 4
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Podobna historia jest z Siekami, i być może niewielu ją zna. Bo najpierw był wspólny Siek. Dopiero potem Siek-M i Super Siek, którego już dzisiaj nie ma.

Tak było. Kiedyś udało mi się kupić jeszcze sieki drewniane, były w Puławach i w Rykach. Niestety wszystkie zerwałem  :) .

  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jak i z Gębalami/Gembalami... 

 

Bardzo ciekawy wątek. Truizmem jest stwierdzenie, że spojrzenie w tył pozwala nam czasem zobaczyć skąd pochodzimy, a to często fajnie robi na mniemanie o tym gdzie jesteśmy. :)

 

Ja bym chciał zobaczyć historię tego naszego rękodzieła w formie ala drzewo genealogiczne, ale naniesione na mapę Polski. Fajne by to było. 

Edytowane przez AdasCzeski
  • Like 7
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 

Ja bym chciał zobaczyć historię tego naszego rękodzieła w formie ala drzewo genealogiczne, ale naniesione na mapę Polski. Fajne by to było. 

Coś tam próbowałem zrobić parę wątków wcześniej. Uzupełniam teraz to wszystko, coś tam zaczyna układać się w całość. Jeszcze parę osób powinno zabrać głos.

Edytowane przez Banjo
  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tak było. Kiedyś udało mi się kupić jeszcze sieki drewniane, były w Puławach i w Rykach. Niestety wszystkie zerwałem  :) .

Też miałem, też miałem :D KAT był moją tajna bronią na bystrzyckie pstrągi a i pare  bużańskich brzan sprowokował ;)

Edytowane przez spinnerman
  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Też miałem, też miałem :D KAT był moją tajna bronią na bystrzyckie pstrągi a i pare brzan bużańskich sprowokował ;)

Miałem bananki (chyba jeszcze oklejane) i 3 cm pękate. Sprzedawane były bez kotwic. Ach co to były za czasy, nikt nie wybrzydzał tylko brał tyle ile mógł  :) .

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Miałem bananki (chyba jeszcze oklejane) i 3 cm pękate. Sprzedawane były bez kotwic. Ach co to były za czasy, nikt nie wybrzydzał tylko brał tyle ile mógł  :) .

Bo nie było na co wybrzydzać - te małoseryjne, siermiężne wobki pracowały o niebo lepiej i ciekawiej dla ryb niż obecna produkcja na masową skalę. Nawet jesli idealnie powtarzalna , to mniej łowna. A poza tym wtedy ryby nie znały na pamięć każdego katalogu przynęt.

Zresztą nawet dziś jestem skłonny podjąć wyzwanie - moje pudełko pstrągowych krakusków, samborków i innych skromnych firm vs. rapala, savage, megabass itp.

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja woblery robię dopiero od 20 lat.Jak sięgam pamięcią to chyba 96-97 r.Ale przede mną był w Bydgoszczy Firyn i Kolejarz.Były w sklepach woblery polskie rzemieślnicze.Plastikowe ze sterem jak moneta(bez nominału) i woblery toczone na tokarce.Dwie kotwice i mosiężny ster.Kto był producentem nie wiem.Wiem tylko ,że jak z kolegą pojechaliśmy na pierwsze pstrągi nad Brdę,kolega miał już wtedy wędkę teleskopową,Zanim ja rozłożyłem swój pełen szklak,on już był gotowy do rzutu.No i rzucił.Pierwszy raz na pstragach,pierwszy rzut,tym czymś co wyglądało jak wobler.Wyjął od razu czterdzieści parę cm.Prawo frajera.To były inne czasy.Nad rzeką pstrągarz był wydarzeniem.Teraz się robi uniki by mieć troszkę spokoju. Co do przynęt,w tych czasach ,czyli połowa 90 lat,może wcześniej nad Brdą łowiono także na koguty.Chyba pierwsze koguty w Polsce.Na zawodach Pstrąg Brdy zaliczanych do GP Polski miejscowi,czyli Bydgoszczy dowalała kadrowiczom na swoje rzece,aż je usunęli z cyklu GP. Mam w domu kroniki salmo klubu Potok,muszę poszperać i wyszukać troszkę perełek z osiemdziesiątych lat.Dużo wiedzy ma Juliusz Nowicki,Piotr Pszczółkowski i kilku innych seniorów. Co do woblerów jeszcze... Kiedyś sporo czasu spędzałem nad Gwdą w Lędyczku.Znałem oczywiście Henryka Gębskiego.Było to pewnie na początku 90 lat,ja byłem smarkaty i nigdy nie widziałem by on pracował.Lakierowała,malowała Wioleta,Piotrek kręcił druty,Bąbel-Irek coś tam skrobał,szlifował.Henryk szukał luźnego browara :-) i zawsze mówił po co przyjechaliście,po te 3 lipienie ? Tak go zapamiętałem.

Edytowane przez Taps
  • Like 6
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pierwsze woblery faktycznie widziałem na warszawskiej skrze na początku lat 80. Sam przełom lat 80-90 to już wysyp wszelkiej maści woblerków. 

W warszawie było kilka sklepów gdzie można było taką produkcje kupić. między innymi moby dick w podziemiach dworca centralnego , oczywiście bazarek , supersam.

Wiele razy rozmawiałem na temat woblerów z Aleksandrem Gzowskim, miał on w swojej kolekcji i ciekawe blaszki i woblery robione przez różnych wędkarzy na wzór rapalek. 

Ciekawa sprawa jest z pierwszymi woblerami z pianki. Widziałem takie u Leona Świdlickiego. około 89-90 roku. A potem to już salmo mrm itd. 

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Że też umknął mi ten wątek...!!! I Karol się odezwał i Stasio... Klima rozszyfrować nie mogę :) A ja to wspomniany "junior" Rafał razem z Darkiem Chorębałą na zmianę ostatni prezes Bzdykfusa :)

To może coś popisze o historii woblerów. Kto pierwszy zaczął robić nie wiem. Pamiętam segregator Stasia Ciosa z nimfami i woblerami na które złowił ryby. Obok przynęty była ryba i wielkość. I taki "oCIOSany" kawałek drewna, nietknięty żadną farbą i potężny pstrąg z Brdy... Wobki robił Krzysiek Nowak (kapitalne cierniczki) Marek Kocielski, Kajak. Na Skrze handlowali jednak głównie Kajak ale najczęściej Manix i Czarek "Ziemniak". To wszystko działo się do początku lat osiemdziesiątych Skra to druga połowa. Około 87 roku powstała Aqua Leona i Andrzeja (zwanego jak ktoś pisał Beduinem) Padalec istotnie to Jacek. Na początku robili ręcznie strugają piankę, Warsztat mieli na Grochowskiej. Wtedy powstały pierwsze kapitalne Glapki. Potem zaczęli robić z form i piany. Wtedy już ja i Manix zaczęliśmy z nimi współpracować i robić ich woblery na różnych etapach produkcji. Istotne jest nazwisko Tadka Mikołajuka. On na początku lat osiemdziesiątych zaczął robić woblery Miki. To właśnie ten kształt rozwinął później śp. Heniek Gębski. Faktem jednak  jest, że Heniek też wcześnie zaczął strugać. Woblery z lat osiemdziesiątych są proste do zidentyfikowania. W Warszawie rządziło oklejanie złotkiem od papierosów .Czarne z kolei rozwinęło metodę oklejania materiałami brokatowymi czy tasiemkami.  

Warto wspomnieć o Andrzeju Konowrockim który na pewno na początku lat dziewięćdziesiątych robił wobki. Wspomniany śp Wiktor Błażejczyk na pewno również był jednym z pierwszych "strugaczy". Jego wobki z klasycznym "podkasanym" ogonkiem były niezłe.Do tego opisywał każdy sobie wiadomym tajnym kodem kropek umieszczonych "na wysokości pletwy piersiowej".

Edytowane przez thymalus
  • Like 7
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Moje trzy grosze. MRM-y nówki sztuki. Glapki to już formy i  duża produkcja pewnie lata 90-95, natomiast "black fury" i bananek to zdaje się struganki, coś około 87-90.....

 

Co ciekawe glapki, koniki i szerszenie można dostać za małe pieniądze :)  w jednym z warszawskich sklepów stacjonarnych.....

 

 

Pozdrawiam

 

 

Pasjonujący wątek!!!

post-59094-0-76557700-1450425726_thumb.jpg

  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

Ładowanie
×
×
  • Dodaj nową pozycję...