Skocz do zawartości

Klub tetryka


Alexspin

Rekomendowane odpowiedzi

Siermiężny był. Kredki, piórnki, ołówki automatyczne, jakby te same. Gra "w klasy", czy "gumę" pewnie zdrowsza, niż na płytach CD.

Mimo, nie chcę powrotu

W początkowym okresie nauki używałem obsadki ze stalówką moczoną w kałamarzu. Może dlatego że moja nauczycielka była bardzo stara bo miała dobrze po "40" czyli edukację pobierała przed wojną to uczyła nas kaligrafii. Teraz w pracy jak coś trzeba wypisać ręcznie to przychodzą do mnie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W mojej podstawówce w niższych klasach była kaligrafia (także stalówka + obsadka), a na "robotach" w VII - VIII klasie była nauka  pisma technicznego (redisówka, grafion). Dzięki temu studium wojskowe odbyłem rysując tabelki i schematy na rzutniki przedstawiające organizację wrażego NATO :).

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 Dzięki temu studium wojskowe odbyłem rysując tabelki i schematy na rzutniki przedstawiające organizację wrażego NATO :).

Ja w zasadniczej służbie pewnie w związku z czytelnym pismem robiłem przez 1,5 roku za pisarza w jednostce, raporty, rozkazy wyjazdu, przepustki , urlopy. Może dlatego ponad pół roku spędziłem na urlopach i przepustach :P. A'propos naszych śmiertelnych wrogów z zachodu. W latach minionych na szkoleniu politycznym mówiono o tym jak to wrogie armie po wkroczeniu na nasze tereny będą mordować, kraść i gwałcić. Obalą nasz wywalczony krwią ustrój i wprowadzą paskudny kapitalizm. Od prawie 20 lat współpracuję z tymi co mieli mordować, kraść i gwałcić i z 10 lat temu mieliśmy wizytę 2 pułkowników którzy zaczynali karierę na przełomie lat 70/80. I w kilkugodzinnej podróży wyszło na to że im na szkoleniach ........... mówiono dokładnie to samo tyle że agresorami mieli być żołnierze układu warszawskiego.

  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja w zasadniczej służbie pewnie w związku z czytelnym pismem robiłem przez 1,5 roku za pisarza w jednostce, raporty, rozkazy wyjazdu, przepustki , urlopy. Może dlatego ponad pół roku spędziłem na urlopach i przepustach :P. A'propos naszych śmiertelnych wrogów z zachodu. W latach minionych na szkoleniu politycznym mówiono o tym jak to wrogie armie po wkroczeniu na nasze tereny będą mordować, kraść i gwałcić. Obalą nasz wywalczony krwią ustrój i wprowadzą paskudny kapitalizm. Od prawie 20 lat współpracuję z tymi co mieli mordować, kraść i gwałcić i z 10 lat temu mieliśmy wizytę 2 pułkowników którzy zaczynali karierę na przełomie lat 70/80. I w kilkugodzinnej podróży wyszło na to że im na szkoleniach ........... mówiono dokładnie to samo tyle że agresorami mieli być żołnierze układu warszawskiego.

:D :D

Ja zasadniczą służbę wojskową odbywałem w czasie trwania stanu wojennego :( .

Czyli że , to ja miałem być tym mordercą i gwałcicielem ?! :lol:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Skoro czas na "wspomnienia z wojska", to dorzucę kilka swoich. Jako pisarzowi pułkowemu, przysługiwało mi w teorii sporo luzu. Nie brałem udziału w normalnym życiu jednostki, ot, siedziałem w wydzielonej części kwatery dowódcy i pisałem po mapach. Gdy tylko pułkownik wychodził do domu, złaziła się cała kadra (zgodnie z szarżą, najpierw kapitanowie, później porucznicy, na samym końcu chorążowie), wszyscy chcieli, bym skopiował pytania egzaminacyjne z różnych testów. Co ja bym wtedy dał za ksero, czy zwykły prosty aparat cyfrowy! Choć wtedy oczywiście nawet takich słów nie znałem ;)

Najzabawniejszym momentem było, gdy pewien kapitan zrobił nam (całej jednostce) szkolenie polityczne. Usiadłem na samym środku, w pierwszym rzędzie krzeseł. Politruk zaczął swój wywód od słów:
"Jezus był postacią historyczną. Nie pamiętam dokładnie, kiedy żył, ale urodził się jakieś dwa i pół tysiąca lat temu"

W tym momencie spadłem z krzesła, chichocząc bez opamiętania i turlając się po podłodze :lol:  :lol:  :lol:  :lol:  :lol:

Zostałem oczywiście wyproszony z sali, ale dzięki "znajomościom" z praktycznie całą kadrą, innych konsekwencji uniknąłem. Do dziś się zastanawiam, czy mu ktoś wytłumaczył, skąd wzięło się liczenie lat "przed naszą erą" i "nasza era". Czy może te pojęcia są dla niego zbyt abstrakcyjne i najzwyczajniej w świecie "tego nie ogarniał" :P

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Skoro czas na "wspomnienia z wojska", to dorzucę kilka swoich. Jako pisarzowi pułkowemu, przysługiwało mi w teorii sporo luzu. Nie brałem udziału w normalnym życiu jednostki, ot, siedziałem w wydzielonej części kwatery dowódcy i pisałem po mapach. Gdy tylko pułkownik wychodził do domu, złaziła się cała kadra (zgodnie z szarżą, najpierw kapitanowie, później porucznicy, na samym końcu chorążowie), wszyscy chcieli, bym skopiował pytania egzaminacyjne z różnych testów. Co ja bym wtedy dał za ksero, czy zwykły prosty aparat cyfrowy! Choć wtedy oczywiście nawet takich słów nie znałem ;)

Najzabawniejszym momentem było, gdy pewien kapitan zrobił nam (całej jednostce) szkolenie polityczne. Usiadłem na samym środku, w pierwszym rzędzie krzeseł. Politruk zaczął swój wywód od słów:

"Jezus był postacią historyczną. Nie pamiętam dokładnie, kiedy żył, ale urodził się jakieś dwa i pół tysiąca lat temu"

W tym momencie spadłem z krzesła, chichocząc bez opamiętania i turlając się po podłodze :lol:  :lol:  :lol:  :lol:  :lol:

Zostałem oczywiście wyproszony z sali, ale dzięki "znajomościom" z praktycznie całą kadrą, innych konsekwencji uniknąłem. Do dziś się zastanawiam, czy mu ktoś wytłumaczył, skąd wzięło się liczenie lat "przed naszą erą" i "nasza era". Czy może te pojęcia są dla niego zbyt abstrakcyjne i najzwyczajniej w świecie "tego nie ogarniał" :P

W tamtych czasach politrucy rozumem nie grzeszyli. :lol:

Ponieważ służyłem w WOPK to mieliśmy szkolenia z naciskiem na atak rakietowy NATO. Jeden politruk starał się nas przekonać jak wielkie zagrożenie stanowią pershingi .Przekonywał nas,  że do wojny nuklearnej może  dojść , przez zwykłą pomyłkę żołnierza :( .Bo można pomylić na radarze lecącego np. bociana z pershingiem i nieszczęście gotowe . Wtedy jeden z kolegów podniósł rękę , a po zezwoleniu zadał pytanie . Czy obywatel kapitan widział kiedyś bociana lecącego z prędkością 20 000 km/h ?. :D

Edytowane przez pisarz
  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wspomnienie wędkarskie z wojska właśnie. Służyłem w twierdzy Modlin czyli Narew pod nosem ale kto by mi pozwolił wędki mieć ? Jednak szef kompanii w stopniu starszego sierżanta miał ......... kochankę w Nowym Dworze. Związek z rybami ? Jasne że tak :P . Przynosił mi wędki, kazał iść łowić a sam wsiadał na motor i jechał do ND Maz. Raz łowiłem , raz nie ale kiedyś coś mu nie wyszło i zdecydował że na ryby to on mnie zabierze gdzieś na łąki za Kazuń, tam było jakieś jeziorko na łąkach z linami jak smoki w/g niego. Pojechaliśmy jego motorem, nazwy nie pamiętam Kobuz ? Dudek ? na kierownicy miał takie wysokie lusterka. Dojechaliśmy do łąk gdzie kazał mi zsiąść bo grząsko i targałem na piechotę graty a on jechał kilkanaście metrów z przodu. I w pewnym momencie .......... zniknął . Widziałem jak jedzie a chwilę później nie ma gościa :unsure: . Przechodzę kilkanaście metrów i padam na trawę ze śmiechu. Sierżanta widać od pasa w górę i dwa lusterka a cała reszta w wodzie jakiegoś rowu z wodą. Do Modlina pchałem motor bo się nie dał odpalić, i nic w tym dziwnego.

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wspomnienie wędkarskie z wojska właśnie. Służyłem w twierdzy Modlin czyli Narew pod nosem ale kto by mi pozwolił wędki mieć ? Jednak szef kompanii w stopniu starszego sierżanta miał ......... kochankę w Nowym Dworze. Związek z rybami ? Jasne że tak :P . Przynosił mi wędki, kazał iść łowić a sam wsiadał na motor i jechał do ND Maz. Raz łowiłem , raz nie ale kiedyś coś mu nie wyszło i zdecydował że na ryby to on mnie zabierze gdzieś na łąki za Kazuń, tam było jakieś jeziorko na łąkach z linami jak smoki w/g niego. Pojechaliśmy jego motorem, nazwy nie pamiętam Kobuz ? Dudek ? na kierownicy miał takie wysokie lusterka. Dojechaliśmy do łąk gdzie kazał mi zsiąść bo grząsko i targałem na piechotę graty a on jechał kilkanaście metrów z przodu. I w pewnym momencie .......... zniknął . Widziałem jak jedzie a chwilę później nie ma gościa :unsure: . Przechodzę kilkanaście metrów i padam na trawę ze śmiechu. Sierżanta widać od pasa w górę i dwa lusterka a cała reszta w wodzie jakiegoś rowu z wodą. Do Modlina pchałem motor bo się nie dał odpalić, i nic w tym dziwnego.

Znam to jeziorko w łąkach . Ryby były jak smoki :)  , ale szło się do wody jak po łóżku wodnym. :(

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 tygodnie później...

Gdy człowiek chciał się bawić "zabawkami", musiał wykazać się kreatywnością. Proca, lufka, pistolet miotającymi zagiętymi gwoździami... Czasem też udawało się namówić rodziców na zakup "prawdziwych" zabawek. Pistolet na kapiszony (w moich okolicach zwane korkami), samochodzik zdalnie (na kablu) sterowany, a największym moim marzeniem był prawdziwy łuk ze Składnicy Harcerskiej za 49 zł. Zbierałem na niego ponad rok. 

Złamał się pierwszego dnia po zakupie :doh:

 

  • Like 6
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To jednak nie to samo. Apacze łamali strzałę na znak zakończenia wojny. Złamana strzała jest symbolem pokoju.

Ja z kieszonkowego ciułałem ponad rok, by pobawić się pięć minut. W tej jednej chwili pękło coś więcej, niż kawałek drewna. Pękło serce dziecka, rozsypał się świat jego marzeń. Tato, który nie był zwolennikiem zabawek militarnych (odwrotnie niż ja, gdy byłem dzieckiem), by przykryć traumę straty, na następny dzień zabrał mnie na całodzienne wędkowanie. I tak zamiast łucznikiem, czy innym myśliwym, zostałem wędkarzem. 

Zamiast :D

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gdy człowiek chciał się bawić "zabawkami", musiał wykazać się kreatywnością. Proca, lufka, pistolet miotającymi zagiętymi gwoździami... Czasem też udawało się namówić rodziców na zakup "prawdziwych" zabawek. Pistolet na kapiszony (w moich okolicach zwane korkami), samochodzik zdalnie (na kablu) sterowany, a największym moim marzeniem był prawdziwy łuk ze Składnicy Harcerskiej za 49 zł. Zbierałem na niego ponad rok. 

Złamał się pierwszego dnia po zakupie :doh:

 

 

Były i kapiszony i korki. Kapiszony z taśmy i takie "confetti" Korki sprzedawanli w takich pudełeczkach z trocinami.

Wiem, że oskubywaliśmy czasami korek z korka i zawartością rzycaliśmy o beton/bruk. Strzelało.

 

Łuk  iałem oryginał. Nie złamałem ale zawsze hitem była guma "lotnicza". Teraz modelarska.

 

PS.

Przypomniałeś mi autko na kablu :lol:  :lol:  :lol: . 

Mój Wartburg miał układ sterowania  na kablu + kabel zasilający od układu sterowania  z taką malutką wtyczką, którą się wpinało do  płaskiego zasobnika baterii "płaskiej" (4,5V), która spoczywała w kieszeni portek.

Chciałem kiedyś, by autko pojeździło szybciej, bo bateria padała.

Podłączyłem tę wtyczkę do starego gniazda nadtynkowego, którego obudowa z eboniutu(?). miała już czas świetności za sobą.

Jakieś zwarcie.

Jak pizdnęło, jak gruchnęło, to ja się znalazłem pod przeciwną ścianą kuchni a Wartburg ...cóż, tylko swąd palonego tworzywa ;)

Edytowane przez popper
  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wywołujecie "duchy przeszłości". Aż łza się w oku kręci... :(

Pod koniec lat 50-tych mój chrzestny był na placówce w Londynie i na gwiazdkę dostałem wielkiego srebrnego Colta na kapiszony w skórzanej kaburze zawieszonej na wspaniałym pasie i Winchestera też kapiszonowego. Wszystko z aluminium i drewna, żadnego plastiku, obrotowy bębenek, kurki, dźwignia przeładowania, wyciory, wszystko działało jak w prawdziwym. Wówczas tego nie było nawet w komisach. Dla 10-letniego dzieciaka ciężkie to było jak cholera, ale byłem królem podwórka! ;)

Edytowane przez Alexspin
  • Like 4
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

W dawnych czasach na lód wybierałem się z pierzchnią. Fajna sprawa, gdy lód niegruby. Opukiwanie lodu w czasie marszu daje pojęcie o jego mocy i jakoś tak bezpieczniej człowiek się czuł. Pod koniec lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku jednak nadszedł kres ery pierzchni i nastała nowa epoka - wierteł do lodu. Moje pierwsze to było wiertło łyżkowe, konstrukcja dziś też, tym razem słusznie - zapomniana. O ile normalne wiertło do lodu wycina przerębel tnąc cały lód w obrębie wiercenia, o tyle wiertło łyżkowe wycinało okrąg, pozostawiając lodowy rdzeń. Czego się jednak spodziewać, wiercąc dużą łyżką  :D Byłem dumnym posiadaczem "prawdziwego" wiertła, więc jako prowodyr zamieszania wybrałem się z całą ekipą na podlodowe łowy. Było nas siedmioro. Każdy jakąś tam wędkę w garść, spinning z pełnego włókna szklanego, teleskop, czy co tam kto miał, kilka blaszek "ruskich" ołowianek w pudełku i - na pociąg. Dojechaliśmy około dziesiątej. Piękna, słoneczna niedziela. Mrowie ludzi na lodzie, na opłacone w zeszłym roku karty można było wędkować do końca marca, więc ludziska korzystały z pogody i wędkarzy było więcej, niż dziś na zawodach. Nas, jak już wspomniałem, było siedmiu. A wiertło jedno... Lód nie był gruby, jednak dobrze trzeba było się nasapać, by wywiercić otwór. Stal, z której wykonane było narzędzie, słabo nadawała się do tego celu i podczas jednego wędkowania potrafiłem kilka razy ostrzyć łyżkę, ale co to za ostrzenie "z ręki" i nad wodą.. Szliśmy po lodzie, czasem wiercąc nowe dziury, częściej wypatrując porzucone, lub z zeszłego dnia. Te "wczorajsze" zdążyły pokryć się już cieniutką warstwą nowego lodu, ale pod naporem buta pojawiała się w nich woda i można było wędkować. Ale wiecie jak to jest - nowa dziura to na pewno większa szansa, bo ze starej pewnie wszystkie ryby już wyłowione  ;) Więc wiertło wędrowało z rąk do rąk. I za każdym razem "trochę" to trwało, nim w lodzie pojawiała się nowa dziura. Dudi stwierdził, że nie będzie czekał na swoją kolejkę i chodził od starej dziury, do starej dziury. Takiej kilkudniowej, z grubszą pokrywą nowego lodu. Bo wiecie, jak dziura przez kilka dni łowiona nie była, to pewnie ryby już zdążyły do niej napłynąć  B)


Dudi odszedł od naszej grupki na kilkadziesiąt metrów. Wiercąc nowy przerębel kątem oka widziałem, jak z uporem godnym lepszej sprawy tupie po lodzie. Długo. Uparcie. Najpierw jedną nogą. Później drugą. I tak na zmianę. Wreszcie podskoczył. Wysoko zadarł kolana, pod samą brodę. Tupnął obunóż i przebił warstwę lodu. A że dziura była spora, pierzchnią lub siekierą wyrąbana, to i zmieścił się w nią aż po pachy  :lol:   :lol:   :lol:


Tyle lat minęło, a wspomnienie Dudiego wystającego z przerębla nadal mnie śmieszy. Wtedy byłem wściekły, jednak po latach pamiętam to jako zabawną anegdotkę  :)


  • Like 6
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

Jako że wielu z Was nie śledzi mojego wątku autorskiego, a przygoda jak raz pasuje do tego wątku, pozwolę sobie na małą autoreklamę.

Dwuczęściowa opowieść (prawie) tetryka, która może i Wam się spodoba B)

 

http://jerkbait.pl/topic/18800-woblery-z-bielska/?p=2322100

http://jerkbait.pl/topic/18800-woblery-z-bielska/?p=2323148

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

Ładowanie
×
×
  • Dodaj nową pozycję...